To jakaś inna nacja.

W III RP reaktywowano 3 maja jako święto państwowe, nie rezygnując przy tym ze święta w dniu 1 maja. Tym sposobem powstała kłopotliwa przerwa między pochodami pierwszomajowymi, na którym byli aparatczycy PZPR, którzy nigdy nie skalali się pracą rozumianą jako wytwarzanie wartości dodanej, manifestują swoje przywiązanie do lewicowych wartości (przejadanie owej wartości dodanej wytworzonej przez innych?), a pochodami, na których patrioci tradycyjnie świętują rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Aby jakoś tą wyrwę zapełnić, nasi władcy ustanowili Święto Flagi dnia 2 maja.
W tym roku Gazeta Wyborcza i radiowa Trójka zorganizowały w kilku miastach w Polsce  marsze, które w założeniu organizatorów miały być manifestacjami radości z wolności (przypadkowo i niezgrabnie mi się zrymowało). Piszę „w kilku miastach w Polsce”, bo takie były zapowiedzi medialne, ale znalazłem tylko relacje z Warszawy, gdzie w marszu „radości” wzięła udział bliżej nieokreślona liczba uczestników (na podstawie relacji słownych i wizualnych, dostępnych w mediach, trudno ją ustalić). Oglądając, słuchając i czytając relacje z tego wydarzenia doszedłem do wniosku, że uczestniczyli w nim przedstawiciele jakiejś innej, nieznanej nacji, której istnienia domyślałem się już od dłuższego czasu. Ich barwą narodową jest róż (trudno go znaleźć na jakiejkolwiek fladze państwowej na świecie), a ich godłem ptak z białej czekolady, którego rytualnie pożerają na zakończenie uroczystości. Posługują się też swoim własnym językiem, który pozornie jest bardzo podobny do polskiego – używają takich samych słów jak my, ale nadają im zupełnie inny sens znaczeniowy. W ich języku wolność, tolerancja, rodzina, normalność, postęp, demokracja, nauka, wiedza, patriotyzm, edukacja, prawa człowieka i wiele, wiele innych słów znaczy coś zupełnie innego, niż w naszym języku. Staram się zrozumieć ich język, bo to w końcu język naszych władców, ale przyznam szczerze, że jest to bardzo trudne. Niektóre słowa w ich języku mają różnorakie wykładnie semantyczne, czasem całkowicie przeciwstawne. Weźmy słowo „radość”, które było hasłem przewodnim owej manifestacji. Radość kojarzy się ze śmiechem, lub choćby uśmiechem, tym czasem w fotorelacjach z tego wydarzenia, które oglądałem na portalach Onet i Gazeta.pl, trudno znaleźć uśmiech na twarzach jego uczestników, za to wyraźnie widoczna była posępność i znużenie. Z tego by wynikało, że w języku różowej nacji, radość oznacza ponurość, posępność i znużenie, co wydaje się potwierdzać zachowanie naszego ukochanego Pana Prezydenta, który tym razem powstrzymał się od dowcipów, którymi tak chętnie się popisuje nawet podczas najpoważniejszych spotkań i uroczystości z udziałem najważniejszych postaci światowej polityki (zakładam że to są dowcipy, a nie manifestacja prostactwa i głupoty). Jednak takie jednoznaczne rozumienie radości może być mylące, bo oglądałem w TVP Info wywiad z prezydenckim ministrem Tomaszem Nałęczem, w którym wesoło, w fikuśnych różowych okularach na nosie, zachęcał telewidzów do udziału w uroczystościach i zjedzenia czekoladowego ptaka. Z tego by wynikało, że w ich języku radość może też oznaczać wesołkowatość i błazenadę.
Innym przykładem nieprzejrzystości semantycznej ich języka jest „mowa nienawiści”. Tak na zdrowy chłopski rozum wydaje się, że chodzi tu o słowne znieważanie i poniżanie innych ludzi, oraz werbalne wyrażanie nienawiści, wrogości i pogardy względem nich. Jednak okazuje się, że to nie takie proste, bo gdy przedstawiciele różowej nacji wyrażają nienawiść i pogardę względem innych, oraz obsypują ich oszczerstwami i wszelkiego typu inwektywami, to nie jest mowa nienawiści, za to jest nią wyrażanie jakiejkolwiek, nawet zupełnie łagodnej w formie, krytyki względem różowych.
Nie tylko język odróżnia ich od innych nacji, innym wyróżnikiem jest logika, którą się posługują. Myślę, że każdy w miarę rozsądny człowiek, który zetknął się z ich argumentacją na dowolny temat, musiał zauważyć, że na gruncie tradycyjnej logiki, ich argumentacja jest wewnętrznie sprzeczna. Np. inaugurowanie różowych uroczystości wciągnięciem na maszt biało-czerwonej flagi wydaje się nielogiczne, ale jakoś z ich logiką się nie kłuci.
Zdumiewa mnie, że antropolodzy nie zajmują się badaniami i opisem tej nacji, przecież taka egzotyczna grupa etniczna powinna być dla nich prawdziwą kopalnią złota!
A jak świętowali Polacy? Nie wiem, jak w innych częściach kraju, ale w Warszawie nie widać było odświętnej atmosfery, a ludzie na ulicach nie wyglądali raczej na radosnych. Zresztą, z czego mamy się cieszyć? Ze stanu państwa? Z kondycji społeczeństwa? Stanu opieki, edukacji i transportu publicznego? A może z wolności, której deficyt (delikatnie mówiąc) coraz dotkliwiej odczuwamy  tak w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym, narodowym?

 

Od redakcji:
zdjęcie wprowadzające – http://www.rc.fm

O autorze: Piotr Marzec