Ormowczykowie oskarżają- red. Michalkiewicz

Ormowczykowie oskarżają

Felieton    tygodnik „Nasza Polska”    21 maja 2014

Odnoszę wrażenie, że „proizraelski” portal „Fronda” coraz bardziej upodabnia się nie tyle może do najweselszego w „Gazecie Wyborczej” działu religijnego, co do jakiejś delegatury tej gazety w środowisku dla tzw. „poszukujących”. Objawia się to nie tylko w postaci autocenzury, ale również w bardzo podobnym sposobie argumentowania. Oto panowie Tadeusz Grzesik i Paweł Chmielewski napisali, że jestem – podobnie jak Janusz Korwin-Mikke, Mariusz Max Kolonko, Robert Winnicki i Grzegorz Braun – „ukąszony” przez Putina. A padło na mnie takie podejrzenie ponieważ głoszę „niepokojące” poglądy „na sprawę ukraińskiego konfliktu”. Zwracam uwagę, że panowie Autorzy nie zarzucają żadnemu ze skrytykowanych, że głosi poglądy niesłuszne, fałszywe, oparte na przesłankach wyssanych z palca, tylko „niepokojące”.

Znaczy – są tymi poglądami zaniepokojeni. A dlaczego? Możliwości jest kilka. Po pierwsze dlatego, że te poglądy nie mieszczą się panom Autorom w głowach. To jest możliwe; bo gdyby mieli większe głowy, to być może również i te poglądy by się im pomieściły. Jeśli jednak nie maja, no to nic na to poradzić nie można. Inny możliwy powód to ten, że owe „niepokojące” poglądy odbiegają od poglądów zatwierdzonych. To bardzo możliwe, bo – zwłaszcza „w sprawie ukraińskiej” daje się zauważyć daleko idąca zbieżność, jeśli nie identyczność poglądów, nie tylko w obozie zdrady i zaprzaństwa, ale i wśród płomiennych monopolistów patriotyzmu, co przenosi się następnie zarówno na środowisko dziennikarzy tzw. niezależnych, to znaczy tych, którzy słuchają się pana redaktora Adama Michnika, jak i na środowisko dziennikarzy tzw. „niepokornych” to znaczy tych, którzy słuchają się pana Adama Lipińskiego. Ponieważ ja nie należę ani do środowiska dziennikarzy niezależnych, ani do środowiska dziennikarzy niepokornych, to nic dziwnego, że głoszone przeze mnie poglądy, zresztą nie tylko „w sprawie ukraińskiej”, zarówno w jednym, jak i w drugim środowisku, mogą być uznane za „niepokojące”. Trzeci wreszcie powód, nawiasem mówiąc, związany z tym drugim, wynika stąd, że panowie Autorzy nie potrafią tych poglądów podważyć, a w każdym razie – nie uczynili tego w swojej publikacji – co może wzbudzić w nich zrozumiały w tej sytuacji niepokój, czy poglądy głoszone w tej sprawie przez nich samych nie są przypadkiem błędne. Warto zwrócić uwagę, że klasyfikowanie cudzych poglądów jako „niepokojących” albo „niedopuszczalnych” stało się od pewnego czasu ulubionym sposobem dyskutowania ormowców politycznej poprawności.

Ale mniejsza już o panów Autorów, bo ważniejsze są te „niepokojące” poglądy. Panowie Autorzy twierdzą, że ich głosiciele zostali „uwiedzeni” rosyjską władzą i w rezultacie „moskiewska polityka” jest przez nich „akceptowana”. Mówiąc w krótkich żołnierskich słowach, sugerują, że albo jestem ruskim agentem, albo – w najlepszym razie – tzw. „pożytecznym idiotą”. Oskarżenia o ruską agenturalność pod względem ilościowym zaczynają już dorównywać oskarżeniom o „antysemityzm”, w następstwie czego zaczynają podlegać podobnej inflacji. W moim przypadku dochodzi do tego czynnik dodatkowy. Mianowicie przez pana red. Engelgarda i środowisko „Myśli Polskiej” jestem uważany za notorycznego rusofoba. Podejrzewam w związku z tym, iż ruskim agentem zostałem dlatego, że nie śpiewam w jednym chórze ani z dziennikarzami „niezależnymi”, ani z „niepokornymi”, którzy zaczęli ćwierkać z tego samego klucza, jak tylko Amerykanie zasponsorowali w Kijowie kolejny Majdan, a w Polsce zaczęli na gwałt reaktywować Stronnictwo Amerykańsko-Izraelskie, które obok Stronnictwa Ruskiego i potężnego Stronnictwa Pruskiego próbuje włączyć się do rządów nad naszym nieszczęśliwym krajem.

Rzućmy jednak okiem na „sprawę ukraińskiego konfliktu”, na tle której panowie Autorzy nabrali swoich podejrzeń. Po sławnym „resecie”, jakiego w następstwie uzgodnień poczynionych przez izraelskiego prezydenta Peresa z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem 18 sierpnia 2009 roku w Soczi, 17 września 2009 roku dokonał prezydent Obama w stosunkach z Rosją, próżnię polityczną w Europie Środkowej, powstałą po wycofaniu się USA z aktywnej polityki w tym rejonie, wypełnili strategiczni partnerzy, tj. Niemcy i Rosja, których strategiczne partnerstwo wyznaczyło ramy polityki europejskiej. Zostało to potwierdzone ustanowieniem w listopadzie 2010 roku w Lizbonie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja. Ubocznym tego skutkiem było podpisanie w sierpniu 2012 roku w Warszawie deklaracji o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim przez patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla i JE abpa Józefa Michalika, który w wywiadzie prasowym powiedział m.in., że „na tym etapie nie mogliśmy tego nie uczynić”. Wydawało się tedy, iż kamieniem węgielnym strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego jest respektowanie przez obydwu partnerów podziału Europy na strefy wpływów wzdłuż linii „Ribbentrop-Mołotow” z korektą na republiki bałtyckie. Nasz nieszczęśliwy kraj sprawiał wrażenie swego rodzaju „strefy buforowej”, w której wpływy niemieckie i rosyjskie się równoważą. Czyż nie z tego powodu minister Sikorski deklarował pragnienie intensyfikacji niemieckiego przywództwa w sfederalizowanej Unii, a pan redaktor Michnik stał się bywalcem Klubu Wałdajskiego, w którym Włodzimierz Putin swoich gości obficie karmił i poił?

I kiedy się wydawało, że tak już będzie – bo celem niemieckiej i francuskiej polityki jest „europeizacja Europy” – Amerykanom znowu się odmieniło. Z jakiegoś zagadkowego powodu postanowili wrócić do aktywnej polityki w Europie Środkowej i zasponsorowali w Kijowie kolejny Majdan. Polska wypiera się udziału w przygotowaniach tej operacji – ale jeśli to prawda, to tym gorzej, bo to by oznaczało, że Amerykanie żądają od nas podjęcia się usług dywersanckich właściwie w ciemno, bez żadnych zobowiązań wobec Polski z ich strony. Dlatego właśnie w Radio Maryja dwukrotnie postulowałem, że skoro tak, to niech przynajmniej obiecają nam, że nie będą na Polskę naciskali, by zrealizowała żydowskie roszczenia majątkowe i żeby Polska – podobnie jak inne państwo frontowe, tzn. Izrael – otrzymywała z tego tytułu co najmniej 4 mld dolarów rocznie. Jest to warunek sine qua non tym bardziej, że „sprawa ukraińskiego konfliktu” została chyba spartolona. Jak bowiem dotąd, to jedynym beneficjentem jest Rosja. Nie tylko odzyskała Krym, ale widać, jak konsekwentnie przeprowadza rozbiór Ukrainy, który na dłuższą metę może okazać się jedynym rezultatem tego eksperymentu. Nie możemy bowiem wykluczyć powtórnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, a w takiej sytuacji przebieg wewnętrznych granic w rosyjskiej strefie wpływów w Europie nie jest aż taki ważny, żeby narażać Polskę na darmowe ryzyka tym bardziej, że Kijów najwyraźniej wolałby walczyć cudzymi rękami. Niestety zamiast rzeczowych politycznych analiz, z mediów dobiegają jedynie złorzeczenia pod adresem złego Putina, a kto nie przyłącza się do tego chóru wujów, tego ormowczykowie Europy w podskokach oskarżają o agenturalność.

Stanisław Michalkiewicz

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3111

O autorze: circ

Iza Rostworowska