Nasz. I Ten dwudziesty trzeci.

Szanowni Państwo.

Tak się złożyło, że nie dane mi było przeżyć tych kremówkowych dni tak jak przykazały telewizornie.

Nic nie widziałem.

No może trochę tylko słyszałem, z tego, co było nadane do posłuchu. A i to wystarczyło, by scukrzyć mnie na moto.

Na szczęście pamięć o Tych wydarzeniach zafundowało mi przedsiębiorstwo transportowe, z którego usług – jak już Państwo wiecie – ostatnio nader często korzystam.

Cena biletu przeze mnie zakupionego dotyczyła przemieszczenia się z pewnej stacji na inną dalszą. Czyli wszedłem i siadłem gdzieś. A wstałem i wyszedłem gdzie indziej.
Zapraszam Państwa do podziwiania (zaryzykuję nadzieję), co się zadziało pomiędzy. I co było – no na to wychodzi – gratisem. Bo już za to nie płaciłem, choć było to cenniejsze. Ot, nawet kapitalizmowi zdarza się rozrzutność.

Pociągi pasażerskie są dziwnymi urządzeniami. Z zakłamaną funkcją. Tego nikt nie przyznaje wprost, ale nimi się nie jeździ w przeważającym stopniu. To, że jeżdżą, że się nimi jeździ, jest okolicznością mniejszościową. Pociąg generuje bowiem znacznie więcej innych możliwości dla podróżujących nimi.
Po pierwsze – w pociągu będąc – można dużo oglądać – łąk, lasów, nieb i miast. I współpasażerów. Ich się też ma możliwość (pod)słuchania. Wypada dodać, że podaczas kolejnych podróży nie nudzi się też organ powonienia. Niestety dla niego, większość bodźców nie pochodzi zwykle z wspomnianych łąk, lasów, nieb. Pochodzi ze źródeł pozostałych, osobowych – jak sama nazwa wskazuje.

No i się rozgaworzyłem…

Już wracam do remu.
Jak ja siadałem to jak koń szachowy skoczy siadały też dwie młode panie.

Znaczy się… To trochę bym przesadził, ale nie wypadało mi pomyśleć coś ponad to starodawne określenie.
Czyli Państwo się domyślają… No, że osoby te, bardziej były dziewczynami, nawet nie dzierlatkami. One najbardziej były dziuniami…
Tak. To były dziunie. W wersji klasycznej. W klasycznej dla dziuń stroju.
Niestety, też manierach.
Przepraszam. Jedna z nich takowe przedstawiała. Co dane mi było zaobserwawać za chwil parę. Bowiem nóżkę swą dziuniową łaskawa była zaprzeć o fotel przeciwny.

Dialog mnie/nas interesujący rozpoczął się tak:
(Ja bardzo przepraszam ale węch wyłączyć równie trudno jak słuch, także nie miałem wyboru)

Dwóch! Dwóch ma być. Nasz i ten dwudziesty trzeci!…
– Acha… 

I tu się rozpoczęło całkiem gramotne rozwikływanie który, za co, i dlaczego. Wymiana sensownych zdań trwała bite parę minut…!
No właśnie! Ja też sobie pomyślałem, że dobra nasza. Skoro byle dziunie liczą do dwudziestu trzech. I do tego doliczają się takiej liczby na papieżach.
Oczywiście, że moja culpa to wielka i jakże głupio popełniona. O jakże głupio! Oceniać po pozorach. Co ciekawe im większy pozór tym więszy błąd w osądzie. Człowiek wie, że to głupie, i że nie warto tak robić, ale jakoś tak dziwnie ciągle kusi – żeby być pernamentnym oceniaczem wszystkiego i wszystkich.

To nie koniec przygody.

Słuchaj, bo wiesz co? Bo ja zaczęłam chodzić do spowiedzi…

(Nie wszystko wychwyciłem z wszędobylskiego stukotu, ale chodziło to, że ta spowiedź wynikała z Jana Pawła II – słuchaniu tego co mówił, przemyślaniu itd.)

No co… Ten mój ksiądz mówi, że dobrze, że przychodzę. Bo sakrament pokuty jest bardzo ważny… Ty wiesz jak się on ciszy, że przyszłam?!… Strasznie się cieszy. I ja też… I ja chodzę już często

 

Ja wiem, że to takie płytkie, banalne, błahe.
Ale to właśnie tą szczęśliwość w głosie tamtej dziewczyny zapamiętam z kanonizacjii naszego Papieża… i Tego Drugiego, dwudziestego trzeciego…

O autorze: karoljozef