Słowo Boże na dziś – 24 czerwca 2015r. – środa – NARODZENIE ŚW. JANA CHRZCICIELA – UROCZYSTOŚĆ

Myśl dnia

“Kiedy wszystko idzie nie po twojej myśli po prostu CZEKAJ”

Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w Tobie .

Adam Mickiewicz

******

 

NARODZENIE ŚW. JANA CHRZCICIELA – WIGILIA

WIECZORNA MSZA WIGILIJNA NARODZENIA ŚW. JANA CHRZCICIELA

PIERWSZE CZYTANIE (Jr 1,4-10)

Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię

Czytanie z Księgi proroka Jeremiasza.

Za czasów Jozjasza Pan skierował do mnie następujące słowo: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, poświęciłem cię, nim przyszedłeś na świat, ustanowiłem cię prorokiem dla narodów”.
I rzekłem: „Ach, Panie, Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!”
Pan zaś odpowiedział mi: „Nie mów: «Jestem młodzieńcem», gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić”, mówi Pan.
I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: „Oto kładę moje słowa w twoje usta. Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 71,1-2.3-4a.5-6ab.15ab i 17)

Refren: Od łona matki Pan mym opiekunem.

W Tobie, Panie, ucieczka moja, *
niech wstydu nie zaznam na wieki.
Wyzwól mnie i ratuj w Twej sprawiedliwości, *
nakłoń ku mnie swe ucho i ześlij ocalenie.

Bądź dla mnie skałą schronienia *
i zamkiem warownym, aby mnie ocalić,
bo Ty jesteś moją opoką i twierdzą. *
Boże mój, wyrwij mnie z rąk niegodziwca.

Bo Ty, mój Boże, jesteś moją nadzieją, *
Panie, Tobie ufam od młodości.
Ty byłeś moją podporą od dnia narodzin, *
od łona matki moim opiekunem.

Moje usta będą głosiły Twoją sprawiedliwość *
i przez cały dzień Twoją pomoc.
Boże, Ty mnie uczyłeś od mojej młodości *
i do tej chwili głoszę Twoje cuda.

DRUGIE CZYTANIE (1 P 1,8-12)

Prorocy głosili zbawienie

Czytanie z Pierwszego listu świętego Piotra Apostoła.

Najmilsi:
Wy, choć nie widzieliście Jezusa Chrystusa, miłujecie Go; teraz wierzycie w Niego, chociaż nie widzicie; a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary, zbawienie dusz.
Nad tym zbawieniem wszczęli poszukiwania i badania prorocy, ci, którzy przepowiadali przeznaczoną dla was łaskę. Badali oni, kiedy i na jaką chwilę wskazywał Duch Chrystusa, który w nich był i przepowiadał cierpienia przeznaczone dla Chrystusa i mające potem nastąpić uwielbienia. Im też zostało objawione, że nie im samym, ale raczej wam miały służyć sprawy obwieszczone wam przez tych, którzy wam głosili Ewangelię mocą zesłanego z nieba Ducha Świętego. Wejrzeć w te sprawy pragną aniołowie.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 17; Łk 1,17)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Jan przyszedł świadczyć o światłości,
aby przygotować Panu lud doskonały.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 1,5-17)

Archanioł Gabriel zapowiada narodzenie Jana Chrzciciela

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta. Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś byli już posunięci w latach.
Kiedy w wyznaczonej dla swego oddziału kolei pełnił służbę kapłańską przed Bogiem, jemu zgodnie ze zwyczajem kapłańskim przypadł los, żeby wejść do przybytku Pańskiego i złożyć ofiarę kadzenia. A cały lud modlił się na zewnątrz w czasie kadzenia. Naraz ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego.
Lecz anioł rzekł do niego: „Nie bój się, Zachariaszu; twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan. Będzie to dla ciebie radość i wesele; i wielu z jego narodzenia cieszyć się będzie. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym. Wielu spośród dzieci Izraela nawróci do Pana, Boga ich; on sam pójdzie przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały”.

Oto słowo Pańskie.

*******

NARODZENIE ŚW. JANA CHRZCICIELA
– UROCZYSTOŚĆ

PIERWSZE CZYTANIE (Iz 49,1-6)

Bóg ukształtował Jana na swojego sługę

Czytanie z Księgi proroka Izajasza.

Wyspy, posłuchajcie mnie! Ludy najdalsze, uważajcie! Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. I rzekł mi: „Tyś sługą moim, w tobie się rozsławię”.
Ja zaś mówiłem: „Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą”.
A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela.
I rzekł mi: „To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela. Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 139,1-3.13-14ab.14c-15)

Refren:Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył.

Przenikasz i znasz mnie, Panie, *
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli, +
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę, *
i znasz moje wszystkie drogi.

Ty bowiem stworzyłeś moje wnętrze *
i utkałeś mnie w łonie mej matki.
Sławię Cię, żeś mnie tak cudownie stworzył, *
godne podziwu są Twoje dzieła.

I duszę moją znasz do głębi. *
Nie tajna Ci istota,
kiedy w ukryciu nabierałem kształtów, *
utkany we wnętrzu ziemi.

DRUGIE CZYTANIE (Dz 13,22-26)

Jan głosił pokutę przed przyjściem Chrystusa

Czytanie z Dziejów Apostolskich.

W synagodze w Antiochii Pizydyjskiej Paweł powiedział:
„Bóg dał ojcom naszym Dawida na króla, o którym też dał świadectwo w słowach: «Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej myśli, który we wszystkim wypełni moją wolę». Z jego to potomstwa, stosownie do obietnicy, wyprowadził Bóg Izraelowi Zbawiciela Jezusa. Przed Jego przyjściem Jan głosił chrzest nawrócenia całemu ludowi izraelskiemu.
A pod koniec swojej działalności Jan mówił: «Ja nie jestem tym, za kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny rozwiązać sandałów na nogach».
Bracia, synowie rodu Abrahama i ci spośród was, którzy się boją Boga! Nam została przekazana nauka o tym zbawieniu”.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 1,76)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego,
gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogę.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 1,57-66.80)

Narodzenie się Jana

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza.
Jednakże matka jego odpowiedziała: „Nie, lecz ma otrzymać imię Jan”.
Odrzekli jej: „Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię”. Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać.
On zażądał tabliczki i napisał: „Jan będzie mu na imię”. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się. zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: „Kimże będzie to dziecię?” Bo istotnie ręka Pańska była z nim.
Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem; a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem.

Oto słowo Pańskie.

 

 *********************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Perspektywa duchowa

Poczęcie Jana Chrzciciela było cudem. Ale cud trzeba umieć przyjąć i go zrozumieć. Zachariasz potrzebował właśnie takiego czasu. Stąd też Bóg pozbawił go na jakiś czas głosu, aby mógł przeżyć pewne sprawy w swoim sercu. Często jest tak, że doświadczenie choroby, przykucia do łóżka czy wózka inwalidzkiego ma dla człowieka zbawienne skutki w perspektywie życia duchowego. Potrafimy się wówczas zatrzymać, stanąć w pokorze wobec siebie, drugiego człowieka i Boga. Wpatrując się w przykład Zachariasza, uczmy się przyjmować każde doświadczenie życiowe w perspektywie wiary i pożytku duchowego, jakie ono może wnieść w nasze życie.

Panie, naucz mnie z cierpliwością, pokorą i duchową wrażliwością przeżywać wszystkie te doświadczenia, które dajesz mi przeżyć w moim życiu.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

******

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 1, 57-66.80

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. sciencesque / Foter.com / CC BY-NC-SA)

Kimże będzie to dziecię…

 

Narodzenie Jana
Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza.

 

Jednakże matka jego odpowiedziała: Nie, lecz ma otrzymać imię Jan. Odrzekli jej: Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię. Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać.

 

On zażądał tabliczki i napisał: Jan będzie mu na imię. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło.

 

A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: Kimże będzie to dziecię? Bo istotnie ręka Pańska była z nim. Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem, a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem.

 

Opowiadanie pt. “O dziecku na plaży”
Mała Wiktoria z radością szła z matką na plażę. Gdy się już obie rozłożyły na macie, dziecko spytało:

 

– Mamusiu, czy mogę pobawić się w piasku? – Nie, kochanie, pobrudzisz sobie tylko tę śliczną sukieneczkę!

 

-A czy mogę popluskać się w wodzie? – zapytała dziewczynka po jakimś czasie.- Nie, pomoczysz się i przeziębisz.

 

– A czy mogę bawić się z innymi dziećmi? – mała nie dawała za wygrane.- Nie, bo później cię nie znajdę.

 

– Mamusiu, kup mi loda – poprosiła grzecznie córeczka.- Nie, to nie jest na twoje gardło!

 

Wówczas Wiktoria już nie wytrzymała i zaczęła płakać. Wtedy rodzicielka zwróciła się do leżącej obok na kocu kobiety ze skargą: – O nieba! Widziała pani kiedyś takie znerwicowane dziecko?

 

Refleksja
Z każdym narodzeniem człowieka wiąże się radość i nadzieja. Zawsze pytamy, co będzie z tym dzieckiem? Na kogo wyrośnie, jak będzie żyć? W dużej mierze zależy to jednak od nas samych, bo to w naszym środowisku to dziecko będzie wzrastać. To od naszej postawy będą zależeć postawy tego dziecka…

 

Jezus uczy nas, że środowisko w którym wzrastał, mimo, że dziwiło się, co to będzie za dziecię, to jednak akceptowało go takim jakim jest. Bycie dzieckiem daje zawsze “kredyt” zaufania, bo dziecko jest bezbronne, ufne, ale też i zależne od miejsca i ludzi z którymi przyszło mu żyć. Warto ten “kredyt” dobrze wykorzystać…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego narodziny wiążą się z radością i nadzieją?
2. Dlaczego środowisko w którym żyjemy ma na nas taki wpływ?
3. Jak wykorzystujesz “kredyt” zaufania dany Ci przez Boga?

 

I tak na koniec…
Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w Tobie (Adam Mickiewicz)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,300,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-1-57-66-80.html

*****

Uroczystość Narodzenia Św. Jana Chrzciciela

Okres zwykły, Łk 1, 57-66. 80

<iframe src=”http://modlitwawdrodze.pl/assets/embed/index.php?mp3=MWD_2015_06_24_Sr” allowfullscreen=”” frameborder=”0″ height=”105″ width=”468″></iframe>
Stań dzisiaj przed Bogiem z tym, co jest twoim wielkim pragnieniem serca. Stań także z tym, co trudne. Mów do Boga w naturalny dla ciebie sposób, mów to, co naprawdę jest w tobie. Bogu możesz mówić o wszystkich twoich uczuciach.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza.
Łk 1, 57-66. 80

Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: «Nie, lecz ma otrzymać imię Jan». Odrzekli jej: «Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię». Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: «Jan będzie mu na imię». I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: «Kimże będzie to dziecię?» Bo istotnie ręka Pańska była z nim. Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem; a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem.Elżbieta długo oczekiwała syna, żyła w poniżeniu. Brak dziecka w tamtym czasie był uznawany za brak błogosławieństwa. Jednak nie przestała ufać Bogu, że jej życie ma sens i że Bóg wie lepiej, co jest dla niej dobre. Zobacz, że Bóg spełnia pragnienia serca, chce jednak, byś mu zaufał, że Jego plan dla ciebie jest najlepszy. Jezus chce, byś oddał się w Jego ręce i byś pozwolił mu wypełnić Boży plan zbawienia.

Zobacz, jak Elżbieta i Zachariasz wbrew ówczesnej tradycji strzegą nakazu Pana, jaki został im dany przez anioła w sprawie imienia dziecka. Czy ty potrafisz, wbrew panującej opinii, bronić tego, co nakazuje Bóg?

Jan wzmacniał się Duchem! Do wzrastania i rozwoju potrzeba także pogłębienia życia duchowego. Czasem jest potrzebny wysiłek w tym kierunku, chwila zatrzymania. Możesz właśnie teraz porozmawiać z Jezusem o twojej wytrwałości. Co mógłbyś o niej powiedzieć? Jaka jest?

Proś Boga, aby objawiał ci Swoją wolę na co dzień i aby dał ci siły do wypełniania natchnień, jakimi cię obdarza. Nie oczekuj natychmiastowych rezultatów, Jezus wie, co jest dobre dla ciebie i wie, kiedy ci to dać.

O muzyce

Utwór: Cantate canticum novum, Christe lux mundi
Wykonanie: Taize
Utwór: One Girl’s Story, Beginning of a Journey
Wykonanie: Yumi Kurosawa

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3807

******

Św. Augustyn (354 – 430), biskup Hippony (Afryka Północna) i doktor Kościoła
Kazanie 293, na narodzenie świętego Jana Chrzciciela; Mai 109 ; PLS II, 497

„Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,30)
 

Narodziny Jana i Jezusa, a następnie ich Męka, znaczą różnicę między nimi. Ponieważ Jan rodzi się, kiedy dzień staje się krótszy, a Chrystus, kiedy dzień zaczyna się wydłużać. Skrócony dzień dla pierwszego jest symbolem gwałtownej śmierci. A wydłużający się dla drugiego – wyniesieniem krzyża.

Istnieje także ukryty sens, który Pan objawia… w związku ze zdaniem Jana o Jezusie Chrystusie: „Trzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”. Wszelka sprawiedliwość ludzka… została dokonana w Janie, o którym Prawda powiedziała: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11) Żaden człowiek zatem nie mógł go przewyższać; ale Jan był tylko człowiekiem. Jednakże, w naszej chrześcijańskiej łasce, prosi się nas, by nie chlubić się w człowieku, ale „Ten, kto się chlubi, w Panu niech się chlubi” (2 Kor 10,17): człowiek w swoim Bogu, sługa w swoim panu. To z tego powodu Jan zawołał: „Trzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”. Rzecz jasna, Bóg nie zmniejsza się i nie wzrasta w sobie, ale u ludzi, w miarę jak rośnie prawdziwy zapał, rośnie łaska Boża, a moc ludzka się zmniejsza, aż zostanie ukończony przybytek Boży, ten, który znajduje się we wszystkich członkach Chrystusa, gdzie wszelka przemoc, władza i moc są martwe, gdzie Bóg jest wszystkim we wszystkich (Kol 3,11).

Jan Ewangelista mówi: „Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (1,9), a Jan Chrzciciel: „Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali”(1,16). Kiedy światłość, która sama w sobie jest całkowita, zwiększa się jednak w tym, kto jest nią oświecony, wtedy on sam się umniejsza, kiedy obala w sobie wszystko, co jest bez Boga. Ponieważ człowiek bez Boga może jedynie grzeszyć, a jego ludzka moc maleje, kiedy zwycięża boża łaska, niszcząca grzech. Słabość stworzenia ustępuje mocy Stworzyciela i próżność naszych samolubnych skłonności rozbija się o powszechną miłość, podczas gdy Jan Chrzciciel, w głębi naszego nieszczęścia, ogłasza nam miłosierdzie Jezusa Chrystusa: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał”.

******

******

Komentarz liturgiczny

NARODZENIE ŚWIĘTEGO JANA CHRZCICIELA

Ewangelia: Łk 1,57-66.80
Narodzenie się Jana

Wiele radości towarzyszy narodzinom Jana. To pokazuje, że tam, gdzie działa Bóg, rodzi się radość z doświadczania Jego mocy i miłości. To sam Bóg przez zwiastowanie anioła zapowiedział, że syn, który się narodzi, ma mieć na imię Jan. Imię to w języku hebrajskim oznacza, że Bóg daje łaskę, a więc jest łaskawy, dobrotliwy, miłosierny. Starożytność semicka i wschodnia przypisywała zawsze imionom specjalne znaczenie, imię wyrażało istotę i odrębność każdej osoby ludzkiej. Według przekonań starotestamentalnych imię człowieka również jest nierozdzielnie związane z osobą, jest manifestacją i uzewnętrznieniem osoby. […]

 

ks. Stanisław Ormanty Tchr

teksty pochodzą z książki:
“Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne… (Hbr 4,12) – komentarze biblijne do czytań na rok A”
(C) Copyright: Wydawnictwo HLONDIANUM Poznań 2008
www.hlondianum.pl

 ***

Narodzenie się Jana
(Łk 1, 57-66.80)
W Kantyku Zachariasza odmawianym w jutrzni mówimy: Ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego, gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogę (Łk 1,76). To dziecię otrzymało imię Jan. U Izajasza czytamy, że on ustanowiony został światłością dla pogan, aby zbawienie Boga dotarło do krańców ziemi (Por Iz. 49, 6). Jan urodził się pół roku wcześniej od Jezusa – nawet w tym poprzedzał swego Zbawiciela. Ale istotne było to, że Jan nawoływał do nawrócenia, bo po nim idzie Jezus.
Ty tak się módl: Przenikasz i znasz mnie Panie.
To Ty mnie stworzyłeś i dajesz mi poznać Twoje zbawienie.
To za Tobą tęsknię.
Proszę Ciebie, by mowa moja o Tobie – w Tobie nabierała kształtów.
Chcę iść na krańce ziemi, by głosić Twoją miłość.
Panie, poślij mnie.


Asja Kozak

asja@amu.edu.pl

 http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html
*******

Refleksja katolika

Ja  zaś mówiłem: Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły”
Iz 49, 4)
Jakże bliska i jakoś znajoma jest nam ta skarga Mesjasza – Chrystusa, przepowiedziana przez proroka Izajasza. Można powiedzieć, że swoim echem rozbrzmiewa ona w każdym pokoleniu ludzi. Ile rodziców, katechetów, nauczycieli, księży nie widzi owoców swojej wychowawczej działalności i nieraz mogą się im wyrwać z ust te Chrystusowe słowa: „Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły”.
Po ludzku sądząc, Jezus przegrał i na ziemi nie dane mu było cieszyć się owocami swojej misyjnej działalności. Nie pozyskał wielu zwolenników. Można było to dostrzec podczas Jego procesu przed Piłatem. Olbrzymia większość ludzi, podpuszczona przez Jego wrogów krzyczała, „ukrzyżuj Go”. Męczeńska śmierć spotkała też Jego herolda, św. Jana Chrzciciela. Dzisiaj obchodzimy święto jego narodzenia. Św. Jan Chrzciciel, w swoim narodzeniu, jak nikt inny, został upodobniony do Jezusa. Obydwaj byli zapowiadani przrz proroków oraz przez tego samego archanioła, Gabriela. Urodzili się w sposób cudowny, Jezus z Dziewicy, a św. Jan z kobiety niepłodnej. O nim Jezus powiedział: Między narodzonymi z niewiast  nie ma większego od Jana (Łk 7, 28).
Św. Jan Chrzciciel odważnie głosił prawdę. Nie miał względu na osoby. Nawet samego króla upominał i karcił za jego grzeszne życie. Świat i dzisiaj potrzebuje takich proroków.
Podobnie jak za czasów Chrystusa, świat jest pogrążony w grzechach i potrzebuje odważnych głosicieli prawdy. Należy ją głosić bez względu na modną dzisiaj tzw. „polityczną poprawność”, że nie wypada, że pewnych problemów nie należy poruszać, że trzeba uszanować ludzkie wybory, choćby nawet były grzeszne itp. Nie możemy się łudzić. Chrystusowa Ewangelia miała, ma i będzie miała wielu wrogów. Pomimo tego, nie należy się zniechęcać, gdyż Pan Bóg jest z nami i za Chrystusem możemy powiedzieć: Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą (Iz 49, 4-5).
diakon Franciszek
diakonfranciszek@gmail.com
***

Bóg pyta:

Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała?
Mt 18:12

***

KSIĘGA I, Zachęty pomocne do życia duchowego

Rozdział XXI, O ŻALU SERDECZNYM
1. Jeżeli chcesz się doskonalić, trwaj w bojaźni Bożej i nie pragnij zbytniej swobody, lecz trzymaj zmysły w ryzach Prz 23,17 i nie oddawaj się pustej wesołości. Wzbudź w sobie żal serdeczny, a znajdziesz prawdziwą pobożność.

Żal otwiera nas ku dobremu, co tracimy zwykle przez zobojętnienie. To dziwne, że człowiek może się tutaj tak świetnie weselić, skoro już zna i rozumie swoje wygnanie i wszystkie niebezpieczeństwa grożące duszy.

2. Przez lekkomyślność i pobłażliwość dla zła, które w nas tkwi, nie potrafimy odczuwać bólu duszy, ale często śmiejemy się głupio, kiedy powinniśmy raczej płakać. Prawdziwa wolność i prawdziwa radość jest tylko w bojaźni Bożej i w czystym sumieniu.

Szczęśliwy, kto zdoła się pozbyć roztargnienia i skupić się do głębi w świętym żalu. Szczęśliwy, kto odrzuca od siebie wszystko, cokolwiek mogłoby splamić lub obciążyć sumienie. Walcz dzielnie: złą siłę siłą się zwycięża. Jeżeli umiesz już obywać się bez ludzi, to i oni nauczą się obywać bez ciebie i będziesz mógł robić swoje.

3. Nie wtrącaj się do cudzych spraw, nie wdawaj się w sprawy starszych. Zawsze miej przede wszystkim na oku siebie i sam siebie najpierw obwiniaj, nie tych, których kochasz.

Jeśli nie masz powodzenia u ludzi, nie smuć się, martw się tylko tym, że jeszcze nie jesteś tak dobry i tak czujny, jak powinien być sługa Boga i pobożny zakonnik.

Często pożyteczniej i bezpieczniej dla człowieka jest nie mieć zbyt wiele zadowolenia w tym życiu, zwłaszcza w sprawach ciała. Lecz jeśli nie mamy radości duchowych albo rzadko je odczuwamy, nasza to wina, bo nie staramy się o żal serdeczny i niezupełnie zrywamy z tym, co próżne i zewnętrzne.

4. Uznaj, że nie jesteś godny łaski Bożej radości, ale raczej godny cierpienia. Jakże ciężki i gorzki jest świat dla człowieka przejętego żalem. Dobry człowiek ma wystarczający powód do bólu i łez. Bo czy o sobie myśli, czy o bliźnich, wie, że nikt nie może uniknąć cierpienia.

A im jaśniej siebie widzi, tym bardziej cierpi. Powodem tego słusznego bólu i dogłębnego żalu są nasze wady i winy, leżymy oplątani nimi tak, że trudno nam już dostrzec sprawy nieba.

5. Gdybyś częściej rozmyślał o śmierci niż o długim życiu, bez wątpienia gorliwiej dążyłbyś do poprawy. A kiedy jeszcze rozważysz w sercu czekające cię kary piekła lub czyśćca, sądzę, że chętniej znosić będziesz trud i cierpienie i nie ulękniesz się żadnego umartwienia. Ale ponieważ to wszystko nie przenika aż do głębi serca i ciągle jeszcze kochamy się w błahostkach, pozostajemy tak chłodni i leniwi.

6. Brak nam często siły ducha, więc uskarżamy się na słabość ciała. Módl się pokornie, aby Pan dał ci prawdziwy żal ducha, i powtarzaj za Prorokiem: Nakarm mnie, Panie, chlebem płaczu i napój łzami obficie Ps 80(79),6.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*******

Refleksja maryjna

“Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy”

Jeśli się nie mylę w obliczeniach, Ewangelista chciał powiedzieć, że została w domu w Ain – Karim aż do czasu rozwiązania Elżbiety.
To dlatego przyszła.
Biedna Elżbieta! Tak posunięta w latach i bez służby. Ja mogę jej pomóc. Pomogę przygotować jej wszystko na przyjście na świat jej potomka, a tym samym nauczę się i przygotuję na przyjęcie mojego Dziecka.
Tak z pewnością myślała Najświętsza Panna, kiedy wyruszała z Nazaretu kierując się ku górskiemu regionowi Judei.
My poznaliśmy Ją dobrze. Nie jest nam trudno wyobrazić sobie resztę.
W domu nie ma bieżącej wody i każdego ranka Maryja z dzbanem na głowie i drugim w ręku, idzie zaczerpnąć jej ze źródła.
W rzece pierze prześcieradła, później suszy je rozłożone na pachnącym rozmarynie.
Mieli pszenicę w ogródku przy domu, pocierając jednym okrągłym kamieniem o drugi.
Rozpala ogień.
Rozczynia chleb i piecze go nad żarem. Przed południem podaje kuzynce rosół w naczyniu z terakoty. Przygotowuje posiłek i nakrywa do stołu.
Później wszyscy troje jedzą, kobiety nie rozmawiają, aby uszanować obowiązek ciszy względem posuniętego już w latach Zachariasza.
Po południu obie zajmują się szyciem.
Przygotują wyprawkę dla oczekiwanego dziecka. Elżbieta z trudnością nawleka igłę. Jej oczy są już zmęczone. Ręce zaczynają się trząść. Dlaczego musi się tak męczyć?
Najświętsza Panna da sobie radę sama. Szyje szybko i po mistrzowsku.

S. M. Iglesias

teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

******

Między ziemią a niebem

Między ziemią a niebem

Ty, dziecię, zwać się będziesz prorokiem Najwyższego, gdyż pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogę” (Łk 1,76).

Zachariasz pod wpływem Ducha Świętego wyśpiewuje Bogu pieśń dziękczynienia. Ta modlitwa wdzięczności płynie z serca, które jest świadkiem wypełniania się obietnic Pana. Proroctwo w odniesieniu do Poprzednika Jezusa, Jana Chrzciciela, pokazuje jego przyszła misję – ma on wprowadzić lud w nowe przymierze w Chrystusie.

Misja prorocka, którą otrzymujemy na chrzcie świętym, polega na interpretowaniu teraźniejszości, na zobaczeniu głębszego sensu w wydarzeniach oglądanych w świetle słowa Bożego. Udział w misji prorockiej to korzystanie z daru głoszenia światu Ewangelii, czyli Dobrej Nowiny o zbawieniu dokonanym przez Jezusa Chrystusa. I świadczenia o Panu całym swoim życiem w rodzinie, na ulicy, miejscu pracy czy odpoczynku. Stąd wszyscy ochrzczeni, zawieszeni pomiędzy ziemią a niebem, są posłani, by nieść światło Zmartwychwstałego tym, którzy pozostają w ciemnościach niewiary, braku nadziei czy sensu życia.

Czytania mszalne rozważa ks. Leszek Smoliński

 

*********************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

24 CZERWCA

******

Patron Dnia

Narodzenie św. Jana Chrzciciela

Święto narodzenia św. Jana Chrzciciela, proroka zwiastującego przyjście Chrystusa i urodzonego sześć miesięcy przed Nim, obchodzi się 24 czerwca. Jest to jedno z najstarszych świąt w liturgii Kościoła. Był synem Zachariasza, któremu anioł zapowiedział jego narodzenie, i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Tradycja umieszcza dom w którym przyszedł na świat, niedaleko wioski Ain-Karin, dziesięć kilometrów na zachód od Jerozolimy. W miejscu tym zbudowano później kościół franciszkański pod wezwaniem św. Jana w Górach. Był ostatnim prorokiem Starego Przymierza. Jego zadaniem było przygotowanie drogi Panu, zapowiedź długo oczekiwanego Mesjasza, Odkupiciela, w którym “wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże”.
http://www.katolik.pl/czytania-liturgiczne.html

*******

Święty Jan Chrzciciel

Święty Jan Chrzciciel Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat w sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36).
Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

Święty Jan Chrzciciel Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40).
Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat.

Święty Jan Chrzciciel Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27).

Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.
W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji.

Święty Jan Chrzciciel

W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami.

 

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/06-24.php3

******

 

Benedykt XVI

Jan Chrzciciel i solidarność Kościoła

Rozważanie przed modlitwą “Anioł Pański”, 24 czerwca 2012

Drodzy bracia i siostry!

Dzisiaj, 24 czerwca, obchodzimy uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, z wyjątkiem Najświętszej Maryi Panny, którego narodziny obchodzone są w liturgii, a to dlatego, że są one ściśle związane z tajemnicą wcielenia Syna Bożego. Już będąc w matczynym łonie bowiem, Jan jest prekursorem Jezusa: jego cudowne poczęcie jest zapowiedziane przez Anioła Maryi jako znak, że «dla Boga (…) nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 37), na sześć miesięcy przed wielkim cudem, który daje nam zbawienie — zjednoczeniem Boga z człowiekiem przez działanie Ducha Świętego. Cztery Ewangelie podkreślają wielkie znaczenie postaci Jana Chrzciciela, jako proroka, który zamyka Stary Testament i rozpoczyna Nowy, wskazując na Jezusa z Nazaretu jako Mesjasza, Pomazańca Pańskiego. Faktycznie sam Jezus będzie mówił o Janie w ten sposób: «On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby przygotował Ci drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on» (Mt 11, 10-11).

Ojciec Jana, Zachariasz — mąż Elżbiety, krewnej Maryi — był kapłanem Starego Przymierza. Nie uwierzył od razu w zapowiedź ojcostwa, którego już się nie spodziewał i dlatego pozostał niemy, aż do dnia obrzezania dziecka, któremu wraz żoną nadali imię wskazane przez Boga, czyli Jan, co oznacza «Pan sprawia łaskę». Pod natchnieniem Ducha Świętego, Zachariasz tak mówił o misji swego syna: «A i ty, dziecię, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz, bo pójdziesz przed Panem przygotować Mu drogi; Jego ludowi dasz poznać zbawienie [co się dokona] przez odpuszczenie mu grzechów» (Łk 1, 76-77). To wszystko ujawniło się trzydzieści lat później, kiedy Jan chrzcił w Jordanie i wzywał ludzi do przygotowania się, poprzez ten znak pokuty, na bliskie przyjście Mesjasza, które objawił mu Bóg podczas jego pobytu na Pustyni Judejskiej. Dlatego został nazwany «Chrzcicielem», czyli tym, który udziela chrztu (por. Mt 3, 1-6). Kiedy pewnego dnia sam Jezus przyszedł z Nazaretu, żeby przyjąć chrzest, Jan początkowo odmówił, ale potem zgodził się i ujrzał Ducha Świętego, który spoczął na Jezusie i usłyszał głos Ojca Niebieskiego, który głosił, że jest On Jego Synem (por. Mt 3, 13-17). Ale jego misja nie była jeszcze zakończona: wkrótce potem miał poprzedzić Jezusa także w gwałtownej śmierci: Jan został ścięty w więzieniu króla Heroda, i w ten sposób złożył pełne świadectwo o Baranku Bożym, którego jako pierwszy rozpoznał i publicznie wskazał.

Drodzy przyjaciele, Panna Maryja pomogła swej starszej krewnej Elżbiecie, gdy nosiła w swym łonie Jana. Niech Ona pomaga wszystkim naśladować Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, którego Chrzciciel głosił z wielką pokorą i prorockim zapałem.

Dzień zbiórki na działalność charytatywną Papieża

Dzisiaj we Włoszech przypada Dzień zbiórki na działalność charytatywną Papieża. Dziękuję wszystkim wspólnotom prafialnym, rodzinom i pojedynczym wiernym za ich nieustanne i hojne wsparcie, z którego korzystają liczni bracia w potrzebie. W związku z tym przypominam, że pojutrze, jeśli Bóg pozwoli, udam się z krótką wizytą na tereny dotknięte ostatnio trzęsieniem ziemi w północnych Włoszech. Chciałbym, żeby był to znak solidarności całego Kościoła, dlatego proszę wszystkich, by towarzyszyli mi modlitwą.

po polsku:

Pozdrawiam Polaków. Jednoczę się duchowo z arcybiskupem poznańskim, ojcami filipinami i wszystkimi pielgrzymami, którzy w Sanktuarium Matki Bożej w Gostyniu obchodzą 500-lecie jego istnienia. Dziękujemy Bogu za łaski, jakimi w tym miejscu darzył kolejne pokolenia przez przyczynę Maryi. Jej opieka niech stale wam towarzyszy! Niech Bóg wam błogosławi!

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/modlitwy/ap_24062012.html

*******

Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

Audiencja generalna 29 sierpnia 2012— Castel Gandolfo

Drodzy Bracia i Siostry!

W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.

Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.

Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).

Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.

po polsku:

Witam obecnych tu Polaków. Moi drodzy, męczeństwo św. Jana Chrzciciela, które dziś wspominamy, uświadamia nam, że wiara budowana na więzi z Bogiem uzdolnia człowieka do dochowania wierności dobru i prawdzie nawet za cenę wyrzeczenia i ofiary. Jak Jan trwajmy przy Bogu na modlitwie, aby kompromis ze złem i kłamstwem tego świata nie fałszował naszego życia. Niech Bóg wam błogosławi!

Służba Kościołowi przy ołtarzu

Na zakończenie audiencji generalnej 29 sierpnia Papież udał się na dziedziniec Pałacu Apostolskiego, gdzie krótko przemówił do oczekującej go grupy 2600 ministrantów, przybyłych z Francji w krajowej pielgrzymce.

Drodzy Bracia i Siostry, witam serdecznie was, drodzy ministranci, przybyli z Francji w krajowej pielgrzymce do Rzymu, a także bpa Bretona, innych obecnych tu biskupów i osoby towarzyszące tej wielkiej grupie. Drodzy młodzi, służba, którą wiernie pełnicie, pozwala wam przebywać szczególnie blisko Chrystusa w Eucharystii. Przypadł wam w udziale niezwykły przywilej, jakim jest być blisko ołtarza, blisko Pana. Bądźcie świadomi, że ta służba jest ważna dla Kościoła i dla was. Niech to będzie dla was okazją do pogłębienia przyjaźni, osobistej relacji z Jezusem. Nie bójcie się dzielić z entuzjazmem radością, którą wam daje Jego obecność. Niech całe wasze życie opromienia szczęście, którym napełnia was bliskość Pana Jezusa! I jeśli pewnego dnia usłyszycie Jego głos, wzywający was, byście poszli za Nim drogą kapłaństwa lub życia zakonnego, odpowiedzcie z wielkodusznością! Życzę wam wszystkim udanej pielgrzymki do grobów Apostołów Piotra i Pawła! Dziękuję. Pomyślnej pielgrzymki! Niech Pan was błogosławi.

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (9-10/2012) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_29082012.html

*******

KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI

Genialny Jan Chrzciciel

Człowiekiem, który odegrał w życiu Jezusa olbrzymią rolę, nie do przecenienia, był Jego kuzyn Jan Chrzciciel. Można sobie jakoś wyobrazić ich braterskie współdziałanie. Choć Jan prowadził życie pustynne, wszystko wskazuje na to, że – prawie równolatkowie – spotykali się oni po wiele razy. Do rozpaczy doprowadzały ich zabobon i ciemnota ludu, w które wciągnęli go faryzeusze. Dzielili się przerażeniem, w jakie wprawiał ich fanatyzm, przewrotność, zarozumialstwo tych nauczycieli Izraela. Największe jednak oburzenie wywoływało w nich fałszowanie Pisma Świętego przez talmudystyczne interpretacje. Byli coraz bardziej świadomi, że nie wolno im tego tolerować, choć zdawali sobie sprawę, co to znaczy naruszyć istniejący stan rzeczy. Wiedzieli, że ich wystąpienie grozi śmiercią – nawet nie grozi, ale jest pewnością – i to najszybszą z wszystkich. Nie mieli alternatywy.

Ale choć wspólnie dokonywali nowych odkryć, choć biegli do siebie, aby się podzielić nowymi rewelacjami, jedno jest pewne, że układ, jaki między nimi panował, nie był koleżeński. Jezus górował nad Janem, przewyższał Jana pod każdym względem. Mówiąc w skrócie: Jan zobaczył w Jezusie Mesjasza wyczekiwanego przez proroków i cały naród izraelski. To Jezus był Tym, który miał Ducha Świętego. Jan w sposób dosadny określa swoją pozycję wobec Jezusa: „Nie jestem godzien, aby rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym” (Mk 1, 7-8). Bo ułożyli plan działania: Najpierw startuje znany już społeczeństwu izraelskiemu pustelnik Jan, a dopiero potem Jezus.

Gdy zapoznajemy się z nauką Jana, widzimy, jak dużo w niej jest z tego, co potem Jezus głosił. „Przyszli zaś także celnicy, żeby przyjąć chrzest i rzekli do niego: ‘Nauczycielu, co mamy czynić?’ On im powiedział: ‘Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono’. Pytali go też i żołnierze: ‘A my, co mamy czynić?’ On im powiedział: ‘Na nikim pieniędzy nie wymuszajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie’„ (Łk 3, 12-14).

Ten tekst świadczy, że przychodzili do Jana grzesznicy, do których należeli celnicy. I to nie tylko przychodzili na słuchanie słowa, ale i na porozmawianie, co było zabronione przez faryzeuszy. A jeżeli Jan już podjął rozmowę z nimi, to powinien nakazać im, aby zrezygnowali z grzesznego zawodu celnika. A on odpowiedział: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono”.

Przychodzili również żołnierze. Warto zauważyć, że nie byli to na pewno Izraelici. Ci wywalczyli sobie przywilej, że nie byli zaciągani do rzymskiej służby wojskowej. A więc to byli poganie, a co najwyżej Samarytanie. A i ci ludzie byli przez Jana traktowani na równi z Żydami. I znowu Jan powinien im powiedzieć: „Odejdźcie od tego grzesznego zawodu”. A tymczasem on poleca im tylko uczciwie wykonywać swój zawód.

Ale zdanie jeszcze bardziej rewolucyjne niż tamte, to zdanie skierowane do samych Żydów: „Wydajcie więc godne owoce nawrócenia i nie próbujcie sobie wmawiać: ‘Abrahama mamy za ojca’, bo powiadam wam, że z tych oto kamieni może Bóg wzbudzić potomstwo Abrahamowi” (Mt 3, 8-9). Ni mniej, ni więcej, dla Jana, gdy chodzi o zbawienie, nie jest ważna narodowość izraelska, ale uczciwe życie. A przecież, zdaniem faryzeuszów, tylko Izraelici mogą dostać się do nieba, a wszyscy nie-Izraelici są skazani na piekło.

Gdy Jezus pojawia się nad Jordanem, Jan traci na popularności. Wykorzystuje to Herod i zabija go.

Surowość Jezusa względem Matki

W oczach ewangelistów Jezus był trudnym Synem – oschłym, surowym, stawiającym uczniów ponad swoją Matkę. Aby zrozumieć ten problem, należy go ustawić na szerszym tle. Jezus miał rodzinę. Między innymi kuzynów, których ewangeliści nazywają braćmi Jezusa. Nawet znamy ich imiona: Józef, Szymon, Juda, Jakub. Ten ostatni dołączył do grona apostołów. Był zwany Jakubem Młodszym, w odróżnieniu od Jakuba Starszego Zebedeusza, brata Jana Ewangelisty.

Ewangeliści ukazują ich jako ludzi zupełnie nie rozumiejących Jezusa, a nawet nastawionych wrogo do Niego. Uważali Jezusa za nienormalnego, psychicznie chorego i nawet chcieli Jezusa pochwycić, żeby Go uwięzić i uniemożliwić dalszą pracę apostolską.

Dopiero gdy Jezus zmartwychwstał, zgłosili się po swoje prawa. I oświadczyli, że oni są najbliższą rodziną Jezusa, Jego spadkobiercami, na pewno ważniejszymi niż apostołowie i uczniowie.

I dlatego ewangeliści opisują wydarzenie, kiedy to grupa owych kuzynów przyszła po Jezusa. Wtedy Jezus oświadcza: „Kto jest moją matką i którzy są moimi braćmi? I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: ‘Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą, matką’„. Dlatego zamieszczają ewangeliści to wydarzenie, żeby dać do zrozumienia wszystkim, że urodzenie nie jest istotne w przynależności do Chrystusa, ale istotne jest pełnienie woli Bożej.

Również rzeczą charakterystyczną jest wydarzenie w Kanie Galilejskiej. Czytając je stwierdzamy, że tekst został urwany. Jest usunięty duży fragment rozmowy pomiędzy Matką Najświętszą a Jej Synem. Maryja przychodzi do Jezusa nie po to, aby czynił cud, ale żeby coś poradził w kłopocie, w jakim znalazła się młoda para. Po niezrozumiałych słowach: „Co mnie i Tobie, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja” następuje niespodziewane polecenie Maryi skierowane do sług: „Cokolwiek wam każe, czyńcie”. A chyba najbardziej dla nas interesująca byłaby ta rozmowa, po której z takim poleceniem Maryja mogła zwrócić się do sług. I rzuciłaby światło na stosunek uczuciowy Jezusa do swojej Matki. Mogła ta rozmowa przebiegać w tym duchu, że Jezus uznał, iż sytuacja, która się wytworzyła, jest okazją do tego, aby mógł udowodnić miłość Boga do biedaków.

Rozmowa mogła wyglądać na przykład w ten sposób: „Synu mój, Ty uczysz, że Bóg kocha również biedaków. To są właśnie tacy biedacy. Mają dzisiaj święto, chcieli swoich gości uszanować. Ale przyszło ich za dużo – zresztą z powodu Ciebie, na skutek Twojej obecności tutaj. Wobec tego Ty poproś Ojca, który jest w niebie, żeby dał im wino. Przecież On wszystko może. I dla Ciebie wszystko zrobi. A niech ci ludzie tu zgromadzeni przekonają się o tym, że prawdą jest to, czego uczysz”.

Niestety, tego wszystkiego po prostu nie wiemy. A te surowe zachowania się Jezusa wobec Matki idą wciąż po tej samej linii: mają świadczyć, że nieważne są związki krwi, ale ważne jest życie w miłości.

Dlaczego chciano zabić Jezusa w Nazarecie

Mało brakowało, a Jezus zginąłby na początku swojej działalności nauczycielskiej. Jest to ważne wydarzenie, choć na dobrą sprawę do końca nie wiemy, jak ono przebiegało. Bo w opisie ewangelistów istnieją najwyraźniej niedopowiedzenia albo nawet ingerencje późniejszych przepisywaczy, które zaciemniły obraz. Niemniej to, co pozostało pozwala nam domyślić się całej istotnej reszty.

Przedstawiając w skrócie tło tego wydarzenia, możemy stwierdzić, że Jezus po pierwszych sukcesach, odniesionych zwłaszcza w Kafarnaum, przybywa do swego rodzinnego miasta, Nazaretu, aby i swoim najbliższym głosić Ewangelię. Decyduje się na podjęcie tematu podstawowego, a przynajmniej będącego najbardziej drażliwym w świadomości Żydów. Brzmi on: Bóg kocha wszystkich ludzi. A więc i pogan, łącznie z Rzymianami, a nie tylko Żydów.

Można przypuszczać, że Jezus świadomie zarezerwował sobie ten temat dla swojego Nazaretu, sądząc, że spotka się ze zrozumieniem. Tymczasem tylko na początku homilii, gdy sprawa nie jest do końca wiadoma, jest przyjmowany życzliwie. Pisze święty Łukasz: „Przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego”.

Ale gdy Jezus zaczyna wchodzić w temat, podnoszą się głosy krytyczne: „Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko? I powątpiewali o Nim” (Mt 13, 53-58). Jezus reaguje dość ostro: „Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie” (por. Łk 4, 16-30). Powodem tej kontrowersji jest niewątpliwie treść Jego przemówienia.

Możemy się domyślić, że gdy Jezus wyjaśnił do końca swoje stanowisko na temat miłości Boga do pogan, słuchacze zareagowali nerwowo. Jezus czując, że opór słuchaczy gwałtownie rośnie, usiłuje ratować się argumentami z Pisma Świętego: „Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman”. Innymi słowy, Jezus wskazuje, że Bóg ratuje pogan z nieszczęścia, a nie Izraelitów – ażeby wskazać, że kocha również pogan.

Ale reakcja jest odwrotna. Przytoczone teksty nie tylko nie satysfakcjonują zebranych, ale doprowadzają ich do szaleństwa: „Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić” (Łk 4, 28-30). I właściwie powinno się im to udać. Jakim sposobem Jezus potrafił się ocalić, trudno wiedzieć. Być może w ostatniej chwili uratowali Go Jego koledzy z Nazaretu albo apostołowie.

Wydarzenie to uprzytamnia nam, jaką trudność dla narodu żydowskiego stanowiło przyjęcie owej prawdy, że Bóg kocha wszystkie narody. Świadczy także o tym, jak daleko Żydzi odeszli od tekstu Pisma Świętego, które w Księdze Rodzaju mówi o stworzeniu człowieka przez Boga z miłości. Mówi również o miłości Boga do Abla, do Noego, uratowanego wraz z rodziną od potopu, do Lota i jego rodziny – uratowanych od klęski Sodomy i Gomory. Daleko Żydzi odeszli także od nauk proroków, którzy mówią, że wszystkie narody są własnością Boga (Amos 12), że Bóg jest Królem narodów (Jeremiasz 10), że Bóg kocha narody pogańskie i ma litość nad nimi (Jonasz 4).

Na tym przykładzie widzimy, jak destrukcyjną rolę spełniali faryzeusze, nauczając, że Bóg gardzi poganami, że są oni skazani na potępienie, dlatego też nie wolno Żydom kontaktować się z nimi, nie wolno wchodzić do ich mieszkań, należy wystrzegać się, aby cień poganina nie zanieczyścił prawowiernego Izraelity.

To zdarzenie świadczy również o odwadze i determinacji Jezusa, który zdecydował się głosić tak niepopularną prawdę w swoim własnym mieście.

Nawiasem mówiąc, nie należy uważać nauki o miłości Boga za wynalazek Jezusa. On odczytał tę prawdę w Pismach świętych. Można tylko stwierdzić, że ta prawda jest jakimś nurtem głęboko ukrytym, rzadko pojawia się w wyraźnych sformułowaniach, niemniej jest.

Czy Piłat chciał uratować Jezusa?

W czasie procesu Jezusa Piłat najwyraźniej grał z Żydami w kotka i myszkę. I bawił się wybornie. Bo wreszcie usłyszał zdanie: „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi”. A realia były takie, że Piłat nie znosił Żydów. A nie znosił dlatego, że nie znosił ich cesarz Tyberiusz. A tu powodów było wiele, również i taki, że Żydzi zdołali sobie u jego poprzedników zyskać wiele przywilejów. Wobec tego już na początku swojego panowania usunął z Rzymu 4 tysiące młodych Izraelitów i osadził ich na Sardynii. Piłat był tylko jego urzędnikiem w organizmie działającym niebywale precyzyjnie, które się nazywało Imperium Romanum.

Piłat był więc niechętny Żydom i dokuczał im. Już na początku jego rządów żołnierze wnieśli portrety cesarza do Jerozolimy, co doprowadziło Żydów do szału. Na swoim pałacu w Jerozolimie zawiesił złote emblematy cesarskie, co wywołało rozruchy. Zmasakrował Galilejczyków w czasie Paschy. Zabrał pieniądze ze skarbca świątynnego na budowę akweduktu, mimo wszelkich możliwych protestów.

Jest bardzo charakterystyczna rozmowa Piłata z Jezusem – charakterystyczna w sensie parodii. Na niektórych ludziach mogła zrobić wrażenie, że Piłat nic nie wie o Jezusie i wypytuje Go, kim jest, co robi. Z tej rozmowy Piłat dowiaduje się, że Jezus nie dąży do królestwa ziemskiego, lecz do królestwa duchowego. Wydawałoby się więc, że powinien Go uwolnić. A tymczasem stało się wprost przeciwnie.

Bo Piłat o Jezusie wiedział wszystko. To był zresztą jego święty obowiązek. On musiał wszystko wiedzieć, żeby spełniać dobrze funkcję namiestnika Judei. I wiedział. I to on skazał Jezusa na śmierć. Piłat na pewno od początku uważnie śledził wystąpienia Jezusa. Referowano mu Jego przemówienia. Analizował je uważnie. Zrozumiał trafnie. Jezus uczył, że ludzie są równi. A to było nie do przyjęcia. Bo uczył, że Bóg kocha wszystkich, których stworzył. A więc: przed Bogiem każdy jest równy i odpowiedzialny za swoje życie. Porządek Rzymu był inny: na czele państwa stoi cesarz – bóg. Potem idzie jego rodzina, która w jakiś sposób uczestniczy w jego bóstwie. Podstawę piramidy stanowią niewolnicy, którzy są niczym, nie mają żadnych praw. Oni to wiedzą i tego uczą ich struktury państwowe, obyczajowe i narodowe. Piłat uważał, że jeżeli się tę piramidę zburzy, runie imperium. Nauka Jezusa mogła tego dokonać. Wobec tego Jezus zginął jako buntownik: na krzyżu.

I właściwie nie ma więcej nic do dodania. Może parę notek biograficznych. Piłat sprawował swoje rządy długo jak na namiestnika: od roku 26 do 36. Tak długo, jak długo Tyberiusz przebywał na Capri. Tyberiusz objął rządy w 14 roku, w wieku 55 lat, po swoim przybranym ojcu Auguście, ale w 26 roku opuścił Rzym. Rządy sprawował Sejan – prefekt pretorianów. Ale to były tylko pozory. Tyberiusz nie był cesarzem malowanym. On trzymał w ręce wszystkie nici, które zbiegały się w tym wypadku na Capri a nie w Rzymie. I gdy Sejan zamarzył o usunięciu starego Tyberiusza i zajęciu jego miejsca, zginął w sposób perfekcyjny.

Piłat zaś odszedł, bo nie spostrzegł, że zmieniły się czasy, że Tyberiusz nie będzie wieczny i Sejan też. Że na miejsce Tyberiusza wejdzie Kaligula, który ma za przyjaciela Żyda – Heroda Agryppę, i będzie prowadził politykę prożydowską.

To, co spowodowało jego odejście, to masakra Samarytan zebranych na górze Garizim.

Anegdota mówi, że gdy Piłat był na emeryturze, ktoś go zapytał: „To ty skazałeś na śmierć Jezusa?” On odpowiedział: „Nie pamiętam”. Ale z pewnością skłamał. Tego nie można było zapomnieć.

Kłamstwa Heroda Antypasa

Urodzony w 4 roku przed Chrystusem. Syn Heroda Wielkiego i Samarytanki Maltake. Po śmierci ojca otrzymał – zgodnie z jego testamentem – Galileę i Pereę, kraje nie pierwszej jakości, ale jednak ważne. Ożeniony z córką króla Nabatejczyków Aretasa IV. Wkrótce porzucił ją dla Herodiady, żony Filipa rzymskiego. Aretas, mszcząc zniewagę córki, uderzył na Antypasa i pokonał jego wojska pod Gemalą w 36 roku.

Antypas swój stosunek do Jezusa zaznaczył, zabijając Jana Chrzciciela. Ale ów powód śmierci ukrył za pomocą bajki, którą rzucił w lud. Bajka ta mówi, że była uczta z okazji urodzin Heroda. W czasie tej uczty tańczyła Salome, córka Herodiady. Zachwycony tańcem Herod miał powiedzieć: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”. Już samo to powiedzenie: „połowa królestwa” świadczy o tym, że to jest nieprawda. Po pierwsze, Herod nie był królem żydowskim, lecz tylko tetrarchą, mianowanym przez cesarza rzymskiego. I konsekwentnie – „oddam tobie” jest więc nieprawdą. On nie mógł nic zrobić bez zezwolenia Rzymu. A ta bajka w tym celu, aby zrzucić winę za śmierć Jana na kogoś innego. Jak również, aby zakamuflować prawdziwy powód zamordowania Jana. A była nim niewątpliwie chęć zniszczenia nauk przez niego głoszonych, które uprzedzały to, co Jezus zaczął nauczać: że Bóg kocha zarówno pogan jak Żydów.

Skąd ta nienawiść Antypasa do Jezusa? Wywodziła się niewątpliwie z jego domu, czyli od jego ojca, Heroda Wielkiego. Antypas chciał zabić Jezusa, tak jak ojciec chciał Go zabić. I te marzenia mogły się spełnić. Bo akuratnie przybył z Tyberiady – ze swojej siedziby w Galilei – do Jerozolimy, aby uczestniczyć w święcie Paschy. Również Piłat przybył ze swojej siedziby: z Cezarei Nadmorskiej do Jerozolimy, ale w tym celu, aby pilnować porządku – bo bywało, że w tym czasie wybuchały rozruchy.

Piłat nieoczekiwanie przerywa sąd nad Jezusem i wykonuje gest zaskakujący: wysyła Go do Heroda, aby ten Go osądził. Oczywiście, Jezus schwytany w Jerozolimie podlegał jurysdykcji Piłata, ale ponieważ Jego stałym miejscem zamieszkania był Nazaret – czy ewentualnie Kafarnaum – był poddanym Antypasa. Piłat czyni więc gest wielkoduszny wobec Heroda, a przynajmniej uprzejmy. Ta uprzejmość Piłata, czy wielkoduszność, miała swój drugi podtekst: Piłat niewątpliwie chciał, ażeby Jezus – Żyd został skazany na śmierć przez Żyda. Ale Antypas był również przebiegły. Wiedział z rozwoju wydarzeń, że Jezus zginie. Nie chciał więc – swoim zwyczajem – brać na siebie Jego śmierci. Potraktował Jezusa niepoważnie. Zasypał Go pytaniami, spodziewając się, że na jego oczach uczyni cud. Jezus, zdając sobie sprawę, że jest przedmiotem zabawy, nie odezwał się. Ten fakt wykorzystuje Herod, ubiera Jezusa w jakiś łach błyszczący – w szatę niby królewską – i odsyła Go do Piłata. Święty Łukasz pisze, że odtąd Herod i Piłat stali się przyjaciółmi.

Co było z Antypasem po śmierci Jezusa? Herod chciał zostać królem. To była jego obsesja. Tym bardziej, gdy rządcą Batanei, Iturei i Trachonitis został Herod Agryppa – wnuk Heroda Wielkiego – który otrzymał od Kaliguli, swojego przyjaciela, tytuł króla. Wtedy Antypas zdecydował się na podróż do Rzymu z żoną swoją, aby prosić Kaligulę również o koronę królewską. Uprzedził go Agryppa, który dążył do przejęcia Galilei i Perei w swoje ręce. Oskarżył Antypasa – swojego zresztą wujka – przed Kaligulą, że planuje powstanie antyrzymskie. Antypas w 39 roku zostaje skazany na banicję do Lyonu w Galii – obecnej Francji. Tam się udał ze swoją żoną i tam umarł.

http://www.mateusz.pl/goscie/zd/22/zd22-07.htm

********

Święty Jan Chrzciciel

dodane 2005-06-24 20:18

Prorok znad Jordanu

 

Program niezwykłego życia

Ks. Grzegorz Strzelczyk

”Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11) – trudno chyba sobie wyobrazić bardziej paradoksalną rekomendację od tej, jakiej udzielił Jezus Janowi Chrzcicielowi; oddaje jednak ona jakoś prawdę jego powołania.

Narodziny, które są proroctwem

Jan Chrzciciel jest jedynym świętym – oprócz Maryi – którego narodzenie wspominamy w liturgii. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze opis jego narodzenia, ściśle spleciony z opisem poczęcia samego Jezusa, zajmuje poczesne miejsce w pierwszym rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza. Po drugie, postać Jana zajmuje w historii zbawienia miejsce niezwykłe: stoi niejako pomiędzy dwoma Przymierzami – o sześć miesięcy starszy od Jezusa zachowuje się i naucza jak prorok Starego Testamentu, lecz już nie tylko zapowiada Jego przyjście, ale konkretnie wskazuje go ludowi; nie dane jest mu jednak oglądać dokonujące się zbawienie – ginie wcześniej z rąk Heroda – tylko jego uczniowie mogą być świadkami tryumfu Chrystusa nad śmiercią.

Śledząc Łukaszowy opis wydarzeń, towarzyszących poczęciu i narodzeniu Jana Chrzciciela, trudno nie zapytać wraz ze świadkami owych wydarzeń: ”Kimże będzie to dziecię?” (Łk 1,66). Żyjącym na co dzień Słowem Bożym Starego Testamentu Żydom może nieco łatwiej, niż nam dzisiaj, przychodziło odczytanie głębszego znaczenia owych wydarzeń – pasują bowiem one do pewnego schematu opisu narodzin wielkich mężów Bożych Starego Przymierza. Schemat ten składa się z trzech podstawowych elementów:

1. Przyszli rodzice są zwykle w podeszłym wieku i nie mogą mieć dzieci – obdarzenie dzieckiem niepłodnej pary jest szczególnym znakiem Bożego miłosierdzia i zwiastunem nowego życia, jakie udzielone zostanie całemu ludowi.
2. Bóg – zwykle przez swego anioła – objawia się jednemu lub obojgu małżonkom i zapowiada poczęcie dziecka, wskazując jednocześnie na jego przyszłą misję i obiecując, że będzie mu towarzyszył swoją obecnością i mocą.
3. Sam Bóg nadaje imię dziecku, lub też imię to zostaje wybrane ze względu na objawienie się Boga. Jest to imię w jakiś sposób ”programowe” – określające istotę przyszłego posłannictwa lub obietnicy, jaką Bóg składa ludowi.

Elementy te – z drobnymi różnicami – odnajdziemy w historiach narodzin kluczowych postaci Starego Testamentu, np. Izaaka, Samsona, Samuela. Ale nie tylko. Także opis narodzin Jezusa zbudowany jest według tego schematu, przy czym w miejsce motywu poczęcia niepłodnej pojawia się cud nieskończenie większy: poczęcie dziewicy z Ducha Świętego.
Trudno więc się dziwić, że świadkowie narodzenia Jana ”brali sobie do serca” (Łk 1,66) to, co się działo: niepłodna Elżbieta poczęła, Zachariasz w wyniku widzenia pozostał niemy i dopiero nadając synowi niezwykłe dla swego rodu imię, odzyskał mowę. A imię to – ”Jan”, ”Johhanan” – oznacza ”Bóg jest łaskawy”. Wszystko wskazywało na to, że Bóg pragnie rychło okazać swą łaskawość ludowi. I że uczyni to właśnie za pośrednictwem Jana.

Przygotujcie drogę Panu

Jednak ze wszystkich wydarzeń towarzyszących narodzeniu Chrzciciela trudno było odczytać prawdziwą istotę jego misji. Mówiła o niej jedynie krótka wzmianka w hymnie, który wyśpiewał Zachariasz, odzyskawszy mowę: ”pójdziesz przed Panem przygotować mu drogi” (Łk 1,76). Powołanie dorosłego już Jana Ewangeliści zgodnie określają przez cytat z proroka Izajasza: ”Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!” (30,3, por. Łk 3,4). Jego nauczanie, chrzest pokuty i nawrócenia, którego udzielał nad Jordanem, nie miały innego celu, jak przygotowanie ludzi do przyjęcia doskonalszego nauczania i skuteczniejszego chrztu – tych, które miał przynieść Jezus Chrystus.

Jan Chrzciciel miał jasną świadomość ograniczonego, czy podporządkowanego charakteru własnego posłannictwa: ”Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11). W rzeczywistości bowiem skuteczność tego, co czynił, była wciąż ograniczona grzechem, który nie został jeszcze przezwyciężony. Uczynki pokutne, post, jałmużna, sam chrzest w Jordanie były znakami ludzkiego nawrócenia, lecz nie mogły dawać tego, co najcenniejsze: odpuszczenia grzechów, odnowienia relacji z Bogiem. Prawdziwe zbawienie miało przyjść dopiero w Jezusie Chrystusie! I wraz z Jego przyjściem dobiegała też końca misja Jana. O jego wielkości świadczy może przede wszystkim umiejętność pokornego uznania: ”Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. (…) Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,28.30).

Tylko Jezus zbawia

Czy jednak wszystko z nauczania i posłannictwa Jana uległo ”przedawnieniu” wraz z przyjściem Jezusa? Tak mogłoby się wydawać, bo przecież z nauczania Jana przetrwały tylko maleńkie fragmenty wobec wielkiego bogactwa Ewangelii. Chrzest Janowy został zastąpiony o wiele skuteczniejszym chrztem w imię Trójcy. Jego uczniowie stali się uczniami i apostołami Jezusa… Na pewno aktualne pozostało świadectwo męczeństwa Jana w obronie sprawiedliwości. Ale czy tylko?

Być może warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Jan Chrzciciel z niezwykłą konsekwencją podkreślał, iż prawdziwe zbawienie przychodzi jedynie w osobie Jezusa Chrystusa. Wszystko, co człowiek może uczynić ze swej strony – wysiłek doskonalenia życia, pokuta, post itd. – ma swoją wartość i znaczenie, ale zawsze i tylko jako podprowadzenie do spotkania z Chrystusem. Jan czuł wyraźnie, że dopóki Jezus nie przyjdzie, wszystko, co człowiek uczyni, by się zbawić, pozostanie nieskuteczne. To samo jednak dotyczy nas, którzy żyjemy już po przyjściu Jezusa: nie mogą nas zbawić nasze uczynki, jeśli nie będziemy połączeni żywą więzią z Jezusem Chrystusem. Nie zbawi nas odmawianie pacierzy, jeśli nie będziemy z Nim rozmawiać. Nie zbawi nas chodzenie do kościoła, jeśli nie będziemy się z Nim spotykać. Nie zbawi nas spowiadanie się co miesiąc, jeśli nie będzie w nas pragnienia Jego przebaczenia. Nie zbawi nas sponsorowanie organizacji charytatywnych, jeśli nie dostrzeżemy Jego oblicza w obliczach ubogich. Tylko Jezusa zbawia. Postać Jana Chrzciciela nie przestaje nam o tym przypominać.

Zwyczaje polskie

Trzeba przyznać, że żaden święty nie wyrył w zwyczajach polskich tak silnych śladów, jak św. Jan Chrzciciel. Jego dzień przypada właśnie wtedy, kiedy najdłuższy jest dzień a noc najkrótsza. Ale też ze św. Janem zaczyna się również przesilenie i dzień staje się krótszy, aż noc osiągnie swoje apogeum 24 grudnia. Stąd już w czasach pogańskich 23 czerwca (dzień właściwego przesilenia) i 24 czerwca urządzano uroczystości ku czci ognia.

I takie jest przekonanie wśród ludu, że przed 24 czerwca nie wolno się kąpać w wodzie, bo jeszcze św. Jan jej nie poświęcił. Noc z 23/24 czerwca – to noc nadziemskich potęg, uczty czarownic, badania przyszłości. Człowiek szuka sposobu, aby się zabezpieczyć od czarów a przygotować sobie szczęście. Stąd baśń o kwiecie paproci, który pokazuje się właśnie w tę noc i obiecuje szczęście temu, kto go znajdzie. Będzie miał bowiem dzięki niemu wszystko, co tylko zapragnie. Lud chodzi
także i szuka niektórych ziół, które zerwane tej nocy mają szczególną moc leczniczą. Dziewczęta sadowią się między dwoma zwierciadłami, przy świecach w nocy i szukają cienia swojego przyszłego męża. Chłopcy na łódkach płyną rzeką (stawem)ze światłem. Dziewczęta puszczają wianki na wodę przystrojone w świeczki i śledzą pilnie ich bieg, kiedy zatoną i jak długo będą świecić. Z tego wyciągają wróżby. Chłopcy przechwytują je jadąc na łódkach. Której dziewczynie „rabuś” wianek pierwszy pochwyci, ta ma pewność, że pierwsza będzie miała wesele. Kolberg przytacza, że w dawnej Warszawie puszczano tysiące tych wianków na Wisłę ze świeczkami. Niektóre z nich miały różne napisy i wierszyki np. „Czy wolisz, panie Janie, wianek mój ruciany, czy Zosi dukatami worek wypychany”. Albo „Mój wianek różany pewno nie utonie, Janeczek kochany ujmie w swoje dłonie”.

W wigilię św. Jana po zachodzie słońca był zwyczaj w niektórych stronach, że zatykano w płoty i wrota, w drzwi domów gałęzie olszyny, które tkwiły tam do 25czerwca. Przed wschodem słońca zebrane te gałązki miały mieć moc odpędzania złych duchów i przynosić szczęście. Wieczorem 24 czerwca kobiety szły do obór z wiankami, poświęconymi w Boże Ciało i na rozpalonych węglach spalały je wolno, okadzając wymiona krów, aby dobrze dawały mleko i by były wolne od chorób. W wigilię święta owijano bydłu rogi gałązkami lipy lub bzu w tym samym celu. Przystrajano figurki przydrożne św. Jana w kwiaty i śpiewano przy nich pieśni pobożne.

Najpopularniejszy zwyczaj obok puszczania wianków – to w dawnych wioskach „kupały” i „sobótki” czyli palenie ognisk i skakanie przez nie. Zwyczaj ten zachował się do dnia dzisiejszego w Warszawie i Krakowie, gdzie puszcza się tegoż dnia sztuczne, barwne ognie, a na Wisłę rzuca się wianki z zapalonymi świeczkami. Wianek to symbol dziewictwa. Dlatego mogły je puszczać na wodę tylko panny w nadziei i wróżbie szczęśliwego a rychłego zamążpójścia. O sobótce napisał wiersz Jan Kochanowski. Na św. Jana dawniej w Polsce zawierano umowy: o kupno, dzierżawę, pożyczkę itp.

Powiedzieli o Janie Chrzcicielu

Świadectwo Józefa Flawiusza (37-120) o św. Janie: „Niektórzy Judejczycy uważali, że to Bóg wytracił wojsko Heroda, sprawiedliwie wymierzając królowi karę za zgładzenie Jana, zwanego Chrzcicielem. Ów Jan, którego kazał zabić Herod, był zacnym mężem. Zachęcał Judejczyków, by kształcili w sobie cnotę i by do chrztu przystępowali zachowując sprawiedliwość w stosunkach wzajemnych, gorliwie czcząc Boga. Miły Bogu będzie taki chrzest – głosił – jeśli potraktują go nie jako przebłaganie za jakieś występki, ale jako oczyszczenie ciała, duszę już przedtem dogłębnie oczyściwszy sprawiedliwością. Gdy zewsząd nadciągały rzesze, bo nauki Jana roznieciły wśród ludzi niesłychany entuzjazm, Herod uląkł się, by tak wielki autorytet owego męża nie popchnął ich do buntu przeciw władzy. Wyglądało bowiem na to, że na wezwanie Jana gotowi byliby ważyć się na wszystko. Dlatego wolał raczej pozbyć się go, zanim zażegwi on jakiś niepokój w państwie, niż potem wobec nieodwołalnych już wydarzeń być zmuszonym do zmiany postępowania. Z powodu więc takiego podejrzenia Heroda spętano Jana i zaprowadzono do wyżej wspomnianej twierdzy Macheront, gdzie go też zabito, a Judejczycy potem uznali, że zagłada wojska była pomstą Bożą na Herodzie za śmierć męża” (Dawne Dzieje Izraela, XVIII, 2).

Św. Ambroży: „Zrodziła Elżbieta syna, a krewni jej tego winszowali. Narodziny świętych budzą radość u wielu, gdyż są wspólnym dobrem. (…) Jan jest jego imię. A więc nie my mu je nadajemy, gdyż je od Boga otrzymał. Ma swoje imię, które my przyjmujemy, ale którego wybór nie zależał od nas. To jest właśnie zasługą świętych, że imiona swoje otrzymują od Boga. Tak np. Jakub został nazwany Izraelem. Tak Pan nasz został nazwany Jezusem, zanim się narodził, któremu imię nadał nie anioł, ale Ojciec (…)”.

Św. Augustyn: „Poza narodzeniem świętym Pana nie czytamy, by jako święto obchodzono inne narodziny, jak Jana Chrzciciela. U innych świętych i wybrańców Bożych, wiemy, że obchodzi się jako święto (czci się) dzień końca ich trudów ziemskich i triumfalnego zwycięstwa (…), co do niego zaś pierwszy już dzień, pierwsze początki ludzkiego istnienia się konsekruje. (…) Nienarodzony jeszcze a już z tajemniczego łona matki przepowiada i daje świadectwo o świetle, którego sam doświadczył” (Sermo de Sanctis).

Piotr Skarga: „Gdy przyjść miał z wysokości Bóg w ciele ludzkim, aby nas oświecił w ciemnościach i wyjął z niewoli wiecznej i gniewu Boskiego – rozgłosił przyjście swoje, dawne obiecane u Proroków, przesławnym Janem, jako przesłańcem swym, aby się ludzie osłyszawszy do przyjęcia tak niewysławionego dobrodziejstwa, do zapoznania Króla, Zbawiciela i Boga swego, w ciele i widomie idącego, nagotować się mogli. Posłał przed sobą wielką i głośną trąbę, człowieka cudami dziwnymi przy narodzeniu, żywotem niesłychanym i nauką straszliwą wsławionego, iż wszystka ziemia żydowska, która najpierw Mesjasza czekała, oko i uszy swoje podnieść na niego i obrócić musiała” (Żywoty Świętych Pańskich).

Fr. M. Willam: „Św. Łukasz wprowadza nas do świątyni w dniu, gdy kapłan, imieniem Zachariasz, wybrany został przez losowanie do złożenia Bogu ofiary kadzielnej. Szczególniejszy bieg miało życie owego kapłana. Wszystkim pobożnym Izraelitom przyobiecał Bóg potomstwo, tak aby chociaż przez przyszłe pokolenia mogli oglądać dni przyjścia Zbawiciela świata. Zdawało się, że Zachariasz zasłużył przez pobożne życie, by spełniła się dla niego obietnica Pańska. Jako młody jeszcze kapłan pojął żonę z wysokiego Aaronowego rodu kapłańskiego i przestrzegał wspólnie z nią wiernie i dokładnie przez cały bieg długiego, bogobojnego życia, wszelkich praw i przepisów Zakonu. A przecież nie mieli syna. Teraz był już w tak podeszłym wieku, że nie mogli liczyć na potomstwo. Patrzano w Izraelu z pogardą na bezdzietne małżeństwa. (…) Kapłani mianowicie byli podzieleni na 24 klasy, a każda z tych zmian pełniła przez tydzień służbę w świątyni dwa razy w roku. (…) Naturalnym wynikiem tych okoliczności było to, że kapłani starali się mieszkać możliwie blisko Jerozolimy” (Życie Jezusa).

J. Ricciotti: „W ósmym dniu po urodzeniu, jak tego wymagały przepisy, należało obrzezać nowo narodzonego oraz nadać mu imię. Ale co do tej ostatniej kwestii wybuchł spór. Zazwyczaj nadawało się dziecku imię dziadka, by w ten sposób zachować imię rodowe i uniknąć mylenia syna z ojcem. W tym jednak wypadku, ponieważ ojciec był niemy i w wieku dziadka, można było odstąpić od zwyczaju i ze względu na tradycje rodu nadać synowi imię ojca. Jedynie matka upierała się przy imieniu Jan i dobrze wiedziała, dlaczego to czyni. (…) Znak próby i oczyszczenia, który zapowiedział Zachariaszowi anioł, to jest utrata mowy, nie był już potrzebny. Wszystko co się stać miało, dokonało się (…)” (Życie Jezusa Chrystusa).

Kult św. Jana Chrzciciela

Kult św. Jana w Kościele jest bardzo dawny. Sięga początków chrześcijaństwa. Dowodem czci szczególniejszej, jaką jego osobę się otacza, jest sama klasa dzisiejszego święta. Jest ono zaliczane do uroczystości, a więc do świąt klasy najwyższej. Od wieku IV powstają świątynie ku czci św. Jana Chrzciciela. Do najstarszych i najsławniejszych należy Bazylika Św. Jana na Lateranie w Rzymie.

Do najwspanialszych budowli Damaszku należy słynny meczet Dżamije el-Oumawi. Stała tu kiedyś świątynia rzymska, wzniesiona ku czci Jowisza. Cesarz Teodozjusz I Wielki (379-395) zamienił ją na Bazylikę Św. Jana Chrzciciela. Turcy zamienili ją na meczet. Liczy on 131 m długości i 38 m szerokości. W zachodniej części tegoż meczetu znajdować się ma według miejscowej tradycji głowa św. Jana Chrzciciela w przepięknym marmurowym grobowcu, gęsto obwieszonym złotymi lampami. Turcy bowiem czczą świętego Jana jako jednego z proroków.

Powstały nawet zakony ku jego czci. Najwięcej znany w historii Kościoła – to Joannici. W początkach był to zakon rycerski. Ich dom macierzysty powstał przy kościele św. Jana Chrzciciela w Amalfii w Italii w roku 1048. Regułę zatwierdził papież Innocenty II w roku 1130. Nosili oni czarny płaszcz z krzyżem białym. Do Polski sprowadził ich książę Henryk Sandomierski. Mieli swój klasztor w Zagościu. Potem mieli ich znacznie więcej zwłaszcza na ziemiach zachodnich. Po upadku Jerozolimy w roku 1187 przenieśli się do twierdzy Akko, a po jej upadku (1291) na wyspę Rodos. W roku 1522 musieli wyspę oddać Turkom i wtedy Joannici przenieśli się na Maltę. Stąd znana ich nazwa Kawalerów Maltańskich. Sporo też kościołów chlubi się, że posiada relikwie św. Jana Chrzciciela, jak np: czaszka w Amiens we Francji, relikwie kości w drogocennym relikwiarzu w Katedrze w Genui, duża kość w relikwiarzu katedry w Brukseli, czy do roku 1596 pokazywana czaszka Świętego w Toruniu. Już w V wieku pisze św. Hieronim, że ciało Męczennika było w wielkiej czci w Sebaście w Samarii. Jego relację w tym samym czasie potwierdza Rufin i Teodoret. Pokazywano tam również przez wiele lat ramię Świętego w relikwiarzu. Posiadaniem głowy św. Jana szczycą się nadto: bazylika Laterańska, Lyon, Beauvais, Turyn, Nimes, Aosta, Leon, Burgos. Można by wymienić dosłownie kilkadziesiąt miejscowości, które mają: głowę, ramię, palec, zęby i inne relikwie. Czym to tłumaczyć? Wielką popularnością tego Świętego, którego relikwie chciano mieć wszędzie. Jest rzeczą pewną, że do naszych czasów nie dochowała się żadna pamiątka po św. Janie. Są one świadectwem czasów, które nawet w wątpliwych relikwiach widziały przypomnienie wielkiego proroka Chrystusa i szukały impulsu do jego szczególnej czci.

Kult św. Jana w Polsce

O popularności imienia Jana w Polsce świadczą liczne przysłowia: Chrzest Jana w deszczowej wodzie trzyma zbiory na przeszkodzie.
Święty Jan przynosi jagód dzban.
Jak się św. Jan obwieści, takich będzie dni czterdzieści.
Kiedy się Jasio rozczuli, to go dopiero Matka Boska utuli.
Jutro św. Janek, puść na wodę wianek.
Już św. Jana, ruszajmy do siana.
Patrzaj, jak wiele imion masz z jednego Jana:
Janusza i Hanusa, Iwana, Isztwana, Jaśka, Jasinka, Jacha i Jasiątko.
Jeden ród: wołek, ciołek, krówka i cielątko.
Wielu wybitnych Polaków nosiło w przeszłości to imię.
A oto ważniejsi Polacy, którzy nosili to imię: królowie polscy: Jan I Olbracht (+ 1501); Jan II Kazimierz Waza (+ 1672); Jan III Sobieski (+ 1696); Janusz I (+ 1429); książę mazowiecki; Janusz III (+ 1526), ostatni książę mazowiecki; Janko z Czarnkowa (+ ok. 1367), kronikarz; Jan z Kolna (w. XV), podróżnik, żeglarz; Jan Długosz (+ 1480), pierwszy historyk polski; Jan Kochanowski (+ 1584), poeta; Jan Zamoyski (+ 1605), kanclerz wielki koronny, założyciel Akademii Zamojskiej; Jan Karol Chodkiewicz (+ 1621), hetman wielki litewski; Jan Chryzostom Pasek (+ ok. 1701), pamiętnikarz; Jan Chrzciciel Albertrandy (+ 1808), historyk, pierwszy prezes Towarzystwa Przyjaciół Nauk; Jan Henryk Dąbrowski (+ 1818), generał, twórca legionów polskich we Włoszech; Jan Kiliński (+ 1819), przywódca insurekcji warszawskiej; Jan Czeczot (+ 1847), poeta, przyjaciel Mickiewicza, współzałożyciel Filomatów; Jan Nepomucen Kamiński (+ 1855), aktor; Jan Leon Kozietulski (+ 1821), pułkownik, dowódca pod Samosierrą; Jan Matejko (+ 1893), najwybitniejszy malarz historyczny; Jan August Kisielewski (+ 1918), dramaturg, krytyk literacki; Jan Kasprowicz (+ 1926) poeta; Janusz Kusociński (+ 1940), mistrz olimpijski na 10 km (1932); Janusz Korczak (+ 1942), pedagog, lekarz, zginął dobrowolnie z dziećmi żydowskimi w Treblince; Jan Bułhak (+ 1950), twórca polskiej fotografii artystycznej; Jan Adam Maklakiewicz (+ 1954), kompozytor; Janusz Witold Domaniewski (+ 1954), zoolog, ornitolog; Jan Kiepura (+ 1966), światowej sławy tenor; Jan Czekanowski (+ 1965), antropolog i etnolog; Jan Cybis (+ 1973), malarz; Jan Lechoń (+ 1956), a właściwie Leszek Serafinowicz, poeta.

Ilość miejsc pochodnych od imienia Jana sięga do 670. Wśród nich jest kilka miast np. Janowiec Wielkopolski, Janów Lubelski i Janów Podlaski.

Spośród kościołów wystawionych w Polsce ku czci św. Jana (jest ich ponad 350) wypada wymienić: katedrę warszawską, wrocławską i w Kamieniu Pomorskim, katedrę w Toruniu.

Postać św. Jana Chrzciciela widnieje w herbie 18 miast i osad polskich. Chlubią się nim jako swoim szczególnym patronem: Bielsk, Brzozów, Dobrzyce, Głowno, Kiszkowo, Mysłowice, Nowe Miasto, Nysa, Łasin, Pisz, Pluskowęsy, Proszowice, Puchaczów, Radziejów, Skarszewy, Włazów, Zalewo i Zduny.

Historia św. Jana Chrzciciela według Ewangelii

Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co „Bóg jest łaskawy”. Św. Jan był synem kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1,5). Cudowne jego narodzenie i posłannictwo zwiastował anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten w świątyni okadzał ołtarz (Łk 1,8-17). Przyszedł na świat w sześć miesięcy przed narodzeniem Pana Jezusa (Łk 1,36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał, zgodnie z poleceniem anioła, imię Jan, co znaczy: „Bóg jest łaskawy” albo „Jahwe się zmiłował”.

Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1,68-79). Poprzez swoją matkę, Elżbietę, był krewnym Pana Jezusa (Łk 1,36), starszy od Niego o sześć miesięcy. Zachariasz był niemy aż do nadania imienia dziecku, gdyż nie chciał uwierzyć obietnicy anioła i żądał znaku. Cud odzyskania mowy przy nadawaniu imienia Janowi rozsławił imię dziecka.

Tajemnicze jest zdanie św. Łukasza, że „Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1,80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z Esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumram swoją wspólnotę.

Kiedy św. Jan miał lat 30, wtedy wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Tak też uczynił, a było to w roku piętnastym panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3,1), czyli w 30 roku naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

Według zgodnego świadectwa Ewangelistów zjawienie się św. Jana wywołało w Ziemi Świętej żywy oddźwięk. Sprawiła to sama nowina, jaką głosił, że Mesjasz oczekiwany przez tak wiele lat, jest już blisko. Niemniejsze wrażenie musiał wywołać sam jego strój i tryb życia:

„Miał bowiem za odzienie sierść wielbłąda i pas skórzany na biodrach. Żywił się zaś jedynie szarańczą i miodem leśnym” (Łk 3,2-6; Mt 3,1-6). Jako herold Mesjasza podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy cielesna przynależność do pokolenia Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał w rzece Jordan chrztu pokuty (Łk 3,7-14; M t 3,7-10; Mk 1,8).

Ruch religijny, zapoczątkowany przez św. Jana, ogarnął całą Palestynę. Garnęła się do niego; „Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3,5; Mk1,5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Św. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że „Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów”(Mt 3,11).

Pewnego dnia zjawił się nad rzeką Jordan sam Jezus Chrystus: „żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymał Go mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?» (Mt 3,13-14). Po przyjęciu chrztu z rąk św. Jana Chrzciciela miała miejsce epifania Trójcy Świętej. Jan niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29.36). Wiemy, że na skutek tego wyznania dwaj pierwsi uczniowie zjawili się przy Chrystusie Panu – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1,37-40).

Św. Jan Chrzciciel nauczał w pobliżu miasta Jerycha, gdzie był bród. Czasem jednak przenosił się do innych miejsc np. Betanii (J 1,28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (/J 3,23).

Na działalność św. Jana zwrócili baczną uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli więc raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1,19; Mt 3,7).

Osobą św. Jana zainteresował się także władca Galilei. Kto wie, czy sam nie wezwał św. Jana, aby go wypytać, jaką to ma misję do spełnienia. Był nim Herod II Antypas (J 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Ten to Antypas w trzy lata potem wyśmieje Chrystusa wobec swojego dworu i przyoblecze Go w białą szatę głupca, szaleńca (Łk 23,8-12). Można się domyślać, że Herod wezwał św. Jana do swojego zamku, Macheront. Była to forteca nadgraniczna, położona na wschód od Morza Martwego, otoczona głębokimi wąwozami. Wystawił ją Herod Wielki i uczynił z niej twierdzę nie do zdobycia. Z właściwym też przepychem królewskim wyposażył wnętrze zamku. Po swojej śmierci oddał Macheront synowi, Herodowi Antypasowi, czyniąc go dziedzicem Galilei i Perei – a więc okolicy, w której znajdowała się twierdza. Gorzko jednak żałował Herod swojej ciekawości. Św. Jan bowiem skorzystał z okazji, aby mu prosto rzucić w oczy: „Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6,18). Rozgniewany król z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał św. Jana aresztować. W dniu zaś urodzin swoich wydał ucztę, w czasie której pijany pod przysięgą zobowiązał się córce Herodiady, Salome, dać wszystko cokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy św. Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14,1-12). W taki to sposób do korony wyznawcy dołączył św. Jan drugą – męczeństwa. Jezus Chrystus wystawił św. Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: – Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę – Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,7-11; Łk 7,24-27).

Św. Jan działał także przez swoich uczniów. Tworzyli oni prawdopodobnie jakąś organizację religijną. Jest bowiem mowa w Ewangeliach o postach jego zwolenników (Mt 9,14; Mk 2,18) i o pewnych formułach modlitw (Łk 11,1). Widzimy uczniów św. Jana nawet daleko poza granicami Palestyny jak np. w Efezie (Dz 19,1-7).

ks. Tomasz Horak

Gdy Archanioł oznajmił: „Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan” (Łk 1,13), wszystko zostało między Archaniołem i Zachariaszem. Dziewięć miesięcy później urodził się zapowiedziany syn. Ewangelista pisze: „W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło” (Łk 1,65). Ale przecież cała ta „górska kraina” to kilkanaście kilometrów w każdą stronę, a wszystko razem bardzo dalekie od głośnych spraw świata. Dziwnie ułożył to Reżyser dziejów. Ale bardzo konsekwentnie przygotował On role wszystkim.

Bóg przeznaczył rolę Głosu

A była to rola niebagatelna. Bóg jest Słowem. Słowem stwarza świat. Słowem Dekalogu — jak mieczem — kreśli granicę między dobrem i złem. Słowem prorockiego napomnienia burzy ludzkie knowania, a słowem pociechy budzi nadzieję. Dlatego w Prologu czwartej Ewangelii czytamy: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Słowo, które stało się ciałem, zanim przemówiło samo — potrzebowało Głosu. Jan, syn Zachariasza, był świadom tego. Gdy przyszli go przepytywać, za kogo się uważa, powiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz” (J 1,23).

Ale dlaczego przyszli go pytać? Czym zwrócił na siebie uwagę? Wyglądem? Bez wątpienia tak: „Nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny” (Mt 3,4). Dodajmy do tego niestrzyżone włosy — znak człowieka Bogu poświęconego, który wyrzekł się miłości do kobiety, i wina. Gromił ów głos srogo. Ale gdy czytam, że „ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem” (Mt 3,5), domyślam się, że ludzi przyciągała Janowa dobroć i szlachetność. Proroków, których głównym zajęciem jest karcenie i łajanie, tłumy omijają. Wszak Bóg jest dobrocią.

Dobroć Jana Chrzciciela była bardzo konsekwentna

Nie była to dobroć pobłażania, lecz dobroć stojąca na straży Dobra. Potrzebna tu duża litera. Bo jest, istnieje Dobro obiektywne, Dobro będące najgłębszą i ostateczną normą oraz wzorcem każdego dobra. Jezus powiada: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Łk 18,19). Żywe Słowo Boga, jak miecz obosieczny, przenika wszystko (Hbr 4,12) i kreśli granice dobra — zatem ten, który był Głosem, musiał — i chciał — być wierny Słowu. Dlatego poszedł do króla, by mu powiedzieć: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Poszedł, by położyć kres złu. Drogo to Jana kosztowało. Czytamy w Ewangelii: „Herod czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”.

Czyż to nie obraz każdego człowieka, który wie, gdzie jest dobro — ale nie ma dość siły, by je spełnić? Herodiada też wiedziała, gdzie przebiega granica między dobrem i złem. Dlatego „zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić” (Mk 6,17nn). Czy tylko ona jedna chciała uciszyć Głos? Ależ skąd! Każdego dnia wielu ludzi próbuje zagłuszyć głos swego sumienia. Różnych sposobów imamy się wtedy. Tak, tak — my… Bo któż z nas nie próbował choć raz w życiu uciszyć głosu sumienia?

Wskazać na Jezusa

Takiemu człowiekowi Bóg powierzył misję wskazania na Jezusa jako na Oczekiwanego. Spełnił to nad Jordanem, gdy wśród tłumu grzeszników rozpoznał Świętego. Wzbraniając się, spełnił swą powinność: obmył Jezusa wodą pokuty. Na tę chwilę przygotował go Bóg. A Jan został tej chwili wierny, tak jak zawsze był wierny dobru. Tę wierność przypłacił życiem. Jako Głos do końca był wierny Słowu. Jako człowiek zasłużył na jedyną w swoim rodzaju pochwałę z ust Jezusa: „Między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,28). Wielki powołaniem, wielki wiernością, wielki dobrocią Prorok znad Jordanu. Zniknął w blasku Jezusa — ale do tego został powołany, aby Jezus wzrastał, a on sam się umniejszał (J 3,30).

Popularny jak Jan

Niewątpliwie jest to najbardziej znany święty. Ewangeliści poświęcają mu niemal tyle miejsca, co samej Najświętszej Maryi Pannie, bo aż 133 wierszy. A przecież jest także o nim mowa: w Dziejach Apostolskich (Dz 1,13; 3,4; 8,14-15) i w Listach Apostołów (Ga 2,9). Do dnia dzisiejszego imię Jan należy do najczęściej spotykanych. Kościół wyniósł na ołtarze kilkuset Janów. Papieży Janów było również najwięcej – bo 23. W samej Polsce kościołów pod wezwaniem św. Jana jest przeszło 350. To już samo mówi za siebie.

O tym, że św. Jan Chrzciciel w hagiografii katolickiej zajmuje szczególne miejsce, świadczy fakt, że doroczną jego pamiątkę obchodzi Kościół jako uroczystość- a więc w rzędzie największych świąt. Nadto jest jeszcze czczona pamiątka jego śmierci męczeńskiej (29 sierpnia).

http://biblia.wiara.pl/doc/423018.Swiety-Jan-Chrzciciel

********

Jan będzie mu na imię

ARTEMISIA GENTILESCHI

“NARODZINY ŚW. JANA CHRZCICIELA”,
OLEJ NA PŁÓTNIE, OK. 1634, MUZEUM PRADO, MADRYT

 

Powiększenie Na pierwszy rzut oka obraz wydaje się tylko sympatyczną sceną rodzajową. Cztery kobiety pielęgnują niemowlę – niedawno narodzonego Jana Chrzciciela. Trzy osoby siedzące z lewej strony nadają jednak dziełu głębszą wymowę.

Rodzice Jana, Elżbieta i Zachariasz, bardzo długo nie mogli doczekać się potomstwa. Byli już ludźmi w podeszłym wieku, gdy Zachariaszowi ukazał się anioł i powiedział: “Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan” (Łk 1,13). Zapowiedział także, że aż do narodzenia syna Zachariasz będzie niemy, ponieważ nie uwierzył od razu w szczęśliwą nowinę.

Jak czytamy w Ewangelii według św. Łukasza, ósmego dnia po narodzeniu dziecka chciano nadać mu imię jego ojca. Zachariasz poprosił wówczas, by podano mu tabliczkę i napisał na niej: “Jan będzie mu na imię” (Łk 1,63). Wtedy odzyskał mowę.

Widzimy właśnie tę scenę: Zachariasz pisze imię syna, a za jego plecami Elżbieta rozmawia z jakąś kobietą. Wszystko wydaje się zgodne z zapisem Ewangelisty. Zaskakujący jest tylko smutek, jaki maluje się na twarzach rodziców. Kontrastuje on bardzo z radosnym klimatem opieki nad niemowlęciem. Rodzice Jana wyraźnie zdają sobie jednak sprawę, że ich syn odegra jakąś istotną rolę, którą zamierza mu powierzyć Bóg. Stąd ich poważne, pełne troski twarze.

Obraz jest dziełem kobiety. Artemisia Gentileschi była jedną z nielicznych malarek tworzących w XVII wieku. Była tak ceniona, że wicekról Neapolu powierzył jej namalowanie tego obrazu. Artystka zostawiła swój podpis na karteczce leżącej w lewym dolnym rogu obrazu.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 24 – 20 czerwca 2010r.

*******

Radosne odwiedziny

DOMENICO GHIRLANDAIO (DOMENICO BIGORDI)

“Narodzenie św. Jana Chrzciciela”
fresk, 1486-1490
kaplica Tornabuoni w kościele Santa Maria Noveiia, Florencja

 

Powiększenie Eleganckie wnętrze bogatego mieszczańskiego domu. Na podłodze siedzą dwie kobiety. Jedna z nich karmi piersią noworodka, druga za chwilę go wykąpie w stojącej obok zielonej wanience. To służące Elżbiety, żony kapłana Zachariasza. Elżbieta mimo podeszłego wieku urodziła dziecko. Teraz, zmęczona porodem, wypoczywa w łóżku. Noworodek okaże się ostatnim prorokiem Starego Testamentu. To św. Jan Chrzciciel.

“Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem” (Łk 1,57-58) – czytamy o tym wydarzeniu w Ewangelii według św. Łukasza. Ghirlandaio pokazał tę radość sąsiadów. Elżbieta właśnie przyjmuje ich wizytę. Odwiedzają ją trzy damy, których służąca niesie Elżbiecie w podarunku tacę z owocami.

Fresk został namalowany na zamówienie bogatego bankiera z Florencji, Giovanniego Tornabuoni. Odwiedzające Elżbietę kobiety to osoby należące do jego rodziny. Uczonym nie udało się ustalić imion dwóch pierwszych, ale wiadomo, że trzecia, najstarsza z nich, to Lucrezia Tornabuoni, siostra Giovanniego, żona władcy Florencji Piotra Medyceusza, matka słynnego patrona artystów Wawrzyńca Wspaniałego.

Nastrój przedstawionej sceny jest radosny, choć radość tę nieco mąci osoba służącej z prawej strony. Jest ona wyraźnie wzorowana na postaci tańczącej Salome z obrazu Filippo Lippiego “Uczta u Heroda”. To właśnie na prośbę Salome jej ojczym Herod Antypas nakazał zamordowanie św. Jana Chrzciciela. To podobieństwo służącej do Salome ma przypominać o męczeńskiej śmierci Jana.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 25 – 21 2009r.

**********

Nadejście Mesjasza

JOACHIM PATINIR

“Krajobraz ze św. Janem Chrzcicielem nauczającym”,
olej na desce, ok. 1515-1518
Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych, Bruksela

 

Powiększenie Postać nauczającego Jana Chrzciciela i grupkę zasłuchanych w jego słowa osób widzimy z bardzo daleka. Wydają się ginąć w namalowanym z rozmachem pejzażu. W dodatku artysta umieścił punkt widzenia odbiorcy dość wysoko. Patrząc na namalowaną scenę, czujemy się, jakbyśmy stali na wzgórzu. To zachęca, by zwrócić uwagę bardziej na krajobraz niż na ludzi.

Nie jest to zabieg przypadkowy. Jan Chrzciciel mówił swoim słuchaczom rzeczy ważne. “Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 3,2) – nawoływał. Zapowiadał nadejście Mesjasza. Patinir zastosował więc ciekawy zabieg: istotę przesłania Jana Chrzciciela zawarł w sposób symboliczny w krajobrazie otaczającym świętego i jego słuchaczy.

Po prawej stronie widzimy rzekę. To Jordan, w którym Jan chrzcił ludzi. Na brzegu rzeki artysta namalował bardzo małą sylwetkę człowieka, a nieco dalej jeszcze mniejszą scenę chrztu w rzece. To postać nadchodzącego Chrystusa i Jego chrzest.

Na pierwszym planie z lewej strony stoi wielkie uschnięte drzewo, od dołu oplecione winoroślą. Symbolizuje ono biblijne drzewo życia, według legendy uschnięte po grzechu Adama i Ewy. Winorośl owijająca się wokół tego drzewa jest zapowiedzią przezwyciężenia grzechu pierworodnego dzięki ofierze Chrystusa, bowiem Ojcowie Kościoła, wykorzystując grę łacińskich słów vitis (wino) i vita (życie), identyfikowali drzewo życia z winoroślą. Poza tym winorośl symbolizuje przeistoczenie wina w krew Zbawiciela w sakramencie Eucharystii.

To, co mówi Jan, czytamy więc od prawej strony do lewej, oglądając kolejno chrzest Jezusa, Jego nadejście, czyli rozpoczęcie publicznej działalności i wyrażoną symbolicznie ofiarę.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr Nr 49 – 9 grudnia 2007r.

***********

Anielska zgoda

PIERO DELLA FRANCESCA

“Chrzest Chrystusa”
tempera na desce, 1448-1450 National Gali ery, Londyn

 

Powiększenie Jan Chrzciciel polewa wodą z miski głowę Jezusa. Nad Zbawicielem widzimy Ducha Świętego pod postacią białego gołębia z rozłożonymi skrzydłami. Wydawałoby się więc, że wszystko jest tak, jak na wielu innych obrazach pokazujących chrzest Chrystusa w rzece Jordan. Czemu jednak anioły z lewej strony nie trzymają szat Syna Bożego? A co robią dziwnie ubrani mężczyźni stojący z prawej strony w tle?

Obraz przedstawia oczywiście przede wszystkim chrzest Jezusa. Jest jednak także komentarzem do ważnych wydarzeń współczesnych malującemu go artyście. W roku 1439 na Soborze Florenckim zawarto unię pomiędzy Kościołami katolickim i prawosławnym. Tzw. unia florencka miała zakończyć trwającą od 1054r. schizmę wschodnią. Zwolennikami unii ze strony prawosławnej byli patriarcha Konstantynopola i cesarz bizantyński. Wydawało się więc, że na stałe powróciła jedność w chrześcijaństwie. Dlatego anioły z lewej strony obrazu, zamiast trzymać szaty, trzymają się za ręce. Artysta namalował trzy anioły na znak Trójcy Przenajświętszej radującej się z zawartej ugody.

Egzotycznie ubrani dostojnicy stojący w tle za przygotowującym się do chrztu mężczyzną to prawosławni delegaci na Sobór Florencki. Jeden z nich zdaje się pokazywać ręką Ducha Świętego nad głową Jezusa, zwracając w ten sposób uwagę na źródło inspiracji ugody zawartej między Kościołami chrześcijańskimi.

Niestety, wbrew nadziejom unia florencka okazała się tylko krótkotrwałym epizodem. Od początku była ostro krytykowana przez prawosławnych. Upadek Konstantynopola w roku 1453 ostatecznie pogrzebał nadzieje na jej podtrzymanie.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 1 – 10 stycnia 2010r.

**********

Tyś jest mój Syn
umiłowany

CIMA DA CONEGLIANO

“Chrzest Chrystusa”,
olej na desce, 1493-1494,
kościół San Giovanni m Bragora, Wenecja

 

Powiększenie Jan Chrzciciel trzyma miseczkę z wodą nad głową Jezusa. Zbawiciel ma dłonie złożone do modlitwy. Za chwilę nastąpiJego chrzest w rzece Jordan.

“W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: {{Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie}}” (Mk 1,10-11) – czytamy w Ewangelii według św. Marka.

W swoim obrazie Cima da Conegliano zawarł jakby zapowiedź tych słów. Nad głową Jezusa Bóg Ojciec jest widoczny jako złocisty blask przebijający się przez chmury. Duch Święty pod postacią białej gołębicy za chwilę zstąpi na Chrystusa. Jeśli przyjrzymy się bliżej, zobaczymy Jego tchnienie – namalowane przez artystę jako złoty promień wydostający się z dzioba. Wokół Boga Ojca i Ducha Świętego Cima namalował jedenaście różnokolorowych główek aniołków.

Osoby stojące z lewej strony to również anioły. Bóg Ojciec wysłał ich, by w chwili chrztu przytrzymywały szaty Jego Syna.

Cima da Conegliano, artysta pochodzący z górzystej prowincji Veneto, umieścił scenę w bliskim sobie krajobrazie rodzinnych stron. Krajobraz ziemski wydaje się jednak mieszać z niebiańskim. Gdzieś w oddali za Chrystusem majaczy miasto, które wydaje się niebiańskim Jeruzalem, do którego droga prowadzi tylko poprzez Chrystusa.

Obraz bardzo się podobał mieszkańcom Wenecji i jej okolic. Obywatele niedaleko położonej Vicenzy zapragnęli mieć podobny. Kilka lat później Giovanni Bellini namalował dla tamtejszego kościoła Santa Corona niemal identyczne dzieło. Jedynie Bóg Ojciec jest na nim przedstawiony bardziej dosłownie, jako czcigodny starzec błogosławiący Synowi z nieba.

LESZEK ŚLIWA

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr Nr 2 – 13 stycznia 2008r.

*************

Okrutne życzenie Salome

Nichelangelo Merisi da Caravaggio

“Ścięcie św. Jana Chrzciciela”, olej na płótnie, 1608,
Muzeum św. Jana, La Valetta

 

PowiększenieTo jedno z najlepszych, ale też najbardziej przygnębiających dzieł Caravaggia. W namalowanej przez niego scenie nie ma ani nadziei, ani heroizmu. Artysta byt w fatalnej sytuacji psychicznej, kiedy tworzył ten obraz. W 1606 roku podczas bójki zabił człowieka. Ścigany za morderstwo, musiał uciekać z Rzymu. Schronił się na Malcie. Do końca życia nie odzyskał spokoju i pogody ducha.

Scena męczeństwa św. Jana Chrzciciela jest pogrążona w brunatnym cieniu. Oprawcy znęcają się nad świętym przed ponurym murem więziennym. Egzekucji przyglądają się przez zakratowane okno dwaj więźniowie. Jan leży na ziemi nieprzytomny, być może już martwy. Półnagi kat za chwilę odetnie mu głowę. Nadzorca kata palcem wskazuje na misę. To nawiązanie do słów Salome: “Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela” (Mk 6,25).

Święty Jan Chrzciciel ganił króla Heroda za to, że odebrał żonę Herodiadę swemu bratu, Filipowi. Herod z zemsty uwięził Jana, nie chciał go jednak zabijać. Mściwa Herodiada szukała jednak okazji do zgładzenia proroka. Podczas uroczyście obchodzonych urodzin Heroda jej córka, Salome, zabawiała gości tańcem. Król był zachwycony. Spontanicznie obiecał spełnić każde jej życzenie. Dziewczyna zażądała śmierci świętego. Herod nie chciał już wycofać obietnicy i kazał zgładzić proroka. Chwilę później Salome mogła przynieść jego głowę swej okrutnej matce.

Caravaggio przywiązywał dużą wagę do tego obrazu. To jedno z nielicznych dzieł, które podpisał. W małej kałuży krwi, koło głowy Jana, umieścił litery (niewidoczne na reprodukcji) f. Michela, czyli fecit (wykonał) Michela(ngelo).

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 35 – 37 sierpnia 2006r.

*********************

Św. Janie Chrzcicielu!
Czy Ty jesteś może
pierwszym chrześcijaninem?

Ks. Antoni Tatara

 

Nie nazwałbym tak siebie. Ja byłem tylko tym, który przygotowywał naród izraelski na przyjęcie mesjańskiego nauczania Jezusa z Nazaretu. Właśnie po to przyszedłem na świat, aby wskazać ludziom w Nim Mesjasza i Zbawiciela (por. J 1,29. 36). Byłem tylko Jego heroldem. Znałem Go przecież bardzo dobrze, bo był moim kuzynem. Moja mama była bowiem krewną Jego Matki.

Żyłem na przełomie ery pogańskiej i chrześcijańskiej. Bóg w swoich planach okazał moim rodzicom, Zachariaszowi i Elżbiecie, swoją łaskawość w postaci moich narodzin (por. Łk 1,5-25. 57-80). Dlatego też nadali mi oni imię, które dosłownie znaczy po hebrajsku “Jahwe jest łaskawy” i oznacza osobę cieszącą się szczególnymi Bożymi względami. Dokładnie tak było w moim przypadku. Wiedziałem, że Bóg wybrał mnie, abym przygotował ludzi na pojawienie się Jego Syna.

Dlatego też propagowałem chrzest nawrócenia. Wzywałem również do pokuty i zmiany postępowania. Jestem dobrym pedagogiem, co pozwoliło mi zgromadzić wokół siebie sporą grupę naśladowców i sympatyków, którzy potem stali się uczniami Jezusa (por. J 1,37nn.). Jestem tradycjonalistą i patriotą. Jestem też człowiekiem prawym i szczerym. Właśnie te cechy sprawiły, że poniosłem męczeńską śmierć na rozkaz Heroda II Antypasa, ponieważ wypominałem mu grzech cudzołóstwa (por. Mt 14,1-12).

Jestem jednak bardzo zadowolony z mojego życia, gdyż wypełniłem powierzoną mi przez Boga misję, a sam Pan powiedział o mnie, że “między narodzonymi z niewiast nie ma większego od Jana” (Łk 7,28). Całe życie starałem się być wierny wypełnianiu Bożego prawa. Nigdy nie stawiałem siebie w centrum nauczania. Wiodłem żywot pełen wyrzeczeń i ascezy.

Mój kult przyjął się szybko w chrześcijaństwie. Mojemu imieniu dedykowano kościoły, z których najsławniejsza jest rzymska Bazylika na Lateranie, gdzie przez prawie milenium papieże mieli swoją siedzibę. Patronuję prawie całej zachodniej Europie i wielu miastom (wśród nich jest Wrocław).

W sztuce zaś przedstawia się mnie bardzo różnorako. Czasem jestem dzieckiem lub młodzieńcem, niekiedy dojrzałym mężczyzną o surowym wyglądzie, ubranym w płaszcz z sierści wielbłąda. We wschodnich ikonach ukazuje się mnie jako posłańca ze skrzydłami.

Wracając do pytania, to formalnie nie byłem jeszcze chrześcijaninem, lecz z pewnością mogę stanowić wzór do naśladowania dla wszystkich ochrzczonych w imię Trójcy Świętej. Zachęcam do tego, by na mój wzór każdy wierzący wskazywał swoim życiem i postępowaniem na Jezusa, który stale do nas przychodzi.

Z wyrazami szacunku – św. Jan Chrzciciel

Tygodnik “niedziela” Nr 25 – 18 czerwca 2006r.

************

Krzysztof Mądel SJ

Życie z pustyni

Gdyby Jan Chrzciciel urodził się w dwudziestym wieku, najprawdopodobniej uchodziłby za hippisa. Tak jak ruch „dzieci-kwiatów” kumulował w sobie niemal wszystkie nadzieje, napięcia i niepokoje lat sześćdziesiątych, niepokoje pierwszego pokolenia młodzieży wyrosłej w warunkach wolności po okrutnej wojnie, która w każdej chwili mogła się powtórzyć, tak życie Jana, potomka kapłańskiego rodu ze świetlaną przyszłością, zamienione z czasem w jej otwartą kontestację uosabiało nadzieje tamtego wieku.

Po długim i niespokojnym panowaniu Heroda Wielkiego (40-4 p.n.e.), wielkiego polityka i intryganta, który pod koniec życia stał się wielkim okrutnikiem, w Palestynie nastał czas względnego spokoju. Żydzi nie musieli już bać się egipskich Ptolemeuszy, bo Kleopatra, spoglądająca łakomym okiem na rozciągniętą między morzami Idumeę, bogatą Jaffę i pachnące balsamem Jerycho (znała je z młodych lat), już nie żyła. Ustały także wyniszczające wojny rzymskich triumwiratów, które na obrzeżach imperium, a więc i w Palestynie, prowadziły do krwawych sporów dynastycznych. W samej Jerozolimie także zapanował względny spokój. Herod wymordował za życia tak wielu potomków starych, ambitnych rodów, nie wyłączając przy tym własnej pierwszej żony Mariamme z domu Hasmoneuszy, że po jego śmierci ludzie z nikąd, do których należał Annasz i jego zięć Kajfasz, mogli spokojnie sprawować swoje rządy i oddawać się korupcji, o ile tylko nie naruszali geopolitycznych sojuszy.

Osławiona Pax Romana nie oznaczała zatem prawdziwego pokoju, a jedynie ciszę przed burzą, trwającą wprawdzie dość długo, ale chwiejną i podszytą lękiem. Nawałnica mogła się zerwać w każdej chwili i wszystko zmieść, dlatego ludzie sprytni mniej lub bardziej dyskretnie wykorzystywali każdą okazję, żeby się jak najszybciej wzbogacić. Osobliwa gorączka złota udzielała się nie tylko Rzymianom, zaś Piłat, który za złoto zagrabione w świątynnym przybytku postawił w Jerozolimie akwedukt (przywłaszczając sobie przy okazji tylko część złota), a następnie przez dziesięć lat utrzymał się na stanowisku prefekta Judei, należał do wyjątków i to raczej pozytywnych, bo wśród urzędników cesarskich regułą były krótkie, najwyżej kilkuletnie kadencje. To one miały stanowić najskuteczniejsze lekarstwo na korupcję.

Jan, syn Zachariasza i Elżbiety, szukał tego lekarstwa w zupełnie innym miejscu i nie robił tego wyłącznie dla siebie. Gdyby tak było, przystałby zapewne do esseńczyków, którzy w każdym większym żydowskim mieście zakładali swoje domy, a którzy z autentyczną pogardą spoglądali na materialny świat, nieusuwalnie skażony grzechem, w tym także na kobiety i instytucję małżeństwa, co czyniło ich nie lada dziwakami. Jan mógł także szukać schronienia w Qumran nad Morzem Martwym, gdzie tysiące potomków kapłańskich rodów wybierało życie oderwane od świata jeszcze bardziej niż to esseńskie, wolne jednak od pogardy dla niego, wypełnione pracą, modlitwą i studiowaniem biblijnych tekstów, w tym zwłaszcza proroctw Izajasza.

Jan nie wybrał żadnej z tych dróg. Żył na pustyni niczym hippis zakochany w darach natury i zdystansowany do cywilizacji, współcześni mogli go nawet uznać za trędowatego, skazanego na życie o żebranym chlebie z dala do ludzkich siedzib, jednak już po pierwszym kontakcie przekonywali się, że nie jest ani wyrzutkiem, ani frustratem, lecz autentycznym prorokiem, kochającym ludzi i świat, który na pustyni pojął ich własne życie lepiej niż oni sami, toteż chętnie przystawali, żeby go posłuchać. Patrząc na niego przypominali sobie Adama, pierwszego człowieka umieszczonego przez Boga na pustej ziemi, dzięki któremu całe stworzenie miało się udać. Jan wyglądał tak, jakby dopiero co wyszedł spod ręki Boga i dokładnie znał Jego plany. Słuchając go, zapominali o burzy, której bali się od dziecka i która siłą tego lęku zamieniała ich w rozkapryszone dzieci. Słuchając Jana coraz śmielej zaczynali myśleć o początku własnego, lepszego życia, którego nie chcieli przegapić i za który sami chcieli być odpowiedzialni przed Bogiem i przed każdym człowiekiem.

 

Ewangelia na drugą niedzielę Adwentu, Mk 1, 1-8
Jan Chrzciciel przygotowuje drogę Panu

Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u proroka Izajasza: „Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: «Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego»”.

Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swoje grzechy. Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. I tak głosił: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym”.

Wpis z blogu Autora, opublikowany 4.12.2011

opr. mg/mg

Copyright © by ks. Krzysztof Mądel SJ

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/M/MR/km_20111204-chrzciciel.html

********

 

 

*********************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*****

Wolność – od święta i na co dzień

Krzysztof Osuch SJ

(fot. pasotraspaso/flickr.com/CC)

O wolności mówi się najczęściej jako o naszym podstawowym prawie, którego nikt bez poważnych powodów nie powinien ograniczać. I słusznie, tyle że ograniczeń, wpisanych w życie społeczne, i tak przybywa.

 

Coraz niespokojniej rozglądamy się, by się upewnić, czy ktoś nie próbuje nam czegoś zabrać, w czymś nas ograniczyć czy zaingerować w naszą prywatność, a nawet w nasz świat intymny. A najgorsze jest to, że – radykalnie zmanipulowani i nie dość oświeceni “światłem z wysoka” – faktyczne zniewolenie umysłu i serca traktujemy nieraz jako spełnioną wolność. I cóż z tego, że słowo wolność bywa odmieniane przez wszystkie przypadki. Nieporozumień, uwiedzeń i manipulacji odnośnie do wolności jest bardzo dużo i (chyba) coraz więcej. Mówić o wolności i reflektować nad nią w sposób odpowiedzialny – oddający rzeczywistą usługę człowiekowi – nie jest łatwo. Mimo to odważam się wejść w temat wolności. Mam nadzieję, że będzie to pożyteczne i dość … oryginalne.
Zasadniczy niedobór światła
“Wolność – od święta i na co dzień”. Świadomie i nieco prowokacyjnie rozróżniam i w pewnym sensie przeciwstawiam “wolność – od święta”, i “wolność – na co dzień”. Używając terminu od święta, mam na uwadze “profesjonalne” – i by tak rzec – systemowe zajmowanie się wolnością, np. w czasie dłuższych rekolekcji, gdy ktoś dokonuje wyboru stanu życia lub je poważnie reformuje. Jednak pytanie o wolność staje przed wolną wolą człowieka codziennie, i to od rana do wieczora.
To dla każdego z nas naprawdę wielkie wyzwanie, jak być “mądrze” wolnym w strumieniu podejmowanych rozstrzygnięć. Codziennie, i to po wielekroć, rozstrzygamy, o czym myślimy, czego pragniemy w sposób świadomy i dobrowolny, do czego dążymy ze wszystkich sił, a co oddalamy; jakie uczucia pielęgnujemy, w co się angażujemy itd., itp.
Jeśli świat naszej wolności nie ma być podobny do dżungli, w której decyduje siła, np. pożądania, lęku, strachu, nacisków, cudzych oczekiwań, własnych namiętności, to trzeba pytać, czy na “niebie” naszego życia osobowego świecą wystarczająco jasne światła (światło), w których widać, co jest co, i co czynić należy!
Ignacy Loyola, który oczywiście nie od razu stał się święty, z wyjątkową ostrością widział, że strefa ludzkiej wolności cierpi na zasadniczy niedobór światła, w którym widać by było, co jest co i co czynić należy! Ćwiczenia duchowne, których jest on (współ)auto-rem, są “jego” znakomitą odpowiedzią na ów niedobór. Myślę, że w pewnym sensie każdy, kto porządnie odprawił Ćwiczenia duchowne, potwierdzi to, co zostało powiedziane. Jednak czegoś znacznie więcej niż proste potwierdzenie ważności Ćwiczeń w kwestii wolności można się spodziewać po jezuicie, filozofie i teologu. I to też nie “pierwszym lepszym”, ale takim, który w chwili ducho-wo-intelektualnego olśnienia tak formułował rodzaj projektu badawczego – z centralną, fascynującą tezą do udowodnienia: “To z myślą o wyborze stanu życia św. Ignacy Loyola ułożył Ćwiczenia duchowne. Ale trzeba by pokazać także to, posługując się teorią wolności, że każdy nasz akt [wolności] jest rządzony przez wszystkie zasady Ćwiczeń w nie mniejszym stopniu niż akt wyboru stanu życia”. Tę obiecującą myśl sformułował ojciec Gaston Fessard SJ w roku 1923, a rozwinął ją znacznie później.
Ćwiczenia znakomicie “oprogramowują”
Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli, osobiście przeżyte i dogłębnie zrozumiane, stały się dla G. Fessarda SJ (1897-1978) nie tylko osobistym wielkim wydarzeniem, ale i skutecznym “narzędziem” objaśniania w ogóle ludzkiej wolności. To z nich czerpał przenikliwość i odwagę do krytycznej oceny zjawisk polityczno-społecznych, zwłaszcza nazizmu i komunizmu. Swój pogląd na Ćwiczenia przedstawił w dwóch tomach, zatytułowanych “Dialek-tyka Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli”. Jedna z jego pierwszych intuicji dotyczyła wyjaśnienia przyczyny uniwersalizmu Ćwiczeń. Kto zna je choć trochę, ten wie, że pomagają dobrze rozeznać i wybrać stan życia (powołanie), a także poprawić i zreformować własne życie i stan” (por. Ćd 189a). Jednak drugim wielkim przeznaczeniem Ćwiczeń jest to, by pomagać we właściwym przeżywaniu każdego aktu wolności.
Zapewne każda osoba, która owocnie przeżyła Ćwiczenia – to znaczy zasymilowała i uwewnętrzniła ich treść – rzeczywiście ma poczucie, że oto zadomowiła się w nowej przestrzeni. Odtąd jej wybory mogą się dokonywać w rozległym horyzoncie, zakreślonym przez Osobę Jezusa Chrystusa. Odtąd każdy akt wolności może być podjęty jako wypadkowa czterech Tygodni – czterech rewelacyjnych “danych”. A wszystkie są darem Boga!

 

To jasne, że odprawienie Ćwiczeń nie zamienia nikogo w zaprogramowany automat. Mówiąc językiem komputerowym, można powiedzieć, że Ćwiczenia, owszem, “oprogramowują” wielkiej klasy (najlepszym) programem, ale nie determinują. Z dobrego oprogramowania trzeba jeszcze chcieć świadomie i dobrowolnie (s) korzystać. Jednocześnie dobre odprawienie Ćwiczeń przynagla, by odtąd odprawiać je już .zawsze. Znaczy to, że etapy duchowej drogi, przebyte podczas czterech Tygodni Ćwiczeń, winny być syntetycznie aktualizowane, by móc z poczuciem sensu i radości podejmować zwykłe codzienne działania, jak też móc z dobrymi współrzędnymi określać, co dzisiaj, tu i teraz czynić należy (z możliwie najczystszą motywacją i intencją). Ktoś raz obdarowany wielkimi światłami czterech Tygodni, odczuwa wewnętrzne zaproszenie i zobowiązanie, by odtąd chodzić i działać w ich jasnym blasku.
Ćwiczenia trafiają w sedno
Nasuwa się zasadnicze pytanie, skąd bierze się intrygujący uniwersalizm Ćwiczeń. Na mocy jakiego przywileju jednostkowe i osobiste doświadczenie rycerza Inigo z Loyoli, zapisane i utrwalone w Ćwiczeniach, jawi się przez wieki jako skuteczna pomoc w przeżywaniu wolności tak wielu osób?
Szukając trafnej odpowiedzi, wskazywano głęboką psychologię Ignacego, chwalono jego doskonałą roztropność, jak też cudowną logikę naturalną i nadprzyrodzoną. O. Fessard – i to jest jego znakomity wkład w interpretację Ćwiczeń – chce “pokazać w sposób bardziej dokładny, na czym polega ta roztropność, ta psychologia, ta logika ignacjańska”. Odpowiedź G. Fessarda na pytanie, skąd bierze się wyjątkowe (prze)znaczenie Ćwiczeń, jest naprawdę oryginalna. W swej interpretacji dociera on do zasady przewodzącej rodzeniu się Ćwiczeń. Niczego nie przydając samym Ćwiczeniom, odsłania – celnie i w sposób zreflektowany – to, dzięki czemu trafiają one tak precyzyjnie i skutecznie w sedno ludzkiej sprawy. A sednem (odkąd człowiek jest człowiekiem) jest zawsze to samo: wolność!
Pod wpływem myśli nowożytnej i współczesnej wolność -umieszczoną w strumieniu historii – coraz powszechniej wskazuje się jako absolutny wyróżnik ludzkiej osoby i warunek jej godności. Widać też coraz wyraźniej, że z powodu wolności (i z wolnością) wszyscy mamy coraz większe . problemy. Problemów przysparza nam zarówno osobista wolność, gdy nie bardzo wiemy, jak z niej korzystać dla rzeczywistego dobra, jak i wolność innych, gdy robią z niej marny użytek.
Wolność słusznie jawi się nam jako konstytutywny składnik ludzkiej osoby. Nasza wolność – na równi z rozumem – jest w pewnym sensie czymś boskim, gdyż (tak bardzo) stanowi o naszym podobieństwie do Stwórcy. Ów boski składnik osoby wydaje się też najbardziej niebezpieczny, ryzykowny a zarazem bardzo zobowiązujący. Kto bowiem uświadamia sobie swoją wolność, ten staje przed koniecznością odpowiedzenia na pytania: Kim ja właściwie jestem? Na jakim gruncie i w odniesieniu do czego – a dokładniej, w odniesieniu do kogo – winny dokonywać się moje wybory i decyzje?
Odpowiedzi na zadane pytania nie mogą być udzielane jednorazowo, czysto teoretycznie i abstrakcyjnie. Trzeba je nieustannie przenosić w prozę życia, w rwący potok codzienności, w nurt historii. A nurt ten jest naprawdę rwący i współtworzy go tyle osób, dążeń, przeciwstawnych oddziaływań, (pseudo)syntetycznych wizji, wykluczających się zapatrywań i interpretacji życia, czasem obłędnych ideologii, wyrafinowanych manipulacji… Jak się w tym wszystkim nie pogubić? Jak się rozeznać? Jak i co wybierać? Na co być otwartym, a co zdecydowanie odrzucić? Co obejść szerokim łukiem?
Tak, wszyscy (dopiero i w pewnym sensie przez całe życie) uczymy się być wolnymi. Zmagamy się, by być suwerenami wobec siebie samych. To prawda, każdy chciałby naprawdę suwerennie decydować o kształcie swoich myśli i czynów. Jednak nie można tego czynić w sposób arbitralny, lecz jedynie na rzetelnym gruncie, jakim jest poznana rzeczywistość (prawda). Każdy też chce być dobry. Każdej osobie marzy się, by o jej czynach, podjętych świadomie i dobrowolnie, powiedziano, że są dobre. Niestety, znaczna część aktów wolności nie zasługuje na miano dobrych, rozumnych i pożytecznych. Niektóre przynoszą szkodę nam samym, szkodzą także bliźnim. Nasuwa się zatem zasadne pytanie: Od kogo i w jaki sposób możemy (i powinniśmy) uczyć się “dobrego użytku” z danej nam “mocy rozstrzygania” (por. Koh 16, 14), z wolności?
Szkół wolności jest wiele. Która, czyja “szkoła wolności” jest rzeczywiście wiarygodna? A która, używając niegodziwych środków, zyskuje jedynie miano wiarygodnej? By zwieść – dla jakiejś np. materialnej korzyści albo dla demonicznej satysfakcji.
Wolność w centrum osoby i Ćwiczeń
Jeśli o Kościele zasadnie mówi się, że jest ekspertem w sprawie człowieka, to analogicznie można by stwierdzić, że Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli są ekspercką, znakomitą szkołą ludzkiej wolności. Jej wyjątkowość widać lepiej na szerszym tle.
Wszyscy znamy z grubsza najbardziej bezczelne i straszne w skutkach manipulacje ludzką wolnością. Myślę o tych dwudziestowiecznych. Nazizm czy komunizm w wydaniu filozofów i dyktatorów oferował swoje interpretacje wolności całym narodom, a miliony adeptów werbowano, uwodząc lub przymuszając. Opornych marginalizowano, a nawet skazywano na dosłowną eksterminację.
Niestety, “czysto ludzcy” myśliciele – zwłaszcza nowożytni, współcześni i ponowocześni – często bardziej zaciemniają niż rozjaśniają sprawę ludzkiej wolności. Kierują ją na manowce, zamiast docierać do fundamentalnych reguł bycia osobą wolną – w historii. Niestety, Hegel, Marks, różne egzystencjalizmy, a także Nowa Lewica, od kilkudziesięciu lat wciąż zyskująca na znaczeniu (i wpływach w ośrodkach władzy i edukacji), nie mówią o ludzkiej wolności w sposób pełny i prawdziwy. Już w punkcie wyjścia i z założenia, wprowadzają istotny błąd antropologiczny w roztaczane wizje. Mówiąc o sztuce bycia wolnym, pomijają istotne reguły czy też najważniejsze dane, których dostarcza autentyczna filozofia i religia, zwłaszcza judaistyczne i chrześcijańskie Objawienie Boże.
Interpretacje wolności, oderwane od “rozumu i wiary”, nie rozwiążą dylematów wolności przygodnego bytu (człowieka), który pojawia się, określa siebie, rozwija się i przemija w rwącym strumieniu czasu, w historii pełnej uwarunkowań. Chciałoby się zapytać, jakie jeszcze klęski muszą spaść na głowę nowożytnych i obecnych kreatorów człowieka, brutalnie odrywanego od Boga, by zrozumiano, że “tylko Bóg może nas uratować”.
Wybitne podjęcie dylematu wolności, zbłąkanej i uwodzonej, widział G. Fessard SJ właśnie w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli. Jego filozoficzno-duchowa refleksja pokazuje Ćwiczenia jako narzędzie przydatne zarówno do dialogu z epoką tak wrażliwą na wolność, jak też do duchowej walki ze zdecydowanymi przeciwnikami Boga, z przeciwnikami otwarcia i pojednania wolności ludzkiej z wolnością Boga. Mówiąc w ten sposób, dalecy jesteśmy od taniej (zakonnej czy religijnej) propagandy. Chodzi o pokazanie, że u podstaw optymistycznych stwierdzeń na temat Ćwiczeń znajdują się bezcenne ich walory, zarówno treściowe jak i formalne.
Identyczne treści
To prawda, że zasadnicza treść Ćwiczeń jest w całości zaczerpnięta z judeochrześcijańskiego Objawienia. To prawda, że św. Ignacy był wierny jednemu źródłu – Pismu Świętemu i Tradycji, a także Kościołowi. Wszystkie proponowane medytacje i kontemplacje, no może z jednym wyjątkiem, całkowicie pokrywają się z Pismem Świętym. Trzeba jednak podkreślić, że Inigo Loyola czerpał z Biblii w sposób wyjątkowy, w sposób (by tak rzec) mistycznie zmodyfikowany. Bóg zechciał bowiem obdarować Autora Ćwiczeń licznymi i wielkimi oświeceniami oraz wizjami o charakterze niewątpliwie mistycznym (co raczej nie jest prawdą dość powszechnie znaną). Można zatem powiedzieć, że z jednej strony Ignacy Loyola nie dowiedział się z danych mu objawień “niczego”, co by nie było dane wszystkim do wierzenia w Credo i w przebogatym depozycie wiary. Z drugiej strony, należy retorycznie zapytać: czy jednak nie ma różnicy między tym, kto mówi o Bogu i Jego Zbawczym Planie dla człowieka w oparciu o depozyt wiary (i akt wiary), a tym, komu Boskie Osoby dały Siebie poznać w sposób nadprzyrodzony, mistyczny, dogłębnie poruszający?
To powiedziawszy, chciałbym podkreślić, że choć wybitny wpływ mistycznych obdarowań na Ćwiczenia jest (przynajmniej na pierwszy rzut oka) zupełnie niewidoczny, to jednak ma on miejsce, a dotyczy głównie genialnej formy Ćwiczeń, ich struktury (o czym poniżej)! Skoro tak, to wypada zatrzymać się nieco przy mistycznych wizjach Ignacego.
Genialna forma Ćwiczeń
Ojciec Jakub Laynez (1512-1565), należący do grona pierwszych towarzyszy i założycieli Towarzystwa Jezusowego, zaświadcza o takim oto oświadczeniu ojca Ignacego: “pewnego dnia w Manresie, gdy został porwany w Bogu, nauczył się od Boga, w ciągu jednej godziny więcej rzeczy niż wszyscy doktorowie świata mogliby go nauczyć”. I co więcej: “że został przez Boga oświecony na temat tajemnic chrześcijańskich do tego stopnia, że gdyby wszelkie Pismo i święte księgi zniknęły, on mógłby mimo to dzięki temu światłu, i rozpoznać prawdy wiary i przekazywać je innym”. To oświadczenie zbieżne jest z świadectwem samego św. Ignacego.
W Opowieści Pielgrzyma tak mówi o sobie (w trzeciej osobie): “Często myślał sobie, że gdyby nie było Pisma Świętego, które uczy nas tych spraw wiary, byłby gotów oddać za nie życie, jedynie dla tego, co wtedy widział”.
Mówiąc “wtedy”, ma na myśli wielkie oświecenie otrzymane nad Cardonerem, które tak (również w trzeciej osobie) zostało opisane: “Oczy jego umysłu zaczęły mu się otwierać. Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale, że zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchownych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe. To, co wtedy pojął, nie da się szczegółowo wyjaśnić, choć było tego bardzo wiele. Otrzymał wtedy taką wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeżeli rozważy całe życie swoje aż do 62 roku życia, i jeżeli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga, i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu”.
Z powyższych świadectw wyprowadźmy wnioski. Ignacy poznał i przeżył prawdy chrześcijańskie w sposób wybitny, całkiem wyjątkowy. Przy czym rzecz znamienna, powtórzmy to, poznanie tak wielu rzeczy z zakresu wiary i wiedzy nie przydało Ćwiczeniom jakichś nowych, dotąd nieznanych elementów treściowych. Wszystkie treści Ćwiczeń są jedynie zwięzłym przedstawieniem tylko tego, co już zostało dane w Piśmie Świętym i ewentualnie sformułowane w dogmatach. W czym więc wyraża się geniusz św. Ignacego, mający swe źródło w nadprzyrodzonych oświeceniach i wizjach? Geniusz Ignacego – zakorzeniony w otrzymanych łaskach mistycznych – wyraża się i owocuje w zaproponowanej metodzie odprawiania Ćwiczeń, a przede wszystkim w niespotykanej formie tych Ćwiczeń.
A zatem – niech to będzie całkiem jasne – treść Ćwiczeń w całości pochodzi ze “zwyczajnego” Objawienia Bożego i nauczania Kościoła, zaś u podstaw ich metody i struktury widać doskonałą znajomość człowieka i jego życia osobowego. Jednak im bardziej wgłębiamy się w zagadkę skuteczności Ćwiczeń i ich uniwersalizmu, tym bardziej nieodparcie nasuwa się myśl o zależności genialnej metody i formy (struktury, układu) od sposobu i porządku, w jakim – w mistycznych wizjach – odsłoniły się Ignacemu zbawcze prawdy chrześcijaństwa.
Struktura aktu wolności
G. Fessard SJ, w swoich dość wyrafinowanych analizach, odnosi się do Objawienia Bożego i rekolekcyjnego doświadczenia, jednak próbując je zrozumieć, szuka również, a nawet przede wszystkim, naturalnego (filozoficznego) wyjaśnienia, skąd bierze się uderzający uniwersalizm i wyjątkowa skuteczność Ćwiczeń. W odpowiedzi wskazuje, że są one, mówiąc ogólnie, “owocem całkiem konkretnej refleksji nad aktem wolności”, a mówiąc konkretniej, “wyrażają one dialektycznie istotne momenty i elementy – bądź «sensacyjne pe-rypetie» – bosko-ludzkiego dramatu, jakim jest wolność” (Fessard, t. I, s. 24). Inaczej mówiąc, istotne i charakterystyczne w Ćwiczeniach jest to, że koncentrują się wokół aktu wolności. Są pomyślane i zbudowane w związku z wolnością. Są wielką pracą i konkretną – a więc zrośniętą z życiem, a nie abstrakcyjną – refleksją nad aktem wolności, w którym człowiek siebie określa i buduje.
Podkreślmy: Jeśli ma być “wypowiedziany” akt wolności, poprzez który osoba ludzka ma zakorzenić się i utrwalić w Prawdzie, w Dobru, w Byciu – a nie w fałszu, w złu, czy jedynie w już posiadanej ograniczonej porcji istnienia, to muszą go okalać, tzn. poprzedzać go i po nim następować, istotne “momenty”, ważne “elementy”, najważniejsze prawdy. Tak właśnie jest w Ćwiczeniach. Są w nich istotne elementy, które wybór u rekolektanta poprzedzają i przygotowują; i są też w nich obecne (tzn. rozważane, asymilowa-ne) “momenty” (prawdy), które wyrażają konsekwencje i pełny sens dokonanego wyboru, czyli aktu samostanowienia. Te istotne elementy (wydarzenia zbawcze, prawdy objawione) są zgromadzone w Ćwiczeniach w sposób nie przypadkowy czy chaotyczny, lecz zostały zorganizowane “dialektycznie”. Te istotne elementy (prawdy) tworzą pewną dialektykę czy, inaczej mówiąc, dynamiczną całość, zorganizowaną właśnie wokół aktu wolności, w którym człowiek się określa i buduje. Owa dialektyka (dynamika), przenikająca całe Ćwiczenia, ma swe źródło i zakorzenienie w akcie poznawczym, którego pierwszym podmiotem był św. Ignacy. Ów potężny akt intelektualny ma szczególną jakość: jest on wybitnie syntetyczny i wszystko naraz ogarniający, a jednocześnie każdy moment i detal jest w nim wyróżniony i ma swoje miejsce. Na tę poznawczą całość składa się powiązanie poprzez Chrystusa i Kościół wszystkich rzeczy, wszystkich prawd, tak naturalnych jak i objawionych, z Majestatem Świętej Trójcy (por. Fessard, t. I, 13).
Praktycznie i całkiem konkretnie znaczy to, że w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli rekolektant stopniowo uobecnia sobie Historię Zbawienia i stawia siebie wobec niej. Przy czym istotne wydarzenia tej Historii, od Stworzenia po Wniebowstąpienie, pojawiają się w Ćwiczeniach w tej samej kolejności, co w dziejach ludzkości (Izraela i rodzącego się Kościoła). W tym zatem zakresie (treści i ich kolejności) Ćwiczenia nie wnoszą niczego nowego, niczego, co byłoby dotąd chrześcijaństwu nieznane. Odkrywcza nowość Ćwiczeń kryje się właśnie w celnym i oryginalnym powiązaniu proponowanych treści, zaczerpniętych z Historii Zbawienia, z czterema istotnymi “momentami” czy współrzędnymi, strukturującymi każdy (poważny) akt wolności. Bardzo szczęśliwe (w sensie: nowe, oryginalne i skuteczne) okazało się odpowiednie przyporządkowanie wydarzeń i prawd z Historii Zbawienia – czterem głównym momentom (etapom) dialektycznie rozgrywającego się aktu wolności. Bardzo “efektywne” okazało się powiązanie chronologicznie prezentujących się w Historii Zbawienia prawd zbawczych – z czterema etapami dialektycznie rozgrywającego się aktu wolności.
Niech mi będzie wolno użyć takiego porównania. Wyobraźmy sobie, że na wielkim placu budowy są wszystkie elementy, z których może być zbudowana wspaniała romańska czy gotycka katedra. Te wszystkie elementy mogłyby tam leżeć bezużyteczne przez setki lat i nic… Dopiero użycie ich i przyporządkowanie do określonego planu i projektu architektonicznego zamienia je w olśniewający cud, w arcydzieło: w katedrę. W Piśmie Świętym, w depozycie wiary, w Katechizmie Kościoła Katolickiego też jest wszystko, z czego może być “zbudowana” przyjaźń człowieka z Bogiem, jego przemiana, świętość osoby. Geniusz i uniwersalizm Ćwiczeń na tym polega, że ich Autor ma przed sobą (całkiem świadomie czy nie do końca, na mocy wybitnej refleksji czy raczej daru mistycznego) strukturę aktu wolności i do niego niejako dobiera i przyporządkowuje zbawcze prawdy i wydarzenia z Historii Zbawienia. A w efekcie tego działania – gdy droga Ćwiczeń jest przebywana i w końcu modlitewnie przebyta – dokonuje się cud Przymierza, porozumienia, zjednoczenia woli ludzkiej z wolą Boga. Oczywiście, w Miłości.
Sądzę, iż powyższe stwierdzenia pozwalają zrozumieć (a przynajmniej przeczuć), że poprzez taką treść i taką formę (ogólnie: metodę) Ćwiczeń – św. Ignacy wychodzi naprzeciw naprawdę każdemu człowiekowi, by pomóc mu, wprost i wybitnie, rozjaśnić kwestię swojej wolności. I że pomyślne przebycie całej drogi Ćwiczeń skutkuje bezcenną umiejętnością przybliżania się do Boga i jednoczenia z Nim w każdym akcie wolności, w każdym wyborze i decyzji.
– Czy jest w życiu człowieka umiejętność ważniejsza i cenniejsza niż ta właśnie?
Wiem, że obecne rozważanie pozostawia niedosyt. Mimo to zakończę je po prostu zachętą, by osobiście wejść na drogę Ćwiczeń, zwanych najczęściej Rekolekcjami Ignacjańskimi. Powód zachęty jest oczywisty. Tak naprawdę, dopiero w samych ćwiczeniach duchowych, osobiście odprawianych, spotyka się (zbłąkana) wolność człowieka z pełną odwiecznej Miłości i Mądrości wolnością Boga, który proponuje porozumienie, przyjaźń i komunię osób.

 

 

 

Rozważanie pochodzi z książki o. Krzysztofa Osucha SJ pt.: Przyjde niebawem. Rozważania na czas kryzysu, lęku i powrotu Jezusa

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,983,wolnosc-od-swieta-i-na-co-dzien.html

*******

Dokument na synod: otworzyć się na rozwiedzionych

PAP / ptt 23.06.2015

(fot. © Mazur/catholicnews.org.uk)

Postulat otwarcia na rozwodników w nowych związkach zawarto w dokumencie roboczym na jesienny synod biskupów na temat rodziny. Mowa w nim o “wspólnej zgodzie” co do potrzeby rozwiązania tej sprawy. Jest też sprzeciw wobec forsowania małżeństw homoseksualnych.

Synod pod hasłem “Powołanie i misja rodziny w Kościele i świecie współczesnym” odbędzie się w Watykanie dniach 4-25 października.
W ogłoszonym we wtorek w Watykanie dokumencie (Instrumentum laboris) podkreślono w odniesieniu do osób rozwiedzionych, które zawarły ponowne związki cywilne, że istnieje “wspólna zgoda co do hipotezy drogi pojednania bądź pokuty pod kierunkiem biskupa” oraz wypracowania przez Kościół “jasnych wskazówek” duszpasterskich po to, aby wierni znajdujący się w “szczególnych sytuacjach” nie czuli się dyskryminowani.
Brak jasnej linii, przyznano, przyczynia się do podziałów i zagubienia oraz prowadzi do “bolesnych cierpień” tych, których małżeństwa rozpadły się i którzy niekiedy czują się “niesłusznie osądzani”.
Jak głosi dokument, sytuacja osób rozwiedzionych w nowych związkach wymaga podejścia pełnego “wielkiego szacunku” oraz unikania języka i postaw wywołujących poczucie dyskryminacji. Należy przy tym dążyć, dodano, do ich coraz większej integracji ze wspólnotą chrześcijańską, a to zaś oznacza między innymi szczególną troskę o ich dzieci.
W tekście, który będzie podstawą do dyskusji biskupów na synodzie, zwrócono uwagę na wyraźnie zaznaczone podczas zeszłorocznych obrad różnice stanowisk w sprawie osób rozwiedzionych i na podziały wokół propozycji dopuszczenia ich do sakramentu komunii.
“Ewentualne dopuszczenie do sakramentów powinno zostać poprzedzone przez drogę pokutną pod kierunkiem biskupa diecezjalnego. Należy kwestię tę pogłębić”- czytamy w dokumencie przygotowującym obrady.
Położono nacisk na potrzebę diecezjalnych “projektów duszpasterskich” dla “rodzin, w których żyją osoby ze skłonnościami homoseksualnymi”. Temu postulatowi towarzyszy zarazem zastrzeżenie: “Całkowicie niedopuszczalne jest to, by duszpasterze Kościoła doświadczali presji w tej materii i by instytucje międzynarodowe uzależniały pomoc finansową dla biednych państw od wprowadzenia przepisów ustanawiających +małżeństwo+ między osobami tej samej płci”.
We wprowadzeniu do dokumentu przypomniano, że po nadzwyczajnym synodzie na temat rodziny na jesieni zeszłego roku, a przed tegorocznym zgromadzeniem biskupów papież Franciszek zalecił Kościołowi znalezienie “konkretnych rozwiązań dla wielu trudności i niezliczonej liczby wyzwań, jakim czoło muszą stawić rodziny”.
Jednocześnie – głosi dokument – do refleksji włączeni zostali wszyscy wierni za sprawą papieskich audiencji generalnych, których tematem jest rodzina.
Rodzina jako “łono radości i prób, głębokich uczuć i niekiedy zranionych relacji” jest “szkołą człowieczeństwa” i niezbywalnym fundamentem życia społecznego – podkreślono.
Dodaje się, że mimo sygnałów na temat kryzysu rodziny w kontekście “globalnej wioski” pragnienie jej pozostaje żywe. Zwraca się jednocześnie uwagę na niespotykane wcześniej “osłabienie i kruchość” rodziny z powodu “kryzysu kulturowego i społecznego”. Cały Kościół zachęca się do działań, by przezwyciężyć w młodych ludziach strach przed zawieraniem związków małżeńskich.
W dokumencie roboczym zawarty został apel o politykę prorodzinną oraz ostrzeżenie, że społeczne wykluczenie jeszcze bardziej osłabia rodzinę i staje się “poważnym zagrożeniem dla godności jej członków”.
Nierozerwalność małżeństwa przedstawia się jako “dar i zadanie”.
Zadaniem dla biskupów jest zaś głoszenie chrześcijańskiego orędzia językiem, który budzi nadzieję i optymizm , jest jasny i “nie moralizuje, nie ocenia i nie kontroluje”. Musi być zarazem wrażliwy na sytuację poszczególnych osób.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22559,dokument-na-synod-otworzyc-sie-na-rozwiedzionych.html

******

Nie moralizujmy. Głośmy nadzieję

Grzegorz Kramer SJ

Grzegorz Kramer SJ

(fot. Łukasz Głowacki)

Głoszenie Ewangelii to głoszenie nadziei, że życie każdego człowieka ma sens. Również tego, którego nie cierpimy. To właśnie musi się stać pasją każdego ewangelizatora, aż do tego stopnia, że zaczniemy za to płacić cenę życia.

 

Sobotę spędziłem w Lanckoronie ze Wspólnotą Wieczyste Przymierze. Rozmawialiśmy o tym, co to znaczy ewangelizować. W tym samym czasie w Nowej Hucie pod przewodnictwem biskupa Grzegorza Rysia również odbywała się ewangelizacja.

 

Chrześcijaństwo jest niesamowitą sprawą nie tylko przez to, że “Bóg tak ukochał świat, że Syna dał”, ale także dlatego, że Bóg zaprasza człowieka do współpracy. Dobrze pracuje się z kimś, kto robi dobre rzeczy, kto uczy przy okazji, jak dobrze spędzać czas, wykorzystywać swoje zdolności, poznawać świetnych ludzi, i kto przy okazji płaci stokrotnie więcej niż wyniósł nasz wkład do dzieła. Taką pracą jest ewangelizacja.

 

Kiedy w Lanckoronie mówiłem o tym, jak “to robić”, dotarło do mnie, że nie wymyślę jakichś nowych spektakularnych sposobów. Kiedy czytam relację z tego, co działo się w Nowej Hucie, dochodzę do wniosku, że bp Ryś z ekipą też niczego nowego nie wymyślił. Bo nie o to chodzi w ewangelizacji. Jezus jest ciągle ten sam, ciągle tak samo kochający człowieka. To nam – głosicielom – wydaje się, że trzeba coś “wymyślać”. Tymczasem ewangelizacja to złożenie świadectwa, czyli rozmowa człowieka z człowiekiem o doświadczeniu Miłości Boga.

 

Głoszenie Ewangelii to głoszenie nadziei, że życie każdego człowieka ma sens. Również tego, którego nie cierpimy. To właśnie musi się stać pasją każdego ewangelizatora, aż do tego stopnia, że zaczniemy za to płacić cenę życia. Ewangelizacja to jest pozytywne, a nie negatywne działanie. Świetnie o tym powiedział bp Grzegorz: “Nie pytajcie o to, na jakie trafice przeciwności, gdy będziecie wychodzić do ludzi. Pytajcie: »Kim jest Jezus«. My jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie. Potrafimy w Kościele wymieniać te wszystkie »-izmy«. I to brzmi tak: »sekularyzm«, »modernizm«, »ateizm« i wszystkie inne pieroństwa. Świetnie to opisujemy w Kościele. Jesteśmy w tym specjalistami. No to opisujcie świat w takich kategoriach. Na pewno was to od razu uruchomi do wyjścia. Już to widzę. I pójdziecie do tego świata. Nie pytajcie o to i nie martwcie się tym. Pytajcie o to, kim jest Jezus”.

 

Odkryć powołanie do ewangelizowania (nie tylko jako Jezusowy nakaz) to odkryć, że Bóg nas potrzebuje, to uwierzyć, że są na tym świecie ludzie, do których możemy dotrzeć tylko my: ja i Ty, że nikt ich nie przekona do Jezusa, tak jak możemy to zrobić my. Ewangelizator to jest człowiek, który odkrył, że jest ważny dla Boga, właśnie przez to, że może z Bogiem pracować. Nie powierza się zadań komuś, komu się nie ufa. A dając komuś tak poważne zadanie, daje się mu także komunikat: chcę cię w tej robocie.

 

Bóg w tym zaproszeniu ryzykuje, bo każdemu z nas grozi szybkie przejście z ewangelizatora w moralizatora, ale On się tym nie przejmuje. Jego zaproszenie do tego, by innym pokazywać prawdę Bożej Miłości, zawsze jest aktualne, nie traci ważności, nawet po naszej “wpadce przy pracy”.

 

Idąc do ludzi z Ewangelią, musimy nauczyć się najpierw ich języka, dobrze zrozumieć, w jakim świecie żyją, jakich dokonują wyborów i dlaczego. Zobaczyć, nie ocenić. To jest ważne, bo tylko wtedy będziemy w stanie pokazać im, co znaczy nasze piękne hasło: “Bóg cię kocha”. Tylko kiedy dotrzemy z tym przesłaniem w kontekst ich życia i będziemy mówić w ich języku, ci ludzie uwierzą Słowu.

 

Wchodzisz w to?

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2026,nie-moralizujmy-glosmy-nadzieje.html

*****

Bp Grzegorz Ryś: to jest najważniejsze pytanie

Bp Grzegorz Ryś

My jesteśmy posłani do świata. Nie widać w z związku z tym jakiegoś specjalnego entuzjazmu. Papież Franciszek mówi o tym bez przerwy, ludzie mówią – dałby już spokój. W nas jest strach przed tym wyjściem – mówi biskup Grzegorz Ryś. Jak poradzić sobie z tym lękiem? Trzeba znaleźć odpowiedź na jedno pytanie.

 

Niedzielna Ewangelia i homilia biskupa Grzegorza Rysia ze Mszy świętej kończącej akcję ewangelizacyjną “Jestem! W Hucie”:

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1880,bp-grzegorz-rys-to-jest-najwazniejsze-pytanie.html

******

Modlitwa Św. Miriam Arabki
“Duchu Święty, natchnij mnie.
Miłości Boża, pochłoń mnie.
Po prawdziwej drodze prowadź mnie.
Maryjo, Matko moja, spójrz na mnie.
Z Jezusem błogosław mi.
Od wszelkiego zła,
Od wszelkiego złudzenia,
Od wszelkiego niebezpieczeństwa,
zachowaj mnie!

Amen.”

*******

Uważałam, że to podłe ze strony Boga [wideo]

2ryby

/ Moving Works / pz

Przez wiele lat zmagali się z problemem bezpłodności. Czekali na dziecko, bardzo go pragnęli. Zaczęli nawet kwestionować dobroć Boga. Nadszedł jednak moment, w którym zrozumieli, jaką niezwykłą historię napisał dla nich Bóg. Historię, na którą przygotowywał ich przez ponad 20 lat ich życia.

******

Leksykon pisarzy katolickich

Z ks. Wiesławem Wilkiem, wykładowcą w Wyższym Seminarium Duchownym w Sandomierzu, rozmawia Józef Augustyn SJ

Ksiądz Profesor specjalizuje się w literaturze pięknej oraz jej związkach z religią i duchowością.

Literatura to dla mnie doskonały środek ewangelizacji, który pomaga człowiekowi odkrywać i przeżywać sacrum. Oczywiście mam tu na myśli dzieła, które zakładają głębsze cele, chcą budzić sumienia, niepokoić i przeobrażać wewnętrznie. Zauważmy, że przeciętny człowiek wierzący rzadko sięga po teologiczne traktaty, chętnie natomiast obejrzy wartościowy film czy przeczyta ciekawą książkę.

 

Porozmawiajmy zatem o książkach, które mają moc wewnętrznego przeobrażania.

To temat rzeka…

 

Ograniczmy się więc do dwóch ostatnich stuleci.

W literaturze współczesnej wyróżniam trzy wciąż żywe nurty, które mogą pobudzić czytelnika do refleksji i przemyśleń, a w konsekwencji także do wewnętrznej przemiany. Po pierwsze, to nurt egzystencjalizmu, który ukazuje absurd istnienia (Martin Heidegger). W kręgu tego nurtu powstały wielkie powieści i dramaty Jean-Paula Sartre’a (1905-1980), Alberta Camusa (1913-1960) czy Friedricha Dürrenmatta (1921-1990). Literatura egzystencjalizmu schodzi do otchłani ludzkiej egzystencji, ukazując tragizm człowieka uwikłanego w niepewność i względność norm postępowania. Nie wiadomo, po co człowiek żyje i dokąd zmierza. Nie ma niczego trwałego, czym mógłby się kierować. Względne są także wartości moralne, bo wszystko jest na sprzedaż.

Ten ostatni motyw doskonale ukazał Dürrenmatt w sztuce z 1956 roku pt. Wizyta starszej pani. Tytułowa bohaterka wraca po latach do miasteczka, gdzie przed laty przeżyła zawód miłosny. Chce ukarać człowieka, który ją wtedy odrzucił. Jest bogata, oświadcza więc miejskim notablom, że przekaże na rzecz miasteczka dużą kwotę, ale władze muszą skazać na śmierć jej byłego narzeczonego. I rzeczywiście na końcu zostaje on skazany, choć na początku wszyscy się oburzali: “Jak to? Nie może być. To człowiek niewinny”. Bo sumienie, bo prawo moralne… Miliony “starszej pani” zaczęły im jednak błyszczeć coraz bardziej i w końcu, a to lekarz, a to nauczyciel, wreszcie także pastor zaczęli szukać winy u zupełnie niewinnego człowieka. I znaleźli ją…

Drugi nurt to humanizm laicki, który szuka już jakichś trwałych wartości, jednak poza religią. Inaczej niż w egzystencjalizmie życie człowieka ma więc tu sens i istnieją wartości, dla których warto się poświęcić.

 

Gdzie szukać tych wartości?

Z jednej strony znajdują się one w samym człowieku. Dzięki własnym siłom może on sam się niejako uratować. Wątek samoocalenia znajdziemy chociażby u Ernesta Hemingwaya (1899-1961) w opowiadaniu Stary człowiek i morze z 1952 roku. Bohater – Santiago – chce złowić rybę większą niż inne, by w ten sposób udowodnić, że mimo wieku nie jest kiepskim i nieużytecznym rybakiem. Udaje mu się. Jednak złowiony marlin jest tak wielki, że rybak nie może wciągnąć go na pokład i w drodze powrotnej martwego marlina pożerają rekiny. Przybija więc do brzegu z niczym. To jednak tylko pozorna porażka, bo tak naprawdę Santiago wygrał z własnymi słabościami i teraz myśli o wyprawie na tygrysy.

Mit siły człowieka eksploatowały filmowe westerny, ale także dziś jest on bardzo modny i nadal oddziałuje. Z nim przecież wiąże się mit wiecznej młodości, na którym opiera się współczesna reklama. Człowiek urzeczywistnia się poprzez dążenie do wiecznej młodości i zabawy. To zredukowanie człowieka jedynie do sfery cielesnej pokazują powieści na przykład Alberto Moravii (1907-1990) czy Françoise Sagan (1935-2004).

Humanizm laicki odnajduje wartości nadające sens ludzkiemu życiu także w heroicznym aktywizmie i poświęceniu się człowieka. Poświęcenie się jakiejś pracy, wypełnianie jakiejś misji, zaangażowanie na rzecz jakiegoś dzieła – to droga do samorealizacji. Wątki te obecne są na przykład w powieściach Antoine de Saint-Exupéry (1900-1944). Exupéry dziś kojarzony jest przede wszystkim jako autor Małego Księcia, ale jest także autorem opowiadań Nocny lot (1931 rok) czy Ziemia, planeta ludzi (1939 rok), w których na pierwszym miejscu postawione jest wypełnienie przez bohaterów obowiązków.

To mamy też u Zbigniewa Herberta (1924-1998) w Przesłaniu Pana Cogito (1974 rok). Podmiot liryczny mówi: “wstań, idź”, “bądź odważny”, “czuwaj”, “bądź wierny”. Nie ma tu jednak odwoływania się do siły zewnętrznej. To ty sam masz być herosem. Takim herosem w pewnym sensie jest na przykład Bogumił Niechcic z powieści Marii Dąbrowskiej (1889-1965) Noce i dnie (1932-1934). Żona głównego bohatera ciągle ma mu za złe, że pracując w dzierżawionym majątku, nabija tylko kabzę Dalenieckiemu, właścicielowi ziemi. Tymczasem Bogumił mówi: “Ja nie dla Dalenieckiego to robię, ale dla tej ziemi”.

Z takim heroicznym aktywizmem mamy do czynienia także w Dżumie (1947 rok), powieści wspomnianego przy okazji nurtu egzystencjalnego Alberta Camusa. Główny bohater – doktor Bernard Rieux – w obliczu zagrożenia chorobą mobilizuje mieszkańców do działania. Nie chce jednak pomocy ojca Paneloux, ponieważ ten wierzy w Opatrzność Bożą, a według doktora taka wiara osłabia ludzi. Wierząc w Opatrzność, człowiek nie podejmuje wysiłku, by samemu rozwiązać swoje problemy, tylko czeka na interwencję Boga.

Inny przykład heroicznego aktywizmu to Los człowieka (1956 rok) Michaiła Szołochowa (1905-1984), opis przeżyć radzieckiego jeńca w hitlerowskiej niewoli. Znajdziemy tu wątki heroicznego poświęcenia się dla ojczyzny i partii.

W ramach humanizmu laickiego mieści się też bogate zjawisko literatury moralistycznej. Z literatury polskiej można tu wymienić Granicę (1935 rok) i Medaliony (1946 rok) Zofii Nałkowskiej (1884-1954), Kamienny świat (1947 rok) Tadeusza Borowskiego (1922-1951), Inny świat (1951 rok) Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (1919-2000). Z utworów tych wyłania się świadomość prawa, określenie dobra i zła. Owa świadomość wypływa jednak z utrwalonej tradycji czy ludzkiego nawyku, a nie z obiektywnego prawa Bożego. Pewnych rzeczy człowiek po prostu nie może robić. Istnieje granica dobra i zła, której ustalenie nie odwołuje się do sankcji religijnych, a do poczucia pierwotnej uczciwości i przyzwoitości.

Wreszcie trzeci, zasadniczy nurt we współczesnej literaturze to właśnie literatura religijna. Próbuje ona ukazać obecną w utworze rzeczywistość “dwupłaszczyznowo”: zarówno w jej wymiarze przyrodzonym, jak i nadprzyrodzonym. Stara się dostrzec to, co transcendentne, “niewidzialne dla oka”, i szuka odpowiednich środków wyrazu, by tę rzeczywistość ukazać.

 

Jakie zatem należałoby wskazać kryteria, według których możemy ocenić, że dany utwór mieści się w nurcie religijnym?

Na pewno tym kryterium nie jest tytuł czy tematyka utworu. One zawsze mogą być mylące, na przykład Drewniany różaniec (1953 rok) Natalii Rolleczek (1919-2009), powieść napastliwa i brutalnie atakująca wychowanie zakonne. Są utwory, które sięgają do tematów biblijnych, hagiograficznych itd., a wcale nie są religijne, czasem bywają wręcz wrogie religii.

Tym kryterium nie może być też odbiorca. Literatura określana jako religijna czy wręcz katolicka jako literatura dla katolików rezygnowałaby z ambitnych celów właściwych sztuce, zacieśniając się do swoistego “getta” odbiorców. Każdy ambitniejszy twórca chce docierać do jak najszerszego kręgu odbiorców.

Istotnego kryterium nie stanowi też osoba autora, choć ta sprawa nie jest tak jednoznaczna. Wprawdzie twórca niezależnie od osobistych przekonań może budować swe dzieło w określonych ramach ideologicznych, jednak zazwyczaj tak bywa, że autor, któremu obcy jest świat religijny, zrezygnuje z wypowiedzenia się takim rodzajem twórczości, który jest dla niego wewnętrznie odległy. Słynny filozof chrześcijański Jacques Maritain (1882-1973) w Sztuce i mądrości (1920 rok) wprost upominał, by twórcy, którzy chcą tworzyć dzieła chrześcijańskie, nie kusili się o odłączenie w sobie artysty od chrześcijanina. Uważał, że dzieło nie będzie nosić w sobie odbłysku ukrytej w nim łaski, jeśli nie wypływa z serca objętego łaską.

Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie można stawiać znaku równości między intensywnością życia religijnego autora a sugestywnością i głębią religijną jego twórczości. Należy wziąć pod uwagę miarę talentu. Karol Antoniewicz SJ, autor znanej i śpiewanej powszechnie pieśni maryjnej Chwalcie łąki…, był zapewne świątobliwym kapłanem i znakomitym kaznodzieją, ale miernym poetą religijnym. Brak mu było i talentu, i warsztatu literackiego. Stąd skłonność do przesadnego sentymentalizmu i dydaktyzmu w jego wierszach.

Zatem istotnym kryterium pozostaje umiejętność sugestywnego i pogłębionego przedstawienia problematyki religijnej, w całej jej złożoności. Utwór religijny czy wręcz katolicki to taki, który kształtuje ukazywaną w nim rzeczywistość w koncepcji religijnego ładu świata i jego sensu. Jest on przeniknięty nadprzyrodzonym widzeniem przedstawianej rzeczywistości. Chodzi tu zarazem o koncepcję Boga, jak i człowieka. Koncepcja człowieka w strukturze takiego utworu to ukazanie osoby ludzkiej, która nosi znamię grzechu, a jednocześnie podlega działaniu odkupieńczej łaski Bożej. Grzech i łaska będą obecne w zdarzeniach, myślach, odczuciach człowieka, krótko mówiąc – w jego sferze motywacyjnej. Dzieło takie może pokazać i upadek, i grzech, i klęskę człowieka, byle nie były one ostateczne. Ostatni głos w takim dziele zawsze należy do Boga.

 

Porozmawiajmy o katolickich twórcach nurtu religijnego.

Początki nurtu literatury katolickiej to koniec XIX wieku. Ów nurt był wyrazem sprzeciwu wobec ówczesnego modernizmu. U jego podstaw leży myśl filozoficzna neotomizmu. Pojawili się wówczas twórcy, często konwertyci, dla których wiara była czymś osobiście głęboko przeżytym. Jednocześnie, dzięki rozwojowi filozofii chrześcijańskiej, w tym także dzięki przyswojeniu współczesności myśli św. Tomasza, mieli szerszy światopogląd, sięgali niejako do głębi.

Wśród autorów tego nurtu warto wymienić: Paula Claudela (1868-1955), Gilberta Keitha Chestertona (1874-1936), Gertrudę von Le Fort (1876-1971), Giovanniego Papiniego (1881-1956) czy Sigrid Undset (1882-1949). Dla nich sfera nadprzyrodzona stanowiła rzeczywistość dotykalną. Pokazywali żarliwe przeżycie tajemnicy sacrum, z pasją demaskowali też egoizm i faryzeizm, jak chociażby François Mauriac (1885-1970) czy Georges Bernanos (1888-1948) oraz inni pisarze tego nurtu. Swego czasu ich utwory silnie oddziaływały na religijność wielu ludzi. To był przełom mentalny końca XIX wieku, wieku pary, maszyny, materializmu i wiary w siłę ludzkiego rozumu.

 

Moje pokolenie zaczytywało się w powieściach Claudela, Papiniego, Bernanosa i Mauriaca. Dziś wydaje się, że w świadomości czytelników te nazwiska nie istnieją.

To prawda. Dlatego prof. Stefan Sawicki w książce Z pogranicza literatury i religii, w szkicu Czy zmierzch literatury katolickiej? nazywa ten nurt “zstępującym”. Niestety, dziś już nie ma takich pisarzy, wielkich pisarzy, którzy by z taką ostentacją eksponowali w swej twórczości problematykę religijną czy właściwie katolicką, jak tu wymienieni czy wielu innych, o których zapewne będziemy rozmawiać.

Jednak nadal można mówić o obecności religii w literaturze w tak zwanym nurcie wstępującym. Nie ma już w niej takiej ostentacji religijnej, jak w tak zwanej literaturze katolickiej ubiegłego wieku. Element religijny u niektórych współczesnych pisarzy występuje w sposób bardziej ściszony, dyskretny, czasem ambiwalentny, niejako na pograniczu sacrum i profanum. Poprzez “chwyty językowe” twórcy ci ujawniają motywację religijną określonych zdarzeń literackich. Wystarczy przywołać tu niektóre utwory Bronisława Maja, Stanisława Barańczaka, a zwłaszcza twórczość Wojciecha Wencla, aby się o tym przekonać. W nich przecież z sytuacji poetyckiej wyłania się człowiek religijny.

 

Czy moglibyśmy nieco szerzej omówić twórczość chociaż niektórych wymienionych przez Księdza pisarzy, jako zachętę, by sięgnąć do ich dzieł?

Na przykład Giovanni Papini – włoski dziennikarz i pisarz. Był konwertytą i dosyć długo dochodził do wiary. Jeszcze w dzieciństwie zastanawiał się, dlaczego ojciec nie pozwala mu chodzić na religię: “Co takiego opowiada uczniom ten na czarno ubrany pan, że nie mogę tego słuchać”. I kiedyś usłyszał: “Czcij ojca swego, czcij matkę swoją…”. Bardzo go to wtedy zaintrygowało. Jednak w swoich pierwszych utworach, na przykład w Pamiętnikach Pana Boga (1911 rok), występował jako programowy ateista. I nagle, w 1921 roku, pojawia się powieść Dzieje Chrystusa, w której daje wyraz swojemu katolicyzmowi. Mówiono, że duży wpływ wywarła na niego żona, a momentem przełomowym była Pierwsza Komunia Święta jego córek.

W każdym razie Dzieje Chrystusa były powieścią tłumaczoną na wiele języków i szeroko znaną w całej Europie. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zetknąłem się z Papinim w czasach seminaryjnych, także na mnie zrobił duże wrażenie. Jego emocjonalność w wierze, silne zaangażowanie i ukazanie doświadczenia religijnego z perspektywy człowieka, który właśnie doznał olśnienia… To był w ówczesnej literaturze swego rodzaju wyłom, wielkie wydarzenie.

Inny przykład autora nurtu katolickiego to Paul Claudel – poeta i dramaturg francuski, brat rzeźbiarki Camille Claudel, także konwertyta. Jeden z jego biografów pisał, że pochodził z rodziny tradycyjnie chrześcijańskiej, która wydała wielu księży, ale niewiele wspólnego miała z prawdziwą wiarą. Claudel był człowiekiem poszukującym, interesował się Biblią, św. Augustynem. Nawrócił się na katolicyzm jako stosunkowo młody człowiek, bodajże dwudziestoletni, pod wpływem silnego przeżycia w katedrze Notre-Dame w Paryżu. W swoich pamiętnikach wspomina, że kiedy klerycy zaczęli śpiewać tam Adeste fideles – “Przybądźcie wierni”, to doznał jakiegoś przejmującego i przerażającego jednocześnie olśnienia. To było fizyczne odczucie Transcendencji – Boga. Odczucie, które powaliło go na kolana. Oczywiście bastiony agnostycyzmu jeszcze w nim tkwiły i do sakramentów przystąpił kilka lat później, ale właśnie wtedy zaczęła się jego droga nawrócenia. Najbardziej znane w Polsce jego dramaty to Zakładnik (1911 rok), Zwiastowanie (1912 rok) i późniejszy Atłasowy trzewiczek (1929 rok).

W Zwiastowaniu pojawia się bardzo znaczący motyw ofiary głównej bohaterki Violeny, podjętej z motywów nadprzyrodzonych, dzięki której odradza się nie tylko ona sama, ale także inni bohaterowie sztuki. I na tym właśnie polega siła duchowa podjętej ofiary, która może zaowocować w najmniej spodziewanym momencie.

 

Bardziej znany w Polsce był chyba Georges Bernanos.

Był znany głównie dzięki edycjom Wydawnictwa Pax. Stowarzyszenie Pax w dziejach polskiego Kościoła odegrało mało chlubną rolę. Natomiast wydawnictwo wiele zrobiło dla popularyzacji literatury religijnej, która w Polsce Ludowej nie była znana. To nakładem tego wydawnictwa ukazały się najbardziej znane powieści Bernanosa: Pod słońcem szatana, debiut z 1926 roku, Pamiętnik wiejskiego proboszcza z roku 1936, uważany za najważniejszy utwór pisarza, oraz dramat Dialogi karmelitanek, ukończony w 1948 roku, tuż przed śmiercią autora.

Bohaterami jego powieści są przede wszystkim księża. Poprzez ich losy, a właściwie poprzez opis ich życia wewnętrznego, ukazywał dramat duchowej walki człowieka oraz ścierania się w nim łaski i grzechu. Zgodnie ze słowami z Apokalipsy – Obyś był zimny albo gorący! (Ap 3, 15) – bohaterowie Bernanosa są albo zimni, albo gorący, z bardzo dynamicznym życiem wewnętrznym. Nie ma tam postaci letnich, obojętnych.

 

W okresie moich studiów filozoficznych rozczytywałem się w popularnym wówczas François Mauriacu.

François Mauriac, członek Akademii Francuskiej, laureat Literackiej Nagrody Nobla z roku 1952. Jego najgłośniejsze powieści to między innymi Kłębowisko żmij (1932 rok), napisana w konwencji listu schorowanego i stojącego u progu śmierci adwokata, którego serce niczym właśnie tytułowe żmije otaczają ponure uczucia. Bohater dopiero pod koniec życia przechodzi przemianę. Inna powieść to Faryzeuszka (1941 rok), w której Mauriac doskonale ukazuje zakłamanie głównej bohaterki. Kobieta była tak zadufana w sobie, jakby miała polisę ubezpieczeniową na życie wieczne. To także powieść Jagnię (1954 rok), w której jeden z bohaterów, ekskleryk, ulega wypadkowi, a swoje cierpienie ofiaruje w intencji przeżywającego ogromny kryzys małżeństwa.

Niektórzy krytycy przeciwstawiali twórczość Mauriaca utworom Bernanosa. Mówiono, że Bernanos pokazuje życie wewnętrzne bohaterów i ich współpracę z łaską. Mauriac z kolei skupia się na słabościach i grzeszności człowieka. Opisuje bagno, w którym tkwi, i kiedy dzięki jakiemuś wydarzeniu, poprzez które działa łaska Boża, zaczyna z owego bagna wychodzić, to powieść się kończy. Nie widzimy już tej duchowej ewolucji i meandrów życia wewnętrznego jak w przypadku bohaterów Bernanosa. Zastanawiano się nawet, czy pisarz katolicki ma prawo ukazywać w tak drastyczny i naturalistyczny sposób upodlenie człowieka, z jakim zetkniemy się w powieściach Mauriaca.

 

Niektórzy uważali jego powieści za psychologiczne, a nie religijne.

Rzeczywiście nieprzygotowany czytelnik może je w taki sposób interpretować. Dlatego przyznam, że rzadko proponowałem swoim klerykom jego książki do lektury. Mauriac to autor wymagający, dla dojrzałego już czytelnika, który będzie umiał odczytać tak zwane głębsze dno utworu.

Nie jest łatwo napisać dobrą powieść religijną, ale dobra powieść religijna to także zadanie dla odbiorcy. Nie można zrozumieć wymowy i sensu utworu religijnego bez przyjęcia rzeczywistości nadprzyrodzonej i działania łaski. Jest to o tyle niekorzystne, że tak naprawdę błędna interpretacja niszczy strukturę dzieła. Inna rzecz, że czasami odbiorca nie tyle nie umie interpretować, ile nie chce. Za czasów komunistycznych dla niektórych “interpretatorów” Dziady Adama Mickiewicza miały wymowę wyłącznie ludowo-folklorystyczną, by ograniczyć się jedynie do tego przykładu.

 

Chciałbym zapytać o Grahama Greene’a, swego czasu także bardzo popularnego pisarza katolickiego.

Graham Greene (1904-1991), angielski powieściopisarz i dramaturg, autor między innymi powieści Moc i chwała (1940 rok) oraz Sedno sprawy (1948 rok), w swoich utworach poruszał problematykę etyczno-religijną, ale nieobce były mu także wątki społeczne, polityczne czy sensacyjne.

Wspomniana powieść Moc i chwała wywołała ogromną sensację. Oczywiście za sprawą poruszanej problematyki. Akcja powieści rozgrywa się w czasie rewolucji meksykańskiej, to lata 1911-1917. Istotną cechą tej rewolucji była walka z katolicyzmem. W tym czasie księża, którzy nie wyemigrowali z Meksyku do Stanów Zjednoczonych, byli aresztowani i najczęściej traceni. W powieści Greene’a głównym bohaterem jest właśnie ukrywający się w jednej z meksykańskich wiosek katolicki ksiądz, który nie najlepiej się prowadzi – nadużywa alkoholu i jest ojcem dziecka jednej z mieszkanek owej wioski. Sytuacja więc mocno gorsząca.

Ksiądz ten jest przez rewolucjonistów ścigany, ale zostaje ze swoimi parafianami, by móc sprawować dla nich sakramenty święte. I na tym właśnie polega owa tytułowa “moc i chwała”. To moc i chwała Kościoła, w którym nawet za sprawą tak niegodnych narzędzi dokonuje się misterium zbawienia. Ów ksiądz ostatecznie zostaje podstępem schwytany i przed straceniem sam nie ma się przed kim wyspowiadać. Jednak kiedy ginie, do pobliskiego miasteczka portowego przybywa w konspiracji ksiądz z Europy, który podejmie jego misję. Misterium zbawcze będzie kontynuowane. Ale ze względu na wspomniane tu “gorszące realia” powieść wzbudziła kontrowersje.

 

Także w Polsce mieliśmy nurt literatury katolickiej.

Rzeczywiście, choć nurt powieści katolickiej w naszym kraju pojawił się później. Pierwszym polskim autorem, który pisał w duchu Bernanosa, był Jerzy Andrzejewski (1909-1983), choć dziś pewnie mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Kojarzymy go z komunizującą powieścią Popiół i diament, tymczasem w 1937 roku ukazała się jego powieść Ład serca, za sprawą której Andrzejewskiego zaczęto uważać za pisarza nurtu katolickiego. Akcja Ładu serca toczy się w ciągu jednaj nocy w białoruskiej wiosce, gdzie stykają się losy kilku postaci. Głównym bohaterem jest katolicki ksiądz Siecheń, który zmaga się z wypełnianiem swojej duszpasterskiej misji i stara się pozostać wierny powołaniu. To postać bardzo bliska bohaterom Bernanosa.

Później Andrzejewski przeszedł na pozycje marksistowskie, a po jakimś czasie stał się pisarzem kontestującym rzeczywistość Polski Ludowej. Wtedy ukazały się jego powieści Bramy raju (1960 rok) i Idzie skacząc po górach (1963 rok), w których pod osłoną metafory krytykuje komunistyczny system totalitarny.

 

Kogo jeszcze z polskich pisarzy zaliczyłby Ksiądz do nurtu powieści katolickiej?

Za koryfeuszkę nurtu uważam Zofię Kossak-Szczucką (1889-1968), pisarkę chyba niesłusznie zapomnianą, autorkę kilkudziesięciu utworów. Nurt religijny wiązał się w jej pisarstwie z nurtem historycznym, czego przykładem są Krzyżowcy (1935 rok), opowieść o pierwszej wyprawie krzyżowej, czy Król trędowaty opowiadający o utracie Jerozolimy przez krzyżowców (1937 rok).

Przed wojną była atakowana za te powieści zarówno “z lewa”, jak i “z prawa”. Ci pierwsi uważali, że apoteozuje krucjaty, ci drudzy, że je zbyt odbrązawia. W Krzyżowcach tytułowi rycerze zostali ukazani jako ludzie pogrążeni w kłótniach, chciwości i wzajemnej nienawiści. Z kolei w Królu trędowatym na końcu powieści sułtan, widząc upadające chrześcijaństwo, pyta, czy to Bóg opuścił swoich chrześcijan, czy chrześcijanie opuścili swojego Boga. I tylko św. Franciszek z Asyżu – to już powieść Bez oręża (1937 rok) – dzięki swojej prostocie i wierze dociera do Ziemi Świętej i dostaje zgodę sułtana, by nawiedzić święte miejsca.

 

Kossak-Szczucka to także autorka powieści o św. Stanisławie Kostce.

To powieść pt. Z miłości (1925 rok). Przyznam, że kiedy sam po raz pierwszy czytałem tę książkę jako alumn w seminarium, zrobiła na mnie duże wrażenie. Pisarka ukazuje tu św. Stanisława Kostkę jako postać “z krwi i kości”, w kontekście historycznym, a nie bohatera angelicznego, do czego byłem przyzwyczajony. To była dla mnie rewelacja i zupełne novum. Dziś pewnie książka nie ma już takiej siły oddziaływania. Zmieniła się przez te lata wrażliwość młodych czytelników. Ja byłem zachwycony, a moi obecni studenci seminarzyści pewnie nie byliby w stanie doczytać tej książki do końca.

W każdym razie Kossak-Szczucka była pisarką może nie najwyższych lotów, ale umiała w swoich powieściach w interesujący sposób połączyć wątki historyczne z religijnymi.

 

Kolejnym przedstawicielem nurtu polskiej powieści katolickiej jest Jan Dobraczyński.

Jego współpraca z władzami PRL-u wzbudza kontrowersje, jako polityk i działacz skończył żałośnie. Trzeba jednak przyznać, że powieści Jana Dobraczyńskiego (1910-1994) były wielokrotnie wznawiane i tłumaczone na wiele języków. Dobraczyński napisał ponad pięćdziesiąt powieści. Rzadko się zdarza, by pisarz był tak płodny. Dobraczyński miał też duże zasługi w popularyzacji Pisma Świętego przez swoje powieści biblijne. Pamiętajmy, że to czasy Polski Ludowej, kiedy Biblia miała małe nakłady i nie była szeroko dostępna. Biblijne powieści Dobraczyńskiego to między innymi Wybrańcy gwiazd o Jeremiaszu (1948 rok), Pustynia o Mojżeszu (1955 rok), Cień ojca o św. Józefie (1977 rok), Święty miecz o św. Pawle (1949 rok) i Listy Nikodema, najbardziej poczytna jego powieść z 1951 roku – opowiada o uczonym faryzeuszu, który przechodzi na chrześcijaństwo, ale pośrednio przedstawia także historię Jezusa.

 

W “Listach Nikodema” rozczytywaliśmy się w nowicjacie. Byliśmy zachwyceni, a mnie osobiście było żal, gdy ponad dwadzieścia lat później Dobraczyński tak się kompromitował.

Jego powieści były poprawne merytorycznie i napisane z dużą kulturą literacką. Miały – moim zdaniem – ogromną wartość ewangelizacyjną. Były komunikatywne i docierały do szerokiego odbiorcy.

 

W naszym minileksykonie nie możemy pominąć także Władysława Jana Grabskiego.

Powieść Władysława Jana Grabskiego (1901-1970) W cieniu kolegiaty z 1939 roku rzeczywiście uważa się za reprezentatywną dla polskiej literatury katolickiej. Była po wojnie wielokrotnie wznawiana. Jej kontynuacją jest książka Konfesjonał (1948 rok). Bardzo mi się podobały obydwie powieści, ale kiedy omawiałem je na zajęciach w seminarium, wśród kleryków nie wzbudzały już takich emocji. A przecież w Konfesjonale jest wiele świetnych przykładów dla posługi spowiednika. Główny bohater obu powieści – Sadok – w pierwszej części zmaga się z decyzją, czy ma wrócić do seminarium, w drugiej jest już świętym kapłanem, wzorem spowiednika i kaznodziei, który musi rozwiązać wiele duszpasterskich dylematów. Na przykład przychodzą do niego do spowiedzi narzeczeni. Ona – czysta jak łza, a narzeczony mówi coś innego. I co zrobić? Obydwoje idą do Komunii i on tej Komunii musi udzielić i jej, i jemu.

 

Ostatnio mówi się o odrodzeniu powieści katolickiej i w tym kontekście podaje się nazwisko Jana Grzegorczyka.

To autor między innymi książek: Adieu. Przypadki księdza Grosera, Trufle, Cudze pole. Owszem, wszystkie je przeczytałem.

 

I jak je Ksiądz ocenia?

Grzegorczyk umie pisać bardzo interesująco, zna środowisko księży, zna dużo faktów, jest tropicielem różnych sensacyjnych wydarzeń, w jego pisarstwie czuć żyłkę dziennikarską. Tyle że dziennikarstwo i styl reportażu biorą górę nad głębią problematyki. Grzegorczyk moim zdaniem zbyt mocno koncentruje się na pokazaniu środowiska księży od tej najgorszej strony – od strony “księżowskiego bagienka”.

Oczywiście nie chodzi o to, by o księżach mówić czy pisać tylko dobrze, ale u Grzegorczyka dużo jest w tym agresji i chęci przypodobania się czytelnikom wrogo nastawionym do Kościoła. Miałbym trudność z zaliczeniem go do nurtu pisarzy katolickich. Problemy moralno-duchowe są tu potraktowane banalnie. Poza tym w kolejnych książkach powiela wcześniejsze schematy i nieustannie goni za sensacją. Te książki nie nadają się, by polecać je jako inspirację religijno-duchową.

 

Wydaje się, że dziś z jednej strony spotykamy się z krytyką Kościoła przez środowiska lewicowo-liberalne, a z drugiej strony jest jednak w społeczeństwie zapotrzebowanie na postacie, które prezentują Kościół od strony pozytywnej. Dużą popularnością cieszą się przecież bohaterowie z telewizyjnych seriali: “Plebania”, “Ojciec Mateusz”, “Ranczo”…

Postać ojca Mateusza wzorowana jest na księdzu Brownie, bohaterze cyklu detektywistycznych opowiadań (1911-1936) wspominanego wcześniej Gilberta Keitha Chestertona. Ksiądz Brown to postać sympatyczna, jowialna, potraktowana przez autora bardzo ciepło.

Z kolei proboszcz z Rancza i wójt, jego brat, wiele mają z postaci don Camillo i burmistrza Peppone z cyklu książek Giovanninego Guareschiego (1908-1968). Mam tu na myśli przede wszystkim ich ciągłe słowne utarczki i konflikty.

Ciepło o księżach umiał pisać Bruce Marshall (1899-1987), autor między innymi powieści Chwała córy królewskiej (1944 rok) i Czerwony kapelusz (1959 rok). Prawie wszyscy bohaterowie jego powieści to księża. Pisarz ukazuje ich słabości i dziwactwa, ale w sposób sympatyczny, za pomocą anegdotek. Poza tym pisze także o poświęceniu swoich bohaterów. To niewątpliwie przyciąga i wzbudza sympatię. I chyba rzeczywiście także dziś czytelnicy czy widzowie lubią czytać takie książki i oglądać filmy z takimi bohaterami.

 

Na koniec chciałbym zapytać, do których książek nurtu katolickiego – zdaniem Księdza – warto powracać?

Myślę, że zawsze warto sięgać po Jezusa z Nazaretu Romana Brandstaettera (1906-1987). O tym autorze jeszcze nie wspomnieliśmy, a powinien się tu pojawić. Jezus z Nazaretu to czterotomowa znakomita powieść historyczna, pisana przez Brandstaettera w latach 1967-1973. Bardzo wysoko oceniana nie tylko przez krytyków literackich, ale także przez biblistów. Warto sięgnąć także po jego Krąg biblijny (1975 rok), zbiór szkiców historyczno-literackich i autobiograficznych, czy Dzień gniewu (1962 rok), utwór nazwany przez prof. Irenę Sławińską najbardziej dojrzałym polskim dramatem religijnym drugiej połowy XX wieku.

Warto też sięgnąć po prozę Antoniego Gołubiewa (1907-1979) – o nim także nie mówiliśmy – zwłaszcza po pisaną wiele lat kilkutomową powieść Bolesław Chrobry (1947-1974) o początkach państwa polskiego. Znakomitą pisarką jest także Hanna Malewska (1911-1983), autorka powieści Przemija postać świata z roku 1954. Nie gardziłbym także prozą Dobraczyńskiego. Wielką poczytnością – i słusznie – cieszy się ciągle twórczość poetycka ks. Jana Twardowskiego.

Nie omawialiśmy tu dziewiętnastowiecznych pisarzy rosyjskich, jak Fiodor Dostojewski czy Lew Tołstoj. Ci autorzy wymagaliby odrębnej rozmowy. To wielka literatura nurtu moralno-religijnego, choć nie katolickiego, do której warto wracać.

Moim zdaniem wybierając lekturę, trzeba przede wszystkim szukać książek dobrych, czyli takich, w których opowiedziana historia nie skupia się na sprawach powierzchownych i oczywistych, ale ma drugie, głębsze dno znaczeniowe. Bo właśnie te książki mają siłę oddziaływania i kształtowania naszej duchowości.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-240.leksykon-pisarzy-katolickich.htm

******

 

Zofia Gnyp

Poszukiwałam sensu, prawdy… Pana Boga

Głos Ojca Pio

Jestem w Kościele od pięciu lat. Ochrzciłam się już jako osoba dorosła i, powiedzmy, dojrzała, po studiach. Chciałam zbliżyć się do Pana Boga, a Kościół jest drogą, która do Niego prowadzi. Wcześniej nie miałam żadnych z nim związków, pochodzę z rodziny niewierzącej. Wejście do tej wspólnoty było dla mnie nowym doświadczeniem.
Bezpośrednim powodem podjęcia decyzji o wejściu do Kościoła było rozstanie z bardzo ważnym dla mnie mężczyzną. Poczułam wtedy ogromną samotność aż do szpiku kości i zaczęłam przewartościowywać wszystkie dziedziny życia.

Kościół mnie pokochał
Poczucie osamotnienia i weryfikowanie różnych relacji nałożyło się na trwające od dłuższego czasu poszukiwanie sensu, prawdy, Pana Boga. Zapragnęłam dowiedzieć się o Nim jak najwięcej. Tak powoli rodziło się we mnie pragnienie, żeby się ochrzcić. Trafiłam do katechumenatu prowadzonego u dominikanów w Warszawie. Działała tam wspólnota, która pomagała ludziom dorosłym w przygotowaniu się do przyjęcia sakramentów, nie tylko chrztu. Doświadczyłam wówczas bezinteresownego wsparcia, opieki, można powiedzieć – miłości. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybrałam dobrą drogę. Czułam wtedy, szczególnie podczas samego chrztu i jakiś czas później, duże wsparcie ze strony całego Kościoła. Bardzo potrzebowałam tej opieki, sama chyba nie dałabym rady. Tak wyglądało moje pierwsze zetknięcie się z Kościołem.
Kilka miesięcy po chrzcie miałam różne przemyślenia. Czułam się zupełnym nowicjuszem. Stresowałam się np. podczas spowiedzi, ponieważ nie znałam wszystkich formułek, które z pamięci recytuje każde dziecko wychowywane w wierze. Pomagało mi natomiast coniedzielne uczestnictwo we mszy świętej oraz przeżywanie Triduum Paschalnego. Budowało nie tylko moją wiarę, ale też więź ze wspólnotą, do której dołączyłam.
Zostałam wystawiona na próbę
W tym czasie skomplikowało się moje życie osobiste, co miało też pewne skutki, jeśli chodzi o moją wiarę. Tak się zdarzyło, że na powrót zeszłam się z Andrzejem, ale nie mogliśmy się pobrać, ponieważ on starał się o stwierdzenie nieważności pierwszego związku małżeńskiego. Nie wiedzieliśmy, jaka zapadnie decyzja i czy w ogóle będzie nam kiedyś dane się pobrać. Zostaliśmy wystawieni na próbę. Nasza relacja z Kościołem uległa zmianie. Było nam trudno, bo ja jako osoba dopiero ochrzczona bardzo pragnęłam być we wspólnocie, przyjmować komunię i nie wyobrażałam sobie, że miałabym teraz wszystkiemu zaprzeczyć.
Przez dwa lata żyliśmy w czystości, ale potem uznaliśmy, że nie będziemy czekać na stwierdzenie nieważności małżeństwa, które się przeciąga i może trwać jeszcze wiele lat. Podjęliśmy decyzję, że chcemy założyć rodzinę. To było bardzo trudne. Oboje czuliśmy się odtrąceni przez Kościół. Rozumiałam, z czego to wynika, dlaczego nie możemy przyjmować sakramentów, niemniej jednak czułam się bardzo samotna i nie wiedziałam, co z tym zrobić. Nie umiałam wtedy zwrócić się z moim problemem do Pana Boga i prosić Go, żeby mi pomógł, chociaż byłam do tego zachęcana przez księży. Skoro podjęłam taką decyzję, toteż automatycznie wycofałam się z życia wspólnotowego.
Co z tego, że możemy się pobrać 
Szukaliśmy z Andrzejem grupy wsparcia dla ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych, żeby jakoś w Kościele funkcjonować i mieć wsparcie duchowe. Wspólnota, którą znaleźliśmy, zupełnie nie spełniła naszych oczekiwań: nie zostaliśmy w pełni wysłuchani ani też nikt nie chciał towarzyszyć nam z czystym sercem i pełnym zaangażowaniem. To jeszcze bardziej oddaliło nas od Kościoła. W tym trudnym czasie urodził nam się syn.
Kiedy niedługo potem okazało się, że spodziewamy się kolejnego dziecka, przyszła decyzja o stwierdzeniu nieważności małżeństwa. Byliśmy prze-szczęśliwi, że wreszcie będziemy mogli się pobrać.
Z tą radosną nowiną udaliśmy się do wspólnoty u dominikanów, do której wcześniej należeliśmy. Chcieliśmy się dowiedzieć, jak możemy w tym kościele zorganizować ślub, od razu z chrztem syna. Zaskoczyła nas reakcja księży, którzy wydawali się otwarci również na ludzi z problemami. Podczas rozmowy z nimi poczuliśmy, że nie jesteśmy mile widziani w tym kościele i nikt tam chętnie nie udzieli jednocześnie ślubu i chrztu, ponieważ mogłoby to być gorszące dla ludzi, np. turystów, którzy nie znają naszej sytuacji, a akurat przechodziliby obok znajdującego się na Starówce kościoła.
Zaczęliśmy szukać takiej możliwości gdzie indziej. Udaliśmy się do kościoła w Laskach, gdzie spotkaliśmy się z zupełnie innym nastawieniem. Tutejszy ksiądz z otwartymi ramionami nas przyjął i nie robił żadnych problemów. Z wielką radością do dzisiaj chodzimy do tej świątyni. Ochrzciliśmy tutaj również naszą córkę. Ten przykład pokazuje, jak niejednorodny jest Kościół oraz jak wiele zależy od pojedynczego człowieka.
Jest tak, jak Pan Bóg przykazał
Teraz jest nam łatwiej, ponieważ czujemy się w porządku wobec siebie, Pana Boga i innych ludzi. Wszystko jest tak, jak Pan Bóg przykazał: my jesteśmy małżeństwem, a dzieci zostały ochrzczone. Nosimy jedak w pamięci poprzednie wydarzenia. Nasza historia nauczyła mnie, żeby łatwo nie oceniać innych, zwłaszcza ludzi, którzy odeszli z Kościoła albo mają do niego krytyczne nastawienie. Sami przecież spotkaliśmy się z różnymi reakcjami.
Uważam, że trzeba dbać o dobre imię Kościoła i otwierać się na ludzi, którzy często bardzo tego potrzebują. Niezwykle ważne jest wsparcie i żywe zaangażowanie. Ja z mężem zawsze chętnie pomagamy. Myślę, że poprzez ludzi odnajduje się drogę do Boga. Wierzę, że On zsyła w tym celu konkretne osoby. Każdy z nas może być takim posłańcem czy pomocnikiem, więc trzeba się z innymi dzielić.
Wcześniej czułam się jak pojedynczy atom, a teraz dzięki naszej wspólnocie parafialnej mam poczucie przynależności do swego rodzaju rodziny. Pomimo że nie mamy ścisłych związków z wieloma należącymi do niej osobami, daje nam ona poczucie bezpieczeństwa. Poza tym łączy nas wspólny cel, co w jakiś sposób wyodrębnia nas ze wspólnoty wszystkich ludzi.
Zofia Gnyp
„Głos Ojca Pio” 90/6/2014
fot. Lisa Canyonlands, Moab
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/poszukiwalam-sensu–prawdy—-pana-boga,24900,416,cz.html
********
Ks. Krzysztof Wons SDS

A ja jestem powszedni… razowy ksiądz

Magazyn Salwator

A ja jestem powszedni… razowy ksiądz

Idę sobie kiedyś dziarskim krokiem ulicą małego miasteczka i słyszę “pozdrowienie” dryblasów siedzących na przydrożnej ławce: “Księża na księżyc“. Zwolniłem nieco, uśmiechnąłem się pod nosem i pomyślałem: no cóż, kocham księżyc, ale wolę “spozierać” na niego z ziemi.
Tak, kocham ziemię, kocham świat i chcę “z dołu” patrzeć na niebo i ludzi. Lubię razem z nimi chodzić po ulicach i mieć nad sobą to samo co wszyscy niebo, raz słoneczne innym razem szare i zachmurzone. Chcę oddychać tym samym co wszyscy powietrzem: i tym wiejskim, czystym, i tym miejskim zarażonym smogiem.  Bo chociaż przed nawiskiem mam napisane “ks.”, to przecież bije we mnie normalne ludzkie serce.

Gdy byłem brzdącem, biegałem jak oszalały po podwórku i nie cieszyłem się wśród kolegów opinią świętego. Nikt mi nie mówił “pochwalonego”, bo nie urodziłem się w koloratce. Wszyscy wiedzieli, że nie spadłem z nieba i że mieszkam w bloku na parterze. Na podwórko schodziłem bardzo szybko, po trzy schody, wolniej za to maszerowałem do szkoły. Każdy z moich kompanów założyłby się wówczas ze mną, że takiemu jak ja nigdy habitu nie uszyją. Zresztą, ja też nie zawahałbym się z przyznaniem im racji. Owszem, nieraz pokazywali na mnie palcami, częściej jednak wtedy, gdy nabroiłem lub “popstrykałem się” z kolegami. Dziewczęta też lubiłem zaczepiać, bo mi się normalnie w świecie podobały. Nierzadko chodziłem umorusany i darłem spodnie na kolanach równie skutecznie jak inni. Nauczyłem się mlaskać przy stole, grymasić i “beczałem”, gdy kazali jeść coś, za czym nie przepadałem.  Nieraz dostałem lanie …i nigdy za darmo. W szkole zbierałem dwóje i piątki, a najwięcej zarobiłem ocen “państwowych”. Mój zeszyt do religii nigdy nie był na wystawie i na modlitwie potrafiłem się nieźle wiercić. Nawet gdy ubrali mnie za mninistranta, niespokojny duch we mnie pozostał. Pewnego razu musiałem dobrze się “wiercić” przy ołtarzu, skoro ksiądz proboszcz zadał mi pisemne ćwiczenie: 300 razy: “Będę grzeczny przy ołtarzu”.

Bóg mnie zabrał z tej dziecięcej i młodzieńczej codzienności. “Ubrał” mnie w habit i 7 lat się mozolił zanim wyświęcił na księdza. Podziwiam Go szczerze za tę decyzję i nigdy nie zrozumiem do końca: dlaczego ja? A potem kazał wracać do codzienności podobnej do tej, którą znałem z dzieciństwa i młodości i której za żadne skarby nie zgodziłbym się wymazać z mego serca.
Mijają lata kapłańskiego życia, w którym podobnie jak u wszystkich ludzi, niedziela trafia się raz na siedem dni, a święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc nie częściej niż raz do roku. Najwięcej jest chwil powszednich: zwykłych, szarych dni, które przypominają i uczą, co znaczy być nadal normalnym i zwyczajnym jak za dawnych lat.

Lubię się modlić z mojego kapłańskiego Brewiarza, bo zawsze znajduję w nim psalmy, które zadziwiająco do mnie pasują. Czasem słowo w słowo mówią o mojej codzienności, o moich słabościach, upadkach i małych wygranych. Nieraz sobie pokiwiam przytakująco głową, gdy trafiam na słowa: “Biedaka z prochu podnosi, z błota dźwiga nędzarza”; innym razem: “Sławię Cię, żeś mnie tak cudownie stworzył; godne podziwu są Twoje dzieła”; albo, gdy zaczynam Jutrznię jeszcze nieco zaspany i szepczę: “Dobrze jest dziękowć Panu… Rano głosić łaskawość Twoją”.

Jedna z największych moich radości, która zaskakuje nieraz w najbardziej szare dni, zdarza się wtedy, gdy sponiewierany grzechem człowiek po długich latach wraca do Boga: to prawdziwe szczęście, gdy mogę uczestniczyć w jego powrocie i wypowiedzieć nad nim słowa: “I ja odpuszczam tobie grzechy…” Nieraz czuję jak ze wzruszenia ściska mnie w gardle. Innym zaś razem, słuchając spowiedzi jakiejś szlachetnej duszy chciałoby się wyjść z konfesjonału, ucałować jej ręce i podziękować za umocnienie w moim kapłaństwie.

A Msza Święta… Każda jest tak samo święta: i ta prymicyjna w złotym ornacie, odprawiana w kościele zatłoczonym ludźmi, i ta w samotności, w radosnym uniesieniu, czy z bólem głowy, katarem i ochrypłym gardłem. W każdej z nich tak samo biorę do ręki chleb, a potem widzę, choć tylko oczami wiary, jak Jezus w moich dłoniach zamienia ten kawałek chleba w swoje Ciało. I myślę sobie w sercu, że podaję Go tym samym ludziom, co ciężko pracowali przy powstaniu chleba, co orali, siali i plony zbierali. Ten sam chleb, na który mój tato ciężko pracował, który mama z miłością całuje… a który Bóg zamienia w swoje Ciało. Kapłaństwo jest dla mnie jak chleb: proste, codzienne, a zarazem boskie, bo przecież tę prostą i codzienną strawę człowieka, Bóg zamienia w swoje Ciało. Z kapłaństwem jest tak jak z chlebem w Eucharystii: jego cudowność i moc objawiają się w słabości, szarości i codzienności.

I wtedy czuję się najbardziej księdzem, gdy podobnie jak chleb, co Eucharystią dla ludzi się staje, mogę się zbliżać do człowieka i być z nim… a właściwie uczyć się z nim być. Być z człowiekiem… To jest chyba najtrudniejsze, ale jest istotną częścią mojego kapłaństwa. Nie po to zostałem księdzem, by mnie na plebanii, w zakrystii czy pięknym kościele zamknęli. I cóż z tego, gdyby kościół był nawet najpięknieszym z pięknych, jeśli byłby bez ludzi.

Biorąc ślub z Bogiem, poślubiłem także samotność. Ona nie jest łatwa. Ale może właśnie dlatego potrafi być piękna. Bo w samotności nieraz jest łatwiej przyglądać się szczęściu innych, łatwiej pomóc innym i łatwiej im Boga przybliżać. Kocham też mój pokój, kapłański pokój, w którym codziennie przygotowuję się do spotkania z człowiekiem, do spotykania człowieka z Bogiem. Kapłański pokój ma w sobie coś z górskiego schroniska. Można w nim odpocząć, przemyśleć dalszą wspinaczkę, można w nim przyjąć innych, ale bez dłuższego rozsiadywania się, bo to tylko miejsce na chwilę. Najpiękniejsze czeka za drzwiami. Tam jest droga i ludzie, z którymi trzeba razem iść.  Potrzebują księdza jako przewodnika. Ksiądz też potrzebuje ludzi, ich życzliwości, serca, nieraz porady, a najbardziej modlitwy. Bo ksiądz to zwykły człowiek. Nie staje się świętszym, gdy przywdzieje habit. Nie suknia czyni mnicha i nie tutuł “ksiądz” czyni świętym. Pozostaje zwyczajny i prosty jak Chrystus z Ewangelii, choć daleko mu do swego Mistrza, do Jego miłości, dobroci i czystości serca.

Czasem gdy patrzę w kościele, jak dzieci wiercą się i rozrabiają, pytam w sercu z ciekawości: które z nich wybierzesz sobie, Panie? Na razie mają jeszcze czas. Niech przesiąkną codziennością, podrą trochę spodni na kolanach i powycierają wszystkie kąty na podwórku. Przyjdzie czas, kiedy ich zawołasz… Bóg ma doskonałe “wyczucie”. On tylko spojrzy i już wie. U Niego habity pasują wszystkim, których umawia do “przymiarki”. Nieraz, po ludzku sądząc aż się wierzyć nie chce, że …pasują. A jednak wierzę… Wystarczy, że popatrzę na siebie, zwykłego powszedniego księdza.
Może dlatego tak bardzo przypadł mi do serca wiersz, który pokochałem, gdy byłem jeszcze klerykiem:

“myślisz że ja mam dojścia w niebie
że Bóg wcześniej wysłucha
mojej modlitwy
niż twoich łez
myślisz że u mnie w pokoju
aniołki tylko latają
że ja wiem wszystko
że ja zawsze w białym
a ja jestem powszedni
czarny razowy ksiądz”.

Ks. Krzysztof Wons SDS

http://www.katolik.pl/a-ja-jestem-powszedni—-razowy-ksiadz,847,416,cz.html

******

Dorota Mazur

Jan Paweł II o geniuszu kobiety

materiał własny

W nauczaniu papieskim Jana Pawła II posłannictwo kobiety zajmuje miejsce szczególne. Skupia się on na geniuszu kobiety jakim jest jej szczególne zadanie – powołanie do dziewictwa i macierzyństwa oraz zawierzenie jej człowieka przez Boga. Dzięki macierzyństwu kobiety mężczyzna uczy się swego ojcostwa, męskości w byciu mężczyzną, realizowaniu swego człowieczeństwa i odnajdywania w sobie Boga.
Kobieta w szczególny sposób powołana jest do szerzenia pokoju w życiu każdego człowieka. Pogłębiając wartości zawarte przez papieża Jana XXIII w encyklice Pacam in terris: prawdę, sprawiedliwość, miłość i wolność i podkreślając odpowiedzialność każdej istoty ludzkiej za dobro innych i siebie – ukazaną w encyklice Populorum progressio Pawła VI, Jan Paweł II wzywa je do bycia głosicielkami  pokoju w relacjach między osobami i pokoleniami w każdej dziedzinie życia.
Pierwszy raz o wielkiej roli kobiety Jan Paweł II jako papież mówił w bazylice Santa Maria Minerva, u gronu świętej Katarzyny ze Sienny, patronki Włoch, 5 listopada 1978 roku: „Kościół Jezusa Chrystusa i apostołów jest jednocześnie Kościołem – Matką i Kościołem – Oblubienicą. Te wyrażenia biblijne ukazują w sposób jasny, jak głęboko misja kobiety jest wpisana w tajemnicę Kościoła. Obyśmy mogli wspólnie odkrywać wielorakie znaczenie tej misji, idąc ręka w rękę z dzisiejszym światem kobiecym, opierając się na bogactwach, które od samego początku Stwórca złożył w ręku kobiety”. Być może dlatego kobiety są bardziej religijne i być może dlatego do wiary podchodzą bardziej sentymentalnie niż racjonalnie.
Kobieta, jako wychowawczyni pokoju, musi przede wszystkim odkrywać go w sobie. Świadomość, że Bóg kocha i wola odpowiedzi na Jego miłość, są źródłem pokoju wewnętrznego. Wiele kobiet jednak nie potrafi odnaleźć własnej wartości i godności. Spowodowane jest to czynnikami społecznymi i kulturowymi oraz materialistyczną i hedonistyczną mentalnością. Przeszkody te nie zawsze pozwalały na dostrzeżenie szczególnej wartości kobiety i zapewnienie jej szacunku.
Współczesnej kobiecie brakuje chwili zatrzymania, kontemplacji, aby mogła odnaleźć swe zadanie. Skłonność kobiety do pełnego zaangażowania się we wszystko cokolwiek czyni sprawia, że nie patrzy ona na nic innego z otoczenia. Kobieta gubi własne „ja”, aby być „dla”. Kobieta nie odnajdująca swej tożsamości, staje się karykaturą kobiecości.
To zaś powoduje, ze kobieta odrzucona, w chwilach swej największej rozpaczy potrafi odrzucić największy dar – dar macierzyństwa. Żałosny zwrot: „dziecko niepożądane” staje się przyczyną zabijania dziecka. Mechanizmowo ulega niejednokrotnie mężczyźnie, tym samym rezygnuje ze swej tożsamości – tożsamości matki.  3 czerwca 1991 w Kielcach Jan Paweł II powiedział: „Świat zmieniłby się w koszmar, gdyby małżonkowie znajdujący się w trudnościach materialnych widzieli w swoim poczętym dziecku tylko ciężar  i zagrożenie; gdyby z kolei małżonkowie dobrze sytuowani widzieli w dziecku niepotrzebny, a kosztowny wydatek. Znaczyłoby to bowiem, że miłość już się nie liczy w ludzkim życiu. Znaczyłoby to, że zupełnie zapomniana została wielka godność człowieka, jego prawdziwe powołanie i jego ostateczne przeznaczenie”. Pomocą może być tutaj modlitwa w rodzinie i za rodzinę. Różaniec jest modlitwą, która w niezwykły sposób może zgromadzić rodzinę, sprawić, że jej członkowie mogą popatrzeć sobie w oczy, porozumiewać, przebaczać, żyć w solidarności i żyć z przymierzem odnowionym w Duchu Świętym.
Antropologia i teologia Jana Pawła II wskazują w szczególności na wrażliwość kobiety na człowieka i na jej powiązanie z życiem. Bóg Stwórca powierzył człowieka kobiecie. To pewne, że każdy człowiek jest powierzony trosce drugiego człowieka, ale w szczególny sposób kobiecie. Co więcej, ta jej wrażliwość odnosi się nie tylko do człowieka, ale do wszystkiego, co niesie prawdziwe dobro dla tej podstawowej wartości jaką jest życie”. To kobieta stoi na straży człowieczeństwa, musi więc ona być silna duchem, duchem moralności, który pozwala jej prowadzić walkę ze złem o prawdziwe dobro człowieka i przyczyniać się do duchowej równowagi innych.
Jan Paweł II w swym nauczaniu powtarzał niejednokrotnie o kobiecie jako strażniczce życia, jako tej, która ma strzec i bronić życia oraz ogniska domowego. Zachęcał do stworzenia kobietom odpowiednich warunków, ab mogły spełniać swe posłannictwo, objawiające się w powołaniu macierzyństwa. “W dziele kształtowania nowej kultury sprzyjającej życiu kobiety mają do odegrania rolę wyjątkową, a może i decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się promotorkami »nowego feminizmu«, który nie ulega pokusie naśladowania modeli »maskulinizmu«, ale umie rozpoznać i wyrazić autentyczny geniusz kobiecy we wszystkich przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form dyskryminacji, przemocy i wyzysku“.
Kobieta najpełniej odkrywająca się w małżeństwie, tworzy na równi z mężczyzną, duchowość kulturową. Związek tych dwojga jest wartością, która nie może nieść za sobą żadnych wątpliwości. 16 czerwca 1999 roku Jan Paweł II tak mówił w Starym Sączu: “Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą do świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową. Właśnie tą najtrudniejszą z miłości – małżeńską – cechuje gotowość do poświęcenia i ofiary. Domaga się nieustannej pracy nad sobą. Wzywa do przezwyciężenia egoizmu i frustracji, do walki z tym, co nie pozwala nam się otworzyć na innych (…) Nie dlatego kocham, aby zyskać coś dla siebie, lecz jak pisał św. Bernard: „Kocham, bo kocham”.
Dorota Mazur
http://www.katolik.pl/jan-pawel-ii-o-geniuszu-kobiety,1660,416,cz.html
*******
Irena Świerdzewska

Życie na próbę

Idziemy

Zaczynają bez ślubu i często tak kończą. Przedmałżeńskie „sprawdzanie się” staje się w naszym katolickim społeczeństwie coraz częstsze. U wielu nie budzi nawet poczucia grzechu.
 Edyta i Sebastian od 2 lat mieszkają razem. – Przed ślubem dobrze jest się sprawdzić pod paroma względami. Tak jest wygodniej, bo związek można zakończyć bez formalności. Nadal się poznajemy, ale teraz jestem przekonana, że chcę być z Sebastianem. Poza tym nie jesteśmy zbyt majętni, a wspólne mieszkanie jest tańsze. Zaręczyliśmy się 1,5 roku temu. Zbieramy pieniądze na wesele. Ślubu jeszcze nie zaplanowaliśmy – opowiada 29-letnia Edyta.
Modę na wspólne mieszkanie par bez ślubu łatwo daje się zauważyć wśród studentów. – Ci młodzi ludzie jako powody wymieniają często: „bo się kochamy i myślimy o ślubie, a mieszkać razem jest wygodniej i taniej”. Żyją w duchowej schizofrenii. Często deklarują, że czują się związani z Kościołem. Przyjmują księdza z kolędą, chodzą na Mszę św., choć nie korzystają z sakramentów – mówi ks. Grzegorz Michalczyk, duszpasterz akademicki w parafii św. Jakuba przy pl. Narutowicza, gdzie mieszczą się też liczne domy studenckie.
Większe miasta, gdzie panuje duża anonimowość, sprzyjają tworzeniu się luźnych związków. – Młodzi ludzie studiujący lub pracujący zaczynają mieszkać razem w wynajmowanych lub kupionych mieszkaniach. Często są to osoby z tradycyjnych katolickich rodzin z Podlasia czy Podkarpacia. W rozmowach z nimi od jednych słyszę, że przed ślubem chcą się poznać – od drugich, że nie decydują się jeszcze na małżeństwo, bo nie mają mieszkania – mówi ks. prał. Tomasz Król, proboszcz parafii św. Tomasza na warszawskim Ursynowie.
Zdarzają się też pełne ideałów zakochane pary, które planują wspólną przyszłość. Zaczynają mieszkać razem, obiecując sobie czystość aż do ślubu. – Nawet jeśli uczciwie zakładają, że będą starały się nie współżyć, nie wierzę by wytrwały w zapewnieniach. Uczucie, którym siebie darzą, ludzka potrzeba poczucia bliskości i ciepła doprowadzi ich w którymś momencie do złamania przyrzeczenia. Potem jest ogromne poczucie winy, żal do siebie i planowanego współmałżonka. A jeśli już tę granicę się przekroczy, pozostałe przekracza się bardzo łatwo – mówi Małgorzata Walaszczyk, wieloletni doradca życia rodzinnego.
Jednym z ostatnich trendów wśród wolnych związków jest „weekendowy styl życia”. Zapracowani ponad miarę on i ona, żyjący w tygodniu jako „single” przeprowadzają się do jednego mieszkania w piątkowe popołudnie. Po wspólnych dwóch dniach każde wraca do swojej kwatery i cotygodniowych zajęć, by za tydzień znów razem spędzić weekend. Coraz częściej tak właśnie rozpoczyna się wspólne życie: partnerski układ, choć nie ma żadnych przeszkód, by pójść do ślubu.
Ostatni spis powszechny przeprowadzony w Polsce w 2002 r. wykazał, że na związek małżeński decyduje się 190 tys. par rocznie. Mniej, niż na początku lat 90. – wtedy na ślubnym kobiercu stawało 250 tys. par. Młodzi ludzie coraz częściej wybierają luźny związek. Wśród par żyjących bez ślubu kawalerowie i panny stanowią największą grupę – aż 34,7%. Osoby rozwiedzione – 15,9%. Częściej na życie w związku nieformalnym decydują się kawalerowie niż panny. Według spisu powszechnego w 2002 r. w Polsce w związkach nieformalnych pozostawało 102,5 tys. kawalerów i 97 tys. panien.
Niepokoi fakt akceptacji luźnych związków przez osoby wchodzące w dorosłe życie. Aż 46,5% ludzi między 18 a 35 rokiem życia nie widzi nic złego „w trwałym pożyciu z jednym partnerem bez ślubu”. Badania przeprowadził Ośrodek Sondaży Społecznych Opinia ISKK w 2005 r. w archidiecezji warszawsko-praskiej. Znowu okazało się, że wolne związki częściej akceptują mężczyźni – 55,5%. Rzadziej kobiety – 38,6%.
Sprawdźmy się
Osoby pracujące w poradniach rodzinnych i małżeńskich burzą mit o potrzebie “sprawdzenia się przed ślubem”. – Twierdzenie, że trzeba się „wypróbować” wydaje się pozornie słuszne. Ale nigdy do końca dobrze się nie poznamy. Jeśli dwoje ludzi jest w sobie zakochanych, ma wspólne wartości to kolejnym krokiem powinna być nauka dialogu. Nie muszą zgadzać się w każdej sprawie, ale powinni umieć podjąć we dwoje nieprzewidziane kwestie, które się pojawią w małżeństwie. Ciągle przecież się zmieniamy i nasze opinie „z dziś” nie będą adekwatne do tego, co wydarzy się za 2, 3 lata – ocenia Jerzy Grzybowski, moderator ruchu „Spotkania Małżeńskie”.
– „Sprawdzanie się przed ślubem” oznacza brak zaufania do siebie nawzajem. Jest przejawem lęku o wzięcie pełnej odpowiedzialności za drugiego człowieka. Doświadczenie pokazuje, że częściej rozwodzą się właśnie te pary, które mieszkały ze sobą przed ślubem. Wydaje się, że po takim okresie wolności, gdzie od samego początku brak jest poczucia odpowiedzialności i ascezy, małżeństwo zaczyna być odbierane jako utrata pozornej wolności i tzw. “kajdany małżeńskie” – mówi Jerzy Grzybowski.
Paradoksalnie, wspólne mieszkanie przed ślubem zamiast oczekiwanego poznania raczej zniekształca obraz drugiej osoby. – Kiedy dwoje ludzi zaczyna mieszkać razem, w ich życiu zaczyna dominować fascynacja seksualna. Poznawanie się i budowanie relacji odsunięte zostaje na dalszy plan. Znam przykłady par, które „sprawdzały” się 5–7 lat i rzadko ta znajomość kończyła się małżeństwem – mówi Małgorzata Walaszczyk.
Sytuacja zaczyna komplikować się jeszcze bardziej, kiedy po rozstaniu trzeba budować kolejny związek. Ksiądz Michalczyk podkreśla, że wspólne życie bez sakramentu małżeństwa prowadzi do okłamywania siebie nawzajem. – Współżycie wyraża wzajemne oddanie się sobie oraz otwartość na nowe życie. Najpierw mówi się jednej osobie, że jest dla mnie absolutną wyłączną miłością, potem następnej i kolejnej – mówi ks. Michalczyk.
– Jedna z mężatek korzystających z naszej poradni upoważniła mnie do zacytowania przykładu z jej życia – opowiada ks. Marek Kruszewski, duszpasterz rodzin w diecezji warszawsko-praskiej. – W małżeństwo wchodziła po wcześniejszym związku z innym mężczyzną. Minęły lata i – jak oceniła – za „szklankę przyjemności” wypija teraz „wiadra goryczy” z powodu wyrzutów ze strony męża.
Zmiana partnerów nie pozostaje bez wpływu na psychikę. –Trudniej jest wchodzić w związek po raz kolejny. Spotykamy się z osobami, które mają za sobą doświadczenie bycia w kilku nieudanych związkach. Przestają wierzyć w dobro, szlachetność, tracą zaufanie do drugiego człowieka. Nie wierzą w miłość. Szukają zaspokojenia swoich powierzchownych potrzeb. Ta degradacja dotyczy kobiety i mężczyzny, ale w większym stopniu cierpią kobiety – mówi Małgorzata Walaszczyk.
– Wielu osobom żyjącym w powtórnym związku, nawet udanym i trwałym, zostaje traumatyczne doświadczenie. Automatycznie przenoszą negatywne sposoby reagowania w trudnych sytuacjach na nowego partnera. Inaczej jest z narzeczonymi, którzy wchodzą w małżeństwo bez wcześniejszego współżycia. Ci bardziej potrafią na siebie nawzajem czekać, czegoś sobie odmówić. Potem, kiedy przychodzą kryzysy i konflikty, łatwiej jest im przetrwać trudności – mówi Jerzy Grzybowski.
Dlaczego ślub?
Dorota i Marcin 7 lat mieszkali bez ślubu. Trzy lata temu zawarli związek sakramentalny. – Widzę różnicę w naszym małżeństwie – mówi Dorota. – Dawniej żyliśmy tak trochę obok siebie. Kiedyś było: „ja” i „ty”. A teraz mówimy: „my”. Odczuwamy większą bliskość między sobą. Zmienił się nasz stosunek do wielu problemów. Nie uciekamy przed nimi, ale staramy się o nich rozmawiać i próbować je rozwiązywać. I co najważniejsze: kiedy zaczynamy rywalizować i walczyć ze sobą, wtedy przypominamy sobie, co mówił Jezus: że trzeba sobie służyć. Na pewno teraz jest w naszym małżeństwie mniej konfliktów i napięć niż przed ślubem – mówi Dorota.
Związek dwojga ludzi planujących wspólne życie to coś więcej niż tylko partnerski układ. – Ludzie mają dobrą wolę i obiecują sobie wzajemnie, że zawsze będą sobie wierni. Bez pomocy Bożej nie będą w stanie wypełnić takich zobowiązań. Sakrament daje siłę do realizacji przysięgi małżeńskiej. Poprzez ten sakrament Bóg daje łaskę. Obdarza siłą, by kochać drugą osobę, być jej wiernym i wobec niej uczciwym – mówi ks. Marek Kruszewski.
Samo przyjęcie sakramentu małżeństwa nie jest złotym środkiem na szczęśliwy związek. – Wiele małżeństw, które zawarły ślub w Kościele rozpada się, bo nie korzystają z sakramentów. Sakrament odnawia się przy każdej Mszy św., a poprzez spowiedź można naprawić to, co w małżeństwie się zepsuje –przypomina ks. Marek Kruszewski.
Mirosława i Paweł Kwasowie od 27 lat są małżeństwem. – Zaczęliśmy wspólne życie od dnia ślubu. W naszym odczuciu dość solidnie przygotowywaliśmy się do przyjęcia sakramentu małżeństwa i głęboko to przeżyliśmy. Rok po ślubie znajomy zwrócił się do nas z pytaniem: “A co wam to daje?” To skłoniło nas do poszukania nowych odpowiedzi na pytanie czym jest ten sakrament – mówi Mirosława Kwas. – W momencie zawierania ślubu każda para otrzymuje od Pana Boga pięknie zapakowany prezent – sakrament. Ale często nie wiemy jak z niego skorzystać i odstawiamy prezent na półkę – dodaje Paweł. – Inaczej rozmawiam z żoną o codziennych wydarzeniach, kiedy oboje mamy świadomość, że zapraszamy do tej rozmowy Jezusa. Jest nam w naszych kłopotach potrzebny. Kiedy czujemy, że coś idzie nam marnie, wtedy zwracamy się do Niego – mówi Paweł Kwas. Obydwoje często chodzą razem na Msze św. i adorację Najświętszego Sakramentu. Skończyli Instytut Studiów nad Rodziną, są w Ruchu Szensztackim i pomagają małżeństwom w sytuacjach kryzysowych.
Ale jak trafiać do młodych osób, które wchodząc w życie z różnymi wzorcami rodziny i małżeństwa, decydują się na związek bez ślubu? Może nikt im nie powiedział, że ta moda może ich bardzo dużo kosztować? Ksiądz Tomasz Król pokazuje, jakie niebezpieczeństwo niesie społeczna akceptacja takich związków. – Dużym problemem jest brak reakcji ze strony rodziców i krewnych tych młodych osób. Niepokoi też, że oni sami nie widzą nic niestosownego w swoim życiu, a już zupełnie nie poczytują tego za grzech. Kiedy przystępują do spowiedzi są zdziwieni, że nie otrzymują rozgrzeszenia. A przecież nie mogą go otrzymać, dopóki nie zrezygnują z sytuacji, która sprzyja trwaniu w grzechu – mówi ks. Król.
– Te osoby, z którymi się spotykam, nie zawsze zdają sobie sprawę, dlaczego wspólne mieszkanie przed ślubem jest czymś złym. W konfesjonale wcześniej czy później kapłan dowie się, że cudzołóstwo wynika ze stanu wspólnego zamieszkiwania. Mówię wtedy, że nie zapraszają do swojego życia Jezusa. Chrześcijanie tak nie żyją. Sytuacja rozwiązłości i grzechu staje się też zgorszeniem dla innych. Znam jednak osoby, które po rozmowie w konfesjonale chcą zmienić swoje życie. Mają świadomość, że to będzie ich kosztować, także materialnie, bo np. więcej wydadzą na osobne mieszkanie – mówi ks. Grzegorz Michalczyk.
– Kiedy poszedłem do spowiedzi wielkanocnej ksiądz odmówił mi rozgrzeszenia, bo wyszło, że sypiam z dziewczyną, z którą mieszkam. Nie pomogły tłumaczenia, że za pół roku planujemy ślub. Zapytał, czy w takim razie wyspowiadałbym się dzisiaj przed obecnym akurat w parafii diakonem, który już za kilka tygodni przyjmie sakrament kapłaństwa. Bo dlaczego jemu nie wolno usiąść do konfesjonału przed święceniami, skoro mi wolno pójść do łóżka przed ślubem? Na to pytanie nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Uzgodniłem z dziewczyną, że po wakacjach musimy coś z tym zrobić – wyznaje anonimowo jeden z mieszkańców akademików przy ul. Kickiego w Warszawie.
Jerzy Grzybowski zwraca uwagę, że to jest pilny temat na czas katechezy licealnej, zanim młodzi ludzie podejmą życie poza rodzinnym domem. Jednak najważniejsza i tak pozostaje rodzina: tam przecież zaczyna się sprawa wyborów, których kiedyś dokonają młodzi ludzie. W rodzinie powinni czerpać wzorce i uczyć się odpowiedzialności za drugiego człowieka.Irena Świerdzewska

***
Małżeństwo na próbę
Pierwszą nieprawidłową sytuację stwarza tak zwane „małżeństwo na próbę”, które wielu ludzi chciałoby dzisiaj usprawiedliwić, przypisując mu pewne zalety. Już sam rozum ludzki podsuwa niemożliwość jego akceptacji, wykazując, jak mało jest przekonywające „eksperymentowanie” na osobach ludzkich, których godność wymaga, aby były zawsze i wyłącznie celem miłości obdarowania bez jakichkolwiek ograniczeń czasu czy innych okoliczności.
Ze swej strony Kościół, ze względu na ostateczne, pierwotne, wypływające z wiary zasady nie może dopuścić do takiego rodzaju związków. Z jednej strony bowiem, dar ciała we współżyciu fizycznym jest realnym symbolem głębokiego oddania się całej osoby: oddanie takie nie może w obecnym stanie człowieka urzeczywistnić się w całej swej prawdzie bez współdziałania miłości z „caritas”, daną przez Jezusa Chrystusa. Z drugiej strony, małżeństwo dwojga ochrzczonych jest realnym symbolem zjednoczenia Chrystusa z Kościołem, zjednoczenia nie czasowego czy „na próbę”, ale wiernego na całą wieczność; pomiędzy dwojgiem ochrzczonych nie może więc istnieć inne małżeństwo aniżeli nierozerwalne.
Zwykle takiej sytuacji nie można zmienić, jeśli osoba ludzka nie została wychowana od dzieciństwa do odważnego, z pomocą łaski Chrystusowej opanowywania budzącej się pożądliwości i do nawiązywania z innymi więzów miłości czystej. Nie osiąga się tego bez prawdziwego wychowania do autentycznej miłości i do właściwego korzystania z płciowości, to znaczy takiego, które włącza osobę ludzką w każdym jej wymiarze, a więc także cielesnym, w pełnię tajemnicy Chrystusa.
Byłoby bardzo pożyteczne zbadanie przyczyn tego zjawiska także w jego aspekcie psychologicznym i socjologicznym, aby dojść do znalezienia skutecznej terapii.
Jan Paweł II
(Familiaris Consortio – z adhortacji apostolskiej o zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym)
http://www.katolik.pl/zycie-na-probe,2076,416,cz.html?s=3
*******
ks. Marek Dziewiecki

Boże księżniczki i ich mężowie

Szum z Nieba

Z ks. Markiem Dziewieckim, psychologiem, adiunktem Uniwersytetu Kard. St. Wyszyńskiego, Krajowym Duszpasterzem Trzeźwości i rekolekcjonistą rozmawia Hanna Piekut.
 – Sporo miejsca w swoich publikacjach poświęca Ksiądz relacji kobiety i mężczyzny. Jak określiłby Ksiądz rolę współczesnych kobiet i mężczyzn?
Dojrzała kobieta jest zawsze tą genialną częścią ludzkości. Jan Paweł II ciągle o tym przypominał i dziękował kobiecie za jej kobiecość, a zwłaszcza za jej geniusz w wychowaniu drugiego człowieka. Istotą kobiecości jest to, że kobieta lepiej niż mężczyzna potrafi funkcjonować w świecie osób, podczas gdy mężczyzna lepiej sobie radzi ze światem rzeczy. Może dlatego, że materię można przekształcać siłą, a człowieka – jedynie miłością. Kobieta wprowadza mężczyznę w świat osób i więzi, dlatego jest tą cząstką ludzkości, która ma decydujący wpływ na oblicze człowieczeństwa i na bieg historii.
Najbardziej niezwykłym człowiekiem wszechczasów była właśnie kobieta – Maryja. Ona też najbardziej zmieniła bieg historii. Dojrzałość polega na tym, że kobiety i mężczyźni nie walczą ze sobą, jak chciałyby tego feministki, ani nie separują się od siebie, jak chcieliby tego homoseksualiści, lecz na tym, że kobiety i mężczyźni zachwycają siebie nawzajem swoją odmiennością i potrafią się dojrzale kochać i wspierać. Pierwsze polecenie, jakie Bóg dał ludziom, brzmiało: „bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. Mówiąc współczesnym językiem, polecenie to brzmi: „Mężczyzno, pokochaj dojrzale kobietę, a ty, kobieto – mężczyznę. Zwiążcie się ze sobą miłością nierozerwalną, bo tylko w tym kontekście wasza płodność będzie godna człowieka, a wasze dzieci zapewnią wam radosną starość. Tylko miłość małżeńska może stać się odpowiedzialną miłością rodzicielską”.
– Obecnie wiele się mówi o kryzysie ojcostwa i kryzysie męskości. Kiedy odejście mężczyzny z domu rodziców jest ucieczką przed ich nadopiekuńczością, a kiedy jest to ucieczka syna marnotrawnego?
Jedno i drugie zachowanie jest postawą niedojrzałą. Otóż syn powinien dorosnąć do bycia silnym, niezależnym mężczyzną, który potrafi kochać i pracować. Nawet jeżeli rodzice byli nadopiekuńczy, to dorastając, mierząc się z rzeczywistością w szkole, na studiach, w pracy, w kontakcie z dziewczyną – mądry mężczyzna upewnia się o tym, że nie da się przeżyć życia pozostając „mamusinym syneczkiem”. W obliczu nadopiekuńczych rodziców rozwiązaniem nie jest ucieczka z domu, lecz stawianie sobie wymagań po to, by nie rozpieszczać samego siebie. Z kolei, gdy chodzi o syna marnotrawnego, to jego odejście świadczy o jeszcze większym kryzysie. Gdy ktoś odchodzi z domu dlatego, że liczy na łatwe szczęście, tak jak syn marnotrawny odszedł od kochającego ojca i jak Adam i Ewa odeszli od kochającego Boga, to zwykle już tylko bolesne cierpienie może otworzyć błądzącemu oczy. Jeśli ktoś odchodzi od rodziców dlatego, że mądrze kochają i że w związku z tym stawiają wymagania, to jest naiwny i wchodzi na drogę cierpienia. Jedyna forma dojrzałości polega na tym, że syn i córka pozostają dojrzale związani z rodzicami. Rodzice przyjęli ich z miłością, ale wiedzą, że nie są właścicielami swoich dorastających dzieci. A wtedy ich dzieci wychodzą z domu nie w akcie buntu czy ucieczki, ale w wyniku dorastania do założenia własnego małżeństwa i rodziny, pozostając w dobrym kontakcie z rodzicami.
– Czy nie jest dziś przypadkiem tak, że kobiety stają się niekiedy bardziej „męskie” od mężczyzn, a mężczyźni bardziej „kobiecy” od kobiet? Wydaje się, że obie płcie zamieniły się nieco rolami…
Ja też obserwuję to niepokojące zjawisko. Nie da się żyć udając, że mężczyźni i kobiety to identyczny sposób bycia człowiekiem. Gdy mężczyźni zaczynają być leniwi, bezradni życiowo lub stają się uzależnieni od jakiegoś nałogu, wtedy kobiety muszą podjąć się roli mężczyzny w organizowaniu codziennego życia, także w pracy zawodowej. W takiej sytuacji kobieta troszczy się zwykle o wszystko, dźwigając ciężary swoje i męża, gdyż egoiści i ludzie w kryzysie są genialni w wyszukiwaniu sobie ofiar – czyli kogoś, kto będzie za nich pracował, żeby oni mogli trwać w wygodnictwie. Jednak ta, która podejmie obie te role, nie stanie się przez to bardziej kobieca, za to mężczyznę uczyni jeszcze mniej męskim i obie strony wejdą na drogę kryzysu. Cywilizacja dojrzała jest tylko wtedy, gdy pomaga mężczyznom stać się wspaniałymi mężczyznami, a kobietom pomaga dorastać do ich kobiecego geniuszu.
– Czego nie powinniśmy się wstydzić, będąc kobietą lub mężczyzną? Funkcjonuje dziś wiele krzywdzących stereotypów w tym względzie, więc nawet chrześcijanie się gubią.
Stereotyp męskości mówi, że mężczyzna powinien być twardzielem, który nie potrafi zapłakać czy przeprosić. Ale ktoś taki to w rzeczywistości tchórz. Przecież mężczyzna, który jest silny, który kocha i czuje się kochany – nie boi zwierzyć się z tego, że przeżywa jakiś problem, ma gorszy nastrój albo czymś się niepokoi. Tylko ludzie niewrażliwi nigdy nie czują niepokoju. Mężczyzna na wzór Chrystusa to ktoś nie tylko stanowczy i szlachetny, ale też czuły, wrażliwy i pracowity. Natomiast kobieta-chrześcijanka realizuje w sobie arcydzieło człowieczeństwa, które Bóg dla niej wymarzył. Staje się podobna do Maryi, zachowuje się jak Boża księżniczka i nie wstydzi się tego, co w niej najpiękniejsze, najbardziej szlachetne, czyste i święte. Taka kobieta dba o piękno wewnętrzne i zewnętrzne, bo każde z nich z osobna nie jest całkowitym pięknem. Szlachetna kobieta potrafi też wychować sobie mężczyznę, który ją zrozumie i pokocha, dla którego będzie jedyną różą jego życia, przy którym ona będzie rozkwitać i cieszyć się życiem.
– A co należy w miłości szczególnie pielęgnować, na co zwracać uwagę?
Przede wszystkim trzeba rozumieć, czym jest miłość. Otóż miłość to nie seks, nie uczucie, nie tolerancja, nie akceptacja i nie naiwność. To stanowcza i wierna decyzja troski o czyjś rozwój. Miłość jest nieodwołalna i mądra. Tu nie wystarczy spontaniczność. Miłość nie jest nastrojem, popędem, pożądaniem ani zauroczeniem. Miłość jest codzienną troską o czyjeś dobro, wyrażaną poprzez obecność, pracowitość, czułość. Wymaga ofiarności i mądrości, bo miłość to wyrażanie troski w sposób dostosowany do zachowania i potrzeb osoby, którą kocham. Jezus nauczył nas takiej właśnie mądrej miłości, gdyż ludzi szlachetnych umacniał, błądzących upominał, a krzywdzicieli demaskował.
– Czego więc życzyłby Ksiądz małżeństwom z krótkim, a czego z długim stażem?
Jednym i drugim małżonkom życzę, aby zawsze czuli się kochani miłością nieodwołalną. Bo tylko poczucie, że ta druga osoba kocha mnie miłością wierną – niezależnie od mego wieku, wyglądu i nastroju – daje takie poczucie bezpieczeństwa i taką radość życia, że poradzimy sobie z całym światem wokół nas. I nie tylko ze światem, ale i z nami samymi, z własnymi słabościami i trudnościami. Życzę miłości mądrej i pracowitej, bo innej nie ma. Życzę małżonkom wspólnego dorastania ze swymi dziećmi do świętości, bo święty to ktoś podobny do Boga. I ktoś, kto świetnie radzi sobie z twardą rzeczywistością!
http://www.katolik.pl/boze-ksiezniczki-i-ich-mezowie,1479,416,cz.html?s=2
*******
o. Jakub Waszkowiak OFM

Dwa pola

Franciszkański Świat

“Co człowiek sieje, to i zbierać będzie (Gal 6,8)”.

Aby lepiej to sobie wyobrazić i dobrze zrozumieć te słowa, możemy przyrównać życie ludzkie do człowieka, przed którym postawiono zadanie zasianie pola. Jednakże każdy człowiek może sobie wybrać na którym polu chce pracować. Może pracować na polu, które należy do Pana Boga, albo na polu, które należy do diabła. Na polu Pana Boga ziemia jest niezbyt urodzajna i trzeba się natrudzić żeby coś na niej wyrosło. Trzeba regularnie podlewać to co się zasiało, wyrywać chwasty i cierpliwie czekać, bo wszelkie rośliny, które się sieje na polu pana Boga wzrastają powoli a ich owoce nie pojawiają się od razu. Na polu diabła jest zupełnie inaczej. Tam, kiedy człowiek wchodzi od razu jest ładna pogoda. Jest zasiana piękna trawa, równiutko przystrzyżona. Ziemia jest bardzo urodzajna, są tam piękne widoki i ogólnie mówiąc jest tam bardzo rozkosznie. Najciekawsza jest praca na polu diabła. Bo tam nie trzeba wcale się trudzić, nic podlewać i żadnych chwastów wyrywać. Wystarczy bowiem rzucić jedno ziarno w jakiekolwiek miejsce i w ciągu jednej chwili wyrasta wspaniała różnokolorowa roślina. Jest ona natychmiast pełna pysznych owoców. Roślina ta wydaje wspaniały zapach. Owoce jej są pyszne i wszystkie w zasięgu ręki.

Bajki dla dzieci?

Jest wielu ludzi, którzy siedząc na polu diabła naśmiewają się z tych, co pracują na polu pana Boga. Wyzywają ich od głupców i naiwniaków. Mówią im, że czasy się zmieniły i po co się męczyć na polu pana Boga, skoro na polu diabła jest tyle wspaniałości. Ponadto dodają, że przecież nie istnieje żaden Bóg i żaden diabeł, a te pola się tylko tak nazywają z tradycji. Już nikt dzisiaj nie wierzy, ani w Boga, ani w diabła, to są bajki dla dzieci. Jednakże przychodzi taki czas, że zaczynają dojrzewać również owoce na polu pana Boga. Początkowo są bardzo kwaśne, ale z czasem zaczynają być coraz smaczniejsze coraz lepsze. Ale jeszcze ciągle trzeba pracować i dbać o nie.

Tymczasem na polu diabła z czasem rośliny, które tam rosły, zaczęły powoli tracić swój kuszący kolor, a i owoce zatraciły swój pierwotny smak. Z czasem stały się gorzkie. I im dłużej czas mijał, tym wszelkie rośliny na polu diabła coraz bardziej zaczynały śmierdzieć, a owoce już na sam widok napawały obrzydzeniem a ich smak był po prostu nie do zniesienia.

W dniu, w którym nikt się nie spodziewał

I w dniu, w którym nikt się nie spodziewał, przychodzi czas zbiorów. Bez względu na to, czy ktoś wierzył, czy nie, właściciele obu pól pojawiają się. I wtedy Bóg osobiście na oczach wszystkich zastawia stół na swoim polu. Rozdaje wszystkim pracownikom Jego pola świeżutkie, pachnące ubrania i sam zbiera cudowne owoce z Jego pola. Wszyscy zaproszeni do stołu, gdzie mogli spożywać bez ograniczeń. Doświadczali przy tym niewypowiedzianych rozkoszy, jakich nikt nigdy dotąd nie doznał na tym świecie.

Również i diabeł zadbał o tych, którzy przebywali na jego polu. Skrupulatnie kazał im pozbierać wszystkie owoce a następnie każdego zmuszał do jedzenia. Rozległ się tam wielki płacz, gdyż owoce na polu diabła straciły już swój rozkoszny smak i stały się palące niczym kwas, pełne goryczy.

Człowiek nieustannym siewcą

Każdy człowiek, w swoich myślach, słowach, czy uczynkach, nieustannie sieje dobro lub zło. Ten, który postanowił sobie w sercu, aby czynić dobro a unikać zła, jest tym, który pozostaje na polu Boga. Tam chwilami jest ciężko i czasem trzeba wielkiej cierpliwości, bo nie od razu widać owoce, tego co się zasiało, ale nie należy jej tracić, bo jak mówi Pismo św.: Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie. Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego, byście nie popadli pod sąd. Oto sędzia stoi przed drzwiami. Za przykład wytrwałości i cierpliwości weźcie, bracia, proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie. Oto wychwalamy tych, co wytrwali. Słyszeliście o wytrwałości Joba i widzieliście końcową nagrodę za nią od Pana; bo Pan pełen jest litości i miłosierdzia (Jk 7-11).

o. Jakub Waszkowiak OFM

 http://www.katolik.pl/dwa-pola,22653,416,cz.html
**********

Abp Depo: Prawda nie jest tylko prawem, ale obowiązkiem człowieka

Ks. Mariusz Frukacz

„Prawda nie jest tylko prawem, ale obowiązkiem człowieka” – mówił w homilii abp Wacław Depo, metropolita częstochowski, który 23 czerwca odprawił Mszę św. w redakcji Tygodnika Katolickiego „Niedziela”. Okazją do spotkania z pracownikami „Niedzieli” były m.in. zbliżające się imieniny ks. inf. Ireneusza Skubisia, honorowego redaktora naczelnego „Niedzieli”.

Mszę św. z Metropolitą Częstochowskim koncelebrowali: ks. inf. Ireneusz Skubiś, honorowy redaktor naczelny „Niedzieli”, ks. prał. Jerzy Bielecki, zastępca redaktora naczelnego „Niedzieli”, ks. Mariusz Trojanowski, sekretarz Arcybiskupa Metropolity Częstochowskiego, oraz księża redaktorzy Jacek Molka i Mariusz Frukacz.

W homilii abp Depo podkreślił, że „liturgia słowa jest pochyleniem się nad sytuacją człowieka korzystającego z daru wolności”. Abp Depo wskazał na „wybory dokonywane poprzez prawdę”. – Jeśli nie będzie prawdy, nie będzie jedności i poświęcenia – mówił abp Depo.

Metropolita Częstochowski, nawiązując do czytań mszalnych, wskazał na drogę Abrama i drogę Lota. – Każdy na wzór Abrama i Lota ma zawsze do wyboru jedną z dwóch dróg. Pierwsza prowadzi do życia, druga zaś wiedzie ku śmierci – mówił Metropolita Częstochowski.

„Abram wybrał Boga i Jego obietnice. Bardziej uwierzył w przyszłość przepowiedzianą przez Pana dlatego jego nadzieja nie okazała się daremna. Lot zaś wybrał to, co w jego oczach wydawało się bardziej pociągające i lepsze. I wybrał krainę Sodomy i Gomory, która przez występki mieszkańców stała się na wieki synonimem tragedii nieodwracalnej” – kontynuował Metropolita Częstochowski.

Arcybiskup, nawiązując słów Jezusa z Ewangelii: „Nie rzuca się pereł przed wieprze”, podkreślił, że „chodzi tu o roztropność, by wiedzieć, komu i co należy głosić, żeby nie być odrzuconym i zrównanym z innymi” i dodał, że „Chrystus na Golgocie jest Prawdą świadczoną o miłości Ojca, jest Drogą, wąską, ale prowadzącą do Ojca oraz Życiem, w którym jest sam Bóg”.

„Każda inna droga, która nie jest miłością do Ojca, prowadzi do zatracenia” – podkreślił abp Depo.

Przewodniczący Rady ds. Środków Społecznego Przekazu przy KEP przypomniał za św. Janem Pawłem II, że „Ewangelia nie jest łatwą obietnicą i stawia wymagania”. – W tym duchu sam Jan Paweł II stawiał wymagania. Także wieloletnia służba ks. inf. Ireneusza Skubisia to nie jest stawianie łatwych zadań. To są wymagania, które nieraz przerastają i przerastały ludzkie siły, ale z pomocą i obietnicą Boga są wypełnione – dodał abp Depo.

Na zakończenie Metropolita Częstochowski przypomniał słowa bł. Karola de Foucauld: „To co trudne może być znakiem obowiązku, a chcąc zobowiązywać innych, trzeba samemu dopełnić obowiązku i zadań”.

Na zakończenie Mszy św. Lidia Dudkiewicz, redaktor naczelna „Niedzieli”, podarowała ks. inf. Ireneuszowi Skubisiowi obraz z wizerunkiem Maryi rozwiązującej węzły i przypomniała słowa św. Ireneusza z Lyonu, biskupa i męczennika, który w swoim dziele „Adversus Haereses” (III, 22, 4) napisał, że „węzeł związany przez nieposłuszeństwo Ewy został rozwiązany przez posłuszeństwo Maryi; co związała przez niewierność dziewica Ewa, to Dziewica Maryja rozwiązała przez wiarę”.

http://www.niedziela.pl/artykul/16493/Abp-Depo-Prawda-nie-jest-tylko-prawem-ale

**********

Franciszek: prawdziwa wiara czyni cuda, a nie służy robieniu interesów

2015-05-29 11:49

st (KAI/RV) / Watykan / KAI

Wiara prawdziwa, otwarta na innych i na przebaczenie czyni cuda. Niech Bóg nam pomaga, byśmy nie popadali w religijność samolubną, poszukującą własnych korzyści – powiedział papież Franciszek podczas porannej Eucharystii w Domu Świętej Marty.

Fot. Grzegorz Gałązka

 

Komentując dzisiejszą Ewangelię (Mk 11,11-25) Ojciec Święty zauważył, że przedstawia nam ona trzy sposoby życia w obrazie drzewa figowego, nie wydającego owoców, przekupniów w świątyni oraz w człowieku wiary. Papież wskazał, że drzewo figowe jest obrazem niepłodności, życia bezowocnego, niezdolnego do czynienia dobra.

„Egoista żyje dla siebie; spokojny, samolubny, nie chce problemów. A Jezus przeklął drzewo figowe, ponieważ jest niepłodne, nic nie uczyniło, aby przynosić owoce. Jest obrazem osoby, która nic nie czyni, aby pomóc innym, żyje zawsze dla siebie, aby jej nic nie brakowało. W końcu wszyscy tacy ludzie stają się neurotyczni! Jezus potępia duchową bezowocność, duchowy egoizm, według zasady: żyję dla siebie, aby nic mi nie brakowało, a inni niech sobie sami radzą!” – stwierdził Franciszek.

Następnie Ojciec Święty wskazał na drugą grupę ludzi, wyzyskiwaczy, przekupniów w świątyni, wykorzystujących święte miejsce Boga, by robić interesy, wymieniając pieniądze, sprzedając zwierzęta ofiarne. Mają nawet swego rodzaju organizację związkową, aby bronić swoich interesów. Zauważył, że kapłani nie tylko tolerowali ten proceder, ale wręcz nań pozwalali. Byli tymi, którzy z religii czynili interes. Dodał, że Pan Jezus nie szczędzi im wymówek: „Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów, lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców”.

„Ludzie, którzy udawali się na pielgrzymkę, by prosić tam o Boże błogosławieństwo, aby złożyć ofiarę byli wyzyskiwani! Kapłani nie uczyli tam modlitwy, nie dawali im katechezy … Świątynia stała się jaskinią zbójców. Zapłaćcie, to wejdziecie … Sprawowali puste rytuały, bez pobożności. Nie wiem, może warto, abyśmy pomyśleli, czy gdzieś nie dzieje się coś podobnego. To wykorzystywanie rzeczy Bożych dla własnego zysku” – powiedział papież.

Ojciec Święty podkreślił, że w dzisiejszej Ewangelii jest też wskazana zachęta do konsekwentnego życia wiarą. „Miejcie wiarę w Boga! Kto powie tej górze: Podnieś się i rzuć się w morze!, a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie” – mówił papież i zaznaczył, że o takie życie wiary trzeba prosić Boga. Franciszek zauważył, że jedynym warunkiem jej wysłuchania jest przebaczenie. „Przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze. To trzeci styl życia: życie wiarą, aby pomóc innym, aby być bliżej Boga. Taka wiara czyni cuda” – stwierdził Ojciec Święty.

Na zakończenie papież zachęcił: „Prośmy dziś Pana … aby nauczył nas tego stylu życia wiary i pomógł nam, abyśmy nigdy nie popadli, żaden z nas, aby Kościół nigdy nie popadł w bezowocność i robienie interesów za wszelką cenę”.

http://www.niedziela.pl/artykul/16038/Franciszek-prawdziwa-wiara-czyni-cuda-a

********

HOMILIE PAPIEŻA FRANCISZKA

http://www.niedziela.pl/dzial/102

 

 

***********

Weź się uśmiechnij!

usmiechnijsie_mem_49

Rozmowa kwalifikacyjna…

falcandus · ·
fot. shutterstock.com

O autorze: Judyta