Ani Zachód, ani Wschód

Przypomnijmy genialny tekst genialnego uczonego, filozofa, historyka logiki, sowietologa, dominikanina, rektora Uniwersytetu we Fryburgu, o. Józefa Marii Bocheńskiego.

 

Wybór między Zachodem a Wschodem jest fałszywy. Ani współczesny, zdegenerowany Zachód w szponach masonerii ani turański Wschód.

 

Cytuję Bocheńskiego:

 

Wolność religijna jest herezją

 

Leżą przede mną ciekawe dokumenty chwili: odezwa biskupów hiszpańskich i protest hiszpańskich teologów, skierowany przeciw ich kolegom francuskim; referat prof. Mantama, wygłoszony u nas, w Poznaniu, na kongresie tomistycznym przed paru laty; zbiór artykułów “Vie intellectuelle”, czołowego organu francuskiej myśli katolickiej, dotyczący spraw hiszpańskich i dwa inne o Kościele – “corp du peche” (“ciele grzechu”, jak jeden z nich głosi w swym tytule), wreszcie znakomity artykuł wybitnego naszego działacza katolickiego, doktora Andrzeja Niesiołowskiego, niedawno drukowany w “Kulturze”.

 

Żaden z nich, osobno rozważany nie wywołałby może zbyt daleko idących zastrzeżeń, ani obaw – wyjąwszy owe, skandaliczne moim zdaniem wywody o Kościele. Kiedy się jednak czyta te rzeczy jedne po drugich, kiedy się próbuje powiązać ich myśli przewodnie – co zresztą trudno nie przychodzi – mnie przynajmniej robi się zimno. Jest źle, trzeba bić na alarm. Myśl katolicka w osobach najwybitniejszych swoich reprezentantów zdaje się iść na manowce, zdradza wielowiekową tradycję, próbuje zaprzeczyć dorobkowi wieków, od św. Augustyna do Piusa X, szuka nowego sensu w Ewangelii, której – nie można oprzeć się wrażeniu, że tak autorowie myślą – nie zrozumieli ani św. Augustyn, ani św. Bernard, ani św. Tomasz z Akwinu. Szczególnie źle wychodzi w ich analizach jeden z największych papieży ostatnich czasów, Pius IX. Nie cytuje się wprawdzie jego słów z “Syllabusa”, bo tam zebrane są zdania i twierdzenia, które Pius IX jako papież potępił. Ale kto uważnie czyta, ten dojrzy prędko, że choć wyraźnie się tego nie mówi, chce się potępić Piusa IX, a z nim całą tradycję chrześcijańską, której patronuje sam św. Augustyn. Dr Niesiołowski trafnie i wnikliwie wykazał to w swoim artykule.

 

Nie mogę zrozumieć, jak katolicy – między którymi jest wielu księży, ba, wykształconych teologów, którzy wszyscy powinni znać elementarne zasady metodologii katolickiej, w szczególności rolę, jaką w przyjmowaniu i odrzucaniu różnych teorii odgrywa zdanie tradycji tylu wieków, potwierdzone tylekroć przez sam Kościół – powtarzam, nie rozumiem, jak katolicy mogą przechodzić nad tą tradycją do porządku dziennego i – proszę mi wybaczyć wyrażenie – tak po protestancku próbują na nowo i o własnych siłach wysnuć nową treść ze słów Chrystusa? Zdawałoby się, że przypominać nie trzeba, a jednak muszę: źródłem, z którego czerpiemy znajomość prawd wiary jest nie tylko Ewangelia, me tylko pisma Ojców Kościoła, ale i żywa tradycja, życie Kościoła; nie wolno jej przeczyć, gdy chodzi o sprawy zasadnicze; nie wolno zwłaszcza wtedy, gdy długi szereg papieży i wszyscy teologowie najświetniejszego okresu katolicyzmu jednogłośnie dawali taką właśnie, a me mną wykładnię ducha katolicyzmu.

 

Niezrozumienie nauki Kościoła, które może się stać zaczątkiem nowej herezji dotyczy głównie kwestii relacji między Państwem, Kościołem, Narodem, ich wzajemnych powiązań i zależności. Według nauki św. Tomasza z Akwinu, do którego trzeba nam wracać zawsze, bo jego dzieło jest najlepszym wyrazem tradycji, zebranej przez geniusza i uznanej za własną przez Kościół – ten Kościół choć ma cele nadziemskie i choć działa głownie środkami nadprzyrodzonymi, może jednak i powinien uważać się za organizację żyjącą na ziemi, bo tak jest istotnie. Jako taki, Kościół ma prawo domagać się od państwa, by zapewniło mu spokojny rozwój i uniemożliwiło rozkładową akcję jego wrogów. Kościół nie pragnie nikogo zmuszać do wyznawania jego własne] wiary; nie może jednak pozwolić, by błąd miał równe prawa propagandy jak prawda, ani tym bardziej, by tam, gdzie wierni są w przytłaczającej większości, rządzili nimi poganie czy heretycy. W imię tego podstawowego prawa, żąda Kościół od państwa, by uznało jego wyznanie za religię panującą, aby przeszkodziło sile akcji heretyków i karało tych, którzy wprowadzają zamęt w pojęcia.

 

A jeśli takim jest stanowisko Kościoła, nie innym powinno być, zdaniem św. Tomasza, zadanie państwa. Państwo nie jest neutralnym bożkiem, który obojętnie przygląda się “prywatnym” zajęciom religijnym swoich obywateli. Państwo jest najwyższą organizacją świecką społeczeństwa i ma za cel zapewnienie obywatelom jak najpomyślniejszego rozwoju doczesnego życia, harmonii i spokoju, to jest tych ram, w których rozwijać się ma życie nadprzyrodzone. Co więcej państwo samo będąc tworem ludzkim, powinno być przejęte myślą o celu celów wszystkich ludzkich czynności, o Bogu. Nie mogąc bezpośrednio oddziaływać na życie religijne, ma obowiązek postępować jednak tak, aby zawsze, ilekroć Wiara potrzebuje obrony i pomocy materialnej, siły społeczeństwa były do jej dyspozycji. Państwo jest więc, w pojęciu św. Tomasza, pod pewnym względem państwem totalnym: ma swój własny katolicki program i ten program realizuje w miarę sił. Nie ma w państwie katolickim miejsca na równouprawnienie innowierców; nie ma wolności dla dzikiej propagandy niewiary, równie jak nie ma jej dla pornografii. Interes duchowy mas obywateli idzie przed rzekomym prawem wyżycia się zepsutych jednostek i ich wybryki łamane będą, według św. Tomasza, żelazną ręką władzy.

 

Św. Tomasz z Akwinu, jak i cały Kościół, nie był tak naiwny, aby myśleć, ze chrześcijanin jest aniołem, nie związanym z ciałem, i że społeczeństwem rządzić można tylko środkami duchowymi. Rzecz jasna, że przemoc nie może stanowić głównego środka, ale przemoc jest potrzebna ubocznie, dla obrony przed złym. Przeczyć temu może zresztą tylko ten, kto równą wartość przypisuje wszystkim poglądom i wszystkim zasadom etycznym i kto odmawia państwu treści ideologicznej. Ale to jest koncepcja liberalna, a nie tradycyjny sposób pojmowania państwa katolickiego.

 

Chciałbym podkreślić, że mówiąc “państwo totalne”, mam na myśli państwo, jeśli wolno się tak wyrazić, “jednokierunkowe”. Ze stanowiska katolickiego państwo nie może regulować wszystkich funkcji kulturowych społeczeństwa, gdyż niektóre z nich podpadają pod wyłączną kompetencję Kościoła. Nie mniej jednokierunkowość musi być postulowana.

 

Nasuwa się w związku z tym zagadnienie stosunku państwa do Kościoła. Z trzech możliwych koncepcji: podporządkowania Kościoła Państwu, Państwa Kościołowi i koordynacji, ta ostatnia wydaje się najbardziej zgodna z nowoczesną myślą katolicką i najlepsza w praktyce. Może jednak koordynacja nie wyraża stosunku, o który chodzi: będą pewne zakresy, w których Państwo musi podporządkować się Kościołowi, inne w których na odwrót Kościół musi się zgodzić z wolą Państwa. W praktyce pokazuje się, że można doskonale pogodzić oba czynniki, pod warunkiem, by z obu stron istniało zrozumienie potrzeby współpracy. Tak jest na przykład we współczesnej Italii, i tak będzie zapewne zawsze, jeśli u rządów będą katolicy.

 

Forma prawna odgrywa tutaj znacznie mniejszą rolę. Myślę jednak, że zasadniczy stosunek koordynacji wyrazi się z jednej strony przez udział Kościoła w przygotowywaniu ustaw, z drugiej przez różne przywileje nadane Państwu przez Kościół, jak się to dotąd czyni w konkordatach.

 

Zasada dopuszczalności użycia siły obowiązuje także w stosunkach międzynarodowych. Państwo napadnięte ma prawo bronić się siłą, to jest toczyć wojnę. Co więcej, istnieją warunki, w których wolno wojnę samemu wypowiedzieć i długa historia wypraw krzyżowych świadczy aż nadto wyraźnie, że tę zasadę wprowadzano praktycznie w czyn. Zachodzi to zawsze, o ile inne państwo gwałci wyraźnie prawa Boskie, a istnieją szansę pokonania go i zaprowadzenia ładu etycznego. Państwo działa w tym wypadku jako narzędzie ogółu chrześcijaństwa, wykonując jego wolę i torując drogę Kościołowi.

 

Reasumuję: według tradycyjnej koncepcji chrześcijańskiej liberalizm polityczny jest błędem i pacyfizm jest błędem. Nie waham się twierdzić, że takim samym błędem jest teoria “ubogich środków”, w imię której niektórzy myśliciele francuscy chcieliby odmówić społeczeństwu katolickiemu prawa używania siły dla zapewnienia sobie normalnych warunków rozwoju.

 

Teoria “ubogich środków”, antymilitaryzm, antynacjonalizm, skrajny “antytotalizm” – to jest odmawianie katolickiemu państwu prawa ograniczania wolności swoich wrogów – rozrosły się szeroko na gruncie francuskim. Tam stawano niemal wyraźnie w obronie Walencji; tam napisano owe bluźniercze artykuły o przeszłości Kościoła, w których zebrano wszystkie ohydy z historii, aby potępić samo chrześcijaństwo piętnastu wieków; stamtąd wreszcie przyjechał jeden z najsławniejszych obecnie myślicieli Maritain, aby uczyć, nas Polaków, że przyszłe państwo katolickie da nie tolerancję, – uważajcie! – ale równouprawnienie wszystkim heretykom, komunistom, wszystkim wrogom wiary i moralności, że zapomni o celu nadprzyrodzonym człowieka i będzie państwem w pełni laickim. Stamtąd, poprzez najlepsze nasze pisma katolickie poprzez pióra najlepszych naszych pisarzy, idzie do nas ten nowy rodzaj modernizmu.

 

Metoda naszych współwyznawców francuskich jest bardzo prosta, uderzająco podobna do tej, którą w swej egzegezie stosował ongiś Tołstoj: bierze się Ewangelię, wyłapuje się w mej wszystkie teksty przemawiające za pokojem, niesprzeciwianiem się złu, znoszeniem prześladowań dla sprawiedliwości itd. – następnie dorabia do tego doktrynę społeczną i rzecz jest gotowa. Katolik winien stosować nie “bogate”, ale “ubogie” środki: milczenie, męczeństwo, niesprzeciwianie się złu. Któż by mógł przeczyć, że to jest właśnie duch Ewangelii. A więc – to już logiczna konsekwencja – nie dążmy do władzy; gdy u niej będziemy, nie przeszkadzajmy agitacji komunistycznej; nie kładźmy tamy nauczaniu doktryn złych; gdy katolicy walczą gdzieś o życie swoich dzieci i możność zachowania wiary z barbarzyńcami nasłanymi z Moskwy, przede wszystkim bądźmy neutralni, a jeśli mamy komu pomagać, to raczej tamtym niż naszym. Ubogie środki! ()

 

Tradycja katolicka, choć zawsze wysoko nosiła sztandar uniwersalizmu, przeczy jednak równie stanowczo słuszności owego mechanistycznego internacjonalizmu, według którego nie ma różnic między ludźmi i wszyscy kochać się mają równą miłością. św. Tomasz z Akwinu wypracował, przyjętą dziś przez Kościół, bo z jego depozytu Wiary wziętą, teorie stopni miłości: im kto nas bliższy, tym bardziej mamy go kochać. Nie ma doktryny bardziej sprzecznej z tradycją katolicką, jak teoria Corpus politicum Hobbesa, według której wszyscy ludzie są tylko atomami jednego rodzaju, złączonymi w mechaniczny sposób w państwie. Socjologia katolicka była zawsze inna. Jest ona, jeśli wolno się tak wyrazić, radykalnie antydemokratyczna pod tym względem. Każe mianowicie uważać innych nie za homogeniczne zbiorowisko, ale odnosić się do bliźnich inaczej jeśli stoją nas bliżej, inaczej zaś jeśli dalej.

 

I tak, według katolicyzmu, miłość nie powinna gwałcić natury, ani kultury; a że związki krwi i związki kulturowe ludzi zbliżają, miłość ku tym, którzy są z nami jednej krwi czy jednej kultury powinna być intensywniejsza niż ku innym. Przed i ponad miłością wszechludzką idzie miłość rodziny a zwłaszcza narodu.

 

Tradycyjna koncepcja katolicka przemyślana do końca przez nowszych myślicieli – jest naszą chlubą, że główną zasługę ma pod tym względem polski myśliciel o. Jacek Woroniecki – jest zdecydowanie nacjonalistyczna. W obecnych warunkach nie ma w Europie inne] struktury społecznej, która by łączyła ludzi pod względem większej ilości wspólnych cech i łączyła silniej, niż naród. Członkowie narodu winni więc być przed innymi przedmiotem naszej miłości. Przy tym ta miłość odnosi się nie tylko do poszczególnych ludzi, ale do całej grupy, przede wszystkim do grupy, to jest do narodu. W porządnie przemyślanej etyce katolickiej nie ma wcale rozdziału pod tytułem “etyka społeczna”, a to dlatego, że cała etyka katolicka jest bez reszty społeczna; w konsekwencji szczególna miłość ku członkom własnego narodu otrzymuje swoją bazę w miłości ku narodowi jako takiemu.

 

Posiadamy nawet wcale rozbudowaną teorię narodu ze stanowiska katolickiej teorii. Naród to taka grupa ludzi, których łączy z jednej strony wspólna rasa psychiczna, wspólne cechy charakteru i obyczaj oparty na wspólnych przeżyciach i wspomnieniach historycznych, z drugiej zaś wspólny cel: praca nad rozbudową, kultywowaniem, obroną i rozpowszechnianiem wspólnych wartości duchowych, owej specyficznej kultury narodowej, która naród określa i dla której naród żyje. Podkreślam, ze chodzi o wartości duchowe, nieśmiertelne, między którymi są także wartości religijne. W imię ich, rzecz jasna, wolno i trzeba żądać od jednostki podporządkowania się narodowi, który dąży do celów wyższych niż wszystko, co doczesne w jednostce. Nie ma bodaj autora, który by tak kategorycznie żądał poświęcenia się dla społeczeństwa jak św. Tomasz.

 

Proszę zwrócić uwagę jeszcze na jedno: nacjonalizm katolicki nie jest zaprzeczeniem katolickiego uniwersalizmu, ale on właśnie umożliwia ten uniwersalizm. Tradycja katolicka nie pojmuje mianowicie wcale kultury ogólnoludzkiej jako czegoś jednolitego we wszystkich szczegółach, ale jako harmonię różnych odcieni kultury reprezentowanych przez poszczególne grupy, na wspólnym podłożu ogólnoludzkim i ogólnochrześcijańskim. I dlatego ci, co przerażeni błędami niektórych nacjonalizmów, wolą przenieść się od razu do obozu skrajnych internacjonalistów, są w błędzie. Katolicyzm, jak zawsze, tak i tutaj, zajmuje stanowisko syntetyczne, wyższe nad obie skrajności; ale św. Tomasz uczył, że jeśli każda cnota przeciwstawia się dwom skrajnie różnym błędom, to jednak zawsze stoi bliżej któregoś z nich. Podobnie jest i tutaj: bardzie] obcy duchowi katolicyzmu, niż najgorszy choćby nacjonalizm, jest – o wiele niebezpieczniejszym od niego – internacjonalizm masoński, czy sowiecki. Nie mówiąc już o tym, że nacjonalizmy współczesne, prócz oczywistych błędów w niektórych przypadkach, zawierają myśli zdrowe, bez porównania bliższe organicznej koncepcji społecznej katolicyzmu i jego pojęciu bonum commune, niż mechanizmy liberalny i socjalistyczny.

 

A już naprawdę zrozumieć niepodobna tych katolików, którzy w imię jakiegoś urojonego ideału uniwersalistycznego potępiają nawet te nacjonalizmy, które – jak polski – stoją zdecydowanie na gruncie katolickim i świadome są swojej roli cząstkowej w obrębie kultury ogólnej.

 

Co do różnic między Francuzami, Polakami, Niemcami, czy Rosjanami trzeba stwierdzić, iż natura ludzka jest w zasadzie niezmienna; ale zmienne są różne odcienie tej natury, zależne od klimatu, od warunków życia, od historii. I na tym tle powstaje nie tylko odrębny typ psychiczny, nie tylko odrębny obyczaj, ale także specyficzny sposób myślenia. Socjologia filozofii jest jeszcze w zarodku, nie jest nawet wcale jeszcze nauką; ale podstawowa jej prawda znana była już Arystotelesowi i twierdzić możemy, że duch nasz jest w bardzo wielkim stopniu zależny od warunków otoczenia.

 

I dlatego obok etyk narodowych – każda etyka ostatecznie łączy się ze strukturą psychiki – istnieć mogą filozofie narodowe. Nie w tym oczywiście znaczeniu, by to co było prawdą z jednej strony Pirenei, miałoby być fałszem z drugiej. Jednak pewne narody zdają się być lepiej niż inne dysponowane do rozumienia pewnych zagadnień. Narody mają więc obowiązek owe kwestie, sobie bardziej dostępne, wypracować teoretycznie i wprowadzać w życie czynem.

 

Otóż zdaje mi się, że Opatrzność predystynowała nas, Polaków, do obrony tradycyjnego sposobu myślenia o społeczeństwie, narodzie i państwie. Jesteśmy narodem stosunkowo świeżym, pełnym sił i rozmachu życiowego, o niedawnej stosunkowo kulturze; nie doświadczyliśmy w tym samym stopniu co Francuzi, zgubnych wpływów ideologii liberalno-masońskiej, jak się ją nazywać zwykło; jesteśmy narodem w pełni katolickim, w którym ogromna większość ludzi przyznaje się otwarcie do Wiary, zarówno w elicie, zwłaszcza młodszej, jak i w masach; wreszcie, historia nauczyła nas krwawić się na polach bitew w obronie naszej kultury narodowej, która zawsze była katolicka.

 

W rezultacie mamy nastawienie psychiczne zgoła inne niż wielu Francuzów. Nikt bodaj lepiej nie wyraził tego nastawienia i tego sposobu wartościowania czynu orężnego, niż wielki nasz prymas współczesny, ks. August Hlond, który tak kapitalnie umie chwytać podstawowe cechy naszej myśli katolickiej. Podczas wręczania buławy marszałkowskiej obecnemu Wodzowi naszej Armii, wypowiedział ks. Prymas mowę, zaczynającą się od słów: “Krzyż i miecz prowadziły Polskę przez dzieje..”, mowę tak doskonałą, że powinna naprawdę znaleźć się w czytankach dla wszystkich polskich dzieci. Otóż pamiętam, że gdy pełny entuzjazmu dla tak dobrego sformułowania moich najgłębszych przekonań tłumaczyłem tę mowę jednemu z moich kolegów Francuzów, spotkałem się u mego wprost z oburzeniem: wyszedł z pokoju bez słowa, trzaskając drzwiami. Zrozumiałem wtedy, że dzieli nas od Francuzów ideologiczna przepaść.

 

A skoro tak jest, mamy obowiązek nie poddawać się ślepo prądom idącym z Francji, ale konsekwentnie rozwijać katolicyzm tak, jak my go rozumiemy, jak zawsze go rozumiano w Polsce. Będzie to katolicyzm, który nie przeczy doczesnej stronie Kościoła, ani obowiązkom jakie wobec niego ma Państwo, katolicyzm antyliberalny i antysocjalistyczny, katolicyzm nacjonalistyczny, wierny wielkiej tradycji obrony Wiary i Narodu, nawet, gdy zajdzie tego potrzeba, orężem. Rozbudowa tego katolicyzmu jest konieczna, me tylko ze względu na nas samych i naszą przeszłość – przecież samo istnienie naszego państwa zależy od tego, czy potrafimy być dość mocni zarówno wewnętrznie, jak i na zewnątrz – ale także wobec olbrzymiej roli. wyznaczonej Polsce przez Opatrzność. Polska jest dzisiaj, jak ongiś, przedmurzem chrześcijaństwa. Nie może zapominać o tym i pilnować powinna, aby była po pierwsze chrześcijańska, aby miała organizację państwową przejętą ideologią katolicką, a po wtóre, aby była naprawdę przedmurzem, to jest dysponowała do swej obrony siłą moralną i fizyczną obywateli.

 

Myślę, że rozwijając te myśli, przyczynilibyśmy się walnie do postępu myśli katolickiej w świecie, przypominając ludziom, także i poza naszymi granicami, prawdziwą tradycję katolicką. I dlatego trzeba abyśmy uznając w pełni to, co wartościowe w dorobku zagranicy, umieli ocenić wartości własne i zabrali się do pracy nad nimi, a nie byli ową osławioną papugą narodów, zdolną tylko do wchłaniania i powtarzania zdań cudzych, nawet wówczas, gdy one wyraźnie zbaczają z drogi prawdy…

 

(J.M.Bocheński OP, Szkice o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim, ss.22-32. Książka napisana w latach 1932-38)

Źródło: http://www.bibula.com/?p=7754

 

 

O autorze: Rebeliantka

Bona diagnosis, bona curatio. Bez Boga ani do proga. Zna się na zarządzaniu. Konserwatystka. W wieku średnim, ale bez oznak kryzysu. Nie znosi polityków mamiących ludzi obietnicami bez pokrycia (fumum vendere – dosł.: sprzedających dym).