Szara sieć? A może zielona

 web

Jak takiego gościa nazwać. To przecież nie hacker. Gdyby nie komputery i sieć to byłby to normalny facet, sympatyczny i wesoły. Zamożny, a jakże; stać go na odpowiednie gadżety, a w dostępie do sieci posługuje się najnowszym Macintoshem Professional, lub w skrócie Mac Pro, najszybszym i najpotężniejszym dzieckiem Apple.

No i ten człowiek, nazwijmy go X (w swojej paranoi zabronił mi nawet używania jego inicjałów), cierpi w związku z internetem na takie schorzenie – musi być stuprocentowo anonimowy. To raz, a po drugie, cała jego działalność w sieci musi być maksymalnie zaszyfrowana. I wreszcie po trzecie, nie może pozostać ślad i to nigdzie, że on coś w internecie robił , czyli generalnie, że wogóle istnieje.

Z innych ciekawostek, ale nie związanych z tematem, dodam jeszcze, że X nie używa kompletnie kart kredytowych. I jako, że dużo podróżuje, to kieszenie ma zawsze wypchane gotówką. A jak potrzebuje np. transferu większej gotówki, to kupuje Rolexa za 15 000 dolarów, uzgadnia kupca i przywozi go do miejsca docelowego.  Twierdzi, że w taki sposób nawet traci mniej, niż na transakcji bankowej. No i cały czas jest anonimowy.

 

To czego się od niego dowiedziałem, a co teraz napiszę, jest zapewne dobrze znane „większej” połowie z was. Ale dla mnie to była absolutna nowość i szok.

Otóż obok internetu, czy ogólniej sieci dla zwykłych zjadaczy chleba istnieje coś, co nazwałbym „szarym” internetem, pełnym takich rzeczy, jak TOR, onion router, VPN, tunnels, portable apps i wiele, wiele innych. I co ciekawe – to wszystko jest legalne i jawne ! Kliknij na Googla – VPN provider i będziesz miał listę jak stąd do Warszawy.

Lecz po kolei. Tu właśnie u nas na Legionie trwa mała draka, bo jakoś takoś, program może udostępniać moje IP. Więc trzeba chronić IP. To moje, jak najbardziej osobiste coś. I tu właśnie z pomocą przychodzą TOR lub inaczej Onion Router. Gdy sobie toto zainstalujemy, podkreślam legalnie (choć Nowy Ekran już w regulaminie sobie zastrzegł, że nie będzie tego tolerował – no, cóż, służby muszą wiedzieć), to przez ten niewielki programik wchodzimy na swojego Firefoxa, czy inną Operę, wklepujemy adres Legionu i wtedy nasz sprytny programik zaczyna wędrówkę po całym świecie i na końcu wypluwa żądanie połączenia, ale serwery Legionu widzą tylko IP ostatniego routera, gdzieś w Burkina Faso, który prosi o zalogowanie na portalu. A my sobie, na przykład siedzimy w następnym pokoju, obok Asadowa. I nie wiem jakby się on nie sprężał, to się nie dowie, ki czort do niego puka. Chitre? No pewnie!

 

Jedźmy dalej. Pewnie już większość ma w domu bezprzewodowy router, wi-fi. I jako ostrożni ludzie, dostęp do niego mamy zakodowany. Sąsiad tak po prostu nie wejdzie na naszą domową sieć. Ale oto na ławeczce przed domem siedzi sobie małolat z laptopem i coś tam sobie stuka. On właśnie przegląda wszystkie komputery w okolicy i uwierzcie, nie potrzebuje dwóch minut, by być we wnętrzu naszej domowej sieci, przeglądać nasze zdjęcia czytać naszą pocztę. Podobnie jest, gdy podróżuję i siedzę na lotnisku, wyciągnąłem laptopa, i wszedłem na moją ulubioną stronę. Mam wtedy nieodparte wrażenie, że nie jestem sam, że ktoś mnie obserwuje. I mam rację. Czy to inny pasażer na lotnisku, czy znudzony admin lotniskowej sieci, przegląda obcą korespondencję, tak z nudów. A może znajdzie coś interesującego.

Ponownie szara sieć ma już gotowe rozwiązania, by pomóc w takiej sytuacji. Jest to chociażby VPN – Virtual Private Network. Tworzymy tunel pomiędzy swoim laptopem na lotnisku i żoną przy komputerze w domu. Przy szyfrowaniu, np 256 bitowym, które jest powszechnie dostępne, żaden bystrzacha się nie włamie i nie będzie podpatrywał naszej korespondencji. Ba, CIA gdyby chciało, potrzebowywało by lat całych by nas rozszyfrować. Podobnie panowie z naszych służb.

Tunele to świetne rozwiązanie, gdy się poruszamy po świecie i chcemy zachować prawdziwą prywatność. Wielcy producenci w końcu zrozumieli, że ludzie potrzebują prywatności. I tak, w najnowszych produktach Apple jest już program „Back to my Mac”. Podobnie Windows 8 po raz pierwszy oferuje takie szyfrowanie ruchu w sieci.

 

Jest jeszcze jedna fajna rzecz. To są tak zwane portable apps. Jest ich mnóstwo na portable apps.com. Znowu się poruszamy, często gęsto z laptopem pod pachą. Po co? Tam gdzie jedziemy tez są komputery. Wystarczy tylko, ze mamy ze sobą w kieszeni swojego wiernego pendrajwa, a na nim właśnie te portable appsy i co tam jeszcze z prywatnych danych pięknie zaszyfrowanych. Gdy, nie daj Boże to zgubimy, to nikomu to nic nie da. Bedzie mógł wyrzucić na śmietnik. Podobnie, gdy przejmą to służby to za cholerę się nie włamią. Gdyby nasz kolega Kula Lis miał tak zaszyfrowane swoje teksty, to mógłby pokazywać środkowy palec pani prokurator.

Ale jest jeszcze większa zaleta tego pendrajwa w kieszeni. Przybyliśmy do hotelu, który ofiaruje nam dostęp do komputera, albo jesteśmy w kawiarence, albo w biurze w pracy. Wtykamy naszego pendrajwa w komputer i dalejże hasać po sieci, pisać maile, rozmawiać na czacie i co tam jeszce. Skończyliśmy? Dobrze, wyciągamy naszą przenośną, miniaturową pamięć do kieszeni i na komputerze nie ma najmniejszego śladu naszej aktywności! Tak, jakby w ogóle nas tam nie było. Ani mru, mru. Szef nie ma pojęcia, że byliśmy w internecie. A lubi wiedzieć.

 

Po co to wszystko nam jest potrzebne. W miarę rozwoju sieci, internetu i globalnego ruchu informacyjnego, wzrasta jednocześnie zainteresowanie służb wszelakich i typowa rządowa tendencja do kontrolowania. Po co to mamy im ułatwiać? Mądre łebki zrozumiały to szybko i zaczęły tworzyć programy i struktury, które zapewnią nam niezbędną anonimowość i prywatność. Dość już opierania się na zaufaniu. Mam swoje zabezpieczenia i potrafię sam o siebie zadbać. Nie będą mi grzebać w korespondencji i śledzić moich poczynań.

 

Pewnie po czasie coś na to wymyślą… Ale my też nie będziemy spali.

Chrońmy siebie i swoją własność. Też to co mówię i piszę.

O autorze: jazgdyni

Paskudny drań. Młot na czarownice. Burzy zło, by budować dobro