Słowo Boże na dziś – 19 maja 2015 r. – Wtorek VII TYGODNIA WIELKANOCNEGO

Myśl dnia

Wyrozumiałość jest owocem znajomości własnych błędów.

Alfred Konar

******
WTOREK VII TYGODNIA WIELKANOCNEGO

PIERWSZE CZYTANIE (Dz 20,17-27)

Pożegnanie Pawła z Kościołem w Efezie

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

Paweł z Miletu posłał do Efezu i wezwał starszych Kościoła. A gdy do niego przybyli, przemówił do nich:
„Wiecie, jakim byłem wśród was od pierwszej chwili, w której stanąłem w Azji. Jak służyłem Panu z całą pokorą wśród łez i doświadczeń, które mnie spotkały z powodu zasadzek żydowskich. Jak nie uchylałem się tchórzliwie od niczego, co pożyteczne, tak że przemawiałem i nauczałem was publicznie i po domach, nawołując zarówno Żydów, jak i Greków do nawrócenia się do Boga i do wiary w Pana naszego Jezusa.
A teraz, naglony Duchem, udaję się do Jerozolimy; nie wiem, co mnie tam spotka oprócz tego, że czekają mnie więzy i utrapienia, o czym zapewnia mnie Duch Święty w każdym mieście. Lecz ja zgoła nie cenię sobie życia, bylebym tylko dokończył biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa: bylebym dał świadectwo o Ewangelii łaski Bożej.
Wiem teraz, że wy wszyscy, wśród których przeszedłem głosząc królestwo, już mnie nie ujrzycie. Dlatego oświadczam wam dzisiaj: Nie jestem winien niczyjej krwi, bo nie uchylałem się tchórzliwie od głoszenia wam całej woli Bożej”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 68,10-11.20-21)

Refren: Śpiewajcie Bogu wszystkie ludy ziemi.

Deszcz obfity zesłałeś, Boże, *
Tyś orzeźwił swoje znużone dziedzictwo.
Twoja rodzina, Boże, znalazła to mieszkanie, *
które w swej dobroci dałeś ubogiemu.

Pan niech będzie przez wszystkie dni błogosławiony: *
Bóg, który nas dźwiga co dzień, Zbawienie nasze!
Bóg nasz jest Bogiem, który wyzwala, *
Pan nas ratuje od śmierci.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14,16)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ja będę prosił Ojca, a da wam innego Pocieszyciela,
aby z wami pozostał na zawsze.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 17,1-11a)

Ojcze, otocz swego Syna chwałą

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, rzekł:
„Ojcze, nadeszła godzina! Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa.
Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał.
Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje. Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał.
Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą. Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie”.

Oto słowo Pańskie.

 

 

 

KOMENTARZ

 
Modlitwa Jezusa

Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy modlił się za tych, którzy w Niego uwierzyli i za Nim poszli. Ta modlitwa rozciąga się także na każde kolejne pokolenie chrześcijan, również na nas żyjących współcześnie. Syn Boży traktuje każdego z nas w sposób indywidualny, darząc go jedyną i niepowtarzalną miłością. Od chwili chrztu jesteśmy w szczególny sposób z Nim zjednoczeni. Trwajmy zatem w tym zjednoczeniu, powierzając Mu nasze życie ze wszystkimi jego radościami i troskami. Boża opatrzność czuwa nad nami każdego dnia.

Jezu, dziękuję za to, że każdego dnia o wschodzie i zachodzie słońca wstawiasz się za mną u swojego Ojca. Ty wiesz, jak bardzo liczę na Twoje wsparcie i ochronę w walce ze złem.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
******

#Ewangelia: Chwałą Boga szczęśliwy człowiek

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: “Ojcze, nadeszła godzina! Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał.

Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje. Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał.

Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą. Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie”. (J 17, 1-11a)

 

Rozważanie do Ewangelii

Życie wieczne to znajomość Jezusa. Chodzi tu jednak o znajomość w znaczeniu biblijnym, a więc nie tylko o zdobycie odpowiedniej ilości informacji, ale o bardzo konkretną więź osobową.

Nie da się żyć wiecznie w oderwaniu od Boga. Tylko Bóg bowiem może zaspokoić serce człowieka i wypełnić do końca tą treścią, której człowiek potrzebuje do szczęścia. A określenie “życie wieczne” oznacza nie tylko życie bez przemijania, ale także życie w pełni szczęścia. I właśnie w ludziach szczęśliwych i “żyjących wiecznie” Jezus został “otoczony chwałą”, bo Jego chwałą jest szczęśliwy człowiek.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2433,ewangelia-chwala-boga-szczesliwy-czlowiek.html

******

Franciszek o przygotowaniu się do pożegnania

KAI / mg

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

O znaczeniu naszego przygotowania się na chwilę, kiedy będziemy musieli opuścić ten świat mówił dziś Franciszek podczas porannej Eucharystii w Domu Świętej Marty. Punktem wyjścia refleksji Ojca Świętego były teksty liturgiczne (Dz 20,17-27; J 17,1-11a), opisujące sceny pożegnania Pana Jezusa, z uczniami, zanim powrócił do Ojca oraz św. Pawła w Milecie przed udaniem się do Jerozolimy. W związku z tym papież zastanawiał się nad tym, co dla chrześcijanina oznacza pożegnanie.

 

Franciszek zauważył, że w naszym życiu jest wiele pożegnań, małych i wielkich. Wiążą się z nimi cierpienie i łzy. Przypomniał los ludzi zmuszanych do opuszczenia swej ojczyzny z powodu wyznawanej wiary, jak muzułmanów z plemienia Rohingya w Birmie, wypędzanych przez buddystów, którzy nigdzie nie mogą znaleźć gościny. Dodał, że podobne rozterki i gorycz przeżywają chrześcijanie i jazydzi w części Iraku opanowanej przez islamskich fundamentalistów, którzy nie wiedzą czy kiedykolwiek powrócą w swe strony ojczyste.

 

Wracając do tekstów Nowego Testamentu Ojciec Święty przyznał, że każą one także jemu osobiście pomyśleć o pożegnaniu się z tym światem. Zauważył, że w obydwu czytaniach pojawia się słowo “addio”. Paweł powierzył swoich uczniów Bogu, podobnie jak Pan Jezus powierzył Ojcu uczniów, którzy są na świecie: “za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi”. Zaznaczył, iż u źródeł słowa “addio” znajduje się powierzenie Bogu. Równocześnie zachęcił, aby obydwa obrazy przedstawione w dzisiejszej liturgii zachęciły nas do pomyślenia o naszym odejściu z tego świata, o tym, kto zamknie nam oczy. – Czy jestem przygotowany, by powierzyć Bogu najmilsze mi osoby, siebie samego, wypowiedzieć słowo wyrażające synowskie zawierzenie Ojcu? – zapytał Franciszek.

 

Na zakończenie homilii papież zachęcił, aby rozważyć dzisiejsze czytania, zastanawiając się nad dniem kiedy sami będziemy musieli pożegnać się z tym światem, powierzyć Bogu naszą duszę, historię mojego życia, bliskie mi osoby, wszystko powierzyć Bogu. – Niech Jezus, który umarł i zmartwychwstał pośle nam Ducha Świętego, abyśmy nauczyli się tego słowa, nauczyli się je wypowiadać całym naszym życiem, z całą mocą: ostatnie słowo: «addio» – żegnajcie – powiedział Ojciec Święty.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3043,franciszek-o-przygotowaniu-sie-do-pozegnania.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – J 17, 1-11a

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Chapendra / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial 2.0 Generic / CC BY-NC 2.0)

Przekazać słowa…

 

W obliczu dokonanego dzieła. Prośba uczniów
W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: Ojcze, nadeszła godzina! Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś.

 

A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał. Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje.

 

Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą. Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie.

 

Opowiadanie pt. “O potędze słów”
Pewien filozof wyjaśniał na wykładzie potęgę słów. Mówił, jak ludzie reagują na słowa, jak nimi żyją (więcej niż rzeczywistością), jak słowa idą za nimi.

 

Wówczas jeden ze studentów wstał i zaprotestował: – To niemożliwe, panie profesorze, aby słowa miały taki wpływ na ludzi!- Siadaj, ty sukinsynie, kto cię pytał o zdanie? – krzyknął filozof.

 

Na sali zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Student pobladł ze złości i gdy przełknął ślinę, powiedział zmieszany: – To wstyd i hańba, aby profesor odnosił się tak do swoich studentów! – Bardzo pana przepraszam, poniosło mnie tylko. Proszę stokrotnie o wybaczenie mi tego wybryku, bardzo mi przykro, że pana uraziłem.

 

Gdy atmosfera na sali wróciła w końcu do normy, filozof powiedział : – Widzicie, moi kochani, parę słów wystarczyło, aby wywołać w człowieku burzę, i parę słów sprawiło znów, że burza ucichła; czyż to nie potęga słów?!

 

Refleksja
Nasze słowa mają ogromną moc sprawczą i decyzyjną, ale też i niszczącą. Jedno słowo potrafi uratować czyjeś życie, ale i zniszczyć go do jego końca. Dlatego tak ważne jest, abyśmy zawsze ważyli słowa i tłumaczyli innym, co o na dla nas znaczą. Nieporozumienia w tej kwestii zniszczyły nie tylko nie jedną przyjaźń, ale też i życie nie jednego człowieka…

 

Słowa Jezusa zawsze dodawały otuchy. To one również ukierunkowywały nie jedno ludzkie życie na właściwe tory zrozumienia tego, co trzeba zrobić i jak żyć, by osiągnąć życie wieczne w radości. To radość jest tak ważna w naszym życiu, bo to ona otwiera perspektywę naszej egzystencji bycia “dziećmi samego Boga”. Każde słowo powinno dawać wiarę, nadzieję i miłość. Jeśli takim nie jest, to lepiej po prostu jest nam milczeć…
3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego używane przez nas słowa są tak ważne?
2. Dlaczego warto zważać na to, co się mówi?
3. Dlaczego nasze słowa powinny dodawać otuchy?

 

I tak na koniec…
Są uczucia, których nie należy oblekać w słowa, gdyż mówienie o nich jest profanacją (Mikołaj Gogol)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,646,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-17-1-11a.html

******

Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazania do Ewangelii św. Jana, nr 106

„Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania”
 

„Objawiłem imię Twoje ludziom”. Według zamysłu Zbawiciela te słowa dotyczą wszystkich, którzy mieli uwierzyć w Niego, członków tego wielkiego Kościoła, składającego się ze wszystkich narodów i o których psalmista powiedział: „Moja pieśń pochwalna płynie w wielkim zgromadzeniu” (Ps 22,26). Wtedy nastąpi prawdziwie uwielbienie, przez które Syn oddaje chwałę Ojcu, rozprzestrzeniając Jego poznanie wśród ludów i licznych pokoleń ludzkich. Kiedy zatem mówi: „Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata” odnosi się to do poprzednich słów: „Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi…”

„Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata” – nie imię Boże, ale imię Ojca. To imię nie mogło się objawić bez objawienia się Syna. Bowiem nie istniał żaden lud, nawet nie wierzący w Jezusa Chrystusa, który by nie posiadła pewnej znajomości Boga, skoro On był Bogiem wszelkiego stworzenia. Ponieważ moc prawdziwego Boga jest taka, że nie może absolutnie ukryć przed rozumnym stworzeniem, które robi użytek ze swojej inteligencji. Z wyjątkiem niewielkiej liczby osób, których natura została zdeprawowana, cały rodzaj ludzki uznaje Boga za stworzyciela świata… Ale imię Ojca Jezusa Chrystusa, przez które gładzi grzechy świata, nie było znane i to właśnie imię Pan objawił tym, których dał Mu Ojciec.

*******

*******

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

19 MAJA

 

Święty Urban I Święty Urban I, papież
Święty Iwo Helory Święty Iwo Helory, prezbiter
Święty Piotr Celestyn Święty Piotr Celestyn, papież i pustelnik
Święty Kryspin z Viterbo Święty Kryspin z Viterbo, zakonnik

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Dunstana, biskupa Canterbury (+ 988); bł. Humiliany de Cerchi, wdowy (+ 1246); błogosławionych męczenników Jana de Cetina i Piotra de Duenas (+ 1397); św. Teofila z Corte, prezbitera i zakonnika (+ 1740)
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/05-19.php3
**********
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********

 

Jacek Salij OP

Wspaniałość Sądu Bożego

Idziemy

Tam, gdzie przestajemy liczyć się z Bogiem, nie tylko my sami mało już wiemy, kim jesteśmy i po co żyjemy, ale również wszystko, co tworzy nasz świat, jest jakoś wypaczone i pozbawione autentyczności.
Spójrzmy na te zdania w Piśmie Świętym, w których Sąd Boży przedstawiony jest jako wydarzenie radosne i wytęsknione. Oto fragment Psalmu 96:
„Niech się cieszy niebo i ziemia raduje;
niech szumi morze i to, co je napełnia;
niech się weselą pola
i wszystko, co jest na nich,
niech się także radują
wszystkie drzewa leśne
przed obliczem Pana, bo nadchodzi,
bo nadchodzi, aby sądzić ziemię.
On będzie sądził świat sprawiedliwie,
z wiernością swą – narody”.
W świecie, który oddalił się od Boga i został zdominowany przez rozmaite potęgi bałwochwalcze, nic nie jest takie, jakim by być mogło i jakim być powinno. „Stworzenie bez Stwórcy marnieje” – trafnie określił to ostatni sobór. Tam, gdzie przestajemy liczyć się z Bogiem, nie tylko my sami mało już wiemy, kim jesteśmy i po co żyjemy, ale również wszystko, co tworzy nasz świat, jest jakoś wypaczone i pozbawione autentyczności.
Tęsknota za Sądem Bożym
To dlatego zapowiedź przyjścia Boga do swojej własności budzi taką radość nie tylko Bożych przyjaciół, ale w całym stworzeniu. Myśl wyrażoną w budzącej zachwyt wizji Psalmu 96 język wykładu teologicznego oddaje w postaci następującej definicji: Sąd Boży jest to potężne i pełne miłości wkroczenie Boga w nasze ludzkie sprawy, aby przywrócić dobru wszystkie należne mu prawa i aby złu nie pozwolić na dalsze panoszenie się.

Toteż nic dziwnego, że wiara każe nam nieraz wręcz tęsknić za Sądem Bożym. W Nowym Testamencie znajduje się świadectwo, iż u pierwszych chrześcijan oczekiwanie to było niekiedy tak intensywne, że „starali się przyspieszyć przyjście dnia Bożego” (2 P 3,12) – co dla nas dzisiaj jest tym bardziej zagadkowe, że apostoł Piotr od razu przypomina, że w tym dniu „niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią”. Dlatego zaś – kontynuuje Piotr swoje wyjaśnienie – chcielibyśmy przyśpieszyć nadejście tego dnia, ponieważ „oczekujemy, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi” (w. 13).
Nie da się jednak ukryć, że my nieraz – mimo że przecież naprawdę wierzymy w Chrystusa – raczej boimy się Jego przyjścia na sąd, niż chcielibyśmy dzień Jego przyjścia przyśpieszać. Postawę tę wnikliwie zanalizował św. Augustyn, zresztą w komentarzu do cytowanego wyżej Psalmu: „Miłujemy Go i boimy się, że przyjdzie? Czy naprawdę miłujemy? A może bardziej miłujemy swoje grzechy? Zatem grzechy miejmy w nienawiści, a miłujmy Tego, który przyjdzie, aby ukarać grzechy. Chcemy czy nie chcemy, przyjdzie na pewno. To, że nie przychodzi teraz, nie oznacza, że nie przyjdzie później. Przyjdzie, a nie wiesz kiedy. Jeśli znajdzie cię przygotowanym, ta niewiedza ci nie zaszkodzi”.
W katechezie wygłoszonej 18 września 2002 roku bł. Jan Paweł II przypomniał, że w pierwszym swoim wymiarze proroctwo zapowiadające przyjście Pana na Sąd spełniło się w wydarzeniu Bożego Narodzenia oraz Jego zbawczej śmierci na krzyżu. Przyszedł On wtedy do nas w prawdziwie boskiej potędze i dokonał odkupienia całego świata. Przyszedł po to, żeby udzielić swojego boskiego poparcia wszystkiemu, co jest otwarte na miłość. Zarazem, w Wielki Piątek, Chrystus Pan zdemaskował ostateczną bezsiłę zła: chociaż siły zła w tamtej godzinie ciemności zrobiły wszystko, żeby Go zwyciężyć, poniosły całkowitą klęskę. Toteż Kościół od wieków raduje się swoim Panem i Sędzią, który – żeby powtórzyć sformułowania Jana Pawła II – „króluje z wysokości krzyża, z tronu miłości, a nie władzy”.
Tak czy inaczej, te dwa przyjścia Pana i Sędziego – najpierw w ludzkiej słabości, na koniec zaś w boskim majestacie – łączą się ze sobą wzajemnie. Toteż sama logika naszej wiary domaga się, żebyśmy my, którzy już teraz „oglądamy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (J 1,14), tęsknili i chcieli tęsknić jeszcze więcej i jak najprawdziwiej za tym dniem, kiedy „wszystko zostanie poddane Synowi, a wtedy i sam Syn [w przyjętym od nas człowieczeństwie] zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28).

Przedwieczny zamysł idealnie zrealizowany!
W Ewangeliach Sąd Boży porównano do żniw (por. Mt 13,30). „Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie” (Mt 13,37-39) – objaśniał Pan Jezus jedną ze swoich przypowieści.

Żniwa to wydarzenie w zasadzie pozytywne i jednorazowe, wieńczące czas oczekiwania na plony. W metaforze żniw zawiera się ten przekaz, że świat ani jego dzieje nie są czymś przypadkowym. Świat ma jakiś pozytywny sens do zrealizowania i jakiś ostateczny cel do osiągnięcia. Cel nie tylko ostatni, ale ostateczny, ostatecznie dopełniający.
Skoro zaś ostateczny, to wiecznotrwały. Słowem, Dzień Sądu będzie to Dzień, w którym ostatecznie ujawni się wspaniałość Bożego dzieła stwórczego. Dla całego stworzenia (stąd obecność aniołów w opisach Sądu) stanie się wówczas czymś oczywistym, że zamysły swojej miłości wobec całego stworzenia Bóg doprowadził do idealnego końca i żadne ciemne siły nie zdołały Mu w tym przeszkodzić.
Warto tu jeszcze odnotować, że ewangeliczny termin „koniec świata”, jaki pojawia się w przypowieściach Pana Jezusa, w swoim greckim oryginale ma głębię, której brak jego polskiemu odpowiednikowi. Synteleia znaczy bowiem raczej ‘uwieńczenie’, ‘dopełnienie’ niż ‘koniec’. Zatem Dzień Sądu będzie nie tyle dniem „końca świata”, ile jego dopełnienia.
Gospodarz czekający na żniwa musiał na początku swoje pole obsiać. Podobnie świat dlatego zmierza do swojej ostatecznej dojrzałości, że jego Stwórca nadał mu taki właśnie kierunek rozwoju. Można powiedzieć, że dzieje wszechstworzenia to jedno niedające się przez ludzki umysł ogarnąć gigawydarzenie. Jego początkiem był Boży zamysł miłości, dzięki któremu wszystko zostało powołane do istnienia – a jego uwieńczeniem będzie doprowadzenie tego zamysłu do idealnie zrealizowanego końca, do pojawienia się „nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,13).
Autorowi Apokalipsy wyraźnie zabrakło słów, ażeby dostatecznie wyrazić swój zachwyt dla ostatniego kształtu dzieła Boskiego Artysty, jakie ujrzymy w Dniu Sądu:
„A wszelkie stworzenie,
które jest w niebie
i na ziemi, i pod ziemią, i na morzu,
i wszystko, co w nich przebywa,
usłyszałem, jak mówiło:
«Zasiadającemu na tronie
i Barankowi
błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc, na wieki wieków!»
A czworo Zwierząt mówiło: «Amen».
Starcy zaś upadli i oddali pokłon”
(Ap 5,13-14).
Analogiczną strukturę ma Boży zamysł wobec każdego z nas. Każdy z nas jest nie tylko członkiem swojej rodziny i różnych innych społeczności, do których należymy. Jestem nie tylko cząstką swojego pokolenia i całej ludzkości, nie tylko cząstką wszechstworzenia. Mnie i każdego z nas Bóg ukochał odrębnie, dla mnie samego. Ukochał mnie, zanim jeszcze zaistniałem, i właśnie dlatego, że mnie ukochał, ja zaistniałem. Apostoł Paweł mówi o tym na początku Listu do Efezjan: „W Chrystusie Bóg wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem”.
I to jest zamierzony przez wcześniejszą ode mnie Bożą miłość do mnie mój cel ostateczny: mam być przez całą wieczność święty i nieskalany przed Bożym obliczem! Ja, obecnie wciąż jeszcze grzeszny i ułomny, na Sądzie Ostatecznym ukażę się jako Boże arcydzieło! Bóg ma nas miliardy i miliardy, a każdy ze zbawionych ujawni się wówczas jako niewyobrażalnie oryginalne i niepowtarzalne arcydzieło Bożej miłości! Arcydzieło osobowe, nieporównywalne z dziełami ludzkich artystów. Osoba zaś może osiągnąć piękno wręcz olśniewające – jeżeli od samego Boga nauczy się odnajdywać samą siebie poprzez bezinteresowne dawanie siebie. Takim właśnie pięknem zajaśnieją zbawieni na Sądzie Ostatecznym.
A jednak boimy się tego sądu!
A jednak Sąd Boży budzi lęk. Sam Pan Jezus ostrzegał nas, że na tym sądzie niektórzy zostaną odrzuceni i usłyszą: „Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was” (Mt 25,12), „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!” (w. 41). Budzące dreszcz sformułowania na temat tego sądu znajdziemy również w listach apostolskich: „Oto przez swoją zatwardziałość i serce nieskłonne do nawrócenia skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Boga” (Rz 2,5; por. 2 P 3,7).
Ponadto niepokoją nas jeszcze inne pytania: Owszem, liczymy na Boże miłosierdzie, ale czy Bóg odpuści nam również te grzechy, których sobie nie uświadamialiśmy? A jeśli nawet w sakramencie pokuty Pan Jezus przebaczył mi moje grzechy, to czy na tym sądzie nie będę jeszcze raz zdawał z nich rachunku, zwłaszcza jeżeli ich konsekwencją były niedające się naprawić krzywdy? I jeszcze jedno pytanie: Czy zbawieni mogą się spodziewać, że grzechy, które im Bóg przebaczył, będą zapomniane i nikt nie będzie o nich wiedział?
Zacznijmy od ostatniego pytania. Niektórzy święci, zanim stali się prawdziwymi przyjaciółmi Boga, dopuścili się wielkich grzechów, a nawet zbrodni. Dawidowi mało było tego, że uwiódł cudzą żonę, to jeszcze zabił podstępnie jej męża. Piotr zaparł się swojego Mistrza, zaś Maria Magdalena prowadziła życie tak bardzo grzeszne, że Ewangelista nie próbował tego nawet opisywać, użył tylko mocnego sformułowania, że dzięki Panu Jezusowi „opuściło ją siedem złych duchów” (Łk 8,2). Wszyscy troje zostali wielkimi świętymi, a w niebie niewątpliwie cieszą się z tego, że rokrocznie z tysięcy ambon opowiada się o ich grzechach, bo przecież opowiada się zarazem o ich nawróceniu i doznanym przez nich Bożym miłosierdziu.
Otóż zbawienie polega na tym, że będę bez reszty przeniknięty miłością Bożą: sam będę cały i bez reszty wart miłości i będę kochał wszystkich i wszystko, co jest warte miłości. Znikną więc powody, dla których cenimy sobie wysoko możność zachowania w ukryciu różnych prywatnych naszych spraw. Nawet zła, którego dawniej się dopuściłem, nie będę się wówczas wstydził, bo przecież zostało ono przezwyciężone. Zło odpokutowane, wybaczone i zastąpione jeszcze większym dobrem, nie jest już przedmiotem wstydu, bo pamięć o nim cała jest przepojona radością i wysławianiem miłosierdzia Boga, który nie dopuścił do mojej zguby.
Jednak fakt faktem, że niektóre biblijne wypowiedzi na temat Sądu Bożego budzą w nas wręcz przerażenie. Otóż przypomnijmy ogólny ton, w którym została nam ogłoszona Dobra Nowina. Ewangelia jest jedną wielką obietnicą zbawienia i wezwaniem do tego, żeby się na nie otworzyć. „Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19,10) – mówił o swojej misji Pan Jezus. Przypowieść o synu marnotrawnym i o Pasterzu poszukującym zagubionej owieczki, i duchowa obietnica zawarta w Chrystusowych uzdrowieniach, i konkretny los ocalonej przez Niego cudzołożnicy, i licznych celników, i łotra wraz z Nim ukrzyżowanego, a przede wszystkim sama Jego śmierć i zmartwychwstanie – wszystko to świadczy o Jego nieskończonym
miłosierdziu.
Zatem wszystkie trudne wypowiedzi Pana Jezusa, mogące budzić lęk, a nawet przerażenie, rozumiemy autentycznie dopiero wówczas, kiedy rozpoznamy w nich słowo miłości. Kiedy mówił On o tym, że na Sądzie Bożym mogę zostać potępiony – to w tym celu, żeby mnie to absolutnie nie spotkało, żeby mnie przed tą straszną ewentualnością uchronić.
Kiedyś wielkie wrażenie wywarło na mnie kazanie na temat Sądu Bożego, jakie wygłosił starszy mój współbrat, o. Rajmund Koperski. Na swoim sądzie – mówił – Bóg zada każdemu z nas jedno jedyne pytanie: „Czy ty mnie kochasz?”. Kłamstwo i udawanie będą na tym sądzie niemożliwe, tam człowiek będzie mówił czystą prawdę. Ci, którzy na pytanie: „Czy ty mnie kochasz?” odpowiedzą: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21,16) – od razu znajdą się wśród zbawionych. Pozostałych Bóg zapyta: „Czy przynajmniej pozwolisz Mi, abym Ja ciebie kochał?” Ci, którzy na to pytanie odpowiedzą: „tak” – pójdą do czyśćca, gdzie miłość Boża będzie ich ogarniała coraz więcej, aż cali i bez reszty rozkochają się w swoim Bogu i Zbawicielu, i staną się zdolni do przebywania przed Bożym obliczem twarzą w twarz. Strach pomyśleć, że ktoś nawet na to pytanie mógłby odpowiedzieć aroganckim „nie!”.
Wydaje mi się, że ujęcie to wręcz świetnie streszcza biblijną naukę o Sądzie Bożym.
Jacek Salij OP
Idziemy nr 8 (440), 23 lutego 2014 r.

fot. Keoni Cabral Mana’olana

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/wspanialosc-sadu-bozego,24802,416,cz.html?s=2
************
Roman Bielecki OP

Miłosierni

Miesięcznik W drodze

Bóg kocha nas, choć wie, że nie dlatego wracamy, bo zatęskniliśmy za Nim z całego serca, tylko dlatego, że zwyczajnie nie mamy dokąd wrócić.
Miłosierdzie zdaje się być ograną melodią. Odmieniane jest przez wszystkie przypadki we współczesnym Kościele: Dzienniczek i Faustyna, sanktuarium w Łagiewnikach i Jan Paweł II, modlitewna koronka i święto Bożego Miłosierdzia. To cecha charakterystyczna naszych zmęczonych czasów i ogromna potrzeba udręczonych serc. Oczywista, a jednocześnie ciągle daleka, zmagająca się w naszych głowach z obrazem sprawiedliwości, która za dobro wynagradza, a za zło karze. Pozostaje miłością nieznaną i do odkrycia, by przywołać echo słów piosenki napisanej wiele lat temu przez Wojciecha Młynarskiego i fantastycznie śpiewanej przez Alicję Majewską. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to nieco prowokująco. Tyle że świadomość tego, jak bardzo miłosierdzie niezbędne jest w naszej codzienności, wcale nie przekłada się na nasze relacje. Oczekujemy miłosierdzia i prosimy o nie, ale innym odmawiamy do niego prawa. I pytamy: Dlaczego Bóg jest miłosierny wobec kogoś, kto sam sobie zafundował zły los i zasłużył na karę? Dlaczego Bóg daje za darmo? Dlaczego sprawiedliwi cierpią, a grzesznikom się powodzi? Dlaczego tak poukładał ten świat, że draniom wiedzie się lepiej, a nam (przecież często słusznie!) zaciskają się pięści w akcie niemej wściekłości?
„Szczęśliwi…
…miłosierni, ponieważ oni miłosierdzia dostąpią”, pisze ewangelista Mateusz. To jedyne spośród ośmiu błogosławieństw, które samo dla siebie jest miarą – miłosierdzie za miłosierdzie. Przewodnikiem po miłosierdziu w Nowym Testamencie jest święty Łukasz. To on najwięcej mówi o dobroci, którą Bóg okazuje grzesznikom. To u niego pada zdanie: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36), co znaczy, że mamy naśladować Boga w taki sposób, w jaki poznajemy go na kartach Pisma.
I żeby nie szukać daleko, wystarczy sięgnąć po dobrze znane historie zaczerpnięte również z narracji świętego Łukasza. Historie łamiące naszą logikę i poczucie sprawiedliwości. O łotrze skazanym za przestępstwo, który umiera na krzyżu obok Jezusa i zaledwie jedno wycharczane w bólu zdanie otwiera mu raj. O synu, który przepił ciężko zapracowany majątek ojca, a mimo to ojciec przyjął go z otwartymi ramionami i nazwał swoim umiłowanym dzieckiem. Albo o złodzieju z Jerycha – Zacheuszu, kolaborancie i donosicielu, do którego Jezus przychodzi na obiad, bez żadnego „ale”. Każdą z tych historii, jak chcą niektórzy, należałoby czytać siedemdziesiąt siedem razy, w myśl pytania o to, ile razy mamy przebaczać. Kończyć i zaczynać od nowa, w nieskończoność, by słowa nas przeniknęły i stały się życiem.
Czytając je, czujemy, że miłosierdzie to miłość nie do pojęcia, niemieszcząca się w głowie. Bóg, który kocha nawet wtedy, kiedy jesteśmy zupełnie niedojrzali do powrotu, nawet wtedy, kiedy trwonimy Jego miłość, zamieniając ją na niszczące nas żądze. Kocha nas wtedy, kiedy jesteśmy w chlewie, i wtedy, kiedy nie mamy prawa nazywać się Jego dziećmi. Kocha wtedy, gdy czujemy wstręt do siebie i, nie mogąc już na siebie patrzeć, wracamy do Niego. Kocha, choć wie, że nie dlatego wracamy, bo zatęskniliśmy z całego serca, tylko dlatego, że nie mamy dokąd wrócić. Kocha i czeka, mimo że uporczywie brniemy w śmierć, padając ofiarami naszych namiętności, dokonując czynów okrutnych i mściwych względem siebie i naszych bliźnich. Kocha, Jego ramiona są bezwarunkowo wyciągnięte w naszą stronę, w geście przebaczenia i pokoju. To właśnie miłosierdzie – miłość bez wzajemności. Taka, która realizuje się nie tam, gdzie jest dobrze, ale tam, gdzie jest realna krzywda. Nie tam, gdzie zgoda, ale tam, gdzie brak przebaczenia.
Tak i tylko tak, na tej drodze i w ten sposób rozumiemy, że miłosierdzie to nie jest naiwność ze strony Boga (bo nie ma żadnego zadośćuczynienia za grzech), ale gest, którego należy się uczyć w doświadczeniu bólu i cierpienia. Bo jak wyciągać rękę do tych, którzy przed chwilą na nią napluli, jak wychodzić z pojednaniem do tych, którzy widząc to, jeszcze bardziej wyśmieją? Ale to przecież Boży sposób zachowania wobec nas i naszego przewrotnego ja. I jeżeli mamy, choć w niewielkim stopniu, naśladować je, to nie da się tego zrobić bez tracenia części siebie, już nie z przymusu, ale z własnej woli, uratowanej od śmierci, którą niesie grzech.
Ciągle…
…w to wątpimy, zasłaniając się własną niemocą i niewiarą, że Bóg naszymi rękami potrafi pocieszyć, wyprowadzić ze zła i przytulić czyjąś biedę. Wątpimy w miłosierdzie, podając w wątpliwość także to, że sami możemy być jego świadkami. Wciąż głośniej woła w nas zbolały Tomasz niedowiarek, karmiący się rozpaczą Judasz, który wszystko „wie lepiej”, albo Jakub i Jan domagający się natychmiastowego wymierzenia sprawiedliwości. Ale to kolejny dowód na to, że szczęśliwi są ci, którzy doświadczają miłosierdzia. Zwłaszcza wtedy, kiedy wydawać się będzie, że już za późno i beznadziejnie, i że jedyną drogą do naszego serca są nasze rany, a my siedzimy na gruzach życia. Właśnie wtedy On zmartwychwstały i miłosierny odnajdzie te szczeliny i przeprowadzi Paschę w nas.
Jak w tym starym żydowskim midraszu, o człowieku, który stanął przed Bogiem na sądzie i zapytany o to, czy był dobrym mężem, odpowiedział, zgodnie z prawdą, że nie. A kiedy usłyszał pytanie o to, czy dbał o ubogich, również odpowiedział, że nie. A kiedy padło ostatnie pytanie o to, czy udało mu się przekazać wiarę swoim dzieciom, zawstydził się i wyznał, że i tego nie udało mu się zrobić. I kiedy świadomy swoich zaniedbań był gotowy na przyjęcie kary, usłyszał Boga, który powiedział: „Za to, że powiedziałeś prawdę, wejdź do mojego królestwa”.
Szczęśliwi miłosierni, bo mają świadomość, że sami nie mają żadnych zasług, które pozwoliłyby im stanąć przed Bogiem i bez obaw wejść do nieba. Szczęśliwi, którzy to odkryją i pozwolą odkryć innym. Już wiedzą, że skoro tego doświadczyli, to mają iść i czynić podobnie, szukając – w twardzielach skrytych za gorsetem swoich poglądów, w zdystansowanych i cynicznych, porzuconych i samotnych, bezsilnych i uzależnionych – tej jednej, często jedynej, szczeliny nadziei.

Roman Bielecki OP
W drodze 11/2014
fot. tehusagent Sunflower
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/milosierni,24801,416,cz.html
*******
ks. Piotr Jerzy Badura

Dialog, który łączy

Posłaniec

 Chrystus, przewidując trudności, z jakimi zmagać się będą chrześcijanie, modli się dla nich o jedność doskonałą, wzorowaną na Trójcy Świętej: Jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, (…) aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy (J 17, 21-22). Jednak zachowanie idealnej jedności kościelnej to w rzeczywistości ziemskiej zadanie niezwykle trudne do wykonania.
Pycha i brak miłości wśród uczniów Chrystusa doprowadziły w ciągu wieków do rozbicia jedności chrześcijańskiej i powstania wielu Kościołów oraz wspólnot chrześcijańskich. Do najbardziej bolesnych podziałów doszło w stuleciu XI (podział na chrześcijaństwo wschodnie – prawosławie i zachodnie – łacińskie) i XVI (reformacja). Odczuwany wśród chrześcijan ból spowodowany rozdarciem stopniowo prowadził do coraz większego pragnienia zjednoczenia się.
Troskę o jedność Kościoła wyraża termin „ekumenizm”, pochodzący od greckiego słowa oikoumene, które pierwotnie odnosiło się do obszaru kultury helleńskiej, wskazując na używanie tego samego języka oraz kierowanie się tymi samymi wierzeniami. Za czasów cesarstwa rzymskiego pojęcie „ekumenizm” pokrywało się z polityczno-prawnym porządkiem imperium, przejawiającym ambicje uniwersalne.
W oficjalnym języku Kościoła termin „ekumenizm” pojawił się po raz pierwszy na kilka wieków przed schizmą wschodnią w uchwałach Soboru w Konstantynopolu (rok 381), który tego sformułowania użył dla określenia poprzedniego Soboru z Nicei (rok 325). Od IV wieku przymiotnika „ekumeniczny” używano na określenie prawd wiary i norm prawnych o charakterze uniwersalnym, obowiązujących zarówno w Kościele wschodnim, jak i zachodnim.
 
Ekumenizm niekatolicki
W drugiej połowie XVIII wieku pojawiają się pierwsze oznaki poszukiwania sposobów przezwyciężenia podziałów kościelnych. Kulturowe i duchowe prądy oświecenia czy też liberalizmu wraz z ożywioną działalnością misyjną w Azji i w Afryce inspirowały porozumienia międzywyznaniowe, szczególnie w pietystycznych kręgach protestanckich. Oddziaływanie na tych samych terenach misjonarzy należących do różnych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich skłaniało do porozumiewania się, a nawet do współpracy w niektórych dziedzinach.
Ważną rolę dla współpracy wspólnot chrześcijańskich spełniła Pierwsza Światowa Konferencja Misyjna w roku 1910 w Edynburgu, uznawana za początek współczesnego ruchu ekumenicznego. W roku 1927 zebrała się w Lozannie Światowa Konferencja Kościołów do Spraw Wiary i Ustroju Kościelnego: bez mała czterystu przedstawicieli stu ośmiu Kościołów i wspólnot chrześcijańskich rozważało zagadnienia związane z jednością, posłannictwem, istotą, podstawami wiary, instytucją, sakramentami i jednością Kościoła.
Bolesne doświadczenia II wojny światowej – ewakuacje, wypędzenia, więzienia, obozy koncentracyjne i obozy pracy, cierpienia, głód i prześladowania – spowodowały wytworzenie postawy wzajemnej solidarności chrześcijan należących do odmiennych wspólnot wyznaniowych. Z wielu regionów świata dobiegało głośne wołanie o przywrócenie widzialnej jedności chrześcijan. W roku 1948 w Amsterdamie przedstawiciele 147 Kościołów protestanckich i prawosławnych z 44 krajów powołali Światową Radę Kościołów, której bazę doktrynalną sformułowano na III Zgromadzeniu Ogólnym w New Delhi. Do organizacji tej mogą należeć Kościoły, które zgodnie z Pismem Świętym wyznają, że Pan Jezus Chrystus jest Bogiem i Zbawicielem, i dlatego dążą wspólnie do wypełnienia tego, do czego są powołane ku chwale Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego.
 
Ekumenizm a Kościół rzymski
Stosunek Kościoła rzymskokatolickiego do ruchu ekumenicznego, dążącego do jedności chrześcijan we współpracy z innymi Kościołami ulegał stopniowym zmianom. Pierwszym papieżem, który zagadnienie jedności uznał za zasadniczy motyw swego posługiwania, był Leon XIII (1878-1905). Nowością jego pontyfikatu było wyeliminowanie z oficjalnego języka Watykanu określeń „schizmatyk” i „heretyk”. Papież ten z szacunkiem wyrażał się o tradycjach teologicznych i liturgicznych Kościołów prawosławnych. Zajmował się też Kościołem anglikańskim, a u protestantów dostrzegał wspólne dobro, jakim jest Biblia.
Przełomowym dla rozwoju katolickiej myśli ekumenicznej okazał się pontyfikat Jana XXIII (1958-1963), który w encyklice zwołującej Sobór Watykański II Ad Petri Cathedram zaznaczył, że jednym z jego celów jest przywrócenie chrześcijańskiej jedności. Ważną rolę w przygotowywaniu tekstów soborowych odegrali obserwatorzy niekatoliccy, którzy podczas cotygodniowych spotkań z pracownikami Sekretariatu do spraw Jedności Chrześcijan mieli okazję ustosunkować się do projektów uchwał. Komisje zapoznawały się z ich uwagami i uwzględniały je w ostatecznej redakcji oficjalnych dokumentów soborowych. Sobór uznał światowy ruch ekumeniczny za dzieło Ducha Świętego oraz przyznał, że chrześcijanie są winni wszelkim rozłamom. Sobór w ruchu ekumenicznym dostrzegł wielkie zadanie, wyzwanie i szansę dla całego Kościoła Chrystusowego.
W nauczaniu soborowym Kościół rozumiany jest jako sacramentum unitatis – skuteczny znak jedności zarówno pomiędzy Bogiem a ludźmi, jak i między ludźmi. Stąd właściwą formą relacji nie jest polemika i kontrowersja, ale dialog – jako forma partnerstwa, wypływająca z wzajemnego szacunku. Sobór w punkcie czwartym Dekretu o ekumenizmie z 21 listopada 1964 r. wyjaśnia, że przez „ruch ekumeniczny” rozumie się działania i przedsięwzięcia podejmowane i stosowane do różnych potrzeb Kościoła i warunków chwili, ustanawiane w celu wspierania jedności chrześcijan, jak na przykład wszelkie wysiłki zmierzające do usunięcia słów, opinii i czynów, które w świetle sprawiedliwości i prawdy nie odpowiadałyby sytuacji odłączonych braci i z tej przyczyny utrudniały wzajemne stosunki z nimi (nr 4). Dialog prowadzi, zdaniem ojców soborowych, do ściślejszej współpracy i jednomyślnej modlitwy.
 
Ekumenizm w praktyce
 
Kościół rzymskokatolicki współuczestniczy obecnie w wielu gremiach międzywyznaniowych. Owocem wieloletniej współpracy licznych Kościołów było podpisanie przez kardynała Miroslava Vlka z Pragi, przewodniczącego Rady Konferencji Biskupów Europy, oraz metropolitę Jeremiasza z Paryża, przewodniczącego Konferencji Kościołów Europejskich Karty ekumenicznej 22 kwietnia 2001 roku w Strasburgu. Dokument ów, stanowiący wynik dwóch Zgromadzeń Kościołów Europy – w Bazylei (rok 1989) i w Grazu (rok 1997) – zawiera szereg wytycznych dotyczących międzywyznaniowej współpracy. Treść Karty Ekumenicznej stanie się tematem rozważań tegorocznego III Zgromadzenia Kościołów Europy w rumuńskim Sibiu.
Ważne miejsce w dialogu ekumenicznym pełnią od roku 1967 kontakty przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego z luteranami. Doprowadziły one do wypracowania Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. W dniu 31 października 1999 roku w Augsburgu deklarację tę podpisali: sekretarz generalny i wiceprezydenci Światowej Federacji Luterańskiej oraz przewodniczący i sekretarz Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, a w listopadzie 2006 roku przyjął ją również Kościół ewangelicko-metodystyczny.
Ekumeniczny dialog międzykościelny prowadzi do akcentowania prawd i wartości łączących Kościoły. Jednym z ważnych elementów wspólnych jest sakrament Chrztu. W Polsce dokument o wzajemnym uznawaniu sakramentu Chrztu podpisały 23 stycznia 2000 roku następujące Kościoły: ewangelicko-augsburgski, ewangelicko-metodystyczny, ewangelicko-reformowany, polskokatolicki, prawosławny, starokatolicki mariawitów oraz rzymskokatolicki.
Obowiązek uczestniczenia w ruchu ekumenicznym spoczywa nie tylko na osobach pełniących wysokie urzędy kościelne i na teologach, ale na wszystkich wierzących. Teolodzy zajmują się ekumenizmem naukowym, natomiast w ekumenizm duchowy i praktyczny może włączyć się każdy – poprzez modlitwę i popieranie międzywyznaniowych inicjatyw charytatywnych. Co roku w styczniu obchodzimy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, podczas którego chrześcijanie modlą się o jedność nie tylko we własnych wspólnotach, ale także wespół z wiernymi innych Kościołów. Z problemami ekumenicznym spotykamy się też w małżeństwach mieszanych oraz we współdziałaniu charytatywnym.
Na terenie Polski znajduje się kilka ośrodków ekumenicznych (w Opolu, Lublinie, Warszawie, Katowicach, Poznaniu i w Cieszynie), systematyczne organizujących międzywyznaniowe konferencje naukowe. Międzynarodowy Kongres Ekumeniczny, który odbył się w roku 1995 w Cieszynie, zgromadził liczne grono chrześcijan z Europy, Stanów Zjednoczonych i z Afryki. W roku 2001 dzięki współpracy Kościołów wydano w języku polskim ekumeniczny przekład Pisma Świętego Nowego Testamentu i Psalmów.
Konsekwentnie prowadzony dialog ekumeniczny nieustannie dąży do pełnej i widocznej jedności Kościoła. To wielkie dzieło, choć czasami robotników wydaje się być mało. Prośmy więc Pana, żeby wyprawił robotników… (Mt 9, 38).
 
ks. Piotr Jerzy Badura SJ
Posłaniec, wrzesień 2007
fot. Sten Dueland Twilight talk 

Flickr (cc)

 http://www.katolik.pl/dialog–ktory-laczy,24800,416,cz.html?s=2
*******
Iain Matthew OCD

Modlitwa namaszczenie umysłu

Głos Karmelu

Ucząc modlitwy, Jan od Krzyża doprowadził nas do miejsca, w którym kryje się nasza potrzeba, i podzielił się swoim zachwytem nad ukrytym tam darem Bożym. W modlitwie, która wypływa z tej potrzeby, spotkanie – czyli Bóg ofiarowujący się ludzkiemu duchowi – jest miejscem uzdrowienia i odnowy. Jan wyraża to na wiele sposobów. Spróbujmy teraz dostrzec jeden z przejawów tego uzdrawiającego spotkania. Naszą podstawą będzie druga księga Drogi na Górę Karmel. Znajdujemy w niej zaproszenie Jana: Niech twój umysł zanurzy się w świetle.
Wyjść poza status quo

Droga na Górę Karmel jest skonstruowana metodycznie, celowo zawiera powtórzenia. Jest jak Bolero Ravela, które nie przestaje pulsować, aż jego rytm przeniknie nas i sprawi, że przyjmiemy go jako coś właściwego. Księga I mówi głośno: Musimy zostać uwolnieni. Księgi II i III wyznaczają ścieżkę do wolności. Są niejako operacją przeprowadzaną na duchu, otwierającą wnętrze człowieka po to, by je namaścić.
Aby ułatwić diagnozę, Jan postrzega owo wnętrze jako trzy władze: rozum, pamięć i wolę. Nie mówi o trzech „rzeczach”, jak o trzech narządach ciała, lecz o osobie jako całości, z jej rozumieniem i wiedzą, jej świadomością teraźniejszości i przeszłości, jej miłowaniem i wybieraniem. Taka analiza może wyglądać dość statycznie, ale warto zwrócić na nią uwagę, bo za jej pośrednictwem Jan ofiarowuje nam prawdziwie dobrą nowinę. W ten sposób proponuje on przemianę ludzkiego wnętrza. Rozkopuje ziemię i otwiera ją na przyjęcie wody, tak, aby mogła naprawdę sączyć się do wewnątrz, a nie tylko spływać po powierzchni. Jan analizuje wnętrze człowieka, bo to ono ma być uzdrowione:
„Musimy zatem powiedzieć o tym, jak trzy władze duszy (rozum, pamięć i wola) są wprowadzane w tę duchową noc, w której i przez którą może mieć miejsce zjednoczenie z Bogiem […]. Następnie przyjrzymy się, jak rozum musi zostać udoskonalony w ciemności wiary, pamięć w próżni nadziei – a także jak wola ma zostać scalona przez ogołocenie jej z wszelkich pragnień, tak aby na swojej drodze do Boga nie była niczym obarczona” (DGK II, 6, 1).
Wiara udoskonalająca rozum; nadzieja odnawiająca pamięć; miłość scalająca wolę, serce. Jan odpowiada tu na wezwanie ewangeliczne, jakim jest metánoia, nawrócenie, przemiana umysłu (nous). Pozwól na przewrót ducha. Zmień myślenie. Niech inne światło namaści twój umysł.
W Drodze na Górę Karmel Jan podejmuje wielki trud konfrontacji z oporem, jaki stawia rozum, i otwiera go na owo „inne” światło. W niniejszym tekście chcemy dotrzeć do takiego właśnie rozumienia modlitwy: jako przyjęcia światła, które uzdrawia.
Umysł ludzki jako gościnne miejsce
Wiara, nadzieja i miłość „łączą się ściśle ze sobą” (DGK II, 24, 8). Zatem to, co Jan mówi o wierze, można odnieść do pojętej całościowo odpowiedzi człowieka skierowanej do Boga. Wśród poszczególnych elementów omawianych w nauce Jana to właśnie wiara i rozum są traktowane w księgach Drogi na Górę Karmel w sposób najbardziej dogłębny.
Wiara charakteryzuje się piękną przestronnością. Jest jak światło słoneczne rozświetlające wiosenny dzień niczym błogosławieństwo. Z kolei umysł cechuje ufna wrażliwość, jak oczy, które otwierają się na światło. Mimo całej „stanowczości” Drogi na Górę Karmel głównym zamysłem tego dzieła jest doprowadzenie do modlitwy, która jest pełna dziecięcej ufności i zadziwienia.
W dobie technokracji umysł może być postrzegany głównie przez pryzmat jego osiągnięć: jako środek służący ludzkości do odkrywania tajemnic kosmosu i kontrolowania go. Wiedza jest równoznaczna z siłą, oznacza klucz do dominacji. Umysł czyni człowieka królem i pozwala mu plądrować ziemię.
Jan inaczej pojmuje umysł – entendimiento. Owszem, jest on narzędziem wiedzy. (Biegłość Jana w sferze filozofii, poezji i jego obeznanie z różnymi metodami transportu wody świadczą o jego gotowości do rozwiązywania problemów przez ciężką pracę). Osiągnięcia umysłu są zatem ważne. Dla Jana jednak najistotniejszą cechą charakterystyczną umysłu jest jego zdolność do otrzymywania, przyjmowania, wpuszczania. Podobnie jak czysta strona, która przyjmuje druk, umysł jest osobą, którą można uformować, ukształtować, przystosować do tego, co widzi wokół siebie.
Oko jest delikatne; może boleć, jeśli będzie pozbawione ochrony. George Herbert w swoim wierszu Virtue [Cnota] doskonale to ujmuje: „Urocza różo, której barwa gniewna i śmiała / łzą mąci oko temu, kto spojrzał nieostrożnie…”. Piękno nie jest statyczne: promieniuje. Pulsuje światłem. Zastanów się, czy na pewno chcesz na nie patrzeć – bo nieuważne spojrzenie może sprawić, że jego błysk cię oślepi!
Wzrokiem duszy jest rozum (por. DGK II, 23, 2). Rozumienie to widzenie. Owszem, rozumieć znaczy działać, badać – ale jeszcze bardziej: otrzymywać światło.
Rozumieć znaczy słyszeć. Umysł to człowiek otwarty na słowo. Umysł jest najbardziej sobą, kiedy może słuchać. Kiedy słuchamy, sięgamy najgłębiej. Heraklit określał kontemplację jako „wsłuchiwanie się w sedno rzeczy”. Zdrowie umysłu nie zależy od ilości przyswajanych idei, lecz od tego, w jakim stopniu jest on wolny, aby słuchać.
Na ile jestem wolny, aby słyszeć to, co mówisz? Na ile jestem wolny, aby słyszeć to, czego nie mówisz? W jakiej mierze mój umysł przyzwala na to, aby zanurzyć się w świetle kogoś innego? Aby wzrastać w rozumieniu, trzeba dokonać tej trudnej rzeczy: „zachować umysł większy niż jego własne idee”.
Jeśli umysł jest bardziej nastawiony na otrzymywanie niż na osiąganie, kluczowe pytanie brzmi: Co otrzymuję? Czemu powierzam władzę nad moim umysłem? Jakim sprawom pozwalam pozostawić na mnie piętno? Jakim troskom czy celom pozwalam się kształtować?
W miarę jak Jan prowadzi nas swoją Drogą na Górę Karmel, nieustannie zadaje to właśnie pytanie: Co lub kto kształtuje twój umysł? Kto ma nad nim władzę? Jego propozycja uzdrowienia jest następująca: Pozwól, aby twój umysł kształtował się w wierze. Zapal w jego wnętrzu świecę wiary (por. DGK II, 16, 15). Niech słowo Boże wyciśnie na tobie swoją pieczęć. Pozwól, aby światło Ewangelii namaściło twój umysł.

Jak daleko sięga twoja gościnność?
Kiedy Jan mówi o wierze, nasuwają się dwa pytania. Jedno dotyczy tego, co zawiera w sobie wiara: Jakie światło ma nas namaścić? Dojdziemy do tego. Drugie dotyczy naszej otwartości na to światło: Jak głęboko je przyjmujemy? Wiara działa tam, gdzie nasze przyjęcie jest najgłębsze. W całej księdze II Drogi na Górę Karmel Jan mówi: Nie zamykaj się zbyt wcześnie.
Chociaż zadziwienie ma miejsce w ulotnej chwili, nie lubi pośpiechu. W świecie, który szuka niezbitych dowodów, szybkich sensacji i superbohaterów, trudno przyjąć nieco łagodniejsze światło. Wezwanie Jana do oderwania się od tego, co nas otacza, ma na celu ponowne przeszkolenie naszego wzroku i słuchu. Jan przeciwstawia się temu, co nas przytłacza (embarazar), powstrzymuje (impedir), przekarmia (cebar) (DGK II, 16, 6; 15, 3). Ostrzega nas przed korzystaniem z pokarmu typu fast food, który utrudnia kosztowanie manny (por. DGK I, 5, 3).
Tym, co blokuje otwartość umysłu, nie jest podejmowanie działań czy pomysłowość, lecz własne „ja”: dominacja osobistych kryteriów w postrzeganiu świata. Tym, co zaciemnia moje spojrzenie i ogranicza pole widzenia, jest moje pragnienie, by mnie zauważono, uznano, zaakceptowano, postawiono w centrum uwagi. Zakorzeniona w nas miłość własna powoduje zaćmienie umysłu i sprawia, że słońce nie może przebić się przez mgłę:
„Rozum nie jest w stanie przyjąć oświecenia przez Bożą mądrość, podobnie jak światło słoneczne nie przeniknie chmur w ponury dzień; wola również nie może ogarnąć w sobie Boga w czystej miłości, tak jak zamglone lustro nie pokaże wyraźnego odbicia twarzy patrzącego. Tym bardziej też pamięć, którą przesłaniają nasze dezorientujące pragnienia, nie może przyjąć spokojnie obrazu Bożego w jego kształcie” (DGK I, 8, 2).
W księdze II Drogi na Górę Karmel Jan próbuje poprowadzić nas dalej: Jesteś wart więcej, jest ci przeznaczona większa miłość. Nie to, nie tamto, ani tamto – idź tylko naprzód, z wiarą.
To skłonne do otwarcia miejsce, gdzie wiara jest swobodna, Jan nazywa „duchem”. Duch to osoba na płaszczyźnie największego otwarcia. Gdyby było nieco mniejsze, nie przyjęłoby tego wszystkiego, co niesie ze sobą wiara. Wyjdź więc poza uciążliwość znaczeń – przestań polegać jedynie na tym, czego możesz dotknąć myślami, zbadać z ich pomocą; otwórz się na przestrzeń ducha, gdzie możesz otrzymać w całości to, co jest ci ofiarowane, bez dzielenia daru na kawałki, gdy tylko się pojawi. Dusza powinna zawsze zamykać oczy na wszystko, co może dostrzec i zrozumieć […]. Niech raczej polega na tym, czego nie widzi, co dotyczy ducha […]. To bowiem jedynie podnosi ją do zjednoczenia w wierze (DGK II, 16, 12).
W księdze II Drogi na Górę Karmel słowo Jana odpowiada zatem na pytanie: Jak głęboka jest twoja otwartość na przyjmowanie – w jakiej mierze jesteś otwarty? Jego odpowiedź brzmi: Wyjdź poza jaskrawe światła i trendy, wejdź w „głębiny wiary” (DGK II, 18, 2), obszar przyjmowania, gdzie człowiek patrzy i widzi.
„Wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1, 17) 
Ciemność i odosobnienie to warunki, w których stabilność umysłu jest wystawiona na ciężką próbę; umysł mógłby się poddać. Terry Waite spędził wiele lat uwięziony w samotnej celi; walcząc o przetrwanie, wiedział, że musi coś robić. Pozostał przy zdrowych zmysłach dzięki temu, że w myślach opowiadał sobie całą historię swojego życia.
W odosobnieniu więzienia w Toledo stabilność umysłu Jana także wisiała na włosku. Musiał coś zrobić. To, co zrobił, najlepiej wyraża jego poezja. W ciemności swojego lochu Jan otworzył swój umysł na światło. Każdy z wierszy ułożonych w Toledo – Pieśń duchowa, Znam dobrze źródło, romance – przekazuje to światło. Pieśń duchowa jest najbarwniejsza, ale też najbardziej ulotna. Źródłem światła jest w niej „Umiłowany”, postać główna z punktu widzenia Jana, której jednak nigdy nie określa. Natomiast inne wiersze więzienne nadają Umiłowanemu imię.
„Znam dobrze źródło co tryska i płynie, choć się dobywa wśród nocy” (Znam dobrze źródło). Dzięki wierze, pomimo ciemności, Jan je zna. Siłą swojego pragnienia wkomponowuje w noc inny krajobraz: obfite źródło, ukryte „w Chlebie Żywota, aby dać nam życie” (tamże, 9): w Chrystusie, obecnym w Eucharystii i w Kościele.
Romanca Nad rzekami Babilonii (R 10; por. Ps 137 [136]) jednoczy smutek Jana z bólem Izraela na wygnaniu. Psalmista kończy jednak, wyrażając pragnienie, aby dzieci jego ciemiężycieli rozbito o skałę, natomiast Jan w ostatnich słowach chroni się na skale. Wraz z maluczkimi Pana zbliża się do skały, „którą jest sam Chrystus”.
Romance O Trójcy Przenajświętszej – oparte na Prologu czwartej Ewangelii – stanowią Janową lectio divina historii zbawienia. Poeta cierpiał z powodu wykluczenia i represji, ale w swoich strofach postrzega całą historię w perspektywie tajemnicy nieskończonego przyjęcia: miłość Ojca do Syna, Syna do Ojca – miłość, która jest Duchem i dzieleniem się radością ze stwarzania świata (R 1–4). Ludzkość jest stworzona dla miłości, która leży całkowicie poza jej zasięgiem (R 5–6), lecz stała się osiągalna dzięki Wcieleniu Syna (R 7). Historia realizuje się w Maryi, w Nazarecie i Betlejem (R 8–9), kiedy zgadza się Ona przyjąć Boga „w żłóbeczku” (R 9).
Ludzkość odnajduje Bożą radość, Dzieciątko płacze ludzkimi łzami – tak wygląda wymiana prezentów ślubnych, która daje Kościołowi jego godność, ale pieczętuje los Dziecka. Wydaje się, że wśród radosnego świętowania Maryja jako jedyna rozumie te wydarzenia. W ostatnim obrazie wiersza patrzy pełna zadziwienia – en pasmo – na to, co się dzieje. Chłonie to, przyjmuje w siebie i pozwala, aby kształtowało Jej ducha. Jej postawa była wzorem dla samego Jana: pozwalał, aby światło wcielonego Chrystusa oświetlało jego umysł.

Jezus, światło wiary
Chrystus-Eucharystia, Chrystus-Skała, Chrystus-Dziecię: kiedy Jan musiał coś robić, żeby zachować trzeźwość umysłu, patrzył na wcielonego Syna. Światłem, które musi dawać namaszczenie, jest Chrystus.
Wypływają z tego dwa wnioski. Po pierwsze – dla Jana Chrystus jest miejscem modlitwy. Po drugie – tylko Chrystus nie zdradzi wolności słuchającego umysłu. Tylko On może wypełnić całe oczekiwanie wiary.
W księdze II Drogi na Górę Karmel Jan próbuje sprawić, aby bramy naszego umysłu pozostawały otwarte. Popularne i budzące zachwyt przeżycia, pokusy nowych odkryć i doświadczeń wciskają się w nasze życie i mówią: Możesz już zamknąć bramy, jestem w tobie. Jan natomiast wciąż powtarza: Bardzo dobrze, ale to nie wystarczy – nie zamykaj bram.
Na co mamy się otworzyć? Co zatem wystarczy? Odpowiedź otrzymujemy w rozdziale 22. Sfrustrowany czytelnik pyta: Dlaczego Bóg w ogóle obdarza nadzwyczajnymi doświadczeniami, skoro nie mamy się na nich zatrzymywać? Dlaczego w Biblii aż roi się od informacji przekazywanych w sposób nadprzyrodzony, skoro nie powinniśmy ich szukać? Jeśli ty, Janie, powtarzasz wciąż, że trzeba je pozostawić i iść naprzód w wierze, czym jest ta „wiara”, dla której warto stracić wszystko inne? Odpowiedź Jana: To Chrystus. Słowo wcielone. Bóg, który stał się człowiekiem.
On wszystkim wystarczy i jest dostępny dla wszystkich. Żadne inne światło poza Nim nie ma znaczenia. Ojciec dał nam „swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem, i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. I nie ma już nic więcej do powiedzenia” (DGK II, 22, 3).
Bóg nie ma już innego słowa – nie dlatego, żeby je wyczerpał, ale dlatego, że Chrystus jest całym Bożym umysłem, nieustannie przed nami odkrywanym. „Bóg jakby już zamilknął i nie ma już nic więcej do powiedzenia. To bowiem, o czym częściowo mówił dawniej przez proroków, wypowiedział już całkowicie, dając nam Wszystko, to jest swego Syna” (DGK II, 22, 4).
Chrystus wystarcza, bo dociera do nas wszystkich, do każdego z nas – obejmuje w swoje posiadanie najbardziej zagubione i mroczne zakątki. Przychodzi humanado, „w ludzkiej postaci”, „Chrystus-Człowiek” (DGK II, 22, 6.7). Chrystus Jana jest wszystkim, czym jest Bóg, we wszystkim, czym jesteśmy my: Bóg „w żłóbeczku” (R 9); „nasz Bóg, tak wielki, a tak pokorny i ukrzyżowany” (por. JKL 25). Jego odpowiedź przychodzi do nas nawet wtedy, gdy źle funkcjonujemy i nie potrafimy sobie poradzić. „Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spójrz na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (DGK II, 22, 6).
Chrystus wystarczy, bo Słowo, wypowiedziane raz w ciele, zmartwychwstało i jest ważne na wieki. Ojciec przekazuje nam Go jako dar. „On jest całą moją mową, odpowiedzią, całym widzeniem i objawieniem. To objawienie wam wypowiedziałem, dałem i ukazałem, przez nie odpowiedziałem, dając wam Syna mego za brata, mistrza, przyjaciela, za cenę i nagrodę” (DGK II, 22, 5).
Zachowaj umysł otwarty, gotowy na przyjmowanie, słuchający, ukierunkowany na wiarę. Wiara sama w sobie jest wystarczająco szeroka, aby przyjąć zjednoczenie z Bogiem (por. DGK II, 9, 1). Wiara ta ma twarz i imię. „Jego słuchajcie, bo Ja już nie mam do objawienia więcej wiary” (DGK II, 22, 5). Tylko Chrystus nie oszuka umysłu w odpowiedzi na jego najgłębsze zaproszenie.
Jezus, światło modlitwy
Jeśli dla Jana Chrystus jest doświadczeniem, którego nigdy nie musimy się wyrzekać, jest On drogą modlitwy. Tak jest od początku. Księga I Drogi na Górę Karmel przedstawia fascynującą moc, jaką mogą mieć nasze pragnienia. Rozdział 13 podpowiada nam wstępne rozwiązanie. Wzywa nas, abyśmy odważnie zerwali nasze przywiązanie do tego, co jest poniżej naszej godności: „Usiłuj zawsze skłaniać się nie ku temu…, lecz ku temu…” (DGK I, 13, 6). Jednak to wymagające zaproszenie jest zakorzenione w miłości i obecności: „Po pierwsze: trzeba mieć ciągłe pragnienie naśladowania we wszystkim Chrystusa, starając się upodobnić życie swoje do Jego życia, nad którym często trzeba rozmyślać (considerar), by je umieć naśladować i zachowywać się we wszystkich okolicznościach tak, jak On by się zachowywał” (DGK I, 13, 3).
Jan proponuje tu modlitwę, która opiera się na lekturze Ewangelii, na przebywaniu w towarzystwie Jezusa, a za przestrzeń życiową bierze Jego życie. Poznaj Go, a może zaczniesz żyć jak On. Poznaj Go, ale jako „brata i przyjaciela” (por. DGK II, 22, 5); szukaj Go jako Oblubieńca. Na początku Pieśni duchowej Jan radzi, aby tajemnice Chrystusa brać w siebie i rozważać je; aby przyglądać się im w głębi swojego serca, tak aby miłość mogła odkryć to, co zawiera w sobie wiara: „swego Oblubieńca” (PD 1, 11). Jan mówi o naśladowaniu, ale jego pragnienie dotyczy obecności. Ojciec mówi: „Na [Chrystusa] więc zwróć swoje oczy, gdyż w Nim złożyłem wszystkie słowa i objawienia. Odnajdziesz w Nim o wiele więcej niż to, czego pragniesz i o co prosisz” (DGK II, 22, 5).
Jeśli zatem Jan kieruje nas do słowa Ewangelii jako do miejsca obecności i uzdrowienia, nie zamyka nas w wąskiej przestrzeni. Prosi raczej, abyśmy stanęli tam, gdzie Syn Boży może ogarnąć nas swoim światłem. Wiara oznacza ogarnięcie całej chłonności umysłu i przedstawienie jej Chrystusowi, aby odcisnął na niej swój ślad.
Zatem w miarę rozwoju relacji przyjaźń będzie angażować większą część nas samych. To, co kiedyś wymagało wielu słów, może teraz stać się całkowite, pełne miłości, pokoju i uciszenia (por. DGK II, 14, 2). „W tym stanie Bóg udziela się duszy biernie, podobnie jak udziela się światło temu, co nic nie czyni, tylko ma oczy otwarte” (DGK II, 15, 2). Kontemplacja to światło Ewangelii, ale teraz nierozszczepione; zmartwychwstały Chrystus, który przychodzi cały i czyni całością osobę, którą nawiedza: dusza „prosta już i czysta przeobraża się w prostą i czystą Mądrość, którą jest Syn Boży” (DGK II, 15, 4). Naga prawda, białe światło, to Chrystus wypełniający obietnicę z Ostatniej Wieczerzy: „Ja będę go miłował i objawię mu samego siebie” (DGK II, 26, 10; por. J 14, 21).
Jan zaprasza nas więc, abyśmy odważnie poddali się ogarniającej nas całkowicie obecności (DGK II, 29, 6). W zestawieniu z naszymi odkryciami i inspiracjami to, co Duch przekazuje nam w wierze, „różni się [od nich] tak jak czyste złoto od najlichszego metalu. Co zaś do jego obfitości, jest większe o tyle, o ile większe jest morze od kropli wody. W pierwszym sposobie oświecenia otrzymuje dusza poznanie: jednej, dwu czy trzech prawd, w drugim zaś udziela się jej ogólnie cała Mądrość Boża, tj. udziela się jej przez wiarę Syn Boży” (DGK II, 29, 6).
Powtórzmy pytanie: Co otrzymywałem – czemu dałem władzę nad moim umysłem? Ewangelia nie ogranicza. Inne światła ograniczają. Jan prosi nas, abyśmy nie bali się otwierać szeroko bram. Chrystus nie wykorzysta tej ufności w zły sposób. Pozwól Mu namaścić twój umysł.
Iain Matthew OCD
Głos Karmelu (63) 3/2015

fot. José Manuel Ríos Valiente Faith or the March of the Little Candles 

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/modlitwa-namaszczenie-umyslu,24799,416,cz.html?s=4

O autorze: Judyta