Słowo Boże na dziś – 31 sierpnia 2014 – Niedziela – Ciebie, mój Boże, pragnie moja dusza.

Myśl dnia

Jeśli kto chce iść za Mną, niech się wyrzeknie samego siebie.

Ewangelia wg św. Mateusza 16, 24b

XXII NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK A

PIERWSZE CZYTANIE  (Jr 20,7–9)

Prorok poddany próbie

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.

Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszys­cy mi urągają. Albowiem ilekroć mam zabierać głos, muszę obwieszczać: „Gwałt i ruina!”. Tak, słowo Pana stało się dla mnie każdego dnia zniewagą
i pośmiewiskiem.
I powiedziałem sobie: „Nie będę Go już wspominał ani mó­wił w Jego imię”. Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 63,2.3–4.5–6.8–9)

Refren: Ciebie, mój Boże, pragnie moja dusza.

Boże mój, Boże, szukam Ciebie *
i pragnie Ciebie moja dusza.
Ciało moje tęskni za Tobą, *
jak ziemia zeschła i łaknąca wody.

Oto wpatruję się w Ciebie w świątyni, *
by ujrzeć Twą potęgę i chwałę.
A Twoja łaska jest cenniejsza od życia, *
więc sławić Cię będą moje wargi.

Będę Cię wielbił przez całe me życie *
i wzniosę ręce w imię Twoje.
Moja dusza syci się obficie, *
a usta Cię wielbią radosnymi wargami.

Bo stałeś się dla mnie pomocą *
i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie:
Do Ciebie lgnie moja dusza, *
prawica Twoja mnie wspiera.

DRUGIE CZYTANIE  (Rz 12,1–2)

Rozumna służba Boża

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.

Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przy­jemne i co doskonałe.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Por. Ef 1,17–18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Niech Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa
przeniknie nasze serca swoim światłem,
abyśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 16,21–27)

Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmar­twychwstanie.
A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”.
Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.
Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bo­wiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?
Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania”.

Oto słowo Pańskie.

***********************************************************************************************

KOMENTARZ

 

Za Jezusem

Pójść za Jezusem to znaczy postawić Go przed własnymi oczekiwaniami i pragnieniami, czyli zaprzeć się siebie. To odkryć, że to, co ja chcę, jest ważne, ale nie najważniejsze. Iść za Jezusem to przyjmować z pokojem serca to, co nieprzewidziane, zaskakujące, trudne, czyli krzyż codzienny. Iść za Jezusem to uczynić własnymi wartości Jezusa. To odwaga tracenia siebie dla dobra innych, a nie gromadzenie dla własnego dobra ich kosztem.Jezu, mam tyle pragnień i pomysłów, dobrych i pięknych. Chcąc je realizować, często wybiegam przed Ciebie. Proszę Cię o pokorę zaufania Tobie i pójścia za Tobą.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

Tak często się mówi: Wszystko będzie dobrze, trzeba myśleć pozytywnie. Słowa mają „zaklinać” rzeczywistość, aby nic złego nas nie spotkało. Także Piotr, gdy Jezus zapowiedział swoją mękę i śmierć, zareagował podobnie: „Panie, (…) nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!”. Jezus mówi nam prawdę: nie zawsze i nie wszystko będzie w naszym rozumieniu dobrze. Ważne jednak, aby w cierpieniach i trudach, które na pewno przyjdą, nie tracić z oczu „nadziei naszego powołania” i całym sercem przylgnąć do Chrystusa. Idąc wraz z Nim przez w cierpienie i krzyż, dojdziemy do chwały zmartwychwstania, gdzie nas oczekuje.

Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 143

Wziąć krzyż

Jest to bezpośrednia kontynuacja Ewangelii sprzed tygodnia czyli owej sceny ze św. Piotrem i jego wyznaniem wiary w Jezusa. Piotr – tak przed chwilą wywyższony, błogosławiony, awansowany na opokę i fundament Kościoła, teraz nagle zostaje surowo skarcony i przywołany do porządku. Co spowodowalo tę niespodziewaną i skrajną reakcję Jezusa?

Cofnijmy się do kontekstu: po raz pierwszy ktoś z uczniów wyraźnie stwierdził boskość Jezusa, Jego mesjańską misję. Jezus skorzystał z tej okazji, aby ukazać swoje posłannictwo i zadania we właściwym świetle, tzn. nie jako działalność polityczną, wyzwoleńczą – Żydzi spodziewali się bowiem, że Mesjasz w pierwszym rzędzie wyzwoli ich spod okupacji rzymskiej – lecz jako ogólnoludzkie wyzwolenie każdego człowieka spod władzy grzechu i śmierci. Jezus nie chciał uczestniczyć w sporze o ziemskie panowanie, nie chciał nikomu dawać ani legitymizować władzy, nie chciał też opowiadać się po stronie żadnego stronnictwa czy państwa, gdyż to oznaczałoby zwrócenie się przeciwko wszystkim pozostałym. Jezus przyszedł tylko po to, aby uwolnić nas wszystkich z sideł nienawiści, egoizmu, pożądania i tylu innych wad. To nie dokonuje się siłą oręża, partyjnych wpływów, popularności czy tanich obietnic. Zwycięstwo człowieka nad złem może dokonać się tylko w pełnej wolności – siłą ducha, siłą miłości i dobra.

I po to właśnie przyszedł Jezus: aby pokazać, jak się to robi, aby przypomnieć człowiekowi, że Bóg go nie opuścił, że go kocha i w tej miłości jest gotów zaangażować się aż do końca – płacąc cenę najwyższą. I stąd te trudne słowa o krzyżu – znaku miłości Boga do człowieka. Wziąć swój krzyż – to znaczy: przyjąć tę miłość Boga, zaufać Bogu, że chce naszego dobra, nawet wtedy, gdy przyjdzie nam znosić cierpienie.

I tego właśnie nie mógł zrozumieć i zaakceptować Piotr: czy musi być ten krzyż? Niech nie przychodzi on nigdy na Ciebie ani na mnie! Och, chyba doskonale rozumiemy Piotra. Ileż to razy modliliśmy się w ten sposób. Ba, nawet sam Chrystus w chwili samotności i trwogi w Ogrójcu, wypowiedział tę samą prośbę. Wypowiedział ją, ponieważ doświadczył tego samego, czego my doświadczamy. Dlatego też potrafi nas zrozumieć i współczuć nam. Ale też chce nam pokazać, jaka jest prawdziwa natura i gdzie leży źródło naszej słabości. Jest to sposób myślenia obcy Bogu, na wzór tego świata czyli zgodnie z ułudami i kłamstwami, które podsuwa nam szatan.

Żeby skutecznie i raz na zawsze zdemaskować i rozproszyć te złudzenia, Jezus zwraca się do Piotra w taki zdecydowany i szorstki sposób. Bo z kłamstwem i ułudami grzechu nie wolno paktować. Trzeba rozprawiać się z nimi radykalnie i krótko! Jakakolwiek próba dialogu zawsze kończy się dla człowieka klęską i grzechem. A największą pokusą i kłamstwem szatana, jest przeświadczenie, że ludzkie życie jest czymś całkowicie naszym, że możemy nim dowolnie dysponować, że nie ma żadnych ograniczeń i człowiek może robić co tylko chce. Za wszelką cenę korzystaj z życia! Boga nie ma! Nie przejmuj się śmiercią, nie myśl o niej, tylko o rozkoszach, które oferuje ci świat. Oto są podszepty szatana.

A na to Jezus ostrzega z troską: A co dasz za swoją duszę? Ile za nią zapłacisz? Czy starczy ci bogactw całego świata, aby kupić sobie wstęp do wieczności? A Ja ci to daje za darmo. Tylko Mi zaufaj – a jeśli trzeba, weź swój krzyż…

Ks. Mariusz Pohl

„Nie myślisz o tym, co Boże”

Piotr w wypowiedzi Mistrza dostrzegł zapowiedź Jego klęski, a nie dostrzegł zawartej w słowie „zmartwychwstanę” zapowiedzi zwycięstwa. Zaczął więc przekonywać Mistrza, że klęska nigdy na Niego nie przyjdzie. Piotr znał tylko jedną skalę wartości opartą na sukcesie. To wizja według której budujemy nasz ludzki świat. W nim nie ma miejsca na klęskę. Szczęśliwe życie człowieka to droga od sukcesu do sukcesu. Od bardzo dobrego świadectwa w klasie pierwszej po stanowisko profesora, od pięknie wyrecytowanego wierszyka w przedszkolu do występów na estradach świata, od zwycięstwa w sportowych zawodach w rodzinnej miejscowości po złoty medal olimpijski. Na ideał życia składa się udane dzieciństwo, udana młodość, udane małżeństwo, udane dzieci, udana starość, a więc życie stanowiące pasmo sukcesów. Każda porażka jest zaprawiona goryczą, jest przeszkodą w zdobywaniu celu. Nie mówiąc już o klęskach uniemożliwiających realizację życiowych planów, takich jak nieuleczalna choroba, kalectwo czy przedwczesna śmierć.

Tymczasem w ewangelicznym myśleniu klęska jest potraktowana jako stopień wiodący do celu. Tym różni się myślenie Boga o życiu doczesnym od naszego myślenia. Jego wizja życia ujmuje klęskę jako nieunikniony etap na drodze do zwycięstwa. Trzeba umieć przegrać, aby ostatecznie wygrać. Trzeba umieć stracić, by zyskać. Trzeba umieć umrzeć, by żyć.

Człowiek zamknięty w doczesnym myśleniu nie jest w stanie zrozumieć sensu klęski. Może ją przyjąć jedynie przez wiarę. W ludzkiej logice klęska się nie mieści – jest złem. W logice Boga często stanowi warunek dorastania do wielkich wartości. Jezus chcąc nas o tym przekonać, sam dobrowolnie wszedł na drogę cierpienia, poniżenia, śmierci. W dniu swego Zmartwychwstania oświadczył swoim uczniom: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swojej chwały?” (Łk 24, 26).

Ostre upomnienie, jakie kieruje Jezus do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym co Boże, ale o tym co ludzkie”, zmusza do głębszej refleksji nie tylko nad różnicą, jaka istnieje między naszym doczesnym myśleniem a myśleniem Boga, lecz również nad sposobem działania zła.

Piotr, który co dopiero został nazwany przez Jezusa opoką, na której zbuduje Kościół, otrzymuje imię szatana. Za co? Czy radził Mistrzowi coś złego? Nie, radził Mu tylko kierować się doczesną hierarchią wartości. Pośrednio zaś wzywał do odrzucenia myślenia Bożego w imię myślenia ludzkiego. Zło chce zamknąć człowieka w myśleniu czysto doczesnym, w myśleniu w kategoriach sukcesu. To silna pokusa, doskonale harmonizująca z naszym sposobem wartościowania. Jeśli to się udaje, człowiek staje się niewolnikiem doczesności.

Piotr musi ponieść klęskę, by odkryć tajemnicę myślenia Bożego. Przeżyje klęskę swego Mistrza i przeżyje klęskę własną, gdy wobec służącej zaprze się Jezusa. Dopiero te przeżycia pomogą mu w odkryciu tajemniczej drogi wiodącej do wartości, o które chodzi Bogu. Kiedy po latach pracy zostanie przybity do krzyża na Watykańskim Wzgórzu, będzie już w pełni przekonany, że droga do nowego życia wiedzie przez śmierć.

Skoro w Bożą hierarchię wartości jest wkomponowane cierpienie, niepowodzenie, klęska, to dla człowieka wierzącego godzina klęski może być godziną łaski. W klęsce człowiek zbliża się do Boga. Wtedy jego nogi dotykają ewangelicznej drogi i mogą odnaleźć jej autentyczne piękno. Wyjście ze świata myślenia ludzkiego i wejście w świat myślenia Bożego często dokonuje się przez bolesne doświadczenia. Wspomnę tylko matkę ostentacyjnie stroniącą od Kościoła. Jak grom uderzyła w nią klęska. W katastrofie lotniczej zginął jej jedyny umiłowany syn. Przez kilka lat codziennie wędrowała na jego grób. Wreszcie z posrebrzonymi od bólu włosami przekroczyła próg kościoła, by wyznać, że straciła syna, by odnaleźć Boga. Pod wpływem tej tragedii przeszła z myślenia zamkniętego w ciasnych granicach doczesności, w świat wartości dostępnych przez wiarę. Potrzebna jej była klęska, by przez nią dorosnąć do większych, duchowych wartości.

Nie wszystkie klęski prowadzą do zwycięstwa. Bywają takie, które rodzą jeszcze większy bunt wobec Stwórcy, i pociągają za sobą jeszcze boleśniejsze klęski. Wszystkie doczesne sukcesy mają swój kres. Dopiero ten, kto odkryje tę prawdę i zacznie szukać celu życia poza doczesnością, wchodzi w myślenie Boga. Wówczas jego życie wypełnia pokój, zarówno wtedy gdy wszystko układa się pomyślnie, jak i wtedy gdy dosięga go niepowodzenie.

Ks. Edward Staniek

 

Moc sumienia

„Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść, ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają (…). I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię. Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem” (Jr 20, 7-9).

Słowa Jeremiasza mówią o wewnętrznym rozdarciu, jakie ma miejsce wówczas, gdy człowiek o wrażliwym sumieniu znajdzie się między młotem ludzkiej krytyki, a kowadłem Bożych wymagań. Mocny atak środowiska doprowadza proroka do decyzji zaniechania swej misji. Prawda, którą przekazywał, była zbyt gorzka, by ludzie mogli spokojnie jej słuchać. Atakowany z powodu wierności Bogu, szukając chwili wytchnienia, decyduje się na milczenie. W tym jednak momencie sumienie pali go jak wewnętrzny ogień. Pod jego wpływem Jeremiasz odkrywa, że musi głosić słowo Boga bez względu na konsekwencje. Przemoc bowiem środowiska jest słabsza niż moc sumienia. Chwilowy kryzys zostanie przezwyciężony i Jeremiasz nie zamilknie. Słowo Boga będzie nadal rozbrzmiewało jako upomnienie, mimo iż nikt ze słuchających nie pójdzie za jego wezwaniem.

Zbyt często obecnie spotykamy fałszywych proroków, którzy ulegają presji otoczenia. Odtąd stają się apostołami świata, a nie Boga. Ileż to razy można dziś słyszeć zdanie, że Prawo Boga jest ideałem, ale w praktyce nie należy się z nim liczyć. Nawet pseudokatoliccy autorzy potrafią pisać, że próba kształtowania prawa państwowego według Prawa Bożego jest utopią.

Dwa tysiące lat Ewangeliczne Prawo uszlachetniało prawa narodów zagarniętych przez Dobrą Nowinę i w ten sposób wiodło je w stronę słońca. Każde pokolenie miało proroków nawołujących, jak Jeremiasz, do budowania życia zgodnie z Prawem Boga. O ile zostali wysłuchani, o tyle życie społeczne uległo twórczemu przekształceniu. To nieważne, że świat potrafi wystawić całe zastępy fałszywych proroków, skoro ich szyki rozbijają się o jednego autentycznie żyjącego i przepowiadającego prawdę.

W każdym środowisku jest Bogu potrzebny prorok, czyli człowiek kierujący się mocą dobrze ustawionego sumienia. Przez nie Bóg upomina się o swoje odwieczne Prawo, które wcześniej czy później musi być zachowane. Sumienie wierne Bogu stanowi tu na ziemi największą moc, o którą potkną się wszelkie moce ciemności.

Próbuje się w nas wmówić, że Boże Prawo jest za trudne, że nie można według niego żyć. Jedni twierdzą to otwarcie, inni szukają różnych pretekstów, by wykazać, że skoro poprzednie pokolenia łamały Prawo Boga, to i my nie możemy wymagać, by dziś było ono fundamentem naszego prawnego porządku. Osaczeni tego typu argumentacją musimy otworzyć serce wprost na głos Boga i w oparciu o Jego moc odrzucić presję opinii publicznej.

Dla człowieka wierzącego sto razy lepiej, gdy jest atakowany od zewnątrz przez niechętne dla niego otoczenie, niż palony od wewnątrz przez wyrzuty sumienia świadomego zdrady Boga i Jego odwiecznego Prawa. Wierność sumieniu, mimo wielkich nacisków otoczenia, kształtuje ludzi dużego formatu. To jest coś z duchowego męczeństwa, przez które przechodzą wszyscy święci.

Mówiąc o sumieniu najczęściej akcentuje się jego normatywną rolę: Ocenia, co jest prawdziwie dobre, a co prawdziwie złe. Rzadziej wskazuje się na jego siłę imperatywną. Sumienie nakazuje czynić dobro i unikać zła. Tylko nieliczni wskazują na sumienie jako potężną moc twórczego działania. Tymczasem od tego należałoby rozpocząć wykład o sumieniu. To w nim są oni bezwzględnie posłuszni mocy Boga i mają w niej swój udział.

Ks. Edward Staniek

Panie, spraw, abym Ci oddał siebie samego na ofiarę żywą, świętą, Tobie przyjemną (Rz 12, 1)

Z powodu grzechu i jego następstw, służba Bogu wymaga walki, wyrzeczenia, pokonywania siebie. Liturgia dzisiejsza podaje typowe tego przykłady. Na pierwszym miejscu bolesny niepokój Jeremiasza (Jr 20, 7-9) wyrażający głębokie strapienie człowieka, którego Bóg wybrał, by głosił Jego słowo, i właśnie z tego powodu był prześladowany bez końca. Prorok nazywa się „uwiedzionym” przez Boga, jak gdyby go Bóg oszukał, ponieważ zlecone mu przez Niego zadanie uczyniło go „przedmiotem zniewagi i pośmiewiska każdego dnia” (tamże 8). Przygnieciony cierpieniem chciałby uciec od woli Bożej, a jednak jest to dla niego niemożliwe: „Wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem” (tamże 9). Ten tajemniczy ogień, wskaźnik miłości Boga, która go zdobyła, co więcej, „zwiodła”, oraz charyzmatu proroczego, jakim został obdarzony, skłania go, wbrew wszelkiej osobistej przyrodzonej skłonności, by spełniał dalej niewdzięczną misję. Wspaniały przykład mocy działania Bożego w słabym stworzeniu.

Lecz dowód najbardziej autorytatywny daje ewangelia (Mt 16, 21-27), zapowiadając mękę Jezusa, wobec której cierpienia Jeremiasza są tylko nikłą figurą. „Odtąd — to jest od wyznania Piotra w Cezarei — zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć… że będzie zabity” (tamże 21). Piotr z właściwą sobie gwałtownością natychmiast się przeciwstawia. Jak przypuścić, aby Mesjasz, Syn Boga żywego, mógł być prześladowany i zabity? Piotr wyraża tylko mentalność ludzi wszystkich czasów. Według logiki ludzkiej, im ktoś jest większy, tym większe powinien mieć powodzenie, powinien zawsze zwyciężać. Lecz logika Boża jest inna, inna jest myśl Jezusa zapowiadającego, że „musi” cierpieć, ponieważ tak postanowił Ojciec dla odkupienia świata z grzechów. Piotra spotyka stanowcza odprawa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie!” (tamże 23). Straszne przeciwieństwo między tymi słowami a tamtymi, które Apostoł usłyszał w Cezarei, kiedy wyznał posłannictwo mesjańskie i Bóstwo Jezusa. Tam: „Błogosławiony jesteś!” i udzielenie prymatu (tamże 16-15); tutaj przydomek szatana i odepchnięcie. Powód jest tylko jeden: sprzeciwianie się męce i śmierci Pana. Łatwiej uznać w Jezusie Syna Bożego niż zgodzić się widzieć Go umierającego jako złoczyńcę. Lecz kto się gorszy Jego krzyżem, Nim samym się gorszy; kto odrzuca Jego mękę, odrzuca Jego samego, ponieważ Chrystus jest Ukrzyżowany. Kto idzie za Chrystusem, powinien przyjąć nie tylko Jego krzyż, lecz także swój własny. Jezus mówi to natychmiast, by dać zrozumieć uczniom, że jest złudzeniem myśleć, iż się Go naśladuje, jeśli się nie niesie z Nim krzyża: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (tamże 24). Po grzechu nie ma innej drogi zbawienia dla poszczególnych ludzi i całej ludzkości.

„A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże — pisze św. Paweł — abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną” (Rz 12, 1; II czytanie). Chrześcijanin nie niesie swojego krzyża z musu; jest ochotnikiem, przyjmuje go z miłością, by stać się ofiarą „żywą i świętą” w łączności z ofiarą Chrystusa, na chwałę Ojca i odkupienie świata. Lecz to jest niemożliwe bez głębokiego przekształcenia umysłu, który myśli „na sposób Boży” i dlatego czyni człowieka zdolnym „rozpoznawać, jaka jest wola Boża” (tamże 2), a nie gorszyć się cierpieniem.

  • Panie, uwiodłeś mnie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają… Tak, słowo Twoje stało się dla mnie każdego dnia zniewagą i pośmiewiskiem… ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem… ale Ty, o Panie, jesteś przy mnie jako potężny mocarz (Jeremiasz 20, 7-9. 11).
  • Jeżeli pragnę żyć z Tobą, o Jezu, muszę być przekonany, że życie chrześcijańskie streszcza się w Tobie, o Ukrzyżowany, to znaczy w duchu wyrzeczenia, ofiary, praktykowanej przez całkowite ogołocenie się, a nawet zaparcie się siebie; tylko przez Kalwarię dochodzi się do celu. Jeśli na tej drodze napotkamy cierpienia i walki, Ty, o Chryste, podtrzymasz nas swoim krzyżem i wspomożesz swoją łaską. Spraw, abym wyrył na moim sercu Twoje słowa: „Kto chce iść za Mną, niech weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie”.
    Jezu mój, Twój krzyż jest zbyt ciężki na nasze słabe siły; nie możemy tyle ofiarować Twojej miłości, jednak, o Jezu, przyjmij ofiarę naszych cierpień, dozwól nam zjednoczyć się z Tobą w cierpieniach Twojej Męki, abyśmy zasłużyli na zjednoczenie się z Tobą w chwale Twego Zmartwychwstania. Jezu mój, niechaj przez całe życie noszę mój krzyż jako zadatek Twojej świętej miłości i życzliwości, abym umarły i ukrzyżowany światu, żył życiem łaski (G. Canovai).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 127

http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140831.htm

 

Ludzkie pytania i boskie odpowiedzi

 

Zachodnie krańce Azji mniejszej na przełomie Igo i IIgo wieku były syte i spokojne: stanowiły cywilizacyjną ostoję imperium rzymskiego. Zaś dzięki swemu centralnemu położeniu we wschodnim basenie morza Śródziemnego, na styku kultury helleńskiej i bliskowschodniej, były miejscem spotkania wszelkiego rodzaju wierzeń i praktyk religijnych. W tysiącach świątyń celebrowano rozliczne kulty, które oscylowały pomiędzy celebracją wzniosłych ideałów, którymi żyła grecka kultura w swych najbardziej zachwycających aspektach, a dawaniem upustu najmroczniejszym stronom ludzkiej natury, takim jak pokusa rozwiązywania swych problemów za pomocą wróżb i magii, demoniczne fascynacje, folgowanie wszelkim skłonnościom ciała i metafizyczny strach przed przemijaniem. Świątynie te pełniły także funkcję banków, gdzie można było stosunkowo bezpiecznie składać wszelkie depozyty, a także miejsc azylu dla pewnych kategorii przestępców. Wszystko to zaś odbywało się w oprawie smukłych kolumn z finezyjnymi kapitelami, potężnych bram i portyków oraz wszechobecnych dzieł sztuki o mitologicznych motywach, którymi do dziś zachwycamy się przemierzając sale najsłynniejszych muzeów świata.

Nie sposób jest w pełni zrozumieć przesłania janowej Ewangelii, Listów – a już tym bardziej Apokalipsy – bez uprzedniemu przyjrzeniu się fenomenowi helleńskiej religijności. To ona przecież najpierw ukształtowała duchową wrażliwość świeżo nawróconych na chrześcijaństwo pogan – i zapewne nie tak łatwo było ją natychmiast zastąpić przywiązaniem do Chrystusa i Jego przykazań. Jan musiał jej zatem w swym przesłaniu przeciwstawić coś znacznie mocniejszego, aby przezwyciężyć jej przepotężny wpływ na umysły i serca.

A musiała to być religijność szczególnie atrakcyjna i trwała skoro nawet najwięksi greccy filozofowie nie potrafili się od niej całkowicie uwolnić, choć przecież dostrzegali znakomicie niemal wszystkie jej ograniczenia i sprzeczności. Skupiała się ona wokół wielkich świątyń wybudowanych ku czci powszechnie czczonych bóstw, takich właśnie jak efeski Artemizjon i samijski Herajon. Przyjrzyjmy się zatem także i innym wpływowym pogańskim miejscom kultu położonym wokół apokaliptycznych miast.

Jak Grecy czcili swych bogów?

Powierzchowny obserwator mógłby odnieść wrażenie, że grecka religijność w sferze publicznej polegała na składaniu rytualnych ofiar, na organizowaniu wielodniowych świąt w trakcie których odbywały się uroczyste procesje, zawody sportowe oraz uczty o akcentach orgiastycznych, a także na przedstawieniach, gdzie śpiewano pochwalne peany ku czci bogów i przedstawiano ich dzieje w przemawiających do wyobraźni widzów dramatach scenicznych. Zaś w sferze prywatnej – na częstych modlitwach do bogów błagających ich o pomyślność, oraz na libacjach z wina, oliwy i mleka składanych im chętnie na domowych ołtarzykach.

Wiemy jednak, że była to religijność z jednej strony powszechna, z drugiej zaś lękliwa, zdystansowana i pełna różnorakich „tabu”. Jej zadaniem było chronić ludzi przed kaprysami Olimpu, a także zapewniać im jego przychylność przy realizacji ich własnych planów i zamiarów. Ważne było, aby stale pamiętać, że bogowie nigdy nie darowują człowiekowi jego pychy i nieumiarkowania, a już szczególnie wszelkich prób zrównywania śmiertelnych z nieśmiertelnymi w jakimkolwiek, choćby i najniewinniejszym aspekcie życia. Tak więc gdy mityczna królowa Niobe obraziła Leto, matkę Apollina i Afrodyty, przechwalając się, że ma więcej dzieci niż tamta, kara była natychmiastowa: Apollo zabił strzałami swego łuku wszystkich jej siedmiu synów, zaś Afrodyta wszystkie jej siedem córek. Samą zaś rozpaczającą Niobe bogowie przemienili w skałę.

Do dziś można ją oglądać na przedmieściach Manisy, to jest starożytnej Magnezji, położonej mniej więcej w połowie drogi między Izmirem (Smyrną) a Tiatyrą (Akhisar), dwoma miastami naszego apokaliptycznego szlaku… Skała jest już, co prawda, w nie najlepszym stanie, niemniej samo miejsce u stóp dzikich gór (obecnie w granicach parku narodowego) robi dalej spore wrażenie. Tuż obok tureccy włodarze miasta wybudowali niewielki amfiteatr, jakby stworzony po to, aby tu właśnie wystawiać tragedie Ajschylosa czy też Sofoklesa rozbrzmiewające lamentami Niobe. Pobliska tablica informacyjna skwapliwie wylicza wszystkie utwory literackie, jakie kiedykolwiek o niej napisano, nie zapominając przy tym nawet o mało znanym poza Polską poemacie Gałczyńskiego. Tak to właśnie jeden z najwymowniejszych symboli spadających na człowieka nieszczęść stał się, za sprawą zaradnych Turków, kolejną turystyczno-kulturową atrakcją…

Starożytni byli zatem przekonani, że z bogami trzeba postępować ostrożnie i z respektem, wykorzystując na swoją korzyść wszystko, co tylko da się od nich pozyskać. Zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że nieśmiertelni też czasem śmiertelnych do czegoś potrzebują – bo nawet najpotężniejsi władcy też nie mogą obyć się bez usług swoich poddanych – i że mogą się im niekiedy hojnie odwdzięczyć. Szukali u nich jednak znacznie więcej niż u ludzkich mocarzy, mianowicie znajomości niebiańskich sekretów, zdrowia a nawet nieśmiertelności.

Z pytaniem do Apollina

Każdy, kto choć tylko raz w życiu podejmował ważne i trudne decyzje wie, jak wielkie obciążenie psychiczne się z tym łączy. A już zwłaszcza wtedy, gdy każdy wybór wydaje się być zły i nie ma żadnego pomysłu, jak rozwiązać nie podlegający zwłoce problem. Dlatego też od niepamiętnych czasów ludzkości towarzyszą różnego rodzaju wyrocznie, których zadaniem jest zdjąć z bark podejmującego decyzję ciążące nań brzemię i wskazać – najczęściej pod osłoną jakiegoś boskiego autorytetu – to, co powinno się uczynić. Cokolwiek i jakkolwiek, ale jednak coś zrobić, aby przeciwdziałać kaprysom ślepego losu.

Najsłynniejsza starożytna wyrocznia działała od niepamiętnych czasów w Delfach, niemal w samym środku Grecji kontynentalnej. Stała tam świątynia Apollina, którą nazywano często „pępkiem ziemi”, gdyż, jak wierzono, tam właśnie spotkały się orły wypuszczone równocześnie przez bogów z dwóch przeciwległych krańców ziemi. Miejsce to oznaczono marmurowym stożkiem i tam także tajemnicza kapłanka, zwana Pytią, pod wpływem bliżej nieokreślonych środków odurzających udzielała nieskładnych odpowiedzi na wszelkie zadawane jej przez pielgrzymów pytania. Następnie kapłani ubierali te strzępki słów i zdań w kunsztowne heksametry i tak konstruowali odpowiedzi, aby nic jednoznacznego z nich nie wynikało. W ten sposób zawsze można było „w razie czego” i już po fakcie stwierdzić, że Apollo zapewne mówił to, ale ludzie zrozumieli, niestety, co innego.

Niekoniecznie jednak delficka wyrocznia polegała na cynicznym wykorzystywaniu ludzkiej naiwności. Gdy ateńczyk Temistokles usłyszał, że jego rodacy powinni schronić się przed Persami „za drewnianymi murami”, zastanawiał się nad tym długo – i w końcu podjął jakże słuszną decyzję o budowie okrętów, które zadały wrogowi wielką klęskę pod Salaminą (w 480 r. pne.). Zaś Heraklit z Efezu uznał, że wyrocznia delfickiego boga ani niczego nie mówi, ani niczego nie skrywa, lecz oznacza. Mówiąc to bardziej współczesnym językiem: za nikogo nie decyduje, ale inspiruje przekazując intrygujący znak. Dodajmy jeszcze, iż delficcy kapłani na ogół starali się dawać pielgrzymom rady zmierzające do przebudzenia w nich głosu sumienia. Było to zwłaszcza ważne w przypadku, gdy do wyroczni przychodzili wszelkiego rodzaju przestępcy z zapytaniem, jak mają się oczyścić ze swoich win. Z tego to właśnie powodu Delfy cieszyły się wśród starożytnych aż tak wielkim poważaniem.

Do Didymy po znajomość samego siebie

Niezwykle podobna do delfickiej wyrocznia funkcjonowała także w Azji Mniejszej, w położonym o 15 km na południe od Miletu sanktuarium Apollina w Didymie. Z tą wszakże różnicą, że o ile w Delfach nie ma dziś zbyt wiele do oglądania (poza wspaniałym muzeum, gdzie prezentuje się wyrwane ziemi skarby archeologiczne), to w Didymie widzimy jeszcze niemal całą bryłę świątyni z zachowanymi ścianami, kolumnami i niezwykłymi ozdobami. Była to potężna budowla o wymiarach 109 na 51 metrów otoczona stu dwudziestoma kolumnami. Co ciekawe, nigdy nie została dokończona, a jej głównej części nigdy nie pokrył dach. Milet nie był bowiem w stanie sfinansować aż tylu prac i to pomimo hojnego wsparcia rzymskich cesarzy zwłaszcza z przełomu Igo i IIgo wieku ne. – akurat w czasie, gdy w Efezie przebywał św. Jan.

Wyrocznię założył ponoć natchniony bezpośrednio przez Apollina pasterz Branchos przybyły z Delf; w rzeczywistości jeszcze przed pojawieniem się Greków miejscowa ludność oddawała tam boską cześć słońcu. Wiemy także, że już od VIIgo wieku pne. po radę do wyroczni udawali się królowie całego Bliskiego Wschodu, nie wykluczając egipskich faraonów. Potem ku czci Apollina odbywały się dodatkowo także wielkie igrzyska sportowe na dobudowanym w pobliżu stadionie. W czasach bizantyjskich niedokończona pogańska świątynia stała się kościołem, zaś wierni porzucili ją dopiero po tureckim podboju w XIVtym wieku, gdy nikt już nie był jej w stanie odbudować po kolejnych trzęsieniach ziemi.

Dziś didymska świątynia sprawia na podróżniku dość szczególne wrażenie: wzbudza zarówno podziw jak też, niespodziewanie, szczyptę grozy. Monumentalna, choć miejscami mocno już zrujnowana, otoczona ogromnymi kolumnami o kapitelach w stylu jońskim, kryje w swym wnętrzu spory dziedziniec, gdzie stał ongiś ołtarz ofiarny. Wszędzie wokół widoczne są stosunkowo dobrze zachowane podobizny prężących się do skoku lwów, smokopodobnych gryfów oraz twarze Meduzy, mitycznego potwora, na którego widok patrzący nań ludzie kamienieli. Wydaje się, że posługujący w świątyni kapłani dobrze wiedzieli, że wyrocznia jest takim oto osobliwym miejscem, w którym człowiek konfrontuje własne wyobrażenia z rzeczywistością, to zaś zawsze jest przykre, a niekiedy też groźne.

Dziś możemy sobie jedynie wyobrazić ów tłum zagubionych ludzi szukających jakiegoś światła, jakiejś rady, jakiegoś wyjścia z trudnej czy wręcz beznadziejnej sytuacji. Ludzi wszelkich stanów, pochodzenia i majętności, którzy ryzykowali niekiedy dalekie podróże i przynosili często bardzo cenne dary ofiarne. Nie przychodzili po to, aby zaskarbić sobie łaski jakiegoś potężnego bóstwa, bo to mogła załatwić przecież zwykła ofiara w jego świątyni. Wiedzieli, że tu otrzymają coś więcej: znajomość tego, co wynika ze stojącej ponad bogami Konieczności, którą zna jedynie boski Apollo i który może dać ją poznać swoim wieszczkom. Ci zaś starali się udzielać takich odpowiedzi, które by nie przypominały ani wróżby, ani wyroku, ale które by pomogły pytającym wejść w samych siebie, realistycznie spojrzeć na swoje życie i zewnętrzne okoliczności – i podjąć właściwą decyzję.

Nie na darmo pierwsi greccy mędrcy, posługujący się chętnie krótkimi sentencjami, mawiali „Poznaj samego siebie” (gr. Gnothi seauton). Bo jeśli tylko naprawdę wiemy kim jesteśmy i do czego w życiu powinniśmy dążyć – zgodnie z wyrokiem nieodmiennej Konieczności – to wszelkie wybory, które kiedykolwiek będziemy musieli podejmować, staną się oczywiste i nie trzeba będzie ich szukać w szklanej kuli czy też w układach gwiazd i planet. Dlatego właśnie Sokrates uważał, że największą ludzką ułomnością jest brak owej wiedzy. Epitet zaś, jeden z wielkich stoickich myślicieli tylko o 50 lat młodszy od św. Jana, twierdził wręcz, że do wyroczni należy udawać się tylko wtedy, gdy wszelkie inne możliwości poznania tego co słuszne, prawdziwe i godne zawiodły. Bo jeśli na przykład wiemy, że obrona ojczyzny jest czymś dobrym, to nie należy szukać potwierdzenia tej decyzji w przepowiedni, która mogłaby wskazać na jakieś przyszłe nieszczęście i tym samym zniechęcić do spełnienia powinności. Dodaje przy tym, że wyrocznia w Delfach bez ogródek potępiła pielgrzyma, który, przerażony złowróżbnymi znakami, nie udzielił był pomocy przyjacielowi w potrzebie.

Jeśli chcesz poznawać siebie – poznaj Jezusa

Ewangelia całkowicie zmieniła perspektywę odwiecznych ludzkich dylematów związanych z dokonywaniem wyborów. Postawiła bowiem w centrum postać Chrystusa jako Nowego Adama, jako początku nowego rodzaju ludzkości. A jeśli to On właśnie jest celem i wzorem dla każdego człowieka i jeśli tylko w Nim człowiek może samego siebie zrozumieć, to staje się oczywiste, że odtąd każda dobra decyzja musi w jakiś sposób wynikać z poznania Syna Bożego. Dlatego właśnie św. Jan pisze:

Syn Boży przyszedł i obdarzył nas zdolnością umysłu, abyśmy poznawali Prawdziwego – tak że jesteśmy [rzeczywiście] w Prawdziwym, w Jego Synu Jezusie Chrystusie, który jest prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym. (1J 5,20)

a także:

Nie potrzebujecie pouczenia od nikogo, ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim. (1J 2,27b)

Poznanie zaś Jezusa możliwe jest przede wszystkim poprzez Słowo Boże. Jak to słusznie zauważyli Ojcowie Kościoła, nieznajomość Pisma jest po prostu Jego nieznajomością. Nie musimy się zatem udawać do wyroczni w Delfach czy też w Didymie, aby otrzymać spisane heksametrem odpowiedzi na trudne pytania, jakie sobie zadajemy. Wystarczy niekiedy otworzyć karty Biblii i zagłębić się z medytację Słowa przez około pół godziny. Czynić to można w bardzo różny sposób: wybierając czytania z liturgii dnia albo też czytając Pismo według jakiegoś planu. Otwieranie Biblii na chybił-trafił nie jest na dłuższą metę wskazane, gdyż trudno jest w ten sposób systematycznie poznawać Słowo Boże. Ponadto może wiązać się z pokusą wróżenia z Biblii – przewrotnej praktyki, która była znana już na początku chrześcijaństwa pod nazwą „świętych losów” (łac. sortes sacrae) i którą potępiały kolejne synody biskupów w kolejnych krajach. Nie można bowiem podchodzić do Słowa Bożego jak do wyroczni, która odsłania Konieczność; jest ono bowiem Głosem Tego, który powołuje i wzywa każdego z nas do wyjścia ze stanu upadku i wejścia do stanu chwały objawionej w Chrystusie zgodnie ze świadectwem św. Jana:

I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełenłaski i prawdy (J 1,14b)

Zauważmy także, iż poznawanie samego siebie bez Chrystusa jest ryzykownym przedsięwzięciem, gdyż wtedy odkrywamy przepaść własnego upadku bez perspektywy podniesienia się z niego. Śmiałek, zapuszczający się w jej głębie w końcu dostrzeże potworną Meduzę nieuporządkowanych żądz i pychy, na widok której może dosłownie skamienieć. Mity greckie mówią, że zabił ją Tezeusz unikając jej wzroku i korzystając przy tym z pomocy bogini Ateny. My zaś wiemy, że może to uczynić tylko Chrystus, który zniszczył na Krzyżu dawnego człowieka i w swym Zmartwychwstaniu stworzył nowego (por. Rz 6,3-7).

Przed nieco innym aspektem samego siebie przestrzega nas historia skamieniałej Niobe, która samą siebie doprowadziła do nieszczęścia chcąc zbyt szybko osiągnąć wielkość, do której dąży spontanicznie każdy człowiek. Gdy bowiem udaje się nam osiągnąć wszystko to, o czym spontanicznie marzymy, a potem wynosimy się z tym, jakby tu chodziło o jakąś „apoteozę”, okazuje się, że prawdziwe spełnienie jest gdzie indziej, zaś osiągnięte dobra okazują się niekiedy prawdziwym przekleństwem. Przestrzega nas także przed tym biblijny Mędrzec, odgrywający przed nami dramat króla Salomona, który to osiągnął właściwie wszystko, na czym człowiekowi w życiu zależy, ale sam skończył źle:

Znienawidziłem też wszelki swój dorobek, jaki nabyłem z trudem pod słońcem (Koh 2,18a)

…bo wszystko to jest ułudą i pogonią za wiatrem (Koh 2,11b)

Poznawanie zaś siebie poprzez Chrystusa prowadzi do pełnego pokoju optymizmu i paradoksalnego odzyskania pewności siebie pomimo tak licznych słabości, jakimi wciąż jeszcze jesteśmy obarczeni. Bo przecież ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2Kor 12,10b)wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4,13).

Jacek Święcki

http://www.mateusz.pl/mt/js/Jacek-Swiecki/Tam-gdzie-powstawala-Apokalipsa-sw-Jana/07-Ludzkie-pytania-i-boskie-odpowiedzi.htm

Naśladowanie Jezusa Chrystusa, traktat duchowy z XV w.
Księga II, rodz. 12

“Niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”

Jeśli chętnie krzyż dźwigasz, on cię dźwignie i zaprowadzi do pożądanego końca, to jest tam, gdzie jest koniec cierpieniom, które się tu nie kończą. Jeśli niechętnie krzyż dźwigasz, sam sobie przymnażasz ciężaru, czynisz go nieznośniejszym, a jednak znosić go musisz. Jeśli odrzucisz krzyż jeden, niechybnie napotkasz drugi, a może i cięższy.

Czyż myślisz, że unikniesz tego, czego żaden z śmiertelnych uniknąć nie mógł? Któryż Święty był na tym świecie bez krzyża i bez utrapienia? A nawet Jezus Chrystus, Pan nasz, jak długo żył, tak długo ani godziny nie był bez boleści i męki. „Trzeba było, aby Chrystus cierpiał, aby z martwych powstał, i tak wszedł do chwały swojej” (Łk 24,46nn). Jakżeż ty śmiesz szukać innej drogi, jak tej walnej drogi, która jest drogą Krzyża świętego…?

Ale ten wszakże, tak rozmaicie trapiony, nie jest bez ulgi i pociechy: czuje bowiem, że w miarę cierpliwego znoszenia krzyża, wzrastają mu największe korzyści jego. Albowiem, gdy dobrowolnie się jemu poddaje, cały ciężar utrapienia zamienia się na ufność w pociechę Bożą… Nie jest to moc ludzka, ale łaska Chrystusowa, która tyle może i sprawia w ułomnym ciele, że na co z przyrodzenia wzdryga się, czego się lęka i przed czym ucieka, to przez żarliwość ducha staje mu się pożądanym i miłym.

Krzyż dźwigać, krzyż miłować… nie jest w naturze ludzkiej. Jeśli sam siebie zważysz, poznasz, że nic takiego sam z siebie nie zdołasz. Lecz jeśli zaufasz w Panu, dana ci będzie moc z Nieba, a świat i ciało będą poddane panowaniu twemu. Ani się zlękniesz nieprzyjaciela szatana, jeśli wiara uzbroi cię, a Krzyż Chrystusa naznaczy cię.

www.evzo.pl

22. tydzień zwykły

dodane 2014-08-30 21:01

ks. Piotr Alabrudziński

Boże wszechświata, od Ciebie pochodzi wszelka doskonałość, zaszczep w naszych sercach miłość ku Tobie i daj nam wzrost pobożności, umocnij w nas wszystko, co dobre, i troskliwie strzeż tego, co umocniłeś. Przez naszego Pana…

22. tydzień zwykły   Henryk Przondziono/Agencja GN Klasztor Benedyktynek w Staniątkach. Kancjonał z ok. 1535 roku.

Kolekta dzisiejszej niedzieli przywodzi mi na myśl ten fragment z Ewangelii według św. Jana, w którym Jezus mówi, że jest prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec Tym, który uprawia (J 15, 1 – 11). Padają tam znamienne słowa: „wytrwajcie we Mnie, a Ja w was”. Doskonałość bowiem dość często łączy się z jednością. Doskonałość chrześcijańska nie jest niczym innym, jak tylko jednością z Chrystusem, swego rodzaju osobistą liturgią codzienności, polegającą na uobecnianiu wydarzeń zbawczych, życia Jezusa w moim życiu, we mnie. Chodzi o to, aby móc za Apostołem Pawłem powiedzieć, że obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nie można jednak mówić o doskonałości, jedności, bez miłości. Ten sam, przywołany przed chwilą Apostoł nazywa ją więzią doskonałości (Kol 3, 14). A zatem zginam kolana przed Ojcem, który jest Źródłem wszelkiej doskonałości i proszę, aby dbał o swoją roślinkę, aby nigdy nie zabrakło jej Słońca, którym jest Chrystus i ożywczej Wody, którą jest Duch Święty. Aby nigdy nie zabrakło jej Tego, kto będzie o nią dbał, by mogła wydać owoc obfity.

http://liturgia.wiara.pl/doc/419630.22-tydzien-zwykly

Pięć homilii

Życie dla życia

Piotr Blachowski

Chcemy żyć szczęśliwie, nie zwracając uwagi na złe strony życia, nie bacząc na cierpienia, przyjmując nasze problemy jako coś, co nas spotyka, „bo takie jest życie”.  Jednakże cierpienie tak jak było wpisane w życie Chrystusa, tak jest pośrednio wpisane w nasze. Nasze krzyżyki, krzyże są naszymi stacjami drogi życia.

Analizując nasze życie pod kątem drogi krzyżowej, znajdujemy nierzadko podobieństwa, pozwalające się nam zbliżyć do wiary w Boga – Jezusa Chrystusa. Cierpimy z miłości, z choroby, z bólu. Cierpienia nasze mogą wypływać z braku radości, z nadmiaru trosk. Cierpimy fałszywie oskarżani, pomawiani, czasami myślimy, że cierpienie jest wpisane w całe nasze życie. Słowa Jeremiasza wydają się odnosić do nas samych, a dotykając nas, dają nam dużo do myślenia. „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają.” (Jr 20,7). Bo przecież chcemy żyć miło, łatwo i przyjemnie. Ale patrząc na czasy dzisiejsze, na prześladowania chrześcijan w Afryce, dochodzimy do wniosku, że nie jest łatwo żyć przy Chrystusie.

Gdy słuchamy Ewangelii, ciarki przechodzą nam po plecach, a słowa Jezusa do Piotra: „Zejdź mi z oczu szatanie!” (Mt16,23) wywołują grozę. O co chodzi? Wyrzuty Piotra były reakcją spontaniczną, ale jego serce i umysł nie mogły powiedzieć nic innego, gdyż chodziło o życie Jezusa. Swoją również bezpośrednią odpowiedzią Pan Jezus wskazuje, że nie powinno się forsować własnych, subiektywnych zapatrywań. Przypuszczam, że Piotr miał w duszy podobne dylematy, do tego nie wczuł się w głębię całej sytuacji, ale Bóg wie lepiej, co dobre i nieodzowne. Dla nas szczególne znaczenie ma w dzisiejszej Ewangelii wypowiedź Chrystusa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”(Mt 16,24). Jest ona nadzwyczaj ważna, ale i trudna, bo Jezus podejmował trudne zadanie. Dla nas podjęcie trudnego zadania z reguły jest połączone z mniejszym lub większym ryzykiem. Pan Jezus nie ryzykował. On miał sto procent pewności, co Go czeka w Jerozolimie. Wiedział, czuł dokładnie każde uderzenie, każdy upadek. Czuł pocałunek Judasza i straszne pragnienie na krzyżu. Czuł jak bolą gwoździe…

Chyba jedynie słowa z listu do Rzymian trochę nas podbudowują: „proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12,1). Jednakże nie szukajmy odpowiedzi na pytanie „za co?” ale odpowiedzmy sobie na inne: „dla Kogo?” To nie Bóg zsyła na nas krzywdy i cierpienia, więcej, Bóg kochając nas, nie pozwala na wyrządzenie nam krzywdy. ON przyjmuje nasze cierpienie, naszą chorobę, naszą krzywdę, lecz smuci się i współcierpi razem z nami.

Zło, które zalęgło się na tym świecie, a którego w przyszłym nie będzie – to nam obiecał Jezus, jest przyczyną tego wszystkiego, co nas dotyka, boli, rani, a czasami zabija. Musimy żyć wiarą, miłością, nieść swój krzyż, znosić upokorzenia. Musimy też pamiętać, że walka ze złem konsoliduje nas, chrześcijan, dramaty nas łączą, wiara udoskonala.

MARYJO, MATKO CHRYSTUSA pragniemy na modlitwie jednoczyć się z Tobą, z Tobą, któraś współcierpiała.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420112.22-Niedziela-zwykla-A

Na dobre i na… dobre

Piotr Blachowski

Jako wierzący chcemy być blisko wiary, blisko obietnic złożonych nam przez wiarę i przez Chrystusa, pragniemy ją wyczuwać i być z nią jak najbliżej. Częściej jednak nam się to nie udaje, bowiem pokusy ziemskiego świata, rzeczywistość, w której żyjemy, prowadzą nas bardziej ku złemu niż ku świetlanej przyszłości. Jeśli jeszcze w świątyni lub przechodząc obok niej przeżegnamy się i wymamroczemy coś na kształt modlitwy, to już będąc dalej zapominamy bardzo szybko o wartościach, które powinny nas obowiązywać.

Składamy sobie niejednokrotnie obietnice poprawy i chrześcijańskiego zachowania, jednak w obliczu spraw które nas dotykają, a czasami dopadają, frustracja ogarniająca nasz umysł przekracza dopuszczalne granice, nie jesteśmy w takich momentach zdolni do poświęceń.  W podobnej sytuacji stanął prorok Jeremiasz, który skarży się, „Tak, słowo Pańskie stało się dla mnie codzienną zniewagą i pośmiewiskiem.” (Jr 20,8b), lecz jednocześnie odczuwa niemoc wobec miłości do Boga, „Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię! Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień, nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem.”(Jr 20,9b).

W Liście do Rzymian święty Paweł, jakby rozumiejąc nasze rozterki, wyczuwając naszą niemoc, pragnienie bycia z Panem, a jednocześnie widząc wśród sobie współczesnych, z jakim trudem i z jakimi problemami przychodzi się borykać, by żyć według wiary, daje nam radę „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.” (Rz 12,2). Czy potrafimy zrozumieć te słowa i zastosować je do własnej osoby? Czy jesteśmy w stanie pokonać własne uprzedzenia i zastosować się do praw, które nam ze swej miłości nadał Bóg?

Tydzień temu Piotr wyznał, że Jezus jest Mesjaszem, a Pan powierzył mu misję bycia opoką Kościoła. Dzisiaj spotkał się z surową naganą: „Zejdź mi z oczu szatanie!” (Mt16,23). Na pewno zadajemy sobie pytanie, o co w tym zamieszaniu właściwie chodzi? Słowa Piotra to reakcja na słowa Chrystusa opowiadającego Apostołom to, co niechybnie Go czeka. Być może odpowiedź Piotra nie była do końca przemyślaną, ale jego serce i umysł nie mogły powiedzieć nic innego, gdyż chodziło o życie Jezusa. Dla nas szczególne znaczenie ma w dzisiejszej Ewangelii wypowiedź Chrystusa. Jest ona nadzwyczaj ważna, ale i trudna, bo Jezus podejmował trudne zadanie.

Dla nas podjęcie trudnego zadania z reguły jest połączone z mniejszym lub większym ryzykiem. Jezus nie ryzykował, wiedział w stu procentach, co otrzyma w Jerozolimie, czuł dokładnie każde uderzenie, każdy upadek. Czuł pocałunek Judasza i straszne pragnienie na krzyżu. Czuł, jak bolą gwoździe. Znał też efekt swego poświęcenia – szczęście ludzi zbawionych przez Jego Ofiarę. Kupował to nasze szczęście za taką cenę.

Teraz nadszedł czas na nas, na nasze krzyże i krzyżyki. Zaakceptujmy je, wtedy damy radę, na DOBRE I NA … DOBRE. Jeśli zaś oddamy je Jezusowi, to ciężar krzyża da nam nowe spojrzenie na własne życie i życie innych ludzi.

MARYJO, MATKO CHRYSTUSA, pragniemy w modlitwie jednoczyć się z Tobą współcierpiącą. Spraw, abyśmy w obliczu cierpienia, odrzucenia czy próby, nawet bolesnej, nie wątpili o Jego miłości do nas i abyśmy wytrwali pod krzyżem do końca.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420112.22-Niedziela-zwykla-A/2

Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych
Nie doczeka się chwały z Chrystusem ten, kto nie przetrwał wstydu z Jego powodu. Dlaczego Jezus musiał tyle wycierpieć? Dlaczego chciał aż tyle wycierpieć? Dlaczego podjął drogę, o której wiedział, że jej ziemskim celem będzie krzyż? Dlaczego wreszcie mówi nam, żebyśmy zaparli się samych siebie, jeśli chcemy z Nim królować? Kiedy jest wybór, wybiera się najkorzystniejszą i najwygodniejszą drogę wyjścia z opresji, ale jeśli wybiera się najtrudniejszą, to widocznie była jedyna! Nie było innego wyboru. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz Jezusa, tak, nie ma innej drogi, tylko ta jedna: z własnym krzyżem, na którym trzeba umierać wbrew sobie, na przekór swoim pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko jedna: droga przez umieranie! Jest to jaśniejsze niż słońce, że Jezusowa propozycja jest jedyna i nigdy nie znajdziemy już innej, choćby równie optymalnej.

Każda przyjaźń jest łańcuchem wyrzeczeń na koszt przyjaciela, każda miłość jest tak naprawdę ukrytym cierpieniem, kolekcją zranień i ustępstw. Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych. Można umierać na różne sposoby i są różne śmierci: śmierć z miłości, umieranie z zazdrości, z zawiści, z tęsknoty, z lęku, ze strachu, z troski, z bólu, ze szczęścia. Można umierać, ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy fizycznie, uczuciowo, duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, dla męża, dla żony, z samotności. Jest śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym albo umieramy dla grzechu, albo umieramy w grzechu. Albo grzech zabija w nas życie wieczne, albo my zabijamy w sobie grzech. Chcąc zabić w nas grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń, po krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech. Taka postawa nierzadko sprowadza prześladowanie od ludzi albo wprost ich zabójczą zawiść. Jezus wiedział, że Jego czysta miłość, jego niezmienna wola ukochania nas i wybawienia z zakłamania i ciemnoty moralnej, doprowadzi wcześniej czy później do reakcji ludzi, którzy obawiają się, że przyznanie racji Jezusowi jest uznaniem w sobie hipokryzji i grzechu. Woleli więc zabić Jezusa, niż zabić w sobie grzech. Odtrącili krzyż, ratując kłamstwo o swej bezgrzeszności. Uniewinnili siebie, obwiniając Syna Bożego o bezbożność. Chrystus nie chce, abyśmy cierpieli, chce, abyśmy nie rezygnowali z prawdy wtedy, gdy przyjdzie cierpieć z tego powodu.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420112.22-Niedziela-zwykla-A/3

Krzyż – codzienną drogą

Tomasz Dostatni OP

Postać Piotr Apostoła wyłania się z dzisiejszego fragmentu Ewangelii na pierwszy plan. Jakże inna jest postawa Piotra w porównaniu z Ewangelią z poprzedniej niedzieli. Przed tygodniem słyszeliśmy o Piotrze, który mężnie wyznaje wiarę: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. I słyszy odpowiedź Chrystusa: „Ty jesteś Piotr – Skała i na tej skale zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą”.

Dzisiaj widzimy zupełnie innego Piotra. Chrystus mówi o swoim cierpieniu, o tym, że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. Reakcja Piotra jest bardzo ludzka i może nas nawet dziwić: „Panie niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”. Odpowiedź Jezusa jest ostra: „Zejdź mi z oczu szatanie! Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”. Ten dialog Mistrza z uczniem stał się początkiem programu, który winien kształtować naszą chrześcijańską codzienność. Najkrócej można powiedzieć, że chodzi o Krzyż.

Prawie wszystkie religie poza chrześcijaństwem – mówi wielki współczesny teolog Hans Urs von Balthasar – jako centralne stawiają pytanie: w jaki sposób człowiek może uniknąć cierpienia? Próbują tego dokonać przez postawę stoicką, przez wyrwanie się z zaklętego kręgu kolejnych inkarnacji, przez pogrążenie się w medytacjach. Chrystus przeciwnie – stał się Człowiekiem, po to, by cierpieć. A ten, kto Mu chce w tym przeszkodzić, jest Mu zawadą.

Cierpienie jest wpisane w naszą codzienność. Tak jak grzech, który leży u podstaw każdego cierpienia. I to dopiero Chrystus poprzez Krzyż, ukazał światu, a najpierw Kościołowi, że cierpienie wcale nie musi być bezsensowne. Adam i Ewa wygnani z Raju, doświadczają cierpienia, wcześniej go nie znając. Hiob widzi, że można cierpieć samemu, pomimo tego, iż to cierpienie nie jest karą za własne grzechy. Później, u proroka Izajasza, widzimy cierpiącego Sługę Jahwe, który cierpi za grzechy innych. Izajaszowe proroctwo spełni się w życiu i misji Jezusa.

Cierpienie zjednoczone z krzyżem Jezusa nie tylko ma sens, ale jest najpewniejszą drogą do zbawienia. „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie straci je, a kto straci swoje życie z mego powodu, znajdzie je”. Ale ważne jest tutaj ostrzeżenie jednego z Ojców Kościoła, abyśmy z samego cierpienia nie zrobili bożka: „abyście nie myśleli, że samo cierpienie może człowieka zbawić. Pan wskazuje, że ważna jest również przyczyna, dla której człowiek przyjmuje cierpienia: w oczach Bożych wartość ma tylko to cierpienie, które jest naśladowaniem Chrystusa” (św. Jan Złotousty).

Prorok Jeremiasz, dzisiaj ukazany w pierwszym czytaniu, zostaje poddany próbie. Misja głoszenia Słowa Bożego, która jest powołaniem proroka, wymaga, aby sługa naśladował swego Pana. Dlatego spotyka się z niezrozumieniem, a często z szyderstwem. „Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają”.

Autor Listu do Rzymian na inny sposób będzie rozumie tę służbę Bogu. Pisze, że musimy dać siebie i to wszystko, kim jesteśmy, na całkowitą służbę Bogu, poprzez ofiarę. Oraz i to, że mamy stale odnawiać swoje myślenie i patrzenie na ludzi, na świat, na Boga, abyśmy mogli rozpoznać Jego znaki i Jego wolę.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420112.22-Niedziela-zwykla-A/4

Cena prawdy

o. Augustyn Pelanowski, OSPPE

Być prawdziwym to o wiele ważniejsze niż być zadowolonym.

Gdy Piotr usłyszał zapowiedź męki, odrzucenia, a zarazem zmartwychwstania, usiłował życzliwie wpłynąć na zmianę decyzji Jezusa. Możemy wierzyć w Jezusa triumfującego, ale gdy zaczyna mówić o klęsce, drżymy i naciskamy, aby do tego nie doszło. Jak rodzic, który nie może pogodzić się z chorobą, nałogiem albo przegraną życiową własnego dziecka. To pierwszy odruch naturalnej miłości.

Zastanawiam się, czy czasem za troską niejednego rodzica o dobrobyt dziecka nie ukrywa się egocentryzm, który chce własnego zadowolenia z powodzenia latorośli? Czy Piotr naprawdę życzliwie troszczył się o los Jezusa, czy też bał się, że będzie musiał sam cierpieć, skoro Jezus będzie znosił męki? Jezus mówi do Piotra, że jest zawadą i grecki język nie zawahał się tu zabrzmieć niepokojąco: SKANDALON! Potrzeba przekształcenia myślenia z dążenia ku zadowoleniu ku temu, co czyni nas prawdziwymi. Być prawdziwym to o wiele ważniejsze, niż być zadowolonym. Jezus mógł oczywiście, ulegając namowom Piotra, zadbać o własny domek na plażach Hajfy, ale gdzie byśmy wtedy wszyscy skończyli? W bursztynowych komnatach nieba czy w zatęchłych piwnicach piekła?

Kiedy Paweł prosi swych adresatów o przemianę umysłu, używa słowa, które daje się przetłumaczyć jako przekształcenie, czyli absolutna zmiana formy. Jeremiasz próbował zagasić ten proces przemiany i drżał z lęku przed kształtowaniem jego wnętrza w ogniu prawdy słów Bożych, aż do bycia prawdziwym wobec mieszkańców Jerozolimy. Bycie prawdziwym kosztuje nieraz męczeństwo. Jeśli będę prawdziwy, pewnego dnia zostanę znienawidzony, jeśli nie chcę być znienawidzony, muszę być koniunkturalnie zakłamany. Dlatego Paweł wzywał nie do naśladowania świata, wymogów epoki, mody, trendów, lecz do przekształcenia umysłu ku spodobaniu się Bogu. A cóż Mu się najbardziej podoba, jeśli nie prawda? I wreszcie Piotr, który z autentyczną życzliwością chce bezproblemowego losu Jezusa. Gdyby Jezus posłuchał Piotra, stałby się hipokrytą i ugodowcem, miłym rabinem zapraszanym na uczty do Kajfasza z powodu zdumiewającej erudycji.

Efekt przekształcenia umysłu nie kończy się na Golgocie, a zarysowany został zaledwie na Taborze. Przemieniony Jezus odsłonił na chwilę prawdę Oblicza, które tryskało taką jasnością jak słońce. Temu samemu Piotrowi wyrywają się wtedy słowa więcej niż życzliwe: „dobrze, że tu jesteśmy”. Usiłował powstrzymać chwile przemienienia. Tak, człowiekowi będzie dobrze dopiero w obliczu Boga. Paweł mówi, iż z odsłoniętą twarzą – nie ukrywając za maską naiwnej życzliwości – już teraz wpatrujemy się w jasność Pana, jakby w zwierciadło, coraz bardziej jaśniejąc. Ten, kto widzi, może otwierać oczy innym. Mamy nie tylko wpatrywać się w Jezusa, ale też o Nim głosić, by jak najwięcej umysłów odwieść od poszukiwania samozadowolenia, a skierować ku prawdzie.

http://liturgia.wiara.pl/doc/420112.22-Niedziela-zwykla-A/5

W obliczu prób wiary

W obliczu prób wiary

“Tak, słowo Pana stało się dla mnie każdego dnia zniewagą i pośmiewiskiem” (Jr 20, 8).

Bóg powołał Jeremiasza, człowieka o łagodnym i delikatnym usposobieniu, na proroka. W jego sercu pojawiły się jednak obawy. W końcu jednak uległ wyraźnemu głosowi Bożemu. Jeremiasz musiał protestować przeciwko nadużyciom religijnym, społecznym i zapowiadać zbliżającą się klęskę narodu. Jego posłannictwo powodowało, że w oczach ludzkich stał się kimś pogardzanym i wyśmiewanym. Przeżywał gorycz, w czasie której skarżył się do Boga, a nawet złorzeczył sam sobie.

Abym mógł podjąć rozumną służbę Bożą, muszę przejść przez wiele prób wiary i duchowych doświadczeń. Chodzi o to, że moja wiara potrzebuje rozwoju i umocnienia. „Próby zapewne nas spotkają. Nie jest to niczym niezwykłym. To należy do życia wiary. Czasem próby są łagodne, czasem bardzo trudne, a nawet dramatyczne. W próbie możemy się czuć osamotnieni, ale łaska Boża, łaska zwycięskiej wiary, nigdy nas nie opuszcza. Dlatego każdą próbę, choćby najstraszniejszą, możemy przejść zwycięsko” (św. Jan Paweł II, Wstańcie, chodźmy, s. 148).

Bóg wzywa mnie do nieugiętej walki z własnymi słabościami i siłami zła. Jednak nie nakłada na mnie ciężarów, których nie mógłbym unieść. Nie stawia mi wymagań, którym bym nie sprostał. Jeśli Bóg nas wzywa do czegoś, to przychodzi również z konieczną pomocą.

Czytania mszalne rozważa ks. Leszek Smoliński

http://liturgia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2014-08-31

 

**********************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

31 sierpnia
Święty Józef z Arymatei
Święty Józef z Arymatei Jak pisze św. Jan Ewangelista, Józef z Arymatei “był uczniem [Jezusa], lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (por. J 19, 38). Żaden z Ewangelistów nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach Józefa z Jezusem czy Jego uczniami. Arymatea była niewielkim miasteczkiem, leżącym ok. 50 km na północ od Jerozolimy.
Józef z Arymatei był członkiem Sanhedrynu, najwyższej władzy żydowskiej w zakresie spraw państwowych, prawnych i religijnych (Łk 23, 50-53; Mt 27, 57-58; Mk 15, 42-46; J 19, 38-42). Św. Łukasz stwierdza, że Józef “nie zgodził się na uchwałę i postępowanie Wysokiej Rady” (por. Łk 23, 51), polegające na prześladowaniu Jezusa. Ewangeliści Mateusz i Marek, identycznie jak św. Łukasz, stwierdzają, że Józef śmiało poprosił Piłata o ciało Jezusa, kupił płótna, zdjął ciało z krzyża i złożył w grobie, który wykuty był w skale, a przed wejście zatoczył kamień. Mateusz dodaje, że był to grób, który Józef wykuł dla siebie (por. Mt 27, 57-60; Mk 15, 42-46).

Święty Józef z Arymatei i święty Graal Według późnośredniowiecznej legendy o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, arcykapłani na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa wtrącili Józefa z Arymatei do lochu. Jezus nie zapomniał jednak oddanej Mu przysługi i po swym zmartwychwstaniu miał mu się ukazać w więzieniu, przekazując kielich, do którego według jednych Nikodem, a według innych – Józef – zebrał po zdjęciu z krzyża krew, jaka wypływała z ran Jezusa. Był to ten sam kielich, którym Jezus posługiwał się podczas Ostatniej Wieczerzy. Kielich ten, nazwany Graalem, stanowi główny wątek tej legendy. Mówi ona, że Józefa po kilku latach miał uwolnić z więzienia sam cesarz, który zabrał go do Rzymu. Potem wysłał Józefa do Anglii, gdzie kielich niebawem zaginął. Poszukiwali go rycerze króla Artura: Lancelot i Persifal.
Legenda ta posiada kilka wariantów. Według innej wersji, Józef przekazał kielich w spadku swoim synom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, trafił w ręce patriarchy Jerozolimy, który w 1257 r. ofiarował go królowi Anglii Henrykowi III. Inna legenda utrzymuje, że Józef razem z Łazarzem, Martą i Marią, uciekając przed prześladowaniami, dopłynęli statkiem do Marsylii, gdzie głosili Dobrą Nowinę o Jezusie. Jeszcze inna legenda ukazuje Józefa w Hiszpanii, dokąd udał się razem ze św. Jakubem Apostołem, który ustanowił go tam biskupem.

W ikonografii św. Józef występuje przeważnie wraz ze św. Nikodemem w scenach zdjęcia z krzyża, złożenia do grobu i opłakiwania Jezusa.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-31a.php3
Józef z Arymatei domaga się od Piłata ciała Pana Jezusa – http://pasja.wg.emmerich.fm.interia.pl/zycie_jezusa172.htm

Józef z Arymatei

Iluż to ludzi spotkał w ostatnim dniu swojego życia nasz Zbawiciel. Jakże różne reprezentowali postawy. Nie sposób pisać o wszystkich. Nie wspomnieliśmy o Jego Matce i Janie, stojących pod krzyżem. Nie napisaliśmy o przypatrujących się z daleka niewiastach. Pominęliśmy milczeniem Dobrego Łotra. Ale dziś zatrzymamy się jeszcze przy zapominanym najczęściej Józefie z Arymatei.

Był zamożnym i poważanym członkiem Wysokiej Rady. Nie przystał na postępowanie i uchwałę jej członków. Znając lepiej niż oni naukę Jezusa – był przecież Jego ukrytym uczniem – wiedział, że rzekome bluźnierstwo podczas procesu było tylko pretekstem do skazania Go. On musiał umrzeć, bo był dla niektórych zbyt niewygodny. To wydarzenie zapewne bardzo wstrząsnęło Józefem. Może zrozumiał, że niepotrzebnie wstydził się Jezusa. Może pojął, że najwyższy czas przyznać się do Niego. I gdy inni uczniowie opuścili swego Mistrza, on udał się do Piłata i poprosił o ciało Nauczyciela.. Potem razem z Nikodemem zdjął je z krzyża, owinął w płótno i położył w wykutym w skale grobie…

Czasami jak Józef ukrywamy nasze religijne przekonania. Wstydzimy się, bo ktoś może uznać, że jesteśmy za bardzo religijni. Przychodzi jednak taki moment, że trzeba przestać udawać. Trzeba przyznać się do Jezusa. Bo wszystko inne na tym świecie jest mniej ważne. Obyśmy jak najszybciej podjęli taką decyzję.

Józef z Arymatei uczy nas jeszcze jednego: bycia z Jezusem do końca. Gdy inni w obliczu klęsk zaczynają się gubić, my wiernie przy Nim trwajmy. Choćby przyszło nam robić coś z pozoru tak nieistotnego dla sprawy, jak zajęcie się pogrzebem Mistrza. Trzeciego dnia czyn Józefa nabrał zupełnie innego wymiaru…

http://liturgia.wiara.pl/doc/419053.Jozef-z-Arymatei

 

31 sierpnia
Święty Nikodem
Święty Nikodem O Nikodemie posiadamy skąpe wiadomości, pochodzące jednak wprost z Ewangelii. Pisze o nim św. Jan Apostoł. Nazywa on go “dostojnikiem żydowskim”. Na ten tytuł Nikodem zasłużył sobie zapewne majątkiem, pochodzeniem i wpływami, jakimi się cieszył wśród starszyzny żydowskiej. Należał on do stronnictwa faryzeuszów (J 7, 45-52; 19, 39-42) – patriotów żydowskich, wyróżniających się przywiązaniem do ojczyzny i wiary. Zaraz na początku publicznej działalności Pana Jezusa Nikodem zainteresował się Jego osobą i nauką. Cuda, których był świadkiem, dawały mu gwarancję, że ma do czynienia z człowiekiem niezwykłym, co najmniej z prorokiem. Zaintrygowany, bał się jednak jawnie opowiedzieć za Nim. Dlatego przybył do Jezusa w nocy o umówionej z Nim porze. Dialog, jaki wówczas przeprowadził Nikodem z Panem Jezusem, należy do najpiękniejszych kart Ewangelii (J 3, 1-22).
Kiedy Sanhedryn (najwyższa rada żydowska) wydał na Jezusa wyrok śmierci bez przeprowadzenia nad Nim formalnego sądu, Nikodem stanowczo zaprotestował przeciw takiemu postępowaniu: “Czy prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?” (J 7, 49-52). Ta odważna obrona musiała zaskoczyć Sanhedryn. Dlatego niektórzy odezwali się z przekąsem: “Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”. Nikodem jednak musiał mieć oparcie także u innych, skoro wówczas nie uchwalono niczego przeciwko Chrystusowi, bo wszyscy “rozeszli się – każdy do swego domu”.
Najodważniej Nikodem wystąpił z okazji pogrzebu Jezusa. Gdy wszyscy Apostołowie uciekli (poza św. Janem, który Mu towarzyszył aż do śmierci krzyżowej), Nikodem zakupił sto funtów kosztownych olejków i wraz z Józefem z Arymatei zabrał się do namaszczenia ciała Pana Jezusa: “Przybył także Nikodem; ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 39-40).
Ówczesny funt odpowiadał wadze 325 gramów. Nikodem przyniósł więc ponad 30 kilogramów zakupionych wonności, aby zabezpieczyć ciało Pana Jezusa od zepsucia. Był to piękny i bardzo kosztowny gest dla Zbawiciela.

Święty Nikodem

Nikodem miał przyjąć chrzest z rąk świętych Piotra i Jana. Poniósł śmierć męczeńską z rąk Żydów. Pochowany został w Kefaz-Gamla. Na początku XX w. znaleziono tu szczątki bazyliki świętych Szczepana i Nikodema.

W ikonografii św. Nikodem przedstawiany jest przeważnie razem z Józefem z Arymatei w scenie zdjęcia z krzyża.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-31b.php3
Nikodem – męczennik, członek Sanhedrynu, faryzeus – Wojciech Skóra MIC

Nikodem – męczennik, święty Kościoła katolickiego, członek Sanhedrynu oraz faryzeusz

Jedną z grup, które najsilniej zwalczały zbawczą misję Jezusa, byli faryzeusze – wpływowe stronnictwo religijno-polityczne, duchowi przywódcy Izraela. Wyraźnie ujawniło się to w historii Szawła z Tarsu. W Ewangelii pojawiają   się   jednak   także wzmianki o życzliwości niektórych faryzeuszów wobec Nauczyciela z Nazaretu – znaleźli się między nimi tacy, którzy ostrzegali Go nawet przed Herodem (Łk 13,31). Brak jednomyślności wśród faryzeuszów w ocenie działalności Jezusa można zauważyć na przykład w ich reakcji na uzdrowienie niewidomego (J 9, 16). Jezus musiał budzić ich zainteresowanie przez to, co i jak mówił, a zwłaszcza przez to, jakich znaków dokonywał. Wśród tych, którzy byli otwarci na przesłanie i misję Mistrza z Nazaretu, szczególną uwagę zwraca Nikodem – znawca Prawa, członek Sanhedrynu, do tego człowiek zamożny, najwyraźniej poruszony nauczaniem Jezusa i cudami, jakich On dokonywał.

Autoportret

Nikodem pragnął przekonać się sam, kim właściwie jest Jezus, i dlatego poprosił Go o rozmowę. Do spotkania doszło zapewne już przy pierwszym pobycie Jezusa w Jerozolimie. Nikodem przyszedł do Niego nocą, zachowując daleko idące środki ostrożności (J 3,1-2). Prawdopodobnie wolał nie zdradzać publicznie swojej sympatii, która – jak się wydaje – pojawiła się bardzo wcześnie. Może pociągała go odwaga młodego Nauczyciela, który dopiero co dokonał zamieszania w świątyni, przypominając czemu ona miała służyć. Ostrożna postawa Nikodema dała się zauważyć również później, podczas dysputy, jaka rozgorzała w Sanhedrynie. Wtedy to strażnicy świątynni, wysłani w czasie Święta Namiotów z poleceniem pojmania Jezusa, powrócili z pustymi rękami, tłumacząc się, że „nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek” (J 7, 46).

Faryzeusze zapytali ich z nutą szyderstwa: „Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty” (J 7, 47-49). Nikodem odważył się wówczas na słaby protest, pytając zebranych: „Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw nie przesłucha i zbada, co on czyni?” (J 7, 51). Na tę wątpliwość nie było dobrej odpowiedzi. Wystarczyło jednak, że ktoś zapytał: „Czy i ty jesteś z Galilei?” (J 7,52) – co oczywiście należało rozumieć: Czy należysz do zwolenników tego Galilejczyka? – by zamknąć usta Nikodemowi. Poznajemy więc go jako człowieka co prawda wewnętrznie uczciwego, jednak łatwo rezygnującego z obrony swego zdania. Ostrożność to wyraźnie zauważalna cecha jego charakteru.

Pytanie Nikodema skierowane do Jezusa: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem?” (J 3, 4), a także pozycja, jaką zajmował w społeczeństwie, wskazują na to, że był człowiekiem dojrzałym, może nawet w podeszłym wieku. Starość to czas na odważne stawianie pytań ostatecznych: o znaczenie istnienia, o sens mijającego życia, o tajemnicę przyszłości. Co zatem zamknęło w Sanhedrynie usta Nikodemowi? Czyżby on, dostojnik żydowski, lękał się po prostu ośmieszenia? Nie mógł przecież nie znać historii zbawienia, gdzie nieraz pojawiały się postaci świątobliwych starców, zdolnych do poświęcenia, a nawet heroizmu, jak choćby słynny Eleazar z czasów machabejskich. Jezus znał serce Nikodema: człowieka religijnego, ale jeszcze nie narodzonego z Ducha. Wiedział, że nie mógł on jeszcze pójść za Nim „po wodzie”.

Spotkanie w nocy

Po co właściwie Nikodem przyszedł do Jezusa? Z ciekawości? Na pobożną rozmowę, co faryzeusze często praktykowali? Aby samemu „przesłuchać i zbadać”, zanim potępi? Rozpoczął uprzejmie i z szacunkiem: „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z nim” (J 3, 2). „Wiemy” – być może zatem nie była to tylko wizyta osobista, podyktowana pragnieniem serca człowieka, którego życie dobiega kresu, ale swoista misja, posłannictwo pełnione w imieniu środowiska, do którego należał. Owo poczucie odpowiedzialności za Spotkanie Nikodema z Jezusem innych wpisane było niejako w tożsamość Nikodema, którego imię oznacza „tego, który zwycięża dla ludu” (gr. Nikódemos: nike – zwycięstwo, demos – lud).

Jezus w odpowiedzi na pytanie Nikodema natychmiast przeszedł do istoty rzeczy: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego-“(J 3, 3). To zdanie nie tylko zaskoczyło, lecz i wprawiło w zmieszanie Nikodema. Zbity z tropu, bezradnie zapytał: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” (J 3, 1). Rozbrajająca jest ta naiwna wątpliwość uczonego męża, który rozumie odpowiedź dosłownie, nie szukając głębiej jej właściwego znaczenia. Jezus pragnął mu wskazać konieczność całkowitej, wewnętrznej przemiany, bez jakiej człowiek myślący tylko „po swojemu” nie może dojrzeć królestwa Bożego, tymczasem Nikodem dostrzegł jedynie niedorzeczność. Oto obraz człowieka, który się jeszcze nie narodził z Ducha.

Nauczyciel Izraelita staje się uczniem

Jezus wykorzystał owo niezrozumienie Nikodema, by wprowadzić go głębiej w tajemnicę nowego życia. Przemówił do niego językiem biblijnym, który uczony faryzeusz powinien łatwiej pojąć: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem” (J 3, 5-6). Jezus potraktował Nikodema bardzo poważnie, nie chciał go poniżyć ani ośmieszyć. Mógł zakładać, że zrozumie on aluzję do znanego tekstu proroka Ezechiela mówiącego o oczyszczeniu ludu wybranego jako zapowiedzi czasu odnowy: „Pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi,  i  oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała.

Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań i według nich postępowali” (Ez 36, 25-27). Jednak Nkodem dalej nie rozumiał. Rozpoczynając rozmowę, nie spodziewał się, że jemu – człowiekowi starszemu, uczonemu w Prawie – młody Rabbi zafunduje naukę o ponownych narodzinach, pokazując bez ogródek, że ten ogólny problem duchowy dotyczy właśnie jego! Jezus dopowiada jeszcze: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3, 8). Także i ten obraz (wiatru i ducha – hebr. ruah) niczego nie wyjaśnił Nikodemowi, skoro pytał dalej: „Jakżeż to się może stać?” (J 3, 8). W tym przedziwnym dialogu dostojnik żydowski schodzi z piedestału swej społecznej pozycji i otwiera się już tylko na słuchanie Jezusa.

Wniepozbawionych ironii słowach Chrystusa: „Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz?” (J 3, 10), wychodzi na jaw bolesna prawda o człowieku religijnym, który nie dał się porwać wichrowi Ducha. Ten, kto narodzi się z Ducha, jest jak wiatr – po ludzku często nie da się przewidzieć jego postępowania, nie wiadomo, dokąd idzie ani skąd przychodzi! To samo będzie dotyczyć wiedzy, która nie jest już z tego świata. Życie z Bogiem na co dzień nie jest dla ludzi szukających „świętego spokoju”, lecz dla tych, którzy są gotowi poddać się prowadzeniu Ducha Bożego (Rz 8, 14), tego samego, który powiódł Jezusa na pustynię, a potem aż na krzyż. Nikodem zaczął zapewne przeczuwać, że właśnie znalazł się w obecności Kogoś napełnionego Duchem. Takie odkrycie prowadzi człowieka do słuchania, milczenia i adoracji – chłonięcia świętej Obecności.

Uszy otwarte na Ewangelię

Jezus odsłania przed Nikodemem największą tajemnicę Boga i siebie jako Jego Syna. Ukryty w mroku nocy faryzeusz słyszy naukę, z którą nic nie da się porównać: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, me zginał, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3, 14-17). Wielu uważa te wersety za serce Ewangelii! Choć Jezus nie mówi wprost o krzyżu, to przez termin „wywyższenie” nawią­zuje do tego, co się z Nim stanie. Nikodem mógł zatrzymać się wtedy jedynie na literalnym sensie tego słowa, mógł zatem spodziewać się sukcesu Jezusa i Jego wyniesienia w oczach Izraela. Być może dopiero coraz bardziej narastająca wrogość wobec Mistrza z Galilei uświa­domiła Nikodemowi prawdziwy sens owego „wywyższenia”. A może dopiero znak zawieszonego na drzewie krzyża ciała Jezusa rozświetlił umysł Nikodema na tyle, że miał odwagę wyjść z cienia anonimowych sympatyków Nauczyciela z Nazaretu.

Zobaczył  „Wywyższonego Syna Człowieczego”

Kiedy Józef z Arymatei nakłonił Piłata, żeby pozwolił zdjąć ciało Jezusa z krzyża, Nikodem przyłączył się do pogrzebu, przynosząc kosztowny dar: „około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 39-40). Dziwne, że żaden inny z Ewangelistów poza Janem nie wspomina o udziale Nikodema w pogrzebie Jezusa, żaden zresztą nie wymienił w ogóle jego imienia. Nasuwa to pewne przypuszczenie, które może wiele wyjaśnić. Według przekazów z V wieku Nikodem miał przyjąć chrzest z rąk Piotra i Jana. Mógł zatem sam opowiedzieć Ewangeliście o swoim nocnym, potajemnym spotkaniu z Jezusem.  To by wyjaśniło, dlaczego tylko Jan wiedział o tym zdarzeniu i znał treść Jezusowego nauczania. Przekazując ją Janowi, Nikodem stał się ważnym świadkiem wiary! Jak mówi tradycja, Nikodem przyłączył się do grona uczniów Jezusa i poniósł śmierć męczeńską. Jego szczątki wraz z relikwiami św. Szczepana znaleziono w miejscowości Kefaz-Gamla (Palestyna). Na początku XX wieku od­kopano tam właśnie pozostałości bazyliki świętych Szczepana i Nikodema.

Historia Nikodema pokazuje, że najważniejszą sprawą w życiu jest spotkanie z Jezusem. Pomimo ograniczeń umysłu, obaw i lęków, przyzwyczajeń i złych nawyków oraz różnorakich rodzajów   wewnętrznej „starości” On może dać nam nowe życie. Jeśli otworzymy się na Jego prowadzenie, Jezus z całą pewnością pokona w nas wszelkie przeszkody, aby udzielić nam tego, o czym nawet nie ośmielamy się marzyć. „W człowieku – jak pisał abp Bruno Forte – może dokonać się starzenie ducha, idei, planów życiowych. Walka z tym procesem oznacza usunięcie zmarszczek z duszy” Ta walka zaczyna się, gdy słuchamy Jezusa, którego Bóg „nie posłał na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3, 17), czyli napełniony wieczną Bożą młodością (Iz 40, 31).

http://www.kapky.eu/pl/teksty/postacie-biblijne/nikodem-meczennik-czlonek-sanhedrynu-faryzeus-wojciech-skora-mic/

 

Ciemne noce Nikodema – internetowe rekolekcje

Wspaniałe rozważania rekolekcyjne oraz homilie o grzechu, modlitwie, spowiedzi i zagrożeniach duchowych – prowadzone przez egzorcystę ks Michała Olszewskiego SCJ
http://swiatlopana.com/2681/ciemne-noce-nikodema-ks-olszewski/

 

31 sierpnia
Święty Arystydes Marcjanus, męczennik
Święty Arystydes Marcjanus Arystydes to człowiek świecki, wybitny intelektualista i filozof. Bronił wiary Chrystusowej mądrością i odwagą, jak gdyby był ojcem Kościoła.
Według Euzebiusza z Cezarei i św. Hieronima Arystydes żył w czasach panowania cesarzy rzymskich: Hadriana (117-138) i Antonina Piusa (138-161), za którego panowania poniósł śmierć męczeńską. Jako filozof interesował się wszelką literaturą. Musiał więc zainteresować się również Biblią. Absorbowały go nie tylko problemy filozoficzne, ale także teologiczne i religijne, zwłaszcza te dotyczące początków świata i rodzaju ludzkiego, a także ich przeznaczenia. Zapoznał się w nieznanych nam bliżej okolicznościach z chrześcijaństwem. Być może właśnie prześladowania, jakie wyznawcy Chrystusa musieli znosić, i widok odwagi, z jaką szli na śmierć, pobudziły w nim zaciekawienie i zainteresowanie chrześcijanami. Przypatrując się z bliska ich życiu, doszedł do przekonania, że nie tylko umieją oni głosić wzniosłe zasady, ale również poświęcić dla nich życie.
Nie wiemy, w jakich okolicznościach Arystydes przyjął chrzest. Ukochał jednak nową naukę i postanowił jej bronić. W tym czasie obok cesarskich edyktów prześladowczych zaczęły pojawiać się paszkwile przeciwko chrześcijanom, często niewybredne w formie i treści. Wychodziły one z rąk zagorzałych pogan lub literatów, którzy chcieli w ten sposób zdobyć sobie popularność u ludu, a u cesarzy łaski. Arystydes chwycił za pióro i napisał głośną w owych latach Apologię w obronie chrześcijaństwa. Zachowała się ona szczęśliwie do naszych czasów. Wyróżnia się ona pięknym stylem literackim, obiektywizmem, jasnością i siłą argumentacji. Autor skierował swoją apologię do obu wymienionych cesarzy rzymskich. Zaraz na wstępie podaje swoje imię jako adresat: Markianos Aristides, filozof ateński.
W nieznanych nam bliżej okolicznościach prawdę, której tak pięknie bronił, Arystydes miał przypłacić śmiercią męczeńską. Daje o nim świadectwo Martyrologium Rzymskie: “W Atenach – świętego Arystydesa, sławnego z mądrości i żywej wiary. Wręczył on cesarzowi Hadrianowi znakomite dzieło o religii chrześcijańskiej i jej prawach, nadto wymownie i przekonywująco przemawiał wobec cesarza o bóstwie Jezusa Chrystusa” (II w.). Martyrologium to umieszcza doroczną pamiątkę Arystydesa pod datą 31 sierpnia. Fakt, że Arystydes dedykuje swoją Apologię dwom po sobie następującym cesarzom, świadczyłby, że Apologia była napisana już za panowania cesarza Hadriana i została przypomniana cesarzowi Antoninowi. Hadrian nie zareagował na to brutalnie. Uczynił to jego następca.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-31c.php3
31 sierpnia
Święty Jan z Riły, pustelnik
Święty Jan z Riły Bibliotheca Sanctorum rejestruje imię Jana z Riły, gdyż żył on w czasach, kiedy nie było jeszcze w Kościele podziału na wschodni i zachodni. Zachowały się jego trzy spisane żywoty, z których najstarszy pochodzi z wieku X. Napisany więc został tuż po śmierci tego najpopularniejszego w Bułgarii Świętego. Żywot drugi został napisany w latach 1173-1180, a żywot trzeci – w roku 1393. Według nich Jan urodził się w masywie Gór Rylskich w wiosce Skrino pomiędzy 876 a 880 r., kiedy król Bułgarii Borys I (852-888) przyjmował chrzest. Swą młodość Jan spędził wraz z bratem jako pasterz. Po śmierci rodziców zostawił dom rodzinie, a sam udał się w miejsce odosobnione. Kiedy dołączyli się towarzysze, założył klasztor. Na tym miejscu znajduje się obecnie kaplica św. Demetriusza, położona w pewnym oddaleniu od obecnego klasztoru rylskiego. W klasztorze mieszkali uczniowie, ale Jan wystawił sobie obok pustelnię. Zachęcony przykładem Jana, także król Piotr (927-967) po latach panowania opuścił tron i obrał życie samotne.
Kiedy Jan miał ok. 65 lat, powrócił do klasztoru, który wraz z uczniami wystawił. Zmarł niedługo później – 18 sierpnia 946 roku. Jego doroczną pamiątkę obchodzono zawsze 31 sierpnia, gdyż w tym dniu odbyło się przeniesienie jego relikwii.
O tym, jak wielką sławą cieszył się Jan, dowodzi fakt, że od początku odbierał cześć publiczną. Zachowały się liturgiczne teksty, sięgające X wieku, a dotyczące tego święta. Jego relikwie, spoczywające w klasztorze rylskim, były zawsze celem licznych pielgrzymek. Kroniki wspominają o różnych cudach, jakie działy się przy jego grobie, między innymi o uzdrowieniu, jakiego miał doznać gubernator bizantyński na Bułgarię, Jerzy Skilitzes (1180), a nawet sam cesarz Manuel I Kommenus (1143-1180). Relikwie Świętego przewożono z miejsca na miejsce: do Węgier (Esztergom) po zwycięstwie nad Bułgarami w roku 1183, do Sofii (Sredec) w 1187 roku, do Tyrnowa w roku 1195, aż powróciły znowu do Riły w roku 1469. Św. Jan Rylski jest głównym patronem Bułgarii.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-31d.php3
31 sierpnia
Święty Rajmund Nonnat, kardynał
Święty Rajmund Nonnat Rajmund ujrzał światło dzienne w Portell koło Barcelony (Hiszpania) w 1200 roku. Wyjęto go z łona matki, która poród przypłaciła życiem. Stąd jego łaciński przydomek Nonnatus – Nienarodzony. Około roku 1224 Rajmund wstąpił do niedawno założonego przez św. Piotra z Nolasco (+ 1258) Zakonu od Wykupu Niewolników (mercedariuszy). Rajmund nie tylko znał się osobiście z Założycielem zakonu, ale serdecznie się z nim przyjaźnił. Z całym też zapałem poświęcił się misji wykupywania chrześcijan z rąk Maurów. Arabowie traktowali podbitych chrześcijan jako niewolników. Tak było w Hiszpanii. Nadto jako korsarze na swoich okrętach czynili wypady z Afryki Północnej na wybrzeża Europy – zwłaszcza Hiszpanii, Francji, Sycylii i Włoch. Tam rabowali miasta i wsie, a ich mieszkańców uprowadzali ze sobą do niewoli. Chciwi jednak na pieniądze, chętnie ich odsprzedawali.
Św. Piotr z Nolasco wysłał Rajmunda do Rzymu, ażeby tam starał się o zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej. W drodze powrotnej Rajmund popłynął do Afryki, do Algieru, by rozejrzeć się w sytuacji. Po powrocie do Hiszpanii zdał sprawę św. Piotrowi i zaczął zbierać pieniądze na wykup chrześcijan. Powrócił do Algieru i wykupił część niewolników. Zabrakło mu jednak pieniędzy na wykup pewnego chrześcijanina, który bardzo o to błagał. Kiedy Arabowie nie chcieli się zgodzić na słowo, że pieniądze zostaną za niego uiszczone, Rajmund sam oddał się w niewolę, byle tylko nieszczęśliwego wypuszczono na wolność. Tak też się stało. Rajmundowi ówczesnym okrutnym zwyczajem przebito wargi tak, by mógł otwierać usta tylko dla przyjęcia pokarmu, a nogi skuto mu łańcuchem. Chrześcijanie na widok takiego bohaterstwa utwierdzili się jeszcze bardziej w wierności dla Chrystusa, chociaż nęcono ich wolnością i zaszczytami, jeśli wyrzekną się wiary. U muzułmanów zaś ten heroiczny czyn Rajmunda wzbudził podziw. Wieść o tym niezwykłym wypadku rozeszła się po Europie. Rychło też zebrano pieniądze i wykupiono Rajmunda. Papież Grzegorz IX zaprosił go do Rzymu i mianował kardynałem (1239). Rajmund jednak był już u kresu sił. Nadto dołączyła się febra i Rajmund zmarł 31 sierpnia 1240 roku.
Pochowany został w kościółku św. Mikołaja w Barcelonie. Bóg wsławił jego grób tak licznymi cudami, że stał się on głośnym sanktuarium. Dopiero jednak papież Aleksander VII w 1657 roku wpisał Rajmunda do Martyrologium Rzymskiego, a bł. Innocenty XI (+ 1689) jego święto rozszerzył na cały Kościół. Św. Rajmund Nonnat jest uważany za patrona położnych.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-31e.php3
Litania do Św. Rajmunda patrona połoznych

Panie, zmiłuj się nad nami,
Chryste, zmiłuj się nad nami,
Panie, zmiłuj się nad nami,
Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Trójco, Jedyny Boże.

Święta Maryjo, Matko Boża – módl się za nami
Święty Józefie, Patronie Kościoła Świętego,
Święty Rajmundzie, nasz Patronie i Opiekunie,
Apostole prawdy i miłości ewangelicznej,
Mistrzu życia wewnętrznego,
Czcicielu Miłosierdzia Bożego i Najświętszego Sakramentu,
Wspaniały przykładzie dobroci i wrażliwości na krzywdę ludzką,
Czcicielu Niepokalanego Serca Maryi,
Obrońco niewolników i gorliwy orędowniku w najtrudniejszych sprawach życia,
Wytrwały głosicielu Bożej prawdy w obronie prawa i sprawiedliwości społecznej,
Obrońco ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci,
Patronie matek i ludzi zatroskanych o życie i godność każdej istoty ludzkiej,
Wzorze heroicznej miłości w znoszeniu cierpień i ludzkiej niedoli,
Przykładzie wierności woli Bożej i miłości bliźniego,
Nauczycielu modlitwy, pokuty i ofiary z siebie dla dobra Kościoła,
Przewodniku dusz naśladujących Chrystusa ubogiego i cierpiącego na drodze zbawienia,

Żywą wiarę wśród pokus i przeciwności – uproś nam Święty Rajmundzie
Stałą nadzieję i czystą miłość,
Ducha pokory i pokuty za grzechy,
Ochotne poddanie się woli Bożej,
Liczne powołania do kapłaństwa, życia zakonnego i apostolstwa misyjnego,
Ojczyźnie pokój i sprawiedliwość,
Parafii i rodzinom naszym Twoje wstawiennictwo i pomoc,
Abyśmy dzieci i młodzież wychowywali w duchu chrześcijańskim,
Abyśmy umieli znosić wszelkie trudy i cierpienia w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym,
Abyśmy, przez cierpienia, dojrzewali do Królestwa Bożego,
Abyśmy, życiem zgodnym z Ewangelią i powołaniem, zasłużyli na chwałę wieczną.

Baranku Boże, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boże, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boże, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

K. Błogosławieni miłosierni,
W. Albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

Módlmy się:
Boże, nasz Ojcze! Ty obdarzyłeś świętego Rajmunda Nonnata żywą wiarą i bezgraniczną miłością, by mógł wiernie spełniać Twoją wolę, spraw abyśmy umocnieni Jego modlitwą, wstawiennictwem i przykładem z radością szukali tego, co się Tobie podoba i żyli zgodnie z Twoją wolą. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

http://www.sulow.natan.pl/litania.html
31 sierpnia
Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter
Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret

Piotr urodził się 30 maja 1905 r. w Manresie (nieopodal Barcelony), w rodzinie robotniczej. Całe wykształcenie zdobył dzięki stypendiom za bardzo dobre wyniki w nauce. W 1921 r. rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Barcelonie. Egzaminy zdawał z wyróżnieniem; w wieku 23 lat otrzymał dyplom lekarza. Bardzo lubił swoją pracę.
Jeszcze jako uczeń gimnazjum wstąpił do Federacji Młodzieży Chrześcijańskiej. Był gorliwym apostołem młodzieży i cenionym publicystą. Mimo wielu obowiązków lekarskich zawsze znajdował czas na spotkania lokalnych grup stowarzyszenia w całej Katalonii.
Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. zastał go na rekolekcjach w sanktuarium w Montserrat. Przez ponad rok Piotr musiał ukrywać się w różnych domach w Barcelonie. Przez ten czas dużo się modlił, czytał i pisał. Stopniowo odkrywał też swe powołanie kapłańskie.
Pod koniec 1938 r. został powołany do Armii Republikańskiej. Jeszcze podczas wojny potajemnie przygotowywał się do kapłaństwa, studiując łacinę i filozofię. Po zakończeniu konfliktu powrócił do pracy jako lekarz, angażując się jednocześnie w działalność Akcji Katolickiej i kontynuując studia w seminarium duchownym w Barcelonie. W przeddzień święceń pisał: “Mam tylko jeden cel, Panie – być świętym kapłanem, nieważne, za jaką cenę!” Sakrament kapłaństwa otrzymał 30 maja 1942 r. w Barcelonie.
Pracował krótko w jednej z parafii w Barcelonie, a w 1943 r. rozpoczął studia na uniwersytecie w Salamance, uwieńczone w 1944 r. licencjatem z teologii. Po powrocie do Barcelony rozwinął ożywioną działalność duszpasterską. Był odpowiedzialnym za działalność charytatywną w diecezji, ojcem duchownym w seminarium, profesorem w katolickiej szkole nauk społecznych i kapelanem w szpitalu dla prostytutek. Żył bardzo skromnie. Żywo interesował się kwestiami społecznymi i duszpasterstwem robotników. Odwiedzał rodziny w ubogich dzielnicach miasta i opiekował się chorymi na gruźlicę. Z myślą o nich założył specjalistyczną klinikę.
W wieku 45 lat zachorował na raka. Wielkie cierpienia ofiarował Bogu w intencji uświęcenia duchowieństwa. Zmarł w założonej przez siebie klinice w Barcelonie 31 sierpnia 1950 r. Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Loreto 5 września 2004 r.

opracowano na podstawie L’Osservatore Romano
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-31f.php3

Jan Paweł II

Świętość życia największym darem dla Kościoła

Homilia wygłoszona podczas Mszy św. beatyfikacyjnej

 

5 września Jan Paweł II udał się z piątą wizytą do sanktuarium maryjnego w Loreto (poprzednie odbyły się w 1979 r., 1985 r., 1994 r. i 1995 r.). Głównym celem pielgrzymki było spotkanie z wiernymi należącymi do Akcji Katolickiej przede wszystkim z Włoch. Przygotowaniem do tego wydarzenia był Międzynarodowy Kongres Akcji Katolickiej, który odbywał się w «Domus Pacis» w Rzymie w dniach od 31 sierpnia do 4 września, zorganizowany przez Międzynarodowe Forum Akcji Katolickiej i Włoską Akcję Katolicką, przy współpracy Papieskiej Rady ds. Świeckich.

Na zakończenie kongresu jego uczestnicy udali się do Loreto na spotkanie z Ojcem Świętym. Celem kongresu — jak podkreślił przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich abp Stanisław Ryłko — był «powrót do źródeł», aby odkryć na nowo oryginalność i aktualność charyzmatu Akcji. Przypomniał, że stowarzyszenie ma do odegrania istotną rolę w «nowej wiośnie ruchów kościelnych» oraz że wielkie nadzieje Kościół wiąże z jej działalnością w krajach byłego bloku komunistycznego, gdzie przez wiele lat była zakazana przez władze, a obecnie stopniowo się odradza.

Ojciec Święty przyleciał do Loreto helikopterem; wylądował na terenie Centrum Młodzieży im. Jana Pawła II, gdzie został powitany przez kustosza sanktuarium abpa Angela Comastriego, zarząd Włoskiej Akcji Katolickiej oraz przedstawicieli władz politycznych, m.in. przewodniczącego izby deputowanych Piera Ferdinanda Casiniego i delegata rządu min. Giuseppe Pisanu. W drodze do doliny Montorso, która była miejscem spotkania, Jan Paweł II zatrzymał się na chwilę przed klasztorem karmelitanek. Nim dotarł do ołtarza polowego, przez niemal pół godziny objeżdżał samochodem panoramicznym plac, serdecznie witany przez ok. 300 tys. wiernych — członków Akcji Katolickiej.

Przy ołtarzu, przy którym była sprawowana Eucharystia, ustawiono cudowną figurę Matki Bożej Loretańskiej. Przemówienie powitalne wygłosił abp Angelo Comastri. Przypomniał, że właśnie w Loreto Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Karol Boromeusz i Josemaría Escrivá de Balaguer zaczynali swe wielkie dzieła, a król Jan III Sobieski po zwycięstwie pod Wiedniem dziękował za nie Bogu. Następnie głos zabrała przewodnicząca Włoskiej Akcji Katolickiej Paola Bignardi, która wyraziła wdzięczność Papieżowi za przyjęcie zaproszenia do udziału w tym «święcie laikatu». «Przybyliśmy — powiedziała — zawierzyć Maryi to, co jest nowe w Akcji Katolickiej, co w niej wzrasta w tych latach odnowy; dziś prosimy Cię, Ojcze Święty, byś wraz z nami zawierzył Akcję Maryi, by jej strzegła, błogosławiła ją i pomagała jej w dalszym rozwoju. Wiemy, że świat potrzebuje chrześcijan radosnych i silnych, którzy potrafią być świadkami nadziei płynącej ze zmartwychwstania Chrystusa».

Na początku Mszy św. Jan Paweł II beatyfikował troje sług Bożych związanych z Akcją Katolicką i ogłosił, kiedy będą obchodzone ich liturgiczne wspomnienia: bł. Piotra Tarresa i Clareta (1905-1950) — 30 maja, bł. Alberta Marvellego (1918- -1946) — 5 października i bł. Piny Suriano (1915-1950) — 19 maja.

Eucharystię z Ojcem Świętym koncelebrowali m.in. przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch kard. Camillo Ruini, asystent kościelny Włoskiej Akcji Katolickiej bp Francesco Lambiasi, pasterze Kościołów, z których pochodzili nowi błogosławieni: abp Lluís Martínez Sistach z Barcelony, bp Mariano De Nicolň z Rimini i abp Cataldo Naro z Monreale, a także dwaj Polacy z Kurii Rzymskiej — abp Stanisław Ryłko i abp Edward Nowak, oraz ponad tysiąc kapłanów, w większości dawni członkowie bądź asystenci Akcji Katolickiej. We Mszy św. uczestniczyli również delegaci stowarzyszenia z 45 krajów oraz członkowie Włoskiego Ośrodka Sportu.

Podczas procesji z darami delegacja Akcji Katolickiej przekazała Janowi Pawłowi II jej nowe statuty i program formacji.

Na zakończenie uroczystości Ojciec Święty odmówił modlitwę «Anioł Pański», a następnie samochodem panoramicznym udał się do Centrum Młodzieży, skąd po godz. 16 odleciał do Castel Gandolfo. Była to 145. podróż apostolska Jana Pawła II na terenie Włoch.

1. «Któż (…) z ludzi rozezna zamysł Boży (…)?» (Mdr 9, 13). Na pytanie postawione w Księdze Mądrości jest odpowiedź: tylko Syn Boży, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem w dziewiczym łonie Maryi, może nam objawić zamysł Boga. Tylko Jezus Chrystus wie, jaka droga prowadzi do «osiągnięcia mądrości serca», pokoju oraz zbawienia.

Jaka jest ta droga? On sam nam to mówi w dzisiejszej Ewangelii — jest to droga krzyża. Jego słowa są jasne: «Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem» (Łk 14, 27).

«Dźwigać krzyż idąc za Jezusem» oznacza być gotowym do wszelkich poświęceń z miłości do Niego. Oznacza to nieprzedkładanie niczego i nikogo ponad Niego, nawet osób najdroższych, nawet własnego życia.

2. Drodzy bracia i siostry, zgromadziliście się w tej «przepięknej dolinie Montorso», jak ją określił abp Comastri, któremu z serca dziękuję za skierowane do mnie serdeczne słowa. Wraz z nim pozdrawiam obecnych kardynałów, arcybiskupów i biskupów; pozdrawiam kapłanów, zakonników i zakonnice, osoby konsekrowane; a przede wszystkim pozdrawiam was, młodzież zrzeszoną w Akcji Katolickiej, pod kierunkiem asystenta generalnego bpa Francesca Lambiasiego oraz przewodniczącej krajowej pani dr Paoli Bignardi, której dziękuję za serdeczne słowa. Zebraliście się tutaj pod okiem Matki Bożej Loretańskiej, aby odnowić swe zobowiązanie do wiernego przylgnięcia do Jezusa Chrystusa.

Dobrze wiecie, że przylgnięcie do Chrystusa to wybór trudny. Nie przypadkiem Jezus mówi o «krzyżu». Jednakże natychmiast dodaje: «za Mną». Są to ważne słowa — nie tylko my niesiemy krzyż. Przed nami idzie On, oświecając nam drogę swoim przykładem i mocą swojej miłości.

3. Krzyż przyjęty z miłości rodzi wolność. Doświadczył tego apostoł Paweł, «stary, a teraz jeszcze więzień Chrystusa Jezusa», jak sam określa siebie w Liście do Filemona, ale wewnętrznie w pełni wolny. Takie właśnie wrażenie odnosimy, czytając teraz ten fragment: choć Paweł jest w okowach, jego serce jest wolne, bowiem wypełnia je miłość do Chrystusa. Dlatego z mrocznego więzienia, w którym cierpi dla swojego Pana, może mówić o wolności do przyjaciela, który przebywa poza więzieniem. Filemon jest chrześcijaninem z Kolosów. Paweł zwraca się do niego z prośbą, by uwolnił Onezyma, który wedle ówczesnego prawa był jeszcze niewolnikiem, ale przez chrzest już bratem. Rezygnując z niego jako ze swojej własności, Filemon zyska w darze brata.

Nauka, jaka płynie z tego wydarzenia, jest jasna: nie ma większej miłości niż miłość krzyża; nie istnieje bardziej autentyczna wolność niż wolność miłości; nie istnieje pełniejsze braterstwo niż to, które rodzi się z krzyża Jezusa.

po hiszpańsku:

4. Pokornymi uczniami i heroicznymi świadkami krzyża Jezusa było troje błogosławionych, którzy przed chwilą zostali wyniesieni do chwały ołtarzy.

Piotr Tarrés i Claret, najpierw lekarz, następnie kapłan, poświęcił się apostolatowi świeckich wśród młodzieży z Akcji Katolickiej w Barcelonie, której później został doradcą. W swej praktyce lekarskiej szczególną troską otaczał najuboższych chorych, w przekonaniu, że «chory jest symbolem cierpiącego Chrystusa».

Gdy został wyświęcony na kapłana, z wielkoduszną odwagą, ofiarnie wypełniał obowiązki wynikające z posługi, dochowując wierności zobowiązaniu podjętemu w przeddzień święceń: «Mam tylko jeden cel, Panie — być świętym kapłanem, nieważne, za jaką cenę!» Z wiarą i heroiczną cierpliwością przyjął poważną chorobę, która doprowadziła go do śmierci w wieku zaledwie 45 lat. Pomimo cierpienia często powtarzał: «Jak dobry jest dla mnie Pan! A ja jestem naprawdę szczęśliwy».

po włosku:

5. Dla Alberta Marvellego, młodzieńca silnego i wolnego, wielkodusznego syna Kościoła Rimini i Akcji Katolickiej, całe jego krótkie, trwające zaledwie 28 lat życie było darem miłości ofiarowanym Jezusowi dla dobra braci. «Jezus objął mnie swą łaską», pisał w swoim dzienniku; «widzę już tylko Jego, myślę jedynie o Nim». Albert uczynił codzienną Eucharystię centrum swojego życia. Z modlitwy czerpał natchnienie także do działalności politycznej, przekonany o tym, że w historii trzeba żyć w pełni jako dzieci Boże, aby przemienić ją w historię zbawienia.

W trudnym okresie II wojny światowej, która niosła śmierć, potęgując przemoc i okrutne cierpienia, błogosławiony Albert dbał o głębokie życie duchowe, z którego rodziła się miłość do Jezusa, prowadząca do tego, że nieustannie zapominał o sobie, biorąc na swe barki krzyż ubogich.

6. Również błogosławiona Pina Suriano — pochodząca z Partinico w diecezji Monreale — umiłowała Jezusa miłością żarliwą i wierną, która pozwoliła jej napisać z całą szczerością: «Żyję jedynie Jezusem». Do Niego mówiła z sercem oblubienicy: «Jezu, spraw, bym coraz bardziej należała do Ciebie. Jezu, pragnę żyć i umrzeć z Tobą i dla Ciebie».

Już jako młoda dziewczyna przystąpiła do Młodzieży Żeńskiej Akcji Katolickiej, a następnie została jej kierownikiem parafialnym. Z tego stowarzyszenia czerpała istotną inspirację do ludzkiego i kulturalnego rozwoju w klimacie braterskiej przyjaźni. Stopniowo dojrzewała w niej szczera i niezłomna wola złożenia Bogu w ofierze miłości swego młodego życia, w szczególności za świętość i wierność kapłanów.

7. Drodzy bracia i siostry, przyjaciele z Akcji Katolickiej, którzy przybyliście do Loreto z Włoch, Hiszpanii i tak wielu stron świata! Dziś Pan, poprzez uroczystość beatyfikacji tych trojga sług Bożych, mówi wam: największym darem, jaki możecie ofiarować Kościołowi i światu, jest świętość.

Weźcie sobie do serca to, co leży na sercu Kościołowi: ażeby wielu ludzi naszych czasów, mężczyzn i kobiet, pociągnął urok Chrystusa; aby Jego Ewangelia znów jaśniała światłem nadziei dla ubogich, chorych, spragnionych sprawiedliwości; aby wspólnoty chrześcijańskie były coraz bardziej żywotne, otwarte, atrakcyjne; aby nasze miasta były gościnne i by mogli w nich żyć wszyscy; aby ludzkość szła drogami pokoju i braterstwa.

8. Waszym zadaniem, jako ludzi świeckich, jest dawać świadectwo wierze przez rozwijanie właściwych wam cnót, takich jak: wierność i miłość w rodzinie, rzetelność w pracy, wytrwałość w służbie wspólnemu dobru, solidarność w stosunkach społecznych, pomysłowość w tworzeniu dzieł służących ewangelizacji i pełnemu rozwojowi człowieka. Macie również ukazywać — w ścisłej jedności z pasterzami — że Ewangelia jest aktualna i że wiara nie izoluje wierzącego od historii, lecz jeszcze bardziej z nią wiąże.

Odwagi, Akcjo Katolicka! Niech Pan prowadzi cię drogą odnowy!

Niepokalana Dziewica z Loreto otacza cię swą czułą opieką, Kościół patrzy na ciebie z ufnością, Papież cię pozdrawia, wspiera i z serca ci błogosławi.

Dziękuję ci, Włoska Akcjo Katolicka!

http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2430-loreto-celebration-of-mass-and-beatification-of-pere-tarres-i-claret-alberto-marvelli-and-pina-suriano

31 sierpnia
Kościół katedralny w Bydgoszczy
bp Jan Tyrawa, ordynariusz bydgoski

Diecezja bydgoska powstała 24 lutego 2004 r. na mocy bulli św. Jana Pawła II. Wchodzi w skład metropolii gnieźnieńskiej. Jej pierwszym ordynariuszem został bp Jan Tyrawa, pełniący ten urząd do dzisiaj. W 160 parafiach, podzielonych na 19 dekanatów, pracuje blisko 300 księży diecezjalnych i ok. 80 kapłanów zakonnych. Patronami diecezji są Najświętsza Maryja Panna, Matka Pięknej Miłości oraz bł. Michał Kozal.

Katedra bydgoska pw. świętych Mikołaja i Marcina Katedrą nowej diecezji został dotychczasowy kościół farny i konkatedra archidiecezji gnieźnieńskiej – pod wezwaniem świętych Mikołaja i Marcina w Bydgoszczy. Pierwsza świątynia w tym miejscu powstała w połowie XIV w. Obecna budowla pochodzi z drugiej połowy XV w. W XVIII w., wskutek wyludniania się miasta, kościół zaczął popadać w ruinę. Proces ten pogłębił się w okresie wojen napoleońskich, kiedy to wojska francuskie używały świątyni jako magazynu. W latach 1819-1830 przeprowadzono prace remontowe. Dopiero wówczas możliwe było wznowienie służby Bożej. W połowie XIX w. był on jedynym czynnym kościołem katolickim w mieście. W nim skupiało się nie tylko życie religijne bydgoszczan, ale również i narodowe – była to niemal jedyna ostoja przed germanizacją. Tę rolę fara pełniła aż do początków XX wieku.
W trakcie walk o wyzwolenie Bydgoszczy w styczniu 1945 r. pociski armat poważnie uszkodziły kościół farny. W ciągu kilku lat został on odbudowany. W 1982 r. decyzją arcybiskupa gnieźnieńskiego, ks. Prymasa Józefa Glempa, kościół stał się siedzibą wikariusza biskupiego dla Bydgoszczy, a więc konkatedrą archidiecezji.

Wizerunek Matki Pięknej Miłości Kościół katedralny jest jedynym w mieście sanktuarium maryjnym; początki kultu Matki Bożej odnotowane są już w końcu XV w. Kult ten związany był z umieszczonym w głównym ołtarzu obrazem Matki Bożej z Różą, zwanym też obrazem Matki Bożej Bydgoskiej. Wizerunek, ufundowany przez Stanisława Kościeleckiego, pochodzi z początku XVI w. Przedstawia Maryję w pozycji stojącej, z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce i z pąsową różą w prawej, nieco wzniesionej ku górze dłoni. U stóp Madonny znajduje się sierp księżyca rogami skierowany ku górze. W lewym dolnym narożniku widoczna jest zmniejszona postać klęczącego mężczyzny – donatora we wzorzystym płaszczu, z modlitewnie złożonymi rękami. Wokół klęczącej postaci wijąca się szarfa z napisem: “Mater Dei memento mei” (Matko Boża, pamiętaj o mnie). Rozwijający się kult Maryi przerwał wybuch II wojny światowej. Obraz, w obawie przed zniszczeniem, został wywieziony i ukryty. Jednak na skutek złych warunków uległ częściowemu zniszczeniu. Po konserwacji wrócił na dawne miejsce i został otoczony należnym mu kultem, którego najokazalszym przejawem była dokonana w dniu 29 maja 1966 r. koronacja wizerunku przez kard. Stefana Wyszyńskiego przy współudziale ówczesnego metropolity krakowskiego, kard. Karola Wojtyły.

W czasie przedostatniej pielgrzymki do Ojczyzny, w dniu 7 czerwca 1999 r., Mszę św. w Bydgoszczy odprawił papież św. Jan Paweł II. W homilii mówił wówczas m.in.:

Każdy chrześcijanin, który zjednoczył się z Chrystusem przez łaskę chrztu świętego, stał się członkiem Kościoła i “już nie należy do samego siebie” (por. 1 Kor 6, 19), ale do Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał. Od tej chwili wchodzi w szczególny związek wspólnotowy z Chrystusem i z Jego Kościołem. Obowiązany jest zatem do wyznawania przed ludźmi wiary, którą otrzymał od Boga za pośrednictwem Kościoła. Jako chrześcijanie jesteśmy więc wezwani do dawania świadectwa Chrystusowi. Niekiedy wymaga to od człowieka wielkiej ofiary, którą trzeba składać codziennie, a czasem jest tak, że przez całe życie. To niezłomne trwanie przy Chrystusie i Jego Ewangelii, owa gotowość ponoszenia “cierpień dla sprawiedliwości” jest niejednokrotnie aktem heroizmu i może przybrać formy prawdziwego męczeństwa, dokonującego się w życiu człowieka każdego dnia i każdej chwili, kropla po kropli, aż do całkowitego “wykonało się”.
Człowiek wierzący “cierpi dla sprawiedliwości”, gdy w zamian za swoją wierność Bogu doświadcza upokorzeń, obrzucany jest obelgami, wyśmiewany w swoim środowisku, doznaje niezrozumienia nieraz nawet od najbliższych. Gdy naraża się na sprzeciw, niepopularność i inne przykre konsekwencje. Zawsze jednak gotowy do złożenia każdej ofiary, bo “trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). Obok męczeństwa publicznego, które dokonuje się zewnętrznie, na oczach wielu, jakże często ma miejsce męczeństwo ukryte w tajnikach ludzkiego wnętrza; męczeństwo ciała i męczeństwo ducha. Męczeństwo naszego powołania i posłannictwa. Męczeństwo walki z sobą i przezwyciężania samego siebie. (…) Czyż nie stoi przed taką próbą matka, która podejmuje decyzję, by złożyć z siebie ofiarę, by ratować życie swego dziecka? (…) Czyż nie stoi przed taką próbą człowiek wierzący, który broni prawa do wolności religijnej i wolności sumienia?

http://www.ekspedyt.org/wp-admin/post.php?post=28797&action=edit&message=10

Bydgoszcz, 7 czerwca 1999

Homilia wygłoszona w czasie Mszy św.

nagranie w realaudio

1. «Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie» (Mt 5, 10).

Przed chwilą słyszeliśmy słowa, jakie wypowiedział Chrystus w Kazaniu na Górze. Do kogo odnoszą się te słowa? Odnoszą się przede wszystkim do samego Chrystusa. On jest ubogi duchem, On jest cichy, On jest pokój czyniący, On jest miłosierny, i On jest także tym, który cierpi prześladowanie dla sprawiedliwości. To błogosławieństwo stawia nam przed oczy w szczególny sposób wydarzenia Wielkiego Piątku. Chrystus skazany na śmierć jak złoczyńca, a potem ukrzyżowany. Na Kalwarii zdawało się, że został opuszczony przez Boga i wydany na pośmiewisko ludzi.

Ewangelia, którą głosił Chrystus, została poddana wówczas jakiejś [radykalnej próbie]: «Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego» (Mt 27, 42); tak wołali ci, którzy byli świadkami tego wydarzenia. Chrystus nie zstępuje z krzyża, ponieważ jest wierny swojej Ewangelii. Cierpi niesprawiedliwość ludzką. Tylko w ten sposób bowiem może dokonać usprawiedliwienia człowieka. Pragnął, ażeby na Nim przede wszystkim sprawdziły się słowa z Kazania na Górze: «Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami» (Mt 5, 11-12).

Chrystus jest Prorokiem wielkim. W Nim wypełniają się proroctwa, bo wszystkie one na Niego wskazywały. W Nim równocześnie otwiera się proroctwo ostateczne. On jest Tym, który cierpi prześladowanie dla sprawiedliwości z pełną świadomością, że właśnie to prześladowanie otwiera przed ludzkością bramy życia wiecznego. Odtąd do tych, którzy uwierzą w Niego ma należeć królestwo niebieskie.

2. Dziękuję Bogu, że na moim pielgrzymim szlaku znalazła się Bydgoszcz, największe skupisko miejskie Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Pozdrawiam was wszystkich, którzy przybyliście, aby uczestniczyć w tej Ofierze Eucharystycznej. Witam w szczególny sposób Pasterza Kościoła gnieźnieńskiego arcybiskupa Henryka, [który w Bydgoszczy ma swoją siedzibę i który jest biskupem Bydgoszczy, biskupem bydgoskim. Witam również jego biskupów pomocniczych].

Wyrażam radość z obecnych tu kardynałów Gości z Berlina, Kolonii, Wiednia, [kardynała Kozłowieckiego z Afryki, oczywiście kardynałów, arcybiskupów i biskupów polskich. Serdecznie witam Metropolitę lwowskiego]. Pozdrawiam duchowieństwo, osoby konsekrowane, a także pielgrzymów z innych części Polski, jak również tych, którzy nie mogą być obecni na tej Mszy świętej, zwłaszcza chorych.

Dwa lata temu dane mi było w Gnieźnie dziękować Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu za dar wierności świętego Wojciecha, aż do męczeńskiej śmierci i za błogosławione owoce, jakie ta śmierć przyniosła nie tylko naszej Ojczyźnie, ale i całemu Kościołowi. Powiedziałem wówczas: «Św. Wojciech jest ciągle z nami. Pozostał w piastowskim Gnieźnie, pozostał w powszechnym Kościele otoczony chwałą męczeństwa. I z perspektywy tysiąclecia zdaje się dzisiaj przemawiać do nas słowami św. Pawła: „Tylko sprawujcie się w sposób godny Ewangelii Chrystusowej, abym ja — czy to gdy przybędę i ujrzę was, czy też będąc z daleka — mógł usłyszeć o was, że trwacie mocno w jednym duchu, jednym sercem walcząc wspólnie o wiarę w Ewangelię i w niczym nie dajecie się zastraszyć przeciwnikom” (Flp 1, 27-28). Odczytujemy raz jeszcze dzisiaj, po tysiącu lat, ten Pawłowy i ten Wojciechowy testament. Prosimy, ażeby słowa tego testamentu doczekały się spełnienia również w naszym pokoleniu. „Nam bowiem z łaski Bożej dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć, skoro toczyliśmy tę samą walkę” (por. Flp 1, 29-30), jakiej świadectwo pozostawił nam św. Wojciech» (3.06.1997).

Przesłanie to pragnę na nowo odczytać w świetle [błogosławieństwa z Ewangelii, które odnosi się do tych, co gotowi są] dla sprawiedliwości «cierpieć prześladowanie». Takich wyznawców Chrystusa nie brakowało na polskiej ziemi w żadnym czasie, nie brakowało ich również w grodzie nad Brdą. W ciągu ostatnich dziesięcioleci [w tym stuleciu, Bydgoszcz] została naznaczona szczególnym znamieniem «prześladowania dla sprawiedliwości». To przecież tutaj, w pierwszych dniach drugiej wojny światowej hitlerowcy dokonali pierwszych publicznych egzekucji na obrońcach miasta. Symbolem tego męczeństwa jest bydgoski Stary Rynek. Innym tragicznym miejscem jest tak zwana «Dolina Śmierci» w Fordonie. Jakże nie wspomnieć przy tej okazji biskupa Michała Kozala, który zanim został biskupem pomocniczym we Włocławku, był gorliwym duszpasterzem w Bydgoszczy. Zginął śmiercią męczeńską w Dachau, składając świadectwo niezachwianej wierności Chrystusowi. Podobną śmierć w obozach koncentracyjnych poniosło wielu ludzi związanych z tym miastem i z tą ziemią. Jeden Bóg zna dokładnie miejsca ich kaźni i cierpienia. [W każdym razie moje pokolenie pamięta bydgoską niedzielę 1939 roku.]

Wymowę wszystkich tych wydarzeń umiał właściwie odczytać [Prymas Tysiąclecia, sługa Boży Kardynał Stafan Wyszyński]. Uzyskawszy od ówczesnych władz komunistycznych, po wielu staraniach, w 1973 roku pozwolenie na budowę w Bydgoszczy pierwszego po drugiej wojnie światowej kościoła, nadał mu niezwykły tytuł: «Świętych Polskich Braci Męczenników». Prymas Tysiąclecia pragnął w ten sposób dać wyraz przekonaniu, że doświadczona «prześladowaniem dla sprawiedliwości» ziemia bydgoska stanowi właściwe miejsce dla tej świątyni. Upamiętnia ona bowiem wszystkich bezimiennych Polaków, którzy w ciągu przeszło tysiącletnich dziejów polskiego chrześcijaństwa oddali swe życie za Chrystusową Ewangelię i za Ojczyznę, zaczynając od świętego Wojciecha. Znamienne jest również, że właśnie z tej świątyni ksiądz Jerzy Popiełuszko wyruszył w swoją ostatnią drogę. Słowa, jakie wtedy wypowiedział w czasie rozważań różańcowych, wpisują się również w tę historię: «Wam bowiem z łaski dane jest dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć» (Flp 1, 29).

3. «Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości».

Do kogo jeszcze odnoszą się te słowa? Odnoszą się do wielu, wielu ludzi, którym w ciągu dziejów ludzkości dane było cierpieć prześladowanie dla sprawiedliwości. Wiemy, że trzy pierwsze stulecia po Chrystusie były naznaczone straszliwymi prześladowaniami, zwłaszcza za panowania niektórych cesarzy rzymskich, od Nerona do Dioklecjana. A chociaż od czasu Edyktu Mediolańskiego prześladowania ustały, to jednak powracały one w różnych momentach historii, na wielu miejscach ziemi.

Nasze stulecie [nasze dwudzieste stulecie, również zapisało] wielką martyrologię. Sam w ciągu dwudziestu lat mego Pontyfikatu wyniosłem do chwały ołtarzy wielkie grupy męczenników: japońskich, francuskich, wietnamskich, hiszpańskich, meksykańskich. A iluż ich było w okresie drugiej wojny światowej i w czasie panowania totalitarnego systemu komunistycznego! Cierpieli i oddawali życie w hitlerowskich czy też sowieckich obozach zagłady. Za kilka dni w Warszawie [ma się dokonać beatyfikacja 108 męczenników], którzy oddali życie za wiarę w obozach [śmierci]. Przyszedł teraz czas przypomnienia tych wszystkich ofiar i oddania im czci należnej. «A są to często męczennicy nieznani, jak gdyby „nieznani żołnierze wielkiej sprawy Bożej”» — napisałem w Liście apostolskim Tertio millennio adveniente (n. 37). I dobrze, że się o nich mówi na ziemi polskiej, bo ta ziemia zaznała wyjątkowego udziału w tej [wielkiej współczesnej martyrologii]. Dobrze, że się to mówi w Bydgoszczy! Oni wszyscy dali świadectwo wierności Chrystusowi pomimo przerażających swoim okrucieństwem cierpień. Krew ich spłynęła na naszą ziemię i użyźniła ją na wzrost i na żniwo. Wydaje ona owoc stokrotny w naszym narodzie, który wiernie stoi przy Chrystusie i Ewangelii. Trwajmy nieustannie w jedności z nimi. Dziękujmy Bogu, że zwycięsko przeszli przez trudy: «Bóg (…) doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę» (Mdr 3, 6). Oni stanowią dla nas wzór do naśladowania, z ich krwi winniśmy czerpać moce do codziennej ofiary, jaką mamy składać Bogu z naszego życia. Są dla nas przykładem, byśmy tak jak oni odważnie dawali świadectwo wierności Krzyżowi Chrystusa.

4. «Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was (…) z mego powodu» (Mt 5, 11).

Chrystus nie obiecuje łatwego życia tym, którzy Go naśladują. Zapowiada raczej, że idąc za Ewangelią, będą musieli stać się znakiem sprzeciwu. Jeżeli On sam cierpiał prześladowanie, to stanie się ono udziałem również Jego uczniów: «Miejcie się na baczności przed ludźmi! — zapowiada. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować» (Mt 10, 17).

Drodzy Bracia i Siostry! Każdy chrześcijanin, który zjednoczył się z Chrystusem przez łaskę Chrztu świętego, stał się członkiem Kościoła i «już nie należy do samego siebie» (por. 1 Kor 6, 19), ale do Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał. Od tej chwili wchodzi w szczególny związek wspólnotowy z Chrystusem i z Jego Kościołem. Obowiązany jest zatem do wyznawania przed ludźmi wiary, którą otrzymał od Boga za pośrednictwem Kościoła. Jako chrześcijanie jesteśmy więc wezwani do dawania świadectwa Chrystusowi. Niekiedy wymaga to od człowieka wielkiej ofiary, którą trzeba składać codziennie, a czasem jest tak, że przez całe życie. To niezłomne trwanie przy Chrystusie i Jego Ewangelii, owa gotowość ponoszenia «cierpień dla sprawiedliwości» jest niejednokrotnie aktem heroizmu i może przybrać formy prawdziwego męczeństwa, dokonującego się w życiu człowieka każdego dnia i każdej chwili, kropla po kropli, aż do całkowitego «wykonało się».

Człowiek wierzący «cierpi dla sprawiedliwości», gdy w zamian za swoją wierność Bogu doświadcza upokorzeń, obrzucany jest obelgami, wyśmiewany w swoim środowisku, doznaje niezrozumienia nieraz nawet od najbliższych. Gdy naraża się na sprzeciw, niepopularność i inne przykre konsekwencje. Zawsze jednak gotowy do złożenia każdej ofiary, bo «trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi» (Dz 5, 29). Obok męczeństwa publicznego, które dokonuje się zewnętrznie, na oczach wielu, jakże często ma miejsce męczeństwo ukryte w tajnikach ludzkiego wnętrza; męczeństwo ciała i męczeństwo ducha. Męczeństwo naszego powołania i posłannictwa. Męczeństwo walki z sobą i przezwyciężania samego siebie. W Bulli Incarnationis mysterium ogłaszającej Wielki Jubileusz Roku 2000 napisałem między innymi: «Człowiek wierzący, traktujący poważnie swoje chrześcijańskie powołanie, w którym męczeństwo jest możliwością zapowiedzianą już w Objawieniu, nie może usunąć tej perspektywy z horyzontu własnego życia» (n. 13).

Męczeństwo jest [zawsze wielką i radykalną] próbą dla człowieka. Najwyższą próbą człowieczeństwa, próbą godności człowieka w obliczu samego Boga. Tak, to jest wielka próba człowieka rozgrywająca się na oczach samego Boga, ale i zapominającego o Bogu świata. W tej próbie człowiek odnosi zwycięstwo, wsparty Jego mocą i staje się wymownym świadkiem tej mocy.

Czyż nie stoi przed taką próbą matka, która podejmuje decyzję, by złożyć z siebie ofiarę, by ratować życie swego dziecka? Jak wiele było i jest takich bohaterskich matek w naszym społeczeństwie. Dziękujemy im za przykład miłości, która nie cofa się przed największą ofiarą.

Czyż nie stoi przed taką próbą człowiek wierzący, który broni prawa do wolności religijnej i wolności sumienia? Myślę tu o tych wszystkich braciach i siostrach, którzy w czasie prześladowań Kościoła dawali świadectwo wierności Bogu. Wystarczy przypomnieć niedawną historię Polski [i innych krajów oraz prześladowań] i trudności, jakim poddawany był wówczas Kościół w Polsce i wierzący w Boga. Była to wielka próba sumień ludzkich, prawdziwe męczeństwo wiary, która domagała się wyznania przed ludźmi. Był to czas doświadczenia niejednokrotnie bardzo bolesnego. [I dlatego za szczególną powinność naszego pokolenia w Kościele uważam zebranie wszystkich świadectw o tych, którzy dali życie za Chrystusa. Nasz wiek, nasze stulecie ma swe szczególne martyrologium jeszcze nie w pełni spisane. Trzeba go zbadać, trzeba go stwierdzić, trzeba go spisać. Tak jak spisały martyrologia pierwsze wieki Kościoła, i to jest do dzisiaj naszą siłą, tamto świadectwo męczenników pierwszych stuleci. Proszę wszystkie Episkopaty, ażeby do tej sprawy przywiązały należytą uwagę. Nasz wiek, wiek XX, ma swoją wielką martyrologię w wielu krajach, w wielu rejonach ziemi. Trzeba ażebyśmy przechodząc do trzeciego tysiąclecia spełnili obowiązek, powinność wobec tych, którzy dali wielkie świadectwo Chrystusowi w naszym stuleciu.] Na wielu sprawdziły się w pełni słowa z Księgi Mądrości: «Bóg (…) doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę» (3, 6). Dzisiaj chcemy oddać im cześć za to, że nie lękali się podjąć tej próby i za to, że nam pokazali drogę, którą trzeba iść w nowe tysiąclecie. Oni są dla nas jakimś wielkim wołaniem i wezwaniem zarazem. Ukazują swoim życiem, że światu takich właśnie potrzeba Bożych szaleńców, którzy będą szli przez ziemię, jak Chrystus, jak Wojciech, Stanisław, czy Maksymilian Maria Kolbe i wielu innych. Takich, którzy będą mieli odwagę miłować i nie cofną się przed żadną ofiarą w nadziei, że kiedyś wyda ona owoc wielki.

5. «Cieszcie i radujcie, albowiem wasza nagroda (…) jest w niebie» (Mt 5, 12).

Oto Ewangelia ośmiu błogosławieństw. Ci wszyscy ludzie — dalecy i bliscy, z innych narodów i nasi rodacy [z odległych stuleci, i z naszego stulecia] — wszyscy oni cierpiąc prześladowanie dla sprawiedliwości, związali się z Chrystusem. Kiedy sprawujemy Eucharystię, która uobecnia Jego krzyżową ofiarę na Kalwarii, pragniemy ogarnąć tą ofiarą tych, którzy tak jak On cierpieli prześladowanie dla sprawiedliwości. Do nich należy królestwo niebieskie.

Oni otrzymali już swoją nagrodę [od Boga].

Ogarniamy również modlitwą tych, którzy nadal poddawani są próbie. Chrystus mówi do nich: «Cieszcie się i radujcie», bo nie tylko macie udział w moim cierpieniu, ale także w mojej chwale i zmartwychwstaniu.

Zaprawdę, «cieszcie się i radujcie» wy wszyscy, którzy jesteście gotowi cierpieć dla sprawiedliwości, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie! Amen.

 

 

 

 

Teksty homilii i przemówień papieskich podajemy za Katolicką Agencją Informacyjną. Są to teksty przekazane przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej, uzupełnione o spisane z taśmy magnetofonowej, nieautoryzowane dopowiedzenia Papieża, umieszczone w nawiasach kwadratowych. Ewentualnych skrótów czy pominięć nie zaznaczano, zgodnie z zasadą stosowaną przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

Nagrania dźwiękowe za uprzejmą zgodą dyrekcji Polskiego Radia S.A..

http://mateusz.pl/jp99/pp/1999/pp19990607b.htm

SANKTUARIUM MATKI BOŻEJ PIĘKNEJ MIŁOŚCI W BYDGOSZCZY

S

nktuarium Matki Bożej Pięknej Miłości Sanktuaria Maryjne są najliczniejszymi w Kościele katolickim. Wśród sławnych na świecie jest także wiele w Polsce, zazwyczaj opartych na objawieniach Matki Bożej. Choć sanktuarium bydgoskie nie zaznało dotychczas szerszej sławy i nie zachowało się żadne podanie dotyczące objawienia się tutaj Maryi, Jej kult narodził się w Bydgoszczy i rozszerzał intensywnie od czasu powstania miasta. Można powiedzieć, że rósł i rozwijał się razem z nim. Zaczynem tego kultu było prawdopodobnie przybycie do Bydgoszczy karmelitów ok. 1397 r., sprowadzonych do Polski staraniem królowej Jadwigi. Niewykluczone, że przybyli w orszaku królowej udającej się na Kujawy. Główne cele Zakonu Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel to rozszerzanie kultu maryjnego i działalność misyjna; oba były bliskie wszystkim Jagiellonom. Kult maryjny w Bydgoszczy pielęgnowany był przez miejscowe władze z polecenia lub w uzgodnieniu z królami. Upominał się o to zarówno Władysław Jagiełło, jak i Kazimierz Jagiellończyk, a także ich sukcesorzy. Dość wspomnieć, że cała liczna rodzina Kazimierza Jagiellończyka należała do bractwa częstochowskiego. Kiedy po ciężkiej i niezwykle kosztownej wojnie 13-letniej z zakonem krzyżackim zawarty został 19 października 1466 r. pokój w Toruniu, Polska odzyskała Pomorze Gdańskie, oparła się o morze i rozporządzała całym biegiem Wisły. Wdzięczność króla i narodu względem Opatrzności Bożej i Najświętszej Matki była bezgraniczna. Już w tydzień po uroczystości bydgoski starosta Jan z Kościelca złożył w Toruniu przed królem prośbę o ustanowienie królewskiej fundacji na rzecz mszy świętej i ołtarza, przy którym miała być odprawiana. Kazimierz Jagiellończyk wyraził wieczystą zgodę, polecając wystawienie ołtarza na cześć Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny oraz odprawianie modłów także za swych przodków. Część praw i obowiązków scedowano przy tym na burmistrza, radę i całe miasto. Zadanie było wypełniane nie bez trudu. Powstające od stu lat miasto – dwukrotnie spalone przez Krzyżaków, fundusze – wyczerpane; odbudowa kościoła parafialnego przeciągała się. Pierwszy drewniany kościół, a także następny spalili Krzyżacy, i to w czasie jednego pokolenia! Ale budowano miasto dalej, a kościół farny ukończono w 1502 r. Konsekracja odbyła się w dniu św. Bartłomieja (24 sierpnia). Codziennie odprawiano przynajmniej dwie msze święte: na cześć Pana Boga i Najświętszej Maryi Panny, oraz poobiednie nieszpory; w śpiewach do Matki Bożej uczestniczyli uczniowie szkoły parafialnej. Tymczasem miasto rozkwitało, a bogacący się mieszczanie i szlachta okazywali wdzięczność Bogu i Maryi na różne sposoby: fundowali kaplice, ołtarze, obrazy, drogocenne sprzęty liturgiczne i dekoracje, składali wota, wreszcie przekazywali środki na sprawowanie kultu i utrzymanie księży. Życie społeczne było religijne, zakładano pobożne bractwa, które często były organizacjami cechowymi opartymi na wartościach chrześcijańskich. Kult maryjny był sprawowany żarliwie w kościele parafialnym, stanowił przedmiot starań zarówno duchowieństwa, jak władz miejskich i mieszkańców. Rozwijał się aż do rozbiorów Polski, a liczne wota składane przez wiernych Matce Bożej świadczyły o łaskach doznanych za Jej pośrednictwem. Wśród drogocennych darów było również wielkie wotum z herbem Bydgoszczy, zapewne symbol oddania miasta pod opiekę Bożej Matce. Nagromadzone wota miały wysoką wartość; podczas insurekcji kościuszkowskiej w 1794 r. przekazano je na cele powstania. W XIX w. zrujnowany kościół farny był nieczynny, podupadł wtedy kult maryjny; powrócił jednak ze zdwojoną siłą po odzyskaniu Niepodległości. Nie wiadomo dokładnie, kiedy znany bydgoski obraz Matki Bożej z Różą został umieszczony w ołtarzu głównym. Namalowany został prawdopodobnie na przełomie XV i XVI w., i początkowo umieszczony był raczej w jednym z bocznych ołtarzy poświęconym Najświętszej Maryi Pannie. Dość szybko przeniesiony został jednak do ołtarza wielkiego, okresowo jako element tryptyku towarzyszący wizerunkowi Trójcy Świętej. Od samego początku uważany był za wyjątkowe dzieło, zachwycał doskonałością wykonania jako „cudownie” lub ;przepięknie namalowany”. Bez wątpienia sprzyjał rozwojowi kultu Matki Bożej i jako obraz wotywny od początku był jego ośrodkiem. Według zwyczaju epoki obraz przykryty był srebrną lub posrebrzaną sukienką. Zastanawia jednak, jak można było pokryć go warstwą innych farb, a nawet oszpecić nałożeniem na twarze oleodrukowych naklejek… Czy nie była to próba ochrony ukochanego obrazu przed rabunkiem?… W takim właśnie stanie był ten obraz, gdy ks. proboszcz Malczewski przyjrzał mu się w 1922 r. Odrestaurował go wybitny konserwator prof. Jan Rutkowski, przywracając pierwotną formę. Obraz o wymiarach 180 x 105 cm namalowany został na desce farbami temperowymi, olejnymi i laserunkami na podkładzie kredowym. Na złotym tle, wygniatanym w płomienistą aureolę (mandrolę, złożoną z falistych płomieni) przedstawiona jest stoją­ca postać Matki Bożej z Dziecięciem Jezus na lewej ręce. W prawej dłoni Maryja trzyma pąsową różę, stopy opierając na sierpie księżyca. Dwaj aniołowie przytrzymują koronę nad Jej głową. Postać okrywa ciemnoszafirowy płaszcz, którego sfałdowane poły wypełniają u dołu prawą stronę obrazu. Po lewej stronie u stóp Madonny zmniejszona postać klęczącego mężczyzny w czerwonym renesansowym płaszczu, ze złożonymi w modlitwie dłońmi; wokół niego wijąca się wstęga z gotyckim napisem „Mater Dei memento mei” (Matko Boża, pamiętaj o mnie). Postać ta kojarzona bywa niekiedy z Janem lub Stanisławem Kościeleckimi, niewykluczone jednak, że przedstawia Kazimierza Jagiellończyka jako tytularnego fundatora. Obraz posiada wiele cech gotyku, z wpływami renesansowymi. Nieznany jest jego autor, nie pozostawił podpisu czy znaku; kompozycja, subtelność i staranność wykonania wskazują, że był to niewątpliwie doświadczony artysta. Istnieje szereg przypuszczeń, porównuje się europejskie szkoły: kolońską Stephana Lochnera, Wita Stwosza, znajdując także wpływy nadreńskie i flamandzkie. Możliwe też, że obraz powstał w Polsce, która wówczas w dziedzinie nauki i sztuki stawała w naczelnym szeregu Europy. Historycy sztuki określają bydgoski obraz jako ;najpiękniejszy z wszystkich znanych polskich podobizn Dziewicy. W czasie drugiej wojny światowej kierownictwo bydgoskiego muzeum zabezpieczyło obraz Madonny przed wywózką do Rzeszy; 23 lipca 1943 r. został przewieziony do kościoła w Mąkowarsku i ukryty w bocznej kaplicy, skąd powrócił 26 września 1945 r. W 1950 r. ponowną konserwację przeprowadził artysta malarz prof. Leonard Torwid z Torunia. Obraz umieszczony został na powrót w ołtarzu głównym, w złocistej ramie. Otoczony jest kultem należnym Matce Bydgoskiej Madonnie. W roku 1000-lecia Chrztu Polski i 500-lecia obecności Maryi w Farze, 29 maja 1966 r. prymas Polski kard. Stefan Wyszyński, przy współudziale ówczesnego metropolity krakowskiego kard. Karola Wojtyły, ukoronował Jej wizerunek. Bydgoska Pani nazwana została wtedy przez Prymasa Tysiąclecia Matką Bożą Pięknej Miłości”, który wskazał nam drogę słowami: „Jak dobrze się stało, że w tej świątyni została ukoronowana Miłość, aby władać w tym mieście, abyście przychodzili tutaj odmieniać, uszlachetniać swoje serca w nieustannym przezwyciężaniu samych siebie, na dobro Boga i na dobro waszego otoczenia, waszych bliźnich: dzieci, mężów, żon, sąsiadów, zależnych w pracy i tych, którym w pracy podlegacie; aby wszędzie zwyciężała miłość”. Po upływie 33 lat zabytkowy obraz został uhonorowany w najwyższy sposób gdy Ojciec Święty Jan Paweł II nałożył osobiście papieskie korony na wizerunek Maryi i Jezusa. Jest zaiste cudownym zrządzeniem błogosławionego losu, że poprzez minione stulecia, pośród wielokrotnych pożarów, wojennych zawieruch, rabunków – przepiękny obraz Bydgoskiej Madonny ocalał i doczekał czułego dotknięcia Namiestnika Chrystusa u progu Roku Jubileuszowego. Maryjo! Matko Boża Pięknej Miłości, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy!

http://www.katedrabydgoska.pl/sanktuarium/historia.php.htm

 

a

O autorze: Judyta