O potrzebie elementarnej solidarności.

Jedno chyba można stwierdzić już teraz – Projekt Nowy Ekran w kwestii budowania od podstaw Wspólnoty Blogerskiej nie wypalił. Być może wypali on w przyszłości jako projekt biznesowy lub polityczny, ale to, co leżało na sercu wielu osobom weń zaangażowanych, spaliło na panewce.  Nie wypaliła ani próba zbudowania zwartej społeczności wokół redakcji nE (co z założenia nie miało podstaw, gdyż 90% blogerów i komentatorów jest spoza Warszawy), nie wypalił projekt skonsolidowania się wokół Rady Blogerów w 2011 roku, z powodu rozbieżności wobec tego, czym właściwie ta rada jest). No i w końcu – niestety – nie udała się próba zbudowania zwartej społeczności wokół idei Rzeczypospolitej Blogerów, czego efektem był rozpad tego, co zaczęło się tworzyć, na Konfederację i Legalistów.

W takiej sytuacji każdy szuka swego środowiska tam, gdzie mu instynktownie najbliżej. Część blogerów pozostała na nE, inni wrócili na Salon24, niektórzy czekają, aż odpali nowa łazarzowa platforma, kilka osób, bez wiązania się na stałe z jakąkolwiek społecznością internetową, stoi w rozkroku pomiędzy nE, s24, niepoprawnymi a planami łazarzowej inicjatywy. Jeszcze inna część zaczęła szukać tych, których nagle z dnia na dzień zabrakło, w sieci i trafiła na stronę Legionu.

Powiem szczerze – nie chce już mi się udzielać na Nowym Ekranie. Powiem także, że nie chce mi się ponownie grać tła dla ŁŁ, który tak długo, jak się dało, grał zwolennika Ryszarda Opary, a przy pierwszej okazji jako pierwszy zaczął żądać od niego “całowania go w d.”. Mierzą mnie osobiste rozgrywki. Chcę jasnych reguł gry.

Poza tym wielce wymowny jest fakt, że nagle zamilkło wielu tam obecnych blogerów, którzy swymi notkami i komentarzami ożywiali tę platformę i byli solą nowoekranowej ziemi. Po prostu z dnia na dzień Nowy Ekran przestał być ten sam. Coś się skończyło. Zaczęło się coś nowego. Trzymam kciuki za działania nowego RedNacza oraz za wyklarowanie kwestii praw do domeny, ale czegoś mi jednak tam brak. Może kamery Carcinki? Może nadgorliwych komentarzy Circ? Nie wiem.

Żeby było jasne – jestem bardziej chrześcijaninem, niż katolikiem. A może inaczej – jestem katolikiem niepokornym. Wiele rzeczy dotyczących polskiego kościoła po prostu mierzi mnie, czemu wielokrotnie dawałem wyraz. Mierzi mnie ta cała klerykalna atmosfera oderwanej od prawdziwego życia świętoszkowatości i klaustrofobicznego trwania w ciemnocie płasko rozumianych dogmatów. Mierzą mnie nudne kazania, przywiązanie bardziej do Tradycji, niż wartości, mierzi mnie cała ta nieprzystająca do wymogów współczesności otoczka, jaka nieodmiennie wiąże się z niemal każdym przedstawicielem polskiego kościoła rzymsko-katolickiego. Jednocześnie w kwestii wartości i głoszonych treści nie widzę żadnej konkurencji dla Kościoła. Poza tym jako były członek wrocławskiego duszpasterstwa akademickiego “Maciejówka” uważam, że oferta, którą człowiekowi ma do zaoferowania dziś polski Kościół, jest wciąż – mimo wszystkich niedoskonałości – najlepszą z możliwych. Jest to jedyna spójna, zwarta, przemyślana i zakorzeniona w kontekście kulturowym propozycja rozwoju dla młodych ludzi.

Dlatego jestem tutaj.

Uważam, że nie można rezygnować z tego, co udało się na Nowym Ekranie zbudować – cała popularność Nowego Ekranu to wcale nie śp. Gudzowaty, Opara, JKM, Michalkiewicz i cała masa piszących tam, lecz niespecjalnie poczytnych nazwisk (niektórzy tylko piszą, a wcale nie komentują, mając gdzieś wymianę zdań z blogerami), lecz marginalni blogerzy, którzy w nE włożyli swoje serce. Bo tak trzeba było. Bo tej nowej wielce obiecującej inicjatywie nie można a priori odmawiać.

Jednocześnie od samego początku pod względem prawnym projekt nE był skażony co najmniej dwoma mankamentami:

a. brakiem wyjaśnienia kwestii praw do domeny

b. brakiem określenia pozycji zwykłego blogera i całej nE-blogosfery w ogólności

Odniosę się najpierw do kwestii praw do domeny. Nie sądzę, by Łazarz miał dziś jakiekolwiek szanse, by bez pozyskania środowisk, które zaangażowały się w zbudowanie nE w 2011 roku, zbudować od nowa coś porównywalnego z nE. Myślę, że ŁŁ po prostu przecenił znaczenie własnej osoby. Posiadanie przez niego praw do domeny przez okres dwóch lat 2011-2013 to już przeszłość i potencjalna wartość tej domeny (rzekome 600 tys. euro) to gruszki na wierzbie. Łazarzowi pozostała co najwyżej niewiele istotna ekspektatywa (oczekiwanie prawne, czyli szansa, że w przyszłości – w razie pozytywnego orzeczenia sądowego –  jego mrzonki staną się egzekwowalnym roszczeniem).

Sam pomysł, by jeden ŁŁ miał reprezentować Wspólnotę, a do tego był opłacany przez inwestora, od początku oznaczał, że ŁŁ stoi w podwójnej roli: jako RedNacz oraz jako członek braci blogerskiej. Jak uczy wypracowany przez naszych przodków, a może i przez Rzymian, nie wiem, już dobre ileś tam wieków temu “zakaz łączenia stanowisk”, (tzw. incopatibilitas), człowiek powinien się określić, zwłaszcza w przestrzeni publicznej, w jakim charakterze występuje. Wielość ról prowadzi nieuchronnie do wielości jaźni i konfliktu interesów. Nie licuje z powagą RedNacza choćby świąteczna wideo-notka Łazarza z 2012 r., w której  obwieszczał całemu światu, że ma “wszystkich w dupie”.

Tak swoją drogą, to ciekawy jestem, czy ŁŁ miałby zamiar podzielić się kwotą owych 600 tys. euro (wartość domeny) z resztą blogerów, którzy tę wartość przecież (w mniejszym lub większym stopniu) swoją pisaniną tworzyli, czy też chciałby tę kasę zatrzymać dla siebie. Brak deklaracji w tej kwestii oraz brak ujawnienia braci blogerskiej spraw dotyczących własności domeny uważam za błąd zarówno T. Parola, jak i R. Opary. Oto okazuje się, że Opara prowadził na wariackich papierach publiczną subskrypcję akcji, nie będąc nawet właścicielem domeny Nowyekran.pl. Przypuszczam, że sam ten fakt mógłby prowadzić do unieważnienia tej subskrypcji.

Źle stało się z dwóch przyczyn: po pierwsze Bartłomiej Tomasz Parol nie opublikował informacji o swoich prawach do domeny, choć faktem jest, że w prywatnych rozmowach o tym wspominał (wiedziałem o tym od stycznia 2011 r., ale niespecjalnie mnie to interesowało, przyznam szczerze). O wiele bardziej z nE związała mnie zaoferowana przez p. Oparę opcja zakupu akcji. Jako posiadacz tych przypadających na mnie 20 000 akcji będę trzymał kciuki za to, by nE okazał się udanym przedsięwzięciem biznesowym. Jednocześnie – jako inwestor, który zainwestował w nE (oczywiście mówię tu o moim czasie, bo poświęciłem mu o wiele więcej czasu (setki godzin), niż pieniędzy (śmieszne 200 PLN)),  ze zdumieniem odkryłem, że pod kierunkiem p. Opary nE zaczyna dryfować w stronę własnego ruchu politycznego inwestora. Nie powiem, żeby mi się to spodobało. O wiele bardziej pasowała mi wizja nE jako portalu integracyjno-informacyjno-dydaktycznego, nastawionego na podniesienie własnej wartości. Nie zamierzam się także wstydzić tego, że wiązałem z nE pewne nadzieje finansowe – wszak nie jest grzechem czerpać wymierne apanaże za uczciwie wykonaną pracę.

Okazuje się jednak, że dydaktyka potrzebna jest u samego źródła: potrzebuje jej zarówno inwestor (p. Opara), jak i RedNacz (p. ŁŁ). Inwestor musi zrozumieć, że nie może kusić ludzi wymiernymi korzyściami w przyszłości, a jednocześnie prosić ich o wsparcie finansowe. Poza tym musi pojąć, że nie może brać ludzi na lep obietnic, nie mając zapewnionych praw do domeny. Z kolei RedNacz (były rednacz) musi pojąć, że nie może traktować braci blogerskiej jako z założenia “stojącej za jego plecami”, bo dopiero z czasem okaże się, ile osób faktycznie za Łazarzem i jego nowym portalem pójdzie.

Z drugiej strony odsłuchałem tego, co powiedział ŁŁ, i najzwyczajniej po ludzku wierzę mu. Wierzę Tomkowi, że nie napisał maila do Pietkuna z planem przejęcia nE. Być może ukształtowanie sprawy domeny nie było najszczęśliwsze z uwagi na przemieszanie praw majątkowych z niemajątkowymi przy braku jednoznacznie stwierdzonego “właścicielstwa” domeny w rozumieniu materialnoprawnym. Jak dla mnie – domena nE powinna należeć do wszystkich na niej piszących, i tyle. ŁŁ posiadał jedynie formalnoprawny tytuł własności. I ten tytuł utracił wskutek nieopłacenia domeny w terminie, jak twierdzą niektórzy (prezes Grabowski), czy też wskutek włamania się na jego prywatne konto mailowe (jak twierdzi ŁŁ).

Czy Łazarzowi stała się krzywda? Nie, bo sobie na to zasłużył. Bo dzierżył dwie role w jednej postaci. Nie można jednocześnie być reprezentantem setek blogerów (a to ŁŁ twierdził, że ich wyprowadził z S24), a przy tym brać pieniądze od inwestora w sytuacji, gdy 90% blogerów pisze za darmo.

Czy p. Oparze stała się krzywda? Nie, bo pozbył się niejasnej sytuacji prawnej i – przynajmniej formalnie – może na chwilę obecną wykazywać, że domena nE jest zarejestrowana na niego.

Komu zatem stała się krzywda? Ano tym, którzy w wierze w czystość intencji byłego RedNacza i inwestora tam pisali. Tym, którzy w projekt “Nowy Ekran” zaangażowali siły, czas i emocje.

Gdybym miał dziś cokolwiek radzić Łazarzowi, to radziłbym mu upartycypowanie szerokiej rzeszy blogerów w prawach własności względem przysługującej mu na razie tylko “ekspektatywy do domeny nE”. Dopiero z poparciem szerokiej rzeszy blogerów sprawa ma szansę na wygranie w sądzie. Sam Łazarz, nawet z Pietkunem u boku i kamerą Carcinki na ramieniu, niczego nie zdziałają, jestem pewien.

Gdybym miał cokolwiek radzić Oparze, radziłbym mu spotkanie z Łazarzem i rozmowę w 4 oczy. Ale nie sądzę, by ten niewątpliwie ideowy człowiek, żyjący jednak mentalnie w świecie wielkiej polityki, wielkich pieniędzy, był w stanie przełamać własne uprzedzenia i traktować na poważnie zwykłego blogera, którego jedynym potencjałem jest sława, jaką przyniósł mu “Gruppenfuehrer KAT”.

A co radziłbym Legionowi? Warunkowe wsparcie Łazarza, z warunkiem wstępnym “upartycypowania” tych, którzy pisali na nE i zaprzestali tam w lutym (marcu, kwietniu…) 2013 r., w domenie NowyEkran.pl, a raczej w ekspektatywie do tej domeny. Bo Łazarzowi trzeba okazać elementarną solidarność. I tę solidarność ci, którzy zaprzestali pisać na nE, już okazali. Natomiast co do dalszych działań – należy postawić jasne warunki: uwspólnotowienie domeny. Bez tego żadnego poparcia nie ma sensu budować i zamiast płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba tworzyć potęgę Legionu św. Ekspedyta jako najbardziej zwartej społeczności polskiej blogosfery. Inwestycja w jądro zawsze zwraca się z naddatkiem.

Dlaczego trzeba jednak – choćby deklaratywnie – wesprzeć Łazarza? Bo tylko w ten sposób kreujemy szansę na zbudowanie w przyszłości solidarnego frontu blogerów przeciwko inwestorowi. Dopóki były RedNacz nie dostrzeże tej konieczności, nie ma najmniejszej szansy na scalenie w jedność zatomizowanej społeczności blogerskiej.

W chwili obecnej trzeba ponownie dmuchać na każdą, najmniejszą nawet, iskrę = obietnicę zbudowanai nowej wspólnoty, jak choćby to, co proponuje Trybeus ze swoją Katolicką Jednostką Szybkiego Reagowania GROM.

Jako katolik niepokorny (permanentnie zbanowany u Circ, he he), przyłączam się do Trybeusa.

 

 

 

O autorze: Paweł