Łaska wczesnej śmierci Proroka z Wilna – umrzeć przed Antychrystem

 

Prorok z Wilna – film dokumentalny o Marianie Zdziechowskim

 

Film dokumentalny poświęcony wybitnemu myślicielowi, rektorowi Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, prof. Marianowi Zdziechowskiemu. W napisanych w okresie międzywojennym książkach („Widmo przyszłości” i „W obliczu końca”) Zdziechowski trafnie przewidział starcie totalitaryzmu komunistycznego i narodowo-socjalistycznego oraz zniewolenie Polski.

Opisując przewrót bolszewicki kreślił obraz „wkroczenia jakichś ciemnych, apokaliptycznych potęg na widownię dziejów”. W 1935 roku po powrocie z Berlina wspominał, że w oczach nazistów dostrzegł ten sam demoniczny błysk, co niegdyś w oczach bolszewików. W eseju „Zwiastuny satanizmu w Polsce” pisał o postępującej popularności komunizmu w tym samym czasie, gdy na Ukrainie podczas wywołanego przez władze Wielkiego Głodu umierały miliony ludzi.

Niedługo przed śmiercią, wiosną 1937 roku Zdziechowski pisał: „wolałbym umrzeć teraz w zgodzie z Bogiem, w otoczeniu najbliższych, zapatrzony w rozciągające się przede mną wzgórza i lasy, podniesiony na duchu odczuciem czegoś wielkiego, nieskończonego, tajemniczego a bliskiego, niż za rok, za dwa albo trzy, może wcześniej jeszcze, może nieco później, zgnić w sowieckiej czerezwyczajce”.

Jest nie tylko „łaska późnego urodzenia”, o której mówił Helmut Kohl, lecz również „łaska wczesnej śmierci”, o czym przekonują losy znajomych i studentów Zdziechowskiego, którzy zgnili w sowieckich więzieniach lub zostali zakatowani w Ponarach przez litewskich morderców z formacji Ypatingas Burys. Sam Zdziechowski zmarł taką śmiercią, o jakiej pisał.

Polska 2007, 20 min
Reżyseria: Grzegorz Górny

 

 

Prorok z Wilna – film dokumentalny o Marianie Zdziechowskim

http://pl.gloria.tv/?media=527846

 

Prof. Marian Zdziechowski

Urodzony 30 kwietnia 1861
Nowosiółki koło Rakowa
Zmarł 5 października 1938
Wilno

http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:MarianZdziechowski.jpg&filetimestamp=20090610121629

Umieszczenie sylwetki Mariana Zdziechowskiego pośród wybitnych osobistości Austro-Węgier pozornie wydaje się wzbudzać wątpliwości. Poddany cesarstwa rosyjskiego, urodzony nawet nie w Kongresówce, lecz na tzw. Ziemiach Zabranych wydaje się na pierwszy rzuty oka nie mieć nic wspólnego z monarchią Habsburgów. Nigdy formalnie nie był poddanym cesarza Franciszka Józefa I. Jednakże zasługi Zdziechowskiego dla monarchii CK Austro-Węgier i zdumiewająca wierność jej idei są tak wielkie, że biorąc pod uwagę jego zamieszkiwanie w Krakowie epoki Najjaśniejszego Pana przez 25 lat, nie waham się zamieścić jego biografii – jak napisał autor prowadzący ów portal.

Kiedy w 1889 roku w Krakowie zamieszkał młody naukowiec, lecz cieszący się już znacznym poważaniem poddany rosyjski Marian Zdziechowski zrazu otoczyła go ze strony dominujących kulturalnie konserwatywnych „Stańczyków” głęboka nieufność.

Był, bowiem nie tylko z wykształcenia slawistą, absolwentem rosyjskich uniwersytetów w Petersburgu i Dorpacie i bliskim znajomym najwybitniejszych przedstawicieli elity carskiego imperium: książąt Trubeckich, Włodzimierza Sołowiowa, Dymitra Mereżkowskiego i Lwa Tołstoja, lecz ponadto znanym entuzjastą ruchu słowiańskiego, który od dawna spędzał sen z oczu kręgom sterującym monarchią austro-węgierską.

 

Zapewne nikomu nie przyszło wówczas do głowy, że ten egzotyczny rodak urodzony gdzieś na zapadłej Białorusi, mówiący po rosyjsku lepiej niż niejeden Rosjanin i wykształcony w carskich szkołach będący matecznikiem drapieżnego moskiewskiego szowinizmu stanie się jednym z najzacieklejszych intelektualnych obrońców monarchii austro-węgierskiej i pozostanie nim aż do śmierci, snując do końca wizje jej odrodzenia i demaskując jej ukrytych wrogów i jawnych prześladowców.

 

Nikt bowiem nie mógł też przypuszczać, że ten jak go później nazywano – “największy znawca duszy i mentalności rosyjskiejstykając się od zarania młodości z agresywnym rosyjskim panslawizmem – dostrzegł w nim śmiertelne niebezpieczeństwo zagrażające egzystencji narodu polskiego poddawanego usilnej rusyfikacyjnej indoktrynacji i, że postawił sobie jako cel życia zwalczanie jego wpływów wśród narodów słowiańskich przez przeciwstawienie mu „katolickiego slawizmu”, czyli autroslawizmu jednoczącego we wspólnym froncie Polaków, Czechów, Słowaków i Chorwatów pogodzonych z Węgrami i skupionych w tzw. „unii neo jagiellońskiej” pod berłem katolickiego cesarza i króla Franciszka Józefa.

 

A oto jego biografia:

Marian Zdziechowski herbu Rawicz polski historyk idei i literatury, filolog,
filozof, krytyk literacki i publicysta, rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w
Wilnie i jeden z dwóch najważniejszych kandydatów na prezydenta Rzeczypospolitej polskiej w 1926 roku
, urodził się 30 kwietnia 1861 w Nowosiółkach, położonych niedaleko miasteczka Rakowa na dzisiejszej Białorusi, aczkolwiek niezbyt daleko od stolicy Litwy – Wilna. Był synem Edmunda Zdziechowskiego i Heleny Pułjanowskiej, oraz bratem bratem Kazimierza Zdziechowskiegopisarza, publicysty i krytyka literackiego (który poniósł męczeńską śmierć w obozie hitlerowskim Auschwitz w 1942 roku).
Marian Zdziechowski urodzony w głęboko patriotycznej i religijnej polskiej rodzinie ziemiańskiej, ukończył w 1879 rosyjskie gimnazjum w Mińsku a następnie studiował na wydziale historyczno-filologicznym Uniwersytetu Petersburskiego, a w latach 1879-1883 na Uniwersytecie Dorpackim (dziś Tartu), gdzie czynnie uczestniczył w działalności korporacji akademickiej Konwent Polonia. Uzdolniony slawista (opanował biegle język czeski, serbo-chorwacki i bułgarski). Był nadto polilingwistą ( posługującym się swobodnie językami francuskim, niemieckim i włoskim). Przebywał także na rożnych stypendiach w Zagrzebiu, Grazu i Genewie.

 

Po studiach współpracował z petersburskimi czasopismami, m.in. “Siewiernym Wiestnikiem” i “Krajem” wydawanym przez Włodzimierza Spasowicza.
Działalność naukową rozpoczął w 1882 drukując pierwsze swoje studia i szkice, po
czym dalsze swoje prace przez pół wieku z górą ogłaszał stale w wydawnictwach
osobnych, czasopismach krajowych i zagranicznych, w różnych językach, pod
imieniem własnym oraz (ze względów cenzuralnych) pod pseudonimami: M.Ursyna i Karowskiego.

W 1889 przeniósł się do Krakowa, gdzie doktoryzował się wkrótce na Uniwersytecie
Jagiellońskim na podstawie pracy p.t. “Mesjaniści i Słowianofile” napisanej pod
kierunkiem prof. Stanisława Tarnowskiego
. W latach 1899-1914 (formalnie do 1919) był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego stając się tym samym stałym mieszkańcem monarchii Francisazka Józefa. W Krakowie dał się poznać jako utalentowany, natchniony i popularny wykładowca. W czasie jego wykładów aula Collegiu Novum zapełniała się studentami i gośćmi z miasta.

 

W 1901 roku Marian Zdziechowski wraz z prof. Marianem Sokołowskim założył w Krakowie „Klub Słowiański” oraz jego organ – czasopisma zatytułowane “Świat Słowiański”, aby uprzedzić wysiłki galicyjskich moskalofilów zapatrzonych w carskie imperium. Odtąd uczestniczył w corocznych zjazdach dziennikarzy słowiańskich organizowanych w różnych atrakcyjnych miejscowościach monarchii austro-węgierskich ścierając się na nich ostro z głównym propagatorem idei zjednoczenia wszystkich Słowian pod berłem cara propagowanej zręcznie przez rosyjskiego delegata, wiedeńskiego korespondenta petersburskiego dziennika „Nowoje wriemia” Dymitra Werguna. Zaciekła polemika miedzy Zdziechowskim i Wergunem miała trwać długie lata, co było dużym aktem odwagi cywilnej ze strony profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, który przecież był nadal poddanym carskim. W 1902 Mariana Zdziechowskiego spotkał kolejny zaszczyt – został członkiem krakowskiej Akademii Umiejętności.

 

Kiedy w 1913 roku głośny publicysta brytyjski Robert Seton Watson (będący w rzeczywistości organizatorem dywersji antyhabsburskiej) zaproponował Zdziechowskiemu, jako prezesowi Klubu Słowiańskiego w Krakowie, poddanemu rosyjskiemu i wielkiemu przyjacielowi Słowian współredakcję wielkiego międzynarodowego czasopisma mającego bronić interesów małych, uciśnionych narodów i w najgłębszej tajemnicy zwierzył mu się, że dotyczyć to ma jedynie narodowości żyjących na terenie AW, Zdziechowski zdecydowanie odmówił: ( „Austria dziś w Europie jedynym państwem, gdzie Polacy mogą po polsku mówić, myśleć i działać i maja pewne znaczenie polityczne, – dlatego zniszczenie Austrii byłoby dziś największym nieszczęściem dla nas, pismo zaś pańskie z samego założenia stanie się placówką, gdzie przedstawiciele bardzo Młodych Narodów prześcigać się będą w szkalowaniu Polski jako wroga ludzkości i narzędzia jakiejś czarnej reakcji…”).

 

W roku 1890 Zdziechowski nastawiony dość niechętnie do Węgrów skazanych o gnębienie mniejszości udał się w swą pierwszą podróż do Budapesztu. Na miejscu zetknął się z wieloma osobistościami węgierskiej kultury i polityki i pod wpływem powszechnej serdeczności okazywanej nieznanemu im przecież Polakowi niechęć tak zmieniła się w podziw i sentyment, który po pierwszej światowej miał go uczni pierwszym szermierzem sprawy węgierskiej w Polsce. Jednak pomimo rodzącej się sympatii do narodu bratanków, Zdziechowski aż do 1914 roku nie porzucił swojej działalności politycznej zmierzającej do federalizacji AW i w rozmowach z węgierskimi przyjaciółmi wstawiał się niejednokrotnie za słowiańskimi narodowościami ( “Powinniśmy byli postawić tamę szerzonej z Petersburga antypolskiej propagandzie, wytwarzać prąd opinii dla nas przychylny i tym samym paraliżować działalność wrogich nam stronnictw w Rosji. W tej myśli kilku z nas założyło w Krakowie Klub Słowiański. Ale była to myśl literacka raczej niż polityczna…Znajdowała ona gdzie niegdzie oddźwięk wśród Słowian katolików. Kilkakrotnie próbowałem ją poruszyć z wybitnymi kierownikami polityki i opinii politycznej węgierskiej. Myślałem, że slawizm nie panslawistyczny, bo wymierzony przeciw caratowi znajdzie tam sympatyczne zrozumienie. Myliłem się…”) Jednocześnie jednak na zjazdach słowiańskich i w licznych artykułach zamieszczanych w prasie austriackiej, galicyjskiej i rosyjskiej działał na rzecz pojednania węgiersko słowiańskiego, a w 1903 roku przyczynił się w niemałym stopniu do złagodzenia ostrego konfliktu chorwacko- węgierskiego przestrzegając w petersburskim „Kraju” jugosławianizujących polityków i publicystów chorwackich przed skutkami starcia z Węgrami („Węgry wbiły się klinem w Słowiańszczyznę i stanowią jakby jej integralną część, a kwestia stosunku madziaryzmu do Słowian staje się jednym z najbardziej palących zagadnień zakresie kwestii słowiańskiej, tym bardziej, że naród węgierski występuje na zewnątrz jako całość, silna miłością ojczyzny, energia, zmysłem politycznym i organizacyjnym. Wiec przed wydaniem Węgrom wojny należałoby sumiennie zbadać, czy wszystkie drogi prowadzące doi porozumienia z nimi zamknięte.”

W 1914 roku Zdziechowski w związku ze zbliżająca się wojna nie otrzymał przedłużenia wizy w, Austro-Węgrzech, co uniemożliwiło mu dalsza pracę w Krakowie. Lata wojny spędził wiec w imperium rosyjskim: w rodzinnym majątku w pod Mińskiem, w Moskwie i w Petersburgu. Zadenuncjowany przez Werguna pozostawał jednak cały czas pod czujnym nadzorem „Ochrany”. Mimo to udało mu się kilkakrotnie opublikować artykuły jawnie propagujące różne wariantu austro-polskiego rozwiązania sprawy narodowej. W 1917 został zaproszony do objęcia katedry slawistyki na Uniwersytecie Londyńskim ufundowanej przez Aleksandra Lednickiego. Zaproszenia nie przyjął, nie chcąc angażować się politycznie przeciw AW, gdyż wspomniana katedra miała również podtekst propagandowy i pozostawała w łączności z panslawistycznymi inicjatywami wspomnianego Setona Watsona. W 1918 roku profesor Zdziechowski powrócił do Krakowa, a po odzyskaniu niepodległości Polski wziął udział w organizacji reaktywowanego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W latach 1919-1932 kierował tam jako profesor katedrą literatur europejskich, zaś w latach 1925-1927 był rektorem tegoż uniwersytetu, a następnie piastował funkcję dziekana wydziału humanistycznego. W Wilnie był również profesorem Szkole Nauk Politycznych przy Towarzystwie dla Badań Europy Wschodniej oraz prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich (ZZLP). W ostatnich latach życia był również prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie. Należał jednocześnie do założycieli wileńskiego dziennika “Słowo”.

W 1919 roku na zawsze rozeszły się drogi Zdziechowskiego z jego czeskimi, przedwojennymi przyjaciółmi. Wileński profesor oburzony zdradziecka napaścią wojsk czechosłowackich na Śląsk Cieszyński odmówił przyjęcia zaproponowanego mu stanowiska posła RP w Pradze. Zaś, kiedy w lipcu 1920 prezydent Czechosłowacji Masaryk zdecydowanie odmówił ewentualnego przepuszczenia wojsk węgierskich śpieszących na pomoc zagrożonej przez bolszewików Warszawie i zablokował transport amunicji wyprodukowanej w węgierskiej fabryce Csepel przez terytoria Czechosłowacji i oficjalnie odradził państwom Ententy udzielanie walczącej Polsce jakiegokolwiek wsparciaZdziechowski zerwał z nim wszelkie stosunki towarzyskie, (mimo, że przed wojną pozostawał z nim jako naukowcem i publicysta w serdecznej przyjaźni) i oficjalnie napiętnował postępowanie Czechów w ówczesnej prasie. Jednocześnie serdecznie podziękował Węgrom za dostarczenie 20 milionów pocisków karabinowych, które mimo czechosłowackiej blokady dotarły na front w dniu 12 sierpnia 1920 roku, co w rzeczywistości ocaliło armie polskie od zagłady i pozwoliło jej odnieść zwycięstwo. Fakt, ze dopiero, co doświadczone największa katastrofą dziejową i upokorzone przez Europę Węgry (traktat w Trianon narzucono im 4 czerwca 1920 roku) jako jedyne z państw świata gotowe były stanąć u boku odwiecznego sprzymierzeń ca i bez wahania udzieliły mu pomocy materiałowej sprawił, że Marian Zdziechowski stał się odtąd najbardziej słyszanym w Polsce głosem sumienia piętnującym hańbę dyktatu trianońskiego. Właśnie jego autorytet sprawił, że Rzeczpospolita Polska nigdy nie ratyfikowała tego haniebnego dokumentu, choć jej endeccy kierownicy ówczesnej polityki zagranicznej mieli na to wielką ochotę starając się za wszelka cenę przypodobać francuskiej Wielkiej Siostrze. Ludzie ci nigdy tego nie zapomnieli prof. Zdziechowskiemu, a mając wielkie wpływy polityczne starali się jego glos marginalizować i otoczyć go murem milczenia. Jednak i Węgrzy docenili samotny glos profesora przyznając mu tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu w Seged i zapraszając wielokrotnie na rozmaite konferencje naukowe i kulturalne. Podczas tych wielokrotnych pobytów na Węgrzech nawiązał wiele cennych znajomości z najwybitniejszymi postaciami węgierskiej elity: z regentem Horthym, ostatnim ministrem spraw zagranicznych Austro-Węgier – Andrassym i najgorętszym węgierskim polonofilem Divekim.

 

W maju 1926 roku marszałek Piłsudski zaproponował rektorowi Uniwersytetu Wileńskiego najwyższą godność polityczną – stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Dopiero, kiedy Marian Zdziechowski zdecydowanie odmówił ( oficjalnie podął jako przyczynę stan zdrowia) – Piłsudski zaproponował tę godność profesorowi Ignacemu Mościckiemu, który ją przyjął. Rzeczywistym powodem były moralne wątpliwości Zdziechowskiego, co do legalności majowego przewrotu, a ponadto nie chciał komplikować stosunków Polski z Francją, której politykę zagraniczną kilkakrotnie piętnował w swoich publikacjach. Choć osobiście darzył Piłsudskiego wielkim podziwem i uważał za męża opatrznościowego to już  wiosną 1927 roku Zdziechowski ujął się, w napisanej przez siebie broszurze „Sprawa sumienia”, za pięcioma generałami uwięzionymi po zamachu majowym i zamkniętymi bez przedstawienia żadnych zarzutów w III Wojskowym Więzieniu Śledczym na Antokolu w Wilnie, m.in. za bohaterem bitwy warszawskiej Tadeuszem Rozwadowskim. Broszura ta przyczyniła się do zwolnienia uwięzionych, lecz ściągnęła na prostolinijnego profesora niechęć i niełaskę „nie koronowanego króla” Polski.

 

W ostatnich latach życia ciężko chory Zdziechowski przeczuwał zbliżającą się katastrofę przestrzegając polskich polityków przed nieuchronnym, jego zdaniem, sojuszem Niemiec i Rosji Sowieckiej, który zmiażdży Polskę i zniewoli środkową Europę.

 

Jedynym skutecznym sposobem zabezpieczenia ojczyzny przed katastrofą byłaby jego zdaniem odnowiona unia, lub sojusz między katolickimi państwami Europy Środkowej – Polska, Węgrami i Austrią. Pierwszym warunkiem tego sojuszu, czy unii miałoby być przywrócenie granicy polsko-węgierskiej. Jego ostatnim przesłaniem, napisanym tuż przed Anszlusem była następująca (jak to sam nazywał) „fantazja”: „Niech się wzajemnie zbliża Węgry, Austria i Polska, a żywym symbolem przymierza tego. Czy unii, mniejsza o wyraz – niech będzie ktoś wyniesiony bardzo wysoko, albowiem tylko majestat monarchy może być rękojmia równowagi, trwałości i współpracy trzech lub więcej narodów? Węgry są królestwem,, choć króla teraz nie mają, Zastępcą jest regent wyczekujący chwili, w której będzie mógł oddać Koronę św. Stefana w ręce prawowitego jej właściciela. Za Węgrami, poszłaby z porządku rzeczy Austria, za Austria – Polska. Jest to oczywiście fantazja, która ma za sobą logikę, nie ma jednak podstawy realnej…Zgorszy ona jednych, innym wyda się głupstwem. I gdybym obecnie zajmował jakieś wysokie stanowisko, to nie wątpię , ze po wygłoszeniu podobnej fantazji i lewi i prawi złączyliby się, aby wspólnymi siłami rozprawić się z publicznym gorszycielem…Zaiste wielka jest potęga imienia Habsburg, starczy za całe państwo – i gdyby Habsburg rzeczywiście stanął na czele Węgier, Austrii i Polski, możnaby to porównać pod względem efektu na zewnątrz z przystąpieniem czwartego mocarstwa do trój przymierza austro-wegiersko-polskiego…Niemcy ocalały po klęsce w wojnie światowej, Austro-Węgry zniszczono. Dlaczego? Odpowiedź nie jest trudna: padły ofiara sprzysiężenia wszystkich żywiołów destrukcyjnych, którym zawada w ich planach było istnienie wielkiej katolickiej monarchii w Europie Środkowej. Te same żywioły działają w Polsce i gdy chodzi o niszczenie tradycji, o wytępienie wszystkiego, co ślady przeszłości na sobie nosi, zacierają się różnice miedzy partiami i wszystkie są zgodne ze sobą. A potęga tych żywiołów jest wielka i moja „fantazja” jest tylko bańką mydlaną. Świat dzisiejszy pędzi krokiem szybkim ku straszliwej katastrofie dziejowej; o nadchodzącej nawałnicy nie wątpię i nie pierwszy raz to mówię. Można to nazwać pesymizmem, ale pesymizm jest czynnikiem mocy, bo budzi w duszy uśpione jej energie do walki”.

Marian Zadziechowski , ostatni liczący się intelektualnie obrońca idei monarchii środkowo europejskiej pod berłem Habsburgów, doktor honoris causa uniwersytetów w Wilnie, Dorpacie i Segedzie, członek Towarzystwa Naukowego Warszawskiego zmarł po ciężkiej chorobie w Wilnie 5 października 1938. Spoczął na Antokolskim cmentarzu wojskowym.

Pole działalności i zamiłowania: 

Filozofii religii i literatur słowiańskich, historia i historiozofia, hungarystyka, literatura. W
szczególności zainteresowany polsko-rosyjskimi stosunkami kulturowymi. Znawca
rosyjskiej literatury filozoficznej. Prowadził korespondencję z Lwem Tołstojem i
odwiedził go nawet raz w Jasnej Polanie.
Utrzymywał kontakty z wieloma znanymi rosyjskimi intelektualistami w tym z Mikołajem Bierdiajewem, Siergiejem Bułhakowem, Piotrem Struwe, Dmitrijem Mereżkowskim, Nikołajem Trubieckim.
Zajmował go m.in. problem zła w ujęciu filozoficznym, w tym komunizmu w
kontekście apokaliptycznym, zjawisko modernizmu w Kościele katolickim oraz
źródła kryzysu kultury europejskiej.
Utrzymywał tez liczne kontakty z ówczesnymi przewodnikami duchowymi Węgier: Miklosem Horthym, Gyulą Andrassym Młodszym, Albertem (Gyulą) Apponyim będąc do końca życia zafascynowany fenomenem historycznym, kulturowym i politycznym narodu węgierskiego.

Najważniejsze dzieła:

1)Очерки из психологии славянского племени. Славянофилы. Санкт-Петербург, 1887. (pod pseudonimem М. Урсин)
2)Mesjaniści i słowanofile. Szkice z psychologii narodów słowiańskich. Kraków:
G. Gebether i Spółka, 1888.
3)Byron i jego wiek. Studia porównawczo-literackie. t. I: Europa Zachodnia.
Kraków: Czas, 1894.
4)Религиозно-политические идеалы польского общества. Очерк. С предисловием графа
5)Л. Н. Толстого. Лейпциг: Э. Л. Каспрович, 1896.(pod pseudonimem М. Урсин)
6)Byron i jego wiek. Studia porównawczo-literackie. t. II: Czechy, Rosja,
7)Polska. Kraków: Czas, 1897.
8)Odrodzenie Chorwacyi w wieku XIX : illiryzm. Stanko Vraz. Iwan Mažuranič.
9)Piotr Preredović. Kraków: Czas, 1902
10)Pestis perniciosissima. Rzecz o współczesnych kierunkach myśli katolickiej.
Warszawa: E. Wende i spółka, 1905.
11)Die Grundprobleme Russlands. Literarisch-politische Skizzen. Aus dem
Polnischen übersetzt von Adolf Stylo. Wien – Leipzig, 1907.
12)U epoki mesjanizmu. Nowe szkice z psychologii narodów słowiańskich. Lwów:
Gubrynowicz i syn, 1888.
13) Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześciaństwa. T.1. Kraków: Czas, 1914. T.2. Kraków: Czas, 1915.
14)Zygmunt Miłkowski a idea słowiańska w Polsce, 1915.
15)Gloryfikacja pracy: myśli z pism i o pismach Stanisława Brzozowskiego, 1916.
16)Tragedia Węgier, a polityka polska, Wilno: Jedność i Siła. 1920
17)Wpływy rosyjskie na duszę polską. Kraków: Krakowska Spółka Wydawnicza, 1920.
18)Europa, Rosja, Azja. Szkice polityczno-literackie. Wilno: Księgarnia Stowarzyszenia nauczycielstwa polskiego w Wilnie, 1923
19)Władysław Syrokomla. Pierwiastek litewsko-białoruski w twórczości polskiej.
Wilno: Lux, Księgarnia Stowarzyszenia nauczycielstwa polskiego w Wilnie, 1924.
20)Renesans a rewolucja. Wilno: Księgarnia Stowarzyszenia nauczycielstwa polskiego w Wilnie, 1925 (Biblioteka Księgarni Stow. nauczycielstwa polskiego
IX).
21)Walka o duszę młodzieży. Z czasów rektorskich. Wilno: Lux, 1927.
22)O okrucieństwie. Kraków: Czas, 1928.
23)Węgry i dookoła Węgier: szkice polityczno-literackie. Wilno: Towarzystwo
Wydawnicze “Pogoń”, 1933
24)Chateaubriand i Bourbonowie. Wilno: Polska Drukarnia Nakładowa, 1934.
25)Od Petersburga do Leningradu. Wilno: Drukarnia Jana Bajewskiego, 1934.
26)Niemcy. Szkic psychologiczny, 1935.
27)Terror intelektualny w Rosji, 1937.
2Węgry i Polska na przełomie historii, 1937. W obliczu końca. Wilno: Grafika, 1937.
29)Widmo przyszłości, 1939 (wydanie pośmiertne).

Źródła do biografii:

B. Białokozowicz. “Marian Zdziechowski i Michał Arcybaszew”, Studia Rossica
III. Warszawa, 1996. s. 17-68.
B. Białokozowicz. „Marian Zdziechowski i Lew Tołstoj”. Białystok: Łuk, 1995. Z. Opacki. „W kręgu Polski, Rosji i Słowiańszczyzny. Myśl i działalność
społeczno-polityczna Mariana Zdziechowskiego do 1914 roku.” Gdańsk 1996.
Z. Chocimski . „Sprzymierzeńcy z ducha”. w: Marian Zdziechowski, Węgry i dookoła Węgier: Fronda, Warszawa 2001, (wstęp)
S. Kościałkowski. “Marian Zdziechowski” (przedmowa w M.Zdziechowski. Widmo Przyszłości. Lausanne: L’Age d’Homme, 1983
W.Lednicki. “Marian Zdziechowski 1861-1938”, Slavonic Year-Book. American
Series, 1941, s.407-411.
M. Zaczyński. (przedmowa w „M.Zdziechowski”. Wybór Pism. Kraków: Wydawnictwo
Znak, 1993 r.
„Filozofia na Uniwersytecie Stefana Batorego”, red. Józef Pawlak, Toruń 2002.

( Wg. mojego biogramu prof. Zdziechowskiego zamieszczonego na forum Austro-Węgry)

 

 

Przeciwko paktom o nieagresji

Profesor Marian Zdziechowski rozdział swej książki „Od Petersburga do Leningrada” (Wilno, 1934 r.) poświęcił porównaniu rewolucji francuskiej i rosyjskiej. Od 1917 r. minęło zaledwie 16 lat. Mimo to obawiał się, że skutki komunistycznego eksperymentu mogą być dla Rosji i Europy trudne do przezwyciężenia.

To antyreligia, spychająca z wyżyn człowieczeństwa w otchłań upodlenia. W tę otchłań spadła Rosja sowiecka i za Rosją spada Europa ze wzrastającą szybkością rzuconego kamienia.

Od chwili wybuchu rewolucji rosyjskiej porównywano ją z rewolucją francuską: podobieństwa narzucały się. I tu, i tam jako drogę do celu, do jego osiągnięcia, a po osiągnięciu do utrwalenia nowego stanu rzeczy obrano bezwzględny i wyrafinowanie okrutny terror. I tu, i tam zwycięstwa rewolucji nie tylko nie dały dobrobytu masom, których obronę rewolucja niby to miała na celu […]

Są to jednak podobieństwa zewnętrzne; różnice zaś sięgają daleko głębiej. Na samym wstępie uderza nas jeden szczegół: terror trwał we Francji niecałe dwa lata, w Rosji trwa już lat 16. W tym zaś czasie wyrosło nowe pokolenie, szczelnie odgraniczone od wpływów Zachodu, niemające pojęcia o historii Europy, bez wyobrażenia o jej kulturze i tych zasadniczych wszelkiej kultury podstawach, jakimi są religia, rodzina i własność, a natomiast ze starannie wpojonym przeświadczeniem, że to wszystko jest burżujstwem, co w żargonie sowieckim oznacza zgniliznę […]

 

JAK BOLSZEWIZM ROZBIŁ SIĘ O TWARDY MUR KATOLICYZMU

 

My, Węgrzy, mamy prawo wołać do wszystkich innych narodów: Wyzwólcie się, jak my już siebie wyzwoliliśmy.

W listopadzie 1918 roku państwo austro-węgierskie runęło. […] W obrębie rozpadających się Austro-Węgier oddano panowanie Słowianom i Rumunom. Część Niemców i Madziarów rzucono im na pastwę, resztę zaś, tj. tych, którym łaskawie zagwarantowano odrębną państwowość, zepchnięto do stanowiska żebraków, skazanych żyć z jałmużny, którą by im szczęśliwi zwycięzcy ofiarować mogli. Było to ciosem zbyt ciężkim dla dumy madziarskiej. Na czele rządu stał hr. Karolyi […], wódz stronnictwa, które przed i w czasie wojny stale przeciw przymierzu z Niemcami występowało. Rachował na to, że państwa Ententy zechcą to uwzględnić i zrozumieć, że naród węgierski wojował po stronie Niemiec i Austrii, zmuszony do tego koniecznością […]

 

 

KOCHAŁEM WĘGRY

 

Węgry są jedynym sprzymierzeńcem naszym z ducha” – pisał prof. Marian Zdziechowski,

Kochałem Węgry – czytamy w pamiętnikach gen. Dembińskiego – jak młodzieńczą miłość moją; biło mi serce dla kraju tego jak dla mojej własnej ojczyzny”. Słowa te powtórzyłby niejeden z nas – zwłaszcza, że Węgrami rządzi Orban a nie śmieci-sowieci.

 

TRYUMFUJĄCY ŚMIECH MOSKWY

 

Przyjaźniąc się z katami i oprawcami, stwarzamy atmosferę psychiczną, w której walka z propagandą ich staje się bardzo trudna” – pisał prof. Marian Zdziechowski, historyk idei i filozof, rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Jako rektor za swoje główne zadania uznawał walkę z „małoduszną i tchórzliwą” psychologią, pozbawiającą społeczeństwo, przede wszystkim młodzież, zdolności do oporu przeciw „czerwonej dżumie i czerwonej śmierci”.

By zniszczyć Polskę, trzeba uzyskać zgodę świata na popełnienie jawnej zbrodni – dowodził w maju 1944 r. Ignacy Matuszewski, przedwojenny polski minister skarbu. Przedrukowywane dziś artykuły łączy temat – analiza moskiewskich metod rozkładania wroga, którego chce się podbić, i kłamstw temu służących. /Piotr Lisiewicz/

 

WPŁYWY ROSYJSKIE NA DUSZĘ POLSKĄ

 

Polacy, którzy przyswoili sobie rosyjską technikę rozumowania, są czymś więcej niż zrusyfikowanymi Polakami. Są po prostu Rosjanami, którzy od Rosjan z urodzenia tym się tylko różnią, że umieją mówić po polsku  – taką tezę stawiał w swym eseju „Wpływy rosyjskie na duszę polską” prof. Marian Zdziechowski. Wileński historyk idei oraz literatury i filozof pokazuje, jak dawanie wiary „wielkim” rosyjskim ideom, jako przeciwieństwu „małych”, „partykularnych” roszczeń Polaków do niepodległości, prowadzi do rusyfikacji duszy. Jak wynikiem tych olśnień w „dziedzinie praktycznej” staje się zupełna zatrata odporności wobec obcej i wrogiej nam potęgi. Artykuł Zdziechowskiego pochodzi z 1920 r.,

 

Źródło; http://www.panstwo.net/autor/marian-zdziechowski

 

Marian Zdziechowski: Renesans a rewolucja

 

Wszyscy to wiemy, wpajano nam w szkołach, czytaliśmy zarówno w podręcznikach historii, jak w samodzielnych rozprawach i badaniach dziejopisarzy i filozofów, że wieki średnie były epoką mroku, po której nastąpił radosny świt, a po nim jutrznia nowego życia, która opromieniła świat blaskiem wielkich nadziei. Epokę tę nazwano Renesansem, tj. odrodzeniem. Pogląd ten ma wszystkie pozory prawdy. Rzeczywiście, w wiekach średnich człowiek rozwijał się, myślał, żył w granicach dogmatyzmu kościelnego, który przeznaczenie i cel człowieka z doczesności przenosząc w wieczność, czyni ziemię miejscem wygnania, „doliną łez”, życie zaś ujmuje, jako ciernistą mozolną wędrówkę ku ojczyźnie niebieskiej wśród trudów i niebezpieczeństw walki z własną, przez grzech pierworodny skażoną, w niewoli grzechu leżącą i do dobrego niezdolną naturą. A na drodze tej bez pomocy Boga, bez łaski Jego i opieki Kościoła, który tej łaski rozdawcą jest, nie może człowiek, pozostawiony sam sobie, nic o własnych siłach począć.

 

W epoce renesansu człowiek strąca z siebie jarzmo, pod którym posłusznie kroczył przed tym, i wiara w siebie, w potęgę wyzwolonej myśli i woli daje mu chwile upojenia i szczęścia.

 

Ale wiara ta, pisze jeden z najznakomitszych myślicieli współczesnych rosyjskich, Mikołaj Bierdiajew, zawierała w sobie nasienie choroby i śmierci. „I my dziś przeżywamy koniec renesansu, koniec humanizmu, który stanowił jego podstawę duchową”… „Humanistyczne czucie życia utraciło dawną świeżość”… wstępujemy w nową epokę, ale „bez radości, bez owych nadziei jasnych, które ożywiały renesans, w chwili jego narodzin”… „Wiara w człowieka kierowała historią, którą my nazywamy nowożytną, lecz historia nowożytna sama tę wiarę rozchwiała”… Renesans nie podniósł i nie wsławił człowieka, jak tego pragnął, przeciwnie osłabił go, oto paradoksalny wynik dziejów nowoczesnych”…Jest sprzeczność tragiczna między ich początkiem, a dzisiejszym zakończeniem”. Żaden człowiek myślący nie uwierzy dziś w teorię czy religię postępu, która zapalała cały wiek XIX: „Jesteśmy raczej skłonni do wiary, że wszystko, co lepsze i piękne, jest w wieczności, nie zaś w czasach przyszłych; w przeszłości zaś objawiało się tylko wówczas, gdy owa przeszłość zapalić się umiała żądzą rzeczy wiecznych i rzeczy wieczne tworzyła”..

 

Rozbiorowi poglądu Bierdiajewa, który nie antytezą jest, lecz naprawą i, zdaniem moim, naprawą i uzupełnieniem niezbędnym utartych, powszechnie panujących poglądów na renesans, zamierzam poświęcić dzisiejszy wstępny wykład.

 

Pogląd Bierdiajewa odkryciem jego nie jest; nie on pierwszy go wygłosił, ale wygłosił z mocą uczucia i przekonania, jakiej u nikogo dotychczas nie spotkałem, a którą mu dało przeżycie i przemyślenie nie rosyjskiej tylko, lecz wszechświatowej katastrofy, która nawałnicą niszczącą spadła na Rosję, a pędzi na Europę.

 

Wśród wstrząśnień wielkich i nieszczęść rodzą się myśli wielkieSuper flumina Babylonis, w nieszczęściu i niewoli powstawały wielkie natchnienia proroków Izraela; w nieszczęściu i niewoli rozkwitła nasza wielka poezja mesjaniczna. I dziś najgłębsze wejrzenia w istotę zagadnień, stojących w chwili obecnej przed światem, znajdujemy u pisarzy tych narodów, które najwięcej od wojny ucierpiały. Niemcy zmiażdżone militarnie i państwowo, strącone z wyżyny hegemońskich marzeń, znosić muszą gorzkie, upokarzające następstwa swego poniżenia politycznego; Rosja wycieńczona przez wojnę wpadła w ręce i stała się pastwą zgrai szubrawców kosmopolitycznych, wśród których, ku wstydowi naszemu, nie brak Polaków.

 

Renesans w początkach swoich nie był detronizowaniem Boga i ubóstwieniem człowieka, tylko zarody tego niósł ze sobą. Zrazu pierwiastki chrześcijańskie średniowieczne były w nim silne i wszystko, co dał wielkiego i pięknego, było, jak zobaczymy, w treści swojej dążnością do zharmonizowania ducha chrześcijańskiego z duchem starożytnym.

 

Odrywanie się od chrześcijaństwa dokonywało się powoli: zrazu wiara w człowieka bez myśli o Bogu i o związku jego z Bogiem, potem dopiero wiara w człowieka, przeciwstawiającego się Bogu, zrzucającego z siebie myśl o nim i samem niszczącego w sobie obraz i podobieństwo Boże. Ale niszczyć obraz i podobieństwo Boże w człowieku, to znaczy niszczyć człowieka samego. Indywidualizm (w znaczeniu apoteozowania indywidualności człowieka), ku któremu zmierzał renesans, był, jak się wyraża Bierdiajew, jej pustoszeniem, pozbawiał ją treści i formy, rozproszkowywał ją i atomizował.Indywidualność silną jest, bogatą i kwitnącą, dopóki uznaje ponad indywidualne, ponadludzkie wartości i poddaje się im; więdnie i zanika, gdy je odrzuca: takim jest prawo życia…w ograniczonym doczesnym istnieniu człowiek jest w stanie nieśmiertelność tworzyć o ile ją czuje… o ile wierzy w inne życie, w życie nieśmiertelne, nieskończone, absolutne.

 

Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę”… Na najście materializmu tryumfującego we wszystkich dziedzinach myśli i życia, na zuchwałą negację religii i antyteistyczny cynizm patrzyliśmy wszyscy; groźne tego następstwa zarysowywały się przed nami, lecz w zarysach mglistych. Pisałem o tym nie jeden raz. I to, co przewidywaliśmy, stało się teraz rzeczywistością straszną, nierównie straszniejszą od wszystkiego, co przewidzieć mogliśmy.

 

Mickiewicz w przeczuciu proroczym modlił się o wojnę narodów, która da Polsce niepodległość. I spełniło się to, o co się modlił, przyszła wojna i zapaliła serca młodzieży polskiej tym samym ogniem, który niegdyś prowadził do walki legiony Dąbrowskiego i Kniaziewicza – i wyniki jej trudów i walk uwieńczyła powodzeniem i przyniosła nam niepodległość, ale – zastanówmy się w jakich warunkach!

 

Oto się rozpoczął – pisze Bierdiajew – proces barbaryzacji kultury europejskiej. Pod tym względem wojna światowa mieć będzie skutki fatalne dla losów Europy. Kulturalna, humanistyczna Europa stoi obnażona, bezbronna przeciw wtargnięciu zewnętrznego i wewnętrznego barbarzyństwa; głuche podziemne tego łoskoty dawały się słyszeć od dawna, ale zniewieściałe dekadenckie społeczeństwo nie robiło nic dla ratowania prastarych odwiecznych podstaw Europy i żyło bez troski o jutro, głupio rachując na wiecznotrwałość dobrobytu, którym obdarzały nas techniczne postępy cywilizacji.

 

Bierdiajewa ostatni raz widziałem w Moskwie, w lutym 1915 r. Przybył tam wówczas po dłuższym pobycie na wsi, w gub. Charkowskiej. Wojska rosyjskie zajmowały wtedy większą część Galicji, zwycięstwo Rosji zdawało się pewnym, ale on z niepokojem patrzał w przyszłość; rewolucja – mówił – jest nieuniknioną, bez względu na to, jakim będzie wynik wojny. Ale czy mógł przypuszczać, że po latach kilku kreślić będzie dopiero co zacytowane słowa!

 

Bierdiajew jest myślicielem chrześcijańskim i na wskroś zagadnieniami religii pochłoniętym. Stąd myśli jego przybierają nieraz jakieś mistyczno-apokaliptyczne zabarwienie, tym bardziej teraz, w tym strasznym wstrząśnieniu moralnym, w tej beznadziejności, która dziś zadręcza każdego uczciwego Rosjanina. Ale oto myśliciel wręcz odmiennego nastroju i kierunku, Francuz, Gustave Le Bon, przyrodnik – z zawodu, agnostyk, który uznając uczucie religijne za jedną z zasadniczych właściwości natury ludzkiej – bo nie uznać tego jako przyrodnik, jako obserwator i badacz naukowo ścisły, nie może – nie uznaje jednak żadnej religii, a wszelkie z religią związane zagadnienia omija z lekceważącą pogardliwą niechęcią.

 

Socjalizm – pisał on w r. 1896 w książce, której wydanie 17-e mam przed sobą – jest najpoważniejszym z niebezpieczeństw, wiszących nad Europą. W następstwie ustroju psychicznego, przez długie wieki przeszłości wytworzonego, narody Europy muszą przejść wkrótce przez groźną rewolucję socjalistyczną. Będzie ona ostatnim etapem ogólnej dekadencji, którą rozmaite przyczyny przygotowywały, i odrzucając niektóre cywilizacje i narody wstecz ku niższym formom ewolucyjnym, utoruje on drogę niszczycielskim, z zewnątrz nam grożącym inwazjom”. Od renesansu począwszy, wzrastał duch krytycyzmu i rozchwiewała się religia i oto człowiek nowoczesny, niby okręt z utraconym sterem, błąkający się na łasce wiatrów, błąka się po przestrzeniach zaludnionych dawniej przez bogów jego, których teraz nauka wygnała”… „Groźną zaś dla każdego narodu była zawsze chwila, w której stare idee jego zstępowały do ciemnych nekropolów, gdzie owych wygnanych i zmarłych bogów grzebano… (s. 181). „Historia naucza, że narody krótki tylko czas przeżyć mogą po zniknięciu bogów swoich. Cywilizacje pod ich wpływem zrodzone, wraz z nimi zamierają. Niema czynnika tak destrukcyjnego, jak proch zmarłych bogów” (s. 166).

 

Idee dawne, będące źródłem cywilizacji naszej, straciły władzę swoją, idee zaś nowe nie sformułowały się jeszcze i anarchia panuje w umysłach i, dzięki temu, tolerowaną jest dyskusja i – niechże się z tego cieszą – ironicznie dodawał Le Bon – pisarze, myśliciele, filozofowie, niech błogosławią epokę naszą i niechże prędzej z tego jej dobrodziejstwa korzystają, bo niedługo to potrwa, wyniki cywilizacji nowoczesnej sprowadzą w bliskiej przyszłości taki stan rzeczy, w którym myśl wolna wygnaną zostanie, albowiem nowe dogmaty zapanują w społeczeństwie, a zapanują pod warunkiem, że będą równie nietolerancyjne, jak te, co je poprzedziły” (s. 156).

 

Jakie dogmaty? Cechą powszechnej dzisiejszej anarchii umysłowej jest relatywizm, dominujący nad myśleniem współczesnym. Niedawno – mówi Le Bon – niemądry jakiś minister oświaty oświadczał z uczuciem wielkiego zadowolenia, że zastąpienie dawnych niewzruszonych abstrakcyjnych pryncypiów przez idee relatywistyczne jest największą zdobyczą nauki. Ale zapominał, że ta „największa zdobycz naukowa” jest właśnie największym dla społeczeństwa niebezpieczeństwem, skoro bowiem społeczeństwo traci zaufanie do zasad, na których stało, to przyszłość bezwarunkowo przejść musi do doktryn socjalistycznych; zdrowy rozsądek je odrzuca, ale wyznawcy ich podają je, jako prawdę absolutną. Człowiek zaś potrzebuje absolutu”, (s. 180). Socjalizm jest stary jak świat, jak kwestia socjalna, jak podział ludzi na bogatych i biednych; istnieje „Historia socjalizmu i komunizmu w starożytności” przez Pöhlmanna – socjalistyczne zabarwienie mają nieraz nauki proroków St. Testamentu. Ale dopiero w XIX wieku socjalizm staje się pierwiastkiem dominującym, „określającym styl epoki”. Na socjalizmie tym judaizm wycisnął silne, wyraźne piętno.

 

W epoce rozbujania w narodzie żydowskim marzeń chiliastycznych o bliskim raju na ziemi, połączonych z oczekiwaniem przyjścia Mesjasza, który da Izraelowi panowanie nad światem, zjawił się w Galilei z nauką o królestwie, ale „nie z tego świata”, ten w którym my, chrześcijanie, uczciliśmy Zbawiciela świata. Historycznie rzecz biorąc, chrześcijaństwo jest ostatnim słowem i najwyższym profetyzmu żydowskiego. Ale Żydzi, opanowani nacjonalistycznym marzeniem o panowaniu ziemskim, naukę Chrystusa odrzucili. Chcieli mesjasza nie w postaci ubogiego rabbi, lecz króla, stwarzającego potężne królestwo Izraela. I zaszedł fakt w dziejach bezprzykładny, że naród cały znalazł się w sprzeczności z tym, co ukoronowaniem było całej jego historii. Odrzucenie przez żydów nauki Chrystusowej stało się tragedią tego narodu – i w dalszym ciągu tragedią losu ludzkości chrześćijańskiej.

 

I dla tego powiedzieć możemy, że na wszystko, co potem w narodzie żydowskim nastąpiło, na dzieje jego aż do dnia dzisiejszego należy patrzeć, jako na jeden wielki akt odstępstwa od tego, co w najgłębszej jego treści duchowej leżało. Innymi słowy, dzieje judaizmu streszczają się w walce z chrześcijaństwem. To antychrystjanizm i antychrystyzm, czyli walka nauką i z osobą Zbawiciela. Nauce o królestwie nie z tego świata, które się zdobywa nie walką z tym lub owym wrogiem, lecz walką z samym sobą, zwycięstwem nad niższymi pierwiastkami w sobie, nad materią, krócej mówiąc, królestwu ducha wyzwolonego z niewoli materii należało z porządku rzeczy przeciwstawić królestwo materialne, ziemskie, w którym wszystkim będzie dobrze, wszyscy w dostatku żyć będą. Antychrystjanizm jest w istocie swoim powstaniem materii przeciw duchowi:

 

Ein neues Lied, ein besseres Lied,

O Freunde, will ich euch dichten,

Wir sollen hier, auf Erden schon

Das Himmelreich errichten.

 

Słowa te kreślił największy poeta żydowski, Henryk Heine. Imię jego oznacza chwilę tryumfującego wtargnięcia ducha żydowskiego na widownię literatury europejskiej. Wprawdzie więcej, niż o całe stulecie, starszym był od niego wielki myśliciel Spinoza, ale wpływ Spinozy rozpoczął się znacznie później, a do spopularyzowania imienia jego i nauki ogromnie się przyczyniło to, że Göthe przez czas dłuższy pozostawał pod urokiem jego myśli. – Pod opiekuńczym skrzydłem Lessinga pracował i zdobywał sobie rozgłos pisarz – moralista Moses Mendelsohn. Wreszcie o tak zwanej szkole romantycznej w Niemczech powiedzieć można, że powstała ona w salonach bogatych żydów bankierów Berlińskich, gdzie młodych przedstawicieli kierunku tego oczarowywały inteligencją i polotem poetycznym. Dorotea Veit, w przyszłości żona wodza romantyków Fr. Schlegla, Henrietta Herz, która się rozwiodła z mężem bankierem, ażeby wyjść za filozofa romantyzmu Schleiermachera, – młodsza od nich Rachela Varnhagen von Ense, z domu Levin. Ale to były początki, z których potokiem hucznie szumiącym wypłynąć miała poezja Heinego.

 

Jako komentarz do „Ein neues Lied”… niech służą następujące słowa ze szkiców Heinego o „Dziejach filozofii i religii”: „Nie walczymy o prawa człowieka dla ludu, ale o prawa boskie dla człowieka”… „chcemy stworzyć demokrację bogów, równych między sobą, wspaniałych, świętych, natchnionych. Żądacie prostoty w strojach, wstrzemięźliwości w obyczajach, zabaw nie zaprawnych zbytkiem, my, przeciwnie, żądamy nektaru i ambrozji, płaszczów z purpury, woni kosztownych, rozkoszy i przepychu, tańcu śmiejących się nimf, muzyki, igrzysk”.

 

W słowach tych doskonale się odbił nastrój czy stan duszy, który rozkwitem był owego trującego nasienia, o którym Bierdiajew mówi, że je renesans niósł ze sobą. W poetycznym marzeniu Heinego o królestwie niebieskim czy Bożym na ziemi zawartą była treść straszna, której się przestraszył w końcu sam poeta i wyrzekł się w ostatnim roku życia wszystkiego, co w tym duchu pisał.

 

Lecz śmielszym od niego był Marks, najgłośniejszy z myślicieli żydowskich wieku zeszłego. Marzeniu poety o Himmelreich auf Erden dał on mocną naukową podstawą i dzieło jego „Kapitał i praca” socjalizm ukanonizował, stało się Ewangelią jego, ostatnim i niemylnym słowem nauki o rzeczy najważniejszej bo o budownictwie społecznym.

 

Oczywiście z zapałem Ewangelią tą przyjęli wszyscy wydziedziczeni tej ziemi – i dziś widzimy ją realizowaną w Rosji przez najprawowierniejszych wyznawców Marksa.

 

Czy wprowadzony przez nich ustrój komunistyczny ma warunki trwałości? Tą kwestią poruszył prof. N. Łosskij.

 

Komuniści (t. j. bolszewicy) – dowodzi on – z fanatyzmem namiętnym szerzą i pielęgnują materializm. Cała duchowa strona w człowieku jest, w przekonaniu ich, czymś biernym, bezczynnym, nie wywiera żadnego wpływu na bieg zdarzeń, „Nie zbawi cię nikt, ani Bóg, ani car, ani bohater, oswobodzimy sami siebie własnymi rękami” – tak śpiewają komuniści na zebraniach i pochodach swoich, wyobrażając, że proces historii tworzą tylko masy, poruszane mechaniką stosunków ekonomicznych. Wszystko, co odciąga od jedynej najważniejszej rzeczy na świecie tj. od urzeczywistnienia powszechnego komunistycznego ustroju powinno być doszczętnie zniesione. Więc mają oni w nienawiści patriotyzm, bo uczucia patriotyczne odrywają narody jedne od drugich, komunizm zaś nie da się urzeczywistnić w obrębie jednego państwa, on wymaga współdziałania wszystkich narodów; chcieliby zniszczyć rodzinę, bo rodzina sprzyja rozwojowi uczucia własności; ale przede wszystkim nienawidzą religią, bo religia zwraca myśl od celów ziemskich ku Niebu.

 

Otóż ten logicznie konsekwentny materializm doprowadzić musi do indywidualizmu – i to do indywidualizmu typu najbardziej uproszczonego, jaki mamy w anarchizmie. Jeśli bowiem wraz ze śmiercią człowieka ginie i znika jego Ja, to jednostka ludzka nie może mieć innego celu, jak walkę o swój indywidualny byt, o swoje indywidualne szczęście na ziemi, jedyną rzeczą dla niej cenną musi być jej własne cielesno-psychologiczne życie.

 

Łosskij jest filozofem z zawodu, myślicielem od świata oderwanym i poruszając zagadnienia z polityką, z chwilą obecną związane, zadaje gwałt naturze swojej, jak to sam we wstępie do wymienionej rozprawy wyznaje. Dla tego to o filozoficzności komunizmu mówiąc, traktował rzecz tę abstrakcyjnie, jak gdyby o rzeczywistości rosyjskiej zapomniał.

 

Zanim jednak komunistyczny bolszewizm przeistoczy się w anarchizm, spójrzmy, co on już z Rosją zrobił i wróćmy do Bierdiajewa. Das Himmelreich auf Erden, w którym ani bogatych nie będzie, ani biednych i wszyscy równi i braćmi między sobą będątakie królestwo Boże przy naturze naszej cielesnej, przy wszystkich grzechach naszych i niedostatkach jest niemożliwe; w stanie naturalnym człowiek dla człowieka jest wilkiem, nie bratem; miłość człowieka, ta np. co gorzała w sercu Św. Franciszka z Asyżu, to kwiat cudownie piękny, ale i niezmiernie rzadki. Królestwo miłości, Królestwo Boże na ziemi wymaga zupełnego przeobrażenia natury naszej, czyli cudu – i chcieć je stworzyć w warunkach doczesnych jest myślą i pragnieniem nie tylko bezrozumnym, lecz wprost bezbożnym, albowiem wprowadzone gwałtem Królestwo to staje się tyranią najstraszniejszą, gorzej jeszcze, tyranią obrzydliwą, podłą, bo co może być obrzydliwszego, podlejszego, niż przymusowa cnota, przymusowe braterstwo, przymusowe towariszczestwo, w którym kat ze słodkim wyrazemtowariszcz na ustach ofiarę swoją katuje.

 

I jakże to jest charakterystyczne, że bolszewizm zastąpił fratymité francuską wyrazem towariszczestwo. Braterstwo bowiem suponuje wspólność pochodzenia od jednego Ojca – Ojca niebieskiego, miłością tego Ojca jednoczy jego dzieci, powrót do Ojca, jako cel im stawiającTowariszczestwo zaś złożone z jednostek, z których każda jest tylko przypadkowym i chwilowym splotem materialnych cząsteczek, a splot ten rozpada się wraz z jej śmiercią i nic z niej nie pozostaje – staje się przemysłowo – handlowym przedsiębiorstwem, geszeftem, w przeciwieństwie do chrześcijańskiej idei braterstwa, które wszelką „komercję” wyklucza. A przedsiębiorstwo to pomyślane było głupio, jak to rosyjska rewolucja wykazała, która w końcu zmusiła jej wodza, Lenina, do zainicjowania „nowej ekonomicznej polityki” (Nep.), a ta nowa polityka niczym innym nie jest, jak powrotem do starych kapitalistycznych form gospodarki społecznej.

 

I w imię tego, aby na Kremlu Moskiewskim zamiast cara panoszyć się mógł jakiś Lenin czy jakiś Trocki, nowi panowie i bogacze, przeistoczono Rosję w kupę gruzów, dokonywano masowych rzezi, wymordowując przede wszystkim inteligencję, czyli tych, co poziomem ducha wyrastali lub wyrosnąć mogli ponad poziom idei Towariszczestwa.

 

W płomieniach stosów zapalonych przez rewolucję spłonęły nie tylko wytworne, malownicze dwory szlacheckie w stylu empire, ale także Puszkin i Tołstoj, Czaadajew i Chomiakow. Spłonęło wszystkie piękno tradycji rosyjskiej, cała twórczość rosyjska”.

 

Po rozmyślaniach pisarza, którego nieszczęścia jego ojczyzny mistycznie nastroiły, zajrzmy znowu do wspomnianej książki najtrzeźwiejszego z realistów Le’ Bon’a,Masy – pisał on 27 lat przed Bierdiajewem –zorganizowane i zdyscyplinowane, dążą dziś do zagarnięcia całej władzy; ich nienawiść do wszelkiej, wyższości umysłowej jest oczywistą; wskutek tego cała arystokracja intelektualna zdaje się według wszelkiego prawdopodobieństwa przeznaczoną na wytępienie przez przyszłą rewolucję tak, jak przed 100 laty wytępioną została szlachta francuska. Gdy bowiem socjalizm zawładnie jakim krajem, jedyną dla niego szansą utrzymania się przez czas jakiś u władzy będzie, wymordowanie aż do ostatniego wszystkich tych, co by mogli, dzięki jakiejkolwiek wyższości swojej, choć cokolwiek się wznieść ponad przeciętny poziom tłumu”. (s. 52).

 

Sądzę, że Le Bon z umyślną przesadą myśl swoją w ten sposób wyraził. Wymordować co do jednego całą inteligencję nie jest rzeczą łatwą. Natomiast wymordowawszy znaczną jej część, łatwo resztę doprowadzić, nie do ostrej rozpaczy, jak słusznie mówi prof. Massonius gotowej do ryzykownych wybuchów, ale do takiej osłupiałej paralitycznej beznadziejności, w której, wyczerpany i znękany, gotów jest człowiek na wszystko za kawałek chleba, za jaki taki pokój i bezpieczeństwo osobiste.

 

O ileż bystrzej i dalej sięgał wzrokiem z pracowni swojej przyrodnik francuski w epoce pogody, nigdzie w Europie żadnym wstrząśnieniem rewolucyjnym niezakłócanej, niż niejeden z nas, którzyśmy świadkami byli początku katastrofy rosyjskiej.

 

Rok 1917 spędzałem na wsi koło Mińska. Pamiętam, w kwietniu i maju kwaterował w domu naszym mały oddział sanitarny, w drodze od Stochodu ku północy. Jeden z jego kierowników jeździł w ciągu tego czasu do Petersburga. Po powrocie opowiadał mi z wyrazem wielkiego zatroskania na twarzy, że widział w pochodach rewolucyjnych sztandary z napisemDołoj intelligencja”. Nie brałem tego tragicznie, zdawało mi się to wybrykiem bez poważniejszego znaczenia. Ale Rosjanin znał lepiej ode mnie Rosję. Wkrótce potem opuszczając nasz dom, żegnali nas, on i jego towarzysze, z widocznym wzruszeniem, które się i nam udzieliło, żegnali, jako ludzi skazanych na bliską a straszną śmierć: „Daj Boże abyście przetrwali w spokoju ten czas”! Ale w tonie ich głosu więcej było niepokoju, niż nadziei, że życzenie ich się spełni.

 

Co u Le Bon’a było wnioskiem, wynikającym z przyrodniczo ścisłej obserwacji faktów, co w widzeniach proroczych przesuwało się przed okiem Wł. Sołowjewa, co się teraz w oczach naszych stało i nad czym boleją wraz z Bierdiajewem najlepsi synowie Rosji, to słyszałem tej jesieni z ust Węgra, człowieka, zajmującego bardzo wysokie stanowisko w swoim kraju. A wypowiedziane to było silnie, z żołnierskim temperamentem, z sympatyczną żołnierską, dosadną w formie aż do szorstkości, nieliczącą się z konwenansami dyplomatycznymi otwartością: „Nazywajmy rzeczy po imieniu – mówił – rozmaite bywają rewolucje, do rozmaitych celów zmierzające. Tą potęgą, która Rosję już ujarzmiła i na świat cały jarzmo swoje nałożyć postanowiła jest Marksizm. I jedna jest tylko moc na świecie, przed którą Marksizm drży, czując swoją niemoc – Chrześcijaństwo. Nie mówię o świętych, o bohaterach cnoty; postawmy obok siebie marksistę z całą jego wiedzą ekonomiczną i całą siłą nienawiści i chrześcijanina, usiłującego, w miarę słabych sił i możności swojej, spełniać przykazania swej wiary. Jak marnym moralnie, a zatem i słabym jest w porównaniu z nim marksista! I oni to czują i wiedzą. Dla tego nie ma dla nich innego wyjścia, jak wytępić całą po chrześcijańsku myślącą inteligencję”. Słysząc to, pomyślałem, że szczęśliwe są państwa, mające u steru ludzi tak wyraźnie widzących, gdzie leży niebezpieczeństwo i czym je zwalczać.

 

Dlaczego to wszystko mówię, jaki to ma związek z historią literatury powszechnej w epoce renesansu? Związek ten jest bliski; powtórzę, co na początku powiedziałem, że renesans, o czym wszyscy tu obecni wiedzą, był epoką pojenia się wiarą w nieskończone siły człowieka. Wiara taka jest potęgą dobroczynną, gdy się łączy z wiarą w Boga, ze zrozumieniem i przejęciem się tą prawdą, że człowiek bez Boga traci indywidualność swoją, albowiem indywidualności tej treścią jest jej boski, nieśmiertelny pierwiastek. Gdy zrozumienia tego niema, albo, gdy jest słabe, wówczas wiara w człowieka zaczyna stopniowo tracić piękno swoje, aż w końcu strąca go w otchłanie tej degradacji ducha, której wzory dają nam stojący na czele rewolucji rosyjskiej, zbryzgani krwią milionów kaci, którzy widownię krwawych czynów swoich usiłują rozszerzyć na Zachód cały, więc na Polskę w pierwszej linii.

 

Jakże więc słuszne są słowa Bierdiajewa, że rewolucja nie oznacza wcale początku nowego życia, jak wielu sądzi; ona jest tylko końcem życia starego, zakończeniem procesu rozkładu i gnicia w organizmie narodu czy kraju, karą za grzechy. Żadna rewolucja nie była nigdy ani dobrą, ani rozumną, żadna nie przyniosła owej radosnej wolności, o której marzyły poprzedzające ją pokolenia, każda zaś wywoływała z ciemnych głębin duszy wszystkie jej najgorsze, najpodlejsze instynkty.

 

Początek nowemu życiu, nowym epokom dawały nie rewolucje, ale reakcje przeciw rewolucjom, gdy umiały pociągnąć i zasymilować owe pierwiastki idealne gdzieś daleko

i głęboko u źródeł rewolucyjnych dążeń ukryte. Czy było co twórczego w umyśle Robespierre’a, albo w umyśle Lenina? Po rewolucji francuskiej nowy okres dziejowy rozpoczął się z chwilą, gdy Bonaparte ją poskromił i ówczesne „Sowiety” rozpędził, a Chateaubriand swój „Génie du Christianisme” napisał.

 

Rewolucja rosyjska kultury nowej nie stworzy, dla tej prostej przyczyny, że kultura rewolucyjna, wyrzekająca się przeszłości, zaciekle zmiatająca wszelkie jej ślady, jest contradictio in adjecto. „Tego nie rozumiecie – streszczamy wołanie Bierdiajewa – że kultura jest pochodzenia szlachetnego, że powstawała w cieniu świątyń, pod tchnieniem wielkich ideałów religijnych, w poczuciu żywego związku z przeszłością, z przodkami, którzy odeszli od nas,tam, w kraje wiekuistego odpoczynku. Wasz proletkult zuchwały, zadowolony z siebie, nieuznający żadnych zagadnień, żadnych tajemnic, żadnych świętości, jest karykaturą kultury, on ją poniża i bezcześci; chcecie uproszczonej pisowni, uproszczonego stylu, uproszczonej myśli, bo niedostępną dla was jest kultura wyższa, dostępna i potrzebna tylko nielicznym”. Ale właśnie tym, co jest owym nielicznym wybrańcom dostępne, nikomu innemu, trzyma się historią. „Stamtąd, z wysokości płynie fala, mogąca użyźnić nawet to błoto, w którym siedlisko swoje znaleźliście”… „Więc nie stworzycie kultury, wy, ludzie duchowo nieruchomi, niezdolni do żadnej myśli wyższej”… Szukam, a nie widzę oblicza waszego, nie widzę, bo go nie macie”… Jeden z mistrzów współczesnej prozy rosyjskiej ks. Sergjusz Wołkonskij napisał krótką a prześliczną rzecz o uśmiechu, który jest wdziękiem duszy, promieniejącej życzliwością dla ludzi, dla wszelkiego stworzenia Bożego. Nikt nigdy uśmiechu na twarzy bolszewika nie widział.

 

Wyraz twarzy – słowa Bierdiajewa – u ludzi porwanych przez wicher rewolucji świadczy, że zamarło w nich życie duchowe; wyraz tych twarzy jest przerażająco nie duchowy, jest wyrokiem potępienia na rewolucję. Twarze wasze wyrażają tylko złość i opętanie, nikt nie dojrzy w nich śladu myśli głębokich, czy uczuć szlachetnych. To jedno się czuje, żeście spadli w najniższe niziny materii”… I jeden stąd wniosek, że to już nie ludzie, ale media, opętane przez jakieś ciemne potęgi.

 

Nie dopowiedział Bierdiajew swej myśli do końca, ale w tym, co powiedział tu i w innych ustępach, wyczuwamy przeświadczenie, że rewolucja rosyjska, że bolszewizm jest dziełem bezpośredniego, nie w metaforycznym, a w ścisłym znaczeniu wyrazu, wtargnięcia, wmieszania się w sprawy świata owych potęg ciemności, owego szatańskiego pierwiastka w historii, który Krasiński w genialnym natchnieniu uosabiał w postaci Masynissy.

 

W niszczycielskim pochodzie swoim rewolucja rosyjska zagasiła nawet te iskierki spaczonej, ale rzetelnej żądzy prawdy i sprawiedliwości, które się jeszcze tliły i uszlachetniały rosyjski ateizm i materializm, rosyjski socjalizm i anarchizm, to wszystko, czym hersztowie bolszewizmu sami karmili się w młodości i żyli. „Chwila łatwego tryumfu waszych idei była zarazem chwilą ich straszliwego spadnięcia, która obnażyła cały ich fałsz. I na zawsze, na zawsze, utraciły idee wasze swój cały urok. Wyrosną nowe pokolenia Rosjan i wychowają w nienawiści do wszystkich waszych idei i przeklinać będą zbrodnie, do których one was doprowadziły”.

 

Jakżebym pragnął, ażeby te słowa myśliciela, który przeżył, przemyślał i całą duszą przebolał katastrofę, w której ojczyzna jego ginie, znalazły oddźwięk po za Rosją, w Polsce przede wszystkim, wszak Polska pierwsza narażoną jest na działanie zarazków gangrenującej Rosję zgnilizny. – Niestety, przerażeniem mnie tu ogarnia płytkość myślenia naszego. Ktokolwiek z Moskwy wrócił, prawie w każdym stwierdzałem, że miał oczy, a nie widział, nie rozumiał, czym jest bolszewizm. Jak gdyby bolszewizm był tylko bardzo radykalnym stronnictwem politycznym, które objęło ster rządu w Rosji i wykazało ogromną umiejętność i siłę organizacyjną. A siła każda działa hipnotyzująco i hipnozie tej siły łatwo ulega bawiący tam Polak, tym samem składając dowód swej własnej bezsiły i nieodporności moralnej. Gorzej jeszcze jest z młodzieżą – mówię o szlachetnie myślącej młodzieży – tam spotykałem dziwną w tych rzeczach pobłażliwość: „Oczywiście, – mówią – czyny bolszewików są straszne, oburzające, ale są to ludzie idei i dla idei to robią”. Jakiej idei? Każdą rozpustę podciągnąć można pod ideę piękna, a każde okrucieństwo pod ideę dobra! Ale na oburzenie moje odpowiadano, że my, ludzie starsi, nie umiemy zrozumieć młodych. Nie; nie o starość ani o młodość tu chodzi, ale o umiejętność i nieumiejętność rozróżniania między dobrem a złem. Niestety, wychowanie w powojennej i rewolucyjnej atmosferze rozhukanych i dzikich namiętności zaciera i osłabia wrażliwość na zło, osłabia zatem sumienie, czyli niszczy boski pierwiastek w człowieku, istotę jego indywidualności.

 

Słyszałem też takie zdania: bolszewizm jest złem, walka z nim koniecznością, ale nie wolno iść przeciw złemu z orężem w ręku w czasie wojny, ani z kodeksem karzącego prawa w czasie pokoju, bo jedno i drugie jest przemocą, a przemoc jest złem i zło jedno wypędzać złem drugim to przedłużać zło w nieskończoność.

 

Taki supraidealizm szczery i z głębi duszy idący przeobraża człowieka, z natury przenosi go w nadnaturę, czyni aniołem, świętym. Ale w doczesnych warunkach bytu człowieczego świętość cudem jest Łaski, nie zaś zjawiskiem codziennym, owe przeto supraidealistyczne poglądy są ładnym frazesem, w najlepszym razie marzeniem. Niechże marzenie to przyświeca z góry, niech będzie balsamem, łagodzącym wybuchy słusznego gniewu w zetknięciu się i czynnej walce ze złem, ale niech od walki tej nie odwodzi. Jeśli bowiem Polska ma być tylko pomostem, przez który iść będzie na świat chrześcijański barbarzyństwo najstraszniejsze, jakie świat widział, bo niosące narodom śmierć nie tylko fizyczną, ale i moralną, to po co legiony nasze walczyły o niepodległość, czemu i komu niepodległa Polska jest potrzebna?

 

Niedawno w rozmowie ze mną jeden z profesorów uniwersytetu Jagiellońskiego przytoczył zdanie Lenina, że chcąc utrwalić dzieło komunizmu rosyjskiego, trzeba postawić naukę Marksa na mocnych podstawach idealistycznych, a tych szukać należy u Hegla. O autentyczności słów tych wątpię; świadczyłyby o szerokości, albo raczej o umiejętności rozszerzania swego widnokręgu umysłowego, Lenin zaś był zacietrzewionym fanatykiem Marksizmu. Takim go przedstawia biograf jego, niejaki Izaak Lewin, w książce stylem żywotów świętych pisanej. Zresztą Marks od Hegla w prostej linii, przez Feuerbacha, pochodzi, na Heglu się wychował i na filozofii jego naukę swoją budował. Więc chodziłoby chyba tylko o jakieś idealistyczno-panteistyczne wycieniowanie niektórych jego myśli. – Ale mówiąc o tym, ów uczony z troską myślał o młodzieży polskiej i o przyszłej Polsce. I w tym miał słuszność. Młodzież, szukająca ideału, absolutu, a nieumiejąca czy niechcąca poszukiwań swoich zwrócić w stronę chrześcijaństwa, poszłaby wówczas, w razie urzeczywistnienia przepisywanej Leninowi myśli, na lep bolszewizmu w kradziony idealizm przystrojonego, i wyobrażając, że wielkiej idei służy, stałaby się narzędziem siły, która z duszy człowieka wykorzenienie wszystkich idealnych jej pierwiastków, czyli krócej mówiąc, bestializację człowieka za cel sobie obrała.

 

Bo czym jest bolszewizm? Politycznie jest ideą demokratyczną doprowadzoną do absurdu, filozoficznie jest zwyrodnieniem wiary w człowieka, która światłem radosnym, zajaśniała w początkach renesansu – zwyrodnieniem w najobrzydliwszej, jaka może być postaci, przeobrażającej wiarę w człowieka w nienawiść do Boga.

 

Marks, tworząc swój ideał socjalistycznego państwa, nie dopuszczał, ażeby człowiek miał prawo żądać innego wyższego szczęścia, niż to, które mu owe państwo zapewnić miało, A jednak nie mógł nie widzieć, że dobrobyt materialny nie zastępuje niebai na tym tle wyrobiła się w nim nienawiść do religii, jako zawady do jego ideału, nienawiść taka, że, według Bułgakowa, socjalizm z celu przeistaczał się u niego w środek, w narzędzie wojującego ateizmu.

 

Głęboko ten duch Marksyzmu zrozumiała autorka Pożogi. Wrogiem – pisze ona – nade wszystko przez bolszewizm znienawidzonym, a nieustannie przytomnym jest Bóg.

 

Walka z kapitalizmem jest pozorem, rzeczywistym celem – walka z Bogiem, wprost Bogu wypowiedzianai „nie kontrrewolucja ich oburza, ale nieśmiertelność duszy”, „Boga usunąć ze świata stało się ich celem, hasłem, dążeniem. I dla tego to władza sowiecka jest przekreśleniem wszelkiej radości życiowej; tępiąc wiarę, przekreślają oni błogosławioną radość poznawania Boga i obcowania z nim. Odmawiając dwojgu ludziom prawa wyłącznego należenia do siebie, przekreślają miłość i radość miłości; odbierając dzieci na wychowanie publiczne, odbierają radość rodzicielską; kasując prawo własności, kasują radość zdobywania i chęć owocnej pracy”… Stąd więcej jeszcze, niż terror uderza w rządach sowieckich, w bolszewizmie jałowość i nuda – nuda granicząca z obłąkaniem; nuda beznadziejna, bezlitosna, zabijająca powoli wszystko co żyje. Dotychczas w państwie sowietów istnieje silny bodziec życiowy, cel zasłaniający ludziom wszystko inne –jeść. Jeżeli jednak odejmiemy tę czysto zwierzęcą pobudkę, przed oczami osłupiałej z przerażenia duszy nie zostanie nic. Ani celu, ani nadziei, ani pragnienia, ani radości, ani chęci czegokolwiek”… ,,Nikt bezkarnie nie przestaje być człowiekiem”.

 

Dla czego renesansowy humanizm stopniowo spadał z wysokości swojej? dla czego po etapach ateizmu, egoteizmu, antyteizmu stał się w końcu w zakutych prostolinijnych mózgach bolszewickich bestializmem?… Stajemy tu przed odwiecznym zagadnieniem o naturze i przeznaczeniu człowieka, które, moim zdaniem, tylko z pomocą dogmatu upadku i odkupienia rozwiązać się daje; stajemy przed misterium historii, które Krasiński z genialną intuicją w Irydionie przedstawiał. Irydion to idea, schodząca w całym swoim pięknie ze świata idei; dla czegóż na ziemi, w sferze czynu, poddaje się kierownictwu Ducha ciemności, Szatana historii, który ją w przeciwieństwo do tego, czym była, przeistacza?…

 

Bestializacji człowieka, którą proklamują w Moskwie, treść w wyrazie tym zawartą Innymi ładniej brzmiącymi przysłaniając, jedno przeciwstawić można – jego deifikację, czyli wrócić do wielkiego średniowiecznego ideału społeczności Bożej (Civitas Dei), który św. Augustyn w przededniu końca starego świata kreślił.

„Ale wzbogaceni doświadczeniem wieków, ideał ten chronić będziemy od zboczeń, którym ulegał w ręku wyznawców, słuchających podszeptów Irydionowego Masynissy, nie dopuścimy do tego, ażeby się znów rozległ tryumfujący jego głos: „W imieniu Twoim będą zabijać i palić, w imieniu Twoim gnić i milczeć imieniu Twoim uciskać, w imieniu Twoim powstawać i burzyć”.

Czyli dogmatyzm średniowieczny, nic z treści swej nie ustępując, powinien, jak się wyraża hr. Hermann Keyserling, stać się naddogmatycznym; Innymi słowy, kierować się powinien duchem wszechrozumienia, (bewusstes Verstehen), który jest imperatywnym nakazem epoki naszej – i pod groźbą śmierci duchowej powinniśmy temu być posłuszni. Nie negatywny bowiem i rozkładowo działający relatywizm jest ową zdobyczą wieków myśli krytycznej, co ma nas w dumę wprowadzać, ale duch wszechrozumienia, który jest duchem twórczego poznania, darzącym umiejętnością wykrywania i przyswajania sobie pierwiastków dobra i piękna wszędzie, gdzie się znaleźć dadzą.

 

Gustaw Hübener, profesor uniwersytetu Królewieckiego, w rozprawie o duchu panującym na uniwersytetach niemieckich wśród uczącej się młodzieży i młodych profesorów[15], pisze, że chcąc ducha tego, który jedyną dziś, zdaniem jego, jest w Niemczech siłą pozytywną i konstruktywną, posiadającą nawet moc odmłodzenia nie tylko Niemiec, ale całego współczesnego świata – chcąc go jednym określić wyrazem, nie znajduje innego jak medjewalizm oczywiście nie w znaczeniu bezkrytycznego powrotu do średniowiecza. Jest to medjewalizm pogłębiony i rozszerzony myślą i pracą wieków ubiegłych, epok renesansu, reformacji, humanizmu, oświecenia…

 

Pragnąłbym, ażeby medjewalizm ten, ta chrześcijańska afirmacja Boga, jako najwyższej rzeczywistości, a jedności z Bogiem, czyli bożo – człowieczeństwa, jako najwyższego celu człowieka, stała się także podstawą duchową uniwersytetów naszych.

 

To, co tu mówię, może się wydać bardzo obcym tym licznym słuchaczom, którzy poza Chrześcijaństwem urodzili się i wychowali. Ale niech przypomną, że chwałą ich narodu przed erą chrześcijańska było to, że niósł światu przez proroków religię jednego Boga, poza którym innych bogów nie ma. Więc powinni duchem owym się przejąć i także współdziałać w wielkim dziele odrodzenia idealizmu. „Es ist Zeit zum Aufbruch der Seele” – przyszedł czas na obudzenie się duszy – głosił jeden z najwybitniejszych przedstawicieli współczesnego judaizmu Walter Rathenau.

 

Czy zwyciężymy? Nie wątpi o tym Georges Valois. Przed laty dwudziestu – pisze – idee demokratyczne wraz z towarzyszącą im anarchią intelektualną i moralną wciskały się wszędzie, dziś „en l’an 1923 c’est un renversement total”: idee demokratyczne jeśli się szerzą jeszcze, to tylko w krajach tak zacofanych, jak Polska – ,,i jest rzeczą już oczywistą, że wiek XX będzie wiekiem autorytetu”, ale jakiego? Czy weźmie górę destrukcyjny autorytaryzm hordy, jak w Rosji sowieckiej, czy konstruktywny, na idei monarchicznej oparty? Valois wierzy w to drugie, bo wierzy w żywotność Francji i w potęgę geniusza łacińskiego. Ale choćby nie było nam danym zwyciężyć, jest rzeczą dobrą i piękną czuć się ostatnimi rycerzami tej starej z chrześcijaństwa płynącej kultury, którą znaczą imiona św. Augustyna, św. Franciszka z Asyżu, Dantego, Michała Anioła, Rafaela, Szekspira, Pascala, Schillera, Göthego, Chateaubrianda, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Puszkina, Tołstoja. Czarne gromadzą się nad nią chmury, tym bardziej nie wolno tracić nadziei.

 

Głęboko to odczuł i prześlicznie ś. p. Stanisław Smolka w ostatnim swoim liście do mnie wyrazi! z przejmującym duszę smutkiem patrzał na Polskę, na cały współczesny świat. „Czujemy – pisał – to, co czułby zmęczony cierpieniem galernik, który żył i podtrzymywał życie nadzieją oswobodzenia, a odzyskawszy wolność widzi, że okręt tonie“…. Ale czy to ma znaczyć, że okręt z pewnością utonie? O! nie: „Pociechą naszą – dodawał – są nieracjonalne może błyski nadziei, które czasem, jakby odruchowo, zaświecą w otaczającym nas mroku, że – niewiadomo ani skąd, ani kiedy, ani jakim sposobem –zapromienieje jeszcze odrodzenie tego świata, Europy i Polski. Wolnoż tak marzyć, jeśli nie widać chyba nic, co by do tego uprawniało, a innych natomiast znaków nie brak? Nescio, Deus scit, powtarzał często ten, który patrzył na zanikanie otaczającego współczesne mu pokolenie świata, św. Augustyn“… I list swój w Wielkim tygodniu pisany kończył Smolka słowami:

Resurrexit, sicut dixit.

 

Marian Zdziechowski, Wilno 1925

Źródło; http://www.myslkonserwatywna.pl/klasyki/marian-zdziechowski-renesans-a-rewolucja/

O autorze: Janusz Górzyński

"Nie należę do świata, który przemija. Przedłużam i przekazuję prawdę, która nie umiera." Nicolás Gómez Dávila (1913-1994)