Slowo Boże na dziś – 6 listopada 2014 r. – czwartek – pierwszy czawartek miesiąca

Myśl dnia

Wybierz teraz to, co chciałbyś wybrać w chwili śmierci.

św. Ignacy Loyola

Bóg mnie szuka zarówno na zewnątrz: w wydarzeniach, spotkaniach, rozmowach, jak i wewnątrz mojego serca, w myślach, natchnieniach, pragnieniach. On rozraduje się dopiero wtedy, kiedy mnie odnajdzie.
s. Anna Maria Pudełko AP
CZWARTEK XXXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Flp 3,3-8a)

Chrystus najwyższą wartością

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Filipian.

Bracia:
My jesteśmy prawdziwie ludem obrzezanym, my, którzy oddajemy cześć w Duchu Bożym i chlubimy się w Chrystusie Jezusie, a nie pokładamy ufności w ciele. Chociaż ja także i w ciele mogę pokładać ufność. Jeśli ktoś inny mniema, że może ufność złożyć w ciele, to ja tym bardziej: obrzezany w ósmym dniu, z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków, w stosunku do Prawa faryzeusz, co do gorliwości prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości legalnej stałem się bez zarzutu.
Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 105,2-3.4-5.6-7)

Refren: Niech się weselą szukający Pana.

Śpiewajcie i grajcie Mu psalmy, *
rozsławiajcie wszystkie Jego cuda.
Szczyćcie się Jego świętym imieniem, *
niech się weseli serce szukających Pana.

Rozważajcie o Panu i Jego potędze, *
zawsze szukajcie Jego oblicza.
Pamiętajcie o cudach, które On uczynił, *
o Jego znakach, o wyrokach ust Jego.

Potomkowie Abrahama, słudzy Jego, *
synowie Jakuba, Jego wybrańcy. On,
Pan, jest naszym Bogiem, *
Jego wyroki obejmują świat cały.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 11,28)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni,
a Ja was pokrzepię.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 15,1-10)

Przypowieści o zgubionej owcy i zgubionej drachmie

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać.
Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”.
Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie?
A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła».
Powiadani wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.
Albo jeśli jakaś kobieta mając dziesięć drachm zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie?
A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam».
Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca”.

Oto słowo Pańskie.

*********************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

Wytrwale poszukiwany

Bez względu na to, czy jesteśmy bardziej podobni do faryzeuszy czy grzeszników słuchających Jezusa, każdy z nas jest kimś niezwykle cennym i drogim w oczach Boga. Gdy się gdzieś gubimy, Ojciec od razu to zauważa. Jest niespokojny, kiedy nas brakuje. Nie wystarcza Mu dziewięćdziesiąt dziewięć innych owiec ani dziewięć innych drachm. On szuka właśnie tej zagubionej. I nie spocznie, dopóki jej nie odnajdzie. Bóg mnie szuka zarówno na zewnątrz: w wydarzeniach, spotkaniach, rozmowach, jak i wewnątrz mojego serca, w myślach, natchnieniach, pragnieniach. On rozraduje się dopiero wtedy, kiedy mnie odnajdzie. Kiedy będę bezpieczny jak owca w Jego ramionach, jak drachma w Jego dłoniach.

Jezu, dziękuję za Twoją nieskończoną i miłosierną cierpliwość, którą okazujesz mi w moich życiowych zagubieniach. Pragnę być Twoją radością i szczerze powracać.

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********************

O czymkolwiek uczy Pan Jezus, to samo również czyni. Nie tylko mówi w przypowieści, jak ważny jest każdy człowiek, ale również swoją postawą to wyraża – zasiada za stołem z tymi, którzy przez „porządnych” ludzi są pogardzani. Naszym zadaniem jest uwierzyć w tę Jego wierną i nieprzemijającą miłość do każdego człowieka. Jego troskę o nas rozpoznamy łatwiej wtedy, gdy sami uznamy siebie za zbłąkaną owcę. Trwanie w przekonaniu, że jesteśmy jedną z nieskazitelnych dziewięćdziesięciu dziewięciu, może zamknąć nasze oczy na Jego miłość.

Hieronim Kaczmarek OP, „Oremus” listopad 2008, s. 33

**************
 

WEDŁUG WOLI BOŻEJ

Udziel mi, Panie, pełnego poznania Twojej woli, aby Ci się podobać we wszystkim (Kol 1, 9-10)

Apostoł może „zespolić w jedno swoje życie wewnętrzne z działalnością zewnętrzną, idąc w wypełnianiu posługi za przykładem Chrystusa Pana, którego pokarmem było czynić wolę Tego, który Go posłał, by wypełnić swe dzieło”. W tym znaczeniu kapłani powinni „łączyć z Chrystusem siebie samych w uznawaniu woli Ojca i w oddawaniu się za trzodę im powierzoną” (DK 14). Poznać i wypełnić wolę Ojca, to znaczy jednoczyć się z Nim, żyć w nieustannej łączności z Nim. Cała asceza chrześcijanina, a zatem i apostoła, zmierza do ogołocenia go z egoizmu, miłości własnej, przywiązania do własnych zapatrywań i własnej woli, aby był całkowicie uległym woli Bożej, nie tylko w modlitwie, lecz w całym swoim życiu i działalności.

Jezus zajmował się jedynie dziełem, które powierzył Mu Ojciec, i kierował jego rozwojem według „godzin” i sposobów, jakie ustalił Ojciec. „Jeszcze nie nadeszła godzina moja”, mówi w Kanie (J 2, 4). On nie chce uprzedzać ani opóźniać woli Ojca, lecz żyje w oczekiwaniu „swojej godziny”: godziny życia ukrytego czy cudów, działalności apostolskiej czy samotnej modlitwy, a w końcu godziny Męki. Nie chce wypełniać swojego posłannictwa w inny sposób, niż postanowił Ojciec, dlatego odrzuca szatana, który ukazuje Mu mesjanizm chwały ziemskiej (Łk 4, 3-12) i podobnie odnosi się do Piotra, gdy ten sprzeciwia się Jego Męce.

Całkowita zgodność Chrystusa z Ojcem jest wzorem dla każdego życia chrześcijańskiego, a w szczególności życia apostolskiego. Nie można jednak tego osiągnąć, jeśli się nie wnika „coraz głębiej przez modlitwę w tajemnicę Chrystusa” (DK 14). A modlitwa osobista jest słuchaniem Pana, przyjacielskim obcowaniem z Nim, które stwarza w modlącym się bliskość duchową z Chrystusem i Jego tajemnicą. Modlitwa udziela mu światła, aby poznał wolę Boga i odróżnił ją od woli własnej, od głosów pokusy, natury, pychy. W modlitwie apostoł nabędzie ponadto miłości i siły, by wypełniać wolę Ojca.

  • Spraw, o Panie, niech modlitwa budzi we mnie pragnienie dawania, a moje dawanie niech budzi żarliwe pragnienie skupiania się, by móc otrzymywać od Ciebie; niech żyję tą jednością i tą głęboką harmonią, która stanowi samą jedność miłości… Niechaj moja modlitwa zrodzi dar, a dar siebie samego niech zrodzi modlitwę… Dopomóż mi, Panie, abym przyzwyczaił się do głębokiej prawdy, do żarliwego życia, do wyniszczającej ofiary miłości, tej, która na modlitwie budzi pragnienie czynów, a przez rozmaitość czynów budzi nieugaszone pragnienie Jedynego (G. Canovai).
  • Panie, spraw, abym był obojętny; wydaje mi się, że już nim jestem, a jeśli nim jestem, to dzięki Tobie. Błagam Cię pokornie, abyś sprawił, by obojętność moja stała się stałym moim usposobieniem. Udziel mi wielkiej lojalności, prostego i całkowicie prawego spojrzenia.
    Błagam Cię, udziel mi prawdziwego ducha posłuszeństwa, abym potrafił przedstawiać i ukazywać rzeczy ze spokojem, być gotowym wyrzekać się dobrowolnie moich pragnień i zapatrywań z całą mocą woli, której jedynym celem jest posłuszeństwo (P. Lyonnet).
  • Twoja wola, Panie, jest moją, Tobie się oddaję w ofierze. Ty chcesz zawsze dobra, a to, czego ja chcę, nie zawsze nim jest. Moja wola winna się ugiąć przed Twoją; panuj nad nią, oczyszczaj ją, przekształcaj.
    Aniołowie i Święci w niebie widzą i wychwalają Twoją nieskończoną mądrość; ja jej nie widzę, lecz wierzę w nią. Błogosławię Twoją wolę przeszłą i obecną, oczekuję z pełną ufnością miłości Twojej woli na przyszłość. Nie ma ani jednego wydarzenia, które nie przyniosłoby mi w imię Twoje ofiary przyjaźni, wezwania do zjednoczenia, zadatku szczęśliwości. Wszystkie plany Twojej Opatrzności są miłosierne i wierne… lecz by je przeżyć, spraw, abym wyszedł naprzeciw Twojego boskiego przymierza i pragnął zebrać z niego owoce… Niech imię Twoje, Panie, będzie błogosławione, teraz i zawsze! (D. Mercier).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 416

http://mateusz.pl/czytania/2014/20141106.htm

************

Św. Nerses IV Šnorhali zwany Wdzięcznym (1102-1173), patriarcha ormiański
Jezus, jedyny Syn Ojca, § 26-31; SC 203

Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”

Zagubiłem się na pustyni,
Błądziłem w niegościnnej ziemi,
Jak w przypowieści o owcy,
Jednej spośród stu.

Zły Wróg ją rozdarł:
Pokrył ją nieuleczalnymi ranami;
To dlatego nie ma innego lekarstwa na ranę
Tylko Ty, żeby ją uzdrowić.

Błagam Cię cały we łzach,
Wznoszę okrzyki do mego Zbawiciela:
Ty, dobry Pasterzu przybyły z nieba,
Rusz na poszukiwania małego stada.

Szukaj, Panie, zagubionej drachmy
Która jest Twoim utraconym obrazem (Rdz 1,26),
Który zakopałem w ułomności grzechu
I w cuchnącym błocie.

Obmyj mnie, Panie, z mojej nieczystości;
Oczyść moją duszę, niech wybieleje jak śnieg (Iz 1,18).
Uzupełnij liczbę dziesięciu drachem,
Jak to uczyniłeś dla czterdziestu świętych [z Sebasty].

Nieś mnie na Twoich ramionach, Ty niosłeś krzyż,
Racz podnieść moją upadłą duszę;
Rozraduj niebieskie zastępy aniołów
Ze względu na nawrócenie jednego grzesznika.

www.ezvo.org

***************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

6 listopada

Błogosławiona Józefa Naval Girbes Błogosławiona Józefa Naval Girbes, dziewica

Józefa urodziła się 11 grudnia 1820 roku w Algemesi w archidiecezji walenckiej (Hiszpania). Było to miasteczko rolnicze, liczące 8 tys. mieszkańców, w którym była tylko jedna parafia, jeden klasztor dominikański, jeden szpital, kilka centrów edukacyjnych. Ojcem Józefy był Franciszek Naval Carrasco, a matką Józefa Girbes. Była najstarszą z pięciorga rodzeństwa. Ochrzczono ją w tym samym dniu, w którym się urodziła, imionami Maria Józefa, ale bardzo szybko zaczęto ją nazywać tylko Józefą. Jej formacją religijną zajmowała się głównie matka.
W 1829 r. Józefa przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Później przez pewien czas uczęszczała do szkoły dla biednych dzieci, którą w jej miasteczku prowadziła kapituła katedralna z Walencji. Tam nauczyła się czytać i pisać, a także poznała tajniki haftu. W trzynastym roku życia straciła matkę, która zmarła na gruźlicę. Rodzina przeprowadziła się do babci, której Józefa musiała pomagać w opiece nad młodszym rodzeństwem.
Według zachowanego opisu Józefa była średniego wzrostu i budowy. Jej skóra była jasna i delikatna, a twarz owalna, otoczona brązowymi włosami. Jej oczy przykuwały uwagę jako wyjątkowo jasne i głęboko patrzące. Uśmiechała się często, ale nikt jej nigdy nie widział śmiejącej się na głos. Ubierała się skromnie i na ogół w ciemne kolory. W wieku lat 18, 4 grudnia 1838 roku, za zgodą proboszcza, który był jej kierownikiem duchowym, przysięgła Bogu wieczne dziewictwo. W ten sposób jej serce stało się niepodzielne. Później stała się świecką karmelitanką – wstąpiła do Trzeciego Zakonu.
Jej życie było proste. Poświęciła je modlitwie i pracy ewangelizacyjnej w swojej parafii. We własnym domu, gdzie prowadziła pracownię haftu, otworzyła szkołę, w której oprócz szycia uczyła modlitwy i pracy nad cnotami ewangelicznymi. Była w ten sposób matką duchową wielu dziewcząt, z którymi dzieliła się mądrością i życiem duchowym. Miała łagodne usposobienie, ale w tym samym czasie praktykowała ten rodzaj surowości charakteru, który pozwalał jej efektywnie napominać podopieczne. Mówiła im: “Niech żadna nie traci ufności na widok swych licznych grzechów; nasza ufność nie opiera się na nas samych, lecz na Bogu i Jego miłości miłosiernej, jaką ma dla nas”.
Wstąpiła do Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, które działało na rzecz biednych. Stała się wówczas szczególnie znana z umiejętności godzenia zwaśnionych. Wielką czcią otaczała Maryję Dziewicę, Matkę Jezusa. Pod wieloma względami była typową świętą XIX wieku: jej życie było dojmująco monotonne, dokuczało jej słabe zdrowie. Chroniczne choroby znosiła z ogromną cierpliwością.
Zmarła 24 lutego 1893 r. Została pochowana w swojej parafii, w kościele św. Jakuba w Algemasi. Miała tam opinię świętej, która wychowywała dla swojej parafii dobre matki i porządnych obywateli. Została pochowana w habicie karmelitańskim, w prostej trumnie przyozdobionej białymi wstążkami. Niosło ją czterech najmłodszych uczniów Józefy.
Józefa została beatyfikowana przez św. Jana Pawła II w 1988 roku. W czasie uroczystości papież podkreślał, że realizowała swoje powołanie jako samotna kobieta w czasach, w których było to bardzo trudne. “Szczególną cechą charakterystyczną Józefy był jej status osoby świeckiej. Ta, której wychowanki wypełniały klasztory klauzurowe, pozostała w stanie bezżennym w świecie, i żyjąc według rad ewangelicznych, była przykładem chrześcijańskich cnót dla wszystkich synów Kościoła, którzy «wcieleni przez chrzest w Chrystusa, sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie» (Lumen gentium, nr 31)”. Kończąc przemówienie, papież podsumował życie Józefy Naval Girbes słowami z Pierwszego Listu do Koryntian: “Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych”.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/11-06a.php3

Rozeznając doskonale swoje świeckie powołanie do apostolstwa zaczyna gromadzić wokół siebie i w domu dziewczęta, które uczy krawiectwa i haftu – prowadząc z nimi równocześnie rozmowy na tematy religijne, dotyczące zwłaszcza pogłębionego życia duchowego. Przez swoja pracę, radość, modlitwę i świadectwo życia z Bogiem i Maryją na co dzień zyskuje wiele wdzięcznych uczennic – przyszłych matek rodzin i sióstr klauzurowych. Jej apostolat jest szeroki, zwłaszcza od momentu śmierci ukochanej babci, kiedy to przejmując cały dom – jako gospodyni – przekształca go w pewien rodzaj „ośrodka duchowego”, gdzie nazywana „ciocią Józią” stale odwiedzana jest przez coraz to liczniejsze rzesze dziewcząt. Ucząc się haftowania i innych domowych ręcznych zajęć, wsłuchiwały się one w pobożne lektury, gdzie kluczową pozycję miały dzieła św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża (umiłowane lektury bł. Józefy). Józefa komentowała odczytane teksty i wprowadzała swe uczennice w tajniki życia modlitwy, które sama prowadziła wzorując się na Maryi wskazując na zawierzenie i pokorę jako najważniejsze podstawy rozwoju życia duchowego nakierowanego na przyjaźń z Bogiem i więź miłości z Maryją, Matką Boga i ludzi.

Prosta i niewykształcona kobieta potrafiła udzielać mądrych, roztropnych i życiowych rad zarówno ojcom, jak i matkom rodzin – jak również innym osobom przybywającym do jej pracowni hafciarskiej, znanej w całej okolicy. Zaangażowana przy parafii pomagała w katechizacji dzieci i młodzieży oraz wspierała dzieła charytatywne organizując środki materialne i jałmużnę dla potrzebujących. Umiała we właściwy sposób rozmawiając z młodymi, rozeznającymi swą drogę życia, zdobyć ich zaufanie i pomóc w przygotowaniu się do odpowiedzi na Boże powołanie. Powołanym do służby Bogu i ludziom w życiu konsekrowanym (a wiele osób skierowała do kapłaństwa i zakonów klauzurowych) wskazywała drogę głębszej modlitwy, kontemplacji i otwarcia się na działanie Ducha Świętego, powołanych do małżeństwa uwrażliwiała na potrzebę codziennej modlitwy i życia Sakramentami dla lepszego budowania więzi międzyludzkich w rodzinie, pracy, parafii, społeczeństwie.

http://szkaplerz.pl/biuletyn/downloads.php?id=53

 

Wszyscy Święci Święty Kalinik, męczennik

Według Martyrologium rzymskiego po bitwie nad rzeką Jarmuk (20 sierpnia 636 r.) panowanie bizantyjskie w Syrii i Palestynie zostało złamane. Saraceni w lecie 637 r. opanowali Gazę. Dowódca arabski Amr Ibn al-As kazał przyprowadzić broniących ją żołnierzy. Od Kalinika i jego 10 towarzyszy zażądał, aby wyrzekli się wiary. Gdy odmówili, zostali uwięzieni. Wycierpieli wiele. Potem przewieziono ich do Jerozolimy i stracono u bram miasta w 638 r.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/11-06b.php3

Błogosławiona Krystyna Błogosławiona Krystyna

Krystyna urodziła się w 1242 r. w Stommeln, położonym między Kolonią a Neuss (Niemcy). Już jako jedenastolatka doznawała objawień Chrystusa. Przez całe życie przeżywała ekstatyczne wizje i doświadczała strasznych ataków diabła. Jej życie było tak niezwykłe, że gdyby jej doświadczenia nie były widziane i notowane przez naocznych świadków, najpewniej przypisano by jej halucynacje, konfabulację lub chorobę psychiczną.
Chciała zostać beginką, ale przebywała wśród sióstr w Kolonii tylko przez rok. Potem wróciła do swej rodzinnej miejscowości i pozostawała pod opieką o. Jana z Kolonii, księdza z jej parafii, który zaświadczył o tym, że diabeł trzykrotnie wyciągał ją z łóżka. Raz znaleziono ją wyrzuconą na dach domu. Kiedy indziej o. Jan osobiście odwiązywał ją w obecności jej matki i innych osób od drzewa w ogrodzie, przy którym diabeł ją zostawił. Świadkowie mogli też dotknąć gorących kamieni, które diabeł przytwierdzał do jej ciała, by ją dręczyć.
W 1267 r. zaczął towarzyszyć Krystynie dominikanin Piotr z Gotlandii, który do 1286 r. opisywał jej najrozmaitsze przeżycia. Przekazał informacje m.in. o znalezieniu Krystyny w dole pełnym błota; sama Krystyna nie wiedziała, jak to się stało. Zdarzyło się też, że ojciec Piotr i inni dominikanie, duchowni i osoby świeckie, byli oblewani pomyjami, które nagle, nie wiadomo skąd się pojawiały, prawdopodobnie dlatego, że w tym czasie gościli u Krystyny. W relacjach o. Piotra można znaleźć opisy również innych form dręczenia.
W 1269 r. Krystyna otrzymała łaskę stygmatów. Chociaż była nękana przez szatana przez długi okres, dożyła wieku 70 lat. Zmarła 6 listopada 1312 r. Już wtedy uważana była za świętą. Pochowano ją na cmentarzu w Stommeln, później jednak jej ciało przeniesiono do miejscowego kościoła. Od roku 1584 przechowywane jest ono w Nideggen. Jej kult został zaaprobowany w 1908 r. przez Piusa X.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/11-06c.php3

Błogosławiony Alfons Navarrete Błogosławieni męczennicy japońscy Alfons Navarrete, prezbiter, i Towarzysze

Alfons Navarrete urodził się w Hiszpanii w 1571 r. W młodym wieku zrezygnował z majątku i wstąpił do klasztoru dominikańskiego w Valladolid. Po ukończeniu studiów został wysłany na misje na Filipiny. W tym czasie w Japonii wybuchło wielkie prześladowanie chrześcijan. Rok przed wyjazdem Alfonsa z Hiszpanii w Nagasaki ukrzyżowano 26 chrześcijan, w tym wielu franciszkanów i trzech japońskich jezuitów.
Nie zważając na grożące niebezpieczeństwa, dominikanie pragnęli powrócić do pracy w Japonii (skąd zostali wyrzuceni z powodu ich skutecznej pracy apostolskiej, która nie podobała się władzom). Alfons w 1610 r. powrócił do Europy, aby zebrać grupę misjonarzy, i podjął starania o wysłanie go do Japonii. Został mianowany wikariuszem prowincjalnym i rok później wraz z grupą misjonarzy udał się w upragnionym kierunku. Korzystając z krótkiego okresu pokoju, rozpoczęli oni pracę. Przez sześć kolejnych lat, pomimo narastającego napięcia, katechizowali i przygotowywali wiernych na czas nieuniknionych prześladowań.
Alfons, chociaż jego posługa misyjna nie trwała długo, wykonał ogromną pracę. Tak jak jego ojciec, św. Dominik, wędrował po całym kraju, nauczając i udzielając chrztu. Nazywany jest Wincentym a Paulo Japonii, ponieważ jako pierwszy podjął się trudnego zadania troski o sieroty i dzieci porzucone przez swoich rodziców.
Pierwszymi ofiarami kolejnej fali prześladowań stali się dwaj kapłani, franciszkanin i jezuita, którzy oddali życie za wiarę w Omurze. Alfons Navarrete i jego towarzysz Ferdynand udali się tam, aby ocalić szczątki męczenników i umocnić mieszkających tam chrześcijan. Porwano ich jednak w drodze do Omury; we trzech – wraz z japońskim młodym katechistą – zostali ścięci mieczem na rozkaz naczelnego dowódcy wojska Tokugawy Yeyasu. Ich ciała wrzucono do morza. Miało to miejsce w roku 1617.

Pięć lat później na jednym ze wzgórz Nagasaki ponad 50 chrześcijan przypieczętowało swoją wiarę przelaniem krwi. Niektórzy z nich zostali ścięci, innych spalono na stosie. Wśród nich było dziewięciu jezuitów (m.in. Karol Spinola), dziewięciu franciszkanów i dziewięciu dominikanów, m.in. bł. Alfons de Mena, Anioł Orsucci i Jacek Orphanel. Podczas tego prześladowania zginął także Ludwik Bertrand, bliski krewny dominikańskiego świętego, który nosił to samo imię i nazwisko.
Wskutek prześladowań w latach 1614-1632 śmierć męczeńską poniosły tysiące chrześcijan w Japonii. Ich przeciwnicy starali się zatrzeć w kraju wszelkie ślady znienawidzonej przez siebie religii. Papież Pius IX w 1867 r. uroczyście beatyfikował 205 męczenników japońskich, wśród których było jedenastu prezbiterów z Europy, siedmiu zakonników oraz dwadzieścia dwie osoby (mężczyźni i kobiety) pochodzące z Japonii. Wszyscy oni byli w ten czy inny sposób włączeni przez profesję do Zakonu Kaznodziejskiego (jako nowicjusze, bracia współpracownicy oraz członkowie Trzeciego Zakonu). Ich towarzyszami w wierze i męczeństwie było sześćdziesięciu trzech członków Bractwa Różańcowego oraz innych dwudziestu dwóch chrześcijan świeckich, z których czworo poniosło śmierć w habicie Zakonu Dominikańskiego. Chociaż nie zginęli oni w tym samym czasie ani w tym samym miejscu, czczeni są wspólnie wraz z bł. Alfonsem Navarrete, pierwszym dominikańskim męczennikiem Japonii. Kolejna grupa męczenników, w tym także dominikanów, poniosła śmierć w Japonii w latach 1633-1637; są oni wspominani w dniu 26 września.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/11-06d.php3

Święty Leonard z Limoges Święty Leonard z Limoges, pustelnik

Na podstawie pilnych badań można stwierdzić, że Leonard urodził się w Galii za panowania cesarza Anastazego (491-518). Pochodził ze znakomitej rodziny frankońskiej, zaprzyjaźnionej z królem Franków, Klodwikiem. Ten zgodził się nawet być ojcem chrzestnym Leonarda. Wychował się on u biskupa Reims, św. Remigiusza. Potem został pustelnikiem. Nie przyjął ofiarowanej mu przez Klodwika godności biskupa w Micy.
Zamieszkał natomiast w puszczy leśnej koło Limoges. Pewnego dnia odwiedził go Klodwik z okazji polowania, jakie urządził w tych stronach. Prosił Leonarda o modlitwę, gdyż jego małżonka miała bardzo bolesny, ciężki i niebezpieczny dla swojego życia poród. Dzięki modlitwie Leonarda bóle ustały, a królowa szczęśliwie urodziła dziecię. Król w podzięce podarował Leonardowi cały las. Leonard nazwał darowiznę Nobiliacum, czyli darem szlachetnego króla (nobilissimo rege). Wystawił też kościółek pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, a w nim ołtarz ku czci św. Remigiusza. Gdy dotkliwie odczuwał brak wody, wytrysnęła ona cudownie w postaci źródła, z którego skwapliwie korzystali pątnicy.
Sława Leonarda przekroczyła okolice Limoges. Napływali do niego pątnicy, nawet z Anglii i Niemiec, błagając go o wstawiennictwo u Boga. Był orędownikiem uwięzionych i wstawiał się za nimi przed królem i przed możnymi. Dlatego ikonografia zwykła przedstawiać go z łańcuchem i kajdanami. Według żywotów, jakie powstały w średniowieczu, Leonard miał także uzdrowić wielu chorych. Z czasem założył klasztor, gdyż pod jego kierownictwo duchowe zgłaszało się wielu chętnych. Klasztor z biegiem lat otrzymał wezwanie św. Leonarda. Potem całą miejscowość nazwano Saint-Leonard-de-Noblat.
Leonard miał pożegnać się z ziemią 6 listopada. Rok jego śmierci jest nieznany. Jego grób stał się natychmiast miejscem pielgrzymek. Święty należał do najpopularniejszych świętych w Europie w wiekach średnich: we Francji, w Anglii, Niemczech, Austrii, w Bawarii, w Szwecji i w Polsce. Ku jego czci wystawiono mnóstwo kościołów i kaplic. W czasie wypraw krzyżowych jego kult wzrósł jako patrona jeńców wojennych. Do najprzedniejszych pielgrzymów, którzy nawiedzili jego grób, należał książę Boemond z Antiochii, który – wzięty do niewoli tureckiej w roku 1100 – św. Leonardowi przypisywał swoje uwolnienie z rąk nieprzyjaciela w roku 1103. Jako wotum złożył srebrne okowy. Nawet we Włoszech Leonard miał swój kościół oraz sanktuarium w mieście Manfredonii, położonym u stóp góry Gargano. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej lub na górę Gargano, chętnie nawiedzali kościół św. Leonarda i polecali swoje potrzeby jego opiece. Sanktuarium św. Leonarda zarządzali kanonicy regularni. Z czasem Leonard stał się patronem także od bydła i pewnych rzemiosł.
W Polsce kult św. Leonarda w średniowieczu był szczególnie żywy. Świadectwem tego są najstarsze kościoły, jak np. krypta św. Leonarda w katedrze wawelskiej. W Garbowie (archidiecezja lubelska) do dnia dzisiejszego obchodzi się odpust ku czci św. Leonarda. Święty posiada tam swój ołtarz, w którym jego obraz ma na sobie srebrną suknię. Leonard w stroju opata trzyma kajdany. Dookoła widoczne są postacie modlących się do niego o wstawiennictwo do Boga.
W Martyrologium Rzymskim św. Leonarda z Limoges umieścił kardynał Cezary Baroniusz na podstawie świadectwa św. Bedy oraz bł. Adona. Wspomnienie o Leonardzie znajdujemy również w Historii napisanej przez Ademara z Chabannes ok. roku 1028. Z wieku XI pozostało kilka fragmentów tych wspomnień.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/11-06e.php3

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Rennes, we Francji – św. Melaniusza, biskupa. W posiadłości rodzinnej wybudował oratorium, przy którym mieszkał także wówczas, gdy wyniesiono go na stolicę biskupią. Zmarł około roku 540. U jego grobu ufundowano później opactwo, które nazwano jego imieniem.

oraz:

św. Feliksa, męczennika (+ III/IV w.); św. Feliksa, mnicha (+ VI w.); świętych biskupów i męczenników Hieronima Hermosilla i Walentego Berrio-Ochoa (+ 1861); św. Leonarda z Limoges, eremity (+ pocz. XI w.); bł. Nuna, zakonnika (+ 1431); św. Winoka, opata (+ ok. 715)

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/11-06.php3
***************************************************************

“Aniołowie i demony”

Fragment książki Joan Carol Cruz pt. “Aniołowie i diabły” Wydawnictwa Exter Nasza recenzja.

Część pierwsza: Aniołowie

24. Nie ma dwóch podobnych aniołów

Świątobliwy ojciec Paweł z Moll (182 – 1896), flamandzki benedyktyn, który znany jest jako „cudowny robotnik dziewiętnastego stulecia”, powiedział pewnego razu, że: „Nie ma dwóch podobnych aniołów w niebie. Jakże wielka musi być moc Boga, aby stworzyć w jednym momencie te nieprzeliczone legiony niebieskich duchów!” Św. Teresa z Avila (1515 – 1582) miewała częste widzenia aniołów i odnotowuje w swojej Autobiografii, że aniołowie „nie mówią mi swoich imion, lecz jestem całkowicie świadoma tego, że istnieje wielka różnica pomiędzy różnymi aniołami, której nie mam możliwości wyjaśnić”. Ojciec Lamy (1855 – 1931), francuski mistyk, kapłan i wizjoner, powiada, że Matce Boskiej przydano nieskończone mnóstwo aniołów i… zna ona ich wszystkich z imienia. Co się tyczy tych rzesz aniołów, święty ksiądz dodaje: „Każdy anioł posiada swój własny szczególny wyraz twarzy a wszystkie są tak piękne!” Innym razem stwierdza: „Każdy anioł posiada własną twarz”.

25. Czy aniołowie znają przyszłość?

Św. Tomasz z Akwinu (1225 – 1274) pisze w swojej Sumie Teologicznej, że przyszłe zdarzenia są znane jedynie Bogu i że „intelektowi anioła oraz wszelkiego stworzenia daleko do Boskiej wieczności; stąd przyszłość sama w sobie nie może być znana żadnemu stworzonemu intelektowi”. Jednakże święty wspomina o znajomości przyszłości „na podstawie przyczyny”. Na przykład, jeżeli ktoś wskoczy do basenu, najbliższą „przyszłością” jest to, iż się zamoczy. Jeśli wyślemy list, „przyszłością” jest to, że zostanie on doręczony. Święty pisze dalej: „Ludzie nie są w stanie poznać przyszłych rzeczy, za wyjątkiem związków przyczynowych lub Boskiego objawienia. Aniołowie znają przyszłość w podobny lecz w dużo bardziej przenikliwy sposób”. Zatem pewne rzeczy mające wydarzyć się w przyszłości, przed nami ukryte, znane są aniołom. Przyszłe wydarzenia nie połączone związkiem przyczynowym z ich źródłem nie są znane aniołem, jeżeli sam Bóg im ich nie ujawni. Święty jednak dodaje, że „zdarzenia, które wywodzą się z ich przyczyn rzadko są zupełnie nieznane, jak ma to miejsce przy występowaniu zdarzeń przypadkowych lub losowych”.

Św. Augustyn (354 – 430) w swoim dziele O Państwie Bożym, tłumaczy anielską wiedzę o „przyszłości historycznej” w odmienny sposób: „Ich wiedza o świecie czasu i przemian jest większa niż wiedza demonów ponieważ, poprzez Słowo Boże, dzięki któremu powstał świat, rozważają oni ostateczne przyczyny, dlaczego w porządku kosmosu niektóre rzeczy mogą być używane, podczas gdy inne są zabronione i nic nie jest pomieszane”. Święty pisze, że aniołowie nigdy się nie mylą: „Potrafią przewidzieć, poprzez żywe prawa wiecznej i niezmiennej mądrości Bożej, historyczną przyszłość i znają, przez uczestnictwo Ducha Świętego, tę najbardziej nieomylną z przyczyn – wolę Boga. Ten szczególny przywilej wiedzy Bóg zarezerwował dla świętych aniołów. Zatem są oni nie tylko wieczni, lecz także błogosławieni. A tą dobrocią, która udziela im błogosławieństwa jest sam Bóg, który ich stworzył, gdyż ich doskonałą i niewyczerpaną rozkoszą jest dzielenie Bożej obecności”.

26. Czy aniołowie znają nasze sekretne myśli?

Pismo święte podaje: „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne – któż je zgłębi? Ja, Pan, badam serce i doświadczam nerki, bym mógł każdemu oddać stosownie do jego postępowania” (Jr 17, 9–10). Po zacytowaniu tego ustępu św. Tomasz z Akwinu stwierdza stanowczo: „Dlatego to aniołowie nie znają sekretów serca”.

Święty pisze dalej, że chociaż aniołowie nie znają sekretów serc, potrafią do pewnego stopnia je zgłębić. Odbywa się to na dwa sposoby. Pierwszy sposób polega na tym, że „myśl często przejrzana jest nie tylko poprzez akt zewnętrzny, lecz także poprzez zmianę wyrazu twarzy”. Drugi sposób święty cytuje za św. Augustynem, a polega on na tym, że aniołowie potrafią „czasem z największą zdolnością poznać ludzką dyspozycję, nie tylko wyrażoną mową, lecz nawet kiedy powstaje ona w myśli, ale dusza wyraża ją poprzez pewne znaki na ciele”. Św. Augustyn dodaje następnie: „Nie sposób dowieść w jaki sposób jest to uczynione”. Św. Tomasz z Akwinu pisze dalej: „Lecz nie jest tak, że jeśli anioł wie co przenika ludzkie, zmysłowe żądze lub wyobrażenia, to zna jego myśli i wolę”. Św. Tomasz powtarza potem, że: „Jedynie Bóg zna myśli serca i upodobania woli”.

27. Czy aniołowie mają imiona?

Jak wspominał ojciec Lamy (1855 – 1931), Matce Boskiej w charakterze świty przydano tysiące aniołów „i zna ich ona wszystkich po imieniu”. Z całą pewnością znamy imiona trzech Archaniołów, które podaje Pismo święte. Wiemy, że Archanioł Rafał przedstawił się Tobiaszowi: „Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Znamy imię św. Gabriela, gdyż przedstawił się on Zachariaszowi: „Ja jestem Gabriel, który stoję przed Bogiem. A zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę wieść radosną” (Łk 1, 19). Archanioł Michał nie przedstawił się tak jak to uczynili pozostali, lecz jego imię znane było prorokowi Danielowi, który pisał: „Wtedy przybył mi z pomocą Michał, jeden z pierwszych książąt. Pozostawiłem go tam przy królach Persów” (Dn 10,13).

Ponieważ Archanioł Rafał powiedział Tobiaszowi, że jest jednym z siedmiu, którzy stoją przed tronem Boskim, wielu zastanawiało się, jakie są imiona pozostałych czterech Archaniołów. Sugerowano następujące imiona: Uriel, Sariel, Raguel i Jeremial. Jednakże należy zauważyć, iż ostatnie cztery imiona pojawiają się w księdze apokryficznej Enocha i w czwartej księdze Ezdrasza (Ezd 4, 1), których Kościół nie uznaje za księgi kanoniczne. Imiona aniołów znajdujące się poza księgami kanonicznymi Biblii zostały odrzucone za czasów papieża Zachariasza w 745 r. i zostały ponownie odrzucone podczas synodu odbywającego się w Aix–la–Chapelle w 789 roku.

Czy wszyscy pozostali aniołowie posiadają imiona? Prawdopodobnie tak. W Księdze Psalmów czytamy, że Pan „liczbę gwiazd oznacza, wszystkie je woła po imieniu” (Ps 146, 4). Jeżeli gwiazdy mają imiona, to aniołowie z pewnością je posiadają. Jeśli, jak się twierdzi, Matka Boska zna imiona aniołów jej przydzielonych, czy wskazywałoby to na to, że wszyscy aniołowie posiadają imiona? Autorzy dzieł religijnych często radzili, abyśmy nadawali imię według swego wyboru naszemu Aniołowi Stróżowi. Nie po to, żebyśmy mieli zastąpić imię nadane przez Boga, co byłoby niemożliwe, lecz byśmy mogli mieć w ten sposób bliższe relacje z naszym Aniołem Stróżem.

28. Czy aniołowie rozmawiają między sobą?

Wiemy, że kiedy aniołowie wyznaczani są do zadań polegających na dostarczeniu niebiańskiego posłania człowiekowi, często posługują się słowami, tak jak miało to miejsce przy posłaniu św. Gabriela do Matki Boskiej, powiadomieniu Zachariasza o poczęciu św. Jana Chrzciciela i radach św. Rafała dla Tobiasza. Dowiadujemy się, że św. Franciszka Rzymianka (1384 – 1440), która stale widziała swego anioła, odbierała jego wiadomości w słyszalnej formie: „Kiedy mówił, widziała jak jego usta się poruszają; a głos o nieopisanej słodyczy, który jednak zdawał się dochodzić z oddali, dobiegał do jej uszu”.

Zgodnie z tradycją, aniołowie śpiewają pieśni pochwalne Bogu. Ale czy rozmawiają ze sobą w niebie? Ich wzajemne porozumiewanie się, powszechnie nazywane „językiem aniołów”, nie wymaga używania słów dobywających się z ust, jak twierdzi św. Jan Damasceński i Dionizjusz, lecz raczej czegoś co nazywane jest „oświeceniem”. Św. Grzegorz Wielki mówi o tym jako o „wewnętrznej mowie”.

Jak podaje św. Tomasz z Akwinu, aniołowie „rozmawiają” miedzy sobą poprzez sam akt woli, otwierając swe umysły i ujawniając wszelkie idee lub myśli, którymi pragną się podzielić. Święty pisze dalej: „Zewnętrzna mowa, powstająca za pomocą głosu, jest dla nas koniecznością na skutek przeszkody naszego ciała. Tak więc nie jest stosowana przez aniołów, lecz jedynie wewnętrzna mowa przynależy do nich, włączając w to nie tylko wewnętrzną mowę będącą wyobrażeniami umysłu, ale także wiedzą przekazywaną za pośrednictwem woli.

Św. Jan Damasceński pisze, że „aniołowie nie potrzebują ani języka, ani uszu, ale bez pomocy słowa mówionego wymieniają miedzy sobą myśli i rady”. Dionizjusz pisze, że aniołowie są „oświeceni” w boskich tajemnicach przez samego Boga.

Jak pisze o. Pascal Parente: „Symbole i słowa często są bardzo nieodpowiednie do wyrażania pełni myśli lub są one niejasne albo niewłaściwie rozumiane przez słuchacza. Dla otwarcia umysłu i wyjawienia pełni myśli bez pomocy symboli, dźwięków i słów, istnieje wyższa i lepsza forma ekspresji – taką jest pozbawiona słów wymiana idei – język aniołów” (rozdz. 74).
Część druga: diabły

87. Różnica pomiędzy nawiedzeniem i opętaniem

Dwa stany diabelskiego nawiedzenia i opętania rozróżnia się uważając, iż w wypadku opętania diabeł działa na ciało od wewnątrz, podczas gdy w wypadku nawiedzenia dręczy ciało z zewnątrz. Nawiedzenie przybiera formę albo gwałtownego i trwałego kuszenia, albo zewnętrznego oddziaływania na pięć zmysłów. Opętanie to obecność diabła w ciele osoby opętanej. Diabeł nie jednoczy się z ciałem w ten sam sposób jak robi to dusza, ani nie wchodzi do jej wnętrza. Będąc obecnym w ciele, może bezpośrednio oddziaływać na członki ciała, powodując całą gamę uciążliwych ruchów, prowadzących często aż do fizycznego uszkodzenia.

88. Nawiedzenie i dokuczliwe działania diabła

W tym rozdziale wymienimy różne bezeceństwa i obrzydliwe uczynki czynione przez demony, aby świętych rozpraszać, dokuczać im i odwracać ich uwagę. Próbowały to robić wywołując przykre dla pięciu zmysłów człowieka zjawiska.

Atakowały wzrok ukazując się pod strasznymi postaciami takimi, jak: uzbrojeni mężczyźni, odrażające zwierzęta, wilki, dzikie niedźwiedzie, ropuchy, węże itp., które wszystkie zamierzały zaatakować świętych (zob. rozdz. 86).

Atakowały słuch bluźniąc, wypowiadając obsceniczne słowa, wydając okrzyki, piski, jęki i hałasy wszelkiego typu jak te, których doświadczał Proboszcz z Ars i wielu innych świętych (zob. rozdz. 90).

Atakowały smak przez, na przykład, zanieczyszczanie w okropny sposób wszystkiego, co miało być zjedzone przez siostrę Weronikę, kapucyńską zakonnicę.

Nękały węch silnym i nieprzyjemnym zapachem, co było zauważalne nie tylko przez świętych, lecz także przez wiele innych osób przebywających w pobliżu świętych i przez osoby znajdujące się w innych częściach budynku. Zdarzenie takie miało miejsce, kiedy św. Franciszka Rzymianka pomyślała, że ciało w stanie kompletnego rozkładu zostało przyniesione w pobliże i przysunięte do jej twarzy. Jej odzienie cuchnęło nadal nawet po kilku praniach (zob. rozdz. 91).

Atak na zmysł dotyku jest bardzo częstym działaniem diabła. Dręczy on ciało bijąc je, drapiąc, gryząc i kopiąc, czasami wywołując poważne obrażenia. Mówi się, iż służebnica Boża Agnieszka z Langeac była bita dwa razy w tygodniu przez cztery lata przed jej ślubami. Ojciec Pio cierpiał niemiłosiernie z rąk demonów, podobnie jak wielu innych świętych, których wkrótce przedstawimy (zob. rozdz. 89).

Najwcześniejszy opis takich ataków daje nam św. Paweł, kiedy pisze: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie” (2 Kor 12, 7–8).

Innym wczesnym przykładem takich ataków jest ten przeczytany w żywocie św. Meinrada (797 – 861). Jego historia opowiada, że przebywał w swojej pustelni na górze Metzel, gdzie był narażony na ataki dużej grupy demonów ciemności, których mnogości nie dało się zliczyć. Gromadziły się wokół niego i szeptały do jego uszu okropne groźby. Przybierały przerażający wygląd robiąc przy tym tyle hałasu, iż nawet drzewa zdawały się być tym dotknięte. Uważa się, że św. Meinrad w ciągu całego zdarzenia pozostawał spokojny, a nawet odwiedził go anioł, który dodał mu otuchy i szybko odpędził złe duchy, które już nigdy więcej go nie nękały.

W żywocie św. Benedykta (480 – 550) czytamy o dręczeniu, które zostało też opisane w Acta Sanctorum autorstwa bollandystów. Można tam przeczytać się, że kiedy św. Benedykt po raz pierwszy pozostawał w jaskiniach w Subiaco, kilka kilometrów od Rzymu, diabeł dobrze wiedział o dobru, jakie zakon św. Benedykta uczyni dla Kościoła i próbował rozproszyć myśli świętego. Lecz ten wysiłek należy ocenić jako nieporadny. Podobno Szatan zmienił się w kosa, który zaczął krążyć wokół pustelnika i czasami zbliżał się tak bardzo, że święty mógł z łatwością go złapać. Ponieważ zachowanie ptaka było niezwykłe, święty szybko stał się podejrzliwy i uczynił Znak Krzyża. Podejrzenia potwierdziły się, bo kos momentalnie zniknął.

Z historii o dominikaninie, św. Piotrze z Werony (1205 – 1252) dowiadujemy się, że ogromne tłumy zbierały się aby usłyszeć modlitwę świętego. Pewnego dnia, kiedy tłum był aż tak wielki, iż święty musiał modlić się na dworze, diabeł pod postacią czarnego konia wbiegł galopem w tłum, tratując wiele osób, we wszystkich zaś wzbudzając lęk. Zarejestrowano, że: „Święty uczynił po prostu Znak Krzyża i zjawa zniknęła, a wszyscy zgromadzeni widzieli, jak niczym dym rozwiała się w powietrzu”.

Dowiadujemy się o jeszcze jednej dokuczliwości czynionej przez diabła, aby odciągnąć świętego od modlitwy. Pewnego wieczoru, kiedy św. Koleta (1381–1447) czytała swój modlitewnik, zły duch zdmuchnął lampę, której używała. Święta znowu ją zapaliła, ale ogień ponownie został zdmuchnięty. Raz jeszcze ją zapaliła i znowu została zgaszona. Demon szydził z niej i w końcu popsuł lampę i wylał oliwę na książkę. Mimo wszystko święta przetrzymała te wybryki ze spokojem i cierpliwością.

Św. Teresa z Avila (1515 – 1582) relacjonuje, że pewnego dnia: „Kiedy się modliłam, zobaczyłam obok siebie diabła, strasznie wściekłego, drącego jakieś papiery, które trzymał w ręce. Bardzo się uradowałam, bo pomyślałam, że to znaczy, iż została wysłuchana moja modlitwa”. Innym razem święta przebywała w oratorium, powtarzając jakieś modlitwy, „kiedy naprawdę sam diabeł pokazał się na książce”. Pomyślała, że zrobił to w tym celu, aby przeszkodzić jej w dokończeniu modłów. Święta pisze: „Przeżegnałam się i zniknął. Potem zaczęłam od nowa i on wrócił. Myślę, że zaczynałam tę modlitwę trzy razy i nie mogłam jej skończyć, dopóki nie pokropiłam go święconą wodą”.

Św. Teresa w swojej Autobiografii pisze o swoich mnogich doświadczeniach z diabłami i o ich widzeniach. Relacjonuje jedno zdarzenie, „które napędziło mi stracha”.

Przebywałam w miejscu, w którym umarł pewien człowiek. Jak było mi wiadome, przez wiele lat prowadził bardzo grzeszne życie. Lecz przez dwa ostatnie lata był chory i pod pewnym względem wydawało się, że wyprostował drogi swego życia. Zmarł bez spowiedzi, lecz mimo wszystko myślałam, iż nie zostanie potępiony. Jego ciało leżało owinięte w całun, a ja ujrzałam ogromną liczbę diabłów szykujących się by je zabrać, a tymczasem najwyraźniej bawiących się nim i brutalnie je traktujących; ciągnęły je wokoło za pomocą wielkich haków. (…) Podczas reszty uroczystości pogrzebowej nie widziałam diabłów, ale później, kiedy ciało zostało już złożone w grobie, był ich tak ogromny tłum czekający na zabranie swojej własności, iż nie mogłam uwierzyć własnym oczom. (…) Jeśli one w taki sposób traktowały nieszczęsne ciało, pomyślałam sobie, co robią z duszą?

Święta dzieli się z nami pewną głęboką myślą: „Gdyby Bóg sprawił, że te straszne rzeczy, które zobaczyłam, mogły być widziane przez każdego, kto wiedzie grzeszne życie! Myślę, że byłaby to wielka zachęta do poprawy”.

Św. Teresa opowiada też, że pewnego razu diabeł był przy niej przez pięć godzin: „zadając mi takie okropne bóle i sprawiając zarówno wewnętrzną i zewnętrzną udrękę, iż nie mogę uwierzyć, abym mogła je dłużej znosić”. Dodaje, że siostry, które z nią przebywały, były ogromnie przestraszone „i nie miały lepszego pomysłu na to, co można dla mnie zrobić, niż ja sama”. Św. Teresa użyła święconej wody i modlitw, aby zwalczyć ataki i dokuczliwe działania złych duchów.

Świadek licznych objawień i osoba, której przez większość życia towarzyszyła widzialna obecność anioła, św. Franciszka Rzymianka (1384 – 1440) także była niepokojona przez uczynki demonów, które wielokrotnie próbowały przeszkodzić w jej modlitewnym życiu i dobroczynności. Jedno szczególnie dokuczliwe zdarzenie, które jednak święta przyjęła z wielką pokorą, miało miejsce, kiedy diabeł chwycił ją za włosy, uniósł i trzymał zawieszoną nad przepaścią. Zdarzenie trwało kilka minut zanim wezwała imię Jezusa i została uratowana. Można sobie tylko wyobrazić jej wdzięczność za wybawienie, gdyż natychmiast obcięła swoje piękne włosy i złożyła je w ofierze dziękczynnej Bogu, który ją ocalił.

W innym rozdziale tej pracy opowiadamy o bolesnych atakach diabła, których skutki wycierpiał Proboszcz z Ars, św. Jan Maria Vianney (1786 – 1859). Dodatkowo, oprócz tych bolesnych doświadczeń, zdarzały się dokuczliwe działania, które święty cierpliwie znosił. Jedno takie zdarzenie miało miejsce 4 grudnia 1841 roku i zostało opowiedziane przez świętego Proboszcza opatowi Toccanier. Proboszcz wyjawił: „Ostatniej nocy diabeł przyszedł do mojego pokoju, gdy recytowałem brewiarz. Ciężko dyszał i zdawał się wymiotować na podłogę, nie wiem co, ale wyglądało to jak kukurydza albo jakieś inne ziarno. Powiedziałem mu: «Udaję się do Providence opowiedzieć im o twoim zachowaniu tak, że będą mogli tobą pogardzać!»” Święty dodał, że demon natychmiast zniknął.

Kucharka z Providence, Marie Filliat, także była niepokojona przez działania diabła. Podaje, że pewnego razu: „po dokładnym oczyszczeniu rondla, napełniłam go wodą na zupę. Zauważyłam małe kawałki mięsa. Dzień był jednym z dni postnych, opróżniłam więc garnek, przepłukałam i ponownie napełniłam wodą. Kiedy zupa była gotowa do podania na stół, zauważyłam, iż ponownie pływają w niej kawałki mięsa. Proboszcz, gdy mu o tym powiedziałam, odrzekł: «Diabeł uczynił tę rzecz; podaj zupę taką jaka jest»”. Takie dokuczliwe przypadki dotyczące tego świętego i osób znajdujących się wokół niego są liczne.

Pielgrzymka do Rzymu natchnęła św. Klemensa Marię Hoffbauera (1751–1828) do wstąpienia do zakonu redemptorystów. Po święceniach wyjechał ze swojego rodzinnego Wiednia do Warszawy, gdzie stał się główną postacią duchowego i intelektualnego życia miasta, głosząc kazania zarówno po niemiecku, jak i po polsku. Założył kilka szkół i innych instytucji dla młodzieży i spędzał aż osiemnaście godzin w konfesjonale, odpuszczając grzechy i kierując sumieniami. Jest podziwiany za ogromną pracę, jaką wykonał i za niesłabnącą energię w służeniu ludowi Bożemu.

Jego dokonania najwyraźniej doprowadzały demony do wściekłości, gdyż te wiele razy próbowały zniszczyć jego osiągnięcia. Świadkowie w jego procesie beatyfikacyjnym zapewniali o istnieniu tej diabelskiej działalności. W 1801 roku, podczas nauczania o Najświętszym Sakramencie, skierowanego do wielkiego tłumu zgromadzonego w jego warszawskim kościele, dało się słyszeć głośne hałasy jakby duszącego się dziecka, lecz żadnego dziecka nie znaleziono. Innym razem, przed Komunią świętą, można było usłyszeć głośny pomruk i głos krzyczący: „Uduszono dziecko!” Chwilę później inny głos zawołał: „W tłumie właśnie umarła kobieta!” Zgromadzeni bardzo się bali, lecz i tym razem poszukiwanie ofiar okazało się nieskuteczne. Potem w całym kościele rozległy się okrzyki: „Pożar! Pożar! Kościół płonie!” Pojawił się ogień i dym, i nawet osoby z zewnątrz widziały płomienie, lecz kiedy przybyła straż pożarna ani dym, ani ogień nie były widoczne. Całe wydarzenie przypisano działalności diabła.

W żywocie św. Antoniego z Padwy (1195 – 1231) czytamy o diabelskich sztuczkach, które miały miejsce w Brive, miejscu, w którym założył małą pustelnię. Przyjmował tam ludzi, którzy pragnęli naśladować jego umiłowanie ubóstwa i samotności. Pewnego razu, kiedy znajdowali się w wielkiej biedzie z powodu braku żywności, zwrócili się o pomoc do mieszkańców pobliskiej wioski. Pewnego wieczoru kilku jego kompanów widziało bandę awanturników niszczących pole jednego z dobroczyńców i pospieszyło zawiadomić o tym świętego. Św. Antoni bardzo spokojnie odparł: „Nie bójcie się. To nic innego tylko diabelska sztuczka, mająca odwrócić waszą uwagę”. Trudno w to uwierzyć, lecz następnego dnia okazało się, iż pole pozostało nienaruszone.

Wściekłe wysiłki diabła, aby wywołać strach u podróżujących towarzyszy św. Pawła od Krzyża (1694 – 1775) miały miejsce w trakcie jego podróży do Pizy, gdzie został zaproszony przez markiza Montemar, aby nauczać żołnierzy. W połowie podróży, którą św. Paweł odbywał na statku Royal Felluca, rozpętał się okropny sztorm. Statek wkrótce do połowy wypełnił się wodą i marynarze myśleli, że może zatonąć. Mimo to zwinęli żagle i próbowali wiosłować w stronę lądu, ale szybko dostrzegli bezcelowość swoich wysiłków.

Gdy pogodzili się z tym, iż okręt rychło zatonie, św. Paweł od Krzyża stanął na rufie ze wzniesionymi ramionami i krucyfiksem w dłoni. Zwracając się do przerażonych marynarzy rzekł: „Moje dzieci, niczego się nie bójcie, zaufajcie Bogu i Błogosławionej Dziewicy. Sztorm spowodowały diabły, które mnie prześladują”. Potem wszyscy widzieli, jak pobłogosławił morze i zwrócił się do Jezusa, który kiedyś uspokoił wodę i wiatr dla przestraszonych Apostołów. Zanim św. Paweł określił sztorm jako sprawkę Szatana, statek był pełnych pięć mil od lądu; lecz po jego modlitwach znalazł się nagle bezpiecznie pod wieżą Monterno. Nieoczekiwane przybicie do lądu uznane zostało przez wszystkich za cud, co wyrażono okrzykami: „Cud, cud!”

Kiedy św. Antoni Maria Claret (1807–1870) głosił nauki w Sarreal, tak wielu ludzi gromadziło się, aby go usłyszeć, iż kościół był wypełniony po brzegi a wielu nie udało się dostać do środka. Podczas jednego szczególnie żarliwego kazania, wielki kamień oderwał się od wieży i spadł pomiędzy ludzi. Natychmiast święty uspokoił zgromadzonych, ogłaszając, że demon chciał zniszczyć owoce jego nauk, ale Bóg nie pozwolił uczynić nikomu krzywdy.

Mówi się, iż żaden odłamek kamienia nikogo nie uderzył; a cud ten „zwiększył zapał i entuzjazm zgromadzonych tak, iż diabeł został pokonany”.

Diabeł stale przeszkadzał w wysiłkach św. Benedykta (480 – 550), mających na celu wybudowanie klasztoru na Monte Casino. Demon był tak wściekły z powodu tej świętej pracy, że zburzył mur i zabił przy tym jednego z mnichów. Zakonnicy natychmiast zanieśli zmarłego do św. Benedykta, który przywrócił go do życia.

Podczas procesu beatyfikacyjnego brata Andrzeja z Montrealu, czyli Alfreda Bessette (1845 – 1937) promotor wiary spytał Józefa Pichette, osobę świecką i jednego z najbliższych przyjaciół brata, czy brat był kiedykolwiek dręczony przez diabła. „Adwokat diabła” pytał pana Pichette zwłaszcza o incydent, który miał miejsce podczas powiększania prezbiterium w 1928 roku. Pan Pichette opowiedział, że po tym jak on i brat Andrzej modlili się w krypcie, wrócili do prezbiterium i minęli miejsce, gdzie robotnicy usunęli starą posadzkę pozostawiając dziurę wielkości około czterech i pół na trzy metry i głęboką na metr. Wzdłuż jej krawędzi leżała deska szeroka na około pół metra. Józef Pichette kontynuuje:

Staliśmy na niej [desce] zwróceni tyłem do ściany, a brat Andrzej wyjaśniał mi, jak zostaną połączone stare i nowe konstrukcje. Brat krzyknął: „Jaki Bóg jest dobry!” Nie miał czasu, aby skończyć zdanie, gdyż nagle opuścił miejsce przy mnie, jakby chciał przelecieć nad ziejącym u naszych stóp otworem. Uniósł się, nie przymierzając się w ogóle do skoku i wylądował po drugiej stronie, uderzając głową o deskę i pozostał tam z nogami zwisającymi w dół, a ja pobiegłem po pomoc. Moim zdaniem ten skok wydawał się mieć około trzy i pół metra i nie mogłem zrozumieć, jak człowiek mógł tak daleko skoczyć.

Rok później, kiedy Józef Pichette był w oratorium, brat Andrzej pokazał mu książkę – żywot siostry Marii Marty Chambon (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1937 roku), a szczególnie jedną stronę, która mówiła, iż diabeł wiele razy przenosił w podobny sposób tę siostrę. Pan Pichette powiedział: „Wtedy w końcu zrozumiałem, że skok, który brat Andrzej wykonał rok wcześniej, musiał zostać spowodowany przez diabła”.

Bardzo trudno jest w odpowiedni sposób opisać działania diabłów, których doświadczyła bł. Maria Fortunata Viti (1827– 1922). Pewną liczbę tych nieprzyjemnych incydentów podaje jej biograf: na przykład raz kończyła ona pewien pilny haft, gdy zginęła jej szpulka nici. Szukając jej bardzo uważnie, w końcu znalazła ją starannie ukrytą pod poduszką. Innym razem, kiedy usiadła przy kądzieli, aby skończyć przędzę, nagle „zobaczyła jak jakieś niewidzialne ręce poderwały wcześniej przygotowaną do pracy przędzę i rzucały nią we wszystkich kierunkach”. Znowu innym razem, gdy się rano ubierała, odkryła, iż zginął jeden z jej butów. Znalazł się później w izbie chorych. Diabeł nie tylko sprawdzał jej cierpliwość przekładając przedmioty, ale również psując lub niszcząc rzeczy, które robiła.

Najbardziej dokuczliwe działanie diabła miał miejsce w jadalni. Siostry, które pracowały w kuchni zwróciły uwagę, iż błogosławiona z niechęcią spożywa postawione przed nią jedzenie. Kiedy ją o to zapytano, święta zakonnica, w swojej prostocie i szczerości wyjawiła, iż widok jedzenia przyprawia ją o mdłości od czasu, gdy diabeł sprawił, że wygląda ono jakby chodziły po nim żywe larwy i obrzydliwe robaki. Wiemy, że bł. Maria pozostała niewzruszona podczas tych wszystkich ciężkich prób i tym sposobem zwyciężyła diabelskie zamiary. Jej biograf zapewnia nas, że:

Siostra Fortunata pozostawała za każdym razem tak prostolinijna i szczera, tak skromna i uległa, i posiadała tak wyraźny zmysł praktyczności, iż nie może być tutaj mowy o wymysłach jej wyobraźni, chorej fantazji czy histerycznych halucynacjach.

Wiemy, że bł. ojciec Pio był nie tylko często fizycznie atakowany przez diabła, ale także doświadczył innych dokuczliwych jego działań. Dowiadujemy się, iż przez kilka lat ojciec Agostino wymieniał listy ze stygmatykiem, ale w 1912 roku otrzymał list usmarowany atramentem i trudny do odczytania. Anioł Stróż świętego księdza podpowiedział ojcu Agostino, aby umieścił krucyfiks na zaplamionych literach, co też uczynił. Prawie natychmiast stały się na tyle czyste, że mógł je przeczytać.

Teraz przedstawimy uczynki diabła, których dokonał, aby zademonstrować swoje niezadowolenie z powodu ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Wydarzenia rozpoczęły się w nocy 8 grudnia 1854 roku, po dniu radości i modlitw ku czci Niepokalanego Poczęcia, w Domu Macierzystym Sióstr Szkolnych NMP w Milwaukee.

Kiedy kandydatki (młode dziewczęta wstępujące właśnie do zakonu) weszły do swoich sypialni, zauważyły, że na ich łóżkach została rozlana woda. Po doprowadzeniu wszystkiego do porządku, przespały noc spokojnie i bez przeszkód. Jednakże następnej nocy zagłębienia w ich poduszkach były wypełnione wodą, a nic poza tym nie było mokre. Czasami znajdowały wodę w swoich nocnych czepkach, które mimo to stały sztywno na ich łóżkach. Czasami dzwon znajdujący się w pomieszczeniu poniżej głośno się odzywał. Przedmioty pozostawione na stole w dormitorium przesuwały się z miejsca na miejsce, chociaż nie widziano, aby ktoś je przenosił. Często kandydatki otrzymywały gwałtowny cios w ucho od niewidzialnej ręki. Noce, w czasie których te wydarzenia nie miały miejsca, obfitowały w inne niedogodności. Wtedy, na przykład: „brudna woda kapała z sufitu, niezwykłe dźwięki budziły je ze snu, nieprzyjemny zapach wypełniał ich szafy i pokoje, a także znaleziono ich ubrania pocięte na kawałki tak, iż nie można ich było już nosić”.

Matka Przełożona od samego początku wiedziała, że sprawcą tych kłopotów były siły nieczyste, ale świadoma była, że Królowa Nieba i Ziemi, której poświęcony był zakon, ochroni je i przyniesie wybawienie. Z drugiej strony kandydatki zaczęły cierpieć z braku snu i ciągle rosnącego niepokoju, iż mogą nie wytrwać w swoich postanowieniach. Matka Karolina zaprosiła biskupa Henni, aby zobaczył budynek i wysłuchał indywidualnych raportów. W końcu biskup orzekł, że diabeł usiłował zniszczyć postulaturę, która była wtedy pełna kandydatek. Ostrzegł także: „Zważajcie, aby nie było pośród was jakiejś pośredniczki, przez którą on działa”.

Okazało się tak właśnie być, kiedy wyszło na jaw, że jedna z kandydatek zataiła przed siostrami pewien problem. Tak się stało, że ta młoda dama miała wyjść za mąż, ale udało jej się uniknąć tego zobowiązania, wstępując do wspólnoty. Odrzucony zalotnik zemścił się „wzywając siły zła na wspólnotę”. Kiedy biskup się o tym dowiedział, polecił jej opuścić zakon. Po tym wszystko wróciło do normy.

Znalazły się osoby spoza zgromadzenia, które dowiedziawszy się o tych wydarzeniach, sugerowały, że owe incydenty mogły powstać w naturalny sposób. Jednak odpowiedź była zawsze taka, że to niemożliwe, gdyż bardzo szybko powołano komisje śledcze, zarówno wśród kandydatek, jak i sióstr. Nikomu nie pozwalano zostawać w tyle, kiedy wszystkich wołano do zwykłych zajęć. Jeśli jakaś kandydatka była niedysponowana, dwie lub trzy inne były wybierane losowo przez siostry, aby jej pomagać i pozostawać z nią do chwili, gdy będzie zdolna wrócić do swoich obowiązków. Możliwość, że te sztuczki były dziełem jednej lub większej liczby kandydatek została również odrzucona, gdyż „nikomu nie pozwalano o żadnej godzinie iść bez towarzystwa do dormitorium, którego drzwi pozostawały zamknięte, podobnie jak i te od wszystkich przylegających pokojów. Kiedy w nocy odzywał się dzwon, każdy dzwon znajdujący się w klasztorze był zamknięty w pokoju zajmowanym przez dwie siostry, które miały przy sobie klucz. Z początku podejrzewano oszustwo, lecz wydarzenia nie były spowodowane ludzkim działaniem”.

Wszystkie siostry, które doświadczyły diabelskich sztuczek w ten lub inny sposób, odczuwają taki sam sentyment, jak jedna z nich: „Nigdy nie żałowałam tego doświadczenia – to mi dobrze zrobiło”.
89. Działania diabła sprawiające ból

Diabeł rozpoczął swoje ataki na chrześcijan zaraz po Zmartwychwstaniu. Św. Paweł pisze: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie (…)” (2 Kor 12, 7–8)

Św. Antoni Pustelnik (251 – 356) cierpiał męki z rąk diabła będąc zaledwie w wieku osiemnastu lub dwudziestu lat. Rozdzielił swój spadek pomiędzy biednych i udał się na pustynię, aby szukać doskonałości i wieść ascetyczny żywot. Diabły wpadły we wściekłość z powodu jego decyzji i „kusiły go dzień i noc” myślami o mieniu, które rozdał i luksusie, który za sobą zostawił. Podsuwały mu myśli o pieniądzach i sławie i ostrzegały go, że osiągnięcie cnoty jest trudne i może odbić się na jego zdrowiu. Gdy te i inne kuszenia się skończyły, demony przeszły do poważniejszych działań. Św. Atanazy (zm. 373), który był pierwszym biografem świętego, pisze w przedmowie do swojej książki: „Spieszyłem się, aby pisać o tym, co sam wiem, bo widziałem go często i o tym, czego mogłem się od niego nauczyć; bo byłem jego pomocnikiem przez długi czas”. Św. Atanazy pisze, że św. Antoni na początku swojego ascetycznego życia, kiedy miał około trzydziestu pięciu lat:

poprosił jednego ze swoich znajomych, aby przynosił mu od czasu do czasu chleb, po czym wszedł do jednego z grobowców; przyjaciel zamknął za nim drzwi i święty pozostał sam wewnątrz. Tego wróg nie mógł znieść, gdyż bał się, że Antoni stopniowo będzie wypełniał pustynię mnichami. Pewnej nocy przyszedł z hordą demonów i tak pobił świętego, że ten leżał na ziemi nie mogąc wydać głosu z powodu bólu. Gdyż, jak powiedział, ból był tak ostry, że ciosy zadane ludzką ręką nie mogły spowodować takich mąk. Dzięki Boskiej Opatrzności następnego dnia przyszedł jego przyjaciel przynosząc chleb i kiedy otworzył drzwi i zobaczył go leżącego jak martwy na ziemi, podniósł go i zaniósł do wiejskiego kościoła, gdzie położył go na ziemi. Wielu krewnych i mieszkańców wioski czuwało przy Antonim, tak jak się czuwa przy zmarłym.

Około północy św. Antoni obudził się i widząc, że wszyscy są pogrążeni we śnie, skinął na swojego przyjaciela, który go podniósł i zgodnie z życzeniem świętego ponownie zaprowadził do grobowca nikogo przy tym nie budząc. Po przybyciu do grobowca, drzwi znowu były zamknięte. Św. Atanazy mówi dalej: „Nie mógł stać z powodu obrażeń, lecz modlił się na leżąco”. Diabeł widząc, że fizyczny uszczerbek nie odwiódł Antoniego od modlitwy, odwiedzał go tej nocy pod postacią różnych zwierząt, które ryczały i szykowały się do ataku. Antoni rzekł im wtedy: „Gdybyście mieli w sobie jakąś moc, wystarczyłoby, że przyszedłby tylko jeden z was; lecz Pan odebrał wam waszą siłą i dlatego próbujecie przestraszyć mnie, jeśli to możliwe, waszą mnogością. Oto znak waszej bezsilności, że przybraliście kształty potworów (…) nasza ufność w Panu jest jak pieczęć i jak mur obronny”.

Św. Antoni znosił wiele pokus. Można przede wszystkim wspomnieć o wizji powabnej kobiety, a także o pojawieniu się złota, które było tylko złudzeniem. Lecz Antoni przezwyciężył wszystkie pokusy i wykonał wiele dobrej pracy, włączając w to uzdrawianie, a także duchowe kierownictwo nad odwiedzającymi go wiernymi. Przyczynił się poważnie do zwycięstwa nad herezją ariańską i do organizowania luźno związanych wspólnot, które w końcu stały się początkiem życia zakonnego w Kościele. Najbardziej artystycznie udane obrazy przedstawiające św. Antoniego ukazują go w walce ze straszliwymi demonami, które go smagają, biją i gryzą. Mimo tych ataków i ogromu pracy oraz pokut, zmarł w wieku 105 lat.

W biografii św. Dominika (1170 – 1221) czytamy, jak ściśle bracia przestrzegali wszystkich reguł nowego zakonu, którego był on założycielem. Następujący przykład ich posłuszeństwa ujawnia siłę niektórych demonów i ich wściekłość skierowaną przeciwko tym, którzy kroczą ku świętości.

Pewnej nocy jeden z braci przebywał w prezbiterium zatopiony w modlitwie, kiedy „został schwycony przez niewidzialną rękę i gwałtownie przeciągnięty przez cały kościół tak, iż głośno krzyczał o pomoc”. Wspomina się, że takie incydenty zdarzały się bardzo często w początkach istnienia zakonu dominikańskiego. „Usłyszawszy krzyk, ponad trzydziestu braci zbiegło się do kościoła, aby pomóc cierpiącemu, lecz na próżno; oni również byli brutalnie łapani i jak on ciągnięci i bezlitośnie rzucani”. W końcu przybył brat Reginald, przyprowadził pierwszego z braci przed ołtarz Św. Mikołaja i odprawił demona precz. Warto zauważyć, że śluby milczenia złożone przez braci zostały zachowane, ponieważ „pomimo oszołomienia i grozy wydarzenia nikt z obecnych, których zebrała się znaczna liczba, nie odważył się powiedzieć jednego słowa ani nawet wydać z siebie dźwięku”, oprócz pierwszego z braci, który krzyknął, kiedy został zaatakowany.

W Kwiatkach św. Franciszka napisano, że św. Franciszek z Asyżu (1181–1226) został kiedyś w trakcie modlitwy zaatakowany przez demony, podczas gdy jego towarzysze byli pogrążeni we śnie. Napisano tam, że: „ogromna liczba najstraszliwszych diabłów przybyła z wielkim hałasem i zamętem, i zaczęły go niepokoić i atakować. Jeden złapał go tu, drugi gdzie indziej. Któryś ciągnął go w dół, inny w górę. Jeden czymś mu groził, drugi za coś złorzeczył. I tak próbowali mu na różne sposoby przeszkodzić w modlitwie”. Gdy święty przemówił do demonów, te „schwyciły go jeszcze mocniej i z większą wściekłością i zaczęły ciągnąć go po całym kościele, zadając mu wiele ran i dręcząc go jeszcze mocniej”. Podczas tego wydarzenia święty zwracał się do Pana mówiąc, że jest gotów wycierpieć każdy ból z miłości do Niego. Przekaz dodaje: „Demony upokorzone i pokonane przez jego wytrwałość i cierpliwość odeszły”. Następnie święty opuścił kościół i udał się do pobliskiego lasu, gdzie oddał się łzami zroszonej modlitwie.

O innej konfrontacji z diabłem dowiadujemy się od Tomasza z Celano, towarzysza św. Franciszka. Pisze on, że święty przebywał w Rzymie na prośbę kardynała Leona od Świętego Krzyża. Św. Franciszek, jako odosobnione miejsce na modlitwę wybrał wieżę, która była podzielona dziewięcioma łukowatymi sklepieniami, co sprawiało, że pomieszczenia wyglądały jak cele dla pustelników. Podczas pierwszej nocy, kiedy chciał odpocząć: „przybyły diabły i czyniły przygotowania do wrogich działań… Biły go bardzo mocno przez długi czas i w końcu zostawiły na pół żywego. Gdy odeszły i święty odzyskał oddech, zawołał śpiącego w innym pomieszczeniu towarzysza, i powiedział do niego: «Bracie, chciałbym, abyś został przy mnie, gdyż boję się pozostać sam, bo diabły przed chwilą mnie biły»”. Tomasz z Celano kontynuuje: „Święty drżał i trząsł się jak osoba cierpiąca od wysokiej gorączki”.

Bł. Rajmund z Capui, spowiednik i biograf św. Katarzyny z Sieny (1347–1380), podaje kilka przykładów, kiedy diabeł niepokoił tę świętą, ale jedno szczególnie godne odnotowania wydarzenie miało miejsce, kiedy wracali do Sieny. Bł. Rajmund podaje, że święta siedziała na ośle.

Znajdowaliśmy się niedaleko miasta, kiedy nagle została wyrzucona z siodła i spadła jak długa w głęboki rów. Wezwałem Matkę Bożą i ujrzałem Katarzynę jak wesoło się śmieje leżąc na ziemi. Powiedziała, że to był jeden z ciosów „złodzieja” [diabła]. Wsiadła na osła i znów ruszyliśmy w drogę, lecz kiedy przeszliśmy odległość około strzału z łuku, zły duch zrzucił ją ponownie i znalazła się w błocie przywalona zwierzęciem. Wydobyłem ją z błota i nakłoniłem, aby nie siadała ponownie na grzbiet osła, bo byliśmy dość blisko miasta, więc kontynuowała podróż idąc między nami pieszo. Lecz stary wróg nie uznał się za pokonanego i popychał ją raz w jedną, raz w drugą stronę tak, że gdybyśmy jej nie podtrzymywali, nie wiadomo ile razy by się przewróciła. A cały czas śmiała się z niego, traktując go z pogardą i nie szczędząc szyderstw.

Bł. Krystyna Stommeln (zm. 1312) poczuła w młodym wieku pociąg do życia jako beginka (kobieta, która, wraz z innymi świeckimi kobietami, wiodła pobożne życie w przylegających do siebie domach). Jej życie było tak niepospolite, że Butler wskazuje na nie, jako jedno z najbardziej niezwykłych w hagiografii i przyznaje, że gdyby jej doświadczenia nie były widziane przez naocznych świadków i notowane przez ojca Piotra z Dacii, można by podejrzewać, że błogosławiona była ofiarą psychicznej choroby lub halucynacji. Od dziesiątego roku życia doznawała objawień i przeżywała ekstatyczne wizje, a także doświadczyła strasznych ataków diabła. Ojciec Piotr pisze, że pewnego razu znaleziono Krystynę w pełnym błota dole, a ona sama nie potrafiła powiedzieć, jak do tego doszło. Ojciec Jan z Kolonii, ksiądz z parafii, podaje, że diabeł trzykrotnie wyciągał ją z łóżka, a raz porzucił na dachu domu. Innym razem zostawił przywiązaną do drzewa w ogrodzie. Ojciec Jan osobiście ją rozwiązał w obecności jej matki i innych osób. Diabeł dręczył ją też przytwierdzając do jej ciała gorące kamienie, które mogli zobaczyć i dotknąć świadkowie.

Ojciec Piotr podaje również szczegółową listę zdarzeń, w czasie których Krystyna, jej goście, ojciec Piotr i inni dominikanie, duchowni i osoby świeckie, zostawali oblani pomyjami, które pojawiły się nie wiadomo skąd. Miały miejsce również różne inne formy diabelskiej aktywności, np. demon gryzł ją niewidzialnymi zębami i wyrywał z jej ramion kawałki ciała. Błogosławiona była nękana przez Szatana przez wiele lat, jednak dożyła wieku lat 70 z reputacją wielkiej świętości. Papież Pius X zatwierdził jej kult w 1908 roku. Żywoty Butlera odnotowują: „Stolica Apostolska przekonała się, że dowody dotyczące osobistej cnoty błogosławionej Krystyny usprawiedliwiają jej lokalny kult trwający kilka wieków”.

Uważa się, że kiedy demony po raz pierwszy ukazały się św. Kolecie (1381–1447), nie dotknęły jej, lecz później traktowały ją tak brutalnie, że jej ciało było nieludzko posiniaczone. Raz została tak okrutnie potraktowana, iż półżywa leżała na podłodze swojej celi.

Podobnie było w przypadku służebnicy Bożej Marii od Jezusa, która jest bardziej znana jako Maria z Agredy (1602 – 1665). Na początku jej religijnego życia Jezus Chrystus, dla oczyszczania swojej służebnicy wybrał jako jej źródło ekspiacji ataki Szatana.

Mdłości stały się częste i bolesne, do tego doszły cielesne udręki wywołane przez Szatana, który kusił ją też wstrętnymi słowami i obrazami. Uczyniła szybki postęp w cnocie, lecz Szatan wpadł w taki gniew z powodu jej umacniania się w doskonałości, że kontynuował swoje ataki na jej ciało z jeszcze większą siłą, tak że wydawało się, iż połamie jej wszystkie kości. Raz nawet jej życie było w niebezpieczeństwie. Ataki te czasami były przerywane objawieniami Maryi i Jezusa Chrystusa, które ją bardzo inspirowały i umacniały. Później Maria z Agreda często podlegała bilokacji, podczas której pojawiała się w Ameryce, gdzie nauczała Indian wiary katolickiej, i fakt ten został stwierdzony ponad wszelką wątpliwość.
Diabeł obchodził się okrutnie także ze św. Katarzyną Tomŕs (1533 – 1574), która jako dziecko była tak religijna, że kilka zgromadzeń zakonnych chciało ją przyjąć w swe szeregi. W wieku 20 lat zdecydowała się przystąpić do kanoniczek św. Augustyna w ich klasztorze Św. Marii Magdaleny w Palma. Dzięki swej pokorze i słodyczy szybko zyskała szacunek. Obdarzona łaską przeżywania uniesienia po przyjęciu Najświętszego Sakramentu, doświadczyła też pokus i srogich ataków diabła, które przysparzały jej bólu i siniaków. Chociaż inne siostry nie mogły zobaczyć napastników, jednak mogły usłyszeć przeraźliwe jęki i krzyki.

Rozmiar tych ataków ukazuje zdarzenie, w którym demon złapał św. Katarzynę, kiedy szła do refektarza. Na oczach swoich towarzyszek została uniesiona w powietrze i wrzucona do cysterny wypełnionej błotem i wodą, z której z najwyższym trudem udało się ją wyciągnąć. (Przypomina to doświadczenie bł. Krystyny Stommeln, o którym wspomniano wcześniej). Uznana już za życia za świętą, św. Katarzyna Tomŕs umarła w wieku 41 lat i została kanonizowana w 1930 roku.

Również św. Maria Magdalena Pazzi (1566 – 1607) doznawała fizycznych cierpień podczas ataków demonów, którzy czasami przybierali „postać jadowitych żmij, które pokrywały jej ciało i kąsając sprawiały jej wielki ból”. Innymi razy diabły biły ją „tak wściekle, że wydawało jej się, iż jest torturowana rozgrzanymi do czerwoności szczypcami, że odcinają jej kończynę za kończyną (…) tak boleśnie, że myślała, iż na pewno umrze”.

Rówieśnik i przyjaciel św. Ignacego Loyoli (1491–1556) pisze, że: Pewnej nocy, kiedy Ignacy spał, diabeł przyszedł i usiłował go udusić. Próbował go udusić ściskając go za gardło tak mocno, że Ignacy nie mógł w żaden sposób wezwać świętego Imienia Jezus. Lecz gdy diabeł, zdawało się, że opanował już duszę i ciało, odpowiadając na siłę siłą, Ignacy w końcu zdołał wypowiedzieć Imię Jezusa i tym samym odparł atak. Po tej walce (co później zauważyliśmy i zanotowaliśmy) miał nieco ochrypły i przyciszony głos. O ile dobrze pamiętam, to wydarzenie miało miejsce w roku 1541.

Ten sam biograf odnotował jeszcze jeden przypadek ataku na św. Ignacego. Miał miejsce, kiedy młody mężczyzna imieniem Jan Paweł, który przez długi czas był towarzyszem świętego, spał w małym pokoju przylegającym do izby św. Ignacego. Obudził się on w nocy i słyszał odgłosy ciosów, tak jakby silni mężczyźni bili Ignacego, który jęczał przy każdym zadawanym mu razie. Natychmiast pobiegł do jego pokoju i zastał go siedzącego na łóżku i przyciskającego do piersi pierzynę. Kiedy spytał, co się dzieje, święty polecił mu jedynie wrócić do łóżka. Jan Paweł zrobił, co mu kazano, lecz wkrótce ponownie usłyszał te same odgłosy. Tym razem zastał świętego oddychającego ciężko, jak po bardzo wyczerpującej walce. Podobno św. Ignacy nigdy nie widział diabłów, które go dręczyły i ani trochę się ich nie bał.

Św. Ignacy Loyola był kiedyś duszony przez diabła. Podobne wydarzenie przytrafiło się Janowi od św. Samsona, który był niewidomym, świeckim bratem karmelitą (zm. 1636). Nie tylko był często kuszony i dręczony przez diabła, lecz aby zniweczyć jego wysiłki, diabeł także próbował go udusić. Według świadków demony pojawiły się pod postacią przeraźliwych bestii, które drapały go, wydając przy tym mrożące krew w żyłach wrzaski; ślady po pazurach i sińce były dobrze widoczne na jego rękach i twarzy, co zostało sprawdzone przez jego towarzysza, ojca Mateusza Pinault. Brat Jan wyśmiewał często diabły i szydził z nich, zanim z powrotem odesłał je do piekła, aby zostały ukarane przez ich władcę: „ponieważ pozwoliły pokonać się przez słabą istotę ludzką”.

Św. Małgorzata Maria Alacoque (1647 – 1690), której zostały przekazane modlitwy do Serca Jezusowego, nie została pominięta przez Szatana, który często sprawiał, że upadała i tłukła to, co niosła. Sama święta przekazuje nam: „Kiedyś, gdy niosłam garnek pełen rozżarzonych węgli, sprawił, że spadłam na sam dół ze szczytu schodów. Żaden z węgli nie został rozsypany i nie stała mi się najmniejsza krzywda; świadkowie zajścia myśleli, że musiałam sobie złamać obie nogi. Ale ja czułam przy sobie mojego wiernego Anioła Stróża, gdyż często otrzymywałem łaskę jego obecności”.

Kiedy św. Paweł od Krzyża (1694 – 1775), założyciel Zgromadzenia Księży Pasjonistów, odbywał podróż dla posługi miłosierdzia lub cierpiał z powodu fizycznych dolegliwości, diabeł atakował go tak wściekle, że jego towarzysze w wierze mogli zauważyć sińce. Wydaje się, że diabeł zdecydował się również przerywać mu czas odpoczynku i często go niepokoił. Pewnej nocy, kiedy usiadł na łóżku, poczuł jak jego głowę łapią jakieś niewidzialne ręce. Uderzono nią z taką siłą o mur, że zakonnik, który spał w pokoju obok, obudził się. Następnego ranka, kiedy spowiednik św. Pawła spytał go, jak się czuje, święty odpowiedział słowami pełnymi humoru: „Bóg nie pozwala, aby działania diabła uczyniły komuś jakąś wielką krzywdę; lecz mimo wszystko, wielkiej przyjemności też nie sprawiają”.

Diabeł, który dręczył bł. Annę Marię Taigi (1769 – 1837), zaczął działać po tym, jak pomogła niesfornemu bratu swojego przyjaciela, monsignore’a Natali. Ten młody człowiek nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa po tym, jak zamężna kobieta, z którą współżył, zmarła nagle bez przyjęcia sakramentów Kościoła. W nocy następującej po jego wizycie w domu bł. Anny Marii, diabeł dręczył fizycznie tę świętą gospodynię, a potem próbował ją udusić. Monsignore Natali, który był tam obecny, przeraził się hałasem z piekła rodem. Rady i modlitwy bł. Anny Marii zaowocowały ostatecznie przemianą młodzieńca. Niestety, niedługo potem zachorował i wiedząc, że wkrótce opuści ten świat, wezwał księdza. Wyspowiadał się i umarł w objęciach Kościoła. Jak powiedziała bł. Anna Maria: „Bóg złapał go za włosy”.

Męczarnie, które wycierpiała z powodu tego młodzieńca, nie były jedynymi doświadczonymi z rąk diabła. Ponieważ łagodne metody nie były w stanie zmienić jej postępowania i skłonić by zaprzestała czynienia dobra, diabeł przeszedł do bardziej radykalnych działań. Dowiadujemy się, że diabły zaczęły wyć jak dzikie bestie, podczas gdy zwierzęta „rodem z Apokalipsy” nawiedzały jej dom. Słychać było pukanie do drzwi i okien. Meble zostały poprzewracane. Bł. Anna Maria była uderzana, bita i kopana po głowie i ramionach. Kardynał Pedicini opowiada: „Złapały ją za szyję, stratowały ją nogami, poddały ją straszliwym męczarniom i próbowały złamać jej czystość zmysłowymi obrazami”. Na szczęście owe wydarzenia miały miejsce w nocy, kiedy jej dzieci spały i nieświadome były tego, co się dzieje, a jej mąż Dominik nie wrócił jeszcze z pracy.

Pan Natali, który mieszkał w mieszkaniu nad Beatą i jej rodziną, był świadkiem wielu tych diabelskich czynów. W swych Wspomnieniach Msgr. Nataliego, prałat podaje szczegóły tych i różnych innych konfrontacji bł. Anny Marii ze złymi duchami. Wiele z nich zrelacjonował także podczas jej procesu beatyfikacyjnego. Wspomniany wcześniej kardynał Pedicini również zaświadczył, że „widział Annę wiele razy płaczącą jak dziecko z powodu okrutnego traktowania, którego doświadczała”. Oprócz kardynała Pediciniego i pana Natali świadkami owych ataków było trzech kardynałów, trzech biskupów, trzech markizów, angielski lord, trzech duchownych, dwie księżne, rodzina Anny, służący oraz sąsiedzi.

W biografii Proboszcza z Ars, św. Jana Marii Vianneya (1786 – 1859) czytamy, iż był on wiele razy budzony w nocy przez diabły i ich okropne hałasy. Jednak nie zadawalały się one przeszkadzaniem w trakcie tych zaledwie kilku godzin snu, na które pozwalał sobie w ciągu każdej nocy. Kładły ręce na wątłe ciało kapłana, przez co demonstrowały swoją frustrację wywołaną licznymi nawróceniami dokonanymi dla Kościoła i wieloma duszami, które pojednały się ze swoim Odkupicielem. Nie jeden raz święty wyczuwał rękę muskającą jego twarz lub miał wrażenie, że szczury przebiegały po jego ciele. Czasami diabeł próbował zrzucić świętego z łóżka.

Często słyszano jak święty Proboszcz mówił, że kiedy ataki na jego ciało nasilały się, był to znak, że „jutro będzie dobry połów”. Innymi razy mówił: „Diabeł nieźle mnie wytrząsł ubiegłej nocy, jutro będziemy mieli ogromną liczbę ludzi”. Święty powiedział, że: „Dręczy mnie w rozmaity sposób. Czasami łapie mnie za stopę i ciągnie po pokoju. Robi tak, bo nawracam dusze dla dobrego Boga”. Bardziej przerażające były odgłosy wydawane przez diabły, słyszane i poświadczone przez wielu parafian. Opisy piekielnych dźwięków można znaleźć w następnym rozdziale tej książki (rozdz. 90).

Św. Antoni Maria Claret (1807–1870) przebywał przez pewien czas w Vichyi pewnego ranka nie zjawił się na śniadaniu. Domownicy myśląc, iż jest chory, zapukali do jego drzwi i spytali, czy mogą w czymś pomóc. Ponieważ nie byli przyzwyczajeni do narzekania świętego, mocno się zdziwili, gdy powiedział: „Bardzo boli mnie bok”. Lekarz i chirurg wezwani, żeby go zbadać, znaleźli straszną ranę w boku „tak, jakby jego ciało zostało poszarpane przez pazury dzikiej bestii”. Obrażenie było tak duże, iż można było zobaczyć kilka żeber. Św. Antoni Maria nigdy nie wspomniał, co było jego przyczyną, lecz każdy, kto ją widział, nie miał wątpliwości, iż była to sprawka diabła.

Kilka dni później lekarze wrócili, aby ponownie zbadać swojego pacjenta i stwierdzili, że w ranę może wdać się gangrena. Postanowili następnego dnia przeprowadzić operację chirurgiczną. Jednakże gdy nazajutrz przybyli, pacjent przywitał ich z uśmiechem na twarzy. Wyjaśnił, że w nocy uleczyła go Błogosławiona Maryja, ale lekarze nalegali, aby pozwolono im obejrzeć ranę. Jakie było ich zdumienie, gdy nie znaleźli niczego oprócz jasnej, nieskażonej skóry, bez najmniejszego śladu blizny! Doktorzy zaskoczeni swoim odkryciem stwierdzili, że uzdrowienie nie było naturalne, natomiast inni określili je mianem cudu.

Ojciec Paweł z Moll (1824 – 1896), flamandzki benedyktyn, znany jako „cudowny robotnik dziewiętnastego wieku”, wycierpiał niemało z ręki diabła, który bardzo brutalnie się z nim obchodził. Dobry ksiądz powiedział kiedyś pewnemu farmerowi: „Diabeł nagle wyciągnął mnie z łóżka i rzucił z całej siły o podłogę”. Farmer spytał, czy go ten atak nie przestraszył. Ojciec Paweł odrzekł: „Tym, czego znacznie mocniej powinniśmy się obawiać jest świat, w którym roi się od diabłów i gdzie diabeł sprawuje władzę”.

Wiele z ataków skierowanych na Teresę Helenę Higginson (1844 – 1905) odbyło się przy świadkach, podczas gdy inne były słyszane z pokoju przylegającego do jej sypialni. Ona sama pisała o nich do swojego spowiednika. W jednym z listów czytamy: „Zawsze kiedy nasz drogi, dobry Bóg wysłuchał moich skromnych modlitw za biednych grzeszników, on, diabeł, zwykł był wpadać w szał, bić mnie, szarpać i prawie udusić”. Innym razem napisała, że „przyczyną, dla której diabeł pluł i rzucał we mnie potwornie śmierdzącymi, obrzydliwymi nieczystościami, był fakt, iż zdecydowałam się wtedy surowiej umartwiać swoje zmysły”.

Jedna z przyjaciółek panny Higginson, nauczycielka i później zakonnica, panna Susan Ryland, dzieliła z nią kiedyś pokój i była świadkiem wielu niezwykłych wydarzeń i ataków na tę mistyczkę. Panna Ryland opowiada, że często słychać było pukanie do drzwi. Gdy Teresa podchodziła, aby je otworzyć, otrzymywała nagły cios w twarz zadany niewidzialną ręką. Kiedy szła otworzyć panna Ryland, nikogo nie było. Pewnego razu panna Higginson po otwarciu drzwi wróciła ze znaczną opuchlizną z jednej strony twarzy, która stopniowo przechodziła w okropnego sińca. Wiele razy goście słyszeli, jak panna Higginson była w swoim pokoju przewracana i bita, a jej głową uderzano z całej siły o drzwi. W takich wypadkach biegli do jej pokoju, lecz ona zawsze odpowiadała, że to był diabeł, który nie potrafi uczynić im krzywdy.

Siostra Józefa Menendez (1890 – 1923), której proces beatyfikacyjny już się rozpoczął, doświadczyła wielu objawień diabła. W końcu nie tylko ukazywał się jej, lecz często chwytał ją i zabierał w różne części klasztoru, gdzie ją bez przerwy bił. Nawet zapalił na niej ubranie, co spowodował rany, których wyleczenie zabrało dużo czasu. Jej towarzyszki nie widziały demona, gdyż jak czytamy:

Mnóstwo ciosów, zadawanych przez niewidzialną pięść, spadało na nią w dzień i w nocy, zwłaszcza kiedy się modliła. Innymi razy była nagle porywana z kaplicy albo nie mogła do niej wejść. Pod czujnym okiem przełożonych nagle znikała i po długich poszukiwaniach znajdywano ją na którymś ze strychów pod ciężkim meblem lub w jakimś rzadko odwiedzanym miejscu. Jej towarzyszki były świadkami owych udręk, które trwały, dopóki nie interweniowała Boża Matka.

Bł. ojciec Pio (1887–1968) również często walczył z diabłem, począwszy od najwcześniejszych lat swego pobytu w klasztorze. W liście do ojca Agostino z 18 stycznia 1913 r. ojciec Pio opisał diabelski atak, podczas którego słyszał piekielne odgłosy, lecz niczego nie widział. Ale potem dużo demonów ukazało się „w najbardziej odrażającej postaci”. Ojciec pisał: „Rzuciły się na mnie, przewróciły na podłogę, okrutnie mnie zbiły i rzucały w powietrzu poduszkami, książkami i krzesłami, i przeklinały mnie nadzwyczaj obscenicznymi słowami”. Znacznie później ojciec Pio ponownie napisał do ojca Agostino: „Moje ciało jest całkiem posiniaczone z powodu ciosów, którymi nasz wróg mnie zasypuje”. Ojciec Pio wyjawił nawet, że wiele razy demony zrywały z niego nocną koszulę i bezlitośnie go biły, gdy był nagi i okropnie cierpiał z zimna. Napisał: „Nawet gdy mnie zostawiały, pozostawałem przez długi czas rozebrany, gdyż nie miałem sił ruszyć się z powodu zimna. Te złe istoty rzuciłyby się na mnie, gdyby słodki Jezus mi nie pomógł”.

Ojciec Pio przeżył wiele ataków demonów, lecz przytoczymy tu jeszcze tylko jeden, który miał miejsce pewnej nocy, kiedy modlił się o sukces egzorcyzmów. Nowy przełożony, ojciec Carmelo, i ojciec Eusebio „usłyszeli trzask i gdy wbiegli do pokoju ojca Pio, znaleźli go na podłodze w kałuży krwi. Jego twarz była opuchnięta, a z nosa i głębokiego rozcięcia nad brwiami sączyła się krew. Nie było żadnych śladów włamania i nic w pokoju nie było połamane ani poprzewracane. Tylko poduszka, która zwykle leżała na fotelu ojca Pio, była lekko wsunięta pod krwawiącą głowę rannego mężczyzny”. Kiedy ojciec Eusebio poszedł zadzwonić po lekarza, ojciec Carmelo spytał ojca Pio, kto położył poduszkę pod jego głową. Osłabiony odparł: „Madonna”.

Jeszcze jeden raz Najświętsza Panna ujawniła swoją troskę o jej ukochanego syna. W tym czasie diabeł, przemawiając przez usta opętanej dziewczyny, przyznał, że udał się „zobaczyć starca, którego tak nienawidzę, bo jest źródłem wiary. Uczyniłbym więcej, ale powstrzymała mnie Biała Pani”.

Św. Mikołaj z Tolentio (1245 – 1305) cierpiał takie tortury, że często zostawał pół żywy. Pewnego razu miał miejsce tak wściekły atak, iż do końca życia pozostał chromy. Św. Teodor z Aleksandrii (V wiek) nierzadko był pokryty ranami spowodowanymi przez diabelską wściekłość. Wielu innych świętych cierpiało również do pewnego stopnia z powodu działalności złych duchów, między innymi: św. Małgorzata z Cortony (1247 – 1297); św. Weronika Giuliani (1660 – 1727); służebnica Boża Anna Katarzyna Emmerich (1774 – 1824); św. Róża z Limy (1586 – 1617); św. Ryta z Cascii (zm.1457); bł. Angela z Folinio (zm.1309) oraz wielu innych.
90. Odgłosy i krzyki diabłów

Kiedy diabły dręczą świętą osobę, nie robią tego w ciszy. Głośne hałasy, jęki, krzyki i wycia stosowane są w celu przestraszenia świętego, skrócenia jego praktyk pokutnych albo ograniczenia dobrych uczynków, które czyni dla Kościoła. Częstokroć diabły powodowały hałaśliwe zamieszanie, aby odciągnąć świętych od ich modlitw albo wywołać ich gniew, w którym dusza jest im zabierana i oddala się od zbawienia w niebie. Tak się działo w czasie życia św. Antoniego Wielkiego (251–356), jednego z pierwszych świętych, o którym wiadomo, iż był w ten sposób niepokojony. Te dźwięki były słyszalne nie tylko, gdy pustelnik pogrążony był w samotnej modlitwie, ale również wtedy, kiedy goście odwiedzili go na suchych wzgórzach Kolsim. Niewielu opuściło to miejsce nie usłyszawszy zgiełku przerażających dźwięków, takich, jak odgłosy koni i broni czy, jak niektórzy to opisali, miasta oblężonego przez wrogie armie. Święty pustelnik cierpiał nie tylko od tych hałasów, lecz także od fizycznych ataków demonów, które są wspomniane w innym miejscu (zobacz rozdz. 89).

W ustanawianiu podstaw zakonnego życia św. Antoniemu pomagał św. Pachomiusz (292–348), który jako pierwszy spisał jego zasady. O św. Pachomiuszu mówi się, iż demony wydawały się być skłonne zniszczyć całkowicie jego celę, sądząc po odgłosach, jakie wydawały. Innymi razy podkładały ogień pod jego matę, podobnie jak pod łóżko świętego Proboszcza z Ars.

Inny wczesny pustelnik, św. Hilarion (zm. 372), zaczynając swoje modlitwy zawsze słyszał wokół siebie szczekanie niewidzialnych psów, ryki byków, syk węży i inne dziwne i przerażające odgłosy. Mówi się, że opętani krzyczeli z bólu, gdy się zbliżał a cuda towarzyszyły mu gdziekolwiek się pojawił.

Krzyki i głośne wycie były narzędziem używanym przez diabła, aby rozproszyć uwagę św. Ryty z Cascii (1386 – 1457), kiedy pogrążona była w modlitwie i medytacji. Zdarzyło się raz, że kobieta od wielu lat opętana przez diabła została przyprowadzona do św. Ryty. Ulitowawszy się nad kobietą, która była męczona i okrutnie maltretowana przez demony, święta wzniosła oczy ku niebu i zaczęła się modlić. Potem robiąc Znak Krzyża na głowie kobiety, św. Ryta natychmiast wyzwoliła ofiarę. Podobno diabeł opuszczając tę biedną kobietę, wydawał straszne jęki i przeraźliwe krzyki.

Św. Teresa z Avila (1515 – 1582), która miała wiele spotkań z diabłem, opowiada, iż niejeden raz jej siostry słyszały dźwięk mocnych uderzeń i głosy. Dowiadujemy się również, że diabły, które zawzięcie atakowały bł. Annę Marię Taigi (1769 – 1837), wyły jak dzikie bestie, stukając przy tym w okna i drzwi i przewracając meble. Bł. Maria Fortunata Viti (1827–1922) słyszała jak diabeł lży ją przy różnych okazjach. Kiedy jej cierpliwość i spokój zwyciężały go, słyszała zgrzytanie zębów i okropny, potworny pomruk.

Jedna z nowicjuszek św. Marii Magdaleny Pazzi (1566 – 1607) zapisała to, czego święta doświadczyła w godzinach nocnych, kiedy próbowała zasnąć. „Często w nocy słyszałyśmy jak ktoś krąży po dormitorium okropnie hałasując, otwiera i zamyka okna, szczególnie to, które było w pobliżu łóżka Matki Mistrzyni [św. Marii Magdaleny]… I słyszałyśmy, jak ktoś wokół jej łóżka czyni straszny łoskot i uderza w materac. Ale ona powiedziała, żebyśmy się nie bały, bo chociaż był to diabeł, który ją prześladował, nam jednak nie mógł zrobić krzywdy. Od tej pory nie bałyśmy się, zwłaszcza że była z nami”.

Innym razem, kiedy św. Maria Magdalena mówiła przez sen, jedna z nowicjuszek podeszła do niej i usłyszała jak mówi o „chęci nauczenia moich duszyczek kochania Miłości”. Diabeł także to słyszał i okazał swoją obecność otwierając z wielkim hukiem najbliższe okno. Zaczął gwałtownie potrząsać łóżkiem i potem, jak mówi nowicjuszka, „zostałam tak silnie uderzona w ramię, że miałam po tym ślad przez kilka dni”. Święta jednakże, na skutek wstrząsów, obudziła się i powtórzyła dziewczynie, aby się nie bała, mówiąc: „To jest diabeł, który trzęsie się z zawiści. On nienawidzi mnie tak mocno, że gdyby mógł, to rozszarpałby mnie na kawałki, bo nie chce, abym pomagała bliźnim”.

Diabelskie złośliwości i działania czynione św. Pawłowi od Krzyża (1694 – 1775) przybierały różne formy. Założyciel zakonu pasjonistów wydawał się być szczególnie znienawidzony przez demony, które wpadały w szał i wyładowywały swoją wściekłość na jego osobie, tak aby nie mógł zaznać spokoju. Według jednego z zakonników: „Gdy sługa Boży chciał udać się na spoczynek, zwłaszcza podczas misji, pokój wypełniał się diabłami, które budziły go, strasząc swoim sykiem i innymi okropnymi hałasami, jak gdyby wystrzeliło kilka dział”.

Św. Antoni Maria Claret (1807–1870), znany ze swej elokwencji, cudów i duchowych darów, prowadził raz misje na Wyspach Kanaryjskich w kościele, który przepełniony był wiernymi przyciągniętymi reputacją jego świętości. Nagle ogólny spokój został przerwany, kiedy dało się słyszeć głosy spod ziemi. Po nich odezwały się jęki i wycia jakby dochodzące z pola śmiertelnej bitwy. Opuściwszy ambonę święty powiedział opanowanym głosem: „To nic. Zachowajcie spokój”. Gdy wszedł na ambonę i rozpoczął kazanie, diabły, zawsze posłuszne jego rozkazom, nie odezwały się. Ludzie osobiście czuli się pobłogosławieni możliwością przebywania tak blisko świętego, który w tak skromny sposób ukazał swoją władzę nad wrogiem.

Wiele razy w nocy brzęki łańcuchów ostrzegały bł. Andrzeja, znanego pod świeckim imieniem Alfreda Bessette (1845 – 1937), przed zbliżającymi się demonami. Ten święty brat, który wsławił się jako budowniczy świątyni Św. Józefa w Montrealu w Kanadzie, często mawiał, że nie boi się diabłów i że „nie jeden raz je pokonał walcząc z nimi bark w bark”. Często, gdy wracał z wizyt u umierających, słychać było dziwne dźwięki, zwłaszcza pewnej nocy, kiedy jeden z jego przyjaciół spał w pokoju obok. Przyjaciel powiedział, że został „obudzony przez ogłuszający tumult, podobny do grzechotania łańcuchów i tupotu nóg po podłodze”. Innym razem, gdy brat wrócił z czuwania, usłyszał okropny hałas z refektarza: wydawało się, że filiżanki, spodki i szklanki są tłuczone o podłogę, ale po sprawdzeniu okazało się, że wszystko jest w porządku. Diabeł zdawał się być zawsze doprowadzony do wściekłości uczynkami miłosierdzia spełnianymi przez tego świętego brata.

Oprócz przerażających odgłosów i wrzawy, które dręczyły bł. Marię Fortunatę Viti (1827–1922), benedyktyńską siostrę świecką, słyszała ona również, jak diabeł do niej mówi, wyzywa ją od głupców, osłów i tym podobnych. Błogosławiona zwierzyła się kiedyś jednej z sióstr: „Okropny potwór dręczy mnie w dzień i w nocy; nieustannie stosuje wobec mnie wszelkie rodzaje szyderstw i drwin, i maltretuje mnie, aby wywołać moje zniecierpliwienie; ale ja bronię się wzywając Trójcę Przenajświętszą”. Spowiednik i duchowy przewodnik wspólnoty, prałat Giovanni Pasqualitti, pisał: „Ze łzami w oczach siostra Fortunata opowiedziała mi, jak diabeł zwracał się do niej w najbardziej podłych i wstrętnych słowach. Nie mogła go zobaczyć, ale mogła słyszeć jego głos. Stale odczuwała, jak rozkazywał innym diabłom bić ją i dręczyć na wszelkie możliwe sposoby. Ale nie rozpaczała”. Te zniewagi stawały się coraz częstsze, bardziej intensywne i wulgarniejsze, kiedy błogosławiona zbliżała się do końca swego życia. Wiele z tych niepokojących zdarzeń było najwyraźniej słyszanych jedynie przez samą świątobliwą siostrę, gdyż wiemy, że siostry, z którymi mieszkała, rzadko były świadome tych okropnych zmagań inicjowanych przez Złego, który był zwyciężany przez jej pokorę i posłuszeństwo okazywane jej duchowemu przewodnikowi.

Diabeł próbował ingerować w apostolat Teresy Heleny Higginson (1844 – 1905) atakując ją fizycznie oraz powiadamiając o swojej obecności przez stukanie i różne dźwięki, które były słyszane przez jej przerażone towarzyszki. Jedna z nich, Katarzyna Catterall, napisała:

Pewnej nocy usłyszałam okropny hałas zza ściany pokoju panny Higginson, znajdującego się najbliżej półpiętra, który brzmiał jak grzmot pioruna i wydawało się, że mógłby rozwalić ścianę. Potem dobiegło głośne stukanie, jakby meble były rozbijane w drzazgi o podłogę w jednym rogu jej pokoju. Byłyśmy wszystkie tak przestraszone, że głośno zawołałam pannę Higginson i po chwili przyszła do nas, wyglądając przy tym na głęboko zmartwioną. Powiedziała nam, abyśmy się nie bały, że to, co nas przestraszyło, było sprawką diabła, że powiedział jej, iż chciał, abyśmy wiedziały, że tam był, ale ona nie uważała, iż powinnyśmy go były usłyszeć.

Katarzyna Catterall kontynuuje wyjaśniając, że innej nocy, gdy w przylegającym pokoju odmawiała swoje wieczorne modlitwy:

Wyraźnie usłyszałam ciosy zadawane z dużą siłą, trafiające w pannę Higginson, najpierw w jeden policzek, potem w drugi. Przysłuchiwałam się przez kilka sekund, gdy ktoś kilkakrotnie uderzył jej głową w podłogę jej pokoju… Potem [słychać było] najbardziej przerażające i przeszywające krzyki i odgłosy ciągnięcia kogoś przez pokój w kierunku drzwi, walki i szamotaniny, a także odgłosy jakby ktoś usiłował się wydostać, a krzyki cały czas trwały i kończyły się diabelskim wyciem. Potem wszystko zdało się uciszyć i uspokoić.

Innym razem w spokojną noc coś uderzało w drzwi, a okna głośno trzaskały i nie można było za to obwiniać wiatru. Gdy nikogo nie było w pokoju panny Higginson, ruszały się meble, słychać było głośny śmiech, dziwne szepty, odgłosy pędzącego stada zwierząt, wybuchy i straszne grzmoty błyskawic. Wszystko co się działo z panną Higginson, było bardzo podobne do tego, czego doświadczył święty Proboszcz z Ars – św. Jan Maria BaptystaVianney.
91. Diabły i ich odór

Skoro wiemy, że święci roztaczali wokół siebie niebiański zapach, znany jako zapach świętości, racjonalnym wydaje się być to, że demony mogły wydzielać odpychający zapach zła. Czytamy o jednym takim przypadku z życia św. Teresy z Avila (1515 – 1582), kiedy to cuchnący odór demonów został zauważony. Św. Teresa użyła święconej wody, aby pozbyć się kilku demonów. „Następne osoby, które weszły, dwie zakonnice, którym można śmiało wierzyć, gdyż nigdy nie skłamały, wyczuły bardzo brzydki, przypominający siarkę, zapach. Nie potrafiłam sama go wyczuć, ale utrzymywał się na tyle długo, aby one były w stanie go wyczuć”.

Św. Sulpicjusz Sewer w swojej biografii św. Marcina z Tours (316 – 397) opowiada o demonie, który po to, aby kusić świętego, przybył ubrany z królewskim przepychem i miał koronę ze złota. Deklarując w nadęty sposób, że jest Królem Chwały i Synem Boga, demon został mimo wszystko wygoniony z pokoju przez świętego, który rozpoznał przebranie. Lecz demon odpłacił się wypełniając pokój tak nieprzyjemną wonią, że św. Marcin również zmuszony był go opuścić.

Dowiadujemy się również, że jezuici, za życia założyciela Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacego (1491 – 1556), wybudowali swoją siedzibę w pobliżu sanktuarium Matki Bożej z Loretto. To, że tyle dobra jest czynione przez księży doprowadziło demony do takiej wściekłości, iż usiłowały przeszkadzać. Mówi się, że cały dom był nawiedzony przez złe duchy, które często straszyły zakonników, czasami dręcząc ich fizycznie i pokazując iluzje przyjemności świata, aby skusić ich do odrzucenia swojego powołania. Pokazywano nie tylko przyjemne, ale również potępieńcze obrazy, z dźwiękami, które powodowały, że wielu ulegało zrozumiałemu przerażeniu. Sytuacja była na tyle poważna, że rektor uznał za niezbędne chodzić w nocy po korytarzu, aby dodać otuchy tym, którzy byli niepokojeni.

Wszyscy zakonnicy próbowali ignorować te wydarzenia, ale pewien belgijski nowicjusz był nadzwyczaj często odwiedzany przez diabła w przebraniu ciemnego, ubranego na zielono, mężczyzny. Gdy nowicjusz odpierał sugestie diabła, aby opuścić Towarzystwo, uczynił Znak Krzyża, co sprawiło, że diabeł wpadł w szał i cofnął się mówiąc: „Nie słuchasz dobrej rady”. Potem dmuchnął w twarz mężczyzny cuchnącym dymem, który zatruł pokój i korytarz przed nim na dwa dni. „Przykry zapach był wyraźnie wyczuwany przez osoby składające zeznania, a także wiele innych”. To zdarzenie zostało opowiedziane przez Oliviera Manareusa, rektora collegu w Loretto, w uroczystym zeznaniu złożonym „z zimną krwią dojrzałego wieku”.

Biografia bł. Marii Fortunaty Viti (1827 – 1922), benedyktyńskiej siostry świeckiej, ukazuje wiele przykładów, kiedy to diabeł próbował przeszkadzać w jej modlitwach i obowiązkach. Widząc, że nie zwycięży za pomocą swoich dokuczliwych działań, próbował działać na nią odorem, od którego robiło się niedobrze. Miało to miejsce pewnego dnia, kiedy szła do kaplicy. Nagle stało się bardzo ciemno, jakby gęsta mgła wypełniła okolicę. „Powietrze stało się tak żrące, że prawie nie mogła oddychać ani posuwać się naprzód. Gdy zrozumiała, że zjawisko to jest złudzeniem wywołanym przez złego ducha, z szacunkiem wezwała imię Jezusa i z przekonaniem uczyniła Znak Krzyża. Iluzja natychmiast zniknęła”.

92. Diabły i ogień

Wiemy, że diabły wyrażały swoje niezadowolenie ze świętości niektórych świętych i próbowały wywoływać zamieszanie oraz przeszkadzać w ich pracy, wzniecając prawdziwy ogień, albo wywołując jego złudzenie. Takie zjawisko miało miejsce za życia św. Benedykta (480 – 550), „ojca zachodniego monastycyzmu”, który założył opactwo na Monte Cassino. Św. Grzegorz Wielki, pisząc o cudach św. Benedykta opowiada, że gdy św. Benedykt po raz pierwszy wspiął się na szczyt Monte Cassino, miejsce, na którym obecnie wznosi się wspaniały klasztor, zburzył świątynię Apollina, przewrócił ołtarz, zniszczył posąg i przekształcił świątynię w kaplice Św. Marcina i Św. Jana. Lecz święty wiedział, że trzeba zrobić jeszcze więcej, aby z tego miejsca pozbyć się diabła. Wskazał jeden biały blok z marmuru, pod którym mnisi mieli kopać. Pod spodem znaleźli posąg z brązu.

Ponieważ miejsce to znajdowało się w pobliżu kuchni, zatem, jak pisze św. Grzegorz, posąg „został chwilowo wrzucony do kuchni”. Inny autor uważa, że mógł on zostać wrzucony na stertę leżących w kącie śmieci. Św. Grzegorz pisze dalej, że po skończeniu następnego posiłku i zamknięciu refektarza:

Nagle wydało się, że wydobył się z niego płomień i oczom wszystkich mnichów ukazała się kuchnia cała w ogniu. Gdy wlewali wodę, aby zgasić ten ogień, wybraniec Boży, słysząc tumult, przyszedł i dostrzegłszy, że oczom braci ukazał się ogień, a jemu nie, bezzwłocznie schylił głowę w modlitwie i zawoławszy tych, których widział oszukanych przez fałszywy ogień, kazał im zmrużyć oczy, by mogli dostrzec kuchnię, a nie te złudne płomienie, które wróg wywołał.

Podobny incydent miał również miejsce za życia św. Cuthberta (zm. 687), który posiadał wiele mistycznych talentów, w tym prorokowania i uzdrawiania. O św. Cuthbercie opowiada nam św. Beda Czcigodny (672–735), który pisał o nim w dziele Historia kościelna narodu angielskiego. Św. Beda opowiada nam jak pewnego dnia św. Cuthbert nauczał spory tłum zgromadzony w pewnej wiosce, kiedy zobaczył: „w myślach naszego starego wroga przybywającego, aby opóźnić dzieło zbawienia”. Aby zapobiec zamieszaniu, św. Cuthbert ostrzegł zgromadzonych: „Najdrożsi bracia, tak często jak słyszycie o głoszonych wam tajemnicach Królestwa Niebieskiego, powinniście słuchać z troską w sercu i z czujnymi uczuciami, ażeby diabeł, który zna tysiąc sposobów, żeby was skrzywdzić, nie przeszkodził wam, przez zbędne troski, usłyszeć słowa zbawienia”. Gdy tylko św. Cuthbert to powiedział, pobliski dom stanął w ogniu, „tak, iż płomienie ognia wydawały się unosić w powietrzu i huragan wiatru i błyskawic wstrząsnął niebem”. Zgromadzeni natychmiast pobiegli, aby zgasić ogień, „jednak za pomocą całej ich prawdziwej wody nie potrafili stłumić fałszywych płomieni do chwili, w której, dzięki modlitwie Cuthberta, autor oszustwa został zmuszony do odejścia i złudny ogień rozpłynął się razem z nim”. Nie trzeba dodawać, iż ludzie nie mogli uwierzyć, że dom jest nienaruszony i prosili o przebaczenie „za płochość umysłu”.

Dziwny, niewytłumaczalny ogień został celowo podłożony w sypialni Proboszcza z Ars, św. Jana Marii Vianneya (1786 – 1859), który często bywał osaczony hałasami, przeszkadzającymi mu w tych kilku godzinach snu, jakich mógł zaznać każdej nocy. Gardłowe głosy i dźwięki charakterystyczne dla diabła często były słyszane przez parafian, lecz w szczególności jedno wydarzenie spowodowało wielki niepokój i umocniło ich w przekonaniu, że święty Proboszcz cierpiał z powodu ataków Szatana.

To zdarzenie miało miejsce pod koniec lutego 1857 roku, o siódmej rano, kiedy w kościele odprawiano Czterdziestogodzinne Nabożeństwo. Gdy święty wysłuchiwał spowiedzi, w refektarzu wybuchł ogień. Ksiądz Alfred Monnin, młody misjonarz, który wtedy chwilowo przebywał w probostwie, pobiegł do pokoju Proboszcza i od razu dostrzegł tajemniczą naturę tego pożaru.

Łoże, baldachim, zasłony przy łóżku i wszystko obok – wszystko zostało strawione. Ogień zatrzymał się przed relikwiarzem św. Filomeny, który spoczywał na komodzie. Od tego punktu zatoczył krąg od góry do dołu z geometryczną dokładnością, niszcząc wszystko po jednej stronie świętej relikwii i zostawiając wszystko po drugiej. Ogień wybuchł bez przyczyny i zgasł w ten sam sposób. Godne uwagi było to, a w pewien sposób naprawdę cudowne, że pożar nie rozprzestrzenił się poprzez ciężkie, wełniane draperie na wyższe piętro, które było bardzo niskie, stare oraz bardzo suche i spłonęłoby jak słoma.

Święty zawsze odbierał ogień i inne diabelskie sztuczki jako przepowiednie nawróceń mających nastąpić następnego dnia. Rzeczywiście, po tym wydarzeniu do Ars przybyła ogromna ilość ludzi pragnących wyspowiadać się u świętego.

Hałasy i fizyczne ataki trwały przez trzydzieści pięć lat, jednak święty nigdy nie zobaczył napastnika. Udręki wywołane hałasem zostały poświadczone przez wielu wiarygodnych świadków, którzy widzieli także skutki diabelskiego ataku przy pomocy ognia. Spalone łoże, jak również nienaruszone ciało świętego, można wciąż zobaczyć odwiedzając Ars.

Św. Marcinowi de Porrés (1579 – 1639) nie były obce podstępne uczynki diabła. Zawsze odsyłany przez świętego w taki lub inny sposób do piekła, diabeł zmienił taktykę i odwiedził celę św. Marcina w czasie cichych godzin nocnych. Z rozkazu swoich przełożonych brat Fulano de Miranda znajdował się w celi, gdy święty pogrążony był w kontemplacji. Nagle rozległ się okropny hałas, któremu towarzyszył gwałtowny trzask i akompaniament płaczów i jęków niewidzialnych istot. Oczywiście zaskoczyło to brata Fulano, bo w celi nie było nikogo oprócz nich, ale zaraz przypomniał sobie poprzednie sprawki diabła, wściekłego na brata Marcina. Chwilę później obaj zakonnicy zasypani zostali gradem ciosów, które spadały na nich w ciemności. Lecz to był dopiero początek, gdyż nagle błysnął i rozgorzał ogień, wypełniając celę płomieniami i dymem. Wydawało się, że wszystko płonie, włączając w to meble i inne znajdujące się w pomieszczeniu przedmioty. Ale pożar rozszerzał się, stopniowo zbliżając się do sąsiedniego pokoju. Brat Fulano próbował poprzez płomienie i duszący dym wydostać się z celi, lecz Marcin trwał na klęczkach, jakby nieświadomy działań diabła. Spokojnie rozproszył też po chwili obawy brata Fulano o ich bezpieczeństwo i pokazał, że choć ogień tańczył po meblach, nic nie uległo zniszczeniu. Wszystko to było diabelską iluzją mającą ich przestraszyć i zburzyć ufność w Boga.

Brat Fulano natychmiast opowiedział o zdarzeniu ojcu Andrzejowi de Lison, mistrzowi nowicjatu, który tak to skomentował: „Wierz mi… ten skromny brat jest wielkim świętym i osobą, którą powinieneś prawdziwie czcić. Gdyż jestem przekonany, że podczas tych okropnych wydarzeń zeszłej nocy widzieliśmy niezwykłą moc, jaką ma nad demonami, które pokonał wtedy i podczas wielu innych okazji dzięki swej niezwyciężonej świętości – a szczególnie dzięki czystości i wierze”.

Pojawienie się ognia zanotowano również w biografii służebnicy Bożej, Teresy Heleny Higginson (1844 – 1905). W piśmie do swojego duchowego przewodnika o złym traktowaniu jej przez diabła pisze:

On [diabeł] czasami płakał tak, jakby jakieś biedne dziecko znajdowało się na zewnątrz na schodach; czasem zdarzało się, że kompletnie mnie wyrzucił z łóżka, rzucał we mnie rzeczami znajdującymi się w pokoju oraz wydawał okropne dźwięki i na początku bałam się, że usłyszą to domownicy. I kilka razy, gdy się budziłam, wyczuwałam zapach spalenizny, a pomieszczenia były wypełnione dymem i siarką; byłam pewna, że dom się pali. A innymi razy widziałam całe łóżko i pokój w ogniu i słyszałam jego trzaskanie, i obawiam się, że w tej sytuacji zachowałam się jak tchórz, bo bałam się bardziej niż to potrafię wyrazić, gdyż nie było tam wody święconej: diabeł rzucił czymś w butelkę i zbił ją… ale myślałam, że dom naprawdę mógł spłonąć.

Budynek nie ucierpiał, ponieważ ogień było tylko przywidzeniem wywołanym przez diabła. Świadkiem niektórych z tych zdarzeń była Susan Ryland, która mieszkała w tym samym domu. Co się tyczy powyższego zdarzenia, napisała w liście do ojca Powella, że czuła gęsty dym i często słyszała gwałtowne ataki czynione przez diabła na pannę Higginson, a także diabelskie wycia i jęki oraz odgłosy zwierząt w domu.

W swojej Autobiografii św. Teresa z Avila (1515 – 1582) również opowiada o swoich doświadczeniach z diabłem i ogniem. Pisze: „Kiedyś gdy byłam w oratorium, on [diabeł] się pojawił. (…) Wydawało się, że z jego ciała wydobywa się wielki ogień, który był bardzo jasny i nie rzucał żadnego cienia”.

http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/index.php/fragmenty-ksiazek-czytelnia-137/416?task=view&showall=1

****************

Szczególny przypadek Antoine’a Gaya

Szczegóły 

Szczególny przypadek Antoine’a Gaya (1790-1871)
Przedruk pochodzi z książki Leona Christiani   pt. “Znaki obecności szatana we współczesnym świecie” wyd. Exter 1995, str. 102-104.

KAZANIE
Poniższą scenę opisał brat Prime ze szkół chrześcijańskich w Feurs (Loire).

Ojciec Chiron, podróżując wraz z Antoine’em Gay do Clermont-Ferrand, powiadomił owego brata, że po drodze zatrzymają się w Feurs, a towarzyszyć mu będzie człowiek opętany- Kiedy o tam dotarli, brat Prime i pozostali członkowie tamtejszej społeczności przyglądali się głównie towarzyszowi ojca Chirona. Ale widzieli w nim jedynie człowieka nader spokojnego, ze wszechmiar zacnego, a nawet układnego. Brat nie wierzył własnym oczom. Szepnął do ojca Chirona: – Czyż nie pisałeś, że podróżujesz z opętanym? Ledwie zadał to pytanie, ten ze wszech miar zacny człowiek zmienił się nie do poznania. “Piana wystąpiła mu na usta, oczy nabiegły krwią, a ton jego głosu sprawił, że zbladłem” – Pisał później brat Prime. “”Nie widzisz mnie?” – zapytał. Sądzę, ze gdyby nie podtrzymał mnie ojciec Chiron, z przerażenia bym zemdlał”. I tak było za każdym razem. Kiedy nikt się tego nie spodziewał, nieszczęsny Gay nagle skręcał się w konwulsjach, padał na ziemię lub wirował na piętach, nie tracąc równowagi. I choć z natury był człowiekiem dość postawnym, wtedy cechowała go nadzwyczajna zwinność i giętkość. Kiedyś, wypytywany przez bardzo wysokiego człowieka, lewą nogą wymierzył kopniaka w jego głowę, a potem wrócił do swej poprzedniej pozy, swobodniej niczym akrobata. A gdy spodziewano się takich wybuchów wściekłości, nierzadko dawało się dostrzec inny rodzaj przeistoczenia Jego oczy wypełniały się łzami. Głos diabła stawał się cichszy. Z tych samych ust, które zdolne były miotać najgorsze bluźnierstw. Płynęło takie, na przykład, kazanie:

Złoczyńca nie jest szczęśliwy. Jeżeli pozostaje w zgodzie z sobą, przepojony jest duchem diabelskim. My niszczymy dusze ludzi poprzez ich zmysły. Bóg posługuje się ludźmi, by ich sprawdzać. Jeżeli cierpicie, uznajcie to za akt Łaski. Krzyż lepszy jest, niż wszystko inne. Bóg dźwigał krzyż dla zbawienia ludzi i tych, których miłuje, także nim obarcza. Świat wierzy, że pokora jest słabością i znakiem nieudolności; ja zaś wam powiadam, że pokora jest mocą i znakiem wielkości. Gdybyście znali niedolę grzeszników, wszyscy bylibyście świętymi! W żadnym języku nie da się opisać męczarni potępieńców; żaden ludzki umysł ich nie pojmie. Tego, który kocha ludzi bardziej niż Boga, Bóg nigdy nie pokocha. Bóg dopuszcza nieszczęścia gwoli duchowej poprawy ludzi; ażeby skierować ich ku Sobie i sprawić, by do Niego wrócili. Nigdy nie zapominajcie, że krzyże są lepsze od zaszczytów. Musicie pojąć, że życie jest krótkie i że musicie znosić wasze kłopoty w duchu pokuty, jako że pochodzą od Boga. Nie można miłować Boga, nie miłując bliźniego. Szczęśliwi są ci, którzy mogą pozostawić wszystko Bogu. Och, gdyby tylko ludzie wiedzieli, jak piękna jest dusza w stanie łaski. Szczęścia nie ma tu na dole; kto posiadł Boga, posiadł wszystko. Bogacz winien być bankierem ubogich. Bóg włożył mu w ręce całe to bogactwo, by pomógł on swoim bliźnim; jest on przedsiębiorcą Bożym. Bogacz winien wzgardzić sobą i kierować się nauką naszego Zbawiciela, który rzekł: “Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego” (Mk 10, 25). Co najdziwniejsze Isacaron, zanim zaczął dzielić się tymi pouczającymi uwagami, nieodmiennie wpadał w furię, bluźniąc Bogu, lżąc stworzenia Boże, lżąc nawet siebie samego. – Biada pysznym – krzyczał. – Biada mnie samemu, Isacaronowi. To pycha, niewdzięczność i nieposłuszeństwo doprowadziły mnie do buntu i potępienia.

REFLEKSJE ISACARONA

A oto jeszcze kilka refleksji Isacarona, dotyczących różnych kwestii.
O Piłacie: ” Piłat, jako sędzia, wiedział, że skazał niewinne go, i że to diabeł przywiódł go do skazania Najwyższego Sędziego, Sędziego sędziów. Piłat, umywszy ręce, tylko je zbrukał”.

O Marii Magdalenie (z której, jak głoszą Ewangelie, Pan J Nasz wypędził siedem diabłów): “Maria Magdalena jest wielką świętą, której ufać można bez granic. Jak tylko miała to szczęście, że poznała Boga, skrucha jej była tak wielka, a łzy tak obfite, że żadnemu z diabłów nie udało się już przywieść jej do grzechu. Ona jest wzorem dla wszystkich prawdziwych pokutników, ci zaś powinni uczynić ją swoją szczególną rzeczniczką w rozmowach z Bogiem, gdyż On zsyła wielkie łaski tym, którzy proszą ją o pomoc”.

O medytacji: “Jeżeli prawdziwie medytujecie nad życiem naszego Zbawiciela i Jego Przenajświętszej Matki, odmawiam wam prawa do popełniania nawet najmniejszych grzechów przeciwko Bogu. Głód, pragnienie, śmierć, one są niczym; tylko grzechu trzeba się lękać”.

O doskonałości chrześcijańskiej: odpowiadając pewnej damie, pytającej czym jest doskonałość chrześcijańska i jak ją osiągnąć, Isacaron oświadczył: “Odstraszać grzech śmiertelny; nie popełniać dobrowolnie nawet grzechów powszednich; nie tracić z oczu obecności Boga; Wiedzieć, jak dochowywać pokory po kres swojego żywota, gdyż pycha jest najgorszą ze wszystkich przywar; dawać dobry przykład i służyć dobrą radą; odprawiać pokutę, jak nakazał Zwiastun. A temu, który jest święty, pogłębić tę świętość”.

http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/czytelnia/fragmenty-ksiazek/248-przypadek-antoinea-gaya.html

****************************

Bartolo Longo. Od kapłana szatana do Apostoła Różańca

Bartolo Longo. Od kapłana szatana do Apostoła Różańca
Model: Opr. miękka
Dostępność: 294

Cena: 19,50 zł
Cena netto: 18,57 zł

Książka patrona strony www.egzorcyzmy.katolik.pl!

Beletryzowana biografia wyjątkowego człowieka. Z dna piekła na ołtarze Kościoła. Oto w skrócie życiorys bł. Bartola Longa. Kapłana szatana, spirytysty, a po nawróceniu oddanego sługi Królowej Różańca Świętego. Wszystko co osiągnął zawdzięczał różańcowi. Z różańcem w ręku zbudował najważniejsze różańcowe sanktuarium świata, nowe miasto Pompeje i wielkie dzieła miłosierdzia w nim. Bł. Jan Paweł II nazwał go „wzorem dla współ­czesnych świeckich katolików”.

Długo wyczekiwana biografia nareszcie po polsku!

224 strony z autentycznymi zdjęciami z życia Błogosławionego.

Patronat prasowy: Gość niedzielny

Recenzje:

Polecam! Warto taką książkę dać komuś pod gwiazdkę na Święta: Obejrzyj i podejmij decyzję:

http://www.youtube.com/watch?v=ECV8q6KOXHw

13/11/2012

Wspaniała książka.Postać Bł.Bartolo Longo to święty na nasze czasy,kiedy wokół nas nawracają się ludzie,którzy byli zli przewrotni i niestety wielu katolików gorszy się nimi.W/g “wzorowych”katolików człowiek nawrócony nie ma prawa do życia w Kościele a jeżeli już to gdzieś na szarym końcu bez prawa głosu.Dlatego nasz błogosłowiony Bartolo to wspaniały patron zagubionych w przeszłości a gorliwych obecnie bardziej niż niejeden uznający się za pobożnego.Podziękowanie serdeczne składam tym wszystkim,którzy przyczyniają się do propagowania Różańca św.i wspaniałego bł.Bartolo Longo.

12/11/2012

Przede wszystkim poleca te ksiazke wszystkim zaanagazowanym w ruchy kościelne, bo pokazuje, ile moze zrobić jeden człowiek. Polecam tez każdemu kto modli sie na różańcu.

12/11/2012

Gratuluję udanej książki, która powędrowała do mojego kuzyna, który mimo że religijnie raczej obojętny, czyta ją z wielkim zainteresowaniem. Ta książka budzi z letargu i jest takim fajnym wezwaniem: weż różaniec i działaj :) Uchwyć się ręki Maryi, a wtedy Twoje życie stanie się hymnem pochwalnym dla Boga, nawet jeśli wcześniej sprzedałeś je szatanowi.

Audiobook: Bartolo Longo. Od kapłana szatana…

Audiobook: Bartolo Longo. Od kapłana szatana…
Model: audiobook1
Dostępność: 32

Cena: 29,00 zł
Cena netto: 27,62 zł

Bartolo Longo – były spirytysta i kapłan szatana – nawraca się i całe swoje życie oddaje Bogu. Bóg przyjmuje ten dar i powołuje Bartola do wyjątkowej misji – misji szerzenia różańca, i to na całym świecie!

 Czy znasz tę postać, którą bł. Jan Paweł II nazwał wzorem dla wszystkich katolików świeckich?

Bartolo Longo. Różańcowa misja w Pompejach (2)

http://youtu.be/s8pETxEEF_A

****************************

 

 

O autorze: Judyta