Wydarzenia, które opisywałam, dotyczą końcówki lat dziewięćdziesiątych.
“Uzdrowiciel” i jego żona zostali zatrzymani w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym – tam ich rozłączono, każdy znalazł się na innym oddziale.
Już nie pamiętam, jak długo tam przebywali. Zdaje się, że pół roku ona i kilka miesięcy dłużej on.
Osamotnionymi małolatami zajmowała się ich najstarsza siostra, otrzymywała chyba jakąś pomoc od Państwa na ich utrzymanie. Kłopot był z dwójką studentów, bo zawisła nad nimi groźba przerwania studiów z braku środków do życia. Skontaktowałam się więc z ich wujami i ciociami i zaproponowałam zrzutkę na ich utrzymanie na studiach.
Zgodziła się tylko siostra małżonki “uzdrowiciela”,natomiast nikt z licznego rodzeństwa “uzdrowiciela” nie był chętny. Mają swoje potrzeby, trudno się mówi, jak nie ma pieniędzy na studia, to trzeba je przerwać i iść do pracy – taka była argumentacja. Uzgodniliśmy ze szwagierką, że co miesiąc będziemy wpłacać solidarnie studentom jakąś kwotę pieniędzy, która z biedą powinna im wystarczyć na utrzymanie. Tak też zrobiliśmy. Z satysfakcją muszę tutaj dodać, że nie musieliśmy długo im pomagać, bo młodzi ludzie szybko nauczyli się dorabiać sobie co nieco do tych fundowanych przez nas stypendiów. Imali się wszelkich prac: mycia okien w biurach i po prywatnych domach,roznoszenia ulotek reklamowych, zbierania ankiet. Na czas wakacji załatwili sobie pracę za granicą, tak, że zarobione tam pieniądze wystarczyły im na kolejny rok studiów. Naszej pomocy już więcej nie potrzebowali.
Dzielni młodzi ludzie. Ukończyli studia z wynikiem bardzo dobrym – oboje.
To, co u nich ceniłam szczególnie, to więź, jak ich łączyła z pozostałym rodzeństwem. Starali się odwiedzać maludy jak najczęściej.
Gdy matka wróciła do domu,najstarsza córka z dziećmi przyjechała także i zamieszkała razem z nimi. Mamą trzeba się było opiekować, bo zagubiona była bardzo i do dziś zresztą jest pod opieką psychologa. Ale funkcjonuje w miarę normalnie.
Do domu powrócił także mąż. Choroba została u niego podleczona, niestety trzeba go cały czas pilnować, aby systematycznie brał leki. Ma jednak takie okresy, kiedy kategorycznie odmawia leczenia i wtedy wraca u niego potrzeba “diagnozowania chorób” u innych i uzdrawiania. Nikt jednak nie bierze tego już na poważnie. Dzieci, dorosłe już, częściowo pożenione, trochę się denerwują, gdy “tato znów zaczyna swoje”, a bardzo nerwowo i ze złością reaguje na takie jego zachowania żona.
Na co dzień żyje on swoim życiem, ma swój ustalony rytm dnia, którego przestrzega, niewiele interesuje się światem, cieplej reaguje tylko na wnuki,chociaż i one na dłuższą metę go męczą. Idzie wtedy do sypialni, położy się, trochę podrzemie….
Myślę, że leki, które bierze, powodują u niego taki stan permanentnej apatii. Nie ma chyba innej rady. Jeśli przestaje je brać, choroba powraca.
Dzieci porozjeżdżały się po świecie. Taki smutny czas mamy w Polsce. Młodzi, zdolni, przedsiębiorczy ludzie nie znajdują po studiach zatrudnienia odpowiedniego dla ich umiejętności i możliwości we własnej Ojczyźnie.
Za granicą, owszem.
Troje z nich ich nie mieszka już w Polsce. Pozakładali rodziny poza Ojczyzną, tam też pracują zgodnie z uzyskanym wykształceniem. Utrzymują ze sobą jednak częsty kontakt przez skypa. Starają się też często przyjeżdżać do rodziców, no i mnie też odwiedzają. Mam nadzieję, że zobaczymy się na Wielkanoc.
Z tamtego złego czasu pozostało jedno, co ich łączy: niechęć do apodyktycznych osób i niedyskutowanie z nimi.
Ponieważ ci mieszkający za granicą nie mają dobrego rozeznania w naszej sytuacji politycznej (zaglądają na onet, gazeta.pl i stąd czerpią wiedzę o Polsce), zdarza się, że próbuję prostować ich wiedzę na niektóre tematy.
Muszę to robić jednak bardzo ostrożnie, bo gdy się zacietrzewiam w dyskusji, milkną. A ostatnio jedna z nich popatrzyła na mnie w takim momencie i powiedziała ze smutnym uśmiechem: “Ciociu, czasem to ciocia jest tak kategoryczna w ocenach, jak…. tato… kiedyś.”
Zrobiło mi się głupio.
No, bo co miałam na to powiedzieć?
Dołączona ilustracja, to obraz namalowany przez jedną z dziewczyn tej rodziny.
a jednak budujące, z życiowym zakończeniem, może i morałem. czytałem z chęcią i przyjemnością. wychodzi też, że ludzie muszą dbać o siebie nawzajem, bo za nich nikt tego nie zrobi
Dopiero dziś przeczytałam tę historię – wstrząsająca. Tym bardziej, ze tych bioenergoterapeutów namnożyło się, odkąd nasz nie-rząd te różne czarne i białe magie etc wpisał na listę zawodów.
Czy diagnozował b.szwagra egzorcysta?
Może skontaktowałby sie z Robertem Tekieli? I, jak sigma zauważywał, rozważył chocby jakąs modlitwe o uwolenienie. Przy okazji – leki niszczą chorobę, ale i wycieńczają organizm, dlatego trzeba go dożywić. O tym właśnie dożywianiu pisze p. Stefania Korżawska (www.stefaniakorzawska.pl) – polecam, może warto im podsunąc, którąś z jej książek. Udziela też porad osobiście i nie – nie jest “uzdrowicielką”. Dzięki za materiał!
Pozdrawiam!
Nie sądzę, aby przypadek mojego szwagra, to opętanie. Chociażby dlatego, że rodzina, a dokładniej, dorosłe już dzieci nie zatraciły kontaktów z Kościołem. Te studiujące w Poznaniu angażowały się w duszpasterstwie studenckim, organizowanym przez Ojców Dominikanów i utrzymywały te kontakty także po studiach (Byłam na ślubach dwojga z nich – bodajże ślubu udzielał im zaprzyjaźniony Ojciec Dominikanin). Był wtajemniczony w problemy rodziny i przypuszczam (aczkolwiek nie jestem pewna), że starał się pomóc właśnie od tej strony.
W mojej ocenie, to najzwyczajniej schizofrenia, która rozwinęła się z pychy, przekonania, że się “pozjadało wszelkie rozumy”, oraz z podejrzliwości, że naokoło czyhają wrogowie.
Jeśli ktoś w tej rodzinie potrzebuje modlitwy, to jedna z dorosłych córek, bardzo inteligentna, wrażliwa dziewczyna (jej obraz to ilustracja tej notki),która odziedziczyła po ojcu owe przekonanie o swojej superinteligencji,artystycznej duszy, oraz podejrzliwość wobec otoczenia, także najbliższych, którzy się o nią martwią.
Szanowna Grazz.
pozwól, zapytam ?
If I swore you were an Angel…
believe me ?
Opisałaś bardzo rzadki przypadek…,oboje rodziców zapada na tę druzgocącą chorobę.
Mam nadzieję, że masz świadomość jaką wspaniałą “robotę” -wykonałaś.
– Właściwie to Ty uratowałaś tę Rodzinę.
Droga Grazz, proszę uwierz mi na słowo… w Naturze jest taki dziwny “mechanizm”-
dobro które podarowałaś innym – wróci do Cię.
serdecznie pozdrawiam,
M.
Są dwa rodzaje demonicznego oddziaływania. Jedno z nich to wspomniane przez Ciebie opętanie. Drugim jest zaś dręczenie. O ile wiem, praktykowanie wiary – przyjmowanie skaramentów etc – niejako “nie przeszkadza” temu złemu stanowi rzeczy. Skoro jednak pojawią manifestacje, jakie opisałaś, na rzeczy jest konsultacja ze specjalistą (którym żadne z nas nie jest) – stąd takie wnioski. Wspomniana prze Ciebie schizofrenia leży jak najbardziej w kręgu zainateresowani egzorcystów. Spieszę zapewnić, iż współcześni egzorcyści ściśle współparcują z (chrześcijańskimi) pscyologami i pscyhiatrami – m. in. w tym celu, aby wykluczyć (lub potwierdzić) choroby pscyhiczne. Modlitwa za wspomnianą córkę na pewno nie zaszkodzi :) Jak jej na imię?
Hę?
Ja wykonałam jakąś robotę?
Nie wydaje mi się.
Ja udzieliłam tylko wsparcia dorosłym dzieciom tej rodziny, bo to one musiały przejść przez to wszystko (zeznania w sądze,które de facto “skazywały” mamę i tatę na zakład psychiatryczny) – utwierdzić je w przekonaniu, że nie ma innej rady, że tak trzeba, aby ich ratować przed samymi sobą i ratować maluchy.
Jeśli ktoś z bliskich cierpi, albo ma problemy, to przecież jest naturalne, że staramy się mu pomóc zgodnie z naszym sumieniem.
Do tego nie trzeba być aniołem, wystarczy…. człowiekiem.
Małgorzata.
Mówimy na nią Gosia.
Bóg zapłać, dołączam. A! Tu dodatek: http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/index.php/opetania-i-dreczenia-egzorcyzmy-158/38-przyczyny-zniewolenia-nawiedzenia-i-opetania
Byłam, przeczytałam wszystko… Mój Boże…