“Do rzeczy” czy “W sieci”? Ze zgrzytem zębów wybieram to pierwsze

Po upadku, jak stwierdził Waldemar Łysiak co i ja potwierdzam, “najlepszego tygodnika III RP”, jakim było “Uważam Rze”, stary zespół redakcyjny podzielił się na dwa fronty. Jeden skupiony przy braciach Karnowskich tworzących już wcześniej pismo “W sieci”, drugi przy byłym redaktorze naczelnym “Uważam Rze”, Pawle Lisickim. Ja, jako stały czytelnik “tygodnika autorów niepokornych” byłem i wciąż jestem tym faktem niezwykle zdegustowany. Dlaczego tak świetna, niepowtarzalna ekipa nie mogła znów się spotkać w jednym miejscu? Jak się okazuje, kulisy powstawania ich nowych tytułów chyba wszystko tłumaczą.

Gdy Grzegorz Hajdarowicz przejął kontrolę nad URz, w redakcji miała zapanować niezdrowa atmosfera. Zaczęły się szykany, ataki słowne, podkładanie kłód pod nogi ze strony nowego właściciela, który podobno robił wszystko, by redakcji jak najdotkliwiej dokuczyć. Wszyscy przeczuwali, że upadek tygodnika staje się powoli kwestią czasu, że jest to główny cel Hajdarowicza.

Jak ja rozumiem genezę konfliktu Karnowscy-Lisicki? Bracia Karnowscy widząc co się dzieje w tygodniku chcieli za wszelką cenę zbudować coś “na swoim”, pismo któremu nie grozi zmiana linii programowej z powodu kaprysów właściciela. Na początku miał to być niewinny dwutygodnik w nietypowym formacie z przedrukami artykułów internetowych. Wtedy osoby sympatyzujące z Lisickim, jak i sam naczelny mogły uznać ten ruch za zdradę, za szkodzenie własnemu tytułowi poprzez wypuszczenie na rynek gazety o podobnym, konserwatywnym profilu. Potem był wybuch trotylu, który wszyscy doskonale pamiętają. “Uważam Rze” również wybuchło, a “W sieci” stało się pełnoprawnym tygodnikiem opinii posiadającym unikalne treści, zamiast przedruków z Internetu.

Bracia Karnowscy, i słusznie, chwalili się postaniem pierwszego tygodnika, w pełni niezależnego od kapitału postkomunistycznego. Karnowscy być może nawet i chcieli w pełni odtworzyć stare “Uważam Rze”. Niestety, własne środki okazały się za małe, w stosunku do oczekiwań finansowych celebrytów konserwatywnej prasy. Ziemkiewicz, Semka, Wildstein, Gmyz i inni postanowili dołączyć do nowego pisma Redaktora Lisickiego, który najprawdopodobniej zaproponował lepsze warunki. Niestety, nie wszystko za darmo. Dziennikarze, którzy wcześniej uznawali sami siebie za “niepokornych”, postanowili ponownie zaryzykować i podjąć współpracę z Michałem Lisieckim. Jest on właścicielem Platformy(nomen omen?) mediowej Point Group, którą trudno “oskarżać” o niepowiązanie z kapitałem postkomunistycznym. Tym bardziej po ostatnim “wyczynie” właściciela, który bardzo niedawno wyrzucił z pracy redaktora naczelnego “Wprost”-Michała Koboskę. Plotki mówią, że to kara za zbyt gruntowne naświetlanie niejasnych powiązań biznesowych byłego postkomunistycznego prezydenta RP-Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak się okazało, Michał Kobosko, nie da się ukryć umiarkowany członek salonu, zadeklarowany antykaczysta, okazał się niedostatecznie salonowy, bo pozwalał sobie także na krytykę Platformy, czy Kwaśniewskiego.

Dziennikarz “Do rzeczy”, Piotr Gursztyn wybór takiego współwłaściciela argumentował tym, że zapewnił on redakcję o niewtrącanie się do ich spraw. Wszystko w przeciwieństwie do innych potencjalnych wydawców, którzy chcieli wpływać na treść tygodnika. Opisane fakty mogły utwierdzić Karnowskich w przekonaniu, że sami, co prawda za mniejsze pieniądze, ale stworzyli bardziej stabilną strukturę, prawdziwie niezależną i odporną na kolejne niespodziewane “trotylowe detonacje”. Da się również zauważyć niewielkie różnice programowe między dwoma nowymi redakcjami, ale też trzeba przyznać, że nie ma wojny na wyniszczenie, nie ma wyzwisk, obrażania się, rozstano się w cywilizowanym stylu, oficjalnie każdy się cieszy z rozszerzenia konkurencji wśród pism prawicowych.

Tak jak już gdzieś pisałem, po uwaleniu “URz”, musiałem się z bólem serca zdecydować na któryś z dwóch nowych tygodników.  Z bólem serca, bo bardzo sobie cenię zarówno ekipę Karnowskich, jak i Lisickiego, lubię czytać i jednych i drugich. A nie mam na tyle czasu, żeby pozwolić sobie na dwa tygodniki.

Po szybkim zapoznaniu się z dwoma tytułami, zdecydowałem się na “Do rzeczy”. Jest to pismo bliższe programowo moim przekonaniom. Autorzy reprezentują wyważone opinie na temat katastrofy smoleńskiej, są zwolennikami wartości konserwatywno-liberalnych, prezentują dystans i zdrowy krytycyzm wobec Prawa i Sprawiedliwości. Redakcja zebrała niekwestionowane gwiazdy opozycyjnej sceny dziennikarstwa, których nie sposób pominąć. Nie sposób też pominąć felietonów Waldemara Łysiaka, nie zawsze się z nimi zgadzam, ale niezwykle cenię za ostrość pióra, pisarską swawolę i tę niespotykaną subtelną wulgarność.

A teraz, dlaczego wyborowi “Do rzeczy” towarzyszy poważny zgrzyt zębów? Ano dlatego, że będzie mi w nim brakować takich autorów, których również niezwykle sobie cenię. Karnowskich za stanowczość, Zaremby za błyskotliwe analizy kulis polityki, Feusette’a za cięty dowcip, Adamskiego za katolickie odchylenie, Jachowicza za znajomość świata przestępczego, afer polityczno-gospodarczych. To jest pierwszy, oczywisty powód. Ale na szczęście istnieją oni wszyscy w takim jednym innym miejscu, jakim jest portal Wpolityce.pl, jeden z moich ulubionych w Internecie.

Drugi, to opisany już fakt mariażu ekipy Lisickiego z Lisieckim. Podobno dzielą się wpływami po połowie, jednak muszę to obiektywnie stwierdzić. Mianowicie dziennikarze opozycyjni, których cenię za słowo, którym chcę za nie płacić, wybrali, tak mi się wydaje, wysokie apanaże kosztem całkowicie niezależnej struktury właścicielskiej. I to, nie ukrywam, nie spodobało mi się. Choć po części rozumiem, że ten skład z powodu osobistych niechęci nie chciał współpracować z Karnowskimi.

Jest jeszcze trzeci, najświeższy powód. Okazuje się, że dziennikarze “Do rzeczy”, Ziemkiewicz, Semka i Mazurek wracają do “Rzeczpospolitej” Hajdarowicza. Muszą państwo przyznać, że jest to sytuacja iście komiczna. Być może Rafał Ziemkiewicz nieprzypadkowo “rozumiał” kolegów z “URz”, którzy zostali w redakcji po buncie w obronie Lisickiego. Mieli podobno kredyty do spłacenia. Jak się okazuje, wszystko wskazuje na to, że wyżej wymienieni również je mają. Oświadczam z tego miejsca, że jako czytelnik “Do rzeczy” pomogę im je spłacić kupując “Do rzeczy”. Przykro z drugiej strony, że niestety, część “niepokornych” pokazała, że nazwali się tak trochę na wyrost. Także i ten “grzech” na razie wybaczam, traktuję to jako zawstydzającą wpadkę. Jako “kozaczenie” zakończone kompromitacją.

Mimo tych wszystkich minusów, wątpliwości, obiektywnie stwierdzam, że pismo “Do rzeczy” jest lepszym produktem, niż “W sieci”. I ze zgrzytaniem zębów zdobywa moje zaufanie. Na kredyt i to wysoko oprocentowany. Panowie dziennikarze, proszę i ten kredyt również spłacić! Bo jeśli zauważę choć kroplę pokory wobec Lisieckiego, wycofam swoje poparcie i z miejsca przerzucę je na pismo Karnowskich.

Zarówno jednym, jak i drugim życzę wielkich sukcesów sprzedaży. Oby gadzinówki w postaci Newsweeka, Polityki i Wprost raz na zawsze zeszły ze sceny.

Źródło grafiki: http://sol.myslpolska.pl/wp-content/uploads/2013/01/w-sieci.jpg

O autorze: Migorr

Jestem równolatkiem tworu zwanego "Trzecią Rzeczpospolitą". Moje marzenie: Aby jej kres, którego konsekwencją będzie budowa Wolnej Polski nastąpił jeszcze za mojego życia.