Czy Amerykanie i Żydzi potrzebują PiS-u?

Obama_ Natanyahu

Wielu obserwatorów sceny politycznej zastanawia się nad intencjami i stopniem aktualnego zaangażowania USA w Polsce. Wielu wiąże z powrotem Amerykanów do Europy nadzieje dla Polski. Także niektórzy politycy PiS kalkulują ewentualne korzyści związane z poparciem polityki amerykańskiej w kwestii ukraińskiej. Kalkulacje owe, a właściwie obliczenia, nie są rzeczą skomplikowaną, jak bowiem można zauważyć, politycy opcji systemowego patriotyzmu nie przewidują w owych rachunkach żadnej zmiennej liczonej w amerykańskich dolarach.

Teoretycznie wydaje się, że lojalność PiS wobec USA powinna zostać oceniona wyżej od dyspozycyjności politycznych marionetek trudniących się nierządem w lotnych burdelach kondominium.

Ważnym pytaniem jest to, czy agentura amerykańska ma wystarczająco dużo mocy, aby utrzymać swój stan dominacji, lub – jak niektórzy twierdzą – nieznacznej przewagi. Jednak pytaniem najważniejszym jest to, czy i do czego USA potrzebują Polski.

Wiemy, że establishment polityczny często wyraża dumę z pozycji, jaką zajmuje w międzynarodowych relacjach . Chodzi o pozycję przyjmowaną podczas stosunków (dyplomatycznych). Zrobienie Amerykanom łaski lub, jak to ujął Minister Spraw Zagranicznych – „laski”, należy do jednej z wielu konfiguracji. Wydaje mi się, że zgodnie z deklaracjami PiS zamierza zmienić dotychczasową pozycję III RP w odniesieniu do Niemiec, a nic nie zmieniać w konfiguracji amerykańskiej.

Tym razem jednak chodzi o coś więcej. Sprawa dotyczy próby wyłudzenia, a właściwie wymuszenia na Polsce zapłaty haraczu w wysokości 65 mld $. Chęć wzbogacenia się kosztem słabszego lub głupszego nie jest niczym nowym w historii świata, dlatego doskonale rozumiem Żydów, którzy mając przed sobą tej rangi „polityków”, korzystają po prostu z okazji.

Jeżeli pogłoski o sile żydowskiego lobby w USA nie są przesadzone, to PiS nie jest żelaznym faworytem amerykańskiej agentury w nadchodzących wyborach. Do operacji finansowej, polegającej na spełnieniu „polskich zobowiązań”, o których niedawno bardzo ciepło wspominał izraelski prezydent, PiS także nie jest niezbędny. Również do wypchnięcia Polski na wojnę nie będą potrzebni żadni dodatkowi „patrioci”. Wystarczy rządząca targowica.

Podobnie rzecz się ma w kontekście wyborów prezydenckich. Manifestowany pisowski filosemityzm wydaje się jedynie dobrą miną do złej gry. Na Bronisława Komorowskiego spływa bowiem nie tylko światło z żyrandola, lecz światłość dyskretnych oczu, rzeczywistych członków B’nai B’rith – Loży Polin oraz jej współpracowników. Warto wspomnieć o sprawującym funkcję prezydenta i przewodniczącego zarządu Zakonu Synów Przymierza, byłym doradcy Komorowskiego Jarosławie J. Szczepańskim, członkach komitetu poparcia, a także o wzajemnościach ze strony Komorowskiego –  odznaczanych przez niego członkach loży, tropicielach polskiego antysemityzmu i wybitnych specjalistach od żydowskiej polityki historycznej, niejednokrotnie mających w rodzinnej genealogii przodków w Komunistycznej Partii Polski oraz członkostwo w PZPR. Za przykład niech posłuży uznany za teoretyka prawdy i specjalistę od Granic niewiary (2004) Jan Woleński wiceprezydent B’nai B’rith.

Myślę, że już najwyższy czas powrócić do właściwych proporcji i mierzyć polityczną siłę nie podług cudzych zamiarów, lecz bardziej racjonalnych i zbieżnych z polską racją stanu, tradycyjnych kalkulacji.

 

 

 

O autorze: CzarnaLimuzyna

Wpisy poważne i satyryczne