Słowo Boże na dziś – 12 kwietnia 2015 r. – II Niedziela Wielkanocy, czyli Miłosierdzia Bożego, Rozpoczyna się Tydzień Miłosierdzia

Myśl dnia

Miłosierdzie jest kwiatem miłości.

św. Faustyna Kowalska

Usprawiedliwienie grzesznika jest większym dziełem, aniżeli stworzenie nieba i ziemi, ponieważ niebo i ziemia przeminą, a zbawienie i sprawiedliwość wybranych, czyli tych, których wybrał, będą trwać wiecznie.
św. Augustyn
******
jezu-ufam-tobie-iii_852
II NIEDZIELA WIELKANOCNA, ROK B
(ŚWIĘTO MIŁOSIERDZIA BOŻEGO)

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 4,32-35)

Jeden duch i jedno serce wspólnoty chrześcijańskiej

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy mieli wielką łaskę. Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 118, 1 i 14.13-14.22-24)

Refren:Dziękujcie Panu, bo jest miłosierny.

Dziękujcie Panu, bo jest dobry, *
bo Jego łaska trwa na wieki.
Niech bojący się Pana głoszą: *
„Jego łaska na wieki”.

Uderzono mnie i pchnięto, bym upadł, *
lecz Pan mnie podtrzymał.
Pan moją mocą i pieśnią, *
On stał się moim Zbawcą.

Kamień odrzucony przez budujących *
stał się kamieniem węgielnym.
Oto dzień, który Pan uczynił, *
radujmy się w nim i weselmy.

DRUGIE CZYTANIE (1 J 5,1-6)

Naszą siłą jest nasza wiara

Czytanie z Pierwszego Listu św. Jana Apostoła.

Najmilsi:
Każdy, kto wierzy, że Jezus jest Mesjaszem, z Boga się narodził i każdy miłujący Tego, który dał życie, miłuje również tego, który życie od Niego otrzymał. Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania, albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie. Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat, tym właśnie zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara. A kto zwycięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?
Jezus Chrystus jest Tym, który przyszedł przez wodę i krew, i Ducha, nie tylko w wodzie, lecz w wodzie i we krwi. Duch daje świadectwo: bo Duch jest prawdą.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 20,29)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Uwierzyłeś, Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś;
błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 20,19-31)

Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Jezus wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: ”Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzekł do nich: ”Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: ”Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: ”Widzieliśmy Pana!”.
Ale on rzekł do nich: ”Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”.
A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: ”Pokój wam!”. Następnie rzekł do Tomasza: ”Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.
Tomasz Mu odpowiedział: ”Pan mój i Bóg mój!”.
Powiedział mu Jezus: ”Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego.

Oto słowo Pańskie.
**************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=6k7E01QTpl8
Pochylić się nad bliźnim

Zamknięte z obawy przez otoczeniem drzwi i niedowiarstwo Tomasza – tak wyglądała sytuacja pierwszej wspólnoty chrześcijan po zmartwychwstaniu Chrystusa. Wciąż jeszcze brakowało im wiary w to, że Jezus pokonał śmierć, i odwagi, aby o tym mówić. Musiał zstąpić na nich Duch Święty, aby ich umocnić i posłać, aby głosili Dobrą Nowinę światu. My także jesteśmy posłani, aby świadczyć o Jezusie, aby być świadkami Bożego Miłosierdzia. Chrystus pochyla się nad każdym z nas, nad naszą biedą i grzesznością. Obyśmy także potrafili się pochylić nad każdym człowiekiem potrzebującym naszego wsparcia.

Jezu, który dziś okazujesz nam swoje miłosierdzie, uzdolnij nas, słabych ludzi, do bycia świadkami Twojego miłosierdzia. Oddal od nas wszelki lęk i pychę.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

Wprowadzenie do liturgii

 EUCHARYSTIA, CZYLI DOTKNIĘCIE PANA

Święty Tomasz stał się przykładem człowieka, który musi dotknąć, czyli doświadczyć realnie pewnego faktu, aby go zaakceptować. Pamiętajmy jednak o tym, że złożył on jedno z piękniejszych wyznań zapisanych w Ewangeliach: „Pan mój i Bóg mój”.
Nie wiemy, dlaczego nie było Tomasza razem z innymi apostołami, gdy przyszedł Zmartwychwstały. Może uznał, że lepiej będzie wrócić do dawnych zajęć? A może sam wybrał się w drogę, aby odnaleźć Jezusa, o którym już usłyszał, że żyje? W czasie ostatniej wieczerzy powiedział odważnie: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?”. W odpowiedzi usłyszał: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,5n). Może teraz sam rozpoczął poszukiwanie drogi do pełni życia? A gdy zawiedziony powrócił do pozostałych, oświadczył: „Jeśli nie dotknę, to nie uwierzę”.
Odnalazł Pana Jezusa dopiero wtedy, gdy ponownie wszedł we wspólnotę, która trwała w miłości Boga i była umocniona Duchem Świętym. Chrystus objawił się wówczas tak wyraźnie, że Tomasz rozpoznał w Nim już nie tylko Syna, ale i Ojca. „Pan mój i Bóg mój” to odpowiedź na Jezusowe słowa: „Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,9). Więcej, to wyznanie ukazuje wielką relację osobową – Bóg staje się Bogiem Tomasza.
Podczas Eucharystii Jezus pozwala się dotknąć jak niegdyś Tomaszowi. Mogę i ja wejść w tę osobistą relację, dzięki której stanie się On moim Panem i moim Bogiem. Przyjmując Jego Ciało, dotykam samego Chrystusa. Msza św. umożliwia mi spotkanie z Bogiem i sprawia, że także ja jestem człowiekiem błogosławionym, tzn. szczęśliwym.

ks. Mariusz Szmajdziński

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/917

Liturgia słowa

Istnieje wiele sposobów na to, aby pokazać komuś, że jest nam bliski i że go szanujemy. Jeden z nich to obdarowywanie prezentami. Nie potrzebujemy, aby on odwdzięczył się tym samym. Wystarcza radość, jaką sprawiliśmy obdarowanemu. Pan Bóg na różne sposoby pokazuje nam, że nas kocha, że jesteśmy mu bliscy. Również daje nam prezenty. Jednym z takich darów jest Msza Święta. Pan Bóg zaprasza nas do przyjęcia tego daru, w którym przez słowa, gesty i własną obecność pragnie okazać nam miłosierną miłość.

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 4,32-35)

Pierwsza wspólnota chrześcijańska zachwyca nas swą jednością i gorliwością. Tęsknimy za taką jednością we wspólnotach parafialnych i w Kościele. Jedność pierwszych chrześcijan nie była celem samym w sobie. Tworzyli jedność, aby świadczyć słowem i życiem o Jezusie Chrystusie. To świadectwo miało w sobie moc Ducha Świętego i poruszało ludzkie serca.

Czytanie z Dziejów Apostolskich
Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy mieli wielką łaskę.
Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze ze sprzedaży, i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby.

PSALM (Ps 118,1 i 4.13-14.22 i 24)

Pan Bóg nieustannie przemawia do każdego z nas przez znaki, słowa, ludzi, wydarzenia. Czasem to, co dla nas nieistotne, jest „kamieniem węgielnym” w budowli naszego życia. To może być jakieś trudne do przyjęcia wydarzenie lub niewygodna osoba. Chcielibyśmy to ominąć, zapomnieć, uciec. A to właśnie jest dla nas najważniejsze w tej sekundzie naszego życia. Tak Bóg przemawia do nas. Jest to język miłości, czasem miłości wymagającej.

Refren: Dziękujcie Panu, bo jest miłosierny.

Dziękujcie Panu, bo jest dobry, *
bo Jego łaska trwa na wieki.
Niech bojący się Pana głoszą:*
«Jego łaska na wieki». Ref.

Uderzono mnie i pchnięto, bym upadł, *
lecz Pan mnie podtrzymał.
Pan moją mocą i pieśnią, *
On stał się moim Zbawcą. Ref.

Kamień odrzucony przez budujących *
stał się kamieniem węgielnym.
Oto dzień, który Pan uczynił, *
radujmy się w nim i weselmy. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (1J 5,1-6)

Gdy mówię: „Wierzę w jednego Boga […]”, jednocześnie mówię, że Go kocham. Moja wiara jest połączona z miłością. Ale jak mogę okazać Panu Bogu moją miłość? Jezus ułatwia to, przypominając, że moja miłość do Pana Boga wyraża się w przestrzeganiu przykazań. Jak pisze dziś św. Jan: „[…] a przykazania Jego nie są ciężkie”. Są to przykazania miłości Boga, bliźniego i siebie samego.

Czytanie z Pierwszego Listu świętego Jana Apostoła
Najmilsi:
Każdy, kto wierzy, że Jezus jest Mesjaszem, z Boga się narodził i każdy miłujący Tego, który dał życie, miłuje również tego, który życie od Niego otrzymał. Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania, albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.
Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat, tym właśnie zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara. A kto zwycięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?
Jezus Chrystus jest Tym, który przyszedł przez wodę i krew, i Ducha, nie tylko w wodzie, lecz w wodzie i we krwi. Duch daje świadectwo: bo Duch jest prawdą.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 20,29)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Uwierzyłeś, Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś;
błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 20,19-31)

Pan Jezus przemawiał do swych uczniów słowami, ale również gestami. Tak właśnie zmartwychwstały Jezus przekazuje apostołom orędzie pokoju i miłości. Oprócz słów pokazuje swe rany. To one mówią nam o tajemnicy Jego ofiary na krzyżu z miłości do nas. Ta miłość obecna jest tu i teraz w sakramentach Kościoła. Szczególnie w sakramencie pokuty i pojednania. To sam Jezus słyszy nasze wyznanie grzechów. To Jezus w swoim miłosierdziu nam przebacza. Czyni to przez kapłana. W Kościele, który jest miejscem miłości i przebaczenia.

Słowa Ewangelii według świętego Jana
Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Jezus wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!». A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana.
A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane».
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: «Widzieliśmy Pana!».
Ale on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę».
A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: «Pokój wam!». Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym».
Tomasz Mu odpowiedział: «Pan mój i Bóg mój!».
Powiedział mu Jezus: «Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli».
I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego.

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/917/part/2

Katecheza

Obdarowani wiarą

Jak możemy poznawać Pana Boga? Pomaga nam w tym dar wiary otrzymany na chrzcie świętym. Czym jednak jest wiara?
Katechizm Kościoła katolickiego mówi, że „Wiara jest najpierw osobowym przylgnięciem człowieka do Boga; równocześnie i w sposób nierozdzielny jest ona dobrowolnym uznaniem całej prawdy, którą Bóg objawił” (KKK 150).
Nie wystarczy wiedzieć, że Pan Bóg jest, aby wejść z Nim w relację. Potrzeba zaufania serca, powierzenia siebie, owego ufnego „przylgnięcia” całej osoby do Boga. Drugim krokiem jest zaufanie umysłu polegające na dobrowolnym (czyli bez przymusu czy lęku) przyjęciu całej prawdy, którą Bóg zechciał nam o sobie opowiedzieć. A gdzie tę prawdę możemy znaleźć?
Pierwszym źródłem prawdy o Panu Bogu jest Biblia! Nie możemy inaczej poznać drugiego, jeśli nam o sobie czegoś nie opowie. Biblia jest długą opowieścią płynącą z serca Boga. Opowieścią o Bożej miłości, o odejściu człowieka i ponownym poszukiwaniu go przez Ojca.
Już księgi Starego Testamentu ukazują nam, że wiara nie jest jedynie wiedzą o Bogu, lecz silną więzią miłości pomiędzy Stwórcą i stworzeniem. Dwa hebrajskie słowa wyrażają istotę wiary: aman – tłumaczone jako poczucie siły, pewności – oznacza: potwierdzenie, przylgnięcie, zjednoczenie, związek, węzeł. Prorok Izajasz używa tego słowa, ukazując obraz córek niesionych na rękach przytwierdzonych (aman) chustą do piersi matki (Iz 60,4). Drugie słowo to batach – przywołuje poczucie bezpieczeństwa i zaufania – oznacza: postawę polegania na kimś, zaufania, znalezienia oparcia. Autor Psalmu 131 porównuje stan swojej duszy do ufnego niemowlęcia (batach) w objęciach matki. Obraz ten ukazuje stan naturalnej bliskości i całkowitego, ufnego przylgnięcia do Boga. Dlatego także Jezus często będzie przywoływał obraz dziecka jako wzór osób przyjmujących królestwo Boże.
Warto więc zapytać siebie z odwagą: Czy znam mojego Boga osobiście, czy tylko z opowiadań innych? Czy mam w domu Pismo Święte? Czy leży ono gdzieś w biblioteczce zakurzone, czy może jest już „zużyte” od codziennego wertowania? Czy w słowie Bożym szukam odpowiedzi na ważne dla mnie pytania, wątpliwości czy problemy? Czy dzięki niemu poznaję bardziej mojego Stwórcę i siebie samego?

s. Anna Maria Pudełko – apostolinka

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/917/part/3

Rozważanie

 Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone (J 20, 23).

Miłosierny Bóg chce zapomnieć niewierności człowieka, dlatego był gotów umrzeć na krzyżu, dlatego udzielił uczniom władzy odpuszczania grzechów. Faryzeusze pytali: „Kim jest Ten, który nawet grzechy odpuszcza?”. Odpowiedź na to pytanie wyjaśnia całą tajemnicę Chrystusowego przebaczenia. „Kim jest Ten?”. „Jest Mesjaszem, jest Zbawicielem”. Umierając na krzyżu, umarł za wszystkich, dlatego nie może pozwolić, aby ktokolwiek pozbawiony był darmowej łaski odkupienia. Bóg wyciąga rękę do każdego grzesznika, do każdego, kto pragnie przebaczenia, kto szuka pocieszenia, kto żałuje, kto sam przebacza i szczerze kocha. Świadomość naszej bezradności wobec grzechu musi rozpalić w nas – poprzez ufność Bożemu miłosierdziu – coraz większą pokorę, wdzięczność i miłość do Jezusa. Doświadczenie miłosierdzia sprawia, że serce człowieka jaśnieje, pomnażając wszędzie wokół otrzymaną miłość, dobroć i przebaczenie.

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/917/part/4

******

Na dobranoc i dzień dobry – J 20, 19-31

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Shermeee / flickr.com / CC BY 2.0)

Zmartwychwstanie – to nie takie proste…

 

Zmartwychwstały ukazuje się Apostołom
Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok.

 

Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.

 

Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz /domu/ i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam!

 

Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż /ją/ do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym. Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

 

I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego.

 

Opowiadanie pt. “Najprostsza sprawa”
Franciszek Wolter (1694-1778), filozof niechętny chrześcijaństwu, na pytanie – “Czym jest Zmartwychwstanie?” – udzielił odpowiedzi, której nikt się po nim nie spodziewał. – Jak to możliwe mistrzu? – zagadnęła go znajoma dama – że są ludzie, którzy wierzą w Zmartwychwstanie?

 

Wolter zareagował. Dlaczego? Być może zdenerwował go fakt, że dama czekała na skwapliwe potwierdzenie swojego sądu o rzekomej głupocie chrześcijan. – Madame, Zmartwychwstanie jest najprostszą sprawą na świecie. Ten, który stworzył człowieka, może go po raz drugi powołać do życia!

 

Refleksja
Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara (1 List do Koryntian 15,14). Tak pisał św. Paweł, ten, który któregoś dnia uwierzył Chrystusowi, że On zmartwychwstał. Nam również ciężko pojąć sam fakt zmartwychwstania, który często jest właśnie w sferze wiary, a nie przekonania, że tak właśnie było. Często jesteśmy sceptyczni, że zmartwychwstanie dotyczy nas samych, ale też i innych ludzi, żyjących pośród nas…

 

Tymczasem… Jezus naprawdę powstał z martwych. Nie ma wiary w Chrystusa, jeśli nie ma w nas wiary w Jego zmartwychwstanie. Trudno to nam opisać i wytłumaczyć ludzkimi słowami, dlatego wiara jest podstawą poznania Jego nauki oraz tego kim On był i jest “tu i teraz” dla mnie…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy wierzysz w Zmartwychwstanie Jezusa?
2. Co znaczy Zmartwychwstanie dla Ciebie dzisiaj?
3. Dlaczego wiara w Zmartwychwstanie jest tak ważna?

 

I tak na koniec…
Usprawiedliwienie grzesznika jest większym dziełem, aniżeli stworzenie nieba i ziemi, ponieważ niebo i ziemia przeminą, a zbawienie i sprawiedliwość wybranych, czyli tych, których wybrał, będą trwać wiecznie (św. Augustyn)
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,220,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-20-19-31.html

******

Św. Cyryl Jerozolimski (313-350), biskup Jerozolimy i doktor Kościoła
Katecheza 21, 1-3

“Weźmijcie Ducha Świętego”
 

W Chrystusie ochrzczeni i w Chrystusa przyobleczeni (Ga 3,27) staliście się podobni do Syna Bożego. A ponieważ przeznaczył nas Bóg na synów przybranych (Rz 8,29), uczynił nas podobnymi (Rdz 2,7) do chwalebnego ciała Chrystusa. Staliście się pomazańcami, bo przyjęliście obraz Ducha Świętego. Wszystko spełniło się na was w obrazie, ponieważ jesteście obrazem Chrystusa (Rz 1,27).

W czasie chrztu w rzece Jordan…, gdy Chrystus wyszedł z wody, wtedy zstąpił na Niego w swej osobie Duch Święty. Podobnie i wam, gdy wyszliście ze świętej kaplicy, zostało dane namaszczenie, obraz tego namaszczenia, które otrzymał Chrystus, a którym jest Duch Święty… Chrystus został namaszczony nie ziemskim olejem i nie przez człowieka, lecz Ojciec, który Go ustanowił Zbawicielem całego świata, namaścił Go Duchem Świętym – jako mówi prorok Dawid: „Przeto namaścił cię Bóg, Bóg twój, olejkiem radości hojniej niż twych towarzyszy” (Ps 44,8)

I jak Chrystus prawdziwie został ukrzyżowany i pogrzebany, i zmartwychwstał, wam zaś dano w chrzcie „przez podobieństwo” z Nim być ukrzyżowanymi, pogrzebanymi i zmartwychwstać, tak jest i w bierzmowaniu. Chrystus został namaszczony duchowym olejkiem radości, to jest Duchem Świętym, który jako źródło duchowego wesela zwie się olejem radości, wy zaś zostaliście namaszczeni oliwą, kiedyście się stali uczestnikami i towarzyszami Chrystusa. Najpierw namaszczono was na czole, abyście wolni byli od wstydu, z którym chodził wszędzie pierwszy grzeszny człowiek, i odsłoniętą twarzą jak w zwierciadle odbijali chwałę Pańską (2Kor 3,16).

*******

Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
II NIEDZIELA WIELKANOCNA – ROK B
(Niedziela Miłosierdzia)
12 kwietnia 2015 r.

1. Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam, gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Jezus wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: “Pokój wam!”. A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: “Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: “Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”.
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: “Widzieliśmy Pana!”. Ale on rzekł do nich: “Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: “Pokój wam!”. Następnie rzekł do Tomasza: “Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.
Tomasz Mu odpowiedział: “Pan mój i Bóg mój!”. Powiedział mu Jezus: “Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego.
(J 20,19-31)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Przed wieloma rzeczami powinno być zamknięte moje serce jak drzwi w Wieczerniku z obawy przed Żydami. Moje serce powinno być trudnym miejscem do zdobycia dla grzechu czy różnego rodzaju pokus a z drugiej strony szeroko otwarte dla Bożej łaski, różnego rodzaju Bożych natchnień, bliźniego, który szuka wsparcia czy pomocy.
Pokusom i grzechom wstęp surowo wzbroniony! Boża łaska i Boże natchnienia mile widziane o każdej porze dnia i nocy! Czy są to priorytety mojego serca?

Pan Jezus Zmartwychwstały niemal natychmiast po pozdrowieniu pokazuje uczniom swoje rany. Na pewno nie po to, aby się nimi pochwalić. One miały Go uwiarygodnić wobec uczniów, że nie jest zjawą, ale ich Mistrzem, który choć umarł w przerażających okolicznościach, żyje. Pokazać rany, to pokazać, że Pan się ich nie wstydzi. On jest dumny, że je odniósł, umierając za grzesznego człowieka. One mają nam przypominać o ogromnym cierpieniu Pana Jezusa, a jeszcze bardziej o Jego ogromnej miłości do nas.

Czy przypominają? Czy ja pamiętam? Czy moje życie jest powodem do dumy dla Pana Jezusa? Czy ja nie zacieram śladów, które świadczą o mojej przynależności do Pana? Nimi się nie przechwalam, ale noszę je z dumą?

W wielu muzeach spotkamy się z prośbą, aby nie dotykać muzealnych eksponatów. Tomasz na szczęście nie potraktował Pana Jezusa jak muzealny eksponat. On chciał Go dotknąć i sprawdzić, czy to jest ten sam Pan Jezus, który umarł na krzyżu. Tomasz zdawał sobie sprawę, że to, co będzie łączyć Ukrzyżowanego ze Zmartwychwstałym to rany.

Czy ja nie traktuję Pana Jezusa jak muzealny eksponat? Czy jestem z Nim w zażyłej relacji? Pozwalam się dotykać, przemieniać Jego łasce? Czy “dotykam” Pana w Jego słowie, świętych sakramentach? Czy czynię to z pobożnością i szacunkiem?

Zatrzymać komuś grzechy, czyli odmówić rozgrzeszenia, to ogromny ból dla Kościoła i dla Pana. Wielka zaś radość Pana Boga i Kościoła to każde serce, które zanurza się w Bożym Miłosierdziu.

Ja się zanurzam? Czy czasami nie próbuję oszczędzać wody miłosierdzia? W tym przypadku oszczędzanie nie jest wskazane, a nawet zabronione? Jeżeli z pewnych powodów mam przeszkodę do uzyskania rozgrzeszenia, czy boleję z tego powodu i ten ból oddaję miłosiernemu Panu?

Uczynię konkretny czyn miłosierdzia: odwiedziny chorego, pocieszenie strapionego, umocnienie wątpiącego, nakarmienie głodnego, odzianie nagiego, modlitwa za żywych i zmarłych i inne. O godzinie piętnastej w duchowej łączności z Łagiewnickim Sanktuarium odmówię koronkę do Bożego Miłosierdzia za swoje i świata zbawienie.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Uderzono mnie i pchnięto, bym upadł,
lecz Pan mnie podtrzymał.
Pan moją mocą i pieśnią,
On stał się moim Zbawcą…
(Ps 118,13-14)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Bądź uwielbiony miłosierny Panie

*****

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

*********

********

Jezus przychodzi pomimo zamkniętych drzwi i pozwala dotknąć swoich ran, tak aby Tomasz uwierzył. Po raz kolejny przekonuje wylęknionych uczniów o swoim zmartwychwstaniu. Ale to przychodzenie ma jeszcze inny wymiar. Kiedy Zmartwychwstały dotyka ludzkiej niewiary i lęku, kiedy dotyka naszych ran – mówi o swoim miłosierdziu. Dobrze jest więc zobaczyć, że Jego rany to nasze rany i że najczulsza miłość Boga objawia się w przyjęciu przez Niego naszej kruchości.

o. Tomasz Zamorski OP, „Oremus” Okres Wielkanocny 2009, s. 27

*******
 

„Pokój Wam”

Żadnymi słowami nie da się opisać zaskoczenia i radości uczniów, gdy zobaczyli swego Mistrza, którego trzy dni wcześniej bezpowrotnie utracili, całego i zdrowego. Tym bardziej się cieszyli, że przecież na pewno dodatkową udręką była dla nich świadomość i wyrzuty sumienia, że tak haniebnie Go odstąpili w chwili próby. W tamtym momencie ich życie zostało raz na zawsze stracone i przegrane. A oto teraz klęska zamieniła się w zwycięstwo! Jezus żyje!

Mało tego, przychodzi do nich nie z wyrzutami i wymówkami, lecz z orędziem pokoju! Wszystko, w czym zawiedli, przebaczył i puścił w niepamięć, za to wrócił do obietnic, jakie dawał im onegdaj, w dniach powodzenia i sukcesów we wspólnej pracy: „Posyłam was tak, jak Ojciec Mnie posłał”. Czy można się było czegoś takiego spodziewać? Zamiast nagany – awans? Zamiast rozliczeń – premia? Trzeba koniecznie zbadać, co Jezus chciał przez to osiągnąć.

Przede wszystkim rozumiał ich lęk, poczucie klęski, zawiedzione nadzieje. Rozumiał i przebaczył. Przybył właśnie po to, aby je przezwyciężyć i zamienić w radość i męstwo. Dlatego pierwszym Jego darem dla zalęknionych i rozbitych uczniów był pokój. Wszyscy go potrzebujemy, zwłaszcza w chwilach kryzysów. I Chrystus ten pokój chce nam dać, jeśli tylko zechcemy go przyjąć.

Rozumiał także ich zdumienie i niedowierzanie: nie co dzień bowiem zdarza się nam widzieć żywym kogoś, kto niedawno umarł. Dowodem autentyzmu Jego śmierci były rany. On naprawdę umarł. Zmartwychwstanie nie było tylko reanimacją czy też ocuceniem z omdlenia, wymagającym teraz długiej rekonwalescencji i powrotu do sił. Było tryumfalnym zwycięstwem nad śmiercią i zapoczątkowaniem zupełnie nowego rodzaju życia. Uczniowie widzieli, że to był ten sam Jezus, ale już nie taki sam.

Jezus przychodzi do uczniów jako Pan, jako ten, który ma władzę nad światem, który powołuje do specjalnych zadań, posyła do pracy, którą sam kiedyś rozpoczął i wspólnie z nimi prowadził. W ich posłannictwie nic się więc nie zmieniło, ich umiejętności i kwalifikacje się nie zmarnują, będą jednak robić to, w czym pokładali największe nadzieje, a z czego stratą już się jakby pogodzili.

Posłannictwo to jest wzorowane na misji Jezusa, którą otrzymał od Ojca, jest kontynuacją dzieła zamierzonego i kierowanego przez samego Boga. Będą występować w Jego imieniu, otrzymają najlepsze pełnomocnictwa i gwarancje. A także najlepsze wyposażenie i pomoc: „Weźmijcie Ducha Świętego!” On da wam moc odpuszczania grzechów. Będzie wam bardzo potrzebna. Przecież wiecie z własnego doświadczenia, jak łatwo zgrzeszyć, nawet wtedy, gdy wydaje się, że nic człowiekowi nie zagraża. Bez Mojego przebaczenia, będziecie ciągle sparaliżowani swoim grzechem i słabością.

Rzeczywiście, niczego chyba tak nie potrzebujemy, jak świadomości, że nasze grzechy są odpuszczone. To jest właśnie drugi – obok pokoju, owoc Zmartwychwstania Chrystusa. Chrystus umarł i zmartwychwstał właśnie po to, aby okupić nasze winy i przebaczyć grzechy i dlatego zobowiązuje Apostołów do niesienia światu orędzia przebaczenia.

Oczywiście, że człowiek może to orędzie odrzucić. Jest ono bowiem skierowane tylko do tych, którzy w Niego uwierzą, uwierzą w Jego Zmartwychwstanie. Ilustracją tego jest Tomasz. Póki nie wierzył, był poza zasięgiem zbawienia. Gdy uwierzył, Chrystus stał się jego Panem i Bogiem, jego Zbawicielem. Właśnie na tym polega wiara i jej dobrodziejstwo: gdy człowiek zawierzy siebie Chrystusowi, stanie się natychmiast uczestnikiem zbawienia. Dlatego Jezus Mówi: „Błogosławieni, którzy uwierzyli”.

Ks. Mariusz Pohl
 

Ewangeliczna wspólnota

W Dziejach Apostolskich są dwa krótkie teksty mówiące o szczęściu wspólnoty pierwszych chrześcijan (Dz 2, 42-47 i 4, 32-35). Szczęście to najdoskonalej oddaje zdanie: „Jeden duch i jedno serce ożywiało wszystkich wierzących”. Spotkałem szereg ludzi dobrej woli, którzy potraktowali tę wypowiedź św. Łukasza jako dowód możliwości istnienia na ziemi ewangelicznej wspólnoty „o jednym duchu i jednym sercu”. Często przeznaczali oni sporo czasu na jej poszukiwanie. Jedni chcieli ją dostrzec w małżeństwie, inni w rodzinie lub parafii, jeszcze inni w różnych grupach neokatechumenatu, charyzmatyków, ruchu odnowy, oaz… Poszukiwania jednak z reguły po pewnym czasie kończyły się rozczarowaniem. Wspólnoty „jednego ducha i jednego serca” nie znajdowali. Rozczarowanie niejednokrotnie prowadziło do zerwania z Kościołem, a nawet z Bogiem.

Nieporozumienie wynika z jednostronnego odczytania tekstów Nowego Testamentu. Te dwa krótkie fragmenty Dziejów Apostolskich, mówiące o atmosferze życia pierwszych chrześcijan w Jerozolimie, są bowiem podobne do uśmiechu szczęścia małżonków, którzy z perspektywy lat wspominają swoje pierwsze dni po ślubie, dni uniesienia i oczarowania sobą; dni, w których faktycznie byli „jednego ducha i jednego serca”. Taka jednak sielanka zwykle nie trwa długo. Życie jest wymagające. Pojawiają się trudności, kłopoty, spięcia. O jedno serce i jednego ducha trzeba walczyć, a walka to długa i wcale nie łatwa.

Podobnie było z chrześcijanami w Jerozolimie. Już w kilka lat po wniebowstąpieniu Mistrza Apostołowie musieli interweniować, by przezwyciężyć pierwsze podziały. A poszło nie o co innego tylko, o dary i ich niesprawiedliwy podział (Dz 6, 1). Pęknięcie między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego było głębokie i krwawiło całe pokolenia. Już z końcem lat trzydziestych, w czasie kamienowania Szczepana, trudno mówić o jednym duchu i jednym sercu jerozolimskiej wspólnoty chrześcijan.

Ktokolwiek uważnie czyta Listy św. Pawła, z łatwością zauważy, że powodów do rozbicia wśród chrześcijań było znacznie więcej. W Koryncie kłócono się o przynależność do wybitnych osobistości apostolskiego Kościoła — Pawła, Piotra, Apollosa. Galacjanie chcieli zmuszać innych do zachowywania Mojżeszowego Prawa, Tessaloniczanie niechętnie imali się pracy itp.

Tak więc już nowotestamentalne teksty natchnione mówią nie tylko o ideale ewangelicznej wspólnoty jednego ducha i jednego serca, ale i o jej realizmie. A realizm ten polega na twórczym wysiłku, by wspólnymi siłami budować dom oparty o prawo miłości. Życie ewangeliczne rozwija się na styku ideału i przeciętności. Podobnie jak życie biologiczne rozwija się na styku ziemi z ciepłymi promieniami słońca. Życia nie ma ani głęboko w ziemi, ani daleko od ziemi. Życie wyrasta z ziemi i kieruje się ku słońcu. Wyrastanie ponad ziemię, w stronę słońca, przy równoczesnym mocnym zakorzenieniu w ziemi, stanowi tajemnicę życia.

Życie Boże w ewangelicznej wspólnocie rozwija się na styku doczesności — z wszystkimi zagrażającymi wspólnocie wymiarami słabości człowieka: jego egoizmu, ociężałości i wygodnictwa — z ową potężną siłą, jaką jest miłość Boga. Wspólnota ewangeliczna żyje wiarą i miłością jej członków. Zniechęcenie i rezygnacja z trudu budowy wspólnoty jest znakiem słabości tego, kto się zniechęca. To jego słaba wiara zagraża wspólnocie. To on gasi jej ducha i dzieli serce.

Chrystus nie mówi o możliwościach stworzenia idealnej wspólnoty na ziemi. Mówi o niej zawsze bardziej jako o zadaniu niż o rzeczywistości, o potrzebie podejmowania ciągłego wysiłku na rzecz umacniania więzów miłości między ludźmi. Ideał jest potrzebny jako ziemia obiecana, do której dążymy. Tylko takie spojrzenie gwarantuje sukces w pracy nad doskonaleniem własnego małżeństwa, rodziny czy parafii. Tylko przy takim podejściu nie grozi pokusa rozczarowania czy zniechęcenia. Trudności na drodze budowy ewangelicznej wspólnoty są nieuniknione, a człowiek wzrasta i staje się coraz wartościowszym jej członkiem, w miarę jak te trudności pokonuje.

Ks. Edward Staniek

 

Dar odwagi

Św. Jan w swej Ewangelii notuje, że po ukrzyżowaniu Jezusa Apostołowie zostali sparaliżowani strachem. „Tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami”. Tym zalęknionym uczniom zmartwychwstały Jezus przynosi pokój.

Wydawałoby się, że spotkanie z Mistrzem, który odniósł zwycięstwo nad śmiercią, winno wszystkich wypełniać wielką odwagą i wezwać do głośnego świadczenia o potędze ich Nauczyciela. Tymczasem fakty mówią co innego. Apostołowie nadal byli spięci strachem przed spotkaniem z otaczającym ich światem, który tak łatwo ukrzyżował ich Mistrza.

Dopiero Zesłanie Ducha Świętego usunie ten lęk i wypełni ich serca odwagą zdumiewającą otoczenie. Potrafią w oparciu o otrzymaną moc Bożą zdecydowanie opowiedzieć się po stronie Zmartwychwstałego i nie przerażą się ani chłostą, ani nawet śmiercią niektórych z nich.

Otrzymując Ducha Świętego otrzymali dar męstwa. Bez tego wyposażenia nie byli bowiem w stanie skutecznie świadczyć o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa.

Opowiedzenie się po stronie Ewangelii to decyzja, która w konsekwencji wymaga przeciwstawienia się światu. Opinia publiczna to potężna siła zmuszająca do podporządkowania się myśleniu wyłącznie w kategoriach doczesnych. Ludzkie siły nigdy nie wystarczą, by się przeciwstawić presji opinii. One przy wielkiej mobilizacji wystarczają, by opinię publiczną nieco inaczej ukierunkować, i to się wielu bohaterom w historii udało, lecz nikomu nie udało się popłynąć pod prąd opinii w stronę innego życia, wykraczającego poza doczesność. To wymaga wsparcia ze strony Boga, to wymaga dodatkowego wzmocnienia ludzkich sił. Tym właśnie wzmocnieniem jest dar męstwa.

Zasadniczo wspiera on człowieka w przeciwstawianiu się pokusom, to znaczy sile przyciągania, jaką dysponuje dobro łatwe. Świat ciągle kusi człowieka ofiarując mu swoje wartości. Trzeba wiele siły, by przejść przez pełne kuszących wystaw ulice tego śwata i nie tylko nie obciążać swego bagażu nowymi zakupami, ale nawet nie tracić czasu gapiąc się na oferowane towary.

Świat nieustannie usiłuje ludzi zwabić do siebie krzykliwą reklamą działającą na wszystkie zmysły. Dar odwagi pomaga w zdecydowanym odsunięciu wszystkiego, co przeszkadza w sięganiu po pełne szczęście.

Ten sam dar pomaga w przezwyciężeniu trudności, które piętrzą się na drodze wiodącej do wielkiego dobra. Zniechęcenie, a nawet zwątpienie, nieustannie czyha na śmiałka, który pragnie osiągnąć dobra nieprzemijające. Te dwie słabości bazują na braku odwagi. Ten bowiem, komu brakuje męstwa, popada w zniechęcenie i zwątpienie.

Ewangeliczna droga wiedzie początkowo przez ulice świata, gdzie na straganach w zasięgu ręki jest dobro łatwe, lecz przemijające. Kto nie dał się złowić na to dobro, wchodzi na drogę stromą i niebezpieczną. U jej kresu znajduje się dobro trudne, ale nieprzemijające. Świat obserwuje śmiałka. Podziwia go i nienawidzi za to, że nie dał się złowić na dobro łatwe; jeszcze bardziej ten podziw i ta nienawiść wzrasta, gdy obserwuje, jak pokonuje kolejne przeszkody. Śmiałek staje się świadkiem innego życia — pięknego, ale trudnego, wolnego, ale niebezpiecznego. Ryzyko jednak należy do istoty życia. To przez nie, życie zyskuje specyficzny blask.

Ilu z chrześcijan współczesnych wie, że od bierzmowania dysponują darem odwagi? Ilu umie z tym darem współpracować? Czy nasze świadectwo ewangelicznego życia nie jest słabe właśnie przez to, że przycięliśmy ideał ewangeliczny do naszej słabości? W oparciu o ludzką moc ewangelicznego szczytu zdobyć nie można. Kto to usiłuje czynić, wcześniej czy później zostanie przez świat pokonany i stanie się antyświadkiem Chrystusowych wartości.

Ks. Edward Staniek
 

O Panie, obym nie był niedowiarkiem, lecz wierzącym! (J 20, 27)

W Ewangelii św. Jana (20, 19-29), w opowiadaniu o Jezusie ukazującym się Apostołom w Wieczerniku, występują fakty o szczególnej doniosłości. W wieczór Zmartwychwstania Jezus, powierzywszy uczniom posłannictwo, jakie otrzymał od Ojca — „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” — daje im Ducha Świętego. „Tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane»„. Nie było to udzielenie Ducha Świętego w sposób widzialny i publiczny jak w dzień Zielonych Świąt; jednak jest to fakt niezwykle znaczący, że w sam dzień Zmartwychwstania Jezus wylał na Apostołów swojego Ducha. Duch Święty okazuje się tutaj pierwszym darem Chrystusa zmartwychwstałego dla Kościoła w chwili, kiedy Pan go ustanawia i posyła, by kontynuował Jego misję na świecie. Udzielając Apostołom Ducha Świętego ustanawia pokutę, która z chrztem i Eucharystią jest sakramentem wybitnie wielkanocnym, skutecznym znakiem odpuszczenia grzechów i pojednania ludzi z Bogiem, jako owoc ofiary Chrystusa. Lecz Tomasz w ten wieczór był nieobecny, a kiedy powrócił, nie chciał uwierzyć, że Jezus zmartwychwstał: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”. Nie tylko chciał zobaczyć, lecz nawet włożyć rękę w miejsca ran. Jezus bierze go za słowo. „Po ośmiu dniach” powraca i mówi do niego: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce; podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Pan lituje się nad zaciętym w nieufności Apostołem i z niepojętą dobrocią daje mu dowody, jakich ów zuchwale żądał. Tomasz został pokonany, a jego niedowiarstwo zamienia się w gorący akt wiary: „Pan mój i Bóg mój!” Bezcenna nauka jest upomnieniem dla wierzących, aby się nie dziwili wątpliwościom i trudnościom bliźnich w wierze. Trzeba natomiast współczuć i wspierać modlitwą wątpiących i niewierzących, pamiętając, że „miłość Chrystusa… przynagla, aby wobec ludzi, którzy trwają w błędzie albo w niewiedzy co do spraw wiary, postępować z miłością, roztropnością i cierpliwością” (DWR 14).

  • Wielbię Cię, mój Boże, z apostołem Tomaszem. Ponieważ zgrzeszyłem jak on niedowiarstwem, teraz uwielbiam Cię jeszcze goręcej… „Pan mój i Bóg mój” (J 20, 25), mój Bóg i moje Wszystko. Ciebie, i nikogo innego jak tylko Ciebie powinienem pragnąć.
    Tomasz zbliżył się, by dotknąć Twoich najświętszych ran. Przyjdzie kiedyś dzień, w którym również i ja będę mógł prawdziwie i widzialnie pochylić się i ucałować je. Co za cudowny to będzie dzień, w którym wolny od wszelkiej, choćby najmniejszej nieczystości i grzechu będę mógł zbliżyć się do Boga-Człowieka królującego na tronie chwały! Będzie to wspaniały świt, gdy odpokutowawszy moje winy, własnymi oczami po raz pierwszy zobaczę Twoje oblicze; kiedy będę mógł spoglądać bez obawy na Twoje oczy i usta, klęcząc całować Twoje stopy pełen radości i rzucić się w Twoje ramiona. Jedyny prawdziwy Przyjacielu duszy mojej, już teraz chcę Cię miłować, by móc miłować Cię i potem, w ten dzień.
    Będzie to dzień wieczny, bez końca, tak bardzo różny od dni życia ziemskiego. Teraz odczuwam w sobie ciężar tego „ciała śmierci”, tysiączne myśli zajmują mię i rozpraszają, a jedna z nich może wystarczyć, by mnie pozbawić nieba. W ten dzień natomiast nie będzie już żadnej możliwości zgrzeszenia… doskonały i miły w Twoim obliczu, będę mógł cieszyć się Twoja obecnością bez lęku i, w otoczeniu aniołów i archaniołów, nie będę się wstydził, że jestem widziany.
    Chociaż jeszcze nie jestem gotowy, aby Cię zobaczyć i dotknąć, mój Boże, pragnę mimo to zbliżyć się do Ciebie i dosięgnąć pragnieniem tego czego w pełni nie mogę teraz posiadać (J. H. Newman).
  • O Panie Jezu Chryste, nie widzieliśmy Cię oczyma ciała, kiedy żyłeś w ciele, jednak wiemy, wierzymy i wyznajemy, że Ty jesteś prawdziwym Bogiem. O Panie, prosimy Cię: niechaj nasze wyznanie wiary zaprowadzi nas do chwały; wiara ta niech nas zachowa od drugiej śmierci; nadzieja zaś niech będzie dla nas pociechą, kiedy musimy płakać w tak wielkim ucisku, i niech nas doprowadzi do radości wiecznych. A po doświadczeniach tego życia, kiedy osiągniemy cel powołania niebieskiego i zobaczymy Twoje uwielbione ciało w Bogu… niechaj również nasze ciała dostąpią chwały od Ciebie, o Chryste, nasza Głowo (Liturgia mozarabska).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. I, 451

http://mateusz.pl/czytania/2015/20150412.htm

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

12 KWIETNIA

*****

Święty Zenon z Werony, biskup
Święty Zenon Zenon urodził się ok. 300 r. w Cezarei Mauretańskiej (teren dzisiejszej Algierii). Jako młodzieniec był świadkiem męczeństwa św. Arkadiusza – widział, jak odrąbywano mu ręce i nogi, by go zmusić do wyparcia się wiary. W jednym ze swoich pism Zenon podaje, że krew płynęła z ran Arkadiusza, tryskając jakby cztery fontanny. Wreszcie męczennikowi odcięto głowę.
Zenon studiował w znanych ówcześnie ośrodkach kultury i nauki Afryki Północnej: w Syrcie i Madaurze. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się w Weronie, gdzie w 350 r. wyświęcono go na kapłana. Dwanaście lat później został biskupem tego miasta. “Trzodę swoją ochraniał przed niebezpieczeństwami arianizmu i panującego wokół pogaństwa” – głosi Martyrologium rzymskie. Pozostawił po sobie 93 tzw. traktaty, będące cennym świadectwem ówczesnej mentalności, metod duszpasterskich i wskazań liturgicznych. W swoich pismach zostawił szczegółowy opis ówczesnej praktyki udzielania chrztu świętego i Eucharystii.
Jego diecezja miała jeszcze sporo pogan. Zenon zabiegał więc, by pozyskać ich dla Chrystusa. Względem katechumenów zachowywał wielką ostrożność i roztropność w dopuszczaniu do chrztu świętego, by nie byli tylko powierzchownymi katolikami, a w życiu nadal poganami. Nauczanie wiary traktował jako swój pierwszy i zasadniczy pasterski obowiązek. Bardziej jednak uczył swoich wiernych życia chrześcijańskiego własnym przykładem niż słowem.
Zmarł w roku 375 (w innych źródłach podawany jest rok 371 lub 380). Jest patronem Werony oraz łaziebnych, żebraków i wędkarzy (do dziś w Weronie pokazywany jest kamień, na którym siadał łowiąc ryby). Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Werona wystawiła ku jego czci aż 8 kościołów, a w diecezji – 40 jako swojemu głównemu patronowi. Pochwały o nim głosili: św. Ambroży (IV w.), św. Petroniusz (V w.) i św. Grzegorz I Wielki (VI/VII w.). Do wieku XVI św. Zenon z Werony był czczony jako męczennik. Tak również go wspomina Martyrologium Rzymskie. Nie jest to wykluczone, gdyż wtedy właśnie szalał arianizm, popierany przez cesarzy, którzy nie cofali się nawet przed wydawaniem wyroków śmierci na praworządnych biskupów.

W ikonografii Święty jest przedstawiany w stroju biskupim z wędką lub rybą w ręce, z dwiema rybami na książce (symbol gorliwego pasterza) lub w saku (sieci na ryby w kształcie worka) – może dla przypomnienia faktu, który opisuje św. Grzegorz, iż w czasie wylewu Adygi – dopływu Padu, dzięki modlitwie św. Zenona rozszalałe wody, które zalały miasto, oszczędziły jego katedrę. Atrybutami świętego są pastorał, ryba.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-12a.php3

******

Święty Juliusz I, papież
Święty Juliusz I Juliusz pochodził z Rzymu, był synem Rustyka (Rustykusa). Wstąpił na tron Piotrowy 6 lutego 337 r. po czterech miesiącach sediswakancji (poprzedni papież, św. Marek, zmarł 7 października 336 r.). Podczas jego pontyfikatu zmarł cesarz Konstantyn I Wielki, co zakończyło jedność cesarstwa i jedność polityki wobec papieża. Nastąpił podział cesarstwa i podział Kościoła na wschodni i zachodni. Kościół zachodni popierał nicejskie wyznanie wiary, a Kościół wschodni – wyznanie ariańskie. Między innymi na tym tle doszło do zatargu między biskupami. Juliusz I wystosował wówczas list do biskupów Wschodu, w którym przypomniał o autorytecie i prymacie stolicy rzymskiej, do której należało się zwracać o rozstrzygnięcie sporów. W ten sposób pragnął załagodzić narastające konflikty.
W 343 r. zwołał synod ekumeniczny w Sadyce (dzisiejsza Sofia). Synod ten ogłosił szereg praw odnoszących się do zwierzchniej władzy biskupa rzymskiego i stworzył możliwość złożonemu z urzędu biskupowi odwołania się do biskupa rzymskiego, który miał potwierdzić wyrok lub zarządzić nowe dochodzenie. W przypadku ponownego odwołania się pokrzywdzonego biskupa zagwarantowano papieżowi głos ostateczny. Juliuszowi I przypisuje się także wydanie dekretów o archiwum i kancelarii w Kościele rzymskim, na wzór ówczesnego cesarstwa, co zapoczątkowało Archiwum Watykańskie. Po raz pierwszy za pontyfikatu Juliusza I wspomina się o urzędzie primicerius notariorum, czyli starszego notariusza Kościoła.
Papież Juliusz I zbudował dwa kościoły: bazylikę Dwunastu Apostołów (jeden z kościołów stacyjnych Rzymu) i bazylikę Santa Maria in Trastevere (Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu – kościół tytularny trzech polskich kardynałów: w XVI w. Stanisława Hozjusza, który jest w nim pochowany, a w czasach współczesnych Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa), jak również salę przyjęć w pałacu laterańskim. Zmarł w Rzymie 12 kwietnia 352 r. i został pochowany na cmentarzu Kalepodiusza przy Via Aurelia. W 790 roku papież Hadrian I przeniósł doczesne szczątki św. Juliusza I, razem z relikwiami św. Kaliksta I, do bazyliki Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu.

W ikonografii św. Juliusz I jest ukazywany z kościołem lub rulonem pergaminu w dłoni. Jego atrybutami są: paliusz, mitra, katedra, zwój, księga.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-12b.php3

Św. Juliusz I

.

Święty papież i wyznawca (zm. 352).

Został wybrany 6 lutego 337, był następcą św. Marka.
Był 35 papieżem (wg listy kard. Mercati z 1942).

Syn Rustyka, pochodzący z Rzymu. Po krótkich rządach papieża św. Marka, po czterech miesiącach sedewakancji, dnia 6 lutego 337 roku św. Juliusz został wybrany następcą św. Piotra.

Mozaika, XIIw.
Bazylika pw. Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu

Bronił energicznie św. Atanazego przeciwko euzebianom, zwolennikom Ariusza, odrzuciwszy ich skargi, w 339 roku papież przyjął świętego łaskawie w Rzymie wraz z innymi wygnanymi ze swych stolic biskupami.

W latach 340-341 odbył się synod rzymski, którego uchwały razem z listem papieskim przesłano biskupom wschodnim, zebranym w Antiochii. Św. Juliusz wprowadził prawo do odwoływania się biskupów do papieża.

Cesarzy Konstansa i Konstancjusza skłonił do zwołania synodu w Sardyce w 342 roku. W 346 przyjął ponownie w Rzymie powracającego z wygnania św. Atanazego i dał mu pełen głębokiego namaszczenia list do wiernych w Aleksandrii.

Bazylika pw. Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu

W Rzymie wybudował bazylikę Dwunastu Apostołów (Basilica Juliana) i Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu (Santa Maria in Trastevere) oraz wzniósł kościół ku czci św. Walentego, na miejscu jego pochówku.

Św. Juliusz odznaczał się wielką łagodnością i dobrocią, przyczynił się znacząco do wzmocnienia powagi papieskiej, nieustannie zabiegając o czystość wiary.

Wprowadził do liturgii święta Bożego Narodzenia, a także stworzył początki Archiwum Watykańskiego, powołując notariuszy do prowadzenia kancelarii.

 Bazylika pw. Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu

Zmarł 12 kwietnia 352 roku w Rzymie, został pochowany w katakumbach św. Kalepodiusza przy drodze aurelijskiej (Via Aurelia). W 790 roku papież Hadrian I przeniósł doczesne szczątki św. Juliusza i św. Kaliksta I , do bazyliki Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu, w obawie przed lombardzkim najazdem.

Ikonografia:
Przedstawiany w stroju papieskim. Jego atrybutami są: paliusz, mitra, katedra, zwój, księga.

Bazylika św. Piotra w Rzymie

Varia:
Kardynałem tytularnym Santa Maria in Tarstevere jest kard. Józef Glemp. Tytuł ten przysługiwał również kard. Stefanowi Wyszyńskiemu i kard. Stanisławowi Hozjuszowi.

http://martyrologium.blogspot.com/2010/04/sw-juliusz-i.html

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ POSŁUCHAĆ ZOBACZYĆ

******

Rozpętać rewolucję czułości

Ks. Mirosław Tykfer

(fot. shutterstock.com)

Bóg okazuje miłosierdzie tylko wobec tych, którzy się nawracają? Na tych, którzy tego nie zrobią czeka jedynie Boża sprawiedliwość? Taki pogląd cały czas ma swoich zwolenników.

 

Pozornie pobożny pogląd na temat wszechmogącego Boga, który może zrobić, co zechce, jest w rzeczywistości objawem przerażającej herezji. To wizja Boga, którego nic nie ogranicza. Może więc kochać, ale może też nienawidzić. Wszystko zależy od jego wolnej i niczym nieskrępowanej decyzji. W końcu jest władcą absolutnym. Głębokość tej herezji, która dała o sobie znać najsilniej w późnym średniowieczu, sięga samej istoty Boga. Wydobywa obraz fałszywego boga, który nie kocha człowieka dlatego, że wypływa to z jego serca, ale dlatego, że o tej miłości zwyczajnie zadecydował. Mógłby więc też nie kochać. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby taki fałszywy bóg faktycznie zmienił zdanie.

 

Sprawiedliwość i miłosierdzie

 

Całkowicie odmienna jest prawda o Bogu, jaką przekazuje Kościół. Chrześcijanie nie odwołują się do ludzkich wyobrażeń, ale opierają swoją wiarę przede wszystkim na objawieniu. Sięgają do biblijnej nauki św. Jana, który zapisał kluczowe zdanie o naturze Boga: “Bóg jest miłością”. Ten Bóg nie kocha dlatego, że tak postanowił, ale dlatego, że miłość jest Jego istotą! Inaczej mówiąc, nie może nie kochać! Ukrzyżowany Chrystus jest tego najlepszym obrazem.

 

Jeśli średniowieczna herezja została definitywnie zanegowana przez Kościół, dlaczego do niej powracam? Obawiam się, że nieuzasadniony strach przed karykaturalnym bogiem, który posiada nieograniczoną władzę nad człowiekiem, nie zanikł zupełnie. Czasami wydaje mi się, że ma się całkiem dobrze. Nie znajduje co prawda już miejsca w książkach teologicznych, ale przenika do duchowego życia współczesnych chrześcijan. Gdzie się ukrywa? Zobaczyć go można w przekonaniu wielu ludzi wierzących, że Bóg ma dwa, sprzeczne ze sobą oblicza: sprawiedliwego sędziego i miłosiernego zbawcy. Wielokrotnie spotkałem się ze zdaniem, że miłosierdzie Boga dotyczy tylko czasu doczesnego; po śmierci będzie tylko sprawiedliwy sąd. Niedawno przeczytałem wypowiedź jednego z księży, że miłosierdzie uwarunkowane jest nawróceniem. Jeśli dobrze rozumiem: Bóg okazuje miłosierdzie tylko wobec tych, którzy się nawracają. A zatem ci, którzy się nie nawracają, mają do czynienia jedynie z Bożą sprawiedliwością. Jeśli nawet Bóg jest miłosierny, to już nie dla nich, bo czas ich próby definitywnie się skończył.

 

Tego typu myślenie jest owocem fundamentalnego niezrozumienia przesłania Ewangelii. Bóg, którego znamy z Biblii jest zawsze i sprawiedliwy, i miłosierny. Bez sprawiedliwości Jego miłosierdzie stałoby się zwykłą pobłażliwością, przymykaniem oka na zło. Natomiast Jego sprawiedliwość bez miłosierdzia byłaby tragiczną ścieżką zatracenia dla wszystkich.

 

Duch prawdy

 

Jak wydostać się z kleszczy starej herezji? Brat Roger z Taizé często powtarzał: “Bóg może tylko kochać”. I znowu ktoś zapyta: czy to znaczy, że nie może karać i okazywać sprawiedliwości? Czy nie wpadamy tutaj w pułapkę innej herezji, w której Bóg wyzbył się gniewu? Wypowiedź brata Rogera jest poprawna tylko wtedy, jeśli będziemy rozumieć ją tak, że wszelkie przymioty Boga (Jego wszechmoc, doskonałość, wieczne istnienie itd.), poprzedzać będziemy miłością. Wszystko, co Bóg czyni, jest tym, kim jest. A Bóg jest miłością i bez miłości nie byłby sobą. Nie byłby Bogiem, którego objawił nam Jezus Chrystus.

 

No a co z sądem i wieczną karą? Co z gniewem i sprawiedliwością? Św. Jan Ewangelista zapisał zdumiewające zdanie Jezusa, który przygotowuje uczniów do swojej krzyżowej śmierci: “Oto teraz dokonuje się sąd nad światem”. Jaki sąd? Gdzie sędzia? Gdzie oskarżyciele? Gdzie prawo? Sąd Chrystusa nie potrzebuje ludzkich atrybutów sprawiedliwości, sali sądowej i miejsca dla skazanych. Jego ukrzyżowane ciało jest miejscem, gdzie dokonuje się zapowiedziany sąd nad światem. Winę symbolizuje ciemność, która ogarnęła ziemię, kiedy umierał Syn Boży. Ona dotkliwie przeniknęła serce Boga i skrzywdziła Go w najczulszych Jego zakamarkach. Oskarżenie polega natomiast na tym, że w ukrzyżowanym Chrystusie, w Jego świętych ranach, możemy oglądać pełną prawdę o naszych grzechach. Kontemplując krzyż, jak w lustrze oglądamy własne winy, które trafiają w serce Boga. Są jak ocet, który podajemy Bogu, gdy On mówi: pragnę…

 

W konsekwencji prawda o Bogu, który ofiarowuje się z miłości, okazuje się także źródłem prawdy o człowieku i jego czynach. Właśnie tak Bóg, który jest miłosierdziem sprawia, że serce człowieka przenika ból sprawiedliwości. Miłość najostrzej i najprawdziwiej osądza egoizm, oskarża człowieka z jego niegodziwości, pali ogniem niespokojnego sumienia. Kiedy siostra Faustyna Kowalska prosiła Jezusa, aby odkrył przed nią jej własną duszę, odpowiedział jej, że umarłaby, gdyby zobaczyła całą prawdę. Nie ma więc innej miary Bożego osądu, innego sędziego, innego prawa. Jest tylko Miłość, przed którą staniemy twarzą w twarz po śmierci, gdy cała prawda zostanie przed nami odsłonięta. W jej świetle człowiek pozna w pełni także siebie, swoje dobre czyny, ale także zło, którego był autorem.

 

Najgłębsza prawda o człowieku, którą odkryje przed nim miłość ukrzyżowanego Chrystusa nigdy nie ogranicza się oczywiście tylko do grzechu. Palące sumienie człowieka zwracającego się ku Bogu może z wolnej woli powierzyć się Jego miłosierdziu. Nawet jeśli będzie musiało przejść proces wewnętrznego oczyszczenia, czyściec, który jest drogą bólu serca wynikającego z poznania prawdy, to jednak u kresu tej drogi jest już tylko Bóg. Właśnie tak we wnętrzu człowieka, w jego własnym sercu, przenika sprawiedliwe miłosierdzie Boga. Bóg może tylko kochać. Jeśli wymierza sprawiedliwość, to jest to zawsze ogień Jego miłosierdzia, Duch prawdy, który w oddalonym od Boga sercu człowieka wzbudza jęk tęsknoty za miłością Boga.

 

A co z piekłem? Czy jest? Kto tam będzie? Istnieją przecież złe duchy, które w wolności zerwały więź z Bogiem. Wierzymy, że one naprawdę istnieją, a tym samym uznajemy, że piekło jest czymś realnym. Złe duchy pokazują nam dosadnie, że bez więzi z Bogiem można istnieć, tyle że nie jest to życie na miarę tego, co zapisał w nas Stwórca, nie jest odpowiedzią na nasze najgłębsze pragnienia szczęśliwego życia. Jest to raczej marna egzystencja w nienawiści. Niestety taki wybór zawsze jest możliwy. Nie jest on jednak nigdy wynikiem rozrachunków Boga z grzesznym człowiekiem, ale raczej wyborem samego grzesznika, który odkrywając bolesną prawdę o sobie, chce ją zagłuszyć powiększaniem zła, coraz głębszym oddalaniem się od Boga. Nie znamy oczywiście prawdy o żadnej z ludzkich decyzji, która byłaby tak definitywna jak decyzje złych duchów. Dlatego twierdzenie, że piekło już jest wypełnione choćby jednym człowiekiem jest niezgodne z nauczaniem Kościoła. Ktoś zapyta o wizje mistyków, którzy w piekle byli. Kogo tam spotkali? Nie wiem. Może było to tylko przedstawienie możliwego stanu duszy, a może same złe duchy? Wiem jednak na pewno, że nawet Judasz nie został przez Kościół ogłoszony potępionym.

 

Moc czułości

 

Po co to wszystko piszę? Martwię się, że prawda o Bogu objawionym przez Jezusa Chrystusa tak trudno przebija się do naszych codziennych wyobrażeń religijnych. Jakże głęboko tkwi w naszej współczesnej mentalności średniowieczna herezja o Bogu, który zawiesza swoje miłosierdzie wobec grzeszników. Dlaczego w XX wieku, który był czasem niespotykanego dotąd okrucieństwa, Jezus objawia się siostrze Faustynie i uświadamia jej, że pierwszym przymiotem Boga jest miłosierdzie? Dlaczego chce być taki “pobłażliwy”, kiedy płynie tyle niewinnej krwi? Jeśli dobrze zrozumieliśmy wewnętrzne połączenie między miłosiernym i sprawiedliwym sercem Boga, niedorzeczne jest myślenie, że Jego miłosierdzie jest pobłażliwością. Dopiero miłosierdzie pozwala bowiem odkryć wielkość winy. Tego więc, czego najbardziej dzisiaj światu potrzeba, jak mówi papież Franciszek, to “rewolucji czułości”. Tak, czułości serca Boga, które nie może nie kochać. “Istnieje styl maryjny w działalności ewangelizacyjnej Kościoła” – napisał papież w adhortacji Evangelii gaudium. “Za każdym razem, gdy spoglądamy na Maryję, znów zaczynamy wierzyć w rewolucyjną moc czułości i miłości. W Niej dostrzegamy, że pokora i delikatność nie są cnotami słabych, lecz mocnych, którzy nie potrzebują źle traktować innych, aby czuć się ważnymi”. Im bardziej więc Kościół będzie przekonywał świat, że Bóg kocha zawsze i do końca, a Jego gniew wynika jedynie z czułości, jak bywa z gniewem ojca, który od nieszczęścia chce zachować własne dzieci, tym bardziej jaskrawy stanie się osąd ludzkich grzechów. Będzie to jednak sąd, który pokazuje prawdę, ale nie potępia człowieka.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1806,rozpetac-rewolucje-czulosci.html

******

Modlitwa pełna ufności

Życie Duchowe

Jakub Kołacz SJ

(fot. lauren rushing/flickr.com/CC)

Kiedy uczniowie Jezusa poprosili swego Mistrza, aby nauczył ich modlitwy – co zaowocowało słowami Ojcze nasz (por. Łk 11, 2-4) – uczynili to z potrzeby serca, ale też trochę z zazdrości wobec uczniów Jana Chrzciciela, który nauczył swych uczniów rozmawiać z Ojcem (por. Łk 11, 1). Wnioskujemy stąd, że skoro Jan “ich nauczył”, to musiało to być coś innego niż tradycyjna modlitwa Izraelitów, ponieważ tę już znali.

 

Jan Chrzciciel może zatem posłużyć jako przykład ilustrujący prawdę, że mistrzowie duchowi potrzebni są między innymi po to, by uczyli nas modlitwy, czyli tego, jak mówić do Boga i jak Go słuchać. W wyjątkowych przypadkach, gdy mamy do czynienia z wielkimi mistykami, powtarza się sytuacja ze wspomnianego jedenastego rozdziału Ewangelii Łukasza: to sam Pan Jezus uczy swych wiernych modlitwy, ci zaś przekazują ją innym, powiększając tym samym bogaty skarbiec naszej duchowości.

 

Przypowieść o gwałtownej burzy

 

Pośród bogatych treści Dzienniczka Siostry Faustyny znalazło się także takie opowiadanie: “Zbudziła mnie wielka burza, wicher szalał i deszcz, jakoby chmura była oberwana, co chwila uderzały pioruny. Zaczęłam się modlić, aby burza nie wyrządziła żadnej szkody; wtem usłyszałam te słowa: «Odmów tę koronkę, której cię nauczyłem, a burza ustanie». Zaraz zaczęłam odmawiać tę koroneczkę i nawet jej nie skończyłam, a burza nagle ustała i usłyszałam słowa: «Przez nią uprosisz wszystko, jeżeli to, o co prosisz, będzie zgodne z wolą Moją»”‘.

 

Ta krótka historia, opisana już bez mała pod koniec Dzienniczka, do złudzenia przypomina doświadczenie największych proroków Starego Testamentu. Oni to przecież – o czym zdarza się nam zapominać – zanim zostali przygotowani do wypełnienia swojej misji, musieli przejść szczególną drogę, aby dzięki własnemu doświadczeniu stali się wiarygodni, nabrali zaufania i przekonania, że Bóg ich prowadzi, a w końcu by nie dali się zniechęcić oporem, a nawet wrogością, jaka ich spotka, gdy zaczną realizować swe posłannictwo.

 

Wspomnijmy tu – wyłącznie jako przykład, jakich wiele można znaleźć w Starym Testamencie – doświadczenie Proroka Ezechiela, gdy Bóg wyprowadza go na pole pełne wyschłych kości (por. Ez 37, 1-14). Ukazując najpierw chaos prastarego cmentarzyska – leżą tam już tylko wyschłe, białe kości – Bóg nakazał Ezechielowi “prorokować”, modlić się nad nimi, aby w konsekwencji rozpoczął się cofać proces rozkładu. Cały ten cud został podzielony na kilka etapów, w trakcie których Bóg mówił Prorokowi, aby modlił się jeszcze goręcej. Na koniec nastąpił morał, z którego Ezechiel dowiedział się, że wszystko to miało miejsce po to, aby on sam stał się mądrzejszy.

 

Opisane powyżej doświadczenie Siostry Faustyny było bardzo podobne: najpierw Bóg zaaranżował pewną sytuację, której groza sprawiała, że Siostra odczuwała bezsilność i strach, a następnie podpowiedział jej, co ma czynić. Rozwiązaniem okazała się modlitwa. Na koniec Faustyna dowiedziała się, że wszystko to zdarzyło się po to, aby ona sama stała się mądrzejsza.

 

Modlitwa uciszająca nawałnicę

 

Kiedy człowiek staje przed Bogiem na modlitwie, to niezależnie od intencji, z jaką przychodzi, i łaski, jaką chce wyprosić, zanim przystąpi do sedna sprawy, która jemu samemu wydaje się najistotniejsza i niecierpiąca zwłoki, musi pomyśleć o sobie. Spotkanie z Bogiem winno najpierw uspokoić i przemienić jego własną duszę, a dopiero w dalszej kolejności może przystąpić do omawiania spraw, z jakimi przyszedł. Ten, kto się modli -nieważne, o co i za kogo – najpierw modli się za samego siebie.

 

To dlatego ci, którzy są daleko od Boga, których nie łączy z Nim więź serca, nie są w stanie nic uprosić. Ich modlitwy są jak anonimy: wprawdzie poruszają istotne sprawy, ale ani nie wiadomo, w jakim celu, ani z jakiej przyczyny. Modlitwa nie może być urzędową rozmową dla załatwienia pewnych spraw, choćby najbardziej szlachetnych. Winna stawać się osobistym spotkaniem, jakie dokonuje się w klimacie zaufania i miłości. Jeśli chcemy Boga o coś prosić, musimy do Niego przyjść albo przynajmniej duchowo się do Niego zbliżyć.

 

Koronka do Bożego Miłosierdzia

 

Patrząc na życie św. Faustyny, na drogę kształtowania się w niej duchowości, jaka z czasem, zwłaszcza po jej kanonizacji, stała się oryginalną szkołą duchowości, w pewnym jej aspekcie odpowiadającą dziś wielu ludziom, nie można w całym tym procesie pomijać roli kierowników duchowych, którzy na przestrzeni życia pomagali Siostrze Faustynie rozeznać głos Boży. Oni to mieli znaczący wpływ na ukształtowanie się języka, jakim posługiwała się Faustyna. Do tego dochodzi także autorytet duchowy samego Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Duchowość zakonu to także swoisty “mistrz”, który kształtuje postawę i sposób patrzenia swych członków.

 

Jednak ze względu na mistyczny charakter przeżyć świętej Zakonnicy, z pokorą należy uznać, że ostatecznym Autorytetem i Nauczycielem był dla niej sam Jezus Chrystus. Na pewnym etapie jej życia Jezus zbliżył się do niej w sposób wyjątkowy i pozwolił jej się poznać – to rzecz charakterystyczna dla mistyków – bardziej niż innym, dając jej więcej niż komukolwiek innemu, ale też więcej opowiadając jej o sobie.

 

Droga, jaką przeszła Faustyna, wzorem wszystkich sług Boga, którzy kiedykolwiek chodzili po ziemi, była drogą nawiązania szczególnej relacji. Zaowocowała ona tym, że Bóg i prosta Zakonnica stali się sobie bliscy. Jezus najpierw wiele jej dał (pierwsza, retrospektywna część Dzienniczka dostarcza tu wielu przykładów takich darów), aby z kolei – kiedy Siostra Faustyna zaczęła odczuwać radość z Jego obecności – coraz więcej jej o sobie powiedzieć. Kiedy natomiast Faustyna nabrała zaufania i zaczęła manifestować swe bezgraniczne przywiązanie, Pan dopuścił ją do udziału w swojej misji.

 

Modlitwa, jaką jest koronka do Bożego Miłosierdzia, zrodziła się na styku tych właśnie dwóch etapów: zaufania i gotowości do podjęcia misji. Siostra Faustyna zapisała: “Wieczorem, kiedy byłam w swojej celi, ujrzałam Anioła, wykonawcę gniewu Bożego. […] Zaczęłam prosić Anioła, aby się wstrzymał chwil kilka, a świat będzie czynił pokutę. Jednak niczym prośba moja była wobec gniewu Bożego. W tej chwili ujrzałam Trójcę Przenajświętszą. [.] W tej samej chwili uczułam w duszy swojej moc łaski Jezusa, która mieszka w duszy mojej. [.] Zaczęłam błagać Boga za światem słowami wewnętrznie słyszanymi. Kiedy się tak modliłam, ujrzałam bezsilność Anioła i nie mógł wypełnić sprawiedliwej kary, która się słusznie należała za grzechy. Z taką mocą wewnętrzną jeszcze się nigdy nie modliłam. Słowa, którymi błagałam Boga, są następujące: Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa za grzechy nasze i świata całego; dla Jego bolesnej Męki miej Miłosierdzie dla nas” (Dzienniczek, 474-475).

 

Opis ten stanowi pierwszy ślad wołania o miłosierdzie dla świata. Nie była to jeszcze koronka, jaką znamy obecnie, ale “słowa wewnętrznie słyszane”. Faustyna przestraszyła się kary Bożej, na jaką zasłużył grzeszny świat. Posłuszna więc duchowemu natchnieniu, zaczęła mówić Bogu o swoim lęku – a że lęk ten i ból jeszcze bardziej by się spotęgowały, gdyby Bóg wykonał sprawiedliwą karę na grzesznej ludzkości, dlatego w obawie przed tym strachem, jaki mógłby wyjść poza granice tego, co mogła znieść, zaczęła prosić o miłosierdzie dla świata i dla. siebie. I to w pierwszym miejscu dla siebie, dlatego Bóg wysłuchał modlitwy właśnie ze względu na nią.

 

Bóg chciał, aby te “słowa wewnętrznie słyszane” nie były wyłącznie jednorazowym natchnieniem, dlatego następnego dnia miało miejsce kolejne objawienie powiązane z pierwszym. Faustyna napisała o nim tak: “Na drugi dzień rano, kiedy weszłam do naszej kaplicy, usłyszałam te słowa wewnętrznie: «Ile razy wejdziesz do kaplicy – odmów zaraz tę modlitwę, której cię nauczyłem wczoraj. [.] Najpierw odmówisz jedno Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo, i Wierzę w Boga, następnie na paciorkach Ojcze nasz mówić będziesz następujące słowa: Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i świata całego; na paciorkach Zdrowaś Maryjo będziesz odmawiać następujące słowa: dla Jego bolesnej Męki miej Miłosierdzie dla nas i świata całego. Na zakończenie odmówisz trzykrotnie te słowa: Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem»” (Dzienniczek, 476).

 

Ufność góry przenosi

 

Wiele z modlitw, jakie tradycyjnie wypowiadamy przed Panem – jeśli chodzi o słowa lub sytuacje, w jakich padają – są wspominaniem pewnych wydarzeń z przeszłości. Odmawiając Ojcze nasz, wspominamy Pana Jezusa w opisanej na wstępie scenie z uczniami. Przy Zdrowaś Mario przychodzi nam na myśl scena Zwiastowania. W modlitwach Mszy świętej wiele jest odniesień zarówno do Starego, jak i Nowego Testamentu, a zidentyfikowanie ich bardzo pomaga w owocnym przeżywaniu Eucharystii.

 

Kiedy natomiast odmawiamy koronkę do Bożego Miłosierdzia, warto wspominać prostą Zakonnicę, która tak bardzo zaufała Bogu, że nie wahała się mówić Mu o wszystkim, co wydawało się jej ważne: o sobie i o innych. A ufała Mu bezgranicznie, ponieważ wiedziała, że Bóg jest hojny w obdarowywaniu. Ta bezgraniczna ufność wydaje się najgłębszą tajemnicą skuteczności jej modlitwy: ufność do Boga działającego.

 

Jeśli sami chcemy się skutecznie modlić słowami koronki, musimy powtarzać je w duchu Faustyny – nie jako magiczne zaklinanie Boga, ale jako “słowa wewnętrznie słyszane”. To znaczy musimy naprawdę chcieć Bożego miłosierdzia i dla siebie, i dla świata. A w dodatku wierzyć, że Bóg rzeczywiście to miłosierdzie chce nam okazać.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1493,modlitwa-pelna-ufnosci.html

*****

Zobacz również: Miłosierdzie ostatni słowem Boga

 

Nabożeństwo do Jezusa Miłosiernego wciąż dotyka tak wiele ludzkich serc na całym świecie i staje się znakiem naszych czasów. Prawda o Bogu Miłosiernym przywraca ludziom pokój i daje nową nadzieję. To właśnie w Bożym miłosierdziu cała ludzkość może znaleźć ocalenie.

 

W książce “Miłosierdzie ostatnim słowem Boga” pragnąłem ukazać działanie Boga pełnego dobroci i zmiłowania w życiu człowieka doświadczającego różnych przeciwności i prób. To w sytuacjach granicznych przychodzi do człowieka Jezus i mówi: “Nie lękaj się, Ja jestem z tobą”. Jeżeli sami doświadczymy pocieszenia od Zbawiciela, będziemy umieli pocieszać innych. Miejmy wszyscy “wyobraźnię miłosierdzia”…

*****

Orędzie o miłości Boga i godności człowieka

Przewodnik Katolicki

ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr

(fot. Catholic Church (England and Wales)/flickr.com/CC)

Pontyfikat Jana Pawła II to wielkie wołanie do Boga o miłosierdzie. Kanonizacja siostry Faustyny, ustanowienie święta Bożego Miłosierdzia w Roku Wielkiego Jubileuszu 2000 i uroczysty. Akt zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu w 2002 r. to wydarzenia, które wyznaczają w świecie szlak Bożego Miłosierdzia. Jak bardzo wymowny jest przy tym fakt, że beatyfikacja i kanonizacja Wielkiego Papieża związane są właśnie z tym świętem.

 

Przed kilku laty brałem udział w seminarium poświęconym kulturze, które odbywało się w malowniczych Wigrach, w dawnym pokamedulskim klasztorze. W trakcie rozmów i dyskusji pewien znany dramatopisarz, uczestnik tego spotkania, zaczął wyrażać poglądy kwestionujące tradycyjną polską literaturę – bo zbyt narodowa, zbyt mało uniwersalna. Kto dziś w świecie jest w stanie przeczytać Norwida czy Wyspiańskiego – pytał retorycznie. A potem dowodził, że istnieje młoda pisarka od wojny polsko-ruskiej, która jako jedyna może zrobić dzisiaj w świecie karierę. Skontrowałem bardzo szybko: – Wydaje mi się – powiedziałem – że jest polska pisarka, która jest znana dosłownie na całym świecie, jej twórczość bije wszelkie rekordy popularności, a jej pisarstwo jest tłumaczone na wszystkie języki świata.

 

Po chwili wyjaśniłem, że mam na myśli s. Faustynę Kowalską. Jej Dzienniczek jest istotnie dziełem najczęściej tłumaczonym z polskiego. Mój przyjaciel, Darek Karłowicz, komentując moje refleksje zauważył, że w Polsce powinien być wręcz osobny departament ministerstwa kultury ds. Faustyny Kowalskiej. Nietrudno jednak dostrzec, że takiego departamentu nie ma. Nie ma też ujęcia osoby św. Faustyny w różnorakich programach edukacyjnych czy społecznych, promujących rzekomo równość kobiety. Ale to tak na marginesie. Dziedzictwo św. Faustyny to orędzie miłosierdzia, najbardziej nośnej treści teologicznej naszych czasów. To orędzie zapewne nie stałoby się jednak tak znane, gdyby nie działalność Jana Pawła II, gdyby nie ten szczególny związek dwojga świętych oddanych w służbę Bożego Miłosierdzia.

 

Najbardziej znana pisarka

 

Dzieje życia Apostołki i Szafarki Miłosierdzia Bożego zdają się wyznaczać standard banalności. Trudno znaleźć tutaj jakieś socjologiczne czy psychologiczne interpretacje dalszych zdarzeń. To jakby ukazanie ze strony Boga, czym jest istota miłosierdzia – owo dostrzeżenie godności człowieka, niezależnie od zewnętrznych okoliczności.

 

Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. jako trzecie z dziesięciorga dzieci Marianny i Stanisława Kowalskich, rolników ze wsi Głogowiec k. Turku. Od wczesnego dzieciństwa musiała ciężko pracować, do szkoły podstawowej uczęszczała tylko przez trzy zimy, by nauczyć się jedynie czytać, pisać i nieco rachować. W 16. roku życia podjęła pracę zarobkową jako pomoc domowa. Po upływie czterech lat i pokonaniu wielu trudności wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i przeżyła tam 13 lat. Pracowała w kuchni, ogrodzie, piekarni i przy furcie, w kilku domach zgromadzenia, najdłużej w Płocku, Wilnie i Krakowie.

 

Oprócz trudności życia codziennego doświadczała prób Krzyży: doświadczała oschłości wewnętrznych, silnych pokus przeciw wierze, poczucia całkowitego odrzucenia przez Boga.

 

W czasie prywatnego objawienia w Płocku 22 lutego 1931 r. otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by szerzyła kult Miłosierdzia Bożego, oraz postarała się o namalowanie obrazu Pana Jezusa Miłosiernego, wedle wizji, jakiej doznała.

 

Trzy lata później ta prosta zakonnica, można powiedzieć, że półanalfabetka, rozpoczyna pisać swój Dzienniczek. Pierwszy wiersz i notatka noszą datę: 28 lipca 1934 r. Pisała je na wyraźne polecenie spowiednika, bł. ks. Sopoćki, który poniekąd w ten sposób chciał się uwolnić od wysłuchiwania długich relacji i wyznań w czasie spowiedzi. Ks. Sopoćko ujawnił także, że s. Faustyna spaliła pewną część Dzienniczka, ale na jego wyraźne polecenie odtworzyła z pamięci treść zniszczoną. To jednak spowodowało zagmatwanie chronologii faktów w poważnej części notatek s. Faustyny. Świadoma tego, z czasem niekiedy rezygnowała z chronologii, posługując się określeniem – “w pewnej chwili”. Siostra zakończyła pisać Dzienniczek w 1938 r.

Warto w tym miejscu skonfrontować treść i styl Dzienniczka z wykształceniem literackim s. Faustyny Kowalskiej. Dla ilustracji można przytoczyć fragment opisujący przeżycia duchowe z 28 kwietnia 1935 r. Faustyna  pisze tak: “Niedziela Przewodnia, czyli święto Miłosierdzia Pańskiego, zakończenie Jubileuszu Odkupienia. Kiedyśmy poszły na tę uroczystość, serce mi biło z radości, że te dwie uroczystości z sobą są tak ściśle złączone. Prosiłam Boga o miłosierdzie dla dusz grzesznych. Kiedy się kończyło nabożeństwo i kapłan wziął Przenajświętszy Sakrament, aby udzielić błogosławieństwa, wtem ujrzałam Pana Jezusa w takiej postaci, jako jest na tym obrazie. Udzielił Pan błogosławieństwa i promienie te rozeszły się na cały świat. Wtem ujrzałam jasność niedostępną na kształt mieszkania kryształowego, utkanego z fal jasności nieprzystępnej żadnemu stworzeniu ani duchowi. Do tej jasności trzy drzwi – i w tej chwili wszedł Jezus w takiej postaci, jako jest na tym obrazie, do onej jasności – w drzwi drugie, do wnętrza jedności jest to Jedność Troista, którą jest niepojęta nieskończoność. Wtem usłyszałam głos – Święto to wyszło z wnętrzności miłosierdzia mojego i jest zatwierdzone w głębokościach zmiłowań moich. Wszelka dusza wierząca i ufająca miłosierdziu mojemu dostąpi go – cieszyłam się niezmiernie dobrocią i wielkością Boga swego” (Dzienniczek, 420).

 

Ta twórczość odsłania jakby źródłowo istotę mistyki – człowiek, który zostaje zanurzony w Bogu, niezależnie od swojego poziomu intelektualnego, wrażliwości estetycznej, zasobu słów – staje bezpośrednio przed Bogiem Dobrym i Pięknym. To wyzwala w człowieku najgłębsze pokłady dobra i piękna, to uzdalnia do takiego, a nie innego poziomu komunikacji.

 

Siostra Faustyna Kowalska 5 października 1938 r. odchodzi do Pana. Umiera w 33. roku życia, a sława jej świętości i posłannictwa szybko rośnie. Nie oznacza to jednak, że posłannictwo to zostaje bez oporu przyjęte w samym Kościele. Dość zaskakująca może wydawać się droga od jej śmierci do 18 kwietnia 1993 r. – dnia beatyfikacji s. Faustyny i do dnia jej kanonizacji – 30 kwietnia 2000 r.

 

Trudności z przyjęciem kultu Miłosierdzia

 

Z jednej strony niemal od początku objawienia, których doznała s. Faustyna, rozszerzały się wręcz globalnie. Jak zaświadcza jej kierownik duchowy i spowiednik, ks. Michał Sopoćko, z Wilna i okupowanej Polski, poprzez Niemcy, Francję i inne podbite kraje, kult Miłosierdzia bardzo szybko dotarł aż do Japonii, Palestyny, Australii i obu Ameryk. Po wojnie, od 1946 r. w sprawę zaangażowali się biskupi polscy, którzy w 1948 r. skierowali wyraźną prośbę do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego w myśl poleceń, które otrzymała s. Faustyna (Dzienniczek, nr 49, 88, 1530). Pod koniec lat 50. postać Apostołki Miłosierdzia Bożego i jej przesłanie znane były w całej Europie, obu Amerykach, w Australii, w wielu krajach Azji i Afryki. Obrazek Jezusa Miłosiernego z podpisem “Jezu, ufam Tobie” był widoczny w wielu krajach i na wielu kontynentach. Tym większym zaskoczeniem w tej sytuacji była Notyfikacja Kongregacji Świętego Oficjum z 6 marca 1959 r., która wprowadzała wyraźne ograniczenie kultu w formach zaproponowanych przez s. Faustynę. Wątpliwości dotyczyły pewnych nieprawidłowości w formach kultu, ale te zastrzeżenia spowodowały między innymi usunięcie obrazów ze świątyń i zaprzestanie nabożeństw. Jedynym miejscem, gdzie za zgodą władz kościelnych, w ołtarzu głównym pozostał obraz Jezusa Miłosiernego, był kościół w Dolinie Miłosierdzia Bożego, nieopodal Jasnej Góry. To właśnie z tego miejsca rozlegało się coraz bardziej natarczywe wołanie o Miłosierdzie Boże, tam też, w specjalistycznym ośrodku podjęto poważny i krytyczny namysł teologiczny nad samym Miłosierdziem, a zwłaszcza nad formami jego kultu, co przyczyniło się do oczyszczenia kultu z niewłaściwych naleciałości powstałych wskutek zbyt powierzchownego i wadliwego odczytania treści objawienia danego s. Faustynie.

 

Z refleksją teologiczną współbrzmiała pobożność, która respektując ograniczenia Kongregacji, podejmowała kult Miłosierdzia w sposób bardziej dojrzały, pogłębiony i rozwinięty. Decyzją Kongregacji, ostateczną ocenę kultu pozostawiono “roztropnemu uznaniu” polskich biskupów, co okazało się wielką mądrością. Można powiedzieć, że hierarchia i lud Boży wspólnie szukali pełniejszego zrozumienia tajemnicy Miłosierdzia Bożego, ale były to poszukiwania zanurzone w autentycznej i szczerej modlitwie. To wszystko sprawiło, że w kwietniu 1978 r. Kongregacja Nauki Wiary wydała nową Notyfikację, w której “biorąc pod uwagę głęboko zmienione okoliczności oraz licząc się ze zdaniem polskich ordynariuszy”, uchyliła zakazy i ograniczenia z 1959 r. Kilka miesięcy później na Stolicę Piotrową wstępuje Karol Wojtyła – Jan Paweł II.

 

Jan Paweł II – Papież Miłosierdzia

 

Pontyfikat Jana Pawła II niemal od początku wskazuje na jego osobiste zafascynowanie tajemnicą Bożego Miłosierdzia. Już w marcu 1979 r. kustosz sanktuarium w Dolinie Bożego Miłosierdzia u stóp Jasnej Góry, ks. E. Boniewicz, otrzymał ustną zgodę papieża na obchodzenie święta Bożego Miłosierdzia.

 

Niezwykłe znaczenie miała jednak przede wszystkim wydana w 1980 r. przez Jana Pawła II encyklika Dives in misericordia o Bożym Miłosierdziu. W tym szczególnym dokumencie, wpisującym się w tryptyk teologiczny i trynitarny, którym Jan Paweł II otwierał jakby swoje nauczanie doktrynalne, jest między innymi głęboka biblijna medytacja o Bożym Miłosierdziu. Jan Paweł II wskazuje, wbrew potocznym opiniom, zakorzenienie miłosierdzia Boga już w Starym Testamencie, w którym Bóg odsłania swoją niezwykłą, pełną wyrozumiałości i cierpliwości pedagogię. Prezentując teksty biblijne, Jan Paweł II wydobywa z nich dwa wymiary Bożej miłości: hesed, która jest łaską i wiernością (pierwiastek męski) a także rahamim, wyrażającą bliskość i czułość pomiędzy matką i dzieckiem (por. n. 4). Oba wymiary ogarniają, tworząc miłosierną miłość, losy Narodu Wybranego.

 

Jednak starotestamentalne orędzie jest jedynie preludium do Ewangelii miłosierdzia, której najwspanialszy wyraz jest zawarty w przypowieści o synu marnotrawnym i miłosiernym Ojcu. (rozdział IV encykliki). Ta fascynująca przypowieść pozwala Janowi Pawłowi II usytuować każdego z nas w jednej z dwóch ról – młodszego syna, który żyjąc na własną rękę, z dala od Ojca, traci nie tylko majątek, ale poczucie godności osobistej. Ten właśnie element godności stanowi szczególną odsłonę istoty miłosierdzia. Pozwala wręcz je zdefiniować: “relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest jemu właściwa. To wspólne doświadczenie sprawia, że syn marnotrawny zaczyna widzieć siebie i swoje czyny w całej prawdzie (takie widzenie w prawdzie jest autentyczną pokorą); dla ojca zaś właśnie z tego powodu staje się on dobrem szczególnym: tak bardzo widzi to dobro, które się dokonało na skutek ukrytego promieniowania prawdy i miłości, że jak gdyby zapomina o całym złu, którego przedtem dopuścił się syn” (DM nr 6).

 

Jan Paweł II zauważa jednocześnie, że możemy przyjmować także rolę “starszych braci”, którzy mimo fizycznej obecności w domu Ojca, tak naprawdę nie czują się synami i współdziedzicami. Brakuje im wewnętrznej radości, mimo że wszystko jest im dane, jest do dyspozycji, w obfitości. Oni także potrzebują miłosierdzia. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku marnotrawny młodszy syn, jak i syn starszy żyjący w poczuciu krzywdy, są ludźmi, którzy źle interpretują sprawiedliwość. Obaj traktują ją jako coś, co im przynależy, coś, co jest wysłużone, a zarazem coś, czego sami nie współtworzą. To właśnie w ich perspektywie, jak zauważa Jan Paweł II, widać, że “miłość staje się miłosierdziem wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości (DM nr 5).

 

Pomimo że wspomniana Łukaszowa przypowieść jest Ewangelią miłosierdzia, to jednak jego kulminacja dokonuje się w Misterium paschalnym (por. rozdział V). Jan Paweł II staje wobec rzeczywistości w perspektywie Krzyża. Czyni to w tej encyklice, ale także w wielu innych dokumentach. Czyni to także w szczególnej swojej książce Pamięć i tożsamość, która jest swoistym rozliczeniem papieża z historią, zwłaszcza XX-wieczną historią totalitaryzmów. W sytuacji, gdy można ulec pokusie uległości wobec zła, pozornie wszechmocnego, Jan Paweł II wskazuje na to, że jest “miara wyznaczona złu”. Żeby ją zrozumieć, pojąć i przyjąć, trzeba właśnie stanąć pod krzyżem. Tu widać kulminację Przymierza Boga z człowiekiem, z którego wypływa wielka godność człowieka (por. DM nr 7). Tutaj skupia się w jednym znaku i wydarzeniu cała historia ludzkości i człowieka – od stworzenia, poprzez dramat grzechu aż po wytrwałą miłość Boga, która nie rezygnuje z człowieka. Bóg – odrzucony aż po krzyż, zbliża się do człowieka w obszarze największej ludzkiej bezradności i niemocy, przychodzi tam, gdzie człowiek nie miałby ani prawa, ani nadziei liczyć na słowo miłości. Przychodzi w znaku krzyża.

 

Fenomen popularności Bożego Miłosierdzia

 

Papieska encyklika poszerzona dodatkowo o liczne inne wypowiedzi Ojca Świętego wskazuje zarazem dobitnie na fenomen popularności Bożego Miłosierdzia. Niejednokrotnie pojawia się dziś pytanie: co sprawia, że ten “największy przymiot Stwórcy”, jakim jest miłosierdzie, spotyka się z tak wielką czcią? Dlaczego współczesny Kościół tak powszechnie garnie się do Miłosierdzia Bożego?

 

Z jednej strony decyduje o tym sama treść nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego. Ono przypomina, że Bóg jest Ojcem, który, widząc swe dzieci w potrzebie, ratuje je. Miłosierdzie jest dziełem wyzwalania z niewoli grzechu, dziełem Boga – cierpliwym, mozolnym przywracaniem człowieka Bogu. Jest dziełem, poprzez które Bóg miłosierny odnawia w grzesznym człowieku “swój obraz i swoje podobieństwo”, odnawia ludzką godność w najgłębszym tego słowa znaczeniu.

 

Ale jest też drugi powód – to sytuacja współczesnego świata, nieporadnego w sferze walki ze złem, w zakresie realizacji sprawiedliwości. To dlatego w niezapomnianym przemówieniu w Łagiewnikach Jan Paweł II powiedział: “«Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa za grzechy nasze i świata całego; (…) dla Jego bolesnej Męki miej miłosierdzie dla nas i świata całego» (Dzienniczek, 476). Dla nas i świata całego… Jak bardzo dzisiejszy świat potrzebuje Bożego Miłosierdzia! Na wszystkich kontynentach z głębin ludzkiego cierpienia zdaje się wznosić wołanie o miłosierdzie. Tam, gdzie panuje nienawiść i chęć odwetu, gdzie wojna przynosi ból i śmierć niewinnych, potrzeba łaski miłosierdzia, które koi ludzkie umysły i serca, i rodzi pokój. Gdzie brak szacunku dla życia i godności człowieka, potrzeba miłosiernej miłości Boga, w której świetle odsłania się niewypowiedziana wartość każdego ludzkiego istnienia. Potrzeba miłosierdzia, aby wszelka niesprawiedliwość na świecie znalazła kres w blasku prawdy” (Jan Paweł II, Homilia wygłoszona podczas Mszy św. z okazji konsekracji świątyni Bożego Miłosierdzia, Kraków-Łagiewniki, 17 sierpnia 2002).

 

Teologia miłosierdzia wyrasta zatem jakby ze spotkania tajemnicy zawartej w głębokości Boga i w mrokach współczesnej rzeczywistości. Jest to teologia dostępna zarówno dla prostej zakonnicy, wykonującej czynności prozaiczne i banalne, jak i dla genialnego papieża, Pielgrzyma Absolutu, który drogami kultury, rozumu i wiary zdążał na spotkanie Boga.

 

Jest to teologia, która jest w samym sercu życia.

“O niepojęte i niezgłębione

Miłosierdzie Boże,

Kto Cię godnie uwielbić

i wysławić może,

Największy przymiocie

Boga Wszechmocnego,

Tyś słodka nadzieja

dla człowieka grzesznego”

(Dzienniczek, 951).

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1430,oredzie-o-milosci-boga-i-godnosci-czlowieka.html

*******

Nie przegapić czasu łaski

fra3.pl

Magdalena Dobrzyniak / Przemysław Radzyński

(fot. Dorota Nalepka / źródło: adamwalanus.pl)

Jestem przekonany, że wszyscy, którzy się uważają za członków Kościoła, wiedzą, że są grzesznikami. Jeśli tego nie wiedzą, to mają gdzieś podstawowy błąd w katechezie wstępnej – mówi bp Grzegorz Ryś w rozmowie z Magdaleną Dobrzyniak i Przemysławem Radzyńskim.

 

 

Ekscelencjo, w książce “Skandal miłosierdzia” napisał Ksiądz Biskup: “Nie jesteśmy ziomkami Pana Boga. Jesteśmy Jego nieprzyjaciółmi”. Co oznaczają te słowa?

To znaczy przede wszystkim, że potrzebujemy pojednania z Bogiem, że potrzebujemy tego, co Pismo Święte nazywa usprawiedliwieniem. Taka jest wiara Kościoła w odniesieniu do każdego człowieka, który się rodzi, który potrzebuje chrztu na odpuszczenie grzechów. To najważniejsze. Tak  naprawdę oznacza to, że każdy z nas wobec Pana Boga ma dług. Kiedy grzeszymy, to zabijamy Jezusa Chrystusa.

Jezus Miłosierny ukazywał się św. Faustynie pokazując swoje rany. Co przez to chce nam powiedzieć?

Nie tylko Faustynie tak się objawił, ale przede wszystkim apostołom w Niedzielę Zmartwychwstania. Przyszedł i pokazał przebite ręce, nogi i bok. Wizja siostry Faustyny to jest Jezus Chrystus zmartwychwstały, z ranami. Tak Go widzi cała tradycja Kościoła. Spośród wszystkich wyjaśnień tego obrazu najpiękniejsze jest to, które daje św. Antoni z Padwy, kojarząc te rany na dłoniach Jezusa z tekstem Izajasza: “Ja nie zapomnę o tobie. Oto wypisałem cię na moich dłoniach”. A Antoni mówi, że piórem, którego Bóg użył był gwóźdź, atramentem była krew, a pergaminem – dłonie Jezusa. To najpiękniejsze wyjaśnienie, jakie znalazłem w tradycji kaznodziejskiej Kościoła.
Napisał Ksiądz Biskup, że złamać prawo, to całkiem co innego, niż złamać serce. To dość mocne zwrócenie uwagi na fakt, że wiara jest relacją osobową.
Może starsi ludzie pamiętają jeszcze, na Turbaczu, w bacówce mieszkał taki człowiek, którego nazywali Metys. Był taki człowiek. Na swój sposób religijny i wrażliwy, żyjący na co dzień z przyrodą. Kiedyś w tej bacówce spędzałem noc i Metysa wzięło na rozmowę o wierze i o Panu Bogu. Mówił, że przyrodą rządzą pewne prawa i że sprzeciwianie się tym prawom jest jakimś szaleństwem, bo na przykład nie można mieć pretensji do świata, że śnieg spadł i że trzeba się przebijać przez ten śnieg na Turbacz. I on wyraźnie dawał świadectwo, że jego to też otwiera na jakiś wymiar sakralny, że za tymi prawami przyrody – dzisiaj sypie, jutro stopnieje, to się gałąź złamie pod tym śniegiem i tak dalej – kryje się też coś sakralnego. Ktoś mu chyba powiedział, że tam, na tym piętrowym łóżku śpi ksiądz. Metys patrzył do góry, w moim kierunku, patrzył… W końcu nie wytrzymał i spytał, czy nie ma racji. A ja pamiętam wtedy, że po długiej rozmowie powiedziałem mu tak, że co innego znaczy złamać prawa, nawet tak rozumiane, a co innego jest zranić osobę. Jego to bardzo zastanowiło. Powiedział, że to jest droga. To było dość ciekawe spotkanie. Wiara musi być czymś personalistycznym. I nic wierze tak nie szkodzi, zwłaszcza chrześcijaństwu, jak jej odpersonalizowanie czy zredukowanie nawet do rzeczy najświętszych: wartości świętych, rzeczy świętych, czasów świętych. Kiedy wiarę zredukuje się tylko do tych spraw, to bardzo łatwo staje się ona ideologią, a wtedy zaczynamy się bić o święte rzeczy, bo stają się one rodzajem sztandaru, którego używamy tak naprawdę do promocji samych siebie. To jest bardzo niebezpieczny moment. Ale póki pamiętamy, że w wierze najbardziej istotny jest wymiar osobistej relacji każdego z Chrystusem, to właściwie jest to wiara, której się nie da zmanipulować. Przeciwnie – jest rzeczywiście miejscem spotkania, bo odkrywamy to, co jest jakoś najważniejsze, najgłębsze, na co otwarty jest każdy człowiek, nawet ten, z którym wiele rzeczy nas różni.
Skoro już jesteśmy w temacie relacji… Przypowieść o ojcu miłosiernym, powszechnie znaną jako przypowieść o synu marnotrawnym, nazywa Ksiądz Biskup przypowieścią o dwóch marnotrawnych synach. Dlaczego ten, który pozostał z ojcem, też jest marnotrawny?
On jest o wiele bardziej marnotrawny. Aby to dobrze pojąć, trzeba zobaczyć cały XV rozdział Ewangelii wg św. Łukasza. To są trzy przypowieści: “O zaginionej owcy”, “O zgubionej drachmie” i potem ta przypowieść zwana zwykle “O synu marnotrawnym”. Te trzy przypowieści się ze sobą łączą w ten sposób, że owca gubi się daleko, drachma gubi się w domu, a synowie? Jeden gubi się daleko, a drugi gubi się w domu. Historia tego, który się zgubił daleko, wziął  pieniądze, przehulał je, jest dość oczywista. Natomiast starszy syn, który został z ojcem, on nawet nie traktuje go jak ojca! Mówi: “tyle lat ci służę, nie przekroczyłem żadnego twojego przepisu, nie dałeś mi nigdy za to nic, nawet koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi”. To jego bycie w domu jest tak naprawdę byciem niewolniczym. On się co najwyżej czuje wynajęty przez ojca do rozmaitych posług i nieopłacany. Młodszego brata również nie traktuje jak brata. Słyszymy: “wrócił twój syn, który przepuścił twój majątek z nierządnicami”. Gnoi go w sposób niemiłosierny, nie mając tak naprawdę  pojęcia, co się z nim działo. On go nie potrafi przyjąć jako swojego brata. W nim jest ogromne poczucie bycia sprawiedliwym, przy okazji skrzywdzonym, gdy ojciec tego młodszego znowu przyjmuje do domu. No i proszę zobaczyć: my tak naprawdę wiemy, co się z tym młodszym stało. On wyznał ojcu, że go skrzywdził, że jest grzesznikiem. A gdy ten mu przebaczył, wszedł z nim na wieczerzę. A starszy? Nie wiadomo, czy wziął udział w wieczerzy, bo przypowieść się urywa na tym, jak ojciec mu tłumaczy swoje zachowanie. Nie wiemy, co działo się dalej. Nie jesteśmy pewni losów tego “porządnego” syna. W tych trzech przypowieściach powraca jeden fragment, jak refren: Większa jest radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu, którzy nie potrzebują usprawiedliwienia. Większa jest radość z tego, który wrócił, niż z tego, który nie odszedł z domu, ale nie dlatego, że Pan Bóg ich między sobą porównuje, tylko dlatego, że ten, który się nawraca, pociąga za sobą następnych. Tak, jak Chrystus powołał Mateusza, który wszystko w życiu zmienił, odrzucił swój poprzedni styl życia, a zaraz w  następnym kroku przyprowadził do Jezusa swoich kolegów, którzy byli tak samo grzeszni, jak on. Natomiast tych, którzy nie potrzebują rozgrzeszenia, wywala za drzwi. Dlatego nie ma radości w niebie z powodu sprawiedliwych nie dlatego, że ktoś jest gorszy czy lepszy, ale dlatego, że nawrócenie grzesznika owocuje nawróceniami następnych. Natomiast to poczucie, że jestem sprawiedliwy, wywala innych za drzwi. To dlatego ta postawa nie budzi jakiegoś wielkiego entuzjazmu.
To co począć z tymi, którzy mają poczucie, że są sprawiedliwymi i są dzisiaj członkami, uważają się za członków Kościoła, wierzących w Chrystusa?
Jestem przekonany, że wszyscy, którzy się uważają za członków Kościoła, wiedzą, że są grzesznikami. Jeśli tego nie wiedzą, to mają gdzieś podstawowy błąd w katechezie wstępnej, bo podstawowym darem wynikającym z wiary jest właśnie usprawiedliwienie. “Sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia”, tak pisze święty Paweł w Liście do Rzymian. Więc kto tego nie przeżywa, nie rozumie, o co w ogóle w wierze chodzi. Co zrobić, trzeba go cofnąć na pierwsze katechezy.
Mamy się więc wciąż nawracać, będąc w Kościele, żyjąc sakramentami? Na tym ma polegać to ciągłe powracanie?
Jestem święcie przekonany, że człowiek który uczciwie patrzy w siebie i robi od czasu do czasu rachunek sumienia, ma z czego go robić. Św. Stanisław Kostka spowiadał się co tydzień, potem nawet codziennie, miał taki moment w życiu. To nie oznacza, że był ciężkim grzesznikiem, ale się okazuje, że miał z czego robić rachunek sumienia i to codziennie. To wszystko zależy od pewnej perspektywy. Kiedy człowiek patrzy na obraz z dużej odległości, widzi zasadnicze plamy i tyle. Jeśli się zbliża i popatrzy z bliska, to widzi całą tkankę, wszystko po kolei. Myślę, że kłopot winy, nie-winy albo braku poczucia winy bierze się stąd, że jesteśmy pokoleniem ludzi, którzy robią rachunek sumienia raz do roku. Wtedy jest to robione z grubsza, na zasadzie “nikogo nie zabiłem, nie okradłem, w sumie jestem w porządku”. Ale to bycie w porządku, czy ta ocena wynika ze słabej pamięci, bo po roku człowiek naprawdę wielu rzeczy nie pamięta. Gdyby ten rachunek sumienia robić raz na dzień albo raz na dwa tygodnie, czy raz na miesiąc choćby, z takiej perspektywy częstego sakramentu pokuty, to podejrzewam, że to poczucie winy byłoby troszkę inaczej zbudowane.
W tym kontekście nasuwa się przypomnienie opowieści o jawnogrzesznicy i słowa, że grzech stał się jej drogą do Boga.
To Grzegorz Wielki. Tak naprawdę nie ma innej drogi do Pana Boga, przynajmniej gdy chodzi o chrześcijaństwo. Oczywiście, jest tak zwanych pięć dróg świętego Tomasza. Bardzo piękna refleksja nad przygodnością własnego istnienia. Wiem, że moje życie nie zależy tak naprawdę ode mnie i że teraz jestem, a jutro może mnie nie być. To nie jest w mojej władzy – przedłużyć sobie życie choćby o minutę. Szukam więc poza sobą kogoś, kto jest źródłem mojego życia, ja go odnajduję w Bogu i rodzi się we mnie wdzięczność. To jest ważne, jednocześnie to jest dopiero poziom, który można by określić światopoglądem. Jestem człowiekiem religijnym, mam poczucie, że Bóg istnieje poza tym, co tylko widzę, jako pewne Praźródło bytu, pierwszy Poruszyciel i tak dalej, i tak dalej. Ale to nie jest chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo to jest spotkanie z Jezusem Chrystusem, który umarł i zmartwychwstał. Umarł dlatego, że Go zabiłem własnym grzechem. Zmartwychwstał, ponieważ Bóg się nie godzi ze śmiercią ani Swojego Syna, ani moją, która jest równoznaczna ze śmiercią Jezusa Chrystusa. Ja Go zabijam, jak mówi św. Piotr, zabijam Dawcę życia. W innym miejscu jest napisane, że Jezus objawił się w związku z grzechem. Nie przyszedł rozmawiać z ludźmi o pogodzie, o trzęsieniach ziemi i o wielu innych rzeczach. Przyszedł porozmawiać z każdym z nas o naszym grzechu. I dopóki nie prowadzę z Nim rozmowy na ten temat, dopóty ciągle gdzieś chodzę po marginesach dialogu z Jezusem Chrystusem. Odkrycie grzechu. W tym jest pewien paradoks, bo ktoś powie, że to znaczy, że Kościół w ludziach ma wzbudzać chorobliwe poczucie winy. Nie. Odwrotnie! To jest tak, że pokazujemy człowiekowi jego grzech, pokazując jednocześnie perspektywę jego odpuszczenia przez Pana Boga. Ochrona człowieka przed taką perspektywą oznacza, że nie będziemy umieli wytłumaczyć np. przyczyn wielu dramatycznych rzeczy w naszym życiu. Skoro bowiem jestem bezgrzeszny, nie jestem winny, to co? Winny jest sąsiad,  sąsiadka, mama, tata, dziadek, genotyp? Tylko co ja mogę z tym zrobić? Nic nie mogę zrobić, nic tak naprawdę ode mnie nie zależy i to jest takie mówienie o złu w świecie, które człowieka wpędza w nerwicę i prowadzi nawet do samobójstwa. Natomiast Kościół nie ma hurraoptymistycznego podejścia do człowieka, nie uczy, że człowiek jest absolutnie dobry i wystarczy go zostawić samemu sobie, to będzie święty. Przeciwnie. Jest prawda o grzechu pierworodnym i jest prawda o pożądliwości, która istnieje w człowieku. Refleksja Kościoła jest jednak zbalansowana, bo to nie jest tak, że na przykład nasza pożądliwość pozbawia nas wolności i nie pozwala nam na decydowanie o sobie. Jesteśmy ludźmi, którzy za siebie odpowiadają. Ale bycie dobrym wcale nie przychodzi tak całkiem łatwo. To bardzo zrównoważone patrzenie na człowieka, nie przez jakieś różowe okularki, ale również nie wyłącznie przez czarne.
W przypowieści o miłosiernym ojcu czytamy, że po powrocie syna wzruszył się głęboko. Podobnie jak Samarytanin, który wzruszył się na widok rannego przy drodze. Czy my musimy się wzruszyć na widok drugiego człowieka, żeby okazać mu miłosierdzie? I czy potrafimy się jeszcze wzruszać?
Pamiętajmy, że i ojciec, i Samarytanin są obrazem Pana Boga. Samarytanin jest, zawsze był w tradycji Kościoła interpretowany jako obraz Jezusa Chrystusa. Natomiast wzruszenie jest ważne i być może problem nie polega na tym, czy my musimy się wzruszyć. Problem jest taki, że czasami my poprzestajemy na wzruszeniu. Widzę nieszczęście i mogę nawet czasami się popłakać, tylko nie mam najmniejszej ochoty pomóc. Może być jeszcze inaczej. Nieraz, kierując się swoimi emocjami, usiłuję pomóc, ale jestem ostatnim człowiekiem, który w tym konkretnym przypadku powinien to robić, bo są ludzie, którym na przykład ja nie mogę pomóc. Albo nie potrafię. I powinienem zrozumieć, że jeśli będę dalej brnął, to tak naprawdę bardziej skrzywdzę człowieka niż mu pomogę. Jeśli chcę mu rzeczywiście pomóc, to muszę zadać gwałt swoim emocjom, choćby poczuciu niespełnienia: “widzisz, powinieneś, a nie zrobiłeś, a zawaliłeś”. Chyba więc jest inaczej niż sugestia zawarta w pytaniu by to pokazywała. Problem jest taki, że nie raz mamy całą furę dobrych uczuć, ale za nimi niekoniecznie idą właściwe czyny. Albo jakiekolwiek czyny. To jest to, co Benedykt XVI napisał w swojej encyklice społecznej “Caritas in veritate”. Czytamy w niej: “Chrześcijaństwo miłości bez prawdy łatwo można wziąć za zapas poczciwości, pożytecznej we współżyciu społecznym, lecz marginalnej”.
Pisząc o czasie kairos, mówi Ksiądz Biskup, że nawrócenia nie da się odłożyć na później. Jak nie przegapić w życiu godziny miłosierdzia, czasu łaski?
Nie wiem, to jest kwestia pewnej wrażliwości. To jest to, co od nas jakoś też zależy. W średniowieczu kościoły były budowane u kresu ulicy w mieście. To widać w Krakowie, jak się idzie starymi ulicami, to na końcu tej ulicy jest kościół. Zamysł był taki, że jak idę do kościoła na Eucharystię, to mam czas oswoić się z tą myślą, bo się do niego zbliżam. Nie wpadam do kościoła znienacka, nie wskakuję tak prosto z życia, prosto z ulicy, jakby niechcący. Nie. Jest pewna droga, która mnie prowadzi. Kiedy zaczynam się modlić, to jest bardzo ważny moment, żebym świadomie uklęknął, żebym zdążył się wyciszyć, żebym zrobił świadomie znak krzyża. Chodzi o to, by postawić się w obecności  Pana Boga; reszta nie zależy ode mnie. Co się potem wydarzy? Co mi Bóg chce dać? Jeszcze nie wiem, ale ten moment zależy ode mnie. To jest właśnie ten sam początek. Wiem, że przede mną jest pewien moment zbawczy i próbuję złapać go, zanim przyjdzie, bo potem go nie dogonię.

 

Wywiad ukazał się na portalu franciszkanska3.pl

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,969,nie-przegapic-czasu-laski.html

*****

Wielka Księżna apostołką Bożego Miłosierdzia

KAI / slo 09.05.2014 17:19,

Wielka księżna Luksemburga Maria Teresa przybyła w piątek do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z prywatną wizytą. Chcę być apostołką Bożego Miłosierdzia – wyznała. To już druga wizyta Księżnej w krakowskiej świątyni. (fot. PAP/Jacek Turczyk)

Wielka Księżna Luksemburga, Maria Teresa, przybyła dziś do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. – Chcę być apostołką Bożego Miłosierdzia – wyznała. To już druga wizyta Księżnej w krakowskiej świątyni.

Wielka księżna Luksemburga Maria Teresa przybyła w piątek do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z prywatną wizytą. Wraz ze swoim otoczeniem modliła się przed cudownym obrazem Pana Jezusa Miłosiernego oraz w miejscu śmierci św. s. Faustyny i przy jej grobie. Nawiedziła także bazylikę i kaplicę Wieczystej Adoracji.

 

Księżna jest osobiście zainteresowana historią łagiewnickiego sanktuarium, wizytami papieskimi, dziełami apostolskimi, jakie są tutaj prowadzone, szczególnie Domem Miłosierdzia dla dziewcząt i Stowarzyszeniem Apostołów Bożego Miłosierdzia “Faustinum”.

 

Siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia ofiarowały księżnej “Dzienniczek” św. Siostry Faustyny w języku angielskim, różańce i obrazki z relikwiami św. s. Faustyny.

 

Maria Teresa już po raz drugi przybyła do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Pierwszy raz była tu wraz ze swym małżonkiem i dziećmi po kanonizacji św. s. Faustyny.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,18570,wielka-ksiezna-apostolka-bozego-milosierdzia.html

******

Bóg daje nam miłość za darmo

Tomasz Ponikło, bp Andrzej Czaja

(fot. Beverley Goodwin/flickr.com/CC)

Musimy uważać, by w swoim myśleniu ani siebie nie potępiać, ani siebie zbawiać. Nie możemy z Miłosiernego uczynić słodkiego cukiereczka, bo miłosierdzie Boże jest niezwykle wymagające – mówi bp Andrzej Czaja.

 

 

Pewien zakonnik powiedział mi, że na podstawie prowadzonych w ostatnich latach spowiedzi widzi bardzo wyraźny wzrost pobożności mizerykordialnej. Jednak – jak zauważył – rodzą się też gorzkie owoce: u licznych penitentów widzi bowiem traktowanie miłosierdzia Bożego jako czegoś, co im się od Boga należy.

 

Zgadzam się z tą obserwacją, ponieważ taka druga strona medalu faktycznie istnieje, czego nieraz doświadczałem w konfesjonale i w kierownictwie duchowym. Problemem są ludzkie interpretacje, które czasem błądzą gdzieś po obrzeżach drogi wiary. Trudność tę potwierdza zresztą liczba nieporozumień, które narosły wokół teologii księdza Hryniewicza, którą niewłaściwie interpretowano jako przymus wobec Boga, by zbawił wszystkich. Odpierając tego typu zafałszowane głosy, niektórzy popadali w drugą skrajność – w pułapkę zuchwałości względem miłosierdzia Bożego.

 

Jedną i drugą postawę: zuchwalstwo wobec Bożego miłosierdzia i zwątpienie w miłosierdzie Boże uznaje się za konkretne formy grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Są to sytuacje, gdy człowiek stawia tamę Bożemu miłosierdziu. Bo miłosierdzia nie przyjmie ani człowiek w nie wątpiący – to widzimy na przykładzie Judasza, któremu Bóg niejako nie zdążył okazać miłosierdzia, w przeciwieństwie do Piotra, ani człowiek zuchwały względem Bożego miłosierdzia – tu widzimy Heroda kpiącego ze stojącego przed nim Jezusa. Herod to jedyny człowiek, wobec którego Jezus zamilknął, do którego nie odezwał się słowem. Rozmawiał z Piłatem i z Kajfaszem, ale nie przemówił do Heroda. W sytuacji kiedy ktoś kpi z miłości Boga, sam stawia jej barierę. To bardzo niebezpieczna tendencja, której nie można bagatelizować.

 

W takiej perspektywie ujawnia się jeszcze bardziej, jak wielkim darem jest dla nas Jezus Miłosierny. Dar to jednak zawsze zobowiązanie. Nie możemy z Miłosiernego uczynić słodkiego cukiereczka, bo prawda jest taka, że miłosierdzie Boże jest niezwykle wymagające.

 

Czego więc domaga się od człowieka Boże miłosierdzie?

 

Nawrócenia i wielkiej wyobraźni. Tak krótko wyartykułował to Jan Paweł II. Jeżeli do Boga nie wrócę, tak jak wrócił syn marnotrawny, to nie wpadnę w Boże ręce. Syn wracał, a Ojciec już czekał, nawet więcej – wybiegł mu naprzeciw. Syn zaś wracał z własnej woli (por. Łk 15, 11-24). I to jest ten pierwszy krok, który musimy wykonać: nawrócić się. Natomiast gdy już człowiek dostąpi Bożego miłosierdzia, musi pamiętać, że ta wielka łaska Boga domaga się pomnożenia. Miłosierdzie Boże obliguje nas do dzielenia się nim. Stąd wołanie Kościoła o wyobraźnię miłosierdzia, o dostrzeganie ludzi w potrzebie i spieszenie im z pomocą.

 

Jezus bardzo wysoko zawiesza poprzeczki wymagań, kiedy mówi “Bądźcie doskonali, jak Ojciec wasz niebieski jest doskonały” oraz “Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (por. Mt 5, 44.48). Wątpliwość jest oczywista: czy to w ogóle jest realne? Przecież mamy problemy z miłowaniem współmałżonka, dzieci, bliskich, przyjaciół. Więc jak tu jeszcze miłować wrogów? Patrząc po ludzku, stwierdzamy, że jest to niemożliwe. A jednak – taka miłość jest możliwa. Pod jednym warunkiem: najpierw muszę przyjąć od Jezusa miłość miłosierną i na tej właśnie miłości budować swój stosunek do innych. Jeżeli chcę kochać drugiego swoją ludzką miłością, to mogę nie wytrzymać licznych zranień, nawet nie celowych, ale wpisanych w ludzką miłość, na której ciążą niestety skutki grzechu pierworodnego. Miłość czysto ludzka jest pełna dobrej woli, wyznajemy ją na wiele sposobów, wypowiadamy ustami. Niestety, czasem dosłownie już za chwilę potrafimy bardzo dotknąć, zranić, skrzywdzić.

 

Tymczasem w tym objawia się wartość chrześcijaństwa i Kościoła, w tym widać najpiękniej wspaniałość Boga, że Bóg ofiarowuje nam swoją miłość, z całą jej potęgą! Otrzymujemy miłość tak silną, że zwycięża nasz grzech, pokonuje śmierć, piekło i szatana. I tą właśnie miłością Bożą jesteśmy w stanie kochać nawet nieprzyjaciół; już nie po ludzku, lecz po Bożemu, Jego miłością. Żeby tak jednak było, sami musimy najpierw Bożą miłość przyjąć i stale przyjmować.

 

Ksiądz Tischner zwracał uwagę, że nie potrafimy kochać drugiego człowieka, bo ignorujemy drugą część przykazania miłości: kochaj bliźniego swego – owszem – ale jak siebie samego. Tymczasem sami siebie kochać nie potrafimy.

 

Tak rzeczywiście jest, że często sami nie czujemy się godni czy gotowi, by przyjąć miłość Boga. Nasze ograniczenia, zwłaszcza w tej materii, są efektem ograniczenia ludzkiej natury skutkami grzechu pierworodnego. Mówimy, że łaska buduje na naturze. To prawda. Ale natura zakłada istnienie łaski. Musimy więc uważać, by w swoim myśleniu ani siebie nie potępiać, ani siebie nie zbawiać. Otwierajmy serce, niech Bóg ma w nim mieszkanie.

 

Trudność z miłością może narastać w obliczu coraz bardziej wyśrubowanych wymagań, jakie stawiamy samym sobie, innym, jakimi na przykład obciążamy dzieci…

 

W domach pojawia się niestety atmosfera nie tyle miłości rodzicielskiej, ile wykorzystywania dziecka dla zaspokojenia niezdrowej, ślepej miłości siebie. To pożywka dla egoizmu, sposób na polepszenie samopoczucia. Ten sam mechanizm spotykamy w seminariach duchownych, również w prezbiterium Kościoła i w domach zakonnych. Przy okazji kierownictwa duchowego widzę, że dziś największym problemem w życiu konsekrowanym nie są śluby czystości, ubóstwa, posłuszeństwa – choć są wielkim wyzwaniem – ale największym problemem jest komunia osób rozumiana jako wspólnota domu. Wśród księży zaś dramatycznie brakuje elementarnej solidarności, a solidarność to jeszcze nie miłość…

 

Jak już wspomniałem, kondycja ludzkiej miłości jest skutkiem grzechu pierworodnego, ale wynika też z mechanizmów świata. Króluje dziś szalona konsumpcja. Konsumpcja to branie, a nie dawanie. A więc postawa całkiem odwrotna do tej, która stanowi o prawdziwości i rozwoju chrześcijaństwa. Niestety w konfrontacji z nią chrześcijaństwo dziś wielokroć przegrywa. Pękają w szwach hipermarkety i budują się kolejne, a w niedziele coraz bardziej brakuje ludzi w świątyniach. Wielu ochrzczonych zamiast do kościoła idzie do marketu, by wziąć i użyć. Tymczasem być chrześcijaninem znaczy wziąć Boga i od Boga, Bogiem i Jego darami żyć oraz Nim i Jego darami się dzielić. To zatem nie konsumpcja, lecz egzystencja, której istotą jest caritas.

 

Pewien paradoks ujawnia się w tym, że kiedy Bóg daje nam miłość za darmo, tak wielu już nie chce jej wziąć, tak wielu ochrzczonym nie chce się po nią przyjść. W sklepie trzeba słono płacić, a tylu jest kupujących. To pokazuje, że nie tylko wiary w nas brak, ale coraz bardziej brak w naszym postępowaniu rozumu. Szerzy się bezmyślność. Jezus woła w stronę chciwego gospodarza: “Głupcze!”, gdy ten pobudował nowe spichlerze i myślał, że się zabezpieczył na długie lata (por. Łk 12, 16-21). Nie bójmy się nazywać naszej konsumpcyjnej pazerności głupotą.

 

Na KUL ksiądz profesor Józef Kudasiewicz nieraz zwracał nam uwagę, jak drażniące są nadmierne starania, by kogoś nie urazić, które idą aż tak daleko, że zasłaniają prawdę. “Teraz to już nawet w Piśmie Świętym potłumaczyli »panny mądre i panny nieroztropne« – mówił. – Jakie tam nieroztropne? Są wprost nazwane głupimi! Nazywajmy rzeczy po imieniu. Skoro wiedziały, że trzeba oliwy, a o nią nie zadbały, to były głupie”. Zrezygnowaliśmy z określenia, które jednak oddaje pewną prawdę. Głupotą jest przywiązanie do materii, konsumowanie przedmiotów i porzucenie strawy duchowej. Przecież my chrześcijanie doskonale wiemy, że jesteśmy pielgrzymami na tej ziemi, a wszystko, co materialne, wcześniej czy później przepadnie. Zachowajmy trzeźwe myślenie. “O głupi – mówi Jezus do uczniów uciekających do Emaus – jakże wasze serca są nieskore do wierzenia” (Łk 24, 25). Ocknęli się i przejrzeli na oczy, gdy usiedli z Nim do stołu, a On zaczął łamać chleb (por. Łk 24, 30). I nam nie wolno uciekać przed konsekwencjami wiary. To jest głupota. Niestety w markecie tego nie poznamy, że zamiast na wierze bezmyślnie budujemy na pozorach wielkiego racjonalizmu.

 

 

Bp Andrzej Czaja, “Szczerze o Kościele. Rozmawia Tomasz Ponikło” – Z książki dowiemy się, kim jest Bóg chrześcijan i o tym, co to znaczy wierzyć w Kościół – zachęca Wydawnictwo WAM, które książkę opublikowało.

 

– Przekonamy się, jakie są pożytki z grzechu pierworodnego. Poznamy opinię biskupa na temat odejść księży a także kondycji polskiej teologii. Przeczytamy o ewangelizowaniu proboszczów i o związkach Kościoła z polityką…

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1437,bog-daje-nam-milosc-za-darmo.html
******

Moralność Jezusa

William O’Malley

(fot. doug88888/flickr.com/CC)

Jezus nigdy nie okazywał gniewu grzesznikom, którzy dopuszczali się wykroczeń natury seksualnej. Wydaje się, że nie umieszczał tego rodzaju grzechów na pierwszym miejscu. Z pewnością nie uważał ich za tak istotne, jak później czynił to Kościół instytucjonalny, odwołując się do poglądów Platona, św. Augustyna i innych. Były to wprawdzie wielkie umysły, lecz trudno równać ich z Jezusem.

 

Nie pomstował też na Judasza, choć wiedział, że Go zdradzi; umył mu nogi (J 13, 12), a na moment przed pojmaniem powiedział do niego: “Przyjacielu, czyń, co masz czynić” (Mt 26, 50; tłum. aut.). Nie wyrzucał Piotrowi tchórzostwa, tylko trzy razy spytał: “Szymonie, czy Mnie miłujesz?” (por. J 21, 15-17). Jezus nie uważał bogactwa za grzech: z miłością patrzył na bogatego młodzieńca, choć ten nie potrafił sprzedać wszystkiego, co posiadał. Miłosierny Samarytanin, gdyby był bez grosza, niewiele pomógłby nieszczęśnikowi leżącemu przy drodze, a gdyby Józef z Arymatei nie był zamożny, Jezusa by nie pogrzebano. Wydawał się nie przywiązywać wielkiej wagi do idiotycznych nakazów dotyczących szabatu (Mk 2, 27); nie żałował sobie jedzenia i wina, a Jego wrogowie zarzucali Mu, że jest “żarłokiem i pijakiem” (Łk 7, 34). Nawet “heretyków” Jezus potraktował łagodniej, niż później czynił to tradycyjny Kościół; w przypowieści o chwaście (Mt 13, 24-30) tłumaczył, że należy zostawić go do czasu żniwa.
W istocie jedynymi grzesznikami, którzy budzili w Jezusie silny gniew, byli duchowni i faworyci Świątyni. Reagował gwałtownym oburzeniem na hipokryzję i pozerstwo faryzeuszy; używał w odniesieniu do nich obraźliwych (i jakże nieostrożnych) epitetów, nazywając ich obłudnikami, głupimi i ślepymi, pobielanymi grobami i plemieniem żmijowym (Mt 23). Czytając te słowa, nieomal słyszymy, jak Jezus zgrzyta zębami, pomstując przy tym na tępy materializm Jego własnych dwunastu alumnów. Wspólną cechą tych filipik jest sprzeciw wobec postawy ludzi, którzy zdecydowanie nie chcą dostrzec w swoim postępowaniu i poglądach niczego złego, którzy nie czują potrzeby pokuty, gdyż ich własna prawość wydaje im się nieskalana.
Być może źródłem wszelkiego zła jest narcyzm, który zabrania nam przyznać, że zrobiliśmy coś złego, i inercja, przez którą nie chcemy zadać sobie trudu, by wrócić do punktu, w którym popełniliśmy błąd, i zacząć od nowa.
Jezus jednak często uczył też o bezmiarze przebaczenia. Gdy Piotr spytał Go, ile razy należy przebaczać, Jezus odpowiedział: “siedemdziesiąt siedem razy”. Jeśli Bóg oczekuje od nas takiej postawy, to my możemy przynajmniej tego samego spodziewać się po Bogu. Mimo swej bezgrzeszności Jezus okazywał godne uwagi współczucie dla ludzkich słabości. Cytując Izajasza, ewangelista mówił o Nim: “Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi” (Mt 12, 20). Nawet sam Bóg nie zdoła przeniknąć w dusze nieczułe na poruszenia Ducha, który wskazuje im, że zbłądziły i potrzebują wybaczenia.
Trudno nam pojąć bezwarunkową miłość i odpuszczenie grzechów. Nawet na katechezie wciąż jeszcze dominuje obraz Boga, którego tak śmiertelnie uraził grzech Adama i Ewy, że nie mógł ich kochać, dopóki całego długu nie spłaciła drogocenna krew Jezusa. Podobne sformułowania, choć wypowiadane w dobrej wierze, są bluźnierstwem. Nasze grzechy nie czynią Bogu krzywdy; to my ponosimy ich konsekwencje, ich moc tkwi w nas, nawet wówczas, gdy egoistycznie nie chcemy o nich słyszeć.
Najważniejsze, jak o tym świadczą liczne opowieści ewangeliczne, jest otwarcie oczu i poddanie się Temu, który potrafi uleczyć naszą ślepotę. Jezus nie przyszedł czyhać na nasze winy — przyszedł oferować nam wolność. Jak sam stwierdził w swej mowie inauguracyjnej, którą wygłosił w synagodze w Nazarecie, został posłany, by ogłaszać rok łaski od Pana (Łk 4, 16-19): bezwarunkową amnestię dla tych, którzy zechcą z niej skorzystać. Jak widać w czterech przedstawionych niżej scenach, nigdy nie wymagał, by się przed Nim płaszczyć, by wyznać wszystkie, nawet najdrobniejsze grzechy, by poddawać się mściwej pokucie, a już na pewno nie domagał się “stosownej do grzechu kary doczesnej”, ponoszonej po uzyskaniu Bożego przebaczenia. Proponował bezwarunkową amnestię. Jedynym warunkiem — w moralnej praktyce Jezusa — było wyznanie, że jej potrzebujemy.
Jawnogrzesznica (Łk 7, 36-50)
Faryzeusz Szymon zaprosił Jezusa do siebie na posiłek, zapominając jednak bądź nie chcąc pocałować gościa na powitanie i umyć mu nogi. Gdy jedli, “kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne”, weszła do domu i płacząc, stanęła u nóg Jezusa. Oblała Mu stopy łzami i wytarła je swoimi włosami, ucałowała je i namaściła olejkiem. Szymon był oburzony: jeśli Jezus jest prorokiem, powinien wiedzieć, z jaką kobietą ma do czynienia. Chodziło o jego prawość, nie o jej hańbę. Jezus jednak, wskazując na kobietę, wypomniał mu: oto znana w mieście grzesznica zrobiła dla Niego wszystko, czego nie zrobił sprawiedliwy faryzeusz. “Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”. Kobieta milczała. Żadnego wyliczania grzechów, żadnego samooskarżenia. Po prostu przyszła do Jezusa i uniżyła się. Wszystkie grzechy, których nie wymieniła, zostały jej wybaczone. Jezus nic nie mówił o zadośćuczynieniu i pokucie. “Twoje grzechy są odpuszczone”. Koniec, kropka.
Kobieta cudzołożna (J 8, 1-11)
Gdy Jezus nauczał w świątyni, faryzeusze przyprowadzili mu kobietę, którą schwytano na cudzołóstwie (opowieść biblijna nic nie wspomina o jej partnerze). Zgodnie z prawem Mojżeszowym należało ją ukamienować. Co powie Jezus? Jezus tylko pochylił się, pisząc palcem po ziemi. Gdy nalegali, odrzekł: “Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Po czym wrócił do swojego osobliwego zajęcia. Stopniowo oskarżyciele odchodzili jeden po drugim; w końcu został tylko Jezus i kobieta. Wtedy spojrzał na nią i rzekł: “Nikt cię nie potępił?”. “Nikt, Panie!” — odpowiedziała. Wówczas Jezus powiedział: “I Ja cię nie potępiam”.
Także i w tej opowieści na próżno by szukać pytań, które nauczyli się stawiać rutynowo księża z mojego pokolenia: “Jaka była przyczyna grzechu? Czy masz problemy w małżeństwie? Czy popełniłaś też inne grzechy? Czy grzeszyłaś też dawniej?”. Żadnych kazań, a zwłaszcza żadnego gniewu — tylko milcząca akceptacja i napomnienie, by tego więcej nie robiła. Jezus oferował zrozumienie.
Jezus i Samarytanka (J 4, 4-40)
Przechodząc przez Samarię, Jezus zatrzymał się przy studni i wysłał swoich uczniów do wioski po prowiant. Samarytanka, która przyszła nabrać wody ze studni, wyraziła zdziwienie, że On, Żyd, prosi ją, Samarytankę, o wodę.
Opowieść tę spaja pewien wyrazisty, łatwy do odczytania koncept, oparty na symbolicznej grze znaczeń: woda w studni Samarytanki i woda dająca życie wieczne. Gdy powiedział, by zawołała swego męża, odpowiedziała wprost: “Nie mam męża”. Jezus zaś odrzekł (zapewne z szerokim uśmiechem): “Mówisz prawdę. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem”. Nie podjął jednak tego tematu, piętnując nieprawość jej związków. Wolał mówić o czymś ważniejszym, o bliskim już czasie, gdy “prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie”. Wówczas kobieta pobiegła, by opowiedzieć o spotkaniu mieszkańcom wioski. Gdy wrócili uczniowie, prosząc Jezusa, by jadł, odrzekł: “Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie”. Każdy spowiednik, mając za sobą doświadczenie uwalniania od ciężaru grzechu, zna tę odpowiedź i to nasycenie.
Ojciec marnotrawny (Łk 15, 11-32)
Ta historia najlepiej wyjaśnia, w jaki sposób Jezus (i Bóg, którego winniśmy naśladować) traktuje grzeszników. Głównym bohaterem całej opowieści jest ojciec syna marnotrawnego, i to z nim wedle intencji opowiadającego powinien się utożsamiać słuchacz i czytelnik. Rozważmy jej szczegóły.
Gdy młodszy syn zażądał “swej części” majątku, ojciec nie powiedział mu: “Co?! To mój majątek, na który całe życie pracowałem!”. Oddał go bez zastrzeżeń, z radością, tak jak Bóg daje nam życie, nie stawiając warunków i ograniczeń, pozwalając, byśmy zrobili z nim, co chcemy, nawet wbrew Jego woli.
Gdy chłopak roztrwonił majątek i został zmuszony do pracy przy karmieniu świń, dostrzegł swój błąd i wyruszył w podróż do domu, układając w myśli słowa przeprosin. Ale ojciec dostrzegł go już z dala i “wzruszył się głęboko”. Oznacza to, że czekał na syna każdego dnia, mając nadzieję, że wróci. Wybiegł synowi naprzeciw, nie czekając, aż on przyjdzie do niego, objął go i ucałował. Przyjął go, zanim marnotrawny syn zdążył przeprosić. Zdołał zaledwie wypowiedzieć pierwsze zdanie mowy, którą sobie wcześniej ułożył, gdy ojciec uciszył go, mówiąc do swoich sług: “Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”.
Ojciec nie powiedział: “Chcę, byś zdał sprawę z każdego szekla, nim wejdziesz w progi mego domu!”. Zapomniał o wstydzie, jaki sprowadził na niego marnotrawny syn, gdyż w tym momencie wstyd utracjusza był ważniejszy niż jego własny. Nie nałożył na niego pokuty, lecz wyprawił ucztę! Cieszył się z powrotu zbłąkanej owcy. Mamy tu streszczenie całej Ewangelii, Dobrej Nowiny o przebaczeniu i zmartwychwstaniu.
W opowieści jest jednak również i drugi syn, równie zaślepiony, który być może nawet odszedł od “domu” dalej, niż dotarł w swej zgubnej podróży jego młodszy brat. Dowiedziawszy się o radosnym wydarzeniu, popadł w ponure przygnębienie. Zauważmy znów jednak, że to ojciec wyszedł do niego, gdy zobaczył, że jego starszy syn nie chce przyjść i świętować powrotu swojego brata. Starszy syn potrafił jedynie rozpamiętywać, co on zrobił dla swojego ojca, zapominając o tym, że bez ojca nie mógłby nawet istnieć. Podobnie jak wielu ludzi, starał się zasłużyć na miłość, którą ojciec kochał go już na dziewięć miesięcy przed tym, nim pierwszy raz go zobaczył. Hamartia. Pochłonięcie sobą zaślepiło go, sprawiając, że nie dostrzegł, o co w życiu chodzi.

 

 

 

Zdumienie i zachwyt rzadko nam dziś towarzyszą. Natomiast w dzieciństwie – motylek, tęcza, łagodny dotyk mamy, pierwsza łza – wszystko czego doświadczaliśmy zdumiewało i zachwycało. Jest to tzw. efekt “wow”, którego znaczenie w naszym życiu podkreśla o.William O`Malley. 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1176,moralnosc-jezusa.html

*******

Człowiek – istota współczująca

Stanisław Biel SJ

(fot. shutterstock.com)

Naśladować Jezusa Dobrego Samarytanina oznacza mieć litość i współczucie, wlewać w ludzkie rany oliwę i wino miłości, brać bliźniego na ramiona i nieść go.

 

Dwa przykłady

 

W dniu 6 kwietnia 1994 roku samolot przewożący prezydenta Ruandy został zestrzelony w okolicach Kigali. Wydarzenie to stało się początkiem jednego z najdramatyczniejszych wydarzeń w dziejach współczesnego świata. Ruanda stała się areną krwawej i brutalnej wojny domowej pomiędzy zamieszkującymi ten kraj społecznościami Tutsi i Hutu. Przy bezczynności świata zachodniego w Ruandzie śmierć poniosło około miliona osób.
Te historyczne wydarzenia stały się kanwą filmu Terry’ego George’a Hotel Ruanda (2004). Akcja filmu oparta jest na faktach. Opowiada o Paulu Rusesabaginie, który uratował przed pewną śmiercią 1268 członków plemienia Tutsi. Rusesabagina, który był kierownikiem hotelu, wykorzystał znajomości z wpływowymi ludźmi, których poznał w pracy, dla ratowania zagrożonych śmiertelnym niebezpieczeństwem ludzi. Kiedy reszta świata pozostała niemal bezczynna, Rusesabagina pokazał, w jaki sposób jeden dobry człowiek może wpłynąć na losy świata.
Inną znaczącą postacią, która miała wpływ na losy świata jest Nelson Mandela, pierwszy czarnoskóry prezydent Republiki Południowej Afryki, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Mandela to również jeden z przywódców ruchu przeciw apartheidowi, który walcząc o prawa czarnoskórych mieszkańców RPA spędził w więzieniu dwadzieścia siedem lat. Po odejściu na emeryturę zaangażował się w sprawy społeczne.
W roku 1995 utworzył Fundację Nelsona Mandeli na rzecz Dzieci (Nelson Mandela Children’s Fund) której celem jest organizowanie projektów edukacyjnych, pomoc dla dzieci niepełnosprawnych, chorych na AIDS, wspieranie dzieci szczególnie uzdolnionych, nie tylko w RPA, ale także w innych krajach afrykańskich. Fundacja opiekuje się dziewięciu tysiącami zakażonych dzieci.
Przykład Rusesabaginy i Mandeli pokazuje, jak wiele może zdziałać jeden człowiek, który w życiu kieruje się zasadą współczucia.
Człowiek – istotą współczującą
Dzisiejszy świat jest jedną globalną rodziną. Przepływ informacji łączy w jednej chwili ludzi całego świata. W każdej sekundzie słyszymy o tragediach, które dotykają poszczególnych ludzi, wspólnoty czy całe społeczności.
Zwykle na tragedie, które dzieją się w świecie reagujemy z pewnym emocjonalnym dystansem. Być może, wyzwalają w nas nutę współczucia, gdy siedzimy w wygodnym fotelu przed telewizorem. Ale najczęściej nas to nie dotyczy. Trzeba dopiero tragedii najbliższych, aby zrodziło się prawdziwe współczucie.
Życie z Bogiem w świecie wymaga umiejętności współczucia. Gdy zapytano obecnego XIV Dalajlamę Tenzina Gjatso o najistotniejszą wartość, jakiej potrzebuje współczesny świat, odpowiedział bez wahania: współczucie.
“Współczucie należy do istoty i natury człowieka jako osoby, dlatego możemy powiedzieć, że człowiek jest z natury istotą współczującą” (Leonardo Boff).
W buddyzmie współczucie należy do najwyższych cnót i najważniejszych doświadczeń. Podczas gdy asceza pozwala uwalniać się od świata i cierpienia, jakie wiąże się z różnymi formami przywiązań, współczucie pozwala podjąć odpowiedzialność za świat. Współczucie nie jest tylko sentymentalnym ani pobożnym uczuciem, które rodzi się z doświadczenia cierpienia innych. Jest raczej umiejętnością dzielenia z innymi swoich uczuć. W efekcie prowadzi do działania.
Współczucie wymaga obumierania wygórowanym oczekiwaniom własnego ja, pokonywania egoizmu, narcyzmu i pychy. Wymaga wychodzenia z własnego wąskiego kręgu, by wejść w świat drugiej osoby, cieszyć się jej radościami, cierpieć z nią, towarzyszyć i wspomagać w trudnych chwilach. Współczucie wypływa z miłosiernej miłości.
Święty Marek opisując relację Jezusa wobec potrzebujących używa słowa “zlitował się nad nimi” (gr. esplaghnisthe). Słowo litość nie ma w tym przypadku znaczenia pejoratywnego. Oznacza: “wzruszył się”, albo jeszcze mocniej – “wzburzyły się Jego wnętrzności, wzburzyło się Jego serce”. To słowo odnosi się do “łona macierzyńskiego” (rehem), do miłości matczynej, do “wnętrzności” (rahamim). Jezus kochał jak matka, całkowicie bezinteresownie, litował się nad potrzebującymi, rozmawiał z nimi, nauczał, uzdrawiał, karmił, spełniał ich oczekiwania. Dzielił się nie tylko pokarmem, ale również słowem, swoim czasem, Sobą. Bóg w Jezusie jest Bogiem współczującym i cierpiącym wraz z ludźmi, którzy są w potrzebie.
Dwie najpiękniejsze przypowieści Jezusa, które przekazał ewangelista Łukasz ukazują istotę współczucia. W przypowieści o miłosiernym Ojcu (Łk 15, 11-32) Jezus namalował serce Boga; serce cierpiące z powodu odejścia człowieka i przepełnione wzruszającą miłością na widok powrotu zagubionego. Bóg w przypowieści Jezusa “ma w sobie coś z tego pośpiechu, z tej przesady, z tego pójścia ponad, z tego szaleństwa miłości, z serca dotkniętego i zranionego” (C. M. Martini).
Miłość Boga jest nieskończenie cierpliwa. Gdy odchodzimy, wybieramy własną drogę i własne szczęście, Bóg nie pozostaje w zgorzkniałym, pretensjonalnym oczekiwaniu. Współczujące serce Boga towarzyszy nam w drodze, dręczy i prowokuje do refleksji i powrotu. A gdy wracamy wnętrzności Boga poruszają się z powodu wzruszenia, wewnętrznej radości, nadmiernej czułości, miłości.
Istotą współczucia jest umiejętność odwrócenia się od siebie, od własnego ja, by zwrócić się ku drugiemu, ku ty. Najtrafniej wyraża to przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 30-37). Pewien człowiek został mocno poszkodowany przez zbójców, którzy ograbili go ze wszystkiego, zadali mu ciosy i porzucili. Pozbawili go własnej godności, a niewiele brakowało, by odebrali mu również życie.
Przed taką sytuacją zostają postawieni kapłan i lewita, którzy znajdują się na tej samej drodze. Kapłan i lewita stoją wobec dylematu. Potrzebujący człowiek jest na wpół żywy. Gdyby zmarł w momencie pomocy, zgodnie z obowiązującym prawem, naraziłoby ich to na nieczystość, skażenie. Wobec takiego dylematu interpretują prawo na swoją korzyść. Nie brudzą rąk, skrupulatnie przestrzegają przepisów prawa i pozostawiają człowieka bez pomocy.
Wobec tej samej sytuacji stoi Samarytanin. Jednak on przełamuje mur wątpliwości. Nie przejmuje się sobą i swoją czystością bądź nieczystością. Jego wnętrzności poruszyły się z powodu współczucia, miłosierdzia. Podchodzi do potrzebującego, obwiązuje jego rany i zalewa oliwą i winem. Są to gesty wyrażające bliskość wewnętrzną więź, troskę. Najważniejszy jest pierwszy gest – przełamanie murów własnego egoizmu. Cała reszta przychodzi sama. Jeden szlachetny czyn rodzi następny. Samarytanin nie tylko sam angażuje się w troskę o pomoc biednemu człowiekowi, ale angażuje w nią innych, struktury społeczne.
Puenta przypowieści jest zaskakująca. Bliźnim nie jest pobity człowiek, którego dotknęło nieszczęście, ani lewita czy kapłan. Bliźnim jest Samarytanin, człowiek, który stał się najbliższy potrzebującemu. Bliźnim jest każdy, kto umie współczuć, kto staje się bliski człowieka będącego w potrzebie.
Ojcowie Kościoła interpretują przypowieść w sposób symboliczny. Miłosiernym Samarytaninem jest sam Jezus, który opatruje rany każdego potrzebującego, obolałego i obumarłego człowieka, a następnie bierze go na swoje ramiona i niesie jak dobry pasterz poranioną owcę.
Naśladować Jezusa Dobrego Samarytanina oznacza mieć litość i współczucie, wlewać w ludzkie rany oliwę i wino miłości, brać bliźniego na ramiona i nieść go. Bóg jednak nie żąda, byśmy zajmowali się bliźnim nieustannie i dźwigali ciężar ponad siły. Do nas należy odstawić go do najbliższej gospody.
Współczucie jest drogą do zbawienia i kryterium życia wiecznego. W przypowieści o Sądzie Ostatecznym Jezus dzieli ludzi na dwie grupy; jedni dostępują wiecznego szczęścia przebywania z Bogiem, inni pozostają na zewnątrz. Kluczem podziału jest relacja z Bogiem, która urzeczywistnia się w codzienności poprzez współczucie, miłosierdzie i miłość:

 

“Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!

Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu,
a przyszliście do Mnie”.
Wówczas zapytają sprawiedliwi: “Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? Spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? Lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?”. A Król im odpowie: “Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście to czynili” (Mt 25, 34-40).

 

 

Więcej w książce: Gdzie jest Bóg w zagubionym świecie? – zobacz

Ks. Stanisław Biel – jezuita, dyrektor Domu Rekolekcyjnego w Zakopanem. Niegdyś duszpasterz jezuickich parafii, później kierownik duchowy i rekolekcjonista. Autor wielu książek o tematyce religijnej.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1001,czlowiek-istota-wspolczujaca.html

*******

Ojciec miłosierdzia – miłość, która przyjmuje

Abp Bruno Forte

(fot. Sudanshu / flickr.com / CC BY)

Bóg, którego objawił nam Jezus, gdy był człowiekiem, jest Ojcem, którego nieskoń­czone miłosierdzie przyjmuje skruszone­go grzesznika i czyni go wolnym. Opowia­danie przytoczone przez Łukasza (Łk 15, 11-32) przedstawia historię tego spotka­nia: powszechnie nazywa się je “przypo­wieścią o synu marnotrawnym”, ale tak naprawdę powinno się je nazywać “przy­powieścią o miłosiernym Ojcu”.

Główną postacią nie jest tu syn – choćby dlatego, że synów jest dwóch – ale Ojciec, do któ­rego powracają obaj synowie, każdy na swój sposób. W opowiadaniu występują zatem trzy postaci: przede wszystkim postać Ojca – postać centralna, a obok po­jawiają się synowie: młodszy – marnotraw­ny – i starszy. W cechach charakteryzują­cych synów ktoś doszukał się, nie bez pew­nej racji, metafory ludu nowego Przymie­rza oraz metafory naszych “starszych bra­ci”, ludu pierwszego Przymierza – Izraela. Dwa ludy zostają wspólnie objęte ramie­niem miłosierdzia Boga żywego…

Ukazanego w opowiadaniu Ojca łatwo ziden­tyfikować jako Boga Jezusa: poznajemy to dzięki temu, że przypowieść opowiada hi­storię “powrotu do domu” zagubionego syna. W biblijnym języku hebrajskim – języku pre­cyzji, który za pomocą jedynie 5750 słów jest w stanie wyrazić wszystko, ponieważ posługuje się licznymi obrazami – idea roz­mowy wyrażona jest za pomocą słowa, któ­re oznacza powrót. Ten, do którego się po­wraca, Ojciec, jest wyobrażeniem Boga, któ­rego Jezus przyszedł głosić, zostaliśmy też wezwani, aby powrócić do Jego domu.

Jest to Bóg, który nie życzy sobie, aby człowiek pouczał Go, jak być Bogiem, jest to Bóg “nie­obojętny”. Odkrycie Jego oblicza jest ważne nie tylko po to, aby z kolei ciągle na nowo odkrywać najgłębsze korzenie naszego życia i tożsamości kulturowej, na którą składa się współistnienie tradycji żydowsko-chrześcijańskiej z kulturą grecko-łacińską, ale także jest konieczne w czasach takich jak nasze, w któ­rych religia przez niektórych sprowadzana jest do postawy fundamentalizmu i przemo­cy. Dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej trzeba zrozumieć, że Bóg, który jest miło­sierdziem, nigdy nie usprawiedliwi jakiejkol­wiek formy przemocy człowieka wobec dru­giego człowieka. Można wskazać co najmniej sześć cech, charakteryzujących Boga Jezu­sa, które widoczne są w tej przypowieści.

Bóg pełen pokory

Pierwsza to pokora. Główna postać opowiadania jawi się przede wszystkim jako pokorny Ojciec. Wobec postanowie­nia syna, aby wieść życie niezależnie od niego, a nawet wbrew niemu, nie stawia oporu. Mógłby to zrobić zgodnie z nauką Tory, która pozwala Ojcu nakazać nawet ukamienowanie zbuntowanego syna: “Jeśli ktoś – czytamy w Księdze Powtórzonego Prawa – będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, niesłuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: «Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu». Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się” (21, 18-21).
Ojciec z przypo­wieści nie postępuje w ten sposób, lecz pozwala synowi odejść. Przyjmuje jego decyzję i umie na niego czekać, a jego pragnienie, aby syn powrócił, pełne jest nieskończonej pokory. Pokora jest zatem pierwszą cechą Boga, którego głosi Je­zus: tak naprawdę jedynym, który może być prawdziwie pokornym, jedynym, któ­ry może uniżyć się ku “humus”, jest Bóg.

Jedynie On może się umniejszyć, aby po­zostawić przestrzeń innemu istnieniu, ponieważ On sam, nikt inny, wypełnia każ­de miejsce. Pokora Boga polega na Jego umniejszeniu po to, abyśmy istnieli.

Aby zobrazować to Boże “dostosowanie” się, mistyka hebrajska posługiwała się wyra­żeniem, które oznacza “cofanie” się Boga, aby ustąpić miejsca Jego stworzeniu. Siła tego obrazu przekazuje głęboką treść: Bóg czyni miejsce dla godności stworzenia. To tak, jakby Bóg samoograniczał się po to, abyśmy mogli istnieć w wolności. Bóg, który może wszystko, nie chce ocalić nas wbrew naszej woli. Wszechmogący godzi się ograniczyć swoją wszechmoc, po­wstrzymać ją wobec tajemnicy osoby przez Niego stworzonej. Zatem “cnotą ukrytą w głębi Boskości jest pokora”, ponieważ tylko Bóg pierwotnie stwarza przestrzeń dla drugiego w pełnym poszanowaniu mi­łości stwórczej. Franciszek, w Uwielbieniu Boga Najwyższego, nie waha się zwrócić do Nieśmiertelnego: “Ty jesteś pokorą!”.

Nadzieja Boga

Pokorny Bóg, który ogranicza siebie, aby Jego stworzenie mogło istnieć w wol­ności, jest również Ojcem, który stoi w oknie i czeka na powrót syna. Mówi o tym werset 20. przypowieści: “A kiedy jeszcze był daleko, zobaczył go Ojciec i uli­tował się. Pobiegł, rzucił mu się na szyję i ucałował go”. Jak wnioskujemy z orygi­nalnego tekstu w języku greckim, Ojciec od dawna wpatrywał się w horyzont, ocze­kując jego powrotu. Postawę tę, którą przypowieść przedstawia w sposób tak dyskretny, można by nazwać nadzieją Boga – to druga cecha.
Innym określe­niem pokory jest bowiem nadzieja: jeśli pokora Boga jest, jak powiedzieliśmy, “ustępowaniem miejsca”, aby drugi mógł istnieć, to nadzieja jest wychodzeniem ku drugiemu w pragnieniu, aby on istniał, a dokonuje się to w duchu wolnej i bezin­teresownej odpowiedzi miłości. Bóg chrze­ścijański jest Bogiem nadziei nie tylko w tym sensie, że jest Bogiem obietnicy, a zatem fundamentem i gwarancją nadziei człowieka, ale także dlatego, że jest Bo­giem, który umie czekać, przepełniony pragnieniem, oraz ucztować, radując się z powrotu stworzenia. Tym, co pozwala nam mówić o nadziei i pokorze Boga jest fakt, iż wzruszony Ojciec wybiega na spotkanie syna, który powraca.

Macierzyńska Miłość Boga

Użyte tu w tekście oryginalnym słowa przywołują hebrajskie pojęcie, które dosłownie ozna­cza “serce matki”, co sugeruje, że Bóg kocha głęboką miłością matki, nie ze względu na to, kim stworzenie jest, ale po prostu dlatego, że istnieje (por. niezwykłe świadectwa proroka Izajasza 49, 14-16 lub Psalm 131). Trzecią zatem cechą Ojca z przypowieści jest macierzyńska miłość, przez wzgląd na którą w pełni uszanował wolność syna i nie przestał go kochać, po­mimo odrzucenia. Bóg kocha tak, jak tyl­ko matka kochać potrafi, bezinteresowną miłością pełną czułości, wierniejszą niż jakiekolwiek uczucie człowieka. Jak ma­wiał św. Bernard, “Bóg nie kocha nas, ponieważ jesteśmy dobrzy lub piękni, ale czyni nas dobrymi i pięknymi, ponieważ nas kocha”.

Odwaga miłości Bożej

Ojciec wybiega naprzeciw synowi. W kulturze semickiej gest taki był czymś nieodpowiednim, ponieważ Ojciec powi­nien zawsze zachowywać się w sposób do­stojny, majestatyczny. To syn miał się kła­niać i uniżać przed Ojcem. Sytuacja odwrotna była czymś niepojętym: to, że oj­ciec zrobił krok w kierunku syna, a tym bardziej, jak w tym przypadku, wybiegł na jego spotkanie i rzucił mu się na szyję, było gestem nietypowym. Przypowieść ukazu­je nam Ojca, który nie boi się narazić na utratę własnej godności. Autorytet ojcow­ski, jak widzimy, nie opiera się na utrzy­mywaniu dystansu, ale na miłości, którą Ojciec otwarcie wyraża.
Czwartą więc ce­chą jest odwaga miłości Bożej: jest to odwaga, aby naruszyć pozorny stan bezpieczeństwa, aby żyć w oparciu o jedyne autentyczne źródło bezpieczeństwa, jakim jest miłość silniejsza niż nie-miłość i aby wyjść ku drugiemu, rezygnując z utrzymy­wania atmosfery dystansu i chłodu, któ­rym otaczamy się, ponieważ nie potrafi­my kochać. Bardzo często za postawą autorytarną niektórych zachowań, zwłasz­cza w przypadku osób, na których spo­czywa odpowiedzialność, kryje się niezdol­ność do miłości.

Radość Boga

Piąta cecha Boga Jezusa jest widoczna w tym, jak zachowuje się Ojciec z przy­powieści, kiedy przybywa syn: cieszy się. Szczęśliwy jak dziecko, raduje się, całuje go, przytula, każe sługom przynieść naj­lepszą szatę, włożyć mu pierścień na pa­lec i sandały na nogi oraz zabić utuczone cielę, które w kulturze rolniczej, paster­skiej, w którą wpisane jest to opowiada­nie, stanowi symbol bogactwa rodziny. Ojciec daje więc dowody największej ra­dości, wszystko, co robi, jest tego dowo­dem: nowa szata, sandały, pierścień, utu­czone cielę – to są znaki wyjątkowej rado­ści.
Jest to radość, która wybucha w nie­bie, gdy choćby jeden grzesznik żałuje, większa od tej, jaka panuje z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedli­wych, którzy nie potrzebują nawrócenia. Jest to radość Boga. Bóg, który potrafi się cieszyć, najpierw cierpiał. Jeśli nieob­ca jest Bogu nowa radość, wie także, czym jest tajemnica cierpienia, która ją poprze­dza, a której źródło tkwi we współczuciu, w miłości Ojca.

Boże cierpienie

W tajemnicy krzyża, w go­dzinie bolesnego osamotnienia i hanieb­nej męki, cierpienie Boga osiąga punkt kulminacyjny: chrześcijanin wierzy w Bo­ga, który cierpi, ponieważ wierzy w Boga, który kocha. Ponieważ Ojciec cierpiał, dlatego nie może nie cieszyć się z powro­tu syna. To pozwala nam określić ostat­nią cechę Boga Jezusa, opisaną już w tym, co stwierdziliśmy dotychczas: jest to tajem­nica Jego cierpienia.
Ojciec z przypowieści nie uosabia Boga nieczułego, chłodnego obserwatora, obo­jętnego na cierpienia świata, ale Boga zdolnego do cierpienia z miłości do stwo­rzenia. W opowiadaniu pada jedno bar­dzo ważne stwierdzenie: w wersecie 24., a powtórzone w wersecie 32., w którym przyczyna radości i bólu Boga wyrażona jest w sposób następujący: “Ten mój syn był umarły, a znów ożył, zaginął a odna­lazł się”. Warto zastanowić się nad dwo­ma kwestiami.
Pierwszą przyczyną bólu Ojca jest fakt, iż syn “był umarły”, że znisz­czył sam siebie. Druga przyczyna – “zagi­nął” – związana jest z faktem, że syn od­dalił się od niego. Mamy tu ukazany nie­zwykle ważny fakt: Bóg cierpi przede wszystkim dlatego, że Jego stworzenie cierpi, a dopiero w dalszej kolejności dla­tego, że cierpienie to jest spowodowane oddaleniem się od Niego.
Tak jak w przy­padku każdej prawdziwej miłości, na pierw­szym miejscu nie stoi ból naszego serca, ale ból drugiego człowieka, jego upadek. Taka jest miłość Boga, zdolna do cierpie­nia cierpieniem miłości. Gdyby Bóg nie mógł kochać, nie mógłby również cierpieć. Tajemnica cierpienia Boga jest tajemnicą Jego nieskończonej zdolności do kocha­nia, bez której bylibyśmy jedynie marionet­kami wobec nieprzeniknionej tajemnicy.
Jacques Maritain – “nawrócony” na tajemnicę Bożego cierpienia po lekturze dziennika żony Raissy, która pisała o tym w sposób niezwykle poruszający – nie waha się powiedzieć, że temat Boskiego cierpienia pozwala zrozumieć jak niekie­dy słowo Boże zostało podporządkowane słowu Arystotelesa, a nie odwrotnie. Bóg “nieruchomy motor” nie może cierpieć, inaczej niż Bóg biblijny, który cierpi, po­nieważ kocha, angażuje się w życie czło­wieka i zgadza się być ubogim z miłości do swojego stworzenia.
Jest to Bóg, któ­ry nie pozostaje obojętny na ból człowie­ka, nie jest więźniem Boskiego egoizmu, ale potrafi “współ-czuć” swojemu stworze­niu. Jak pisze Jan Paweł II w Encyklice Dominum et vivificantem (nr 39 i 41), istnieje także tajemnica cierpienia w Bo­gu Trójcy Świętej, która jest inną nazwą Boskiej miłości do ludzi. Wszystkie cechy Ojca, które uwidacznia przypowieść, po­kazują nam tajemnicę owego bólu miło­ści, ukrytego w głębi serca Ojca, Boga Jezusa.

 

 

Tekst pochodzi z książki arcybiskupa Brunona Forte “Dlaczego się spowiadać”

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/lyk-teologii/art,39,ojciec-milosierdzia-milosc-ktora-przyjmuje.html

******

 

Dar Boży na czasy obecne i ostateczne

Ks. Stanisław Mrozek SJ

Kiedy na tym świecie nasze plany i nadzieje coś niweczy raz po raz i przychodzi zniechęcenie, dobrze jest, ażebyśmy się do kogoś zwrócili o pomoc. Dzieje ludzkości są widownią współistnienia dobra i zła. Znaczy to, że zło istnieje obok dobra. Przypomina się ewangeliczna przypowieść o pszenicy i kąkolu (zob. Mt 13, 24–30). Życie człowieka upływa na zmaganiu się dobra ze złem.

 

Ponieważ nie tu, w tym świecie, mamy nasze stałe zameldowanie, ale tymczasowe, dlatego wcześniej czy później przyjdzie czas bilansowania swojego życia i stanięcia w prawdzie w obliczu Boga w nowym – wiecznym – wymiarze życia.

Przypomina mi się kobieta ponad 70-letnia spotkana podczas prowadzonych rekolekcji w Wałbrzychu. O tym spotkaniu i zrobionym bilansie z całego życia poleciła mi owa kobieta mówić wszędzie.Po wieczornej nauce czwartkowej o największym darze Bożym, jakim jest Miłosierdzie i o dobrym korzystaniu z Niego w naszej grzeszności, raniutko w piątek pierwsza osoba przychodzi do spowiedzi, to owa kobieta. Ledwie stoi na nogach i cała dygoce.

 

Pierwsze słowa jakie wypowiedziała to te: „Proszę księdza,wracam z piekła. Już zdecydowałam się na piekło. Od panieństwa całe moje życie przeżyłam w grzechach śmiertelnych – popełniając wiele świętokradztw. Jako panienka – świadomie i dobrowolnie zataiłam na spowiedzi grzech śmiertelny i nigdy go nie wyznałam. Do tego jeszcze – w tym grzechu – obchodziłam co miesiąc pierwsze piątki.

 

Już myślałam, że nie ma dla mnie ratunku. Zgodziłam się oddać duszę szatanowi i być w piekle. Ale w tę noc toczyła się we mnie straszna. Całą noc nie spałam. Wczoraj wieczór ksiądz wołał: jeszcze czas miłosierdzia Bożego. Jeszcze nic nie jest stracone dla duszy grzesznej, grzesznik żyje na tym świeci i z ufnością zwróci się – jak Magdalena czy Łotr na krzyżu – do Miłosiernego Serca Pana Jezusa. Postanowiłam usłuchać księdza i z ufnością zwrócić się do Boga Miłosiernego”.

 

Szczerze, ze skruszonym sercem się wyspowiadała. Po otrzymaniu rozgrzeszenia we łzach szczęśliwa powiedziała: „Proszę wszędzie, gdzie ksiądz będzie, opowiadać grzesznikom o miłosierdziu Bożym i o tym, co ja otrzymałam”.

 

A teraz weźmy sobie do serca to, co mówi Pan Jezus do świata w naszych czasach przez swoją sekretarkę i apostołkę Orędzia Miłosierdzia –św. Siostrę Faustynę Kowalską:

 

„Mów światu o Moim Miłosierdziu. Niech pozna cała ludzkość niezgłębione Miłosierdzie Moje. Jest to znak na czasy ostateczne. Po nim nadejdzie dzień sprawiedliwy. Póki czas niech uciekają się do źródła Miłosierdzia Mojego. Niech korzystają z Krwi i Wody, która dla nich wytrysnęła” (Dz. 848).

 

„Pragnę, aby czczono Miłosierdzie Moje. Daję ludzkości ostateczną deskę ratunku – to jest ucieczkę do Miłosierdzia” (Dz. 1448).

 

„Napisz: nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, otwieram wpierw na oścież drzwi Miłosierdzia Mojego. Kto nie chce przejść przez drzwi Miłosierdzia, ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości Mojej” (Dz. 1588).

 

„Nie chcę karać zbolałej ludzkości, ale pragnę ją uleczyć, przytulając ją do Swego miłosiernego serca” (Dz. 1588).

 

To pocieszające przesłanie kierowane jest przede wszystkim do tego, kto poddawany jest szczególnie ciężkim doświadczeniom, przygnieciony ciężarem popełnionych grzechów; kto utracił sens życia, popadając w depresję. Jemu właśnie Chrystus ukazuje miłosierne oblicze. Do niego kierują się ożywcze strumienie swojego Serca umacniające nadzieję. Tu warto dokonać kontemplacji obrazu (obrazka) Miłosiernego.

 

A czymże jest samo Miłosierdzie Boże, o którym tutaj mowa!? Warto sobie zdać z tego by próbować Je naśladować, gdyż „błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7).

Jeśli dowiadujemy się z Pisma Świętego, że Bóg jest miłością (zob. J 4, 16), to znacz że nas kocha, i to kocha zawsze, mimo naszej nędzy, defektów, win…. Ale Bóg jest nie tylko miłością miłosierną. Jest to szczególna wrażliwość na każdą sytuację i potrzebę człowieka, n biedę, słabość, grzeszność… miłość wobec zasługujących na nią. Radykalnym objawieniem takiej miłości miłosiernej jest ofiara Chrystusa na ołtarzu krzyża. Chrystus przecież poświęcił życie za złoczyńców.

 

Matka czy ojciec, gdy kocha dziecko niedorozwinięte lub kalekie miłością większą niż prawidłowo rozwinięte i zdrowe, to jest to miłość miłosierna. Bóg kocha nas trochę większą miłością, kocha nie mimo naszej nędzy, ale ze względu na naszą nędzę, i ta miłość jest miłością miłosierną. Została nam ona zobrazowana w ewangelicznej przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15, 11–24). Ojciec nie tylko przyjmuje syna marnotrawnego i mu wszystko przebacza, ale jeszcze wystawia wspaniałą ucztę i przywraca go do dawnej społecznej pozycji w domu, dając pierścień na rękę, co oczywiście w ogóle mu się nie należało. To miłosierdzie, to miłość hojnie przebaczająca, miłość synów marnotrawnych przed dobrymi i wiernymi, a więc miłość tych, którzy na nią nie zasługują. Cała Biblia jest zapisana taką miłością Boga do ludzi.

 

Nie ma sytuacji bez wyjścia – zawsze można liczyć na Miłosierdzie Boże dopóki żyjemy

 

A to wypowiedź – świadectwo prof. Bernarda Nathansona, amerykańskiego ginekologa, położnika, bioetyka, autora m.in. książki Abortowanie Ameryki oraz filmów Niemy krzyk i Zaćmienie umysłu na temat aborcji: „Gdy byłem dyrektorem największej kliniki aborcyjnej na świecie, przez dwa lata wykonaliśmy około sześćdziesięciu tysięcy aborcji. W tym samym czasie w ramach praktyki prywatnej przeprowadziłem około pięciu tysięcy „zabiegów”. Własnymi rękoma zabijałem nawet swoje dziecko… Nadzorował około dziesięć tysięcy aborcji przeprowadzonych przez moich praktykantów. Jestem więc odpowiedzialny za siedemdziesiąt pięć tysięcy istnień ludzkich. To bagaż moralny trudny do zniesienia. Jedyna nadzieja w miłosierdziu Bożym”.

 

Z tym wstrząsającym świadectwem Nathanson przyjechał do Polski. Przeszedł on w swe dramatyczną odyseję intelektualną i duchową, zwłaszcza po nakręceniu filmu Niemy krzyk i lekturze książki jego byłego profesora Karla Sterna Słup ognia, w której żydowski psychiatra opisał drogę do Kościoła katolickiego. Duże wrażenie na żydowskim lekarzu zrobiła lektura Ewangelii św. Łukasza (lekarza) i Dziejów Apostolskich. Co więcej, po kilku latach przygotowań, 9 grudnia 1966 r. przyjął chrzest, bierzmowanie i Komunię św. w Katedrze Św. Patryka w Nowym Yorku od Kardynała Johna I. O’Connora i stał się praktykującym katolikiem. Miłosierdzie Boże nawet w takim człowieku zatryumfowało!

A teraz inna wypowiedź – świadectwo, ale już kobiety (lat 28), na temat: Dlaczego kocham Jezusa Miłosiernego?

 

„Dawno temu zwątpiłam w wiarę. Zostałam narkomanką. Przestałam chodzić do kościoła, grzeszyłam coraz bardziej. Wówczas lawina nieszczęść spadła na mnie: śmierć męża, później dwójki nienarodzonych dzieci. Powodem śmierci tych trojga byłam ja sama.

 

Mąż nie wytrzymywał mojej zdrady i sam pozbawił się życia. Moje dzieci umarły, zanim dane im było się urodzić. Parokrotnie chciałam popełnić samobójstwo. Podcinałam sobie żyły oraz brałam takie ilości prochów nasennych, że nie dawano szansy na dalsze życie, a jednak… po każdym takim „powrocie do życia” towarzyszyła mi myśl: „Idź wyspowiadaj się, ulży to twemu cierpieniu”. I ulżyło. Mimo wszystko nie byłam sama. Znalazłam broszurkę: Jezu, ufam Tobie. Poznałam Siostrę Faustynę i koronkę do Miłosierdzia Bożego i odmawiałam ją od czasu do czasu. Pewnej nocy, nie będąc na żadnych prochach, ani po kropli alkoholu poczułam w sobie dobroć i miłość.

 

Z narkomanki, złodziejki, mężobójczyni i dzieciobójczyni oraz samobójczyni postanowiłam: dać wiarę i zaufać. Tak, Jezu ufam Tobie. To dla mnie magiczne słowa. Po ich wymówieniu w duszy następują przemiany. Całą mnie radość i niezgłębione uczucie miłości, także do mnie. To cudowne uczucie, którego smak poznałam dopiero, gdy uwierzyłam w nieskończone miłosierdzie Boże…

 

W drodze ku wyleczeniu towarzyszy mi obraz Pana Jezusa Miłosiernego, który jest w ośrodku dla uzależnionych. W każdym moim zwątpieniu w wyleczenie pomaga mi obecność tego obrazu w naszej kaplicy. W momencie, gdy coś wydaje mi się nierealne, czy niemożliwe do osiągnięcia, wówczas w mej duszy odzywają się te słowa „Ufam” i jest mi to dane. Moja miłość do Jezusa Miłosiernego nie ma granic…” (z biuletynu „Orędzie Miłosierdzia” 1989, nr 7, Kraków, Sanktuarium Jezusa Miłosiernego).

 

Jest to pocieszające, że w takich najcięższych stanach duchowych i to przeżywanych z własnej winy, można liczyć na miłosierdzie Boże

Aby nie ustać w drodze do domu

 

Poprzez św. Siostrę Faustynę Chrystus mówi nam, byśmy nie bali się przyznać do naszych win „[…] zachęcaj dusze do wielkiej ufność w niezgłębione miłosierdzie moje. Niechaj się nie lęka do mnie zbliżyć dusza słaba, grzeszna, a chociażby miała więcej grzechów niż piasku na ziemi, utonie wszystko w otchłani Miłosierdzia Mojego” (Dz. 1059).

 

Pamiętajmy, iż nigdzie tak nie dotykamy, nie odczuwamy i nie doświadczamy Miłosierdzia Bożego, jak w Sakramencie Przebaczenia i Pojednania. Papież Jan XXIII – w swoim Dzienniku duszy – odsłania nam sekret życia własnej duszy przez gorliwość w przystępowaniu do sakramentalnej spowiedzi Św.: „Cotygodniowa spowiedź, odprawiana po starannym przygotowaniu się w każdy piątek lub sobotę, pozostaje nadal solidną podstawą w dążeniu do doskonałości: przynosi ukojenie wewnętrzne i jest zachętą do praktykowania zwyczaju, by stale być przygotowanym do dobrej śmierci, każdej godziny i każdej chwili dnia. Wydaje mi się, że mój spokój, gotowość odejścia i stawienia się przed Panem na każde Jego skinienie jest dowodem ufności i miłości, którym zasłużę sobie u Jezusa – którego jestem namiestnikiem na ziemi – na ostatni przejaw Jego miłosierdzia”.

 

Tak więc, doceniając i przyjmując Boże Miłosierdzie tu na ziemi w sakramentalnej spowiedzi Św., możemy liczyć na Nie w godzinę śmierci i sądu Bożego.

 

Pan Jezus zwierza się swojej wybranej duszy św. Siostrze Faustynie: „Jestem święty po trzykroć i brzydzę się najmniejszym grzechem. Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech, ale kiedy żałuje, to nie ma granicy dla Mojej hojności jaką mam ku niej. Miłosierdzie Moje ogarnia ją i usprawiedliwia… Powiedz grzesznikom, że żaden nie ujdzie ręki Mojej. Jeżeli uciekają przed Miłosiernym Sercem Moim, wpadną w sprawiedliwe ręce Moje”… (Dz. 1728).

 

„Powiedz duszą gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia (czyli w sakramencie pokut są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki ani też składać jakiś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć MU nędzę swoją, cud Miłosierdzia Bożego w całej pełni. Choćby dusza była, jak trup rozkładający się i choćby po ludzku nie było wskrzeszenia i wszystko już stracone, nie tak jest po Bożemu, cud Miłosierdzia Bożego wskrzesza tę dusze w całej pełni. O biedni, którzy nie korzystają z tego cudu Miłosierdzia Bożego, na darmo będziecie wołać, ale będzie już za późno” (Dz. 1448]

 

Dobrze, że św. Siostra Faustyna z inspiracji Bożej przypomniała Kościołowi i obecnemu światu prawdę odwiecznej miłości Boga do człowieka, miłości miłosiernej, która zabiega o to, by nikt nie żył bez nadziei, a tym bardziej, by nie popadał w rozpacz i nie ustał w drodze do domu Ojca.

 

Spodobało się Bogu Najwyższemu, by za jej pośrednictwem przekazać nowe formy kultu Miłosierdzia Bożego. Są nimi: kult obrazu Pana Jezusa miłosiernego z podpisem JEZU, UFAM TOBIE, koronka do Miłosierdzia Bożego, święto Miłosierdzia poprzedzone nowenną i uczczenie godziny śmierci Pana Jezusa na krzyżu.

 

Wreszcie, w posłannictwie tym szczególnie i dobitnie zostało zaakcentowane żądanie praktyki miłosierdzia: bądźcie miłosierni, jeżeli chcecie liczyć na miłosierdzie Boże teraz i w dniu sądu.

 

Kiedy na tym świecie nasze plany i nadzieje coś niweczy raz po raz i przychodzi zniechęcenie, dobrze jest, ażebyśmy jak słoneczniki ku słońcu, tak my zwrócili się ku Bogu bogatemu w miłosierdzie i odnowili przymierze z Bożym Miłosierdziem; wszak ze sprawiedliwością Bożą nikt z nas nie wygra. Temu służą między innymi wspomniane wyżej formy kultu Miłosierdzia Bożego i żywy udział w Sakramentach Świętych, które są obfitymi źródłami życia Bożego nosicielami zdrojów Miłosierdzia Bożego.

 

Andre Frossard w książce Nie lękajcie się postawił Papieżowi Janowi Pawłowi II pytanie: „co jest najczęstszym przedmiotem jego modlitwy”. Ojciec Święty po chwili zastanowienia powiedział: „Jest modlitwa o Miłosierdzie. Tak jest to modlitwa o Miłosierdzie”.

 

Dlaczego miłosierdzie jest tak bardzo ważne w życiu ludzkim? Po prostu dlatego, że bez miłosierdzia ludzie nie mają przyszłości. Miłosierdzie w swojej istocie (jak uczy Papież) jest wydobywaniem człowieka z wszelkich przejawów zła które występują w świecie lub w nim samym.

Słuszne przeto i zbawienne jest że Papież MIŁOSIERDZIA Jan Paweł II w ostatniej pielgrzymce do Sanktuarium Jezusa Miłosiernego w Łagiewnikach Krakowskich w dniu 17 sierpnia 2002 r. zawierzył świat i każdego człowieka Bożemu Miłosierdziu.

 

Na zakończenie tych rozważań wokół ostatecznego losu człowieka, dołączmy się do tego papieskiego zawierzenia, by poczuć się bezpiecznym i być szczęśliwym na całą wieczność:

 

„Boże, Ojcze Miłosierny, który objawiłeś swą miłość w Twoim Synu Jezusie Chrystusie, i wylałeś ją na nas w Duchu Świętym, Pocieszycielu, Tobie zawierzamy dziś losy świata i każdego człowieka.

Pochyl się nad nami grzesznymi, ulecz naszą słabość, przezwycięż wszelkie zło, pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Twojego miłosierdzia, aby w Tobie, Trój jedyny Boże, zawsze odnajdywali źródło nadziei.

Ojcze przedwieczny, dla bolesnej męki i zmartwychwstania Twojego Syna, miej miłosierdzie dla nas i całego świata. Amen”.

 

 

Więcej w  książce o. St. Mrozka SJ, Ostateczny los człowieka

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,91,dar-bozy-na-czasy-obecne-i-ostateczne,strona,2.html

******

Bulla o Nadzwyczajnym Jubileuszu Miłosierdzia

KAI / pk

(fot. PAP/EPA/ETTORE FERRARI)

Najistotniejsze cechy Bożego miłosierdzia opisał papież Franciszek w opublikowanej dziś w Watykanie bulli “Misericordiae vultus”. Przypomina w niej, że od 8 grudnia bieżącego roku do 20 listopada 2016 roku trwać będzie Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia. Papież zaznacza, że z Jubileuszem Miłosierdzia związany będzie także odpust wskazujący, iż Boże przebaczenie naszych grzechów nie zna granic. Zwraca też uwagę, że miłosierdzie Boże jest tematem łączącym chrześcijan z wyznawcami judaizmu i islamu.

 

>>>Przeczytaj cały tekst papieskiej bulli  ( PEŁNY TEKST POD TYM ARTYKUŁEM)

 
Miłosierdzie nie jest słowem abstrakcyjnym, ale obliczem, które trzeba rozpoznać, kontemplować i służyć. Bulla opisuje Kościół jako wiarygodny znak Bożego miłosierdzia: “Fundamentem konstrukcji podtrzymującej całe życie Kościoła jest miłosierdzie” – czytamy w papieskim dokumencie.

 

Papież Franciszek wskazał najważniejsze etapy Jubileuszu, którego rozpoczęcie zbiegnie się z 50. rocznicą zakończenia Soboru Watykańskiego II. Zaznaczył, że Kościół odczuwa potrzebę podkreślenia aktualności wydarzenia, które oznaczało nową drogę dziejów Kościoła.

 

“Ojcowie zgromadzeni na soborze silnie odczuwali, jakby prawdziwe tchnienie Ducha Świętego, potrzebę mówienia o Bogu ludziom swoich czasów w sposób bardziej zrozumiały. Po zburzeniu murów, które nazbyt długo zamknęły Kościół w uprzywilejowanej twierdzy nadszedł czas, aby głosić Ewangelię w nowy sposób” – zaznaczył papież.

 

Franciszek poinformował, że zakończenie Jubileuszu będzie miało miejsce podczas uroczystości liturgicznej Jezusa Chrystusa Pana Wszechświata, 20 listopada 2016 r. “Tego dnia, zamykając Drzwi Święte będziemy mieli nade wszystko uczucia wdzięczności i dziękczynienia dla Trójcy Przenajświętszej, za udzielenie nam tego nadzwyczajnego czasu łaski. Powierzymy życie Kościoła, całej ludzkości i ogromnego wszechświata panowaniu Chrystusa, aby wylał swoje miłosierdzie, jak poranną rosę dla owocnej historii, którą trzeba budować z zaangażowaniem wszystkich w najbliższej przyszłości” – czytamy w papieskiej bulli.

 

Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia obchodzony będzie nie tylko w Rzymie, ale również we wszystkich innych diecezjach świata. Drzwi Święte zostaną otwarte przez papieża w bazylice watykańskiej 8 grudnia br., a w następną niedzielę we wszystkich Kościołach partykularnych. Kolejną nowością jest to, że Ojciec Święty pozwolił, aby można było otworzyć Drzwi Święte w sanktuariach, gdzie wielu pielgrzymów udaje się na modlitwę.

 

Franciszek przypomina naukę św. Jana XXIII, który mówił o “lekarstwie miłosierdzia” i bł. Pawła VI, który utożsamiał duchowość Soboru Watykańskiego II z Miłosiernym Samarytaninem. Podkreśla niezwykłą aktualność nauczania św. Jana Pawła II, zawartą zwłaszcza w encyklice “Dives in misericordia” i zaleca powrót do jego tekstów.

 

Bulla wyjaśnia również niektóre najistotniejsze aspekty Jubileuszu, w tym jego motto: “Miłosierni jak Ojciec”(Łk 6,36) a w szczególności konieczność przebaczenia. Papież przypomina o uczynkach miłosierdzia co do duszy i co do ciała, aby “obudzić nasze sumienia często senne w obliczu dramatu ubóstwa, a także aby wchodzić coraz bardziej w istotę Ewangelii, gdzie ubodzy są uprzywilejowanymi przez Boże miłosierdzie”.

 

W Wielkim Poście 2016 roku przewidziano wysłanie “misjonarzy miłosierdzia”. Będą nimi kapłani, którym udzielona będzie władza rozgrzeszenia także z grzechów zastrzeżonych Stolicy Apostolskiej. Poprzez tę inicjatywę papież pragnie bardziej konkretnie podkreślić swoją troskę duszpasterską. Równocześnie Ojciec Święty prosi, aby w diecezjach zorganizowano misje ludowe, tak aby wspomniani misjonarze byli “głosicielami radości przebaczenia”.

 

Franciszek porusza też kwestie relacji między sprawiedliwością a miłosierdziem, wskazując, że nie można zatrzymywać się jedynie na wizji legalistycznej, ale trzeba zmierzać do procesu, który prowadzi do miłości miłosiernej.

 

Ojciec Święty zaznacza, że jego wezwanie do nawrócenia skierowane jest szczególnie do osób, które są daleko od łaski Bożej z powodu swego stylu życia. “Myślę zwłaszcza o mężczyznach i kobietach, którzy należą do jakiejś grupy przestępczej, jakakolwiek by ona nie była. Dla waszego dobra proszę was, byście zmienili swoje życie. Proszę was o to w imię Syna Bożego, który choć zwalczał grzech, nigdy nie odrzucił jakiegokolwiek grzesznika … Niech ta sama zachęta dotrze również do zwolenników czy wspólników w korupcji” – apeluje papież. Dodaje, że “ta gnijąca rana społeczeństwa jest poważnym grzechem, wołającym do nieba, ponieważ podważa same podstawy życia osobistego i społecznego”.

 

Franciszek zwraca uwagę, że korupcja “nie pozwala patrzeć z nadzieją w przyszłość, ponieważ ze swą arogancją i chciwością niszczy plany słabych i miażdży ubogich”. Nazywa korupcję złem, “które czai się w codziennych gestach, aby szerzyć się następnie w skandalach publicznych”.

 

Papież przypomniał, że z Jubileuszem Miłosierdzia związany będzie także odpust, wskazujący, iż Boże przebaczenie naszych grzechów nie zna granic.

 

Franciszek zaznaczył, że miłosierdzie Boże jest tematem łączącym chrześcijan z wyznawcami judaizmu i islamu. “Ten Rok Jubileuszowy przeżywany w miłosierdziu może też sprzyjać spotkaniu z wyznawcami tych religii a także innymi szlachetnymi tradycjami religijnymi. Niech nas uczyni bardziej otwartymi na dialog w celu lepszego wzajemnego poznania i zrozumienia. Niech wyeliminuje wszelkie formy zamknięcia i pogardy oraz oddali wszelkie formy przemocy i dyskryminacji”(n. 23).

 

Papież pragnie, aby ten rok przeżywany także jako dzielenie się Bożym miłosierdziem, mógł się stać okazją, by każdego dnia żyć miłosierdziem, jakim Bóg zawsze obdarza człowieka. W tym Roku Jubileuszowym Franciszek wzywa Kościół, by rozbrzmiewał Słowem Bożym, niestrudzenie oferował miłosierdzie, będąc zawsze cierpliwym pocieszając i przebaczając. Niech Kościół będzie głosem każdego mężczyzny i każdej kobiety, powtarzając z ufnością i nieustannie: “Wspomnij na miłosierdzie Twe, Panie, na łaski Twoje, co trwają od wieków” (Ps 25,6) (n. 25).

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2916,bulla-o-nadzwyczajnym-jubileuszu-milosierdzia.html

Franciszek: Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia rozpocznie się 8 grudnia b.r.

KAI / pk

(fot. PAP/EPA/ETTORE FERRARI)

Od 8 grudnia bieżącego roku do 20 listopada 2016 trwać będzie Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia. Czytamy o tym w opublikowanej dziś w Watykanie bulli “Misericordiae vultus”. Papież Franciszek opisał w niej najistotniejsze cechy Bożego miłosierdzia. Miłosierdzie nie jest słowem abstrakcyjnym, ale obliczem, które trzeba rozpoznać, kontemplować i służyć. Bulla opisuje Kościół jako wiarygodny znak Bożego miłosierdzia: “Fundamentem konstrukcji podtrzymującej całe życie Kościoła jest miłosierdzie” – czytamy w papieskim dokumencie.

Oto tekst bulli Ojca Świętego w tłumaczeniu na język polski:
FRANCISZEK

BISKUP RZYMU

SŁUGA SŁUG BOŻYCH

DO WSZYSTKICH, KTÓRZY BĘDĄ

CZYTAĆ TEN LIST

ŁASKA, MIŁOSIERDZIE I POKÓJ
Jezus Chrystus jest obliczem miłosierdzia Ojca. Wydaje się, iż tajemnica wiary chrześcijańskiej znajduje w tym słowie swoją syntezę. Ono stało się żywe, widoczne i osiągnęło swoją pełnię w Jezusie z Nazaretu. Ojciec «bogaty w miłosierdzie» (por. Ef 2, 4), gdy objawił Mojżeszowi swoje imię: «Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność» (Wj 34, 6), sprawił, że człowiek mógł nieprzerwanie poznawać Jego boską naturę na różne sposoby i w wielu momentach historii. W «pełni czasów» (por. Ga 4,4), gdy wszystko było gotowe według Jego planu zbawienia, zesłał On swojego Syna, narodzonego z Maryi Dziewicy, aby objawić nam w sposób ostateczny swoją miłość. Kto widzi Syna, widzi też i Ojca (por. J 14, 9). Jezus z Nazaretu swoimi słowami, gestami i całą swoją osobą objawia miłosierdzie Boga.

 

Potrzebujemy nieustannie kontemplować tę tajemnicę miłosierdzia. Jest ona dla nas źródłem radości, ukojenia i pokoju. Jest warunkiem naszego zbawienia. Miłosierdzie: to jest słowo, które objawia Przenajświętszą Trójcę. Miłosierdzie: to najwyższy i ostateczny akt, w którym Bóg wychodzi nam na spotkanie. Miłosierdzie: jest podstawowym prawem, które mieszka w sercu każdego człowieka, gdy patrzy on szczerymi oczami na swojego brata, którego spotyka na drodze życia. Miłosierdzie: to droga, która łączy Boga z człowiekiem, ponieważ otwiera serce na nadzieję bycia kochanym na zawsze, pomimo ograniczeń naszego grzechu.

 

Są chwile, w których jeszcze mocniej jesteśmy wzywani, aby utkwić wzrok w miłosierdziu, byśmy sami stali się skutecznym znakiem działania Ojca. Z tego właśnie powodu ogłosiłem Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia jako pełen łaski czas dla Kościoła, by uczynić świadectwo wierzących jeszcze mocniejszym i skuteczniejszym.

 

Rok Święty zostanie rozpoczęty 8 grudnia, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Ta uroczystość liturgiczna wskazuje sposób, w jaki Bóg działa już od początków naszej historii. Po grzechu Adama i Ewy Bóg nie chciał zostawić ludzkości samej, wystawionej na działanie zła. Stąd też w swoim zamyśle zechciał On, aby Maryja, święta i niepokalana w miłości (por. Ef 1, 4), stała się Matką Odkupiciela człowieka. Na ogrom grzechu Bóg odpowiada pełnią przebaczenia. Miłosierdzie będzie zawsze większe od każdego grzechu i nikt nie może ograniczyć miłości Boga, który przebacza. W tę właśnie Uroczystość Niepokalanego Poczęcia otworzę z radością Drzwi Święte. Z tej okazji staną się one Bramą Miłosierdzia, gdzie każdy wchodzący będzie mógł doświadczyć miłości Boga, który pociesza, przebacza i daje nadzieję.

 

W kolejną niedzielę, tj. III Niedzielę Adwentu, otworzone zostaną Drzwi Święte w Katedrze Rzymu, w Bazylice św. Jana na Lateranie, a następnie w Bazylikach Papieskich. Postanawiam również, aby w tę właśnie niedzielę w każdym Kościele lokalnym, w Katedrze, która jest Kościołem-Matką dla wszystkich wiernych, bądź też w Konkatedrach lub też w innych kościołach o szczególnym znaczeniu, została otworzona na cały rok taka sama Brama Miłosierdzia. Według decyzji Biskupa Ordynariusza, taka Brama będzie mogła być otworzona również w sanktuariach, miejscach nawiedzanych przez wielu pielgrzymów, którzy właśnie tam bardzo często doświadczają w sercu łaski i znajdują drogę do nawrócenia. Każdy zatem Kościół lokalny będzie bezpośrednio zaangażowany w przeżywanie tego Roku Świętego, jako szczególnego momentu łaski i odnowy duchowej. Jubileusz będzie więc świętowany w Rzymie, tak jak i w Kościołach lokalnych, jako znak widzialny komunii całego Kościoła.

 

Wybrałem datę 8 grudnia, ponieważ jest ona bogata w znaczenie ze względu na współczesną historię Kościoła. Otworzę bowiem Drzwi Święte w pięćdziesiątą rocznicę zakończenia Soboru Watykańskiego II. Kościół czuje potrzebę żywego wspominania tej chwili, gdyż wtedy właśnie zaczynał się nowy bieg jego historii. Ojcowie zgromadzeni na Soborze czuli potrzebę, silną jak prawdziwy powiew Ducha Świętego, mówienia o Bogu do ludzi ich czasów w sposób bardziej zrozumiały. Po rozbiciu murów, które przez zbyt długi czas trzymały Kościół w zamknięciu jak w uprzywilejowanej cytadeli, nadszedł czas na głoszenie Ewangelii w nowy sposób. Nowy etap ewangelizacji, która trwa od zawsze. Nowe zaangażowanie dla wszystkich chrześcijan, aby świadczyć z większym entuzjazmem i przekonaniem o swojej wierze. Kościół czuł odpowiedzialność za bycie w świecie żywym znakiem miłości Ojca.

 

Powracają w pamięci pełne wymowy słowa, które św. Jan XXIII wypowiedział na rozpoczęcie Soboru, aby wskazać drogę, którą należy kroczyć: «Dziś jednakże Oblubienica Chrystusa woli posługiwać się raczej lekarstwem miłosierdzia, aniżeli surowością. […] Kościół Katolicki pragnie okazać się matką miłującą wszystkich, matką łaskawą, cierpliwą, pełną miłosierdzia i dobroci względem synów odłączonych, podnosząc za pośrednictwem tego Soboru Powszechnego pochodnię prawdy katolickiej». W tym samym horyzoncie poruszał się również bł. Paweł VI, który tak wyraził się na zakończenie Soboru: «Chcemy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, iż religią naszego Soboru była przede wszystkim miłość; […]. Biblijna historia o Samarytaninie stała się paradygmatem duchowości Soboru. […] Strumień miłości i uwielbienia wylał się z Soboru na współczesny świat ludzki. Odrzucono naturalnie błędy, owszem; ponieważ to wymaga miłości nie mniej, niż prawdy; ale dla osób pozostało tylko wezwanie, szacunek i miłość. Zamiast deprymujących diagnoz, zachęcające lekarstwa; zamiast złowrogich przewidywań, w stronę świata współczesnego wysłaliśmy z Soboru przesłania pełne zaufania: jego wartości nie tylko zostały uszanowane, ale i uhonorowane, jego wysiłki wsparte, jego zamierzenia oczyszczone i pobłogosławione. […] I jeszcze inną rzecz powinniśmy zauważyć: całe to bogactwo doktrynalne jest zwrócone w jednym kierunku: służyć człowiekowi. Człowiekowi, możemy tak to powiedzieć, w każdym jego położeniu, w każdej jego chorobie i w każdej jego potrzebie».

 

Z uczuciem wdzięczności za to, co Kościół otrzymał oraz z odpowiedzialnością za zadanie, które na nas czeka, przekroczymy Drzwi Święte mając pełne zaufanie, że towarzyszy nam moc Zmartwychwstałego Pana, który nieustannie podtrzymuje naszą pielgrzymkę. Duch Święty, który prowadzi kroki wierzących, by współpracowali w dziele zbawienia dokonanym przez Chrystusa, niech będzie przewodnikiem i wsparciem Ludu Bożego, pomagając mu kontemplować oblicze miłosierdzia.

 

Rok Jubileuszowy zakończy się w uroczystość liturgiczną Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, 20 listopada 2016 roku. W tym dniu, zamykając Drzwi Święte, będziemy kierować nasze myśli z wdzięcznością i dziękczynieniem do Trójcy Przenajświętszej za to, że udzieliła nam tego szczególnego czasu łaski. Powierzymy Chrystusowi Panu życie Kościoła, całej ludzkości i ogromnego kosmosu, prosząc o wylanie Jego miłosierdzia jak rosy porannej, aby owocna stała się historia, którą mamy tworzyć w najbliższej przyszłości z zaangażowaniem wszystkich. O jakże pragnę, aby nadchodzące lata były naznaczone miłosierdziem tak, byśmy wyszli na spotkanie każdej osoby, niosąc dobroć i czułość Boga! Do wszystkich, tak wierzących jak i tych, którzy są daleko, niech dotrze balsam miłosierdzia jako znak Królestwa Bożego, które jest już obecne pośród nas.

 

«Właściwe Bogu jest stosowanie miłosierdzia i w tym najwyraźniej wyraża się jego wszechmoc». Słowa św. Tomasza z Akwinu pokazują, że miłosierdzie Boże nie jest znakiem słabości, lecz przejawem wszechmocy Boga. Z tego też powodu liturgia w jednej ze swoich najstarszych kolekt przywołuje następujące słowa modlitwy: «Boże, Ty przez przebaczenie i litość najpełniej okazujesz swoją wszechmoc». Bóg zawsze będzie w ludzkiej historii jako Ten, który jest obecny, bliski, opatrznościowy, święty i miłosierny.

 

«Cierpliwy i miłosierny» – to podwójne określenie spotykamy często w Starym Testamencie jako opis natury Boga. To Jego bycie miłosiernym znajduje swe potwierdzenie w wielorakich dziełach historii zbawienia, gdzie dobroć Boga zwycięża nad chęcią kary i zniszczenia. Psalmy w sposób szczególny okazują tę wielkość Boskiego działania: «On odpuszcza wszystkie twoje winy, On leczy wszystkie twe niemoce, On życie twoje wybawia od zguby, On wieńczy cię łaską i zmiłowaniem» (Ps 103[102], 3-4). W sposób jeszcze bardziej wyrazisty kolejny Psalm przywołuje konkretne znaki miłosierdzia: «Pan uwalnia jeńców, Pan przywraca wzrok niewidomym, Pan podnosi pochylonych, Pan miłuje sprawiedliwych. Pan strzeże przychodniów, chroni sierotę i wdowę, lecz na bezdroża kieruje występnych» (Ps 146[145], 7-9). I w końcu jeszcze inne wyrażenia Psalmisty: «On leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany. […] Pan dźwiga pokornych, a poniża występnych aż do ziemi» (Ps 147 [146-147], 3.6). Miłosierdzie Boga nie jest więc jakąś abstrakcyjną ideą, ale jest konkretnym faktem, dzięki któremu On objawia swoją miłość ojcowską i matczyną, która wypływa z wnętrzności i zwraca się do syna. To naprawdę jest ten przypadek, kiedy może mówić o miłości wypływającej z wnętrza. Pochodzi ona z wnętrza jako głębokie uczucie, naturalne, akt czułości i współczucia, odpuszczenia i przebaczenia.

 

«Bo Jego miłosierdzie na wieki» (Ps 136[135]). Jest to refren powtarzany po każdym wersecie Psalmu, który opowiada historię objawienia się Boga. W mocy miłosierdzia wszystkie dzieje starożytnego ludu pełne są głębokiego znaczenia zbawczego. Miłosierdzie sprawia, że historia Boga i Izraela staje się historią zbawienia. Wydaje się, że przez to ciągłe powtarzanie: «Bo Jego miłosierdzie na wieki», Psalm łamie zamknięty krąg przestrzeni i czasu, aby wszystko umieścić w wiecznej tajemnicy miłości. To tak, jakby chciał nam powiedzieć, że Bóg będzie spoglądał na człowieka nie tylko w historii, ale i na wieczność, wzrokiem miłosiernego Ojca. To nie przypadek, że lud Izraela zechciał włączyć ten Psalm, “Wielki hallel”, jak bywa również nazywany, do najważniejszych tekstów liturgicznych.

 

Przed swoją męką Jezus modlił się tymże właśnie Psalmem miłosierdzia. Zaświadcza o tym Ewangelista Mateusz, gdy pisze, że «po odśpiewaniu hymnu» (Mt 26, 30) Jezus wraz z uczniami wyszli w stronę Góry Oliwnej. Podczas, gdy Jezus odprawiał po raz pierwszy Eucharystię, jako Wieczną Pamiątkę swojej realnej obecności pomiędzy nami, umiejscawiał symbolicznie ten najwyższy akt Objawienia w świetle miłosierdzia. W tymże samym horyzoncie miłosierdzia Jezus przeżywał swoją mękę i śmierć, świadomy wielkiej tajemnicy miłości, która wypełniła się na krzyżu. Świadomość, że sam Jezus modlił się tym Psalmem, czyni go dla nas chrześcijan jeszcze ważniejszym i sprawia, że powinien stać się on naszą modlitwą uwielbienia: «Bo Jego miłosierdzie na wieki».

 

Ze wzrokiem utkwionym w Jezusie i w Jego obliczu miłosiernym możemy zagłębić się w miłość Trójcy Przenajświętszej. Misją, którą Jezus otrzymał od Ojca, było objawienie tajemnicy Bożej miłości w jej pełni. «Bóg jest miłością» (1 J 4, 8.16), ogłasza – po raz pierwszy i jedyny na kartach Pisma świętego. – Jan Ewangelista. Ta miłość jest już wtedy możliwa, widoczna i namacalna w całym życiu Jezusa. Jego osoba jest niczym innym jak tylko miłością. To miłość, która się daje za darmo. Relacje Jezusa z osobami, które Go otaczają, ukazują coś jedynego i niepowtarzalnego. Znaki, które czyni przede wszystkim w stosunku do grzeszników, do biednych, wyłączonych, chorych i cierpiących, są naznaczone miłosierdziem. Wszystko w Nim mówi o miłosierdziu. Nie ma też w Nim czegoś, co byłoby pozbawione współczucia.

 

Jezus, wobec rzeszy ludzi, którzy szli za Nim, widząc, że byli zmęczeni i strudzeni, zdezorientowani i bez przewodnika, odczuł w głębi serca silne dla nich współczucie (por. Mt 9, 36). Mocą tej właśnie miłości współczującej uzdrowił chorych, których mu przyniesiono (por. Mt 14, 14) oraz kilkoma chlebami i rybami nakarmił tłum do sytości (por. Mt 15, 37). To, co poruszało Jezusa we wszystkich okolicznościach, to nic innego jak miłosierdzie, dzięki któremu czytał w sercach swoich rozmówców, dając im odpowiedzi, które korespondowały z ich najprawdziwszymi potrzebami. W ten sam sposób, gdy Jezus spotkał wdowę z Nain, której syna niesiono do grobu, odczuł wielkie współczucie z powodu przejmującego bólu płaczącej matki i przywrócił jej syna, wskrzeszając go z martwych (por. Łk 7, 15). Po uwolnieniu opętanego w kraju Gerazeńczyków, powierza mu tę misję: «Opowiadaj im wszystko, co ci Pan uczynił i jak ulitował się nad tobą» (Mk 5, 19). Również powołanie Mateusza wpisuje się w ten horyzont miłosierdzia. Przechodząc obok komory celnej, spojrzenie Jezusa spotkało się ze wzrokiem Mateusza. Było to spojrzenie pełne miłosierdzia, które przebaczyło grzechy tego człowieka oraz, zwyciężając opory innych uczniów, wybrało jego, grzesznika i celnika, aby stał się jednym z Dwunastu. Św. Beda Czcigodny, komentując tę scenę z Ewangelii napisał, że Jezus spojrzał na Mateusza z “uczuciem miłości i wybrał go”: miserando atque eligendo. Te słowa zawsze robią na mnie wrażenie, dlatego wybrałem je na moje zawołanie biskupie.

 

W przypowieściach poświęconych miłosierdziu Jezus objawia naturę Boga jako naturę Ojca, który nigdy nie uważa się za zwyciężonego dopóki nie sprawi, że poprzez współczucie i miłosierdzie zniknie grzech i pokonane zostanie odrzucenie. Znamy te przypowieści, a szczególnie trzy z nich: przypowieść o zaginionej owcy, o zagubionej monecie i o synu marnotrawnym (por. Łk 15, 1-32). W tych przypowieściach Bóg zawsze przedstawiony jest jako pełen radości, przede wszystkim, gdy przebacza. Znajdujemy w nich istotę Ewangelii oraz naszej wiary, ponieważ miłosierdzie jest ukazane jako siła, która zwycięża wszystko, która wypełnia serce miłością i pociesza przebaczeniem.

 

W innej przypowieści natomiast otrzymujemy naukę dotyczącą naszego chrześcijańskiego stylu życia. Sprowokowany pytaniem Piotra, ile razy należałoby przebaczyć, Jezus odpowiedział: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy» (Mt 18, 22) i opowiedział przypowieść o “nielitościwym dłużniku”. Tenże właśnie dłużnik, wezwany przed oblicze króla po to, by zwrócił mu ogromny dług, błaga go na kolanach i król daruje mu należność. Zaraz po wyjściu ów dłużnik spotyka innego sługę, równego sobie, który był mu dłużny nieporównanie mniej. Sługa ten błaga go na kolanach o litość, której jednak nie otrzymuje i zostaje wtrącony do więzienia. Król, gdy tylko usłyszał o tym, co zaszło, rozgniewał się bardzo, wezwał nielitościwego dłużnika do siebie i rzekł: «Czyż więc i ty nie powinieneś był się ulitować nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?» (Mt 18, 33). Jezus kończy tę przypowieść słowami: «Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu» (Mt 18, 35).

 

Ta przypowieść zawiera głęboką naukę dla każdego z nas. Jezus stwierdza, że miłosierdzie to nie jest tylko działanie Ojca, lecz staje się kryterium potrzebnym do zrozumienia, kim są Jego prawdziwi synowie. Jesteśmy więc wezwani do życia miłosierdziem, ponieważ to nam zostało najpierw udzielone miłosierdzie. Przebaczenie zniewag staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, którego nie możemy pominąć. Jakże wydaje się nieraz trudne to przebaczenie! A jednak jest ono narzędziem złożonym w nasze ręce, abyśmy byli w stanie osiągnąć spokój serca. Porzucić żal, złość, przemoc i zemstę – to warunki konieczne do tego, by żyć szczęśliwie. Przyjmujemy zatem zachętę Apostoła: «Niech słońce nie zachodzi nad waszym gniewem» (Ef 4, 26). Słuchamy przede wszystkim słowa Chrystusa, który przedstawił miłosierdzie jako ideał życia i jako kryterium wiarygodności dla naszej wiary: «Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią» (Mt 5, 7). To jest błogosławieństwo, które powinno się stać dla nas inspiracją w tym Roku Świętym.

 

Jak można zauważyć, miłosierdzie w Piśmie Świętym jest słowem-kluczem do wskazania działania Boga wobec nas. On nie ogranicza się do potwierdzenia swojej miłości, ale czyni ją widoczną i namacalną. Miłość nie może być przecież abstrakcyjnym słowem. Z samej swej natury jest ona konkretnym życiem: to intencje, zachowania, postawy, które przyjmuje się w codzienności. Miłosierdzie Boga jest Jego odpowiedzialnością za nas. On czuje się odpowiedzialnym, to znaczy: pragnie naszego dobra i chce nas widzieć szczęśliwymi, napełnionymi radością i pokojem. Na tejże właśnie długości fali powinna zostać dostrojona i zorientowana miłość miłosierna chrześcijan. Tak, jak kocha Ojciec, tak też powinni kochać i synowie. Jak On jest miłosierny, tak też i my jesteśmy wezwani, by być miłosierni: jedni wobec drugich.

 

Główną belką, na której wspiera się życie Kościoła, jest miłosierdzie. Wszystko w działaniu duszpasterskim Kościoła powinno zostać otulone czułością, z jaką kieruje się do wiernych; nic też z jego głoszenia i z jego świadectwa ukazanego światu nie może być pozbawione miłosierdzia. Wiarygodność Kościoła weryfikuje się na drodze miłości miłosiernej i współczującej. Kościół «żyje niewyczerpanym pragnieniem ofiarowania miłosierdzia». Być może przez zbyt długi czas zapomnieliśmy wskazywać i żyć drogą miłosierdzia. Z jednej strony pokusa, która podpowiada, aby brać pod uwagę tylko i zawsze sprawiedliwość, sprawiła, że zapomnieliśmy, iż jest to tylko pierwszy krok, jakkolwiek konieczny i nieodzowny, ale Kościół potrzebuje wznieść się ponad to, aby osiągnąć cel wyższy i o wiele bardziej znaczący. Z drugiej strony ze smutkiem obserwujemy, jak doświadczenie przebaczenia w naszej kulturze staje się coraz rzadsze. W niektórych przypadkach wydaje się nawet, iż znika już samo słowo przebaczenie. Jednak bez doświadczenia przebaczenia pozostaje nam droga bezpłodna i sterylna, jakbyśmy żyli w jakimś miejscu pustynnym i odosobnionym. Nadszedł znowu czas dla Kościoła, aby przyjąć na siebie radosne głoszenie przebaczenia. To jest czas powrotu do tego, co istotne, aby wziąć na siebie słabości i trudności naszych braci. Przebaczenie to siła, która przywraca do nowego życia i dodaje odwagi, aby patrzeć w przyszłość z nadzieją.

 

Nie możemy zapomnieć o wielkim nauczaniu, które św. Jan Paweł II ofiarował w swojej drugiej encyklice Dives in misericordia, które w ówczesnej epoce przyszło tak niespodziewanie i zaskoczyło wielu tematem, jaki poruszało. W szczególności chciałbym przywołać dwa aspekty tego nauczania. Przede wszystkim święty Papież podkreślał zapomnienie tematu miłosierdzia w kulturze naszych dni: «Umysłowość współczesna, może bardziej niż człowiek przeszłości, zdaje się sprzeciwiać Bogu miłosierdzia, a także dąży do tego, ażeby samą ideę miłosierdzia odsunąć ma margines życia i odciąć od serca ludzkiego. Samo słowo i pojęcie “miłosierdzie” jakby przeszkadzało człowiekowi, który poprzez nieznany przedtem rozwój nauki i techniki bardziej niż kiedykolwiek w dziejach stał się panem i uczynił sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1, 28). Owo “panowanie nad ziemią”, rozumiane nieraz jednostronnie i powierzchownie, jakby nie pozostawiało miejsca dla miłosierdzia. […] I dlatego też wielu ludzi i wiele środowisk, kierując się żywym zmysłem wiary, zwraca się niejako spontanicznie do miłosierdzia Bożego w dzisiejszej sytuacji Kościoła i świata».

 

Co więcej, św. Jan Paweł II tak motywował pilną potrzebę głoszenia i świadczenia o miłosierdziu w świecie współczesnym: «[ono jest podyktowane] miłością człowieka i wszystkiego, co ludzkie, a co w odczuciu tak bardzo wielu współczesnych jest zagrożone wielkim niebezpieczeństwem. Ta sama tajemnica Chrystusa […] każe równocześnie głosić miłosierdzie jako miłosierną miłość Boga, objawioną w tajemnicy Chrystusa. I każe też do tego miłosierdzia odwoływać się, wzywać go na naszym trudnym i przełomowym etapie dziejów Kościoła i świata […]». To nauczanie św. Jana Pawła II jest dziś jeszcze bardziej aktualne i zasługuje na to, aby je ponownie podjąć w tym Roku Świętym. Przyjmijmy na nowo jego słowa: «Kościół żyje swoim autentycznym życiem, kiedy wyznaje i głosi miłosierdzie – najwspanialszy przymiot Stwórcy i Odkupiciela – i kiedy ludzi przybliża do Zbawicielowych zdrojów miłosierdzia, których jest depozytariuszem i szafarzem».

 

Kościół ma misję głoszenia miłosierdzia Boga, bijącego serca Ewangelii, aby w ten sposób dotknąć serce i umysł każdego człowieka. Oblubienica Chrystusa czyni swoim zachowanie Syna Bożego, który wszystkim wychodzi naprzeciw, nie pomijając nikogo. W naszym czasie, w którym Kościół jest zaangażowany w nową ewangelizację, temat miłosierdzia wymaga, by go ponownie przedstawić z nowym entuzjazmem i z odnowioną działalnością duszpasterską. Jest to kluczowe dla Kościoła oraz dla wiarygodności jego głoszenia, aby żył on i świadczył w pierwszej osobie o miłosierdziu. Język Kościoła i jego gesty powinny przekazywać miłosierdzie tak, aby wejść w głębię serca ludzi i sprowokować ich do odnalezienia drogi powrotu do Ojca.

 

Pierwszą prawdą Kościoła jest miłość Chrystusa. Tejże miłości, która zmierza aż do przebaczenia i do dania siebie samego, Kościół czyni się sługą i pośrednikiem wobec ludzi. Stąd też tam, gdzie Kościół jest obecny, musi się też zaznaczyć miłosierdzie Ojca. W naszych parafiach, w naszych wspólnotach, w stowarzyszeniach, w ruchach, gdziekolwiek są chrześcijanie, każdy powinien tam odnaleźć oazę miłosierdzia.

 

Chcemy żyć tym Rokiem Jubileuszowym w świetle słowa Pana: Miłosierni jak Ojciec. Ewangelista przypomina nauczanie Jezusa, który mówi: “Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6, 36). To program na życie, który jest trudny, ale zarazem bogaty w radość i w pokój. Nakaz Jezusa jest zwrócony do tych, którzy słuchają Jego głosu (por. Łk 6, 27). Aby być zdolnymi do miłosierdzia, powinniśmy najpierw nastawić się na słuchanie słowa Bożego. To oznacza odzyskanie na nowo wartości ciszy, aby móc medytować słowo, które jest do nas zwrócone. W ten sposób możliwa jest kontemplacja miłosierdzia Boga i przyjęcie go jako własnego stylu życia.

 

Pielgrzymka jest znakiem szczególnym w Roku Świętym, ponieważ jest ikoną drogi, którą każda osoba przemierza w czasie swojej egzystencji. Życie jest pielgrzymką, a istota ludzka to viator, pielgrzym, który przemierza drogę aż do osiągnięcia pożądanego celu. Również po to, aby dotrzeć do Drzwi Świętych w Rzymie i w każdym innym miejscu, będziemy musieli pójść na pielgrzymkę, każdy na miarę własnych sił. Stanie się ona znakiem, że również miłosierdzie jest celem, który mamy osiągnąć, a który wymaga zaangażowania i poświęcenia. Pielgrzymka zatem niech stanie się bodźcem do nawrócenia: przekraczając Drzwi Święte pozwolimy się objąć miłosierdziu Bożemu i zaangażujemy się, byśmy byli miłosierni dla innych, tak jak Ojciec jest miłosierny dla nas.

 

Pan Jezus wskazuje nam na etapy pielgrzymki, dzięki którym możemy osiągnąć ten cel: «Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie» (Łk 6, 37-38). Mówi przede wszystkim, aby nie sądzić i by nie potępiać. Jeśli nie chce się zostać osądzonym przez Boga, nie powinno się stawać sędzią swego brata. Ludzie bowiem z ich osądem zatrzymują się zwykle na tym, co zewnętrzne, podczas gdy Bóg patrzy na to, co w środku. Jakież zło czynią słowa, które są spowodowane uczuciami zazdrości i zawiści! Mówić źle o bracie, gdy jest nieobecny, jest równoznaczne przedstawieniu go w złym świetle, szkodzeniu jego reputacji i pozostawieniu go na łaskę i niełaskę plotek. Nie sądzić i nie potępiać znaczy również, pozytywnie rzecz ujmując, umieć dostrzec dobro, które jest w każdej osobie i nie pozwolić na to, aby cierpiała ona z powodu naszego częściowego osądzenia i naszej zarozumiałej znajomości wszystkiego. Ale to nie jest jeszcze wystarczające do wyrażenia miłosierdzia. Jezus wzywa również do przebaczenia i do dawania. Mamy być narzędziami miłosierdzia, ponieważ pierwsi otrzymaliśmy je od Boga. Mamy być szczodrzy dla wszystkich, wiedząc, że również Bóg wielkodusznie udziela nam swojej dobroci.

 

Miłosierni jak Ojciec jest zatem “mottem” Roku Świętego. W miłosierdziu mamy dowód tego, jak Bóg kocha. On daje wszystko z siebie samego, zawsze, za darmo i nie prosząc o nic w zamian. Przychodzi nam z pomocą, kiedy go wzywamy. Piękne jest, że codzienna modlitwa Kościoła zaczyna się od słów: «Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu» (por. Ps 70[69], 2). Pomoc, której wzywamy, jest już pierwszym krokiem miłosierdzia Bożego, uczynionym w naszą stronę. On przychodzi, aby wybawić nas od słabości, w których żyjemy. Jego pomoc sprawia, że potrafimy dostrzec Jego obecność i odczuć Jego bliskość. Dzień za dniem, dotknięci przez Jego współczucie, możemy również i my być współczujący dla wszystkich.

 

W tym Roku Świętym będziemy mogli doświadczyć otwarcia serc na tych wszystkich, którzy żyją na najbardziej beznadziejnych peryferiach egzystencjalnych, które tak często świat stwarza w sposób dramatyczny. Ileż sytuacji niepewności i cierpienia jest obecnych w dzisiejszym świecie! Ileż ran na ciele wielu, którzy nie mają już więcej głosu, ponieważ ich krzyk osłabł i zgasł z powodu obojętności bogatych narodów. W tym Jubileuszu Kościół zostanie jeszcze bardziej wezwany do leczenia tych ran, do opatrywania ich oliwą pocieszenia, do przewiązywania miłosierdziem oraz do leczenia ich solidarnością i należną uwagą. Nie wpadajmy w obojętność, która upokarza, w przyzwyczajenie, które usypia ducha i nie pozwala odkryć nowości, w cynizm, który niszczy. Otwórzmy nasze oczy, aby dostrzec biedę świata, rany tak wielu braci i sióstr pozbawionych godności. Poczujmy się sprowokowani, słysząc ich wołanie o pomoc. Nasze ręce niech ścisną ich ręce, przyciągnijmy ich do siebie, aby poczuli ciepło naszej obecności, przyjaźni i braterstwa. Niech ich krzyk stanie się naszym, tak byśmy razem złamali barierę obojętności, która często króluje w sposób władczy, aby ukryć hipokryzje i egoizm.

 

Jest moim gorącym życzeniem, aby chrześcijanie przemyśleli podczas Jubileuszu uczynki miłosierdzia względem ciała i względem ducha. Będzie to sposobem na obudzenie naszego sumienia, często uśpionego w obliczu dramatu ubóstwa, a także umożliwi nam coraz głębsze wejście w serce Ewangelii, gdzie ubodzy są uprzywilejowani dla Bożego miłosierdzia. Przepowiadanie Jezusa przedstawia te uczynki miłosierdzia, abyśmy mogli poznać, czy żyjemy jak Jego uczniowie, czy też nie. Odkryjmy na nowo uczynki miłosierdzia względem ciała: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, przybyszów w dom przyjąć, więźniów pocieszać, chorych nawiedzać, umarłych pogrzebać. I nie zapominamy o uczynkach miłosierdzia względem ducha: wątpiącym dobrze radzić, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych.

 

Nie możemy uciec od słów Pana, gdyż to na ich podstawie będziemy osądzeni: czy daliśmy jeść temu, kto jest głodny, czy daliśmy pić temu, kto jest spragniony, czy przyjęliśmy przybysza i ubrali nagiego, czy mieliśmy czas, aby być z chorym i z więźniem (por. Mt 25, 31-45). Podobnie również zostaniemy zapytani, czy pomogliśmy wyjść z wątpliwości, które sprawiają, że człowiek zaczyna się bać, i które stają się źródłem samotności; czy byliśmy zdolni do przezwyciężenia ignorancji, w której żyją miliony osób, a przede wszystkim dzieci pozbawione koniecznej pomocy, aby wyjść z biedy; czy byliśmy blisko tego, kto jest samotny i uciśniony; czy przebaczyliśmy temu, kto nas obraził i odrzuciliśmy każdą formę urazów i nienawiści, które prowadzą do przemocy; czy byliśmy cierpliwi na wzór Boga, który jest tak bardzo cierpliwy wobec nas; i wreszcie czy powierzaliśmy Panu na modlitwie naszych braci i siostry. W każdym z tych “najmniejszych” jest obecny sam Chrystus. Jego ciało staje się znów widoczne jako umęczone, poranione, ubiczowane, niedożywione, w ucieczce…, abyśmy mogli je rozpoznać, dotknąć i pomóc z troską. Nie zapominajmy o słowach św. Jana od Krzyża: «Pod wieczór życia będą cię sądzić z miłości».

 

W Ewangelii według św. Łukasza znajdujemy jeszcze inny, ważny aspekt przeżywania z wiarą Jubileuszu. Ewangelista opowiada, że Jezus w szabat powrócił do Nazaretu i, jak miał w zwyczaju, udał się do synagogi. Tam też został poproszony o odczytanie fragmentu Pisma i o skomentowanie go. Wybrany fragment pochodził z Księgi proroka Izajasza, gdzie jest napisane: «Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej» (Iz 61, 1-2). “Rok łaski” – rok miłosierdzia: to właśnie jest nam ogłoszone przez Pana i tym pragniemy żyć. Ten Rok Święty niesie ze sobą bogactwo misji Jezusa, które odbija się echem w słowach Proroka: zanieść słowo i gest pocieszenia biednym, ogłosić wolność tym, którzy są więźniami nowych form niewolnictwa nowoczesnego społeczeństwa, przywrócić godność tym, którzy zostali jej pozbawieni. Przepowiadanie Jezusa staje się na nowo widoczne w odpowiedziach wiary, które chrześcijanie powinni dawać przez osobiste świadectwo. Niech towarzyszą nam słowa Apostoła: «kto pełni uczynki miłosierdzia, niech to czyni ochoczo» (Rz 12, 8).

 

Niech czas Wielkiego Postu w Roku Jubileuszowym zostanie przeżyty jeszcze bardziej intensywnie, jako istotny moment w celebrowaniu i doświadczaniu miłosierdzia Boga. Ileż stron Pisma Świętego można przemedytować podczas tych tygodni Wielkiego Postu, aby odkryć na nowo miłosierne oblicze Ojca! Używając słów proroka Micheasza możemy również i my powtórzyć: «Któryż Bóg podobny Tobie, co oddalasz nieprawość, odpuszczasz występek reszcie dziedzictwa Twego? Nie żywi On gniewu na zawsze, bo upodobał sobie miłosierdzie. Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy» (7, 18-19).

 

W tym czasie modlitwy, postu i uczynków miłości, strony Księgi proroka Izajasza będą mogły zostać przemedytowane w sposób jeszcze bardziej konkretny: «Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą. Wtedy zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On [rzeknie]: “Oto jestem!” Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem. Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości, tak że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie» (58, 6-11).

 

Inicjatywa “24 godziny dla Pana”, którą będziemy przeżywać w piątek oraz w sobotę przed IV Niedzielą Wielkiego Postu, powinna zostać rozpropagowana w diecezjach. Wiele osób powraca do Sakramentu Pojednania, a wśród nich wiele osób młodych, którzy w podobnym doświadczeniu odnajdują często drogę powrotu do Pana, aby żyć chwilą intensywnej modlitwy oraz nadać sens własnemu życiu. Z przekonaniem na nowo kładziemy w centrum Sakrament Pojednania, ponieważ pozwala dotknąć nam wielkość miłosierdzia. Będzie to dla każdego penitenta źródłem prawdziwego pokoju wewnętrznego.

 

Nie zmęczy mnie nigdy powtarzanie, żeby spowiednicy stali się prawdziwym znakiem miłosierdzia Ojca. Bycie spowiednikiem to nie improwizacja. Spowiednikami stajemy się przede wszystkim wtedy, gdy wpierw sami jako penitenci szukamy przebaczenia. Nigdy nie zapominajmy, że być spowiednikiem znaczy mieć udział w samej misji Jezusa i być konkretnym znakiem ciągłości Boskiej miłości, która przebacza i zbawia. Każdy z nas otrzymał dar Ducha Świętego dla przebaczenia grzechów i za to jesteśmy odpowiedzialni. Nikt z nas nie jest panem sakramentu, ale wiernym sługą przebaczenia Boga. Każdy spowiednik powinien przyjmować wiernych jak ojciec z przypowieści o marnotrawnym synu: to ojciec, który wybiega na spotkanie syna, pomimo, że ten ostatni roztrwonił jego majątek. Spowiednicy są wezwani, aby objąć skruszonego syna, który wraca do domu i by wyrazić radość z tego, że się odnalazł. Niech nie zmęczy spowiedników również to, że będą musieli wyjść do drugiego syna, który pozostał na zewnątrz i jest niezdolny do radości, aby wytłumaczyć mu, że jego ostry osąd jest niesprawiedliwy i nie ma sensu w obliczu miłosierdzia Ojca, które nie zna granic. Niech nie zadają aroganckich pytań, lecz jak ojciec z przypowieści niech przerwą wywód przygotowany przez syna marnotrawnego, ażeby potrafili uchwycić w sercu każdego penitenta wezwanie do pomocy i prośbę o przebaczenie. Spowiednicy są wezwani do tego, aby byli zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji i pomimo wszystko, znakiem prymatu miłosierdzia.

 

Podczas Wielkiego Postu w tym Roku Świętym zamierzam wysłać Misjonarzy Miłosierdzia. Będą znakiem matczynej troski Kościoła o Lud Boży, aby wszedł on w głębokości bogactwa tej tajemnicy tak fundamentalnej dla naszej wiary. Będą to kapłani, którym udzielę władzy przebaczenia grzechów zarezerwowanych dla Stolicy Apostolskiej, aby podkreślić wielkość ich posłania. Będą przede wszystkim żywym znakiem tego, jak Ojciec przygarnia tych, którzy szukają jego przebaczenia. Będą Misjonarzami Miłosierdzia, ponieważ będą kształtować ze wszystkimi spotkanie pełne człowieczeństwa, źródło uwolnienia, bogate w odpowiedzialność za przezwyciężenie trudności i podjęcie nowego życia otrzymanego w Chrzcie świętym. W ich misji pozwolą się oni poprowadzić słowom Apostoła: «Bóg poddał wszystkich nieposłuszeństwu, aby wszystkim okazać swe miłosierdzie» (Rz 11, 32). Wszyscy bowiem, nie wyłączając nikogo, wezwani są do przyjęcia tego apelu miłosierdzia. Niech misjonarze żyją tym wezwaniem wiedząc, że mogą utkwić swój wzrok w Jezusie: «miłosiernym i wiernym arcykapłanie» (por. Hbr 2, 17).

 

Proszę współbraci Biskupów o zaproszenie i o przyjęcie tych misjonarzy, aby byli przede wszystkim przekonującymi kaznodziejami miłosierdzia. Niech zostaną zorganizowane w diecezjach “misje ludowe”, tak aby misjonarze ci stali się zwiastunami radości i przebaczenia. Uprasza się ich, aby sprawowali Sakrament Pojednania dla ludu, by czas łaski ofiarowany w tym Roku Jubileuszowym pozwolił wielu synom, którzy są daleko, odnaleźć drogę do ojcowskiego domu. Niech Pasterze, przede wszystkim w tym intensywnym czasie Wielkiego Postu, z troską zachęcają wiernych do powrotu “do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę” (Hbr 4, 16).

 

Słowo przebaczenia niech dotrze do wszystkich, a wezwanie do doświadczenia miłosierdzia niech nie pozostawi nikogo obojętnym. Moje zaproszenie do nawrócenia kieruję z jeszcze większą intensywnością do tych osób, które znajdują się daleko od łaski Boga ze względu na sposób, w jaki żyją. Myślę w sposób szczególny o tych mężczyznach i kobietach, którzy należą do grup przestępczych, jakiekolwiek by one były. Dla waszego dobra proszę was o zmianę życia. Proszę was w imię Syna Bożego, który, chociaż walczył z grzechem, nigdy nie odrzucił grzesznika. Nie wpadajcie w straszliwą pułapkę myślenia, że życie zależy od pieniędzy, i że wobec nich wszystko inne staje się pozbawione wartości i godności. To jest tylko iluzja. Nie zabierzemy pieniędzy z nami po śmierci. Pieniądze nie dają nam prawdziwej radości. Przemoc, użyta do zdobycia pieniędzy ociekających krwią, nie czyni człowieka ani mocnym, ani nieśmiertelnym. Dla wszystkich, wcześniej lub później, przyjdzie sąd Boży, od którego nikt nie będzie mógł uciec.

 

To samo wezwanie niech dotrze do osób wspierających bądź współuczestniczących w korupcji. Ta zgniła rana społeczeństwa jest ciężkim grzechem, który woła do nieba, ponieważ uderza w same podstawy życia osobistego i społecznego. Korupcja nie pozwala patrzeć w przyszłość z nadzieją, ponieważ w swojej bezwzględności i chciwości niszczy projekty słabych i miażdży najbiedniejszych. Korupcja to zło, które zakorzenia się w codziennych gestach po to, aby rozrosnąć się potem w publiczne skandale. Korupcja jest uporczywym trwaniem w grzechu, który chce zastąpić Boga iluzją pieniądza jako formy władzy. Jest to dzieło ciemności wspierane przez podejrzliwość i przez intrygi. Corruptio optimi pessima [gdy najlepsze się deprawuje, staje się najgorszym], mówił słusznie św. Grzegorz Wielki, aby wskazać, że nikt nie może czuć się odpornym na tę pokusę. Aby odsunąć ją z życia osobistego i społecznego, konieczna jest rozwaga, czujność, lojalność, przejrzystość, połączone z odwagą ujawnienia. Jeśli nie walczy się otwarcie z korupcja, wcześniej lub później staje się jej wspólnikiem i niszczy się własną egzystencję.

 

To jest właśnie czas sposobny na zmianę życia! To jest czas, aby pozwolić dotknąć swe serce. W obliczu popełnionego zła, nawet w przypadku ciężkich przestępstw, nadchodzi moment wysłuchania płaczu osób niewinnych, ograbionych z majątku, z godności, z uczuć, z samego życia. Pozostawanie na drodze zła jest tylko źródłem iluzji i smutku. Prawdziwe życie jest zgoła inne. Bóg nie męczy się, trzymając rękę wyciągniętą. On jest zawsze gotowy do wysłuchania i również ja jestem gotowy, tak jak i moi bracia Biskupi i Kapłani. Wystarczy tylko przyjąć zaproszenie do nawrócenia i poddać się sprawiedliwości, podczas gdy Kościół ofiaruje miłosierdzie.

 

Nie będzie bezużyteczne w tym kontekście opisanie relacji pomiędzy sprawiedliwością a miłosierdziem. Nie są to dwa aspekty sobie przeciwne, ale dwa wymiary tej samej rzeczywistości, która rozwija się stopniowo, aż do osiągnięcia swego szczytu w pełni miłości. Sprawiedliwość jest podstawową koncepcją dla społeczeństwa obywatelskiego, gdyż normalnie odnosi się do porządku prawnego, poprzez który stosuje się prawo. Przez sprawiedliwość rozumie się również to, że każdemu należy oddać to, co mu się należy. Biblia wiele razy odnosi się do sprawiedliwości Bożej i do Boga jako Sędziego. W rozumieniu biblijnym sprawiedliwość jest integralnym zachowywaniem Prawa i postawą każdego dobrego Izraelity zgodną z przykazaniami danymi przez Boga. Ta wizja jednak doprowadziła, i to wiele razy, do legalizmu, zasłaniając pierwotny sens i zaciemniając głęboką wartość, jaką posiada sprawiedliwość. Aby przezwyciężyć tę perspektywę legalistyczną należałoby pamiętać, że w Piśmie Świętym sprawiedliwość jest faktycznie rozumiana jako pełne zaufania zdanie się na wolę Boga.

 

Ze swej strony Jezus mówi częściej o ważności wiary, niż o zachowaniu Prawa. W ten właśnie sposób powinniśmy rozumieć Jego słowa, kiedy, znajdując się przy stole z Mateuszem i innymi celnikami oraz grzesznikami, mówi do faryzeuszów, którzy toczyli z Nim spór: «Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników» (Mt 9, 13). W obliczu wizji sprawiedliwości, która jest niczym więcej, jak tylko zwykłym zachowywaniem Prawa, które dzieli osoby na sprawiedliwych i grzeszników, Jezus chce pokazać wielki dar miłosierdzia, które szuka grzeszników, aby zaoferować im przebaczenie i zbawienie. Stąd też staje się zrozumiałe, dlaczego z powodu tej swojej wizji uwalniającej i będącej źródłem odnowienia, Jezus został odrzucony przez faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Oni bowiem, aby być wiernymi Prawu, kładli ciężary na ramiona ludzi, niwecząc równocześnie miłosierdzie Ojca. Wezwanie do zachowywania Prawa nie może utrudnić zwrócenia uwagi na rzeczy niezbędne, które dotyczą godności osób.

 

Wezwanie Jezusa odnosi się do tekstu proroka Ozeasza – «Miłości pragnę, nie krwawej ofiary» (6, 6) – i jest bardzo znaczące w tym kontekście. Jezus potwierdza, że od tej pory regułą życia Jego uczniów będzie prymat miłosierdzia, jak o tym sam zaświadcza, dzieląc swój posiłek z grzesznikami. Miłosierdzie raz jeszcze jest objawione jako podstawowy wymiar misji Jezusa. Jest ono prawdziwym wyzwaniem wobec Jego rozmówców, którzy zatrzymują się tylko na aspekcie formalnym Prawa. Jezus natomiast wykracza poza Prawo; Jego dzielenie się z tymi, których Prawo uważało za grzeszników, pozwala zrozumieć, dokąd dochodzi Jego miłosierdzie.

 

Również Apostoł Paweł przebył podobną drogę. Zanim spotkał Chrystusa na drodze do Damaszku, jego życie było poświęcone w sposób całkowity osiągnięciu sprawiedliwości z Prawa (por. Flm 3, 6). Nawrócenie dokonane przez Chrystusa doprowadziło Pawła do wywrócenia jego wizji aż do takiego punktu, że w Liście do Galatów napisał: «my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków» (2, 16). Jego zrozumienie sprawiedliwości zmieniło się radykalnie. Paweł kładzie teraz na pierwszym miejscu wiarę, a nie Prawo. To nie zachowywanie prawa zbawia, ale wiara w Jezusa Chrystusa, który wraz ze swoja Męką i Zmartwychwstaniem niesie zbawienie razem z miłosierdziem, które usprawiedliwia. Sprawiedliwość Boga staje się teraz uwolnieniem dla tych, którzy są uciśnieni przez niewolę grzechu i wszystkich jego konsekwencji. Sprawiedliwością Bożą jest Jego przebaczenie (por. Ps 51[50], 11-16).

 

Miłosierdzie nie jest przeciwne sprawiedliwości, lecz wyraża zachowanie Boga w stosunku do grzesznika, któremu to ofiaruje kolejną możliwość okazania żalu, nawrócenia i uwierzenia. Doświadczenie proroka Ozeasza pomaga nam zrozumieć przekroczenie sprawiedliwości w kierunku miłosierdzia. Epoka, w której żył ten prorok, jest jedną z bardziej dramatycznych w historii ludu wybranego. Królestwo jest bliskie zniszczenia; lud jest niewierny przymierzu, oddalił się od Boga i stracił wiarę ojców. Według ludzkiej logiki słuszne jest, by Bóg myślał o odrzuceniu niewiernego ludu: nie zachował on zawartego przymierza, a zatem zasługuje na należną karę, czyli na wygnanie. Potwierdzają to słowa proroka: «Powrócą do Egiptu i Aszszur będzie ich królem, bo się nie chcieli nawrócić» (Oz 11, 5). A jednak po tej reakcji, która odwołuje się do sprawiedliwości, prorok zmienia radykalnie swój język i objawia prawdziwe oblicze Boga: «Jakże cię mogę porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu? Jakże cię mogę równać z Admą i uczynić podobnym do Seboim? Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności. Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu i Efraima już więcej nie zniszczę, albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem; pośrodku ciebie jestem Ja – Święty, i nie przychodzę, żeby zatracać» (Oz 11, 8-9). Św. Augustyn, jak gdyby komentując słowa proroka, mówi: «Łatwiej jest Bogu powstrzymać gniew, aniżeli miłosierdzie». Tak właśnie jest. Gniew Boga trwa tylko chwilę, podczas gdy Jego miłosierdzie trwa na wieki.

 

Jeśli Bóg zatrzymałby się na sprawiedliwości, przestałby być Bogiem i stałby się jak wszyscy ludzie, którzy przywołują szacunek dla prawa. Sprawiedliwość sama z siebie nie wystarczy, a doświadczenie uczy, że odwoływanie się tylko do niej niesie ze sobą ryzyko jej zniszczenia.

 

Z tego też powodu Bóg przekracza sprawiedliwość miłosierdziem i przebaczeniem. To nie oznacza umniejszenia sprawiedliwości bądź uczynienia jej zbędną, wręcz przeciwnie. Ten, kto błądzi, będzie musiał ponieść karę. Tyle że to nie jest koniec, ale początek nawrócenia, ponieważ doświadcza się czułości przebaczenia. Bóg nie odrzuca sprawiedliwości. On ją włącza i przekracza w jeszcze większym wydarzeniu, w którym doświadcza się miłości, która jest fundamentem prawdziwej sprawiedliwości. Musimy poświęcić wiele uwagi temu, co pisze Paweł, aby nie wpaść w ten sam błąd, który Apostoł wypominał ówczesnym Żydom: «Albowiem nie chcąc uznać, że usprawiedliwienie pochodzi od Boga, i uporczywie trzymając się własnej drogi usprawiedliwienia, nie poddali się usprawiedliwieniu pochodzącemu od Boga. A przecież kresem Prawa jest Chrystus, dla usprawiedliwienia każdego, kto wierzy» (Rz 10, 3-4). Ta Boża sprawiedliwość jest miłosierdziem udzielonym wszystkim jako łaska na mocy śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. Krzyż Chrystusa zatem jest sprawiedliwością Boga nad nami wszystkimi i nad światem, ponieważ ofiaruje nam pewność miłości i nowego życia.

 

Jubileusz niesie ze sobą również nawiązanie do odpustu. W Roku Świętym Miłosierdzia odpust zyskuje szczególne znaczenia. Przebaczenie Boga dla naszych grzechów nie zna granic. W śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa Bóg czyni widoczną swoją miłość, która prowadzi aż do zniszczenia grzechu ludzkiego. Pojednanie się z Bogiem staje się możliwe dzięki Misterium Paschalnemu oraz poprzez pośrednictwo Kościoła. Bóg jest zatem zawsze gotowy do przebaczenia i nie męczy się nigdy, ofiarując je w sposób zawsze nowy i nieoczekiwany. My wszyscy natomiast doświadczamy grzechu. Wiemy, że jesteśmy wezwani do doskonałości (por. Mt 5, 48), lecz jednocześnie odczuwamy silny ciężar grzechu. Podczas, gdy odczuwamy moc łaski, która nas przemienia, doświadczamy również siły grzechu, która ma na nas wpływ. Pomimo przebaczenia, w naszym życiu niesiemy sprzeczności, które są konsekwencją naszych grzechów.

 

W Sakramencie Pojednania Bóg przebacza grzechy, które zostają naprawdę zgładzone, lecz jednak negatywny ślad, który grzechy zostawiły w naszym postępowaniu i w naszych myślach pozostaje. Miłosierdzie Boże jest jednakowoż silniejsze również niż ten ślad. Staje się ono odpustem Ojca, który poprzez Kościół – Oblubienicę Chrystusa – dosięga grzesznika, któremu udzielił już przebaczenia i uwalnia go od każdej pozostałości skutków grzechu, umożliwiając mu raczej działanie z miłością oraz wzrastanie w miłości, niż ponowny upadek w grzech.

 

Kościół żyje komunią Świętych. W Eucharystii komunia ta, która jest darem Boga, aktualizuje się jako jedność duchowa, która łączy nas wierzących ze Świętymi i Błogosławionymi, których liczba jest niepoliczona (por. Ap 7, 4). Ich świętość przychodzi z pomocą naszej słabości i w ten sposób Matka-Kościół jest zdolna, wraz ze swoją modlitwą i ze swoim życiem, wyjść naprzeciw słabości jednych w świętości innych. Żyć zatem odpustem Roku Świętego oznacza przybliżać się do miłosierdzia Ojca, mając pewność, że Jego przebaczenie rozciąga się na całe życie wierzącego człowieka. Odpust jest doświadczeniem świętości Kościoła, który ma udział we wszystkich dobrodziejstwach płynących z Odkupienia Chrystusa, aby przebaczenie rozciągnęło się aż do ostatecznych skutków, do których dociera miłość Boga. Żyjmy intensywnie Jubileuszem, prosząc Ojca o przebaczenie grzechów i o udzielenie swojego miłosiernego odpustu.

 

Miłosierdzie posiada wartość, która przekracza granice Kościoła. Pozwala nam ono wejść w relacje z Judaizmem i z Islamem, które to religie uważają miłosierdzie jako jeden z najistotniejszych atrybutów Boga. Izrael jako pierwszy otrzymał to objawienie, które trwa w historii jako początek niezmierzonego bogactwa, które ma do zaoferowania ludzkości. Jak to już zauważyliśmy, strony Starego Testamentu przesycone są miłosierdziem, ponieważ opowiadają dzieła, których Pan dokonał dla swojego ludu w najtrudniejszych momentach jego historii. Islam ze swej strony, pośród imion przypisanych Stworzycielowi, przywołuje szczególnie dwa słowa: Miłosierny i Litościwy. To wezwanie jest często na ustach wiernych muzułmanów, którzy czują bliskość i wsparcie miłosierdzia w ich codziennych słabościach. Również oni wierzą, że nikt nie może ograniczyć miłosierdzia Bożego, ponieważ jego bramy pozostają zawsze otwarte.

 

Oby ten Rok Jubileuszowy, przeżyty w miłosierdziu, umożliwił spotkanie z tymi religiami oraz z innymi szlachetnymi tradycjami religijnymi; niech sprawi, że staniemy się bardziej otwarci na dialog, aby poznać się lepiej i wzajemnie zrozumieć; niech wyeliminuje każdą formę zamknięcia i pogardy, i niech odrzuci każdy rodzaj przemocy i dyskryminacji.

Myśl moja biegnie teraz do Matki Miłosierdzia. Słodycz Jej spojrzenia niech nam towarzyszy w tym Roku Świętym, abyśmy wszyscy potrafili odkryć radość z czułości Boga. Nikt tak jak Maryja nie poznał głębokości tajemnicy Boga, który stał się człowiekiem. Wszystko w Jej życiu zostało ukształtowane przez obecność miłosierdzia, które stało się ciałem. Matka Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego weszła do sanktuarium miłosierdzia Bożego, ponieważ wewnętrznie uczestniczyła w tajemnicy Jego miłości.

 

Wybrana na Matkę Bożego Syna, Maryja była od zawsze przygotowana przez miłość Ojca na to, by stać się Arka Przymierza między Bogiem i ludźmi. Zachowała w swoim sercu Boże miłosierdzie w doskonałej syntonii ze swoim Synem Jezusem. Jej pieśń pochwalna, odśpiewana na progu domu św. Elżbiety, została zadedykowana miłosierdziu, które się rozciąga «z pokolenia na pokolenie» (Łk 1, 50). Również i my zostaliśmy ujęci w tych proroczych słowach Dziewicy Maryi. Niech to będzie dla nas pocieszeniem i wsparciem, podczas gdy przekraczać będziemy Drzwi Święte, aby doświadczyć owoców miłosierdzia Bożego.

 

Pod krzyżem Maryja wraz z Janem, uczniem miłości, stała się świadkiem słów przebaczenia, które wyszły z ust Jezusa. Najwyższy akt przebaczenia dla tego, kto Go ukrzyżował, ukazuje nam jak daleko może sięgać Boże miłosierdzie. Maryja potwierdza, że miłosierdzie Syna Bożego nie zna granic i dociera do wszystkich, nie wykluczając nikogo. Zwracamy się do Niej słowami starożytnej, a zarazem zawsze nowej modlitwy, zaczynającej się od słów Salve Regina [Witaj, Królowo] prosząc, aby nigdy nie przestała zwracać ku nam swoich miłosiernych oczu i uczyniła nas godnymi kontemplacji oblicza miłosierdzia swojego Syna Jezusa.

 

Nasza modlitwa rozciąga się również na wielu Świętych i Błogosławionych, którzy uczynili z miłosierdzia swoją misję życia.

 

W sposób szczególny myśl kieruje się ku wielkiej apostołce miłosierdzia, świętej Faustynie Kowalskiej. Ta, która została wezwana do wejścia w głębokości Bożego miłosierdzia, niech wstawia się za nami i uzyska dla nas łaskę życia i chodzenia zawsze w świetle Bożego przebaczenia oraz w niezachwianej ufności w Jego miłość.

Rok Święty Nadzwyczajny jest zatem po to, aby w codzienności żyć miłosierdziem, które od zawsze Ojciec rozciąga nad nami. W tym Jubileuszu dajmy się Bogu zaskoczyć. On nigdy nie przestaje otwierać drzwi swojego serca, by powtarzać, że nas kocha i że chce dzielić z nami swoje życie. Kościół bardzo silnie odczuwa pilną potrzebę głoszenia miłosierdzia Boga. Życie Kościoła jest autentyczne i wiarygodne, gdy czyni z miłosierdzia swoje pełne przekonania przesłanie. Kościół wie, że jego pierwszym zadaniem, przede wszystkim w takim momencie, jak obecnie, pełnym wielkich nadziei i silnych przeciwieństw, jest wprowadzenie wszystkich w wielką tajemnicę miłosierdzia Boga, kontemplując oblicze Chrystusa. Kościół jako pierwszy jest wezwany do tego, aby stał się wiernym świadkiem miłosierdzia, wyznając je i żyjąc nim jako centrum objawienia Jezusa Chrystusa. Z serca Przenajświętszej Trójcy, z nieprzeniknionych głębokości tajemnicy Boga, wytryska i nieprzerwanie płynie wielka rzeka miłosierdzia. To źródło nigdy się nie może wyczerpać, bez względu na to, jak wielu do niego przyjdzie. Za każdym razem, gdy ktoś będzie go potrzebował, będzie mógł do niego przystąpić, ponieważ miłosierdzie Boga nie ma końca. Jak są nieprzeniknione głębokości tajemnicy, którą w sobie zawiera, tak też jest niewyczerpane bogactwo, które od niej pochodzi.

 

W tym Roku Jubileuszowym niech Kościół stanie się echem Słowa Boga, które brzmi mocno i przekonująco jako słowo i jako gest przebaczenia, wsparcia, pomocy, miłości. Niech się nie zmęczy nigdy ofiarowaniem miłosierdzia i niech będzie zawsze cierpliwy w umacnianiu i przebaczaniu. Kościół niech się stanie głosem każdego mężczyzny i każdej kobiety, niech powtarza z ufnością i bez ustanku: «Wspomnij na miłosierdzie Twe, Panie, na łaski Twoje, co trwają od wieków» (Ps 25[24], 6).

 

W Rzymie, u Świętego Piotra,

dnia 11 kwietnia, w wigilię II Niedzieli Wielkanocnej,

Święta Bożego Miłosierdzia Roku Pańskiego 2015,

w trzecim roku mego Pontyfikatu.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/adhortacje-franciszek/art,4,franciszek-nadzwyczajny-jubileusz-milosierdzia-rozpocznie-sie-8-grudnia-b-r-.html

*******

www.mateusz.pl/mt/ewa-rozkrut

EWA ROZKRUT

Co zrobić, by mieć siłę do bycia sobą?

 

 

Dzień był naprawdę ciepły i słoneczny. Siedziałam w czerwonej sukience popijając gorącą herbatę z miodem i cytryną. Cieszyłam się czasem, który miałam wyłącznie dla siebie. Wokół dominował kolor lawendowy. Obrusy, kwiaty, koce a przed wejściem na płocie wisiał rower w takim samym kolorze. Czekałam na panie, które niebawem miały przyjechać na rowerach. Nagle wyłoniły się zza zakrętu. Wyglądały naprawdę pięknie. Z daleka było widać ich czerwone usta i ukwiecone rowery. Uśmiechały się, promieniowały dobrą energią i szczęściem. Część z nich weszła do sali, inne zostały na zewnątrz i grzały się przy ognisku. Dużo się działo. Zamawiały jedzenie, nalewały sobie herbatę i dodawały miodu. W międzyczasie jeszcze losowały nagrody. Podczas tego spotkania miałam poprowadzić dla nich warsztaty. Ale zanim się to stało usłyszałam.

– Tak bardzo chciałabym nie być przezroczystą.

– Co masz na myśli? – zapytałam.

– Chcę być zauważaną, żeby bliscy pytali mnie jak się czuję? Chcę mieć odwagę pomyśleć o własnych planach, bo o marzeniach już dawno zapomniałam. Chociaż właściwie to marzę o jednym, bym umiała odmówić, gdy inni chcą mnie wykorzystywać. Chcę, mieć siłę, by wypowiadać swoje zdanie. Po prostu chcę, by liczono się ze mną. Nawet nie wiem kiedy tak się stało, że tylko się tłumaczę, zgadzam się na wszystko i schodzę innym z drogi? Boję się szukać miłości i przyjaźni. Czuję się samotna wśród bliskich. – Mówiła coraz ciszej, wzięła łyk herbaty, uśmiechnęła się, choć raczej smutno. I spojrzała na mnie.

Chyba była jedyną zasmuconą wśród rozmawiających kobiet. Zwykłe doradzanie powinno się schować do kieszeni. No cóż, porady w takiej sytuacji są po prostu wkurzające. Bardziej potrzeba zrozumienia, wsparcia i przytulenia. Refleksji, ale też wiary, że się uda. Uśmiechnęłam się i zaprosiłam na spotkanie. Obie stwierdziłyśmy, że obecna chwila nie wystarczy, by coś zmienić. Chociaż z drugiej strony, właśnie wystarczyła, bo decyzja o podjęciu działań w tym kierunku jest chyba najważniejsza. Umówiłyśmy się na spotkanie, by spokojnie porozmawiać. A później zostałyśmy wciągnięte w wir lawendowej atmosfery.

Tego typu kłopoty ma wiele osób. Bez reszty oddają się pracy, różnym obowiązkom w przekonaniu, że właśnie tak należy robić. Bez reszty też tracą energię i radość życia. Nie wiadomo kiedy nawet niewielki problem urasta do niewyobrażalnych rozmiarów. Można sobie pomóc, ale wymaga to wprowadzenia kilku zmian.

Koniecznie, ale to koniecznie trzeba zadać sobie pytanie i oczywiście odpowiedzieć na nie. Co w sobie lubię? Zazwyczaj jest kłopot z odpowiedzią, ponieważ w naszej mentalności bardziej wypada mówić o sobie skromnie, czyli niepochlebnie. Natomiast myślenie i kreowanie własnego pozytywnego wizerunku może kojarzyć się z pychą i zarozumialstwem. Wydaje mi się, że to jest raczej słaba interpretacja grzechów, niż skromność. Jezus przecież w przykazaniu miłości zalecił kochać bliźniego jak siebie samego. Zastanawiając się nad tym łatwo odkryć, że jeśli się lubi siebie, to wtedy nie patrzy się na innych z góry. Rozwija się w sobie dobre uczucia jak: łagodność, tolerancję, brak osądu. Zazwyczaj koncentrujemy się na części przykazania – „kochaj bliźniego” a o drugiej się nie pamięta. A przecież część „jak siebie samego” nie została dana bez potrzeby. Gdy siebie lubimy, to równocześnie dajemy sobie przyzwolenie na słabsze chwile. Wtedy nie staramy się za wszelką cenę samodzielnie wykonywać wszystkich spraw. Nie zależy nam, by pokazać się innym od dobrej strony, lub zademonstrować siłę. Kochając bliźniego, nie można zapominać, że najważniejszy jest Bóg. I w pierwszej kolejności Jego wolę powinno się realizować a nie własne plany albo kogoś innego. Zapominając o tym, bardzo łatwo znaleźć się na smyczy kogoś, kto nami zawładnął. Nawet jeśli nie dzieje się to ze złej woli tej drugiej osoby. Stąd moje pytanie: co w sobie lubisz? Za co chcesz podziękować Bogu? Co sprawia, że możesz uśmiechać się każdego dnia?

Kolejnym problemem blokującym wprowadzenie zmian, to wystawianie osądów i poddawanie się im. Sądzenie innych, wydawać się może niegroźną zabawką, zabiciem czasu, połechtaniem własnego poczucia przyzwoitości zrobi. Zamierzam jedynie zwrócić uwagę na ten fakt. I postawić kolejne pytania: co mi daje osądzanie innych? Dlaczego to robię? Jak się wtedy czuję i dlaczego? Jeśli dobrze, to czy moja samoocena wynika z tego, że porównuję siebie z daną osobą?

Najłatwiej coś zmienić w swoim życiu, gdy powierzy się siebie, swoje sprawy i życie Bogu. Ale trzeba to zrobić naprawdę szczerze. Zaufać Bogu na tyle, by nie kontrolować Jego planów w stosunku do własnej osoby. Nie podpowiadać Stwórcy Wszechświata, jak najlepiej zrealizować mój projekt. On wie i On ma czas. Gdy poddajesz się jakiemuś zabiegowi, czy wtedy kierujesz ręką lekarza? Czy w ogóle przychodzi ci to do głowy? Raczej nie. To jak może człowiek czuć się kompetentny wobec Stwórcy Wszechświata i podpowiadać Mu sposób działania? Dlatego oddaj Bogu wszystkie sprawy i powiedz każdego dnia: „Dziękuję Ci, że stworzyłeś mnie tak cudownie…” (Ps 139,14).

W życiu jest czas na miłość, pracę zawodową, wychowywanie dzieci, marzenia. Dopisać można jeszcze bardzo dużo innych zajęć, obowiązków i celów. Każdy z nas, jeśli tylko chce, może zamienić szare dni w ciepłe i słoneczne. Ważne, by nie być przezroczystym.

Ewa Rozkrut

 

Pomagam uwierzyć w siebie, by móc dokonywać w życiu zmian w różnych dziedzinach życia i bez względu na przeciwności – zapraszam na stronę elispa.edu.pl, oraz na mojąstronę na facebooku

********
 

O autorze: Judyta