Gruszki na wierzbie

 

W czasach mego dzieciństwa ogromną traumę wywoływały we mnie doniesienia na temat tak zwanego „ zimnego chowu cieląt”. Otóż w krajowych gospodarstwach państwowych na wzór radzieckich kołchozów wprowadzano zimny chów cieląt sprowadzający się do pozostawiania zimą cieląt bez matek, poza oborą. Uczeni radzieccy twierdzili , że ten sposób hodowli hartuje zwierzęta i jest korzystny dla ich zdrowia. To, że cielęta masowo zdychały nie miało dla nich najmniejszego znaczenia. Zgodnie z dialektyczną zasadą, że „gdy teoria nie zgadza się z faktami- tym gorzej dla faktów” . Podobno litościwi oborowi przemycali słabsze cielęta do ciepłych pomieszczeń ratując im życie co trochę poprawiało statystykę, a zresztą statystyki nie są dla ideologicznych naukowców najmniejszym problemem.

Uświadomiłam sobie, że zimny chów cieląt ma wiele wspólnego z ideologią gender. Wystarczy uznać, że reakcja na temperaturę otoczenia jest sprawą kulturową, a nie fizjologiczną.

Ja też zresztą swego czasu dla potrzeb hartowania się nie nosiłam rękawiczek, ani czapki i nakładanie raków nawet przy sporym mrozie ( za moich czasów mocowały je obrzydliwe taśmy, a nie jakieś modernistyczne zatrzaski) nie było dla mnie żadnym problemem. Do tej pory leczę grypę zanurzając się w lodowatej wodzie i włażąc potem do śpiwora. Ale to mój wybór i nie leczyłam w ten sposób nikogo innego, na przykład dzieci. Cielaki nie miały wyboru i na złość naukowcom (wstrętni sabotażyści) masowo zdychały.

Dzieci wychowywane zgodnie z ideologią gender też nie będą miały wyboru. Chłopców będą w przedszkolach siłą przebierać w spódniczki zindoktrynowane ( zidiociałe) przedszkolanki. Już obecnie to się odbywa- w przedszkolach wytypowanych do wdrażania „wychowania dla równości”.

Swoją drogą to paradoks, że postulowane przez ideologię gender prawo wyboru płci realizowane jest pod przymusem.

Trudno rozczulać się nad cielakami mając świadomość, że w radzieckich szpitalach podawano noworodki matkom dopiero po kilku dniach gdyż radzieccy uczeni uważali, że siara szkodzi dziecku. Matki traciły pokarm, dzieci były karmione mieszankami, doskonale nadawały się zatem do żłobka. W Polsce też nad pediatrią unosił się za PRL duch Łysenki i Miczurina. Kiedy przyznałam się lekarce, że karmię dziecko gdy jest głodne ( teraz nazywa się to naukowo- „ na żądanie”) lekarka straszyła mnie sądem rodzinnym. Nie podobało się jej również, że dziecko nie chciało jeść wywarów mięsnych zaprawianych żółtkiem. Nie trzeba wielkiej wiedzy i przenikliwości, żeby rozumieć, że takie zasady karmienia niemowląt wypracowane przez polskich ( a może radzieckich ) naukowców są odpowiedzialne za epidemię uczuleń w pokoleniu obecnych czterdziestolatków. Rygor karmienia ściśle co trzy godziny moja lekarka tłumaczyła teorią czy przeświadczeniem, że mieszanie się w żołądku dziecka niestrawionego pokarmu ze strawionym jest dla dziecka bardzo niebezpieczne.

„ Szczenięta ssą moją sukę na okrągło przez cała dobę i doskonale się mają” – odparłam.

„ Chyba coś różni człowieka od zwierząt” – zaatakowała mnie oburzona.

„ Biologicznie rzecz biorąc człowiek jest ssakiem. Podobno ma rozum i wolną wolę, ale słuchając pani przestaję w to wierzyć” – odparowałam.

Cóż mogę dodać- musiałam zmienić przychodnię i miałam dużo szczęścia, że nie zainteresował się mną sąd rodzinny.

Teorię Łysenki miały tragiczne konsekwencje. Ten radziecki agronom ( ukończył tylko technikum ogrodnicze) pod pretekstem walki z burżuazyjną biologią uzyskał przywilej wcielania w życie swoich fantasmagorii. Jego teorie były popłuczyną po lamarkizmie – postulował dziedziczną zmienność środowiskową czyli dziedziczenie cech nabytych. Trochę złośliwie wyjaśnię, że aby otrzymać rasę koni z długą szyją wystarczyłoby według Łysenki wysoko umieścić żłób. Co gorsza Łysenko obiecywał władzy otrzymanie odmian zboża odpornych na mrozy i radykalne zwiększenie plonów. Wcielanie w życie jego pomysłów, obok przymusowej kolektywizacji rolnictwa i odbierania chłopom ziarna siewnego, są odpowiedzialne za epidemie głodu, w których życie straciły miliony ludzi. Miczurinowi też nie chciały jakoś rosnąć jego gruszki na wierzbie co w niczym nie zmniejszało jego naukowej pozycji. Po prostu nauka radziecka była impregnowana na fakty.

Z teoriami gender jest tak jak z odwracaniem biegu rzek. Jeżeli przyjmiemy, że bieg rzeki jest sprawą czysto kulturową, bo przecież cywilizacja potrafi rzekę zawrócić mamy poczucie, że panujemy nad przyrodą, nad historią, nad społeczeństwem. Do czasu katastrofy. Budowa systemów melioracyjnych pobierających wodę z Amu-Darii oraz Syr-Darii doprowadziła przecież do zagłady Morza Aralskiego.

Przebieranie chłopców za dziewczynki w przedszkolu rozchwiewa ich identyfikację płciową. Nie doprowadzi jednak do faktycznej zmiany płci. Operacyjna zmiana płci nie pozwoli mężczyźnie urodzić dziecka. Natomiast zmiana społecznych ról to fantasmagorie godne sowieckich uczonych. To miczurinowskie gruszki na wierzbie, to pszenica odporna na mrozy Łysenki. To pseudonauka i pseudouczeni.

W czasach szkolnych w podręczniku fizyki znalazłam zagadkowe zdanie, którego autorem był podobno Lenin. „ nieskończone są możliwości elektronu”. Wiedza o tym, że jak wykazała sekcja, posiadał on tylko połowę mózgu zwolniła mnie od dociekania co właściwie miał na myśli.

Doświadczenia radzieckiej nauki zwalniają mnie od dociekania co piewcy ideologii gender mają na myśli. Wiem,że jak uczeni sowieccy, jak każdy, kto uważa, że człowiek panuje całkowicie nad przyrodą doprowadzą nieuchronnie do katastrofy.

O autorze: izabela brodacka falzmann