Admoneri bonus gaudet.

Muszę przyznać się Szanownym Czytelnikom, że wczoraj dopuściłem się czynu karygodnego i rychło zresztą ukaranego. Otóż nieopatrznie wybierając za miejsce popołudniowego odpoczynku publiczny skwerek, pozwoliłem sobie swawolnie usiąść na ławce „po turecku”. Nim zdążyłem pojąć cały wymiar mojego wykroczenia stała już przy mnie dwójka policjantów: małomówna acz urocza Pani i gburowaty jej kolega (nawiasem mówiąc zaparkowali samochód na publicznej trawie publicznego skweru, ale trudno – na władzę nie poradzę). Oczywiście nie kryli oni oburzenia co do mojego zachowania, tym bardziej, że w pierwszej chwili za nic w świecie nie mogłem pojąć czym zawiniłem, tym bardziej, że akurat papierosa nie zdążyłem jeszcze wyrzucić na ziemię, a spodziewałem się, że ów papieros mógłby być między nami papierosem niezgody. Tu trochę się poskarżę, bo jednak jako pośredni pracodawca służb mundurowych błędnie mniemałem, że wszelkiej maści „krawężniki” powinny zwracać się do mnie z pewnym szacunkiem. Ja dużo nie wymagam, no ale żeby od razu kazać mi udzielać odpowiedzi jak na przesłuchaniu? Czy ja byłem podejrzanym o morderstwo, czy tylko zwyczajnym bezwstydnikiem siedzącym „po turecku” na ławce? Ja jestem gadatliwy, lubię podyskutować, życzliwie oczywiście, z pełnym szacunkiem, ale jednak wymienić zdań kilka, zapoznać się, czy to tak dużo? A tutaj: „Skąd Pan ma ten telefon?”, „Ma Pan przy sobie jakieś zakazane przedmioty?”… Oczywiście rewizja, wyciąganie wszystkiego z kieszeni itd. itd. Przyznaję, że byłem pod dużym wrażeniem staranności i rzetelności w wykonywanej pracy przez jednego z policjantów, który zakazanych substancji szukał nawet wewnątrz mojej benzynowej zapalniczki. Na koniec dostałem do wyboru mandat w wysokości 50 zł lub sprawę w Sądzie Grodzkim, ale że wszystko co z Grodzkim źle mi się kojarzy, wolałem już narazić na szwank mój portfel. Drodzy Czytelnicy, piszę o tym, żeby pokazać dwie rzeczy, poniekąd ze sobą związane. Po pierwsze, jest to przykład tego jak działa w naszym państwie policja, jakimi sprawami zajmują się funkcjonariusze finansowani z naszych podatków. Miast ścigać chociażby niszczących prywatne elewacje chuliganów czy też złodziei samochodów (a to plaga w moim mieście), funkcjonariusze łapią przechodniów na czerwonym świetle lub zajmują się jeszcze większymi błahostkami. Na moje pytanie, czy nie mają poważniejszych zajęć policjantka wydawała się być zdumiona, trudno z resztą się jej dziwić – 50 zł drogą nie chodzi, ale na ławce nieraz znaleźć można. Sprawa druga, to kompletna nieświadomość ludzi co do tego czym są „publiczne pieniądze” i skąd się bierze „publiczna własność”. Kiedy usiłowałem policjantowi wytłumaczyć, że oto dostaję mandat od człowieka który pensję dostaje z moich podatków, za siedzenie na ławce którą także w jakimś stopniu finansowałem, usłyszałem, ze z pewnością z mojej pensji na wszystko by nie wystarczyło… Na nic były moje tłumaczenia, że jakiejkolwiek liczby różnej od zera przez jakąkolwiek liczbę różną od zera bym nie dzielił tak zero nie wyjdzie. Wniosek z tego jest prosty, pieniądze podatników nie wracają do nich w postaci jakiejś własności wspólnej, lecz prawo własności do tych pieniędzy lub ich ekwiwalentu (żeby! Gdyby np. Orliki były warte wydanych na nie pieniędzy, ech…) przechodzi na rzecz państwa, a państwo jest już swoistym tworem połączonym z obywatelami jedynie za pomocą terytorium i Urzędów Skarbowych

O autorze: KasperG