Słowo Boże na dziś – 19 stycznia 2015 r. – poniedziałek – św. Józefa Sebastiana Pelczara, biskupa, wspomnienie

Myśl dnia

Prostota jest cnotą, lecz tylko do pewnego punktu. Nigdy nie powinno zabraknąć jej rozsądku.

św. Ojciec Pio

Pokora i wstyd po uczynionym grzechu daleko są milsze Bogu, niż pycha po spełnieniu dobrego uczynku.

(św. Augustyn)

Miłość rodzi się w sercu, wyraża się słowem, ale żyje czynem.

św. Józef Sebastian Pelczar

Św. Józef Sebastian Pelczar - biskup

PONIEDZIAŁEK II TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE (Hbr 5,1-10)

Jezus wielki arcykapłan na wzór Melchizedeka

Czytanie z Listu do Hebrajczyków.

Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabościom. Powinien przeto jak za lud, tak i za samego siebie składać ofiary za grzechy. I nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron.
Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż stał się arcykapłanem, ale uczynił to Ten, który powiedział do Niego: „Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził”, jak i w innym miejscu: „Tyś kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”.
Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości.
A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają, nazwany przez Boga kapłanem na wzór Melchizedeka.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 110,1-2.3-4)

Refren: Jesteś kapłanem tak jak Melchizedek.

Rzekł Pan do Pana mego: „Siądź po mojej prawicy, *
aż uczynię Twych wrogów podnóżkiem stóp Twoich”.
Pan rozciągnie moc Twego berła z Syjonu: *
„Panuj wśród swych nieprzyjaciół.

Przy Tobie panowanie w dniu Twojego triumfu, +
w blasku świętości, *
z łona jutrzenki zrodziłem Cię jak rosę”.
Pan przysiągł i nie będzie żałował: *
„Ty jesteś kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Hbr 4,12)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Żywe jest słowo Boże i skuteczne,
zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 2,18-22)

Zwyczajów Starego Testamentu nie można przenosić do Nowego

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Jezusa i pytali: „Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą?”
Jezus im odpowiedział: „Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć.

Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków”.
Oto słowo Pańskie.

***************************************************************************************************************************************
 
KOMENTARZ

Zdecydowana odpowiedź

Nie można nawrócić się połowicznie, a resztę zostawić na później. Autentycznie przyjęte słowo Boże przenikać nas będzie zawsze do szpiku (por. Hbr 4, 12). Dlatego nie możemy zachowywać starego ubrania i próbować go tylko łatać nowymi kawałkami materiału. To nic nam nie da na dłuższą metę. Jezus będzie cię zawsze zapraszał do całkowitej przemiany życia. I takie pragnienie powinieneś mieć w sobie, gdy usłyszysz Jego wezwanie. Nie zostawiaj sobie żadnej otwartej furtki. Raz na zawsze pójdź za nim. Możliwe, że proces twojego wewnętrznego uzdrowienia będzie rozciągnięty w czasie. Ale o tym zdecyduje Bóg, który zna możliwości każdego z nas. Twoim zadaniem jest odpowiedzieć Bogu „tak”. Raz i zdecydowanie.

Panie, słyszę Twoje Słowo i wiem, że zapraszasz mnie do tego, abym zmienił moje życie. Ale we mnie wciąż jest lęk. Brak zdecydowania. Dodaj mi odwagi, aby przywdział nowe ubranie, które mi ofiarowujesz.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*****

„Jeśli chcesz poznać ogrom Bożej miłości, rozważaj dzieła Boże spełnione dla człowieka, a mianowicie trzy wieczne pomniki miłości: żłóbek, krzyż i ołtarz. Rozważ to niezmierne wyniszczenie Boga utajonego, tę ogromną ofiarę z siebie, to całkowite oddanie się człowiekowi z miłości bez granic”. Tak pisał i według tego żył Józef Sebastian Pelczar (1842-1924), profesor przemyskiego seminarium oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego, a potem biskup przemyski. W całej jego posłudze widoczna była świętość, nabożeństwo do Serca Jezusowego i Matki Bożej oraz troska o materialne i duchowe dobro powierzonych mu ludzi.

ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” styczeń 2009, s. 73

 

JAM JEST PRAWDĄ

Panie, obym w Twojej światłości oglądał światłość (Ps 36, 10)

Jezus przyszedł, aby dać ludziom życie i wskazać im drogę, która wiedzie do żywota. On sam jest źródłem życia, ale jest też i Nauczycielem życia.

Takim przedstawił Go światu Ojciec niebieski na początku Jego apostolstwa. Duch Święty zaraz po chrzcie zstąpił na Jezusa pod postacią gołębicy, a z nieba dał się słyszeć glos: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3, 17); oto jakby listy uwierzytelniające, które dają rękojmię i głęboko uzasadniają naukę Jezusa. Któż nie uwierzy w Jego słowa, skoro On jest Synem Bożym i skoro Duch Święty jest z Nim? Dwa lata później, na Taborze, powtarza się to samo: ten sam glos, te same słowa: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Co więcej, zostaje dodane wyraźne polecenie: „Jego słuchajcie” (Mt 17, 5), jasno ukazujące Jego zadanie Nauczyciela.

Następnie sam Jezus objawił się jako Nauczyciel, i to jedyny Nauczyciel: „Wy „Mnie nazywacie Nauczycielem… i dobrze mówicie, bo nim jestem (J 13, 13). „Lecz wy nie chciejcie, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz” (Mt 23, 10). Kiedy Jezus powiedział, że jest życiem, oświadczył równocześnie, że jest „prawdą”. Owszem, wobec Piłata, który Go pytał o pochodzenie i Jego misję, wyznaje: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18, 37). Kto słucha i wypełnia Jego słowa, słucha i poznaje prawdę: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę” (J 8, 31–32).

  • Ty Boże, Ojcze najwyższy, pokazujesz i uczysz duszę sposobu i drogi, którą może dojść do poznania Ciebie oraz zjednoczenia z Tobą przez miłość. Tej drogi i sposobu nauczyłeś nas przez swojego umiłowanego Syna… Dlatego dusza pragnąca, aby ją oświeciło Boże światło, uczy się, rozważa i czyta nieustannie księgę żywota. A księgą tą jest całe życie Chrystusa spędzone tu na ziemi (bł. Aniela z Foligno).
  • Uwielbiam Cię, Boże mój, prawdziwa i jedyna światłości. Od wieków, zanim stworzenie się stało, kiedy byłeś sam — sam lecz nie samotny, zawsze bowiem byłeś w trzech Osobach — byłeś Światłością nieskończoną. Nikt Cię nie oglądał, jedynie Ty sam. Ojciec oglądał światłość w Synu, a Syn w Ojcu.
    Jaki byłeś na początku, taki jesteś teraz… w tej światłości nie stworzonej, nieskończenie chwalebny, nieskończenie piękny… Boże łaskawy, któż może zbliżyć się do Twego nieskończonego Majestatu? Ale również, któż może pozostać z dala od Ciebie?
    Czyż można pozostać z dala od Ciebie? Ty jesteś światłością aniołów, Tyś również jedynym światłem duszy mojej. Ty „oświecasz każdego człowieka, gdy na ten świat przychodzi” (J 1, 9). Bez Ciebie czuję się pogrążony w największych ciemnościach, które można by przyrównać do ciemności piekła. Gdy Ty jesteś daleko, serce moje upada i wysycha, odżywa zaś, w miarę jak jawisz się w swojej światłości.
    Ty zbliżasz się lub oddalasz, według swego upodobania, Boże mój, ja nie mogę Cię zatrzymać! Mogę tylko prosić Cię, abyś pozostał: „Zostań z nami, Panie, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się nachylił” (Łk 24, 29). Pozostań aż do rana i nie odchodź, dopóki mi nie pobłogosławisz. Pozostań ze mną na tej ciemnej łez dolinie, dopóki nie rozproszą się ciemności.
    Pozostań, światłości mojej duszy, bo już wieczór się zbliża. Gęste cienie, nie pochodzące od Ciebie, zaczynają mnie ogarniać… w moim strapieniu i smutku odczuwam potrzebę czegoś, czego sam nazwać po imieniu nie umiem. Potrzebuję tylko Ciebie (J. H. Newman).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 34

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150119.htm

****

Bł. Jan van Ruusbroec (1293-1381), kanonik regularny
Zaślubiny duchowe, prolog

„Pan młody jest z nimi”
 

„Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie” (Mt 25,6)… Tym Oblubieńcem jest Chrystus, a oblubienicą natura ludzka, stworzona przez Boga „na Jego obraz i podobieństwo” (Rdz 1,26). Na początku Bóg umieścił ją w miejscu najgodniejszym, najpiękniejszym, najbogatszym i najżyźniejszym na ziemi, to znaczy w Raju. Bóg poddał jej wszystkie stworzenia, ozdobił ją łaskami i dał jej przykazanie w taki sposób, że zachowując je, była pewna stabilnego i wiernego związku ze swoim Oblubieńcem, wolna od wszelkiego cierpienia, troski i winy.

Ale wtedy pojawił się Zły, piekielny wróg, pełen zawiści wobec oblubienicy. Przyjął postać podstępnego węża i zwiódł kobietę, razem zwiedli mężczyznę, a w ten sposób całą naturę ludzką. W ten sposób, z powodu błędnych rad, wróg uprowadził naturę ludzką, oblubienicę Boga, i wygnał ją na obcą ziemię, biedną i nędzną, pojmaną i gnębioną…

Lecz kiedy Bóg ujrzał, że nadszedł czas i kiedy cierpienia Jego ukochanej napełniły Go litością, posłał swego jedynego Syna na ziemię…, do łona Dziewicy Maryi. Tam Syn poślubił swoją narzeczoną, naszą naturę, jednocząc ją ze swoją osobą.

*****

Kilka słów o Słowie 19 I 2015

<a href="/channel/UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" class=" yt-uix-sessionlink     spf-link  g-hovercard" data-name="" data-ytid="UCWbcvHebx0BGnB12QIEaqiA" data-sessionlink="ei=prW8VNyhOIKAcpSTgcgP">Michał Legan</a>

http://youtu.be/ZvwDQWPgKSU

******

Nowość Ewangelii jest absolutna – Mk 2, 18-22

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. .craig / Foter / CC BY-NC-ND)

Uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Jezusa i pytali: “Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą?”

Jezus im odpowiedział: “Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć.

 

Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Ewangelia nie jest wypełnieniem nową treścią jakiegoś istniejącego systemu religijnego. Jezus proponuje coś zupełnie nowego, zarówno w swej treści, jak i formie. Dlatego chrześcijaństwo łączy z innymi religiami właściwie tylko jedno: przekonanie, że istnieje Bóg. A tymczasem jakże często nasza religijność jest naturalna, ubrana jedynie w chrześcijańskie “szatki”. Przejawia się to na przykład w różnych formach “kupowania” Bożej przychylności. Po co tyle się starać o Bożą przychylność, skoro Bóg oszalał z miłości do nas, a co pokazał nam Jezus swoją śmiercią na krzyżu za nasze grzechy?

 

Absolutna nowość chrześcijaństwa opiera się, najkrócej mówiąc, na miłości Boga do człowieka, a nie człowieka do Boga. I nie na zabieganiu o zbawienie, które Bóg sam nam “załatwił” bez naszego udziału, ale na dojrzewaniu do życia w Niebie, które stoi dla nas otworem.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2308,nowosc-ewangelii-jest-absolutna-mk-2-18-22.html

*****

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 2, 18-22

Mariusz Han SJ

(fot. Eddi van W. / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Post ma czemuś służyć…

 

Sprawa postów
Uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Niego i pytali: Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą? Jezus im odpowiedział: Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego majką u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć.

 

Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze /część/ ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino /należy wlewać/ do nowych bukłaków.

 

Opowiadanie pt. “O dwóch gwiazdach ponad szczytem”

 

Żył sobie kiedyś asceta, który prowadził nad wyraz surowy tryb życia. Powiadają, że nie wziął nic do ust zanim słońce nie skryło się za horyzont. Wydawało mu się, że niebo doceniło jego wyrzeczenie i umartwienie: znakiem tego uznania była jasna gwiazda ponad szczytem, widoczna dla wszystkich nawet w dzień; nikt jednak nie umiał powiedzieć, skąd się tam ta gwiazda wzięła.

 

Pewnego dnia asceta postanowił wejść na szczyt. Chłopiec z pobliskiej wioski uparł się, aby mu w tej wspinaczce towarzyszyć. Dzień był gorący i parny, i wkrótce obaj poczuli wielkie, nieznośne pragnienie. Święty mąż namawiał towarzysza do picia, ale ten tłumaczył, że napije się tylko wspólnie z mistrzem. Biedny asceta był w kłopocie: z jednej strony nie chciał złamać postu, z drugiej nie chciał pozwolić, aby dziecko cierpiało z powodu pragnienia. W końcu napił się wody, a chłopiec pił razem z nim.

 

I poszli dalej. Asceta długo nie ważył się podnieść głowy w niebo, bo bał się, że gwiazda teraz przestała świecić. Można sobie wyobrazić jego zdumienie, gdy w końcu spojrzał w górę i zobaczył, że ponad szczytem świecą teraz dwie jasne gwiazdy.

 

Refleksja
Każda forma postu, którego się podejmujemy, musi mieć jakiś sens. Nasze wyrzeczenia mają nas doprowadzić do wyznaczonego celu. Post jest czasem, kiedy nasze małe przewiązania i przyzwyczajenia powinny być zweryfikowane przez Kogoś, kto nada im nowy kierunek, kto ukaże nowy sens, który będzie procentował lepszym życiem…

 

Jezus, kiedy pościł, poświęcał dużo czasu na modlitwę, która przybliżała go do Ojca. Bezpośredni kontakt z Tym, który dał początek ziemi, dawał Jezusowi czas na przygotowanie się do konkretnej misji i zamysłu Boga względem Niego. Tylko świadome posty mogą nas przybliżyć do celu, do jakiego zostaliśmy stworzeni. Samo poszczenie dla poszczenia nie ma sensu, gdy nie jest on ukierunkowany na Boga, który przemienia nasze życie…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy podejmowanie postów ma dziś jakiś sens?

2. Czy podejmując się postu masz też określony jego cel?
3. Czy post przybliża cie do Boga?

 

I tak na koniec…
“Pokora i wstyd po uczynionym grzechu daleko są milsze Bogu, niż pycha po spełnieniu dobrego uczynku” (św. Augustyn)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,143,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-2-18-22.html

*****

Adorować Boga sercem

Stanisław Biel SJ

(fot. shutterstock.com)

Wiara nie jest celem samym w sobie. Przeciwnie, jest wprawdzie bardzo cennym, ale jednak środkiem do Boga.

 

Dzięki niej człowiek poznaje swego Stwórcę, czci Go, adoruje, coraz bardziej kocha, by w końcu połączyć się z Nim na wieczność. Święty Ignacy Loyola ujął w sposób lapidarny istotę powołania człowieka na ziemi: Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją (Ćd, 23). Nowy katechizm wśród środków do tego celu wskazuje: adorację, modlitwę, ofiarę i śluby.

 

Adoracja jest najważniejsza, gdyż pozwala przenieść wzrok z siebie na Boga. Uznać Go za prawdziwego Pana naszego życia, uwielbiać i wychwalać, troszczyć się, by był poznawany i kochany przez ludzi. Adoracja jest czasem intymnego spotkania z Trójcą Świętą: z Bogiem Ojcem, Jezusem Chrystusem i Duchem Świętym. Poznanie Boga i siebie byłoby o wiele głębsze, gdybyśmy nauczyli się częściej zaglądać do kościoła i zatrzymywać na chwilę adoracji, zwłaszcza w sytuacjach zagubienia, samotności, bezradności, problemów. Zwykle w trudnych doświadczeniach szukamy pocieszenia u ludzi, przyjaciół czy bliskich nam osób albo uciekamy w rozrywki: alkohol, telewizję, świat wirtualny. Zapominamy, że żaden człowiek do końca nie uśmierzy bólu ani nie rozwiąże problemów. Natomiast w czasie adoracji Jezus daje łaskę, siłę oraz pociechę w trudach i zagubieniu.

Trwanie w obecności Jezusa zbliża do ludzi. Miłość do ludzi staje się wtedy głębsza, bardziej świadoma, trwała, gdyż opiera się na źródle prawdziwej i absolutnej miłości – na Bogu. Adoracja nie izoluje od ludzi, od świata, nawet od zła. W takiej sytuacji byłaby kolejną formą ucieczki. Przeciwnie, adoracja wychodzi od Boga i prowadzi do realności świata, do ludzi, problemów, cierpienia, zła i pomaga na nie patrzeć w innym świetle – odnowionym sercem i umysłem.

Adoracja jest również wewnętrzną siłą, która wnosi pokój i harmonię, daje nadzieję, rozpala miłość, pozwala głosić Boga sercem. Sprawia, że codzienne życie staje się stopniowo bardziej zorganizowane, uporządkowane i sensowniejsze; doświadczamy dotyku Jezusa i powolnej przemiany serca. Przykładem może być piękne świadectwo zamieszczone w Internecie: Adoracja była i jest dla mnie wyzwaniem. Jednocześnie tylko podczas adoracji czuję wystarczająco mocno dotyk Chrystusa, by zmienić siebie. I to zmienianie siebie powoduje, że adoracja jest dla mnie wyzwaniem. Trudno mi jest rozstać się choćby tylko z kawałeczkiem mojej pychy, takie rozstanie boli. A jednocześnie dotyk Chrystusa koi.

 

Wyrazem adoracji Boga jest modlitwa. Tertulian podkreśla jej nieograniczone wprost możliwości: zmywa winy, odpędza pokusy, wstrzymuje prześladowania, pociesza małodusznych, daje natchnienie wspaniałomyślnym, prowadzi pielgrzymujących, ucisza fale wód, łotrów wprawia w zdumienie, karmi ubogich, kieruje bogaczami, podnosi upadłych, upadających podtrzymuje, stojących broni od upadku. Dlatego modli się niebo i ziemia, aniołowie i stworzenia, nawet i ptaki powstające ze snu wznoszą się ku niebu i rozkładając na krzyż skrzydła zamiast rąk, mówią coś, co wydaje się modlitwą.

Trzy zasadnicze formy modlitwy oddają trafnie ludzką zależność od Boga. Modlitwa uwielbienia i dziękczynienia wskazuje, że jedynie Bóg jest godny największej chwały i czci. On jest źródłem wszelkiego dobra i miłości. Przykład takiej modlitwy pozostawiła nam Niepokalana Maryja. W swoim Magnificat uwielbia Ona Boga za wielkie rzeczy, które uczynił Jej i światu (Łk 1, 46-55). Wysławia Boga, który jest wszechmocny, święty, miłosierny, sprawiedliwy, dobry i niepojęty. Magnificat Maryi jest równocześnie radosnym dziękczynieniem, wynikającym z tego, że Bóg uczynił Jej wielkie rzeczy (Łk 1, 49). Uwielbienie i wdzięczność stanowiły treść modlitwy nawet Syna Bożego.

 

Drugą formą jest modlitwa wstawiennicza. Pozwala ona rozszerzyć własne, często skurczone, serce. Skierować wzrok na potrzeby innych. Zobaczyć, że nikt z nas nie jest pępkiem świata. Modlitwa za innych jest znakiem miłości bliźniego. Są sytuacje, w których mimo największych zaangażowań i wysiłków nie jesteśmy w stanie pomóc innym. Sytuacje te uczą pokory, uświadamiają, że nie jesteśmy zbawicielami. Czasem jednak trzeba długo i cierpliwie prosić, wołać, wstawiać się, aby “zostać wysłuchanym”. Świadectwem jest Kananejka, która mimo złego potraktowania i odrzucenia przez Jezusa prosi ufnie i nieprzerwanie, dopóki nie osiągnie celu, uzdrowienia córki (Mt 15, 21-28). Innym przykładem jest uboga wdowa, której niesprawiedliwy sędzia nie chciał bronić; nie przestaje ona nalegać, wierząc, że jeśli nawet sędzia nie wzruszy się jej ubóstwem, to wysłucha ją z powodu jej natarczywości (Łk 18, 1-8); czy natrętny przyjaciel, który idzie w nocy do przyjaciela i prosi o chleb (Łk 11, 9-13). Albo sam Jezus proszący za uczniów i Kościół (J 17). Modlitwa wstawiennicza pobudza empatię i wyzwala solidarność z cierpiącymi i potrzebującymi. Sprawia, że ich problemy stają się naszymi. Nie tylko wyzwalają emocje (być może w wygodnym pokoju przed telewizorem), ale i motywują do działania.

 

Trzeci rodzaj modlitwy może pozornie wydawać się zbyt egoistyczny. Chodzi tu o modlitwę błagalną za siebie. Czasami rezygnujemy z niej całkowicie albo “nie chcemy naprzykrzać się Panu Bogu” i “zawracać Mu głowy” swoimi problemami. W rzeczywistości rozmijamy się z nauczaniem Jezusa, który zachęcał: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24). W “najpopularniejszej” modlitwie Ojcze nasz Jezus zachęca również do prośby. Bóg Ojciec dobrze zna nasze potrzeby, a jednak Jezus nalega, by prosić. Prosząc, uświadamiamy sobie własne pragnienia, potrzeby, zależność od Boga i stajemy się bardziej pokorni. Jesteśmy wtedy jak dzieci, które ufają swoim rodzicom i potrafią w naturalny sposób prosić i przyjmować dary. A rodzice przecież cieszą się, gdy dzieci proszą. Nawet ciągle o to samo.

 

Wyrazem czci i służby Bogu jest ofiara. Święty Paweł zachęca i prosi Rzymian, aby dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną (Rz 12, 1). Ofiara duchowa polega na oddaniu siebie, swego serca, całej osoby Bogu, na dobre i złe. Jak Maryja w Nazarecie (por. Łk 1, 38). Nie chodzi więc o słowa, ale o czyny. Zresztą Pan Bóg wprost odcinał się od pięknych słów, które nie znajdują pokrycia w życiu. Podkreślał, że chce raczej miłosierdzia i miłości niż całopaleń i ofiar (por. Oz 6, 6). Najpiękniejszą ofiarą jest czyste, skruszone serce. Moją ofiarą, Boże, duch skruszony, nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym (Ps 51, 19).

 

Na zakończenie Ćwiczeń duchownych święty Ignacy proponuje jej uczestnikom modlitwę ofiarowania: Zabierz Panie i przyjmij całą moją wolność, pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę, wszystko, co mam i co posiadam. Ty mi to Panie dałeś, Tobie to zwracam. Wszystko jest Twoje. Rozporządzaj tym według Twojej woli. Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę, a to mi wystarczy (Ćd, 234). Modlitwa ta wyraża zgodę na wolę Bożą. Bóg jest dawcą i Panem wszelkich darów i wartości. Może nimi rozporządzać według własnego uznania.

 

W czasie rekolekcji ignacjańskich rozmawiam z rekolektantami o modlitwie ofiarowania. Czasem słyszę lęki i obawy. Czy mogę Bogu całkowicie zawierzyć? Oddać bezwarunkowo wszystko i siebie? A co, jeśli zechce sprawdzić autentyczność moich słów i potraktuje je dosłownie? Oczywiście, nie można wykluczyć takiej sytuacji. Świadczy o tym przykład jednego ze starszych hiszpańskich jezuitów. Cierpiał on na amnezję i w sposób humorystyczny tłumaczył współbraciom tę przypadłość: Całe życie modliłem się: zabierz Panie pamięć moją. I zabrał, zabrał, zabrał… W rzeczywistości bezwarunkowe oddanie się Bogu prowadzi do wolności. Uwalania od nadmiernych napięć, niepokojów, stresów. Daje odwagę i pewność. Przecież wszystko jest w rękach dobrego Boga, a On chce jedynie ludzkiego szczęścia.

 

Wzorem każdej ofiary jest dar Syna Bożego. Najdoskonalsza ofiara z siebie, którą złożył On na krzyżu, z miłości do Ojca i do człowieka. Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni. A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5, 6-8). Ofiara Jezusa była konsekwencją miłości świadomej, bezwarunkowej i do końca (J 13, 1). Taki wymiar winna mieć nasza ludzka ofiara. Nie chodzi w niej o wypełnianie obowiązku, pewnych świadczeń, aby Bóg był zadowolony, ale o praktykowanie miłości Boga, bliźnich i siebie.

 

Wyrazem ofiary składanej Bogu są przyrzeczenia i śluby. Przyrzeczenia wiążą się z ważnymi sakramentalnymi wydarzeniami życia duchowego. U początku życia w sakramencie chrztu czynią to rodzice i chrzestni. Zobowiązują się w ten sposób do troski o kształtowanie wiary i rozwój życia duchowego małego jeszcze dziecka. Świadomym aktem jest już bierzmowanie. Wówczas młody człowiek potwierdza przed Kościołem swój wybór Boga i wiary; otrzymuje moc Ducha Świętego i Jego dary, by świadomie kształtować relacje przyjaźni z Bogiem. Z przyrzeczeniami wiąże się również wybór drogi życiowej. Zarówno małżeństwo, jak i kapłaństwo są dogłębnym oddaniem siebie drugiej osobie. W sakramencie małżeństwa wierność, miłość i dozgonność przyrzeka się małżonkowi, w sakramencie kapłaństwa samemu Chrystusowi. Prócz tych dalekosiężnych i brzemiennych w skutki przyrzeczeń istnieją również zwyczajne, codzienne, ale również ważne i wpływające na całokształt relacji z Bogiem. Przyrzeczenia takie wyrażają się na przykład w dobrych uczynkach, różnych formach ascezy, modlitwy, pielgrzymek. Im mniej kryją w sobie motywacji egoistycznych, tym bardziej są cenne i miłe w oczach Bożych.

 

Jako szczególną ofiarę należy wyodrębnić rady ewangeliczne, czyli śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Poprzez nie osoba, która oddaje siebie Bogu, rezygnuje w sposób świadomy i wolny z niektórych “światowych przyjemności”. Ślub czystości wiąże się z rezygnacją z życia małżeńskiego i wyborem samotności; w ten sposób zbliża do miłości bezinteresownej oraz lepiej pomaga zrozumieć osoby samotne, cierpiące, zagubione w życiu. Ślub ubóstwa jest rezygnacją z nadmiernej konsumpcji i posiadania; pozwala prowadzić prosty, ewangeliczny tryb życia, solidaryzować się z ludźmi prawdziwie ubogimi, pomagać im i kontestować daleki od miłosierdzia i sprawiedliwości współczesny świat. Ślub posłuszeństwa dotyczy rezygnacji z pełnej wolności. Dzięki niemu osoba zakonna jest bardziej otwarta, mobilna, dyspozycyjna; zamiast siebie szuka przede wszystkim woli Bożej, którą odczytuje w decyzjach przełożonych. Śluby prowadzą do większej otwartości na Boga, a w Nim na drugiego człowieka. Kształtują człowieka dojrzałego, świadomego, odpowiedzialnego, dającego pogodne świadectwo miłości, prostoty i życia na co dzień wolą Bożą.

 


 

Stanisław Biel SJ – “Miłość w dziesięciu słowach”

 

Książka zawiera pogłębione wyjaśnienie wszystkich dziesięciu przykazań oraz konkretne wskazówki, jak nimi żyć na co dzień. Przytacza najczęstsze sposoby ich przekraczania, czyli grzechy, z którymi się zmagamy. Jednocześnie niesie przestrogę przed złudnym mniemaniem, że przykazania to przeszkoda na drodze do szczęścia i wolności. Dzięki wyjaśnieniom z Katechizmu Kościoła Katolickiego, cytatom ludzi Kościoła oraz doświadczeniu autora książka prezentuje szerokie spojrzenie na dziesięć Bożych słów skierowanych do nas.
Ojciec Stanisław Biel pokazuje, że Dekalog to nie tylko zbiór przykazań, które trzeba zachowywać, ale przede wszystkim wyraz miłości Boga do człowieka. To w nich Bóg wskazał nam drogę do radości i prawdziwego szczęścia. Mimo to człowiek wielokrotnie nie potrafi lub nie chce tej Miłości przyjąć. Wówczas odwraca się od Boga. Aby tak się nie stało, trzeba pamiętać, że najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1695,adorowac-boga-sercem.html

******

ks. Marek Dziewiecki
Gdy trudno kochać…
Idziemy

Im bardziej błądzi ten, kogo kochamy, tym większe jest ryzyko, że pomylimy miłość z naiwnością lub że przestaniemy kochać. Jezus uczy nas kochać mądrze tych, których kochać najtrudniej.
W przypowieści o synu marnotrawnym Jezus ukazuje zasady miłości wobec ludzi, którzy przestają kochać i opuszczają nas (por. Łk 15, 11-32). Punkt wyjścia jest radosny: oto ojciec – symbol Boga – ma dwóch synów, których kocha, wychowuje, uczy pracować. Którego dnia młodszy syn odchodzi, bo uwierzył, że poza domem rodzicielskim będzie mu lepiej. Ma własny pomysł na bycie szczęśliwym. Chce być szczęśliwym lekko, łatwo i przyjemnie – bez wysiłku, bez pracy, bez miłości. Jego postawa nas smuci, ale nie zaskakuje. To kolejny „postępowy” i „nowoczesny” człowiek, czyli ktoś, kto powtarza archaiczne błędy, popełnione już przez Adama i Ewę. Zaskoczeniem może być natomiast to, że ojciec jakby nie próbował zatrzymać syna. W rzeczywistości uczynił wszystko, by syn nie odszedł, gdyż kochał syna. Gdy kogoś kochamy, to czynimy wszystko, by nasi bliscy nie zeszli na złą drogę. Syn wiedział, że jest kochany, bo nie miał ojcu niczego do zarzucenia.
Daleko od krainy miłości
Gdy – mimo doznawanej od nas miłości – ktoś z naszych bliskich wchodzi na drogę przekleństwa i śmierci, to nie możemy wtedy uczynić nic więcej, niż nadal kochać. W odniesieniu do osób nie istnieje przecież żadna większa siła niż miłość! Błaganie błądzącego o litość czy straszenie go to znacznie mniej niż miłość. Jeśli ktoś nie reaguje na naszą miłość, to tym bardziej nie zmienimy tej osoby błaganiami czy groźbami. Marnotrawny syn opuszcza rodzinny dom, w którym był kochany. Odtąd żyje na zasadzie: wino, kobiety i śpiew. Szybko jednak zaczyna cierpieć. Przekonuje się, że szuka szczęścia tam, gdzie go nie można znaleźć. W obliczu głodu i osamotnienia, godzi się na to, że będzie pastuchem świń. Walczy o przetrwanie. Odchodząc od kochającego ojca, łudził się, że idzie do ziemi obiecanej. W rzeczywistości zgotował sobie piekło na ziemi.
W obliczu bolesnej próby
Zwykle nie wiemy, jak postępować wobec tych, którzy drastycznie krzywdzą samych siebie, popadając w ciężkie grzechy, uzależnienia, niszczące więzi. Nie mamy pomysłu na to, jak pomóc błądzącemu i w jaki sposób okazywać mu miłość. Trudno jest kochać kogoś, kto nie kocha nawet samego siebie. Większość bliskich popada wtedy w skrajności. U jednych zwycięża rozżalenie, gniew, nienawiść wobec błądzącego. Wycofują oni miłość i przekreślają tego, kto odszedł. Nawet gdyby któregoś dnia błądzący nawrócił się, to nie ma do kogo wrócić. Inni usprawiedliwiają błądzącego za wszelką cenę i stają się wobec niego skrajnie naiwni. Wymyślają tysiące okoliczności „łagodzących”. Czynią wszystko, aby błądzący nie cierpiał. Budują mu komfort trwania w grzechu i dręczenia samego siebie. Ojciec z przypowieści nie wpada w żadną z tych skrajności. Nie przekreśla błądzącego. Wysyła mu znaki miłości. Wychodzi na drogę. Czeka. Daje znaki, że syn nadal jest środkiem jego serca. Jednak nie czyni niczego więcej. Nie kieruje się uczuciami. Nie idzie do syna. Nie posyła mu paczek ani pieniędzy.
Ponoszenie bolesnych konsekwencji własnych błędów
stwarza błądzącemu szansę na refleksję i uznanie prawdy.
Otwiera oczy. Mobilizuje do nawrócenia
Wrażliwi tylko na własne cierpienie
Ojciec nie tylko kocha, ale też rozumie swojego syna. Wie, że kto radykalnie błądzi, ten przestaje być wrażliwy na miłość i cierpienie Boga i ludzi. Pozostaje jednak wrażliwy na swoje własne cierpienie. Kto nie uczy się sztuki życia w oparciu o miłość, temu pozostaje ostatnia już deska ratunku, jaką jest ponoszenie bolesnych konsekwencji popełnianych przez siebie błędów. Ojciec z przypowieści Jezusa nie odbiera marnotrawnemu synowi tej ostatniej deski ratunku. Nie okrada go z cierpienia. Wie, że z własnego bólu nie kpi sobie nawet ten, kto kpi z Boga i bliźnich. Marnotrawny syn zachowa szansę na ocalenie wtedy, gdy osobiście zacznie cierpieć. Ponoszenie bolesnych konsekwencji własnych błędów stwarza błądzącemu szansę na refleksję i uznanie prawdy. Otwiera oczy. Uczy odróżniać dobro od zła. Mobilizuje do nawrócenia. Marnotrawny syn wykorzystuje cierpienie, które jest ostatnią deską ratunku dla tych, którzy nie reagują na miłość.
Syn powracający
Na skutek osobistego cierpienia i mądrej miłości ojca syn marnotrawny nawraca się w radykalny sposób. Wraca nie dlatego, że jest głodny (wtedy zdecydowałby się raczej kraść, niż wrócić), lecz dlatego, iż odtąd wie, że lepiej jest być choćby sługą u kochającego ojca niż pozostawać niewolnikiem tego świata i własnych słabości. Nie jest łatwo powrócić, gdy ktoś daleko odszedł od miłości, prawdy, dobra i piękna, od Boga i bliskich. Nie jest łatwo powiedzieć: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw tobie i przeciw Bogu”. Powracający syn zasługuje na wielki szacunek. Czy jednak ojciec nie powinien uprzedzić syna i wcześniej do niego pojechać, żeby w ten sposób ułatwić mu refleksję i powrót? Taka postawa ojca nie byłaby miłością, lecz naiwnością. Gdyby ojciec pojechał do błądzącego syna, gdyby go odnalazł i nakarmił, gdyby przywiózł mu nowe ubrania i dał mu pieniądze, to marnotrawny jeszcze wtedy syn najpierw by się szczerze ucieszył i wzruszył. Za chwilę jednak poszedłby grzeszyć – tym razem za pieniądze ojca, bo swoich już nie miał.
Niespodziewane święto
Powracający grzesznik nie wierzy, że ojciec znowu przyjmie go jak syna. Aspiruje już tylko do tego, by być u ojca jednym z wielu najemników. Ze zdumieniem odkrywa, że spotkanie z ojcem zamienia się w święto. Spowiedź potrzebna jest synowi, a nie ojcu. Ojciec nie wypomina synowi popełnionych grzechów. Nie opowiada o tym, jak długo wychodził na drogę i jak bardzo cierpiał. Przeciwnie, w nieopisanej radości wzrusza się, bo oto ocalił się jego ukochany syn! Wręcza mu szaty i pierścień, czyli znaki odzyskanej godności. Marnotrawny dotąd syn nie ma już złej przeszłości. Odtąd ma jedynie dobrą teraźniejszość! Kto powraca do Boga, ten odzyskuje wszystko, co wcześniej stracił. O nieodwołalnej miłości ojca syn przekonuje się wtedy, gdy powraca. Dopiero teraz odkrywa, że ojciec nigdy nie przestał go kochać, że codziennie żył nadzieją, iż syn zastanowi się, wróci i ocali. Dopiero teraz błądzący rozumie, że ojciec kocha go nie tylko nieodwołalnie, ale i mądrze! Już wie, że gdyby ojciec uległ odruchowi współczucia i próbował chronić go przed konsekwencjami grzechów, to on nie zastanowiłby się i pozostałby synem zatracenia. Trwałby w grzechu tak długo, aż by umarł.
Błądzący oczekuje naszej naiwności
Dopóki syn błądził, dopóty miał żal i pretensje nie do siebie, lecz do ojca. Oczekiwał od niego paczek żywnościowych, pieniędzy, naiwności. Gdy znajomi mówili mu, że ojciec wychodzi na drogę i czeka na jego powrót, to albo w to nie wierzył, albo myślał, że ojciec czyni to jedynie dla oka ludzkiego. Im bowiem dojrzalej okazujemy miłość człowiekowi, który błądzi, tym bardziej nie rozumie on naszej miłości i twierdzi, że nie umiemy go kochać. Nie próbujmy udowadniać temu, kto krzywdzi siebie i innych, że go kochamy. Człowiek w kryzysie nie oczekuje od nas miłości, lecz naiwności. Chce naszych pieniędzy. Chce, byśmy uwierzyli w jego kolejne przyrzeczenie poprawy. Chce, byśmy nie wzywali policji, gdy nas okrada czy podnosi na nas rękę. Ktoś taki może zrozumieć naszą miłość jedynie wtedy, gdy się radykalnie nawróci i ani sekundy wcześniej.
Możliwe inne zakończenie
Przypowieść o mądrze kochającym ojcu i powracającym synu to historia moja i twoja. To opowieść o spotkaniu dwóch wolności i dwóch miłości: Bożej i ludzkiej. Jezus mógłby nadać inne zakończenie tej przypowieści. Każdy z nas zna historie błądzących, którzy nie zastanowili się i nie powrócili ani do Boga, ani do bliskich. Czasami ktoś nie powraca, mimo że Bóg i że Boży ludzie kochają go bezwarunkowo i mądrze. Niektórzy nie wracają nawet wtedy, gdy kochamy ich wręcz heroicznie. Czy możemy sądzić, że w tego typu przypadkach Bóg i ludzie kochali zbyt mało, by błądzący mógł powrócić? Odpowiedź brzmi: nie! Ani Bóg, ani krewni czy przyjaciele nie mogą uratować błądzącego człowieka wbrew jego woli. Gdy kierujemy się zasadami miłości, jakie Jezus wyjaśnia nam w swojej przypowieści, to nie mamy pewności, czy ten, którego w taki właśnie sposób kochamy, przestanie błądzić i czy powróci. Możemy być natomiast pewni, że czynimy wszystko, by kochany przez nas człowiek zastanowił się i mógł wrócić. Nie jesteśmy ani naiwni, ani okrutni. Nie wmawiamy sobie, że potrafimy kochać mądrzej i bardziej ofiarnie niż sam Bóg. Stwórca okazuje nam przebaczenie za każdym razem, gdy się nawracamy, lecz nie wcześniej, gdyż nie myli miłości z naiwnością czy z tolerowaniem zła.
A jeśli błądzący nie wróci?
Jeśli błądzący nie korzysta z nieodwołalnej i mądrej miłości Boga, jeśli nadal błądzi i grzeszy, jeśli w tym dramatycznym stanie umiera, to nawet wtedy możemy zachować dla niego nadzieję zbawienia. My widzimy tylko zewnętrzne zachowania błądzącego człowieka. Nie znamy w pełni jego historii, jego wychowania, stanu jego serca. Nie wiemy wszystkiego o wysiłkach, jakie podejmował w walce z własną słabością i z negatywnymi uwarunkowaniami środowiska, w którym przyszło mu żyć. Nie znamy do końca ceny, jaką płacił za swoje błędy i grzechy. Jedynie Bóg zna te wszystkie uwarunkowania i serce błądzącego człowieka. To właśnie dlatego Kościół nigdy nie ogłosi, że dana osoba jest w piekle. W procesie umierania każdy z nas otrzymuje jeszcze jedną – tym razem już ostatnią – szansę na powrót do Boga i do życia w miłości. Dwa tysiące lat temu był pewien ukrzyżowany złoczyńca, który skorzystał z takiej właśnie szansy, wpatrując się w Ukrzyżowanego Boga-Człowieka. O innych podobnych historiach Syn Boży będzie nam opowiadał przez całą wieczność. Możemy z mocną nadzieją modlić się o zbawienie również tych, którzy w doczesności do nas nie powrócili.
ks. Marek Dziewiecki 

Idziemy nr 46 (478)

http://www.katolik.pl/gdy-trudno-kochac—,24554,416,cz.html?s=2
******

Komentarz liturgiczny

Zwyczajów Starego Testamentu nie można przenosić do Nowego
(Mk 2, 18-22)

Post związany jest z oczekiwaniem Pana i Jezus to tłumaczy. Tak było z postem w Starym Testamencie. Jezus przybywa jako Pan i Bóg, który rozrywa schematy jak młode wino stare bukłaki, jak nowa łata na starym ubraniu.
Jeśli chcesz porównać Jezusa do kapłana, to Jezus jest i kapłanem i Zbawicielem.
Jest w NIM coś więcej dla Ciebie?
– Miłość i posłuszeństwo, które Ciebie zafrapują!


Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

****

Refleksja katolika

Celnik Mateusz, dopiero co powołany przez Jezusa na apostoła, wydaje obiad na cześć Pana. Przychodzą inni celnicy, grzesznicy. Są też pozostali apostołowie i uczniowie. Wszyscy pełni poczucia szczęścia, z wielką radością ucztują rozprawiając między sobą. Natomiast uczniowie Jana i faryzeusze mieli właśnie post. Przyszli więc do Niego i pytali: Dlaczego uczniowie Jana i uczniowie faryzeuszów poszczą, a Twoi uczniowie nie poszczą? (Mk 2,18) Św. Jan Chrzciciel razem ze swymi uczniami, a także i faryzeusze przestrzegają ściśle wszystkich postów przyjętych przez tradycyjną praktykę religijną. Faryzeusze, z fałszywej pobożności, dokładają sobie nawet i tych nie nakazanych Prawem. Wprost przeciwnie Jezus i Jego uczniowie – póki co, nie przywiązują większej wagi do sprawy postów. Przygotowują się (chociaż apostołowie i uczniowie jeszcze sobie z tego sprawy nie zdają) do przyszłej pracy misyjnej. Jako że, kiedy już Mistrza zabraknie na ziemi (gdy po okrutnej męce, haniebnej śmierci na krzyżu, zmartwychwstanie), kiedy już wstąpi do nieba, to właśnie oni staną się nauczycielami Ewangelii. Weselą się więc teraz, bo Oblubieniec-Mesjasz jest pośród nich. On sam zresztą tego po nich oczekuje, mówiąc do adwersarzy: Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć (Mk 2, 19-20).
Jezus odpowiadając faryzeuszom na zarzut nie zachowywania przez Niego i Jego uczniów postu, posługuje się trzema metaforami. Pierwsza przyrównuje tę sytuację do „godów weselnych”. Dwie pozostałe do „nowego sukna i starej szaty” oraz „młodego wina i starych bukłaków”. W ten sposób Nauczyciel z Nazaretu uzasadnia fakt, nie przestrzegania przez Jego uczniów starych rytuałów żydowskich.
Bo tak, jak nowe sukno nie jest w stanie załatać dziury w starym ubraniu (po prostu nie da się ono przyszyć doń bez powiększenia zniszczenia), tak dawna (przed Chrystusowa) ekonomia zbawienia nie ma już teraz swojej racji bytu. Bo tylko Jezus (a nikt inny) jest Zbawicielem świata. To właśnie On przyszedł na ziemię całkowicie wypełnić Prawo Starego Przymierza, zawartego niegdyś (w historii zbawienia człowieka) przez Boga z narodem wybranym. Przechodzi ono w Nowe Przymierze, dostępne dla wszystkich ludzi. Całego ludu Bożego.
Młodego wina nie można wtłoczyć do starych bukłaków, bo ono wciąż jeszcze rozwija się, fermentuje i z pewnością rozerwie je na strzępy. A co z tego wynika, wyleje się i zmarnuje. Owo młode wino oznacza nową ekonomię zbawienia, nowe królestwo Boże, które wraz z Jezusem zstąpiło na ziemię. I nijak nie sprosta tej ekonomii stary sposób pojmowania. Stary Izrael odrzuca Chrystusa, nie uznaje w nim Mesjasza, bo „stare worki”, czy „stare szaty” nie wytrzymują nowości Królestwa Bożego. Nie można połączyć, obwarowanej licznymi ludzkimi przepisami judaistycznej religijności z wiarą w Jezusa Chrystusa. On pragnie obdarować wszystkich łaską wiary, bez której nikt sam z siebie nie jest w stanie uwierzyć. Siła chrześcijan bierze się nie z postów, czy choćby największej pokuty, ale z łaski Chrystusa. Kto więc chce iść za Chrystusem, nie powinien odwoływać się do starych przyzwyczajeń, aby nie oberwać się jak „łata ze starego ubrania”. Ale porzucić wszystkich dawnych mistrzów, wszystko to, co przesłania obraz jedynego największego Mistrza i kroczyć za Nim, choćby i przyszło na Krzyż.
Jako że nagrodą będzie dlań spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym, wiecznym Królem i najwyższym Arcykapłanem, „twarzą w twarz” w królestwie Bożym. Bo to dla Niego Bóg Ojciec wybiera najbardziej zaszczytne miejsce:
Siądź po mojej prawicy, 
aż Twych wrogów położę 
jako podnóżek pod Twoje stopy. 
Twoje potężne berło 
niech Pan rozciągnie z Syjonu: 
Panuj wśród swych nieprzyjaciół! 
(…)
Pan przysiągł 
i żal Mu nie będzie: 
Tyś Kapłanem na wieki 
na wzór Melchizedeka.
(Ps 110, 1b-2.4) 
Wyjaśnia, podkreśla i potwierdza te słowa Autor Listu do Hebrajczyków, nazywając Go Najwyższym Kapłanem, Królem i Prorokiem. Jego kapłaństwo – to królewskie kapłaństwo, wyższe od kapłaństwa Aarona, którego Bóg swego czasu powołuje do tej posługi. I nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron. Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż stał się arcykapłanem, ale [uczynił to] Ten, który powiedział do Niego: Ty jesteś moim Synem, jam Cię dziś zrodził, jak i w innym [miejscu]: Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka (Hbr 5, 4-6). Imię Melchizedek w języku hebrajskim oznacza: „mój król jest sprawiedliwością”. Jezus jest największą, jedyną Sprawiedliwością, która nam się okaże w czasie paruzji. On, który zwycięża śmierć, pokonuje szatana, spoglądając miłosiernie, sprawiedliwie nas z całego życia „rozliczy”. Warto o tym pamiętać, żyjąc tak, aby rzeczywiście spotkać naszego Pana w Niebie.
Piękny przykład bycia prawdziwym uczniem, naśladowcą Chrystusa pokazuje nam dzisiejszy Patron, św. Józef Sebastian Pelczar – biskup przemyski, żyjący w latach 1842-1924. Człowiek o niezwykle bogatym i aktywnym życiu duchowym i religijnym. Szczególnym nabożeństwem darzy Najświętszy Sakrament, Serce Boże i Najświętszą Maryję Pannę. Czego daje wyraz w swej obfitej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. W 1894 roku chcąc rozszerzyć Królowanie Serca Bożego w świecie, jak i też z troski o najbardziej potrzebujących zakłada w Krakowie Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (tzw. sercanek). Potrafi doskonale wykorzystywać czas. Każdą chwilę swego pracowitego życia oddaje sprawom Bożym. Wypełnia dla Jego chwały, ale też dla zbawienia dusz. Oszczędny dla siebie, hojnie wspiera pożyteczne i dobre inicjatywy społeczne. Umiera 28 marca 1924 roku w Przemyślu w opinii świętości. 2 czerwca 1991 roku beatyfikuje go nasz umiłowany papież, św. Jan Paweł Wielki. Natomiast w niespełna dwanaście lat później – 18 maja 2003 roku, kanonizuje. Mówi wówczas miedzy innymi:
Dewizą życia [biskupa Pelczara] było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez Niepokalane Ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono właśnie kształtowało jego duchową sylwetkę. Zaś charakterystycznym jej rysem jest zawierzenie Chrystusowi przez Maryję siebie, całego życia i posługi. Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. Encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża i wiodła ich do Serca Boskiego.
Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Z dzieła św. Józefa Sebastiana Pelczara, biskupa
(Życie duchowne czyli doskonałość chrześcijańska,
Przemyśl 1924, t. 2, s. 162-166)


Pobudki do miłości Boga

Jaka to chwała, jakie szczęście dla nas, iż Pan Bóg pozwala miłować siebie, iż nas przypuszcza do słodkiej poufałości z sobą i przyjaciółmi nawet swoimi nazywa. “Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję”. Nie dosyć na tym – Bóg pragnie naszej miłości, nie jakoby jej potrzebował do szczęścia swojego, lecz iż my jej potrzebujemy do szczęścia naszego. On dlatego dał nam serce usposobione do miłości i tego serca żąda od nas jako jedynie miłej ofiary. On też dlatego zesłał Syna swego, aby rzucić na ziemię ogień miłości, mający płonąć na ołtarzach serc ludzkich. Co więcej, Bóg prosi o to serce: “Synu, daj mi serce twoje” i stara się to serce pozyskać, objawiając mu nieskończoną miłość swojego Serca. Stąd, gdziekolwiek się człowiek obróci, wszędzie widzi miłość Bożą, wszędzie potrąca o miłość; a świat cały widzialny i niewidzialny woła do niego ustawicznie tajemniczym głosem: Człowiecze, miłuj Boga.

Lecz ponieważ człowiek zbyt często na ten głos nie zważa, przeto Bóg daje mu osobne przykazanie: “Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. I któż by Ciebie nie miłował, Miłości Istotna?!

Miłować winniśmy Pana Boga, bo On jest miłości naszej najgodniejszy jako Najwyższa Doskonałość, choćby nie było żadnej nagrody dla tych, którzy Go miłują. Bóg – mówi św. Tomasz z Akwinu – jako najwyższa Prawda, jest pierwszym przedmiotem poznania dla naszego rozumu; jako najwyższe Dobro, pierwszym przedmiotem miłości dla naszego serca. Jeżeli więc każde dobro istotne zasługuje na naszą miłość, o ileż więcej Dobro najwyższe i Źródło wszelkiego dobra.
Miłować winniśmy Pana Boga, bo On jest Stwórcą najmiłościwszym, Panem najłaskawszym, Ojcem najtroskliwszym, a więc słuszna, aby stworzenia miłowały swego Stwórcę, słudzy swojego Pana, dzieci swojego Ojca.
Miłować winniśmy Pana Boga, bo On dał nam Syna swego Jednorodzonego, który przyjąwszy naturę ludzką stał się Bratem, Mistrzem, Zbawcą, Królem, Ojcem, Pasterzem, Przyjacielem i Oblubieńcem dusz naszych. On też w jedności z Ojcem i Duchem Świętym umiłował nas pierwszy, i to miłością wieczną, jak sam powiedział: “Ukochałem cię odwieczną miłością”; miłością najtkliwszą, wobec której miłość wszystkich matek jest niczym; miłością najhojniejszą, bo posuniętą aż do ofiary z siebie; miłością tak wielką, jak Bóg sam, więc nieskończoną.
Jeśli chcesz poznać ogrom tej miłości, rozważaj dzieła Boże, spełnione dla człowieka, a mianowicie trzy wieczne pomniki miłości: żłóbek, krzyż i ołtarz. Szczególnie stań pod krzyżem i przypatrz się miłości Ukrzyżowanego, przypatrz się Ukrzyżowanemu. Stań przed Przenajświętszym Sakramentem i rozważ to niezmierne wyniszczenie się Boga utajonego, tę ogromną ofiarę z siebie, to całkowite oddanie się człowiekowi z miłości bez granic. Wniknij potem do Serca Jezusowego i przypatrz się Jego miłości. Zaprawdę, żaden rozum nie zdoła pojąć, jak wielki płomień trawi to Serce Najmiłościwsze. Gdyby Mu było polecone nie raz, ale tysiąc razy za nas umrzeć, albo za jednego człowieka to samo wycierpieć, co wycierpiał za wszystkich, miłość Jego byłaby tę śmierć tysiąckrotną chętnie przyjęła i tyle cierpiała dla jednego, ile dla wszystkich. Gdyby było potrzebne, aby Pan zamiast trzech godzin aż do sądnego dnia na krzyżu wisiał, miłość Jego niewyczerpana i to byłaby spełniła. A więc Jezus więcej nas miłował, aniżeli dla nas wycierpiał.
O miłości Boga mojego, jakżeś ty była nieporównanie większa, aniżeliś się objawiła na zewnątrz. Te niewysłowione cierpienia i rany są dowodem wielkiej miłości, lecz nie objawiają całego jej ogromu, bo ona wewnątrz się raczej zamknęła, aniżeli objawiła na zewnątrz. Była to iskra wielkiego ognia, kropla z bezdennego morza miłości. Ta miłość doszła do szczytu w Przenajświętszej Tajemnicy Ołtarza. Któż by więc nie miłował Boga miłości?

***

Człowiek pyta:

Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie,
Panie, któż się ostoi?

Ps 130,3

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XLI. O ODRZUCENIU WSZELKICH DOCZESNYCH ZASZCZYTÓW

1. Synu, nie zazdrość innym, kiedy widzisz, że są honorowani i czczeni, ty zaś żyjesz w pogardzie i poniżeniu. Wznieś serce ku mnie do nieba, a ludzka wzgarda nie zdoła cię zasmucić.

Panie, jesteśmy ślepi Ne 1,7 i łatwo ponosi nas próżność. Jeżeli naprawdę wejrzę w siebie, widzę, że nie doznałem krzywdy od nikogo, jakież więc mam prawo skarżyć się Tobie?

2. Ale ponieważ często i ciężko grzeszyłem przeciw Tobie, słusznie powstaje przeciw mnie całe stworzenie, sprawiedliwie należy mi się wstyd i pogarda. Tobie zaś sława, cześć i chwała Mdr 5,18; Dn 9,7; Ba 1,15;2,6.

I jeżeli nie nastawię się tak, żeby chętnie przyjmować od każdego wzgardę i odepchnięcie, choćby mnie nawet za nic uważano, nie zdołam nigdy zdobyć pewności i pokoju ducha ani przyjąć wewnętrznego oświecenia, ani zjednoczyć się z Tobą.


Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

KRÓLESTWO BOŻE GWAŁT CIERPI

Niebo samo nie spadnie, trzeba je osiągnąć;
I Pan Bóg sam nie zstąpi, potrzeba Go ściągnąć.

Adam Mickiewicz

***

Nie polegaj na pamięci – zapisuj.

H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

******

Refleksja maryjna

“Theotókos” sprawczyni jedności

 

Boża Rodzicielka, Theotókos, jest tytułem, do którego powinniśmy zawsze wracać, odróżniając go, jak słusznie czynią to ortodoksi, od całego niekończącego się ciągu innych imion i tytułów maryjnych. Gdyby określenie to zostało uznane z całą powagą przez wszystkie Kościoły i było szanowane w swej istocie, a nie tylko uznawane z racji prawa w dogmatyce, wystarczyłoby stworzyć fundamentalną jedność wokół Maryi, której osoba, zamiast między chrześcijanami stwarzać podziały, stałaby się, po Duchu Świętym, najważniejszym czynnikiem jedności ekumenicznej, Tą, która pomaga “zgromadzić w jedno wszystkie rozproszone dzieci Boga” (por. J 11, 52). Kościołom protestanckim, nie uznającym Maryi – Matki Boga (też z naszej winy), chciałbym powtórzyć – pomimo ogromnej różnicy jaka jest między Maryją i Duchem Świętym – to, co wykrzyknął święty Grzegorz Nazanceńczyk: aby swych współżyjących popchnąć do pokonania wszelkich wątpliwości i wahań, jakie ich ogarnęły, gdy głosili pełnię boskości Ducha Świętego: “Jak długo jeszcze będziemy się starali przemilczeć prawdę? Nadeszła chwila, aby wypowiedzieć ją w pełnym świetle, aby błyszczała we wszystkich Kościołach, we wszystkich duszach, w całym świecie”.

R. Cantalamessa


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

*************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

19 stycznia
Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup
Święty Józef Sebastian Pelczar Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.:

Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:

Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.

Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.

W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.

Św. bp Józef Sebastian Pelczar – Jak zachować wiarę katolicką?

Fragment książki
Wezwanie do pracy nad duchowym odrodzeniem się narodu polskiego
“Codziennie dziękuję Bogu – powiedział król hiszpański Alfons Mądry – nie za to, że jestem królem, ale za to, że jestem chrześcijaninem”. Podobnie za powołanie do religii katolickiej powinien dziękować każdy człowiek, bo ta religia jest dla niego światłem rozumu, siłą woli, pociechą serca, drogą życia i zbawienia. Powinna dziękować każda rodzina, bo ta religia jest dla niej rodzicielką cnoty, pokoju i szczęścia. Powinien dziękować każdy naród, bo ta religia jest dla niego źródłem wszelakich dóbr i ostoją przeciw wszelkim złym czynnikom.
W szczególności religia katolicka przyniosła narodowi naszemu nowe życie, z nim zaś jedność, wolność, oświatę, cnotę, potęgę i tę wielką misję, by był “przedmurzem chrześcijaństwa” i niósł wiarę i cywilizację katolicką na Wschód. Kiedy naród polski wskutek swoich wad i przewrotności sąsiadów utracił swą niezależność, religia katolicka stała na straży jego duchowych skarbów i chroniła go od germanizacji i rusyfikacji z jednej, a od zakażenia przez rewolucję antyreligijną z drugiej strony, tym zaś, którzy cierpieli za wiarę i ojczyznę, dodawała odwagi i pociechy. A jakże nie wspomnieć, że Stolica Apostolska w ubiegłych wiekach zawsze po macierzyńsku opiekowała się narodem polskim i w chwilach tak ciężkich, jak np. napad Szwedów w roku 1655, albo powstanie w 1863 r., dźwigała go na duchu. Obecny papież Benedykt XV kilkakrotnie wyraził się z wielką miłością o Polsce i, chociaż sam jest biedny, przysłał jej pomoc pieniężną, a na wezwanie Ojca świętego wszystkie narody katolickie 21 listopada 1915 r. modliły się za Polskę i złożyły dla niej ofiary na ręce znakomitego i szlachetnego pisarza naszego Henryka Sienkiewicza. Biskupi polscy, w ślad za księciem biskupem krakowskim, utworzyli komitety dla ratowania głodnych i sierot, a całe duchowieństwo polskie, z prawdziwem poświęceniem się i zaparciem, w tych szczególnie czasach pracuje dla ludu. Religia katolicka miliony nieszczęśliwych Polaków chroni od rozpaczy, a dla wszystkich jest drogowskazem, wskazującym jakimi torami ma iść odrodzenie narodu.
Za łaską Bożą nasz naród pozostał wierny tej religii aż dotąd, mimo że protestantyzm w wieku XVI, wolterianizm z masonerią w XVIII, liberalizm, materializm i socjalizm w XIX, jak i inne złe prądy nowszych czasów starały się ją wyrwać z dusz polskich, a przynajmniej osłabić jej wpływ. Niechże ta religia będzie nadal pierwszym i najdroższym skarbem narodu, by wszyscy bez wyjątku wierzyli w jej prawdy, spełniali jej przykazania, korzystali z jej łask, słuchali jej władzy, czcili jej mistrzynię – Stolicę świętą.
Czy jest tak dzisiaj i czy będzie tak w przyszłości? Czy nie grożą narodowi żadne niebezpieczeństwa? Owszem, grożą i to liczne, przede wszystkim od jawnego ateizmu, który dziś w świecie cywilizowanym występuje z otwartą przyłbicą, a utworzywszy swe falangi, uderza z wielką zaciekłością na wszelką religię, przede wszystkim zaś na katolicką. Taką falangą ateizmu są związki wolnomyślicieli, wolno żyjących, solidarnych, monistów, antydeitów, i jak się tam nazywają, odrzucające jawnie wiarę w Boga a tak fanatyczne, że wkładająn a swoich członków obowiązek, by nigdy nie zaglądali do świątyni katolickiej i nie dopuścili do siebie czy do swoich bliskich kapłana. W Polsce chorągiew wolnej myśli, czyli ateizmu, rozwinął Andrzej Niemojewski, autor bluźnierczych Legend i innych bezbożnych pism, który jeszcze w 1907 r. takie rzucił hasło: “Przestańmy być zbuntowanymi katolikami, a załóżmy własną wolną gminę” – rozumie się bez dogmatów i etyki chrześcijańskiej; obok niego zaś stanęła garstka ateistów Polaków i Liga Wolnej Myśli Polskiej, utworzona przez Żydów warszawskich. Podobne dążności ma wiedeński “związek wolnej szkoły”, którego zadaniem jest wyrugować naukę religii ze szkół, by wychować młodzież w ateizmie, a który i do Galicji zapuszcza swe zastępy. Niestety, nawet na zebraniach nauczycieli Królestwa Polskiego w 1916 r. i 1917 r. dały się słyszeć głosy i zyskały poklask, by ze szkół wyrzucić naukę religii! Baczność zatem, młodzieży; baczność, rodzice i stróżowie narodu, bo propaganda niewiary, pod nazwą Związków Wolnomyślicieli i Kółek Etycznych, szerzy się szczególnie wśród uczniów uniwersyteckich Warszawy, Krakowa i Lwowa.
Falangą ateizmu są zwolennicy materializmu, czyli bałwochwalcy ciała i złota. Materializm chce dziś panować we wszystkich dziedzinach ludzkich – w filozofii jako monizm, uznający tylko materię i zaliczający Boga, duszę, religię do starych baśni; w naukach przyrodniczych jako darwinizm, tłumaczący powstanie stworzeń bez Stwórcy, teorią ewolucji i samorództwa; w świecie etycznym jako moralność wyzwolona i zwycięstwo sensualizmu nad idealizmem; w polityce jako górowanie siły nad prawem i ucisk słabszych przez mocniejszych; w sztuce i literaturze jako skrajny realizm, szukanie “nagiej duszy” i apoteoza namiętności; w życiu jednostek jako kult ciała i żądza wzbogacenia się w celu używania. Materializm na kształt dżumy szerzy się po świecie, wiodąc za sobą niedowiarstwo i wywołując nawet u ludzi wierzących chorobliwą miękkość i zniewieściałość ducha. Zaiste, trzeba było aż tak strasznej wojny, by choć w części uleczyć zarażoną przez niego ludzkość. Baczność zatem przed tą zarazą, bo ona i do nas dotarła – wszakże trafiają się i w społeczeństwie polskim ludzie, dla których zasadą życia są te słowa: jedz, pij, używaj, bo po śmierci nie ma żadnej rozkoszy.
Falangą ateizmu jest masoneria, mająca dziś w świecie przeszło 26860 lóż i do dwóch milionów adeptów. Wprawdzie loże angielskie, niemieckie i północnoamerykańskie zachowały wiarę w Wielkiego Budowniczego świata, ale ten Budowniczy to nie Bóg prawdziwy, jaki się nam objawił. Wszędzie natomiast masoneria wysławia tę religię, “na którą się wszyscy zgadzają”, czyli religię humanitaryzmu, a więc ubóstwienie człowieka. Konsekwentniej postąpił francuski Wielki Wschód, gdy już w 1877 r. wymazał ze swoich statutów wiarę w istnienie Boga i nieśmiertelność duszy, czyli proklamował ateizm. Masoneria, chcąc być kościołem świata, nienawidzi śmiertelnie religii katolickiej i za główne swoje zadanie uznaje “odchrześcijanienie społeczeństwa”. Toteż skoro przy pomocy wolnomyślicieli, radykałów i socjalistów doszła we Francji do władzy, zaraz przeprowadziła rozdział Kościoła i państwa, ograbiła duchowieństwo, zniosła zakony, wyrugowała samo imię “Bóg” ze szkół, a nawet ustami dygnitarza swego Delpecha zapowiedziała: “Panowanie Galilejczyka trwało 20 wieków, ale już się kończy”. W tym samym 1906 r. ponownie ogłosiła swój tryumf w parlamencie francuskim przez Vivianiego (późniejszego premiera): “Wyrwaliśmy człowieka ze szponów wiary. Podnieśliśmy modlącego się na klęczkach po całodziennej pracy nędzarza i powiedzieliśmy mu, że za obłokami jest tylko wymysł i urojenie. Zgasiliśmy światła na niebie i bodajby ich nigdy nie zapalono”. Loże przez propagandę bezbożności, zepsucia obyczajów, anarchii i antymilitaryzmu wywołały rozstrój w społeczeństwie i osłabiły żywotną siłę Francji. Dziś masoneria podburza wszystkie państwa do walki z katolicką Austrią, której zagładę już dawno poprzysięgła – wszakże już w 1851 r. “prorok idei” Mazzini rzucił w świat to hasło: “Delenda est Austria” (trzeba zniszczyć Austrię), toteż nie dziwimy się, że Włochy opanowane przez masonów wypowiedziały jej wojnę, a w ich ślady poszły Portugalia i Rumunia.
Do Polski ta sekta odzywa się jak niegdyś szatan: “Pokłoń mi się, a dam ci królestwo tego świata”. Nie może bowiem zapomnieć, że na początku XIX wieku miała na ziemiach polskich 40 lóż, a dziś ma zaledwie dwie we Lwowie i to afiliowane do lóż węgierskich; bo o lożach warszawskich nic pewnego nie wiemy. Otóż niech cały naród polski stanie przy katolickiej Austrii, masonerii zaś, zbratanej z prawosławiem, odpowie: “Precz szatanie, nie kuś mnie! Ja samemu Bogu kłaniać się będę, a nie chcę Polski z łaski masonerii i prawosławia”. W każdym razie baczność przed masonerią!
Falangą ateizmu jest socjalizm antychrześcijański, bo stoi on na stanowisku skrajnego materializmu, tzn. odrzuca wiarę w Boga i w wieczność, a szuka nieba na ziemi. Wprawdzie w programach socjalistycznych religię nazywa się rzeczą prywatną i dowolną, ale jest to obłuda, obliczona na omamienie łatwowiernych, której kłam zadaj ą koryfeusze partii, przyznając się jawnie do ateizmu. “Zdążamy – powiedział Bebel w parlamencie niemieckim 31 grudnia 1881 r. – w sferze politycznej do republiki, na polu ekonomicznym do kolektywizmu, a na polu, które się zowie religijnym, do ateizmu”. Kiedy indziej zaś wyznał, że chrystianizm i socjalizm tak sprzeciwiają się sobie, jak ogień i woda. Inny przywódca, Liebknecht, jako obowiązek socjalistów ogłosił, by jak najzacieklej niszczyli wiarę w Boga i przeszczepiali w innych niedowiarstwo.
Konsekwentnie partia ta zwalcza nie tylko własność prywatną, ale także Kościół, prawo Boskie, porządek chrześcijański i miłość ojczyzny, którą chce zastąpić miłością “proletariatu”; jeżeli zaś w czasie tej wojny schowała swoją broń i rozdzieliła się na dwa obozy, było to tylko chwilową niekonsekwencją. Dalej jeszcze poszła polska partia, bo wysłała pewną liczbę “towarzyszy” do legionów i stanęła pod sztandarem “miłości ojczyzny”. Oby ten sztandar sprowadził ją na lepsze tory, przypominając, że kto klasom pracującym odbiera religię, ten jest najgorszym ich wrogiem, a tym samym także wrogiem ojczyzny. Oby też przywódcy partii zastanowili się nad tym, że z ich roboty korzystają anarchiści i nihiliści, którzy chcą tylko burzyć i krew rozlewać. W każdym razie baczność, aby Polska nie stała się socjalistyczna, ale z drugiej strony, by poprawiła dolę robotników.
Strzec się trzeba nie tylko ateizmu jawnego, ale także “pokostowanego”, jakim jest pozytywizm, zachwalany u nas szczególnie przez literata warszawskiego Aleksandra Świętochowskiego. Wykluczeniem z dziedziny wiedzy ludzkiej zagadnień o Bogu i duszy, jako niby “nie-pozytywnych”, i agnostycyzmem, czyli hardym ignorowaniem religii, wszczepił on jad niedowiarstwa w niejeden umysł. Może jeszcze więcej złego przyniosła pseudofilozofia Nietzschego, który religię nazwał szkodliwym narkotykiem i zgubną hipnozą, a zamiast niej polecał nieograniczone niczym używanie życia i kult “nadczłowieka” nieskrępowanego żadnymi więzami. Baczność zatem przed tą trucizną!
Strzec się trzeba indyferentyzmu, to jest tego twierdzenia, że wszystkie religie pozytywne są tylko formami przejściowymi jednej religii naturalnej i że wszystkie są w swoim rodzaju prawdziwe, tak że człowiek może sobie wybrać religię, jaka mu się podoba, albo obejść się bez niej, byleby tylko żył uczciwie. Lecz któż nie widzi, jak fałszywe jest to zdanie, bo czyż mogą być prawdziwe wszystkie religie, różniące się między sobą, tak że jedna drugą wyklucza. A jeżeli Bóg objawił religię prawdziwą, czy człowiek nie ma obowiązku przyjąć jej i wyznawać? Otóż religią objawioną jest tylko religia katolicka, ona jedna ma za sobą dowody prawdziwości i zawiera całą prawdę i czystą prawdę, podczas gdy wszystkie inne religie zawierają większe lub mniejsze okruchy prawdy, pomieszane z błędami. Stąd każdy człowiek ma się trzymać religii katolickiej, a jeżeli jej nie zna, powinien szukać, i wtedy tylko jest bez winy, gdy jej znaleźć nie może.
Niestety, wśród wykształconych warstw polskich są ludzie, którzy nie cenią religii tak, jak należy, albo wybierają z niej niektóre prawdy czy przepisy, inne zaś odrzucają, jako niby rozumowi czy społeczeństwu przeciwne. Skąd to się bierze? Oto stąd, że ze szkół wynoszą bardzo niedostateczną znajomość religii, a później nie starają się jej pogłębić, by rozproszyć powątpiewania rodzące się w duszy i odeprzeć zarzuty słyszane w rozmowach lub wyczytane w pismach. Bo nie biorą nawet do rąk ksiąg religijnych, nie słuchają kazań czy konferencji, nie szukają odpowiedzi na owe zarzuty u kapłanów albo u świeckich wierzących. Iluż to jest katolików wykształconych, którzy nie troszczą się wcale o poznanie dogmatów, dlatego że ich pochłania praca zawodowa albo troska o rodzinę czy o chleb codzienny. Cóż dziwnego, że ten lub ów słabnie w wierze, a nawet poczyna się wstydzić swej religii, jako niby stosownej tylko dla prostaczków, stojących na niskim stopniu kultury, albo dla dzieci i niewiast, kierujących się wyobraźnią i uczuciem. Otóż do takich przemawiają miliony wierzących w ciągu 19 wieków, a wśród nich geniusze i uczeni, że religia katolicka, jako od Boga światłości pochodząca, jest światłem dla każdego człowieka, a nadto mistrzynią całej ludzkości, matką dzisiejszej cywilizacji, opiekunką nauk, piastunką prawdziwego postępu, podwaliną moralnego i społecznego ładu; że ona czyni człowieka prawdziwem mędrcem, a jej tajemnice, choć nieogarnione, bo Boskie, nie tylko nie sprzeciwiaj ą się rozumowi, ale kryją w sobie, jak te kopalnie złota i diamentów, przedziwne skarby nadprzyrodzonej mądrości. Niechże więc każdy spuszcza się w ich głębiny, byle z lampą wiary w ręku, niech każdy rozmyśla o prawdach religii, czytuje książki religijne, które winny być w każdej bibliotece domowej. Niech też pod tym względem poprawi się wychowanie domowe i szkolne, a wszyscy mają się na baczności przed obojętnością i ciemnotą w rzeczach religii.
Strzec się także trzeba modernizmu, czyli tego systemu filozoficzno-teologicznego, który w najnowszych czasach zbałamucił niektóre umysły, nawet w obozie katolickim, tak że Pius X w encyklice Pascendi (z 8 września 1907 r.) musiał go potępić. Modernizm istotę religii mieści nie w dogmatach, które Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podaje, ale w uczuciu religijnym, przez które niby Bóg mówi bezpośrednio do duszy, a które podlega prawu ewolucji – wskutek tego dogmaty wiary nie zawierają prawdy bezwzględnej i stałej, Kościół zaś nie jest czym innym, jak dziełem ludzkim, wytworzonym w biegu wieków i potrzebującym ciągłej reformy. Ta teoria podoba się także niektórym pisarzom polskim. Lecz któż nie przyzna, że według niej religia rozpływa się w nieokiełznanym subiektywizmie i w chorobliwej uczuciowości, czego koniecznym wynikiem musi być naturalizm, a w końcu ateizm. Baczność zatem przed modernizmem, baczność także przed liberalnym katolicyzmem, który ze szkodą dla odwiecznych zasad, chce się godzić z ideami rewolucji i liberalizmu.
Strzec się trzeba fałszywego mistycyzmu, występującego czy to w szacie polskiej, jak dawniejszy towianizm i mesjanizm a nowszy mariawityzm, czy obcej, jak spirytyzm, teozofia, gnostycyzm i buddyzm, bo wszystko to jest zboczeniem ducha ludzkiego, gdy opuszcza utarty i bezpieczny gościniec nauki Kościoła, a wchodzi na manowce rozbujałej fantazji. Baczność przed tymi zboczeniami, bo do nich umysł polski jest dość skłonny.
Strzec się trzeba katolicyzmu odświętnego, który się objawia w nadzwyczajnych okolicznościach, np. na nabożeństwie patriotycznym czy przed wyborami, ale którego owoców nie widać, bo nie ma w nim ducha wiary, albo tego katolicyzmu skarłowaciałego, który z ojczyzny robi bożyszcze i wynosi ją nad Boga, religię zaś spycha na poślednie miejsce, gdy się jej pierwsze należy. Baczność przed tą modną hipokryzją, która lubi się stroić w szatę patriotyzmu, niech każdy natomiast będzie katolikiem w duchu i w prawdzie, to jest stosuje zasady wiary zarówno do życia prywatnego, jak rodzinnego i publicznego. Niech też każdy trzyma się religii katolickiej nie dlatego tylko, że jest ona spuścizną naszej przeszłości i wchodzi do skarbnicy narodowej, ale że jest boska, powszechna, niezmienna, i tak narodom, jak jednostkom życie dająca. Niech wreszcie każdy kocha ojczyznę w Bogu i dla Boga, nie przelotnym tylko uczuciem lub słowem, ale ofiarą i czynem, zamiast szukać siebie w tej miłości, niech troszczy się przede wszystkim o dobro narodu, zawsze zgodnie z wolą Bożą, a zamiast marzyć o jakimś Kościele narodowym, niech pamięta złote słowa księcia Adama Czartoryskiego: “Katolicyzm nie ma być z miłości ojczyzny, ale patriotyzm ma być z miłości Boga”.
Na katolicyzm narodu polskiego czyhają ciągle dwaj starzy wrogowie: z jednej strony protestantyzm, z którego się rodzi racjonalizm negujący objawienie Boże i porządek nadprzyrodzony, a z drugiej prawosławie, za którym idzie bizantynizm i serwilizm, martwota w stosunkach Kościoła do państwa, sensualizm, pesymizm w literaturze, nihilizm w rzeczach wiary i obyczaju. Protestantyzm chce się rozszerzyć w Polsce przez swoje kolonie i szkoły, prawosławie zaś trzyma się obecnie bagnetów rosyjskich i ogłosiło już swój tryumf nad Unią w Galicji, ale dzięki Bogu przedwcześnie. W każdym razie baczność przed tymi wrogami!
W końcu każdy, kto chce zachować swą wiarę bez szwanku, niech się strzeże trzech niebezpiecznych jej wrogów: pychy, rozpusty i lenistwa. Pychy, bo ona jako ubóstwienie własnego “ja” nie pozwala człowiekowi upokorzyć się choćby przed najwyższą władzą Kościoła, a stąd jest płodną matką błędu i niedowiarstwa. Rozpusty, bo gdy ona opanuje człowieka, wypala w nim wszystko, co szlachetne i święte, a nawet narzuca rozumowi zasłonę, by nie widział Boga. Lenistwa, bo w miarę jak ktoś porzuca modlitwę, źródła łaski i obowiązki religijne, popada w naturalizm, nazywający urojeniem wszystko, co nadprzyrodzone, i powoli staje się ateuszem praktycznym, a nieraz takim umiera. A więc baczność przed pychą, rozpustą i lenistwem.
Wiara tak wielkim jest skarbem, że aby ją utrzymać, trzeba uczynić wszystko, czego Bóg od nas żąda, i raczej ponieść śmierć wśród męczarni, aniżeli zaprzeć się wiary. Ponieważ zaś sprawa to Boża, bez łaski Bożej niemożliwa, dlatego trzeba się modlić z Apostołami: “Panie, dodaj nam wiary”, a jeśli ktoś wiarę nieszczęściem utracił, ma błagać, jak ów ślepy z Jerycha: “Panie, daj, abym przejrzał”. Ale czy troszczyć się tylko o siebie? Nie, bo wdzięczność za łaskę wiary i miłość bliźniego wymaga, by i drugim wypraszać ten tak cenny skarb i w miarę sił pomagać w życiu z wiary. Kto Pana Boga i bliźnich szczerze kocha, ten pragnie być nie tylko rycerzem wiary, to jest, bronić jej przed wszelkimi wrogami, ale także apostołem wiary, to jest szerzyć jej Królestwo w duszach; ten też, o ile może, wspiera kapłanów w apostolskiej pracy. Niech tak wszyscy czynią, niech otaczaj ą swoich kapłanów, swoich biskupów i najwyższego pasterza czcią, miłością i posłuszeństwem, nie lękając się “klerykalizmu”, tego podłego straszaka, który wymyślili wrogowie dla zohydzenia duchowieństwa, bo ono nie chce rządzić świeckimi w sprawach świeckich, ale tego tylko pragnie, by Chrystus Pan królował we wszystkich.
Wreszcie wola Boża i miłość ojczyzny każe starać się o to, aby naród cały żył z wiary, która przesiąkałaby na wskroś wszystkie jego instytucje. Oby wszystkie jego dzieci powtórzyć mogły słowa, jakie wybitny poeta Teofil Lenartowicz napisał z okazji jubileuszu Piusa IX
w 1871 r.:
Wierzym, choćby nikt w świecie nie wierzył;
Wierzym, chociażby srożej Pan uderzył;
Wierzym, chociażby zamknął matek łona;
I będziem wierzyć, póki ostatni nie skona.
Fragment książki Bp. Józefa Sebastiana Pelczara, Wezwanie do pracy nad duchowym odrodzeniem się narodu polskiego, zamieszczono za zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Wszelkie prawa zastrzeżone © Firma DEXTRA Wydawnictwo św. Józefa Sebastiana Pelczara.
http://sanctus.pl/index.php?grupa=66&podgrupa=432&doc=381
św. Józef Sebastian Pelczar
Nauczanie o katolickim miłosierdziu (format PDF)

http://www.libenter.pl/fragmenty/42.pdf

O lenistwie duchowym – bp Józef Sebastian Pelczar

O lenistwie duchowym – cechy, przyczyny i skutki

Po co Bóg stworzył człowieka? – Uczynił to w tym celu,
żeby człowiek poznał Boga, miłował Go i służył Mu,
i tak po śmierci posiadłszy Boga przez uszczęśliwiające
oglądanie Go twarzą w twarz, cieszył się Nim
na wieki w niebie.”
(Katechizm kard. Gasparriego)

Lenistwo w zwykłym znaczeniu słowa, czyli niechęć do pracy i opieszałość w pracy, czy to duchowej czy fizycznej, jest nierzadkim zjawiskiem. Nie brak bowiem ludzi, którzy uważają życie za ciągłą rozrywkę, czy miły sen, stąd pragną się ciągle bawić lub używać gnuśnego spoczynku, a natomiast unikać tego wszystkiego, co wymaga wysiłku i sprawia jakąkolwiek przykrość. Tymczasem “człowiek się rodzi na pracę” (Job 5, 7), kto zaś nie chce pracować, ten i jeść nie powinien (por. 2 Tes 3, 10). Wprawdzie obowiązek pracy jest poniekąd karą za grzech, ogłoszoną Adamowi w raju (por. Rdz 3, 17-19), ale drugi Adam, Jezus Chrystus, własnym przykładem pracę podniósł, uszlachetnił i uświęcił, bo sam pracował jako rzemieślnik i jako nauczyciel. Teraz praca jest źródłem błogosławieństw, radości i zasług, a przy tym silną bronią przeciw pokusom, toteż słusznie upomina św. Hieronim: “Wyszukaj sobie jakąś pracę, aby cię diabeł znalazł zawsze zatrudnionym”. Natomiast lenistwo jest kałużą  wszelkich pokus i złych myśli, macochą cnót, rodzicielką nędzy i wielu grzechów,  a szczególnie nieczystości, jak to wskazuje upadek Dawida i tylu innych. Życie człowieka leniwego to jak figa niepłodna, którą przeklął Zbawiciel. Brzydź się zatem lenistwem, pokochaj natomiast pracę. Przede wszystkim zaś spełniaj wiernie, ochotnie i według woli Bożej obowiązki stanu. Gdybyś wyjątkowo był od nich wolny i obfitował w dobra ziemskie, poszukaj sobie zatrudnienia i pracuj dla dobra społecznego, a szczególnie dla biednych i opuszczonych.

Osobnym rodzajem lenistwa jest lenistwo duchowe.
W gospodarstwie Bożym różne są rodzaje leniwych sług. Jedni nie chcą spełniać żadnych obowiązków i nie troszczą się o rozkazy Pana. Są to słudzy źli, którzy nawet na imię chrześcijan nie zasługują. Inni wchodzą z Panem Bogiem w układy, dają Mu bowiem – że tak powiem – dziesięcinę życia, resztę zachowują dla siebie; mianowicie przebierają w przykazaniach Bożych i w obowiązkach, z których jedne spełniają, inne zaniedbują, a przepisy Kościoła świętego zazwyczaj sobie lekcewazżą.

Cóż jest przyczyną tego lenistwa w służbie Bożej? Oto nieznajomość Boga, prawd i dóbr Bożych, słabość wiary, zniewieściałość ducha, przywiązanie się do bogactw i przyjemności, zbyteczne zajęcie się sprawami ziemskimi, wreszcie obawa przed sądem świata. A jakie tego następstwa? Oto sprzeniewierzanie się Bogu i grzechy ciężkie, niepokój i wyrzuty sumienia, niełaska i kara Boża, a często odrzucenie wieczne. Bo jak nierozsądnym pannom, o których mówi Ewangelia, brakło oliwy w lampach i dlatego nie weszły za oblubieńcem na gody, tak i duszom leniwym brakuje nieraz w życiu oliwy łaski uświęcającej i dobrych uczynków. Jeżeli właśnie wtenczas przychodzi Oblubieniec Chrystus, aby je wezwać na gody niebieskie, one nie mając światła, nie mogą wejść do krainy światłości i dlatego ciemności piekła mogą je pochłonąć na wieki.
Sądzę, że nie należysz do liczby tych leniwych sług, jeżeli ci jednak coś podobnego sumienie wyrzuca, uciekaj czym prędzej z ich nieszczęsnego grona.

W tym celu przeproś Pana w kornej spowiedzi za dawne niewierności. Aby zaś uniknąć ich na przyszłość, módl się o łaskę nieustającej miłości ku Bogu, rozważaj często, kim jest Bóg i jakiej służby jest godny, a nie zapominaj, że żyjesz dla Boga i dążysz do wieczności. Gdy więc świat lub ciało odwodzi cię od Boga, pomyśl: rozkosz trwa na chwilę, a męka na wieki. Gdy Bóg żąda jakiej ofiary, pomyśl znowu: męka trwa na chwilę, a rozkosz na wieki. Przed każdą sprawą zadaj sobie pytanie: Co mi to pomoże do wieczności? Jaki jest związek tej sprawy z Bogiem? Walcz przy tym z pożądliwościami ciała i ponętami świata, trzymaj się mocno Serca Zbawiciela i przystępuj często do sakramentów świętych, abyś nie popadł w ohydną niewolę grzechu. Wreszcie nie lekceważ najmniejszego rozkazu twojego Pana i Stwórcy, a w ten sposób przestaniesz być leniwym sługą.

Są też inni słudzy, którzy z początku służą Bogu ochotnie i wiernie, lecz potem leniwieją i opuszczają się, a nawet w małych rzeczach odmawiają Panu Bogu posłuszeństwa. Lenistwo tego rodzaju, zwane inaczej oziębłością, spotyka się u dusz pobożnych, u kapłanów i u osób zakonnych, a jest ono główną przeszkodą życia duchowego. Poznajmy najpierw jego cechy. Jak woda letnia zajmuje pośrednie miejsce między gorącą i zimną, tak dusza oziębła nie stara się być doskonała, bo to wymaga zaparcia się, walki i wytrwałej pracy, ale też nie chciałaby być zła. Unika ona wprawdzie grzechów ciężkich, ale lekceważy małe upadki. Nie rzuca np. potwarzy, ale za to lubi obmawiać, nie żywi w sercu śmiertelnej nienawiści, ale za to czuje ku tym i owym wstręt i antypatię, nie zabiera cudzego mienia, ale za to niewłaściwie lgnie do swojego, a gdy jest w zakonie, nie kocha się w ubóstwie. Brzydzi się ciężkimi wykroczeniami przeciw czystości, ale utrzymuje nieraz niebezpieczną przyjaźń, chętnie czyta romanse i bywa na takich przedstawieniach w teatrze lub w kinie, prowadzi zbyt poufałe rozmowy lub folguje uczuciom, myślom i marzeniom, które tylko jeden włos dzieli od grzechu śmiertelnego. Z drugiej strony czyni nieraz dużo dobrego, ale bez czystej pobudki, chce niby kochać Pana Boga, ale nie z całego serca, chce Mu służyć, ale bez wielkiej pracy, modli się, ale bez skupienia i nabożeństwa. Dusza oziębła bada sumienie, ale powierzchownie, spowiada się, ale bez głębszego żalu i bez poprawy, przyjmuje Komunię świętą, ale bez pragnienia i pożytku. Spełnia swe obowiązki, ale zimno i niedbale, a jeżeli żyje w zakonie, lekceważy sobie drobne przepisy ustaw. Oprócz tego jest rozproszona, zmienna, gadatliwa i chciwa rozrywek lub wrażeń, przywiązana do rzeczy błahych, nieusposobiona do rzeczy poważnych, do posłuszeństwa i pokuty nieskora, łatwo folgująca próżności i miłości własnej. Dusza oziębła jest małoduszna w przykrościach, chwiejna w walce, często ponura i smutna albo przeciwnie, nieumiarkowanie wesoła. Wreszcie, jest zaślepiona co do swego stanu, tak że nic w nim złego nie widzi, a jeżeli czasem coś spostrzeże, nic sobie z tego nie robi. Stąd nie lubi czytać  książek ascetycznych i słuchać nauk duchowych, aby nie tracić fałszywego spokoju.

Początek tej niebezpiecznej choroby jest czasem bardzo nieznaczny. Jakie są jej przyczyny? Oto nieposłuszeństwo względem natchnień Bożych, małe, ale częste i dobrowolne upadki, brak czuwania i umartwienia zmysłów i namiętności, szukanie przyjemności ziemskich, zaniedbywanie modlitwy, rozproszenie ducha i pośpiech w działaniu, nadmiar zajęć zewnętrznych, nadmierne oddawanie się naukom świeckim albo polityce, gospodarstwu, pracy społecznej, zmiana stanu lub przewodnika, wreszcie lekceważenie rzeczy małych, a u osób zakonnych częste i dobrowolne przekraczanie ustaw.

Czasem przyczyną oziębłości, czyli ociężałości do dobrego, może być słabość ciała, zmęczenie i rozstrój ducha, wielkie cierpienia i zawody, zwłaszcza przy temperamencie melancholicznym. Lecz wtenczas oziębłość   jest niedobrowolna i przemijająca, a lekarstwem na nią jest pokrzepienie sił fizycznych i duchowych lub ulga w cierpieniach. Czasem przyczyną podobnej oziębłości, a nawet zniechęcenia i wstrętu do dobrego, może być nagabywanie szatańskie, to znowu nawiedzenie Pana Boga, który z różnych, a zawsze mądrych powodów odbiera duszy pociechy duchowe i rzuca ją w stan oschłości i opuszczenia. Lecz stan taki nie jest oziębłością, owszem, dusza wtenczas mimo braku pociech trwa wiernie przy Bogu. Powiemy o   tym później.

A jakie są skutki oziębłości dobrowolnej? Przerażające. Oziębłość jest obrzydliwa dla Boga, bo mówi sam Bóg do duszy leniwego: “Bodajbyś był zimny, albo gorący! Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich.” (Ap 3, 15-16). Jak żołądek nie może znieść wstrętnego pokarmu, lecz natychmiast go wyrzuca, tak wnętrzności miłosierdzia Bożego, chociaż znoszą tylu grzeszników, nie mogą znieść człowieka letniego. O, jakże straszna to kara! Dlaczego tak straszna? Oto dlatego, że człowiek oziębły z wiedzą i wolą lekceważy Boga i odpycha jego łaskę, podczas gdy na zewnątrz uchodzi za wiernego sługę. Jest więc winny zdrady i obłudy.

Oziębłość sama przez się rodzi wiele grzechów powszednich, a kto je popełnia z przywiązaniem i bez wyrzutów sumienia, ten osłabia w sobie bojaźń Bożą i łatwo wpada w grzech ciężki, stąd słusznie oziębłość nazwano pobudką diabelską. Świadkiem może tu być św. Piotr, który szedł z dala za Zbawicielem i grzał się przy ognisku, dlatego ze miłość jego ostygła, ale zaraz też dopuścił się ciężkiego wykroczenia. Oziębłość wstrzymuje duszę w drodze do doskonałości. Podobna do “robaka gryzącego rdzeń życia duchowego”, łatwo udziela się innym duszom i staje się zgorszeniem. Ona duszę osłabia, wyniszcza i jakby paraliżuje, tak iż potem wszelka praca zdaje się jej prawie nie możliwa. Ona duszę truje, rodzi w niej niezadowolenie, smutek, drażliwość, uprzedzenie, zniechęcenie, często różne pokusy. Stąd dusza oziębła podobna jest do stojącej wody lub do domu opuszczonego. Zły duch – mówi Pismo – szuka właśnie domów pustych, to jest dusz leniwych, a gdy je znajdzie, przychodzi siedem innych duchów, to jest wszystkie występki, i tam mieszkają.

Oziębłość zaślepia duszę, bo przytępia sumienie, zakrywa przed nią, niebezpieczeństwa, łudzi ją pozorami cnót, a stąd nieznacznie ciągnie do zguby. Zdarza się nawet, że dusza oziębła jest w stanie grzechu śmiertelnego, a tego jednak nie widzi. Słusznie Ojcowie Kościoła przyrównują, oziębłość do ciszy morskiej. Biada żeglarzom, gdy żaden wietrzyk nie porusza żaglem, wtenczas okręt stoi na miejscu a z czasem żywność się kończy, wskutek czego załoga ginie śmiercią głodową. Biada również duszy leniwej w drodze Bożej, bo i jej żywność, to jest cnota, prędko ustaje, tak że grozi jej niechybna śmierć. Otwórz księgę Ewangelii i czytaj, co mówi Pan do sługi, który wziąwszy talent od Pana, zakopał go w ziemi: “A niepożytecznego sługę wyrzućcie w ciemności zewnętrzne. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25, 30). I dlaczego zapadł tak surowy wyrok? Wszakże on nic złego nie uczynił? Dlatego, że próżnował i talentu nie pomnożył. Na innym miejscu grozi Bóg: “Przeklęty, kto spełnia dzieło Pańskie zdradliwie, i przeklęty, kto miecz swój hamuje od krwi!” (Jer 48, 10). Za co Bóg rzuca swą klątwę, czy za ciężkie występki? Nie, ale za uczynek dobry, za sprawę Pańską, tylko że niedbale, ozięble wykonaną.

Straszny jest stan oziębłości, gorszy nawet – jak mówią święci – od stanu grzechu i trudny do wyleczenia, bo dusza oziębła nie widzi swojej choroby, a stąd nie chce używać lekarstwa. Stan ten jest niebezpieczny również dlatego, że jak mówi św. Teresa od Jezusa, “dla niektórych dusz doskonałość jest nawet konieczna do zbawienia”, stąd wzgarda doskonałości staje się dla nich przyczyną zguby. Dusza oziębła ginie, jak człowiek zasypiający na śniegu. Sen śmierci jest jej miły i trudno ją nawet przebudzić, a ten zgubny spokój trwa czasem aż do śmierci. Stąd też o wiele łatwiej nawróci się grzesznik, aniżeli człowiek oziębły, ale mający się za cnotliwego. Dawid był cudzołożnikiem i mężobójcą, Zacheusz krzywdzicielem, Piotr zaprzańcem, Dyzma rozbójnikiem, Paweł prześladowcą, Magdalena była jawnogrzesznicą. Ci wszyscy nawrócili się i zostali świętymi. Czy dużo oziębłych doszło do świętości? “Widziałem – mówi św. Bernard – rozpustników czyniących pokutę, ale nie widziałem zakonnika, który będąc wcześniej oziębłym, stałby się potem gorącym”. Potrzeba do tego osobliwej łaski, jak było potrzeba cudu do uleczenia paralityka.

Niezwykłych też środków używał Bóg, aby jakąś duszę z podobnego stanu wyrwać. Tak np. świątobliwa Maria Villani wiodła w młodości życie bardzo pobożne, lecz wyszedłszy za mąż, popadła w oziębłość i oddała się całą duszą rozrywkom światowym. Pewnego razu zbliżyła się do zwierciadła, aby sobie włosy perłami i klejnotami ozdobić, lecz któż opisze jej przerażenie, gdy w zwierciadle zamiast swojej twarzy zobaczyła jakąś postać straszną, raczej do złego ducha podobną. Zmieszana, wydaje okrzyk zgrozy, zalewa się łzami, rzuca wszystkie kosztowności na ziemię i wraca do życia bogobojnego, które prowadzi aż do śmierci. Podobnie opowiada o sobie św. Teresa, że się jej raz sam Pan Jezus ukazał, by ją widokiem swoich ran pobudzić do gorliwszej służby. Czy w zwykłym porządku nawrócenie duszy oziębłej jest niemożliwe? “Co niemożebne jest u ludzi, możebne jest u Boga” (Łk 18, 27), a więc nie można wątpić o możliwości jej nawrócenia.

 

O lenistwie duchowym – Środki przeciw oziębłości

Gdybyś nieszczęściem popadł w stan podobny, ratuj się następującymi środkami.

W pierwszym rzędzie – jeżeli możesz – odpraw kilkudniowe rekolekcje, środek to bowiem najskuteczniejszy. Jeżeli nie możesz, rozmyślaj przynajmniej nad strasznymi skutkami oziębłości, jak też nad prawdami wiary. „Jeżeli jesteś letni – mówi św. Bernard – i lękasz się być wyrzuconym z ust Bożych, nie oddalaj się od słowa Pańskiego, a ono cię rozpali, bo Jego słowo jest gorącym płomieniem”.

Rozważaj, jak wielki jest Bóg, jak święty i dobry, ile On ci łask udzielił, ile wyświadczył dobrodziejstw. Czy temu Bogu nie będziesz służył ochoczo? Rozważaj, co Pan Jezus uczynił z miłości ku tobie. Zbliż się do żłóbka, stań pod krzyżem, otwórz Najmiłościwsze Serce Jezusowe, spojrzyj okiem wiary na Najświętszy Sakrament. Czy nie będziesz się poczuwał do wzajemności? Rozważaj, co dla Boga wycierpieli Apostołowie i męczennicy, co dla Niego uczynili wyznawcy, pokutnicy, dziewice, co uczynił jeden tylko święty, taki jak np. św. Franciszek Ksawery. Czyż nie zachęcisz się do ich naśladowania?

Pamiętaj, że Pan Bóg jest twoim Panem, ty zaś Jego sługą, a więc twoje szczęście i przeznaczenie zależy od wiernej służby. Pewnego razu spostrzegł św Ignacy braciszka leniwo pracującego, a zbliżywszy się do niego, zapytał: „Dla kogo ty pracujesz?” „Dla Boga”, odrzekł braciszek. „Jak to! Dla Boga i tak leniwo? Gdybyś tak pracował dla ludzi, musiałbyś się wstydzić, cóż dopiero, gdy pracujesz dla Boga”. Zaiste, jeżeli lenistwo w służbie ludzkiej jest rzeczą ohydną i karygodną, o ileż więcej w służbie Bożej.

Rozważaj, jaką nagrodę weźmiesz za pracę ochotną i wytrwałą. Jeżeli dworzanie służą królowi ziemskiemu z całym poświęceniem się i nawet życia dla niego nie szczędzą, a wszystko za marną zapłatę, czy ty byś nie miał służyć Królowi niebieskiemu, który ci tyle dał i tyle dać przyobiecał? Stary dworzanin Karola V, będący już bliski śmierci, zaprosił cesarza do siebie. Gdy ten stanął nad łożem umierającego, zebrał dworzanin resztki sił i rzekł: „Cesarzu, mam jedną prośbę do ciebie”. „Mów śmiało – odrzekł cesarz – a spełnię ją najchętniej”. „Użycz mi, proszę, jeszcze ćwierć godziny życia”. „Niestety, to jest nad moje siły, proś o co innego”. „Jak to – zawołał chory ze łzami – pięćdziesiąt lat służyłem ci jak najwierniej, dla ciebie nie wahałem się ponieść wszelkiej ofiary, a nawet dla ciebie zapominałem o Bogu. A ty mi nie możesz przedłużyć życia o ćwierć godziny? Ach, gdybym tak wiernie służył Królowi Niebieskiemu, dałby mi teraz nie jedną chwilę, ale całą wieczność”.

Obyś i ty podobnie nie potrzebował żałować. A więc zawczasu oddaj się Bogu na służbę nieustającą i wierną. Nie zapominaj, że czas życia jest krótki i szybko przemija, podobny do strzały puszczonej z łuku lub do rzeki wartko płynącej, a w tym czasie masz sobie zapracować na wieczność. Korzystaj zatem z czasu, nad który nic nie jest cenniejsze prócz Boga, który owszem, tak jest cenny jak niebo, jak krew Jezusa, jak sam Bóg, bo wszakże za dobre użycie czasu możesz posiąść Boga. Gdyby ubogiemu otworzono na jeden dzień skarbiec królewski i pozwolono mu brać z niego według woli, zapewne nie straciłby ani jednej chwili. Podobnie i tobie otworzył Bóg swój skarbiec, byś wybrał wiele skarbów niebieskich i przyodział się w szatę godową. Nie stój więc z założonymi rękami i nie odkładaj przędzenia nici na szatę godową aż do chwili, w której trzeba będzie wyjść w niej na spotkanie Oblubieńca.

„Każdego dnia pamiętaj, że Ten, kto daje ci ranek, nie obiecuje wieczoru, a dając ci wieczór, nie obiecuje ranka”. Stąd każdego dnia tak żyj, jakby miał on być ostatni w twoim życiu. Król angielski Alfred Wielki miał w swoim pokoju świecę woskową, która paliła się przez dwadzieścia cztery godziny. Ile razy jedna godzina upływała, sługa umyślnie wyznaczony stawał przed królem i pytał go, czy dobrze użył tego czasu. Podobnie wielebny Ludwik z Grenady, ile razy słyszał uderzenie zegara, miał zwyczaj mówić: „O mój Boże, znowu upłynęła jedna z tych godzin, z których się składa moje życie. O, jakże z niej złożę rachunek przed Tobą”. Czytamy również w żywocie św. Małgorzaty Marii Alacoque, że przed śmiercią popadła w wielką trwogę na wspomnienie surowych sądów Bożych. Ta myśl, że tyle chwil życia straciła i że niezadługo musi z nich złożyć rachunek przed sprawiedliwym Sędzią, przejmowała ją grozą, tak że drżała na całym ciele, przyciskała krzyż do piersi i wołała ze łzami: „Miłosierdzia, o mój Boże, miłosierdzia!” Wreszcie, mając już konać, rzekła do otaczających ją sióstr: „Proście o przebaczenie dla mnie i miłujcie Boga z całego serca, byście wynagrodziły, co ja zaniedbałam”.

Przede wszystkim zaś, jeżeli wpadłeś w stan oziębłości, módl się, aby Bóg sam cię uleczył, naśladując paralityka, który otworem zrobionym w dachu został spuszczony do stóp Chrystusowych. Czytamy w Księdze Objawienia, że do biskupa Laodycei rzekł Pan: „Przecież mówisz : «Jestem bogaty» i «wzbogaciłem się» i «niczego nie potrzebuję», a nie wiesz, że ty jesteś nędzarz pożałowania godzien i ubogi i ślepy i nagi: Radzę ci, abyś sobie kupił u Mnie złota w ogniu doświadczonego, żebyś się wzbogacił i żebyś się ubrał w szaty białe, żeby się nie okazywała sromota nagości twojej” (Ap 3, 17-19). Podobnie do duszy oziębłej odzywa się Zbawiciel: Duszo biedna i zaślepiona, sądzisz zbyt śmiało, że jesteś bogata i odziana w piękną szatę, a ty tymczasem jesteś uboga, bo jaką wartość mają przede Mną twoje uczynki zgoła ziemskie, których ani w górę nie wznosi czysta pobudka, ani nie ożywia gorliwość. Jesteś naga, bo ogołocona z prawdziwych cnót, a nieraz i z sukni miłości, jesteś ślepa, bo nie poznajesz swego stanu i wcale nie widzisz niebezpieczeństwa. Radzę ci, byś sobie u Mnie kupiła za gorącą modlitwę czystego złota, to jest miłości, która cię wzbogaci i posłuży ci za ozdobną szatę na pokrycie twojej nagości, i dopiero wtenczas będziesz Mi miłą oblubienicą i wstąpisz ze Mną na gody.

Módl się i ty, chrześcijaninie, a przy tym czuwaj ciągle nad sobą, rób pilnie codzienny rachunek sumienia, i to tak ogólny, jak szczegółowy, poskramiaj swe namiętności, przystępuj często i z należytym przygotowaniem do sakramentów świętych, poświęcaj – jeżeli możesz – jeden dzień w miesiącu na rozmyślanie o rzeczach ostatecznych, wreszcie wszystkie, choćby najmniejsze obowiązki spełniaj jak najdokładniej i staraj się o dobre uczynki, abyś nie był podobny do owej figi przeklętej przez Zbawiciela, która była okryta liściem, ale owocu nie miała (por Mk 11, 13-14). Św. Hiacynta, córka hrabiego Marka Mariscotti, wstąpiła bez powołania do klasztoru i nawet po ukończeniu nowicjatu była oziębła. Wprawdzie nic zdrożnego nie czyniła, ale lubiła zbytek i zajmowała się lichymi fraszkami. Chcąc ją wyrwać z tego stanu, użył Bóg za narzędzie ciężkiej choroby i słowa spowiednika, który ją ostro skarcił za niezakonne życie i dodał: „Niebo nie jest dla dusz próżnych i pysznych”. „Czy wszystko dla mnie stracone?” – zapytała Hiacynta mocno zatrwożona. „Jest jeszcze jeden środek dla ciebie” – odrzekł spowiednik. „Przeproś Boga za grzechy, napraw zgorszenie dane siostrom i rozpocznij nowe życie”. Hiacynta udała się natychmiast do refektarza, a padłszy na kolana, wyznała pokornie swe winy, co wszystkie siostry poruszyło do łez. Wprawdzie nie obeszło się bez ciężkich walk, ale przy jej dobrej woli łaska Boża dokonała dzieła. Hiacynta stała się świętą, i nie tylko oddała się surowej pokucie tak, że np. sypiała na gałęziach winogronowych, a kamień miała za poduszkę, ale w czasie zarazy poświęciła się pielęgnowaniu chorych († 1740).

Jeżeli z łaski Bożej nie jesteś w stanie oziębłości, strzeż się, abyś w niego nie wpadł, dlatego nie lekceważ małych upadków, nie zadowalaj się miernym stanem cnoty i nie stygnij w pobożności. Jeżeli w mieszkaniu ma być ciepło, trzeba je opalać, tak i dom duchowy niech ogrzewa ogień prawdziwej i niewygasłej pobożności, a mroźny wiatr oziębłości nie będzie miał do niej przystępu.

bp Józef Sebastian Pelczar

Opracowano na podstawie: J. S. Pelczar, Życie duchowe, t. 1.

http://www.bibula.com/?p=54793

św. Józef Pelczar
Rewolucja francuska wobec religii katolickiej
i jej duchowieństwa

Święty biskup Pelczar w zwarty i logiczny sposób przedstawia genezę rewolucji francuskiej, prezentując ją – zgodnie z rzeczywistością – jako krwawy przewrót, godzący we wszelkie przejawy życia ludzkiego, począwszy od religii, obyczajowości, stosunków społecznych aż do urządzeń struktury władzy w państwie i w świecie.

(tylko w antykwariatach)

Rzeszów, 2 czerwca 1991

Homilia w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej biskupa Sebastiana Józefa Pelczara

 

1. „Nie każdy, który Mi mówi: »Panie, Panie!«, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca” (Mt 7, 21).

W dzisiejszym uroczystym dniu Kościół przemyski, a w szczególności miasto Rzeszów staje wobec tajemnicy królestwa niebieskiego — tego królestwa, jakie Syn Boży Jezus Chrystus, przekazał swoim apostołom i uczniom. Kościół, który pielgrzymuje poprzez tę podkarpacką ziemię, żyje nadzieją królestwa niebieskiego. W dniu dzisiejszym zaś raduje się w sposób szczególny, gdy wyniesienie na ołtarze błogosławionego Józefa Sebastiana odnawia i umacnia we wszystkich tę nadzieję.

Oto człowiek, który „spełniał wolę Boga” — nie tylko mówił: „Panie, Panie”, ale spełniał wolę Ojca, tak jak tę wolę objawił nam Jezus Chrystus. Jak ukazał ją swoim własnym życiem i swą Ewangelią.

2. Ten człowiek — błogosławiony Józef Sebastian Pelczar — był waszym biskupem. A wcześniej jeszcze był synem tej ziemi. Tu się urodził. Tu, w swej korczyńskiej rodzinie i parafii, usłyszał głos powołania do kapłaństwa. Jako kapłan przeszedł przez studia w Rzymie, a potem przez Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, był także rektorem tej czcigodnej uczelni — aby wrócić do was. Był waszym przemyskim biskupem w okresie przed I wojną światową i podczas tej wojny, która tutaj pozostawiła także swe ślady. I po wojnie w Polsce znów niepodległej od 1918 r. aż do śmierci w 1924.

3. Jednakże pielgrzymowanie człowieka, który nie tylko  mówi: „Panie, Panie”, ale który czyni wolę Ojca, prowadzi dalej niż na katedrę profesorską, dalej niż na tron biskupi — prowadzi do tego „królestwa niebieskiego”, które Chrystus, Syn Ojca, ukazał nam jako cel ziemskiego pielgrzymowania. Cel ostateczny, w którym wypełnia się do końca powołanie ludzkiej osoby, stworzonej na obraz i podobieństwo Boga samego.

Jakże wielka jest moja radość, że mogę w dniu dzisiejszym, odwiedzając diecezję przemyską, ogłosić sługę Bożego Józefa Sebastiana Pelczara, syna tej ziemi i biskupa w Przemyślu — błogosławionym.

4. Ten uroczysty akt ma doniosłą wymowę dla nas wszystkich.

Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie — tacy jak każdy z nas — którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm dzisiejszej liturgii: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31 [30], 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach.

Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana. Już w samej tej nazwie zawarte jest wzywanie Imienia Pańskiego. Drugie przykazanie Boże powiada: „Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremno”. Zatem jeśli jesteś chrześcijaninem, niech to nie będzie wzywanie Imienia Pańskiego nadaremno. Bądź chrześcijaninem naprawdę, nie tylko z nazwy, nie bądź chrześcijaninem byle jakim. „Nie każdy, który Mi mówi: »Panie, Panie!« (…), lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca”.

Spójrzmy na drugie przykazanie Boże od strony jeszcze bardziej pozytywnej: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi — mówi do nas Chrystus Pan — aby widzieli wasze dobre czyny i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5, 16).

Oto mocny zrąb, na którym człowiek roztropny wznosi dom całego swego życia. O takim domu mówi Chrystus: „Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony” (Mt 7, 25).

Jednakże „skała” — to nie tylko słowo Boże, nie tylko Dekalog czy Kazanie na górze, przykazania czy błogosławieństwa. „Skała” — to nade wszystko Chrystus sam. Józef Sebastian Pelczar budował dom swego ziemskiego życia i powołania nade wszystko na Chrystusie. Na Nim samym, w Nim bowiem objawiła się do końca sprawiedliwość Boża, o której Apostoł mówi, że chociaż jest „poświadczona przez Prawo i Proroków” (Rz 3, 21), to jednak od tego Prawa jest „niezależna” (tamże).

Tą Bożą sprawiedliwością, która usprawiedliwia człowieka przed Bogiem, która w oczach Boga czyni człowieka ostatecznie „sprawiedliwym” — jest Chrystus sam. Człowiek buduje dom swego życia ziemskiego na Nim: buduje na Odkupieniu, które jest w Chrystusie, buduje na krzyżu, w którym przez swoją śmierć odkupieńczą Chrystus zgładził grzechy całego świata własną Krwią: śmierć grzechu zniszczył swoją własną śmiercią. Buduje więc człowiek ów „dom królestwa niebieskiego” w swym ziemskim bytowaniu przez wiarę.

Tak właśnie budował Józef Sebastian. I dlatego dom jego życia ziemskiego ostał się wśród wszystkich burz i doświadczeń. Dojrzał do tej chwały, jaką człowiek-stworzenie może odnaleźć tylko w żywym Bogu. To właśnie jest owa pełnia, do której wszyscy zostaliśmy wezwani w Jezusie Chrystusie.

5. Diecezja przemyska ma swoją długą historię. Z górą sześć wieków. Dzisiejsze święto jest jakby zwieńczeniem tej długiej historii. Jest zwieńczeniem, ponieważ Kościół jako Lud Boga żywego, odkupiony za cenę Krwi Chrystusa — jest cały wezwany do świętości. Uczestnictwo w świętości Boga samego jest powołaniem wszystkich, każdego i każdej! To powołanie stało się udziałem biskupa Józefa Sebastiana, ale są obok niego także i inni słudzy Boży z ostatnich czasów, którzy wyróżnili się szczególną świętością życia. Wymieńmy choćby błogosławionego Rafała Kalinowskiego, który będzie wnet kanonizowany w Rzymie, a także zakonnicę Bolesławę Lament czy franciszkanina Rafała Chylińskiego, których będę miał szczęście wynieść do chwały ołtarzy w czasie obecnej pielgrzymki do Ojczyzny.

Wymieńmy też synów i córki związanych z ziemią rzeszowską: ks. Jana Balickiego, Bronisława Markiewicza, Leonię Nastałównę, Kolumbę Białecką, Wenantego Katarzyńca, Augusta Czartoryskiego. Wymieńmy jeszcze siostrę Faustynę Kowalską, Anielę Salawę, Stanisławę Leszczyńską z Łodzi, ojca Jana Beyzyma, Jerzego Ciesielskiego, arcybiskupa Antoniego Nowowiejskiego, biskupa Szczęsnego Felińskiego, arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, Zygmunta Łozińskiego, Władysława Korniłowicza, Wincentego Frelichowskiego. To tylko niektórzy spośród tych, którzy czekają na uroczyste potwierdzenie ich świętości przez Kościół, a przecież każdy znał i myśli teraz o kimś bliskim, który heroicznie realizował swoje chrześcijańskie powołanie. A w wiekach minionych — w owych sześciu stuleciach dziejów — z pewnością niemało było wśród Ludu Bożego waszej diecezji osób, które szły tą samą drogą i budowały swój dom na skale wiary, spełniając wolę Bożą, którą jest uświęcenie człowieka.

Tych wszystkich synów i córki prastarego Kościoła przemyskiego mamy dzisiaj w żywej pamięci — na zachód i na wschód od Sanu, wzdłuż górskich łańcuchów Bieszczad ku południowi, wzdłuż rzecznych dolin w stronę Wisły ku północy. Za nich wszystkich dziękujemy Bogu.

6. Czcigodny, drogi biskupie Ignacy, drogi bracie w apostolskim posługiwaniu! Wiem dobrze, i wszyscy to wiedzą w Polsce (a także poza jej granicami), że odkąd objąłeś pasterzowanie tego Kościoła, cała twoja żarliwa działalność skupiła się na owym „domu”, który uczeń Chrystusa ma budować na skale. Prawdziwie „gorliwość domu Bożego” cię pożerała. Nie szczędziłeś żadnych trudów, nie znałeś przeszkód, gdy chodziło o mnożenie miejsc kultu i ognisk życia Bożego na rozległym terenie twej diecezji. Wiedziałeś, że „Kościół widzialny” — dom parafialnej rodziny — jest świadectwem i zarazem wezwaniem do budowania życia ludzkiego na tej skale, którą jest Chrystus.

Sam miałem sposobność podziwiać z bliska twą biskupią działalność. Nieraz zresztą byłem tu zapraszany z Krakowa, jak choćby przy poświęceniu monumentalnej świątyni w Stalowej Woli. Pragnę dzisiaj, przy sposobności tych odwiedzin i beatyfikacji twego poprzednika na przemyskiej stolicy biskupiej, odnowić te więzy szczególne, jakie łączyły mnie z tą ziemią, z jej bogatą przyrodą, z jej gorliwym prezbiterium i społeczeństwem.

Wiele jest miejsc na waszej ziemi, które stale noszę w pamięci i w sercu, do których powracam w modlitwie. Pragnę, aby to wszystko znalazło nowy jeszcze wyraz w dzisiejszych papieskich odwiedzinach.

Drogi biskupie Ignacy! Na przestrzeni lat twego posługiwania stałeś się wobec Kościoła i społeczeństwa walczącego o swe suwerenne prawa rzecznikiem, świadkiem i autorytetem.

Ufam, że i teraz — w nowej sytuacji — to twoje świadectwo jest nieodzowne. Dziś trzeba nowej wiary i nowej nadziei, i nowej miłości. Trzeba odnawiać świadomość prawa Bożego i odkupienia w Chrystusie. Pragnę równocześnie pozdrowić wszystkich księży biskupów pomocniczych z Przemyśla: poczynając od wspomnienia śp. biskupa Stanisława, którego dobrze pamiętam, pozdrawiam dwóch biskupów, którzy jeszcze byli moimi kolegami w Episkopacie Polski, i tych nowych, którzy potem przybyli, bo diecezja wielka i potrzebuje też wielkiej pracy biskupiej. Szczęść Boże wszystkim.

Tak, drodzy bracia i siostry, trzeba odnawiać świadomość prawa Bożego i odkupienia w Chrystusie, trzeba wołać tak, jak dzisiejsza liturgia: „Naucz nas, Boże chodzić Twoimi ścieżkami. Prowadź nas w prawdzie” (por. Ps 25 [24], 4-5).

Aby dom naszego życia — osób, rodzin, narodu i społeczeństwa — pozostawał „utwierdzony na skale” (por. Mt 7, 25).

Aby nie wznosić go na lotnym piasku — lecz na skale. Na skale Bożych przykazań, na skale Ewangelii. Na skale, którą jest Chrystus.

„Wczoraj i dzisiaj, ten sam także i na wieki” (Hbr 13, 8).

Jan Paweł II, papież

http://www.mateusz.pl/jp99/pp/1991/pp19910602b.htm

Jan Paweł II

Kto trwa w Chrystusie, przynosi owoc obfity

Msza św. kanonizacyjna na placu św. Piotra, 18.05.2003

W V Niedzielę Wielkanocną 18 maja, w dniu swych 53. urodzin, Jan Paweł II sprawował na placu św. Piotra Eucharystię, podczas której zaliczył w poczet świętych: bł. Józefa Sebastiana Pelczara (1842-1924) i bł. Urszulę Ledóchowską (1865-1939) oraz dwie Włoszki bł. Marię De Mattias (1805-1866) i bł. Wirginię Centurione Bracelll (1587-1651).

W uroczystości uczestniczyły rzesze pielgrzymów włoskich oraz ok. 20 tys. Polaków, którzy przybyli do Rzymu w narodowej pielgrzymce, zorganizowanej z okazji tej kanonizacji i 25-lecla pontyfikatu Ojca Świętego. Z pielgrzymami z Polski przybyło ponad 70 biskupów, kilkuset kapłanów, siostry sercanki i urszulanki oraz przedstawiciele władz państwowych z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.

Wśród honorowych gości był syn ostatniego króla włoskiego Wiktor Emanuel, który po zakończeniu II wojny światowej został zmuszony do opuszczenia ojczyzny i do niedawna nie miał prawa powrotu do niej.

Msze św. z Papieżem koncelebrowali m.in. kardynałowie Franciszek Macharski i Marian Jaworski, arcybiskupi Stanisław Gądecki, Tadeusz Kondrusiewicz, Józef Kowalczyk, Józef Michalik i Edward Nowak, biskupi Kazimierz Górny, Tadeusz Pieronek i Wiktor Skworc. Na początku Mszy św. głos zabrał dziekan Kolegium Kardynalskiego kard. Joseph Ratzinger, który złożył Papieżowi życzenia urodzinowe i określił jego posługę apostolską słowami: «Wierzyć i kochać».

Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Jose Saraiva Martins CMF odczytał krótkie życiorysy błogosławionych, a po odśpiewaniu przez wiernych Litanii do Wszystkich Świętych Papież wypowiedział po łacinie formułę kanonizacyjną. Słowa Ojca Świętego zgromadzeni przyjęli z wielką radością, dziękując mu długimi oklaskami za dar nowych świętych.

Zrealizowali oni w swoim życiu — powiedział w homilii Papież — program Chrystusa zawarty w słowach: “Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity» (J 15, 5).

Podczas liturgii grała Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia z Katowic, śpiewały chóry: Kaplicy Sykstyńskiej, Polskiego Radia z Krakowa, archikatedralny z Przemyśla i chór dziecięcy z Pniew.

W rozważaniu przed antyfoną maryjną «Regina caeli» Ojciec Święty podziękował wszystkim za życzenia urodzinowe. “Cieszę się — powiedział po polsku — że nowi święci zgromadzili tutaj tak wielką liczbę Polaków. (…) Z całego serca dziękuję wam za życzliwą pamięć, a szczególnie za wasze modlitwy w mojej intencji i w intencjach mojej posługi Kościołowi”.

po włosku:

1. «Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity» (J 15, 5; por. śpiew przed Ewangelią). Słowa, które Jezus skierował do apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy, są gorącym wezwaniem również dla nas, Jego uczniów w trzecim tysiącleciu. Tylko ten, kto jest z Nim ściśle zjednoczony — wszczepiony w Niego jak latorośl w winny krzew — otrzymuje niczym życiodajne soki Jego laskę. Tylko ten, kto żyje w komunii z Bogiem, przynosi owoc obfity sprawiedliwości i świętości.

Świadkami tej podstawowej prawdy Ewangelii są święci, których z radością kanonizowałem w tę piątą niedzielę wielkanocną. Dwoje z nich pochodzi z Polski: Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski, założyciel Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, oraz Urszula Ledóchowską, dziewica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Pozostałe dwie święte są Włoszkami: Maria De Mattias, dziewica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa, oraz Wirginia Centurione Bracelli, wierna świecka, założycielka Zgromadzenia Sióstr Matki Boskiej od Schronienia na Górze Kalwarii i Zgromadzenia Córek Matki Boskiej z Góry Kalwarii.

po polsku:

2. «Doskonałość jest jak owe miasto Objawienia (Ap 21), mające dwanaście bram, wychodzących na wszystkie strony świata, na znak, że ludzie wszelkiego narodu, stanu i wieku wejść przez nie mogą. (…) Żaden stan lub wiek nie jest przeszkodą do życia doskonałego. Bóg bowiem nie ma względu na rzeczy zewnętrzne (…), ale na duszę (…), a żąda tylko tyle, ile dać możemy». Tymi słowami nasz nowy święty Józef Sebastian Pelczar wyrażał swoją wiarę w powszechne powołanie do świętości. Tym przekonaniem żył jako kapłan, jako profesor, rektor uniwersytetu i jako biskup. Sam do świętości dążył i innych do niej prowadził. Dokładał wszelkiej gorliwości, ale tak to czynił, aby w jego posłudze sam Chrystus był Nauczycielem i Mistrzem.

Dewizą jego życia było zawołanie: «Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez Niepokalane Ręce Najświętszej Maryi Panny». Serce Boże kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego swego życia i posługi, Chrystusowi przez Maryję.

Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. «Zdumienie — mówił — musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament». To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która «w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła»; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się ciałem, w pewnym sensie była «tabernakulum» — pierwszym tabernakulum» w historii (por. Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: «Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego».

Wynosząc do chwały ołtarzy Józefa Sebastiana, modlę się za jego wstawiennictwem, aby blask jego świętości był dla sióstr sercanek, dla Kościoła w Przemyślu i dla wszystkich wierzących w Polsce i na świecie zachętą do takiego umiłowania Chrystusa i Jego Matki.

3. Św. Urszula Ledóchowska przez całe swe życie wiernie i z miłością wpatrywała się w oblicze Chrystusa, swego Oblubieńca. W sposób szczególny jednoczyła się z Chrystusem konającym na Krzyżu. To zjednoczenie napełniało ją niezwykłą gorliwością w dziele głoszenia słowem i czynem Dobrej Nowiny o miłości Boga. Niosła ją przede wszystkim dzieciom i młodzieży, ale także osobom znajdującym się w potrzebie, ubogim, opuszczonym, samotnym. Do nich wszystkich mówiła językiem miłości popartej czynem. Z przesłaniem Bożej miłości przemierzyła Rosję, kraje skandynawskie, Francję i Włochy. Była w swoich czasach apostołką nowej ewangelizacji, dając swym życiem i działaniem dowód, że miłość ewangeliczna jest zawsze aktualna, twórcza i skuteczna.

I ona czerpała natchnienie i siły do wielkiego dzieła apostolstwa z umiłowania Eucharystii. Pisała: «Mam miłować bliźnich jak Jezus mnie umiłował. Bierzcie i jedzcie me siły, bo one są do waszej dyspozycji (…). Bierzcie i jedzcie moje zdolności, moją umiejętność (…), me serce — niech swą miłością rozgrzewa i rozjaśnia życie wasze (…). Bierzcie i jedzcie mój czas — niech on będzie do waszej dyspozycji. Jam wasza, jak Jezus jest mój». Czy w tych słowach nie brzmi echo oddania, z jakim Chrystus w Wieczerniku ofiarował samego siebie uczniom wszystkich czasów?

Zakładając Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, przekazała mu tego właśnie ducha. «Przenajświętszy Sakrament — pisała — to słońce życia naszego, to nasz skarb, nasze szczęście, nasze wszystko na ziemi. (…) Kochajcie Jezusa w tabernakulum! Tam niech serce wasze czuwa, choć ciało przy pracy, przy zajęciu. Tam Jezus, a Jezusa trzeba nam kochać tak gorąco, tak serdecznie. Jeśli nie umiemy kochać, to przynajmniej pragnijmy kochać — kochać coraz więcej».

W świetle tej eucharystycznej miłości św. Urszula w każdej okoliczności umiała dostrzec znak czasu, aby służyć Bogu i braciom. Ona wiedziała, że dla człowieka wierzącego każde, nawet najmniejsze wydarzenie staje się okazją do realizowania planów Bożych. To, co zwyczajne, czyniła nadzwyczajnym; codzienne zamieniała w ponadczasowe; to, co przyziemne, czyniła świętym.

Jeżeli dziś św. Urszula staje się przykładem świętości dla wszystkich wierzących, to dlatego, że jej charyzmat może być podjęty przez każdego, kto w imię miłości Chrystusa i Kościoła chce skutecznie dawać świadectwo Ewangelii we współczesnym świecie. Wszyscy możemy uczyć się od niej, jak z Chrystusem budować świat bardziej ludzki — świat, w którym coraz pełniej będą realizowane takie wartości, jak: sprawiedliwość, wolność, solidarność, pokój. Od niej możemy uczyć się, jak na co dzień realizować «nowe» przykazanie miłości.

po włosku:

4. «Przykazanie zaś Jego jest takie, abyśmy wierzyli (…) i miłowali się wzajemnie» (1 J 3, 23). Jan apostoł wzywa nas, byśmy odpowiedzieli na bezgraniczną miłość Boga, który dał Swojego Jednorodzonego Syna (por. J 3, 16), aby zbawić świat. Miłość ta wyraziła się najpełniej, kiedy Chrystus przelał swoją Krew jako «nieskończony okup» za całą ludzkość. Tajemnicę Krzyża umiłowało do głębi serce Marii De Mattias, która założyła Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa «pod sztandarem Boskiej Krwi». Miłość do Jezusa ukrzyżowanego wyrażała w oddaniu duszom i w pokornym poświęcaniu się braciom, «drogie-mu bliźniemu», jak mawiała. «Rozbudzajmy w sobie pragnienie, by cierpieć z miłości do Jezusa ukrzyżowanego — mawiała — który z tak wielką miłością przelał za nas Krew. Nie szczędźmy sił, by zdobywać dusze dla nieba». To przesłanie św. Maria De Mattias powierza dzisiaj swoim duchowym synom i córkom, wzywając wszystkich, by naśladowali do głębi Baranka, który ofiarował się za nas.

5. Ta sama miłość ożywiała Wirginię Centurione Bracelli. Wypełniając polecenie Jana apostoła, chciała kochać nie tylko «słowem» czy językiem, ale czynem i prawdą» (por. 1 J 3, 18). Choć należała do rodziny arystokratycznej, ofiarnie i z wielkim zapałem apostolskim troszczyła się o najmniejszych. Jej owocne apostolstwo wyrastało z bezwarunkowego podporządkowania się woli Bożej, nieustannej kontemplacji i posłusznego wsłuchiwania się w słowo Pana.

Zakochana w Chrystusie i ze względu na Niego gotowa poświęcić się braciom, św. Wirginia Centurione Bracelli pozostawiła Kościołowi świadectwo świętości prostej i owocnej. Jej przykład odważnej wierności ewangelicznej budzi wielki podziw również u ludzi naszych czasów. Często mawiała, że jeśli Bóg jest jedynym celem, «można przezwyciężyć wszystkie przeciwności i pokonać wszelkie trudności» (Positio, 86).

6. «Trwajcie we Mnie!» W Wieczerniku Jezus wielokrotnie powtarzał to wezwanie, na które św. Józef Sebastian Pelczar, św. Urszula Ledóchowska, św. Maria De Mattias i św. Wirginia Centurione Bracelli odpowiedzieli z całkowitym oddaniem i ufnością. To przynaglające i miłosne wezwanie skierowane jest do wszystkich wierzących. «Jeżeli we Mnie trwać będziecie — zapewnia Pan — a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni» (J 15, 7).

Oby każdy z nas mógł doświadczyć w swoim życiu, jak bardzo prawdziwe są te słowa Jezusa.

Niech nas wspomaga Maryja, Królowa Wszystkich Świętych i wzór doskonałej komunii z Boskim Synem, byśmy umieli pozostawać «wszczepieni» w Chrystusa, jak latorośl w winny krzew, i nigdy nie odłączyli się od Jego miłości. Nic bowiem nie możemy bez Niego, ponieważ naszym życiem jest Chrystus żywy, obecny w Kościele i w świecie. Teraz i zawsze.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (7-8/2003) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/kanonizacja_187052003.html#

SERWIS POŚWIĘCONY ŚW. JÓZEFOWI SEBASTIANOWI PELCZAROWI, BISKUPOWI

http://www.katedra.rzeszow.pl/pages/pelczar/

„Perełki” z nauczania św. Józefa Sebastiana Pelczara

Bp Adam Szal

Św. Józef Sebastian Pelczar pozostawił po sobie wiele dzieł będących niezwykłą spuścizną literatury religijnej. W roku poświęconym temu Świętemu warto pochylić się nad jego myślami i wyłowić „perełki” z Jego nauczania, czyli piękne fragmenty, które można potraktować jako swoistego rodzaju komentarz do czytań poszczególnych niedziel roku liturgicznego.

I niedziela Adwentu, rok „C” – Jr 33,14-16; 1 Tes 3,12 – 4,2; Łk 21,25 – 28. 34 – 36
„Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21, 27-28).
Zbawiciel przypominał nieraz ludziom śmierć i wieczność, już to wskrzeszając zmarłych, jak Łazarza, młodzieńca z Naim i córkę Jaira, już to opowiadając w przypowieściach, że śmierć jest pewną i bliską, ale jej godzina jest niepewną.
Mianowicie przyrównał Siebie do gospodarza, który odjeżdża w dalekie strony i nie wie kiedy wróci, człowieka zaś każdego do sługi, któremu straż domu została powierzona; z czego wysnuł naukę: Czuwajcie tedy, bo nie wiecie, kiedy Pan domu przyjdzie, czy z wieczora, albo w północy, albo gdy kury pieją, albo z poranku, by z prędka przyszedłszy, nie znalazł was śpiących (Mar. XIII, 34-37).
Tę samą prawdę wypowiedział Pan Jezus w przypowieści o dziesięciu pannach. Wszystkie miały lampy, to jest, wiarę, i wszystkie zasnęły, oczekując przyjścia oblubieńca, to jest, śmierci i sądu; ale pięć mądrych przechowało w lampach oliwę utrzymującą światło, to jest, miłość Bożą, podczas gdy pięciu głupim oliwy i światła zabrakło, bo nieszczęsne popadły w grzech śmiertelny i nie zgładziły go pokutą. Wtedy właśnie i to niespodzianie przyszedł Oblubieniec; za Nim też panny mądre weszły na gody do Jego pałacu, którego drzwi tylko miłość otwiera; natomiast panny głupie odtrącone zostały od bram nieba. I tę przypowieść zakończył Pan słowy: „Czuwajcież tedy, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25, 13); co i kiedy indziej powtórzył: „A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie (Mt 24, 43-44). (…)
Zbawiciel daje ludziom ostrzeżenie w przypowieściach. Mianowicie, w przypowieści o włodarzu uczy, że On, jako Gospodarz i Pan wszechświata, będzie żądał od każdego człowieka, który jest tylko chwilowym włodarzem dóbr Bożych, ścisłego rachunku z użycia tych dóbr. Biada człowiekowi, który tego rachunku nie złoży i nie uczyni sobie przyjaciół z mamony niesprawiedliwości, mianowicie przez chętną jałmużnę, bo go nie przyjmą do przybytków wiecznych (Łk 16, 1-9) (…)
Sąd ten nie nastąpi jednak, dopóki się nie spełnią przepowiednie Boże. I tak, Ewangelia będzie głoszona po całym świecie (Mt 24, 14), tak że wszystkie ludy będą mogły poznać naukę Chrystusową. (…)
Ci którzy uwierzą, utworzą jedną owczarnię pod jednym pasterzem (J 10, 16); ale wielu będzie niewierzących, i rozmnoży się nieprawość. (Łk 18, 8; Mt 24, 12; 2 Tes 2, 13). (…) Powstaną fałszywi Chrystusowie i fałszywi prorocy, i czynić będą znaki wielkie (Mt 24, 24); wystąpi nawet na widownię świata antychryst, który się poda za Chrystusa i z pomocą czarta dokonywać będzie pozornych cudów (2 Tes 2, 9; Ap 20, 3-9); ale Chrystus Pan zabije go duchem ust swoich, to jest, wyrokiem potępienia (2 Tes 2, 8). (…)
Nim przyjdzie dzień Pański, wrócą na ziemię Henoch i Eliasz, by nawoływać ludzi, a w szczególności Żydów do wiary i pokuty (Mal 4, 5-6; Mt 17, 11; Ap 11, 3-11). A na ostatku dni także i Żydzi uwierzą w Chrystusa Pana (Oz 3, 4-5).
Wreszcie przyjdą ciężkie klęski na ziemię, tak jak przy zburzeniu Jerozolimy, której koniec w opowiadaniu Chrystusowym jest obrazem końca świata. Mianowicie, powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciwko królestwu i będą mory i głody i drżenia ziemi po miejscach.
Ukażą się też znaki straszne na niebie, tak że słońce się zaćmi i księżyc nie da światłości swojej, a gwiazdy będą padać z nieba i mocy niebieskie poruszone będą (Mt 24, 7 i 29).
Sąd ostateczny przyjdzie niespodziewanie, jak błyskawica i jak złodziej i jak potop za czasów Noego (Mt 24, Łk 18). Najprzód powstaną z martwych wszyscy umarli, dobrzy czy źli, i to prędko we mgnieniu oka (1 Kor 15, 52), na głos trąby anielskiej, tak atoli, że ciała jednych będą jaśniejące, drugich odrażające.
A gdy się wszyscy zgromadzą, ukaże się na niebie znak Syna człowieczego, to jest, krzyż otoczony jasnością; a następnie sam Sędzia Chrystus zstąpi z nieba, pełen mocy i majestatu, w orszaku wszystkich Aniołów.
(…)
U stóp Sędziego staną wszystkie narody, a On je odłączy jedne od drugich, jak pasterz odłącza owce od kozłów i postawi owce po prawicy swojej, a kozły po lewicy (Mt 25, 32-33). Rozdział ten zapowiedział Chrystus Pan w przypowieści o pszenicy i kąkolu, a widzialną tegoż figurą są dwaj łotrzy na Kalwarii. (…)
Nastąpi wyjawienie czynów ludzkich, dobrych i złych. Pismo Święte mówi, że otworzone będą księgi, w których zapisano te czyny; ale jest to tylko obrazowym wyrażeniem tej myśli, że w świetle Bożym okaże się wszystko, co ludzie dobrego lub złego dobrowolnie pomyśleli, wymówili lub uczynili (Łk 8,17) stąd sprawiedliwi będą mieli chwałę, a potępieni hańbę (…)
Po tym błyskawicznym wykryciu najskrytszych nawet spraw ludzkich wyda Sędzia wyrok (Mt 25, 34, 41).

(Rozmyślania dla kapłanów, cz. 2, Przemyśl 1910, s. 269-278)

Edycja przemyska 48/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://www.niedziela.pl/artykul/22273/nd/%E2%80%9EPerelki%E2%80%9D-z-nauczania-sw-Jozefa

„Perełki” z nauczania św. Józefa Sebastiana Pelczara (2)

Bp Adam Szal

II niedziela Adwentu, rok „C” – Ba 5,1-9; Flp 1,4-6. 8-11; Łk 3, 1-6
„Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego…” (Łk 3, 4).
„Poprzednik Chrystusa, Jan Chrzciciel, wołał niegdyś do Żydów: Czyńcie pokutę, bo się przybliżyło królestwo Boże. Pośród was już stanął Ten, który przepowiedziany jest przez proroków (Mt 3, 2-3). Ale Żydzi słuchać go nie chcieli i odwrócili się od Mesjasza Chrystusa. Jednych, faryzeuszów, zaślepiła pycha, bo oni spodziewali się króla potężnego, a tu przyszedł Mistrz pokory ze słowem na ustach: «Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego sprawiedliwość» (Mt 6, 33); a innych, saduceuszów – zmysłowość, tak że Jan musiał rzec z boleścią: «Jam głos wołającego na puszczy» (Mt 3, 3). Dziś i po wszystkie wieki opowiada Kościół katolicki o Chrystusie, Bogu – Człowieku, Mistrzu, Kapłanie, Zbawcy i Królu świata, ale wielu zaślepionych pychą lub zmysłowością nie zna – albo co gorsza, znać nie chce – Jego prawdy, Jego zakonu, Jego łaski, Jego królestwa, tak że musi żalić się z boleścią: Jam głos wołającego na puszczy (…)
Przed Chrystusem nie znał człowiek drogi zbawienia, ale błąkał się po manowcach występków niby syn marnotrawny, co uciekł z domu ojca. Dopiero gdy przyszedł Syn Boży w ludzkim ciele, nie tylko krzyżem swoim otworzył niebo, ale wskazał drogę do nieba, mówiąc: «Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie» (J 14, 6), «jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie…» (Mt 16, 24).
Drogą do Boga jest zatem naśladowanie Chrystusa, a treścią tego naśladowania – zaparcie się siebie i przyswojenie sobie cnót Chrystusowych. (…)
Najmilsi, jeśli chcecie zakosztować tego szczęścia, idźcież zawsze drogą Chrystusową, a więc drogą zaparcia się, cnoty, ofiary. Droga to wprawdzie niełatwa, ale Pan nie zostawił nas bez pomocy, pociechy. I my idziemy do miasta Bożego przez ten świat, niby puszczę, gdzie kamyki ranią nasze nogi, piasek zasypuje oczy, a upał z góry pali. Ale na tej drodze Pan idzie z nami, jeżeli my go sami nie odpychamy. A ktokolwiek z ufnością do Niego woła, znajdzie przedziwną ochłodę. Taką ochłodą, niby drzewem cienistym na puszczy, jest wiara w Opatrzność Bożą i miłość krzyża Zbawiciela, i ciągła Jego obecność w Najświętszym Sakramencie, i litość Jego Serca, i miłość Jego Matki, i straż Jego anioła, i opieka Jego Kościoła, i łaska Jego sakramentów, i modlitwa, i nadzieja. Otóż mając tyle pociech i pomocy, zdążajcie śmiało drogą Pańską, a doświadczycie na sobie jarzmo Jego słodkie, a brzemię Jego lekkie. Natomiast strzeżcie się drogi namiętności i występku, bo początek jej wydaje się miłym, ale koniec jej straszny, tak iż słusznie grozi Mędrzec: Biada tym, którzy opuścili drogi proste i udali się krzywymi drogami (por. Syr 39, 24).
«Zaprawdę, nie masz pokoju niezbożnym», a chociaż na chwilę zdają się szczęśliwymi, prędzej czy później – oby nie w dzień sądu – wyrzec muszą: «O my głupi, napracowaliśmy się na drogach nieprawości, drogi Pańskiej nie znaliśmy». Niestety, ludzie zaślepieni biegną nieraz przez całe życie drogą nieprawości i drogą zguby, podobni iście do tych podróżnych, co wśród nocy zabłądzili w lesie pełnym przepaści i dzikiego zwierza. Jeżeli nie zwrócą się do Chrystusa, pochłonie ich przepaść, rozszarpią zwierzęta. Toż wy wszyscy, co idziecie drogą Pańską, najmilsi, ratujcie ich upomnieniem, ratujcie dobrym przykładem, ratujcie pokutą i modlitwą”.
(Św. Józef Sebastian Pelczar, fragmenty kazań: Kazanie wygłoszone do młodzieży kupieckiej w Krakowie, Kazanie na uroczystość św. Stanisława Kostki, Kraków 18 listopada 1894 r. w: Mowy i kazania 1877 – 1899, Kraków 1998, s. 170, 312)

Edycja przemyska 49/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://www.niedziela.pl/artykul/22555/nd/%E2%80%9EPerelki%E2%80%9D-z-nauczania-sw-Jozefa

„Perełki” z nauczania św. Józefa Sebastiana Pelczara (2)

Bp Adam Szal

III niedziela Adwentu, rok „C” – So 3,14-18 a; Flp 4, 4-7; Łk 3, 10-18
Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! (Flp 4, 4).

Świat szuka wszędzie i zawsze pociechy, a tę pociechę znajduje w upojeniu zmysłów i szale zabaw; stąd czcicielom swoim każe używać zabaw, póki wiek pozwala, oddawać się im całą duszą i pić pełną piersią z kielicha ziemskich rozkoszy, obiecując, że na dnie jego leży szczęście. Czy świat dotrzymuje obietnicy? Nie – świat kłamie, bo tysiące piło z tego kielicha, a wszyscy wyrzekli z goryczą: „Marność i udręczenie ducha”. I nic dziwnego. Pociechy świata są niebezpieczne, bo łatwo duszę upajają i wtrącają w grzechy. „Pożądania zmysłowe – ostrzega księga O naśladowaniu Jezusa Chrystusa – ciągną tu i ówdzie; lecz gdy przeminie godzina, cóż odnosisz? Oto ciężkość sumienia i rozprószenie serca. Toż „biada tym, którzy nie znają nędzy swojej, a większa biada tym, którzy zamiłowali to nędzne i znikome życie”.
Nadto, pociechy świata są czcze i zwodnicze, a więc nie nasycą serca ludzkiego, które pragnie tego, co jest prawdziwe i niezmienne, któremu nic nie wystarczy, prócz Boga. Działają one jak opium, bo ci, którzy ich używają, zasypiają na chwilę i roją sny miłe, lecz gdy się przebudzą, czują rozczarowanie i przesyt. A choćby tego nie czuli, przyjdzie wkrótce śmierć i wszystko odbierze. Mimo to ludzie z niepohamowanym szałem pragną używania i uciechy, aby mieć choć kilka chwil snu miłego. O jakże wielkie ich zaślepienie! Gdyby ktoś widział niebo, odbijające się w powierzchni wody, i wskoczył do głębi, myśląc, że tym sposobem dostanie się do nieba, byłby prawdziwie szalonym: czyż więc nie są szalonymi ci wszyscy, którzy widząc w pociechach ziemskich odbicie nieba, rzucają się w ich wir i giną. W czczości i próżnowaniu upływa drogi czas życia, a gdy widmo śmierci zaglądnie im w oczy, rozpacz ich ogarnia, bo widzą z przerażeniem, że zmarnowali życie i z próżnymi rękami idą przed sąd Boży. Czasem nawet skracają to życie, jako nie mające dla nich żadnego uroku. (…)
Gdzież więc pociecha prawdziwa? Tylko w Bogu, – bo Bóg jest źródłem szczęścia niewyczerpanym i wiecznie bijącym, a kto „pije z tego źródła, nie będzie pragnął na wieki”. Przeciwnie, kto pije z mętnych źródeł świata, ten ustawicznie pragnie, jakby pił wodę słoną. Stąd też pociechy świata nie smakują duszom znającym Boga. Jako dorośli nie mają upodobania w igraszkach dziecinnych: tak dojrzali w życiu duchowym, którzy zakosztowali pociech Bożych, nie dbają o pociechy ziemskie. Ich wesołość jest duchowna i wewnętrzna, podobna do tych gór, które zewnątrz skaliste i nagie, wewnątrz ukrywają drogie skarby. Co więcej, pociechy świata wydają się sługom Bożym wstrętnymi, bo nie znajdują w nich Boga, a im tylko Bóg smakuje. (…)
Lecz czy inna zabawa, choćby niewinna, jest wzbroniona sługom Chrystusowym? Bynajmniej, wszak duch i ciało potrzebują wytchnienia, aby sił do dalszej pracy zaczerpnąć; nikomu też nie wolno zabijać się pracą. Św. Jan Ewangelista – jak opowiada Kasjan – bawił się dla rozrywki kuropatwą; co widząc pewien myśliwy, zapytał zdziwiony, dlaczego będąc Apostołem, tak marnie czas traci. A św. Jan na to: „Dlaczego twój łuk nie zawsze (jest) napięty?” „Dlatego – odpowiedział myśliwy – aby nie tracił swojej sprężystości”. „Nie dziw się więc – odrzekł Apostoł – że małą chwilę folguję niewinną rozrywką umysłowi memu, ażebym go mógł czasu dla bogomyślności tym mocniej wytężać”. To samo o św. Franciszku Salezym opowiada biskup Camus: „Ilekroć go odwiedzałem, starał się zawsze rozweselić mnie po pracy i albo ze mną pływał w łódce po jeziorze, albo przechadzał się po pięknych jego brzegach. Kiedy zaś on sam odwiedzał mnie w Belley, nie wymawiał się od niewinnych rozrywek, jakie mu nastręczałem, ale sam o nie nigdy nie prosił”.
A więc rozrywka jest dozwolona – lecz nie każda rozrywka (…).
Św. Józef Sebastian Pelczar, Życie duchowne czyli doskonałość chrześcijańska, t. 1, Przemyśl 1912, s. 304-305.

Edycja przemyska 50/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://www.niedziela.pl/artykul/22806/nd/%E2%80%9EPerelki%E2%80%9D-z-nauczania-sw-Jozefa

„Perełki” z nauczania św. Józefa Sebastiana Pelczara (4, 5)

Wybór i oprac. bp Adam Szal

IV niedziela Adwentu, rok „C” – Mi 5,1-4a; Hbr 10,5-10; Łk 1, 39-45.
A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? (Łk 1, 43)

„…przypatrzmy się jeszcze miłości Maryi. Cóż to Ją ciągnęło do domu Zachariasza? Czy sama chęć usługiwania Elżbiecie? Nie, ale przede wszystkim ta myśl, że przyniesie tam z sobą Jezusa, a przezeń uświęci całą rodzinę. Jakoż zaledwie pozdrowiła Elżbietę, dzieciątko tejże zostało oczyszczone z grzechu pierworodnego i usprawiedliwione łaską Jezusową; sama zaś Elżbieta poznała w świetle Bożym tajemnicę Wcielenia i Boskie Macierzyństwo Maryi, a uniżywszy się przed Nią, zawołała duchem proroczym: «Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana» (Łk 1, 45). Ile później darów i natchnień otrzymała cała rodzina za przyczyną Maryi, jak gorące przez Nią zanosiła modły do Słowa Wcielonego, jak święte z Nią prowadziła rozmowy, tego żaden język ludzki nie wypowie. Rzec można, że dom Zachariasza był przez trzy miesiące najwspanialszą i najmilszą Bogu świątynią, w której Syn Boży z Bóstwem i człowieczeństwem zamieszkał, choć ukryty w dziewiczym łonie Maryi, jakby w żywej monstrancji. Maryja zaś spełniała tam ciche apostolstwo, opowiadając szczęśliwej tej rodzinie o miłości Trójcy Świętej; zarazem zaczęła już wówczas sprawować urząd Szafarki łaski; a jako pierwszy cud w dziedzinie przyrody, czyli przemiana wody w wino, miał się stać na Jej prośbę, tak pierwszy cud łaski, czyli uświęcenie Jana św., dokonał się za Jej pośrednictwem.
Cud ten nieustannie się powtarza, bo Maryja nie przestaje wypraszać łaski u Syna, niczego tak nie pragnąc, jak by kto jest sprawiedliwym, jeszcze więcej się usprawiedliwił, kto jest grzesznikiem, nawrócił się do Boga. Miłość Maryi była zatem uświęcającą; taką też niech będzie miłość nasza. Jako nie wolno nam kochać bliźniego w ten sposób, iżby miłość Boża w nas uszczerbek, jaki poniosła: tak nie godzi się miłością naszą szkodzić jego duszy, taka bowiem miłość byłaby grzeszną i zabójczą; owszem, pierwszym i głównym zadaniem naszym być powinno pociągać bliźnich do Boga. A cóż czynić w tym celu? Oto ratować grzeszników, oświecać nieumiejętnych, upominać błądzących, modlić się za wszystkimi, słowem, spełniać apostolstwo ciche, jak je spełniała Maryja. Obowiązek ten ciąży przede wszystkim na kapłanach, rodzicach, nauczycielach i przełożonych, ale i reszta ludzi od niego nie wolna, bo wszakże wszyscy na to żyjemy, by uwielbiać Boga i rozszerzać królestwo Chrystusowe. Obowiązek to wielki, cóż bowiem po Bogu droższego nad duszę, dla której Zbawiciel Krwi swojej nie szczędził; obowiązek miły Bogu, ratować bowiem grzeszników jest to współpracować z Bogiem w zbawianiu dusz; obowiązek tym ważniejszy dzisiaj, że tysiące tych dusz idzie na zgubę. Spojrzyjmy tylko po świecie, jaka to powódź ciemnoty, błędu i grzechu zalewa świat, a na mętnych jej falach unoszą się nieszczęśni rozbitkowie, by za chwilę pogrążyć się w toni strasznej, bo wiecznej; jako więc, gdy ktoś ze statku wpada w morze, inni żeglarze spieszą na ratunek i jedni rzucają deski lub liny, inni czym prędzej spuszczają łodzie: podobnie i my ratujmy, jak możemy, dusze ginące, jedni pracą i pokutą, inni upomnieniem i nauką, wszyscy przykładem i modlitwą.
Od tego apostolstwa niech się nikt nie wymawia, a znajdzie dlań pole szerokie, jeżeli tylko zechce. Kiedy św. Filip Nereusz chciał iść do Indii, by opowiadać Ewangelię poganom, zabiegł mu drogę pewien starzec, a wskazując na Rzym, gdzie Święty pracował iście po apostolsku, rzekł: «Indie twoje są tam». Takie Indie ma każdy w swojej rodzinie, w swojej parafii, w swoim społeczeństwie, ileż to bowiem jest synów marnotrawnych, stroniących długo od Boga, ileż dzieci i młodzieży, wołających o chleb Bożej nauki, ileż innowierców, nie znających lub znać nie chcących prawdy, ileż żebraków, włóczęgów, złoczyńców, wzgardzonych od ludzi i nienawidzących ludzi; otóż zbliżmy się do tych wszystkich z miłością, i jednych dźwigajmy z kałuży występku, innym mówmy o Bogu i rzeczach Bożych, innych pociągajmy do Kościoła lub na drogę cnoty; słowem, obejmijmy sercem wielkim wszelką nędzę, tak ciała jak duszy, a nie zapominajmy i o tych, co cierpią w więzieniu czyśćcowym”.
(Św. Józef Sebastian Pelczar, fragmenty kazania o Nawiedzeniu Najświętszej Maryi Panny)

* * *

Uroczystość Narodzenia Pańskiego, rok „C”, Msza św. w nocy: Iz 9,1-3. 5-6; Tt 2, 11-14; Łk 2, 1-14.
Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie (Łk 2, 6-7).

„Wcielenie Słowa Przedwiecznego jest tajemnicą niezrównanej pokory i niewysłowionej miłości. Jakże to bowiem wielkie uniżenie się, że Bóg sam przyjmuje do jedności z Bóstwem naturę ludzką, że Syn Boży staje się synem Dziewicy, że przedwieczny rodzi się w czasie, że Nieogarniony ukazuje się niemowlęciem, że Pan wszechrzeczy leży na barłogu, że Król chwały otoczony jest bydlętami, że Światłość prawdziwa mieszka w ciemnej grocie, że Szczęście samo łzy leje, że Miłość płomienista drży od zimna, że Wszechmoc sama skrępowana pieluszkami.
Otóż przyczyną tego niepojętego uniżenia się jest niepojęta również, bo nieskończona miłość. Sam zamiar Trójcy Świętej zbliżenia się do stworzenia przez Wcielenie Słowa odsłania niezgłębioną przepaść uniżenia i miłości; czymże bowiem jest już nie człowiek, ale wszechświat cały w porównaniu ze Stwórcą, jeżeli nie nicością? «Świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co opadła na ziemię» – mówi Pismo Święte (Mdr 11, 22) i znowu: «życie moje jako nicość przed Tobą» (Ps 39, 6 b); a jednakże Syn Boży przyjmując człowieczeństwo, łączy się tym samem ze stworzeniem.
Sposób tego połączenia odkrywa nową przepaść miłości. Mógł Syn Boży przyjść na ziemię odziany majestatem, w sile wieku i w ciele uwielbionym; a On przyszedł w poniżeniu, ubóstwie i cierpieniu. Przyszedł jako niemowlę, by nas swą słodyczą pociągnąć do Siebie i dziećmi Bożymi uczynić; przyszedł jako niemowlę Matki – Dziewicy, by nie tylko stać się naszym bratem według ciała, ale podzielić się z nami sercem tej Matki; przyszedł jako niemowlę spowite w pieluszki, by nas z więzów grzechów uwolnić; przyszedł jako niemowlę płaczące, by łzy nasze otrzeć; przyszedł jako niemowlę ubogie, by ubóstwo uszlachetnić, a nas wszystkich prawdziwie bogatymi uczynić; przyszedł jako niemowlę narodzone w stajence, by człowiekowi mieszkanie w domu Ojca swego zgotować; przyszedł jako niemowlę złożone na sianie, aby człowieka, który sianem rzeczy ziemskich się karmił, do pożądania niebieskich pobudzić.
Przyszedł z miłości dla wszystkich i dla każdego z osobna, a więc i dla ciebie; przyszedł zaś na to, by być najpierw twoim Mistrzem i uczyć cię prawdy. To nauczycielstwo rozpoczyna On już w stajence betlejemskiej i z głębi żłóbka, jakby z pierwszej swojej kazalnicy, woła do ludzi: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy szukacie prawdy i oglądacie się za światłem, a ja was oświecę. Kto zaś do Niego z wiarą się zbliża i w rozmyślaniu ucha nadstawia, ten słyszy głos wewnętrzny: Patrz abyś ty poznał, jak dobrym jest Ojciec Niebieski, i byś przeze mnie wrócił do Niego. Łączże się ze mną przez łaskę moją, ale zarazem pamiętaj, żem ja przyszedł na świat ubogi, pokorny, wyniszczony, abyś i ty w życiu ukochał ubóstwo, pokorę, wyrzeczenie się, ofiarność.
Ale Syn Boży przyszedł na ziemię i w tym celu, by być Kapłanem i ofiarą. Otóż to posłannictwo spełnia On od pierwszej chwili Wcielenia. Przed błogosławioną Jego duszą, w której na mocy osobowego zjednoczenia z Bóstwem była od początku pełność wiedzy, stały ciągle grzechy wszystkich ludzi, jacy byli, są i będą; i już z żłóbka uczynił sobie ołtarz, na którym złożył Siebie w ofierze. Nie otworzył On ust swoich, ale z Serca Jego wydobywał się głos nieskończonej miłości: «Ofiary ani daru nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę» (Hbr 10, 5-7a) – tak, idę na świat, by spełnić wolę Twoją, Ojcze; zstępuję do żłóbka, ze żłóbka wstępuję na krzyż, z krzyża na ołtarz, z ołtarza do dusz, by tylko Imię Twoje uwielbić, a dusze ludzkie uświęcić. W ten sposób każda chwila ziemskiego życia Zbawcy była ciągłym aktem hołdu, zadośćuczynienia i ofiary względem Ojca, a oddania się dla ludzi.
Co więcej, Pan Jezus postanowił stać się nie tylko naszym okupem, ale i naszym życiem, a Betlejem to istotnie «dom chleba», stajenka to pierwszy przybytek, żłóbek to pierwsze cyborium; toż pięknie a sprawiedliwie powiedział jeden z Ojców Kościoła, że Pan Jezus dlatego dał się złożyć w żłóbku, iżby okazać, że jest pokarmem stworzeń Bożych, to jest dusz wierzących i kochających.
Widzisz, jaką miłość okazuje Ci Najświętsze Serce Jezusowe już w żłóbku. Czymże się za to odpłacisz? (…)
(Św. Józef Sebastian Pelczar, Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego, Przemyśl 1905, s. 89-93)

Edycja przemyska 51/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://www.niedziela.pl/artykul/23077/nd/%E2%80%9EPerelki%E2%80%9D-z-nauczania-sw-Jozefa

Dzieło błogosławionego bp. Pelczara

Siostry z sercem

Jolanta Bidzińska

Cicha uliczka na Gocławiu. Duży dom, ogród. Jakiś tata zostawia trzykołowy rowerek, ktoś inny macha dziecku na pożegnanie. Z drugiej strony domu słychać delikatny dźwięk dzwoneczka. To sygnał Serca Jezusowego, odzywa się o 9.00 i 16.00. Przypomina moment rozpoczęcia Drogi Krzyżowej i przebicie Serca. 33 uderzenia wzywają siostry, by uwielbić Boże Serce. Właśnie zaczyna się kolejny dzień w przedszkolu Sercanek.

Dzieci mogą spędzać tu czas od 7.00 do 17.00. Niektóre przychodzą nieco później, dlatego zanim zbierze się cała grupa, trwa nauka indywidualna i zabawa. Pierwszym wspólnym działaniem jest modlitwa. Przedszkolaki śpiewają, wyrażają wszystkie ważne dla nich intencje. Siostrom zależy na kształtowaniu w maluszkach osobistej relacji z Jezusem. Już trzylatki z ufnością powierzają Mu swoje sprawy.
Rytm dnia nie różni się od tego, jaki jest w innych placówkach. Po modlitwie dzieci jedzą śniadanie. Później bawią się w ogrodzie, mają zajęcia dodatkowe, odbywa się katecheza. Koło południa jedzą obiad, potem jest leżakowanie dla młodszych, następnie podwieczorek. W międzyczasie bawią się w ogrodzie, siedmiolatki mają zajęcia dla “zerówki”. Każde dziecko, jeśli poczuje się zmęczone w ciągu dnia, może wziąć materacyk i sobie odpocząć.
Siostry proponują dzieciom wycieczki, wizyty aktorów. Ostatnio dzieci ze szkoły muzycznej dały koncert dla swoich młodszych kolegów.
Maluchy chętnie opowiadają o tym, co im się podoba w przedszkolu.
– Lubię się bawić w… zabawki, lubię psicepę i siamochody potem złączone i jeszcze domek z siamochodami tam w środku – jednym tchem wymienia czteroletni Jasiek.
– A my najbardziej lubimy misie – zgodnie stwierdzają Karolinka i Paulinka.
Ktoś inny ze znawstwem wskazuje samochody na półkach: audi, volkswagen, wóz do piasku. Konrad ma także swoją ulubioną zabawę w “zółwie nindza”.
Maciuś najczęściej bawi się z kolegami w tajnych agentów. Polega to na tym, że trzeba szukać różnych rzeczy w ogrodzie.
– Ktoś z was musi coś wcześniej schować? – pytam dla pewności.
– Nie, nie trzeba, tak na niby szukamy – odpowiada zdziwiony.
Siostra Gaudencja, wychowawczyni starszaków, wyjaśnia, że zabawy tego typu wynikają z doświadczeń ostatniej wojny. Dzieci na swój sposób przeżywają konflikt w Iraku. To pierwsza wojna w ich życiu.
Ostatnio zdecydowanie największą popularnością cieszy się zabawa w króliczki. Jedna osoba jest dziewczynką, która wędruje po całym świecie i szuka króliczka wielkanocnego. Jak już znajdzie jakiegoś, to daje mu marchewkę. Później następuje zamiana.
Zapytane o swoje ulubione dania w przedszkolu dzieci wcale nie wymieniają słodyczy. Na przykład sześcioletniemu Mateuszowi bardzo smakuje zupa ogórkowa. Ktoś inny zjada – jak zaznacza – wszystkie surówki. Lubiany jest także “serek z cukierkami”. Po krótkich ustaleniach wiemy, że chodzi o jogurt ze słodkimi kuleczkami.
– Lubicie chodzić do przedszkola? – to pytanie po kilku chwilach spędzonych w ich towarzystwie jest tylko retoryczne.
– Lubimy! Bardzo! – odpowiadają.
Młodsza grupa ma swoją salę na parterze, starsza na piętrze. Po drodze do starszaków zwiedzam imponującą galerię dyplomów. Co roku dzieci zdobywają jakieś wyróżnienia za udział w Przeglądach Piosenki Dziecięcej i Młodzieżowej “Rozśpiewany Wawer”. W tym roku mogą się pochwalić pierwszym miejscem w konkursie plastycznym Klubu Kultury Radość na najpiękniejszą pisankę.

Dopieszczone i nakarmione

Przedszkole nie jest duże, uczęszcza tu pięćdziesięcioro dzieci z Gocławia i najbliższej okolicy. Jest też kilkoro maluchów z Rembertowa i Sulejówka.
Rodzice decydują się na placówkę prowadzoną przez siostry zakonne, bo – jak mówi s. Kordelia, przełożona domu i dyrektor przedszkola – zależy im na zauważeniu i docenieniu dziecka. W kameralnej atmosferze dzieci mają większą szansę na indywidualne prowadzenie. W mniejszej społeczności łatwiej jest zauważyć jakieś zdolności dziecka, siostry wychowawczynie podpowiadają wtedy rodzicom, by wybrali dla malucha szkołę artystyczną. Poza tym opiekunowie liczą na to, że ich pociecha będzie tutaj nakarmiona i bezpieczna, że będzie miała lepszą opiekę.
Siostra Dyrektor nie wymaga od rodziców żadnych deklaracji dotyczących ich osobistej wiary. Przy karcie zgłoszenia zaznaczają jednak, że zobowiązują się do wychowania dziecka w duchu wiary katolickiej. Niektórzy rodzice decydują się na zakonne przedszkole właśnie z tego względu: przykład wiary. Im samym nie przekazano tego ducha, nie potrafią więc dać go dziecku. Chcieliby, żeby dziecko było osobą wierzącą, posyłają je zatem do tego przedszkola.
Służebnice Najświętszego Serca Jezusowego starają się przekazać wychowankom miłość wobec Tego, którego znak noszą na szkaplerzu. W salach znajdują się figury Pana Jezusa, dzieci uczą się pieśni, którymi oddają Mu cześć. Podczas Mszy św. na zakończenie roku każdy otrzymuje na pamiątkę zdjęcie obrazu. Wtedy też odbywa się akt oddania rodziny Sercu Jezusowemu. Dzieci przejmują ten kult, w przedszkolu chętnie pozdrawiają siostry hasłem: Chwała Najświętszemu Sercu Jezusowemu!
Siostry starają się jednoczyć rodziny swoich wychowanków przy ołtarzu. Z udziałem tylko tej społeczności sprawowane są Msze św. na rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego, w czasie Adwentu przedszkole spotyka się na Roratach. Liturgię przygotowują dzieci i rodzice.
Absolwenci chętnie wracają do przedszkola, przychodzą złożyć życzenia świąteczne, pochwalić się pierwszym szkolnym świadectwem czy po prostu zobaczyć co słychać w znajomych kątach. Rodzice dziękują za dobry start, dzieci doskonale radzą sobie w szkole.

Ochronka

Kiedy w 1894 r. ks. Józef Sebastian Pelczar, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, zakładał w Krakowie Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, celem była głównie opieka nad służącymi. Do Krakowa przyjeżdżało wtedy mnóstwo dziewcząt z okolicznych wiosek i nie bardzo kto mógł sprawować nad nimi duchową opiekę. Zrobiły to sercanki. Siostry zaczęły także prowadzić szpitale, pomagały chorym leżącym w domach. Dzieła miłości chrześcijańskiej spełniają do dziś, otwarte na potrzeby Kościoła, pracują w szpitalach, w domach opieki społecznej, w parafiach, na misjach w Libii, Boliwii i Ukrainie. 550 sióstr z 72 wspólnot wszędzie stara się przekazywać prawdy wiary katolickiej, wychowywać dzieci i młodzież.
Historia przedszkola na Gocławiu zaczyna się pod koniec lat 50. Siostry zaopiekowały się dzieckiem, którego mama pracowała i nie chciała czy nie mogła zostawiać malucha w przedszkolu publicznym. Potem było następne dziecko, jeszcze jedno – co roku więcej. Rodzice zapewniali im posiłki, a siostry opiekę. Przez wiele lat w ten sposób funkcjonowała ochronka. Kiedy możliwe stało się zakładanie instytucji niepublicznych, siostry w 1997 r. przekształciły swoją placówkę w przedszkole.
Sercanki z tego domu oprócz pracy w przedszkolu katechizują w szkole podstawowej i w liceum. Religii uczą także trzy siostry, które mieszkają w domu na Tarchominie. Poza tym siostry organistka i zakrystianka służą w parafii św. Wacława. Jedna z sióstr katechizuje w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym na Strażackiej dla dziewcząt resocjalizowanych.
W duchowości zgromadzenia podkreśla się, by każda podejmowane działanie było wynagrodzeniem Sercu Jezusowemu. Wychowankowie sióstr wiedzą, że sercanki uczestniczą w drugiej Mszy św. za tych, którzy w niej w ogóle nie uczestniczyli. Jest to ważne szczególnie dla młodzieży. Tak wielu z młodych nie chodzi do kościoła. Siostra Margerita, katechetka, umożliwia im chwilę refleksji: “Byłam za ciebie na Mszy św.” – mówi im nieraz.
Dom generalny sióstr znajduje się w Krakowie, tam też można odbyć rekolekcje. Natomiast sercanki z Warszawy zapraszają dziewczęta na sobotnie dni skupienia.

http://www.niedziela.pl/artykul/15165/nd/Siostry-z-sercem

Lud Boży w nauczaniu biskupa J. S. Pelczara

Ks. Witold Jedynak

Przez całe wieki apostolska posługa Kościoła była przede wszystkim utożsamiana z działalnością ewangelizacyjną duchowieństwa. Dopiero Sobór Watykański II nawiązując do doświadczeń pierwszych wieków chrześcijaństwa, ponownie ukazał pełny obraz Kościoła jako Ludu Bożego, w którym zarówno duchowni jak i świeccy mają do spełnienia określone zadania apostolskie, wynikające z realizacji ich własnego powołania. Wszyscy ochrzczeni są bowiem odpowiedzialni za rozszerzanie Królestwa Bożego na ziemi. W tej kwestii nauczanie bp. Pelczara zasługuje na szczególną uwagę, gdyż w pewnym sensie wyprzedził on swoją epokę i przygotował w diecezji przemyskiej grunt pod realizację późniejszych uchwał Soboru Watykańskiego II.
Biskup Pelczar widział pilną potrzebę włączenia ludzi świeckich w apostolską posługę Kościoła w świecie. Już w słowie skierowanym do wiernych diecezji przemyskiej w dniu swej intronizacji, wskazał na konieczność zaangażowania się wszystkich stanów społecznych w misję ewangelizacyjną Kościoła, który stoi na straży najważniejszych wartości i skarbów niezbędnych do godnego życia każdego narodu. Należą do nich: dobre obyczaje, małżeństwo, rodzina, wolność, własność, oświata, postęp, miłość Ojczyzny i pokój powszechny. Zdaniem Biskupa, Kościół “jako matka płodna, zrodził nas na życie wiary […], a chociaż zdaje się troszczyć jedynie o rzeczy duchowe i niebieskie, nie pomija atoli i ziemskich, wszystkiemu, co dobre, dając swe błogosławieństwo”.
Biskup pragnął, aby laikat pomagał kapłanom w posłudze apostolskiej i chętnie włączał się w inicjatywy służące dobru wspólnemu całego Ludu Bożego. “Niech nikt z Was nie zapomina, że chrześcijanie według słów św. Piotra winni być: «rodzajem wybranym i królewskim kapłaństwem» (1 P 2, 9), a więc nie tylko uświęcać siebie i swe rodziny, ale także apostolstwem cichem rozszerzać królestwo Jezusowe”. Szczególne słowa zachęty kierował Ordynariusz przemyski do ludzi piastujących ważne urzędy w społeczeństwie. Prosił ich, aby swoim życiem starali się dawać innym dobry przykład, stając się wiernymi świadkami wyznawanej wiary w Chrystusa. W razie potrzeby powinni też odważnie i zdecydowanie bronić własnych przekonań religijnych przed atakami ze strony osób walczących z Bogiem.
Pełne miłości i serdeczności słowa wypowiadał Ordynariusz do szczególnie mu bliskiego, prostego ludu diecezji przemyskiej, utrudzonego ciężką pracą fizyczną. Zachęcał go do podejmowania ofiarnego wysiłku w celu godnego i rzetelnego realizowania własnego powołania. Jednocześnie wskazywał na nadprzyrodzoną motywację dla wyczerpującej pracy, przez którą człowiek wierzący naśladuje Mistrza z Nazaretu. Przestrzegał też przed uleganiem zgubnym wpływom bezbożnych ideologii masońskich i socjalistycznych, obiecujących oświatę, ziemię, pieniądze, władzę i wolność w zamian za sprzeniewierzenie się wierze ojców. Chłopi i robotnicy powinni z godnością ubiegać się o swoje prawa, które gwarantuje im zasada sprawiedliwości społecznej. Nie może to jednak dokonywać się przez nienawiść i walkę klasową, lecz przez solidarną współpracę dla dobra Kościoła i Ojczyzny. Według Biskupa tylko zgoda oraz wierne trwanie przy Chrystusie gwarantuje duchowy i materialny rozwój: “Upominajcie się w sposób godziwy o należne wam prawa i w miarę sił bierzcie czynny udział w życiu publicznem; ale nie miejcie nienawiści do braci świetlejszych czy bogatszych, owszem, stawajcie z nimi do wspólnej pracy, bo tylko zgoda na zakonie Pańskim i na miłości ojczyzny oparta zbawić nas może […]. Brońcie odważnie waszych skarbów, mianowicie wiary, obyczaju i ziemi ojczystej…”.
Według bp. Pelczara, praca apostolska ludzi świeckich będzie skuteczna wówczas, kiedy zostanie oparta na zgodnym i solidarnym współdziałaniu wszystkich stanów Kościoła. Szerzenie i obrona wiary chrześcijańskiej jest bowiem obowiązkiem osób wierzących, zarówno świeckich, jak i duchownych. O prawdzie tej przypomina Ordynariusz przemyski, zachęcając równocześnie do przeciwstawienia się niebezpieczeństwom, stanowiącym zagrożenie dla religii katolickiej: “Powiecie może, że obrona religii należy do duchowieństwa; ależ religia jest skarbem wszystkich, toż każdy ma obowiązek bronić, umacniać i krzewić jej zasady. Jako więc w pospolitem ruszeniu każdy chwyta za broń odpowiednią i biegnie na obronę ojczyzny, tak i Wy, katolicy, spieszcie pod chorągiew Krzyża, by pod wodzą Waszych pasterzy odpierać nieprzyjaciół, chcących społeczeństwo nasze pozbawić religii i wtrącić w przepaść zguby; to znowu stawajcie na progach domów Waszych, aby tam nie wpuszczać błędu i występku”.
Biskup Pelczar zachęcał również kapłanów, aby zawsze byli blisko ludu i wsłuchiwali się w jego problemy oraz bolączki. Tylko wzajemne współdziałanie i wspieranie się w trudnościach sprawią, że więź narodu z Kościołem będzie nadal się umacniała, a także przynosiła dobre owoce. Trudna sytuacja społeczna najbiedniejszej grupy wiernych wymagała od kapłanów, aby oprócz posługi duszpasterskiej poświęcili się pracy mającej na celu szerzenie oświaty i niesienie pomocy potrzebującym. Według Ordynariusza przemyskiego “kapłan, a szczególnie pasterz, z powołania swego jest ojcem ubogich, opiekunem sierot, przyjacielem opuszczonych; niechże tedy z miłością opiekuje się warstwami najbiedniejszemi i opuszczonemi, przysparzając im wedle sił łaski Bożej, światła duchowego i chleba powszedniego, a strzegąc ich przed coraz groźniej występującym socyalizmem”.
W dziele ewangelizacji niezbędne stawało się zaangażowanie kapłanów w działalność stowarzyszeń i organizacji religijnych, a także w prace zmierzające do rozwiązania trudnych problemów społecznych. Pasterz diecezji przemyskiej uważał, że kapłani powinni być aktywni na wszystkich płaszczyznach życia religijnego i społecznego. W ten sposób łatwiej będą mogli pomóc wiernym w pogłębieniu formacji duchowej, a także ustrzegą ich od niebezpieczeństw grożących ze strony masonów i socjalistów: “Ta gorliwość ma objąć nie tylko dziedzinę ścisłych obowiązków, ale także szerokie pole prac i nędz społecznych, na którem w wieku XX główna rozegra się walka, aby z szczególną troskliwością zająć się maluczkimi, nieszczęśliwymi i opuszczonymi, aby bronić ludu przed kusicielami, choćby przyszło dlań wiele ucierpieć…”.
Proponowany przez bp. Pelczara obraz Kościoła, ukazujący zgodne i harmonijne współdziałanie duchowieństwa, a także wiernych świeckich jest świadectwem jego dalekowzroczności, a także mądrości życiowej. Ordynariusz przemyski wiedział, że tylko wtedy Kościół oprze się zewnętrznym zagrożeniom, szczególnie ze strony bezbożnego liberalizmu i socjalizmu, gdy będzie wewnętrznie mocny oraz zjednoczony głęboką wiarę całego Ludu Bożego.

Edycja przemyska 16/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://www.niedziela.pl/artykul/14400/nd/Lud-Bozy-w-nauczaniu-biskupa-J-S-Pelczara

Ponadczasowe przestrogi biskupa J. S. Pelczara

Ks. Witold Jedynak

Na początku XX w. sytuacja religijno-społeczna w rozdartej zaborami Ojczyźnie, była trudna i skomplikowana. Poważny problem dla dużej grupy ludności stanowiła bieda, brak pracy, a także niski poziom wykształcenia, szczególnie w środowiskach wiejskich. Niewystarczające było zaangażowanie ogromnych rzesz katolików świeckich w życie religijne, społeczne i narodowe. W takiej rzeczywistości działalność propagandową nasilały organizacje masońskie, głoszące skrajny liberalizm. Również coraz odważniej występowały i uaktywniały się partie zachwalające zasady ideologii socjalistycznej. Poglądy głoszone przez wolnomyślicieli znajdowały podatny grunt przede wszystkim u osób wykształconych i zamożnych, natomiast propagatorzy haseł marksistowskich mieli najczęściej sympatyków oraz zagorzałych zwolenników wśród biedoty chłopskiej i robotniczej. Zarówno liberałowie, jak i socjaliści widzieli wspólnego wroga w Kościele katolickim, który stał na straży niezmiennych zasad moralnych ustanowionych przez Boga. Dlatego nie przebierając w środkach, przeciw niemu kierowali przepełnione jadem nienawiści ataki, mające podważyć wiarygodność i osłabić jego moralny autorytet wśród społeczeństwa katolickiego.
Dostrzegając te niebezpieczeństwa, bp Józef Sebastian Pelczar przestrzegał wiernych przed wrogim działaniem ze strony organizacji wolnomularskich, które starały się eliminować religię z życia publicznego. Uważał on, iż masoneria “tak strasznie nienawidzi wszelkiej religii, a szczególnie katolickiej, że według słów jednego z jej przywódców, chciałaby tę religię i Kościół św. zdusić w błocie”. Dlatego organizacja ta podejmuje działania skierowane przeciwko ludziom wierzącym. Przejawiają się one głównie w próbach stworzenia ustawodawstwa, które w imię tolerancji i nieograniczonej wolności, ma usunąć zupełnie religię z życia publicznego. Jedną z form walki z religią stało się eliminowanie jej z dziedziny oświaty. Zwolennicy liberalizmu chcieli odrzucić religię “ze wstrętem, jakby szmatę zużytą”, aby nie miała ona wpływu na edukację dzieci i młodzieży. Według opinii Biskupa, “tym oświecicielom, co kuszą się zgasić słońce, by zapalić swe kaganki, odpowiada rozum i doświadczenie, że stokroć gorszą i zgubniejszą jest oświata bez Boga, aniżeli ciemnota przy bojaźni Bożej i prostocie obyczajów”.
Tragicznym potwierdzeniem tych obaw były wydarzenia, które miały miejsce podczas rewolucji francuskiej, gdzie prosty lud “oświecony” pismami wolnomyślicieli, palił i plądrował rezydencje szlacheckie, profanował świątynie, mordując przy tym arystokrację, duchowieństwo, urzędników państwowych, a następnie “swoich oświecicieli przyjaciół i trybunów”.
W ocenie Ordynariusza przemyskiego, trudną sytuację materialną biedoty chłopskiej i robotniczej, próbowali wykorzystać agitatorzy socjalizmu, którzy bazując na niezadowoleniu ubogich grup społecznych, propagowali własną bezbożną ideologię. Nawoływali oni do odrzucenia religii, stanowiącej ich zdaniem opium dla ludu. Jednym z głównych celów działalności organizacji socjalistycznych było podważanie autorytetu moralnego Kościoła i odciąganie ludzi od Boga. Dla zwiększenia własnej popularności i wiarygodności, socjaliści obiecywali prowadzenie bezwzględnej walki o polepszenie doli najbiedniejszych. Biskup Pelczar dostrzegał, że niebezpieczna ideologia marksistowska zaczęła znajdować sympatyków i zwolenników również wśród wiernych diecezji przemyskiej. Dlatego ostrzegał on swoich diecezjan: “Rozsiewnikiem niedowiarstwa jest (…) partya socyalno-demokratyczna, rozgałęziona po świecie, a mająca i u nas po wielkich miastach swe ogniska, które głównie żydzi podtrzymują. Chce ona polepszyć dolę robotników, co jest rzeczą chwalebną i nad czem Kościół katolicki od kolebki swej pracuje; ale zamiast oprzeć się na nauce Kościoła, ruguje religię z życia społecznego i stara się obalić porządek chrześcijański, by natomiast zbudować nowe społeczeństwo bez religii, bez Kościoła, bez prawa Bożego…”.
Biskup Pelczar uważał, że takie szalone posunięcia mogą stać się przyczyną walki między biednymi a bogatymi, która doprowadzi w świecie do krwawej rewolucji, anarchii i bezwzględnej tyranii. Skutkiem tych nieszczęść będzie upadek prawdy, cnoty, wolności, pokoju, miłości Ojczyzny a nawet zagrożenie dla istnienia całej cywilizacji…
Przestrogą dla ludzi wierzących – uważa Ordynariusz – powinna być sytuacja, jaka miała miejsce we Francji, gdzie socjaliści wraz z masonami i radykałami doprowadzili do spektakularnego rozdziału Kościoła od państwa. Podjęte działania sprawiły, że wartości religijne zostały usunięte ze szkół, urzędów a w dalszej kolejności z całego życia politycznego, społecznego i publicznego. Starano się maksymalnie ograniczyć wpływ Kościoła na funkcjonowanie państwa przez izolację i zamknięcie go w zakrystii. Posunięcia takie utrudniały posługę duszpasterską, zwłaszcza w dziedzinie nauczania religii, a także godziły w dobra materialne instytucji kościelnych. Ówczesne wydarzenia – według bp. Pelczara – pokazały, że propagandowe slogany wygłaszane przez socjalistów o poszanowaniu przez nich wolności religijnej, są jednym wielkim oszustwem i stanowią skuteczną metodę bałamucenia społeczeństwa: “Partya (…) dla oszukania łatwowiernych ogłasza, że szanuje religię jako «rzecz prywatną» i że chce wolności dla wszystkich. Obłudne słowa, którym kłam zadają czyny; bo wszakże przywódcy socyalizmu na zebraniach i w pismach znieważają nieraz rzeczy nam święte i drogie, to znowu miotają obelgi i potwarze na kapłanów, na biskupów i na samego Ojca św.”.
Ordynariusz przemyski w swoim nauczaniu starał się demaskować fałszywe i bezbożne ideologie, próbujące budować ład społeczny bez mocnych podstaw moralnych oraz religijnych. Ostrzegał on swoich wiernych przed uleganiem zwodniczym hasłom, obiecującym zbudowanie raju na ziemi, a w rzeczywistości prowadzącym do nienawiści, upadku moralnego i do podziałów społecznych.

Edycja przemyska 17/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://www.niedziela.pl/artykul/14690/nd/Ponadczasowe-przestrogi-biskupa-J-S

Patriotyzm w życiu i nauczaniu bł. bp. Józefa Sebastiana Pelczara

Ks. Kazimierz Kaczor

Archidiecezja przemyska przygotowuje się do uroczystości kanonizacji bł. bp. Józefa Sebastiana Pelczara. Jest On, oprócz Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski i św. Jana z Dukli, patronem archidiecezji przemyskiej. Uroczystość kanonizacji, która, jeśli Bóg pozwoli, odbędzie się 18 maja br. w Rzymie jest dobrą okazją, aby w okresie przygotowującym nas do tego wydarzenia popatrzeć na tego wybitnego Kapłana, Biskupa i męża stanu, żyjącego na przełomie XIX i XX w., a pochodzącego z Korczyny na ziemi podkarpackiej.

Bp Józef Sebastian Pelczar odznaczał się wieloma heroicznymi cnotami, które wyniosły Go na ołtarze. Ziarno wiary, nadziei i miłości zasiane przez Pana Boga na chrzcie świętym, wydało w Jego życiu stokrotny owoc. Był wielkim czcicielem Pana Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie, wielbił gorąco Serce Boże i kochał po dziecięcemu przez całe życie Matkę Najświętszą. Te trzy nabożeństwa były w życiu Błogosławionego dominantą słów i postępowania. Oprócz tej pobożności w Jego biografii wybija się jeszcze wątek patriotyczny i na ten aspekt w życiu i nauczaniu Błogosławionego Biskupa zechciejmy popatrzeć.
Bp Pelczar był prawdziwym patriotą, był kapłanem – Polakiem i takich kapłanów pragnął mieć w swojej diecezji przemyskiej. Całe niemal Jego życie przypadło na lata niewoli politycznej naszego Narodu. Tę Matkę – Ojczyznę – uciemiężoną i rozdartą przez trzech zaborców, kochał całą duszą i tę miłość do Polski chciał przelać rodakom. Jako pisarz i kaznodzieja skrzętnie wykorzystywał każdą okazję, aby wzywać do duchowego odrodzenia narodu i uczyć patriotyzmu do Ojczyzny. Sam napisał w notce autobiograficznej takie słowa: “Ksiądz Michał Rapalski – katecheta korczyński i gorący patriota – nauczył mnie polskich – wówczas surowo zakazanych pieśni i dał mi do czytania Wieczory pod lipą, czyli historia Narodu Polskiego – czym obudził we mnie przywiązanie do Ojczyzny i zamiłowanie do historii”.
Z czasów seminaryjnych zanotował: “Rzezie w Warszawie i prześladowania w 1861 r. rozpłomieniły miłość Ojczyzny i budziły gotowość do poświęcenia i ofiary”. Kiedy w styczniu 1863 r. wybuchło powstanie w Królestwie postanowił z kilku kolegami ze Seminarium ofiarować swe życie za Ojczyznę idąc do powstania. Powstrzymał ich jednak Rektor Seminarium prostymi słowami: “Cóż wy zrobicie w powstaniu, kiedy żaden z was nie miał dotąd karabinu w ręku? Wasza ofiara pójdzie na marne. Tymczasem pracując całe życie po Bożemu przysłużycie się najlepiej Ojczyźnie”.
Bp Pelczar realizował te słowa Rektora Seminarium przez całe życie. Ideał prawdziwego patrioty, ideał Kapłana – Polaka, ideał poświęcenia dla Ojczyzny przez pracę dla niej na każdym miejscu i w każdym czasie wypełniały Jego życie. Służył Ojczyźnie wypełniając po Bożemu pracę duszpasterską, wychowawczo-dydaktyczną, społeczną, oświatową i charytatywną. Budził i potęgował patriotyzm i miłość Ojczyzny w Narodzie będącym w niewoli. Ta troska o Ojczyznę stała się szczególnie wielka w czasie I wojny światowej i po jej zakończeniu, kiedy nadzieja na niepodległość stała się bardzo realna.
W 1919 r., już po odzyskaniu niepodległości, wydał Orędzie do duchowieństwa, w którym pisał: “Wszyscy duchowni i świeccy starać się o to powinni, aby Polska nie tylko była niepodległa, zjednoczona i silna, ale także Bogu miła, czyli katolicka i święta. Prócz miłości Pana Boga i dusz polecam wam nader gorąco miłość dwu Matek duchowych: Kościoła i Ojczyzny. Bądźmy gotowi do ofiar z naszych modlitw, z naszej pracy i z naszego grosza, by zapewnić Ojczyźnie lepszą przyszłość. Troszczmy się o duchowe odrodzenia Narodu, bo na cóż by się przydało ogłoszenie niepodległości Rzeczypospolitej, gdyby jej duszę toczyła gangrena wad, które by wkrótce sprowadziły nowe klęski”.
Takimi samymi uczuciami patriotycznymi nasycone było kazanie Błogosławionego Biskupa, jakie wygłosił 11 stycznia 1921 r. w katedrze warszawskiej, przy przekazaniu świecy ofiarowanej Polsce przez papieża Piusa IX w 1867 r. W kazaniu tym nawoływał bp Pelczar do uczciwej pracy dla Ojczyzny, do zgody i miłości wzajemnej. “Uczciwie pracować powinni wszyscy, którzy szczerze kochają Ojczyznę, aby tę Matkę a nie siebie samych najpierw uszczęśliwić. Niech wszyscy będą skorzy do porozumień, ustępstw i ofiar. Strzeżmy się niezgody i zaciekłości w walce o władzę czy znaczenie.
Ci zaś co rządzą, władzę swoją winni dzierżyć z mądrością i sprawiedliwością, z mocą i stałością, ale mając ciągle przed oczyma prawo Boże. Strzeżmy się anarchii w życiu prywatnym i publicznym. Strzeżmy się lenistwa, apatii i zniechęcenia. Strzeżmy się zbytku, sknerstwa dla dobrych celów i marnotrawstwa publicznego grosza”.
To kazanie wygłosił bp Pelczar 82 lata temu, ale jakże aktualne są zawarte w nim myśli i problemy, które dzisiaj przeżywa Polska. To kazanie powinno być aktualnie powtórzone w całej naszej Ojczyźnie ze wszystkich ambon, abyśmy uświadomili sobie czym jest dla nas Ojczyzna i jakie mamy wobec niej zobowiązania. Mamy podjąć solidarnie ciężar odbudowy Ojczyzny tak pod względem materialnym jak i duchowym – zniszczonej przez system totalitarny i dalej niszczonej dziś przez liberalizm i źle pojętą wolność. Mamy uczyć dzieci i młodzież patriotyzmu w dobrym tego słowa znaczeniu w polskim domu i w polskiej szkole.
W tym samym 1921 r. bp Pelczar wystosował List otwarty do Posłów Diecezji Przemyskiej, a pośrednio do wszystkich posłów Sejmu Ustawodawczego. W liście tym przestrzegał przed niebezpieczeństwem ze strony prądów ateistycznych i komunistycznych oraz zachęcał do budowania ustawodawstwa polskiego na fundamencie nauki Kościoła. Pisał tak: “Przez całe życie tęskniłem za Polską wolną silną i świętą, modliłem się o taką Polskę i pracowałem jak mogłem dla takiej Polski…”. Zwracając się zaś do rządu i posłów powiedział: “Wy jesteście sternikami okrętu, którym jest Ojczyzna, dajcie mu ster pewny, a na szczycie jego masztu zatknijcie Krzyż katolicki, niechże w tych przedsięwzięciach Bóg wam błogosławi”.
Ten wątek patriotyczny w słowach i czynach bł. bp. Pelczara przewijał się przez całe życie. Miłość Boża była fundamentem jego miłości do Ojczyzny. Z tej miłości Boga i Ojczyzny płynęła jego moc ducha a z niej wyrastała osobista świętość, która promieniowała na wszystkich. Olbrzymi wkład pracy bp. Pelczara w propagowanie patriotyzmu i duchową budowę odradzającej się Ojczyzny został dostrzeżony przez Rząd Rzeczypospolitej Polskiej, który w 1923 r. uhonorował go za te zasługi Przyznaniem odznaczenia Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu “Polonia Restituta”.
Jakże na czasie jest więc wyniesienie bł. bp. Pelczara na ołtarze w całym Kościele powszechnym, by rozważając Jego słowa i czyny nawołujące do patriotyzmu, ofiary i poświęcenia dla Ojczyzny były przykładem do naśladowania. Dziś tyle u ludzi zniechęcenia, apatii, krytykanctwa, anarchii, niegospodarności, braku uczciwej pracy. Trzeba jak Błogosławiony wykorzystywać każdy dzień, każdą chwilę życia do uświęcania samych siebie, do walki z własnymi słabościami i do miłości Pana Boga, Ojczyzny i drugiego człowieka. Trzeba uczciwie pracować dla Ojczyzny – kochać ją nie słowami, ale czynem i uczyć tej miłości młode pokolenie.
Niech bł. bp Józef Sebastian Pelczar, nasz wielki Rodak, patron naszej archidiecezji, uprasza u Boga Wszechmogącego Kościołowi w Polsce i naszej Ojczyźnie siłę, moc i wytrwałość w dążeniu do lepszego jutra.

Edycja przemyska 8/2003E-mail: niedziela-przemysl@sponsor.com.pl
Adres: pl. Katedralny 4 A, 37-700 Przemyśl
Tel.: (16) 676-06-00

http://niedziela.pl/artykul/12389/nd/Patriotyzm-w-zyciu-i-nauczaniu-bl-bp

Józef Sebastian Pelczar

http://youtu.be/4oMpLtyeBwo

 

******
Ponadto dziś 19 stycznia Świętują:
Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Basjana, biskupa (+ 413); św. Germanika, męczennika (+ 156); św. Jana, biskupa Rawenny (+ 167); bł. Marcela Spinola y Maestre, biskupa Sewilli (+ 1906); świętych męczenników: Pawła, Geroncjusza, Januarego, Saturnina, Sukcesa, Juliusza, Katusza, Pil i Germany (+ IV w.); św. Poncjana ze Spoleto, męczennika (+ ok. 160); św. Wulstana, biskupa Worcester (+ 1095)

O autorze: Judyta