Słowo Boże na dziś -23 czerwca 2015 r. – wtorek – Dzień Ojca

Myśl dnia

Jeden ojciec znaczy więcej niż stu nauczycieli.

George Herbert

******

WTOREK XII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 13,2.5-18)

Abraham i Lot rozdzielają się

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Abram był bardzo zasobny w trzody, srebro i złoto. Lot, który szedł z Abramem, miał również owce, woły i namioty. Kraj nie mógł utrzymać ich obu, bo zbyt liczne mieli trzody; musieli więc się rozłączyć.
Gdy wynikła sprzeczka pomiędzy pasterzami trzód Abrama i pasterzami trzód Lota, rzekł Abram do Lota: „Niechaj nie będzie sporu między nami, między pasterzami moimi i pasterzami twoimi, bo przecież jesteśmy krewnymi. Wszak cały ten kraj stoi przed tobą otworem. Odłącz się ode mnie. Jeżeli pójdziesz w lewo, ja pójdę w prawo, a jeżeli ty pójdziesz w prawo, ja w lewo”.
Wtedy Lot, spojrzawszy przed siebie, spostrzegł, że cała okolica wokół doliny Jordanu aż do Soaru jest bardzo urodzajna, była ona bowiem jak ogród Pana, jak ziemia egipska, zanim Pan nie zniszczył Sodomy i Gomory. Lot wybrał sobie zatem całą tę dolinę Jordanu i wyruszył ku wschodowi. I tak rozłączyli się obaj. Abram pozostał w ziemi Kanaan, Lot zaś zamieszkał w owej okolicy, rozbiwszy swe namioty aż po Sodomę. Mieszkańcy Sodomy byli źli, gdyż dopuszczali się ciężkich przewinień wobec Pana.
Po odejściu Lota Pan rzekł do Abrama: „Spójrz przed siebie i rozejrzyj się z tego miejsca, na którym stoisz, na północ i na południe, na wschód i ku morzu; cały ten kraj, który widzisz, daję tobie i twemu potomstwu na zawsze. Twoje zaś potomstwo uczynię liczne jak ziarnka pyłu ziemi; jeśli kto może policzyć ziarnka pyłu ziemi, policzone też będzie twoje potomstwo. Wstań i przejdź ten kraj wzdłuż i wszerz; tobie go oddaję”.
Abram zwinął swe namioty i przybył pod Hebron, gdzie były dęby Mamre; osiedliwszy się tam, zbudował ołtarz dla Pana.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 15,1-2.3-4ab.4c-5)

Refren: Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie.

Kto będzie przebywał w Twym przybytku, Panie? *
Kto zamieszka na Twej górze świętej.
Ten, kto postępuje nienagannie, działa sprawiedliwie *
i mówi prawdę w swym sercu.

Kto swym językiem oszczerstw nie głosi, +
kto nie czyni bliźniemu nic złego, *
nie ubliża swoim sąsiadom,
kto za godnego wzgardy uważa złoczyńcę, *
ale szanuje tego, kto się boi Pana.

Kto dotrzyma przysięgi dla siebie niekorzystnej, *
kto nie daje swych pieniędzy na lichwę
i nie da się przekupić przeciw niewinnemu. *
Kto tak postępuje, nigdy się nie zachwieje.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 25,4b.5)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Naucz mnie, Boże mój, chodzić Twoimi ścieżkami,
prowadź mnie w prawdzie, według Twych pouczeń.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 7,6.12-14)

Brama szeroka i brama ciasna

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Nie dawajcie psom tego co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami i obróciwszy się, was nie poszarpały.
Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.
Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują”.

Oto słowo Pańskie.

 

 **********************************************************************

 

KOMENTARZ

Wąska droga

Człowiek ma do wyboru dwie drogi: jedna jest szersza i łatwiejsza, która prowadzi do zguby. Druga droga jest węższa i trudniejsza, ale prowadzi do życia. Chcąc przeżyć dobrze życie, trzeba być przygotowanym także na trud wędrowania drogą trudniejszą. Musimy od siebie wymagać. Każdy kolejny dzień, który Bóg nam daje, jest dla nas wyzwaniem. W świecie ogarniętym w wielu miejscach przez smutek i beznadzieję potrzeba ludzi, którzy z determinacją i oddaniem pójdą drogą prowadzącą do życia i będą na tę drogę pociągać innych. Nie bójmy się duchowych wyzwań. Nawet jeśli na początku wydają się one trudne, z czasem wydadzą piękne owoce.

Panie, który jesteś bramą życia, daj mi odwagę i wytrwałość, abym szedł drogą prowadzącą do życia, nawet jeśli ta droga jest trudna i bardzo zawiła.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*******

#Ewangelia: Nie poniewierajmy siebie!

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Saucy Salad / Foter / CC BY)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami i obróciwszy się, was nie poszarpały.

 

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Wąską bramą prowadzącą do życia jest Miłość, która polega między innymi na tym, że czynimy innym to, czego od nich oczekujemy. Kiedy rezygnujemy z tej bramy prowadzącej do życia, podobni jesteśmy do rzucających perły przed świnie. Życiem prawdziwie godnym człowieka jest bowiem Miłość. Gdy człowiek nie kocha, marnuje się (jak perła rzucona przed świnie). Jego wrodzona wartość jest wtedy poniewierana.

 

To my jesteśmy ową świętością, której nie należy “dawać psom”. A dzieje się tak zawsze, gdy rezygnujemy z przechodzenia przez ciasną bramę Miłości.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2468,ewangelia-nie-poniewierajmy-siebie.html
******

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 7, 6.12-14

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. phill.d / Foter.com / CC BY-NC-ND)

Czyńcie im tak samo…

 

Złota zasada postępowania
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!

 

Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują.

 

Opowiadanie pt. “O istnieniu Boga”
Bertolt Brecht (1898-1956) odnotowuje interesującą migawkę z życia pana Keunera.

 

Ktoś postawił mu pytanie: – Czy istnieje Bóg?

 

Pan K. odpowiedział w ten sposób: – Radzę ci najpierw zastanowić się, czy – w zależności od odpowiedzi – zmieniłoby się twoje postępowanie. Jeżeli nie, to pytanie powyższe możemy uznać za niebyłej. Jeżeli zaś tak, to mogę ci przynajmniej o tyle pomóc, że powiem ci, iż ty decyzję już podjąłeś: ty potrzebujesz Boga.

 

Refleksja
Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz – brzmi prosta zasada. Tak samo jest w naszym “byciu” z innymi ludźmi, gdyż jeśli jest życzliwość z naszej strony, możemy się spodziewać, że to samo otrzymamy od innych. Tak jest z każdym gestem, tym pozytywnym i negatywnym, który ofiarujemy drugiej osobie. To, co dajemy, wraca do nas jak bumerang…

 

Jezus uczy nas, że postawę zła, trzeba “naprawiać” naszym dobrym postępowaniem. Odpłacanie złem za zło, nieżyczliwością za nieżyczliwość, bólem za ból, nie prowadzi do dobra, ale pogłębia i rozwija zło. A przed złem mamy nie tylko chronić siebie, ale także ludzi wokoło nas. Nie jest to łatwe, ale możliwe do wykonania…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Na czym polega życzliwość do innych ludzi?
2. Jak “naprawiać” świat swoim życiem?
3. Jak chronić siebie i innych przed wpływem zła?

 

I tak na koniec…
Postępuj zawsze właściwie. Da to satysfakcję kilku ludziom, a resztę zadziwi (Mark Twain)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,301,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-7-6-12-14.html

******

0,0 / 0,0

Udostępnij (ikona)

Tweetnij
Udostępnij na Facebooku
Publicznie polecaj w Google
<iframe src=”http://modlitwawdrodze.pl/assets/embed/index.php?mp3=MWD_2015_06_23_Wt” allowfullscreen=”” frameborder=”0″ height=”105″ width=”468″></iframe>

zamknij

Dzień powszedni

Okres zwykły, Mt 7, 6. 12-14

Postaraj się wyciszyć, wejść w siebie. Proś Ducha Świętego, by pomógł ci odnaleźć twoją perłę, to co jest cenne w twoim życiu i chronić ją przed złem i brudem.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 7, 6. 12-14
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują».W dzisiejszej Ewangelii widzimy przeciwstawienie dwóch dróg życia: jedna, którą symbolizuje perła, ciasna brama i wąska droga, prowadzi do życia. Przyjrzyj się temu, co w twoim życiu jest trudne, ale jednocześnie cenne, bo może właśnie to, co trudne w twoim życiu, jest tą wąską bramą.

Druga droga jest szeroka, grasują na niej psy i świnie. Przestronna brama prowadzi do zguby. To kierunek przeciwny drodze Jezusowej: to „poruszenie w kierunku rzeczy niskich i ziemskich, niepokój powodowany przez różne podniety i pokusy”. Jakie pokusy lub niepokoje dotyczą cię szczególnie i jak z nimi walczysz?

Jezus podaje kryterium działania: „Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe”. Czy potrafisz wczuwać się w sytuacje swoich bliskich i stawiać się na ich miejscu? Czy kochasz siebie i bliźnich? To drogowskaz do życia i świętości.

Na koniec podziękuj Jezusowi za Jego Słowo i ofiaruj Mu jakiś jeden konkretny krok w stronę pełni życia, mimo że być może będzie on prowadzić przez wąską bramę.

O muzyce

Utwór: Astiterunt, Recessit Pastor
Wykonanie: Dominikanie
Utwór: Fickle Fortunes, Ronroco Dreaming
Wykonanie: Luke Gartner-Brereton

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3806

*******

Komentarz liturgiczny

Brama szeroka i ciasna
(Mt 7, 6. 12-14)
“Wchodźcie przez ciasną bramę” i “nie dawajcie psom tego, co święte”, ani “pereł przed świnie” nie rzucajcie – te zalecenia Jezusa, to najpierw przestrzegaie przykazań, potem życie według błogosławieństw, co już nie jest łatwe. Teraz chodzi o wybór swego środowiska i wybór sposobu postępowania względem siebie i wzgledem innych ludzi. To zaś wymaga słuchania Boga. To jest uczenie się chodzenia Jego ścieżkami i takie traktowanie człowieka jak np. Abraham – Lota.
Nie daj się przekupić przeciw niewinnemu.
Mów prawdę w swym sercu – nie oszukuj siebie..


Asja Kozak

asja@amu.edu.pl

********

Refleksja katolika

Człowiek pyta:

Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?
Mt 18,1

***

KSIĘGA I, Zachęty pomocne do życia duchowego

Rozdział XX, O UMIŁOWANIU SAMOTNOŚCI I MILCZENIA

1. Znajdź sobie czas na odosobnienie i rozmyślaj często o dobrodziejstwach Boga. Zostaw ciekawostki. Wybieraj takie lektury, które raczej pobudzają myśl, niż zaspokajają ciekawość. Jeżeli oderwiesz się od niepotrzebnego gadania i próżnej bieganiny, a także nie będziesz słuchać nowinek i zgiełku, znajdziesz dość czasu na pogrążenie się w rozmyślaniu. Najwięksi święci, kiedy tylko mogli, unikali ludzkich zgromadzeń i woleli służyć Bogu w ukryciu.

2. Powiedział ktoś: Ilekroć wychodziłem do ludzi, wracałem mniejszym człowiekiem. Często odczuwamy coś podobnego, gdy oddajemy się nieskończonym rozmowom. Łatwiej jest w ogóle milczeć niż nie przesadzać w mowie. Łatwiej pozostać u siebie niż strzec siebie skutecznie poza domem.

Kto więc skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu J 5,13; Łk 5,15-16. Tylko ten bez szkody staje przed tłumem, kto umie pozostawać w ukryciu. Tylko ten bez szkody rozmawia, kto umie milczeć. Tylko ten może bez szkody rządzić, kto umie być poddany. Tylko ten może bez szkody rozkazywać, kto nauczył się być posłuszny.

3. Tylko ten bez szkody się raduje, kto ma w sobie pewność czystego sumienia 2 Kor 1,12. A przecież nawet u świętych pewność ta zawsze była pełna bojaźni Bożej. Ale jaśniejąc dobrocią i łaską, święci nie byli przez to mniej pokorni i czujni. Zadufanie złych płynie z pychy i zarozumialstwa i w końcu obraca się w zakłamanie. Nigdy nie pozwalaj sobie na zbytnią pewność w życiu, chociaż uważano by cię za najlepszego mnicha lub najpobożniejszego pustelnika.

4. Często ci, którzy cieszyli się większym poważaniem ludzi, ciężej byli doświadczani z powodu zbytniego zadufania. Dlatego lepiej jest nawet dla niektórych ludzi, aby nie byli zupełnie wolni od pokus, lecz aby mieli okazję do walki i nie wpadali w zbytnią pewność siebie, iżby, broń Boże, nie poniosła ich pycha, a także aby nie zaczęli się zwracać ku zewnętrznym rozrywkom.

O, jakże czyste sumienie miałby ten, kto nie szukałby nigdy przelotnych radości, kto nigdy nie dałby się wciągnąć zupełnie w sprawy świata! O, jak wielki pokój i spoczynek ducha osiągnąłby ktoś, kto odciąłby się od wszelkiego próżnego niepokoju, a myślał tylko o sprawach Bożych i o zbawieniu, a całą nadzieję umieścił w Bogu!

5. Nie jest godny duchowej radości, kto nie ćwiczy się gorliwie w świętym żalu. Jeżeli pragniesz wzbudzić w sercu skruchę, wejdź do swojej izby, odsuń od siebie zgiełk świata, jak napisano: Na łożach waszych żałujcie Ps 4,5. W izdebce swej odnajdziesz to, czego na zewnątrz tak często szukasz na próżno Iz 26,20.

Izba, gdy się w niej często przebywa, staje się przytulna, lecz kiedy się z niej ucieka, zieje nudą. Jeśli od początku twego powołania dobrze ją zamieszkasz i będziesz w niej często przebywać, stanie ci się potem ukochaną przyjaciółką i najmilszym schronieniem.

6. W ciszy i spokoju rozkwita dusza oddana Bogu i uczy się tajemnic Pisma. Tu znajduje strumienie łez, którymi w nocy omywa się i oczyszcza, aby oddalając się od zgiełku świata, przybliżyć się do Stwórcy Ps 6,7.

Kto odrywa się od znajomych i przyjaciół, do tego zbliży się wkrótce Bóg ze swymi aniołami. Lepiej jest ukryć się i schronić w sobie, niż zaniedbując duszę, czynić cuda. Chwali się to zakonnikowi, gdy rzadko wychodzi, unika ludzkich oczu i sam nie pragnie widywać nikogo.

7. Po cóż chcesz oglądać, czego nie możesz żądać? Przemija świat razem z jego pożądaniami 1 J 2,27. Fizyczny niepokój ciągnie cię do włóczęgi, lecz minie godzina i cóż przynosisz z powrotem oprócz ciężaru sumienia i rozproszenia myśli?

Często wyjście wesołe, a powrót żałosny, wesoła wieczorynka, a smutny poranek. Tak każda radość zewnętrzna miła z początku, lecz w końcu kąsa i niszczy Prz 23,31-32. Cóż możesz zobaczyć gdzie indziej, czego tu nie ma? Oto niebo i ziemia, i wszystkie żywioły, bo z nich uczynione jest wszystko.

8. Cóż mógłbyś ujrzeć takiego, co trwałoby dłużej pod słońcem? Myślisz, że mógłbyś się nasycić, lecz to ci się nie uda Koh 2,11. Gdybyś nawet wszystko ujrzał nagle przed sobą – czyż byłoby to coś więcej niż złuda? Podnieś oczy do Boga na niebie i módl się za swoje grzechy i zaniedbania Iz 40,26; Ps 123(122),1.

Marność zostaw marności, ty zaś zwracaj się ku temu, do czego Bóg cię przeznaczył Syr 28,4. Zamknij drzwi za sobą i przywołuj do siebie Jezusa, twojego Umiłowanego. Zostań z Nim razem w izbie, a nie znajdziesz gdzie indziej takiego pokoju Iz 26,20; Mt 6,6.

Gdybyś nie wychodził i nie słuchał żadnego zgiełku, łatwiej byłoby ci wytrwać w prawdziwym pokoju. Lecz jeśli lubisz niekiedy nowin posłuchać, trudno, musisz znosić niepokój serca.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’


******** 

Refleksja maryjna

Jan Chrzciciel i Maryja

“Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie miłosierdzie, cieszyli się z nią razem” (Łk 1, 57-58).

Pierwsze gratulacje Elżbieta usłyszała z ust Maryi.

Kiedy mam udzielić sakramentu chrztu jakiemuś dziecku, a pobożność rodziców skłania mnie do ofiarowania go Najświętszej Pannie, przychodzi mi na myśl, zupełnie niechcący, chwila, w której pierwszy raz ktoś dał w ramiona Maryi maleńkiego, dopiero co narodzonego Jana.

Jeszcze osiem dni w Ain – Karim, aż do wyznaczonego dnia obrzezania dziecka. Przez te dni Maryja troskliwie opiekuje się Elżbietą.

Zajmuje się dzieckiem. Myje je i zmienia mu pieluszki.

Kiedy nadchodzi godzina, karmi go, ponieważ Elżbieta – tak sądzę – nie może karmić piersią. Kołysze go i huśta, aby się uspokoił, kiedy rozdrażniony płacze.
Śpiewa mu do snu kołysanki.
Szepcze mu słodkie słówka…

S. M. Iglesias


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

**********************************************************************
Świętych Obcowanie
23 Czerwca
********

Patron Dnia

św. Edeldreda
dziewica

Ta święta dziewica była trzecią córką Annasa, świętego króla Wschodniej Anglii. Jej siostry, Seksburga, Edelburga i Withburga, także są wymieniane wśród świętych. Spełniając życzenie rodziców poślubiła księcia Tonberta, ale pozostała dziewicą, gdyż żyli w ciągłej wstrzemięźliwości. W trzy lata po ślubie mąż jej zmarł, ona zaś schroniła się na wyspie Ely, gdzie prowadziła przez pięć lat samotne życie kontemplacyjne. Wieść o niej dotarły do Egfryda, potężnego króla Northumbrii, który zmusił ją, by zgodziła się go poślubić. W ten sposób po raz drugi weszła w stan małżeński, ale i teraz była dla męża raczej siostrą niż żoną, cały swój czas poświęciła ćwiczeniom pobożnym i miłosierdziu. W końcu po dwudziestu latach małżeństwa za radą św. Wilfryda wstąpiła do zakonu. Mąż udzielił na to zgody, chociaż niechętnie. Schroniła się w klasztorze, którym kierowała ciotka jej męża. W roku 672 powróciła na wyspę Ely i założyła klasztor. Stała się wzorem cnoty i doskonałości dla wszystkich swoich sióstr. Prowadziła bardzo surowy tryb życia. Cierpienia były dla niej rozkoszą. Dziękowała Bogu, że pozwolił jej doznać tak wiele, szczególnie podczas ostatniej długotrwałej choroby. Św. Edeldreda zmarła 23 czerwca 679 roku.

*******

Święty Józef Cafasso, prezbiter

Święty Józef Cafasso Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski.
Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny.
Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu.
Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata).

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/06-23.php3

*******

Jan Bosco (św.): Józef Cafasso z Castelnuovo d’Asti

W  tych  latach  za  sprawą  Boskiej  Opatrzności  spotkałem  innego dobroczyńcę, ks. Józefa Cafasso z Castelnuovo d’Asti. Była to druga niedziela października i mieszkańcy Morialdo obchodzili święto Macierzyństwa Maryi. Było  to  święto  patronki  osiedla  i  wszyscy  byli  weseli  i  załatani.  Na  łąkach odbywały się zabawy i przedstawienia, występowali szarlatani i sztukmistrze.

Stałem  oparty  o  drzwi  kościoła,  z  dala  od  widowisk,  gdy  ujrzałem kleryka.  Był  niewielkiego  wzrostu,  miał  błyszczące  oczy  i  dobrą  twarz. Zaciekawiony i zachwycony podszedłem do niego i powiedziałem:
– Jeśli  chce  ksiądz  obejrzeć  jakieś  przedstawienie  z  okazji  naszego święta, to proszę mi powiedzieć, a chętnie księdza zaprowadzę.
Spojrzał na mnie i bardzo uprzejmie zapytał mnie, ile mam lat, czy się uczę, czy przystąpiłem już do pierwszej Komunii, czy chodzę do spowiedzi i na lekcje katechizmu. Odpowiedziałem mu skwapliwie, a potem ponowiłem propozycję:
– Czy chce ksiądz obejrzeć jakieś przedstawienie?
– Mój  drogi  przyjacielu  –  odpowiedział  –  dla  księży  widowiskiem  są obrządki kościelne. Im więcej ludzi uczestniczy w nich z miłością, tym więcej jest spektakli, które radują serce kapłana. Naszymi przyjemnościami są: Msza święta, Komunia i Spowiedź i z nich wypływa najgłębsza radość. Czekam, aż otworzą kościół.

Przełamując obawy, odpowiedziałem mu na to:
– To, co ksiądz mówi, to prawda, ale przecież jest czas na wszystko: na pójście do kościoła i na rozrywkę. Zaczął  się  śmiać,  i  dał  mi  odpowiedź,  w  której  zawierał  się  jego program życiowy:
–  Kto  zostaje  kapłanem,  oddaje  się  Panu,  i  ze  wszystkich  rzeczy  tego świata  interesuje  go  tylko  to,  co  może  przynieść  chwałę  Bogu  i  służyć duszom ludzkim.
Przejęty  szacunkiem,  zapytałem  go,  jak  się  nazywa.  Kleryk,  który  w słowach i w całej postawie tak głęboko przejawiał ducha Pana, nazywał się Józef   Cafasso  i  był  studentem  pierwszego  roku  teologii.  Zdałem  sobie sprawę,  że  już  wcześniej  wielokrotnie  słyszałem  o  nim,  jako  o  młodym świętym.

(Wspomnienia Oratorium [fragm.], św. Jan Bosco)

http://www.skarbykosciola.pl/xix-wiek/jan-bosco-jozef-cafasso-z-castelnuovo-dasti/

******

Józef Cafasso (św.): Cała świętość, doskonałość i pożytek osoby polega na doskonałym pełnieniu woli Bożej

Cała świętość, doskonałość i pożytek osoby polega na doskonałym pełnieniu woli Bożej (…) Będziemy szczęśliwi, jeśli będziemy w stanie otworzyć swe serce i oddać je Bożemu Sercu, całkowicie zjednoczyć nasze pragnienia i naszą wolę z Jego wolą, aby ona formowała naszą i w ten sposób tworzyć jedno serce i jedną wolę: chcieć tego, czego chce Bóg, chcieć tego w taki sposób, w takim czasie i w takich okolicznościach, których On pragnie i chcieć tego wszystkiego tylko dlatego, że Bóg tak chce.

(Słowa św. Józefa Cafasso za: Katecheza podczas audiencji ogólnej 30.06.2010 r. [fragm.], Benedykt XVI)

http://www.skarbykosciola.pl/xix-wiek/jozef-cafasso-cala-swietosc-doskonalosc-i-pozytek-osoby-polega-na-doskonalym-pelnieniu-woli-bozej/

*******

Benedykt XVI

Św. Józef Cafasso

Audiencja generalna 30 czerwca 2010

Drodzy bracia i siostry!

Niedawno zakończył się Rok Kapłański: czas łaski, który wydał i będzie wydawał w Kościele cenne owoce; sposobność do wspominania w modlitwie wszystkich, którzy odpowiedzieli na to szczególne powołanie. Na tej drodze towarzyszyło nam wstawiennictwo i wzór świętego Proboszcza z Ars i innych świętych kapłanów, prawdziwie świetlistych postaci w historii Kościoła. Dziś, jak zapowiedziałem w zeszłą środę, chcę przypomnieć jeszcze jedną z nich, wybitnego przedstawiciela grupy «świętych społeczników», działających w Turynie w XIX w.— św. Józefa Cafassa.

Należy go upamiętnić, bo właśnie tydzień temu przypadła 150. rocznica jego śmierci. Umarł w stolicy Piemontu 23 czerwca 1860 r. w wieku 49 lat. Przypominam też, że 1 listopada 1924 r. papież Pius XI, zatwierdzając cuda otwierające drogę do kanonizacji św. Jana Marii Vianneya i ogłaszając dekret upoważniający do beatyfikacji Józefa Cafassa, zestawił ze sobą te dwie postaci kapłanów w następujących słowach: «Nie bez specjalnego i łaskawego zrządzenia Bożej Dobroci widzieliśmy, jak na horyzoncie Kościoła wzeszły nowe gwiazdy, proboszcz z Ars i czcigodny sługa Boży Józef Cafasso. Te właśnie piękne, drogie, opatrznościowo bliskie nam postaci dziś stanęły przed nami; mała i pokorna, uboga i prosta, ale równie chwalebna postać proboszcza z Ars i druga — piękna, wielka, złożona i bogata postać kapłana, nauczyciela i formatora kapłanów, czcigodnego Józefa Cafassa». Okoliczności te stwarzają nam sposobność, by poznać przesłanie, żywe i aktualne, które płynie z życia tego świętego. Nie był on proboszczem jak Jan Maria Vianney, lecz przede wszystkim formatorem proboszczów i księży diecezjalnych, a nawet księży świętych, wśród których był św. Jan Bosko. Nie założył, jak inni święci kapłani w Piemoncie w XIX w., zgromadzeń zakonnych, bo jego dziełem była «szkoła życia i świętości kapłańskiej», którą urzeczywistnił swoim przykładem i nauczaniem w Convitto Ecclesiastico (Konwikcie Kościelnym) św. Franciszka z Asyżu w Turynie.

Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti, miejscowości, z której pochodził również św. Jan Bosko, 15 stycznia 1811 r. Był trzecim z czworga dzieci. Jego młodsza siostra Marianna została matką bł. Józefa Allamana, założyciela misjonarzy i misjonarek Maryi Pocieszycielki. Przyszedł na świat w XIX-wiecznym Piemoncie, który cechowały z jednej strony poważne problemy społeczne, a z drugiej duża liczba świętych, którzy próbowali tej sytuacji zaradzić. Tym, co ich ze sobą łączyło, była całkowita miłość do Chrystusa i głęboka miłość do ubogich: łaska Pana potrafi rozsiewać i pomnażać nasiona świętości! Józef Cafasso skończył szkołę średnią i dwuletnie studia filozoficzne w kolegium w Chieri, po czym w 1830 r. przeniósł się do seminarium teologicznego, gdzie w 1833 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Cztery miesiące później przekroczył próg turyńskiego Convitto Ecclesiastico św. Franciszka z Asyżu, który stał się podstawowym i jedynym «etapem» jego życia kapłańskiego. W tym właśnie miejscu, gdzie miał doskonalić swoje umiejętności duszpasterskie, zdołał wykorzystać swoje zdolności jako kierownik duchowy, i tam uwidocznił się jego wielki duch miłości. Konwikt był bowiem nie tylko szkołą teologii moralnej, gdzie młodzi księża, pochodzący głównie ze wsi, uczyli się spowiadania i kaznodziejstwa, ale również autentyczną szkołą życia kapłańskiego, w której kapłani formowali się w duchowości św. Ignacego Loyoli oraz w teologii moralnej i pastoralnej wielkiego biskupa św. Alfonsa Marii de Liguori. Modelem kapłana, z którym Cafasso spotkał się w konwikcie i który sam potem utrwalał — zwłaszcza jako rektor — był prawdziwy pasterz o bogatym życiu wewnętrznym, gorliwy w pracy duszpasterskiej: wierny modlitwie, oddający się z zaangażowaniem kaznodziejstwu, katechezie, sprawowaniu Eucharystii i posłudze spowiedzi, na wzór św. Karola Boromeusza, św. Franciszka Salezego i zgodnie z zaleceniami Soboru Trydenckiego. Trafne słowa św. Jana Bosko wyrażają sens pracy wychowawczej wspólnoty: «konwikt uczył, jak być księdzem».

Św. Józef Cafasso starał się wprowadzać w życie ten wzór w formacji młodych księży, ażeby oni z kolei — tworząc niejako szczególny i skuteczny łańcuch — stawali się formatorami innych księży, zakonników i świeckich. W swojej katedrze teologii moralnej wychowywał dobrych spowiedników i kierowników duchowych, zabiegających o prawdziwe dobro duchowe osoby, obdarzonych wielką równowagą, która pozwalała im dawać odczuć miłosierdzie Boże, a jednocześnie wpajać ostre i wyraźne poczucie grzechu. Św. Jan Bosko wspomina, że jako nauczyciel Józef Cafasso wyróżniał się trzema cnotami: spokojem, przenikliwością i roztropnością. Sprawdzianem przekazanej wiedzy była dla niego posługa spowiedzi, której on sam poświęcał codziennie wiele godzin: uciekali się do jego pomocy biskupi, kapłani, zakonnicy, wybitni ludzie świeccy, a także osoby proste. Dla nich wszystkich potrafił znaleźć potrzebny czas, był mądrym doradcą duchowym wielu z nich, którzy zostali świętymi i założycielami zgromadzeń zakonnych. Jego nauczanie nigdy nie było abstrakcyjne, oparte wyłącznie na książkach wówczas używanych, lecz rodziło się z żywego doświadczenia miłosierdzia Bożego i głębokiej znajomości ludzkiej psychiki, którą zdobył podczas długich godzin spędzonych w konfesjonale, pełniąc posługę kierownika duchowego: była to prawdziwa szkoła życia kapłańskiego.

Jego sekret był prosty: trzeba być człowiekiem Bożym; poprzez małe, codzienne uczynki «przysparzać Bogu więcej chwały, a duszom pożytku». Kochał Pana w sposób totalny, żył wiarą, mocno zakorzenioną, podsycaną głęboką i długą modlitwą, i szczerze kochał wszystkich. Znał teologię moralną, ale znał także sytuacje i serca ludzi, o których dobro się troszczył jako dobry pasterz. Tych, którzy mieli szczęście zetknąć się i przebywać z nim, przemieniał w dobrych duszpasterzy i spowiedników. W jasny sposób wskazywał wszystkim kapłanom świętość jako cel do osiągnięcia właśnie w posłudze duszpasterskiej. Bł. ks. Klemens Marchisio, założyciel Zgromadzenia Córek św. Józefa, powiedział: «Kiedy wstąpiłem do konwiktu, byłem urwipołciem, nie wiedziałem, co to znaczy być księdzem, wyszedłem zaś zupełnie przemieniony, w pełni świadomy godności kapłańskiej». Iluż kapłanów zostało przez niego uformowanych w konwikcie, a potem objętych jego duchową opieką. Wśród nich — jak już powiedziałem — był św. Jan Bosko. Św. Józef Cafasso był jego kierownikiem duchowym przez całe 25 lat, od 1835 r. do 1860 r., najpierw kiedy był klerykiem, potem księdzem, a w końcu założycielem. We wszystkich podstawowych wyborach życiowych św. Jana Bosko jego doradcą i przewodnikiem był św. Józef Cafasso, ale w wyraźnie określony sposób: nigdy nie próbował on formować swojego ucznia — ks. Bosko — «na własny obraz i podobieństwo», a ks. Bosko nie upodabniał się do św. Józefa Cafassa; naśladował oczywiście jego cnoty ludzkie i kapłańskie — nazywając go «wzorem życia kapłańskiego» — ale zgodnie ze swoimi osobistymi skłonnościami i specyficznym powołaniem. Świadczy to o mądrości mistrza duchowego i o inteligencji ucznia: pierwszy nie próbował zdominować drugiego, ale szanował jego osobowość i pomógł mu odczytać wolę Boga w stosunku do niego. Drodzy przyjaciele, jest to cenna nauka dla tych wszystkich, którzy zajmują się formacją i wychowywaniem młodych pokoleń, oraz przypomnienie, jak ważną rolę odgrywa w życiu przewodnik duchowy, który pomaga zrozumieć, czego Bóg od nas oczekuje. Głęboko i z prostotą św. Józef Cafasso stwierdził: «Cała świętość, doskonałość i pożytek człowieka zasadza się na tym, by czynić wolę Boga (…) Naszym szczęściem byłoby zanurzyć nasze serca w sercu Boga, tak dalece zjednoczyć nasze pragnienia, naszą wolę z Jego wolą, żeby powstało jedno serce i jedna wola: żebyśmy chcieli tego, czego chce Bóg, w taki sposób, w tym momencie i tych okolicznościach, w których On chce, a wszystko to z żadnego innego powodu jak tylko dlatego, że tak chce Bóg».

Inna jeszcze rzecz cechowała posługę św. Józefa Cafassa: wrażliwość na los ostatnich, a zwłaszcza więźniów, którzy w XIX-wiecznym Turynie przebywali w miejscach nieludzkich i odczłowieczających. Również w tej delikatnej posłudze, którą pełnił przez ponad 20 lat, zawsze był dobrym pasterzem, wyrozumiałym i pełnym współczucia: wyczuwali to więźniowie i pozwalali się zdobyć tej szczerej miłości, której źródłem był sam Bóg. Obecność św. Józefa Cafassa dobrze wpływała na innych: uspokajała, przenikała do serc stwardniałych na skutek życiowych trudności, a przede wszystkim oświecała i poruszała sumienia obojętnych. W pierwszych latach swojej posługi wśród więźniów często wygłaszał wielkie kazania, których niekiedy słuchali prawie wszyscy więźniowie. Z czasem wybrał mniejszą formę katechezy, polegającą na rozmowach i spotkaniach indywidualnych: z szacunkiem dla życiowej drogi każdego poruszał wielkie tematy dotyczące życia chrześcijańskiego, mówiąc o pokładaniu ufności w Bogu, wypełnianiu Jego woli, użyteczności modlitwy i sakramentów, których celem jest spowiedź, spotkanie z Bogiem, który dla nas stał się nieskończonym miłosierdziem. Obiektem specjalnej troski ludzkiej i duchowej byli skazani na śmierć. Towarzyszył na miejsce kaźni, po wyspowiadaniu i udzieleniu Eucharystii, 57 skazanym na śmierć. Z głęboką miłością był z nimi aż do ostatniego tchnienia, które wydali na ziemi.

Umarł 23 czerwca 1860 r. Całe swoje życie oddał Panu i poświęcił bliźnim. 9 kwietnia 1948 r. mój poprzednik czcigodny sługa Boży papież Pius XII ogłosił go patronem włoskich więzień, a 23 września 1950 r. w adhortacji apostolskiej Menti nostrae przedstawił jego postać jako wzór dla kapłanów zajmujących się spowiadaniem i kierownictwem duchowym.

Drodzy bracia i siostry, niech św. Józef Cafasso przypomina wszystkim, że należy bardziej zdecydowanie podążać drogą wiodącą do doskonałości chrześcijańskiej, do świętości; w sposób szczególny niech przypomina kapłanom o tym, jak ważne jest poświęcanie czasu sakramentowi pojednania i kierownictwu duchowemu, a nam wszystkim o tym, że powinniśmy być wrażliwi na los potrzebujących. Niech nam pomaga swoim wstawiennictwem Najświętsza Maryja Panna, którą św. Józef Cafasso otaczał wielkim nabożeństwem i nazywał «naszą drogą Matką, naszym pocieszeniem, naszą nadzieją».

do Polaków:

Serdecznie witam obecnych tu Polaków, a szczególnie metropolitę gnieźnieńskiego, Prymasa Polski Józefa Kowalczyka i jego gości. Od ponad tysiąca lat Kościół w Polsce i Stolicę Apostołów Piotra i Pawła jednoczy więź wiary, nadziei i miłości. Dziękujemy Bogu za tę komunię i prosimy, aby stale ją umacniał mocą Ducha Świętego. Wszystkim życzę obfitości Bożego błogosławieństwa. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (10/2010) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_30062010.html

******

RODZINA SALEZJAŃSKA. Święty Józef Cafasso ojciec duchowy św. Jana Bosko

ks. Jan Rusiecki SDB

Ks. Józefa Cafasso, włoski kapłan diecezjalny, odegrał niezwykłą rolę w życiu św. Jana Bosko, prowadząc go drogami świętości i przyczyniając się do założenia Zgromadzenia Salezjańskiego. Sam ksiądz Bosko mówił, że wszystko cokolwiek uczynił dobrego, zawdzięcza ks. Cafasso, w którego ręce złożył całą swoją wolę i wszelką działalność apostolską.

Już pierwsze spotkanie kilkunastoletniego Jana Bosko z klerykiem Cafasso w 1830 r. w Murialdo wywarło na młodym chłopcu ogromne wrażenie. Był przekonany, że zetknął się z człowiekiem świętym. Nie wiedział wtedy jeszcze, że Józef Cafasso będzie dla niego “widzialną ręką Bożej Opatrzności”.

Wiemy, że życie młodego Janka nie było łatwe. W 1834 r. ze względu na brak środków finansowych zmuszony był przerwać naukę w gimnazjum. Myślał zatem o wstąpieniu do franciszkanów. Wówczas z pomocą przyszedł mu ks. Józef, wspierając finansowo jego dalszą naukę, a następnie opłacając studia w Diecezjalnym Seminarium Duchownym w Chieri. Znaczącą rolę ks. Cafasso odegrał także w życiu św. Jana Bosko po przyjęciu przez niego święceń kapłańskich. Kiedy ksiądz Bosko zastanawiał się nad przedstawionymi mu propozycjami pracy duszpasterskiej, ks. Cafasso, który był już wówczas jego kierownikiem w sprawach duchowych i ziemskich, przekonał go do kontynuowania studiów w Instytucie Teologii Moralnej. Za jego też radą ksiądz Bosko zaczął przemierzać turyńskie ulice w poszukiwaniu ubogich chłopców, by następnie gromadzić ich na nauce katechizmu przy Oratorium w Konwikcie Instytutu. To ks. Cafasso wskazał mu również środowisko młodocianych przestępców, zlecając katechizację w więzieniach turyńskich. W ostatnim roku studiów, kiedy powróciło u księdza Bosko pragnienie życia zakonnego oraz pracy misyjnej ks. Cafasso stanowczo sprzeciwił się tym planom. Jako przyszłe pole pracy księdza Bosko, wskazał mu jednoznacznie turyńską młodzież. Zapewnił go także, że jest to jego prawdziwe powołanie i taka, a nie inna jest wola Boża.

Po zakończonych studiach księdza Bosko w Konwikcie, ks. Cafasso zainspirował go również do samodzielnego założenia i poprowadzenia Oratorium pod patronatem św. Franciszka Salezego. W znacznym stopniu wspierał także finansowo to dzieło swojego wychowanka.

Kolejną zasługą św. Józefa Cafasso było przekonanie księdza Bosko, aby do kontynuowania rozpoczętej pracy z młodzieżą założył zgromadzenie zakonne. Ksiądz Bosko jeszcze raz posłuszny swemu świętemu doradcy, dwa lata później przedstawił papieżowi Piusowi IX rękopis ustaw, dając tym samym początek Zgromadzeniu Salezjańskiemu. Trzeba podkreślić, że zafascynowanie duchowością św. Franciszka Salezego i koncepcję jego świętości ksiądz Bosko wyniósł podczas studiów w Instytucie Teologii Moralnej, gdzie rektorem był św. Józef Cafasso.

Ks. Józef przeżywszy jedynie 49 lat wycisnął niezatarte znamię nie tylko w życiu Jana Bosko, ale i na wielu innych kapłanach, a nawet na całej piemonckiej duchowości XIX wieku. Był on prawdziwym wzorem kapłańskiego życia. Nazwany został ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiących, umocnieniem więźniów i zbawieniem skazanych. Ks. Cafasso zmarł po krótkotrwałej chorobie 23 czerwca 1860 r. W 1925 roku Pius XI ogłosił go błogosławionym, a dwadzieścia lat później Pius XII zaliczył go w poczet świętych.

http://www.donbosco.pl/archiwum-2006-09-787

******

 

 

**********************************************************************
To Warto Przeczytać
******

Gdzie jest mój ojciec?

Józef Augustyn SJ / slo

(fot. shutterstock.com)

W okresie prenatalnym oraz w pierwszych dwóch, trzech latach życia dziecka, to matka zaprasza i dopuszcza ojca do budowania więzi z nim. Obojgu rodzicom konieczna jest świadomość, że dziecko potrzebuje ojca od pierwszych miesięcy swego życia.

 

Chociaż dziecko nie jest w stanie jako pierwsze podjąć inicjatywy w nawiązaniu więzi z ojcem, to w sposób instynktowny szuka ojca wokół siebie. Jeżeli go nie znajduje, czasami spontanicznie zwraca się ku przypadkowemu mężczyźnie. Kiedyś byłem świadkiem zabawnej sytuacji. Spacerowałem z kolegą po parku. W pewnej chwili do kolegi podbiegł jakiś maluch i mówi: “Tata, tata, tata”. Zaraz przybiegła jego mama i wyjaśniła malcowi: “To nie jest twój tata”. Dziecko odeszło. Myślę, że takie zachowanie można by interpretować jako znak. Dziecko pyta: “Gdzie jest mój ojciec? Ja go potrzebuję”.
Miłość ojca różni się od miłości matki. Te dwa rodzaje miłości nie konkurują ze sobą, ale dopełniają się. Kiedy dziecko pyta o ojca, wcale nie znaczy, że nie docenia miłości matki. I odwrotnie. Kiedy nierozważne ciocie pytają malucha: “Kogo bardziej lubisz: mamę czy tatę?”, ten odpowiada bardzo mądrze: “I mamę, i tatę”. Dziecko równorzędnie traktuje miłość ojca i matki i nie wprowadza między oboma rodzajami miłości jakiegokolwiek przeciwstawienia i rywalizacji.
Jasne podkreślanie konieczności i równorzędności miłości ojca i matki wobec dziecka jest dziś szczególnie konieczne ze względu na banalizowanie odmienności ról obu płci. Istniejące różnice interpretuje się w kluczu przeciwstawienia i walki płci, a nie wzajemnej komplementarności. Zamiast wzajemnego, cudownego dopełniania się płci i fascynacji sobą nawzajem, które od zawsze było zasadniczym tematem sztuki, podkreśla się rywalizację płci. Jest to wielka choroba cywilizacji zachodniej, która stanowi jedną z głównych przyczyn rozbicia małżeństwa i rodziny.
Ojciec powinien okazać dziecku akceptację przez ojcowski gest przytulenia, ale nie musi tego robić w taki sposób jak matka. Wielu mężczyzn nie lubi wylewnie okazywać uczuć, więc nie muszą podejmować tytanicznych wysiłków, by się przełamywać. Dla dziecka ważna jest akceptująca, dająca poczucie bezpieczeństwa obecność ojca, który może wyrazić swoją życzliwość przez rozmowę. Twórczy dialog z dzieckiem, ciekawa zabawa, w której istnieje akcja i ruch, są dla dziecka tak samo miłe, jak pieszczoty mamy. O ile miłość matki bywa bardziej statyczna, jakby zatrzymująca dziecko w swoich ramionach, o tyle miłość ojca wyraża się we wspólnym twórczym ruchu.
Matki wychowujące samotnie swoje dzieci powinny mieć świadomość, że ich dzieci potrzebują także męskiej obecności. Winny więc rozeznawać, w jaki sposób umożliwić dziecku kontakt z mężczyzną (dziadek, wujek, przyjaciel domu), wypełniając choć w części lukę, jaką jest nieobecność ojca.
Niedawno ukazała się książka amerykańskiego autora Daniela W. Driscolla pt. Tacierzyństwo. Zostaniesz tatusiem i wszystko się zmieni. Tytuł tej książki jest niezwykle dwuznaczny. Dlaczego? Ponieważ jest zbudowany na urazie do ojcostwa. Pojęcie ojcostwa brzmi zbyt surowo, wymagająco, zatem pojawia się tendencja, by je złagodzić. Tworzy się nowe słowo “tacierzyństwo”, paralelne do “macierzyństwa”.
Tymczasem ojcostwo nie może stawać się dzisiaj przedłużeniem macierzyństwa tylko dlatego, że pojęcie ojca kojarzy się nam negatywnie, a pojęcie matki pozytywnie. Leczenie zranionego pojęcia ojcostwa poprzez kojarzenie go z pojęciem macierzyństwa jest – przynajmniej w języku polskim – zamazywaniem relacji między tymi rolami. Ojciec nie może być drugą matką. Dziecko nie potrzebuje dwóch matek, lecz matki i ojca. Kiedy Parlament Europejski w 1994 roku wezwał kraje Unii Europejskiej do zaakceptowania małżeństw homoseksualnych i  adopcji przez nie dzieci, Jan Paweł II przed modlitwą Anioł Pański (20 II 1994) powiedział bardzo prosto, że dziecku wyrządza się poważną krzywdę, ponieważ tak zwana rodzina zastępcza proponuje mu “dwóch ojców” albo “dwie matki”. Dziecko zaś potrzebuje jednego ojca i jednej matki.
W książce Zrozumieć dziecko. Rozmowy o wychowaniu Franęoise Dolto, znana terapeutka francuska, przytacza fragment listu ojca, w którym przedstawia on swoją trudność w relacjach z dziećmi i prosi autorkę o komentarz: “Mam siedmioipółletniego syna i sześcioletnią córeczkę, które odrzucają moje pieszczoty i pocałunki – pisze ojciec. – Robią to czasami ze śmiechem, jakby sobie ze mnie żartowały. Ostatnio, gdy odprowadzaliśmy je do szkoły, obcałowały matkę, ja udawałem, że jestem zazdrosny, a mój syn odpowiedział mi tak: «Tobie nie należą się całusy, bo ty mnie nie urodziłeś». Dla ojca stanowi to chyba wielki problem” – kończy autor listu. Franęoise Dolto odpowiada: “To bardzo ciekawe, bo być może więcej ojców reaguje w ten sposób. Ten pan sam stworzył warunki, z powodu których teraz cierpi, bo miłość do ojca nigdy nie przejawia się w kontakcie fizycznym. Można mówić o kontakcie fizycznym, gdy dziecko jest malutkie, czemu nie? Ale to powinno się skończyć bardzo wcześnie lub istnieć w jak najmniejszym stopniu. Ojciec to osoba, która kładzie dziecku rękę na ramieniu, mówiąc: «Synku» albo «Córeczko»; ojciec bierze dziecko na kolana, śpiewa mu piosenkę, wyjaśnia obrazki z książki lub czasopisma, opowiadając o rzeczach wziętych z życia, i to wszystko. Wyjaśnia również powody, dla których jest nieobecny, powody, dla których człowiek postępuje tak lub inaczej. Ponieważ sam często przebywa poza domem, dziecko może myśleć, że lepiej zna życie od mamy, która zna się zwłaszcza na sprawach dotyczących domu. Wydaje mi się, że ten pan zachowuje się wobec swych dzieci jak spragnione pocałunków niemowlę. Dlatego też myślę, że on nie liczy się w ich życiu”.

 

Wiecej w książce: Spragnieni miłości – Józef Augustyn SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,99,gdzie-jest-moj-ojciec.html

*******

Lęk – nieodłączny towarzysz miłości

Wolfgang Bergmann / slo

(fot. Enigma Photos / flickr.com)

Od siedmiu lat, to znaczy odkąd na świat przyszła moja córka, doświadczam mniejszych i większych lęków. Czasem są one umiarkowane, a czasem gwałtownie dają o sobie znać. Moje zmartwienie polega na tym, że kiedyś, powoli, zupełnie wygasną.

Mój lęk pojawił się po raz pierwszy w chwili, kiedy urodziła się nasza córka. Tego samego dnia, co mówię – w tej samej minucie. A przecież podczas dziewięciu poprzedzających miesięcy, od chwili gdy moja żona podzieliła się ze mną nowiną, że oczekujemy jeszcze jednego, nieplanowanego dziecka – byłem dobrej myśli, w dobrym nastroju! Dlaczego miałoby być inaczej?
Dziecko rosło sobie w ciele mojej żony – ten fakt ciągle jeszcze mnie zdumiewa! – a jego rozwój regularnie kontrolował ginekolog. Nowoczesne aparaty rzucały na ekran jakieś dziwne linie i zarysy i na wydruku takiego zdjęcia moja żona próbowała mi wytłumaczyć, gdzie w tej czarno-szarej plątaninie kształtów można rozpoznać nasze dziecko.
Wszystko to było dosyć tajemnicze, jak tajemnicze dla każdego mężczyzny jest życie małej istoty dojrzewające w ciele matki. Ale lęków nie czułem żadnych.
Oczywiście, przed każdą wizytą żony u lekarza pojawiało się pewne napięcie. Lekki niepokój, czy usłyszymy, że “wszystko w porządku”, lecz ratowało mnie infantylne niemal myślenie, że przecież “będzie dobrze”!
Moja żona była zdrowa, jej uroda w tym czasie rozkwitła. Miewała też trudniejsze momenty (które, jak większość kobiet, próbowała dzielnie ukryć). Lecz ponieważ te wszystkie biologiczne procesy były dla mnie sprawą nie do końca zrozumiałą, związane z nimi niepokoje nie angażowały mnie zbyt mocno.
Zjawiły się one później, ale za to z jaką siłą!
Właśnie w chwili gdy nasza mała, tajemnicza i od pierwszych sekund swego istnienia kochana istotka znalazła się na świecie – ogarnął mnie lęk.
Jeszcze dzisiaj zamieram z przerażenia, gdy widzę, jak wielu rodziców naraża swoje dzieci na niebezpieczeństwa. Ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego młode matki pozwalają na przykład swoim dwuipółletnim czy trzyletnim pociechom, niepewnie jeszcze trzymającym się na nóżkach, wspinać się po stromych ścianach na placach zabaw, dlaczego nie krzykną z przestrachu (nawet nie podniosą się z ławki), kiedy ich dziecko zaplącze sobie nóżkę w siatce albo gdy ześliźnie się z dachu drewnianego domku zabaw, spadnie na ziemię i żałośnie płacze. Jestem zbyt przeczulony? Może… Może… Wydaje mi się, że tak preferowane przez współczesną kulturę cechy – odwaga, samodzielność i podejmowanie ryzyka – zbyt chętnie przyjęły się w myśleniu wielu rodziców. Dzieci w momencie niebezpieczeństwa czują się nie tyle samodzielne, ile pozostawione samym sobie, nawet gdy potem z dumą oświadczają: “Wcale mnie nie bolało!”. W jednym z rozdziałów tej książki poruszę szerzej tę kwestię.
Teraz chcę jeszcze raz wrócić do własnych doświadczeń, do pierwszych dni i tygodni, kiedy przyzwyczajałem się do obecności nowej istoty w naszym domu, kiedy zacząłem pojmować, że wraz z nią zaczęła się w naszym życiu nowa faza, nowe wyzwania, plany, troski, w których będziemy poznawać swoje nowe oblicze, oblicze dorosłych. I doświadczać nowych lęków! Na przykład nocą.
Spanie oznacza rozdzielenie, mówi psychologia rozwoju. Ma przez to na myśli stan psychiki niemowlęcia. Kiedy położone do swego łóżeczka niemowlę wtula się w swą poduszkę i już, już ma zasnąć, wtedy do główki przychodzi mu sto sposobów, żeby jednak nie poddać się zasypianiu. Po prostu nie chce zasnąć! A to dlatego, że dziecko wchodzi wtedy w świat swoich wewnętrznych obrazów, wewnętrznego ja i oddziela się od mamy, taty, misia i intrygujących tajemnic rodzicielskiego domu. Dziecko tego nie chce. Dlatego protestuje, burzy się, marudzi, w momencie gdy zagarnia je sen.
Dziecko nie chce oddzielenia (my, dorośli, też go nie lubimy). Nie lubi się odłączać, nawet przejściowo, nawet na chwilę. Chce być zawsze obecne, zawsze tam, gdzie toczy się życie.
Podejrzewam, że dziecko ma jeszcze jedno niejasne przeczucie. Każda rozłąka oznacza niepewność. Nawet tak łagodna, jaką jest sen. Kto z nas wie, w jakie wewnętrzne światy dziecko wchodzi, śpiąc, jaka jest treść jego snów, dokąd prowadzą je te sny i czy ma ono pewność, że wróci? To ta tajemnicza rzeczywistość, z której dziecko wzięło swój początek, napawa je lękiem. Dziecko nie tylko dlatego broni się przed snem, że otaczający świat intryguje je i zaciekawia, i nie tylko dlatego, że nie chce przejściowego odcięcia od mamy i taty. Broni się, jak sądzę, również dlatego że nie chce powrotu do nieobecności (nawet gdy jest ona tylko natury psychicznej, duchowej), bo ta przypomina mu stan niebytu, z którego wyszło.
To, co odczuwa dziecko, czują też rodzice. Mogę mówić tylko o sobie. Mnie też każdego wieczoru, gdy zbliżała się pora snu, ogarniał jakiś głęboki strach. Może strach nie jest tu słowem właściwym, był to raczej niejasny lęk, niepokój, którego nie mogłem sobie wytłumaczyć.
W każdym razie, w tych pierwszych tygodniach zaglądałem po cichu i ukradkiem co pół godziny do pokoju, gdzie stał wiklinowy kosz z naszym śpiącym maleństwem. Nachylałem się nad córeczką z troską, tylko po to, żeby się przekonać, że oddycha, że jej ciałko unosi się łagodnie w rytmie regularnego oddechu, że po prostu istnieje. Tak, oddychała, powieki miała wprawdzie zamknięte, ale małe usteczka cicho wypuszczały powietrze i policzki nadymały się lekko, a cichy bezruch jej dziecięcego ciałka nie znaczył niczego złego, niczego niepokojącego, tylko to, że spała głęboko i spokojnie. Wtedy ja sam też oddychałem głęboko, prostowałem się z ulgą i na palcach wychodziłem z pokoju, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi.
Przez najbliższe pół godziny (później wydłużyło się to do godziny, a jeszcze później do dwóch) byłem znowu stosunkowo spokojny i zadowolony; przecież wszystko jest w porządku, mała jest zdrowa jak rydz, przez cały dzień gaworzy i radośnie wykrzykuje – cóż więc mogłoby mnie niepokoić? Rzadko płacze, właściwie nigdy nie krzyczy, wyczuwa się w niej głęboką ufność – naprawdę nie ma powodu do obaw.
Następnej nocy znowu jednak wślizgiwałem się do jej pokoju, patrząc, czy oddycha, i obserwowałem jej łagodne zmęczenie, które wyrównywał sen. W tamtym okresie

sam chodziłem spać o wiele za późno, jakbym nie mógł dać sobie rady z własnym niepokojem. Pół nocy spędzałem przy komputerze, pisząc i pisząc, co miało ten skutek, że stałem się płodnym publicystą.
A mnie po prostu nie dawała spać troska o dziecko!
My, dorośli, mamy mocne przeświadczenie o kruchości dziecięcej egzystencji. Na dziecko czyha tyle niebezpieczeństw! Tyle nieszczęść – fizycznych i psychicznych. A jednocześnie nasza troska dotyczy już przyszłości dziecka. Chcielibyśmy już teraz usunąć z jego drogi wszystkie trudności i odwrócić wszelkie nieszczęścia. Zanim w ogóle do nich dojdzie. Tak oto nasza dzielna rodzicielska egzystencja od pierwszej chwili pełna jest różnych niepokojów. Ten stan nigdy naprawdę się nie kończy.
Oczywiście nie jestem jedyny, który na palcach wkradał się do pokoju swego śpiącego maleństwa, żeby się przekonać, czy ono jeszcze oddycha, czy jeszcze żyje. Kiedy odważyłem się przyznać do tego kilku przyjaciołom, ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem bardzo podobne relacje. Tak, tak, kiwał głową ten lub ów twardziel, z nim było tak samo. Inni opowiadali, że pamiętają jeszcze, jak często budzili się w nocy przerażeni, w jednej sekundzie jak sprężyna siadali na łóżku i wstrzymując oddech, na palcach podchodzili do łóżeczka swego śpiącego dziecka, by sprawdzać, czy ono żyje i czy nic złego się nie dzieje.
O, myślałem sobie, zdumiony i troszkę mniej szczęśliwy, to bardzo ciekawe! Oto pierwszy – chłodny biznesmen, albo drugi, którego bezwzględność czy bezczelność niejednemu zatruła już życie, czy jeszcze inny, wydawałoby się niefrasobliwy i szukający w życiu głównie przyjemności – oni wszyscy znają to uczucie troski i niepokoju o dziecko. Odnosiłem wręcz wrażenie, że ten lęk był jedną z zasadniczych cech ich ojcowskiego losu!*
I tak z pewnością jest. Jestem głęboko przekonany, że już maleńkie dziecko w jakiś trudno wytłumaczalny sposób odbiera coś z tej ojcowskiej troski i miłości. Oczywiście, na pewno nie jest świadome momentów, gdy ojciec z troską pochyla się nad jego łóżeczkiem, ani nie słyszy jego stąpania na palcach, gdy się do niego zbliża. Mimo to uważam, że podświadomość niemowlęcia rejestruje w jakiś sposób tę postawę ojca i to wzmacnia jego późniejszy życiowy dynamizm.
Miłość i troskę matki i ojca dziecko chłonie podświadomie. Rodzicielska miłość i troska wypełnia ukryte izdebki dziecięcej duszy, w których dojrzewają zarówno lęki, jak i zdolność do miłości i wolności.

 

* Od razu na początku chciałbym zauważyć i opisać pewien fakt, niedoceniany jak dotąd w literaturze przedmiotu. Również ci ojcowie, którzy potem często popełniają poważne i trudne do pojęcia błędy, którzy egzekwują niewzruszenie i uparcie określone reguły wychowawcze i nie potrafią wybaczyć swemu synowi czy córce ich naruszania – również tacy ojcowie zmagali się kiedyś z głęboką, lękową troską o swoje dziecko. W nich wszystkich istnieje gotowość, albo jeśli ktoś woli – “wiedza”, wykraczająca daleko poza ich świadome działanie wychowawcze. Jako psycholog w poradni dla rodziców próbuję zawsze nawiązać do tego “podświadomego ojcostwa”. Często się to udaje i staje się początkiem pozytywnych zmian.

 

Więcej w książce: Sztuka rodzicielskiej miłości – Wolfgang Bergmann

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,105,lek-nieodlaczny-towarzysz-milosci.html

*******

Pozwól ojcu nawiązać kontakt z dzieckiem

Józef Augustyn SJ / slo

(fot. Spamily / flickr.com))

Pierwszym obiektem miłości człowieka jest matka. Ona, nosząc dziecko w swoim łonie, zżywa się z nim i wiąże jeszcze przed jego urodzeniem. Istnieje bardzo bogata literatura prenatalna, która opisuje związki nienarodzonego dziecka z matką. Aby ojciec mógł nawiązać kontakt z dzieckiem, które jest w jej łonie, matka musi mu pozwolić zbliżyć się do dziecka.

 

I tu widzimy, jak ważna jest miłość małżeńska. Ona wyprzedza i warunkuje miłość rodzicielską. Dziś, kiedy tak łatwo dochodzi do rozbicia rodziny, trzeba o tym mówić wyraźnie. Nie ma dojrzałej, pełnej i autentycznej miłości rodzicielskiej, jeżeli brakuje miłości małżeńskiej.
Gdy brakuje wzajemnego porozumienia między mężem i żoną i głębokiego emocjonalnego zbliżenia między nimi, wówczas ojciec od pierwszych miesięcy życia dziecka pozostaje na uboczu, nie ma z nim kontaktu. Brak więzi emocjonalnej ojca z dzieckiem w okresie prenatalnym sprawia, że ojciec jest zupełnie nieprzygotowany na uczuciową akceptację dziecka. Tak rodzi się emocjonalna oschłość wobec dziecka, która może rzutować na całe jego późniejsze życie. Może być ona też źródłem odrzucenia dziecka po urodzeniu. Ojcowie nieraz nie wiedzą, co zrobić z nowo narodzonym dzieckiem. Nie umieją go przygarnąć, przytulić, ponieważ między bezradnym maleństwem a ich własnym życiem brakuje więzi. W takiej sytuacji mężczyzna musi dopiero “uwierzyć”, że to jest jego dziecko i że on jest jego ojcem.
Wiele kobiet nieświadomych siebie popełnia duży błąd zaraz po urodzeniu dziecka. Poświęcają bowiem niemal całą swoją uwagę, czas i siły niemowlęciu, zaniedbując przy tym relacje z mężem. Ma to miejsce szczególnie wówczas, kiedy kontakt żony z mężem był trudny. Dziecko staje się wtedy pewnego rodzaju alibi do unikania relacji z mężem. W ten sposób kobieta, często zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, niszczy swoje małżeństwo. Bywa nawet i tak, że utrudnia ojcu kontakt z dzieckiem. Kobiety, które tak robią, mają zwykle duże trudności w relacjach z mężczyznami. Poświęcając dziecku zbyt wiele uwagi, czasu i energii, nie zdają sobie sprawy, że mąż oddala się od nich i że buduje sobie swój własny świat: dłużej siedzi w pracy, szuka nowych zainteresowań, interesuje się innymi kobietami, czasami zaczyna pić.
Pierwsze miesiące po urodzeniu dziecka są bardzo ważnym sprawdzianem miłości małżeńskiej. Kobieta winna być świadoma, że nawet jeżeli dziecko wymaga wiele uwagi i czasu, to jednak w jej hierarchii emocjonalnej więź z mężem jest ważniejsza od więzi z dzieckiem. To właśnie silny związek między rodzicami stworzy dziecku poczucie bezpieczeństwa i najlepsze warunki dla pełnego rozwoju jego emocjonalności. Dziecko bowiem, tak syn jak i córka, potrzebuje obojga rodziców.

 

Matka nie robi bynajmniej krzywdy dziecku, kiedy nie ulega jego zachłanności emocjonalnej i dzieli uwagę, emocjonalne ciepło, siły i czas między męża i dziecko. Dziecko w miarę dorastania winno dobrze wiedzieć, że miłość matki do ojca jest ważniejsza od miłości do niego. Miłość do męża jest pierwsza, miłość do dziecka jest konsekwencją miłości do męża.
Jeżeli mężczyzna dostrzega, że jego żona, kierując się niepokojem, poświęca więcej czasu i uwagi dziecku niż jemu, winien rozmawiać z nią o nowej sytuacji, jaka zaistniała po urodzeniu dziecka. Nie powinien łatwo usuwać się na bok, ale upominać się o należne mu miejsce w rodzinie: w relacji do żony i do dziecka. Chodzi bowiem o stworzenie właściwego ładu i hierarchii w relacjach emocjonalnych między małżonkami i dzieckiem.
Wiecej w książce: Spragnieni miłości – Józef Augustyn SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,100,pozwol-ojcu-nawiazac-kontakt-z-dzieckiem.html

******

Dziecko potrzebuje czterech rzeczy. Jakich?

Sygnały troski

Jacek Pulikowski / slo

(fot. Angelo Ghigi / flickr.com)

Żyjemy w świecie, który próbuje rozmywać, a nawet negować, naturalne różnice pomiędzy kobietami i mężczyznami. W konsekwencji kwestionuje się odmienność ról do spełnienia w świecie przez kobiety i mężczyzn. Dotyczy to również rodziny i jej odwiecznej funkcji wychowawczej.

 

Jeżeli odrzucimy niepodważalny fakt, że zarówno kobieta, jak i mężczyzna są nie do zastąpienia w procesie prawidłowego wychowania dzieci, to rację bytu zyskają postulaty umożliwienia adopcji parom jednopłciowym. Tak właśnie błądzi “nowoczesny” świat.

 

By zrozumieć, dlaczego dla wychowania dzieci są niezbędni i kobieta, i mężczyzna, spójrzmy na sprawę od strony potrzeb dzieci. Dziecko do swego prawidłowego rozwoju potrzebuje czterech rzeczy. Miłości, miłości, miłości oraz… Miłości. Każda z tych miłości jest inna i inaczej potrzebna dziecku.

 

Pierwsza to miłość matki, wrażliwej, subtelnej kobiety, która rozumie sygnały wysyłane przez dziecko jeszcze przed jego urodzeniem, a potem przez niemowlę. Jak sama nazwa wskazuje, nie jest to “mowa” słowna, którą mógłby zrozumieć mężczyzna. Kobieta jest tu nie do zastąpienia. Ona zgaduje w mig, czego dziecko (zwłaszcza małe) w danej chwili potrzebuje. Ona ma otaczać serdeczną opieką i dawać poczucie bycia kochanym, otoczonym troskliwą czułością.

 

Druga miłość to miłość ojca. Zupełnie inna od matczynej. O ile matka ma chronić dziecko przed niebezpieczeństwem, o tyle ojciec ma nauczyć stawiać czoła niebezpieczeństwom i wytyczać drogi, by dziecko przeszło zwycięsko przez życie. By nie zagubiło się w świecie. By nie odeszło od świata wartości domu rodzinnego.

 

Trzecia miłość, jeszcze bardziej potrzebna od dwóch poprzednich, to miłość pomiędzy rodzicami. Ta trwała, stabilna, wierna i dozgonna miłość daje dziecku nie tylko poczucie bezpieczeństwa – grunt pod nogami, ale staje się pierwowzorem miłości damsko-męskiej, mającym wpływ na przyszłe małżeństwo dziecka.

 

I wreszcie czwarta Miłość (specjalnie pisana wielką literą). To Miłość Stwórcy do stworzenia. Ona jest nieodwołalna, bez względu na postępowanie człowieka. Problem w tym, by człowiek o tym wiedział i był o tym niewzruszenie przekonany. Zadaniem rodziców jest, by wierząc w bezwarunkową Miłość Boga, wiarę tę przekazali dzieciom. Życie bez miłości nie ma sensu. Człowiek, by żyć musi, być kochany i przekonany o tym, że jest kochany. To przekonanie jest niezbędne do utrzymania poczucia sensu życia. Ludzie niewierzący w chwili, gdy zawodzą miłości ludzkie, tracą poczucie sensu życia i uciekają w samobójstwa. Człowiek wierzący nigdy tego nie uczyni, bo wie, że jest kochany przez Boga.

 

Powróćmy do niezastąpionej roli ojca. Ojca, który ma nauczyć dziecko poruszania się w meandrach świata i stawiania czoła niebezpieczeństwom. Ma ku temu mężczyzna specjalne predyspozycje. Analityczny umysł i zdolność wykonywania wielu kroków w logicznym myśleniu pozwalają zawczasu przewidzieć nadchodzące niebezpieczeństwo i zaplanować działania prowadzące do zamierzonego celu z dużym wyprzedzeniem. W odróżnieniu od kobiety mężczyzna nie jest poddawany zmiennym oddziaływaniom hormonów i ma większą szansę na stabilność psychiczną. Ponadto jego reakcje w mniejszym stopniu niż u kobiety są zależne od stanu uczuć. Pozwala to wymierzyć karę potrzebną dla dobra dziecka, mimo że mu szczerze dziecka żal.

 

Ulitowanie się nad dzieckiem i cofnięcie potrzebnej dziecku kary (tak częste u kobiet) byłoby w dalekosiężnej perspektywie ze szkodą dla dziecka.

 

Wspomniałem o potrzebnej karze. Tak, dziecko powinno otrzymać karę wtedy, gdy tego potrzebuje, by utrwalić w świadomości, że to, co zrobiło, było złe. Dziecko nigdy nie powinno być karane wtedy, gdy ojciec tego “potrzebuje” (np. nie wytrzymał i puściły mu nerwy). Ustalenie roztropnych i adekwatnych do przewinienia lub zasług kar czy nagród to teren idealny dla ojca. Symbolicznie: dla matki zrobienie przez małe dziecko wycinanki z banknotu dziesięciozłotowego i dwustuzłotowego to zupełnie inne przewinienia, dla roztropnego ojca identyczne.

 

Rozum i chłodna ocena powinny decydować o zasadach panujących w domu, o granicach, których przekraczać nie wolno. Dlatego do tych zadań lepiej nadaje się mężczyzna. Oczywiście dojrzały. Stabilny psychicznie i odpowiedzialny. Taki ojciec potrafi nie tylko ustalać rozsądne granice, ale też spokojnie i stanowczo je egzekwować. Właśnie spokojnie i stanowczo. Dzieci bardzo tego potrzebują.

 

Widząc niezdecydowanie w egzekwowaniu ustalonych zasad, zaczynają “sprawdzać” ich niepodważalność. Jeżeli dostrzegą różnice w podejściu do zasad przez mamę i tatę, potrafią po mistrzowsku lawirować, inne sprawy załatwiając z mamą, inne z tatą. Dzięki dobremu ojcu i dobrej z nim więzi dzieci dorastają w jasnej świadomości dobra i zła, tego, co wolno, i tego, co nie przystoi człowiekowi, i same coraz dojrzalej siebie pilnują, by kroczyć po właściwych ścieżkach w życiu. Ojciec nie tylko je wytyczył, ale sam nimi kroczy, pociągając za sobą dzieci, które wpatrzone we wspaniałego ojca próbują mu dotrzymać kroku.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,95,dziecko-potrzebuje-czterech-rzeczy-jakich.html

*******

Ojciec powinien zabiegać o przyjaźń z synem

Józef Augustyn SJ / slo

(fot. shutterstock.com)

Więź ojciec-syn jest przygotowaniem i nauką tworzenia bliskich więzi pomiędzy mężczyznami.
(Josh McDowell)

 

 

Rozważając przyjaźń rodziców z dziećmi, zwróćmy szczególną uwagę na przyjaźń ojca z synem. W układzie rodzinnym ta bowiem często wydaje się najtrudniejsza. O wiele łatwiej jest nieraz zbudować matkom przyjaźń z synami i córkami, czy też ojcu przyjaźń z córką. W relacje pomiędzy ojcem i synem łatwo wkrada się pewien męski chłód, obojętność, a w okresie dorastania – nieraz nawet wrogość. Ojciec w sposób świadomy winien zabiegać o przyjaźń z synem.
Każdy chłopiec potrzebuje ojca jako wzoru mężczyzny, na którym – w relacji życzliwości, zaufania i przyjaźni -mógłby się oprzeć. Chłopiec buduje swoją męskość przede wszystkim na obraz i podobieństwo swojego ojca.

 

On jest dla chłopca ideałem i pierwszym wzorem do naśladowania. Synowie w okresie dzieciństwa spodziewają się od ojców “męskiej” postawy, która byłaby naznaczona prawością, odwagą, życzliwością, twórczością, opiekuńczością wobec słabszych. Pełne niepokoju oglądanie się dorastających chłopców za męskimi idolami bywa nierzadko wyrazem braku więzi przyjaźni z własnym ojcem.
Także matka winna wspierać budowanie przyjaźni syna z ojcem. Obu rodzicom konieczna jest świadomość, że relacja syna i ojca jest dla chłopca szkołą męskich przyjaźni, tak ważnych w wieku dorosłym. Kiedy syn nie doświadcza relacji przyjaźni z ojcem, w życiu dorosłym przyjmuje nierzadko nieprzyjazną, agresywną postawę wobec innych mężczyzn. Nadmiernie rozwija się w nim potrzeba rywalizacji. Innych mężczyzn traktuje niekiedy jak rywali na ringu.
Już w okresie dorastania należałoby uświadamiać chłopcom, że ich dojrzałe ojcostwo w przyszłości, ich przyjaźń z żoną i dziećmi będą zależeć w dużym stopniu od budowania dzisiaj życzliwej przyjaźni z własnym ojcem.

 

Tylko dobry syn może być kiedyś, w przyszłości dobrym ojcem. Wszelkie przejawy obojętności, chłodu czy też niechęci syna wobec ojca jutro zaowocują tymi samymi postawami wobec jego własnych dzieci. Budując przyjaźń ze swoim ojcem, na tyle, na ile jest ona możliwa, młody mężczyzna uczy się dojrzałej męskości, dojrzałego ojcostwa.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,97,ojciec-powinien-zabiegac-o-przyjazn-z-synem.html

*******

Nie szukaj męża! Nie szukaj żony!

Langusta na palmie

Adam Szustak OP i Tomasz Nowak OP

Jesteś sam? Z upragnieniem wyglądasz drugiej połowy? Czekasz, szukasz, wypatrujesz, ale nic się nie zmienia? Jeśli jesteś w takiej sytuacji, to posłuchaj koniecznie konferencji dwóch ojców: Adama Szustaka OP i Tomasza Nowaka OP. To może być moment przełomowy w twoim życiu.

http://www.deon.pl/slub/inspiracje/art,42,nie-szukaj-meza-nie-szukaj-zony.html

********

To podstawa mocnego i trwałego związku

Marta Jacukiewicz

(fot. shutterstock.com)

Kwestia przyjaźni w związku, zaangażowania jest czymś takim, co jest kluczowe aby związek przetrwał i żeby być szczęśliwym z drugą osobą. Przyjacielska relacja, która Sternberg – amerykański psycholog, nazywa intymnością – jest istotą bycia w relacji.

 

Marta Jacukiewicz: Dlaczego tak ważna jest przyjaźń w związku?

 

Andrzej Wichrowski: Obok wspomnianej intymności Sternberg wskazuje namiętność i zaangażowanie jako trzy komponenty związku romantycznego. W różnych fazach związku mają one różne nasilenie, jednak aspekt intymności, bliskości jest tym, co w perspektywie czasu buduje związek. W zakochaniu jest duża namiętność, niska intymność, niskie zaangażowanie. Romantyczne początki, cały czas jest duża namiętność, rośnie intymność i w mniejszym stopniu – rośnie zaangażowanie. Następnie jest związek kompletny, w którym wszystkie trzy elementy są wysoko, a później są fazy związku przyjacielskiego (gdzie zanika namiętność) i związku pustego, w którym obserwujemy jedynie przywiązanie.

 

Trudno być szczęśliwym w związku, w którym jest się tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia, z osobą, na której nam nie zależy…

 

To bardzo trudna sytuacja. Kiedy nie jesteśmy z nikim związani, możemy wejść w nowy związek, można sobie ułożyć życie na nowo. Jeśli się trwa w takim związku to jest coś strasznego, ciągła frustracja. Dlatego kwestia podtrzymywania przyjaźni jest czymś, co wydaje się bardzo ważne.

 

Jak dbać o przyjaźń?

 

Jest to kwestia zainteresowania i ciekawości drugą osobą. To jest trudne, jeśli ciągle pracujemy w tym samym miejscu, ciągle się poznajemy, mamy dzieci. Im dłużej ze sobą mieszkamy tym bardziej się poznajemy, tym lepiej się znamy. W takiej sytuacji trudno jest tą intymność budować.

 

A w codziennym życiu?

 

Warto w codziennych rozmowach pytać nie tylko “Co w pracy?”, bo łatwo jest odpowiedzieć “Wszystko w porządku”. Warto jest w ogóle pytać, ale w taki sposób, który pobudzi do myślenia. To dotyczy zarówno partnera jak i dzieci. “Co ciekawego się dziś stało?”, “Czegoś się nauczyłeś?”, “Co Cię zezłościło?” – to są pytania, które wymagają zaangażowania i zastanowienia, sprawiają, że mamy szansę więcej się dowiedzieć i wysłuchać. Jeśli się czegoś nie rozumie, trzeba dopytać, ale nie oceniać. I nie mówić o sobie. Wiele osób pyta tylko po to, aby mieć pretekst do mówienia o sobie, ale na dłuższą metę to nie jest dobra strategia.

 

Rozmowa, wspólna pasja, sprzątanie – to z reguły łączy… 

 

Można oczywiście gdzieś wyjść razem, posprzątać mieszkanie. Wspólne aktywności na pewno będą spajały związek, przy czym ważne jest to, aby były to aktywności, które odpowiadają dla obydwóch stron. Być może będzie trudno znaleźć taką aktywność, a może trzeba będzie znaleźć kilka takich rzeczy, w których jedna osoba woli jedno, druga – coś innego. Trudno znaleźć rzeczy, które będą jednakowo wszystkim odpowiadać. W związku z tym warto zastanowić się na ile jest tak, że coś chcę robić, czy nie chcę robić, czy mogę robić. Łatwo się lokować w pozycji “tak” albo “nie”, ale jest jeszcze taka kategoria “raczej tak” albo “raczej nie”. Dotyczy to choćby wyboru filmu, który zamierzamy obejrzeć.

 

To, co może odpowiadać jednemu, drugiemu może przeszkadzać…

 

Jeśli uda się utrzymać intymność – związek się nie wypali. Jeśli jednak bierzemy coś za oczywiste – uznajemy, że jakoś jest i trzymamy się tego – to jest niebezpiecznie. Kiedy szukamy nowości – warto brać pod uwagę nie tylko swoje preferencje, ale również partnera. Są ludzie, którzy bardziej poszukują nowości, a są ludzie, którzy mniej ich poszukują. Są tacy, którzy lubią niespodzianki i ci, którzy tego nie lubią. W związku z tym, w zależności od tego jaki jest układ – można bardziej bądź mniej wprowadzać nowości. Kiedy wybieramy partnera możemy się zastanowić z kim się wiążemy. Czy osoba, z którą pragniemy się związać jest podobna do nas w aspekcie poszukiwania nowości, towarzyskości, kontaktów z innymi ludźmi czy potrzeby bliskości. Oczywiście, są związki, w których jedna osoba jest kompletnym domatorem, druga jest ekstrawertyczną osobowością, ma mnóstwo relacji poza domem, imprezuje. Jest to element, który utrudnia funkcjonowanie w związku.

 

Jaką postawę należy przyjąć?

 

Bogdan Wojciszke w książce “Psychologia miłości” pisze o kilku pułapkach. W dużym stopniu bycie w związku polega na dawaniu – zainteresowania, zasobów, czasu, a niekiedy rzeczy materialnych. Taka postawa, w której tylko i wyłącznie się coś daje – bardzo męczy, bardzo frustruje. Kiedy widzimy, że związek zaczyna się kończyć – warto się zastanowić co się daje i co się dostaje. To dotyczy obydwóch stron. To, co ja daję wcale nie musi być to coś takiego, co partner bierze. To samo zachowanie może być zupełnie inaczej odebrane przez osobę, która daje, a inaczej przez tą, która otrzymuje. Przykład: kanapki do pracy – z jednej strony wyraz miłości, ale w doświadczeniu drugiej osoby – wyraz zniewolenia, zmuszania. Warto o tym pamiętać.

 

Wydaje się oczywiste, że chcemy dobra osoby, którą kochamy… albo po prostu boimy się utraty?

 

Im dłużej jesteśmy w związku tym trudniej jest sprawić komuś przyjemność, ale łatwiej jest sprawić przykrość. Komplementy, które trzeba zresztą umieć przyjmować, powszednieją. Postrzeganie siebie jako osoby, która ma świadczyć, opiekować się, która jest jakby przymuszona do tego aby być w związku – męczy. Bardzo wiele osób wpada w tę pułapkę. Skoro już się ślub wzięło, trzeba w związku być i nie wolno się rozstać.

 

Możemy mówić o związkach bez przyjaźni?

 

Związek oparty na przemocy. Setki ludzi tkwi w przemocowych związkach. Choćby dlatego, że to, co jest znane jest lepsze od tego, co nieznane. Przemoc może mieć bardzo różny charakter: fizyczny, psychiczny, seksualny, ekonomiczny. Ten ostatni rodzaj przemocy bywa bardzo dyskretny.Jedna osoba w związku pracuje, druga nie pracuje, albo pracuje ale bardzo mało zarabia. Dotyczy to głównie osób, które na tyle mało zarabiają, że nie mają się gdzie podziać – nie mają mieszkania, nie mają wsparcia społecznego poza związkiem.

 

Dlaczego ludzie decydują się na związki oparte na przemocy?

 

W związkach przemocowych więź jest bardzo silna, dlatego, że te związki są oparte na mocnej sinusoidzie – jest czas kiedy jest przemoc i zło, ale jest też moment, kiedy są wakacje. Ta nieregularność sprawia, że związki są bardzo silne. Kolejny aspekt to kwestia wzorów wyniesionych z wczesnego dzieciństwa, sposobów przywiązania.

 

Jak to się ma do rozstania?

 

Różni ludzie na różne sposoby wchodzą w relacje. Ludzie mają różne powody do tego aby być w związku, bądź w nim nie być. Oprócz samego przywiązania przekonanie, że się nie można rozwieść jest jednym z wielu powodów, dla których ludzie mimo tego, że nie są szczęśliwi pozostają jednak w związkach. Jest to przekonanie, że jeśli się rozstaną, będzie to traktowane jako porażka.

 

I mimo, że źle się czujemy w takim związku, dalej w nim trwamy, bo co ludzie powiedzą…

 

Wielu ludzi rozstanie postrzega to jako porażkę. Otoczenie ich ocenia, że sobie nie poradziła/nie poradził. Rozpad związku mocno uderza w samoocenę, bo bycie w związku jest standardowe. Jest mnóstwo powodów, dla których ludzie z niesatysfakcjonujących związków nie będą wychodzić. Jednym z bardzo istotnych powodów jest to, że zostaną ocenieni przez społeczeństwo. Innym – brak mieszkania, obawa przed zmianą, nowością, strach, że sobie nie poradzą, że mogą funkcjonować tylko i wyłącznie będąc w związku.

 

 

Andrzej Wichrowski – psycholog, psychoterapeuta z Warszawy

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,510,to-podstawa-mocnego-i-trwalego-zwiazku.html

*******

Życie jako twórcze naśladowanie

Zdzisław Józef Kijas OFMConv

(fot. shutterstock.com)

Wzięcie na siebie jarzma Chrystusa nie rozwiązuje sprawy do końca. Nadal pojawiają się pytania, nadal jest ich wiele.

 

Apostoł Jan mówi, że ostateczna prawda o człowieku jest jeszcze przed nami i że jest ona do odkrycia. Człowiek jest viator – pielgrzymem, który jest ciągle w drodze, w poszukiwaniu miejsca wypoczynku. Także życie jest sequelą – kroczeniem, podążaniem za (kimś lub czymś). Jest ono wyjątkową formą twórczego naśladowania Mistrza, który mi mówi, że dopiero na końcu tej drogi, w chwili zwieńczenia się mojego czasu ziemskiego pielgrzymowania, poznam ostatecznie, kim jestem, co uczyniłem ze swoim życiem, jaką perłę miałem w ręku i w jaki sposób się z nią obszedłem. Wiara dopowiada mi, że dokona się to w Chrystusie, przez przeglądanie się w Nim, w Jego obrazie, ponieważ objawia On pełnię mojej natury i mojego powołania. To wychylenie ku przyszłości, zwrócenie się w stronę historii, która nadejdzie, to ciągłe wychodzenie na spotkanie Tego, który jest i który ciągle przychodzi, jest równie trudnym, co nieodzownym powołaniem człowieka. Jeżeli jednak zgodzi się na tę propozycję, jeżeli wyruszy w drogę, jeżeli zgodzi się na trud i niewygody pielgrzymowania, pozna prawdę i osiągnie szczęście. Jak to jest możliwe? Zbawiciel odpowiada:
Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11, 29-30).
A więc szczęście nie przychodzi od razu. Ono nie spada niespodziewanie z nieba. Wymaga przygotowania. Jest niewątpliwie darem łaski, ale tej udziela Bóg tym, którzy o nią proszą i pracują. W powyższym tekście Jezus zachęca, aby wziąć na siebie Jego jarzmo, aby uczynić to w cichości i pokorze, bez obnoszenia się, że dźwiga się Bożą wolę, bez chełpienia się ewentualnym cierpieniem, trudnościami (bo przecież można również w ten sposób nieść krzyż życia), i iść za Panem. Czyniąc to, znajdziemy ukojenie dla dusz naszych. Pokora i cichość są więc “skrzydłami” duszy, która wznosi się do Boga i znajduje w nim szczęście i radość. Może pozwoli nam to zrozumieć pewna bajka.
Otóż pewnego dnia mistrz powiedział do swojego najzdolniejszego ucznia: – Masz talent. Pamiętaj, nie wszyscy rodzimy się ze skrzydłami. Prawdą jest, że nie masz obowiązku latania, ale myślę, że szkoda by było, abyś ograniczył się wyłącznie do chodzenia, dysponując talentem, który dobry Bóg ci dał. Świat z góry wygląda inaczej. Piękniej i prościej.

– Ale ja przecież nie umiem latać – odpowiedział uczeń.
– A podejmowałeś próby? Skąd wiesz, że nie umiesz… -rzekł mistrz.
Wszedł z uczniem na górę i stanął nad przepaścią.
– Widzisz? To jest przestrzeń. Kiedy zdecydujesz się latać, przyjdziesz tutaj, nabierzesz powietrza, skoczysz w przepaść, rozłożysz skrzydła i polecisz.
Uczeń zwątpił: – A jak spadnę?

– Może spadniesz, ale nic ci się nie stanie, nie umrzesz. Może będziesz miał parę zadraśnięć, parę siniaków, może coś sobie złamiesz; ale to wszystko uodporni cię na kolejną próbę – odparł mistrz.

Uczeń wrócił do dojo. Spotkał się z innymi uczniami, ze swoimi przyjaciółmi i kompanami. Opowiedział, co mówił mistrz. Niektórzy z nieukrywaną zazdrością nie chcieli słuchać.

Ci z najbardziej ograniczoną zdolnością myślenia, którzy z reguły mówią najgłośniej, odezwali się w te słowa: – Zgłupiałeś? Po co? Mistrz oszalał do reszty… Do czego potrzebne ci latanie? Jesteś dobry tu na ziemi. Nie wygłupiaj się! Zresztą, komu potrzebne jest dzisiaj latanie?

Najlepsi przyjaciele radzili mu tak: – A jeśli to prawda i mistrz ma rację? Czy to nie jest jednak zbyt niebezpieczne? Czemu nie zaczniesz stopniowo? Spróbuj skoczyć najpierw ze stołu, potem może z drabiny, potem wybierz jakieś drzewo. Ale… od razu ze szczytu w przepaść? Zastanów się.

Rada ta wydała się rozsądna. Uczeń wszedł więc na wierzchołek drzewa i, nabrawszy odwagi, skoczył. Rozwinął skrzydła, ale nie zdążył nimi nawet zamachać, gdy z całym impetem runął na ziemię.
Z wielkim guzem na głowie natychmiast pobiegł do mistrza.

– Oszukałeś mnie! Nie mogę utrzymać się w powietrzu, a co dopiero latać. Spróbowałem i zobacz, jak się uderzyłem! Nie jestem taki jak ty. Moje skrzydła są do ozdoby.

– Mój drogi – rzekł mistrz – żeby szybować, trzeba mieć swobodę i szeroki horyzont, trzeba najpierw stworzyć sobie przestrzeń wolnego powietrza do rozłożenia skrzydeł. Potrzebujesz pewnej wysokości, by wypełniły się wiatrem. Aby latać, trzeba zacząć brać na siebie ryzyko. Zobacz, wszyscy mamy to samo niebo nad głową, ale jakże różne horyzonty.

Ale nie musisz. Jeśli nie chcesz, to możesz oczywiście zrezygnować i zawsze tylko chodzić… patrząc w górę i zazdroszcząc innym. Być może tak jest lepiej”.
Poznanie jest podobne do latania. Pozwala spojrzeć z określonej perspektywy na to, co dzieje się wokół nas, mieć daleki horyzont, nadać wszystkiemu, co porusza się pod nami, odpowiednią wartość i znaczenie.
Poznanie pozwala odkryć albo też nadać sens mojemu życiu. Pozwala znaleźć odpowiedź na pytania, jakie stawia życie, np. o to, kim jestem, co jest sensem mojego życia, jaki czeka mnie los, gdzie jest prawdziwa kraina szczęścia. Jest wielkim ukojeniem duszy, a ukojenie daje pewność. Lecz aby je zyskać, potrzeba, jak w powyższej bajce, odwagi, gotowości do podjęcia ryzyka, że mogę je zyskać, że może stać się moją własnością, że mogę być szczęśliwy, że radość, którą cieszą się inni, może być również moja. Czy jestem gotów do wysiłku? A może z niego dobrowolnie rezygnuję, nie chcę uwierzyć, że jest także dla mnie? Pokusą nie jest jedynie egoistyczne obnoszenie się ze swoim szczęściem, ale także dobrowolna rezygnacja ze starania się o nie.
Chrystus uczy, że najpierw muszę wziąć Jego jarzmo, że muszę brać je ciągle od nowa, ciągle z nowym przekonaniem, za każdym razem z głębszą intencją, z większą miłością i cierpliwością. Raz wzięte, musi być brane ciągle, od nowa, lecz za każdym razem na innym odcinku drogi, w innym kontekście, w innym wymiarze. Warto wiedzieć, że jarzmo Chrystusa jest to samo i nie to samo, ponieważ jest dopasowane zawsze do sytuacji, w jakiej stawia mnie życie. Jeżeli bowiem “pełny” człowiek jest ciągle jeszcze przed nami, jeżeli pełnia chrześcijaństwa jest nadal przed nami, oznacza to, że również branie Jego jarzma musi być przed nami, ciągle na nowo, z nowym zapałem, z nowym przekonaniem i miłością. Oczywiście, to, co już uczyniliśmy, jest nasze, ale Pan chce, abyśmy latali jeszcze wyżej, abyśmy widzieli jeszcze dalej, dlatego zachęca nas do wzięcia nowego jarzma.
Wzięcie na siebie jarzma Chrystusa nie rozwiązuje sprawy do końca. Nadal pojawiają się pytania, nadal jest ich wiele. Jeżeli jarzmem jest wiara i wymagania, które stawia, to jej przyjęcie nie rozwiązuje bynajmniej wszystkich problemów – życia, świata, cierpienia, starości… Nadal, jako wierzący, stawiamy Bogu bardzo wiele trudnych dla nas pytań, oczekując odpowiedzi. Ważne, oczywiście, i bardzo niewygodne są to pytania, ale nie mniej ważny jest sposób, w jaki je niesiemy, jak je stawiamy, jak wyznajemy wiarę w Zmartwychwstałego, jak bardzo jesteśmy przekonani o Jego mocy? Sposobów wyznawania wiary może być wiele. Niezależnie jednak od nich Chrystus zawsze zachęca do przyjęcia postawy cichości i pokory. Cichość i pokora, tymczasem, nie są tylko postawą. One wyznaczają także określoną formę życia: bycie cichym i bycie pokornym dotykają samej istoty essere, naszego istnienia, naszej natury. W równym stopniu, jak samo jarzmo, również cichość i pokora zorientowane są ku przyszłości. Ich znaczenie jest nadal do odkrycia, nadal do przeżycia na nowo, czyli z nowym przekonaniem i nową mocą, z nowym entuzjazmem, z nowym zapałem. Winniśmy zapomnieć, w jaki sposób przeżywaliśmy je dotąd, odradzając się na nowo, odkrywając nowe sposoby i nowe energie, które daje nam Boża łaska.
Początkiem “ukojenia” jest już sama gotowość, sama chęć przyjęcia na siebie ciężaru pytania i gotowość “niesienia” go w cichości i pokorze. Czy zastanowiłem się nad tą sekwencją następstw? Chcąc znaleźć ukojenie w życiu, zdobyć wiedzę i poznanie, poznać Boży zamysł, Jego plany względem mnie i względem świata, nie mogę brać siebie, nie mogę obciążać się wyłącznie swoimi problemami i pytaniami, ale muszę wziąć w życie Jego i nieść Go pokornie. Ponieważ On jest miłością i dobrocią, ponieważ tylko On jest prawdziwą drogą, dlatego wszystko, co czynię, jeżeli nawet nie obejmuję tego rozumem, dzieje się ze względu na mnie, z miłości do mnie, z troski o mnie. Lecz to wszystko wymaga wielkiej pokory. Bauman wypowiada ważną prawdę w tym względzie: “Tylko poczucie własnej omylności i niepewność własnej mądrości uczyni nas dobrymi dla siebie nawzajem i powstrzyma przed popełnianiem okrucieństw”. W momencie agonii naszej stworzonej pewności odsłania się jeszcze pełniejszy obraz Boga, nowy, dotychczas ignorowany lub pomijany obszar Jego działania.

 

 

Rozważanie pochodzi z książki: Znalazłem perłę

 http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1049,zycie-jako-tworcze-nasladowanie.html
******

Tato nie bądź taki sztywny!

Józef Augustyn SJ / slo

(fot. capn madd matt / flickr.com)

Dla mężczyzn, którzy mają trudności w wyrażaniu swoich uczuć, przebywanie z dzieckiem, słuchanie go, wspólna zabawa mogą być trudnym wyzwaniem. Trudność ta wynika najczęściej z pewnej nieumiejętności wejścia w spontaniczny kontakt z dzieckiem, w dialog z nim.

Dzieci wymagają od swych rodziców przede wszystkim stworzenia więzi uczuciowej. Ojcowie emocjonalnie sztywni stają się dla dzieci nieprzystępni, zamknięci. Dzieci ze swoją spontanicznością nie wiedzą, jak się wobec nich zachować. Ale i w takiej sytuacji – szczególnie chłopcy – usiłują nawiązać jakiś kontakt z tatą.
Dopiero po wielokrotnym przykrym doświadczeniu odrzucenia, którym czują się głęboko zranieni, zaczynają ojców unikać. Obawiają się kolejnego zranienia. Syn, którego ojciec zranił, czuje się źle w jego obecności. Jest zalękniony, skrępowany, zestresowany. Jest to jakby lustrzane odbicie lękliwej postawy ojca. Tak stopniowo tworzy się wzajemna obojętność emocjonalna między ojcem a synem.
Z czasem – szczególnie po okresie dojrzewania – może ona przeradzać się mimowolnie we wzajemną niechęć, a nawet wrogość. Raz bywa to wrogość skrywana za maską grzecznych słów i gestów, innym razem może przybierać formy otwartej, jawnej wojny pomiędzy ojcem a synem.
Dla ojców emocjonalnie niedojrzałych, sztywnych, ich dzieci, zwłaszcza synowie, stają się niezwykłą szansą uczuciowego dojrzewania w dorosłym już życiu. Dzieci mogą nauczyć swych tatusiów doceniania świata ludzkich uczuć. Mogą ich przekonać, że jest on interesujący, ważny i piękny także dla mężczyzn.
Pokonanie męskiego sztywniactwa i lęku przed uczuciami wymaga jednak od ojca trudu, woli zmagania się i trochę pokory. Ojciec musi chcieć nawiązać najpierw dialog ze swym światem uczuć, a potem z własnym dzieckiem. Rozmawiając z synem – córką, winien ich traktować partnersko. Ma to być dialog równego z równym. Uczucia dziecka mają przecież tę samą ludzką wartość, co uczucia jego ojca.
Tata powinien najpierw sam stać się jak dziecko. Inaczej nie wejdzie do “królestwa”, w którym ono żyje (por. Mt 18, 3). Nawiązanie kontaktu emocjonalnego z dzieckiem wymaga od ojca duchowego wysiłku i zmagania z niezdrową męską dumą.
Wysiłek ten jednak szybko wydaje owoce większej wewnętrznej wolności, spokoju i pokory. I to nie tylko pokory wobec dziecka, ale także wobec siebie i swych ludzkich ograniczeń. Widząc zaś i akceptując swoje ograniczenia, będzie w stanie dostrzegać i szanować ograniczenia innych.
Ojcowie, którzy podejmują zmagania, aby nawiązać życzliwą, szczerą i otwartą więź z dzieckiem, stają się bardziej ludzcy. Najpierw bardziej ludzcy dla siebie samych. W ten sposób dzieci ze swoją spontanicznością stają się dla swoich tatusiów nauczycielami wewnętrznej wolności, prostoty, bezpośredniości. Uczą ich większej swobody w relacjach z innymi. Codzienne spędzanie czasu z dzieckiem nie musi być dla ojca ciężarem, jeżeli potrafi on wewnętrznie rozluźnić się, dostosować do sytuacji dziecka i nawiązać z nim więź uczuciową.
Dla wielu mężczyzn, którzy podejmują wysiłek nawiązania kontaktu ze swymi pociechami, czas spędzony z nimi staje się źródłem prawdziwej radości życia. Staje się też dobrym wypoczynkiem. Ojciec może w jakiś sposób uaktywnić w sobie małego chłopca, który “drzemie” gdzieś na dnie duszy każdego dorosłego mężczyzny. Ojciec nie staje się przez to bynajmniej infantylny.
Siedmioletni Robert mówi: “Najwspanialszymi chwilami są dla mnie te, kiedy mój tata bawi się ze mną tak, jak bawił się, gdy on sam był chłopcem”. Każdy syn daje swojemu ojcu okazję na ukończenie jego własnego dzieciństwa. To niezwykła szansa. Ojciec powinien ją wykorzystać. Codzienny czas spędzany z dziećmi w atmosferze życzliwości, otwartości i swobody jest jednym z najważniejszych kryteriów dojrzałego ojcostwa.
Czas ofiarowany dzieciom jest też jednym z najpiękniejszych darów ojcostwa.

 

Wiecej w książce: Kochaj mnie tato – Józef Augustyn SJ

 

***

 

KOCHAJ MNIE TATO! – Józef Augustyn SJ

 

Jest to zbiór kilkunastu medytacji poświęconych ojcostwu. Stanowią one zachętę dla ojców, aby w swym zapracowaniu i pogoni za sukcesem docenili swoją najważniejszą życiową rolę – bycia tatą. Autor odwołując się do bogatego doświadczenia duszpasterskiego i psychologicznego, przekazuje wiele cennych uwag o relacjach ojca do dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem relacji taty do syna. To ojciec bowiem jest zasadniczym punktem odniesienia dla męskiej tożsamości chłopców.

Autor uwzględnia w rozważaniach także inne odniesienia i więzi rodzinne. Jest bowiem świadom, że fundament ojcostwa stanowi wzajemna miłość i oddanie męża i żony, ojca i matki. Medytacje, choć skierowane najpierw do ojców, są cenną podpowiedzią dla żon, w jaki sposób mogą one pomóc swym mężom lepiej pełnić rolę ojca.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,85,tato-nie-badz-taki-sztywny.html
*******

Dobry ojciec – męski syn i kobieca córka

Sygnały troski

Magdalena Korzekwa / slo

(fot. shutterstock.com)

Przy dobrym ojcu syn staje się mężnym mężczyzną, a córka rozkwita w swym kobiecym geniuszu.

 

Uczestniczyłam niedawno w ślubie moich przyjaciół, który był o tyle nietypowy, że w czasie tej samej Mszy świętej związek małżeński zawierali siostra i brat. Podczas wesela obydwoje razem ze swymi małżonkami dziękowali rodzicom za miłość i wychowanie. Synowie wręczyli ojcom szable jako wyraz uznania za to, że chronili ich mamy i siostry, oraz za to, że uczyli ich bycia mężczyzną.

 

Ojcowie – nie wiedząc, że otrzymają taki prezent! – wręczyli synom miecze z życzeniem, by byli dzielnymi rycerzami dla swoich żon i przyszłych dzieci. Ojciec moich przyjaciół w imieniu swoim i pozostałych rodziców powiedział przy wszystkich gościach: “Kochane dzieci, jesteśmy z was ogromnie dumni! Widzieliśmy, że wy – nasi synowie – chroniliście nasze córki i szanowaliście ich i waszą godność w czasie chodzenia ze sobą i w narzeczeństwie.

 

Widzieliśmy też, że nasze córki z waszą pomocą postępowały równie dojrzale. Jesteśmy z was bardzo dumni!”. Nie wszyscy mają tak dojrzałego ojca, że przy nim syn może stawać się coraz bardziej męskim i mężnym mężczyzną, a córka coraz bardziej kobiecą i świadomą swojej wartości kobietą.

 

Ojciec może być dla swego dziecka błogosławieństwem albo źródłem cierpienia. Może pomóc w rozwoju, ale może też ranić i zniechęcać. Jeśli ojciec cieszy się swoim byciem mężczyzną i potrafi wiernie kochać, wtedy jest dla żony i dzieci nieustraszonym obrońcą oraz czułym przyjacielem. Jeśli natomiast jest obecny w taki sposób, że rani swoich bliskich, wtedy jego dzieci cierpią znacznie bardziej, niż gdyby w podobny sposób ranił je ktoś obcy.

 

Jeśli ojciec lekceważy żonę i dzieci czy jest nieobecny, wtedy syn ma fatalny wzorzec mężczyzny, a córka czuje się nieważna i nie wierzy w to, że jakiś mężczyzna może ją pokochać na zawsze. Córka marzy o tym, żeby być dla swego taty księżniczką, którą on kocha, rozumie, wspiera, wobec której jest cierpliwy i czuły, z której jest dumny, którą w każdej sytuacji pociesza i chroni.

 

Syn chce wzrastać przy boku takiego taty, który dotrzymuje słowa, jest pracowity, uczciwy i prawdomówny, stanowczy w dobru i wolny od uzależnień. Dobry ojciec jest podobny do Chrystusa, bo kocha mocno, ofiarnie i mądrze. Taki ojciec pomaga swym dzieciom rozumieć różnice między kobietą i mężczyzną, a poprzez swą miłość do żony fascynuje syna i córkę miłością małżeńską oraz pomaga im przygotować się do założenia własnej szczęśliwej rodziny.

 

Dobry ojciec usłyszy od dorastającej córki, że ona pragnie mieć takiego męża jak jej mama, a od syna – że chce on tak kochać swoją przyszłą żonę, jak tata kocha mamę. Szczęśliwe dzieci dobrego ojca widzą w jego oczach światło miłości, o którym Eric Clapton śpiewa w piosence pt. “My Father’s Eyes”.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ojcostwo/art,88,dobry-ojciec-meski-syn-i-kobieca-corka.html

********

Karol Wojtyna

Dobre słowo Boga o nas

Rycerz Młodych

Jezus w Kazaniu na Górze wymienia osiem postaw ludzi, których nazywa błogosławionymi. Jedna z nich dotyczy zaprowadzania pokoju. Czym jest błogosławieństwo? Jest dobrym słowem Boga o nas.
Od słowa do Słowa
„Na początku było Słowo” – to zdanie od jakiegoś czasu mocno do mnie dociera. Dlaczego? Myślę, że często nie zdaję sobie sprawy z mocy, jaką mi dają te słowa w byciu chrześcijaninem. Skoro Bóg stworzył wszystko przez Słowo, a my zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo, to czy nie posiadamy w sobie właśnie tej mocy?
Mam na imię Karol. Pochodzę z Przemyśla i mam obecnie 25 lat. Studiuję i pracuję w Krakowie. Wychowałem się w domu, który był pełen miłosnych gestów i rodzinnego ciepła. Kiedy wyjechałem na studia, straciłem codzienny kontakt z rodziną, nie widywałem się już z najbliższymi regularnie. Gdy przyjeżdżałem na weekend do domu, czasu było zawsze mało. To doświadczenie obudziło we mnie jakiś niedosyt. Niedosyt słowa. Nigdy nie usłyszałem od rodziców tego, że mnie kochają, bo nigdy tego nie potrzebowałem. Żyłem według pewnych schematów myślowych, np. że jako facet jestem i powinienem być „twardy”. To zaczęło we mnie wprowadzać wewnętrzne napięcia, niepokój, co przekładało się też na inne sfery mojego życia.
Kłopot polegał też na tym, że sam nie potrafiłem dostrzec tego problemu. Ktoś mi w tym pomógł. I tutaj, Drogi Czytelniku, chcę się z Tobą podzielić jednym z najważniejszych wydarzeń w moim życiu, które miało miejsce w ubiegłym roku.
On przemawia w ciszy
To było 8 listopada, kończyłem wtedy 24 lata. W ten sam dzień pojechałem na trzydniowe rekolekcje do jezuitów w Starej Wsi. Interesowałem się trochę ich formacją, byłem ciekawy ich życia, więc chciałem się im bliżej przyjrzeć. Rekolekcje, jak to rekolekcje, nastawiałem się na dużo gadania, długie i często niezrozumiałe modlitwy czy inne (przepraszam za określenie) nudne rzeczy. Rekolekcje były tylko dla mężczyzn. Po paru konferencjach, wstępnym zapoznaniu się, poprosili nas o próbę „odcięcia się” myślami od świata zewnętrznego i wyłączenie telefonów komórkowych oraz zapowiedzieli, że cała sobota będzie odbywała się w milczeniu(!). Pomyślałem sobie wtedy, że to bez sensu, przyjechałem tutaj po to, żeby coś wynieść, przyjechałem po jakiś konkret, a milczeć to ja mogę wszędzie.
Sobota minęła na tzw. medytacjach ignacjańskich. W skrócie: rozważaliśmy Pismo Święte w dowolnie wybranym przez nas miejscu i próbowaliśmy to odnieść jakoś do naszego życia. Kolejna rzecz, która bez wprawy i doświadczenia wychodziła dość opornie: trzeba było zapisywać swoje przemyślenia i później można było o nich rozmawiać z kierownikiem duchowym przydzielonym każdemu na ten milczący czas. Sobota mimo całodniowego milczenia minęła szybko. Ostatnia medytacja odbywała się w kaplicy i była podsumowaniem całego dnia. Adorowaliśmy Pana Jezusa w ciszy. Przez całą godzinę. I stało się coś nieoczekiwanego. On zaczął do mnie mówić. Pod sam koniec dnia, pod sam koniec adoracji. Zobaczyłem w myślach swoich rodziców i siebie. Zrozumiałem przekaz. Nie trzeba było mi więcej. Twardy facet, za jakiego się miałem, zaczął rzewnie płakać w kaplicy w gronie samych mężczyzn.
Do domu wróciłem następnego dnia w niedzielę. Stanąłem w progu, jako już 24-letni mężczyzna, i powiedziałem moim rodzicom, że ich kocham. To była szczęśliwa chwila w moim życiu. Była potrzebna mi, moim rodzicom i młodszemu rodzeństwu. Od tamtej pory, od tamtych rekolekcji zacząłem zmieniać myślenie, zacząłem łamać schematy i doszedłem do ważnych wniosków, którymi chcę się z Tobą podzielić. Myślę, że przede wszystkim bycie z samym sobą dopiero otwiera nas na nasze pragnienia, wyciąga z nas nieuporządkowane rzeczy. Cisza, którą byliśmy otoczeni, pozwoliła działać Panu Jezusowi. Zrozumiałem wtedy, że jako młody człowiek za bardzo zagłuszam swoje „JA”. Nie daję Mu nawet możliwości mówienia do mnie. To pierwsza rzecz, którą chciałem w sobie zmienić. Ile minut w ciągu dnia jestem z samym sobą?
Pokój w niepokoju
Kiedy Jezus zbliżał się do swoich uczniów, krocząc do nich po wodzie, byli przerażeni. Lubię ten obraz, tę scenę, bo jest ponadczasowa. Dzisiaj Jezus też przychodzi do nas, żeby zaprowadzić pokój w naszym niepokoju. Tylko należy pozwolić Mu działać. Dzięki tym doświadczeniom nabrałem przekonania, że sam z siebie nie jestem w stanie nic zrobić. Pokój, który od Niego pochodzi, jest inny.
„Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka! (J 14,27)”; „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój” (Mt 5,9) – co to tak naprawdę znaczy? My jako chrześcijanie jesteśmy zobowiązani do głoszenia Ewangelii. Ludzie na nas patrzą, obserwują, uczą się od nas. Nieść pokój, to znaczy nieść Słowo Chrystusa.
Jezus daje nam w swoich słowach konkretną obietnicę: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,28-30). Jezus żyje w nas. Toteż działa przez nas, przez nasze gesty, uczynki i słowa. Przez to możemy stać się dla kogoś szansą na spotkanie z Chrystusem. Jak zaznaczyłem na początku: nasze słowo ma moc. Tego potencjału – wydaje mi się – nie jesteśmy czasem świadomi. Nasze słowo też może wprowadzić Jego pokój w nasze serca. To daje niesamowitą radość z bycia synem Bożym.
Jestem wdzięczny za to, że mogłem poznać, czym jest pokój pochodzący od Niego. Umiem się teraz nim dzielić. Zauważyłem to szczególnie przy posłudze, którą pełniłem już parę razy jako animator na różnych wyjazdach i rekolekcjach. To jest piękny czas, w którym Bóg szczególnie działa przez ludzi. To właśnie przy okazji tej posługi widzę, jak Jego Słowo samo w nas pracuje. Takim bogatym doświadczeniem był zjazd Młodzieży Rycerstwa Niepokalanej w Strachocinie, podczas którego zostałem rycerzem Niepokalanej. Wszystko, do czego dążymy, wymaga pracy. Nic nie dzieje się od razu. Często są to małe i drobne rzeczy, które łączą się w większe elementy. Chcę przez to powiedzieć, że niekiedy na owoce naszej modlitwy trzeba będzie trochę poczekać i będzie to wymagało pewnej systematyczności.
Drogi Czytelniku, chciałbym zachęcić Cię do tego, żebyś znalazł czas dla siebie, żebyś nie uciekał od siebie, od swoich myśli i pragnień. Spróbuj wypracować sobie parę minut w ciągu dnia, żeby pobyć sam ze sobą. Staraj się nie myśleć o niczym. Daj Jemu czas na mówienie do siebie. TO DZIAŁA.
Karol Wojtyna
Rycerz Młodych 1/2015
fot. Henry Hemming, Mountain View
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/dobre-slowo-boga-o-nas,24898,416,cz.html
********
o. Jerzy Zieliński OCD

Trud owocowania Słowa

Głos Karmelu

Bogactwo sposobów
Słowo Boga jest nośnikiem odwiecznej mądrości, potrzebnej nam wszystkim do wzrastania. Bóg daje poznać swe słowo na różne sposoby. Możemy je usłyszeć i zobaczyć w zjawiskach zachodzących w świecie natury. Niemal namacalnie, poprzez zmysły, dotykamy jakiejś Bożej prawdy lub tajemnicy, zilustrowanej w zjawisku przyrody.
Swoje słowo Bóg przekazuje także przez wewnętrzne natchnienia, światła i pouczenia. Ten wewnętrzny sposób spotkania ze słowem jest tajemniczy, ale zarazem niezmiernie skuteczny. Odciska w ludzkim wnętrzu ślady, które pozostają na długo, niejednokrotnie na całe życie. To, co poznajemy w taki sposób, jest najtrudniejsze do wypowiedzenia i przekazania, gdyż Bóg dostosowuje się do indywidualnych i niepowtarzalnych cech każdej ludzkiej istoty.
Wyjątkową i najcenniejszą drogą, po której dociera do nas słowo, jest nauczanie Jezusa, a szczególnie przykład Jego życia. Św. Jan od Krzyża porównał Go do kopalni o niezliczonej ilości korytarzy, nie mających końca. Gdziekolwiek zaczniemy kopać, zawsze znajdziemy bezcenną i świeżą mądrość Bożego słowa.
Tajemnice słowa
Chociaż słowo Boże dociera do nas na tyle różnych sposobów, jego owocowanie nie jest sielanką. Słowo zawiera w sobie liczne tajemnice, których nie jesteśmy w stanie do końca pojąć. Życie z tajemnicami wymaga zaufania słowu. „Wszystko, co w sobie rozpoznajemy — pisze św. Teresa Benedykta od Krzyża — dotyczy jedynie dostępnej naszemu poznaniu powierzchni duszy. Głębia, gdzie to powstaje, jest w znacznym stopniu ukryta nawet dla nas samych. Jedynie Bóg ją zna i może oczyścić… Wszystkich nas oszukuje zewnętrzny cień spraw; stoimy tu na ziemi w obliczu nieprzeniknionych zagadek, których prawdę zna jedynie sam Stwórca”.
Niejednokrotnie słowo nie wydaje owoców lub są one małe, bo boimy się zawierzyć temu, czego nie możemy dotknąć, zmierzyć, czego kształtu i koloru nie potrafimy określić. Wszystko, co nie daje się opisać w powyższy sposób, nie leży w granicach naszej mądrości. Spotkanie z tym, co Boże, zawsze jest więc bolesnym doświadczeniem, bo zaufanie kosztuje i nie da się go kupić w pierwszym sklepie za rogiem ulicy. Poznawanie słowa i wydawanie owoców wymaga pokory i czasu. To tak, jak z oczami człowieka, który z ciemnego pomieszczenia wyszedł nagle na zewnątrz i został uderzony wszechogarniającym światłem. W pierwszej chwili nic nie widzi, oczy bolą go i pieką, chciałby natychmiast wrócić do mroku. Potrzeba czasu i pokory, by oczy przyzwyczaiły się i mogły dostrzegać znajdujące się obok przedmioty.
Szkodliwe tendencje
Odpowiedzią na słowo Boga jest nasze słowo, czyli modlitwa i ściśle związane z nią czyny. Decydują one o owocowaniu, które jest jak wrażliwa roślina. By się rozwijała, potrzebuje nie tylko właściwej gleby. Sprawą wielkiej wagi jest także ochrona przed tym, co szkodzi. Mentalność człowieka naszych czasów i styl jego życia odpowiedzialne są za pojawienie się różnego rodzaju skłonności, wrogich Bożemu słowu. By im nie ulec, modlitwa i czyny muszą przeciwstawić się tendencji do przesadnej spontaniczności, aktywizmu, roztargnień, powierzchowności i dominacji.
Przezwyciężaj tendencję do przesadnej spontaniczności. Bez wątpienia rozwój modlitwy powinien przebiegać od posługiwania się gotowymi formułami i metodami do rozmowy z Jezusem, której nie krępują sztywne gorsety. Doświadczenie uczy, że wraz z postępem duchowym zmniejsza się potrzeba naśladownictwa, a daje o sobie znać potrzeba wyrażania siebie. Modlitwa jest tym piękniejsza i prawdziwsza, im bardziej własna. Nie oznacza to bynajmniej, że spontaniczność jest jedyną drogą modlitwy. Jest punktem docelowym modlitwy, ale nie punktem wyjścia. W początkowych etapach modlitwy metody są bardzo pomocne. Ponadto wielka wartość modlitewnych formuł ujawnia się w okresach oschłości. Wówczas trudno jest modlić się własnymi słowami i pozostaje jedynie cierpliwe i powolne powtarzanie Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo czy różnych aktów strzelistych: Jezu, ufam Tobie; Jezu, kocham Ciebie…
Modlitewne formuły pełnią również cenną rolę nauczycieli pokory. Nieraz dajemy się uwieść subtelnej pysze, gdy dumni jesteśmy z tego, że potrafimy modlić się własnymi słowami albo gdy rozpiera nas radość, bo wypowiadane słowa są niemal jak poezja. Doświadczenie łatwości na modlitwie z pewnością ubogaca ją. Trzeba jednak pamiętać, że jest darem. Gdy przychodzi oschłość, uświadamiamy sobie coś bardzo ważnego: nie w naszej mocy jest zatrzymać i kontynuować taki sposób modlitwy. Uczymy się wówczas pokory maluczkich, których serca modlą się prostotą zwykłych słów, często pozbawionych poetyckiego piękna i cierpliwie powtarzanych.
Przezwyciężaj tendencję do aktywizmu. Z pewnością daleko nam do tego, by nazwać siebie pracoholikami. Niemniej w sposobie myślenia i postępowania hołdujemy zasadzie, że tyle jestem wart, ile potrafię pokazać owoców pracy rąk swoich. Nie mówimy tego głośno, lecz sercu taka opinia jest bliższa z powodu pewnych wygodnych założeń: konieczności życiowe, nerwowa atmosfera otoczenia, która wciąga i rozprasza, naglące obowiązki stanu, radość płynąca z czynu, bądź też oschłość i znużenie na modlitwie. Te rozliczne motywy mogą stać się niebezpieczną pułapką dla owocowania słowa.
Zdolność działania, tworzenia i przekształcania jest wielkim dobrodziejstwem i nie zabija w nas Bożego słowa, gdy zachowa umiar, gdy jest wyrazem pełnienia woli Jezusa, a nie własnej woli, gdy wreszcie rozumie potrzebę podejmowania trudu modlitwy. Aktywizm pozbawiony roztropności traci z pola widzenia prymat wartości duchowych i wówczas staje się herezją czynu. Człowiek o takim podejściu do życia jest niezdolny do wydawania owoców. Modlitwa i dobry czyn zawsze będą dla niego zbyt trudne, stąd znajdzie wiele szlachetnych motywów, by je obejść.
Przezwyciężanie aktywizmu nie zmierza do tego, by zwrócić się do przeciwnej mu skrajności. Aktywność i modlitwę należy łączyć zgodnie ze stanem życia, do którego ktoś został powołany i z wymogami, jakie zeń wynikają.
Przezwyciężaj tendencję do roztargnień. Jedną z najczęstszych trudności na modlitwie są roztargnienia. Nieumiejętność radzenia sobie z nimi może prowadzić do całkowitego zniechęcenia się do modlitwy. Roztargnienia związane są głównie z naszą wyobraźnią i pamięcią. Bywa, że dopuszcza je sam Bóg. Wówczas cierpliwe i wytrwałe ich znoszenie staje się środkiem oczyszczenia, drogą duchowego wzrastania. Najczęściej jednak przyczyna roztargnień znajduje się w nas. W naszym świecie panuje trend lekceważenia milczenia i samotności. Nie umiemy, a niekiedy nie chcemy wchodzić w te dwa fundamentalne dla ludzkiego ducha doświadczenia. Tymczasem w dużej mierze od nich zależy stan naszej wyobraźni i pamięci. Pamięć i wyobraźnia wciąż pozostaną żywe, bo taka jest ich natura, lecz panowanie nad nimi i przywoływanie uciekających od Jezusa myśli aktami wiary i miłości będzie znacznie łatwiejsze.
Przezwyciężaj tendencję do powierzchowności. Ogromna ilość docierających do nas informacji, powszechny pośpiech, nadużywanie słów nie sprzyjają formacji duchowej, która sięgałaby w głąb i rodziła owoce. Czytamy i słuchamy powierzchownie. Ten styl życia czyni wiele szkody modlitwie, a przecież jej zasadniczym zadaniem jest prowadzić do głębokiej zażyłości z Chrystusem. Czytaj więc z większą uwagą, dostrzegaj z głębią, mów mniej, lecz z większą pokorą i mocą w słowach.
Przezwyciężaj tendencję do dominacji na modlitwie. Stawiając siebie w centrum świata, człowiek mierzy go własną miarą. Nie jest skłonny ani do słuchania, ani do posłuszeństwa. Łatwo więc dochodzi do przekonania, że modlitwa jest jego działaniem, podczas którego przedstawia Bogu własne propozycje i oczekuje odpowiedzi. Modlitwa wyrasta jednak z innej logiki, w której człowiek nie jest w centrum. Wszystko zaczyna się od wsłuchiwania w mądrość Bożego słowa. Mówienie i decydowanie przyjdą później jako odpowiedź na Boże działanie w naszym życiu. Biblijny mędrzec, który dobrze to zrozumiał, pozostawił nam w dziedzictwie piękną modlitewną prośbę o mądrość: Wyślij ją z niebios świętych, by przy mnie będąc pracowała ze mną. Ona bowiem wie i rozumie wszystko, będzie mi mądrze przewodzić w mych czynach. I będą przyjemne dzieła moje i stanę się godnym tronu mego Ojca (Mdr 9, 9-12).Jerzy Zieliński OCD

http://www.katolik.pl/trud-owocowania-slowa,24421,416,cz.html

O autorze: Judyta