Słowa Boże na dziś – 17 lutego 2015 r. – wtorek – Świętych Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów NMP

Myśl dnia

Kto nie umie daleko spoglądać, ten blisko ma kłopoty.

Konfucjusz

Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć.
Fiodor Dostojewski
“Uszło szczęście, i próżno dotąd za nim chodzę!”
– Nie uszło, czeka ciebie na krzyżowej drodze.Adam Mickiewicz

Dopomóż nam wypowiedzieć to, w co wierzymy.
Św. Hilary

WTOREK VI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

św. Założyciele Zakonu Serwitów Sług Najświętszej Maryi Panny

W dniu święta Wniebowzięcia w roku 1223 siedmiu młodzieńców, członków Bractwa Florenckiego poświęconego Matce Bożej, zebrało się na modlitwę. Najświętsza Maryja Panna ukazała się im zachęcając, aby poświęcili się Jej służbie wycofując się ze świata. Uzyskawszy zgodę biskupa, gorliwi młodzieńcy, którzy dawniej byli zamożnymi florenckimi kupcami, schronili się na Monte Senario w pobliżu miasta i tam założyli nowy zakon. W uznaniu szczególnego sposobu czczenia Siedmiu Boleści Naszej Pani, zakon otrzymał nazwę Sług Najświętszej Maryi Panny lub serwitów. Szerząc nabożeństwo dom Matki Boskiej Bolesnej, jako kaznodzieje ludowi i misjonarze przemierzali Italię, Francję i Węgry, dotarli nawet do Polski. Bonfiliusz był pierwszym generałem zakonu, Buonagiunta drugim, Manettus czwartym. Amadeusz został przeorem w Carfagio, Hugon i Sostenes zakładali klasztory we Francji i Niemczech. Aleksy, który nie był kapłanem, przeżył współbraci i doczekał się definitywnego zatwierdzenia zakonu. Wszyscy zostali kanonizowani w roku 1887.

http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html

********

PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 6,5-8; 7,1-5.10)

Bóg zsyła potop

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Kiedy Pan Bóg widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: „Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, zwierzęta, gady i płazy, i ptaki powietrzne, bo żal Mi, że ich stworzyłem”.
Tylko Noe znalazł upodobanie w oczach Boga.
A potem Pan rzekł do Noego: „Wejdź wraz z całą twą rodziną do arki, bo przekonałem się, że tylko ty jesteś wobec Mnie prawy wśród tego pokolenia. Z wszelkich zwierząt czystych weź z sobą siedem samców i siedem samic, ze zwierząt zaś nieczystych po jednej parze: samca i samicę; również i z ptactwa po siedem samców i po siedem samic, aby w ten sposób zachować ich potomstwo dla całej ziemi. Bo za siedem dni spuszczę na ziemię deszcz, który będzie padał czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aby wyniszczyć wszystko, co istnieje na powierzchni ziemi, cokolwiek stworzyłem”.
I spełnił Noe wszystko tak, jak mu Pan polecił. A gdy upłynęło siedem dni, wody potopu spadły na ziemię.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 29,1-4.9-10)

Refren: Pan ześle pokój swojemu ludowi.

Oddajcie Panu, synowie Boży, *
Oddajcie Panu chwałę i sławcie Jego potęgę.
Oddajcie Panu chwałę Jego imienia, *
na świętym dziedzińcu uwielbiajcie Pana.

Ponad wodami głos Pański, *
Pan ponad wód bezmiarem!
Głos Pana potężny! *
Głos Pana pełen dostojeństwa!

Głos Pana zgina dęby i ogałaca lasy, *
a w Jego świątyni wszyscy wołają: „Chwała!”.
Pan zasiadł nad potopem, *
Pan jako Król zasiada na wieki.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Dz 16,14b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Otwórz, Panie, nasze serca,
abyśmy uważnie słuchali słów Syna Twojego.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 8,14-21)

Strzeżcie się kwasu faryzeuszów

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Uczniowie Jezusa zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden chleb mieli ze sobą w łodzi. Wtedy Jezus im przykazał: „Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda”.
Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba.
Jezus zauważył to i rzekł im: „Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie: macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?”
Odpowiedzieli Mu: „Dwanaście”.
„A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków?”
Odpowiedzieli: „Siedem”.
I rzekł im: „Jeszcze nie rozumiecie?”

Oto słowo Pańskie.

 **************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 Więcej ufać

Jak łatwo w obliczu trudności ulegamy pokusom podobnym do tej, jakiej doświadczyli uczniowie Jezusa, gdy do łodzi zabrali za mało chleba. Bóg nieraz okazał nam swoją łaskawość. Wielu z nas może wymienić takie sytuacje z przeszłości, gdy czuliśmy wyraźnie, jak Bóg zatroszczył się o nas. Ale, niestety, w obliczu trudności, czarne myśli biorą górę. Nieraz aż za bardzo. Trudne i bolesne sytuacje, przed jakimi od czasu do czasu stajemy w naszym życiu, są zazwyczaj próbą naszej wiary. Bóg nigdy nas nie opuszcza. Ale w Jemu wiadomy sposób, dopuszcza pewne trudności po to, abyśmy więcej ufali Jemu i złożyli nasze życie w Jego ręce.

Boże, nasz Ojcze, Ty ciągle nad nami czuwasz. Ale tak często, zwłaszcza w obliczu trudności, brakuje mi wiary, że tak właśnie jest. Proszę bądź dla mnie miłosierny i chroń mnie od złego.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”

Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********

Najtrudniej czasem zrozumieć to, co najprostsze. Uczniowie, choć już dwukrotnie byli świadkami rozmnożenia chleba, tak bardzo niepokoją się brakiem zapasów, że nie są w stanie nawet słuchać nauki Jezusa. Widziane cuda jakby nie docierały do ich świadomości. My też przychodzimy na Mszę świętą pochłonięci wieloma troskami, zapominając często o tym, jak wiele razy w życiu doświadczaliśmy już pomocy Boga. Prośmy Go, aby umocnił naszą ufność w Jego Ojcowską dobroć i uzdolnił nasze serca do uważnego słuchania Jego słów.

Mira Majdan, „Oremus” luty 2009, s. 71

POKUTA

„O Panie, odwróć oblicze swe od moich grzechów i wymaż wszystkie moje przewinienia” (Ps 51, 11)

Chociaż łaska zostaje udzielona człowiekowi na chrzcie, umocniona bierzmowaniem, zasilona Eucharystią, nie czyni go jednak bezgrzesznym. Chociaż sama przez się ma niezawodną moc uświęcającą, lecz nie zmusza nikogo do dobrego. Człowiek pozostaje zawsze wolny i może odpowiedzieć lub nie na dar Boży. Niestety, ma on smutną możliwość sprzeciwiania się łasce i przyzwolenia na zło. Powołani, aby być świętymi, w rzeczywistości „wszyscy często upadamy” (Jk 3, 2) i dlatego „ustawicznie potrzebujemy miłosierdzia Bożego” (KK 40). Tajemnica zbawienia została odnowiona przez miłosierdzie Boże właśnie w tym celu, aby zbawić człowieka grzesznego. „Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9, 13), oświadczył Jezus, i aby odpuszczać grzechy, ustanowił sakrament pokuty: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 23).

Sakrament pokuty wymaga od chrześcijanina pokuty wewnętrznej, czyli nawrócenia, bez którego sam sakrament nie miałby żadnej skuteczności. Jezus rozpoczął swoje życie publiczne właśnie głosząc pokutę: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1, 15). Wszelki grzech jest zawsze odrzuceniem — mniej lub bardziej ciężkim — miłości Boga, a więc oddaleniem się od Niego, od Jego prawa i Ewangelii. Tylko Bóg może go przebaczyć, lecz przebaczenie wymaga tej odmiany wewnętrznej, która skłania człowieka, aby zawrócił ze swej drogi. „Zabiorę się — mówi syn marnotrawny, który opuszczając dom, wzgardził miłością ojca — i pójdę do mego ojca i powiem mu: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie»” (Łk 15, 18). Jeśli chrześcijanin zbliżając się do sakramentu pokuty wyznaje swoje grzechy w takim usposobieniu, otrzymuje ich przebaczenie, przebaczenie tak wielkie i wspaniałomyślne, że pomnaża w nim łaskę, lub — gdyby ją utracił — przywraca mu ją w całości jak w dzień chrztu.

  • Duszo moja, jeśli zgrzeszyłaś i jesteś zraniona, oto twój Bóg, twój Lekarz, gotowy uleczyć cię. Jego wszechmoc pozwala Mu odpuścić ci w jednej chwili wszystkie twoje grzechy. Jego dobroć i miłosierdzie skłaniają Go, aby ci przebaczył.
    Może się lękasz, On bowiem jest twoim sędzią; lecz ufaj, duszo moja, bo chociaż On jest twoim sędzią, jest także twoim obrońcą. Jest twoim obrońcą, aby cię tłumaczyć i usprawiedliwić, jeśli tylko żałujesz; jest twoim sędzią nie po to, aby cię potępić, lecz aby cię zbawić, jeśli się upokarzasz. Jego miłosierdzie jest nieskończenie większe niż wszystkie twoje nieprawości. A mówię ci to nie dlatego, abyś trwała w grzechu stając się niegodna Jego miłosierdzia, lecz abyś uciekając od złego nie rozpaczała o Jego łaskawości i przebaczeniu (bł. Ludwik Blozjusz).
  • O najukochańszy Panie Jezu Chryste… Ty posiadasz dobroć tak wielką i niewysłowioną, że stale nas miłujesz miłością uprzedzającą. Ukazujesz się i wychodzisz naprzeciw temu, kto Cię szuka, a Twoja niepojęta miłość ogarnia nawet nieprzyjaciół. Nikogo nie odrzucasz, nikim nie gardzisz, lecz wszystkich wzywasz i przyjmujesz po przyjacielsku, z wyjątkiem tych, którzy wskutek swojego grzechu, mimo i wbrew Twojej woli, zatwardziali w buncie oddalają się od Ciebie. Nawet wówczas Twoje miłosierdzie jest nieskończone i tak obfite, że czekasz na pokutę tych, którzy żyją nędznie w grzechu, a niekiedy, chociaż pozostają buntownikami, zmuszasz ich do powrotu.
    Racz więc wspomóc mnie, o najmiłosierniejszy Panie Jezu Chryste, ogniu i światło Miłości; rozpal i oświeć moje twarde i zbuntowane serce Twoją miłością, abym przy Twojej pomocy, dla Ciebie żałował za swoje grzechy, nieprawości, czynił za nie godną pokutę i z sercem czystym, pokornym i kochającym, spełniał gorliwie uczynki miłe Tobie. Niech Twoja łaska uprzedza mnie, niechaj będzie obecna i niech mi towarzyszy, bym żył w Twojej miłości, a w końcu otrzymał z Twojego miłosierdzia życie wieczne, by miłować Cię w chwale (R. Giordano).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. II, str. 143

http://www.mateusz.pl/czytania/2015/20150217.htm

*****

90 sekund z Ewangelią – Mk 8, 14-21

Jacek Olczyk SJ

(fot. shutterstock.com)

90 sekund z Ewangelią, codziennie i do końca świata. W każdym z odcinków rozważamy Słowo w myśl zasady: minimum słów, maksimum treści.

 

​Dziś rozważanie przygotował o. Jacek Olczyk SJ, jezuita, odpowiedzialny za przygotowanie programu MAGIS 2016.​

 

 

********

#Ewangelia: jaka jest najgorsza trucizna

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Uczniowie Jezusa zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden chleb mieli ze sobą w łodzi. Wtedy Jezus im przykazał: “Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda”.

       

Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: “Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie: macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?” Odpowiedzieli Mu: “Dwanaście”. “A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków?” Odpowiedzieli: “Siedem”. I rzekł im: “Jeszcze nie rozumiecie?” (Mk 8, 14-21)

 

Rozważanie do Ewangelii

 

Wiele sił i energii pochłania myślenie o tym, czego nam brakuje z rzeczy materialnych. A w tej dziedzinie prawdopodobnie zawsze będzie nam czegoś brakować. W każdym razie bardzo trudno powiedzieć sobie, gdy chodzi o rzeczy materialne: “Mam już wszystko”. Dlatego nie warto rozprawiać o brakach w posiadaniu rzeczy doczesnych. Lepiej skupić się na tym, co faktycznie może nas zaspokoić – na dobru i miłości. Lepiej wystrzegać się egoizmu, który jest owym “kwasem faryzeuszów i kwasem Heroda”. Egoizm, jak nic innego na świecie, potrafi zatruć życie człowieka. Tego nie potrafią uczynić nawet duże braki materialne, jeśli nie towarzyszy im egoizm.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2341,ewangelia-jaka-jest-najgorsza-trucizna.html

*****

Na dobranoc i dzień dobry – Mk 8, 14-21

Mariusz Han SJ

(fot. Horia Varlan / Foter / CC BY)

Wczuć się w drugiego…

 

Kwas faryzeuszów
A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba.

 

Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie?

 

Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?

 

Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?

 

Opowiadanie pt. “O pewnej pantomimie”
Przed wielu, wielu laty, w średniowieczu, papież został zmuszony (przez doradców i tzw. opinię publiczną) wydać edykt wypędzający Żydów z Wiecznego Miasta. Żydzi byli przerażeni, bo wiedzieli, że gdzie indziej będą traktowani jeszcze gorzej niż w Rzymie. Tak więc udała się zaraz delegacja żydowska do papieża z prośbą, aby przemyślał jeszcze raz wspomniany edykt. Papież, człowiek sprawiedliwy, zaproponował im, aby wybrali swego przedstawiciela, który by z nim w pantomimie debatował. Gdy wygra, Żydzi mogą pozostać.

 

Cała wspólnota żydowska zebrała się, aby przedyskutować propozycję papieską, ale nikt z wielkich rabinów i uczonych nie chciał wziąć na siebie ryzyka klęski, gdyż oznaczałoby to deportację wszystkich współziomków. Gdy woźny synagogi dowiedział się o co chodzi, zgłosił się dobrowolnie być przedstawicielem swego narodu w debacie z papieżem.

 

Gdy nastał ów wielki dzień, papież usiadł na tronie na placu św. Piotra, otoczony kardynałami, biskupami, kapłanami i wielką rzeszą wiernych. Naprzeciwko usiadła mała delegacja żydowska, wszyscy ubrani na czarno, w środku woźny. Zatrąbiły fanfary na rozpoczęcie debaty. Papież zwrócił się w stronę woźnego. Po chwili podniósł z namaszczeniem palec w kierunku nieba. Woźny energicznie wskazał na ziemię. Ojciec święty wyglądał na zaskoczonego. Teraz uroczyście podniósł znów palec i przytrzymał go przed oczyma woźnego. Woźny na to podniósł trzy palce i tak samo pewnie trzymał je przed twarzą papieża. Papież był bezradny. Trochę pomyślał i po jakimś czasie sięgnął do kieszeni sutanny i wyciągnął jabłko.

 

W odpowiedzi woźny wyjął ze swojej papierowej torebki płaski kawałek macy. Wówczas papież obwieścił pewnym głosem: Żydowski przedstawiciel wygrał debatę: cofamy tym samym edykt deportacyjny. Żydowscy zwierzchnicy otoczyli woźnego i szybko odeszli.

 

Zdziwieni kardynałowie cisnęli się do Ojca Świętego i pytali: Co się stało, Wasza Świątobliwość, nie potrafiliśmy śledzić szybkiej wymiany zdań.

 

Papież otarł pot z czoła i rzekł: “Ten człowiek to mistrz dysputy i świetny teolog. Gdy pokazałem mu na niebo, przypominając, że całe universum należy do Boga, wówczas pokazał mi palcem, że istnieje miejsce, zwane piekłem, gdzie panuje diabeł. Gdy podniosłem palec, aby powiedzieć, że Bóg jest jeden, to on – ku mojemu zaskoczeniu – zasygnalizował mi, że ten jeden Bóg objawia się w trzech osobach. Wiedząc, że niemożliwe jest zaćmić tego teologicznego geniusza, wyciągnąłem jabłko, aby zaznaczyć, że niektóre modne teorie głoszą, iż ziemia jest okrągła. On natychmiast wyciągnął kawałek niekwaszonego chleba, aby mi przypomnieć, że według Biblii ziemia jest płaska. Nie pozostało mi więc nic innego, jak przyznać mu zwycięstwo”.

 

Tymczasem zebrali się też Żydzi w swej synagodze. Wszyscy byli ciekawi, jak to się stało, że ich przedstawiciel wygrał debatę. Woźny był ogromnie zdenerwowany: “To była głupia pyszałkowatość – zaczął w końcu mówić – Najpierw papież podniósł rękę, jakby chciał powiedzieć, że wszyscy Żydzi mają się wynosić z Rzymu. Na to ja wskazałem na ziemię, aby mu wyjaśnić, że się stąd nie ruszymy. Potem zaczął mi grozić palcem przed nosem, jakby chciał powiedzieć, nie bądź bezwstydny. Wtedy ja podniosłem trzy palce, aby zrozumiał, że on wobec nas powinien się trzy razy więcej wstydzić, jeżeli wypędzi nas z Rzymu. Jak zareagował na to? Ano wyciągnął swoje śniadanie; to ja wtedy wyciągnąłem też swoją macę”.

 

Refleksja
Trudno nam zrozumieć, ale przede wszystkim zaakceptować rzeczywistość drugiej osoby, jeśli nie wczujemy się – czy mówiąc obrazowo – nie “wejdziemy w jej buty”. Tylko wchodząc całym sobą w czyjś świat radości, ale i zranienia, jesteśmy w stanie pomóc w sposób konkretny i autentyczny. Jeśli zatrzymamy się tylko w rozważaniach teoretycznych, bez konkretnej pomocy, nasze życie będzie przypominało egzystencję “biedaka”, który nic nie rozumie…

 

Jezus przychodząc do innych ludzi wczuwał się całym sobą w ich dole i niedolę. Każde słowo, a nie musiało być ich wiele, dawało mu dawkę informacji i naprowadzało do tego, aby mógł udzielić konkretnej pomocy tym, którzy jej potrzebowali. Bez wsłuchania się w potrzeby innych, nasza pomoc będzie tylko działaniem które nie przynosi żadnych efektów. Marnowanie czasu, który dał nam Bóg jest dziś w modzie. Pójście z duchem czasu jest dziś na czasie. Tylko, czy to prowadzi do konkretnej pomocy…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jak zrozumieć drugą osobą w jej doli i niedoli?
2. Dlaczego nasza rozmowa z innymi jest tak ważna?
3. Dlaczego marnujemy tyle cennego czasu?

 

I tak na koniec…
Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć (Fiodor Dostojewski)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,541,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mk-8-14-21.html

******

Komentarz liturgiczny

Strzeżcie się kwasu faryzeuszów
(Mk 8, 14-21
)

Jakże często spotykamy się z wyrzutem od innych ludzi: „Jeszcze tego nie rozumiecie?”. Jezus chodził z uczniami, nauczał, czynił cuda – także rozmnażał chleb, tłumaczył im przypowieści. Jednak wygląda na to, jakby to nic im nie dało. Przyszła zagrożenie braku chleba i tylko to widzą. A przecież Jezus mówi: „Strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda”. Kwas znaczy tutaj początek zła, które się rozprzestrzeni.
Panie, otwórz moje serce, oczy i uszy, bym Ciebie słuchał i pojmował. Niech dotrze do mnie, ze nawet nad potopem króluje Bóg!

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

******

Refleksja katolika

Biblia pyta:

Ach, twoje cudzołóstwa i twoje rżenie, twoja haniebna rozwiązłość! Na wyżynach i na polach widziałem twoje obrzydliwości. Biada tobie, Jerozolimo, iż nie poddajesz się oczyszczeniu! Dokądże jeszcze?
Jr 13,27

***

KSIĘGA IV, GORĄCA ZACHĘTA DO KOMUNII ŚWIĘTEJ
ROZDZIAŁ VI. PYTANIE, JAK NALEŻY PRZYGOTOWYWAĆ SIĘ DO KOMUNII ŚWIĘTEJ

1. Panie, kiedy porównuję Twoją potęgę i moją nicość, drżę z lęku i stoję pełen sprzeczności Ezd 9,6. Bo jeśli nie przystąpię, stracę życie, a jeśli zbliżę się niegodnie, Ciebie obrażę. Cóż więc mam czynić, Boże, moja pomocy Iz 50,7 i rado w każdej potrzebie?

2. Ukaż mi sam słuszną drogę, podaj mi sposób, jak w krótkim czasie przygotować się do Komunii świętej. Bo chciałbym wiedzieć, jak z oddaniem i czcią przygotować serce na zbawienne przyjęcie Twego Sakramentu, a także odprawienie tej wielkiej i Bożej ofiary.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

***

SKARGA

“Uszło szczęście, i próżno dotąd za nim chodzę!”
– Nie uszło, czeka ciebie na krzyżowej drodze.

Adam Mickiewicz

***

W pracy i w domu stwórz miejsce wolne od dymu.

H. Jackson Brown, Jr. ‘Mały poradnik życia’

*****

Refleksja maryjna

Unikać chorobliwej i cudotwórczej wiary

Uwielbiam podkreślać niebezpieczeństwa płynące z przeróżnych rodzajów objawień. Wyrażam je, na przykład, w relacji do fenomenu w Medjugorie, który przyciągnął sobą uwagę setek tysięcy osób. Mówię o niebezpieczeństwie faworyzowania niezbyt czystej wiary, która wymaga znaków namacalnych, która nie płynie ze słuchania prawd wiary, ale z widzialnych znaków. Jest to umniejszanie wartości wiary i jednocześnie ogromny cios zadany wspólnocie chrześcijańskiej. Grozi nam wytworzenie się pokolenia osób ciągle gotowych do tego, by przenosić się samochodem lub autokarem z jednego miejsca w drugie, aby uchwycić przesłankę, poznać widzącego lub widzącą, wziąć udział w objawieniach charyzmatycznych lub egzorcyzmach. Niebezpieczeństwem jest dla nas chora wiara – przesądna, uboga, osłabiająca prostotę i pokorę wiary Nowego Testamentu, która wyraża się we wrażliwości, ale też w całkowitej przynależności do Słowa, nie w pogoni za znakami, często bardzo dwuznacznymi.

C. M. Martini


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

*******

Św. Hilary (ok. 315-367), biskup Poitiers, doktor Kościoła
O Trójcy, I, 37-38

„Jeszcze nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł?”

Boże, Ojcze wszechmogący, Tobie pragnę poświęcić główne zajęcie mojego życia. Niech wszystko we mnie, moje słowa i myśli, mówi o Tobie… Świadomi naszego ubóstwa, prosimy Cię o to, czego nam brakuje. Wniesiemy niestrudzoną żarliwość, aby badać słowa Twoich proroków i apostołów, zastukamy w każde drzwi, które nasz rozum zastanie zamknięte.

Ale to Ty musisz spełnić prośbę, dać to, czego szukamy, otworzyć zamknięte drzwi (Łk 11,9). Ponieważ żyjemy jakby w otępieniu, z powodu odrętwienia naszej natury. Słabość naszego ducha nie pozwala nam pojąć Twoich tajemnic z powodu nieuchronnej niewiedzy.

Na szczęście studiowanie Twojej nauki umacnia nasze postrzeganie boskiej prawdy, a posłuszeństwo wiary wznosi nas ponad myśli pospólstwa. Mamy zatem nadzieję, że pobudzisz początki tego trudnego przedsięwzięcia, umocnisz rozwój naszego postępowania i wezwiesz nas do uczestnictwa w Duchu, który prowadził Twoich proroków i apostołów. Pragniemy zrozumieć ich słowa w takim sensie, jaki chcieli im nadać i używać dokładnych zwrotów, aby wiernie wypowiedzieć wszystko, co wyrażali… Objawiaj nam zatem dokładny sens słów, światło rozumu, piękno wyrażania się; umocnij naszą wiarę w prawdzie. Dopomóż nam wypowiedzieć to, w co wierzymy.

*******

Kilka słów o Słowie 17 II 2015

Michał Legan

http://youtu.be/OCtSntvOfZ4
******
Kolejne wydarzenie

Kolejne wydarzenie

Uczniowie Jezusa zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba.

Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?

 

W dniu dzisiejszym Kościół proponuje nam do rozważenia Ewangelię według św. Marka. Pochylamy się zatem nad kolejnym wydarzeniem z życia Jezusa a związane jest ono z doświadczeniem niezrozumienia ze strony uczniów ale nie tylko.

Zechciejmy wpierw rozważyć to, o czym pisze św. Marek: wyobrazić sobie jezioro, przez które przeprawia się Jezus wraz u uczniami. Wsłuchajmy się również w to, o czym rozmawiają. Spójrzmy też na Mistrza z Nazaretu. Przed chwilą miał niezbyt miłe spotkanie z faryzeuszami (domagali się od Niego znaku z nieba). Jezus jest zamyślony i smutny – ma świadomość narastającego konfliktu z faryzeuszami. Domagali się od Niego znaku, ale nie po to, by uwierzyć i pogłębić wieź z Bogiem. Ich zamiary były zupełnie inne. Jezus przejrzał ich myśli i dobrze poznał intencje ich czynów – owego domagania się znaku z nieba.

Zapewne w nawiązaniu do tego wydarzenia Jezus mówi do swoich uczniów: „Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda”. W Piśmie Św. kwas symbolizuje zazwyczaj złą siłę, stan grzechu (wyrzućcie stary kwas – czytamy w innym miejscu). Jezus używa tej metafory na określenie postawy faryzeuszów, a chodzi w niej o obłudne postępowanie. Jakby chciał rzec: strzeżcie się złej woli i tej postawy, jaką prezentują faryzeusze. Wystrzegajcie się niewiary, która zakwasza i niszczy otaczającą nas Bożą rzeczywistość. Tego rodzaju kwas bardzo przeszkadza w realizowaniu zbawczej misji zleconej przez Boga.

Apostołowie jednak nie zrozumieli tego porównania, lecz pomyśleli, że mają zbyt mało chleba. Jezus zatem odczuwa, że nie jest rozumiany także przez swoich uczniów. To smutna scena a zarazem dowód, że Ewangelia nie została upiększona (ukazuje w całej pełni realizm życia). Jezus jest często niezrozumiany i osamotniony. Bardzo mocno przeżywa to, co się wydarzyło. Jednak stara się cierpliwie tłumaczyć swoim uczniom. Przywołuje na pamięć dokonany przez siebie cud rozmnożenia chleba. Jakby chciał wskazać, że również i tym razem może rozmnożyć chleb, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Medytując nad wspomnianym fragmentem Ewangelii uwielbiajmy Boga za Jego dzieła ukazane w rozważanym dziś wydarzeniu. Jednocześnie zauważmy, że postawa nieufności wobec Boga również nam się przydarza. Także i my mimo spędzanego przy Jezusie czasu, jesteśmy podobni do uczniów wciąż nierozumiejących swego Mistrza. Przeprośmy zatem za każdy brak wiary i domaganie się znaku z nieba. Także za to, iż tak szybko zapominamy o doznanych Bożych dobrodziejstwach. Prośmy, aby czas spędzany na modlitwie, zaowocował coraz mocniejszym przylgnięciem do Syna Bożego i zaufaniem Jego Boskiej mocy.

http://profeto.pl/komentarze-na-kazdy-dzien/ks-boguslaw-pociask-scj,8896.html

********

ks. Andrzej Wiecki 2015-02-17 09:19

O "mało ważnych" chlebach

O “mało ważnych” chlebach

Uczniowie Jezusa zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba.

Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?

Istnieją takie “chleby”, które potrafią przysłonić tam rzeczy najważniejsze. Zastanawiam się, co jest moim “chlebem powszednim”?. Czemu lub komu poświęcam najwięcej czasu ? Może tak dużo, że zasłania mi to działającego Boga. Bo można tak bardzo skupiać się na sprawach codziennych, że ominie się w nich spawy wielkie. A Bóg jest pokorny i nie upomni się o swoje “właściwe” miejsce.

http://profeto.pl/komentarze-na-kazdy-dzien/ks-andrzej-wiecki,8894.html

********

dk. Łukasz Dawidowicz   2015-02-17 09:11

Przesłanie

Przesłanie

Jezus kieruje dziś do nas dwa przesłania: przestrogę oraz zaufanie.

Najpierw bardzo mocno przestrzega nas przed „kwasem faryzeuszów”, którym jest wszelkie zło i zepsucie, jakim niejednokrotnie próbują nas zarazić przewrotni i zawistni ludzie. Tego mamy się bardzo mocno strzec i od tego stronić.

Najlepszą bronią przeciw wszelkiej przewrotności jest zaufanie Jezusowi. Niestety często w niejednym sercu ludzkim brakuje ufności w Boże działanie. Potwierdzeniem tego jest postawa samych Apostołów, którzy widząc wielki cud rozmnożenia chlebów, którymi Jezus nakarmił tysiące głodnych ludzi, dalej martwią się o jedzenie. A Bóg pragnie jasno i wyraźnie powiedzieć, że się o wszystko zatroszczy.

Jaka jest ufność w moim sercu? Czy wierzę, że będąc nawet w beznadziejnej sytuacji, Bóg przyjdzie mi z pomocą? Czasem niestety sami wyznaczamy Bogu obszary naszego życia, w których może On działać. Tymczasem dziś chce On wejść w całe moje i twoje życie – chce słuchać o naszych troskach, problemach, chorobach, niedostatkach, niezrozumieniu… i to wszystko uzdrawiać. Czeka tylko na jedno – aż Go zaproszę do siebie. Tylko tyle.

 Jezu, zapraszam Cię dziś do mojego serca, codzienności, rodziny, wspólnoty… Ufam, że się o wszystko zatroszczysz.

http://profeto.pl/komentarze-na-kazdy-dzien/kl-lukasz-dawidowicz,8893.html

*******

o. Witold Młotkowski OFM2015-02-16 09:12

Niezwykła władza

Niezwykła władza

Faryzeusze zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu. I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

Bóg dał nam niezwykłą władzę – zdolność wyboru – z której czasem nie umiemy korzystać. Często przez nasze wybory zamykamy się na Boga, zamykamy przed sobą drogę, która wiedzie do zbawienia.

Są ludzie, którzy nie ufają Bogu, myślą, że On nic nie robi, aby objawić się nam. Są ludzie, którzy uważają, że Bogu nie zależy na nas. Jednak jest zupełnie odwrotnie! To nam nie zależy na Bogu. To my umieramy z niedowiarstwa. To my potrzebujemy znaku.

Faryzeusze byli tak zamknięci na Jezusa, że nie widzieli niczego, co On uczynił, nie widzieli ludzi uzdrowionych, nie widzieli cudu rozmnożenia.

A co z nami? Widzimy, co Jezus robi dla nas? Otwieramy się na Jego słowa?

http://profeto.pl/komentarze-na-kazdy-dzien/o-witold-mlotkowski-ofm,8888.html

*********

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

17 lutego
Siedmiu Świętych Założycieli
Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny
Święci Założyciele Zakonu Serwitów NMP Do grona czczonych dziś Założycieli należeli: Aleksy Falconieri, Bartłomiej Amidei, Benedykt Antella, Buonfiglio Monaldi, Gerardino Sostegni, Hugo Lippi-Uguccioni oraz Jan Buonagiunta Monetti.
Najbardziej znanym z nich jest św. Aleksy Falconieri. Był kupcem i mieszkał we Florencji w czasach, kiedy kraj przeżywał rozdarcie i bratobójcze walki. W 1215 roku w samą Wielkanoc przy Ponte Vecchio we Florencji miała pojawić się Matka Boża cała we łzach, opłakująca to, że Jej dzieci są między sobą rozdarte nienawiścią i wojną. Dnia 15 sierpnia 1233 roku Matka Boża miała pojawić się po raz drugi, okryta żałobą, pełna boleści. Reakcją na te objawienia było to, że wraz z sześcioma rówieśnikami, również florenckimi kupcami, Aleksy porzucił zajęcia i usunął się na ubocze, gdzie żył w ubóstwie i pokucie. Założył z nimi pobożną konfraternię, która podejmowała zadośćuczynienie za życie i grzechy współziomków. Z czasem przeniosła się ona na Monte Senario, gdzie powstał skromny dom i kaplica Matki Bożej. Członkowie konfraterni rozważali Mękę Pańską i mieli żywą cześć do Matki Bożej Bolesnej. Tak powstał nowy zakon, tzw. serwitów, czyli sług Maryi. Wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, a część konstytucji przejęła od dominikanów.
Jako wędrowni kaznodzieje serwici przemierzyli Italię, Francję, Niemcy i Węgry. Dotarli nawet do Polski. W 1304 r. Stolica Apostolska zatwierdziła ich Zakon. Istnieje on do dzisiaj. Największą sławą okrył zakon św. Filip Benicjusz (+ 1285), który stał się prawodawcą tej rodziny zakonnej i najbardziej przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Innym znanym serwitą był św. Peregryn Laziosi (+ 1345), patron chorych na raka. Niebawem powstał także zakon żeński, serwitek, którego założycielką była św. Juliana Falconieri (1270-1341), bratanica Aleksego.
Aleksy zmarł 17 lutego 1310 r., dożywszy 100 lat. Papież Benedykt XIII wszystkich siedmiu pierwszych serwitów wyniósł do chwały ołtarzy w latach 1717-1725, a papież Leon XIII zaliczył ich w poczet świętych 15 stycznia 1888 roku jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (nazywanych także Braćmi z Monte Senario). Ich relikwie przechowywane są w sanktuarium na Monte Senario.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/02-17.php3
Z legendy o powstaniu Zakonu Serwitów NMP
(Monumenta Ord. Serv. B. Mariae Virginis,
1, 3. 5. 6. 9. 11: pp. 71 ss.)

Wychwalajmy mężów sławnych
Było siedmiu mężów, godnych wielkiej czci i szacunku, których Nasza Pani zgromadziła jak siedem gwiazd. Zjednoczywszy ich dusze i ciała, dała początek swojemu oraz swoich Sług Zakonowi.
Gdy wstąpiłem do naszego Zakonu, żaden z nich już nie żył z wyjątkiem tego, którego zwano bratem Aleksym. Spodobało się Naszej Pani zachować go przy życiu aż do dnia dzisiejszego, aby opowiedział nam o początkach Zakonu. Mogłem się naocznie przekonać i stwierdzić, że życie brata Aleksego nie tylko pociągało swoim przykładem, ale także było świadectwem świętości jego samego, jego towarzyszy oraz ducha, który ich ożywiał.
Zanim jeszcze złączyli się, aby żyć we wspólnocie, ich miejsce w społeczeństwie określały cztery okoliczności. Najpierw ich odniesienie do Kościoła. Niektórzy nie zawarli małżeństwa, albowiem na zawsze postanowili zachować dziewictwo i czystość. Inni byli już żonaci, jeszcze inni byli wolni od więzów małżeńskich, gdyż ich żony już nie żyły.
Po wtóre: ich użyteczność dla społeczeństwa. Z zawodu byli kupcami i handlowali dobrami ziemskimi. Gdy jednak znaleźli drogocenną perłę, czyli nasz Zakon, nie tylko rozdali ubogim wszystko, co posiadali, ale z radością ofiarowali samych siebie na wierną służbę Bogu i Naszej Pani.
Sprawa trzecia, to cześć i uwielbienie dla Naszej Pani. We Florencji od dawnych czasów istniało pewne stowarzyszenie ustanowione ku chwale Maryi Dziewicy. Jego dawność, liczba oraz świętość członków, mężczyzn i kobiet, wyróżniało je spośród innych, tak iż otrzymało specjalną nazwę: “Stowarzyszenie Większe Naszej Pani”. Otóż do tego właśnie Stowarzyszenia należało siedmiu owych mężów jako szczególnych czcicieli Naszej Pani, zanim jeszcze rozpoczęli życie wspólne.
Po czwarte: ich duchowa doskonałość. Boga miłowali nade wszystko, ku Niemu kierowali wszystkie swoje poczynania. Jemu oddawali cześć we wszystkich myślach, słowach i uczynkach.
Gdy z Bożego natchnienia postanowili rozpocząć życie wspólne, Nasza Pani spowodowała, że rozporządzili sprawami domu i rodzin. Zostawili środki potrzebne do życia swym bliskim, resztę zaś rozdali ubogim. Następnie udając się do roztropnych i świątobliwych mężów przedstawili im swoje zamiary.
Potem udali się na wzgórze Senario i na jego szczycie zbudowali niewielki domek, gdzie zamieszkali. Tam zrozumieli, że Nasza Pani powołała ich nie tylko po to, aby sami się uświęcili, lecz także, by pozyskali innych i powiększyli założony za ich pośrednictwem przez Naszą Panią nowy Zakon. Kierując się tą myślą przyjęli kilku braci i tak założyli nasz Zakon. Był on przede wszystkim dziełem Naszej Pani, wsparty na pokorze naszych braci, budowany zgodą, strzeżony ubóstwem.
http://www.brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=114

Serwici

.

Zakon Sług Najświętszej Maryi Panny (OSM)
Ordo Servorum Beatae Virginis Mariae, Ordo Servorum Mariae
Ordine dei Servi di Maria (Serviti)
Order of Servants Of Mary (Servites)
Orden de los Frailes Siervos de María (Servitas)
Orden de Frailes Siervos de María (Servitas)
Ordem dos Servos de Maria (Servitas)
Ordre des Servites de Marie
Servitenorden

Data i miejsce założenia:
1233 rok – Włochy

Założyciele:
pierwszych siedmiu braci: św. Buonagiunta, św. Buonfiglio, św. Amadio, św. Manetto, św. Uguccione, św. Sostegno, św. Alessio Falconieri

 

Liczby: 888 zakonników na świecie (w tym 647 kapłanów)
Serwici obecni są w krajach: Włochy, Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, Irlandia, Niemcy, Austria, Albania, USA, Kanada, Meksyk, Kolumbia, Brazylia, Boliwia, Peru, Urugwaj, Chile, Argentyna, Uganda, Kenia, Mozambik, Suazi, RPA, Indie, Birma, Filipiny, Indonezja, Australia
Dom generalny: Włochy (Rzym)

Habit aktualny:

Czarny habit z kapturem przepasany czarnym paskiem, czarny szkaplerz.

Duchowość:

Serwici żyją według reguły św. Augustyna. Duchowość zakonu opiera się na czterech filarach: służba, oddanie Matce Bożej, wspólnota braterska oraz nawrócenie.
Służba wzorowana jest na Chrystusie, który przyszedł, żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu (Mk 10, 45), a także na pokornej postawie Najświętszej Dziewicy, Służebnicy Pańskiej, wezwanej do współpracy w dziele Zbawienia.
Wspólnota Braterska ma w życiu zgromadzenia duże znaczenie. Bracia starają się wypełniać wezwanie Jezusa: aby byli jedno (J 17, 11) mając jednego ducha i jedno serce (Dz 4, 32) i w duchu ewangelicznego ubóstwa mieć wszystko wspólne.
Całkowite oddanie się Najświętszej Dziewicy, jest kolejnym istotnym elementem życia serwitów. Ona jako Istota doskonała jest skuteczną Wspomożycielką braci w osiąganiu doskonałej miłości. Od Niej uczą się pokornego i pełnego wiary przyjmowania Słowa Bożego oraz wierności natchnieniom Ducha Świętego. Maryja czczona jest szczególnie pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej; na uczczenie Jej boleści serwici noszą habity koloru czarnego i szkaplerze.
Nawrócenie – czwarty filar duchowości zakonu – rozumiane jest jako stałe zwrócenie się do Boga i codzienne postępowanie śladami Ewangelii zgodnie z wezwaniem Jezusa: Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. (Mk 1, 15). Nawróceni wymaga surowego i pokutniczego stylu życia, wg słów apostoła: Ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami (Ga 5, 24).
Działalność:
Serwici w działalności apostolskiej zobowiązują się do odpowiedzi na wezwanie Boże w każdym czasie i służenia Bogu i ludziom wszędzie tam, gdzie zajdzie taka potrzeba. Zakonnicy prowadzą parafie, szpitale, szkoły, posługują w sanktuariach, opiekują się ludźmi starszymi, chorymi, potrzebującymi, angażują się również w działalność misyjną.

Historia:

Zakon narodził się we Włoszech we Florencji w czasach naznaczonych niepokojami społecznymi, ale jednocześnie cechującymi się obecnością wielu ruchów religijnych, często o charakterze pokutnym. Z jednego z takich ruchów zrodził się Zakon Serwitów, gdy w 1233 roku grupa siedmiu świeckich mężczyzn pozostawiła swoje rodziny, interesy i dobra materialne i rozpoczęła życie wspólne poświęcone Matce Bożej w pokucie, ubóstwie i na modlitwie. W mieście podzielonym przez przemoc i morderstwa dawali widoczne świadectwo braterskiej jedności. Początkowo bracia zamieszkali w starej kamienicy w mieście przyciągając uwagę ludzi szukających modlitwy i kierownictwa duchowego. Niedługo później, szukając większej ciszy i odosobnienia, wspólnota przeniosła się na Monte Senario. Tam do braci zaczęli dołączać kolejni mężczyźni i zakon zaczął się rozrastać. W 1304 roku zakon został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską, liczył wówczas ok. 250 zakonników i obecny był nie tylko we Włoszech, ale także w Niemczech. Największą liczbę zakonników serwici osiągnęli w pierwszej połowie XVIII wieku, kiedy to liczyli ok. 3000 członków. Po kryzysie Rewolucji Francuskiej od 1815 roku zakon zaczął się odradzać aż do czasów Soboru Watykańskiego II osiągając liczbę ok. 1700 zakonników. Po soborze liczba ta zaczęła szybko spadać. Siedmiu założycieli kanonizował papież Leon XIII w 1888 roku.

Strony www:
Dom generalny: www.servidimaria.net
Włochy: www.pvosm.it/     www.osmprovinciassannunziata.it/
Hiszpania: www.siervosdemaria.com/
Francja: http://servite-in-france.pagesperso-orange.fr/
Niemcy, Austria: www.serviten.de/
Wielka Brytania, Irlandia: www.servitefriars.org
Kanada: http://servitesdemarie.org/
USA: http://www.servite.org/
Meksyk: http://siervosprovmex.net
Chile: www.siervosdemaria.cl
Brazylia: www.servitasbrasil.org/
Mozambik: http://familiaservitaafrica.blogspot.com/

Zdjęcia pochodzą ze stron internetowych zgromadzenia.

Filmy:

http://youtu.be/tlH3Dt9psuw

http://youtu.be/LPs2Ysk16X8
http://youtu.be/1rYZm9IWtgw
 Siedmiu założycieli zakonu Sług Maryi (Wiek trzynasty)   Było to w wieku trzynastym, kiedy Włochy podbijane przez cesarza Fryderyka popadły w zupełne rozprzężenie religijne, społeczne i polityczne. Opatrzność Boża natchnęła wszakże cały zastęp pobożnych mężów, aby poświęcili się rozbudzeniu życia religijnego przez cześć Maryi. Pomiędzy nimi wymieniają siedmiu wybitnych mężów miasta Florencyi, złączonych z sobą najgorętszą miłością Boga i bliźniego. Imiona ich i nazwiska: Bonfilius Monaldi, Jan Bonagiunta, Benedykt dell’Antella, Bartłomiej degli Amidei, Hugon, Gerard di Sostegno, Aleksy Falkonieri. Postanowili zbierać się na nabożeństwach ku chwale Najśw. Maryi Panny. Stąd też zgromadzenie ich nosiło początkowo nazwę “chwalców”. Wola niebios szlachetne ich zamiary i cele na inną miała skierować drogę. Otóż w dzień Wniebowzięcia Matki Bożej r. 1243 widzenie samej Najśw. Dziewicy pouczyło ich, że mają zupełnie usunąć się od świata i wyłącznie Jezusowi się poświęcić i Maryi. Cudownem było nietylko samo widzenie, ale i sposób widzenia, bo każdy z siedmiu mężów miał je osobno, jakoby było dla niego tylko przeznaczone. Kiedy zaś wspólnie się porozumieli, tem silniej byli przeświadczeni, że wyraźna wola Boża im się objawiła, że też więc wszelkich dołożyć trzeba starań, aby ją sumiennie wypełnić.
Rozdali swe zasoby pomiędzy ubogich, a z pozwoleniem biskupa florenckiego udali się w dzień Narodzenia Matki Bożej do Camarzia, a później na wzgórze Senario 4 godziny od Florencyi, aby nowe rozpocząć życie, które do innych obowiązków cnoty i pobożności dołączało jeszcze szczególniejszą cześć Maryi. Niezwykłym sposobem dostali nazwę, która w dosadni sposób określała ich zadanie. Kiedy bowiem przybyli do Florencyi po jałmużnę, lud licznie zgromadzony w uniesieniu nad poświęceniem się szlachetnych młodzieńców wołał, że są prawdziwymi sługami Maryi. Stąd też powstała nazwa Serwitów czyli Sług Maryi.
Pobożność i ciekawość ściągała niejednego do zacisza bogobojnych młodzieńców; wielu też pragnęło przyłączyć się do ich służby Maryi. Unikając rozproszenia, przenieśli się na górę Senario, gdzie żyli wodą i korzonkami, a mieszkali w pieczarach górskich. Tutaj też dokonała się wielka zmiana w ich dotychczasowym sposobie życia. W Wielki Piątek bowiem, kiedy przebywali na rozmyślaniu gorzkiej Męki Jezusowej i boleści Matki Boskiej pod krzyżem, ukazała im się Najśw. Marya Panna pouczając, aby utworzyli zgromadzenie zakonne. Jako suknią, a zarazem jako wyraz i obraz cierpień Maryi, przyjąć mieli suknię czarną; pozatem zachowywać postanowili regułę św.Augustyna.
Myśl nowego zgromadzenia zakonnego na cześć osobliwszą Maryi znalazła szczere poparcie u biskupa Florencyi, Ardingho Trotti z rodziny Faraboschi; jemu też zawdzięczają Serwici założenie klasztoru swego w Florencyi pod wezwaniem Zwiastowania Najśw. Maryi Panny, klasztor ten jest matczynym niejako klasztorem dla wszystkich osad Sług Maryi. Roku 1243 powstały klasztory w Siena i Pistoja, w r. 1244 w Arezzo. Potwierdzenie wszakże papieskie nowego zgromadzenia napotykało na pewne trudności. Zdołał je usunąć do pewnego stopnia Piotr z zakonu kaznodziejskiego, kiedy był przekonany, że założenie nowego zakonu wprost przypisywać należy woli Bożej. Papież Inocenty IV, wydał r. 1244 i r. 1252 rozporządzenia, które połączyły rozrzucone po Włoszech osady w jedną całość. Aleksander zaś IV. r. 1255 potwierdził niejako formalnie jeszcze raz zakon Serwitów.
Zbożną swą pracą Serwici ogarniali wiernych każdego stanu, mianowicie z całym zapałem poświęcali się nawracaniu grzeszników. Działali nietylko we Włoszech, ale i w Francyi, Niemczech, Polsce. Założycieli złączonych miłością w wspólnym złożono grobie i wspólną otoczono czcią. Cześć tę potwierdzili Klemens IX. i Benedykt XIII, a na mocy cudów stwierdzonych zaliczył Leon XIII, siedmiu młodzieńców – pierwszych śług Maryi – w poczet świętych.
Dodać należy, że zakon Serwitów kilka liczy gałęzi. Roku 1411 rozdzielili się Serwici na dwie odnogi, na konwentuałów i obserwantów. Przyczynił się do rozdziału Antoni z Siena, a jego reformę uznał papież Eugeniusz IV. Inną odnogą są Serwici bosi, a powołał je do życia Bernardyn z Ricciolini z pozwoleniem Klemensa VIII.
Początek do drugiego żeńskiego zakonu Sług Maryi dał Filip Benicyusz, piąty jenerał zakonu, który takiego był poważania, że po śmierci Klemensa IV. r. 1268 tylko ucieczką się ustrzegł przed wyborem na papieża. Krótko przed swoją śmiercią pozyskał dwie pokutnice dla Boga, Helenę i Florą, które w pierwszej żeńskiej osadzie klasztornej pod Todi życia dokończyły. Trzeci zakon Serwitów dla świeckich jako tercyarzy przypisują zwykle św. Joannie de Falconieri, która suknię zakonną przyjęła r. 1284 z rąk Filipa Benicyusza.

Nauka   Nadzwyczajnych potrzeba łask do życia zakonnego. Nie każdemu ich Bóg udziela, a tem mniej wystarczy proste postanowienie. Wszyscy jednak tworzymy wielki zakon Chrystusowy w Kościele katolickim; w nim podobne, co w klasztorach, pełnić musimy obowiązki. I czystość jest naszym zadaniem przez wystrzeganie się grzechów tajemnych, przez poskromienie wyobraźni i myśli. I ubóstwo jest naszym zadaniem, przynajmniej ubóstwo duchowe, które zdoła uznać nicość dóbr ziemskich wobec nigdy nie ginącej wartości dóbr wiecznych. Dostatek niema być celem naszego życia, ale środkiem do coraz liczniejszych zasług przez dobre uczynki. I posłuszeństwo naszym zadaniem, kiedy winniśmy je tak Bogu jak władzy kościelnej i władzy świeckiej, tak rodzicom jak innym przełożonym. Stąd też gorliwie wypełniać mamy wszelkie przykazania czy to Boże czy też kościelne, wszelkie rozkazy i prawa władzy świeckiej, rodziców i innych przełożonych, skoro się nie sprzeciwiają obowiązkom sumienia wyższym wobec Boga i Kościoła.
Pełniąc gorącą wiarą obowiązki zakonu Chrystusowego nie potrzebujemy się obawiać, że celu naszego nie osiągniemy wiecznego. A zewnętrznym dowodem niejako tej pewności wiecznego zbawienia jest zdaniem mistrzów duchowych zamiłowanie do służby Maryi. Służba ta przy życiu prawdziwie cnotliwem polega na nabożeństwach różnorodnych na cześć Matki Bożej, na uszanowaniu skaplerza, na chętnym odmawianiu różańca. Strzeż się przecież, abyś nie ograniczył się tylko na zewnętrznej służbie Maryi przez udział w chwale Maryi modlitwami; jeśli Jej cnót naśladować nie będziesz, i przyczyna Maryi nie wybawi ciebie od niebezpieczeństwa wiecznego potępienia.

http://siomi1.w.interia.pl/11.lutego.html

Kupcy maryjni – Świętych Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów NMP

Wiek XIII to czas dużych przemian. Z jednej strony Kościół podnosił się ze średniowiecznego kryzysu i umacniał swoją pozycję. Z drugiej strony rozwijająca się gospodarka feudalna doprowadzała przepaści pomiędzy bogacącymi się mieszczanami, a najniższą klasą społeczną.

Kupcy maryjni - Świętych Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów NMP   Autor z XVIII w. (PD) Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów

Pojawiało się coraz większe zróżnicowanie społeczne, a duszpasterze z coraz większym trudem docierali z przekazem ewangelicznym do tych, którzy żyjąc w ubóstwie pozbawieni byli jakiegokolwiek wykształcenia. Był to też czas działalności licznych sekt, takich jak katarzy, albigensi, waldensi, katarzy którzy głosili powrót do życia ubogiego według zasad Ewangelii na wzór Kościoła czasów apostolskich.

Czas ten zaowocował także powstaniem nowej formy życia zakonnego. Jak dotąd opierało się ono głównie na Regule św. Benedykta. Klasztory wraz ze świetnie wykształconymi mnichami tworzyły ośrodki życia religijnego, duchowego i kulturalnego. Jednakże pozostawała duża grupa ubogich, dla których ówczesny sposób przekazu Ewangelii był niezrozumiały. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie powstały zakony żebrzące, ślubujące życie w posłuszeństwie, w ubóstwie i w czystości, i pragnące na nowo prostym uczynić słowo Pana. Do najbardziej znanych zakonów tego okresu należą franciszkanie i dominikanie. Mniej znanym jest Zakon Serwitów NMP, których wspomnienie Siedmiu Założycieli obchodzimy 17 lutego

Około roku 1240 siedmiu kupców florenckich kierowanych szczególnym nabożeństwem do Dziewicy Maryi, należący już do świeckiego bractwa Sług świętej Maryi, przez co byli złączeni ewangelicznym ideałem życia we wspólnocie oraz służby ubogim i chorym, postanawia oddalić się na miejsce ustronne, by prowadzić życie w pokucie i kontemplacji Boga. Porzucają więc dotychczasową działalność kupiecką, pozostawiają swoje domy i rozdają swój majątek ubogim i potrzebującym. Przywdziewają strój ze szarego płótna, który przywdziewali pokutnicy w tamtym czasie i początkowo zamieszkują w małym domku poza miastem, pozostawiając wspaniałe świadectwa miłości i służby tym, którzy znajdowali się w jakiejkolwiek potrzebie.

Około roku 1245, pragnąc żyć jeszcze bardziej w odosobnieniu i wobec niebezpieczeństwa zmuszenia ich do powrotu przez dawnych przełożonych kupieckich, za radą biskupa Florencji Ardingo udają się na Monte (górę) Senario, gdzie budują z „ubogiego materiału” mały dom oraz kaplicę poświęconą Maryi Dziewicy. Żyją tam w surowej pokucie, utrzymując się z pracy rąk własnych, odmawiając modlitwy tak wspólnie jak i w odosobnieniu, w ciszy i w kontemplacji, w głębokim słuchaniu Słowa Bożego. Zawsze też przyjmują tych, którzy przychodzi do nich pełni wątpliwości i niepokojów szukając pociechy i rady.

Wielu też za ich przykładem opuszczało swoje domy i przyłączało się do nich. W ten sposób powstaje Zakon Serwitów (Sług) Najświętszej Maryi Panny, który otrzymał najpierw aprobatę biskupa Florencji, a w 1304 roku zatwierdzenie przez papieża Benedykta XI. Członkowie zakonu pytani, jaki jest ich charyzmat, odpowiadają, iż nie został on założony po to, by CZYNIĆ coś szczególnego, lecz po to, by BYĆ – być dla świata szczególnym świadectwem braterskiego życia i służby za przykładem Matki Jezusa. Jeśli Maryja z pośpiechem udaje się do Elżbiety, by jej służyć; jeśli tak bardzo po ludzku prosi Jezusa by zaradził temu, iż zabrakło wina; jeśli czuwa wraz Jedenastoma oczekując na zesłanie Ducha Świętego, to jej Słudzy nie mogą nie czynić podobnie. Są wierni Maryi Zwiastowania; Maryi śpiewającej Magnificat; Maryi stojącej u stóp krzyża.Wszystkich Siedmiu Założycieli łączyła ogromna miłość braterska i choć znane są ich imiona (Bonfiglio, Bonagiunta, Manetto, Amedeo, Uguccione, Sostegno, Alessio), są czczeni wspólnie. Papież Leon XIII kanonizował ich wszystkich razem w 1888 roku, a w Sanktuarium na Monte Senario jeden grób przechowuje szczątki tych, których wspólne życie uczyniło jednym.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490422.Swietych-Siedmiu-Zalozycieli-Zakonu-Serwitow-NMP-Kupcy-maryjni/2

Św. Aleksy Falconieri OSM

.
Święty zakonnik i wyznawca (1200-1310).

Urodził się w 1200 roku we Florencji w rodzinie księcia Bernarda Falconieri, związanego ze stronnictwem gwelfów. Chłopiec dorastał w atmosferze pobożności, wcześnie wstąpił do bractwa Laudesi (Societas Laudantium Beatae Virginis). Spotkał tam sześciu młodzieńców, z którymi miał związać swe przyszłe życie – Bartłomieja Amidei, Benedykta Antellę, Buonfiglia Monaldi, Gerardina Sostegni, Hugona Lippi-Uguccioni i Jana Bonagiuntę Monettiego.

W święto Wniebowzięcia NMP 1233 roku objawiła się całej siódemce Matka Boża. To wydarzenie całkowicie odmieniło ich życie. Dnia 8 września tego samego roku udali się do Camortii, gdzie zamieszkali we wspólnym domu pod kierownictwem najstarszego – św. Buonfiglia Monaldo, przywdziewając szare szaty pokutne. Gdy 6 stycznia udali się na spotkanie z biskupem florenckim, niemowlęta po drodze miały wołać na ich widok: “Ecco i servi della Madonne”, jakby zapowiadając powstanie zakonu.

Monte Sennario

W maju 1234 roku przenieśli się w odludne miejsce w Montesennario (Monte Sennario), gdzie zamieszkali przy skromnej kapliczce, w której kapłan, który przyłączył się do nich, odprawiał Msze. Grono pustelników powiększyło się wkrótce o kilku nowych braci, którzy za zgodą biskupa żebrali o jałmużnę dla całego grona w okolicach Florencji. Udostępnił nawet braciom dom w Caffagio, na obrzeżach miasta, w którym mogli się zatrzymywać na nocleg, który stanowił podwaliny dla przyszłego klasztoru.

 Herb Zakonu Sług Maryi (OSM)

Początkowo nie chcieli stworzyć nowego zakonu, dopiero przybywający w odwiedziny w 1239 papieski legat Gotfryd z Chatillon polecił im przyjęcie reguły zakonnej. W Wielki Piątek siedmiu braci ponownie ujrzało Matkę Bożą, ubraną w czarną szatę, z palmą i regułą św. Augustyna w dloni, z napisem “Servi Mariae”. W Piątek Wielkanocny złożyli śluby na ręce biskupa Florencji, Ardingo. Z jego rąk otrzymali czarną szatę zakonną, przepasaną rzemieniem oraz czarny szkaplerz, kapelusz i pelerynę.

Oprócz reguły św. Augustyna reguła nowego zakonu  czerpała z konstytucji dominikańskich niektóre postanowienia. Pierwsze klasztory powstały w  roku w Sienie i Pistoi, a rok później w Arezzo.

Św. Filip Benizzi i św. Aleksy Falconieri wręczają św. Julianie Falconieri regułę serwitek
Antonio Balestra

Zakon serwitów, czyli Sług NMP (Ordo Servorum Mariae, OSM) został zatwierdzony maja roku przez papieża Aleksandra IV, ostateczne zatwierdzenie zakonu i poprawionej reguły miało miejsce w 1304 roku przez papieża Benedykta IX, bullą “Dum levamus”. Głównym celem nowego zgromadzenia było rozważanie boleści Matki Bożej i naśladowanie Jej cnót.

Głównym obowiązkiem św. Aleksego było troszczenie się o potrzeby nowych domów zakonnych. W 1252 roku z pomocą swego krewnego, Chiarissimo Falconieri, ukończył budowę kościoła w Caffagio. Jego bratanica, św. Juliana Falconieri, pozostawała pod jego duchowym kierownictwem. Był głęboko pobożny, znany ze swej niezwykłej wprost pokory.

Śmierć św. Aleksego Falconieri
Kościół pw. Zwiastowania NMP we Florencji

Zmarł 17 lutego 1310 roku w Montesennario, gdzie go pochowano. Papież Klemens XI beatyfikował  Aleksego 1 grudnia 1717 roku, a jego współtowarzyszy – 3 czerwca 1725. Kanonizacja miała miejsce 15 stycznia 1888 roku, papież Leon XIII wyniósł ich do świętości razem, jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów (nazywani są również Braćmi z Montesennario). Ich relikwie znajdują się w kościele pw. Zwiastowania NMP we Florencji i na Monte Sennario.

Patron:
Orvieto.

Ikonografia:
Przedstawiany w czarnym habicie zakonnym, często razem z sześcioma współtowarzyszami.

Kościół pw. Zwiastowania NMP we Florencji
Wybudowany w 1250 roku dla zakonu serwitów

Varia:
Z Italii zakon rozszerzył swoją działalność na Niemcy, Francję i półwysep Pirenejski. Do Francji serwici trafili jeszcze za życia założycieli, ale Ludwik XV położył kres ich obecności, zamykając nowicjat. Św. Sostenes i Uguccione założyli nowe domy zakonne w Niemczech, usunęła je reformacja. W 1614 roku arcyksiężna Anna Katarzyna sprowadziła serwitów do Innsbrucka. W 1864 roku zakon dotarł do Anglii, a cztery lata później – do Ameryki. Po roku 1900 zakon rozpoczął intensywną działalność misyjną na kontynencie afrykańskim.

Liczne są zasługi serwitów w szerzeniu pobożności i czci do Siedmiu Boleści NMP. Założyli bractwo szkaplerzne (najliczniejsze polskie bractwo było skupione przy klasztorze franciszkanów w Krakowie).Wprowadzili Koronkę do Siedmiu Boleści Matki Bożej. Od chwili powstania zakonu w każdą trzecią niedzielę września obchodzono uroczyście święto Siedmiu Boleści Matki Bożej, ze specjalnym oficjum.

 Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów

Papież Marcin V zaliczył serwitów do zakonów żebrzących, a papież Urban VIII postanowił, że spowiednicy domu papieskiego (familia pontificia) mają być zakonnikami Sług Maryi.

Przed każdą Mszą i pacierzami kapłańskimi odmawiano “Ave Maria”, początkowe słowa modlitwy zakonnicy umieszczali również na początku swoich listów i pism, a imię Marya (M.) dodawali do swego imienia zakonnego. Wychodząc do Mszy zamiast biretu zakładali humerał (większy, na kaptur).

Na początku XX wieku zgromadzenie miało osiem prowincji, 700 zakonników, w tym 374 kapłanów. W roku 1964 zakonników było 1700, a w 2005 – 888 zakonników (w tym 647 kapłanów).

W 1965 roku kapituła generalna zmieniła konstytucje zakonne, których tymczasowy tekst wszedł w życie w 1968 roku, a ostatecznie został zatwierdzony w 1987.

http://martyrologium.blogspot.com/2011/02/sw-aleksy-falconieri.html

Siedmiu założycieli zakonu Serwitów
czyli “Sług Maryi”

(Uroczystość ta ustanowiona została około roku Pańskiego 1251)

 

Miasto włoskie Florencja posiadało w pierwszej połowie trzynastego wieku siedmiu znakomitych obywateli, celujących nauką, majątkiem i znaczeniem. Imiona ich są: Bonfiliusz, Bonajunkta, Benedykt, Bartłomiej, Uguccio, Sosteniusz i Aleksy. Pobożni ci mężowie założyli stowarzyszenie, zwane po włosku: “Laudesi”, to znaczy “chwalcy”, schodzili się bowiem w święta Matki Boskiej do kaplicy i spędzali czas na wspólnych modlitwach, oraz śpiewaniu psalmów i hymnów.

Pewnego razu, w dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, mieli widzenie. Ukazała się im Matka Boska i zachęcała ich, aby wyrzekli się świata i całkiem oddali się na Jej służbę i Jezusa Chrystusa. Postanowili zatem złożyć miejskie urzędy, majątek rozdać na ubogich i usunąć się od świata, co też za pozwoleniem biskupa wykonali. Udali się poza mury miasta do wioski Caramasca, gdzie złożyli swe bogate ubiory, a przywdziali włosiennice i niepozorne szare szaty, przepasane łańcuchem. Zawiązawszy się w towarzystwo, przepisali sobie sami regułę: zupełne ubóstwo, surową pokutę, bezustanną modlitwę, posłuszeństwo zwierzchności duchownej i szczególną cześć Maryi.

Ponieważ taki sposób życia potrzebował zatwierdzenia biskupa, więc jeszcze raz musieli wrócić do miasta. Na ich widok zbiegło siei mnóstwo ludu. Jedni wzruszeni patrzyli na nich ze łzą w oku, ale byli i tacy, którzy ich zwali szaleńcami, że szaleńcami nie byli, Bóg to zaraz cudem okazał, gdyż małe niemowlęta, wyciągając rączki do świętych mężów, w głos wołały: “Oto słudzy Maryi! oto słudzy Maryi!”. Nazwa sług Maryi pozostała na zawsze zakonowi. Nazywają się także z łacińska Serwitami, od wyrazu “servus”, co znaczy sługa.

Właściwie nie mieli oni zamiaru zakładać! zakonu, tylko odosobnieni od świata pędzić życie na modlitwie i umartwieniu. Nie chcieli też przyjmować do towarzystwa żadnych nowych członków, toteż gdy rozgłos ich świątobliwości zaczął licznie ściągać mężów spragnionych ucieczki od świata, opuścili zajmowany dotąd domek, a udali się na pustą i stromą górę Senario, gdzie urządzili sobie w zwaliskach starego zamczyska kaplicę, a dla siebie pobudowali małe chatki. Tu pędzili tak surowe życie pokutnicze, że poseł papieski, który ich odwiedził, kazał im złagodzić surowość ćwiczeń. Święci mężowie usłuchali rozkazu, ale zarazem prosili o regułę.

Trzeciej niedzieli postu, – a było to 28 lutego wśród ostrej zimy, – nagle winnica przez nich założona pięknie się zazieleniła i pokryła się obficie dojrzałymi winogronami. Cud był widoczny, ale pustelnicy nie umieli sobie wytłumaczyć jego znaczenia, donieśli więc o tym natychmiast biskupowi we Florencji. Ten uprzedniej nocy miał osobliwy sen. Zdawało mu się, że widzi winną macicę, z której wyrastało siedem przepysznych szczepów, a z każdego szczepu po siedem gałązek; prócz tego zdawało mu się, jakoby słyszał Najświętszą Pannę mówiącą, że ten winny szczep bardzo się rozszerzy. Przypomniawszy sobie swój sen i słysząc o cudzie, zrozumiał wszystko, udał się więc na górę Senario, wytłumaczył wolę Boską braciom i polecił im przyjmować do swego grona wszystkich, którzy się zgłoszą. Święci mężowie przyrzekli, że od pierwszej Wielkanocy przypuszczą do swego grona proszących, sami zaś, poszcząc i modląc się, prosili Boga, aby nie dopuścił, iżby kto niegodny dostał się do ich zakonu.

Matka Boska Bolesna

W Wielki Piątek wieczorem objawiła im się Maryja, otoczona aniołami i ubrana w żałobną suknię. Jedni aniołowie mieli z sobą narzędzia Męki Pańskiej, inni regułę świętego Augustyna, czarne odzienie i palmę. Maryja podała zdumionym braciom czarne odzienie, mówiąc: “Wybrałam was na Me sługi, abyście pod Moim Imieniem uprawiali winnicę Syna Mojego. To czarne, żałobne odzienie ma wam przypominać boleści, które wycierpiałam wówczas pod krzyżem. Reguła Augustyna niech będzie dla was zasadą życia, a palma ta jest zadatkiem wiecznej chwały waszej w Niebie, gdy na ziemi w służbie Mej, wytrwacie’. – Ukazała się również Najświętsza Panna biskupowi florenckiemu, rozkazując, by Jej sługom nadał czarne odzienie, jakie im już pokazała. Biskup z radością wykonał ten rozkaz i w pierwsze święto Wielkanocne był obecny przy obłóczynach tak owych siedmiu świętych mężów, jako też kilku przyjętych członków. Tym sposobem powstał zakon pod nazwą Serwitów, czyli Sług Maryi, który zatwierdził papież Innocenty IV w roku 1251. W 70 lat później zakon liczył już przeszło 10 tysięcy członków. Prócz tego powstał taki sam zakon żeński, a Filip Benicjusz, generał Serwitów (w latach 1267 do 1285), założył takież bractwo, a raczej zakon dla świeckich obojga płci. Pierwszą przełożoną żeńskiego zakonu świeckiego była słynna Joanna Falkonieri. Zakon ten, tak męski, jak żeński istnieje pod tytułem “Arcybractwa Szkaplerza Matki Boskiej Bolesnej” z czarnym szkaplerzem i jest bardzo rozpowszechniony pomiędzy ludem.

Kościół ustanowił uroczystość tych Świętych na dzień 11 lutego.

Nauka moralna

Cześć Matki Boskiej Bolesnej istnieje już od samego zawiązku Kościoła św. Tradycja, czyli podanie, opowiada nam w tym względzie co następuje: apostoł i Ewangelista święty Jan, do którego Jezus rzekł z krzyża: “Oto Matka twoja” (Jan 19,27), zabrał Matkę Jezusową do siebie. Po Jej chwalebnym Wniebowzięciu św. Jan bardzo tęsknił i często udawał się na miejsce, gdzie miecz boleści przeniknął serce Maryi, na górę Kalwaryjską. Tam modlił się, aby Najświętsza Panna pozwoliła mu jeszcze raz oglądać na ziemi twarz swoją. Podobało się Panu Bogu wysłuchać tej modlitwy i św. Janowi ukazała się Najświętsza Panna w towarzystwie Jezusa Chrystusa. Jan słyszał, jak Maryja prosiła Jezusa, aby tak jemu, jak i wszystkim, którzy boleści Jej rozpamiętywać będą, udzielił szczególnych łask. Na to rzekł Pan Jezus: “Czterech łask spodziewać się mogą czciciele Twoich boleści:
.
a) żalu doskonałego za grzechy przed śmiercią;
b) pomocy w utrapieniach, zwłaszcza w ostatniej godzinie;
c) głębokiego zrozumienia Moich i Twoich boleści i współczucia dla nich;
d) łaski, że wstawienia się Twego za nimi chętnie wysłucham.

Kościół święty wybrał z całego morza boleści Najświętszej Panny tylko siedem następujących:

przepowiednię Symeona, ucieczkę do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa w Jerozolimie, spotkanie się z Jezusem w drodze na Golgotę, stanie pod krzyżem i przypatrywanie się konaniu Jezusa, zdjęcie Ciała Jezusowego z krzyża i złożenie do grobu.

Cześć tych głównych boleści Kościół święty tak bardzo wiernym zaleca, że ustanowił w tym celu dwa doroczne święta. Pierwsze przypada w piątek przed Wielkim Tygodniem, drugie na trzecią niedzielę we wrześniu. Prócz tego istnieje po całym świecie mnóstwo kościołów i kaplic oraz różaniec o siedmiu boleściach, do którego przywiązana jest znaczna liczba odpustów.

Zbawiciel i nam dał swą Matkę Bolesną, weźmijmy Ją przeto do siebie, to jest czcijmy Ją, rozmyślajmy Jej życie, cnoty i boleści, a zjednamy sobie Jej opiekę i tu w doczesności i w wieczności.

Modlitwa do Matki Boskiej Bolesnej

O słodka Maryjo Panno! przez miecz boleści, który przeszył Twą duszę, gdy widziałaś Syna Twego najdroższego na krzyżu, obnażonego, przybitego do pręgierza hańby, pokrytego ranami i bliznami, uproś nam tę łaskę, aby serce nasze również było mieczem żalu za grzechy przeszyte i grotem miłości Bożej zranione! O Panno święta! przez te niewypowiedziane cierpienia, któreś bez skargi zniosła, gdy stojąc pod krzyżem słyszałaś Syna Twego polecającego Cię Janowi świętemu, wydającego głos wielki i oddającego ducha swego w ręce Boga Ojca, wspomóż nas przy końcu życia naszego. Gdy język nasz nie będzie już mógł Cię wzywać, gdy oczy nasze zamkną się na światło, a uszy nasze na wszystkie świata odgłosy, kiedy nas wszystkie siły opuszczą, wspomnij wtedy, o Matko najmiłosierniejsza, o tych modłach, jakie do Boga w Twej obecności wznosimy, Twojej je polecając dobroci! Wspomóż nas w godzinę niebezpieczeństwa strasznego i racz dusze nasze przedstawić Synowi Twemu Boskiemu, aby za przyczyną Twoją ocalił je od wszelkiego cierpienia i wprowadził do wiekuistego w niebieskiej ojczyźnie spoczynku. O Panno najczystsza! przez te ciężkie westchnienia, które się wyrywały z Twej piersi wezbranej boleścią, gdy przyjmując w swe ręce Syna ukochanego zdjętego z krzyża, wpatrywałaś się w ciało Jego uwielbione, pokryte ranami i w oblicze Jego tak przecudnie piękne, a śmiercią tak zeszpecone, spraw, błagamy Cię, abyśmy opłakiwali nasze grzechy i aby pokuta uleczyła rany tych grzeszników; żeby w chwili, gdy śmierć uczyni ciało nasze przedmiotem wstrętu dla wszystkich, dusza nasza jaśniejąca pięknością zasłużyła na przyjęcie w objęcia najsłodszego Jezusa Syna Twojego a Pana naszego. Amen.

Najświętszej Maryi Panny Bolesnej
15 września

 

Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/s/serwici.htm

********
U księży sercanów:
Wspomnienie obowiązkowe Jezusa Chrystusa modlącego się w Ogrojcu
Chrystus w Ogrojcu
Garść informacji:Dzień ten w liturgii Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego powinien mieć szczególny wymiar. Nie może się on ograniczać jedynie do rozważania męki Pana naszego Jezusa Chrystusa, aby wynagrodzić za grzechy popełniane w karnawale. Ojciec Założyciel podjął i zinterpretował na nowo starożytną tradycję Kościoła, według której właśnie w czasie modlitwy w Ogrojcu Jezus Chrystus podejmuje ostateczną decyzję co do całkowitego ofiarowania się Ojcu (oblatio). Celebrując zatem tę tajemnicę, łączymy się z Chrystusem zanim jeszcze rozpoczniemy drogę pokuty w Wielkim Poście. Naśladując Chrystusa, który podejmuje decyzję na modlitwie, chcemy dokonać i my naszego wyboru w sposób wolny, bez zastrzeżeń i na modlitwie. W tym dniu wszystkie nasze akty ofiarowania znajdują swoje dopełnienie.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/ii_15/1702w2/index.php3?l=i

********

 

Dzisiejsi patroni:

świętych Siedmiu Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (+ XIII/XIV w.); św. Fintana, opata (+ 603); bł. Łukasza Belludi, zakonnika (+ 1285); bł. Reginalda, zakonnika (+ 1220); św. Sylwana, biskupa (+ 715); św. Teodula, męczennika (+ 309)

 

**************************************************************************************************************************************

Warto przeczytać:

 

Papież do szkockich protestantów: razem wobec globalizacji

Spotykając się ze szkockimi protestantami, obok podjętego w związku z męczeństwem egipskich chrześcijan w Libii tematu ekumenizmu krwi Papież poruszył też sprawę ekumenicznej służby Ewangelii.

Papież do szkockich protestantów: razem wobec globalizacji   HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ Papież Franciszek

Podkreślił wkład wybitnych chrześcijan różnych wyznań w bogatą tradycję szkockiej historii i kultury. Jak zauważył, „aktualny stan relacji ekumenicznych w Szkocji świadczy, że to, co jako chrześcijanie mamy wspólnego, jest większe od tego, co może nas dzielić”.

Ojciec Święty wyraził zadowolenie z rozwoju relacji między katolikami a kalwinistycznym Kościołem Szkocji, który jest głównym wyznaniem tego wchodzącego w skład Wielkiej Brytanii kraju. Dzięki postępom dialogu „wyzwania stawiane przez współczesne społeczeństwo rozpatrujemy we wspólnej refleksji, a w wielu przypadkach jesteśmy w stanie mówić jednym głosem o kwestiach dotyczących z bliska życia wszystkich wiernych”.

„W naszym zglobalizowanym i często zdezorientowanym świecie wspólne chrześcijańskie świadectwo jest niezbędnym warunkiem wyrazistości naszych wysiłków ewangelizacyjnych. Jesteśmy pielgrzymami i pielgrzymujemy razem. Musimy się nauczyć «powierzyć serce towarzyszowi drogi bez nieufności, bez uprzedzeń i spoglądać tylko na to, czego szukamy: pokoju na obliczu jedynego Boga» (Evangelii gaudium, 244). Wiara i chrześcijańskie świadectwo stają wobec tak wielkich wyzwań, że jedynie łącząc nasze wysiłki będziemy mogli skutecznie służyć rodzinie ludzkiej i pozwolić, by światło Chrystusa dosięgło każdego mrocznego zakątka naszego serca i naszego świata”.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2359591.Papiez-do-szkockich-protestantow-razem-wobec-globalizacji

********

Inaczej zginiemy

Inaczej zginiemy

Joanna M. Kociszewska

Być może – zupełnie nie mając takiej świadomości – dzisiaj drobnym gestem rozbroję czyjś gniew? Może życzliwość zahamuje w kimś odruch zemsty? Da odrobinę więcej cierpliwości? Podtrzyma resztkę nadziei?

Dobro jest zaraźliwe – mówił wczoraj papież Franciszek podczas modlitwy na Anioł Pański. Dobro jest zaraźliwe? Na co dzień widzimy sytuacje dalekie od dobra.
Schemat pierwszy. Państwo Islamskie zamordowało 21 Koptów. W odwecie Egipt zbombardował ich cele w Libii. Ataki przeprowadzono „aby pomścić rozlew krwi”. „Niech wszyscy, daleko i blisko, wiedzą, że Egipcjanie mają tarczę, która ich chroni” – głosi oświadczenie władz Egiptu. Zamordowanym Koptom to z pewnością istotnie pomoże…
Nie mam złudzeń: Państwo Islamskie nie zaprzestanie swoich działań dobrowolnie. Tu nie ma co liczyć na negocjacje. Owszem, wydaje się że potrzebne są działania wojskowe. Ale z pewnością nie w trybie doraźnej zemsty, tylko przemyślanego, wspólnego planu. Planu, który będzie zawierał przede wszystkim takie elementy, jak całkowite odcięcie dopływu broni i nowych bojowników. Zemsta to tylko demonstracja, która nie powoduje żadnego dobra. Wręcz przeciwnie. W skrajnej postaci prowadzi do całkowitego wyniszczenia.
Schemat drugi. Rozejm na Ukrainie miał obowiązywać od północy z soboty na niedzielę. Pierwsze sygnały brzmiały: separatyści rozejm uznają, z wyjątkiem kluczowego regionu Debalcewo, bo tego miejsca – ich zdaniem – nie dotyczy. Potem usłyszeliśmy, że „zasadniczo jest przestrzegany”, są tylko „incydenty”. Dziś już oskarżenia o łamanie rozejmu są wyraźne. I zapewne nie należy się spodziewać, że umowa z Mińska będzie respektowana, choć być może będą budowane takie pozory.
Gdy przystępuje się do negocjacji trzeba nie tylko wiedzieć, co się chce uzyskać, ale także mieć plan alternatywny. To on określa pole manewru. Zastanawiam się, jaki był cel europejskich negocjatorów z Mińska. Zakończyć wojnę na Ukrainie? Czy: zrobić najwięcej jak się da, ale tak by nie popsuć sobie do końca kontaktów z Moskwą? Jak wygląda unijna alternatywa na wypadek gdyby relacje z Rosją zostały zerwane? Czy taka alternatywa w ogóle istnieje? Co jest ważniejsze: zakończenie wojny na Ukrainie czy ochrona własnych (państwowych) interesów, przede wszystkim ekonomicznych? Czy jesteśmy – my wszyscy – w stanie zgodzić się na to, by ucierpiała nasza kieszeń, ale skończyła się wojna?
Zemsta głośno woła o zemstę. Egoizm prowokuje do egoizmu. A dobro? Dobro zaraża ciszej. Jednostkowo. Nie robiąc wokół siebie szumu. Ale jednak: jeśli doświadczam dobra i chcę je oddać. Niekoniecznie tej samej osobie. Ciepły uśmiech budzi uśmiech. Życzliwy gest sprawia, że jestem bardziej skłonna do życzliwości. Być może – zupełnie nie mając takiej świadomości – dzisiaj drobnym gestem rozbroję czyjś gniew? Może życzliwość zahamuje w kimś odruch zemsty? Da odrobinę więcej cierpliwości, by nie wybuchnąć? Podtrzyma resztkę nadziei?
Nie wiem. Ludzie, których mijam, zabiorą je ze sobą. Więcej ich nie spotkam. Nie wiem, co z nim zrobią. A jednak czasem widzę, że – jak ziarno rzucone w ziemię – po jakimś czasie dobro wyrasta i owocuje. Wtedy wiem, że warto.
I tylko trzeba o tym pamiętać także wtedy, gdy nie widać owoców. Inaczej zginiemy – zarażeni egoizmem, zmiażdżeni nienawiścią, uwikłani w łańcuch kolejnych aktów zemsty.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2358931.Inaczej-zginiemy
********
ks. Dariusz Larus
Docenić miłość
Długo myślałem, od czego zacząć. W głowie miałem pustkę. Od dziecka wiem, jak brzmi przykazanie otwierające drugą tablicę dekalogu. Ale co napisać i jak niebanalnie ująć temat czci wobec rodziców? Cokolwiek przychodziło mi na myśl, wydawało się oklepane. Wystarczy otworzyć katechizm – pomyślałem – by znaleźć to, co najważniejsze, i to jeszcze w pigułce. Jasno, konkretnie, w sposób przemyślany i uporządkowany. Czego chcieć więcej? Można jeszcze sięgnąć do źródła, do Biblii. A potem, w ramach deseru, można zaserwować sobie jakieś mądre teologiczne tomiszcze, np. o życiu społecznym w Biblii, o rodzinie, miłości wzajemnej – najlepiej międzypokoleniowej… i sprawa załatwiona. Ale nie dla mnie.
Zobowiązałem się – na moje szczęście lub nieszczęście – wobec samego naczelnego do napisania tekstu na temat przykazania, z którym chyba nigdy nie miałem większego kłopotu. No, może poza okresem dojrzewania, kiedy mama trzymała mnie stanowczo, ale to stanowczo (!) za krótko. Mama, bo tata – jak to się zwykło dziś określać – był raczej rodzicem nieobecnym. Buntowałem się i złościłem, poszukując dróg do zdecydowanie większej niezależności. Bywało różnie. Testowałem granice moich rodziców. Na ile mogłem, poszerzałem własną przestrzeń decyzyjną. Jak się później okazywało, z marnym skutkiem. Czy ich nie szanowałem? Nie kochałem? Czy nie było we mnie czci wobec nich?
Po trzykroć nie. Kochałem ich tak, jak umiałem. A że inaczej nie potrafiłem? Bunt był na wyciągnięcie ręki. Był najprostszy, a zarazem najoczywistszy. Również robienie na złość. Spowiadałem się z własnych przewinień, nie dlatego że tak było trzeba. Przepraszałem za moje grzechy w poczuciu wyrządzonej im krzywdy i z żalem, że nie umiałem być z nimi blisko. Presja, którą odczuwałem, restrykcyjność zasad, niepodważalny obowiązek posłuszeństwa i niewielka otwartość na dialog – wszystko to prowokowało do walki. Nie tylko ja się męczyłem. Moi rodzice również. Dziś wiem, że im też nie było łatwo. Zapracowani, z problemami, którym codziennie musieli stawić czoło i pod których ciężarem niejednokrotnie padali na kolana, walcząc o godny byt dla nas, swoich dzieci: by było co do garnka włożyć, w co się ubrać. Okazywali się w tym wszystkim bardzo dzielni, zwłaszcza mama. Krótkie trzymanie służyło ujarzmieniu młodego gniewnego. To była krótka piłka. Raz dwa, i problem załatwiony… zewnętrznie, bo w środku, jak pamiętam, aż mi się gotowało od nadmiaru emocji, z którymi nie wiedziałem, co począć. Rodzice szybko, jak cięciem skalpela, dochodzili do obranego celu, by po poradzeniu sobie z synem zyskać jeszcze czas na dopięcie niedopiętego. Opanowanie krnąbrności dotyczyło zwłaszcza mojego zachowania. Brat był o ponad dekadę starszy i o trzy nieba grzeczniejszy ode mnie. To on z naszej dwójki był tym bardziej usłuchanym. Na niego mama faktycznie zawsze mogła liczyć.
Wiele rzeczy mi się nie podobało w moim domu rodzinnym. Po dziś dzień mógłbym się nadal użalać, zanosić pretensje, wylewać łzy i się złościć. Mógłbym obwiniać innych i jednocześnie usprawiedliwiać samego siebie. Powiedziałem sobie jednak w pewnym momencie – dość! Koniec rozgrzebywania przeszłości! Tak musiało być i basta! Inaczej być nie mogło. Po różnych życiowych zakrętach dziś już wiem, za co warto dać życie. Efekt? Moja mama może dzisiaj na mnie liczyć.
Nie tylko dla dzieci
Zatrzymał mnie kiedyś termin czcić. O rany – stwierdziłem – przecież to przykazanie nie rozpoczyna się od słowa słuchaj. Tam jest wyraźnie czasownik: czcij! Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę powiedzieć, że nie należy słuchać rodziców, zwłaszcza gdy chodzi o dzieci jeszcze niedorosłe. Nie w tym rzecz. One nie tylko powinny, ale muszą słuchać! Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Chodzi tu jednak o coś znacznie istotniejszego niż tylko kwestia słuchania i nie tylko o dzieci niepełnoletnie. Przez określenie czcij przykazanie nie zawiera żadnego limitu wiekowego osób, do których jest skierowane. Można mieć 70 lat i nadal być zobowiązanym do okazywania szacunku rodzicom. Dość długo jednak czwarte przykazanie jawiło mi się jako skierowane do niepełnoletnich, choć Bóg mówi o poszanowaniu rodziców także do dorosłych. A może przede wszystkim do nich?
Analizując prawo Starego Testamentu, można zauważyć, że wielokrotnie w nawiązaniu do czwartego przykazania kieruje ono swoje słowa do dorosłych (nie do dzieci!), gdy zakazuje bicia ojca lub matki (Wj 21,15), złorzeczenia im (Wj 21,17), gdy zakazuje buntu przeciw rodzicom (Pwt 21,18–21) lub pozostawiania ich bez opieki (Prz 19,26). Gdy z upływem czasu okrzepniemy w życiu i przyodziejemy się w dorosłość, moglibyśmy sobie nawzajem życzyć dużo bardziej świadomego, nacechowanego miłością, dbania o rodziców. Mędrzec Syracydes powie:
Synu, czynem i słowem okazuj szacunek ojcu, abyś otrzymał jego błogosławieństwo (…). Synu, opiekuj się swym ojcem, gdy się zestarzeje i nie zasmucaj go przez całe jego życie. Chociażby stracił rozum, miej cierpliwość i nie znieważaj go, gdy jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie i będzie postawione w miejsce twoich grzechów. W dniu utrapienia ono zostanie ci przypomniane, jak szron w blasku słońca znikną twoje grzechy. Kto porzuca ojca, jest jak bluźnierca, kto znieważa swą matkę, obraża Boga (3,8.12–16).
Choć nie o słuchaniu jest głównie mowa w przykazaniu o czci rodziców, to jednak słuchanie prowadzi do szacunku i z niego wynika. Prowadzi, gdy dziecko ma doświadczenie bycia słyszanym i bezwarunkowo przyjmowanym przez rodzica, i wynika, gdy dziecko samo uszanowane i z całym swoim jestestwem przyjęte oddaje to, co otrzymało. Pięknie byłoby, gdyby rodzice nie tylko udzielali wskazań, nie tylko mówili do dzieci, ale też żeby ich słuchali i by sami byli żywym ucieleśnieniem swoich nakazów. Umiejętność porozumiewania się z dzieckiem w sposób dostosowany do jego wieku to jedno z najważniejszych zadań rodzicielskich.
Dzieci czują się ważne, kiedy wiedzą, że mogą otwarcie się wypowiedzieć przed swoimi rodzicami. Uczą się przez to właściwego postrzegania siebie, twórczego rozwiązywania problemów, współpracy z innymi, a także czci. Dobra komunikacja jest ważna także dlatego, że gdy dzieci dorastają, rodzice w znacznie mniejszym stopniu mają wpływ na otoczenie dziecka, a otwarty, uczciwy dialog – nienacechowany lękiem ze względu na brak potoku krytycznych uwag ze strony rodzica – staje się wówczas najefektywniejszą i często jedyną metodą wychowawczą. Jeżeli nastolatek potrafi rozmawiać z własnymi rodzicami, to ma zdecydowanie większe szanse na pomyślne przeżycie tego jedynego w swoim rodzaju czasu, w którym kształtują się podwaliny jego tożsamości. Rodzice niezdolni do dobrej komunikacji najprawdopodobniej doprowadzą do niekończącej się próby sił lub zostaną zmuszeni do czekania na tzw. lepsze jutro. Postulaty? Uważniej słuchać. Rozmawiać, a nie monologować. W miejsce pośpiechu, więcej czasu poświęcanego dzieciom. Więcej zaufania, a mniej presji, by wymienić tylko niektóre.
Wychowanie zmierza do osiągnięcia przez dziecko samodzielności i zaradności. Przecież właśnie do tego dojrzewamy, żeby gdy czas się wypełni, odciąć pępowinę i już samemu (choć nie w osamotnieniu) budować własną niepowtarzalną historię; by opuścić ojca i matkę i złączyć się ze swoim współmałżonkiem tak ściśle (jeśli ktoś do małżeństwa jest powołany), by stanowić z nim jedno ciało (por. Rdz 2,24). Wszyscy jesteśmy dziećmi naszych rodziców, niezależnie od wieku. Kiedy rodzina jest zdrowa, kochająca się, a wzajemne relacje nie są nacechowane przemocą i obojętnością, kiedy nie są ani zbyt odległe, ani nadmiernie bliskie, wtedy cześć i szacunek idą jak z płatka. Zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Rodzice kochają swoje dzieci, a one kochają swoich rodziców, no bo dlaczego miałoby być inaczej. Naturalna kolej rzeczy. Pokoleniowa sztafeta szacunku, czci i miłości. Dla jednych rodzina jest miejscem, w którym doświadczenie ciepła, poczucia bezpieczeństwa i inspiracji do dobrego życia to norma, dla drugich rodzina to środowisko chłodne, groźne, by nie powiedzieć: toksyczne. O ile w pierwszym przypadku o wzajemną miłość i cześć nie jest trudno, o tyle w drugim ani kochać, ani czcić nie przychodzi łatwo, zwłaszcza gdy ciężar doświadczeń i relacji z zaniedbującymi, krzywdzącymi lub nieudolnymi rodzicami jest zbyt duży. Zdarza się, że dzieci takich rodziców często same, po czasie, uwikłane we frustrujące i dotkliwe relacje ze swoimi małżonkami lub dziećmi dźwigają smutne konsekwencje strat, samotności i braku nadziei. W miejsce szacunku, czci i miłości wkrada się niepostrzeżenie w odniesieniu do rodziców gniew, ból i zniechęcenie, a nierzadko nienawiść.
Kiedyś pewien nastolatek w przypływie buntu z wyrzutem zapytał mnie, dlaczego czwarte przykazanie mówi tylko o szacunku względem rodziców, a milczy o szacunku wobec dzieci? Czy Bóg zapomniał o dzieciach i o ich poszanowaniu? A może nie są one dla Niego wystarczająco ważne? Przypomniał mi się wtedy fragment Listu św. Pawła do Kolosan: „Ojcowie, nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie upadały na duchu” (3,21; por. Ef 6,4). Wyjaśniłem, że milczenie tekstu nie wyklucza czczenia dzieci przez rodziców, lecz przyjmuje je jako naturalne, że prawdziwe przesłanie tego przykazania dotyczy właśnie wzajemności obowiązków między pokoleniami i że wymaganie szacunku wobec rodziców wcale nie oznacza kopiowania ich zachowań, zwłaszcza gdy nie postępują oni dobrze (por. Ez 20,18–20).
Dorosłe dzieci niedojrzałych rodziców
Do grona szczęśliwców można zaliczyć dorosłych, którzy po latach, wspominając swój dom rodzinny, czynią to z nostalgią i wdzięcznością. Niosąc w sobie obraz rodziców, widzą ich – nawet po czasie – jako kochających się, niezniewalających, mądrze towarzyszących. Kiedy tylko nadarza się okazja, chętnie – bez przymusu i odbierającego siły brzemienia powinności – do nich wracają. W dorosłym życiu potrafią się obyć bez pomocy rodziców, ale też nie noszą w sobie obaw, by o tę pomoc prosić. Żyją bez poczucia winy, że opuścili rodzinne gniazdo, że założyli rodziny i że rodzice nie są już jedynymi ukochanymi osobami w ich życiu. Matka czy ojciec, którzy nie wiążą syna lub córki ze sobą, którzy nie wypełniają sobą całej psychicznej przestrzeni dziecka – to ogromny skarb. Ale nie wszyscy rodzice to potrafią. Wielu dorosłych doświadcza długotrwałego kryzysu wskutek nierozwiązanej separacji. Przeżywają zarówno miłość, jak i nienawiść do rodziców. Miłość, bo jawią się oni jako jedyni i niezastąpieni – w świecie, który wskutek przekazu rodziców ciągle jest zbyt zagrażający i nieprzyjazny. Nienawiść, bo trwając w zależności od nich, czują, że zostali oszukani i usidleni – w pozornym zaciszu rodzicielskiego domu, z którego nie ma wyjścia.
Narracja, że świat jest zagrażający i okrutny, niejednemu zniszczyła życie, utrudniając samodzielne stawianie kroków. Ale może być też inaczej. Rodzice mogą się domagać od dziecka, by ono jak najszybciej dorosło i wyszło z domu, by przeskakiwało, a nie przechodziło, naturalne etapy rozwojowe. Chcą, by było lepsze od innych, trzymało fason i podtrzymywało lub podnosiło w ten sposób splendor rodziców. Jest chwalone za sprostanie stawianym mu wymaganiom i ganione za nieporadność czy niedosięganie do za wysoko podniesionej poprzeczki. Takie przedwczesne oddzielanie dziecka od siebie wiąże się ze zbytnim eksploatowaniem go i skutkuje budowaniem przez nie nieprawdziwego obrazu siebie, w którym nie ma miejsca na słabość, choć słabością jest już sama potrzeba potwierdzania siebie w oczach innych osób i unikanie tego, co o słabości ludzkiej kondycji mogłoby przypominać.
Przejawy szacunku i czci – lub innymi słowy sposoby zachowywania czwartego przykazania – nie są jednakowe dla wszystkich, tak jak nie są identyczne sposoby wychowania. Dla jednych odwiedzanie rodziców i opiekowanie się nimi to słodkie jarzmo i lekkie brzemię, dla drugich przykry obowiązek, z którego się dyspensują przy każdej okazji, niestety! Jeszcze inni w ogóle nie odnajdują w sobie chęci pomagania rodzicom i troszczenia się o nich, a szkoda! Wychodzą z założenia, że jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Jedni noszą w sobie z tego powodu poczucie winy, inni nie. Trudno jest do wszystkich przyłożyć jedną miarę. Powiedzieć, że dwa lub trzy razy w tygodniu powinno się – z szacunku i czci – dzwonić do rodziców, raz lub dwa razy na miesiąc się u nich pojawić itd. Nie sposób tego dokonać.
Zależność między doświadczeniem wyniesionym z domu rodzinnego a tym, jacy jesteśmy w dorosłym życiu, jest nie do uniknięcia i nie do zakwestionowania. Nosimy w sobie naszych rodziców. Jednak chowanie się za opowieściami o tym, jak to bardzo zostaliśmy w życiu skrzywdzeni – nawet jeśli jest to święta prawda – odbiera nam siły i wiarę, że może być inaczej. Nawet jeśli niedaleko pada jabłko od jabłoni, to uwewnętrzniona przez nas, powtarzana od dziecięcych lat negatywna rodzicielska opowieść o nas samych już dłużej nie musi nami rządzić i nas osłabiać. To już nasz wybór. Nie musimy odpłacać rodzicom pięknym za nadobne, powtarzając, tym razem już swoimi własnymi ustami, opowieść o przekleństwie rodzinnego bagażu. Przecież można się temu przeciwstawić. Profesor Bogdan De Barbaro w jednym z wywiadów powiedział, że z przeszłością rodzinną jest jak ze strychem, na którym znajdują się różne pamiątki z minionych pokoleń. Byłoby dobrze, aby je co pewien czas przejrzeć i zabrać ze sobą te, które uznamy za wartościowe, a wyrzucić to, co w naszym przekonaniu jest niepotrzebne i obciąża strop. Co zatem chcielibyśmy zabrać z tego, co dostaliśmy w dzieciństwie? Jakie mądrości życiowe naszych rodziców, dziadków według nas nadal do nas pasują i które z nich chcielibyśmy przy sobie mieć, a które już nie przystają do naszej aktualnej rzeczywistości i obranego systemu wartości? I, co najważniejsze, czy dajemy sobie w ogóle prawo do ich weryfikacji?
Oskarżając innych, pozbawiamy się mocy sprawczej. Kontakt z rodzicem nie musi się wiązać z frustracją, gdy dochodzi do niego dość często, a rodzice – mimo że nadal są utyskujący czy nadmiernie kochający – nie muszą nas doprowadzać do szewskiej pasji. Nie musi być też połączony z poczuciem winy, gdy ich nie odwiedzamy. Dojrzewanie do postawy czci i szacunku względem rodziców mogłoby iść w parze z wypracowaniem odpowiedniego, zdrowego i niekrzywdzącego dystansu wobec rodzicielskich słów i zachowań, nawet jeśli zaznaliśmy od nich różnych krzywd. Wiemy przecież, że zło mamy zwyciężać dobrem (por. Rz 21,12).
Przykazanie z obietnicą
Gdy się uważnie przyjrzymy, zauważymy, że w tekście dekalogu po przykazaniach określających relacje człowieka z Bogiem następują przykazania regulujące zasady życia wspólnego, a przykazanie: „Czcij swojego ojca i matkę, jak ci nakazał Pan, twój Bóg, abyś cieszył się długim życiem i aby ci się dobrze powodziło na ziemi, którą ci daje Pan, twój Bóg” (Pwt 5,16) rozpoczyna temat relacji międzyludzkich od więzi międzypokoleniowych. Jak stwierdza Katechizm Kościoła katolickiego – jest ono „wprowadzeniem do przykazań dotyczących szczególnego poszanowania życia, małżeństwa, dóbr ziemskich i słowa” (nr 2198) i – obok rodziców – „dotyczy związków pokrewieństwa z innymi członkami rodziny, np. dziadkami, a nawet z nauczycielami, pracodawcami, przełożonymi, czy obywateli względem ojczyzny oraz tych, którzy nią rządzą lub kierują” (nr 2199).
Czcić ojca i matkę to czcić dar życia, którego przekazywanie jest właściwe każdemu żyjącemu stworzeniu. André Chouraqui twierdzi, że istnieje doskonała symetria między czcią oddawaną ojcu i matce, sławieniem Stwórcy i wychwalaniem życia. Czasownik czcić (hebr. kabbed) znaczy tyle, co: „Wyznaj słowem i czynem, że ktoś jest ważny, znaczny”. Czasownik ten pojawia się także w tekstach mówiących o czci względem Boga, pierwszego i najważniejszego Rodzica (Sdz 13,17; Iz 29,13; 43,20.23; Ps 22,24; 50,23; 86,9; Prz 3,9; 14,31).
Do czwartego przykazania, dla wszystkich zachowujących je, została dołączona obietnica długiego życia. Syracydes rozwinie ją, stwierdzając: „Synowie, słuchajcie swojego ojca, bo tak postępując, będziecie żyć szczęśliwie. Gdyż Pan wywyższył ojca względem dzieci i umocnił prawo matki nad synami. Kto szanuje ojca, zadość czyni za grzechy, kto czci swoją matkę, jakby skarby gromadził. Kto szanuje ojca, będzie się cieszył dziećmi i w dniu modlitwy będzie wysłuchany. Kto czci ojca, będzie żył długo, kto szanuje matkę, otrzyma nagrodę od Pana” (3,1–6), ale również: „Kto porzuca ojca, jest jak bluźnierca, kto znieważa swą matkę, obraża Boga” (3,16). A zatem: „Błogosławieństwo ojca umacnia dom synów, a przekleństwo matki rujnuje fundamenty” (3,9).
Pan Jezus potwierdza postępowanie zgodne z nakazem: „czcij twego ojca i twoją matkę” i zwraca uwagę, by miłość względem rodziców nie stała się bałwochwalstwem. Nie podważył wartości więzów ciała i krwi, ale dał do zrozumienia, że relacje z rodzicami wtedy będą właściwe, gdy będą podporządkowane nadrzędnej miłości Boga: „Jeżeli ktoś kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godny” (Mt 10,37) i „każdy, kto ze względu na Mnie opuści dom, braci, siostry, ojca, matkę (…) stokroć więcej otrzyma i będzie miał udział w życiu wiecznym” (Mt 19,29).
ks. Dariusz Larus
W drodze  nr 496 (12/2014) 

fot. Inaki Pérez de Albéniz, We’re not old at all

www.flickr.com

 ********

Otrzymaliśmy łaskę powrotu do wiary

Marta Jacukiewicz

(fot. shutterstock.com)

Wiemy, że miłości nie da się nauczyć, miłość trzeba świadczyć. Wierzę, że w tej miłości jesteśmy – mówi Radosław Pazura.

 

Panie Radku, widzę, że ma Pan na ręku różaniec. Nie wstydzi się Pan tak chodzić?

 

Nie mogę wstydzić się tego, co jest najważniejsze. Ten różaniec jest oznaką także tego, że identyfikuję się z wiarą katolicką, że wierzę w Jednego Boga.

 

Wolność… Kiedyś chyba używał Pan w inny sposób swojej wolności?

 

Nasze życie postrzegamy w dwóch etapach: życie przed i po wypadku. Wypadek był momentem zwrotnym, był sposobnością aby się przemienić. Otrzymaliśmy łaskę powrotu do wiary i nawróciliśmy się, dlatego pojmowanie wolność przed i po wypadku diametralnie się różni. Jeśli żyło się w grzeszności – nawrócenie polega na tym, że człowiek odwraca się od dotychczasowego życia. To proces, który w naszym życiu trwa nadal.

 

W Pana przypadku proces nawrócenia rozpoczął się w dość tragicznych okolicznościach…

 

Tak jak powiedziałem, wydarzeniem, które przyczyniło się do nawrócenia był wypadek.  Tak naprawdę dzięki niemu zaczęliśmy oceniać co w życiu było niewłaściwe, co powinno nazywać się “dobrem” a co “złem”. Teraz wiemy, że bez Pana Boga nie bylibyśmy w stanie nic zrobić. Tylko komunia i relacja z Nim pomaga w udźwignięciu tego wszystkiego. Taką łaskę otrzymaliśmy. Może w trochę niewytłumaczalny sposób… Pan Bóg działa w przedziwny sposób i dopuszcza w naszym życiu różne sytuacje, czasem brutalne, które można wykorzystać do tego, aby się przemienić. My otworzyliśmy się na Jego działanie. Owocami tego był sakrament małżeństwa, narodziny Klary, i wiele innych wydarzeń, które przybliżają nas do Niego.

 

Jechaliście w trójkę, Waldek Goszcz zginął na miejscu. Wam Pan Bóg dał drugą szansę. Można przecież było to zaproszenie Pana Boga do “nowego życia” odrzucić?

 

To, że znalazłem się wtedy w tym samochodzie to był przypadek, ale jak się okazuje – przypadków nie ma… Jest wielką tajemnicą dlaczego Waldek zginał w wypadku, a mnie i mojemu koledze była dana szansa, aby być tutaj, żyć dalej i coś z tym życiem zrobić. Zawsze do wyboru są dwie drogi – można przyjąć łaskę i nawrócić się do Pana Boga, albo odrzucić. W moim przypadku łaska Boża działa do tej pory. A czemu dokonało się to przez śmierć drugiego człowieka? To wielka tajemnica. Wierzę w to, że Waldek jest w niebie. Modliłem się za jego duszę. W którymś roku, w okresie między 1 a 8 listopada ofiarowałem odpust zupełny za jego duszę. Wierzę, że to wszystko było po coś. W moim przypadku – jego ofiara – znaczyła bardzo, bardzo dużo. Wiele światła płynie z naszej wiary, z Ewangelii, szczególnie – znaczenia krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa – Jego cierpienia, Jego męki, Jego zwycięstwa.

 

Pamięta Pan moment wypadku?

 

Podobno byłem przytomny. Pamiętam jednak dopiero moment po przebudzeniu i cały okres dochodzenia do zdrowia. Byłem w śpiączce, sztucznie przytrzymywany przy życiu. Ten czas doskonale pamięta moja żona. Wiem jak bardzo ważne jest to, że ktoś bliski jest przy drugim człowieku, choćby inni mówili, że on nic nie czuje, nic nie wie i tak naprawdę nikogo nie musi koło niego być.

 

Miłość przejawia się także w obecności…

 

Często nie mamy w sobie może takiej siły, czy też  – idąc dalej – tak wielkiej miłości, bo do miłości się to wszystko sprowadza, aby trwać przy drugim człowieku, którego się kocha. To jest też sprawdzian miłości. Teraz wiem, mam na to dowód, jaka wielka miłość musiała być w Dorocie. Ona nie wyobrażała sobie życia beze mnie.

 

Stan Pana zdrowia był już krytyczny, ale nagle nastąpiła zmiana…

 

Kiedy Dorota dostała informację od pani doktor, że stan jest bardzo krytyczny i trzeba poinformować najbliższą rodzinę, bo nie wiadomo czy przeżyję, zamknęła się w pomieszczeniu, w którym przez prawie trzy godziny przeprowadziła najprawdopodobniej najprawdziwszą modlitwę swojego życia. Przypomniała sobie, że jest osobą wierzącą, wypowiedziała na głos to wszystko co było w naszym życiu – złego i dobrego. Była rozpacz, lament, bluźnierstwa, obietnice, pretensje – było wszystko. Ponazywała wiele rzeczy po imieniu. Całą rozmowę z Panem Bogiem zakończyła stwierdzeniem, że jeśli to jest taka wola, i ma mnie zabrać – przyjmie to, ale prosi Go o jedno – jeśli tak się stanie, żeby nauczył ją z tym żyć, bo jej się wydaje, że nie będzie umiała. I wtedy dopiero pojechała do domu, wzięła prysznic, poczuła wewnętrzny pokój. Rano obudził ją telefon od pani doktor, która dzień wcześniej poinformowała, że stan jest krytyczny. Telefon był z wiadomością, że jest dobrze. Pani doktor tego nie umiała wytłumaczyć, ale było dobrze. Z perspektywy czasu to wydarzenie oceniamy jako cud.

 

Wiele osób modliło się o Pana powrót do dobrego zdrowia. Odczuwał Pan tę modlitwę?

 

Chcę podkreślić istotę i wagę modlitwy wstawienniczej. Wiem, że wielu ludzi modliło się o moje zdrowie. Żona zamawiała msze św.  To wszystko przyniosło niesamowity skutek. Stał się cud! Nie mogliśmy zaprzepaścić tej łaski. Dopiero po moim przebudzeniu, kiedy dochodziłem do siebie Dorota powiedziała mi o tym, co się wydarzyło. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Od tej chwili pięknie zaczął działać Pan Bóg, podsyłał różne osoby, książki… Dzięki osobom, które zaczęły się koło nas pojawiać – zaczęliśmy się zbliżać się jeszcze bardziej do Pana Boga. Zaczęliśmy zadawać sobie pytania: Kim jesteśmy? Kim dla nas jest Pan Bóg?

 

W jaki sposób działał Pan Bóg? 

 

Na przykład w naszym życiu pojawiły się siostry klaryski, kapucynki. Niby przypadkowo, ale to było ewidentne działanie Pana Boga. Na fizykoterapii była siostra klauzurowa (w regule zakonu jest zapisane kiedy mogą opuszczać klasztor, np. sprawy związane ze zdrowiem). Dowiedziała się w rejestracji, że mieszkam na tej samej ulicy co ona. Podeszła, zapytała czy mogę ją podwieźć. Nie wiedziała, że jestem aktorem. I tak oto zaczęła się nasza znajomość z s. Grażyną.

 

Czyli nie ma Pan żalu do Pana Boga, raczej wdzięczność?

 

Wdzięczność. Wierzę w to, że Panu Bogu na nas zależało. Zaczął uzdrawiać. Miałem bardzo ciężkie obrażenia, w ciągu pół roku doszedłem do zdrowia. To jest kolosalny postęp. Miałem skomplikowane  złamanie nogi, rozpatrywano też amputację. Nagle wyszedł facet, który – widzi Pani, normalnie funkcjonuje, jest w dobrej formie – jeżdżę na nartach, pływam, skaczę, biegam, gram w siatkówkę. Za uzdrowieniem duszy, o którą najbardziej chodziło Panu Bogu, szło też uzdrowienie ciała. Przysłowie głosi: W zdrowym ciele – zdrowy duch, a ja mówię: W zdrowym duchu – zdrowe ciało.

 

Kiedy nastąpił ten przełomowy moment zwrócenia się do Pana Boga?

 

Łaska tego wypadku polegała na tym, że zostaliśmy niejako – szczególnie Dorota, postawieni pod murem. Doszło do spiętrzenia wydarzeń i takiego momentu życia każdego z nas, że zwłaszcza Dorota nie miała wyjścia i musiała się zwrócić do Wyższej Instancji. Nagle sobie przypomniała, że jest Ktoś taki jak Bóg. Wierzyła przecież w Kogoś takiego, kto jest ponad wszystkim. Znalazła się w takiej sytuacji, która ją – jako człowieka – przerosła. Nam się ciągle wydaje, że nad wszystkim panujemy, wszystko kontrolujemy, że jesteśmy władcami życia, kierujemy nim. Nic bardziej złudnego. Dorota w tym czasie przeszła jakby szybki kurs prawdy o nas. Znalazła się w sytuacji, kiedy zobaczyła, że naprawdę nic nie jest od nas zależne. Jedynym kierunkiem, w który mogła się zwrócić był Pan Bóg.

 

Jak Pan rozumie miłość?

 

Miłość jest tak wielkim pojęciem, nieograniczonym, że nie sposób go wytłumaczyć. Tak jak nie możemy do końca zrozumieć i wytłumaczyć Pana Boga, który jest Miłością. Miłość jest jakby światłem w nas, które może promieniować, ale trzeba wejść w relację z Panem Bogiem. Bez tego otwarcia na Niego nigdy nie będziemy w stanie choć minimalnie pojąć czym jest miłość naprawdę.

 

Niekiedy błędnie myli się miłość z uczuciem…

 

Uczucie w pewnym momencie się kończy, a prawdziwa miłość nigdy się nie skończy. Uczucie jest częścią miłości, które pojawia się na początku. Nie raz pomaga nam rozeznać czy to jest “ta” osoba. Tak było w naszym przypadku – w pewnym momencie uczucie zaczęło się wypalać, zaczęliśmy się błąkać, zwyciężał egoizm. Każde z nas było niezależne, ale z drugiej strony coś nas do siebie pchało. Brakowało nam odniesienia do Pana Boga. Żyliśmy w iluzji miłości.

 

Przeczytałam kiedyś, że Pan Bóg dopuszcza do nas tylko tyle ile możemy udźwignąć…

 

Pan Bóg dopuszcza do nas różne sytuacje. Pokazuje, że bez Niego zginiemy. I choćby śmierć później przyszła – wierze, ze nie zginę. To wspaniale i pełne tajemnicy w naszej wierze aby nasze życie rozpatrywać w kontekście życia wiecznego. Pan Jezus jest żywy, tylko nie możemy tego pojąć, objąć, bo ciągle jesteśmy w doczesności, w zewnętrzności. Wszystkiego chcemy się dowiedzieć, zrozumieć, dotknąć. Pan Bóg nas zachęca, żeby totalnie wejść w głębię Miłości. Żeby zaufać i zawierzyć – wydaje mi się, że to sens naszej wiary. Święty Jan Paweł II w swoim pontyfikacie zaufał Jezusowi, i zaufał Maryi. Wydaje mi się, że to zaufanie jest najtrudniejsze w naszej wierze.

 

Może właśnie w codziennym pośpiechu zapominamy, że należy troszczyć się także o ducha?

 

Wiele pracy poświęcamy naszej zewnętrzności – żeby osiągnąć sukces, być dobrym tatą, mamą. To jest bardzo dobre, ważne, ale nie najważniejsze. Często zapominamy o naszym duchu. Trzeba wejść w głęboką więź z Panem Jezusem, aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Zgłębianie Słowa Bożego, angażowanie się w życie Kościoła, korzystanie z sakramentów – moim zdaniem w to trzeba angażować się z takim samym natężeniem jak w naszych codziennych obowiązkach. Życie duchowe powinno napędzać codzienne nasze życie. Wtedy wszystko miałoby właściwy wymiar. Wiem, że jest to trudne.

 

Zaufanie Panu Bogu, zdanie się na Jego wolę – łatwo powiedzieć, ale o wiele trudniej rzeczywiście tak żyć…

 

Pan Bóg po to przyszedł na świat, abyśmy próbowali Go naśladować i nie zatracili życia wiecznego. Nie znaczy to, że przypadkiem nie wpadniemy w jakieś pułapki. Nawet jeśli tak się stanie – ale będziemy z Nim – On nas przez to przeprowadzi. On nas uzdrowi, uleczy, nie da nam zatracić życia wiecznego.

 

Od razu chętnie Pan to wszystko przyjmował?

 

Nie chciałem przyjąć tych darów, zamykałem się. Siła Kościoła przejawia się w tym, że jeśli przyjęliśmy chrzest, inne sakramenty, to nawet jeśli wcześniej byliśmy na bakier – każde, nawet minimalne otwarcie się na Niego  daje potężne łaski. Zawsze możemy powrócić. Chrzest jest zaszczepieniem w nas życia wiecznego. W razie problemów wynikających z kruchości i słabości naszego jestestwa otrzymaliśmy na początku trzeciego tysiąclecia niezwykłą pomoc w postaci kult Bożego Miłosierdzia. Jest to dla nas podpowiedź, że nawet jak jesteśmy w bagnie, to Pan Jezus nas wyciągnie.

 

Któregoś wieczoru kiedy dzwoniłam, telefon odebrała Pana żona. Powiedziała: “Mąż siedzi z dzieckiem nad matematyką”. Czym dla Pana jest ojcostwo?

 

Przyjście Klary było dla nas cudem. O dziecko staraliśmy się kilka lat… Wiedzieliśmy, że naturalną konsekwencją sakramentu małżeństwa, którym On nas złączył – jest pragnienie potomstwa. Mieliśmy bardzo dużo przeszkód, również duchowych… Dużo było naszej grzeszności jeszcze sprzed czasu nawrócenia, ale zły duch zawsze przegrywa z Panem Jezusem, z Duchem Świętym i z Kościołem. Zadania, które stoją przed nami to przekazać Klarci na ile można co to jest miłość. Wiemy, że miłości nie da się nauczyć, miłość trzeba świadczyć. Wierzę, że w tej miłości jesteśmy. Zapewnia nam to sakrament małżeństwa i relacja z Panem Jezusem.

http://www.wwwwww.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,989,otrzymalismy-laske-powrotu-do-wiary.html

******

Człowiek – istota współczująca

Stanisław Biel SJ

(fot. shutterstock.com)

Naśladować Jezusa Dobrego Samarytanina oznacza mieć litość i współczucie, wlewać w ludzkie rany oliwę i wino miłości, brać bliźniego na ramiona i nieść go.

 

Dwa przykłady

 

W dniu 6 kwietnia 1994 roku samolot przewożący prezydenta Ruandy został zestrzelony w okolicach Kigali. Wydarzenie to stało się początkiem jednego z najdramatyczniejszych wydarzeń w dziejach współczesnego świata. Ruanda stała się areną krwawej i brutalnej wojny domowej pomiędzy zamieszkującymi ten kraj społecznościami Tutsi i Hutu. Przy bezczynności świata zachodniego w Ruandzie śmierć poniosło około miliona osób.
Te historyczne wydarzenia stały się kanwą filmu Terry’ego George’a Hotel Ruanda (2004). Akcja filmu oparta jest na faktach. Opowiada o Paulu Rusesabaginie, który uratował przed pewną śmiercią 1268 członków plemienia Tutsi. Rusesabagina, który był kierownikiem hotelu, wykorzystał znajomości z wpływowymi ludźmi, których poznał w pracy, dla ratowania zagrożonych śmiertelnym niebezpieczeństwem ludzi. Kiedy reszta świata pozostała niemal bezczynna, Rusesabagina pokazał, w jaki sposób jeden dobry człowiek może wpłynąć na losy świata.
Inną znaczącą postacią, która miała wpływ na losy świata jest Nelson Mandela, pierwszy czarnoskóry prezydent Republiki Południowej Afryki, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Mandela to również jeden z przywódców ruchu przeciw apartheidowi, który walcząc o prawa czarnoskórych mieszkańców RPA spędził w więzieniu dwadzieścia siedem lat. Po odejściu na emeryturę zaangażował się w sprawy społeczne.
W roku 1995 utworzył Fundację Nelsona Mandeli na rzecz Dzieci (Nelson Mandela Children’s Fund) której celem jest organizowanie projektów edukacyjnych, pomoc dla dzieci niepełnosprawnych, chorych na AIDS, wspieranie dzieci szczególnie uzdolnionych, nie tylko w RPA, ale także w innych krajach afrykańskich. Fundacja opiekuje się dziewięciu tysiącami zakażonych dzieci.
Przykład Rusesabaginy i Mandeli pokazuje, jak wiele może zdziałać jeden człowiek, który w życiu kieruje się zasadą współczucia.
Człowiek – istotą współczującą
Dzisiejszy świat jest jedną globalną rodziną. Przepływ informacji łączy w jednej chwili ludzi całego świata. W każdej sekundzie słyszymy o tragediach, które dotykają poszczególnych ludzi, wspólnoty czy całe społeczności.
Zwykle na tragedie, które dzieją się w świecie reagujemy z pewnym emocjonalnym dystansem. Być może, wyzwalają w nas nutę współczucia, gdy siedzimy w wygodnym fotelu przed telewizorem. Ale najczęściej nas to nie dotyczy. Trzeba dopiero tragedii najbliższych, aby zrodziło się prawdziwe współczucie.
Życie z Bogiem w świecie wymaga umiejętności współczucia. Gdy zapytano obecnego XIV Dalajlamę Tenzina Gjatso o najistotniejszą wartość, jakiej potrzebuje współczesny świat, odpowiedział bez wahania: współczucie.
“Współczucie należy do istoty i natury człowieka jako osoby, dlatego możemy powiedzieć, że człowiek jest z natury istotą współczującą” (Leonardo Boff).
W buddyzmie współczucie należy do najwyższych cnót i najważniejszych doświadczeń. Podczas gdy asceza pozwala uwalniać się od świata i cierpienia, jakie wiąże się z różnymi formami przywiązań, współczucie pozwala podjąć odpowiedzialność za świat. Współczucie nie jest tylko sentymentalnym ani pobożnym uczuciem, które rodzi się z doświadczenia cierpienia innych. Jest raczej umiejętnością dzielenia z innymi swoich uczuć. W efekcie prowadzi do działania.
Współczucie wymaga obumierania wygórowanym oczekiwaniom własnego ja, pokonywania egoizmu, narcyzmu i pychy. Wymaga wychodzenia z własnego wąskiego kręgu, by wejść w świat drugiej osoby, cieszyć się jej radościami, cierpieć z nią, towarzyszyć i wspomagać w trudnych chwilach. Współczucie wypływa z miłosiernej miłości.
Święty Marek opisując relację Jezusa wobec potrzebujących używa słowa “zlitował się nad nimi” (gr. esplaghnisthe). Słowo litość nie ma w tym przypadku znaczenia pejoratywnego. Oznacza: “wzruszył się”, albo jeszcze mocniej – “wzburzyły się Jego wnętrzności, wzburzyło się Jego serce”. To słowo odnosi się do “łona macierzyńskiego” (rehem), do miłości matczynej, do “wnętrzności” (rahamim). Jezus kochał jak matka, całkowicie bezinteresownie, litował się nad potrzebującymi, rozmawiał z nimi, nauczał, uzdrawiał, karmił, spełniał ich oczekiwania. Dzielił się nie tylko pokarmem, ale również słowem, swoim czasem, Sobą. Bóg w Jezusie jest Bogiem współczującym i cierpiącym wraz z ludźmi, którzy są w potrzebie.
Dwie najpiękniejsze przypowieści Jezusa, które przekazał ewangelista Łukasz ukazują istotę współczucia. W przypowieści o miłosiernym Ojcu (Łk 15, 11-32) Jezus namalował serce Boga; serce cierpiące z powodu odejścia człowieka i przepełnione wzruszającą miłością na widok powrotu zagubionego. Bóg w przypowieści Jezusa “ma w sobie coś z tego pośpiechu, z tej przesady, z tego pójścia ponad, z tego szaleństwa miłości, z serca dotkniętego i zranionego” (C. M. Martini).
Miłość Boga jest nieskończenie cierpliwa. Gdy odchodzimy, wybieramy własną drogę i własne szczęście, Bóg nie pozostaje w zgorzkniałym, pretensjonalnym oczekiwaniu. Współczujące serce Boga towarzyszy nam w drodze, dręczy i prowokuje do refleksji i powrotu. A gdy wracamy wnętrzności Boga poruszają się z powodu wzruszenia, wewnętrznej radości, nadmiernej czułości, miłości.
Istotą współczucia jest umiejętność odwrócenia się od siebie, od własnego ja, by zwrócić się ku drugiemu, ku ty. Najtrafniej wyraża to przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 30-37). Pewien człowiek został mocno poszkodowany przez zbójców, którzy ograbili go ze wszystkiego, zadali mu ciosy i porzucili. Pozbawili go własnej godności, a niewiele brakowało, by odebrali mu również życie.
Przed taką sytuacją zostają postawieni kapłan i lewita, którzy znajdują się na tej samej drodze. Kapłan i lewita stoją wobec dylematu. Potrzebujący człowiek jest na wpół żywy. Gdyby zmarł w momencie pomocy, zgodnie z obowiązującym prawem, naraziłoby ich to na nieczystość, skażenie. Wobec takiego dylematu interpretują prawo na swoją korzyść. Nie brudzą rąk, skrupulatnie przestrzegają przepisów prawa i pozostawiają człowieka bez pomocy.
Wobec tej samej sytuacji stoi Samarytanin. Jednak on przełamuje mur wątpliwości. Nie przejmuje się sobą i swoją czystością bądź nieczystością. Jego wnętrzności poruszyły się z powodu współczucia, miłosierdzia. Podchodzi do potrzebującego, obwiązuje jego rany i zalewa oliwą i winem. Są to gesty wyrażające bliskość wewnętrzną więź, troskę. Najważniejszy jest pierwszy gest – przełamanie murów własnego egoizmu. Cała reszta przychodzi sama. Jeden szlachetny czyn rodzi następny. Samarytanin nie tylko sam angażuje się w troskę o pomoc biednemu człowiekowi, ale angażuje w nią innych, struktury społeczne.
Puenta przypowieści jest zaskakująca. Bliźnim nie jest pobity człowiek, którego dotknęło nieszczęście, ani lewita czy kapłan. Bliźnim jest Samarytanin, człowiek, który stał się najbliższy potrzebującemu. Bliźnim jest każdy, kto umie współczuć, kto staje się bliski człowieka będącego w potrzebie.
Ojcowie Kościoła interpretują przypowieść w sposób symboliczny. Miłosiernym Samarytaninem jest sam Jezus, który opatruje rany każdego potrzebującego, obolałego i obumarłego człowieka, a następnie bierze go na swoje ramiona i niesie jak dobry pasterz poranioną owcę.
Naśladować Jezusa Dobrego Samarytanina oznacza mieć litość i współczucie, wlewać w ludzkie rany oliwę i wino miłości, brać bliźniego na ramiona i nieść go. Bóg jednak nie żąda, byśmy zajmowali się bliźnim nieustannie i dźwigali ciężar ponad siły. Do nas należy odstawić go do najbliższej gospody.
Współczucie jest drogą do zbawienia i kryterium życia wiecznego. W przypowieści o Sądzie Ostatecznym Jezus dzieli ludzi na dwie grupy; jedni dostępują wiecznego szczęścia przebywania z Bogiem, inni pozostają na zewnątrz. Kluczem podziału jest relacja z Bogiem, która urzeczywistnia się w codzienności poprzez współczucie, miłosierdzie i miłość:

 

“Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!

Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu,
a przyszliście do Mnie”.
Wówczas zapytają sprawiedliwi: “Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? Spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? Lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?”. A Król im odpowie: “Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście to czynili” (Mt 25, 34-40).

 

 

Więcej w książce: Gdzie jest Bóg w zagubionym świecie? – zobacz

Duchowość

GDZIE JEST BÓG W ZAGUBIONYM ŚWIECIE?

GDZIE JEST BÓG W ZAGUBIONYM ŚWIECIE?

Stanisław Biel SJ

Kod: 51600
Stara cena: 16.00 zł

Tylko 14,40 zł

Książka Gdzie jest Bóg w zagubionym świecie? jest poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie o sposób obecności Boga w świecie współczesnym. Wychodząc od fundamentalnych rozważań na temat świata stworzonego, w tym doświadczenia grzechu, Bożego planu i dzieła Odkupienia, przez refleksje o objawiającym się Bogu, Autor stawia egzystencjalne pytania o ślady obecności Boga, sens cierpienia i śmierci, więź człowieka z Bogiem oraz wynikające z niej nawrócenie, szczęście, zdolność przebaczania i zaufanie.

W czasach obecnych, gdy promowane są wartości i modele szczęścia, które dostarczają silnych wrażeń zmysłowych, natomiast zaniedbują ducha, a nawet rujnują wewnętrznie człowieka, książka podpowiada jak nie zagubić się i nie stracić nadziei.

Stanisław Biel SJ, Gdzie jest Bóg w zagubionym świecie? Wydawnictwo WAM, Kraków 2009, ss. 165.

Ks. Stanisław Biel – jezuita, dyrektor Domu Rekolekcyjnego w Zakopanem. Niegdyś duszpasterz jezuickich parafii, później kierownik duchowy i rekolekcjonista. Autor wielu książek o tematyce religijnej.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1001,czlowiek-istota-wspolczujaca.html

*****

Czy myślisz o Bogu w sposób magiczny?

2ryby

ks. dr Krzysztof Niedałtowski

Czy w XXI wieku można się jeszcze spotkać z myśleniem magicznym? Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym czym się różni religia od magii? Jakim rodzajem języka się posługują? Czy przypadkiem nie myślisz o Bogu w sposób magiczny?

Myślenie magiczne jest ciągle obecne, nawet wśród współczesnych osób wierzących. Pokusa wykorzystania magii w naszym życiu religinym jest ogromna. Warto przyjrzeć się różnicom pomiędzy religią a magią. Zarówno w religii, jak i w magii, uznaje się obecność istoty wyższej, która ma wpływ na nasze losy. Jednak różni je i język, którym się do tej istoty zwracamy, jak i samo nasze podejście i nastawienie. Warto się zastanowić nad tym, jaki mamy stosunek do Pana Boga, czy nie traktujemy go przypadkiem, jako istotę magiczną, którą możemy wykorzystać do naszych celów.

http://2RYBY.PL Czy w XXI wieku można się jeszcze spotkać z myśleniem magicznym? Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym czym się różni religia od magii? Jakim rodzajem języka się posługują? Czy przypadkiem nie myślisz o Bogu w sposób magiczny?

Myślenie magiczne jest ciągle obecne, nawet wśród współczesnych osób wierzących. Pokusa wykorzystania magii w naszym życiu religinym jest ogromna. Warto przyjrzeć się różnicom pomiędzy religią a magią. Zarówno w religii, jak i w magii, uznaje się obecność istoty wyższej, która ma wpływ na nasze losy. Jednak różni je i język, którym się do tej istoty zwracamy, jak i samo nasze podejście i nastawienie. Warto się zastanowić nad tym, jaki mamy stosunek do Pana Boga, czy nie traktujemy go przypadkiem, jako istotę magiczną, którą możemy wykorzystać do naszych celów.

Zdjęcia: Daniel Brzezina, ks. Bartłomiej Kot
Montaż: Daniel Brzezina
Muzyka: Chris Zabriskie
Zdjęcia Ziemii: Video courtesy of the Earth Science and Remote Sensing Unit, NASA Johnson Space Center, Aurora Australis over Indian Ocean, Aurora Borealis over Eastern North America
http://eol.jsc.nasa.gov/Videos/CrewEa…

Szczególne podziękowania kierujemy do Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego za umożliwienie nagrań.

 

 

********

Inwazja zabobonu

Alina Petrowa-Wasilewicz / KAI / psd

(fot. megaul/flickr.com/CC)

Człowiek współczesny charakteryzuje się tym, że nie chce brać odpowiedzialności za swoje życie i nie chce korzystać z daru wolności. Efektem tego jest poszukiwanie prostych odpowiedzi, nie wymagających wysiłku, dotyczących naszej egzystencji.

 

100 tysięcy osób, trudniących się magią i ezoteryką, rynek szacowany na 2 mld złotych. Dotychczas wróżbiarstwo i czary egzystowały na marginesie oświeconego społeczeństwa. Dziś zakładane są szkoły dla wróżbitów, a kanały tematyczne, portale z horoskopami i sklepy ezoteryczne traktowane są jak jeden z wielu rodzajów biznesu – tyle, że prężnie się rozwijających. – To wynik deficytu racjonalnego myślenia – mówi prof. Łukasz Turski, który dwa lata temu zainicjował “List w obronie rozumu” zawierający protest przeciw wpisaniu na listę zawodów wróżbitów i magów.

 

Biznes nade wszystko
Horoskopy i wróżby stały się częścią kultury masowej. W tabloidach codziennie można przeczytać co przydarzy się dzisiaj skorpionowi, wodnikowi czy baranowi, w telewizjach śniadaniowych spragnieni poznania przyszłości widzowie też mają szansę zapoznać się z prognozami. W prasie ogłaszają się rozmaite wróżki, w większych miastach nieźle prosperują sklepy ezoteryczne, w których można kupić talizmany, karty tarota, runa.

 

Jednak sfera, która była wstydliwie pomijana lub bagatelizowana coraz bardziej uzyskuje prawa obywatelskie. W 2009 roku Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wpisało zawód wróżbity i bioenergoterapeuty na listę zawodów. Departament Rynku Pracy w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej na pytanie KAI wyjaśniło, że “Zawód wróżbity jest zawodem ujętym w klasyfikacji zawodów i specjalności regulowanej rozporządzeniem Ministra Pracy i Polityki Społecznej z 27 kwietnia 2010 r. w sprawie klasyfikacji zawodów i specjalności dla potrzeb rynku pracy oraz zakresu jej stosowania i posiada kod zawodu 516102”.

 

Projekt wpisania na listę zawodów wróżbitów potępiło 300 naukowców, w przeważającej liczbie fizyków, którzy wystosowali do ówczesnej szefowej resortu min. Jolanty Fedak “List w obronie rozumu”. “Uważamy za skandaliczne umieszczenie na tej liście szeregu profesji nie mających nic wspólnego z cywilizacją XXI w., a już na pewno z oficjalnie głoszoną przez Rząd RP ideą tworzenia społeczeństwa opartego na wiedzy” – czytamy w liście, pod którym podpisało się ponad 5 tys. osób.

 

“Na skutek światowych zawirowań gospodarczych Polska znalazła się w sytuacji, z której wyjście będzie niezwykle trudne. Nie pomogą nam w tym wróżbici i szamani, ale inżynierowie, naukowcy, nauczyciele, lekarze i wszyscy ciężko pracujący ludzie różnych zawodów. Umieszczenie ich na tej samej liście co astrologów i refleksologów przez konstytucyjne władze Polski, uważamy za obrazę” – stwierdzili uczeni.

 

Protest naukowców nic nie dał. Horoskopy zaś pojawiają się już nie tylko w tabloidach, ale również w poważnych mediach opiniotwórczych. Dzięki nim czytelnicy mogli dowiedzieć się jaki będzie rok 2011 w polityce i co mówią gwiazdy o najważniejszych osobach w państwie. W 2010 roku drukowano przepowiednie o wynikach wyborów – prezydenckich i samorządowych. W mediach politycy mówią publicznie o układzie gwiazd i wyznają pod jakim znakiem się urodzili. Wydaje się więc, że także elity zaaprobowały obecność horoskopów i astrologów w przestrzeni publicznej.

 

Toteż biznes ezoteryczny kwitnie, otwierane są szkoły kształcące przyszłych wróżbitów. Aby zostać dyplomowanym przepowiadaczem przyszłości należy ukończyć dziewięciomiesięczny kurs, za który płaci się blisko 1,4 tys. złotych.

 

Zainteresowani naukami tajemnymi mają do wyboru dwa kanały tematyczne w TV, liczne infolinie, możliwość zamówienia codziennego horoskopu. Około 7 mln Polaków korzysta z usług wróżbiarzy i bioenergoterapeutów. W branży są już osoby, cieszące się opinią świetnych specjalistów, chwalących się, że osiągają 100 proc. trafności. Ostatnio wielką karierę medialną robi wróżbita, który od kilku lat prowadzi salon ezoteryczny w swoim rodzinnym mieście. Przyszłość wróży na poczekaniu, wystarczy zatelefonować i zadać jedno pytanie. W ciągu godziny potrafi “obsłużyć” 50 i więcej osób. Na jego stronie internetowej zamieszczony jest cennik usług: wróżba podstawowa – 140 zł, wróżba na drugą osobę (bez zdjęcia) – 120, doradztwo biznesowe, wgląd runiczny w podłączenie osoby – 60 zł, analiza duszy i kolejność wcieleń – 60 zł, sprawdzenie zaszłości karmicznych – 60 zł, przekaz od aniołów – 40 zł. W mediach wróżbita chwalił się, że zaczął już wyjeżdżać na urlop do egzotycznych krajów. Biznes rozwija się znakomicie.

 

Biuro prasowe Ministerstwa Pracy poinformowało KAI, że nie posiada danych dotyczących dokładnej liczby osób uprawiających zawód wróżbity. Odsyła do GUS, który opracowuje informacje w cyklu 2-letnim, ale specjaliści od rynku zatrudnienia uważają, że jest ich ok. 100 tys. (księży katolickich – diecezjalnych i zakonnych – jest w Polsce ok. 30 tys.)
Upadek rozumu
Prof. Łukasz Turski, inicjator listu “W obronie rozumu” uważa, że ogromna popularność horoskopów i przepowiedni świadczy o wielkim deficycie racjonalnego myślenia. “Szkoły nie uczą racjonalnego myślenia, opartego na racjonalnym postrzeganiu rzeczywistości” – ocenia naukowiec. Nie potrafi pojąć, jak ludzie żyjący w XXI w. mogą dać wiarę magowi z telewizji, który twierdzi, że postawioną przed ekranem butelkę wody zamieni w panaceum na wszystkie choroby?

 

“Przeciętny, racjonalnie myślący człowiek nawet jeśli wierzyłby, że nakładanie rąk uzdrowiciela może wywierać dobroczynny wpływ, wiedziałby, że nie może to działać przez telewizor, który przekazuje jedynie promieniowanie elektromagnetyczne. Racjonalne myślenie chroni przed tego typu sensacjami” – podkreśla. Ubolewa, że dużą i niedobrą rolę w popularyzacji ezoteryki odgrywają media. “Jeśli to robią tabloidy, można to uznać za część ich strategii, ale jeśli opiniotwórcze radio publikuje długą rozmowę z osobą, która zajmuje się tzw. «intuicyjnym tarotem», to też jest w tym głęboki bezsens, gdyż część słuchaczy bezkrytycznie uznaje to za prawdę”.

 

A ponadto – jest to dobry towar. “Horoskopy dobrze się sprzedają i jeśli jest wolna kolumna zawsze można ją zająć przepowiedniami. Przepowiednie Nostradamusa zawsze zostaną opublikowane” – stwierdza prof. Turski. Wspomina dobrego dziennikarza gospodarczego, który jest zwolennikiem UFO. “Jeżeli człowiek nauczy się, jak działają prawa przyrody, to nie zaaprobuje takich informacji” – mówi profesor. Zdumiewa go też, że w głowach współczesnych ludzi może egzystować mieszanka wiedzy racjonalnej i wiary w gusła. Jak można to połączyć? – To pytanie do socjologów, psychologów, psychiatrów – stwierdza.
Słabość psychiki
Potrzeba bezpieczeństwa, ukryty lęk przed przyszłością, mechanizm obronny – psycholog z Katowic Ewa Kusz wylicza powody, dla których wróżbici i magowie cieszą się tak wielką popularnością. Z jej obserwacji wynika, że osoby, którym brakuje stabilności psychicznej, szukają bezpieczeństwa i kogoś, kto zaopiekowałby się nimi, kto dałby im jakąś wiedzę o przyszłości i gwarancję, że nie będzie ona nie do udźwignięcia. – Wróżbici powodują, że przyszłość jest bardziej przewidywalna, mniej groźna – mówi Ewa Kusz.

 

Jej zdaniem ujawnia się tu także fakt, że bardzo wiele osób jest niedojrzałych, gdyż ani dom, ani system edukacyjny do niej nie przygotowują.

 

“Człowiek współczesny charakteryzuje się tym, że nie chce brać odpowiedzialności za swoje życie i nie chce korzystać z daru wolności. Efektem tego jest poszukiwanie prostych odpowiedzi, nie wymagających wysiłku, dotyczących naszej egzystencji” – mówi ks. Bogdan Bartołd, wieloletni duszpasterz akademicki, obecnie proboszcz katedry warszawskiej. – “Jeśli nam się coś nie udaje, żeby się nie stresować łatwiej nam przyjąć, że jesteśmy zdeterminowani, nie mamy więc wpływu na nasze życie, gdyż «wszystko jest zapisane w gwiazdach». Czarny kot, Jowisz, Saturn czy krokodyl w buszu determinuje wypadki naszego życia, a jednocześnie szukamy namiastek – nadzieję, że coś nam się w życiu uda, ale bez większego wysiłku. A wróżbici i magowie wchodzą w pustkę aksjologiczną i chaos, które otaczają współczesnego człowieka” – stwierdza duchowny.

 

“W sytuacji zagubienia ludzie korzystają z takich usług – wtóruje mu prof. Turski. – “I będzie się rozwijać, gdyż dzieje się tak zawsze, gdy społeczeństwo jest w stresie i panuje chaos, a tak obecnie w Polsce jest. Spora część ludzi jest zagubiona i nie wie, co ze sobą począć, zwraca się więc do «sektora ezoterycznego». Naukowiec zwraca uwagę, że ta ucieczka przed strachem nie jest tylko polskim zjawiskiem – wiara w magię szerzy się w całej naszej cywilizacji, ufundowanej kiedyś na rozumie.
Co się dzieje z twoją wiarą?
Katechizm Kościoła Katolickiego jest kategoryczny – zakazuje zabobonu i bezbożności, gdyż pierwsze przykazanie zabrania oddawania czci innym bogom poza Jedynym Panem. A zabobon to rodzaj wynaturzonej religijności. Równie kategorycznie Katechizm odnosi się do wróżbiarstwa. W kanonie 2116 stwierdza się, że wszystkie formy wróżbiarstwa, korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnienie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium, noszenie amuletów, są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i nad ludźmi, a jednocześnie są pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Wszystkie te praktyki są sprzeczne z czcią i szacunkiem należnych wyłącznie Bogu i nic je nie usprawiedliwia – nawet szlachetne intencje, np. chęć zapewnienia komuś zdrowia. “Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich”.

 

Zdaniem ks. Bartołda szerzenie się ezoteryki w społeczeństwie, którego większość należy do Kościoła katolickiego, świadczy o zeświecczeniu i desakralizacji życia. “Człowiek wierzący ofiarowuje swoje życie i trudności Panu Bogu i wie, że zaprasza On do współpracy w przezwyciężeniu jego lęków. A kiedy pojawia się lęk? – Gdy nie ufamy Bogu, że On jest zawsze z nami obecny. To odruch pogański, i trzeba jasno powiedzieć, że coraz więcej ludzi popada w pogaństwo. Nieraz patrzymy z wyższością na ludy pierwotne, a zachowujemy się tak samo, niczym się od nich nie różnimy. Odejście od chrześcijaństwa to odejście od racjonalizmu, od myślenia, popadania w sferę emocji. Jest to regres cywilizacyjny, cofnięcie w rozwoju” – mówi duchowny.

 

Ewa Kusz także dostrzega zależność między słabnącą wiarą osobistą i poszukiwaniem oparcia u wróżbitów i astrologów. Bóg uczy ufności, a przynależność do wspólnoty daje oparcie psychiczne. Im mniej wiary, tym więcej lęków. A ezoteryka wypełnia też pustkę, jaką wytwarza zanikająca wiara lub jej całkowity brak – jest jej daleką namiastką.

 

Ks. Bartołd uważa, że inwazja zabobonu i irracjonalizmu jest szczególnym wyzwaniem dla duszpasterzy. Powinni oni prowadzić intensywną akcję edukacyjną i uczyć modlitwy i ufności do Boga. – Pytałem nieraz studentów – członków duszpasterstwa akademickiego. Komu wierzysz i kogo uważasz za Pana swojego życia? – Jeśli wierzysz w horoskop, a nie w Osobę Pana Jezusa, musisz sobie zadać pytanie do czego dążysz, co chcesz w życiu osiągnąć? Czasami mówiłem łopatologicznie – czy 13-go idziesz na uczelnię? Czy nie sądzisz, że to Pan Bóg cię tam posyła niezależnie od daty w kalendarzu, bo chce żebyś robił coś dobrego, uprawiając w przyszłości konkretny zawód? Jeśli masz już taki sposób myślenia zastanów się, co się z tobą dzieje. Co się dzieje z twoją wiarą?

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,717,inwazja-zabobonu.html

******

Nałóg Internet

Meszuge

(fot. shutterstock.com)

Czym jest uzależnienie? Definicji jest pewnie całe mnóstwo, ale można przyjąć, że jest to nabyta potrzeba zażywania określonej substancji (lub wykonywania jakiejś czynności), tak silna, że przekracza ona możliwości kontroli osoby uzależnionej. Uzależnienia się nie dziedziczy, choć nie ulega wątpliwości, że wzorce zachowań wyniesione z domu rodzinnego mają tu jednak pewne znaczenie. Uzależnienie jest chorobą.

 

Wbrew pozorom nie świadczy o braku silnej woli, odpowiedzialności, czy o słabości charakteru. Co więcej, uzależnień nie rozpatrujemy w kategoriach moralnych.

 

Uzależnienie od środków chemicznych zmieniających świadomość (tytoń, alkohol, narkotyki, leki itp.) znane jest od bardzo dawna, jednak pierwszym uzależnieniem, które nie wymaga przyjmowania substancji chemicznej było chyba uzależnienie od gier. Po nim przyszły następne. Siecioholizm jest najmłodszym z nich, ale i historia komputerów osobistych i internetu nie jest specjalnie długa. Poza tym, dochodzi tu jeszcze jeden element – nieustanne, dynamiczne zmiany. Jeśli jeszcze kilkanaście lat temu można było zakładać, że dostęp do Internetu umożliwia komputer, to w chwili obecnej wystarczy do tego celu większość telefonów komórkowych. W roku 2010 lub 2011 przekroczona została w Polsce magiczna bariera 50% – tylu bowiem Polaków uzyskało, w domu lub miejscu pracy, stały dostęp do internetu. Wydaje mi się jednak, że statystyki nie ujmują dostępu do internetu uzyskiwanego za pomocą telefonów, smartfonów itp.

 

W chwili obecnej, uzależnienie od komputera czy internetu w ICD-10 (Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych) nie jest jeszcze opisane jednoznacznie. W związku z tym diagnozuje się je zwykle jako F63.9 (zaburzenia nawyków i popędów, nie określone). Tym niemniej, opisane lepiej czy gorzej, mniej czy bardziej dokładnie, uzależnienie takie jest już, niestety, powszechnym zjawiskiem.

 

Zanim dokumenty Światowej Organizacji Zdrowia dogonią życie (być może już w ICD-11), spotykać się będziemy z rozmaitymi określeniami. W pracach amerykańskich, w chwili obecnej chyba jedynych tak poważnie traktujących temat, spotkać można następujące terminy: Internet Addiction Disorder, Internet Addiction Syndrome, Internet Abuse, Compulsive Internet Use, Pathological Internet Use i wiele innych. W Polsce prof. Andrzej Jakubik proponuje Zespół Uzależnienia od Internetu (ZUI), a wybitny specjalista w dziedzinie leczenia uzależnień, doktor Tadeusz Woronowicz – siecioholizm, i przy tej nazwie może pozostańmy.

 

W sieciowym gąszczu

 

Jednym z najważniejszych współczesnych badaczy siecioholizmu jest dr Kimberly Young, psycholożka z University of Pittsburgh oraz z Center for Internet Addiction Recovery (Centrum Leczenia Uzależnienia od Internetu) w Bradford (USA). Wyróżnia ona następujące typy uzależnienia od komputera i Internetu:

 

Erotomania internetowa (cyberseksual addiction) – najbardziej spektakularna i najłatwiejsza do zrozumienia. Polega głównie na oglądaniu filmów i zdjęć z materiałami pornograficznymi lub kontaktach z innymi osobami tej samej, bądź przeciwnej płci, na forach dyskusyjnych, czatach, listach mailingowych itp. o tematyce seksualnej. Osoby dorosłe mają tu oczywiście wolny wybór. Problem powstaje, kiedy na materiały o treści pornograficznej trafiają osoby małoletnie lub z zaburzeniami w sferze emocjonalnej – emocjonalnie niedojrzałe.

 

Socjomania internetowa (cyber-relationship addiction) – którą należy rozumieć jako uzależnienie od wirtualnych kontaktów społecznych. W skrajnym przypadku osoba nią dotknięta nawiązuje nowe kontakty wyłącznie przez sieć, w internecie i ma zachwiane relacje z innymi ludźmi w realnym życiu. Uzależnieni potrafią godzinami kontaktować się z innymi użytkownikami internetu (czat, komunikatory, fora itp.), ale mają coraz większe problemy w kontaktach osobistych. Występuje tu także wyraźne upośledzenie zdolności do komunikacji niewerbalnej, uzależnieni nie potrafią odczytywać informacji nadawanych na tej płaszczyźnie lub odczytują je błędnie.

 

Uzależnienie od sieci (net compulsions) – polega po prostu na “przebywaniu” w internecie. Jest ono bardzo podobne do uzależnienia od komputera, lecz polega na spędzaniu czasu przed monitorem komputera podłączonego do sieci bez wyraźnego celu. Przypomina półświadome i bezcelowe przełączanie pilotem programów telewizyjnych.

 

Przeciążenie informacyjne (information overload) – występuje przy natłoku informacji np. spędzanie czasu w wielu różnych pokojach rozmów jednocześnie (IRC – Internet Relay Chat – usługa sieciowa starszego typu) lub udział w wielu listach dyskusyjnych (mailingowych) oraz forach dyskusyjnych.

 

Uzależnienie od komputera (computer addiction) – osoba uzależniona nie musi w tym wypadku spędzać czas przed komputerem podłączonym do internetu; nie jest dla niej ważne to, co przy nim robi.

 

Diagnoza choroby

 

Jak zorientować się, że my sami, członek rodziny, może dziecko, korzysta z Internetu w sposób problematyczny, czyli uzależniony?

 

Opierając się na kryteriach diagnostycznych uzależnień wg ICD-10 , można zaproponować, aby uzależnienie od internetu stwierdzać wówczas, kiedy w okresie ostatniego roku zaszła obecność co najmniej trzech objawów z poniższej listy:

 

  1. Silna potrzeba lub poczucie przymusu korzystania z internetu.
  2. Subiektywne przekonanie o mniejszej możliwości kontrolowania zachowań związanych z internetem, tj. upośledzenie kontroli nad powstrzymywaniem się od korzystania z internetu oraz nad długością spędzania czasu przy Internecie.
  3. Występowanie, przy próbach przerwania lub ograniczenia korzystania z internetu, niepokoju, rozdrażnienia czy gorszego samopoczucia oraz zanikanie tych stanów z chwilą powrotu do komputera.
  4. Spędzanie coraz większej ilości czasu w internecie w celu uzyskania zadowolenia czy dobrego samopoczucia, które poprzednio osiągane było w znacznie krótszym czasie.
  5. Postępujące zaniedbywanie alternatywnych źródeł przyjemności lub dotychczasowych zainteresowań na rzecz internetu;
  6. Korzystanie z Internetu pomimo szkodliwych następstw (fizycznych, psychicznych i społecznych), o których wiadomo, że mają związek ze spędzaniem czasu przy Internecie.

 

Tyle specjaliści i profesjonaliści.

 

Mechanizmy zaprzeczania

 

Cechą wspólną wszystkich chyba uzależnień jest fakt, że z problemu najpóźniej zdaje sobie sprawę sam(a) zainteresowany, który(a) sygnały ostrzegawcze członków rodziny typu: “Czy ty nie przesadzasz? Może zastanów się nad tym, co robisz? Daj już sobie spokój!” po prostu ignoruje, albo wyszukuje racjonalne argumenty tłumaczące i usprawiedliwiające jego zachowanie. Poza tym, w oczywisty dla zewnętrznego obserwatora, siecioholik kłamie na temat ilości czasu, jaki pożera mu komputer, ale także nie chce widzieć kosztów finansowych (akcesoria, abonament, oprogramowanie), jakie ponosi w związku z korzystaniem z komputera lub innego urządzenia podłączonego do internetu. Inne typowe objawy to: wstyd, wyrzuty sumienia i poczucie winy z powodu czasu i pieniędzy wydanych na komputer i internet, zaniedbywanie coraz większej liczby ważnych zadań zawodowych, szkolnych, rodzinnych; stopniowe ograniczanie alternatywnych form spędzania wolnego czasu, zwłaszcza związanych z pobytem na świeżym powietrzu i wysiłkiem fizycznym.

 

Znakomitą okazją do rozpoznania problemu jest… awaria Internetu. Jeśli w takiej sytuacji osoba korzystająca z sieci staje się poirytowana, rozdrażniona, wyraźnie nie potrafi w inny sposób zorganizować sobie czasu, nie umie znaleźć sobie miejsca, to zapala się już czerwona lampka. Pomijam tu oczywiście sytuację, gdy komputer wykorzystywany jest w miejscu pracy i chodzi o ważne, terminowe zlecenie. Warto jednak zwrócić uwagę, czy osoba uzależniona nie buduje różnego rodzaju uzasadnień mających na celu udowodnienie sobie i całemu światu, że właśnie teraz musi… powinna…

 

Ważne: nie wszystkim korzystającym z internetu, choćby nawet często i długo, grozi siecioholizm. W rzeczywistości najprawdopodobniej zupełnie nie spotyka to osób, dla których komputer jest po prostu narzędziem pracy.

 

To z kolei prowadzi do kluczowego wniosku – ludzie nie uzależniają się od komputera i sieci, ale od swoich psychicznych, emocjonalnych stanów, osiąganych dzięki kontaktowi z siecią. Istotą siecioholizmu wydaje się więc być nie tyle sam internet czy komputer, ale utrata kontroli w sięganiu po określone formy korzystania z nich, na przykład pobudzenie seksualne, jakie odczuwa osoba uzależniona, oglądając całymi godzinami internetowe strony pornograficzne.

 

Nawet w przypadku alkoholu i alkoholizmu praktycznie nieuchwytny jest stan, moment przejściowy pomiędzy nadużywaniem a uzależnieniem. W przypadku siecioholizmu jest to jeszcze trudniejsze zwłaszcza, że korzystanie z komputera nie jest odbierane jako społecznie naganne, a w pewnych środowiskach wręcz przeciwnie – nobilituje. Gdy sam internauta uświadamia sobie, że ma problem, lub gdy otocznie to w końcu dostrzega, mamy już zwykle do czynienia z poważnym, głębokim uzależnieniem.

 

Siecioholizm, przez wielu bagatelizowany i lekceważony, prowadzi w konsekwencji do izolacji społecznej, zaburzeń w zdolności rozpoznawania życiowych priorytetów, powstawania i narastania konfliktów rodzinnych, wreszcie ewidentnych zaburzeń psychicznych.

 

Co robić i jak przeciwdziałać

 

Bez alkoholu, nikotyny, kokainy, gier hazardowych można żyć. Całkiem dobrze zresztą – coś o tym wiem. Całkowita rezygnacja z komputerów i internetu w XXI wieku, w środku Europy, wydaje się równie absurdalna, jak niekorzystanie z energii elektrycznej, choć w skrajnych przypadkach siecioholizmu, zagrażających wręcz życiu i zdrowiu, może dojść i do tego. Co jednak robić, by nie dojść na skraj przepaści? Dyscyplinować się i ograniczać. Stosunkowo proste wobec dzieci, najtrudniejsze wobec siebie. Jednak “proste” wcale nie oznacza “łatwe” w praktycznym zastosowaniu, bo dla wielu rodziców dziecko siedzące w swoim pokoju cicho jak trusia (przed monitorem), nie absorbujące uwagi, nie domagające się… właściwie niczego, poza może szybszym łączem, jest dla wiecznie zapracowanych, zmęczonych rodziców wręcz marzeniem. I wygodą, z której wcale nie tak łatwo jest zrezygnować.

 

A co możemy zrobić dla siebie? Jeśli mamy wątpliwości, albo ktoś z rodziny zwraca nam uwagę, że korzystamy z komputera i sieci w sposób odbiegający od normy, możemy planować każdy następny dzień i rygorystycznie przestrzegać składanych sobie obietnic. Jeśli zaplanuję, że jutro będę korzystał z komputera 3 godziny, to po tym czasie mam go wyłączyć bez względu na to, w jak ciekawym momencie przerywam grę, czy dyskusję na forum. Muszę też pamiętać o równowadze i w swoim planie dnia umieszczać spacery, pływanie, rower, czy inne formy rekreacji ruchowej na świeżym powietrzu. Jeśli jednak zauważam, że permanentnie przekraczam czas, jaki przeznaczyłem na komputer? No, cóż… wtedy pozostaje już tylko wizyta u specjalistów i podjęcie leczenia.

 

***

 

Powyższy artykuł jest częścią wydania specjalnego deon.pl/walentynki. Chcemy pokazać, że widzimy tych, którym jest trudno. Są dla nas ważni. Dlatego wspólnym elementem wszystkich naszych publikacji będzie hasztag #widzecie.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,374,nalog-internet.html

******

Jak budować pewność siebie?

Katarzyna Górczyńska

(fot. greekadman / flickr.com / (CC BY-SA 2.0) )

Ciężko żyje się z brakiem pewności siebie. Mylony często ze skromnością, konformizmem czy uległością, sprawia, że człowiek, czuje się gorszy i słabszy od innych, a przede wszystkim ciągle się z innymi porównuje. To sprawia, że nie potrafi realnie i adekwatnie ocenić własnych możliwości.

 

Ciągle stoi na jakimś tle, które wyznacza mu miejsce w bliżej nieokreślonej hierarchii. Niektórzy nazywają to pokorą, ale pamiętajmy, że pokora to nie umniejszanie swoich możliwości, zasobów czy zasług, tylko adekwatna ich ocena. Najtrudniej jest tym, którzy brak pewności siebie “zbudowali” na niskim poczuciu własnej wartości i negatywnym obrazie siebie. Wówczas każda porażka będzie przypisywana sobie, utwierdzając nieszczęśnika w przekonaniu, że sobie nie radzi. Każdy sukces natomiast zawdzięczać będzie czynnikom zewnętrznym, bo według niego szczęście i ślepy los mogą więcej niż on.
W literaturze rozróżnia się tzw. “new confidence”, czyli nową pewność siebie. Ci, którzy nabyli ją w toku różnych kursów, mają nieustanną potrzebę udowadniania sobie i otoczeniu, jak bardzo się zmienili i jacy są pewni siebie. Podstawą ich pewności siebie jest euforia, która jest dość pożądanym stanem, ale niestety ma swoje wady. Euforię trzeba co jakiś czas dokarmiać, a nawet wywoływać od nowa, co sprawia, że taka pewność siebie jest sztuczna.
Pewność siebie powinna być stałym elementem osobowości, do którego w każdej chwili możemy się odwołać, by była naturalna. Gdy wstajemy rano i robimy kawę, albo zakładamy buty, wykonujemy te czynności automatycznie i pewnie. Są one dla nas tak naturalne, że nawet nie zastanawiamy się czy w takich sytuacjach możemy czuć się niepewnie. Jaka jest zatem różnica pomiędzy osobą, której brakuje pewności siebie np. podczas wystąpienia publicznego, a tą, dla której takie wystąpienie nie stanowi żadnego problemu? Dla tej drugiej taka sytuacja jest po prostu tak naturalna i oczywista, jak dla każdego z nas zakładanie butów czy zrobienie porannej kawy.
Te przykłady pokazują, że pewność siebie nosimy w sobie. Trzeba tylko nauczyć się po nią sięgać, ponieważ w wielu sytuacjach jest dla nas dość łatwo dostępna. Praca nad pewnością siebie polega na tym, by uzbroić się w umiejętność korzystania z niej w sytuacjach, w których do tej pory nie była wykorzystywana.
Pierwszy krok to znalezienie tych momentów, czynności dnia codziennego, w których już czujemy się pewnie, które wykonujemy bez oporów, automatycznie, naturalnie. Mogą to by również czynności bardzo drobne albo elementy sytuacji, w których ciągle brakuje pewności siebie, ale zdarzają się w nich zachowania pewne.

 

Drugi krok to określenie obszarów, w których potrzebne jest wzmocnienie i rozwinięcie pewności siebie. Najczęściej należą do nich: kontakty interpersonalne, praca zawodowa, wystąpienia publiczne, kontakty z rodziną, związki romantyczne, kontakty z autorytetami, obrona własnego zdania i swoich praw, sprzedaż i negocjacje, wyobrażenia i przekonania co do własnej przyszłości, czyli realizacja swoich marzeń i pragnień. W tym ostatnim aspekcie najczęściej mamy jakąś wizję, pojawia się zryw, ale właśnie ze względu na niewystarczającą pewność siebie, po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że nie podołamy, że to za dużo, za trudno, za ciężko. Wycofujemy się z niepokojem. Bo to właśnie lęk jest najsilniejszym czynnikiem, który nas powstrzymuje przed przełamywaniem barier i sprawia, że ignorujemy dość banalną prawdę: wszystko jest trudne, dopóki nie stanie się łatwe.

 

Czego boimy się najczęściej? Odrzucenia przez grupę, braku akceptacji i wyśmiania, wygłupienia się i ośmieszenia ze strony współpracowników lub przełożonych, nieprzyjemnych emocji, alienacji, popełnienia błędu, odtrącenia, urażenia i zranienia osób bliskich, naruszenia niepisanych zasad społecznych, oceny innych osób, poczucia porażki w sytuacji osiągania sukcesu przez innych, braku bezpieczeństwa, uznania swojej bezwartościowości. Zapętlanie się w tych irracjonalnych przekonaniach, powoduje, że coraz trudniej uwierzyć we własne możliwości i docenić drzemiącą w sobie siłę. Brak pewności siebie i brak starań o jej budowanie, ma niestety swoją cenę. Konsekwencje mogą by dużo poważniejsze, niż tylko dyskomfort emocjonalny: od starty energii i marnowania czasu, przez zaprzepaszczanie atrakcyjnych możliwości osobistych i zawodowych oraz utknięcie w znienawidzonej pracy, po niewłaściwe relacje z ludźmi i znaczące straty finansowe.
Człowieka dążącego do zmiany można porównać do kogoś, komu cieknie komuś kran. Pojedynczo spadające krople zwykle aż tak nie przeszkadzają, choć momentami bywają naprawdę frustrujące. Mimo to ciężko do kapiącego kranu wzywać fachowca, póki kran się  nie zepsuje albo drażniące kapanie nie zakłóci nam snu. Przy czym niedobory pewności siebie, będące na początku jak ten cieknący kran, nie mogą czekać aż się do reszty zepsują lub maksymalnie utrudnią życie. Poczucie pewności siebie trzeba nieustannie budować, by mieć efekty. A to wymaga treningu, wytrwałości, samozaparcia i czasu.
Kiedy dwa pierwsze kroki mamy już za sobą, trzeba zrobić kolejne. Na podstawie obserwacji, pracy z klientami i literatury kilka prostych rad, które mają za zadanie zwrócić Cię, Drogi Czytelniku, w stronę pewności siebie, a z czasem, przy systematycznym treningu, utrwalić i zakorzenić ten bardzo ważny element osobowości. Nie tylko osoby mające kłopot z nieśmiałością mogą sięgnąć po tą lekcje:
1. Poznaj swoje mocne i słabe strony – to do nich dostosuj swoje cele.
2. Zastanów się, co cenisz, w co wierzysz, jakie chciałbyś, aby było Twoje życie (realistycznie). Mając świadomość swoich zasobów i słabości, będziesz mógł stworzyć plan działania, który realizując, osiągniesz zamierzone cele.
3. Odkrywając siebie, dokonaj hierarchii wartości, jakie wyznajesz – spisz je na kartce, uporządkuj według znaczenia od najważniejszej do najmniej ważnej. Sprawdź, wybierając kolejno każde dwie, czy w chwili wyboru rzeczywiście zawsze wybrałbyś tę , która stoi wyżej. Być może wynik będzie dla Ciebie zaskoczeniem, być może spojrzysz na swoje życie inaczej niż dotychczas. Będąc przekonanym o słuszności swoich wyborów, łatwiej będzie Ci bronić przyjętego stanowiska.
4. Zastąp przykre uczucia dobrymi wspomnieniami – nie pozwól, by Twoim życie rządził negatywizm. Mamy skłonność do przeceniania tego, co negatywne. Tymczasem należy zachować równowagę, między tym, co dobre w naszym życiu, a tym, co niekorzystne, zwłaszcza we wspomnieniach. Z czasem trzeba przejąć kontrolę nad pejoratywnymi obrazami, pomniejszyć je i wyobrazić sobie, że nikną, pozostawiając tylko to, co optymistyczne.
5. Sporządź listę rzeczy do zrobienia, po czym wybierz najprostszą i po prostu ją zrób! Wykreśl z listy, po czym poszukaj najprostszej z pozostałych. Czasem trzeba wybrać taką, której wykonanie ograniczone jest czasem, ale najczęściej na rzeczach pozornie niewykonalnych i sprzecznych dążeniach koncentrujemy sie tak silnie, że tracimy zdolność wykonania jakiegokolwiek ruchu.
6. Pozwól sobie na odbycie prób – to trening czyni mistrza! Wystąpienie publiczne czy wykonanie ważnego telefonu, naprawdę może okazać się nie lada wyzwaniem. Dlatego warto przetrenować przed lustrem lub przed wyimaginowaną widownią sposób prezentacji, ewentualne odpowiedzi na potencjalne pytania. Takie ćwiczenia zmniejszają również poziom stresu, który w dużej mierze odbiera nam pewność siebie nawet wówczas, gdy jesteśmy jej pewni…
7. Wyrób w sobie nawyki telefoniczne – wbrew pozorom, brak kontaktu wzrokowego z rozmówcą u wielu osób budzi niepokój i pozbawia pewności siebie. Dlatego wypracuj w sobie pewne nawyki: miej przy telefonie długopis i kartkę, pytaj o nazwisko rozmówcy, zanotuj godzinę i temat rozmowy, bowiem im mniej musisz zapamiętać, tym bardziej koncentrujesz się na rozmowie, własnych odczuciach, możesz kontrolować i demonstrować swoją pewno siebie. Podobnie, gdy Ty wykonujesz ważny telefon – lista spraw, które musisz poruszyć ułatwi rozmowę. Pamiętaj, że postawa ciała i ton głosu są tak samo ważne w prowadzeniu rozmowy w kontakcie bezpośrednim, jak i podczas rozmowy telefonicznej.
8. Nie pozwól, by krytykowano Cię, jako osobę. Tylko Twoje działania mogą być opiniowane, a konstruktywnie ocenione, niech się doskonalą.
9. Porażka i rozczarowanie mogą by błogosławieństwem – często bywają sygnałem, że obrane cele nie są dla Ciebie i warto skierować swoje zasoby i siły w inną stronę. To może Cie uchronić przed większym zawodem w przyszłości.
10. Przede wszystkim przestań planować na zasadzie: pewnego dnia… Nie pewnego dnia, tylko zacznij dzisiaj, przy najbliższej nadarzającej się okazji, bo może się okazać, że to łatwiejsze niż dotąd myślałeś. Pamiętaj – wszystko jest trudne, dopóki nie stanie się łatwe!

 

 

I jeszcze kilka wskazówek, jak reagować na krytykę, która niekiedy nawet najbardziej pewnych siebie i swoich racji, potrafi zwalić z nóg:

 

  • staraj się reagować racjonalnie, bez emocji, które przysłaniają sedno sprawy;
  • spróbuj dostrzec w krytyce elementy prawdy i nieprawdy;
  • oddziel to, co faktycznie zostało powiedziane od tego, co sobie dopowiedziałeś i zinterpretowałeś;
  • znajdź pozytywne rozwiązanie na podstawie tego, co usłyszałeś, postaraj się, by Twoje działanie było konstruktywne;
  • spróbuj zrozumieć, jaki związek ma reakcja Twojego rozmówcy z jego przekonaniami.

Z pewnością wiele osób powie: banalne, trywialne, mało ambitne, takie złote myśli z podręcznika dla akwizytorów. Tak naprawdę to podstawa do tego, by wspiąć się wyżej po drabinie samorealizacji. Czy budując dom zaczynacie od dachu? Trzeba wykopać doły i wylać fundamenty. Często najpierw trzeba jeszcze uzbroić działkę. Znacie kogoś, kto kupił ziemie, zapomniał o fundamentach i zaczął prace od stawiania ścian? Nawet nie przyszłoby nam do głowy o tym zapomnieć. W samorozwoju również nie zapominajmy o podstawach, zwłaszcza gdy od fundamentów przychodzi nam budować lub gdy budujemy na zgliszczach.

 

Solidne podparcie i dobry grunt to zalążek w drodze do sukcesu. Jeśli pewność siebie jest naszym celem, nie zadowalajmy się atrapą w postaci new confidence. Każdy z Was może mieć w sobie ten zalążek. Pozwólcie mu się zakorzenić i wydać plon obfity.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,368,jak-budowac-pewnosc-siebie.html

 

 

O autorze: Judyta