O elitach jak zatrute jelita i o sieciach realności, które trzeba szykować na połów.

Mainstream polski, podobnie jak europejski, czy światowy, rozczarowuje od wielu lat. Rozczarowanie przybrało jednakże w ostatnich tygodniach tak wielkie rozmiary , że stało się gorzkie, ostro niestrawne – jak trucizna.

Mainstream polski przestał być strawny – jest jak zatruty pokarm, jak zgniłe jajo w koszyku, z którego nic dobrego już się nie wykluje. Sam zasiadł w wieżach z kości słoniowej, gdzie zajmuje się obsrywaniem czym się da – ludu mieszkającego poniżej samozwańczych elit, na polskim łez padole. Najczęściej sra jadowitym słowem i obrazem, fałszem, który zabija własność i wolność, czyli – tu – właściwość bycia gospodarzem – sobą i u siebie, i pośród innych ludzi… na padole .

Ta elita przypomina mi jelita człowieka w stanie agonalnym. Taki człowiek, tu – naród polski, skazany jest na obumieranie, członek po członku, organ po organie. Elita jak zatrute jelita tymczasem nie ustanie w zapychaniu własnych bebechów – szmalcem, czyli inaczej mamoną, władzą, czyli inaczej pychą, i pogardą dla ludu, czy inaczej frajerów. Taką prostą myśl, każdy z nas, powinien sobie uświadomić, zanim umrze (choćby i za sto lat) i pozostawi Polskę, Europę i Świat własnym dzieciom i wnukom.

Neoliberalizm, w postmodernistycznym stadium dyktatury relatywizmu zanegowanych wartości, stał się brudnym i zamulonym emocjonalnie i mentalnie korytem chciwości i zachłanności jelit, uznających siebie za elity polskie, europejskie i światowe. Tym gęściej zapychających nieczystościami oraz wirusami siły witalne zdrowia i zdrowego rozsądku ustroju ludzkości, im bliżej płynie głównego ścieku cywilizacji śmierci.

Przestałem ograniczać refleksję do Polski. Mój grajdołek, na skraju Polski, dłużej przetrwa, lecz i on nie przetrwa w chorym świecie. Taki świat wykończy Polskę, nawet jeśli w Polsce stałby się prawdziwy cud, a lud przebudziłby się z letargu.

A ponieważ nic nie wskazuje, żaden znak na niebie i ziemi, że Lud Boży zajaśnieje światłem świadomości Miłosiernego, choroba, zatrutych pogardą, nienawiścią i zachłannością jelit, będzie rozprzestrzeniać się po całym ustroju – jak rak. Narzucać własną geometrię podstępu i wykluczać każdy odruch autoimmunologiczny organizmu, gdy ten postara się zmobilizować i podejmie walkę, by powrócić do zdrowia. Nowotwór, wspierany przez felczerów finansjery, nauki, polityki, ekonomii, medycyny na usługach oligarchii, stał się w tym stadium nieuleczalny. Po prostu. Musi upaść cywilizacja śmierci, aby pojawiło się miejsce w naszym świecie – na cud.

A ponieważ nie mam wpływu na cuda, które są domeną Pana Boga, mogę napisać tylko o moich postanowieniach poprawy. Każdy orze, jak może – ja tak:
1. Robię lewatywę jelit w moim życiu, co oznacza, że odcinam się na czas postu i pokuty od mediów mainstreamu. Od zatrutego pokarmu, którym karmi się rody i narody. A cóż takiego tracę? A nic, mniej niż nic, bo zyskuję: Zyskuję świeże powietrze oraz dostęp do zdrowego pokarmu, czas – na dobrą literaturę, edukację, modlitwę, medytację, pracę (…) i przestrzeń – na interaktywne dialogi z osobami, które znam realnie lub tylko wirtualnie, i sobie cenię. Jeśli mam prowadzić dialog, to przecież nie z jelitami, lecz najpierw poukładać się wypada z własnym rozumem i sercem, by następnie poukładać rozmaite sprawy w świecie i relacje z konkretnymi osobami. Jeśli mam coś zmieniać, to w perspektywie realnej strefy własnych wpływów. Bo czyż mój skowyt bezsilnej wściekłości, gdy patrzę, że Bóg widzi, co się dzieje u panów i nie grzmi, cokolwiek zmieni? Bo czyż powstrzymam owczy pęd lemingów do zaparcia się samych siebie w imię świętego spokoju?
2. Nie wzmacniam własną uwagą chorych narracji mainstreamu i odzyskuję radość z prostych rozmów prowadzonych z prostymi ludźmi. Moje gorzkie żale pojawiają się tylko raz, w momencie, gdy uświadamiam sobie, że gdybyśmy tak wszyscy postąpili, cyrk marionetek polskich (i ruskich, i germańskich, i żydowskich, i amerykańskich, i chińskich) byłby runął jak piramida budowana z ruchomych piasków nicości – w ciągu trzech dni i nocy. Pstryk, pyk, pyk i pstryk – i nie ma całej tej wielkiej ściemy clownów i chamów. Ale – niestety – nie jestem marzycielem, co oznacza, że nie wierzę w cud (na niwie świadomości zbiorowej) wyłączenia się innych komórek ciała polskości i ludzkości z dokarmiania komórek rakowych – tej cywilizacji raka w piramidzie.
3. W przemianie postrzegania istotna jest mała rzecz, tak maleńka, że praktycznie niewidoczna. Otóż, Tajemnica polega na drobnej zmianie perspektywy postrzegania. Nie odcinam się od świata, lecz inaczej wychodzę do świata, a gdy to rozumiem, nie zamykam się w wieży z kości słoniowej ani na pustelni. Furta na dziedziniec mojej godności pozostaje otwarta, lecz otworzą ją wyłącznie osoby, które zechcą przejść przez portal interaktywnej współpracy, czyli wspólnej refleksji, debaty, twórczości, edukacji, pracy i modlitwy, prowadzonej w realnej strefie wpływów – dla dobra.
4. Zło, które pozostaje poza wpływem mojego dobra, nie będzie przeze mnie uleczone. Czy uleczę np. sławnego Stefana z nienawiści, albo – czy moje współczucie wybawi Katarzynę, matkę Magdaleny od cierpienia, w którym – pisząc scenariusz dla wołającej o pomstę sprawiedliwości lub tylko już obłąkanej tragedii – zamknęła własne życie? Matka Madzi, bo taka była wola decydentów mainstreamu, na całą dobę zdetronizowała z pola uwagi Polaków o wiele istotniejsze dla Polski decyzje ekip rządzących, de facto – zapowiadające złamanie Konstytucji dla realizacji politycznego planu. I co nam zrobicie, Polaczki, głupie owce? – słyszałeś ten śmiech Donalda, uświadomiłeś sobie chociaż, że rżnie już nie głupa, lecz bawi się z debilami w berka? Debata o budżecie państwa, o realnych problemach gospodarki, o alternatywnych dla ściemy rządzących rozwiązaniach – prowadzona przez niektórych posłów w Sejmie i przez niektórych obywateli w Internecie – była w tym czasie (jest i będzie) obserwowana przez nielicznych. I czyja to wina? Wilków, pasterzy czy baranów? Zła czy dobra, które nie potrafi, nie chce lub nie ma woli, odciąć się od zła, zakręcić tego kurka, który dokarmia zło? Nie oglądam ogłupiaczy mainstreamu. Czy po dokonaniu tego wyboru mniej wiem o procesach tego świata? Wiem – o wiele więcej. Zamiast obżerać się trującymi newsami o wszystkich plagach Polski i świata, które zabijały dziś dobro w ludziach, piszę ten felieton. To prawie nic, ale prawie wszystko – w tym momencie. Za kilka chwil pojawią się nowe wyzwania i zadania. Pojawią się realni ludzie ze swoimi problemami. Będą – są, zamiast najważniejszych urojeń nadawanych z nadajników mainstreamu? Tak, gdyż oni dziś są najważniejsi.
5. Najważniejsza jest sieć, załatana w realnej sferze wpływów, o fraktalnej powtarzalności boskich wzorów dla życia, w której nie ma dziur zniewolenia i kłamstwa – dziurawa nie przynosi połowów. Co jest taką siecią bez dziur? Świadomość dotykająca drugiej świadomości, osoba dotykająca drugiej osoby – z godnością i bez lęku. Sieć osób. Internet i jego interaktywności są niczym, gdy topią człowieka w bezosobowej wirtualności. Internet, jako punkt wyjścia dla budowania w realnym świecie małych solidarności pomiędzy konkretnymi ludźmi, ma jednak przyszłość. Temat ten, jak wszystkie strumienie i rzeki naszego świata, dopiero zacznie stawać się wyzwaniem. Dźwiękiem dzwonu wzywającym do przebudzenia. Krużgankami wiary – dla edukacji, dla innowacyjności, dla współpracy, dla przedsiębiorczości, która tworzy pracę i sens. Polem ogrodu dla wielu kreatywnych i świadomych ludzi. Temat sieci zaplatającej umysły (i serca) ludzkie od wirtualności do realności i interaktywnie tak samo – w drugą stronę, otwiera drogę do wyjścia z mgły, w której media mainstreamu zamknęły – jak w celi pozornie bez wyjścia – ludzkość. Każdy potrafi wyjść z wieży z kości słoniowej, ale i z rynsztoka, gdy uświadomi sobie, że od wewnątrz nie da się zaryglować żadnych drzwi więzienia. Czyżby dlatego Bóg – poza tym, że mieszka gdzieś w tajemnicach teologów – postanowił ukryć się w ludzkim sercu? Bóg, który jest miłością, i który jest wszystkim we wszystkim, nie prowadzi hodowli owiec. Ale przyzywa – do świętości, do uświęcania życia, do doświadczania godności, do zauważenia Siebie – również w drugim człowieku.
6. Wyobraziłem sobie (a któż mi zabije wyobraźnię?), że ścieżek losu wiodących do przeznaczenia, w różnorodności, którą pokochało życie, może być nieskończenie wiele. Którą ścieżką losu podąży ludzkość? Którą wybiorą Polacy? Którą wybiorę ja lub Ty? Gdzie jest ten moment wyboru? Wystarczy jedna chwila nieuwagi, sprzysiężenie sił mrocznych i ponurzanych w chlewach swej niezaspokojonej zachłanności, aby ścieżka zeszła na manowce. Manowce są więc tak samo kwestią prywatną jak i wspólnotową. Ścieżka jest więc tak samo kwestią indywidualną jak i solidarnościową. Prościej idzie się ścieżką z przewodnikami lub w grupie ludzi mających oczy szeroko otwarte. Lecz biada, trafić na ślepego, który uzyskał licencję przewodnika. Niestety, w cywilizacji śmierci, tylko ślepcy lub widzący na jedno oko – oko własnego ego i interesu, uzyskują licencję. Nasz świat, a w nim wielu ludzi, dało się zahipnotyzować, ululać w obłędzie urojonych koncepcji władzy, zatruć ideologicznie, przykuć do fałszywych paradygmatów. Gdy gdzieś tam ludzie w jakiejś grupie wydają się już budzić z letargu, wodzowie polityczni, religijni i ci, od kreowania mamony ex nihilo, dosypują do pokarmu trucizny i mówią, że to lekarstwo. Dzięki niespożytym zasobom ludzkiej naiwności i mistrzowskiej propagandzie, leczą nas zresztą bardzo skutecznie.
7. Lekarstwo, które jest trucizną, to nasz złoty cielec. Upadamy przed nim na kolana, nurzamy się w mirażach postępu, którymi emanuje wokół. Cielec nas programuje, cielec nas lansuje do sławy i kariery oraz cielec naznacza nam ślepych królów mamony i autorytetu do posługi. Jeśli ktoś myśli, że przekroczyłem oto właśnie próg herezji i szargam świętości, to współczuję. Cielec to cielec – zabobon i wróg ludzkości, niewiara ograniczająca siebie do ślepych wierzeń i niewiedza opętana wolą mocy, nienawiść i pogarda, której tak łatwo ulegamy, mrok nieświadomości, pomruk chciwości i ryk odwróconego w materializmach i postmodernizmach porządku rzeczy. To – w gruncie rzeczy – my sami. My zbajerowani lub my zamotani. Gdyby chociaż prawdziwe było w naszym świecie powiedzenie o jednookim, który został królem w krainie ślepców, gdyż najdalej widział, ergo powinien przewodzić. Nie jest.

No to jak? Jak jest? Ledwie kilka kresek porysowałem na kartce i chcę kończyć szkic. Kto ma wyobraźnię, dorysuje sobie cały obraz. Kto przeczytał do końca, temu dziękuję za uwagę. Będą kolejne szkice. To nic, że niedokończone.

W niedokończeniu rozwija się nasze życie. Rzeczy naprawdę ważne wyłaniają się głębiej. Dziś napiszę tak o sensie wyłaniania świadomości z Ducha: Dla duszy szukającej drogi powrotnej do Boga ważne są wszystkie potrącenia strun prawdy w doświadczeniu – i tych harmonijnych i jasnych, i tych w dysharmonii unurzanych w mroku. Z tego, co uświadomione i nieuświadomione, powstaje muzyka codzienności. Pewnie nikt z nas nie skomponuje opery dla najbliższych godzin jak Bach, Mozart, czy Beethoven, ale niech ta nasza orkiestra nie milknie. Niech zagra najlepiej jak potrafi, tam gdzie jesteśmy. Pośród innych ludzi.

A ja, no cóż, takie napisałem dziś słowo – ani mądre, ani specjalne głupie. Niedokończone.

O autorze: Piotr