Zimny kartofel czyli potęga resentymentu

J17Pewna moja znajoma o historycznym nazwisku poślubiła chłopca stajennego. Na wyścigach takie związki nie były rzadkie. Niejeden trener czy dżokej miał za żonę kobietę z wyższym wykształceniem. Związek mojej znajomej niestety nie przetrwał próby czasu. Niestety – bo jej były mąż to człowiek wielkiej dobroci, wielkiej fantazji i wielkich zdolności. Wiem coś o tym gdyż pomagałam mu w matematyce w maturalnej klasie. Ten chłopak z zapadłej białostockiej wsi, który zakończył edukację dzienną na 6 klasie wiejskiej szkoły podstawowej radził sobie z całkami i pochodnymi ( taki był wówczas program szkół średnich) lepiej niż obecni studenci. Wszystko do czego się brał wychodziło mu doskonale- składanie szafy, budowa antresoli, naprawa samochodu.

Odwiedziłam go kiedyś gdy malował mieszkanie teściów. Bezceremonialnie łaził z kubłem farby po zabytkowym fortepianie. Przerażona zapytałam go, co mu zawinił nieszczęsny fortepian?. Odparł: „ jeżeli chcesz to ci powiem”.

Przy herbacie opowiedział mi o swoim dzieciństwie. Wielodzietna rodzina, wiecznie pijany ojciec zajmujący się handlem końmi, po wyrokach za kradzieże. Dom pod lasem- zimny, bez wygód. Do szkoły kilka kilometrów, zimą w głębokim śniegu. Na śniadanie matka dawała mu zawinięty w starą gazetę zimny kartofel w łupinie. Być może – jak twierdził- wyjęty z parnika dla świń. Herbata – były to dla niego parzone liście czarnej jagody. Owoce- to zbierane na miedzach ulęgałki.

Powiedział: „ wiem że to głupie , ale nie mogę im darować, że chodziłem srać za stodołę, a oni mieli fortepiany”. Porozmawialiśmy sobie od serca. Rozumiałam co czuł mały chłopczyk wędrujący w głębokim śniegu z zimnym kartoflem za pazuchą do szkoły, w której też był poniewierany za – nazwijmy to – zaniedbania higieniczne. On za to rozumiał doskonale, że jego małżeństwo zniszczył resentyment. Żona go kochała, mieli dziecko, teściowie traktowali go bardzo dobrze i przyjęli do rodziny. To on nie mógł im darować dawnej świetności ich rodu. Były to przecież czasy realnego socjalizmu i oni też byli całkowicie spauperyzowani.

Powiedział : „ ą i ę , na ścianach obrazy, pełno książek, fortepian, srebrne łyżeczki, a na okrągło żrą biały ser”. Zapamiętałam to bezsensowne „ą i ę” , bo wielokrotnie to słyszałam w podobnym kontekście.

Podsumowując- wieź emocjonalna, dziecko, wspólne wyjazdy i ciekawe życie- wszystko to przegrało z pamięcią zimnego kartofla.

15 lat temu pewien pracownik sejmu (pan K.) opracował projekt przejęcia wszystkich pozostających we władaniu PRL dworów i pałaców przez międzynarodowe konsorcjum i stworzenia tam sieci hoteli. Podejrzewam, że Polska miałaby w tym przedsięwzięciu udział rzędu 2%, podobnie jak ma w kolejce na Kasprowy, ale tego nie mogę wiedzieć, gdyż projekt upadł. Dostałam go od sejmowych prawników. Zaangażowało się w ten projekt wiele prominentnych osób. Niezawodny ojciec Rydzyk pozwolił mi powiedzieć o tym na antenie RM. Wtedy podałam nazwiska- teraz tego nie zrobię, bo główny projektant już nie żyje i nie jestem w stanie ocenić jego prawdziwych intencji. Twierdził, że chce te dwory ratować przed zniszczeniem. Może miał i rację gdyż większość tych dworów obecnie nie istnieje. Gminy wolały rozwalić je spychaczami niż oddać właścicielom , którzy przecież też chcieli zająć się remontem swoich siedzib. Tak działa resentyment.

Podczas audycji ja i mój rozmówca podkreślaliśmy kulturotwórczą rolę dworu. Zadzwonił pewien słuchacz i powiedział: „ byłem małym dzieckiem, stałem głodny pod oknem i patrzyłem jak kulturalnie państwo jedzą kolację” . Ten słuchacz, już wtedy (czyli 15 lat temu) zdecydowanie starszy potrafił się zdobyć, żeby wyartykułować swój resentyment. Słuchał RM więc mam nadzieję, że nie należał do tych, którzy rżnęli piłą, ani do tych , którzy strzelali w tył czaszki.

Dlatego tak zachwycam się Białorusinami. Oni potrafili swoje resentymenty opanować. Potrafią traktować z sympatią nawet takiego oryginała jak graf Pruszyński. Do byłych właścicieli odnoszą się z lekko protekcjonalną, serdeczną pobłażliwością. Kiedy mówiliśmy o dawnych czasach nie ukrywali , że cierpieli biedę. Przytoczyli wierszyk, który pamiętam z dzieciństwa. „ Ach kak sładki gusinyje lapki” – mówi białoruski chłop , czyli tutejszy. „ A ty jedał” – pyta drugi „ Niet, nie jedał, wiedź mój dziadzia widał, kak nasz barin jedał”. Śmieliśmy się z tego w pełnej świadomości jak ponura rzeczywistość kryła się za tym wierszykiem. Smak gęsich łapek, znany tylko z podpatrywania barina i przekazywany z pokolenia na pokolenie.

Teraz za Łukaszenki nasi „tutejsi” mają się doskonale ale zachowali sentyment do Polaków. Nie wiem na jak długo- obok na Ukrainie rządzi resentyment i nie rokuję powodzenia polskim misjom w tym kraju.

Resentyment jest złym doradcą.

Pewna dziewczyna, która z naszą pomocą wyjechała za granicę utrzymuje dwoje dzieci ze sprzątania i obsługi starszych osób. Jedna z „ patronek” zaoferowała jej darmowe lekcje francuskiego. Podczas telefonicznej rozmowy dziewczyna powiadomiła mnie tryumfalnie, że jej patronka źle mówi po francusku. Mogłabym przejść nad tym do porządku dziennego, ale czuję się trochę za nią odpowiedzialna. Powiedziałam: „ wybacz, ty uczysz się francuskiego zmieniając pampersy i szorując podłogi, a ona ma wyższe studia i przeżyła w tym kraju kilkadziesiąt lat. Ona nie jest winna, że twoja matka jest alkoholiczką i nie posyłała cię do szkoły. Jeżeli czujesz się upokorzona- rzuć tę pracę, ale nie opowiadaj bzdur. Nie pozwól żeby rządziły tobą kompleksy”.

Co zrobić żeby wszyscy czuli się komfortowo? Nie powinno być ludzi wykształconych, bo niewykształceni popadają w kompleksy. Próbował ten ideał zrealizować Pol Pot likwidując wszystkich z białymi rękami, między innymi za pomocą motyki. Nie pomyślał biedaczek kto będzie przeprowadzał na przykład operacje neurochirurgiczne i kto będzie konstruował maszyny?

Nie powinno być młodych, bo źle czują się starzy, nie powinno być ładnych bo obraża to brzydkich. Nie powinno być zdrowych , bo poniżeni czują się chorzy.

Człowieka zakompleksionego obrażają książki na cudzej półce czy cudzy fortepian. Ludzie zakompleksieni byli mięsem armatnim sowieckiej rewolucji. Sami nie wyszli na tym najlepiej.

Nie twierdzę, że świat jest sprawiedliwy. Ale deptanie po fortepianie na pewno go nie poprawi. Trzeba wymyślić coś innego.

 

 

O autorze: izabela brodacka falzmann