Słowo Boże na dziś – 8 kwietnia 2015r. – Środa w Oktawie Wielkanocy

Myśl dnia

Idź swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą.

Dante Alighieri

******
ŚRODA I TYGODNIA WIELKANOCNEGO
(OKTAWA WIELKANOCY)

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 3,1-10)

Uzdrowienie chromego od urodzenia

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni prosił o jałmużnę. Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę.
Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy mu się powiedzieli: „Spójrz na nas”. A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. Piotr powiedział: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!” I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. Natychmiast też odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, skacząc i wielbiąc Boga.
A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 105,1-2.3-4.8-9)

Refren: Pełna jest ziemia łaskawości Pana.

Sławcie Pana, wzywajcie Jego imienia, *
głoście Jego dzieła wśród narodów.
Śpiewajcie i grajcie Mu psalmy, *
rozsławiajcie wszystkie Jego cuda.

Szczyćcie się Jego świętym imieniem, *
niech się weseli serce szukających Pana.
Rozważajcie o Panu i Jego potędze, *
zawsze szukajcie Jego oblicza.

Na wieki On pamięta o swoim przymierzu, *
obietnicy danej tysiącu pokoleń,
o przymierzu, które zawarł z Abrahamem, *
i przysiędze danej Izaakowi.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 118,24)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Oto dzień, który Pan uczynił,
radujmy się w nim i weselmy.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 24,13-35)

Poznali Chrystusa przy łamaniu chleba

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.
On zaś ich zapytał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”.
Zapytał ich: „Cóż takiego?”
Odpowiedzieli Mu: „To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”.
Na to On rzekł do nich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”
W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

Oto słowo Pańskie.

**************************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 

 

On przychodzi do nas

Zaskakujące jest to, ze uczniowie idący do Emaus, choć tak długo znali Jezusa, nie byli w stanie rozpoznać w człowieku, który się do nich przyłączył, swojego Mistrza. Rozmawiali o wydarzeniach z przeszłości, nie myśląc nawet o tym, że to, co najważniejsze, dokonuje się tu i teraz, że oto właśnie rozmawiają ze Zmartwychwstałym. W naszym życiu czasem jesteśmy tak pochłonięci rozstrząsywaniem przeszłości, że nie zauważamy, iż Bóg chce przyjść do nas ze swoją uzdrawiającą mocą i pragnie przemienić nasze życie.

Jezu, otwórz moje oczy i przemień moje serce tak, abym na mojej życiowej drodze potrafił rozpoznać Ciebie jako mojego Pana i Zbawiciela.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 24, 13-35

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. pixie_bebe / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały…

 

Uczniowie z Emaus
W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło.

 

Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni.

 

A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego?

 

Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje.

 

Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej.

 

Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im.

Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu.

 

I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy.

 

Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

 

Opowiadanie pt. “Otwarte serce”
“Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata” (Mt 25,34).

 

Wymowną ilustracją tej prawdy jest opis śmierci papieża Innocentego III, wielce zasłużonego dla Kościoła. Oto do umierającego przychodzi św. Franciszek z Asyżu.

 

Widzi papieża w agonii trawionego lękiem przed zbliżającą się śmiercią, więc pyta: “Ojcze Św., powiedz co uczyniłeś w swoim życiu?” – “Wysoko podniosłem autorytet Kościoła – odpowiada papież”. – “To mało – mówi Franciszek – coś jeszcze uczynił?” – “Organizowałem krucjaty, starałem się odbić grób Chrystusa z rąk mahometan” – “To mało, a co poza tym zrobiłeś?” – “Budowałem kościoły, sprowadzałem zakonników”. – “I to jeszcze mało, co więcej uczyniłeś?”

 

Po zmęczonej twarzy papieża spływał pot – “Dom mój był zawsze otwarty. Każdy biedny, chory, samotny, wszyscy potrzebujący pomocy mogli przyjść i jeść z mojego stołu. – “To dużo, to bardzo dużo – zawołał św. Franciszek. Ojcze! nie lękaj się śmierci. Bóg czeka cię ze swoją nagrodą”.

 

“Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili” (Mt 25,40).

 

Refleksja
Nasze serca przybite smutkiem widzą świat nie w kolorach tęczy, ale w szarzyźnie dnia powszedniego. Oscylujemy przeważnie pomiędzy tym co białe, a tym co czarne. Ciężko się wtedy żyje, bo odbijanie się od “krawędzi życia” nie jest łatwe do zaakceptowania w naszej codzienności…

 

Jezus przywraca nam wiarę, że życie to nie tylko zmaganie się z trudami i słabościami dnia powszedniego, ale przede wszystkim radość codziennego przeżywania własnych dni. Aby radość nasza była wielka musimy pamiętać, że życie które otrzymaliśmy, nie jest nam tylko dane, ale zadane i powinno być ukierunkowane na innych ludzi. Tylko wtedy będziemy czuć radość z tego, że żyjemy…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy oscylujesz między tym co białe, a czarne?
2. Jak zmagasz się z trudnościami i słabościami dnia powszedniego?
3. Jak współdziałać i współtworzyć z innym ludźmi?

 

I tak na koniec…
“Czyj sposób myślenia jest właściwy? Mój, oczywiście. Ludzie, którzy się ze mną nie zgadzają są z definicji szaleni. Do momentu, gdy zmienię zdanie, wtedy mogą nagle stać się przykładnymi obywatelami. Jestem elastyczny, nie czarno-biały” (Linus Benedict Torvalds)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,216,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-24-13-35.html

*******

W trosce o rozum i wiarę! – Emaus

7 kwietnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Dwaj uczniowie (imię jednego znamy – Kleofas) bardzo szybko podjęli decyzję o opuszczeniu Jerozolimy. Dla nich skończyła się już piękna przygoda z Jezusem z Nazaretu. Ich rozczarowanie Jezusem było tak wielkie, że być może zadawali sobie pytanie – w głębi serca lub na głos – czy warto było dać się porwać wzbudzonej przez Niego nadziei. Może lepiej było Go nie poznać. W każdym razie nie mogli przestać o Jezusie myśleć i na Jego temat rozmawiać. To, co w związku z Nim przeżyli, było zbyt wspaniałe i bolesne, więc „rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło”.

W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?

W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

Prawdopodobnie wszyscy w naszej drodze poznawania Jezusa Chrystusa i wiązania z Nim wielkich nadziei mamy za sobą co najmniej jeden podobny epizod. Bardziej prawdopodobne jest to, że podobnych rozczarowań … Jezusem mamy znacznie więcej. Pewno nieraz wydawało się nam, że to On był sprawcą boleśnie przeżywanego rozczarowania. Nie zachowywał się tak, jak należy. To znaczy, dokładniej mówiąc, nie spełniał naszych oczekiwań; odchodził, znikał, poddawał nas „niepotrzebnym” próbom. Milczał. Jego słowa i obietnice przestały budzić żywy oddźwięk w naszych umysłach i sercach. Więc cóż nam pozostało? Rozczarowani i cierpiący – obieraliśmy kurs na nasze Emaus. Dobrze znane miejsca, zajęcia, pasje, spełnienia, przyjemności, zabezpieczenia. Wszystko dobrze znane i pod naszą kontrolą. Nie jakieś tam odległe rzeczy i wartości – ulokowane w odległej przyszłości, w obszarze Tajemnicy, „w górze”.

  • Dziś wiemy, że wielki błąd (w pewnym sensie nieuchronny i wiele nas uczący) uczniów oddalających się od Jezusa w kierunku Emaus na tym polegał, że okazali się niecierpliwi. Zbyt szybko postanowili zamknąć „temat Jezusa”. – «Trudno, skoro dał się ukrzyżować, to nie ma co liczyć na Niego! Musimy znów zacząć liczyć na to, co dotąd pomagało nam żyć. I nie liczmy (naiwnie) na to, że mogą się w tym świecie ziścić te wielkie rzeczy, obiecane przez Jezusa w Jego przypowieściach».

Dziś jesteśmy mądrzy i w niejednym potrafilibyśmy skorygować myślenie i postępowanie owych smutnych uczniów. Ale to nie my jesteśmy od poprawiania. Sam Zmartwychwstały Pan zajął się dalszą edukacją swoich uczniów. Nie poczuł się urażony. Doskonale ich rozumiał. Postąpił z nimi, jak przystało na Boskiego Mistrza i Pedagoga. Owszem, powie im parę gorzkich słów (dziś już delikatniej tłumaczonych: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!”). Ta, no jednak mocna przygana, też jest potrzebna, wtedy i dziś! Trzeba nam wiedzieć, że ani rozum mający trzeźwo poznawać i zgłębiać, ani ufna wiara w to, co mówi Ktoś godny wierzenia i zaufania – nie są mocną stroną nas ludzi. Któż bardziej ceni w nas i mądrzej oraz ofiarniej pielęgnuje ludzki rozum poznający i serce ufnie wierzące… niż sam Bóg-Człowiek, Jezus Chrystus?

  • Nie unośmy się pychą, gdy Dawca rozumu i zdolności wierzenia oraz ufania wytyka – im wtedy i nam dzisiaj – poważne braki w posługiwaniu się jedną i drugą zdolnością! Nie będę tego dowodził (bo widać to gołym okiem), że w naszych czasach zarówno rozum, jak i wiara są traktowane bardzo źle. W jakim sensie? A no w tym, że rozum może badać, mierzyć, opisywać – wszystko, co materialne i mierzalne, a nie wolno mu angażować się w poznanie samego Stwórcy całej Rzeczywistości, jakby ten akt poznawczy przynosił mu (rozumowi, człowiekowi) ujmę. Jakby mu w czymś poznanie Boga zagrażało.
  • Podobnie jest ze zdolnością okazywania zaufania i wiary. Można dziś coraz powszechniej wierzyć w każdą dowolną bzdurę, głoszoną przez sekty, jasnowidzów, wróżących z kart i fusów…, ale nie wolno – jakby to degradowało godność ludzkiej osoby – wierzyć w Logos, w Słowo Przedwieczne, które stało się Ciałem i bez Którego nic się nie stało, co się stało (por. J 1).

Wiem, że czytają te słowa osoby, które (przecież) używają rozumu (także) do poznawania swego Stwórcy i Ojca; wszyscy też ponawiamy akty ufnej wiary we wszystko, co dane nam jest jako objawione – odsłonięte w Jezusie Chrystusie. Bogu dzięki, że tak jest. Ale nie możemy zapomnieć o napierającym zagrożeniu, które uderza w możliwości rozumu i serca, woli. W każdym bądź razie Jezus – w końcu wobec pobożnych uczniów uciekających przed … Nim do Emaus – nie omieszkał wysunąć podwójnego zarzutu!

  • Skoro tak, to i my – pobożni, używający rozumu i wierzący – bądźmy czujni, aby nie dać sobie zabełtać w głowie sugestiami, że w tym świecie wszystko godne jest tego, by być poznane, oraz godne jest wiary i zaufania – z jednym wszelako wyjątkiem! A jest nim Bóg Stwórca i Jezus Chrystus – prawdomówny Objawiciel Ojca i człowieka.

Perykopa opisująca spotkanie Jezusa z uczniami idącymi do Emaus zawiera wiele wspaniałych pouczeń. Wszystko, co się wydarzyło wtedy, ma wartość paradygmatyczną – jest wzorcowe. Wciąż zatem obowiązuje jako prawo rządzące naszymi kontaktami z Panem Jezusem.

  • Myślę tu zwłaszcza o niczym niezastępowanej roli Słowa Bożego. Trzeba powracać do tego, co mówią Prorocy, i widzieć, jak ich zapowiedzi oraz obietnice spełniają się w Jezusie Chrystusie.
  • Trzeba też raz po raz odkrywać, że i Jezusowa droga do Ojca i wiecznej chwały, i nasza droga do tego samego celu – wiedzie przez cierpienie, trudy, próby…
  • Nade wszystko należy dać się poprowadzić do Wieczernika, do Eucharystii. W Niej jest – w ziemskim wydaniu – Pełnia Bożego udzielania Się nam. Eucharystia karmi nas, umacnia, daje przedsmak świętego zjednoczenia z Jezusem, a w Nim – z Trójcą Boskich Osób.

Częstochowa, środa, 23 kwietnia 2014     AMDG et BVMH   o. Krzysztof Osuch SJ

Niewiara w piekło

„Zobaczyć piekło? Zamieszkać w nim? Dla współczesnego człowieka wydaje się to niemożliwe.

Czy dlatego, że nie do przyjęcia jest dla niego uznanie istnienia innej rzeczywistości niż wpisana w naszą czasoprzestrzeń? Otóż nie, okazuje się, że człowiek jest w stanie uwierzyć w rzeczy dla rozumu niepojęte – pod warunkiem, że wiedza ta nie jest dla niego zagrożeniem.Gdy nauka coraz głośniej sugeruje istnienie światów równoległych, ludzie są zdolni w to uwierzyć, nawet nie rozumiejąc zawiłych wywodów specjalistów od matematyki, fizyki, astronomii. Ale w równoległy świat nadprzyrodzoności, która w sposób istotny zahacza o naszą rzeczywistość, w świat Boga,aniołów i diabła, ci sami ludzie nie potrafią już uwierzyć…

Może to kolejny dowód na istnienie tego świata? Dowód na inteligencję Szatana, który w genialny sposób rodzi w ludzkich umysłach„mądrość” selekcyjnych wyborów. Zasada jest prosta: co jest wygodne – istnieje, co stawia wymagania – tego po prostu nie ma”.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/04/07/emaus-w-trosce-o-rozum-i-wiare/

*******

Św. Josemaría Escrivá de Balaguer (1902-1975), kapłan, założyciel Opus Dei
Homilia w „Przyjaciele Boga”

„Zostań z nami”
 

Dwaj uczniowie szli do Emaus. Krok ich był zwykły, jak wszystkich innych, którzy tamtędy przechodzili. Tam też, w sposób najzupełniej naturalny, pojawia się przy nich Jezus i idzie wraz z nimi, prowadząc rozmowę, która uśmierza zmęczenie… Jezus w drodze. Panie, jak wielki jesteś we wszystkim, co czynisz! Wzruszasz mnie jednak szczególnie, kiedy widzę, jak uniżasz się, by iść z nami, by nas szukać pośród krzątaniny codziennego dnia. Panie, użycz nam prostoty ducha, czystego spojrzenia, jasnego umysłu, abyśmy mogli Cię poznać, kiedy przychodzisz do nas bez żadnego zewnętrznego znaku swej chwały.
Gdy dochodzą do wioski, zbliża się koniec ich wędrówki. Wtedy oni, nieświadomie dogłębni poruszeni słowem i miłością Boga, który stał się Człowiekiem, żałują, że Pan chce odejść. Jezus bowiem żegna się z nimi, okazując jakoby miał iść dalej. Pan Nasz Jezus nigdy się nie narzuca. Chce, byśmy dobrowolnie zwracali się do Niego, kiedy zaczniemy odczuwać czystość Jego Miłości, którą wlał w nasze dusze. Musimy na siłę zatrzymać Go: zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił, nadchodzi noc.

Tacy już jesteśmy — ciągle brak nam odwagi, może z braku szczerości, może z powodu zawstydzenia. W głębi duszy myślimy: zostań z nami, ponieważ nasze dusze spowija mrok, a jedynie Ty jesteś światłem, jedynie Ty możesz zaspokoić to pragnienie, które nas pożera… I Jezus pozostaje. Otwierają się nasze oczy jak oczy Kleofasa i jego towarzysza, kiedy Chrystus łamie chleb; i chociaż będzie znikał z naszych oczu, potrafimy również na nowo podjąć wędrówkę — chociaż zapada zmrok — aby mówić o Nim z innymi, gdyż tak wielka radość nie mieści się w jednym sercu.

Droga do Emaus. Jakąż słodyczą napełnił Bóg tę nazwę. A Emaus to cały świat, gdyż Pan otworzył Boże drogi na ziemi.

*******

*******

MODLITWA W DRODZE

Środa Wielkanocna

Łk 24, 13- 35 Ściągnij plik MP3 (ikonka) ściągnij plik MP3

W dzisiejszej Ewangelii spotykamy pełnych lęku i bezradności uczniów. Uciekają z Jerozolimy, gdzie ukrzyżowano ich Mistrza. I oto spotykają Go w drodze.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii według świętego Łukasza.
Łk 24, 13- 35
W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?» Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli». Na to On rzekł do nich: «O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: «Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił». Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: «Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?» W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: «Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi». Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

Tak trudno jest rozpoznać Jezusa, gdy miotają nami lęk, żal, żałoba, zawiedzione nadzieje, przykrość doznana od kogoś bliskiego. Gdy władają nami emocje, nie dajemy Jezusowi przystępu do siebie! Potrzeba trochę czasu, aby się uspokoić. Bo Jezus stale jest przy nas i stopniowo otwiera nam oczy…

W trudnych chwilach zacznij się modlić! Jezus przyjdzie i w Jego świetle zobaczysz swoje sprawy inaczej. Uwierzysz, że twój bliski zmarły jest w dobrym miejscu i zmartwychwstanie. Zobaczysz, że bliźni, który cię upokorzył, sam cierpi ponad miarę. Zrozumiesz, że twoje plany może były dobre, ale nie udało się tak, jak chciałeś…

Jezus jest w każdym trudnym doświadczeniu. A także w każdej twojej szczerej radości. On pociesza, uspokaja, leczy. Połamie i nakarmi cię chlebem dającym życie. Cieszy się z twoich dobrych uczynków, które przynoszą komuś dobro.

Podziękuj Jezusowi, że jest z tobą na drodze twojego życia… I poproś, aby pozostał i nadal cię prowadził.

http://www.modlitwawdrodze.pl/home/

*******

Refleksja katolika

Zmartwychwstanie jest największym cudem Jezusa. Bez tego wielkiego cudu Jego posłannictwo i nauczanie nie miałoby sensu ani siły wiążącej, jak to celnie określił św. Paweł Apostoł. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna  jest także wasza wiara (1 Kor 15, 14).

Po zmartwychwstaniu Jezus wiele razy ukazywał się swoim apostołom. Dzisiaj czytamy o ukazaniu się Jezusa dwom uczniom idącym do Emaus. Jezus ukazał się im pod postacią wędrowca. Doszedł do nich, rozmawiał z nimi i wyjaśniał to, czego oni nie rozumieli. Spodziewali się, że Mesjasz wyzwoli Żydów z rzymskiej niewoli. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk 24, 21). Jak można zauważyć, sprawy wiecznego zbawienia nie były w tym czasie dla nich na pierwszym miejscu.

Można się dziwić dlaczego tyle razy i w tylu miejscach zmartwychwstały Jezus ukazywał się swoim apostołom? Tomaszowi, który nie dowierzał powiedział: Podnieś swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądż niedowiarkiem, lecz wierzącym (J 20, 27).

Jezus chciał tak przekonać apostołów, co do swojego zmartwychwstania, aby oni nie mieli żadnych wątpliwości. Dlaczego? Bo od ich wiary i przekonania będzie uzależniona wiara wszystkich wyznawców Chrystusa. Na wierze apostołów będzie budowana wiara następnych pokoleń. Gdyby którykolwiek z nich miałby wątpliwości, wtedy jak my, możemy uwierzyć, żyjąc dwa tysiące lat później? Wszyscy apostołowie za wiarę w zmartwychwstanie Chrystusa oddali swoje życie. Przypieczętowali to swoją krwią, dlatego im wierzymy.

Realność i prawdziwość Chrystusowego Ciała jest fundamentalną prawdą chrześcijaństwa. Wierzymy, że Bóg w Jezusie przyjął na siebie ludzkie ciało już na zawsze. Nie było ono tylko materialnym ubraniem, jak niektórzy chcieli wierzyć. Po dokonanym Odkupieniu świata, Jezus Swego ciała nie odrzucił, tak jak się wyrzuca zużyty ubiór.

Zmartwychwstał! Gdy Jezus wstąpił do nieba, wstąpił na tron Boży jako Człowiek, ze swoim Ciałem i Duszą, tam gdzie jako Syn Boży jest zawsze, wraz z  Ojcem i Duchem Świętym, Jeden Bóg na wieki wieków, Amen.

diakon Franciszek

diakonfranciszek@gmail.com

***

Człowiek pyta:

Gdy walą się fundamenty, cóż może zdziałać sprawiedliwy?
Ps 11,3

Jak długo, Panie, całkiem o mnie nie będziesz pamiętał? Dokąd kryć będziesz przede mną oblicze? Dokąd w mej duszy będę przeżywał wahania, a w moim sercu codzienną zgryzotę? Jak długo mój wróg nade mnie będzie się wynosił?
Ps 13, 2-3

***

Marność mądrości, Koh 1

12. Ja, Kohelet, byłem królem nad Izraelem w Jeruzalem.
13. I skierowałem umysł swój ku temu, by zastanawiać się i badać, ile mądrości jest we wszystkim, co dzieje się pod niebem. To przykre zajęcie dał Bóg synom ludzkim, by się nim trudzili.
14. Widziałem wszelkie sprawy, jakie się dzieją pod słońcem. A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem.
15. To, co krzywe, nie da się wyprostować, a czego nie ma, tego nie można liczyć.
16. Tak powiedziałem sobie w sercu: Oto nagromadziłem i przysporzyłem mądrości więcej niż wszyscy, co władali przede mną na Jeruzalem, a serce me doświadczyło wiele mądrości i wiedzy.
17. I postanowiłem sobie poznać mądrość i wiedzę, szaleństwo i głupotę. Poznałem, że również i to jest pogonią za wiatrem,
18. bo w wielkiej mądrości – wiele utrapienia, a kto przysparza wiedzy – przysparza i cierpień.

Marność bogactw i rozkoszy, Koh 2

Koh 2:1-11
1. Powiedziałem sobie: Nuże! Doświadczę radości i zażyję szczęścia! Lecz i to jest marność.
2. O śmiechu powiedziałem: Szaleństwo! a o radości: Cóż to ona daje?
3. Postanowiłem w sercu swoim krzepić ciało moje winem – choć rozum miał zostać moim mądrym przewodnikiem – i oddać się głupocie, aż zobaczę, co dla ludzi jest szczęściem, które gotują sobie pod niebem, dopóki trwają dni ich życia.
4. Dokonałem wielkich dzieł: zbudowałem sobie domy, zasadziłem sobie winnice,
5. założyłem ogrody i parki i nasadziłem w nich wszelkich drzew owocowych.
6. Urządziłem sobie zbiorniki na wodę, by nią nawadniać gaj bogaty w drzewa.
7. Nabyłem niewolników i niewolnice i miałem niewolników urodzonych w domu. Posiadałem też wielkie stada bydła i owiec, większe niż wszyscy, co byli przede mną w Jeruzalem.
8. Nagromadziłem też sobie srebra i złota, i skarby królów i krain. Nabyłem śpiewaków i śpiewaczki oraz rozkosze synów ludzkich: kobiet wiele.
9. I stałem się większym i możniejszym niż wszyscy, co byli przede mną w Jeruzalem; w dodatku mądrość moja mi została.
10. Niczego też, czego oczy moje pragnęły, nie odmówiłem im. Nie wzbraniałem sercu memu żadnej radości – bo serce moje miało radość z wszelkiego mego trudu; a to mi było zapłatą za wszelki mój trud.
11. I przyjrzałem się wszystkim dziełom, jakich dokonały moje ręce, i trudowi, jaki sobie przy tym zadałem. A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem! Z niczego nie ma pożytku pod słońcem.

***

MĘDREK

Mędrek dmie się przed uczniem, przed spółmędrkiem chlubi,
Lecz zarówno spółmędrka i ucznia nie lubi:
Spółmędrka, żeby jego bogactw nie obliczył,
Ucznia, żeby ich nie skradł lub nie odziedziczył.

Adam Mickiewicz

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*********


Refleksja maryjna

Maryja przyjęła kielich męki

Maryja, także przyjęła kielich męki, wychyliła go do dna. O Niej, jako o dawnej córce Syjonu można powiedzieć: “piła z ręki Pana kielich jego gniewu, co sprawia zawrót głowy, do dna go wychyliła” (por. Iz 51, 17). Jeśli na Górze Kalwarii pod krzyżem Jezusa była Maryja, Jego Matka, to oznacza, że Ona była w tych dniach w Jerozolimie, a jeśli była w Jerozolimie, to znaczy, że widziała wszystko, asystowała wszystkiemu. Słyszała krzyk: “Barabasz, nie on!”. Obserwowała Ecce homo, widziała Ciało ze swojego ciała biczowane, zakrwawione, ukoronowane cierniami, obnażone przed pospólstwem, drżące, przeszywane dreszczem śmierci, wiszące na krzyżu. Słyszała stukot uderzeń młotka i wyzwiska: “jeśli jesteś Synem Bożym…” Patrzyła na żołnierzy dzielących się Jego szatami i tuniką, którą może sama utkała. Pobożność chrześcijańska była daleka od pomyłki przypisując Maryi słowa wypowiedziane pod krzyżem przez bolejącą córkę Syjonu: “wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza!” (Lm 1, 12). Jeśli święty Paweł mógł powiedzieć: “ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa” (Ga 6, 17), cóż mogłaby powiedzieć Maryja? Maryja jest pierwszą osobą noszącą znamię chrześcijaństwa, blizny niewidoczne, odciśnięte na sercu. Wiadomo, że tak działo się też z niektórymi świętymi.

R. Cantalamessa


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

*************************************************************************************************************************************

 

Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Dzień szósty: Dusze ciche i pokorne i dusze małych dzieci

Dziś sprowadź mi dusze ciche i pokorne, i dusze małych dzieci, i zanurz je w miłosierdziu moim. Dusze te są najwięcej podobne do serca mojego, one krzepiły mnie w gorzkiej konania męce; widziałem je jako ziemskich aniołów, które będą czuwać u moich ołtarzy, na nie zlewam całymi strumieniami łaski. Łaskę moją jest zdolna przyjąć tylko dusza pokorna, dusze pokorne obdarzam swoim zaufaniem.

Jezu najmiłosierniejszy, któryś sam powiedział: uczcie się ode mnie, żem cichy i pokornego serca – przyjm do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze ciche i pokorne, i dusze małych dzieci. Dusze te wprowadzają w zachwyt niebo całe i są szczególnym upodobaniem Ojca niebieskiego, są bukietem przed tronem Bożym, którego zapachem sam Bóg się napawa. Dusze te mają stałe mieszkanie w najlitościwszym Sercu Jezusa i nieustannie wyśpiewują hymn miłości i miłosierdzia na wieki.

Prawdziwie dusza pokorna i cicha
Już tu na ziemi rajem oddycha,
A wonią pokornego jej serca
Zachwyca się sam Stwórca.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia, na dusze ciche, pokorne i dusze małych dzieci, które są zamknięte w mieszkaniu najlitościwszego Serca Jezusa. Dusze te są najwięcej upodobnione do Syna Twego, woń tych dusz wznosi się z ziemi i dosięga tronu Twego. Ojcze miłosierdzia i wszelkiej dobroci, błagam Cię przrez miłość i upodobanie, jakie masz w tych duszach, błogosław światu całemu, aby wszystkie dusze razem wyśpiewywały cześć miłosierdziu Twemu na wieki wieczne. Amen. (1220-1223)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

http://www.faustina.ch/swieto_milosierdzia/nowenna/nowenna.htm

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

8 KWIETNIA

*****

Patron Dnia

św. Julia Billiart
dziewica

Urodzona w roku 1751 we Francji św. Julia od dzieciństwa objawiała wyjątkową inteligencję i pobożność. Mając lat czternaście złożyła śluby czystości; potem zaczęła pracować, aby zapewnić środki utrzymania rodzinie, która straciła wszystko i popadła w biedę. Rok 1773 odmienił całe jej życie, w tym roku bowiem usiłowano zamordować jej ojca, co wywołało u niej ogromny wstrząs. Nie poddała się jednak i nadal prowadziła życie głęboko duchowe, energicznie walcząc przeciwko terrorowi zapoczątkowanemu przez jakobinów w dniach Rewolucji Francuskiej. Kiedy nastały spokojniejsze czasy, świątobliwa ta niewiasta założyła instytut sióstr Matki Boskiej. Celem instytutu było nauczanie i wychowanie dziewcząt, a zwłaszcza przygotowanie do zawodu nauczycielskiego osób religijnych. W roku 1804 św. Julia została cudownie uleczona z paraliżu (na który cierpiała przez 22 lata). Mogła teraz umacniać i poszerzać swój instytut. Św. Julia musiała ciężko walczyć w obronie nowoczesnych idei swego instytutu, którego filie powstawały na całym świecie. Wyczerpawszy siły w służbie Bożej, umarła 8 kwietnia 1816 roku.

********

Święty Dionizy, biskup i męczennik

 

Święty Dionizy

 

Dionizy był w II w. biskupem w Koryncie. Informacje o nim czerpiemy z pism św. Hieronima i Euzebiusza z Cezarei. Ten ostatni wychwala wielką gorliwość pasterską św. Dionizego. Według niego Dionizy miał zostawić 8 cennych listów do różnych biskupów. W Liście do Rzymian wysławia papieża, św. Sotera: “Rzymianie utrzymują zwyczaje ojców: wasz błogosławiony biskup Soter je nie tylko utrzymał, ale i poszerzył, dzieląc się z braćmi [ze wszystkich stron] dostatkiem, którym sam był obdarzony, i błogosławiąc słowem tych, którzy się do niego zwracają, jak ojciec do dzieci…”. W pozostałych listach zwraca się m.in. do Lacedemończyków, Ateńczyków, Nikomedyjczyków, Rzymian, mieszkańców Krety. Są one źródłem wiedzy o zasadach wiary i moralności wczesnego chrześcijaństwa.
Na Wschodzie Dionizy odbiera cześć jako męczennik. Krzyżowcy za czasów Innocentego IV (+ 1254) przewieźli ciało św. Dionizego do Rzymu i oddali pod opiekę klasztoru pod wezwaniem Świętego.
 

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-08a.php3

******

Święty Walter z S. Martino di Pontoise, opat
O Walterze zachowały się dwa życiorysy: krótszy i dłuższy. Miał przyjść na świat ok. roku 1030 w Andainville (Francja). Jako młodzieniec pragnął służyć Panu Bogu w stanie zakonnym. Dlatego wstąpił do klasztoru w Rebais, w diecezji Meaux, budując wszystkich przykładnym życiem. Chciał pozostać w tym klasztorze w charakterze mnicha benedyktyńskiego, ale sława jego świętości była tak wielka, że zaproszono go na opata nowo powstałego klasztoru w Pontoise. Kiedy młody król Filip I wręczał mu pastorał opacki, Walter powiedział z odwagą: “Nie z twojej ręki, królu, otrzymuję władzę nad tą wspólnotą, ale od Boga”. Niedługo wszakże zabawił w tym klasztorze. Obawiając się odpowiedzialności wobec sądów Bożych, uciekł z klasztoru i schronił się w opactwie, słynnym wówczas na całą Europę, w Cluny. Chciał tu pozostać na całe życie jako zwykły mnich pod rządami św. Hugona. Mnisi z Pontoise odnaleźli go jednak, zaczęli gwałtownie interweniować u arcybiskupa Rouen, który zmusił opata do powrotu (1072).
Jednak bojaźń przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze ponownie wzięła górę. Walter uciekł w pobliże Tours, gdzie zamieszkał na wysepce rzeki Loary, w grocie, jako pustelnik. Rozpoznany, został ponownie zmuszony do powrotu. Wtedy zdecydował się pójść do Rzymu i prosić papieża św. Grzegorza VII o uwolnienie od ciężaru. Surowy papież nie tylko nie dał mu oczekiwanego zezwolenia, ale pod groźbą kościelnych kar nakazał mu powrócić na urząd opata do Pontoise. Jako przełożony klasztoru Walter zajął się swoimi braćmi – ich dobrem materialnym, a nade wszystko duchowym. Występował odważnie na synodzie paryskim (1092) w obronie praw Kościoła. Miał odwagę powiedzieć królowi Filipowi I: “Nie wolno darować ani sprzedawać godności kościelnych, gdyż przez to dajesz zgorszenie i bierzesz na siebie odpowiedzialność za grzechy tych, którym te godności dajesz”.
Ostatnie lata życia Walter poświęcił fundacji opactwa żeńskiego benedyktynek pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny w Beaucourt, w diecezji Amiens. Ponieważ na tak kosztowną inicjatywę nie miał odpowiednich funduszów, dostarczyły mu ich pewne pobożne panie.
Zmarł 8 kwietnia 1095 roku w Pontoise. Podniesienia jego relikwii do czci publicznej dokonał w roku 1153 Hugo z Amiens, arcybiskup Rouen. Była to jedna z ostatnich w Kościele zachodnim kanonizacji w takiej formie. Arcybiskup uczynił to na skutek wielu cudów, jakie działy się przy grobie Waltera. W czasie rewolucji francuskiej relikwie św. Waltera zostały zniszczone.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-08b.php3
*******
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Alcali, w Hiszpanii – bł. Juliana od św. Augustyna. Dwa razy wstępował w szeregi franciszkańskie i dwa razy dla braku umiaru i równowagi był z zakonu usuwany. Był jednak uparty. Przyjęty po raz trzeci, budował wszystkich jako kwestarz i jałmużnik. Zmarł w roku 1606. Beatyfikował go w roku 1825 Leon XII.

W Namur, w Belgii – św. Julii Billiart. Pochodziła z Pikardii. Gdy miała 31 lat, została sparaliżowana. Nieco później przeniosła się do Amiens, a następnie do Bettencour. Tam to ks. Varin dostrzegał w niej uzdolnienia do pracy katechetycznej. W roku 1803 otworzyła w Amiens sierociniec, a wkrótce potem zjednała sobie współpracownice. W rok później w czasie nowenny do Najświętszego Serca Jezusowego poczuła się uzdrowiona. Mogła teraz objąć przełożeństwo w rozrastającej się społeczności, dla której ks. Varin sporządził regułę. Na skutek nieporozumień z biskupem z Amiens zmuszona jednak była usunąć się do Namur. Tam, obdarowana łaskami mistycznymi, zmarła w roku 1816. Beatyfikował ją Pius X (1906), a kanonizował Paweł VI (1969).

oraz:

św. Amancjusza, biskupa (+ 446); św. Edezjusza, męczennnika (+ pocz. IV w.); świętych Herodiana, Asynkryta i Flegona (+ I w.); św. Perpetuusa, biskupa Tours (+ 419); św. Redemptusa, biskupa Ferentini (+ 586)

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*******

Agata Rajwa
10% ceny i trochę sprytu duchowego
Głos Ojca Pio

 

O sprycie i jego wykorzystaniu w życiu duchowym mówi dr Andrzej Zając OFMConv w rozmowie z Agatą Rajwą.
Tylko w Ewangelii św. Łukasza możemy przeczytać ciekawą, choć nieco problematyczną, przypowieść o nieuczciwym rządcy. Kiedyś, głosząc homilię na ten temat, zwrócił Ojciec uwagę na postawę rządcy i zaznaczył, że tym, co ją charakteryzuje, jest spryt i w przypowieści właśnie do takiej postawy wzywa nas Jezus. Czy mógłby Ojciec zdefiniować ten spryt?
Jest to zdolność rozumienia i bardzo jasnego widzenia pewnych mechanizmów duchowych. Powiedziałbym, że ten spryt ma nawet pewien wymiar metamatematyczny czy metaekonomiczny. Bo tak jak w życiu codziennym, również w życiu duchowym dokonujemy pewnych kalkulacji. Dzieje się tak zawsze wtedy, kiedy odbywa się rozeznanie duchowe. Człowiek jest wezwany do tego, żeby odpowiadał sobie na pytania: ile zyskuję? ile tracę? Nie ma to nic wspólnego z zachłannością czy handlem, jest natomiast charakterystyczne dla roztropności. Dlatego człowiek sprytny duchowo wie, co mu się opłaca w perspektywie życia wiecznego. O tym też mówią święci i potwierdzają tę prawdę swoim życiem.
W tym miejscu przypomina mi się sytuacja, kiedy byłem u rodziców i po obiedzie mój brat, też zakonnik i kapłan, zaczął zmywać naczynia. Zawsze  był człowiekiem uczynnym, widzącym potrzeby innych i przede wszystkim myślącym. Popatrzyłem na niego i od razu wyraziłem swoje współczucie, mówiąc mu, że jest taki biedny, bo ślęczy przy tym zmywaniu. – Dlaczego biedny? – zapytał. – Przynajmniej nie tracę czasu. Poraziła mnie jego odpowiedź. Rzecz absolutnie prosta, ale on to skalkulował. Nie mówię tutaj o kalkulacji, którą wykonujemy przy rozwiązywaniu zadań matematycznych, tylko o takiej, której dokonuje się często w ułamkach sekundy w swej świadomości: co mi się opłaca – stracić czy zyskać czas?
Ta przypowieść wydaje się problematyczna, bo czytamy, że Jezus pochwalił nieuczciwego rządcę. Co tak naprawdę Jezus pochwala w tej przypowieści?
Według mnie, Jezus nie chwali nieuczciwości rządcy, ale jego spryt. Bo dalej w tym fragmencie przeczytamy, że „synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości” (Łk 16,8). Jezus chwali spryt w wymiarze czysto ziemskim, uświadamiając, że właśnie o niego chodzi w sprawach duchowych i nadprzyrodzonych. Jezus nie pochwala nieuczciwości, ale to, że człowiek, który znajduje się w tarapatach, „główkuje”, zastanawia się: co mogę zrobić, żeby wyjść na prostą? A więc spryt jest też związany z odwagą, z niepoddawaniem się, z odpornością na rezygnację – charakteryzuje walkę do końca. Człowiek, który wpada w kłopoty, doświadcza swojej słabości, wikła się w grzech, ale nie poddaje się, nawet jeśli nie udało się raz, drugi, piąty, a czasem nawet dłużej, to jednak cały czas „główkuje” i, ufając Bożemu miłosierdziu, wierzy w istnienie drogi wyjścia.
Sprytny chrześcijanin – jaki to człowiek?
Nie traci czasu, nie marnuje łaski. Wszystko czemuś służy. Bóg daje nam czas po to, żebyśmy go zagospodarowali. Rolnik ma pole po to, aby je zasiać i zebrać plon, kierowca samochód po to, żeby pokonywać kolejne kilometry… Jezus poprzez tę przypowieść pokazuje niezwykłe podobieństwo między sprawami ziemskimi a tym, co dotyczy nadprzyrodzoności, a więc życia wiecznego.

Jeśli zatem mam dostęp do sakramentów, Pisma Świętego, lektury duchowej, rekolekcji itp. to z nich korzystam?
Też, ale nie ograniczałbym się tylko do tego wymiaru, bo nasze życie dzieje się w codzienności. A rekolekcje codziennością jednak nie są. Dzięki sprytowi duchowemu potrafimy – jak mówił sługa Boży, o. Wenanty Katarzyniec – nie tracić najmniejszej okazji do dobrego. Każdy moment wykorzystujemy, żeby „doładowywać” konto, które mamy po drugiej stronie. Tak jak w opowiedzianym wcześniej przykładzie z moim bratem, który zmywał naczynia, bo wiedział, że Panu Bogu się to podoba. Przebaczam – to jest spryt duchowy! Nie trwam w gniewie, bo on mi się nie opłaca; bo wiem, ile tracę; bo gniew zamyka dostęp łaski do mnie. Jeśli nie przebaczam, sam na tym tracę.
Można więc krótko podsumować, że robię coś, bo mi się to opłaca?
Taka kalkulacja pomaga widzieć wartość rzeczy, sytuacji, zachowań. Można nawet kogoś sprytnego duchowo posądzić o egoizm. W ogóle można by powiedzieć, że myślenie o niebie jest egoizmem – żyję w sposób święty, bo chcę być w niebie, bo myślę o sobie… Ale tak naprawdę, w najgłębszym duchowym rozumieniu chodzi o to, że przekonuje mnie upodobanie Boga w moim postępowaniu: przebaczam, bo wiem, że ów akt podoba się Bogu.
Myśli Ojciec, że Jezus zostawił nam tę przypowieść po to, żebyśmy zastanowili się nad celem naszych dążeń i hierarchią ważności?
Tak, bo musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dokąd zmierzamy. Nieuczciwy rządca tak naprawdę dba o swój interes, tzn. zabezpiecza swoją przyszłość. I o tym właśnie mówi nam Jezus, zadając w podtekście pytanie: a jak ty zabezpieczasz swoją przyszłość po śmierci?

Skoro idzie o perspektywę życia po śmierci, zatrzymajmy się przy odpustach, bo mówiąc o nich, dotykamy życia wiecznego. Czy praktyka odpustowa ma cokolwiek wspólnego ze sprytem duchowym?
Spryt duchowy musimy odnieść w pierwszej kolejności do spraw ziemskich, np. nagle widzisz wielką promocję – markową, piękną kurtkę możesz kupić za 10% ceny. Człowiek pozbawiony sprytu powie: „To niemożliwe! Markowa kurtka za 10% ceny? To raczej podróbka”. Ale wygrywa ten, kto uwierzy. Można powiedzieć, że Kościół też robi promocję: „Przyjdź, jest odpust! Będziesz musiał odpokutować za swoje niegodziwości po śmierci, ale jeśli chcesz, te kary zostaną ci w 90% darowane”.
W tym miejscu przypomina mi się Judasz i Piotr. Jeden i drugi był niegodziwy, jeden i drugi zdradził Jezusa w bardzo podobny sposób, ale jeden wygrał, bo uwierzył w to, co wcześniej słyszał o miłosierdziu Boga odpuszczającego grzechy, zapominającego o odwróceniu się człowieka, o zaparciu się Go i zabiciu. Wygrywa ten, kto uwierzy.
O wielkim miłosierdziu Boga do człowieka świadczy sakrament pokuty i pojednania, w którym doświadczamy przebaczenia grzechów, a więc wspomnianego przez Ojca zapomnienia Boga o niegodziwościach człowieka. W takim razie po co jeszcze odpusty?
W przypadku odpustów mówimy o darowaniu kary za grzechy już odpuszczone. Porównałbym to do sytuacji, kiedy się zranię: choć na początku złoszczę się na siebie, bo zachowałem się nieodpowiedzialnie, nieostrożnie, głupio, w końcu sobie przebaczam. Ale rana, którą sobie zadałem, musi się zagoić. I wtedy Pan Bóg zachęca do odpustu: „Słuchaj, mam maść, która sprawi, że twoja rana nie będzie goić się miesiąc, ale wydobrzejesz w jeden dzień”.
Czy odpust jest kolejnym dowodem na to, jak Pan Bóg kocha człowieka?
Tak. Pamiętajmy, że tutaj, na ziemi, Bóg odpuszcza grzechy w momencie, kiedy kapłan wypowiada słowa absolucji (rozgrzeszenia). Jednak na skutek swojej niegodziwości człowiek się poranił, pokiereszował i cierpi; jest obolały, musi wyzdrowieć. Czyśćca potrzebujemy po to, żeby dojść do siebie, a potem piękni i czyści wejść do nieba.

Zatem odpusty są lekarstwem na nasze zranienia?
Są lekarstwem przyspieszającym leczenie… Jeśli ktoś wierzy Panu Bogu, ten wygrywa, czyli zdrowieje szybciej. Pan Bóg najpierw zaufał człowiekowi, apostołom i zostawił im władzę decydowania: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,19). Jeżeli wierzę temu, co mówi Jezus w Ewangelii, mam jasność. I znów można postawić pytanie: czy opłaca mi się nie wierzyć Jezusowi? Znów wraca spryt duchowy.
Ważne jest, aby nie mylić go z zuchwałą naiwnością co do tego, że teraz odpusty załatwią mi życie wieczne. Nie załatwią. Chodzi o przeżycie w bliskości z Bogiem czasu przed wejściem do nieba. Dobrze jest korzystać z odpustów, ale jeszcze lepiej żyć w taki sposób, aby podobało się to Bogu. Wiadomo, że człowiek nie jest doskonały, więc Bóg daje mu lekarstwo w postaci odpustów, żeby nie musiał zdrowieć zbyt długo.

Jakie przesłanie płynie do nas z praktyki odpustów?
Bóg do nas woła: „Jestem miłosierny, korzystajcie! Bądźcie sprytni!”. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakich On używa forteli, żeby nas ratować. Jest bardzo pomysłowy w wychodzeniu nam naprzeciw i próbuje różnych sposobów. Ostatecznie oddał za nas życie. Więc czym dla Niego będzie odpust? Drobiazgiem. Chodzi o prostą, autentyczną, egzystencjalną wiarę. Kto wierzy, że Bóg naprawdę wychodzi nam naprzeciw, może korzystać ze wszystkich Bożych dobrodziejstw.
I teraz kto przegrywa? Ten, kto trzyma się kurczowo poukładanych we własnej głowie przekonań; kto mówi: to niemożliwe! Dlaczego?! Kościół podaje nam to, co Bóg przyjął, zaakceptował i póki co nie odwołał nauki o odpustach, które są dla nas wielkim dobrodziejstwem.
Rozmawiała Agata Rajwa
Głos Ojca Pio (92/2/2015) 
fot. Pedro Ribeiro Simoes, Fruit shopping 

www.flickr.com

http://www.katolik.pl/10–ceny-i-troche-sprytu-duchowego,24711,416,cz.html?s=2
********
Anna Lasoń-Zygadlewicz
Uwielbienie uwalnia serce
Szum z Nieba

Amerykańska charyzmatyczka Maria Vadia jest wiarygodnym świadkiem tego, jak uwielbienie może zmienić życie człowieka. Trudne wydarzenia z jej życia, np. bankructwo, załamałyby niejednego. A jednak dzięki pełnej radości i zaufania relacji z Jezusem, Maria doświadczyła niespodziewanych zwrotów akcji i wielu błogosławieństw w swojej rodzinie. Tak dobrej nowiny nie sposób zachować dla siebie – Amerykanka głosi więc teraz Jezusa na wszystkich kontynentach.
Dlaczego modlitwa uwielbienia jest tak ważna? Czemu Bóg jej od nas oczekuje?
Uwielbienie jest stylem życia w królestwie Bożym, a zarazem przejawem naszej służby Bogu. To czas przeznaczony wyłącznie dla Niego, ponieważ tylko na Nim wtedy się skupiamy. Chwała i uwielbienie to atmosfera nieba, którą bardzo lubi Duch Święty. Bóg mieszka w chwale swojego ludu, a doświadczanie Jego obecności jest bezcenne dla każdego wierzącego. Doświadczając bliskości Ducha Świętego – wchodzimy w coraz głębszą relację z Panem. Zaczynamy smakować Jego miłość i dobroć, wzrastamy w miłości do Jezusa. Jesteśmy przecież narodem kapłańskim i królewskim (por. Ap 1,6), więc chwała i uwielbienie to część naszej posługi kapłańskiej. W końcu całą wieczność spędzimy na uwielbianiu Boga! Prawdziwe uwielbienie płynie z serca, więc musimy najpierw otrzymać objawienie Jezusa – objawienie tego, czym jest Krew Baranka i Jego zwycięstwo na Kalwarii. A uwielbienie jest radosną odpowiedzią naszemu niesamowitemu Bogu. Kiedy Go wychwalamy i uwielbiamy, stajemy przed Nim w pozycji pokory – On jest naszym najwyższym Panem, a my ludem przez Niego odkupionym. W Jego obecności uwalniane są błogosławieństwa królestwa Bożego, a niebo dokonuje „inwazji” na ziemię!
Czym są te przywileje królestwa Bożego?
Jest ich cała lista: pełnia radości (por. Ps 16,11), wolność (por. 2 Kor 3,17), przemiana (por. 2 Kor 3,18), uzdrowienie (Ml 3,20), zwycięstwo i przełom (por. Ps 149, Dz 16,26), objawienie serca Ojca (por. Hbr 2,12; Rz 5,5), posługa aniołów wobec nas (por. Hbr 1,14). Biblia setki razy mówi nam, że mamy wychwalać Boga, i to w każdej sytuacji, nie tylko wtedy, gdy jest nam w życiu lekko. Zamiast więc narzekać i skarżyć się – uwielbiaj i wychwalaj Pana, a twoje życie radykalnie się zmieni!

Przez jakie doświadczenia Ciebie samą Bóg uczył uwielbienia?
Po raz pierwszy spotkałam Jezusa i otrzymałam chrzest w Duchu Świętym w Odnowie Charyzmatycznej, więc chwała i uwielbienie stały się częścią mojego życia jako osoby wierzącej już od samego początku. Gdy zaczęłam czytać Pismo święte, zdałam sobie sprawę, że dziękczynienie i uwielbienie to nie kwestia wyboru dla wierzącego, ale styl życia w królestwie Bożym! Trzy i pół roku po tym, jak spotkałam Pana, w moim życiu nastąpiła wielka zmiana. Rozpadło się moje małżeństwo, błyskawicznie stopniały nasze zasoby finansowe, ostatecznie zostałam samotną matką z czwórką nastoletnich dzieci. A wtedy zastosowałam to, czego się wcześniej nauczyłam: dziękowałam, wychwalałam i wielbiłam Boga nawet wtedy, gdy nie miałam na to sił ani ochoty. Bardzo szybko zobaczyłam owoce tego zawierzenia – podjęłam swoje powołanie prorockie, a moja rodzina jest błogosławiona i cieszy się przychylnością Pana.
Jak my możemy nauczyć się wielbić Boga? Czytając psalmy?
Wielbimy Boga, dając zewnętrzny wyraz naszej wewnętrznej relacji z Jezusem. Czytając Pismo święte, widzimy ludzi Bożych, którzy krzyczeli z radości, klaskali, śpiewali, tańczyli, klęczeli, wznosili ręce i grali na różnych instrumentach, by wyrazić Bogu cześć i uwielbienie. Ty też rób to samo! Włącz jakąś płytę z pieśniami chwały i zacznij wychwalać Boga tak, jak On jest tego godzien! Zacznij śpiewać swoją własną pieśń, wymyśl własny taniec. Dołącz do innych wierzących, którzy wysławiają i uwielbiają Boga – a w ten sposób będziesz wzrastać w wolności wyrażania swojej radości Bogiem.
Dlaczego Bóg chce, abyśmy wielbili Go całym sobą, także ciałem?
Jesteśmy duchem żyjącym w ciele. Składamy się z trzech części: ducha, duszy i ciała. A skoro mamy Boga uwielbiać całym sobą – oznacza to także ciało. Św. Paweł pisze w Liście do Rzymian, abyśmy oddali nasze ciała na żywą ofiarę, jako wyraz naszej rozumnej służby Bogu. Pan przebywa w chwale, która w języku hebrajskim określana jest jako tehillah. A tehillah to coś więcej niż tylko śpiewanie i podnoszenie rąk! Ona obejmuje całe ciało, jest więc radosnym świętowaniem Bożej obecności całym sobą. To rodzaj ekspresji, który zmienia atmosferę i wypiera wroga. Kiedy jesteśmy na meczu, a nasza ulubiona drużyna strzela gola – nie siedzimy cicho, ale skaczemy z radości, krzyczymy na całe gardło, śmiejemy się i klaszczemy! A co byśmy powiedzieli na to, żeby w ten sposób wyrażać swój zachwyt Królem królów? Przecież On już pokonał naszego wroga na Krzyżu, a Jego zwycięstwo stało się naszym zwycięstwem!
A jak uwielbienie może zmienić nasze życie?
Nowy styl życia – pełen dziękczynienia, wysławiania i uwielbiania Pana – zmienia życie, ponieważ w ten sposób stwarzamy atmosferę, jaką kocha Duch Święty! Jeden z psalmów przypomina nam: „Wstępujcie w Jego bramy wśród dziękczynienia, wśród hymnów w Jego przedsionki…” (Ps 100, 4). A przychodzimy do Pana z dziękczynieniem i uwielbieniem poprzez Krew Jezusa. Gdy żyjemy w ten sposób, nasze życie dostosuje się do zasad królestwa Bożego, a ogień Boży rozpala w nas nową pasję i gorliwość dla Jezusa, tak potrzebne w ewangelizacji. Gdy wpatrujemy się w piękno Tego, Który Jest – jesteśmy przemieniani na Jego obraz, a Duch Święty staje się naszym Pomocnikiem i Wspomożycielem. I wypłynie z naszych serc jako „strumienie wody żywej”, uwalniając swoje dary i owoce Ducha. Uwolniona zostanie w nas także moc Zmartwychwstania, abyśmy mogli kontynuować dzieła Jezusa: kochać ludzi Jego mocą, wyprowadzać na wolność więźniów, uzdrawiać w imię Jezusa, prorokować nad życiem innych ludzi… W Bożej obecności zawsze pojawia się: radość łamiąca moc depresji, uzdrowienie, uwolnienie, wolność, odnowienie, a nawet posługa aniołów wobec nas. To wszystko przychodzi do nas w atmosferze uwielbienia i chwały. Zmienia się też nasza perspektywa patrzenia. Już tu, na ziemi, zaczynamy żyć według sposobu myślenia królestwa Bożego – świadomi, że nie jesteśmy sierotami, ale synami i córkami Boga Wszechmogącego, błogosławionymi, obdarowanymi i wyposażonymi w Jego moc, abyśmy przyprowadzili wszystkie narody do Jego stóp.
Co to znaczy, że uwielbienie uwalnia nasze serca?
W Drugim Liście do Koryntian czytamy: „gdzie jest Duch Pański – tam wolność”. W obecności Pana odnajdujemy wolność, która ma potężny i namacalny wpływ na nasze życie. Duch Święty napełnia nasze serca miłością Boga i zaczynamy doświadczać pełni Jego obecności – co skutkuje uwolnieniem nas z wszelkiego rodzaju więzów. Św. Jan napisał w swoim liście: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk…” (1 J 4,18). Wszelkiego rodzaju niewola traci swoją moc pośród chwały i uwielbienia. Światło Chrystusa zaczyna wystawiać na jaw demoniczne kłamstwa, w które wierzyliśmy przez całe życie, więc diabelskie twierdze kruszą się i padają. A my wzrastamy w wolności, aby stawać się tym, kim z miłości stworzył nas Pan…
Rozmawiała Anna Lasoń-Zygadlewicz 
Szum z Nieba nr 127/2015

fot. Heather Katsoulis, Light, God’s eldest daughter
www.flickr.com

http://www.katolik.pl/uwielbienie-uwalnia-serce,24710,416,cz.html
*********

Niezniszczalni

Przewodnik Katolicki

Dorota Niedźwiecka

(fot. shutterstock.com)

Nie zostały zmumifikowane. I nie poddały się rozkładowi. Ponad sto ciał świętych stanowi dla naukowców zagadkę nie do rozwiązania.

 

Zazwyczaj były chowane w ziemi. Ekshumowano je po dziesięciu, osiemdziesięciu, stu pięćdziesięciu latach dlatego, że wymagał tego proces beatyfikacyjny lub kanonizacyjny. Były nienaruszone. Niektóre pozostawały takie przez nienaturalnie długi czas, inne zachowały się w stanie świeżości do dziś.

 

Św. Bobola i przepis na nieśmiertelność

 

Gdy stosuje się techniki balsamowania, ciało zostaje najpierw pozbawione wnętrzności, a konserwacji zostaje poddana jedynie zewnętrzna powłoka. W procesach naturalnej mumifikacji – np. w gorących  piaskach pustyni, torfowiskach lub w lodach – można wskazać przyczynę zachowania szczątków. W tym kontekście zadziwia przykład św. Andrzeja Boboli, którego nienaruszone ciało znaleziono w masowym grobie po kilkudziesięciu latach po zgonie. Zadziwia w dwójnasób, gdyż mocno okaleczone podczas tortur, jakim Bobola został poddany przed śmiercią, powinno poddać się rozkładowi bardzo szybko. Nie ma też żadnych podstaw, by podejrzewać, że uległo naturalnej konserwacji – gdyż ciała spoczywające razem z nim uległy naturalnemu procesowi rozkładu. “To wbrew naturze” – stwierdziła komisja złożona z lekarzy i profesorów z Rzymu, która przeprowadziła badanie ciała w 1745 r., czyli 88 lat po zgonie. Naukowcy zaświadczyli, że zwłoki nie były balsamowane, a mimo to zachowały naturalny kolor żywego ciała, elastyczność i miękkość tkanek.

 

O tym, że ciało zostało zachowane w sposób nadzwyczaj dobry świadczą reakcje radzieckich komunistów. W 1922 r. ukradli ciało z  kościoła w Połocku, a gdy – rzucone o podłogę – nie rozsypało się, rozpoczęli badania. Zaangażowany był w nie m.in. Aleksander Bogdanow, rewolucjonista, ideolog, zajmujący się badaniami nad transfuzją krwi i tym, jak uczynić człowieka nieśmiertelnym. Niektórzy mówią, że badając ciało św. Andrzeja, sowieci chcieli znaleźć skuteczny sposób na zabalsamowanie zwłok Lenina. Radzieccy uczeni nie zdołali odkryć, czemu ciało Boboli pozostaje nienaruszone. Ostatecznie wystawiano je  w budynku Wystawy Higienicznej w Moskwie, podając zwiedzającym nieprawdziwe wyjaśnienie, że przyczyną dobrego stanu zwłok są “konserwujące właściwości ziemi”.
Powstrzymana natura

 

Proces gnilny ludzkich zwłok rozpoczyna się w lecie już 24 godziny po śmierci. W zimie – po 7-8 dniach. Zaczyna się od początkowego odcinka jelita grubego i rozprzestrzenia na brzuch, powodując jego zielonkawe zabarwienie. Zwłoki są rozkładane początkowo przez florę trawienną (enzymy i bakterie), potem – przez florę próchniczną (grzyby), następnie przez owady. Po trzech do sześciu latach od śmierci z człowieka pozostaje jedynie szkielet.

 

Tymczasem podczas ekshumacji zwłok św. Katarzyny Laboure w 1933 r., a więc 57 lat po śmierci, “Serce (…) zachowało swój kształt. Mogliśmy łatwo dojrzeć w nim drobne włókna, pozostałości zastawek i mięśni” (relacja dr. Roberta Didiera, przewodniczącego komisji lekarskiej). Komisja, dokonująca rozpoznania ciała św. Teresy z Ávila w 1914 r. (a więc 332 lata po śmierci), opisuje, że podczas pobierania relikwii z ciała świętej za każdym razem wyciekała krew w czerwonym kolorze. Dokumenty komisji lekarskich zaświadczają także o bardzo dobrym zachowaniu ciał św. Łucji Filippini (dokumenty z 1926 r., czyli po 194 latach od śmierci), św. Franciszka Ksawerego (z 1974 r., czyli 422 lata po śmierci) i innych.

 

Cud na czas

 

Twarze zmumifikowanych zakonników i mieszczan w krypcie Ojców Reformatów w Krakowie, czy przypisywanych Jeremiemu Wiśniowieckiemu zwłok na Świętym Krzyżu, zostały zachowane w dużo gorszym stanie niż np. obecnie zmumifikowana twarz św. Rity z Cascii (zmarła w 1457 r.). Zanim doszło do mumifikacji, ciało pozostawało świeże co najmniej przez 169 lat. “Ciało jest zachowane w całości, białe, nienaruszone, jakby niedawno umarła” – napisano w raporcie przed beatyfikacją. Jak zaświadczają dokumenty beatyfikacyjne, co jakiś czas wydzielał się z niego przyjemny, różany zapach. “Ilekroć widziałem ciało błogosławionej Rity, czułem, że z jej ciała wydobywa się miły zapach, który wzbudza pobożność; nie jest on sztuczny, ale duchowy (…). Pamiętam nawet, że kiedy byłem dzieckiem, czując ten zapach, pytałem się mojej ciotki mniszki, co tak pachnie koło ciała błogosławionej, a ona mi mówiła, że zapach ten wychodzi z ciała (…), a jest to rzeczą publicznie znaną i wiadomą” – zeznawał jeden ze świadków podczas procesu. Po momentach gdy pachniało intensywniej, przyjeżdżał zazwyczaj do Cascii ktoś, kto zaświadczał o nadzwyczajnym cudzie, którego doświadczył za sprawą Rity.

 

W 1745 r. podczas kolejnego otwarcia trumny stwierdzono znaczny rozkład szczątków, a w 1892 –  podczas kolejnego rozpoznania, okazało się, że zachowane zostały jedynie zasuszone dłonie, stopy i częściowo – twarz. Pod habitem znajdował się szkielet. Tak jest do dziś: części twarzy uzupełniono w sposób sztuczny, część jest naturalnie zmumifikowana. Nie wiadomo, dlaczego ciało zmieniło utrzymywany tak długo stan.

 

Jednym z najnowszych, dobrze udokumentowanych, jest przypadek św. Urszuli Ledóchowskiej, zmarłej w 1939 r. Gdy 22 kwietnia 1959 r. dokonano jej ekshumacji, członkowie Trybunału Prawnego Kurii Rzymskiej, ówczesna matka generalna Zgromadzenia Franciszka Popiel i kilka sióstr zastali ciało w stanie nienaruszonym. Podobnie było podczas kolejnej ekshumacji, jesienią 1988 r., gdy szczątki Urszuli przygotowywano do przewiezienia z Rzymu do Polski. Przed przewiezieniem wstrzyknięto weń substancję, która miała zapobiec uszkodzeniom. Ciało zaczęło sinieć.

 

Żywa krew

 

Fenomenem jest krew św. Januarego, męczennika chrześcijańskiego z 305 r. , którą zebrała do flakoników, tuż po jego ścięciu, jedna z chrześcijanek. Zapieczętowane od szesnastu wieków w taki sposób, że nie da się ich otworzyć, dwie ampułki, są przechowywane w skarbcu katedry w Neapolu. Krew jest skrzepnięta, a dzień przed datą ścięcia świętego (19 września) staje się płynna i pozostaje taka przez osiem dni. Dzieje się to w różny sposób, trudno więc mówić o jakiejś substancji, która w wyniku potrząsania zmieniałaby konsystencje. Bywa, że krew burzy się i wrze. Od 1700 lat tylko dwa razy cud się nie wydarzył. 22 marca świadkiem cudu krwi św. Januarego był papież Franciszek. Gdy podczas jego spotkania z duchowieństwem i osobami konsekrowanymi w katedrze w Neapolu podano mu do ucałowania ampułkę z krwią świętego – patrona miasta, ta w jego obecności w połowie się rozpuściła.

 

Naukowcy przeprowadzający badania ampułek, nie znaleźli racjonalnego wyjaśnienia tego zjawiska. “Substancja, czczona od wielu wieków, rzuca wyzwanie każdemu prawu przyrody i każdemu tłumaczeniu, które nie odwołuje się do tego, co nadprzyrodzone. Krew św. Januarego to jest skrzep, który żyje i który oddycha: nie jest więc jakąś «alienującą» pobożnością, lecz znakiem życia wiecznego i zmartwychwstania” – stwierdził prof. Gastone Lambertini.

 

– To znak istnienia życia wiecznego oraz wezwanie do wiary w zmartwychwstanie Chrystusa i zmartwychwstanie ciał wszystkich ludzi, którzy istnieli na ziemi – powiedział kard. Corrado Ursi, jeden z arcybiskupów Neapolu.

 

Interesujące zjawisko wiąże się z ciałem św. Charbela Makhloufa (zm. 1898 r.), niezwykle ostatnio popularnego mnicha z Libanu. Charbel został pochowany bezpośrednio w ziemi, bez balsamizacji i bez trumny. Cztery miesiące później ciało nadal było elastyczne i sączyła się z niego lepka substancja. Zwłoki zbadano i pochowano w ocynkowanej trumnie. Dwadzieścia trzy lata później substancja znów zaczęła sączyć się z ciała. Za jej przyczyną dochodziło i do dziś dochodzi do uzdrowień. Ciało pozostawało nietknięte do 1950 r.

 

Vittorio Messori, włoski dziennikarz, znany z dociekliwych prac dotyczących Kościoła, stwierdza, że nieniszczejące ciała zmarłych są zgodne z chrześcijańską logiką. Wierzymy przecież w zmartwychwstanie ciał. “Kiedy ciało jakiegoś świętego lub błogosławionego zostaje znalezione nietknięte, to jest to znak interpretowany jako zapowiedź zmartwychwstania”.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1799,niezniszczalni.html

********

Jak ją uszczęśliwić?

Anna Kaik 07

(fot. shutterstock.com)

Powszechnie wiadomo, że nadmiar rutyny jest wrogiem wysokiej temperatury uczuć w związku, a nic nie działa bardziej ożywczo niż miła niespodzianka.

 

Warto jednak pamiętać, że kobiety uszczęśliwia w dużej mierze, co innego niż mężczyzn. Survivalowa wyprawa w dzikie tereny czy nowy komplet praktycznych przyrządów, nawet jeśli przydałyby się wam w domu, raczej nie wywołają w niej zachwytu.

 

Można by iść dalej tym tropem i stwierdzić, że każdą kobietę uszczęśliwia co innego, ale nie jest to już do końca prawda. Na pewno można znaleźć kilka rzeczy, które dadzą radość każdej kobiecie.

 

Zbliża się wasza rocznica lub urodziny twojej żony albo po prostu chcesz odświeżyć wasze przygasłe szarą codziennością uczucie? Jeśli wybierzesz jedną z trzech poniższych propozycji, na pewno trafisz w sedno.

 

Rozmowa w odświętnej oprawie

 

Wielu kobietom do szczęścia brakuje czasami jedynie tego, żeby być wysłuchaną. Kobieta, w odróżnieniu od mężczyzny, który myśli bardziej schematycznie i jeszcze do tego potrafi zupełnie się “wyłączyć”, ciągle coś analizuje, przemyśliwa, jak mawia przysłowie “dzieli włos na czworo”. W jej głowie w związku z tym nieustannie buzuje mnóstwo refleksji, które często są sprzeczne ze sobą. Dlatego zwykła rozmowa przynosi jej ulgę i poczucie bycia rozumianą, bo może wtedy jak z napompowanego do granic możliwości balonu, wypuścić nadmiar myśli i emocji.

 

To nie jest trudne, jeśli zgodzisz się na to, że raczej nigdy jej w pełni nie zrozumiesz. Po prostu bądź, patrz (gdy zaczynasz się rozglądać się wokoło, dobitnie świadczy to o tym, że przestałeś słuchać albo słuchasz “częściowo”, a to też nie jest dla niej miłe – ona dzieląc się z tobą swoimi najgłębszymi przemyśleniami, daje ci w swoim odczuciu całą siebie) i naprawdę słuchaj, rezygnując z oceny.

 

Jeśli do tego dodasz jeszcze odświętną oprawę – zaprosisz do restauracji, którą do tej pory z zachwytem oglądała tylko z zewnątrz albo chociażby kupisz nową płytę z nastrojową muzyką i przy lampce wina stworzysz odpowiedni klimat  – możesz być pewny, że będzie zachwycona. W takich okolicznościach możecie też przedyskutować trudne tematy, których na co dzień unikacie z braku czasu i… właśnie nastroju.

 

Zmiana na lepsze

 

Na pewno są w tobie jakieś słabości, które wyjątkowo drażnią twoją drugą połowę. Zostawiasz porozrzucane ubrania, na wspólne spacery zabierasz telefon i rozmawiasz z kolegami albo tygodniami musi cię prosić o wykonanie bardziej “męskich” napraw. Jeśli spróbujesz zmienić się w wybranym temacie, będzie to dla niej prawdziwą radością. Niech ta zmiana nie będzie jednorazowa, bo twój powrót do dawnych, złych przyzwyczajeń żona odczuje jeszcze bardziej boleśnie. Nastaw się na wykorzenienie z siebie sprawiających jej przykrość nawyków. Z biegiem czasu będą coraz trudniejsze do zaakceptowania, więc im prędzej zaczniesz z nimi walczyć, tym lepiej, a dodatkowo, tym łatwiej będzie ci się ich pozbyć.

Jeśli uważasz, że nie jesteś w stanie zrezygnować z jakiegoś przyzwyczajenia, którego nie toleruje twoja żona, zastanów się, co można by zmienić, żeby ograniczyć wpływ twojego trudnego zachowania na nią. Idź na kompromis. Telefon na spacerze – niech będzie, ale nie na każdym. Sprzątanie po sobie – nie codziennie, ale raz na tydzień wszystko pozbieraj i ułóż. A w sprawach męskich robót, których też nie lubisz wykonywać znajdź jej swojego zastępcę – opłać odpowiednią usługę w firmie remontowej albo porozmawiaj z kimś z rodziny lub przyjaciół, którzy zawodowo się tym zajmują.

 

Zabierz ją na zakupy

 

Niektórzy bagatelizują to, jak ważna jest dla kobiet sprawa bezpieczeństwa finansowego i traktują jako zamierzchłe, stereotypowe myślenie. Tymczasem, kwestia poczucia bezpieczeństwa to podstawowa potrzeba kobiety, a pieniądze są jednym z elementów, które je zapewniają. Nie musisz być krezusem, ale twoja żona musi mieć poczucie, że może się na tobie oprzeć, także w kwestii pieniędzy. Po ślubie większość kobiet nie rzuca pracy zawodowej, tylko dlatego, że wystarczyłyby wam obojgu twoje dochody, ale może odtąd wykonywać swoją pracę z większym komfortem.

 

Zabranie jej na zakupy to gest, który nie ma służyć zwiększeniu jej próżności i zamiłowania do przesady w strojeniu się – jeśli tak jest, lepiej wykorzystać poprzednie propozycje – ale przypomnienie, że teraz ty o nią dbasz i zapewniasz jej bezpieczeństwo. Jeśli boisz się, że jej zakupy przerosną twoje możliwości, ogranicz propozycję do nabycia nowej pary kolczyków czy chociażby śmiesznej piżamy. Znasz ją, więc jeśli wiesz, że przykładowo najwięcej wydaje na buty czy bieliznę, kup jej to, co podoba się jej również w wersji najtańszej. Zresztą, jestem pewna, że żona raczej wykorzysta tę sytuację tak, żebyś miał ochotę ponownie zabrać ją do galerii handlowej, zamiast wydać za jednym razem monstrualną kwotę i tym sposobem na zawsze wyleczyć cię z ponawiania takich propozycji.

 

Ktoś powiedział kiedyś, że jeśli pozostając w stabilnym małżeństwie, nie przestaniemy mimo wszystko się zaskakiwać, wtedy prędzej my umrzemy, niż nasz miłość. Oby tak było także w waszym przypadku.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,496,jak-ja-uszczesliwic.html

******

To jest sekret trwałego i dobrego małżeństwa

Eduard Martin / slo

(fot. shutterstock.com)

Kiedyś zapytałam matkę, jak to robi, że jej małżeństwo jest tak piękne. Było to w czasie uroczystości jej osiemdziesiątych urodzin.

 

Rzeczywiście, małżeństwo matki było wspaniałe. Na tle wszystkich katastrof, jakimi były małżeństwa rodziców moich koleżanek i znajomych, relacje między moimi rodzicami świeciły przykładem. Były zdumiewającym wyjątkiem…

 

Siedziałyśmy z matką przy oknie, za którym cichła jasna noc…

 

Widziałam gwiazdy na niebie, ten widok był krzepiący, i może właśnie dlatego rozpoczęłam rozmowę. Była to chwila, gdy człowiek pragnie mieć wgląd w tajemnicę zwaną “szczęściem”.

 

– Jak to się dzieje, że tworzycie z ojcem tak piękny związek po tylu latach?

– Dokładam – uśmiechnęła się matka. Nie zrozumiałam.

– Jeśli chcesz tworzyć z kimś piękną relację, nie możesz zapomnieć dokładać – wyjaśniła matka.

– DOKŁADAĆ?

–  To jest tak jak z piecem: jeśli nie będziesz do niego dokładać, wygaśnie.

Rozumiesz? W przypadku pieca wszyscy to rozumieją… a w przypadku relacji między ludźmi już nie…

Jest tylu ludzi, którzy nie zapominają dołożyć do pieca, gdy tylko się wokół nich ochłodzi. Ale kiedy zaczynają drętwieć dusze wokół nich, to nie; nie przyjdzie im do głowy, żeby dołożyć, żeby ogrzać swoich bliskich… Rozumiesz?

Kiedy to nie skutkuje, niedobrze jest robić temu drugiemu wyrzuty, byłby to czas stracony, a sytuacja mogłaby się pogorszyć. Lepiej zastanowić się, co należałoby dołożyć. I zrobić to.

Zrobić to jak najprędzej…

Tylu ludzi się skarży na tę drugą osobę, są smutni, a nawet nie przyjdzie im do głowy, żeby dopuścić do siebie myśl: Skończyło się, dlatego że zapomniano dołożyć.

Masz kłopot? Jest ci zimno? Drętwiejesz?

I ten, którego kochasz, drętwieje wraz z tobą?

Zapal… Czasem wystarczy dołożyć do drętwej ciszy kilka słów, ciepłych słów…

Nie na próżno mówi się: CIEPŁE SŁOWA.

Często wystarczyłoby tak niewiele… tylko trochę więcej dołożyć i relacja by się nie rozpłynęła…

 

 

Więcej w książce: Anielska szkoła miłości – Eduard Martin

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,493,to-jest-sekret-trwalego-i-dobrego-malzenstwa.html

*******

Nie trzymajcie dzieci z dala od prawdy

Osvaldo Poli / slo

(fot. Axel Bührmann / flickr.com)

Prawda nie jest czymś niebezpiecznym, od czego dzieci należy trzymać z daleka, jak od fiolki z trucizną. Akceptacja rzeczywistości musi “boleć”, jednak pomaga im rozpoznać siebie jako ludzi, a nie półbogów, bez powodowania traumy, przed którą należy ich bronić.

 

Dzieci bez wątpienia potrafią udźwignąć ciężar prawdy. Umieją pogodzić się z przegranym meczem w gronie kolegów, brakiem złotej figurki w zestawie z Gormitami, śmiercią chomika. To wszystko nie powoduje większych szkód w ich zdrowiu psychicznym. Natomiast ukrywanie ograniczeń właściwych wiekowi przeszkadza w osiąganiu dojrzałości. Sprawia, że pod płaszczykiem trudnego charakteru, arogancji kryje się słaby, targany wewnętrznymi sprzecznościami człowiek.
Kto nie doznał pomocy w zaakceptowaniu swoich ograniczeń, nie będzie zdolny do nawiązania zdrowych relacji z innymi, jeśli te relacje nie będą oparte na tych samych warunkach, jakie gwarantowali rodzice, niezmiennie uznający swego potomka za wspaniałego i cudownego. Taki człowiek poczuje się kochany tylko wtedy, gdy inni będą go podziwiać i czcić. Wiele osób domaga się przestrzegania tej zasady nawet w związku małżeńskim, ponieważ od zawsze karmili się uwielbieniem najbliższych.
Pozytywne skutki z nastawienia rodzica do dziecka nie płyną zasadniczo z niedoskonałości i braków potomka, które należy korygować, lecz z głębokiej wiary, że dziecko okaże się zdolne do rozpoznania błędu i do poprawy, jeżeli samo zechce.
Zdolność do rozpoznania błędu (nazywamy to uczciwością), bardziej niż złudne dążenie do perfekcji, czyni osobę godną szacunku i jest znakiem jej moralności, nadrzędnej wobec wszelkich ograniczeń i wad charakteru.
Gdy rodzic krytykuje dziecko, czyni to w nadziei, że zaakceptuje ono upomnienia z jego ust. Wie, że mówi coś, co sprawi przykrość synowi czy córce, ale ma również świadomość, że dobro dziecka musi przeważać nad lękiem, jak zostanie odebrane i jakie negatywne wyzwoli reakcje.
Upomnienie może reprezentować szczyt rodzicielskiego doświadczenia: to wzruszające widzieć, jak syn czy córka przyjmuje naganę z ust rodzica, ani przez chwilę nie wątpiąc w jego miłość. Nadal niezłomnie wierzy, że ból, który sprawił mu rodzic, nie wypływa z braku miłości, lecz z pragnienia pomocy w stawaniu się lepszym człowiekiem.
Poczucie, że dziecko nie wątpi w twoją miłość nawet wówczas, gdy jesteś zmuszony sprawić mu przykrość, reprezentuje szczyt porozumienia wychowawczego między tobą a nim. To eliminuje dwuznaczność we wzajemnej miłości, ponieważ również rodzic przechodzi próbę pełnej akceptacji dziecka, nie stawiającej warunku, że musi na nią zasłużyć, lecz osadzonej w prawdziwej zdolności kochania, która każe mu mówić to, co uznaje za prawdę, i czynić to, co uznaje za słuszne.
Nie istnieje miłość bez sprawiedliwości i prawdy.
Jeśli rodzic nieustannie przemilcza prawdę, nigdy nie zyska okazji do wypróbowania swoich relacji z dzieckiem i zawsze będzie czuł wewnętrzny niepokój, że raczej zabiega 0 jego sympatię, niż stara się być mu naprawdę potrzebny.
Prawda jest pokarmem duszy i żaden postęp ani żaden rozwój nie jest bez niej możliwy. Dzieci nie są na tyle głupie, by jej nie rozpoznać, ani na tyle słabe, by nie unieść jej ciężaru, jeśli tylko zostaną odpowiednio zachęcone i przyzwyczajone. Prawda uczyni je lepszymi.
I odwrotnie, pozbawione dostępu do prawdy, będą zawsze potrzebowały kogoś, kto im pomoże unikać rzeczywistości, wymazywać ją, bo sprawia im ból, kto je zasłoni przed odpowiedzialnością tak, by mogły żyć jakby w ochronnej bańce, która pozwoli im widzieć świat na swój własny sposób.
Najważniejszym prawem dziecka jest prawo do prawdy i wiedza, co tak naprawdę rodzice o nim myślą.
Przekonanie, że dzieci są bardzo kruchymi istotami, które łatwo złamać w obliczu trudnej prawdy, prowadzi wielu rodziców do zbytniej bojaźni. Z tego powodu lękają się mówić prawdę. Próbują ją zabić, by uratować dzieci. To jednak wyjaławia życie, pozostawiając jedynie iluzję perfekcji i wszechmocy.
To, co się szczerze myśli o dzieciach, powinno być powie dziane w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób. Nigdy nie wolno przemilczać prawdy w imię ochrony dzieci przed konfrontacją z rzeczywistością.
Wiecej w książce: Serce dziecka – Osvaldo Poli

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,505,nie-trzymajcie-dzieci-z-dala-od-prawdy.html

******

Miłość – ciągłe tworzenie

Aneta Pisarczyk / “Wstań”

(fot. shutterstock.com)

Miłość jest procesem, ciągłym stawaniem się, ruchem. Jako taka wymaga od nas aktywności. Każda miłość jest wyjątkowa, niepowtarzalna i tak bogata w sobie, że trudno ją w prosty sposób sklasyfikować, czy poddać analizie. Niemniej psychologowie, badając zjawisko miłości między mężczyzną i kobietą, zdołali uchwycić pewną jej dynamikę.

Przeceniana namiętność

Wyróżniamy trzy podstawowe składniki miłości: intymność, namiętność i zaangażowanie w relację. Podczas gdy intymność oraz zaangażowanie towarzyszą każdemu rodzajowi ludzkiej miłości, namiętność jest zarezerwowana jedynie dla relacji damsko-męskich. I to ona właśnie jest dziś często utożsamiana z miłością. Namiętność wiąże się z poszukiwaniem bliskości fizycznej, pragnieniem zespolenia ciałem i duchem z ukochaną osobą. Łączy w sobie silnie przeżywane emocje, takie jak zachwyt, radość, pożądanie, tkliwość, a także ból, tęsknotę i zazdrość. Namiętność najbardziej zaznacza swą obecność w fazie zakochania. Jest jakby przedsmakiem głębszej miłości. Tak jak szybko i nagle się pojawia, tak samo szybko gaśnie. Może jednak co jakiś czas się odradzać.

Błędem jest twierdzenie, że wraz z zanikiem namiętności wygasa miłość, czy też musi stać się mniej satysfakcjonująca. Niestety takie myślenie nie jest dziś rzadkie. Świat wokół nas promuje bowiem miłość w fazie zakochania – pełną silnych emocji oraz pozbawioną rozsądku – i do tej fazy pragnie ją sprowadzić. Taki sposób patrzenia sprawia, że możemy wpaść w pułapkę niedoceniania własnego związku. Będziemy wówczas tęsknić za miłością z czasów młodości oraz chwilami uniesień, niesłusznie uważając, że to, co najlepsze, jest już za nami. Żyjąc przeszłością, nie jesteśmy w stanie czerpać z tego, co daje nam teraźniejszość. Tęskniąc za nierealnym uczuciem, nie stajemy się wystarczająco otwarci na bogactwo, jakie niesie ze sobą relacja z żoną lub mężem.

Intymność, którą można kształtować

Gdy namiętność w związku zdaje się słabnąć, zaczyna rozwijać się następna składowa miłości, którą jest intymność. I tak jak na przeżywanie namiętności nie mamy większego wpływu, ta bowiem pojawia się w nas niejako sama z siebie i zgodnie ze swą naturą również bez naszej zgody zanika, tak jeśli chodzi o intymność, możemy ją świadomie wzmacniać i rozwijać. Jest to bardzo dobra wiadomość, bowiem o tym, czy w danej relacji czujemy się spełnieni i szczęśliwi, w dużej mierze decyduje właśnie poziom przeżywanej wspólnie intymności.

Intymność jest związana z bliskością i przywiązaniem. Składa się na nią wzajemne zrozumienie, poczucie bycia dla siebie ważnymi, pragnienie dobra dla drugiej osoby, dawanie i otrzymywanie emocjonalnego wsparcia, dzielenie się swoimi przeżyciami, myślami oraz odczuciami. Tak pojęta intymność pojawia się w związku wraz z coraz głębszym poznawaniem się partnerów. Rozwija się wolno i stopniowo oraz trwa długo. Pozostawiona samej sobie zaczyna powoli wygasać, zaś świadomie rozwijana pogłębia się, dając przeżywającym ją osobom dużo radości na co dzień.

Zaprzecza to dość mocno obecnemu w dzisiejszym świecie przeświadczeniu głoszącemu, że prawdziwa miłość kształtuje się sama. A skoro wygasa, to widocznie nie była prawdziwa. Tymczasem każda miłość pozostawiona samej sobie, nie wspierana wysiłkami doświadczających jej osób, w naturalny sposób zmierza do wygaśnięcia. Każda bliska relacja, niezależnie od tego, na jakim etapie się znajduje, wymaga bowiem ciągłego tworzenia. Kiedy podejmujemy świadome działania mające na celu wzmacnianie przeżywanej intymności, doświadczamy na sobie, jak bardzo miłość poddaje się naszym staraniom i jak owocny jest każdy wysiłek w nią wkładany.

Bezcenne zaangażowanie

Trzecim składnikiem miłości jest zaangażowanie. Wiąże się ono z konkretną decyzją trwania w relacji, jej podtrzymywania i rozwijania. Może występować nawet wtedy, gdy bycie razem staje się trudne, wymaga poświęceń, rezygnacji z siebie. Jeżeli zaangażowanie wykazują obie strony w związku, to wzmacnia ono poczucie wzajemnej bliskości. Wtedy mimo zewnętrznych trudności para potrafi się wspierać i czerpać satysfakcję z przezwyciężania tego, co bolesne.

Zaangażowanie daje partnerom poczucie bezpieczeństwa, oparcie i punkt odniesienia w codzienności. Jest strażnikiem trwałości związku. Motywuje do podejmowania konkretnych wysiłków służących budowaniu relacji. Dzięki niemu możliwe staje się nieustanne pogłębianie intymności.

Praktycznie

Jak zatem kształtować własną miłość? Trzeba prawdziwie spotykać się ze sobą. Raz na jakiś czas bowiem potrzebne jest nam bycie razem – bez telewizora, myślenia o bieżących sprawach, z wyłączonymi telefonami oraz skupieniem uwagi na sobie nawzajem. Ważne, by znaleźć czas na zatrzymanie się, przyjrzenie się sobie i własnej relacji, porozmawianie o sprawach ważnych, podzielenie się swoimi odczuciami. Niezbędna jest wtedy otwartość na drugą osobę, wsłuchanie się w to, co chce nam przekazać, a dopiero w drugiej kolejności mówienie o sobie. Choć mówienie też jest ważne. Trzeba dopuścić partnera do świata własnych przeżyć, dzielić się tym, co cieszy i co jest trudne, nazywać swoje emocje oraz wprost wyrażać oczekiwania.

http://www.deon.pl/slub/narzeczenstwo/art,32,milosc-ciagle-tworzenie.html
******

Gdzie katolik powinien uczyć się biznesu?

Maciej Gnyszka

(fot. Maciej Biedrzycki)

Stare przysłowie mówi, że nie ma katolickich szewców. Są tylko szewcy dobrzy i źli. To prawda – co mi po dziurawym bucie, nawet jeśli wyprodukował go porządny człowiek, skoro nie potrafił tego zrobić? To bynajmniej nie oznacza, że nie ma szewców-katolików, którzy buty robią inaczej.

 

W ostatnim wpisie zastanawialiśmy się nad powołaniem przedsiębiorców-katolików do osiągania w biznesie sukcesów. Dzisiaj nie zamierzam pisać o robieniu butów, rodzajach zelówek, ani nawet o sznurówkach. Najwyższa pora odpowiedzieć na popularne pytanie o to, gdzie człowiek wierzący, który chce wzrastać w świętości jako przedsiębiorca powinien uczyć się biznesu. Wedle mojego rozeznania są na to dwa pomysły, dwie szkoły.
Zwolennicy pierwszej są zdania, że najwięcej o biznesie człowiek wierzący dowie się z Pisma Świętego. Faktycznie, Pismo Święte to list Boga do człowieka spisany dzięki Duchowi Świętemu przez autorów natchnionych i poza Objawieniem zawiera także wskazówki dotyczące – wprost albo per analogiam – wielu obszarów życia, nie tylko relacji Bóg – człowiek. Od dietetyki, po przedsiębiorczość, od sposobu prowadzenia wojny, po organizację wesela. Zwolennicy tego spojrzenia szukają inspiracji do działalności w biznesie na rekolekcjach, spotkaniach duszpasterstw, w czasie akcji ewangelizacyjnych. I bardzo dobrze, że tak robią, bo z pewnością nie jeden dobry pomysł biznesowy, czy rozwiązanie problemu mogą dzięki temu uzyskać.
Nie oznacza to jednak, że Pismo Święte mieści w sobie odpowiedź na wszystkie możliwe przyziemne pytania. Nawet gdybyśmy przyjęli, że mieści – to na pewno nie wprost. Bo przecież nie znajdziemy w żadnej księdze rady dotyczącej tego, czy metodologia prowadzenia projektów PRINCE2 jest optymalna dla jego firmy, czy nie; czy faktury lepiej wystawiać w Excelu, czy w inFakcie; nie dowiemy się czy follow up po spotkaniu sprzedażowym robić do skutku, czy wystarczy jeden telefon; no i zasadnicza kwestia – czy wystarczy mail, czy jednak telefonicznie, etc. Wszystkie wymienione kwestie, to tematy fachowe, ściśle związane albo z branżą, albo z rozwojem narzędzi wspomagających prowadzenie biznesu.
Konkurencyjna szkoła twierdzi zatem – trochę w opozycji do pierwszej – że warto uczyć się po prostu od najlepszych, bez względu na orientację ideową. Od ludzi, którzy osiągnęli sukces na rynku, na którym zamierzamy zaistnieć.

 

To bardzo realistyczne podejście, zresztą bliskie mojemu ale ma ono ograniczenie. Może się bowiem okazać, że człowiek z którego doświadczenia i wiedzy chcemy czerpać, swój sukces mógł oprzeć na zasadach głęboko sprzecznych z naszymi. W skrajnych przypadkach na niemoralnych naszym zdaniem fundamentach. Rzadko jednak – nawet gdy tak się okazuje – wyciągnięcie jakiejś  konstruktywnej nauki dla własnego biznesu jest niemożliwe. Wyzwanie polega bardziej na odseparowaniu wartościowego know-how od plew. Jest to moim zdaniem możliwe. Mówi wszak Pismo: “Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” [Mt 10,16]
Zanim przejdę do konkluzji, podzielę się jednym cudownym doświadczeniem.
Gdy zakładałem Towarzystwa Biznesowe, nie przewidziałem, że wielką wartością dla Członków będzie możliwość wymiany wiedzy i doświadczenia. Szybko jednak okazało się, że poza wzajemną pomocą w dotarciu do nowych obszarów rynku dotychczas niedostępnych, to drugi co do ważności benefit! Dzięki temu, że w Towarzystwach każdy jest z innej branży, każdy na innym etapie rozwoju biznesu, pole do wzajemnej nauki jest gigantyczne! I bardzo dobrze, bo dzięki czyjemuś doświadczeniu – a dodatkowo człowieka o podobnym systemie wartości – jesteśmy w stanie uniknąć kosztownych błędów, czasem nawet wprost kopiując stworzone przez niego rozwiązanie.
Wróćmy jednak do naszych dwóch konkurencyjnych szkół. Moim zdaniem alternatywa jest pozorna. Jeśli mamy być “roztropni jak węże” (specjalistą od języków starożytnych nie jestem, ale nie zdziwię się, jeśli w oryginale Panu Jezusowi chodziło bardziej o “cwani”, niż “roztropni”), musimy czerpać wszystko co najlepsze od wszystkich. Złych i dobrych. Wiernych i rozwiązłych. Homo i hetero. Nie możemy ograniczać się do czerpania inspiracji i pomysłów jedynie od nieskazitelnych gołąbków, bo nader często okazuje się, że nie mają tyle doświadczenia, co drapieżne jastrzębie. Nie możemy jednak stawać się jastrzębiami. Trzeba pozostać gołębiem i zachować swoją tożsamość. Dlatego ideałem byłoby, gdyby można było się uczyć od jastrzębi, które równocześnie są gołębiami.
Utopia? Bynajmniej! Dzięki rozwojowi Towarzystw Biznesowych coraz częściej takich ludzi właśnie poznaję. W tym roku – jak być może pamiętasz – z okazji naszej piątej rocznicy, postanowiłem zorganizować wydarzenie, które ma szansę być takim forum wymiany wiedzy na najwyższym poziomie. Być może już o tym wydarzeniu słyszałeś. To konferencja Żyj W Obfitości, która już po raz drugi odbędzie się w Warszawie w sobotę, 25.04.2015.

 

Zaprosiłem siedmiu wybitnych przedstawicieli największego polskiego biznesu, o których z całą pewnością mogę powiedzieć, że takie słowa jak: “Bóg, honor i ojczyzna” nie są dla nich pustymi, wyśmianymi sloganami. Nie wiem, na ile będą chętni dzielić się swoim życiem prywatnym, ale to ojcowie wielodzietnych rodzin, zaangażowani katolicy, czasem adoptujący kilkoro dzieci. Nigdy o tym nie słyszałeś, bo znasz ich z pierwszych stron gazet, jako najlepszych polskich biznesmenów. To takie nazwiska, jak Paweł Kastory, legenda polskiego rynku reklamy, jeden z 500 najbogatszych Polaków; Henryk Siodmok, prezes Grupy Atlas, dla którego rynek budowlany, to kolejna okazja by na zupełnie nowym rynku pokazać swoje wyjątkowe talenty menedżerskie, sprawdzone w innych branżach (paliwowa, farmaceutyczna), czy wreszcie Wojciech Sobieraj – założyciel i prezes Alior Bank SA, chyba najciekawszego gracza na polskim rynku bankowym w ostatnim dziesięcioleciu. Każdy z nich będzie miał pół godziny na podzielenie się z Tobą i innymi uczestnikami swoim doświadczeniem. Każdemu Prelegentowi postawiłem podstawowe pytanie: “Czego konkretnego może nauczyć się mały przedsiębiorca z Pańskiego doświadczenia i sukcesu”, na które odpowie w swej prelekcji. Równie dużo czasu przeznaczyliśmy na pytania. Nie spotkamy się bowiem posłuchać okrągłych formułek, tylko po to by się uczyć. Dlatego sesja pytań i odpowiedzi będzie nawet ważniejsza, niż wykład.

 

Wśród tych rekinów biznesu pojawi się także rekin ducha, mój dobry znajomy, Jasiek Mela, człowiek którego pewnie nie muszę przedstawiać. Jasiek opowie o swoim – tak sądzę – największym sukcesie życiowym. O tym, jak z wystraszonego śmiertelnym wypadkiem, zrezygnowanego nastolatka stał się dojrzałym mężczyzną, człowiekiem inspirującym największych.
Po pierwszej edycji konferencji dostałem wiele maili o tym, jak bardzo wpłynęła na życie niektórych jej uczestników. Niekiedy w sposób fundamentalny zmieniła ich myślenie o swojej roli jako przedsiębiorcy, czy młodego człowieka po studiach, szukającego dla siebie roli na rynku pracy.  Tym razem nie jestem bardzo zaskoczony. Po to ją przecież organizujemy!
W ramach podziękowania Deonowi za gościnne łamy, stworzyliśmy dla Czytelników portalu specjalny kod rabatowy na konferencję. Po wpisaniu hasła “deon2015” podczas rejestracji na www.ZyjWObfitosci.pl system naliczy 10% rabatu. Dobra informacja jest taka, że kod zadziała także wtedy, gdy Deona czytasz tylko od przypadku do przypadku ;-)

 


P.S. Jeśli temat zainteresował Cię na tyle, by poznać zapis konferencji z 2013 roku, wejdź na www.bit.ly/ZyjWObfitosci – znajdziesz tam DVD z całym filmem i moją książeczką. Miłej lektury!

http://www.deon.pl/po-godzinach/biznes-i-marketing/art,60,gdzie-katolik-powinien-uczyc-sie-biznesu.html

*******

***************************************************************************************************************************************

 

O autorze: Judyta