Słowo Boże na dziś – Środa, 17 czerwca 2015 św. Alberta Chmielowskiego, zakonnika, wspomnienie

Myśl dnia

Głupi ten, co ma źródło pod nosem, a pije z konewki.

św. Albert Chmielowski

******

ŚRODA XI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE (2 Kor 9,6-11)

Zachęta do hojności

Czytanie z Drugiego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.

Bracia:
Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg.
A Bóg może zlać na was całą obfitość łaski, tak byście mając wszystkiego i zawsze pod dostatkiem, bogaci byli we wszystkie dobre uczynki według tego, co jest napisane: „Rozproszył, dał ubogim, sprawiedliwość jego trwa na wieki”.
Ten zaś, który daje nasienie siewcy, i chleba dostarczy ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon waszej sprawiedliwości. Wzbogaceni we wszystko, będziecie pełni wszelkiej prostoty, która składa przez nas dziękczynienie Bogu.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 112,1-2.3-4.9)

Refren: Błogosławiony, kto się boi Pana.

Błogosławiony człowiek, który boi się Pana *
i wielką radość znajduje w Jego przykazaniach.
Potomstwo jego będzie potężne na ziemi, *
dostąpi błogosławieństwa pokolenie prawych.

Dobrobyt i bogactwo będą w jego domu, *
a jego sprawiedliwość będzie trwała zawsze.
On wschodzi w ciemnościach jak światło dla prawych, *
łagodny, miłosierny i sprawiedliwy.

Rozdaje i obdarza ubogich, *
jego sprawiedliwość będzie trwała zawsze,
wywyższona z chwałą *
będzie jego potęga.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 14,23)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę,
a Ojciec mój umiłuje go i do niego przyjdziemy.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 6,1-6.16-18)

Dobre uczynki pełnić w ukryciu

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.
Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój który widzi w ukryciu, odda tobie.
Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.
Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Miłość doskonała

Dobre uczynki nie potrzebują rozgłosu. Ktoś, kto kocha, wyświadcza dobro kochanej osobie nie po to, aby inni go podziwiali, ale za względu na tego, kogo kocha. Zewnętrzna opinia nie ma dla niego znaczenia. Jezus oczekuje od swoich uczniów takiej właśnie miłości. Ma ona być bezinteresowna i szczera. Kocham Boga i ze względu na Niego kocham także te wszystkie osoby, które Boża opatrzność stawia na mojej drodze, także nieprzyjaciół. Jeśli wyświadczam im dobro, to nie oczekuję w zamian żadnej nagrody. Jest to miłość doskonała. Tylko ona prowadzi człowieka do zbawienia.

Boże, Ty jesteś dawcą prawdziwej miłości. Otwieram się na Ciebie i chcę Cię kochać szczerą miłością. Spraw, aby to stało się możliwe.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

#Ewangelia: To nie takie proste…

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.

 

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

 

Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

 

Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Nie należy pokazywać ludziom, że jest się pobożnym i dobroczynnym. O naszej modlitwie powinien wiedzieć tylko Bóg, a o naszej dobroczynności powinni wiedzieć co najwyżej adresaci tej pomocy. To wystarczy. Modlitwa powinna bowiem służyć do przemiany serca, a nie do budowania pozytywnego wizerunku siebie u innych. Przemianę serca można poznać zaś głównie po praktykowaniu bezinteresownej pomocy innym. A kiedy pomagamy dla jakiegoś celu, na przykład dla budowania pozytywnego wizerunku siebie, wówczas nasza pomoc przestaje być bezinteresowna i przemiana serca “bierze w łeb”.

 

Nie wystarczy dużo się modlić, pościć i pomagać ludziom. Jeszcze trzeba robić to w odpowiedni sposób.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2462,ewangelia-to-nie-takie-proste-.html
*******

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 6, 1-6.16-18

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Fadzly @ Shutterhack / Foter.com / CC BY-NC-ND)

Ty zaś, gdy pościsz…

 

Czystość zamiarów / Post
Jezu powiedział do swoich uczniów: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie.

 

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę.

 

Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać.

 

Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

 

Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę.

 

Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

 

Opowiadanie pt. “O posługiwaniu żebrakom”
W pewnym miasteczku hiszpańskim jest taki hotel, którego właścicielem i szefem jest niejaki Don Emanuel. Hotel to szczególny, bo każdego popołudnia cały personel na czele z dyrektorem obsługuje zebranych żebraków: Obsługiwani są tak, jakby należeli do najbardziej wykwintnego towarzystwa. Sam Don Emanuel doradza w wyborze potraw, pyta o życzenia i dogląda jakości obsługi i dań. Po posiłku goście rozchodzą się swoimi drogami.

 

Don Emanuel wie dobrze, dlaczego ta codzienna nadzwyczajna ceremonia. Otóż w czasie wojny domowej został niewinnie skazany na śmierć. Stał już pod ścianą, pluton egzekucyjny wycelował już w niego broń, gdy – nagle, jak z jasnego nieba – zjawił się jakiś żebrak i zaczął usilnie i gwałtownie przekonywać żołnierzy, aby nie strzelali. Ci rzeczywiście odstąpili od swego zamiaru.

 

Don Emanuel nigdy więcej już nie widział swego wybawiciela, nigdy też nie dowiedział się, kim był ten nieznajomy. Postanowił więc nie tylko karmić wszystkich biednych w tym miasteczku, lecz także robić to z szacunkiem.

 

Na pytanie, czy musi to być każdego dnia, czy to nie przesada, czy nie wystarczyłoby np. raz w miesiącu albo raz w roku, w rocznicę uratowania… odpowiada zawsze; – Czyż Bóg ofiarował mi życie tylko na jeden dzień w roku? Nie, dzień za dniem otrzymuję życie przez tego nędzarza, który nawet nie próbował odebrać ode mnie zasłużonego podziękowania i wynagrodzenia. Myślę, że za taki dar nie mogę się niczym tak naprawdę odwdzięczyć.

 

Refleksja
Post jest nam potrzebny, a nie Bogu. On bowiem jest doskonały i wszystko co człowiek chce mu dać, nie wpływa na Jego bycie. A jak wiemy Bóg jest doskonałą miłością. Nam, jako stworzenia, tej doskonałości brakuje. Stąd miłość w nas nie jest doskonała, a zamiast niej pojawia się pycha i interesowność. Potrafimy nawet na modlitwie prosić o coś, ale tylko dla nas samych. W czasie tej modlitwy chcemy ugrać nawet to, żeby nas widziano, jacy to niby jesteśmy pobożni. Są to zewnętrzne elementy, które ujemnie wpływają na naszą realną relację z Bogiem…

 

Jezus uczy nas, że słowa które wypowiadamy naszymi ustami powinny przede wszystkim wynikać z potrzeby naszego serca. Ono podpowie to, co jest najważniejsze, bo wie, co wynika z istoty naszego życia. Miłość jest najważniejsza. Wszystko inne jest dodatkiem do tego życia. A kiedy jest miłość, to nie trzeba wiele mówić. Przez “skórę” człowiek bowiem czuje, że słowa już są niepotrzebne…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy post jest Ci pomocny w rozwoju?
2. O co prosisz na modlitwie?
3. Na Twojej modlitwie jest więcej słów, czy słuchania?

 

I tak na koniec…
Mierz siły na zamiary, lecz nie realizuj zamiarów na siłę (Janusz Gaudyn)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,295,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-6-1-6-16-18.html

******

http://modlitwawdrodze.pl/#2015-06-17

Św. Brata Alberta Chmielowskiego

Okres zwykły, Mt 6,1-6.16-18

Dzisiejsze nauczanie Jezusa nie jest łatwe do stosowania. Za chwilę usłyszysz wskazówki Jezusa odnośnie modlitwy, postu i jałmużny. Znajdź sobie takie miejsce do modlitwy, które pomoże ci się wyciszyć zewnętrznie i wewnętrznie.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 6,1-6.16-18
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie».

Lubimy, gdy inni ludzie postrzegają nas jako dobrych i pobożnych. Co w tym złego? Niech biorą z nas przykład! Ale chyba nie będą zadowoleni z tego, że są gorsi. A przy tym: czy oni mają nawracać się do nas? Czy do Jezusa?

Wiele pozycji literatury o rozwoju duchowym wskazuje na korzystny dla pogłębienia naszej modlitwy wpływ postu. Ponieważ obfite jedzenie smacznych potraw oddala od głębszej, pokornej modlitwy. Zapytaj siebie, jaką masz motywację, aby pościć: czy z pragnienia modlitwy, czy może cierpisz, ponieważ za dużo ważysz?

Jałmużna, gdy dajesz ją ubogiemu, gdy poświęcasz swój czas dla samotnego lub chorego też wymaga pokory. To za mało, że nie trąbisz o niej na rogu ulicy… Sprawdź, czy dajesz z tego, co ci zbywa, czy dzielisz się tym, co masz? Z radością!

Człowiek patrzy na czyny, a Bóg na intencje. Osądzać po czynach jest łatwiej, ale często ocenia się mylnie. Pomyśl, że gdy spełniasz dobre uczynki w ukryciu, to wielka będzie twoja nagroda u Ojca w niebie…

O muzyce

Utwór: JHWH, JHWH
Wykonanie: Deus Meus
Utwór: We’ve never met, Kara Nomadica
Wykonanie: Kara Nomadica

******

Refleksja katolika

Pomiędzy brawurą i tchórzostwem jest odwaga, a pomiędzy skąpstwem i rozrzutnością, oszczędność. Cnoty więc są pośrodku. Każda skrajność jest wypaczeniem. Podobna zasada odnosi się do religii i naszej pobożności.
Diabeł ukrywa się w skrajnych postawach, jak mówią niektórzy. Źle jest gdy ktoś afiszuje się ze swoją pobożnością, ale także jest niedobrze, gdy się jej wstydzi i ukrywa. W dzisiejszej Ewangelii Jezus krytykuje tych, którzy za swoje religijne praktyki oczekują ludzkiego uznania i poklasku. I w rezultacie tylko to otrzymują, jak zapewnia nas Chrystus: „Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę” (Mt 6, 2).
Jaką korzyść odnieśli za swoje modlitwy i nawet posty, jeżeli to było robione na pokaz?  Cóż z ludzkiej pochwały, jeżeli nic nie zyskali od Boga? Ale jest też druga skrajność, kiedy ludzie kryją się ze swoją pobożnością, gdy wyczuwają, że to nie jest dla nich korzystne. Mogą w ten sposób uratować jakieś dobra doczesne, jednak przy tym mogą zgubić swoją duszę, jak ostrzega nas dzisiaj Jezus: „Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10, 33).
Jezus wzywa nas do autentyczności, do bycia sobą w każdej sytuacji, bez względu na to, czy to się opłaca czy też nie. Człowiek, który będzie chciał się podobać tylko Bogu, nie będzie zabiegał o ludzkie uznanie, ani też nie będzie się lękał wyrazić swojej religijności na zewnątrz, gdy jest to konieczne. Nie będzie ustawiał swoich życiowych żagli w zależności od aktualnych politycznych wiatrów.
Wielkim wyzwaniem dla nas ludzi wierzących staje się coraz bardziej popularna tzw. „polityczna poprawność”. Wielu ludzi wpada w tą nowoczesną pułapkę. Uwikłani we własne grzechy, chętnie będą słuchać i wierzyć w różne odpowiadające im teorie. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jesteśmy manipulowani, że jest to celowe działanie pewnych ludzi, którzy w ten sposób urabiają publiczną opinię. W tym zalewie różnych opinii i pseudoprawd – niezmienne i obiektywne prawdy głoszone przez Kościół – zaczynają być widziane jako jedne z wielu, niekoniecznie słuszne i prawdziwe. I o to właśnie tym demagogom chodzi, aby ukazać, że wszystko jest względne, że tak naprawdę nie ma żadnych obiektywnych, absolutnych i powszechnie obowiązujących zasad moralnych, które by nas zobowiązywały do takiego, a nie innego życia i działania.
Wśród wielu różnych światopoglądów i religii – jedynie Kościół katolicki – zdecydowanie przeciwstawia się tym współczesnym trendom. Wierzymy, że Kościół zawsze będzie głosił obiektywną prawdę i pomimo silnych nacisków nie ugnie się i nie zostanie pokonany, jak zapewnia Jezus: „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 18).
diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com

***

Bóg pyta:

A wy za kogo Mnie uważacie?
Mt 16,15

***

KSIĘGA I, Zachęty pomocne do życia duchowego
Rozdział XIV, O UNIKANIU POCHOPNEGO SĄDZENIA

1. Patrz na siebie, ale wystrzegaj się sądzenia innych. Daremnie człowiek trudzi się osądzaniem innych, jakże często się myli i jak łatwo popada w błąd; sądzić siebie i rozmyślać o sobie to dopiero trud owocny. Jakże często sądzimy według tego, co nam przypada do serca, i jak łatwo zatracamy poczucie sprawiedliwości przez miłość własną.

Gdyby Bóg był zawsze czystym celem naszych dążeń, nie wpadalibyśmy od razu w gniew, gdy tylko ktoś sprzeciwi się naszemu zdaniu.

2. A przecież zdarza się, że to, co kryje się w naszej głębi albo co przychodzi z zewnątrz, tak samo nas pociąga. Niektórzy w gruncie rzeczy mają zawsze na względzie siebie w tym, co robią, choć nie zawsze zdają sobie z tego sprawę, i wydaje im się, że sprawy przybierają pomyślny obrót wtedy, gdy układają się według ich życzeń i myśli.

Jeżeli zaś dzieje się inaczej, martwią się i denerwują. Jakże często z powodu różnicy zdań rodzą się zatargi między przyjaciółmi i rodakami, między duchownymi i wiernymi.

3. Trudno jest pozbyć się dawnych nawyków i nikt zbyt chętnie nie daje się odwieść od własnego zdania. Jeżeli będziesz polegał bardziej na własnym rozumie lub własnej umiejętności niż na cnocie poddania się, jaką widzimy u Jezusa Chrystusa, rzadko i nieprędko doznasz łaski oświecenia, ponieważ Bóg chce, abyśmy Mu się w zupełności poddali i cały nasz rozum przekroczyli płomienną miłością.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

*****

Refleksja maryjna

Eucharystia – chleb o woni Najświętszej Panny

U początków Eucharystii istniało dziewicze i macierzyńskie życie Maryi, przepełnione doświadczeniem Boga, Jej wędrówka w wierze i w miłości, która przez działanie Ducha Świętego, czyni ze swego ciała świątynię, a z serca ołtarz: ponieważ poczęła nie zgodnie z naturą, ale z wiary, ze świadomego i dobrowolnego aktu – aktu posłuszeństwa.

Ciało, które spożywamy, i Krew, którą pijemy, są nieocenionymi darami zmartwychwstałego Pana dla nas podróżujących, niosą one ze sobą, jak wonny Chleb, smak i zapach Najświętszej Matki.

Vere passum, immolatum in Cruce pro homine.

To Ciało rzeczywiście cierpiało i zostało złożone w ofierze na Krzyżu dla człowieka.

Jan Paweł II


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

******

Bądź zawsze uprzejmy wobec innych ludzi, bądź nim nawet wobec tego człowieka, który obraził cię najbardziej.

Z ‘Dziennika Duchowego’ Sługi Bożego ks. Franciszka Jordana (1848-1918),
Założyciela Salwatorianów i Salwatorianek

******

 

*********************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

17 CZERWCA

Patron Dnia

Św. Albert Chmielowski
zakonnik

Św. Albert, w świecie Adam Chmielowski, urodził się w 1845 roku. Jako młodzieniec przystąpił do powstania, które wybuchło w 1863 roku. Ciężko ranny dostał się do niewoli i stracił nogę. Po ucieczce z niewoli odbył studia malarskie. Idąc za głosem powołania zrezygnował z rozpoczętej kariery artystycznej i w Krakowie oddał się posługiwaniu ubogim, a następnie założył zgromadzenie braci i sióstr posługujących ubogim. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, umiłowaniem ubóstwa i ufności w opatrzność Bożą. Zmarł w Krakowie 25 grudnia 1916 roku. W roku 1983 papież Jan Paweł II zaliczył go w poczet błogosławionych a kanonizował w Rzymie 12 listopada 1989 r.

http://www.katolik.pl/modlitwa.html

******

**********************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

Dariusz Kowalczyk SJ
Zgoda za wszelką cenę?
Posłaniec

Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu…
Tak dalece, jak to możliwe,
bez wyrzekania się siebie,
bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi…
[Dezyderata]
O ile to tylko możliwe, żyj w zgodzie ze wszystkimi ludźmi – głosi Dezyderata. To mądra rada, gdyż zachęca do szukania porozumienia i zgody, ale nie za wszelką cenę. Zgoda nie zawsze jest możliwa. Co więcej, nie zawsze jest czymś dobrym. W życiu czasem trzeba wejść w konflikt, bronić określonych racji, wytrzymać napięcie. Czyż nie taka nauka płynie m.in. z postawy bł. ks. Jerzego Popiełuszki? To przykład z najwyższej półki, ale przecież codzienne życie pokazuje nam, że ten, kto chciałby ze wszystkimi i w każdej sprawie być w zgodzie, ryzykowałby, że stanie się postacią płaską, bez charakteru. Pokój i zgoda nie są wartościami absolutnymi, przynajmniej tu, na ziemi. Konflikt dotyczy relacji, dlatego można rozróżnić cztery podstawowe jego rodzaje w zależności od nich: konflikt człowieka z Bogiem, z innymi ludźmi, z samym sobą i z naturą. W Biblii znajdujemy wiele fragmentów, które mówią o zgodzie i niezgodzie w tych różnych perspektywach.
Wadzenie się z Bogiem
Czy konflikt z Bogiem może być kiedykolwiek czymś właściwym? Przecież Bogu jesteśmy winni cześć i posłuszeństwo. A jednak na kartach Pisma Świętego prorocy i psalmiści niejednokrotnie wadzą się z Bogiem. Ich modlitwa jest pełna pytań, a nawet wyrzutów. Prorok Jeremiasz skarży się: Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś (Jr 20, 7). Psalmiści nie wahają się używać nieuładzonych wyrażeń: Jak długo, Panie, całkiem o mnie nie będziesz pamiętał? (Ps 13, 2); Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił (Ps 22, 2); Nie bądź wobec mnie głuchy (Ps 28, 1); Dokądże, Panie? Czy wiecznie będziesz się gniewał? (Ps 79, 5). Dotknięty cierpieniem Hiob wypowiada znamienne słowa: Zwracam się z płaczem do Boga, by rozsądził spór człowieka z Bogiem, jakby człowieka z człowiekiem (Hi 16, 20-21). Izajasz mówi o Bogu, który jest w konflikcie ze swoim ludem: Pan powstał, by wszcząć rozprawę, stoi, by toczyć spór ze swoim ludem (Iz 3, 13). Co więcej, Bóg sam wzywa swój lud do wejścia w konflikt z Nim: Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! (Iz 1, 18). Biblijne wadzenie się z Bogiem to w gruncie rzeczy szukanie Boga i szukanie siebie przed Bogiem. Biblijna historia Boga i człowieka nie jest ugrzeczniona, jest prawdziwa i autentyczna. Jeśli wadzimy się z Bogiem, mając czyste, choć może zbolałe serca, to ostatecznie odnajdziemy Boga i siebie przed Nim. Psalmiści kłócący się z Bogiem zwykle kończą swe spory słowami: Błogosławiony niech będzie Pan (Ps 31, 22).
Uczciwy spór
W Dziejach Apostolskich napotykamy na różne konflikty między apostołami, np. słynny spór o Marka. Barnaba chciał zabrać na drugą wyprawę misyjną Marka, czemu sprzeciwiał się Paweł. Doszło do ostrego starcia, tak że się rozdzielili: Barnaba zabrał Marka i popłynął na Cypr, a Paweł dobrał sobie za towarzysza Sylasa i wyszedł, polecony przez braci łasce Pana (Dz 15, 39-40). Nie wiemy dokładnie, o co się posprzeczali, ale pewne jest to, że bohaterowie owego wydarzenia: Paweł, Barnaba i Marek byli ludźmi pragnącymi pełnić wolę Jezusa. Pomimo to weszli w ostry spór, prawdopodobnie w kwestii sposobu prowadzenia ewangelizacji. Nie mieli możliwości odwołania się do jakiejś nadrzędnej instancji, aby rozstrzygnąć spór, a jednocześnie każdy trwał przy swoim zdaniu. W tych okolicznościach po prostu się rozeszli. Czasem, kiedy nie udaje się znaleźć kompromisowego rozwiązania, trzeba umieć się rozstać. Chodzi o to, aby w takiej sytuacji nie zachowywać w sercu niechęci i nie mówić źle o drugiej stronie sporu. Trzeba spokojnie uznać, że możliwości współpracy wyczerpały się, i że należy pójść inną – choć wciąż w tym samym kierunku prowadzącą – drogą. Może być, że takie rozejście się jest w rzeczywistości wolą Boga, który chce posłać swoich uczniów w rozmaite miejsca i w różny sposób.
W innej, poważniejszej sprawie, Paweł i Barnaba stali po tej samej stronie. Obydwaj bowiem uważali, iż nie należy nakładać na chrześcijan nie-Żydów obowiązku obrzezania. W tej sprawie Paweł sprzeciwił się nawet Piotrowi, który – zdaniem Pawła – przejawiał nieszczere postępowanie i wciągał innych w to udawanie (Ga 2, 11-14). Paweł Apostoł miał w tym przypadku rację. Spór o obrzezanie rozstrzygnął tzw. Sobór Jerozolimski, którego orzeczenie w tej kwestii zaczyna się od słynnych słów: Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my… (Dz 15, 28). Konflikt okazał się owocny.
Nie czynię tego, co chcę!
Jednym z trudniejszych konfliktów bywa konflikt z samym sobą. Takiego stanu doświadczył św. Paweł: A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię (Rz 7, 14-15). Apostoł wskazuje na stan rozdarcia pomiędzy różnymi dążeniami. Ciało, psychika i duch, które powinny tworzyć zintegrowaną całość na Boży obraz i podobieństwo, pozostają w konflikcie. Człowiek miota się między sprzecznymi odczuciami i niespójnymi czynami, nie rozumie sam siebie. W perspektywie tego typu konfliktu można spojrzeć na różnego rodzaju choroby psychiczne. Św. Paweł patrzy na konflikt z samym sobą od strony moralno-egzystencjalnej. Taki stan jest groźny, prowadzi do śmierci (duchowej i fizycznej), gdyż człowiek od pewnego momentu nie ma żadnego punktu oparcia, który pozwoliłby mu z powrotem się scalić. Zdarza się, że ktoś przeżywa konflikt między własnym sumieniem, wewnętrznym rozeznaniem dobra i zła, a swymi czynami. Konflikt staje się coraz bardziej dotkliwy, a wtedy ucieka się od własnego sumienia, zakłamuje siebie jakąś ideologią, która pozwala zachować pozorny, fałszywy spokój. Paweł dostrzega jedno rozwiązanie – łaska Jezusa. Stąd słowa: Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7, 24). Przy czym ciała nie należy rozumieć jako po prostu wymiaru cielesnego, bo on jest jak najbardziej ludzki, stworzony przez Boga, ale jako to, co sprzeciwia się w nas byciu podobnym do Jezusa, czyli byciu sobą. Sytuacja nie-zbawienia (potępienia) to najpoważniejszy konflikt, jakiego możemy doświadczyć. Temu konfliktowi zaradzić może jedynie Bóg.
W tym człowieczym konflikcie potępienia uczestniczy w pewien sposób całe stworzenie. Odwołajmy się raz jeszcze do słów św. Pawła o stworzeniu, które dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia i oczekuje objawienia się synów Bożych, (…) by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych (Rz 8, 18-22). Człowiek panuje nad innymi stworzeniami, ale owo panowanie pociąga za sobą odpowiedzialność za stworzenie przed Bogiem. Zdaniem Mikołaja Bierdiajewa zmartwychwstanie Chrystusa jest także obietnicą dla wszystkich innych stworzeń, nie tylko dla człowieka. A skoro tak, to bez popadania w ideologię ekologizmu, trzeba troszczyć się o to, co nazywamy przyrodą, i szukać harmonijnych relacji pomiędzy cywilizacją, techniką i naturą.
Walka z nieprzyjacielem
Powyższe przykłady konfliktów dotyczą sytuacji, w których nie tyle mamy do czynienia z nieprzyjacielem, ile z jakimś ograniczeniem, niemożnością, tym, co nazwaliśmy nie-zbawieniem. Ale bywa przecież tak, że wchodzimy w konflikt z kimś, kto ma względem nas złą wolę i w tym sensie jest naszym wrogiem. Skrajnym przypadkiem takiego konfliktu jest napaść zbrojna, kiedy zagrożone jest życie nasze i naszych bliźnich. Nie uważam, że Jezus był “pierwszym pacyfistą”, który potępiłby Piłsudskiego za wojnę z bolszewikami w 1920 roku lub powstańców warszawskich za strzelanie do hitlerowców. Jezus w konkretnej sytuacji nie sprzeciwił się złu i zaświadczył o miłości Boga do człowieka w wymiarze krzyża. W naszym życiu też mamy sytuacje, w których powinniśmy nadstawić drugi policzek, ale jakie to są sytuacje, to kwestia rozeznania. Nie zawsze należy dać się ukrzyżować. Pamiętajmy, że Jezus wchodził w konflikty, szczególnie wówczas, gdy dostrzegał hipokryzję, złą wolę swoich przeciwników. Chrystus nieraz kierował do faryzeuszów i uczonych w Piśmie ostre słowa: Biada wam (…) obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa (Mt 23, 27). Adresaci tych słów wyrażali swe oburzenie: Tymi słowami nam ubliżasz (Łk 11, 45). Jezus jednak nie ubliżał, ale demaskował obłudę, gdyż wiedział, że stanowi ona zaporę dla Bożej łaski. Ostatecznie, umierając na krzyżu, modlił się za swoich prześladowców: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34).
Przebaczenie i poczucie humoru
Jeśli konflikt ma czemuś służyć, a nie być jedynie wyrazem niechęci lub nienawiści, to trzeba go w pewnym momencie rozwiązać: porozumieć się, przebaczyć, pojednać. Do pojednania potrzeba dwóch stron. Przebaczyć można jednostronnie, bez warunku wzajemności. Przebaczenie – w zależności od sytuacji – ma różne oblicza. Można np. mówić o przebaczeniu ontologicznym. Brzmi to zbyt naukowo, ale chodzi po prostu o wyrozumiałość dla ograniczoności naszej natury. Większość konfliktów nie wynika ze złej woli, ale właśnie z faktu, że każdy z nas jest ograniczony, ma ograniczony punkt widzenia, nie dostrzega wszystkich wymiarów rzeczywistości. Potrzeba nam zdrowego poczucia humoru, które potrafi uśmiechnąć się (nie drwiąco!) do własnej ograniczoności i ograniczoności bliźniego. Bóg ma wielkie poczucie humoru, skoro nas pokochał, stworzył i zaprosił do wspólnoty z sobą. To nie znaczy, że nas nie traktuje poważnie. Wszak umarł za nas na krzyżu. Ale poczucie humoru pomaga nie zagubić proporcji i hierarchii spraw, i widzieć rzeczywistość taką, jaka ona jest. Bywają jednak krzywdy, wobec których gaśnie jakikolwiek uśmiech. I bywają krzywdziciele – źli, zdegenerowani, może chorzy. W miarę możliwości trzeba się przed nimi strzec, bronić. Ale też ostateczny osąd pozostawmy Bogu, który chce zbawić każdego. W tym duchu można zrozumieć słowa: Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie (Rz 12, 14). Wypowiedział je św. Paweł, ten sam, który do arcykapłana Ananiasza, kiedy ten kazał uderzyć Apostoła w twarz, powiedział: Uderzy cię Bóg, ściano pobielana (Dz 23, 3).
Dariusz Kowalczyk SJ
“Posłaniec” wrzesień 2010
fot. włodi Sharing is Caring
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/zgoda-za-wszelka-cene-,24877,416,cz.html
*********
Emilia Góźdź
Ojciec moich dzieci
Życie Duchowe

Moja mama często powtarzała: “Jeśli chcesz wiedzieć, jak mężczyzna będzie cię traktował jako żonę, przyglądaj się jego relacji z matką. Patrz, jak się wobec niej zachowuje, słuchaj, jakimi słowami się do niej zwraca, i jak wypowiada się o niej, gdy nie ma jej w pobliżu”.
Tak też robiłam od samego początku, gdy zaczęłam przebywać w domu mojego przyszłego męża. Z każdą wizytą utwierdzałam się w przekonaniu, że mężczyzna, który z takim szacunkiem i miłością zwraca się do swoich rodziców, bez wątpienia będzie także dobry dla mnie.
Miałam wtedy siedemnaście lat i myślenie, że on może być moim mężem, było czystą abstrakcją. Podobnie patrzyli na nas bliscy i rodzina: “Jesteście tacy młodzi, jeszcze wszystko może się zdarzyć”. My jednak dosyć szybko zaczęliśmy traktować siebie bardzo poważnie, a we mnie zrodziła się kolejna myśl: “Jakim Michał będzie ojcem?”.
Za każdym razem, gdy pojawiało się to pytanie, przypominałam sobie, ile razy widziałam go trzymającego w ramionach dzieci swojej siostry czy brata. Nieraz obserwowałam, jak na przykład zaczepia w kościele kilkuletnie brzdące, które od razu się do niego uśmiechały. Po prostu miał w sobie jakąś magię, która przyciągała dzieci. Dwudziestokilkuletni mężczyzna, który bez strachu bierze na ręce kilkumiesięczne niemowlę, to nie był dla mnie widok codzienny. Patrząc na te obrazy, byłam spokojna: “On będzie dobrym mężem i ojcem, on będzie moim mężem i ojcem naszych dzieci”.
Uczyć się być ze sobą
Jesteśmy razem już dziesięć lat i dziś, kiedy piszę ten tekst, wiem, że do roli rodziców potrzebowaliśmy dojrzeć, dostroić się, nauczyć się być ze sobą, aby później być także dla naszych dzieci. Wiem także, że całe życie Michała – jego dzieciństwo, młodość, czasy narzeczeństwa i pierwsze lata po ślubie bez dzieci – wpłynęły na to, jakim jest teraz ojcem. Dlatego chcę się podzielić naszą historią, opowiedzieć o wydarzeniach, które sprawiły, że kiedy na świecie pojawiła się nasza córka, rola rodziców nie przerosła nas, ale dopełniła i wzmocniła naszą rodzinę.
Pierwsze lata naszej znajomości to związek na odległość. Spotkania raz na kilka tygodni, ale za to godziny przegadane przez telefon i konwersacje wymieniane przez SMS. Ten okres to fundament naszego związku, oparty na rozmowie i poznawaniu siebie. To był czas nauki cierpliwości, którą później – już jako ojciec – mój mąż wykazał się niejednokrotnie.
Pamiętam dzień, w którym została poczęta nasza córka. Wiedziałam, że to ten dzień. Mówi się, że kobiety to czują. Zgadzam się z tym w stu procentach. W każdym razie ja nie miałam żadnych wątpliwości. Jednak mój mąż nie miał o tym pojęcia. Nic mu nie powiedziałam. Oczywiście wspólnie podjęliśmy decyzję, że chcielibyśmy zostać już rodzicami, ale w tym dniu mąż nie wiedział, że to może stać się teraz. Przez kolejne tygodnie, kiedy czekałam na możliwość zrobienia testu ciążowego, również trzymałam to dla siebie. A kiedy widział, że źle się czuję i dopytywał, skąd moje złe samopoczucie, i że skoro mam mdłości, to może jestem w ciąży, ja celowo odwracałam jego uwagę.
Pamiętam ten poniedziałek, kiedy wreszcie za pomocą testu mogłam potwierdzić moje domysły. I to uczucie, gdy wszystko mówi, że tak, ale ty wciąż boisz się w to uwierzyć, boisz się, że to tylko sen. Prosto po pracy pobiegłam do sklepu, aby kupić malutkie buciki. Zapakowałam je do pięknego pudełeczka i czekałam na powrót Michała. To było moje marzenie. Zawsze w ten sposób chciałam mu powiedzieć o dziecku. Podać to maleńkie pudełeczko i ze łzami w oczach powiedzieć: “Będziesz tatą…”.
I tak zrobiłam. Wszystko zgodnie z planem. Pamiętam, jak godzinę później biegał po całym domu i w jednej chwili chciał ogarnąć cały świat. Jednocześnie pytał: “To jak duża ona, on, ono teraz jest? A myślisz, że to będzie chłopiec czy dziewczynka?”. Chwilę później pytał mnie, gdzie pójdzie do przedszkola. Cały czas zadawał milion pytań…
Współodpowiedzialność
Ja przecież w pewien sposób oswajałam się z tą myślą przez mniej więcej dwa tygodnie, a on dostał niespodziankę. Oczywiście cudowną, wspaniałą, wyczekiwaną, ale ta informacja przyszła do niego tak nagle. Nie miał tego czasu, który ja miałam. Dziś wiem, że kiedy następnym razem zaczniemy się starać o dziecko, historia będzie wyglądać inaczej. Będziemy w tym razem od początku, od samego początku. Bo właśnie wtedy zaczyna się współodpowiedzialność za dziecko.
Bardzo często my, kobiety, mamy pretensje do partnerów, że niewystarczająco zajmują się domem, dziećmi i wsparciem nas w codziennych obowiązkach. Natomiast pytanie brzmi: Czy rzeczywiście dałam mojemu mężowi na to szansę? Czy poprosiłam go o pomoc? Za pierwszym razem “zrobiłam po swojemu”. Uznałam, że będzie szczęśliwszy, jeśli dowie się, gdy już będę pewna, że jestem w ciąży. Jednak kiedy urodziła się nasza córka, szybko zrozumiałam, że ta droga nie prowadzi w dobrą stronę.
Wiedziałam, że chcemy inaczej. Pamiętam, jak sama wstawałam w nocy do córki, a gdy mąż pytał, czy mi pomóc, mówiłam, że nie ma takiej potrzeby, przecież ja i tak wstaję, żeby ją nakarmić. Jednak gdy przyszedł pierwszy moment frustracji i zamiast się denerwować poprosiłam go o pomoc, on był z tego bardzo zadowolony. Zaczęliśmy kolejny etap naszego rodzicielstwa, a ja poczułam, że zaczynamy być za naszą córkę współodpowiedzialni.
Czas z córką
Od kiedy urodziła się Śmieszka, Michał bardzo często powtarzał, że chciałby spędzać z nią więcej czasu. Codziennie rano wychodził do pracy i wracał po dziesięciu godzinach. Śmiał się, że na szczęście córka nie chodzi wcześnie spać, to przynajmniej wieczory mają wspólne, bo tak prawie by jej nie widywał. 23 czerwca, w jego pierwszy Dzień Ojca, napisałam dla Michała tekst, którym chciałabym się tu podzielić:
“«Boję się, że zbyt wiele mnie ominie, że nie zobaczę jej pierwszego kroku, nie usłyszę pierwszego słowa, że nie będzie mnie przy niej, gdy najbardziej będzie tego potrzebowała». Usłyszałam takie słowa od mojego męża, kiedy po dwóch tygodniach od urodzenia Śmieszki nadszedł czas jego powrotu do pracy. Wciąż pamiętam, jak bardzo było to dla niego trudne. Nadal jest. Każde z nas ma jednak swoje miejsce i swoją rolę w wychowaniu Śmieszki. Jestem mu niesamowicie wdzięczna za to, że wziął na siebie odpowiedzialność za utrzymanie naszej rodziny, dzięki temu ja mogę być z naszą córeczką cały czas.
Dziś zapytałam Śmieszkę, za co najbardziej kocha swojego tatę. Oto, co mi odpowiedziała: «Kocham mojego tatę za to, że gdy mama nie mogła się mną zajmować po cesarskim cięciu, on czule pielęgnował moje ciałko już od pierwszych godzin mojej obecności po tej stronie brzuszka. Za to, że podarował mi Mizia, aby pierwsze noce, które spędzałam w szpitalu bez rodziców nie były tak straszne. Za to, że pierwszy pokazał mi, jak woda kapie z kranu. Za to, że kąpie mnie codziennie, choć wiem, że czasami bardzo go chlapię i ma przeze mnie mokrą koszulę. Za to, że podrzuca mnie do góry, choć mama mówi, że to może szkodzić na mój mózg. Za to, że zabiera mnie na popołudniowe spacery i pokazuje świat. Za to, że codziennie wieczorem mnie usypia i kiedy płaczę, mogę się do niego mocno przytulić. Kocham tatę za to, że już jak byłam bardzo malutka, mogłam z nim oglądać mecze, choć było już późno i większość dzieci w moim wieku smacznie spała. A najbardziej kocham mojego tatę za to, że jest! Mama mówi, że tata jest przy mnie zawsze, tylko czasem go nie widzę – wiem, że ma rację, czuję to»”.
Kiedy pisałam ten tekst, myślałam, że wybraliśmy najlepsze rozwiązanie: ja pójdę na urlop wychowawczy i będę się zajmowała Śmieszką, a Michał skupi się na utrzymaniu naszej rodziny. Byłam mu tak ogromnie wdzięczna za to, że mogliśmy sobie na to pozwolić. Jednocześnie widziałam jego smutek, że on nie doświadcza tego, co ja. Wtedy jednak myślałam, że nie mamy innej możliwości.
Życie pokazało, że jeśli bardzo czegoś pragniemy, to nasze marzenia się spełnią. Michał tak często powtarzał, że chce brać czynny udział w wychowywaniu córki, że w połowie grudnia 2013 roku nagle, z dnia na dzień, dostał wypowiedzenie z pracy. I choć nie było to łatwe doświadczenie, to zapoczątkowało ono kolejny rozdział w życiu naszej rodziny. Bowiem od tego czasu Śmieszka miała u swego boku i mamę, i tatę, właściwie cały czas. Michał zamiast w rozpaczy szukać pracy, zaczął się zastanawiać, czym tak naprawdę chce się zajmować w życiu, co chce robić, aby on, ale także jego córka była w przyszłości z niego dumna. Czuł, że pora szukać czegoś zupełnie nowego. Tak też zrobiliśmy: obydwoje zaczęliśmy wykonywać nowe zawody – takie, które pozwoliły nam być cały czas z córką.
Za każdym razem, kiedy mówię do kogoś, że wspólnie z mężem wychowujemy córkę, słyszę: “Tak, tak wiem teraz mężczyźni bardziej się angażują”. Dodaję więc: ale my dosłownie wychowujemy ją wspólnie: obydwoje kupujemy jej ubrania, chodzimy z nią do lekarza, pamiętamy o szczepieniach, wstajemy w nocy, gdy nas potrzebuje, a ja czuję, że naprawdę jesteśmy za nią współodpowiedzialni. Czasem mówi się, że rodzice powinni sprawiedliwie podzielić się odpowiedzialnością pół na pół. Ja podchodzę do tego inaczej, każde z nas jest w stu procentach odpowiedzialne za naszą córkę.
Bycie ojcem to podróż, proces, który nigdy się nie kończy, który może się stać cudowną ścieżką do poznania samego siebie. Jestem bardzo szczęśliwa i dumna, że mam u swego boku takiego mężczyznę, że mogę się przyglądać, jak buduje relacje z naszą córką i zmienia się dzięki niej. To prawdziwy dar, za który dziękuję Bogu każdego dnia.
Emilia Góźdź
Życie Duchowe Wiosna 82/2015
fot. faungg’s photos Father and Daughter
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/ojciec-moich-dzieci,24876,416,cz.html
*******
s. Bogumiła Kaczorek CSL
Boży ogień
Różaniec

Pamiętam spotkanie sprzed kilkudziesięciu lat z ks. Antonim Gretą, który zafascynowany swoim proboszczem z pierwszych lat pracy w parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie – ks. Ignacym Kłopotowskim – snuł wspomnienia o tym niezwykłym kapłanie, a chcąc najkrócej go scharakteryzować, powiedział: „To był święty ogień”.
Błogosławiony ks. Ignacy Kłopotowski (1866-1931) jest postacią dość dobrze już znaną czytelnikom – zarówno od strony historycznej, jak i od strony duchowości. Spróbujmy jeszcze spojrzeć na niego w świetle jego własnego imienia, które „płonie ogniem”, jak mówi poetyckim językiem hymn z Liturgii Godzin. Imię Ignacy pochodzi bowiem od łacińskiego słowa ignis, czyli „ogień”. „Ogień”, „Boży ogień” czy też „Święty ogień” – jak mówi się niekiedy o bł. ks. Kłopotowskim – to określenia, które najlepiej rozświetlają sylwetkę tego kapłana, który 10 lat temu, 19 czerwca 2005 r., na zakończenie III Krajowego Kongresu Eucharystycznego w Warszawie, został wyniesiony przez Kościół do chwały ołtarzy. Nie jest przypadkiem, że dekret o heroiczności cnót sługi Bożego ks. Ignacego Kłopotowskiego, kończący wnikliwy proces badania tego nieprzeciętnego kapłana i poprzedzający jego beatyfikację, zaczyna się słowami: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby on już zapłonął” (Łk 12, 49).
Przemieniająca moc Najświętszego Sakramentu
Ks. Ignacy z natury miał w sobie coś z ognia. Odznaczał się żywiołowym temperamentem. Jednogłośnie stwierdzają to wszyscy świadkowie ­jego życia. Także on sam wyznawał, jakby przy okazji, że miał problem ze swoim ognistym usposobieniem. Mówił bowiem: „Kiedy zginam kolana przed tabernakulum (…), już mnie nie przeraża krewkość moja”.
W pierwszych latach swego kapłaństwa w broszurce poświęconej Eucharystii ks. Kłopotowski pisał: „Przebywanie Jezusa w Najświętszym Sakramencie jest nieustającą modlitwą. (…) Bóg modli się ze mną i udoskonala modlitwę moją. Już się nie trwożę moją niegodnością. Cóż to szkodzi, że jestem tylko człowiekiem, kiedy Bóg jest ze mną?”. Ks. Ignacy doświadczył przeobrażającej mocy modlitwy sakramentalnej (bo tak nazywał modlitwę w obecności Najświętszego Sakramentu). Ona go przemieniała, udoskonalała, motywowała do czynu. Tak ogień jego ludzkiej natury stawał się coraz bardziej Bożym ogniem.
Wiele czyni, kto wiele kocha
Ks. Ignacy mówił, że „wiele czyni, kto wiele kocha”, a jako kapłan o gorącym sercu czynił wiele, bo kochał Boga i wszystkich w Bogu. Najwspanialszym „czynem” jego serca była wdzięczność Bogu „za wyjątkową łaskę kapłaństwa”. Ta wdzięczność była pasją jego życia, która kazała mu się spalać w modlitwie i pracy – zarówno tej wynikającej z obowiązków stanu kapłańskiego, którą pełnił na co dzień często z heroicznym poświęceniem (np. gdy spowiadał w szpitalu chorych na tyfus i cholerę), jak i tej pracy, którą sam podejmował, idąc za głosem serca do ludzi potrzebujących. Jego wrażliwe, pełne miłości serce boleśnie odczuwało wszelką nędzę i biedę ludzką – i materialną, i moralną. Przygarniał sieroty, biedaków, bezdomnych, bezrobotnych, a nawet kobiety z ulicy, ratując ich dusze nieśmiertelne. Szedł do ludzi, dając im chleb, pracę, dom, schronienie, a zawsze światło wiary. Jako wykładowca Seminarium Duchownego w Lublinie nie wahał się żebrać dla swoich ubogich. Widywano go na ulicach Lublina z wózkiem, na którym widniał napis: „Oddajcie nam, co zbywa wam”.
Troska o głodne dusze
Ponad wszystko jednak ks. Ignacy bardzo dotkliwie odczuwał problem głodnych dusz ludzkich zatruwanych niszczącą polityką zaborców, jak i zgubnym wpływem wrogiej Polsce i Kościołowi liberalnej propagandy. W trosce o religijno-patriotyczne wychowanie – z pomocą rodziny Kleniewskich i sióstr bezhabitowych – zorganizował w okolicy Lublina sieć tajnych szkół dla polskich dzieci.
Podjął także pionierską jak na owe czasy działalność wydawniczo-drukarską, ruszając do walki o prawdę jak biblijny Dawid na Goliata. Zakładał drukarnie i księgarnie. Graniczy z cudem fakt wydawania w Lublinie (a następnie w Warszawie) pod ­zaborem rosyjskim codziennej ­gazety o znamiennym tytule „Polak-Katolik”, jak również tygodnika „Posiew” i miesięczników: „Kółko Różańcowe”, „Głos Kapłański” czy „Anioł Stróż” dla dzieci, które sam redagował. Ks. Ignacy wydawał również w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy broszury własnego autorstwa. Nie znajdował jednak odpowiedniej pomocy w prowadzeniu tego dzieła, dlatego pod koniec swego życia założył Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej. Zadaniem sióstr miało być karmienie świata „chlebem duszy”, czyli krzewienie apostolstwa dobrej prasy i książki.

Oddany Maryi i modlitwie różańcowej
Każdy, kto patrzył na tego utrudzonego, ale przecież pogodnego kapłana z sercem na dłoni, zadawał sobie pytanie: „Jak człowiek może czynić tak wiele?”. Ten jakby cud rozmnożenia czasu i sił ks. Ignacego był sekretem serca tego kapłana, który „ani pocieszać się nie pozwolił, ani współczuć (…), lecz wolę Bożą i przełożonych ponad wszystko sobie mając, godziny całe spędzał wieczorem u swego Wodza Eucharystycznego” – jak powiedział o ks. Kłopotowskim nad jego trumną ks. Zygmunt Kozubski, jego bliski współpracownik. Także sam ks. Ignacy wyznał: „Przez modlitwę nabieram odwagi do dzieł, które ­zdają się nieraz ludzkie siły przechodzić”; „Tajemnica moja w jednym zawiera się słowie: Prze- najświętszy Sakrament”. W innym miejscu pisał: „Jakże wszystkie obowiązki wydawały się lekkimi i możliwymi do spełnienia pod wpływem tej siły, ­którą Najświętsza Panna Częstochowska zdawała się wlewać w serce, gdy u Jej stóp klęczałem i Mszę świętą przed Jej ołtarzem odprawiałem”. Niepokalaną Matkę Maryję kochał ponad wszystko. Trwał zwłaszcza w modlitwie różańcowej, z którą nie tylko sam się nie rozstawał, ale także zachęcał do niej innych.
Serce wrzące miłością
Ten kapłan, który całymi dniami, a często i nocami pracował, nie zawsze mógł godzinami się modlić, ale to, co czynił, czynił zawsze z pasją. Cały oddawał się temu, co robił. Jeśli nawet modlił się krótko, to modlił się gorąco, modlił się „sercem miłością wrzącym”, a miłość „to żar ognia” (Pnp 8, 6).
Bezinteresowna i heroiczna miłość ks. Kłopotowskiego i jego trwanie przy Bogu sprawiały, że ogień, jakim był ten krewki kapłan, stawał się świętym ogniem. Był to ogień Ducha Świętego, który go przenikał i którego niósł on do ludzi w sposób zadziwiający. To do niego odnoszą się słowa, które sam wypowiedział: „Czy człowiek może skryć ogień, który płonie w jego wnętrzu? Bóg jest Ogniem i On w nas jest”. W imię słów Chrystusa, który lampę każe stawiać na świeczniku, a nie pod korcem, Kościół wyniósł ks. Ignacego Kłopotowskiego do chwały ołtarzy, aby był jasnym drogowskazem dla dzisiejszego, często zagubionego w mrokach demoralizacji człowieka.
s. Bogumiła Kaczorek CSL
Różaniec 6/2015
fot. Peter Becker Candles in the dark
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/bozy-ogien,24871,416,cz.html
******
Ks. Stanisław Ormanty TChr
Kryzys w nauczaniu Jezusa
Przewodnik Katolicki

Rozdział czwarty Ewangelii św. Marka zawiera trzy główne przypowieści: przypowieść o siewcy, przypowieść o nasieniu, które samo rośnie oraz przypowieść o ziarnku gorczycy. Nasuwa się ważne pytanie: w jakim momencie głoszenia Ewangelii przez Jezusa, który gromadzi przy sobie Dwunastu Apostołów została wygłoszona nauka osadzona w tych przypowieściach, oraz na jakie ważne problemy związane z głoszeniem Ewangelii Jezus pragnie w nauce tych przypowieści odpowiedzieć?
Otóż nauka zawarta w tych przypowieściach jest odbiciem pewnego poważnego kryzysu w ewangelizatorskiej działalności Jezusa. Można zauważyć, że wkrótce po pierwszych sukcesach Jezusa zaczynają pojawiać się wyraźne trudności. Pierwsza trudność dotyczy relacji Jezusa, do swoich rodaków. Ewangelista Marek (6, 3n) podaje, że Jezus zostaje odrzucony przez mieszkańców Nazaretu. Oni gorszą się Jezusem. Reakcja Jezusa jest następująca: “westchnął głęboko w duszy i rzekł: «Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu» I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na druga stronę jeziora” (Mk 8, 12-13).
Widoczny jest tutaj moment spięcia, nawet pewnego gniewu Jezusa, który nie został zrozumiany. Jego orędzie nie zostało przyjęte, dlatego Jezus oddala się.
Apostołowie nie rozumieją
Warto jednak zauważyć, że sami Apostołowie też mają trudności ze zrozumieniem Jego osoby oraz Jego misji. Dlatego Jezus kieruje do nich słowa pełne goryczy: “Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Jeszcze nie rozumiecie?” (Mk 8, 17-21).
Tak więc widać, że po pierwszej fali entuzjazmu i zachwytu osobą Jezusa, wokół której gromadzi się wielki tłum (zob. Mk 3, 7), fascynacja Jego orędziem zaczyna wyraźnie i stopniowo opadać. Nasuwa się pytanie, jakie są tego powody?
Z pewnych wypowiedzi samego Jezusa wynika jasno, że wielki tłum towarzyszący Jezusowi nie posiada cech, jakich Jezus pragnie w nich widzieć. A więc pewnego rodzaju zewnętrzne motywy, które nie prowadzą do wymiaru głębi. Dlatego Jezus nalega: “Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha” (Mk 4, 9). Ci ludzie nie pojmują, nie widzą i nie rozumieją. Słuchają, a nie pojmują, i dlatego nie nawracają się i nie otrzymują przebaczenia. A przecież Jezus stara się uczynić swoje orędzie zrozumiałym. Na początku rzesza ludzi zostaje przyciągnięta przez niezwykłe znaki, ale później, kiedy przychodzi moment osobistego wysiłku, zaangażowania, wielu się wycofuje. W takim kontekście zrozumiałe stają się słowa Jezusa pełne bólu: “ten lud czci Mnie wargami, ale sercem swym daleko jest ode mnie” (Mk 7, 6). A na innym miejscu słyszymy słowa: “O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć”. To wskazuje, że Jezus w trakcie nauczania nie zawsze miał się z czego cieszyć.
Mistrz odrzucony
Tak więc od końca trzeciego rozdziału Ewangelii Marka zauważamy, jak zmniejsza się prestiż Jezusa i okazywane Mu poważanie. A w coraz większym stopniu Jezus doświadcza sprzeciwu i odrzucenia. Nawet już w rozdziale 3, 6 pojawia się myśl, by Go zlikwidować. Wrogość ta rodzi się wśród faryzeuszów, ale później rozprzestrzenia się tak, że obejmuje wszystkich. W przypowieści o przewrotnych rolnikach (Mk 12, 10) Jezus samego siebie nazywa kamieniem odrzuconym przez budowniczych. Czuje, że Jego życie zbliża się ku końcowi, naznaczonemu całkowitym niepowodzeniem; czuje, że jest odepchnięty i odrzucony. Ten paradoksalny okrzyk odrzucenia będzie słychać w rozdziale Mk 15, 14, kiedy Piłat zapyta: “Cóż więc złego uczynił?”, a tłum coraz silniej będzie krzyczał: “Ukrzyżuj Go!”.
Ewangelista Marek wyraźnie uwypukla to, ze droga Jezusa po pierwszym entuzjazmie i sukcesie stawała się coraz trudniejsza. Rosła nieufność wobec Jezusa, coraz liczniejsi słuchacze zrywali z Nim i odchodzili, aż w końcu został odrzucony przez większość narodu.
Także Dwunastu Apostołom towarzyszy pewien ból uczestniczenia w kryzysie Jezusowego nauczania. Gdy Piotr zaczyna czynić Jezusowi uwagi: “Wtedy Piotr wziął go na bok i zaczął upominać” (Mk 8, 32), to pokazuje jednocześnie, że sam naprawdę przeżywa kryzys, że cierpi. Bowiem nie może, nie potrafi zrozumieć znaczenia wszystkiego, co się wokół dzieje, i daje temu wyraz. Także dziwny lęk zaczyna towarzyszyć uczniom, gdy Jezus mówi o swojej bliskiej męce, a uczniowie nic z tego nie rozumieją, ale boją się pytać (Mk 9, 32). Podobnie jest, kiedy Jezus, wyprzedzając ich, idzie ku Jerozolimie: “oni się dziwili; ci zaś, którzy szli za Nim, byli strwożeni” (Mk 10, 32). Widać więc jasno, że Apostołowie ulegli przerażeniu i załamaniu. Są wprawdzie jeszcze z Nim, ale pytają, dlaczego sprawy tak się dziwnie układają. Tego się przecież nie spodziewali.
ks. Stanisław Ormanty TChr
Przewodnik Katolicki 23/2003
fot. Advait Supnekar Seeds in the garden
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/kryzys-w-nauczaniu-jezusa,24870,416,cz.html

O autorze: Judyta