Słowo Boże na dziś – 17 kwietnia 2015 r. – PIĄTEK II TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Nigdy się nie tłumacz, przyjaciele tego nie potrzebują, a wrogowie i tak nie uwierzą.

Mark Twain

*****
Jeśli dzieło wymaga namyślań się długich,
Jeśli go nie dokonasz bez pomocy drugich,
Jeżeli wielu głupców już je rozpoczęło,
Chcesz mieć czyste sumienie, porzuć takie dzieło!Adam Mickiewicz

*****
Lambert_Lombard_001_Rozmnożenie chlebów i ryb, Lambert Lombard, XVI w.
PIERWSZE CZYTANIE (Dz 5,34-42)

 

Nie można zniszczyć dzieła pochodzącego od Boga

 

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Pewien faryzeusz, imieniem Gamaliel, uczony w Prawie i poważany przez cały lud, kazał na chwilę usunąć apostołów i zabrał głos w Radzie. Przemówił do nich: „Mężowie izraelscy! Zastanówcie się dobrze, co macie uczynić z tymi ludźmi. Bo niedawno temu wystąpił Teodas, podając się za kogoś niezwykłego. Przyłączyło się do niego około czterystu ludzi; został on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni i ślad po nich zaginął. Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni.
Zatem i teraz wam mówię: Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich. Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem”. Usłuchali go.
A przywoławszy apostołów kazali ich ubiczować i zabronili im przemawiać w imię Jezusa, a potem zwolnili. A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa.
Nie przestawali też co dzień nauczać w świątyni i po domach i głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie.

 

Oto słowo Boże.

 

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 27,1.4.13-14)

 

Refren: Jednego pragnę: mieszkać w domu Pana.

Pan moim światłem i zbawieniem moim, *
kogo miałbym się lękać?
Pan obrońcą mego życia, *
przed kim miałbym czuć trwogę?

O jedno tylko proszę Pana, o to zabiegam, +
żebym mógł zawsze przebywać w Jego domu, *
przez wszystkie dni życia.
Abym kosztował *
słodyczy Pana, stale się radował Jego świątynią.

Wierzę, że będę oglądał dobra Pana *
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny, *
nabierz odwagi i oczekuj Pana.

 

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 4,4b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie samym chlebem żyje człowiek,
lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

 

EWANGELIA (J 6,1-15)

 

Rozmnożenie chleba

 

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

 

Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali.
Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha.
Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.
Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”.
Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?”
Jezus zatem rzekł: „Każcie ludziom usiąść”. A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat”. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

 

Oto słowo Pańskie.

***************************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

*****

 

Przełamać ludzki sposób myślenia

 

Ufność w wierze polega na tym, że jesteśmy gotowi pójść za Jezusem, rezygnując z naszego ludzkiego sposobu myślenia. Czy można pięcioma chlebami i dwiema rybami nakarmić około pięć tysięcy mężczyzn? Każdy zdroworozsądkowy ekonomista powie, że jest to niemożliwe. Chrystus, dokonując tego cudu, przełamuje schemat myślenia oparty na jedynie ludzkiej kalkulacji. Udawania, że dla Boga wszystko jest możliwe. Czego oczekuje od nas dziś Zbawiciel? Abyśmy z odwagą poszli za Nim, powierzając Mu własne życie i życie naszych najbliższych. Abyśmy, nie rezygnując z naszych zdolności i inicjatyw, potrafili Boga postawić na pierwszym miejscu.Panie, Ty dziś dokonałeś cudu rozmnożenia chleba. Spraw, proszę, abym potrafił zaufać Bożej opatrzności i zdał się na Twoje prowadzenie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
******
Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazania do Ewangelii św. Jana, nr 24, 1.6.7; CCL 36, 244
 

„A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat»”

Rządzić wszechświatem jest po prawdzie większym cudem, niż nakarmienie pięciu tysięcy mężczyzny pięcioma chlebami. Jednakże nikt się temu nie dziwi, podczas gdy ludzie popadają w zachwyt, widząc cud o mniejszym znaczeniu, ponieważ jest niecodzienny. Kto bowiem karmi dzisiaj jeszcze wszechświat, jeśli nie Ten, który z kilkoma ziarnami stworzył żniwa? Chrystus zatem zrobił to, co czyni Bóg. Używając swojej mocy rozmnożenia żniw za pomocą kilku ziaren, rozmnożył także pięć chlebów własnymi rękami. Ponieważ moc znajduje się w rękach Chrystusa, a tych pięć chlebów było jak zasiew, które Stworzyciel mnożył, nawet nie powierzając go ziemi.

Tego cudu mogliśmy doświadczyć zmysłami, aby wzniósł się nasz duch… Dzięki temu możemy podziwiać, jak „niewidzialne Jego przymioty… stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1,20). Uwrażliwieni na wiarę i oczyszczeni przez nią, możemy nawet pragnąć ujrzeć duchem Byt niewidzialny, który znamy z widzialnych elementów… Jezus bowiem uczynił ten cud dla tych, którzy się tam znajdowali, a oni o tym napisali, abyśmy i my się o tym dowiedzieli. Oni uwierzyli, bo ujrzeli, my wierzymy dzięki wierze. Dlatego też uznajemy w naszej duszy to, czego oczy nasze nie widziały i otrzymaliśmy większą pochwałę, skoro powiedziano o nas: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29).

*******

******

Na dobranoc i dzień dobry – J 6, 1-15

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Rakka / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Szanuj chleb, bo jutro go możesz nie mieć…

 

Cudowne rozmnożenie chleba
Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili? A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.

 

Odpowiedział Mu Filip: Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu? Jezus zatem rzekł: Każcie ludziom usiąść! A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał.

 

A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło. Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

 

Opowiadanie pt. “Święty chleb”
Sobotnie przedpołudnie we Frankfurcie, Niemcy Zachodnie. Poszedłem zrobić zakupy. Przede mną szedł Hindus. Nagle pochylił się, podniósł coś z chodnika. Zatrzymał się. Z teczki wyjął śnieżnobiałą chusteczkę…

 

Przypatrywałem się uważnie. Co on trzyma w ręce…? Tak, to była nadgryziona, zabrudzona kromka białego chleba.

 

Popatrzył na mnie, a kiedy owijał chusteczką podniesioną kromkę, powiedział: – W mojej ojczyźnie chleb jest święty…

 

Refleksja
Dzielenie się z drugim człowiekiem tym, co się ma nie jest łatwe. Zwłaszcza wtedy, kiedy czujemy, że sami mamy mało. Dzielenie się tym, co nam zbywa jest czasami nawet trudniejsze, bo często ciężko zrozumieć potrzeby biednych. Chleb jest symbolem nie tylko życia, które daje człowiekowi energię, ale przede wszystkim jest gestem otwartej i życzliwej ręki, która wspomaga drugiego, dając mu energię do życia duchowego…

 

Jezus dzielił się z ludźmi chlebem życia, którym był On sam. W każdej Eucharystii dotykamy tej tajemnicy w której Chrystus daje nam się cały pod postacią chleba, wody i wina. Tu w Eucharystii dotykamy Tajemnicy bycia częścią ciała Chrystusa, który za nas oddał życie. Chleb Chrystusa daje nam życie energię do życia doczesnego, ale jest też chlebem dającym zadatek życia wiecznego…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy dzielisz się z innym tym co masz?
2. Dzielisz się z innymi chlebem życia?
3. Czy dziękujesz Bogu za każdy “okruch chleba codzienności”?

 

I tak na koniec…
Zastanawiałem się nad tym, że byliśmy święci wtedy, gdy wszyscy stanowiliśmy jedność, i że ludzkość była święta, póki nic jej nie dzieliło. I dopiero wówczas utraciła tę świętość, gdy jakiś nędzny człeczyna pochwycił kęs w zęby i uciekł z nim nie dając go sobie wydrzeć, wierzgając i walcząc o niego (John Steinbeck)

*******

 

 

******

 

http://www.biblijni.pl/czytania/3809_slowa_ewangelii_wedlug_swietego_jana.html

 

******

Komentarz liturgiczny

Rozmnożenie chleba
(J 6, 1-15
)

Gdy Jezus rozdaje chleb i rybę, gdy karmi tysiące, ludzie widzą materialnie Jego wielkość. Nawet mówią, że prawdziwie jest prorokiem. Oni myślą o ziemskim wyzwoleniu i Jezus wiedząc to usuwa się z ich oczu.
Wiedząc, że Gamaliel, nauczyciel św. Pawła powiedział słuszną rzecz, że jeśli od Boga pochodzi sprawa, nikt nie potrafi jej zniszczyć, przyjrzyj się jak Jezus realizuje swoją misję – wybiera właściwy czas i metodę.
Zatem spokojnie opowiadaj ludziom o Jezusie i Jego cudach, także dzisiejszych w Twoim życiu. Opowiadaj o swoim pragnieniu zamieszkania w domu Pana i że ono oznacza wybór życia.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

******

Refleksja katolika

Wielki Czwartek. Ten dzień ukazuje nam dwa oblicza Chrystusa względem człowieka.

Chrystus dla mnie jest troskliwy. Już jutro ma zostać ukrzyżowany, po ludzku Jego życie się skończy. Ale On nie chce zostawić nas samych, bez Pasterza. Zostawia nam swoje Ciało, pokarm duszy. Chce byśmy się nadal gromadzili wokół Niego, byśmy spożywali Ciało, pili Krew. Wielka tajemnica – odchodzi i jednocześnie zostawia Siebie…

Chrystus jest pokorny. Jak wielkiej pokory, wielkiego uniżenia trzeba, żeby będąc Bogiem umyć nogi człowiekowi. Nie jest to chyba zrozumiałe dla dzisiejszego człowieka, tak samo jak nie było logiczne dla Piotra. Po ludzku jest to bez sensu, by się uniżać, żeby ktoś mógł dostąpić zbawienia. A właśnie w tym celu Chrystus to uczynił.

„Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną”
(J 13,8b)

„Wy Mnie nazywacie “Nauczycielem” i “Panem” i dobrze mówicie, bo nim Jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi”
(J 13,13-14)

Nauczmy się przyjmować łaskę Jezusa, szczególnie łaskę Eucharystii – Jego obecności. I dzielmy się tą łaską.

Adam Graczyk
agraczyk1991@gmail.com

***

Człowiek pyta:

Ustają moje oczy spoglądając ku Twemu słowu: kiedyż mnie pocieszysz?
Ps 119,82

Ile dni słudze Twojemu zostaje? Kiedy wykonasz wyrok na prześladowcach?
Ps 119,84

***

Korzyści, jakie przynosi mądrość w życiu prywatnym, Koh 11

1. Wyrzuć swój chleb na powierzchnię wód – a przecież po wielu dniach odnaleźć go możesz.
2. Rozdaj część między siedmiu czy nawet ośmiu, bo nie wiesz, co może się złego przydarzyć na ziemi.
3. Gdy chmury napełnią się deszczem, wylewają go na ziemię. A jeśli drzewo upadnie – na południe czy też na północ – na miejscu, gdzie upadnie, tam leży.
4. Kto baczy na wiatr, nie będzie siał, a kto ma chmury patrzy, nie będzie zbierał.
5. Jak nie wiesz, którą drogą duch wstępuje w kości, co są w łonie brzemiennej, tak też nie możesz poznać działania Boga, który sprawuje wszystko.
6. Rano siej swoje ziarno i do wieczora nie pozwól spocząć swej ręce, bo nie wiesz, czy wzejdzie jedno czy drugie, czy też są jednakowo dobre.
7. Przyjemne jest światło i miło oczom widzieć słońce.
8. Tak więc jeżeli człowiek wiele lat żyje, ze wszystkich niech się cieszy i niech pomni na dni ciemności, bo będzie ich wiele. Wszystko, co ma nastąpić, to marność.

Cieszyć się trzeba z życia w młodości, Koh 11 i 12

9. Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej, a serce twoje niech się rozwesela za dni młodości twojej. I chodź drogami serca swego i za tym, co oczy twe pociąga; lecz wiedz, że z tego wszystkiego będzie cię sądził Bóg!
10. Więc usuń przygnębienie ze swego serca i oddal ból od twego ciała, bo młodość jak zorza poranna szybko przemija.
1. Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: Nie mam w nich upodobania;
2. zanim zaćmi się słońce i światło, i księżyc, i gwiazdy, i chmury powrócą po deszczu;
3. w czasie, gdy trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą ustawały kobiety mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach;
4. i zamkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młyna przycichnie i podniesie się do głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną;
5. odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie, i ociężałą stanie się szarańcza, i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki;
6. zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie;
7. i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał.
8. Marność nad marnościami – powiada Kohelet – wszystko marność.

Epilog

9. A ponadto, że Kohelet był mędrcem, wpajał także wiedzę ludowi. I słuchał, badał i ułożył wiele przysłów.
10. Starał się Kohelet znaleźć słowa piękne i rzetelnie napisać słowa prawdy.
11. Słowa mędrców są jak ościenie, a zdania zbiorów przysłów – jak mocno wbite gwoździe. Dane tu są przez pasterza jednego.
12. Ponadto, mój synu, przyjmij przestrogę: Pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a wiele nauki utrudza ciało.
13. Koniec mowy. Wszystkiego tego wysłuchawszy: Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek!
14. Bóg bowiem każdą sprawę wezwie na sąd, wszystko, choć ukryte: czy dobre było, czy złe.

***

Jeśli dzieło wymaga namyślań się długich,
Jeśli go nie dokonasz bez pomocy drugich,
Jeżeli wielu głupców już je rozpoczęło,
Chcesz mieć czyste sumienie, porzuć takie dzieło!

Adam Mickiewicz

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

******

Refleksja maryjna

Maryja Matka Odkupiciela

Ty, w przedziwnym zamyśle swojej Opatrzności
Ściśle złączyłeś Najświętszą Dziewicę
Z Twoim Synem
W dziele zbawienia ludzi.
Ona jako kochająca Matka
Była obecna przy Jego ubogim żłóbku,
Stała obok krzyża
Jako wierna uczestniczka jego męki,
A wyniesiona do nieba,
Jest naszą Orędowniczką
I Służebnicą odkupienia.
Maryja z macierzyńską miłością
Zawsze się troszczy o braci swego Syna
Pozostających w potrzebie,
Aby skruszywszy kajdany wszelkiej niewoli,
Mogli się radować pełną wolnością
Ducha i ciała.

Zbiór Mszy o Najświętszej Maryi Pannie


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

*******

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

17 KWIETNIA

*******

św. Stefan Harding
opat

Św. Stefan Harding urodził się w Dorset w Anglii w drugiej połowie XI wieku, wychował się w opactwie Sherborne. Jako młody człowiek wiele podróżował, co pozwoliło mu nabrać ogłady i sporej wiedzy. Potem został zakonnikiem w opactwie Molesmes w Burgundii i dostał się pod wpływ tamtejszego opata, św. Roberta, znanego i gorliwego reformatora. W roku 1098 wespół ze św. Robertem, św. Alberykiem i innymi zakonnikami opuścił Molesmes i założył nowy klasztor w Cistertium (dziś Citeaux). W roku 1109 św. Stefan został pierwszym opatem. W roku 1119 kapituła generalna nowego zakonu zatwierdziła ułożoną przez św. Stefana ,,kartę miłosierdzia”, w której zawarł podstawowe idee cystersów. Reguła cystersów jest dokładnym odzwierciedleniem charakteru św. Stefana; szczytnych ideałów, wzorowej organizacji, surowości i prostoty. Ten wielki święty rządził wspólnotą przez dwadzieścia pięć lat. W roku 1133 sterany wiekiem i zagrożony ślepotą zrezygnował z urzędu. 28 marca 1134 roku odszedł, aby otrzymać niebiańską nagrodę.

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

******

Błogosławiony
Baptysta Spagnoli, prezbiter

Błogosławiony Baptysta Spagnoli

 

Baptysta urodził się 17 kwietnia 1447 r. w rodzinie urzędników państwowych księcia Mantui. Studiował w Padwie. Jeszcze jako młodzieniec wstąpił do karmelitów w Ferrarze. Nie będąc genialnym poetą, był jednak bardzo wybitnym stylistą łacińskim, naśladującym Wergiliusza. Jego eklogi stawiano w Europie przez kolejnych 150 lat jako najdoskonalszy wzór stylistyczny; jego teksty cytowali Shakespeare, Boswell i Nashe. Przyjaźnił się z wieloma wybitnymi przedstawicielami piętnastowiecznego renesansu; z wieloma z nich korespondował.
W 1464 r. złożył profesję zakonną. Pełnił wiele posług w zakonie, nie zaniedbując przy tym pracy literackiej. Napisał ponad 50 tysięcy wersów łacińskich. Wypełniał także wiele powierzonych mu przez papieży misji dyplomatycznych. Wsławił się wielką miłością Kościoła, którego reformie całkowicie się poświęcił. Sześciokrotnie był wikariuszem generalnym swojej kongregacji, a w 1513 r. został wybrany przełożonym generalnym całego Zakonu. Wykorzystywał swoją znajomość z uczonymi do tego, by przyprowadzić ich do Chrystusa.
Zmarł 20 marca 1516 r. w Mantui. Beatyfikowany został w 1885 r.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-17a.php3

******

Święta Katarzyna Tekakwitha
Święta Katarzyna Tekakwitha Katarzyna Tekakwitha, zwana także “Genowefą Nowej Francji”, urodziła się na początku kwietnia 1656 r. w osadzie wiejskiej Osserneon (obecnie Auresville w stanie Nowy Jork), należącej do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Tekakwitha jest imieniem, które Katarzyna otrzymała od swojego ludu, gdy się urodziła. W języków Mohawków oznacza ono: “ona porządkuje sprawy” albo “ta, która wszystko czyni w należytym ładzie”. Ojciec Katarzyny był naczelnikiem osady, poganinem. Matka pochodziła z plemienia Algonkinów znad Zatoki św. Wawrzyńca i była chrześcijanką. Została porwana przez Irokezów i uratowana od losu branki przez ojca Tekakwithy, któremu później również urodziła syna. Swe praktyki religijne spełniała potajemnie, ale dzieciom opowiadała o Bogu.
Gdy Katarzyna miała cztery lata, jej rodzice i brat zachorowali na ospę i zmarli. Po mamie został jej różaniec. Ona co prawda przeżyła tę chorobę, ale pozostały jej blizny na twarzy i poważnie uszkodzony wzrok. Sierotę adoptowała ciotka Karitha i jej mąż Jowanero, który został wodzem Żółwi. W 1666 r. pięć plemion irokeskich zawarło pokój z Francuzami. Mohawkowie do układów nie przystąpili, dlatego dowódca wojsk kolonialnych, hrabia de Tracy, zorganizował przeciw nim ekspedycję karną. Plemię ukryło się w puszczy.
W roku 1667 misjonarze z zakonu jezuitów – Bruyas, Fremin i Pierron – dotarli do plemienia z misją pokojową. To właśnie dzięki nim Katarzyna zetknęła się po raz pierwszy z chrześcijaństwem i przyjęła jego prawdy z wielkim entuzjazmem. Usiłowano ją wydać za mąż. Dzielnie opierała się tym próbom, a w końcu wyznała, że pragnie przyjąć chrzest.
Kiedy ukończyła 18 lat, poprosiła o to o. Jacquesa de Lamberville, chociaż żyła wśród ludzi wrogo nastawionych do wiary chrześcijańskiej. Mimo protestów opiekunów, przyjęła chrzest w dniu 5 kwietnia 1667 r., biorąc za patronkę Katarzynę ze Sieny. Odtąd nazywano ją Kateri. Indiańska dziewczyna stała się nieustraszoną chrześcijanką, chociaż była obiektem narastającej pogardy i kpin niechrześcijańskiej ludności ze swojej wioski. Szydzono z jej nawrócenia, odmowy pracy w niedziele i niechęci do zawarcia małżeństwa. Ale to nie osłabiło jej wiary. Pewnego dnia młody wojownik postanowił przestraszyć Katarzynę i nakłonić ją do porzucenia nowej wiary. Ozdobiony barwami wojennymi, podniósł maczugę i zamachnął się, tak jakby chciał ją zabić. Dziewczyna myślała, że wkrótce umrze, ale zamknęła oczy i nie poruszyła się z miejsca. Jej odwaga spowodowała, że młody wojownik opuścił maczugę i odszedł.
Katarzyna mieszkała w zajeździe swojego wuja tak długo, jak było to bezpieczne. W październiku 1677 r. została zmuszona do ucieczki do Kahnawake (dziś La-Prairie-de-la-Madelaine) nad rzeką św. Wawrzyńca na południe od Montrealu. Mieszkała tam z Anastazją Tegonhatsihonga, chrześcijanką pochodzenia indiańskiego. W 1677 w Boże Narodzenie przyjęła pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości.

Święta Katarzyna Tekakwitha Lubiła strugać drewniane krzyżyki, których wystrugała tysiące, by w ten sposób Jezus stał się bardziej znany wśród Indian. Rozdawała je potem ludziom, wieszała na drzewach, zostawiała przy jeziorach i na polach. Podczas zimowego sezonu łowieckiego, gdy wraz z mieszkańcami wioski znalazła się z dala od niej, zrobiła na drzewie małą, drewnianą kapliczkę z wyrzeźbionym krzyżem i tam spędzała czas na modlitwie, klęcząc na śniegu. Katarzyna kochała różaniec i zawsze nosiła go na szyi. Nazywana była lilią plemienia Mohawków.
Indianie, Francuzi i misjonarze podziwiali jej wyjątkową pobożność. Zajmowała się uczeniem dzieci modlitwy i religii, opieką nad chorymi i starcami, aż do momentu, gdy sama śmiertelnie zachorowała.
Zmarła mając zaledwie 24 lata w Kahnawake, 17 kwietnia 1680 r. Była to Wielka Środa. “Jesos konoronkwa”, czyli “Kocham Cię, Jezu” – to były jej ostatnie słowa. Piętnaście minut po jej śmierci – na oczach dwóch jezuitów i tubylców, zgromadzonych w jej pokoju – blizny z jej twarzy zniknęły bez śladu.
Zaczęto modlić się za jej wstawiennictwem tuż po jej śmierci. W 1884 r. w Kahnawake wybudowano pomnik dla uczczenia jej pamięci. 3 stycznia 1943 roku papież Pius XII ogłosił, że córkę wodza Mohawków można nazywać sługą Bożą. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 22 czerwca 1980 roku. Papież Benedykt XVI kanonizował Katarzynę na początku Roku Wiary dnia 21 października 2012 r. w Rzymie.
Do dziś wielu pielgrzymów odwiedza jej grób w kościele pw. św. Franciszka Ksawerego w Kahnawake (w pobliżu Montrealu w Kanadzie) i oddaje cześć jej relikwiom. Patronuje ekologom, działaczom ochrony środowiska, wygnańcom, ludziom, którzy utracili rodziców, ludziom mieszkającym na obczyźnie i ludziom wyśmiewanym z powodu pobożności. W 2002 r. patronowała także Światowym Dniom Młodzieży odbywającym się w Toronto w Kanadzie.

W ikonografii jest przedstawiana z lilią w ręku – symbolem czystości, z krzyżem jako wyrazem jej miłości do Chrystusa, i żółwiem, symbolem jej klanu.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/04-17b.php3

******

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Rzymie – św. Aniceta, papieża. Pochodził z Syrii. Kościołem rządził w latach 154-165. Rzym odwiedzali w tym czasie wybitni mężowie: Ireneusz, Justyn, jego uczeń Tacjan, Hegezyp oraz Polikarp. Czynni byli tam także heretycy: Marcjon, Walentyn i inni. Przez długi czas Aniceta mylnie zaliczano do męczenników.W Kordobie, w Hiszpanii – św. Eliasza i Towarzyszy, męczenników. Nie wiemy, w jakich okolicznościach zostali ujęci i skazani. Stało się to w każdym razie za panowania Mohameda, następcy Abderama II. O męczennikach mówi w swym Memoriale sanctorum św. Eulogiusz.

W Pizie, we Włoszech – bł. Klary Gambacorta. Córka możnowładcy, uwikłanego w ówczesne zacięte spory między panującymi i miastami włoskimi, wstąpiła zrazu do klarysek. Nie uzyskała na to zgody porywczego ojca i została stamtąd zabrana siłą. Przez długi czas przebywała w prawdziwym więzieniu domowym, póki pod wpływem wydarzeń oraz perswazji krewnych ojciec nie zgodził się na jej powtórne wstąpienie do stanu zakonnego. Tym razem wybrała dominikanki. Ciężko przeżyła później śmierć ojca, zasztyletowanego przez przeciwników u wrót klasztoru, który dla niej ufundował. Zmarła w roku 1419. Piza czciła ją zawsze jako świętą.

oraz:

św. Roberta, opata (+ 1111); św. Innocentego, biskupa Tortony (+ 350); św. Mappalika, męczennika (+ III w.); św. Pantagata, biskupa Vienne (+ 540); św. Stefana, opata (+ 1134); św. Symeona, biskupa i męczennika (+ 341)

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

******

Watykan: 88. rocznica urodzin Benedykta XVI

KAI / psd

(fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl)

Benedykt XVI obchodzi dzisiaj 88. rocznicę urodzin, a 19 kwietnia przypadnie 10. rocznica jego wyboru na papieża. Urodził się 16 kwietnia 1927 roku, papieżem został wybrany na konklawe 19 kwietnia 2005 r., a od dwóch lat – po rezygnacji z posługi papieskiej 28 lutego 2013 r. – jako papież senior żyje w odosobnieniu w klasztorze “Mater Ecclesiae” w Ogrodach Watykańskich. Jak sam zapowiedział, chce być obecny, ale niewidoczny. Poświęca się medytacji i modlitwie, a kierowanie Kościołem pozostawił w pełni swemu następcy Franciszkowi.

 

Niemiecki kardynał i prefekt Kongregacji Nauki Wiary, Joseph Ratzinger, już przed konklawe wymieniany był wśród możliwych następców św. Jana Pawła II. Ten znakomity teolog uchodził za gwaranta kontynuacji linii swoich poprzedników.

Bardziej zaskakujące niż wybór było ustąpienie Benedykta XVI. Po ośmiu latach pracowitego pontyfikatu czuł, że jest u kresu sił fizycznych. Ten odważny krok 85-letniego wówczas Pontifexa spotkał się ze zrozumieniem i szacunkiem Kościoła i opinii publicznej, do dziś też jest przedmiotem rozważań kanonistów. Od czasu ustąpienia papież senior bardzo rzadko pojawia się publicznie – dotychczas tylko czterokrotnie, m.in. na kanonizacji swoich poprzedników Jana XXIII i Jana Pawła II w kwietniu 2014 r., a ostatnio na konsystorzu 14 lutego br. w bazylice św. Piotra.

Benedykt XVI mieszka w odległości niespełna 200 metrów od swego następcy Franciszka, w trzypiętrowym budynku klasztornym na zboczu wzgórza watykańskiego. Jak ujawnił jego wieloletni prywatny sekretarz, abp Georg Gänswein, papież senior modli się, medytuje, utrzymuje rozległą korespondencję i 3-4 razy w tygodniu przyjmuje gości. Jako prefekt Domu Papieskiego, abp Gänswein służy papieżowi Franciszkowi, pozostając jednocześnie w dalszym ciągu sekretarzem Benedykta XVI i mieszka w tym samym klasztorze. Dom prowadzą im cztery członkinie stowarzyszenia “Memores Domini”, które wcześniej pracowały w Pałacu Apostolskim.

Papież senior ma stały program dnia: o 7,45 sprawuje Mszę św., potem je śniadanie. Benedykt XVI oddaje się modlitwie, lekturze, bogatej korespondencji i czasem przyjmuje gości. Dwa razy dziennie spaceruje: krócej po obiedzie na klasztornym tarasie, na dłuższy spacer udaje się po południu, kiedy wraz ze swoim sekretarzem idą do groty Matki Bożej z Lourdes, by tam odmówić różaniec.

Mimo podeszłego wieku Benedykt XVI ciągle ma żywy umysł. Trudności sprawia mu natomiast chodzenie, dlatego też część swego spaceru odbywa pojazdem golfowym, a część z pomocą “chodzika”. Również w domu coraz częściej skazany jest na pomoc w chodzeniu. Po modlitwie wieczornej w kaplicy ok. godziny 21.00 Benedykt XVI idzie do swoich pokoi. – Często gra na fortepianie, m.in. pieśni kościelne, ale “żelaznym” punktem jest zawsze Mozart – zdradza abp Gänswein.

Co dwa-trzy miesiące swego poprzednika odwiedza papież Franciszek. Czyni to zazwyczaj przed podróżą zagraniczną lub bezpośrednio po niej, ale także z okazji świąt kościelnych. Po raz ostatni odwiedził go we wtorek w Wielkim Tygodniu. Z reguły w tych spotkaniach uczestniczą sekretarze obu z nich. Sekretarze i panie z “Memores Domini” siadają w jadalni na parterze, podczas gdy Benedykt XVI w saloniku na pierwszym piętrze odbywa rozmowę w cztery oczy ze swoim gościem. O treści tych rozmów nic nie wiadomo, ale można przypuszczać, że Franciszek opowiada swemu poprzednikowi o aktualnych sprawach i od czasu do czasu prosi o radę. Ale niezależnie od tych wizyt obaj są często w kontakcie telefonicznym.

W związku z 10. rocznicą wyboru Benedykta XVI nie jest planowana żadna uroczystość. Na pewno z Ratyzbony przyjedzie brat papieża, ks. Georg Ratzinger. Wspólnie odprawią Mszę św., zjedzą razem obiad i powspominają.

Joseph Ratzinger urodził się 16 kwietnia 1927 r. w Marktl am Inn w Bawarii. Święcenia kapłańskie otrzymał 29 czerwca 1951 r. W wieku 26 lat rozpoczął działalność naukową, początkowo jako wykładowca dogmatyki i teologii fundamentalnej we Fryzyndze, następnie był profesorem w Bonn, Münster, Tybindze i Ratyzbonie. 24 marca 1977 r. Paweł VI mianował go arcybiskupem metropolitą Monachium i Fryzyngi, a wkrótce potem, na konsystorzu 27 czerwca tegoż roku powołał go w skład Kolegium Kardynalskiego. Od 25 listopada 1981 r. kard. Ratzinger był prefektem Kongregacji Nauki Wiary i przewodniczącym Międzynarodowej Komisji Teologicznej, a od 30 listopada 2002 r. również dziekanem Kolegium Kardynalskiego. Wybrany na papieża 19 kwietnia 2005 r., jako pierwszy od kilkuset lat następca św. Piotra zrezygnował z urzędu papieskiego 28 lutego 2013 r.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,2931,watykan-88-rocznica-urodzin-benedykta-xvi.html

******

Wszystko dzięki św. Józefowi

Maria Bieńkowska-Kopczyńska

(fot. shutterstock.com)

Byłam ateistką przez 40 lat. Świadomie wybrałam życie bez Boga. Moje małżeństwo też było bez Boga, bez Bożego błogosławieństwa. Po latach okazało się, że bez Boga nie sposób żyć. Nie można się zakorzenić ani w życiu, ani w małżeństwie. Następuje pustka, a zamiast szczęścia doświadcza się dramatu.

 

Po tych trudnych latach niewiary, przypadkowo pojechałam z pielgrzymką do Włoch i u św. Michała Archanioła na górze Gargano przeżyłam gwałtowne nawrócenie. Do domu wróciłam napełniona wiarą. Początkowo mój mąż był zadziwiony moją przemianą i chociaż był niewierzący, towarzyszył mi co niedziela we Mszy św. Zamieszkaliśmy w osobnych pokojach, bym mogła przystępować do sakramentów świętych. Byłam zachwycona postawą męża i wraz z nim miałam nadzieję na rychłe jego nawrócenie. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Minęło pięć lat, a Bóg nie reagował. W końcu doszło do konfliktu między nami. Małżeństwo obumarło. Przyszły trudne rozmowy o przerwaniu tego niesakramentalnego związku, o rozstaniu się. Był to trudny i bolesny czas dla mnie. Nie wiedziałam co robić. Bałam się rozwodu. Nie wiedziałam na co mam się zgodzić? Wcześniej odmówiłam pojedynczego ślubu, a teraz po trzydziestu latach wspólnego życia nie umiałam podjąć żadnej decyzji. Nie potrafiłam zgodzić się na rozstanie i nie mogłam zgodzić się na życie bez sakramentu. Oddałam wszystko Bogu. Prosiłam o pomoc w tej sprawie.

 

Pewnego dnia we wrześniu znalazłam modlitwę Jana Pawła II do Świętej Rodziny z Nazaretu. Od razu wiedziałam, że za moją rodzinę, za jej uratowanie muszę się modlić do Świętej Rodziny. Patrząc na Świętą Rodzinę z Nazaretu, pomyślałam o św. Józefie. Przecież on jest patronem rodzin. To on był opiekunem Świętej Rodziny i on pomoże mi w tym trudnym czasie. Postanowiłam, że codziennie będę się modliła do Świętej Rodziny i codziennie będę odmawiała Litanię do św. Józefa. Wyznaczyłam sobie też czas trwania mojej modlitwy. Ustaliłam, że będę się modlić w tej sprawie do świąt Bożego Narodzenia. Potem Pan Bóg miał rozstrzygnąć sprawę mojego małżeństwa. Do modlitwy dołączyłam piątkowy post o chlebie i wodzie. Teraz miałam pewność, że nie jestem sama, że jest ze mną św. Józef ze swoją Rodziną. To Bóg wybrał św. Józefa na opiekuna dla Jezusa i Jego Matki. To św. Józef troszczył się o Jezusa i Maryję. Oni ufali mu we wszystkim. Święty Józef był dla Nich opoką. A więc skoro wybrałam sobie św. Józefa na opiekuna mojej rodziny, na pewno przyjdzie mi z pomocą.

 

Tak, jak postanowiłam, modliłam się codziennie. Był to trudny czas nie tylko w małżeństwie, ale i w domu. Brakowało pieniędzy. Zbliżało się Boże Narodzenie i perspektywa ubogich świąt. Pomyślałam, by św. Józefa prosić o finanse – przecież to on troszczył się o byt swojej Rodziny. Chociaż miałam namalowanych dużo obrazów, to brakowało kupców na nie. Niebawem do mojej pracowni przyszedł mój znajomy i zabrał z niej trzy obrazy dla swojego przyjaciela w celu zakupu ich. Ucieszyłam się tą perspektywą, ale obrazy nie zostały zakupione. Ja modliłam się nadal za małżeństwo i o zakup obrazów. Upłynęło kilka tygodni, a obrazy nie zostały zakupione. W końcu straciłam cierpliwość. Po porannej modlitwie w sposób kategoryczny powiedziałam do św. Józefa: “Święty Józefie, to ja się modlę i modlę do Ciebie, a Ty nic i nic. Już więcej do Ciebie modliła się nie będę”. Po upływie pięciu godzin dostaję telefon, że wszystkie trzy obrazy zostały zakupione. Kochany św. Józef odpowiedział błyskawicznie na ten mój bunt. Zawstydziłam się sobą, ale też niezmiernie ucieszyłam się jego hojnością. Miałam mieszane uczucia. Byłam zawstydzona moją nachalnością, niecierpliwością, tym wymuszaniem mojej woli. W tym zawstydzeniu i skruszeniu pomyślałam, że nie potrzebuję naraz tak dużo pieniędzy, że połowa tego wystarczyłaby mi.

 

Gdy tak martwiłam się nadmiarem gotówki, Pan szybko dał mi odpowiedź na co są przeznaczone te zbędne pieniądze. Jest to suma potrzebna na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W jednej chwili zdecydowałam się na wyjazd. Jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy wylądowałam w Ziemi Świętej w dniu święta Świętej Rodziny. Był to dla mnie znak z nieba, że Święta Rodzina ze św. Józefem przyjęli moją modlitwę. Chociaż Bóg nie przyszedł z ostatecznym rozwiązaniem mojego problemu, to wyraźnie widziałam, że jest ze mną, że On panuje nad wszystkim, że mogę Mu ufać. Ja dopełniłam mojej obietnicy, jaką dałam Bogu. Wypełniłam mój ślub. Wiedziałam, że Bóg też odpowie w swoim czasie na moją prośbę.

 

Minął rok i znów zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Tymczasem mój mąż zbliżył się do Boga i zapragnął pojechać do Ziemi Świętej. Zgłosiłam nasz wyjazd na pielgrzymkę. Przyszłam do organizatorki pielgrzymki, a ona zadała mi pytanie o rocznicę naszego ślubu, by w Kanie Galilejskiej odnowić przyrzeczenia ślubne. Przyznałam się, że nie mamy ślubu kościelnego, tylko kontrakt cywilny. “A więc jest to najwyższy czas, by wziąć ślub kościelny. Zapytam w Kanie Galilejskiej, czy nie udałoby się, byście wzięli tam ślub podczas pielgrzymki”. Byłam zaskoczona oczywistością, z jaką mówiła “organizatorka” już nie pielgrzymki, ale naszego ślubu. Nie wiedziałam, jak mam o tym powiedzieć mężowi. Przez trzydzieści lat nie było takich rozmów między mną a mężem, a jeśli one pojawiły się po moim nawróceniu, to przecież nie chciałam brać ślubu tylko dla tradycji. Przez tych trzydzieści lat naszego związku, który był bez błogosławieństwa rodziców i błogosławieństwa Boga, nasze życie było wręcz nieznośne, niespokojne, rozdarte. Nie byliśmy wciąż otwarci na siebie. Choć mieliśmy dużo wspólnego ze sobą – podobne widzenie świata, podobny stosunek do ludzi, podobne gusty i upodobania, to jednak nie było w nas pełni. Żyliśmy w ciągłym rozdarciu, wewnętrznym rozbiciu i wzajemnym niezrozumieniu. Z byle powodu następowały podziały między nami. Łatwe odchodzenie od siebie. Żyliśmy przecież w grzechu, bez błogosławieństwa. A teraz, nagle, ktoś nie znając naszej decyzji, decyduje za nas dzwonić do Kany Galilejskiej i uzgadniać datę naszego ślubu!

 

Byłam tym tak bardzo zaskoczona i nieprzygotowana, że nawet nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym mężowi. Wspólnie z organizatorką podjęłyśmy decyzję o odprawieniu nowenny przed rozmową z mężem. Ona odmawiała nowennę do Bożego Miłosierdzia, ja do św. Józefa. Sprawa została oddana Bogu i św. Józefowi, patronowi rodzin. To nie w moich rękach ani w rękach mojego męża były decyzje o naszym ślubie. Były w rękach Boga. Przez dziewięć dni trwania nowenny nic nie mówiłam mężowi. Nowennę skończyłyśmy w święto Matki Bożej Miłosierdzia i w tym samym dniu mój mąż ponowił pytanie o pielgrzymkę. Dopiero wtedy powiedziałam o planowanym naszym ślubie. Prawie nie zareagował. Ja nie naciskałam. Przyszłam zapłacić za pielgrzymkę w ostatnim terminie i wtedy dowiedziałam się, że mamy ustalony termin ślubu w Kanie Galilejskiej na 30 grudnia o 8.00 rano w sobotę, w wigilię święta Świętej Rodziny. I chociaż organizatorka pielgrzymki do końca nie miała naszej decyzji, to siostra zakonna opiekująca się tym Sanktuarium Zaślubin powiedziała stanowczo, że datę ślubu należy ustalić!

 

Data została ustalona; papiery do wypełnienia formalności wysłane. Byłam oszołomiona tymi natychmiastowymi decyzjami, a zwłaszcza tą oczywistością. Najdziwniejsze dla mnie było to, że tą niezwykłą dla mnie, zaskakującą wiadomość, której początkowo nie umiałam przekazać mężowi, on przyjął również jako… oczywistą! Niczego nie trzeba było wyjaśniać, niczego tłumaczyć. Nagle wszystko stało się proste, a najważniejsze było to, że ani on, ani ja nie musieliśmy podejmować decyzji. Spadło to na nas z góry, z nieba, jako oczywistość! Nagle też zapanował w nas pokój, zgoda we wszystkim. Pojawiło się też pewnego rodzaju podekscytowanie, ciekawość i oczekiwanie na to, co nam przygotował Bóg. To była Jego decyzja! On tego chciał. On chciał nam pobłogosławić. On usuwał wszelkie przeszkody, jakie napotykaliśmy po drodze, byśmy w tak krótkim czasie mogli przygotować się do zawarcia sakramentalnego ślubu.

 

Za zgodą kanclerza, ksiądz udzielił nam potrzebnych dyspens. Przyjechaliśmy do Kany Galilejskiej. Był wczesny ranek. Wszyscy pielgrzymi – a tego dnia goście weselni – uczestniczyli w naszej radości. Pomogli mi ułożyć bukiet ślubny z tutejszych kwiatów. Nie wiedziałam, że prawdziwy bukiet ślubny z białych lilii i róż czeka na mnie w kościele. To był prezent od pielgrzymów. Ołtarz udekorowany był bukietami z białych i czerwonych goździków. Klęczniki obleczone białym materiałem; przybrane były białymi różami. Przed ołtarzem oddano mnie mężowi, jak oddaje się narzeczoną panu młodemu. Mszę św. celebrowało czterech kapłanów. Zaśpiewano hymn do Ducha Świętego. Czytana była Ewangelia św. Jana o cudzie w Kanie Galilejskiej, o przemienieniu wody w wino. Odbyła się ceremonia zaślubin, podczas której Jezus i Maryja zaznaczyli swoją żywą obecność. Byli z nami. Oni zawsze tu są. Włożyliśmy na palce złote obrączki, które przez trzydzieści lat leżały w szufladzie. Nie były poświęcone, jak nasz związek nie był pobłogosławiony. Teraz otrzymaliśmy błogosławieństwo Boga Ojca. Przy Marszu Mendelssohna uroczyście wyszliśmy z kościoła, witani entuzjastycznie okrzykami i brawami, przez pielgrzymujących Włochów. Piliśmy wszyscy wino zaraz po wyjściu z kościoła. Wina nie mogło zabraknąć! Byliśmy przecież w Kanie na weselu!

 

Tutaj wino jest szczególnym znakiem przemiany. Wiedziałam, że za tą przemianą wody w wino kryje się coś więcej – przemiana serca, przemiana życia. Odrodzeni, odmłodzeni i przemienieni pojechaliśmy na Górę Błogosławieństw po błogosławieństwo. To, czego nie otrzymaliśmy od rodziców, otrzymaliśmy od kapłanów. Tak jak powinny nas błogosławić ręce czworga rodziców, pobłogosławiły nas ręce czterech kapłanów. Z rąk kapłanów otrzymaliśmy błogosławieństwo od Boga Ojca. Spełniło się to, co powinno się spełnić trzydzieści lat wcześniej. W ślubnych strojach popłynęliśmy po Jeziorze Galilejskim. I tu odbyło się nasze wesele. Wszyscy tańczyliśmy. Cały dzień świętowaliśmy, chodząc w ślubnych strojach, przyjmując życzenia od spotkanych ludzi. Wieczorem, już w Nazarecie uczestniczyliśmy w procesji różańcowej ze świecami. My, jako para nowo poślubiona, odmawialiśmy dziesiątkę różańca po polsku. Cały dzień nosiłam ślubny bukiet, by na zakończenie procesji złożyć go w Grocie Zwiastowania, gdzie Archanioł Gabriel pozdrowił Maryję i oznajmił Jej, że znalazła Ona łaskę u Boga. A czy i ja nie doświadczyłam tu łaski Bożej? Czy i ja nie znalazłam łaski u Boga? Wyruszyliśmy z Groty. Wciąż wzbudzaliśmy wielki entuzjazm u ludzi. Zagrano nam walca, by wesele trwało nadal. Tańczyliśmy przed Sanktuarium na ulicach Nazaretu – w mieście Jezusa, Maryi i Józefa. Zaczynało się święto Świętej Rodziny.

 

Następnego roku, w pierwszą rocznicę naszego ślubu, znów pojechaliśmy do Ziemi Świętej. Tym razem była to pielgrzymka dziękczynna. W Nazarecie w kościele św. Józefa, w wigilię święta Świętej Rodziny została odprawiona dla nas Msza św. dziękczynna. W kościele tym jest duży obraz przedstawiający Świętą Rodzinę – św. Józef przy pracy, dorastający Jezus pomagający św. Józefowi i Maryja roztaczająca ciepło i zatroskanie o Rodzinę. Obraz inny niż te, do których przywykliśmy. Scena pełna zwyczajności – bez zbędnych upiększeń i idealizacji. Scena pełna codzienności – jak w każdej zwykłej rodzinie. Prawdziwy obraz zmagania się z codziennością – obraz naszego życia. I chociaż spotykają nas różne cudowne zdarzenia, to są one wplecione w naszą codzienność pełną trosk i zabiegania. Obraz ten noszę w mym sercu, by pamiętać o cudach, jakie Bóg uczynił w moim życiu, by pamiętać o Jezusie i Jego Matce obecnych na moim weselu, by pamiętać o św. Józefie, który nieustannie wstawia się u Boga za każdą rodziną, by nasze rodziny były na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu. Od tej pory św. Józef stał się patronem mojej rodziny. Zrobiłam jego figurę, która stoi na ganku przed wejściem -i św. Józef strzeże naszego domu.

 

Maria Bieńkowska-Kopczyńska, malarka

 

Świadectwo pochodzi z książki “Cuda świętego Józefa. Świadectwa i modlitwy”

 

>>ZDOBĄDŹ WŁASNY EGZEMPLARZ<<

 

Józef jest “opiekunem”, gdyż umie słuchać Boga, pozwala się prowadzić Jego woli. Właśnie dlatego jeszcze bardziej troszczy się o powierzone mu osoby, potrafi realistycznie odczytywać wydarzenia, jest czujny na to, co go otacza i umie podjąć najmądrzejsze decyzje. W nim widzimy, drodzy przyjaciele, jak się odpowiada na Boże powołanie – będąc dyspozycyjnym, gotowym. Widzimy również, kto stoi w centrum chrześcijańskiego powołania: Chrystus!

(Papież Franciszek, z homilii na inaugurację pontyfikatu, 19 marca 2013 r.)

http://www.deon.pl/slub/duchowosc/art,35,wszystko-dzieki-sw-jozefowi.html

*******

Pięć języków miłości

2ryby

/ br

(fot. shutterstock.com)

Czy wiesz, że wyróżnia się pięć głównych sposobów, na które najczęściej ludzie wyrażają miłość? Zobacz, co robić gdy ukochana osoba mówi innym językiem miłości.

 

 

Odpowiada kanadyjski ksiądz o polskim nazwisku – Paul Hrynczyszyn –  na co dzień związany z diecezją Hamilton, gdzie w mieście Burlington posługuje jako wikariusz. Zastanawia się: co by było gdyby zakochanie trwało 20 lat? Co dzieje się, kiedy kończy się “emocjonalna euforiia”?

http://www.deon.pl/slub/inspiracje/art,32,piec-jezykow-milosci.html

******

Z głowy i z serca

Wacław Oszajca SJ /br

(fot. shutterstock.com)

Homilia nie może być spektaklem rozrywkowym, nie kieruje się też logiką przekazów medialnych, ale powinna wzbudzić zapał i nadać sens celebracji.

 

Kazanie, podobnie jak homilia, ma być z głowy i z serca a nie z kartki, albo tylko z pamięci, to znaczy wyrecytowane jak wierszyk. “Homilia nie może być spektaklem rozrywkowym, nie kieruje się też logiką przekazów medialnych, ale powinna wzbudzić zapał i nadać sens celebracji. (…) powinna być krótka i powinna unikać sprawiania wrażenia, że jest jakąś konferencją lub lekcją. (…) Jeśli homilia zbytnio się przedłuża, niszczy dwie charakterystyczne cechy celebracji liturgicznej: harmonię między jej częściami oraz jej rytm.” (EG 138) napisał biskup Rzymu Franciszek w adhortacji “Evangelii gaudium”. Wiemy zatem czym homilia, a więc i kazanie, być nie powinno. Zwłaszcza kazanie obrzędowe, w naszym przypadku związane z liturgią sakramentu małżeństwa. A czym być powinno?

 

Zacznijmy od kaznodziei

 

Z tego co papież powiedział we wspomnianej adhortacji, że kazanie nie może być bezdusznym, choć może oratorsko doskonałym, przekazywaniem wiedzy. Nie może więc być niczym innym, jak tylko jako wyznaniem wiary, ale nie wiary w ogóle, lecz wiary kaznodziei, a więc czymś bardzo osobistym, wprost intymnym, porównywalnym z wyznaniem miłości, jakie składają sobie zakochani, albo jak mówi papież Franciszek, rozmową matki z dzieckiem, czy też wyznaniem, jakie składa męczennik.

 

Chodzi o to, by kazanie w pierwszym rzędzie miało na celu uwolnienie “od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji”. (EG 1) Nie da się tego dokonać inaczej, jak tylko patrząc w oczy słuchacza, mówiąc do niego, jak się mówi do kogoś, kogo się co najmniej lubi, kogo się szanuje i kogo też pragnie się nie tylko usłyszeć, ale i wysłuchać. Franciszek mówi: “Przepowiadanie czysto moralizujące lub indoktrynujące, również i to, które przemienia się w lekcję egzegezy, pomniejsza tę komunikację między sercami, jaka ma miejsce w homilii i która powinna mieć charakter niemal sakramentalny: «wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa» (Rz 10, 17).

 

W homilii prawda idzie w parze z pięknem i dobrem. Nie chodzi o abstrakcyjne prawdy lub zimne sylogizmy, ponieważ przekazuje się także piękno obrazów, jakimi posługiwał się Pan, by pobudzać do praktykowania dobra. (EG 149)

 

Czego, jako kaznodzieje, powinniśmy szczególnie unikać? 

 

Zacznijmy, jeśli tak można powiedzieć, od słuchaczy. Ślub, podobnie jak pogrzeb, chrzest, czy bierzmowanie, sprowadza do kościoła zarówno katolików praktykujących jak i niepraktykujących, wyznawców innych Kościołów chrześcijańskich i religii, oraz niewierzących. Tak zróżnicowane światopoglądowo zgromadzenie stwarza kaznodziei doskonałą okazję do przedstawianie naszego, chrześcijańskiego podejścia do małżeństwa i rodziny, ale może stanowić bardzo silną pokusę. Kaznodzieja może dojść do przekonania, że teraz, skoro ma już wszystkich, że tak powiem, w garści, to im pokaże, gdzie raki zimują. W rezultacie wykorzystuje ślubne kazanie do tzw. nawracania i zaczyna rugać zgromadzonych za aborcję, za in vitro, ucieczkę młodych ze wsi i wyjazdy do Anglii za forsą, bywa że w moralizatorskim zapale kaznodzieja zahaczy o eutanazję, ustawę o przemocy w rodzinie, o składkę na tacę, którą “przeznaczymy na zakup blachy” czyli, najogólniej mówiąc, utknie  na dobre na utyskiwaniu na “niesprawiedliwe prześladowanie Kościoła”.

 

Kiedy tymczasem zgromadzeni w kościele oczekują na coś wprost przeciwnego. Narzeczeni, rodzina, przyjaciele, jednym słowem weselnicy, jak sama nazwa wskazuje, przyszli na wesele, a tymczasem kaznodzieja funduje im umoralniającą pogadankę, nie tylko w najgorszym stylu, bo bezduszną, ale przede wszystkim niechrześcijańską. Poniesiony tzw. kaznodziejskim zapałem, zamiast  pójść za radą Pawła Apostoła: “Cieszcie się z tymi, którzy się cieszą, a płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie złączeni wspólnym uczuciem. Nie mniemajcie o sobie zbyt wiele, lecz uniżajcie się wobec pokornych. Nie uważajcie się za mądrych. Nie odpłacajcie nikomu złem za zło.” (Rz 12, 15-17) kaznodzieja zajmuje się sobą i swoimi kłopotami. Niby to płacze z płaczącymi, choć nie czas i nie miejsce po temu, ale w rzeczywistości płacze nad sobą, a weselników doprowadza w najlepszym przypadku do litowania się nad nim, nad jego bezradnością i bezdusznością. Nieszczęść, o których mówi, nie odbiera on jako swojego nieszczęścia, one go nie bolą, a jedynie śmiertelnie oburzają.

 

Tym sposobem kaznodzieja, zamiast współczuć cierpiącym, staje się oskarżycielem i sędzią w jednej osobie, ambonę i świątynię zmienia na salę rozpraw w której jednak nie ma miejsca dla obrońcy. Jeśli już przychodzi nam mówić o grzechach pożycia małżeńskiego i rodzinnego, w odpowiednim czasie i miejscu, np. podczas rekolekcji wielkopostnych, to powinniśmy to robić z sercem, w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia, a nie w duchu bezwzględnych mścicieli.

 

Dlatego Franciszek radzi: “Proponujmy zatem wszystkim, z respektem i odwagą, piękno małżeństwa i rodziny oświeconych Ewangelią! I dlatego zbliżajmy się z uwagą i uczuciem do rodzin w trudnościach, zmuszonych do opuszczenia swej ojczyzny, rozbitych, bez domu i pracy czy z tak wielu względów cierpiących, do małżonków w kryzysie i tych, którzy już są rozdzieleni. Wszystkim chcemy być bliscy głoszeniem tej Ewangelii rodziny, tego piękna rodziny”. A zatem, kiedy jak kiedy, ale w dniu zaślubin jest czas to piękno rodziny zaprezentować, pochwalić, może przypomnieć, cieszyć się tym pięknem i weselników w tej radości utwierdzać.

 

Wzór takiego podejścia do zaślubin zostawił nam Pan Jezus. W opisie uczty weselnej w Kanie Galilejskiej, co prawda, nie znajdziemy choćby tylko streszczenia kazania Jezusa, czy innej przemowy. Jezus tam  jednak przemówił w sposób tak mocny, że to wydarzenie stało się znakiem, dzięki któremu “uwierzyli weń uczniowie Jego” (J 2, 11). Nie sądzę, aby o wadze tego wydarzenia przesądziła sama cudowność znaku, przemiany wody w wino, czy też jego wspaniałość; “Każdy człowiek najpierw dobre wino kładzie, i kiedy staną się pijani, gorsze.” (J 2,10). To co zachwyca, to czułość, wrażliwość Jezusa na ludzką miłość. Dla jej ratowania Jezus czyni cud.


Już wkrótce kolejna część artykułu!

http://www.deon.pl/slub/homilie-slubne/art,11,z-glowy-i-z-serca.html

******

Jowita Guja

Czy miłość jest niebezpieczna?

List

 

Z Jackiem Prusakiem SJ, teologiem i psychoterapeutą rozmawia Jowita Guja 

Nie tylko agape 

Czym właściwie jest miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną?
Od strony psychologicznej można przez nią rozumieć proces, w którym dwoje ludzi wzajemnie się odkrywa, buduje ze sobą więź zrozumienia, bliskości i oddania. Na miłość składa się z jednej strony poczucie wzajemnego zaufania, bezpieczeństwa, zadomowienia, z drugiej – namiętność i cieszenie się sobą w wymiarze cielesnym. W miłości między kobietą i mężczyzną obecne są dwa elementy: agape i eros. Agape to miłość bliźniego, miłość do drugiego człowieka ze względu na niego samego, niezależnie od tego, czy odpowiada on na nasze potrzeby i czy odwzajemnia nasze uczucia; można nią darzyć nawet nieprzyjaciół. Agape nie jest wprost związana z naszą płciowością i seksualnością, ale jest umiejętnością wyjścia poza własny egoizm i otwarcia się na coś więcej, na innego – zarówno człowieka, jak i Boga – w postawie szacunku dla jego wyjątkowości, tajemnicy i godności. Eros natomiast to siła pożądania, tęsknoty i namiętności, skierowana na spotkanie i “scalenie się” z drugą osobą. Dominuje on w stanie “bycia zakochanym”, może, ale nie musi, zawierać w sobie aspekt przyjemności seksualnej i miłości zmysłowej. Agape i eros powinny pozostawać w harmonii, czasami jednak muszą ze sobą “negocjować”.
Czy miłość może być niebezpieczna? 
Bóg jest miłością, a więc miłość nie jest źródłem lęku. Sama w sobie nigdy nie jest niebezpieczna, niezależnie od tego, czy mówimy o miłości Boga, miłości macierzyńskiej, erotycznej czy jakiejkolwiek innej. Istnieje jednak wiele zagrożeń dla samej miłości. W tym sensie niebezpieczne mogą być złe jej wzorce, złe doświadczenia z przeszłości, lęk przed przyjęciem lub okazaniem miłości, a także błędne oczekiwania wobec niej.
U niektórych lęk i nieufność budzi sam eros. Czy eros jest miłością? 
Jest jej częścią, o ile rozumie się go jako wyraz więzi łączącej z drugim człowiekiem, sposób spotkania z nim. Jest wtedy źródłem poznania, uniesienia, radości.
Jednak pożądanie kojarzy się z grzechem… 
Rzeczywiście, św. Paweł mawiał, że stanem idealnym jest czystość, ale “jeśli masz płonąć, to lepiej już się ożeń” (por. 1Kor 7, 9 ). W tych słowach kryje się bardzo negatywna wizja ludzkiej seksualności i małżeństwa, ale jest ona uwarunkowana kontekstem czasów, w jakich żył Paweł, i odzwierciedla jego wizję bliskiego końca czasów. Według św. Pawła siła zmysłowości w człowieku jest tak wielka, że małżeństwo jest w pewnym sensie mniejszym złem, jest instytucją ustanowioną po to, żeby człowieka, szczególnie mężczyznę, chronić przed jego niepohamowaną rozwiązłością seksualną. Skoro już pożąda – mówi Paweł – to przynajmniej niech pożąda tylko jednej kobiety. Św. Paweł sugeruje, że popędy seksualne są żywiołem, który może łatwo nad człowiekiem zapanować. Takie poglądy wydają się miejscami ostrzejsze niż tezy Zygmunta Freuda. Wydaje się jednak, że mamy tutaj do czynienia z jednostronnym pojęciem nie tylko seksualności człowieka, ale i relacji małżeńskiej, szczególnie w kontekście przeżywania jej przez mężczyznę. Przecież inaczej mężczyzna pożąda kobiety, którą kocha, a inaczej jakiejkolwiek innej, która mu się podoba. Nie można obu przypadków wartościować w ten sam sposób. W chrześcijaństwie obecna jest długa tradycja podkreślania wymiaru agape a dyskredytowania erosa i wyrzucania go poza obręb dyskursu teologicznego. Stąd na przykład w oficjalnej teologii brakuje języka na oddanie erotycznego spotkania między mężczyzną i kobietą. Utożsamia się erosa tylko z pożądaniem, a pożądanie nie oddaje pełnej rzeczywistości miłości erotycznej kobiety i mężczyzny. Pożądanie bowiem to nie to samo, co namiętna miłość męża i żony.
Czy to znaczy, że teologia uważała erosa za coś złego? 
Od początku chrześcijaństwa nieufnie podchodzono do erotycznej sfery człowieka, ponieważ kojarzy się ona z tym, co emocjonalne i trudne do kontroli, a więc łatwo prowadzące do grzechu. Przestrzegano, że zmysłowość może człowieka łatwo wyprowadzić na manowce. Ideałem była więc osoba wolna od namiętności. Ojcowie Pustyni mawiali, że taka osoba znajduje się w stanie apathei. Jednakże mieli oni głębokie podejście do namiętności, bo chcieli ją nie tyle zanegować, co skierować w stronę poszukiwania Boga. Trzeba powiedzieć, że w pewnym sensie lęk przed erosem obecny jest w teologii do dziś.
Więc może erotyczny wymiar miłości nie jest wcale ważny? 
Jest bardzo ważny. Bez wymiaru erotycznego nie jest możliwe doświadczenie jedynej w swoim rodzaju bliskości i unii z drugim człowiekiem. Trzeba zaznaczyć, że miłość erotyczna nie sprowadza się do dostarczania małżonkom fizycznej przyjemności, ale jest wyrazem ich uczuć, sposobem, w jaki szukają i odnajdują siebie nawzajem. To nie jest tylko seks, ale też tęsknota, pragnienie, czułość, intymność. Sprowadzenie miłości między małżonkami tylko do agape i pominięcie w niej erosa jest równie błędne, co utożsamienie miłości z samą przyjemnością zmysłową. Widać to w praktyce klinicznej: jeśli między małżonkami miłość erotyczna całkowicie wygasa, pojawiają się poważne problemy emocjonalne z okazywaniem sobie bliskości, szacunku i wzajemną komunikacją.
Czy zatem miłość erotyczna może być niebezpieczna? 
Tylko w jednym przypadku – gdy zapomni się o prawdziwym znaczeniu erosa i zawęzi się je tylko do poszukiwania przyjemności zmysłowej. Wtedy eros przestaje być miłością, a staje się tęsknotą nie za drugim człowiekiem, ale tylko za jego ciałem.
Narysować mapę miłości 
O miłości mówi się wszędzie i na wiele sposobów. Telewizja i gazety zasypują nas jej wzorcami. Skąd tak naprawdę mamy wiedzieć, jak kochać? 
Z reguły wydaje nam się, że pierwotnym wzorcem miłości jest związek damsko-męski. Tymczasem z badań psychologicznych wynika, że to, jak ludzie kochają, zależy głównie od tego, co przeżyli w dzieciństwie. Wzorem miłości jest przede wszystkim relacja matki i dziecka. Jest to nasze pierwsze doświadczenie miłości w życiu, i to jakie! Miłość matki to dla dziecka doświadczenie całkowitej akceptacji, wyjątkowości i bezpieczeństwa, odczytywania i zaspokajania potrzeb. Dziecko czuje, że jest dla matki jedyne i najważniejsze, a zarazem matka jest jedyna i najważniejsza dla niego. Nieświadomie chcielibyśmy odtworzyć tę relację w naszym późniejszym życiu, znaleźć osobę, dla której bylibyśmy całym światem. Kryje się tutaj jednak niebezpieczeństwo: nie można powrócić do takiej dokładnie relacji, jaką się miało z matką. Jej odzwierciedlenie musi dokonać się na innym poziomie, w sposób dojrzały, partnerski. Nie może być tak, że szukam matki w swojej żonie, bo przecież ona nie jest moją matką. Miłość między kobietą a mężczyzną to umiejętność stworzenia takiej więzi, w której dwie osoby dają sobie wzajemnie szczęście i spełnienie, w oparciu o okazywanie sobie uczuć i przeżywanie siebie także w aspekcie seksualnym.
Czy ojciec nie odgrywa żadnej roli w naszym późniejszym przeżywaniu miłości? 
Relacja z ojcem ma ogromny wpływ na kształtowanie naszej tożsamości. Brak ojca może powodować, że dziewczyna będzie miała problemy z określeniem się jako kobieta, a chłopak nigdy do końca nie będzie czuł się mężczyzną. Miłość ojca powinna uzupełniać miłość matki, a także pełnić rolę separacyjną, to znaczy nie pozwolić dziecku całkowicie zlewać się z matką i nauczyć je samodzielności. Idealna jest rodzina, w której rodzice nie tylko kochają dziecko, każde we właściwy sobie sposób, ale także kochają siebie nawzajem, i przez to stanowią dla dziecka wzorzec miłości. Wszystkie przeżycia miłości, te, których człowiek doświadcza i te, których jest świadkiem, są ważne, bo składają się na tak zwaną wewnętrzną mapę miłości. Zasada jest taka, że im wcześniej coś w życiu człowieka miało miejsce i im dłużej trwało, tym mocniej się na tej mapie zaznaczy i silniej będzie oddziaływać w jego późniejszym życiu.
Czym jest ta wewnętrzna mapa miłości? 
Jest indywidualnym zespołem punktów orientacyjnych, jakby filtrem lub pryzmatem, przez który patrzymy na nasze życie uczuciowe. To właśnie tą mapą kierujemy się, gdy wybieramy osobę, z którą chcemy spędzić życie i gdy budujemy nasz związek. Problem leży w tym, że często nie uświadamiamy sobie ani kształtu naszej wewnętrznej mapy miłości, ani jej oddziaływania. A niestety składają się na nią nie tylko pozytywne doświadczenia, ale także bolesne, na przykład poczucie, że nie byliśmy wystarczająco kochani albo że byliśmy kochani nie za to, że jesteśmy, tylko jacy jesteśmy, za nasze czyny i zasługi. Negatywne oddziaływanie wewnętrznej mapy może stać się później źródłem problemów w miłości. Wyobraźmy sobie dziewczynkę, która ma świetną relację z ojcem, czuje pełną akceptację z jego strony: tata jest dumny ze swojej córki, chwali jej inteligencję, osobowość, urodę. Dziewczynka jednak dojrzewa, powoli staje się kobietą, i jej ojciec zaczyna się dystansować, obawia się ją przytulić, bo nie chce, żeby to zostało odczytane jako sygnał seksualny. Piętnastoletniej córce nie okazuje już czułości tak jak wtedy, gdy miała pięć czy dziesięć lat. A szkoda, bo ojciec powinien umieć przytulić córkę zawsze, niezależnie od jej wieku. Dziewczynka niestety nie rozumie, dlaczego stosunek ojca do niej tak się ochłodził. Jego dystans nieświadomie interpretuje jako odsunięcie od siebie wtedy, kiedy dojrzała płciowo, tak jakby ojciec nie zaakceptował jej seksualności. W efekcie w dorosłym życiu będzie się bała erotycznych kontaktów, bo będzie czuła, że mężczyzna, z którym się związała, przestanie ją kochać wtedy, gdy stanie się jego partnerką seksualną. Inny przykład: ojciec chwali córkę, ale nie za to, że jest ładna i inteligentna, tylko za to, ile nauczyła się w szkole i jakie przyniosła oceny. Dziewczynka może przez to nabrać przekonania, że kocha się zawsze kogoś za coś; nie za to, że istnieje, tylko za to, co udało mu się osiągnąć. To też może być niebezpieczne dla dorosłej relacji, bo miłość można zacząć mylić ze zdolnością do zadowalania innych. I trudniejsza sytuacja: kobieta miała ojca alkoholika, w dzieciństwie ani nie widziała miłości pomiędzy rodzicami, ani nie doświadczyła jej od nich. Taka osoba w dorosłym życiu zazwyczaj wchodzi w związki podobne do tych, z którymi miała do czynienia w własnym domu, jest nieszczęśliwa, ale nie umie tego zmienić, bo dla niej miłość oznacza wyłącznie zdolność do poświęceń.
Czy nie jest jednak tak, że ludzie bardzo starają się w swoim życiu uniknąć tego, co było złe w ich rodzinach? 
Czasami tak jest, ale to są często tylko deklaracje na poziomie świadomym. Z nieświadomym aspektem jest jednak trudniejsza sprawa; zazwyczaj świadoma deklaracja nie wystarcza. Chociaż nie chcę być taki jak mój ojciec, okazuje się, że gdy sam staję się mężem i ojcem, zaczynam zachowywać się tak samo jak on. Nie jest łatwo pokonać własną przeszłość, nawet jeżeli człowiek uświadomi sobie, że to ona jest problemem. Dlaczego tak jest? Po pierwsze, dlatego że wzorce, które wynieśliśmy z domu, tkwią w nas głęboko. Chcemy coś zmienić, ale do czego się mamy odnieść? Skąd wziąć nowy wzór? Łatwiej nam żyć z tym, co znamy, nawet jeśli to nas “uwiera”, niż postawić na wolność w przyszłości, którą musimy najpierw przygotować.
Po drugie – kiedy już wejdziemy w wewnętrzną mapę miłości, to nie wystarczy coś tam “wyłączyć”, tylko z czymś trzeba się rozstać, co prowadzi do przeżycia żalu, psychologicznej żałoby. Skoro dorosła kobieta ma problemy w kontaktach z mężczyznami, bo ojciec nie okazywał jej w dzieciństwie wystarczająco dużo uczucia, to nie wystarczy jej powiedzieć: “Proszę się już rozstać z tym ojcem”… Przecież to jest ten sam ojciec, którego ona w dzieciństwie podziwiała i szanowała. Musiałaby więc rozstać się nie tylko z tym ojcem za mało kochającym, ale też z tym wyidealizowanym i podziwianym przez siebie, za którym tęskni i którego obraz chroni przed wszelką dewaluacją.
Czyli odrzucenie przeszłości to jakby zdrada własnego domu… 
Właśnie, często ludzie przeżywający kryzysy mają poczucie, że muszą zdradzić swoją rodzinę. Trzeba pamiętać o tym, że kiedy neguję swojego ojca, to w pewien sposób neguję siebie jako jego syna czy córkę. Wspomnienia nie są przecież tylko czymś, co gdzieś tam zmagazynowaliśmy, one są częścią nas samych. Dlatego ludzie boją się konfrontacji z własną przeszłością, budzi to w nich dużo lęku, poczucia winy i wstydu.
Wygląda na to, że wszyscy powinniśmy przejść psychoterapię, zanim zdecydujemy się na bliski związek z drugim człowiekiem…
Tylko w skrajnych przypadkach, ale rozliczyć się z własną przeszłością powinniśmy wszyscy. Bo w miłości chodzi też o to, żeby umieć udźwignąć zarówno własne doświadczenia, jak i doświadczenia drugiej osoby i wspólnie z nią narysować własną mapę miłości – taką, która będzie miała dwoje autorów.
Zakochać się… 
Jak wygląda proces dorastania do miłości? 
Z punktu widzenia psychologii można wyróżnić kilka jego etapów. Najważniejsze z nich to zakochanie się (miłość romantyczna), bycie razem (relacja, w której eros i agape zaczynają już harmonijnie współgrać) oraz etap ostatni – otwarcie dwojga kochających się ludzi na trzeciego: na dziecko, na Boga, na świat. Z każdym z tych etapów wiążą się odmienne umiejętności i na każdym z nich czyhają inne niebezpieczeństwa. Jeżeli jednak nie przejdzie się pomyślnie wcześniejszych stadiów, z późniejszymi również będą problemy.
Porozmawiajmy najpierw o zakochaniu. 
Na tym etapie ważne są trzy elementy: zaangażowanie erotyczne, poczucie jedności, “stopienia się” z drugą osobą oraz idealizacja. Z każdym z tych elementów możemy mieć problemy, które utrudnią dalsze budowanie miłości. Pierwszy problem to nieumiejętność przeżywania bliskości i ciepła, wyrażania ich i przyjmowania. Powodem tego mogą być bolesne doświadczenia z własną seksualnością, mające swoje źródło niekoniecznie w jakichś dramatycznych przeżyciach, ale na przykład w tym, że ktoś ważny, na przykład rodzic czy opiekun, naśmiewał się z naszego ciała. Tak naprawdę nie trzeba być wcale poważnie zranionym, żeby bać się przyjemności zmysłowej. Czasami wystarczy nawet wysłuchać błędnej katechezy, żeby zacząć postrzegać swoją seksualność w sposób demoniczny.
Drugi problem stanowi trudność z prawidłowym przeżywaniem jedności z drugą osobą. Tutaj ważne jest, żeby umieć być blisko siebie, ale jednocześnie nie tracić własnej tożsamości, autonomii i kontroli nad swoim życiem. Istotne jest też poczucie bezpieczeństwa i zaufania, bez lęku o to, że druga osoba mnie kontroluje i może mną manipulować. Niebezpieczne jest też takie przeżywanie jedności, które jest jednocześnie całkowitym odcięciem się od świata, traktowanie go tak jakby zagrażał jedności wpatrzonych w siebie zakochanych, którzy przecież wszystko sobie nawzajem dają, więc po co im jeszcze świat… Trzeci problem to brak zdolności do idealizacji drugiej osoby.
Więc jest coś pozytywnego w idealizacji drugiej osoby? 
Tak, idealizacja jest niezbędna do wejścia w związek. Polega ona na tym, że w drugim człowieku odkrywamy ideał, który już w sobie nosimy. Ciekawe, że na ten ideał składają się po pierwsze nasze najlepsze cechy, po drugie – cechy, których co prawda nie mamy, ale bardzo chcielibyśmy mieć. Właśnie dlatego, gdy się zakochujemy, jesteśmy przekonani, że oto właśnie spotkaliśmy naszą bliźniaczą duszę, naszą drugą połowę, że spotkaliśmy się właśnie dlatego, że jesteśmy do siebie podobni. Do pewnego stopnia druga osoba jest lustrem, w którym sami się podziwiamy. Wyobraźmy sobie, co się dzieje, gdy ktoś nie potrafi idealizować, bo na przykład bardzo boi się, że wejdzie w równie toksyczny związek, jaki obserwował między swoimi rodzicami. Tak bardzo się boi, że nie ufa nawet własnym wyobrażeniom. Ktoś taki może nigdy nie zdecydować się na wejście w bliską relację, bo ciągle nie jest pewien, czy to ta właściwa osoba. Można więc powiedzieć, że zakochać się w kimś, to jakby zaufać mu na kredyt.
W którymś momencie przychodzi jednak świadomość, że osoba, w której się zakochało, nie jest ideałem. Co wtedy? 
Przychodzi rozczarowanie i problem, czy przeżyje się je umiejętnie, czy nie. Niebezpieczeństwem idealizacji jest to, że wiążące się z nią rozczarowanie może prowadzić do smutku, żalu i agresji, czyli albo do chęci ukarania samego siebie, że byłem taki głupi i się pomyliłem, albo ukarania tego kogoś za to, że się zmienił i już nie jest ideałem, którego poznałem. Pozytywnym natomiast rozwiązaniem jest akceptacja rozczarowania – przyjęcie drugiej osoby już nie takiej, jaką sobie wyobrażałem, ale takiej, jaka ona jest naprawdę. I to już jest początek nowego etapu, etapu bycia parą.
Być parą 
Jaka jest różnica między byciem parą zakochanych a byciem w związku?
Zakochanie się, czyli miłość romantyczna, nie musi wcale prowadzić do związku. Można ją przeżyć bez zobowiązań, bez wspólnych postanowień, może to być ekscytująca przygoda bez żadnego finału. Związek zaczyna się natomiast od decyzji, wtedy gdy dwoje ludzi decyduje się, że chce pogłębić swoją więź, budować razem związek, rodzinę. Aby osiągnąć ten cel, muszą sobie poradzić z dwoma rzeczami: rozliczyć się z własną przeszłością i pozytywnie przejść przez stadium integracji. Tutaj nie wystarczy już bycie oczarowanym drugą osobą, ale trzeba też umieć przeżyć rozczarowanie z jej powodu. Integracja polega na akceptacji faktu, że druga osoba różni się od moich wyobrażeń na jej temat, że jest ambiwalentna, ma zarówno dobre, jak i złe cechy.
Ale skoro ktoś nas rozczarował, to po co się z nim integrować? Ambiwalencja to jedna sprawa, a rozpoznanie, że jest to zupełnie inna osoba, niż się sądziło – to zupełnie inna kwestia… Tak, ale chodzi tutaj o to, czy potrafię żyć z takim rozpoznaniem. Oznacza to stanięcie przed alternatywą. Albo mówię: “Nie jesteś tą osobą, którą poznałem dziesięć lat temu, ale cię kocham”, albo: “Nigdy cię nie kochałem, bo nie jesteś tą osobą, którą poznałem”. Integracja to zgoda na to, że to jest osoba, którą kocham, ale nie taka sama osoba, jaką widziałem dziesięć lat temu. To postawa akceptacji, że miłość jest także prawdą o naszych wspólnych iluzjach i rozczarowaniach (które od początku były wpisane w związek) i że kiedyś trzeba taki etap przejść, bo im więcej będziemy się znali, tym więcej iluzji będzie się rozwiewało.
Miłość miałaby być taką “arbitralną” decyzją? 
Niekoniecznie. Możemy powiedzieć: to dopiero teraz jest miłość, bo spadły nam łuski z oczu i poznaliśmy swoje prawdziwe twarze. Wreszcie stoimy wobec siebie jako osoba wobec osoby, a nie jak lustro wobec lustra, w którym dotąd tylko się odbijaliśmy, a nie widzieliśmy siebie nawzajem. To właśnie w imię miłości potrafimy przyjąć te rozczarowania, miłość pomaga nam przez nie przejść. A jeżeli jej nigdy między nami nie było, to związek się rozpadnie, bo w lustrach kochamy tylko samych siebie.
Czy może być wyższa miłość niż prawdziwe poznanie siebie i osiągnięcie takiej integracji? 
Tak, miłość może nas zaprowadzić jeszcze dalej. Ścisłe zamknięcie się w jedności dwóch osób także jest niebezpieczeństwem dla miłości – prowadzi do wzajemnego zniewolenia. Prawdziwym gwarantem miłości, tym co wyzwala, jest otwarcie na inne osoby, na dzieci i na Boga. Jako jedność sami jesteśmy odbiciem tajemnicy Boga i nasza jedność powinna prowadzić do przeżycia jeszcze większej bliskości z Bogiem, a zarazem jeszcze większej otwartości na świat wokół nas. Przeszkodą dla osiągnięcia tego stadium może być brak poczucia spełnienia w związku. Jeżeli ludzie nie czują się spełnieni we wzajemnej miłości, to się nie otworzą, bo będą to traktowali jako zagrożenie tej bliskości, za którą tęsknią i do której zmierzają. Drugim zagrożeniem jest nieprzyjęcie prawdy, że miłość z definicji jest otwarta na coś więcej niż tylko to, co sobie nawzajem dają dwie strony.
I co dalej? 
Powiedzmy, że z powodzeniem przechodzimy przez wszystkie etapy miłości, udaje nam się przezwyciężyć zagrożenia, i co dalej? Czy miłość osiąga stan constans? Nic się już nie dzieje? 
Dzieje się. To nie jest tak, że w 2001 roku się zakochaliśmy, w 2005 przeszliśmy przez integrację, w 2010 jesteśmy doskonałą parą. Dojrzewanie do miłości nigdy się nie kończy. Przez opisane etapy nie przechodzi się raz, ale wiele razy, cyklicznie. Powtarzają się one tak długo, jak długo trwa związek.
Czyli małżonkowie zakochują się w sobie więcej niż jeden raz? 
Tak powinno być. Istnieje stereotyp, że zakochanie dotyczy tylko miłości romantycznej, a w małżeństwie już zupełnie nie ma na to miejsca, że małżeństwo to już zupełnie coś innego, jakaś wyższa duchowa przyjaźń. Jest to stereotyp nie tylko błędny, ale i niebezpieczny, bo do osiągnięcia prawdziwej intymności konieczna jest nie tylko agape, ale i eros. Miłość jest czymś dynamicznym i ewoluującym. My sami ewoluujemy i, patrząc na drugą osobę, zakochujemy się w niej wiele razy. Coraz bardziej w niej takiej, jaka ona jest, a coraz mniej w samych sobie i swoich wyobrażeniach; zakochujemy się w tym, co widzimy w sobie nawzajem i wokół nas. Dzieje się tak dlatego, że miłość nie jest celem do osiągnięcia, ale stylem życia.
Rozmawiała Jowita Guja
List nr 6/2005
fot. Wyatt Fisher, couple 
Flickr (cc)
 http://www.katolik.pl/czy-milosc-jest-niebezpieczna-,24723,416,cz.html
*******

O autorze: Judyta