Coś słabo z tymi naszymi uczuciami religijnymi skoro można je tak łatwo obrazić

ewa_wojciak

Ostatnio znów zrobiło się głośno o tzw. uczuciach religijnych. Wszystko za sprawą pewnej dyrektorki teatru, która na swoim facebookowym profilu nazwała nowo wybranego papieża określeniem powszechnie uznawanym za obraźliwe, zaczynającym sie na literę “c”, a właściwie “ch”. Na nowo rozgorzała dyskusja na temat wolności słowa, czyli co można, czego nie można, za co karać, ewentualnie jak karać. Pani dyrektor może najprawdopodobniej zostać zwolniona z pracy. Jej sprawa została także zgłoszona do prokuratury przez jednego z posłów Solidarnej Polski. Do tego wrócimy.

Ale najpierw chciałbym rozważyć niezwykłą absurdalność tej sytuacji. Być może dla wielu tutaj moje przemyślenia będą kontrowersyjne, ale zamierzam je przedstawić. Jestem przeciwnikiem jakiegokolwiek administracyjnego karania pani prezes. Czy to przez wyrzucenie z pracy, czy przez wyrok sądu. Pani dyrektor powinna być oceniana nie na podstawie swoich poglądów, ale swoich predyspozycji zawodowych. Czy jest dobrym dyrektorem, czy nie. Czy tak oczekiwany przez niektórych wyrok karny wobec tej pani nie jest przypadkiem niewspółmierny do czynu?

Zastanawiam sie w ogóle nad tym czym jest to słynne “obrażenie uczuć religijnych”. Bo to brzmi jak z jakiejś nomenklaturowej nowomowy. Rozumiem, można obrazić kogoś. Ale jak można obrazić uczucia, to tego już nie moge pojąć. My katolicy swoje uczucia religijne posiadamy. I bardzo się dziwię, że można je w tak łatwy sposób “obrazić“. Jak ktoś dezawuuje elementy naszej wiary, to co, nasze uczucia są obrażone? Czyli jak, czy wtedy te uczucia są w jakikolwiek sposób skażone, bo ktoś nazwał papieża tak jak nazwał? Czy nasze uczucia religijne są w jakikolwiek sposób upośledzone, przez to, że ktoś podrze biblię? Albo, że ktoś palnie o tym, że ewangelicy musieli jarać trawkę? Jeśli tak, to najwidoczniej część z nas jest zbyt obrażalska. Nie wiem, według mnie powinno być zgoła odwrotnie. Jeśli ktoś bluzga na naszą wiarę, to powinno ją to wzmacniać, utwierdzać nas w przekonaniu, że idziemy dobrą ścieżką. Jeśli ktoś się wypowiada w takim zajadłym tonie o naszej wierze, to znak, że sam się jej boi, albo czuje przed nią respekt. Co, wolimy być poklepywani przez nich po plecach i odejść od wiary, tak jak sobie tego życzą?

Nie znaczy to jednak, że osoby, które dopuszczają się łajdactwa tego typu nie powinna spotkać żadna kara. Pisałem, że nie jestem zwolennikeim kar administracyjnych. Ale jak najbardziej popieram  karę społeczną polegającą na publicznym napiętnowaniu. Dokładnie to spotkało panią dyrektor. Sama nie ukrywa, że nie spodziewała się takiej ilości epitetów pod swoim adresem, przede wszystkim tych na literę “k”. Cóż, kto sieje wiatr zbiera burzę, nie ma co jej współczuć bo sama siebie skazała na ten los. I to moim zdaniem wystarczy. Twierdzę, że wybryk pani dyrektor bardziej obraża jej intelekt, niż nasze uczucia religijne, ona sama sobie wystawiło świadectwo z “dwóją”, to jest jej a nie nasz problem. Zresztą, jak taka wydmuszka moralna może kogoś obrazić, to nie nasz poziom i nie warto się nim nawet zajmować. Nie warto więc moim zdaniem w tej sprawie angażować do tego aparatu państwa, a poza tym, chyba nam wszystkim zależy na wolności słowa, która jest podstawą demokracji, czyż nie?

Jakkolwiek może to być dla nas bluźniercze, to w związku z wolnością słowa jacyś ludzie mają prawo twierdzić, że papież jest tym kim ta pani go nazwała. A my w związku z tym samym prawem do wypowiedzi mamy możliwość artykułowania swojego zdania na temat pani dyrektor, także do tego, by nazwać ją “k…ą”,  niezależnie od tego czy jej lub jej klakierom się to podoba. Wolność słowa, przynajmniej ja ją tak rozumiem, zakłada, że dopuszczamy do debaty publicznej absolutnie wszystko, poza jawnym nawoływaniem do przemocy. Przede wszystkim te słowa, z którymi się nie zgadamy. Przecież chyba kazdy z nas woli, jak się mówi to co się myśli. Nie zakładajmy innym kagańca poprawności politycznej, bo ktoś jutro założy ten kaganiec nam.

Tylko, że w Polsce wolność słowa jest jakoś tak szczególnie rozumiana i mieści się w ramach polityki Kalego. A ta oznacza ni mniej, ni więcej, że każde z dwu plemion zamieszkujących nasz kraj rozumie ją w ten sposób: “Jak ja obrażam, to mam do tego prawo, bo jest wolność słowa, ale jak oni obrażają nas, to jest to zabronione bo musi być przestrzegane prawo”. Dało się to zauważyć choćby przy dwóch ostatnich prezydenturach. Gdy na ś.p. prezydenta Kaczynskiego rzucano ohydne pomyje, politycy PiS wymachiwali papierami o “obrazie majestatu głowy państwa”. Także, gdy jeden z ulicznych kloszardów obraził prezydenta i został za to skazany przez sąd. Hubert H., bo o nim mowa stał sie pupilem fetowanym w salonowych mediach. Ileż było wtedy z lewej strony narzekania na brak wolności słowa. I jak powszechne było “umywanie rąk” ze strony ówczesnej władzy, która zasłaniała się prawem.

Kilka lat później pewien student znany jako “antykomor” stworzył grę komputerową polegającą na rzucaniu w prezydenta Komorowskiego ekskrementami. W związku z tym miał “najazd” funkcjonariuszy ABW w godzinach porannych oraz jak to w Polsce bywa dość długi proces sądowy. I wtedy role się odwróciły. Kręgi władzy skupione przy PO tłumaczyły to wszystko prawem, zaś pisowska opozycja niemal gloryfikowała “antykomora” jako bojownika w walce o wolność słowa. Jednak niemal każdy z posłów PiS nie wie co powiedzieć, jak dziennikarz zada mu pytanie: “Czy gdyby to w ówczesnego ś.p. prezydenta Kaczyńskiego była wymierzona wspomniana gra komputerowa, to PiS też mówiłby o wolności słowa”? Niektórzy posłowie też partii, twierdzą, że przecież za przemysł pogardy należało karać więzieniem, bo obrażano naszego prezydenta, który według nas w odróżnieniu od obecnego godnie reprezentował majestat RP. Problem w tym, że druga strona może powiedzieć dokładnie to samo, tylko z ich punktu widzenia.

O ile dzisiejsza opozycja ma swoje brudy za pazurami w relatywizowaniu wolności słowa w zależności od sytuacji, o tyle ludzie skupieni przy obecnej władzy i lewicowo-liberalnym światopoglądzie są w tej dziedzinie bezkonkurencyjnymi obłudnikami. To trochę jak impotent, który mówi cały czas o seksie. Oni cały czas mówią o demokracji, chociaż są w tej dziedzinie kompletnie bezpłodni. Dla tamtej strony każde zdanie wypowiedziane w debacie publicznej, które nie jest zgodne z ich światopoglądem spotyka się od razu z piętnem “faszyzmu”, dziką nienawiścią i chęcią rewanżu w postaci wyrzucenia z pracy czy postawienia przed sądem, tego, który to wypowiedział.

Powtórzę to, każde zdanie. Każde, nawet jeśli jest obiektywną prawdą. A tą chyba jest stwierdzenie, że facet, nawet jakby bardzo chciał, to przy dzisiejszym poziomie medycyny, nie może stać się w sensie biologicznym kobietą, nawet jeśli urzędnik wpisał coś zgoła odwrotnego. Dokładnie to samo, ale może nieco w nieco brutalny sposób powiedziała pani poseł  Krystyna Pawłowicz. Nikt nie nikogo nie nazwał ch…m, nikt nikogo nie nazwał faszystą, powiedziano prawdę. Jaka była reakcja salonu? Odebrać tytuł, wyrzucić z uczelni, nie pokazywać w mediach, zgłosić do prokuratora, całe szczęście, że nie spalić na stosie. Ci sami ludzie, którzy potępili poseł Pawłowicz w jednym z listów otwartych piętnując ją za skandaliczną “mowę nienawiści”, za kilka tygodni bronili osobę, która dokonała prawdziwego zohydzenia, jakim było nazwanie kogoś ch…m. Oczywiście takich przykładów demagogii z ich strony można liczyć w setki, jeśli nie tysiące. Niech wystarczy nam choćby polityka Adama Michnika, czy Lecha Wałęsy, którzy niszczą sądowo swoich adwersarzy politycznych nawet wtedy, gdy nie mamy do czynienia z pomówieniami. Przypomnijmy sobie słowa potępienia wobec obywatelskiego ruchu w obronie telewizji Trwam, podczas gdy “obywatelskość” oni niosą na sztandarach. Tylko jak ludzie nie popieraja ich opcji, to już to “obywatelskością” nie jest. Lewica jest pod tym względem kompletnie zdegenerowana. Prawica w tej obłudzie raczej ich nie przegoni, ale dlaczego nieśmiało podąża ich tropem? Jak oni proponują delegazlizację MW i ONR, to my proponujemy delegalizację SLD. Dlaczego nie proponować pluralizmu i wolności w której istnieje zarówno jedna, jak i druga grupa?

Właśnie w tym kontekście groteskowo wygląda donos na prokuraturę jednego z posłów Solidarnej Polski wobec pani dyrektor teatru. Ów wnioskodawca miał pewnie problem z prawnym sformułowaniem zarzutu, bo wpadł na gimnastyczny pomysł oskarżenia jej o “znieważenie głowy państwa Watykańskiego”. Pomysł to jak napisałem precedensowy, bo lewica już ironicznie zaciera ręce przed postawieniem pod sądem Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza za “znieważenie głowy państwa Rosyjskiego”. Powiemy, no ale dla nas bardziej przyjazny jest Watykan, niż Rosja. Polska pseudoelita, a co najgorsze niezlustrowani polscy antysędziowie mogą stwierdzić w ramach demokracji coś zgoła innego, i kto będzie miał rację?

Uważam więc za bezzasadne istnienie w kodeksie karnym takich przepisów, jak o zniesławienie głowy państwa, czy naruszanie uczuć religijnych. Ze swoimi przeciwnikami politycznymi warto walczyć na argumenty słowne, nawet najbardziej brutalne, zamiast na adwokatów i sądowe sale. Skoro chcemy być państwem wolnym to tolerujmy też odmienności, nie strasząc ich zamykaniem do więzienia, czy represjami ze strony aparatu państwa. Wolność słowa powinna też oznaczać wolność do głupoty. A niewątpliwe bohaterka mojego felietonu sie nią popisała. Nie łudźmy się też, że do lewicy cokolwiek jest w stanie w tej materii przemówić, oni dążą do totalitaryzmu w sferze myśli i słowa, brutalnie wycierając sobie gębę demokracją. Patrzmy na siebie i róbmy swoje. Czyli kolportujmy jak najwięcej “mowy nienawiści” w sensie rozumienia tego słowa przez lewicę. 

 

Źródło grafiki: http://wolnapolska.pl/images/ewa_wojciak.jpg

O autorze: Migorr

Jestem równolatkiem tworu zwanego "Trzecią Rzeczpospolitą". Moje marzenie: Aby jej kres, którego konsekwencją będzie budowa Wolnej Polski nastąpił jeszcze za mojego życia.