Słowo Boże na dziś – 16 kwietnia 2015 r. – CZWARTEK II TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję zostaw krawcom.

Albert Einstein

*****
CZWARTEK II TYGODNIA WIELKANOCNEGO

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 5,27-33)

Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Gdy słudzy przyprowadziwszy apostołów, stawili ich przed Sanhedrynem, arcykapłan zapytał: „Zakazaliśmy wam surowo, abyście nie nauczali w to imię, a oto napełniliście Jerozolimę waszą nauką i chcecie ściągnąć na nas krew tego Człowieka”.
Odpowiedział Piotr i apostołowie: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa, którego straciliście, przybiwszy do krzyża. Bóg wywyższył Go na prawicę swoją jako Władcę i Zbawiciela, aby dać Izraelowi nawrócenie i odpuszczenie grzechów. Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty, którego Bóg udzielił tym, którzy Mu są posłuszni”.
Gdy to usłyszeli, ogarnął ich gniew i chcieli ich zabić.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 34,2 i 9.17-18.19-20)

Refren: Biedak zawołał i Pan go wysłuchał.

Będę błogosławił Pana po wieczne czasy, *
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry, *
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.

Pan zwraca swe oblicze przeciw zło czyniącym, *
by pamięć o nich wymazać z ziemi.
Pan słyszy wołających o pomoc *
i ratuje ich od wszelkiej udręki.

Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, *
ocala upadłych na duchu.
Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy, *
ale Pan go ze wszystkich wybawia.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 20,29)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Uwierzyłeś, Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś;
błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 3,31-36)

Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus powiedział do Nikodema:
„Kto przychodzi z wysoka, panuje nad wszystkimi, a kto z ziemi pochodzi, należy do ziemi i po ziemsku przemawia. Kto z nieba pochodzi, Ten jest ponad wszystkim. Świadczy On o tym, co widział i słyszał, a świadectwa Jego nikt nie przyjmuje. Kto przyjął Jego świadectwo, wyraźnie potwierdził, że Bóg jest prawdomówny.
Ten bowiem, kogo Bóg posłał, mówi słowa Boże: a z niezmierzonej obfitości udziela mu Ducha. Ojciec miłuje Syna i wszystko oddał w Jego ręce. Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży”.

Oto słowo Pańskie.

 

 

KOMENTARZ

 

 

Nowa perspektywa

Można przyjąć czysto ziemski styl życia. Wtedy na pierwszym miejscu stawiać będę moje własne potrzeby. I będę dążył do tego, aby wszystko kręciło się wokół mnie. Najważniejsze będzie to, aby mnie było dobrze. Można też spróbować żyć inaczej, ofiarowując się innym i spalając się w służbie drugiemu człowiekowi. Jezus przyszedł na ziemię i dokonał odkupienia ludzkości, umierając na krzyżu i po trzech dniach zmartwychwstając. To pokazuje nam określoną perspektywę. Każde cierpienie i trud przeżywane z Chrystusem prowadzą ku zmartwychwstaniu. Nie zapominajmy o tym.

Jezu, mój Mistrzu, proszę Cię, abyś mnie umocnił w moich dobrych postanowieniach. Chcę iść za Tobą i wybierać zawsze to, co prowadzi ku życiu wiecznemu.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*****
Św. Ireneusz z Lyonu (ok. 130 – ok. 208), biskup, teolog, męczennik
Przeciw herezjom, IV, 20, 7; SC 100 SC

Syn objawia Ojca

„Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył”. Od początku Syn jest tym, który objawia Ojca, ponieważ jest przy Ojcu od samego początku (J 1,18.1). W stosownym czasie objawił ludziom, dla ich własnej korzyści, wizje prorockie, różnorodność łaski, posługę i objawienie chwały Ojca, a to wszystko składało się na harmonijną i dobrze skomponowaną melodię. Bowiem tam, gdzie jest kompozycja, jest też melodia, a gdzie jest melodia, jest też stosowna chwila, a gdzie jest stosowna chwila, tam jest korzyść. To dlatego, dla korzyści człowieka, Słowo Boże stało się dawcą łaski Ojca, wedle Jego zamiarów. Ukazał Boga ludziom i przedstawił człowieka Bogu, zachowując jednocześnie niewidzialność Boga, z obawy, że ludzie nie zaczną pogardzać Bogiem i żeby zawsze mieli drogę do udoskonalania się. Jednocześnie czyni Boga widocznym dla człowieka na wiele sposobów, z obawy, że zapomną o Nim, jeśli są Go pozbawieni.

Ponieważ chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życie człowieka jest wizją Boga. Jeśli teraz objawienie Boga przez stworzenie daje życie wszystkim bytom, żyjącym na ziemi, to tym bardziej objawienie Ojca przez Słowo daje życie tym, którzy widzą Boga!

******

*****

#Ewangelia: Warto wierzyć Jezusowi

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do Nikodema: “Kto przychodzi z wysoka, panuje nad wszystkimi, a kto z ziemi pochodzi, należy do ziemi i po ziemsku przemawia. Kto z nieba pochodzi, Ten jest ponad wszystkim. Świadczy On o tym, co widział i słyszał, a świadectwa Jego nikt nie przyjmuje. Kto przyjął Jego świadectwo, wyraźnie potwierdził, że Bóg jest prawdomówny.

       

Ten bowiem, kogo Bóg posłał, mówi słowa Boże: a z niezmierzonej obfitości udziela mu Ducha. Ojciec miłuje Syna i wszystko oddał w Jego ręce. Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży”. (J 3, 31-36)

 

Rozważanie do Ewangelii

 

Warto się zdecydować, czy uznaję Jezusa za totalnie prawdomównego. Połowiczność w uwierzeniu Jezusowi niewiele daje. To tak, jakby ktoś brał tylko część leków przepisanych przez lekarza i dziwił się, że terapia nie skutkuje.

Każdy grzech, jako świadome czynienie tego, co Jezus nazywa złem, jest przejawem kwestionowania Jego prawdomówności. Jakże często o tym, że warto Mu wierzyć, przekonujemy się dopiero po fakcie – gdy pojawiają się złe skutki naszego grzechu. Lepiej byłoby dla nas, gdyby nie grzech i jego skutki przekonywały nas o prawdomówności Jezusa, ale same Jego słowa i to, co zrobił dla nas, zwłaszcza Jego śmierć i zmartwychwstanie.

Ufajmy Jezusowi! On naprawdę nas kocha, to znaczy chce naszego dobra.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2398,ewangelia-warto-wierzyc-jezusowi.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – J 3, 31-36

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

fot. Ludovic Hirlimann / flickr.com / CC BY-SA 2.0)

Świadczymy o Nim każdego dnia…

 

Jezus a Jan Chrzciciel / Nikodem
Jezus powiedział do Nikodema: Kto przychodzi z wysoka, panuje nad wszystkimi, a kto z ziemi pochodzi, należy do ziemi i po ziemsku przemawia. Kto z nieba pochodzi, Ten jest ponad wszystkim. Świadczy On o tym, co widział i słyszał, a świadectwa Jego nikt nie przyjmuje. Kto przyjął Jego świadectwo, wyraźnie potwierdził, że Bóg jest prawdomówny.

 

Ten bowiem, kogo Bóg posłał, mówi słowa Boże: a z niezmierzonej obfitości udziela /mu/ Ducha. Ojciec miłuje Syna i wszystko oddał w Jego ręce. Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży.

 

Opowiadanie pt. “Medytacja”
Namiestnik odwiedził Mistrza, aby zasięgnąć u niego rady. – Interesy państwa nie pozwalają mi na czytanie długich rozpraw – powiedział. – Czy możesz uczony mężu człowiekowi tak zajętemu jak ja, w jednym lub dwóch zdaniach streścić istotę religii? – Potrzebuję na to jednego tylko słowa, Wasza Wysokość. – Nie do wiary! Jakież to nadzwyczajne słowo? – Cisza. – A jaka droga prowadzi do ciszy? – Medytacja. – A co to jest, jeśli mogę zapytać Mistrzu, medytacja? – Cisza.

 

Refleksja
W naszym odkrywaniu Boga potrzebna jest nam cisza. To ona przybliża nas do odkrywania Jego ścieżek, ale również własnych pragnień, które jeśli są zgodne z drogami Boga, wtedy dają szczęście. Przenikanie się tych dwóch dróg jest bardzo ważne w naszej codzienności, bo nadaje jej sens. Odkrywanie ciszy w naszym życiu jest tylko wtedy możliwe, gdy znajdziemy na nią czas. Dlatego tak ważne jest pójście w miejsce osobne, które pozwoli nam wejść w nasze serce…

 

Jezus niejednokrotnie odchodził w miejsce odosobnione, aby tam, w ciszy spotkać się z Ojcem. Z tego spotkania czerpał siły i energię, aby móc dzielić się sobą z innymi. To dzielenie się sobą, to dzielenie się “ciszą serca” w której jest sam Bóg. To On do nas o każdej porze dnia i nocy mówi…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Do czego potrzebna jest nam cisza?
2. Jak sprawić, aby nasze drogi były drogami samego Boga?
3.  Jak dzielić się sobą z innymi ludźmi?

 

I tak na koniec…
Trzy słowa najdziwniejsze

Kiedy wymawiam słowo Przyszłość,
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.

Kiedy wymawiam słowo Cisza,
niszczę ją.

Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie.

(Wisława Szymborstka)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,224,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-3-31-36.html
*******

Refleksja katolika

Co się stało, Judaszu, z twoim sercem? Co się stało, że ono w tobie umarło? Dlaczego, ty, Apostoł, wybrany przez Mistrza, szukałeś sposobności, aby Go wydać, zdradzić?
Twoja historia niepokoi moje serce. Nie daj, Boże, abym i ja wszedł kiedyś, w chwili słabości, na podobną drogę cynizmu, zdrady i rozpaczy! (Por. Mt 26,14-25).
„W Twojej dobroci wysłuchaj mnie, Panie…” Bo Ty przychodzisz z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące, słuchasz sercem, przyjmujesz wszystkie nasze słowa, nawet te najbardziej bolesne… (por. Iz 50,4-9a). Zostałeś sam, opuszczony, zdradzony, upokarzany i wyśmiewany. Jednak Twoje serce nie było pełne goryczy, ale… dziękczynienia i Chwały Bożej.

Pomóż nam w najtrudniejszych chwilach życia wielbić Ciebie, i tak odnajdować prawdziwą wolność i radość serca (por. Ps 69,8-10.21-22.31.33-34).

…niech ożyje serce szukających Boga!
(z Ps 69)
Anna-Irena, Kraków
czytelny@poczta.fm

***

Człowiek pyta:

Cóż oddam Panu za wszystko, co mi wyświadczył?
Ps 116,12

Pan jest ze mną, nie lękam się: cóż mi może zrobić człowiek?
Ps 118,6

***

Mądrości się nie docenia, Koh 9

13. I taki przykład mądrości widziałem pod słońcem, a wielką mi się ona wydawała:
14. Małe miasteczko, i mężów w nim niewielu. I naszedł je potężny król, a wkoło je otoczywszy zbudował przeciwko niemu wielkie machiny oblężnicze.
15. I znalazł się w nim człowiek biedny, lecz mądry, i ten uratował miasto dzięki swej mądrości. A nikt nie pamięta o tym biednym człowieku.
16. Więc powiedziałem: Lepsza jest mądrość niż siła. Lecz mądrość biednego bywa w pogardzie, a słowa jego nie mają posłuchu.

Wyższość mądrości nad głupotą, Koh 9 i 10

17. Spokojne słowa mędrców więcej znaczą niż krzyk panującego wśród głupców.
18. Lepsza jest mądrość od narzędzi wojennych, lecz jeden grzesznik popsuć może wiele dobrego.
1. Nieżywa mucha zepsuje naczynie wonnego olejku. Bardziej niż mądrość, niż sława zaważy trochę głupoty.
2. Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej.
3. Nawet gdy głupiec idzie drogą, brakuje mu rozwagi i mówi o każdym: To głupiec.
4. Jeśli gniew władcy się przeciw tobie podniesie, miejsca swego nie opuszczaj, bo zachowanie spokoju zapobiec może wielkim wykroczeniom.
5. Jest zło – widziałem je pod słońcem, to błąd ze strony władcy:
6. wynosi się głupotę na stanowiska wysokie, podczas gdy zdolni siedzą nisko.
7. Widziałem sługi na koniach, a książąt kroczących, jak słudzy, pieszo.
8. Kto kopie dół, ten może weń wpaść, a tego, kto mur rozwala, ukąsić może żmija.
9. Kto wyłamuje kamienie, może się o nie skaleczyć, kto rąbie drwa, naraża się na niebezpieczeństwo.
10. Jeśli siekiera się stępi, a nie naostrzy się jej, trzeba zwiększyć wysiłek. Pożyteczna jest wtedy mądrość, by osiągnąć powodzenie.
11. Jeżeli żmija ukąsi, nim doszło do zaklęcia, traci swój zysk zaklinacz.
12. Słowa z ust mędrca są przyjemnością, lecz usta głupca gubią jego samego.
13. Początek słów jego ust to głupstwo, a koniec jego mowy to wielkie szaleństwo.
14. A głupiec mnoży słowa. Nie wie przecież człowiek, co będzie, bo kto mu oznajmi, co będzie potem?
15. Głupiec tak się męczy wysiłkiem, że nie potrafi nawet dotrzeć do miasta.
16. Biada ci, kraju, którego królem jest prostak i gdzie książęta już z rana ucztują!
17. Szczęśliwyś, kraju, którego król ze szlachetnie urodzonych pochodzi, i gdzie książęta w czasie właściwym ucztują, na sposób męski, bez uprawiania pijaństwa.
18. Skutkiem wielkiego lenistwa chyli się strop, gdy ręce są opuszczone, przecieka dom.
19. Gdy dla zabawy gotują biesiadę i wino życie rozwesela, a pieniądz na wszystko pozwala:
20. w myślach nawet swoich nie złorzecz królowi ani w sypialni swojej nie przeklinaj możnego, bo ptactwo powietrzne zaniesie głos, a to, co skrzydlate, doniesie słowa.

***

Z BAADERA

Grzech, choćby najsilniejszy, skoro wydrzesz z łona,
Natychmiast przed oczyma spowiednika skona.
Jak drzewo, gdy mu ziemię obedrzesz z korzeni,
Choć silne, wkrótce uschnie od słońca promieni.

Adam Mickiewicz

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

******

Refleksja maryjna

Maryja zjednoczona z Odkupicielem

Błogosławiona Dziewica, od wieków przeznaczona na Matkę Boga, stała się tu na ziemi, z postanowienia Opatrzności Bożej, Matką Słowa Bożego, żywicielką Boskiego Odkupiciela wybraną spośród wielu szlachetną towarzyszką i pokorną służebnicą Pana. Poczynając, rodząc, karmiąc Chrystusa, ofiarując Go w świątyni Ojcu i współcierpiąc ze swoim Synem umierającym na krzyżu, w szczególny sposób współpracowała z dziełem Zbawiciela przez wiarę, nadzieję i miłość żarliwą dla odnowienia nadprzyrodzonego życia dusz ludzkich. Dlatego też stała się nam Matką w porządku łaski.

KK 61


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

16 KWIETNIA

*****

Święta Maria Bernadetta Soubirous,
dziewica i zakonnica
Święta Maria Bernadetta Soubirous Maria Bernadetta urodziła się 7 stycznia 1844 r. w Lourdes jako najstarsza z rodzeństwa. Była córką ubogiego młynarza. W dwa dni po urodzeniu otrzymała chrzest. Kiedy miała 11 lat, przyjęła ją do siebie krewna, u której pasała owce. Po trzech latach wróciła do rodzinnego Lourdes, aby przygotować się do I Komunii Świętej. I wtedy – 11 lutego 1858 r. – po raz pierwszy Bernadecie objawiła się Matka Boża nad rzeką Gave, w pobliżu groty Massabielle. Wezwała ją do modlitwy różańcowej oraz do czynów pokutnych w intencji nawrócenia grzeszników. W ciągu pół roku Matka Boża objawiła się Świętej 18 razy. Wizje te dały początek słynnemu sanktuarium w Lourdes. W roku 1862 biskup diecezji Tarbes, Laurence, do której należało Lourdes, ogłosił dekret o prawdziwości objawień.
W tym samym roku Bernadetta zapadła na obustronne zapalenie płuc. Wyzdrowiała, ale postanowiła wstąpić do zakonu. Chciała się po prostu ukryć, by ujść oczu ciekawych. Dzięki pośrednictwu biskupa z Nevers, Forcade, wstąpiła tamże do sióstr “od miłości i nauczania chrześcijańskiego”. Pożegnała się więc z rodziną i z ukochaną grotą massabielską. Schorowanej, powierzono funkcję infirmerki i zakrystianki. Dopiero 22 września 1878 roku złożyła śluby wieczyste. Zmarła 16 kwietnia 1879 r., mając 35 lat.
Kościół nie wyniósł Bernadetty na ołtarze ze względu na głośne objawienia Maryi, ale ze względu na osobistą świętość Bernadetty. Wiele cierpiała z powodu astmy. Doświadczały ją bardzo siostry, gdyż znacznie różniła się od nich wykształceniem i prostymi obyczajami. Sławna w świecie – w klasztorze chciała być ostatnia i cieszyła się z wszelkich upokorzeń. Zwykła powtarzać: “O Jezu, daj mi swój krzyż… Skoro nie mogę przelać swojej krwi za grzeszników, chciałabym cierpieć dla ich zbawienia”. Na najwyższą pochwałę zasługuje to, że podczas gdy Lourdes i jej imię było na ustach całego świata, kiedy tysięczne tłumy codziennie nawiedzały to święte miejsce, sama Bernadetta żyła w ukryciu, nie dawała żadnych wywiadów, uważając po prostu, że jej misja się skończyła, a rozpoczęła swoją misję Matka Boża.
W czasie procesu kanonizacyjnego (1919) stwierdzono, że ciało Bernadetty mimo upływu czasu pozostało nienaruszone. W 1925 roku (rok święty) papież Pius XI ogłosił Marię Bernadettę błogosławioną w obecności ostatniego z jej braci, a w roku 1933 zaliczył ją uroczyście w poczet świętych.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-16a.php3

Losy Bernadetty

dodane 2002-10-29 13:44

Wiara.pl

“Widziałam Ją… Jakże była piękna!… Spieszno mi, by Ją znowu zobaczyć.” Uczyniła jeszcze raz swój piękny znak krzyża i oddała Bogu ducha. Miała 35 lat.

Losy Bernadetty   Henryk Przondziono /Foto Gość św. Bernadeta Soubirous

Bernadetta Soubirous chętnie opowiadała o objawieniach, ale kiedy ktoś nie chciał jej wierzyć, dodawała: “Nie otrzymałam polecenia sprawić, abyście uwierzyli, ale aby wam to przekazać.” O sobie mówiła: “Maryja wybrała mnie, bo jestem najbiedniejsza.” Jej rodzina żyła istotnie w nędzy z powodu licznych nieszczęść, chorób, utraty majątku. A jednak ofiarującym jej pomoc mała wizjonerka odmawiała stanowczo, mówiąc: “Wolę pozostać biedną”. Była za to bogata bogactwem nadprzyrodzonym. Świadkowie twierdzili, że sam sposób robienia przez Bernadettę znaku krzyża “tak samo jak Pani”, nawracał grzeszników. Często chorowała. “Być może Maryja pragnie, abym cierpiała? Może potrzeba cierpienia?” – oto jej odpowiedź w obliczu licznych dotykających ją chorób. Była cicha i pokorna.

Często uczestniczyła w uroczystościach przy grocie, wmieszana w tłum, aby nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy stanął przed nią problem wyboru drogi życiowej oświadczyła: “Maryja powiedziała, że mam zostać zakonnicą, ale nie powiedziała, w jakim zgromadzeniu”. Broniła się przed naciskami, chcąc ponad wszystko spełnić wolę Bożą. Tymczasem biskup bardzo pragnął wysłać ją do klasztoru w odległym Nevers, aby nie skupiała na sobie ciekawości pielgrzymów. Bernadetta długo rozmyślała nad tą propozycją. Wiedziała, że z Nevers nigdy już nie powróci. Wreszcie ze łzami żegnała się z grotą: “Grota – to było moje niebo. Już jej więcej nie zobaczę”. Po przybyciu do Nevers powiedziała: “Przybyłam tu się ukryć.”

Klasztor Saint Gildard w Nevers, gdzie Bernadetta spędziła 13 lat   Henryk Przondziono /Foto Gość Klasztor Saint Gildard w Nevers, gdzie Bernadetta spędziła 13 lat

Służyła Bogu i bliźnim jako wspaniała pielęgniarka. Jednak w 1875 roku zaczęła bardzo poważnie chorować. Zmarła 16 kwietnia 1879. Jej ostatnie słowa skierowane były ku Bogu i ku Pięknej Pani, którą na zawsze zapamiętała ze spotkań w Massabielle: “Mój Boże! Mój Boże! Święta Matko, Matko Boga, módl się za mnie, biedną grzesznicę!” Patrzyła na krzyż i na figurę Matki Bożej z Lourdes: “Widziałam Ją… Jakże była piękna!… Spieszno mi, by Ją znowu zobaczyć.” Uczyniła jeszcze raz swój piękny znak krzyża i oddała Bogu ducha. Miała 35 lat. Nietknięta przez czas spoczywa w kościele w Nevers, oczekując na zmartwychwstanie. Wszystkie pamiątki po niej są tam starannie przechowywane. Została kanonizowana w 1933 r. przez papieża Piusa XI.

http://kosciol.wiara.pl/doc/491319.Losy-Bernadetty

 

Święta Bernadetta Soubirous

O. Antonio Sicari

 

Święci stanowią pewien rodzaj wspólnoty, nawet gdy się nie znają (porozumiewają się bezpośrednio poprzez tego samego Jezusa, którego kochają całym sercem), zważywszy, że niekiedy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wyrażają swoje myśli w podobny sposób.

Gdy w 1858 roku Bernadetta miała czternaście lat i zaznała łaski wielokrotnego widzenia Świętej Dziewicy w Lourdes, święty proboszcz z Ars (Jan Maria Vianney) dobiegał ostatniego roku życia. Jednak pomiędzy staruszkiem i dziewczynką było pewne osobliwe pokrewieństwo duchowe.

Myślę — powiadał — iż Pan zechciał wybrać największego ignoranta spomiędzy wszystkich proboszczów… Gdyby znalazł gorszego ode mnie, wybrałby jego na moje miejsce, ażeby w ten sposób okazać swoje wielkie miłosierdzie.

Jeżeli Święta Dziewica wybrała mnie — tłumaczyła Bernadetta — to dlatego, że byłam najbardziej niewykształconą. Gdyby znalazła gorszą ode mnie, wybrałaby ją.

Stary proboszcz był zaniepokojony, widząc na dróżkach swojej parafii, która stała się celem nieustających pielgrzymek, w sprzedaży swój portret. Pocieszał się jednak: za niewiele wieków nie będę więcej wart.

W podobny sposób zareagowała Bernadetta, gdy w klasztorze, do którego wstąpiła, zorientowała się, że w Lourdes sprzedawano za dziesięć centymów jej fotografię; skomentowała to: dziesięć centymów, to wszystko, co jestem warta!

To pokorne współbrzmienie przypomina nam głęboką prawdę o wspólnocie świętych i głęboko wzrusza świadomość, że gdy umiera wiekowy już, świątobliwy kapłan, który połowie Francji ukazał drogi prowadzące z ziemi do nieba, jego dziedzictwo przejmuje dziewczynka, która wskaże całemu światu jak Niebo pochyla się miłosiernie nad ziemią.

Madonna mnie wybrała — w tak prosty sposób tłumaczyła swoją nadzwyczajną przygodę. Kiedy my używamy tego określenia (“być wybranym!”), nieuchronnie wkładamy w nie spore zadowolenie. Dla widzącej z Lourdes było to natomiast określenie całkowicie czyste, dostosowane do opisania pewnego wydarzenia, które samo z siebie tłumaczy się niepojętym Bożym miłosierdziem, zważywszy, że w niej, Bernadecie, nie było nic co mogłoby motywować to, co jej się przytrafiło.

W wieku czternastu lat nie umiała czytać ani pisać. Nie umiała mówić po francusku, nie znała katechizmu. W języku francuskim potrafiła jedynie mówić różaniec, chociaż nie rozumiała go. Brakowało jej pożywienia i nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Nękały ją częste ataki astmatyczne. Tak więc w ludzkich oczach nie była warta nic.

Święta Dziewica mnie wybrała — odpowiadała — gdy w klasztorze, dokąd schroniła się po objawieniach, niektórzy myśleli, że powinno się jej okazywać szczególne względy. Bernadetta mówiła: Nie mam żadnego prawa do tej łaski. Święta Dziewica wzięła mnie tak, jak bierze się kamień leżący na drodze… A chcąc wytłumaczyć swoje znikome zasługi, mówiła: Jestem jak kamień. Czyżbyście chcieli darzyć względami jakiś kamień?

Pewnej siostrze z nowicjatu, która pytała ją o objawienia, tłumaczy: co robi się z miotłą, gdy kończy się sprzątać, gdzie się ją stawia? A gdy ta nic nie rozumiejąc, zakłopotana odpowiada: Stawia się ją w kącie za drzwiami, Bernadetta podsumowuje: A więc ja jestem potrzebna Świętej Dziewicy jak miotła. Gdy mnie już nie potrzebuje, stawia za drzwiami. Tam jestem i pozostanę.

Aby podkreślić, że nie ma w tych słowach ani trochę resentymentu, a co więcej, jest w nich pewna zupełna, prawie naturalna, determinacja rozumienia i życia Ewangelią, która drażni wszystkich pyszałków; kiedy uczynicie wszystko, co wam kazano, mówcie: jesteśmy sługami nieużytecznymi.

Również biskup z Lourdes, gdy pierwszy raz uznał prawdziwość objawień, użył wyrażenie świętego Pawła: Bóg wybrał to, co dla świata jest słabe… (1Kor 1,27).

W jednej z modlitw do Maryi, którą ułożyła Bernadetta, czytamy słowa, będące echem Magnifikat: Tak, czuła Matko, zniżyłaś się aż do ziemi, aby objawić się słabej dziewczynce… Ty, Królowo Nieba i Ziemi, zechciałaś posłużyć się tym, co jest najmniej warte w oczach świata.

Jest to tajemnica świętości Bernadetty, a trzeba koniecznie dodać, że nie została ona ogłoszona świętą dlatego, że widziała Madonnę, ale pomimo tego, że miała wizje, pomimo niespodziewanej chwały jaka została na nią zlana. Stało się tak z powodu pełnej pokory i zawierzenia, w jakim pozostała “pamiętając o tym, co się stało” oraz z powodu ofiarowania siebie dla urzeczywistnienia tego posłannictwa, które zostało jej powierzone: Módlcie się i czyńcie pokutę za grzeszników.

Urodziła się w roku 1844 w miejscu, gdzie stało pięć młynów oddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów. Przedostatni wynajmował Franciszek Soubirous i jego rodzina.

Państwo Soubirous zdawali się być nękani przez nieszczęścia, które stopniowo prowadziły do nędzy. Czasy były złe, marne zbiory, złe interesy, narastające długi. Gdy Bernadetta miała dziesięć lat, ojciec nie był w stanie płacić dzierżawy za młyn i z gospodarza stał się robotnikiem najemnym. W rok później rozszalała się cholera, która dotknęła także dziewczynkę, a następnego roku nastał głód. Soubirous skończyli w ciemnym i cuchnącym parterowym budynku, który kiedyś był więzieniem. Była to wilgotna i niezdrowa dziura.

W wieku 12 lat Bernadetta została wysłana na służbę jedynie za posiłek. Gospodarze, u których służyła, karmili ją dzień po dniu, pokarmem z kukurydzy, którego mała nie była w stanie nawet strawić.

Nie brakowało również złego traktowania, które znosiła bez uskarżania się, gdyż — jak powiadała — gdy pomyśli się, że Dobry Bóg na to pozwala, nie należy się skarżyć. O katechizmie nie było nawet mowy. A tak mówiąc prawdę, gospodyni zezwoliła jej na uczenie się, lecz szybko z tego zrezygnowała: Jesteś zbyt głupia. Nigdy nie będziesz mogła przystąpić do Pierwszej Komunii.

Tymczasem w domu, bieda goni biedę. Ojciec często pozostaje bez pracy, a gdy w miejscowości ukradziono dwa worki mąki, na niego skierowano podejrzenia, ponieważ był najbiedniejszy. Franciszek trafił do więzienia. Jednak na krótko, gdyż szybko został uniewinniony, ale mimo to zła sława i smutek w sercu pozostał.

Bernadetta wróciła do domu. Myśl o Pierwszej Komunii nie opuszczała jej, a proboszcz przyrzekł nauczyć przynajmniej najbardziej podstawowych pojęć (powie potem ów kapłan z oburzeniem: Nie wie nawet, że istnieje tajemnica Trójcy Świętej!).

Oto wizerunek nędzy, fragment dziejów upokorzenia i smutku świata, do którego zwróciła się Dziewica, gdy postanowiła zstąpić na ziemię. I nie ma wiele przesady w smutnym obrazie, jaki wydaje się wyłaniać, gdy dodamy, że tego samego roku ciało Bernadetty zaczęła toczyć gruźlica.

W tej sytuacji racjonaliści mają ułatwione zadanie. Wystarczy powiedzieć, że wielka bieda spowodowała wizje nieba otwierającego się nad ziemią, wielka frustracja została skompensowana złudzeniem własnej świętości, którym to zabawia się biedna dziecina, podobnie jak ubogie dzieci bawią się w księżniczki. Skoro tylko rozeszła się ta wiadomość, tak właśnie mówiono, czy to w miejscowej gospodzie, czy w paryskiej kawiarni. Zapomniano jednak o sprawie istotnej, że można na to spojrzeć z drugiej strony, dokładnie tak jak na to patrzyła Święta Dziewica, gdy dokonała wyboru, podobnie jak to uczyniłaby matka, wybierając spośród dzieci to najbardziej cierpiące.

W konfrontacji z moralnym monumentem, pełnym godności, zrównoważenia, niewiarogodnej siły i wytrwałości ze strony owej dziewczynki, która nie nigdy przyjmowała ani pochwał ani pieniędzy, wątpliwości “oświeconych” i ich wulgarne aluzje padały zawsze jak na skałę. Za każdym razem, gdy ofiarowywano jej pieniądze, zdecydowanie je odrzucała, a jeśli ktoś niespodziewanie wkładał w ręce kilka złotych monet, rzucała je na ziemię z krzykiem: “palą mnie!” Kiedy jakieś osobistości albo biskupi nalegali żeby się z nią zobaczyć, kazała powiedzieć, że zrobiliby lepiej pozostając w swoich diecezjach, natomiast kiedy ktoś usiłował przynajmniej jej się dotknąć albo odciąć jako relikwie jakiś kawałek ubrania, mówiła z prostą chłopską szczerością: Jakże jesteście głupi!

Powróćmy jednak do tych pierwszych miesięcy roku 1858, kiedy Bernadetta miała zaledwie czternaście lat.

Był poranek 11 lutego, mżyło. A mimo tego, rozumiejąc, że też powinna iść, poprosiła o pozwolenie na towarzyszenie siostrze i pewnej przyjaciółce, które to szły w kierunku skalnego zagłębienia Massabielle, aby nazbierać trochę drzewa na opał oraz kości na sprzedaż dla szmaciarza.

Doszły tam, gdzie kanał z młyna łączy się z potokiem Gave. Trzeba było go przekroczyć, stąd Bernadetta, zaniepokojona tym, że woda była lodowata, opóźniała się. W czasie, gdy usiłowała zdjąć buty aby ich nie zamoczyć, usłyszała jakiś szum, jakby uderzenie wiatru. Obróciła się w kierunku drzew na łące, lecz wszystkie były nieruchome, następnie w kierunku groty, gdzie rosła dzika róża. Zdawało się, że jest ona poruszana podmuchem wiatru. Zagłębienie rozświetliło się jakimś światłem “słodkim i ożywczym” — powie później, kiedy zobowiązano ją do dokładnego wytłumaczenia — pośród którego coś przeświecało, jakby ubrana na biało dziewczyna.

Bernadetta przerażona i jednocześnie zaciekawiona, wykonuje jedyny gest, jaki podpowiada jej wiara, wyjmuje z kieszeni swój ubogi różaniec i usiłuje go odmawiać. Nie jest jednak w stanie uczynić nawet znaku krzyża do czasu, aż nie uczyniła go owa “pani”, przed którą stała, a był to znak szeroki, uroczysty i bardzo piękny.

Dziewczynka odmawia różaniec, pani z wizji przesuwa paciorki swojego, lecz w ciszy.

Gdy różaniec skończył się, Bernadetta została zaproszona, aby podejść bliżej, lecz nie miała odwagi. Wizja znikła.

Bernadetta była tak daleka od wymyślenia tego, że nie wiedziała nawet jak wytłumaczyć to, co się stało. Myślała, że obie przyjaciółki także spotkało podobne wydarzenie, lecz kiedy im o tym wspomniała, zrozumiała, że nic nie widziały. Chciała to przemilczeć, ale było już za późno i wiadomość rozeszła się z niespotykaną prędkością.

Ktoś opowiadał, że to, co się ukazało jest urojeniem. Inni twierdzili, że to wizja postaci dobrej dziewczynki, która niedawno zmarła, jeszcze inni, że jest to Święta Dziewica.

Bernadetta nie wypowiadała się w tej sprawie. Co więcej, w swojej dziecięcej prostocie, osoby niewykształconej, używa zdumiewającego wyrażenia: To coś dziwnego, białego, co przypomina panienkę.

Uparcie ją tak nazywa do czasu, gdy Dziewica nie objawiła jej swojego imienia.

Wbrew wszystkiemu co możemy pomyśleć, wiadomość o wizji nikogo nie uradowała.

Nie ucieszyła rodziny, która myślała, że będzie musiała teraz znosić nowe cierpienia obok ubóstwa i pogardy, a przy tym śmiech i upokorzenie z powodu obecności w domu wizjonerki (Bernadetta w końcu dostała nawet lanie).

Nie ucieszyło to przełożonej domu, który przyjął Bernadettę do klasy, do której uczęszczały dzieci biedne. Zapytała z docinkiem: Czy skończyłaś ze swoimi błazeństwami? Nie ucieszył się proboszcz — człowiek o złotym sercu, lecz drażliwy i dużego wzrostu — przed którym Bernadetta drżała jak listek.

Tym bardziej nie ucieszyło to uczonych i możnych w okolicy, którzy po trochu z tego szydzili, a po trochu byli poirytowani, aż w końcu zaczęli interweniować z całą nietolerancją, do jakiej są zdolni tak zwani wolnomyśliciele.

Pierwszy artykuł jaki ukazał się w lokalnym dzienniku mówił o “pewnej dziewczynce, która jest podejrzana o to, że choruje na katalepsję i niepokoi swoimi dziwactwami ludzi w Lourdes”.

Wydawano zakazy chodzenia do groty, lecz na szczęście zostały uchylone, gdy udały się w podróż niektóre wpływowe osoby, które pragnęły to zjawisko zobaczyć.

Pomiędzy 11 lutym a 16 lipcem 1858 roku miało miejsce osiemnaście objawień Świętej Dziewicy, podczas których Bernadetta wpadała w ekstazę i nie reagowała na to, co działo się wokoło, nawet wtedy gdy płomień jednej ze świec palił jej ręce. Wszyscy zorientowali się, że dziewczynka rozmawia ze swoją wizją. Na jej obliczu malowała się radość ze słodkim uśmiechem oraz stan ogromnego smutku, prawie do płaczu, z powodu tego, co słyszała.

Wszyscy odnosili wrażenie, że oblicze jej jest jak lustro, w którym odbija się to, co widzi i słyszy. Posłannictwo będące wynikiem tego nadzwyczajnego dialogu było proste i poruszające. Na osiemnaście objawień, jedenaście razy Święta Dziewica nie mówiła nic. Ograniczała się do uśmiechu, przede wszystkim kiedy Bernadetta czyniła to, co dorośli radzili jej zrobić albo mówiła to, o co kazali się zapytać.

Uśmiechnęła się, gdy Bernadetta zaczęła pokrapiać grotę wodą święconą, wypowiadając egzorcyzm jakiego ją nauczono: “Jeśli przychodzisz od Boga — pozostań, a jeśli nie — odejdź stąd”.

Uśmiechała się, gdy posłuszna sugestiom pewnej wpływowej pani z miasta, Bernadetta przedłożyła Jej kartkę papieru oraz pióro i poprosiła: Czy zechciałaby Pani uczynić mi grzeczność i napisać swoje imię.

Ale tym razem wizja przybliżyła się i odpowiedziała jej w dialekcie: N`ey pas necessari, nie jest to konieczne.

“Nie było to konieczne”, aby do swojego objawienia wybrać dziewczynkę dobrze wykształconą, która umiałaby przynajmniej czytać i pisać, tym mniej było konieczne posłużenie się nią dla przechowania dokumentów, w interpretacji których inni będą się prześcigać. Mimo tego czyniono to. W tym względzie Bernadetta okazywała zawsze ogromną stałość.

Pewnego dnia jeden z posłów z Niziny Pirenejskiej zapytał wyniośle, czy Dziewica mówiła po francusku, czy po łacinie. Mówi w dialekcie — odpowiedziała Bernadetta. — W Niebie nie mówią dialektem — podsumował z niewiarygodną pewnością pan Rességnier.

Lecz Bernadetta odpowiedziała: Jeśli Bóg nie zna naszego dialektu, jak my możemy go zrozumieć?

Poseł ze zdziwienia zaniemówił.

Innym razem pewien teolog uważał się za wystarczająco kompetentnego, aby zagwarantować, iż nie może tu chodzić o Madonnę, ponieważ ta powinna mówić po hebrajsku, a przynajmniej po łacinie (!), lecz Bernadetta zapytała go: Czy Bóg nie jest w stanie nauczyć Świętej Dziewicy mojego dialektu?

Zatem “nie jest konieczne” mieszać w to “uczonych tego świata”, którzy usilnie chcą wierzyć doświadczeniu i dokumentom.

Przychodzi na myśl jeszcze jeden dialog, jaki rozwinął się pomiędzy małą widzącą, a dziekanem z Vic, kiedy od kilku miesięcy zakończyły się widzenia:
— Czy to prawda, że widziałaś Świętą Dziewicę?
— Tak, wielebny.
— Ale ja nie wierzę, że Ją widziałaś!
(Milczenie Bernadetty)
— Nic nie mówisz?
— Co chcecie, aby wam powiedziała?
— Powinnaś mnie przekonać, że naprawdę widziałaś Świętą Dziewicę!
— Ależ Ona nie kazała mi w siebie wierzyć.

Jest pewne zdanie, które Bernadetta często wypowiadała do najbardziej agresywnych, przesłuchujących osób, które chciały wciągnąć ją do dyskusji: “Jestem zobowiązana wam to powiedzieć, a nie zmusić do uwierzenia”.

Owego trzeciego dnia Dziewica uśmiechnęła się i nie zechciała “podpisać się”, ale potem, gdy Bernadetta zwróciła się bardzo grzecznie: Czy zechciałaby Pani być tak dobra i napisać…, wizja odpowiedziała jej: Czy zachciałabyś uczynić mi łaskę (zawsze w dialekcie: aué la gracia) i przychodzić tu przez piętnaście dni?

Uczyniła obietnicę i odtąd rozpocznie się walka pomiędzy nią, która czuje się zobowiązana przyrzeczeniem, pociągnięta w sposób, że nie można się temu oprzeć, a “wielkimi” i “możnymi”, którzy na wszelkie sposoby usiłują w spotkaniach przeszkodzić.

Zaczęły się publiczne przesłuchania. Komisarz policji Jcomet, sędzia śledczy Rives, prokurator rządowy Dutour, wszyscy traktowali ją jako małego drania. Straszono uwięzieniem, przesłuchiwano przez wiele godzin, usiłując zmusić do przyznania się do kłamstwa. Przedstawiano fałszywe świadectwa, które Bernadetta prostowała punkt po punkcie, bez gubienia się w zeznaniach. Pewnego dnia została wezwana razem z matką. Prokurator trzymał ją na stojąco przez ponad dwie godziny, a kiedy wreszcie żona urzędnika przechodząc rzekła miłosiernie: Tam jest krzesło, usiądźcie!, Bernadetta zareagowała ostro: Nie — możemy je zabrudzić! i usiadła na ziemi. Byli także możni, którzy wychodzili pokonani.

Był tak wściekły, że nie był w stanie odnaleźć kałamarza — opowiadała ze śmiechem Bernadetta o swoim spotkaniu z prokuratorem, który stale pisał i wykreślał kłamstwa, które sam napisał. W końcu usiłowano ją na siłę umieścić w szpitalu dla umysłowo chorych.

Jednak najpiękniejszymi były dialogi, które miały miejsce w grocie. W ciągu piętnastu objawień, Dziewica przekazała Bernadecie trzy tajemnice, które dotyczyły jedynie jej, a których nie ujawniła, mimo usilnych pytań, nawet osób duchownych takich jak biskupi i spowiednicy.

W pierwszym przesłaniu powiedziała: “Pokuta, pokuta, pokuta. Módlcie się do Boga za grzeszników” i dziewczynka wykonuje nakazane w objawieniu gesty, które niepokoją obecnych (chodziło o prawie 500 osób). Wszyscy widzieli ją jak przemierzała na klęczkach kamienistą drogę prowadzącą do groty, całując na całej długości ziemię.

Znajdowało się tam niewielkie zagłębienie, w którym było trochę błota. Widziano ją jak rękoma kopała w tym miejscu, aż pojawiło się trochę zamulonej wody, którą wzięła do ust.

Tymczasem źródło, tak niespodziewanie wytryskające, powiększyło się, woda przejaśniła i popłynęła obficie. Rozpoczęły się zjawiska uzdrowień, które uczyniły Lourdes sławnym na cały świat.

Innego dnia Dziewica każe jej jeść gorzkie zioła. Bernadetta nawet nie rozumie dlaczego o to wszystko prosi! Powtarza jedynie to, co Ona powiedziała: są to gesty pokutne i pełne pokory, ofiarowywane “za nawrócenie grzeszników”.

Tłum chciał gestów wielkich, gdy tymczasem otrzymuje do uważnego przemyślenia proste znaki, poważne, pokorne i wymagające trudu, których sens zostanie ujawniony, gdy na koniec Dziewica objawi swoje Niepokalane imię.

Na początku marca Bernadetta otrzymała najtrudniejsze posłannictwo: Idź powiedzieć kapłanom, żeby przyszli tutaj w procesji i zbudowali kaplicę.

Chodzi tu o spotkanie z gderliwym księdzem Peyramale. Był tym bardziej wściekły i nieustępliwy im bardziej w sercu czuł się zmuszony do uległości, tym bardziej, że jako proboszcz, weryfikował w konfesjonale nawrócenia jakie zdarzały się w grocie. Bernadetta poszła na spotkanie z nim mała i drżąca. Pozwoliła się wypytywać, lecz miała tak mało do powiedzenia!
— Powiadasz, że widzisz Dziewicę?
— Ja nie mówię, że to jest Dziewica.
Bernadetta ucieka się do swojego określenia: Widziałam coś, co wydaje się być panią!
— Coś! — Proboszcz usiłuje być zły.
— Nieszczęściem jest mieć takich ludzi jak wy, którzy wprowadzają nieporządek w parafii.

Bernadetta stała się “mała jak ziarno prosa”, jednak trwała w wypełnianiu swojego posłannictwa, prosząc w imieniu Pani o zorganizowanie procesji.

Następnie ucieka. Jednak zaledwie złapała oddech, zorientowała się, że zapomniała przekazać drugą część posłannictwa — sprawę zbudowania kaplicy.

Powróciła wieczorem i znalazła wszystkich księży na zebraniu. Z pokorą powiedziała, że Pani chce kaplicy i dodała pierwszy raz coś od siebie: kaplicy… nawet bardzo małej!

Peyramale postawił swoje warunki: Pani powinna dać jakiś znak, powinien w grocie zakwitnąć znajdujący się tam krzak róż oraz powinna wyjawić swoje imię.

Dziewczynka wyszła uradowana, z uczuciem lekkości z powodu wypełnienia swojej misji. W końcu nadszedł ostatni z piętnastu dni, o które prosiła Dziewica. Wszyscy oczekiwali wielkiego objawienia i wielkiego cudu. Nic takiego nie stało się.

Na zapytania przekazane przez Bernadettę, otoczoną przez ponad dziesięć tysięcy osób oraz dokładnie obserwowaną przez komisarza Jcomet, Dziewica nie odpowiedziała zupełnie nic.

Mistyczny dialog i cisza w grocie trwały trzy czwarte godziny.

Powróciła, aby przekazać wszystko proboszczowi.
— Poprosiłam o wyjawienie swojego imienia a ona uśmiechała się. Poprosiłam, aby spowodowała zakwitnięcie róż, a ona znowu się uśmiechała. Jednak ciągle chce kaplicy.
Na to Peyramale:
— Masz pieniądze?
— Nie.
— Ani ja ich nie mam. Powiedz Pani, aby dała ich trochę.

Replika dobrze oddaje całe to rozczarowanie.

Dzienniki jednoczyły się w zjadliwych komentarzach (pisano: “cudem jest nadzwyczajna łatwowierność tego tłumu!” i sugerowano aby tą “piętnastolatkę, która chce być świętą oddać do szpitala”!).

Nadszedł dzień 25 marca. Jest to dzień Zwiastowania. Jeszcze nie nastał świt, kiedy Bernadetta wstała z łóżka, czując w sobie nieodparty impuls, aby pójść do groty.

Objawienie już ją “oczekiwało” i Bernadetta grzecznie poprosiła: Pani, czy zechcesz mi okazać swoją łaskę i powiedzieć mi swoje imię, bardzo o to proszę…

“To coś” uśmiechnęło się. Bernadetta nalega czterokrotnie.

Za czwartym razem “zjawa” już się nie uśmiechała. Rozłożyła złożone ręce, kierując je ku ziemi, oczy zwróciła do nieba i powiedziała w dialekcie: Que soy era Immaculada Concepciou — Jestem Niepokalanym Poczęciem.

Bernadetta szybko wstała, pobiegła w kierunku plebani i zaledwie zobaczyła proboszcza powtórzyła gesty i słowa Pani.

Zupełnie zakłopotany proboszcz odpowiedział:
— Pani nie może mieć takiego imienia. Wiesz co ono oznacza?
— Nie — odpowiedziała Bernadetta.
— A więc jak możesz to mówić, skoro nie rozumiesz.
— Powtarzałam to sobie przez całą drogę.

Ja jestem Niepokalanym Poczęciem! Minęły cztery lata od czasu, gdy Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi, lecz jest to pewna prawda, fakt. Nie jest to imię. Gdyby powiedziała: “Ja jestem Dziewicą!” albo: “Ja jestem niepokalaną Dziewicą!” Ale to określenie jest dziwne, tak dziwne, że niewykształcona dziewczynka nie mogła go wymyślić.

A jednak, pewne ostre światło wdziera się w nasz umysł i serce. My, ludzie, gdy chcemy powiedzieć o czymś, co wydaje się jedyne na świecie, tak właśnie czynimy: bierzemy jakieś abstrakcyjne określenie i nadajemy go jakiejś osobie.

Papieża nazywamy “świątobliwością” a kardynałów “eminencją”.

Ty jesteś miłością! Ty jesteś moją radością! Ty jesteś uosobieniem dobroci!

Maryja powiedziała o sobie, że jest tak czysta, iż jest samą czystością. Przyszła na świat w sposób tak niepokalany, że cała jest Niepokalanym Poczęciem.

Dwa ostatnie objawienia miały wymiar pożegnalny. Siódmego kwietnia, wtorek po Wielkanocy, Dziewica jeszcze raz poprosiła, aby zbudować mały kościół, a 16 lipca, w święto Matki Bożej z Góry Karmel, miało miejsce ostatnie ciche objawienie. Grotę otoczono palisadą i postawiono straże, widząca nawet nie mogła się zbliżyć do groty, lecz wszystko stało się jak zwykle, jak gdyby bariery postawione przez ludzi wcale nie istniały.

Od tego czasu rozpoczęła się i zaczęła rozwijać historia Lourdes, które stało się największym światowym centrum pielgrzymkowym oraz miejscem cudów, gdy tymczasem dzieje Bernadetty poszły inną drogą, która już nigdy nie prowadziła do groty.

Zanim podążymy za Bernadettą w drugą fazę jej życia, musimy powrócić do tego, co wydarzyło się podczas pierwszych objawień. Już od pierwszego przesłania, Dziewica powiedziała jej coś, co dotyczyło jej osobiście: Nie przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwa na tym świecie, lecz na tamtym.

Są to słowa, jakimi tłumaczy Niebieska Matka swojej dziewczynce błogosławieństwa ewangeliczne.

Nigdy, ani przez chwilę, Bernadetta nie uważała, że jako “widząca” zasługuje na jakieś przywileje albo zadowolenie lub względy w życiu doczesnym.

Przeciwnie — głosząc całej ludzkości konieczność czynienia pokuty dla nawrócenia grzeszników — Bernadetta wiedziała, iż jest przeznaczona do pewnej tajemnicy zadośćuczynienia.

Pierwszy okres po objawieniach jest wypełniony chaosem. Lata młodzieńcze i pierwsze lata dorosłego życia upływają pośród pielgrzymów, turystów, księży, biskupów, dziennikarzy, fotografów, naukowców, wszystkich ustawicznie badających ostatnie “szczególne, nieujawnione przesłanie”.

Po tym jak objawienia zostały oficjalnie rozpoznane przez Kościół, już w roku 1862, usiłuje się ją chronić, umieszczając przy domu sióstr w macierzystej parafii. Ale ochrona nie mogła być zbyt efektywna i Bernadetta musiała często ukrywać się sama przed wieloma wścibskimi, a często przed tymi, którzy chcieli “zorganizować jej życie”, obiecując sukcesy i pieniądze.

Ucieczka od nadmiernego trzymania się na baczności, a którego stała się symbolem, było jej pierwszym obowiązkiem. Normalnym rozwiązaniem wydawał się zakon, ale nie miała ku temu ani wykształcenia, ani zdrowia, ani szczególnych zdolności.

Biskupowi, który pytał ją o zamiary, pokornie odpowiada: Nie potrafię nic robić… Nie jestem w niczym dobra.

Nie jest to ważne — odpowie jej — postaramy się do czegoś ciebie wykorzystać.

Tak oto, w wieku 22 lat, wstąpiła do nowicjatu sióstr z Nevers (były to siostry z tego samego zgromadzenia, które pracowały w jej małej parafii). W końcu łatwiej będzie ukryć się pomiędzy 44 nowicjuszkami, jak to jej obiecano. Dzwonek wielkiego zakonu dzwonił jednak ustawicznie. Często chodziło o osoby, którym nie można było odmówić. Często byli to oficjalni historycy, którzy przychodzili wypytywać ją i kazali w kółko wiele razy wszystko powtarzać.

W roku 1867 Bernadetta złożyła swoje pierwsze śluby zakonne, na zakończenie, których wydarza się epizod, który jest jednocześnie bolesny z powodu motywów, które do niego doprowadziły jak i dramatyczny z powodu pewnego rodzaju nieświadomego proroctwa i osądu Bożego jaki kładzie się na małych ludzkich sprawach.

Chodziło o rzecz następującą: po ślubach młode siostry “muszą być posłuszne” i zostaje im wskazany klasztor oraz obowiązek, do którego są przypisane. Żadna nie pozostaje w domu macierzystym (gdzie znajduje się także nowicjat), który jest klasztorem o największym prestiżu, a gdzie przychodzi się po latach “zasług”.

Bernadetta musiała zostać, gdyż w przeciwnym wypadku w małych wspólnotach nie można by było skutecznie jej ochraniać. Powinna pozostać, lecz ani ona ani inne siostry nie powinny pomyśleć, że dla niej zarezerwowano jakieś przywileje.

I stało się tak, że siostry wymyśliły pewien skomplikowany scenariusz. Profeski, jedna po drugiej podchodziły do biskupa i odbierały swój przydział.

Uczyniono mistyfikację, że zapomniano o Bernadecie, a następnie w ostatniej chwili, kiedy ceremonia prawie się zakończyła, pokazano, że nagle przypomniano sobie o niej, zawołano ją i między przełożoną a biskupem rozwinął się taki oto mądrze przygotowany dialog:
— Co uczynimy z siostrą Marią Bernadettą?
— Monsignore, nie jest w niczym dobra. Możemy jednak litościwie zatrzymać ją w domu generalnym i wykorzystać do drobnych prac w izbie chorych. Jest prawie zawsze chora. Będzie to jej obowiązek.

Od tego miejsca dialog popłynął sam, jakby Duch Święty wziął w swoje ręce reżyserię tej sceny. Biskup spojrzał na Bernadettę z łagodnością. Czy prawdą jest, że siostra nie umie nic robić? — powiedział. Jest to prawda, jak to już wcześniej mówiłam, lecz ksiądz biskup upewnił mnie, że nie jest to ważne. Wtedy biskup rzekł uroczyście: Przydzielam siostrze obowiązek modlitwy.

I tak się stanie. Życie Bernadetty rozwinie się całkowicie w coraz głębszym doświadczeniu modlitwy i cierpienia.

Jest to ustawiczny pokorny dialog z Niebem, nawet jeśli od ostatniego objawienia wydaje się ono dla niej zamknięte tak, jak dla każdego innego śmiertelnika w czasie ziemskiej wędrówki.

Dla Bernadetty, objawienie staje się coraz bardziej odległe i zaciemnione. Wszystko zmierza ku rozpłynięciu się w niepamięci, a ona nic nie czyni, aby utrzymywać i kultywować pamięć obrazów i słów.

Stale obsesyjnie nalegano na uściślenie dat i szczegółów (był to czas, w którym historycy polemizowali już ze sobą), niepokojono ją, gdyż nie była w stanie być precyzyjną.

Trafia do izby chorych, najpierw dla leczenia innych, z niewiarogodną łagodnością okazując dokładność, zdolność i w końcu “kulturę” pielęgniarską tym dziwniejszą, że nie miała nigdy możności niczego się nauczyć.

Ale sama również znosi coraz liczniejsze choroby, pewną postać gruźlicy, która nie opuściła jej od czternastego roku życia i coraz bardziej rozwija się w ogromny guz kolana, w coraz większym stopniu utrudniający chodzenie.

Ze swoimi współsiostrami żyje spokojnie, chociaż czasami zdarzają się okresy dramatyczne i skomplikowane, które znieść mogą jedynie ludzie “wielkiego ducha”, którzy całkowicie pozwolą przeniknąć się łaską Boga.

Jedna z przełożonych Bernadetty miała względem niej mieszane uczucia, czci i niechęci. Czci, gdyż Bernadetta “była dziewczyną umiłowaną przez Dziewicę i jej oczy widziały Madonnę”; niechęci, gdyż nie była w stanie do głębi jej uwierzyć.

Kiedy mówiło się o Lourdes (zawsze pod nieobecność Bernadetty), przełożona zawsze kończyła, podkreślając, że znak o jaki prosił proboszcz nie spełnił się: Jednak kwiat róży nie zakwitł!

A przede wszystkim Matka Vauzou — kobieta surowa, pochodząca ze szlacheckiej rodziny, zakonnica bardzo skrupulatna — nie była w stanie nie zrobić przytyku, jak tak szczególna łaska widzenia Dziewicy mogła dosięgnąć swym przeznaczeniem jakąś biedną i nic nie znaczącą kreaturę jaką jest Bernadetta.

Była mizerną chłopką — powie pewnego dnia. Jeśli Święta Dziewica chciała objawić się w jakimś miejscu na ziemi, nie powinna wybrać prostej i niepiśmiennej dziewczyny zamiast cnotliwej i wykształconej zakonnicy!

Nie trzeba mówić, że prześladowała Bernadettę i jedynie względem niej stosowała Regułę aż do głębi, nie darując jej niczego.

Powinna to czynić w taki sam sposób względem innych — według surowego zwyczaju jaki obowiązywał w zakonach — lecz względem niej robiła to szczególnie, czasem bezwolnie, z odrazą. Bernadetta, bardzo wrażliwa, pragnąca uważać ją za swoją prawdziwą matkę, stale była raniona.

Powiadało się, że była jedną ze świętoszkowatych sióstr, ale tak patrząc dokładnie, była czymś więcej.

Z jednej strony była to osobowość o wysokim poziomie duchowym, hartowanym przez surową ascezę, która jednak nie została jeszcze porwana przez cud wcielenia (Boga, który stał się małym jak stworzenie), a z drugiej była Bernadetta, żywy świadek i przedłużenie tego cudu.

Owa surowa zakonnica — prawie “heroiczna”, lecz jeszcze nie “chrześcijanka” — przeżyła Bernadettę, a kiedy mówiło się o jej możliwej kanonizacji, powiadała: Poczekajcie, aż umrę. Ale kiedy także ona doczekała się śmiertelnego łoża, jej ostatnie słowa były: Nasza Pani z Lourdes, osłaniaj mnie przy śmierci.

Tak oto Bernadetta nigdy nie była naprawdę kochana przez osoby, które w największym stopniu powinny względem niej reprezentować na ziemi Świętą Dziewicę, Matkę.

Nawet na łożu boleści, gdy jej kości ulegały destrukcji, nie mogła liczyć na traktowanie uprzywilejowane. Często, jedyne co jej pozostawało, to mały srebrny krzyż, który przysłał jej papież “Niepokalanej”, a który stale ściskała w dłoniach.

Gdy już nie była w stanie go utrzymać, poprosiła, aby umocowano go do łóżka.

Jakaś współsiostra, wspominając przywilej jej dzieciństwa, powiedziała: Poproś naszą Matkę Niepokalaną, aby dała tobie pociechę. Nie — odpowiedziała — żadnej pociechy, jedynie siły i cierpliwość.

Cierpiała także z powodu postępującej głuchoty, która izolowała ją jeszcze bardziej.

Kiedy zaczęła się agonia krzyknęła: Mój Boże, a wydawało się, że nie ma już więcej sił. Potem jeszcze: Pragnę! Odnosiło się wrażenie, że na ziemi ponownie rozgrywa się scena z Kalwarii.

Zawołano siostry, które otoczywszy łóżko, zaczęły odmawiać ostatni różaniec. Gdy nagle głos umierającej się podniósł i akcentując każde słowo rzekła: Mój Boże ja Ciebie kocham… Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za mnie biedną grzesznicę, biedną grzesznicę!

I wydała ostatnie tchnienie, złożywszy swoją duszę w rękach owej Dziewicy, która uśmiechała się do niej w młodzieńczych latach.

W ostatnich dniach życia — przywołując z głębi świadomości pamięć pewnej sceny tysiące razy widzianej w młynie w okresie dzieciństwa — powiedziała: Jestem zmielona jak ziarno… a moje cierpienie będzie trwało aż do końca.

Była na pewien sposób pokorna, by powiedzieć, że staje się jakby chlebem dla sprawowania Eucharystii.

Kiedy złożono jej biedne ciało na łożu śmierci, była tak wyniszczona chorobą. Stała się jedną raną i wydawało się, iż szybko ulegnie rozkładowi.

Ona natomiast wydawała się odmłodnieć.

Ciało nie uległo zepsuciu. Jej doczesne szczątki były trzy razy w obecnym stuleciu ekshumowane i za każdym razem znajdowano je nietknięte. Wydaje się, że Dziewica zechciała pozostawić pewien znak danego przyrzeczenia: Nie obiecuję tobie, że uczynię ciebie szczęśliwą na tym świecie, lecz na tamtym.

Spełniła to szybko, bo zaledwie opuściła ten brzeg, Maryja zechciała pozostawić na ciele Bernadetty znak swojej bliskości; jakby było to ciało niepokalane, nietknięte.

O. Antonio Sicari

Tłum. Jerzy Kąkol

http://www.mateusz.pl/ludzie/nps-bernadetta.htm

*****


św. Benedykt Józef Labre
żebrak

Św. Benedykt Józef Labre urodził się w Amettes, we Francji, w roku 1748. Otrzymał dobre wychowanie w domu pobożnych rodziców. Od najwcześniejszych lat zadawał sobie surową pokutę nawet za najdrobniejsze przewinienia. Jako dwunastoletni chłopiec zaczął pobierać lekcje łaciny od swojego wuja, księdza; przez cztery lata z zapałem przykładał się do nauki. Potem jednak pobożność wzięła górę nad zamiłowaniem do studiów: porzucił naukę, pozostawiając sobie na dalszą drogę życia tylko Pismo święte, z którym się nigdy nie rozstawał.

W owym czasie zapłonął chęcią wstąpienia do zakonu. Jego wybór padł na trapistów, spotkawszy się z odmową spróbował następnie u kartuzów, wśród których przebywał sześć tygodni, ale i to nie jego powołanie. Również próba życia klasztornego wśród cystersów zakończyła się niepowodzeniem. Zaczął więc pielgrzymować żyjąc z jałmużny i praktykując całkowite ubóstwo. Ostatnie lata spędził w Rzymie, odwiedzając liczne kościoły. Stopniowo zapadał na zdrowiu. W roku 1783 zabrano go do domu miłosierdzia, gdzie 16 kwietnia zmarł. Św. Benedykt jest przykładem wschodniego ascetyzmu; tego żebrzącego pielgrzyma lub wędrownego świętego nazwano ,,szaleńcem Chrystusowym”.

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

Święty Benedykt Józef Labre, wyznawca

Święty Benedykt Józef Labre Benedykt urodził się w Amettes we Francji 26 marca 1748 r. jako najstarszy z piętnaściorga rodzeństwa. Jego rodzice byli wieśniakami, żyli skromnie, ale zależało im na kształceniu dzieci. Benedykt uczęszczał do szkoły parafialnej, prowadzonej przez miejscowego wikariusza, a kiedy miał 12 lat, zajął się nim stryj, ks. Józef Labre, rektor kościoła w Erin. Chłopak od młodości pokazywał, kim będzie w przyszłości. Stronił bowiem od zabaw chłopięcych, a lubił zatapiać się w modlitwie. W szesnastym roku życia zamierzał wstąpić do kartuzów, ci jednak go nie przyjęli, pomimo ponawianych kilkakrotnie z jego strony próśb. Poznali zapewne, że odpowiada mu zupełnie inny tryb życia. Zgłosił się więc do trapistów, ale i ci go nie przyjęli. Wreszcie po latach poszukiwań i niepewności znalazł schronienie u cystersów w Sept-Fons, gdzie też otrzymał habit zakonny (1769). Miał wówczas 21 lat. Niebawem został jednak wydalony. Mistrz nowicjatu napisał o nim, że jest za mało święty, zbyt roztargniony i jako zakonnik niepewny.
Benedykt jednak nie zrezygnował tak łatwo. Udał się do Włoch w nadziei, że tam znajdzie dla siebie odpowiednią rodzinę zakonną. W Asyżu wstąpił do III Zakonu św. Franciszka. Kiedy był już w Piemoncie (północne Włochy), w mieście Chieri napisał pożegnalny list do rodziny. Tu też rozstrzygnęły się jego losy. W czasie modlitwy otrzymał nadprzyrodzone światło i usłyszał głos: “Twoim powołaniem jest cały świat. Klasztorem twoim ulice i drogi. Masz być pielgrzymem Bożym”. Wyzbył się więc wszystkiego, co miał, i w jednej szacie, z workiem na plecach udał się w dalszą drogę. Wziął ze sobą tylko Nowy Testament, brewiarz, który odmawiał codziennie, i książkę Tomasza à Kempis “O naśladowaniu Chrystusa”. Na piersi nosił krzyż, a w ręku trzymał różaniec. Spał najczęściej pod gołym niebem; jadł, co mu miłosierna ręka podała. Bywało, że cały dzień nie miał nic w ustach. Znano go we Włoszech, we Francji, w Hiszpanii, w Szwajcarii i w Niemczech. Celem jego wędrówek, które traktował jako pokutę za winy swoje i świata, były sanktuaria. Tam się modlił i kajał. Ostatnie sześć lat swego tułaczego życia spędził w Rzymie, mieszkając w ruinach Koloseum. Był znany z dobroci, miłości i daru modlitwy.
W Wielką Środę, 16 kwietnia 1783 roku znaleziono go na schodach kościoła Matki Bożej dei Monti. Był zupełnie wyczerpany. Zmarł tego samego dnia w komórce, której mu litościwie użyczył pewien rzeźnik. Miał wtedy zaledwie 35 lat. Pochowano go w kościele, przy którym go znaleziono w agonii. Jego doczesne szczątki dotąd tam właśnie spoczywają.
Żywot św. Benedykta Józefa napisał jego własny spowiednik, ks. Marconi, profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Opublikował go w rok po śmierci Benedykta. Można tam znaleźć opis ponad 100 cudownych uzdrowień, jakie w pierwszych miesiącach po zgonie zdarzyły się przy jego grobie. Jego beatyfikacji dokonał papież Pius IX w roku 1861, a kanonizacji papież Leon XIII w roku 1881.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-16b.php3

Święty Benedykt Labre, żebrak. (1748 – 1783.)

   Pierworodnym z licznego rodzeństwa był Benedykt Józef Labre, urodzony r. 1748 z bogobojnych i majętnych rodziców w Amettes w dzisiejszym biskupstwie Arras. Od najmłodszych lat odznaczał się Benedykt pobożnością i dobrymi postępami w naukach; jaśniał mianowicie nabożeństwem serdecznem do Najśw. Maryi Panny i do Najśw. Sakramentu; nieraz podczas Wystawienia Najśw. Sakramentu wpadał jakoby w uniesienie, bo z oczami w niebo wpatrzonemi pozostawał nieruchomy przez kilka godzin. Z tego to też usposobienia pochodziło, że najchętniej czytywał książki pobożne, lubo nie zaniedbywał i książek naukowych; pod dostatkiem zaś je miał w bibliotece swego stryja, proboszcza w Erin, u którego przez pewien czas wychowania przebywał.
W 16. roku życia dziwna w Benedykcie dokonała się zmiana ku wielkiemu smutkowi tych, co widzieli w nim przyszłego kapłana w winnicy Pańskiej. Wstręt bowiem zupełny go opanował do wszelkiej nauki; nieprzezwyciężone trudności zdawały mu stawiać łacina i matematyka. Nie odczuwał też w sobie powołania do stanu kapłańskiego w świecie; natomiast pragnął się oddać życiu pokutniczemu w ostrym zakonie Trapistów. Wykonaniu tego zamiaru sprzeciwił się z razu stryj; kiedy zaś Benedykt jako 18 letni młodzieniec zgłosił się do Trapistów, musiał klasztor opuścić dla zbyt słabego zdrowia. Nie zachwiał się jednak w swych zamiarach życia klasztornego; zwrócił się do Kartuzów, a chwilowo dla braku wykształcenia nie przyjęty, miał tę pociechę, że powtórne zgłoszenie zostało uwzględnione; niestety po 5 miesięcach pobytu musiał zakon opuścić dla rozterek duchowych i lękliwości, graniczącej z zamięszaniem spokoju umysłowego. Podobnie zakończyła się próba wstąpienia do zakonu Cystersów.
Niepokój Benedykta coraz bardziej się wzmagał, bo nie pojmował, jakie właściwie ma powołanie życia. Dopiero poddając się bezwzględnie woli Bożej, odczuł w duszy wewnętrzne natchnienie, aby życie swe zastosował do wzoru, jaki dał św. Aleksy, aby więc opuścił dom ojczysty i rodziców, utrzymywał się z jałmużny, zwiedzał w pielgrzymkach miejsca cudami i łaskami słynne. Utwierdzony w swym zamiarze przez spowiednika, któremu się zwierzył, odzyskał Benedykt zupełny spokój duszy, a radość przebijała się z twarzy jego, gdyż jasny miał cel życia.
O żebraczym więc kiju puścił się w świat; kiedy mu spowiednicy doradzali do pracy, a tej pomimo najlepszych chęci znaleść nie mógł, coraz jaśniej poznawał, że owo natchnienie Boże, które rozstrzygnęło o jego życiu, było prawdziwe a nie ułudą. Przebiegał Włochy, poszedł do Loreto, Asyżu, Rzymu, był w Bari, aby uczcić św. Mikołaja, w Fabiano, by uczcić św. Romualda, w Alwernii ku czci św. Frańciszka, dotarł do Niemiec, aby w Einsiedeln cześć oddać i chwałę Najśw. Maryi Pannie. Niektóre pielgrzymki odprawiał po kilka razy; w Einsiedeln był dwa razy. Loreto odwiedził 11 razy w 12 latach. Wszędzie chodził pieszo; a pierwszym celem na miejscu cudownem był kościół; na stopniach kościelnych pozostawał dnie i noce całe.
Żywił się tylko jałmużnami; nie narzucał się nikomu, chyba w ostatecznej potrzebie zimą, kiedy zabrakło mu owoców dzikich, a głód kilkudniowy zdawał się wyczerpywać zupełnie jego siły. Żywił się odpadkami znalezionymi na drogach i ulicach; obfitsze jałmużny rozdawał ubogim. Odzież jego była ubogą i lichą; była wprost łachmanami. Chodził drogami mniej uczęszczanemi, aby się nie narażać na rozproszenie w modlitwach i rozmyślaniach. Wzrok umartwiał, nie zastanawiając się nigdy nad pięknością najcudowniejszej okolicy.
To zaniedbanie wszelkich zewnętrznych potrzeb było dla Benedykta środkiem i drogą do usuwania się od świata a zbliżania się do nieba i Boga. Ubóstwo i nieschludność dziwnego pielgrzyma były z woli Bożej niejako nakazane, aby serce jego wolne od wszelakiej troski doczesnej gorzało tem silniej miłością Boga i bliźniego. Sam Labre odczuwał odrazę, jaką w innych swoją osobą wywoływał; cierpiał nad tem, ale cierpienie to znosił jak inne bóle w zupełnem poddaniu się woli Bożej.
Wzorem był Labre najżarliwszego nabożeństwa; wzorem był także poświęcenia dla drugich; w chorobach w niezwykły sposób niósł pociechy i ulgi; służył jakby z obowiązku każdemu, któremu mógł nieść pomoc. Zmysłów swych strzegł; unikał wszelkich sposobności do jakiejkolwiek pokusy; nie spoglądał nigdy na nikogo, aby jaki obraz nie utkwił w jego pamięci i nie był powodem do jakichkolwiek niesfornych myśli. Całą duszą brzydził się grzechem, bo słusznie mówił, że ten musi się wystrzegać wszelakiej winy, kto przeświadczony jest o dobroci a zarazem wszechmocy Bożej. Z dziecięctwa jego opowiadają, że kiedy raz dziewczynka zapragnęła trochę owocu z ogrodu stryja Benedykta, nie chciał go zerwać, bo i tą małą rzeczą naraziłby własność obcą, a najmniejsze złe obraża przecież samego Boga. Dnia 16. kwietnia rozchorował się nagle Benedykt w Rzymie; tego samego dnia wieczorem oddał ducha Bogu w domu dobroczyńcy, który mu udzielił przytułku. Pius IX. ogłosił go błogosławionym r. 1860, Leon XIII. zaliczył go w poczet świętych r. 1881.

   Nauka

   Ubóstwo, wywołane stosunkami i okolicznościami, nie jest wprawdzie samo z siebie cnotą, ale może być cnotą w pewnych warunkach. Warunki te mogą być niezwykłe, jak w życiu św.Benedykta, który z natchnienia Bożego jako powołanie swoje poznał i uznał życie żebracze. Jest to znowu objaw dziwnych dróg, któremi Bóg prowadzi dusze wybrane do celu wiecznego. Nie każdy godzień takich środków, nie każdy dorósłby ich wykonaniu.
Warunkiem zwykłym, w którym ubóstwo zostaje rzeczywistą cnotą, jest ukochanie ubóstwa, jako środka do niezbędnej doskonałości chrześcijańskiej. Dopełnienie tego warunku jest obowiązkiem każdego. Kto ubogi przez nieszczęście, niesprawiedliwość ludzi – musi wymuszone ubóstwo uczynić dobrowolnem, ubóstwem w duchu; umiłować je musi dla Jezusa, znosić je z miłości ku Jezusowi. Kto zaś bogaty – tak żyć powinien, jakoby bogactw nie posiadał dla siebie, ale dla ubogich; używać dostatków musi wedle woli Bożej, gdyż uczynkami dobrymi zyskać może coraz większe zasługi dla wieczności. I wzorem tego ubóstwa w duchu św.Benedykt, bo połączone z życiem żebraczem trudy chętnie znosił, i wprost je dla Jezusa kochał i miłował.
Drogą doskonalszą do zachowania ubóstwa i umiłowania go w duchu jest życie zakonne, w którem wyrzekamy się wszystkich dostatków, aby z dala od wszelkich zwodniczych ponęt bogactwa Bożej dopełnić służby. Pustynie i klasztory zaludniały się wielkimi mocarzami świata; dla ubóstwa królowie korony składali; ukochał ubóstwo św. Antoni, ongi pan wielkich włości; ukochał je św. Alojzy, kiedy zrzekł się zaszczytów książęcych dla sukni zakonnej; ukochał je św. Frańciszek Borgiasz, usuwając się od wszelkich dostojeństw i bogactw. A jednak tych wszystkich niewątpliwie przewyższył św. Benedykt, bo wyzuwając się ze wszystkich dostatków przez miłość do ubóstwa w świecie pozostał, narażony na pokusy, cierpienia, dotkliwości właśnie dla doskonałego zachowania cnoty, która tworzyła istotę jego życia.
Wzniosłą jest cnotą ubóstwo w duchu, które mówi z psalmistą: Pan cząstką dziedzictwa mego i kielicha mego… albowiem dziedzictwo moje jest mi znamienite (Ps.15,5-6). Nie poznali jej ci, którzy ją potępiają, głoszą ją niepotrzebną, szkodliwą nawet dla życia publicznego; nie poznali jej ci, co mówią, że ubóstwo w duchu może mieć znaczenie tylko dla pewnych ludzi, dla pewnych czasów, dla pewnych stanów. Zapominają bowiem, że jak Chrystus odkupił wszystkich ludzi wszystkich czasów, tak i zasady przez Niego głoszone, prawdy przez Niego przyniesione są bezwzględne, do wszystkich się odnoszą, wszystkich obowiązują. A przecież wyraźnie Zbawiciel uczył: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest królestwo niebieskie.
Wzór samego Jezusa, apostołów, Świętych Pańskich uczy na koniec, że samo ubóstwo, nawet takie, co w poszarpanych chodzi łachmanach, może być dopustem, ale jest zarazem i wolą Bożą; stąd nie jest powodem ani do rozpaczliwych wyrzekań ani do pogardliwego zachowania się. Jak bowiem Jezus śmiercią na krzyżu zniósł hańbę krzyża w pogaństwie, a odtąd krzyż został ozdobą koron królewskich, tak ubóstwem Chrystusa i zasadą ubóstwa w duchu straciło ubóstwo dawniejsze piętno hańby i znamiona pogardy; zajaśniało niezwykłym blaskiem i przedziwną pięknością, kiedy środkiem nieodzownym zostało do zasługi.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-16b.php3

*******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Bradze, w Portugalii – św. Fruktuoza, biskupa. Najpierw był mnichem, następnie biskupem w Dumio. Uczestniczył w synodzie toledańskim. Potem powołano go na biskupstwo do Bragi. Zmarł między rokiem 660 a 670. Pozostawił po sobie literacką spuściznę, a wśród niej surową regułę mniszą.

oraz:

św. Drogona (+ 1186); św. Enkratydy, dziewicy i męczennicy (+ 305); bł. Joachima, zakonnika (+ 1303); świętych męczenników Kajusa i Kremensjusza (+ 304); świętych męczenników Kaliksta i Charyzjusza (+ III w.); świętych męczenników z Saragossy: Optata, Luperka, Sukcesa, Marcjalisa, Urbana, Julii, Kwinktiliana, Publiusza, Frontona, Feliksa, Cecyliana, Ewencjusza, Prymitywa i Apodemiusza (+ 304); św. Paternusa, biskupa (+ 565); św. Turybiusza, biskupa (+ ok. 460)

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-16a.php3

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

******

Reżyserka rosyjskiego filmu o Janie Pawle II zabita

dodane 2015-04-15 23:30

RADIO WATYKAŃSKIE |

14 kwietnia w Moskwie odbył się wieczór poświęcony poezji Karola Wojtyły. U obecnych w sali kolekcji Państwowej Rosyjskiej Biblioteki Literatury Obcej ogromny smutek wywołała wiadomość o odnalezieniu ciała Tamary Elżbiety Jakżyny.

Reżyserka rosyjskiego filmu o Janie Pawle II zabita   HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ
Nie żyje reżyserka rosyjskiego filmu o Janie Pawle II

Zaginiona przed miesiącem kobieta była wielką miłośniczką poezji Papieża Polaka i autorką pierwszego rosyjskiego filmu o nim.

Wieczór poezji odbył się w ramach cyklu spotkań poetycko-literackich organizowanych w Bibliotece. Udział wzięli znani rosyjscy tłumacze literackiej twórczości Karola Wojtyły: Andriej Bazylewski, Igor Baranow i dyrektor naukowo-badawczego ośrodka literatury religijnej Biblioteki Jewgienij Raszkowski. Raszkowski i Bazylewski recytowali przetłumaczone przez siebie wiersze Papieża. Z kolei Igor Baranow z wielkim bólem zawiadomił o śmierci Tamary Jakżyny, z którą zrealizował pierwszą część filmu o Janie Pawle II „Nie bój się, modlę się za ciebie”. O odnalezieniu ciała reżyserki w jednej z podmoskiewskich miejscowości po miesiącu od jej zaginięcia dowiedział się dwie godziny przed spotkaniem. Poinformował, że według oficjalnej wersji kobieta została zamordowana przez osoby chcące pozbawić jej prawa własności mieszkania, w którym mieszkała.

Jeden z uczestników spotkania wskazał na fakt, że jej ciało odnaleziono właśnie w dniu wieczoru poezji, którą tak ukochała. Na dziedzińcu Biblioteki stoi jeden z najpiękniejszych pomników Jana Pawła II, przedstawiający jego postać na tronie z ręką opartą na Biblii. W rękę Papieża zawsze ktoś z przechodzących wkłada świeże kwiaty, gdy tymczasem przy innych pomnikach znanych osobistości kwiaty składane są tylko przez oficjalne delegacje ambasad z rocznicowych okazji.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2435713.Rezyserka-rosyjskiego-filmu-o-Janie-Pawle-II-zabita

********

Nadzieje i wyzwania dla Kościoła

Życie Duchowe

Marcin Przeciszewski

(fot. Gasper Furman / Shutterstock.com)

To co się stało w Polsce i na świecie w dniach śmierci Jana Pawła II i bezpośrednio po niej, winno być przedmiotem głębokiego rozeznania, prowadzonego w całej wspólnocie Kościoła i we wspólnotach poszczególnych ruchów i środowisk chrześcijańskich.

 

Był to niezwykły czas w dziejach Kościoła, porównywalny do wielkich ruchów ożywienia religijnego, jakie znamy z historii, a na ziemi polskiej porównywalny do ożywienia, które przyniosła pielgrzymka Jana Pawła II z 1979 roku rozpoczęta słowami: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”. Słusznie zatem “polski kwiecień 2005” nazywany jest ostatnią pielgrzymką Jana Pawła II do ojczyzny, tym razem “pielgrzymką duchową”. Jak nigdy dotąd czuliśmy wówczas jego obecność tak silnie i tak głęboko. To wielkie misterium wymaga teraz głębokiej, spokojnej i poważnej analizy. A przede wszystkim próby wyciągnięcia wniosków dla konkretnych środowisk tworzących Kościół.

 

“Fenomen kwietnia 2005” pokazał, czym w istocie był pontyfikat Jana Pawła II i jakie znaczenie miał on dla współczesnego świata. Myślę, że zachodzi tu pewna analogia do postaci samego Chrystusa. Za życia Jezusa uczniowie nie do końca rozumieli Jego nauczanie. Dopiero po Jego śmierci wspartej zesłaniem Ducha Świętego stało się ono w pełni zrozumiałe. Fenomen ten powiedział nam też wiele o kondycji duchowej dzisiejszego świata. Globalna wspólnota duchowa, jaką obserwowaliśmy po śmierci Jana Pawła II, ukazała, jak bardzo otaczający nas świat przeniknięty jest “głodem duchowym”. Jak mocno, choć może podskórnie – ten skądinąd zlaicyzowany świat – potrzebuje Ducha i Jego świadków. Jest on pustynią, ale bardzo spragnioną ożywczej wody. Potrzebuje także jasnych, wyrazistych i przejrzystych autorytetów i pragnie, aby wskazywały one drogę w gąszczu codziennych problemów. To, co widzieliśmy w świątyniach, na ulicach i placach, jest dowodem, że współczesne pokolenie młodych potrzebuje wspólnoty wartości, wokół której mogłoby się zintegrować. Pokazał wreszcie, że XXI wiek – jak ongiś zapowiadał André Malreaux – będzie znacznie bardziej “wiekiem ducha” niż wiek XX.

 

“Kwiecień 2005” i Kościół

 

Ośmielę się postawić tezę, że reakcja, jaką obserwowaliśmy nie tylko w łonie Kościoła katolickiego, ale i innych wspólnot wyznaniowych, pokazała, że w istocie Kościół jest jeden, a jego faktyczną głową jest papież. Głową nie w sensie administracyjnym czy jurysdykcyjnym, lecz w sensie duchowym. Fenomen ten pokazał również, że Kościół nie znajduje się bynajmniej w okresie “starczego uwiądu” – jak chcą niektórzy – lecz że jest żywą wspólnotą, zdolną do ożywienia całego świata. Udowodnił niemal w sposób namacalny, że “wiosna Kościoła”, którą w proroczy sposób zapowiadał Jan Paweł II, jest faktem, a nie marzeniem papieża-wizjonera. Zobaczyliśmy też, że dziedzictwo Jana Pawła II jest wielkie, a współczesne pokolenie mieszkańców ziemi pragnie żyć w jego duchu. Dziedzictwo to powinniśmy teraz bardzo głęboko i poważnie studiować, analizować, popularyzować i wprowadzać w życie.

 

Fenomen “kwietnia 2005” pokazał też wiele istotnych spraw w kontekście lokalnego Kościoła w Polsce. Zobaczyliśmy, że w Polsce mamy bardzo odpowiedzialny laikat i nieco ospałe, zagrożone rutyną duchowieństwo. Ujrzeliśmy, że polska młodzież, choć mieliśmy co do tego obawy, jest w istocie wierna Kościołowi i potrafi w twórczy sposób go przekształcać. Dowiedzieliśmy się też, jakiego Kościoła pragnie pokolenie młodych Polaków – nie Kościoła celebrującego, lecz Kościoła będącego autentyczną i przejrzystą wspólnotą. Ten Kościół nie ma być Kościołem zamkniętym, składającym się tylko z “prawowiernych”, lecz Kościołem otwartym na wszystkich: zagubionych, poszukujących i “życiowo poplątanych”. Zobaczyliśmy też wreszcie, że w ramach Kościoła faktycznie istnieje “pokolenie JP2”. Składa się ono z ludzi, dla których nauczanie Jana Pawła II było centralnym punktem odniesienia w okresie ich wzrastania i dojrzewania. Jak mówią socjologowie, to właśnie dla tego pokolenia “kwiecień 2005” stał się wydarzeniem porównywalnym z tym, co poprzednie pokolenie przeżyło w okresie “Solidarności”. Wcześniej liczne badania wskazywały, że pokolenie współczesnych młodych jest nakierowane na wartości, ale żyje w rozproszeniu i nie ma żadnego wspólnego etosu. Wydarzenie “kwietnia 2005” stało się dla nich pewnego rodzaju “momentem konstytutywnym”, budującym ich pokoleniową tożsamość. Oczywiście, nie wiemy, jak dalej potoczy się historia tego pokolenia oraz czy kiedy opadną emocje, nie zapomni ono o wspólnocie, jaka połączyła je po śmierci Papieża i zmusiła do wyjścia na ulice. Jednak z tego, co się dokonało, wynika bardzo poważne zadanie dla Kościoła i jego pasterzy. Chodzi o to, by ci ludzie mogli się na nowo odnaleźć właśnie w Kościele, aby to właśnie Kościół instytucjonalny nie gasił i nie tłumił inicjatyw, które narodziły się wśród młodych, lecz by je wspierał.

 

Jedność

 

Dopiero po śmierci Jana Pawła II okazało się, jak wielką jego zasługą było zbudowanie światowej, globalnej wspólnoty wokół wartości. Z tą wspólnotą identyfikuje się każdy, niezależnie od wyznania i religii czy nawet bezwyznaniowości. Z takim zjawiskiem mamy do czynienia po raz pierwszy w historii Kościoła i po raz pierwszy w historii świata. W kwietniu 2005 roku poznaliśmy w dosłowny sposób najgłębszą prawdę o uniwersalności Kościoła: Kościół jest powszechny i, niezależnie od podziałów w jego łonie, w istocie jest jeden, a jego misja obejmuje wszystkich. Zobaczyliśmy też, że drogą do budowania wspólnoty Kościoła nie jest triumfalizm i podporządkowywanie sobie innych, lecz pokorna służba wszystkim, wsparta świadectwem cierpienia.

 

Jakie wnioski możemy stąd wyciągnąć? Po pierwsze winniśmy kontynuować to najgłębsze pragnienie Jana Pawła II wyrażone tytułem encykliki: Ut unum sint! Kościół Jezusa Chrystusa w istocie jest jeden, a podziały, jakie dokonały się podczas jego trudnej historii, są wielkim cierpieniem, nie ma więc innej drogi budowania jedności Kościoła, jak przez odczucie tego głębokiego bólu i cierpienia, które budzą w nas pragnienie jedności. Ten ból z pewnością charakteryzował Jana Pawła II, który wielokrotnie dawał mu świadectwo. Niektórzy mówią, co prawda, że pontyfikat Jana Pawła II nie przyniósł spodziewanych postępów na drodze dialogu ekumenicznego. Istotnie, dialog o charakterze doktrynalno-teologicznym jest bardzo trudny i wymaga bardzo wiele czasu, jednak Ojciec Święty ukazał tę wielką prawdę, że dialog teologiczny powinien być wyprzedzany przez budowanie “ekumenizmu w praktyce”, dlatego w jego posłudze najważniejsze były bezpośrednie kontakty, spotkania z przedstawicielami innych wyznań i pielgrzymki. Ukazał, że w budowaniu jedności najważniejsze są kontakty “na dole”, między ludźmi i środowiskami różnych Kościołów. W tej dziedzinie nieoceniona staje się rola świeckich, a także wspólnot i ruchów, które budowanie jedności odczytują jako swój charyzmat. Ich praca ma kapitalne znaczenie dla przyszłości ekumenizmu, pozwala bowiem przeżywać faktyczną jedność Kościoła, niezależnie od etapu, na którym pozostaje dialog teologiczny. Chciałbym tutaj wymienić trzy szczególnie zasłużone dla jedności środowiska: Wspólnotę z Taizé, ruch Focolari oraz Wspólnotę Chemin Neuf.

 

Budowaniu jedności Kościoła musi towarzyszyć również, w ramach wspólnej odpowiedzialności za duchowe oblicze współczesnego świata, otwartość na inne religie. Oczywiście nie możemy zamazywać istotnych różnic między wyznaniami i religiami, ale trzeba podkreślić, że zakres odpowiedzialności za przyszłość świata jest wspólny. Potwierdzeniem tej tezy jest pisany testament, jaki pozostawił nam Jan Paweł II. Wymienił tam przedstawicieli innych wyznań i nawet bezpośrednio rabina Rzymu. To ważny znak.

 

Świętość

Fenomen “kwietnia 2005” pokazał, jak bardzo świat współczesny potrzebuje świadków wiary promieniejących świętością. Jan Paweł II mawiał, że “dzisiejszy świat znacznie bardziej potrzebuje świadków niż nauczycieli”. Jednak co to znaczy być “świadkiem wiary” w dzisiejszym świecie i w dzisiejszej Polsce? “Świadek” to ktoś, kto przekazuje innym to, czym sam głęboko żyje, i kto gotów jest potwierdzić swój przekaz męczeństwem. Takim właśnie świadkiem był Jan Paweł II. Kierując się tą właśnie intencją, obecny papież Benedykt XVI wydał reskrypt pozwalający na otwarcie procesu beatyfikacyjnego swego poprzednika. Szybkie zapewne ogłoszenie świętości Jana Pawła II będzie po pierwsze potwierdzeniem powszechnej opinii o jego świętości, a po drugie – ukazaniem światu i Koś- ciołowi takiego modelu “bycia świadkiem”, jakiego najbardziej potrzebuje dzisiejszy świat. A skoro beatyfikacja ta ukazywać będzie wzór świętości na dziś, spróbujmy przyjrzeć się najbardziej charakterystycznym “rysom” świętości, jakie cechowały Jana Pawła II.

 

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że źródłem niezwykłej osobowości Jana Pawła II było jego zakorzenienie w modlitwie, wręcz intymna relacja z Jezusem. Mimo że Papież był jednym z najbardziej zajętych ludzi na świecie, przeznaczał na medytację codziennie kilka godzin. Wielu obserwowało to chociażby podczas prywatnych, codziennych Mszy św. w jego kaplicy, gdy zapadał w długą, nieraz ponadgodzinną medytację w milczeniu. Duchowa moc i głębia wiary umożliwiały mu przyjęcie cierpienia. W tym zakresie Jan Paweł II spełniał z pewnością starożytne kryterium świadka: martyr, czyli męczennik. Cechowała go niezwykła duchowa przejrzystość i wynikająca stąd nadzwyczajna otwartość na każdego człowieka, zdolność do spotkania z konkretną osobą i mówienia wprost do jej serca, nawet jeśli na placu obecny był milion wiernych.

 

Wielkim rysem świętości Jana Pawła II był jego stosunek do człowieka. Jego pontyfikat określamy jako najbardziej “antropologiczny” z dotychczasowych, co streszcza się w haśle programowej encykliki Redemptor hominis – “Drogą Kościoła jest człowiek”. Stąd właśnie służbę człowiekowi – każdemu człowiekowi – oraz obronę jego praw i godności Jan Paweł II ukazywał jako podstawową misję Kościoła we współczesnym świecie.

 

Papieski wzorzec świętości stanowi prawdziwe wyzwanie dla kościelnych ruchów i stowarzyszeń. Rodzi się z niego wielkie pytanie o wzór świętości, jaka proponowana jest ich członkom na drodze formacji, gdyż to właśnie świętość – bez żadnej obawy – winna oznaczać zasadniczy horyzont troski formacyjnej. Po Janie Pawle II i świadectwie, jakie pozostawił, nie można świętości traktować jako drogi dla wybranych, obdarzonych szczególną łaską, lecz jako zupełnie “normalny” cel stojący przed wszystkimi, którzy swoją wiarę traktują poważnie. Jasne jest, że nie chodzi tu o model świętości oderwanej od świata, lecz o “świętość wcieloną”, zakorzenioną w tym świecie i zdolną do przekształcania go od wewnątrz. A jej tajemnicą – jak pokazywał Jan Paweł II – jest harmonia trzech elementów: intymnego, osobistego związku z Chrystusem, wrażliwości na każdego człowieka i otwartości na świat. A więc chodzi o świętość realizowaną w przyjaźni z każdym człowiekiem i w postawie dialogu ze światem – szczególnie tam, gdzie ten świat doświadcza najgłębszych problemów i bolączek.

 

Świeccy i ich misja

 

W zakresie formacji powinniśmy rozważyć inny fenomen pontyfikatu Jana Pawła II, wyrażający się w niespotykanej dotąd otwartości na świeckich i tworzone przez nich ruchy i inicjatywy. “Wiosny Kościoła” Jan Paweł II oczekiwał właśnie od tych środowisk. A więc chodzi tu o przygotowywanie świeckich do odpowiedzialności za Kościół i jego misję. Na czym polega misja świeckich? Z jednej strony na zaangażowaniu i współodpowiedzialności za Kościół, ale jeszcze bardziej na zaangażowaniu się we współczesny świat. Mówiąc obrazowo, nie chodzi o ty, by świeccy zajmowali miejsce przy ołtarzu, lecz aby przekształcali ku dobru “struktury grzechu”, jakimi nacechowany jest świat. Potwierdzają to dokumenty Soboru Watykańskiego II, którego realizację, zarówno jego dziedzictwa, jak i ducha, Papież pozostawił w testamencie jako najważniejsze zadanie. Tymczasem w Polsce nie jest dobrze, jeśli chodzi o aktywność świeckich w misji przekształcania świata. To podstawowy mankament naszej polskiej religijności. Owszem, nawet chętnie angażujemy się bezpośrednio w Kościół, jednak o wiele gorzej jest z zaangażowaniem w przemianę otaczającego świata w duchu chrześcijańskim. Koronny dowód na to twierdzenie stanowi piętnaście lat polskiej demokracji, która w dużej mierze jest budowana przez katolików. Kiedy obserwujemy zachowanie się katolików w życiu społecznym, zauważamy, że tylko nieliczna mniejszość potrafi deklarowane zasady wprowadzać w życie publiczne. To prawdziwy dramat! A przecież na wprowadzaniu tych zasad polega budowanie demokracji opartej na fundamencie etyki, o co tak silnie apelował Jan Paweł II, szczególnie przemawiając w polskim parlamencie.

 

Jan Paweł II swoim przykładem i świadectwem ukazywał uniwersalność misji Kościoła, która jest adresowana do wszystkich i przebiega ponad wszelkimi podziałami. To z pozoru banalne stwierdzenie jest niezwykle istotne w chorej polskiej rzeczywistości, gdzie partykularyzm góruje nad uniwersalizmem, a służba własnemu środowisku zdaje się o wiele ważniejsza od “dobra wspólnego”. Biorąc za wzór Jana Pawła II, łatwo wywnioskować, że misja realizowana przez każdego człowieka, przez każdy ruch i środowisko musi dokonywać się ponad wszelkimi podziałami, a jej cel ma stanowić służba człowiekowi, każdemu człowiekowi, niezależnie od tego, skąd pochodzi, jakie ma poglądy, czy nawet niezależnie od przynależności religijnej. W tej misji chodzi o solidarność z człowiekiem w jego biedzie i w jego problemach. Celem więc każdej misji publicznej realizowanej przez chrześcijan nie może być budowanie takiego czy innego “obozu” przeciw innym “obozom”, lecz służba drugiemu i szukanie współpracowników w tym dziele. Tylko w ten sposób możemy odpowiedzieć na testament Jana Pawła II w życiu społecznym.

 

Mówiąc o misji chrześcijanina w świecie współczesnym, nie możemy zapominać o fundamentalnej nauce Jana Pawła II, która zakłada, że podstawowym środowiskiem kształtowania człowieka i podstawowym podmiotem życia społecznego jest rodzina. Dziś na skutek różnorodnych prądów kulturowych i ekonomicznych rodzina przestała być podstawową instytucją życia społecznego. Jej stabilności, jak i miejsca w społeczeństwie nie odbudujemy inaczej, jak pomagając rodzinie w odnalezieniu tej podstawy jej tożsamości, jaką jest duchowość wynikająca z sakramentu małżeństwa. Trzeba budować rodzinę jako wspólnotę kobiety i mężczyzny razem z Chrystusem. Mówił o tym Jan Paweł II w swoim słynnym cyklu katechez Mężczyzną i niewiastą ich stworzył.

 

Europa

 

Ważnym wątkiem pontyfikatu Jana Pawła II było zaangażowanie na rzecz budowania jedności Europy. Żaden papież w historii Kościoła nie zaangażował się w to bardziej od Jana Pawła II. Tego wątku papieskiego nauczania nie sposób pominąć dziś, kiedy integracja Europy stała się jednym z ważnych “znaków czasu”. Fascynujące jest, że Jan Paweł II od samego początku zdawał sobie sprawę, jaką rolę Opatrzność składa w jego ręce w tym zakresie. Już w 1979 roku prezentował sens swojej posługi wobec Europy w słowach: “Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież-Polak, papież-Słowianin właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu?”. Był to Papież-wizjoner, ale zarazem Papież-realista, zdający sobie sprawę, że motorem procesu historycznego – obok czynników polityczno-ekonomicznych – jest siła ducha kształtująca umysły i serca mieszkańców ziemi. Kiedy “żelazna kurtyna” została obalona, włączył się bezpośrednio w dialog dotyczący kształtu przyszłej europejskiej jedności. Apelował, by nowa konstrukcja Europy nie ograniczała się wyłącznie do przestrzeni polityki i ekonomii i nie zapominała o swym duchowym fundamencie w istocie najważniejszym dla jej kulturowej tożsamości. “Nie będzie jedności Europy, dopóki nie będzie ona wspólnotą ducha” – powiedział do prezydentów siedmiu krajów europejskich, przybyłych na spotkanie z nim u grobu św. Wojciecha w Gnieźnie 3 czerwca 1997 roku.

 

Jan Paweł II nieustannie dawał też świadectwo, jak bardzo zależy mu na twórczej obecności jego ojczyzny w rodzinie narodów europejskich. Nie tylko Polskę przywracał Europie, ale oczekiwał, że głos jego ojczyzny będzie istotny w debacie o kształcie Europy, a świadectwo Kościoła znad Wisły wzbogaci jej duchową przestrzeń. Jak testament brzmią jego słowa skierowane do Konferencji Episkopatu Polski z 1997 roku: “Pragniemy ofiarować Europie nasze przywiązanie do wiary, nasz natchniony religijnością obyczaj, duszpasterski wysiłek biskupów i kapłanów, i zapewne wiele jeszcze innych wartości, dzięki którym Europa mogłaby stanowić organizm pulsujący nie tylko wysokim poziomem ekonomicznym, ale także głębią życia duchowego” (8 czerwca 1997). Tak więc dziś, kiedy jesteśmy pełni niepokoju o przyszłość Kościoła w Polsce, pozbawionego tej busoli, jaką stanowił autorytet Jana Pawła II, trzeba nieustannie powracać do papieskiego nauczania o Europie. Tym bardziej warto, że ten element spuścizny pontyfikatu wyznacza nie tylko nasze miejsce we wspólnocie europejskich narodów, ale wiąże się z apelem o taki model formacji chrześcijańskiej, który – zachowując to, co najlepsze z naszej przeszłości – jednocześnie prezentowałby otwartość na to, co nowe, i gotowość do dialogu w przestrzeni europejskiej. W świadomości polskich katolików musi nastąpić swego rodzaju “przełom kopernikański”, w którym ugruntowaną troskę o zachowanie kulturowej i religijnej tożsamości narodu musimy rozumieć szerzej: jako odpowiedzialność za duchowy kształt Europy. Jan Paweł II wskazuje przecież jasno, że “być w pełni Polakiem” to także “być w pełni Europejczykiem”.

 

Zatem istotnym zadaniem w kształtowaniu duchowej i intelektualnej formacji polskiego laikatu jest głębokie przeżycie tej wizji Kościoła, jaką pozostawia Jan Paweł II. Chodzi tu o chrześcijaństwo zakorzenione w tra- dycji, a zarazem otwarte i dialogiczne; chrześcijaństwo wolne od kompleksów, przeżywane w duchu Zmartwychwstania – niosące nadzieję otaczającemu światu. Nacechowane mistyczną wiarą – w duchu Jana Pawła II – wzbogaconą głębokim świadectwem wartości, a nie przybierające formę ideologii generującej podziały.

 

Nowy pontyfikat

 

Można odnieść wrażenie, że wybierając kardynała Ratzingera, uczestnicy konklawe kierowali się przede wszystkim pragnieniem znalezienia człowieka, który sprostałby zadaniu kontynuacji wielkiego pontyfikatu swego Poprzednika. Zresztą w swym przemówieniu programowym w dzień po wyborze Benedykt XVI wyraźnie w ten sposób zakreślił ramy swej posługi. Oświadczył, że pragnie kontynuować to, co najważniejsze było dla Jana Pawła II, a w tym wielką otwartość Kościoła na dialog w każdej płaszczyźnie, w pierwszym rzędzie wyrażający się w trosce o jedność chrześcijaństwa i kwestie ekumeniczne. Co natomiast nowego może wnieść Benedykt XVI? Coś bardzo istotnego i potrzebnego dzisiejszemu światu, a mianowicie bardzo jasny i wyrazisty wykład wiary i sięganie bezpośrednio i wprost do korzeni chrześcijaństwa. Wydaje się, że zarówno świat, jak i współczesny Kościół takiego języka bardzo potrzebuje. Można więc oczekiwać, że programem nowego Papieża będzie głoszenie prostoty, czystości i piękna wiary w Jezusa Chrystusa i świadczenie o niej. Już od pierwszych godzin nowego pontyfikatu stało się bowiem oczywiste, że nowy Ojciec Święty będzie się starał usuwać w cień swoją postać i ukazywać Tego, którego jest wikariuszem, czyli Jezusa Chrystusa.

 

W tym kontekście można przypomnieć słowa z homilii wygłoszonej przez Benedykta XVI podczas Mszy inaugurującej pontyfikat, kiedy powiedział: “Nie jestem sam”. Nie będzie on wymagał posłuszeństwa dla siebie, lecz – podkreślając, że jest “sługą sług Chrystusa” – będzie przypominać, że podobnie jak każdy chrześcijanin, winien jest posłuszeństwo Chrystusowi. Po nowym pontyfikacie oczekiwać można zatem zarówno poprawy stosunków z tradycjonalistami, także tymi spod znaku Lefebvre’a, pozostającymi w stanie schizmy z Kościołem powszechnym, jak i nowego rozdziału w dialogu ekumenicznym, szczególnie na tym najtrudniejszym polu, jakim jest dialog z prawosławiem rosyjskim. Pontyfikatowi Benedykta XVI towarzyszyć będzie z pewnością wyraźna promocja świętości – świadczy o tym chęć szybkiej beatyfikacji Jana Pawła II. Benedykt XVI – można mniemać – będzie także papieżem bardzo wymagającym wobec Kościoła oraz wobec osób duchownych. Myślę, że patrząc z punktu widzenia członka polskiego Kościoła, jest to najlepszy wybór, jaki mógł nastąpić. Papież ten doskonale zna nasz Kościół lokalny, a oprócz tego jest bardzo wymagający (a jasnych wymagań nam najbardziej potrzeba). Prywatnie Benedykt XVI jest człowiekiem nadzwyczajnej skromności, oddanym do końca swej posłudze, pracy i modlitwie, zgodnie z hasłem “Ora et labora” – prawdziwie w duchu benedyktyńskim.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,995,nadzieje-i-wyzwania-dla-kosciola.html

******

Dlaczego w Polsce krzyż nie stoi na ołtarzu?

Maskacjusz

abp Marek Jędraszewski

(fot. sxc.hu / dimitri_c)

Dlaczego krzyż został w naszych kościołach zdjęty z ołtarza i stoi obok? Jak ogląda się transmisje z Rzymu, to papieże zawsze odprawiają uroczystą mszę przy krzyżu stojącym na ołtarzu. Dlaczego u nas jest inaczej?

 

 

“Dialogi w katedrze” to comiesięczne spotkania abpa Marka Jędraszewskiego z wiernymi. Metropolita łódzki odpowiada na pytania, przesłane poprzez internet oraz te zadawane w czasie trwania spotkania.

 

 

******

 

Jacek Dziedzina

Emaus i okolice

Gość Niedzielny

O rozczarowaniach, miłosierdziu dla odchodzących i o triumfie Krzyża z księdzem Henrykiem Bolczykiem rozmawia Jacek Dziedzina

Czy miał Ksiądz kiedyś poczucie przegranej? Kiedy okazało się, że to, w co zainwestował całą swoją energię i nadzieję, przyniosło porażkę…
Myślę, że samo uczucie przegranej jest bardzo ludzkie i dość powszechne. Kiedy człowiek przegrywa coś, ponosi jakąś porażkę, to dotyka to jego miłości własnej. Człowiek nie czuje się ze sobą dobrze, jeśli nosi w sobie klęskę. I kiedy jestem pytany, czy doznałem takiej porażki w wymiarze egzystencjalnym, fundamentalnym, to nie pamiętam, żebym przeżywał jakieś druzgocące porażki.
Uczniowie idący do Emaus są rozczarowani: „A myśmy się spodziewali…” – mówią. Przeżył Ksiądz takie rozczarowanie?
Rozczarowałem się niejednym człowiekiem, to prawda. Ale ten człowiek był zawsze uczestnikiem jednego wspólnego dzieła. Dla mnie to było dzieło Ruchu Światło–Życie. W tym wielkim dziele, w którym jest armia ludzi, rzeczywiście przeżywałem niejedną trudną porażkę zaufania człowiekowi, który okazał się w swoich poglądach, uporze przeciwnikiem wspólnego dobra, w moim rozumieniu. Ale nigdy to nie było poczucie klęski ruchu oazowego. Nie mogę więc powiedzieć, żebym w życiu przeżył taki duchowy stan, jak uczniowie idący do Emaus, którzy w swoim mniemaniu zawiedli się i są na skraju nadziei i bliscy rozpaczy…
… i poddają się pokusie ucieczki. Czy to naturalna reakcja człowieka na niespełnione oczekiwania?
Pokusa ucieczki towarzyszy człowiekowi. Przyjmowanie wszystkich funkcji, które jako kapłanowi zostały mi zlecone, było dla mnie zawsze wielkim trudem. Po prostu nie dowierzałem, że się do danej funkcji nadaję. I wtedy pokusa ucieczki, zwolnienia się od odpowiedzialności, była mi bliska. Ale za każdym razem towarzyszyło temu przekonanie, że ponieważ nie jest to moje dzieło, trzeba to przyjąć, niezależnie od konsekwencji. Dla mojego typu osobowości było to też błogosławieństwo, że można od siebie uciec; ale ja już od początku kapłaństwa nie należę do siebie.
A co Ksiądz czuje, kiedy inni poddają się rozczarowaniu i odchodzą?
Przede wszystkim ich nie sądzę. Bardziej im współczuję. Prowokują mnie do modlitwy, postu, jakiegoś dodatkowego trudu w ich intencji. Nie znamy najczęściej przyczyn, które doprowadzają takiego człowieka – kapłana lub świeckiego – do tej smutnej decyzji. Każde dystansowanie się od Kościoła jest zagrożeniem nie tylko egzystencji doczesnej, nie tylko zagrożeniem zdrowia psychicznego przez utratę swojej tożsamości zawodowej, tożsamości społecznej. Jest zagrożona także egzystencja wieczna. To najbardziej dramatyczny z kryzysów tożsamości ludzkiej, czyli możliwość utraty zbawienia. Wtedy pozostaje raczej w milczeniu krzyczeć przed Panem Bogiem, wołać o miłosierdzie, o powrót do rozsądku, do wiary. Kiedy słyszę, że młodzi księża załamują się swoją posługą kapłańską, dlatego że wybitny profesor wycofuje się z kapłaństwa, nie motywując tego zbyt głęboko, to mnie martwi wiara takiego młodego kapłana. Można by snuć przypuszczenia, że to kryzys wiary, a nie kryzys bycia w Kościele. Przecież kapłaństwo jest oparte na relacji do Chrystusa. Ta ludzka warstwa Kościoła jest zawsze tylko ludzka, a przez to zdolna do każdej zdrady. Brakuje tej fundamentalnej warstwy życia kapłańskiego, bez której ja nie wyobrażam sobie reszty. Mianowicie moja relacja do Chrystusa musi być niezachwiana.
Z tą relacją mają też problem uczniowie zmierzający do Emaus: przecież nie rozpoznają początkowo idącego obok Jezusa. Może słynne krótkie kazanie: „Chrystus zmartwychwstał, ale wy i tak w to nie wierzycie” oddaje trafnie problem współczesnych chrześcijan?
Ewangelia o uczniach idących do Emaus rzeczywiście pokazuje może nie tyle niedowierzanie, ile własne wyobrażenie Jego obecności. Myślę, że większy jest problem w naszym wyobrażeniu Boga. Muszę od początku zdefiniować wiarę jako przywilej zbliżania się Boga do mnie i mój przywilej przyjmowania Go. Jeśli tak nie zdefiniuje sobie tego człowiek wiary, będzie załamany, gdy się zawiedzie. Wszystkie sceny w Ewangelii właściwie tego dotyczyły, choćby spotkanie Piotra i Jezusa na wodach Genezaret.
Gdzie jest twoja wiara? – pyta Jezus. – Nie liczy się twoje wyobrażenie, ale Moja bliskość, miałeś chodzić po wodzie, ale zwątpiłeś, chociaż byłem na wyciągnięcie ręki. Bardziej grozi nam pokusa ulegania własnym wyobrażeniom wiary niż ta obiektywna droga do człowieka. Świadkowie wiary pokazują nam, że przełom ich życia dokonał się wtedy, kiedy powiedzieli: Panie Boże, Ty jesteś jedynym graczem mojego życia. Nie gram we własne karty. Wszyscy święci mówili, że to jest przełom kopernikański. Tylko to może sprawić, że człowiek się nie załamie, nie zrezygnuje, nie będzie uciekał do jakiegoś abstrakcyjnego Emaus, w którym mu lepiej nie będzie.
Jakie są współczesne Emaus chrześcijan? I od czego uciekamy?
Chrześcijaństwu grozi to, co grozi tzw. rozwiniętemu Zachodowi: wygodnictwo, lenistwo umysłowe, upraszczanie ocen życiowych. To pożera naturę wiary, która jest dla odważnych. Wiara nie jest dla miernoty. W społeczeństwach zachodnich ludzie chcieliby Pana Boga dla wygody. A Pan Bóg jest dla życia, a życie niesie ze sobą także trudne niespodzianki. Ciąży tu mentalność postmodernistyczna, która nauczyła ludzi myśleć o życiu inaczej niż natura życia tego wymaga. Ludzie dziś uciekają do anonimowego Emaus, nie odnajdując drogi wyjścia.
Czasem chrześcijanie pozwalają sprowadzić się tylko do roli charytatywnych wolontariuszy. Wiedzą, że mówienie o zmartwychwstaniu jest przekroczeniem jakiegoś tabu.
Myślę, że na tę chorobę zapadają chrześcijanie w kraju, w którym rozmawiamy, w Niemczech. Na lekcjach religii dzieci nie uczą się Boga jako Tajemnicy, ale uczą się cały czas społecznego wymiaru tej wiary. Jednak tego, co wyznacza to społeczne zaangażowanie, nie uczą się.
To paradoks w kraju, który wydał takich teologów, jak Rahner, von Balthasar czy Ratzinger…
To raczej skutek dewiacji niektórych tendencji teologicznych. Być może to parcie na traktowanie wiary jako przede wszystkim służby społecznej sprawiło, że część teologów poddała się tej presji. Jednak bez odnoszenia się do motywacji, dlaczego jestem zdolny do poświęcenia, do miłości Jezusa – bez tego, prędzej czy później, ci ludzie się rozczarują.
Zmartwychwstanie oznacza zwycięstwo, ale nie triumfalizm. Być może uczniowie dlatego czuli się rozczarowani, że liczyli na triumf przy boku Jezusa?
Triumfalizm grozi nam w każdym momencie, kiedy jakąkolwiek prawdą wiary będziemy się posługiwać jak triumfatorzy, a nie jak słudzy pokorni. Bardzo łatwo jest być pyszałkowatym w prawdzie. Łatwo jest, preferując swoje przekonania, nawet słuszne, poparte katechizmem czy Ewangelią, wyrazić je w taki sposób, że ludzie powiedzą: Ooo, takiej deklaracji to ja wolę nie słuchać. Grozi nam triumfalizm, kiedy prawdę sobie przywłaszczymy i będziemy zachowywać się jak triumfatorzy prawdy. Grozi nam triumfalizm moralny: „To ja jestem porządny”.
Jednocześnie jesteśmy zwycięzcami dzięki Zmartwychwstaniu…
No właśnie. Jeśli mamy nosić zwycięstwo Chrystusa, to tylko według klucza krzyża Chrystusowego. Jak Piotr chciał się postawić ponad Apostołami, że wszyscy, tylko nie on, się zaprą, to Jezus dał mu doświadczenie porażki, żeby zrozumiał, że nie jest w stanie o własnych siłach Go naśladować. Jest prawda Krzyża i prawda Zmartwychwstania. Przeżywanie krzyża jest podstawowym papierkiem lakmusowym, czy jakiś nurt odnowy religijnej jest zdrowy, czy nie. Krzyż człowieka uczy pokory. To krzyż cierpienia, niepowodzenia, porażki. Musimy pamiętać, że pojęcie sukcesu czy triumfu według ludzkiego wyobrażenia wyklucza krzyż. Chrześcijaństwo natomiast może triumfować tylko przez krzyż. Jeśli więc słowo „triumf” będzie zawsze z krzyżem, to tego słowa nie musimy się obawiać.
Rozmowiał Jacek Dziedzina
GN 15/2007
http://www.katolik.pl/emaus-i-okolice,24722,416,cz.html

O autorze: Judyta