Słowo Boże na dziś – 27 czerwca 2015r. – sobota – św. Cyryla Aleksandryjskiego, biskupa i doktora Kościoła

Myśl dnia

Jeśli będziesz żyć w zgodzie z naturą, nigdy nie będziesz ubogi.

Seneka Młodszy

*******

SOBOTA XII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE (Rdz 18,1-15)

Bóg obiecuje Abrahamowi syna

Czytanie z Księgi Rodzaju.

Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham spojrzawszy dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie.
A oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: „O Panie, jeśli jestem tego godzien, racz nie omijać twego sługi. Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim pójdziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego”. A oni mu rzekli: „Uczyń tak, jak powiedziałeś”.
Abraham poszedł więc spiesznie do namiotu Sary i rzekł: „Prędko zaczyn ciasto z trzech miar najczystszej mąki i zrób podpłomyki”. Potem Abraham podążył do trzody i wybrawszy tłuste i piękne cielę dał je słudze, aby ten szybko je przyrządził. Po czym, wziąwszy twaróg, mleko i przyrządzone cielę, postawił przed nimi, a gdy oni jedli, stał przed nimi pod drzewem. Zapytali go: „Gdzie jest twoja żona, Sara?” Odpowiedział im: „W tym oto namiocie”.
Rzekł mu jeden z nich. „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara będzie miała wtedy syna”.
Sara przysłuchiwała się u wejścia do namiotu, które było tuż za Abrahamem. Abraham i Sara byli w bardzo podeszłym wieku. Uśmiechnęła się wiec do siebie i pomyślała: „Teraz, gdy przekwitłam i mój mąż starzec, mam doznawać rozkoszy?”
Pan rzekł do Abrahama: „Dlaczego to Sara śmieje się i myśli: «Czy naprawdę będę mogła rodzić, gdy już się zestarzałam?» Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? Za rok o tej porze wrócę do ciebie, i Sara będzie miała syna”.
Wtedy Sara zaparła się mówiąc: „Wcale się nie śmiałam”, bo ogarnęło ją przerażenie. Ale Pan powiedział: „Nie, śmiałaś się!”

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Łk 1,46B-48.49-50.53-54)

Refren: Bóg zawsze pomny na swe miłosierdzie.

Wielbi dusza moja Pana *
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy, *
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia.

Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, *
święte jest imię Jego.
Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie *
nad tymi, co się Go boją.

Głodnych nasycił dobrami, *
a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za sługą swoim, Izraelem, *
pomny na swoje miłosierdzie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mt 8,17)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Jezus wziął na siebie nasze słabości
i nosił nasze choroby.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mt 8,5-17)

Uzdrowienie sługi setnika

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”.
Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi»”.
Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Do setnika zaś Jezus rzekł: „Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś”. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.
Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka opuściła ją. Wstała i usługiwała Mu.
Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: „On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby”.

Oto słowo Pańskie.

 

 *********************************************************************

 

KOMENTARZ

 

Moja wiara

Wiara setnika zaskoczyła samego Jezusa, tym bardziej że człowiek ten nie należał do narodu żydowskiego. Można przyzwyczaić się do pewnych praktyk religijnych i niestety zapomnieć o Bogu żywym. Czasem spotykamy osoby, nawet wyznawców innych religii, którzy zawstydzają nas swoją gorliwością i wiernością w praktykowaniu wiary. Dobrze jest od czasu do czasu zrobić sobie rachunek sumienia i zapytać się samego siebie: Czy moja wiara jest wciąż jeszcze żywa? Czy nie spełniam pewnych praktyk religijnych jedynie z przyzwyczajenia lub tradycji?

Panie, dodaj mi wiary. W obliczu ludzkich tragedii, grzechu i braku wierności, spraw, abym pozostał przy Tobie i z ufnym sercem przyzywał Twojej litości.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

#Ewangelia: “Powiedz tylko słowo”

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: “Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: “Przyjdę i uzdrowię go”.

 

Lecz setnik odpowiedział: “Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi”.

 

Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: “Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze wschodu i zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Do setnika zaś Jezus rzekł: “Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś”. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.

 

Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka opuściła ją. Wstała i usługiwała Mu.

 

Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: “On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Setnik nie oczekiwał, że Jezus przyjdzie do jego domu. Oczekiwał tylko na słowo: “Powiedz tylko SŁOWO”. I rzeczywiście, Jezus uzdrowił sługę setnika słowem. Również słowem “wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. My natomiast często oczekujemy od Jezusa więcej niż słowa. Oczekujemy by nas nawiedzał, dawał się odczuć, jakoś udowadniał swoją obecność. Tymczasem najmocniejszym przejawem obecności Jezusa wśród nas jest Jego słowo. Jeśli wsłuchamy się w nie i uwierzymy, wówczas wiele zmieni się w naszym życiu. Na lepsze.

 

Módlmy się często: Panie, powiedz słowo, mów do mnie, chcę Cię słuchać; Twoje słowo jest tym, czego najbardziej potrzebuję! I słuchajmy, uważnie, gdy Jezus do nas mówi. Bo słowo Boga jest zupełnie inne niż ludzkie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2472,ewangelia-powiedz-tylko-slowo.html

*******

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 8, 5-17

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. rosipaw / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Uzdrowienie potrzebne każdemu…

 

Setnik z Kafarnaum. W domu Piotra. Liczne uzdrowienia

 

Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go».
Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: “Idź”, a idzie; drugiemu: “Chodź tu”, a przychodzi; a słudze: “Zrób to”, a robi».
Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».

 

Do setnika zaś Jezus rzekł: «Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś». I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.
Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła. Wstała i usługiwała Mu.
Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: «On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby».

 

Opowiadanie pt. “Cztery świece”

 

Cztery świece spokojnie płonęły. Było tak cicho, że słychać było jak ze sobą rozmawiały.

 

Pierwsza powiedziała: – Ja jestem POKÓJ. Niestety, ludzie nie potrafią mnie chronić. Myślę, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko zgasnąć. I płomień tej świecy zgasł…

 

Druga: Ja jestem WIARA. Niestety nie jestem nikomu potrzebna. Ludzie nie chcą o mnie wiedzieć, nie ma sensu, żebym dalej płonęła. Ledwie to powiedziała, lekki powiew wiatru zgasił ją…

 

Trzecia: Ja jestem MIŁOŚĆ. Nie mam już siły płonąć. Ludziom nie zależy na mnie i nie chcą mnie rozumieć. Nienawidzą najbardziej tych, których kochają – swoich bliskich. I nie czekając długo i ta świeca zgasła…

 

Nagle do pokoju weszło dziecko i zobaczyło trzy zgasłe świece. Przestraszone zawołało: Co robicie? Musicie płonąć! Boję się ciemności! I zapłakało…

 

Wzruszona czwarta świeca powiedziała: Nie bój się! Dopóki ja płonę zawsze możemy zapalić tamte świece. Ja jestem NADZIEJA.

 

Z błyszczącymi i pełnymi łez oczyma, dziecko wzięło świecę i zapaliło pozostałe świece.

 

Refleksja

 

Nie ma człowieka na świecie, który nie potrzebowałby uzdrowienia. Wszystko co jest w nas, czyli myśli, uczucia i wiedza, to elementy “puzzli”, które wpływają na to, kim jestem tu i teraz. Dlatego potrzeba nam wciąż refleksji, że uzdrowienia potrzebuje każdy element naszego życia. Wszystko po to,  abyśmy na nowo mogli spojrzeć nie tylko na Boga, ale przede wszystkim na samego siebie. Możemy przez to pomóc także i innym ludziom…

 

Jezus uzdrawiał każdego, kto Go to poprosił. Nie było wyjątków, bo był przekonany, że każdemu potrzeba konkretnej pomocy. Dzięki niej, uzdrowiony mógł pomagać też i innym ludziom. Apostołowie kontynuowali to, co Jezus zapoczątkował. Głosili Ewangelię całemu światu, dając jednocześnie nadzieję lepszego jutra. Dawali ludziom wiarę, nadzieję i miłość…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego potrzebujemy wciąż uzdrowienia?
2. Dlaczego potrzeba nam codziennej refleksji nad naszym życiem?
3. Jak głosić i dawać nadzieję lepszego jutra?

 

I tak na koniec…

 

Niech nigdy w naszych sercach nie gaśnie Nadzieja i każdy z nas jak to dziecko, niech będzie narzędziem, gotowym swoją Nadzieją zawsze rozpalić Wiarę, Pokój i Miłość (Autor nieznany)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,762,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-8-5-17.html

*********

Św. Cyryla Aleksandryjskiego

Okres zwykły, Mt 8, 5 – 17

Dzisiaj po raz kolejny mamy okazję zadziwić się prostotą Jezusa. Mamy też możliwość zobaczenia, iż nie wszystko było dla Jezusa tak oczywiste, jak mogłoby się nam wydawać.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 8, 5 – 17
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go». Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „Idź”, a idzie; drugiemu: „Chodź tu”, a przychodzi; a słudze: „Zrób to”, a robi». Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Do setnika zaś Jezus rzekł: «Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś». I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie. Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła. Wstała i usługiwała Mu. Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: «On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby».

Z początku dialog setnika z Jezusem wydaje się standardowy, wręcz wzorcowy. Trochę przypomina zakupy w sklepie. Klient prosi o jakiś towar, a sprzedawca bez zbędnych pytań go podaje. Rutyna. Codzienność.

W całym tym dialogu okazuje się jednak, że wcale nie chodzi o uzdrowienie. Dopiero, gdy setnik otwiera się przed Jezusem, mówi Mu kim jest, czym żyje, co robi, uzewnętrznia się, dzieje się coś mało spotykanego. Jezus się dziwi.

Jezus jest człowiekiem w pełni. W czasie swojej ziemskiej wędrówki nie musiał wiedzieć wszystkiego z góry, by być również w pełni Bogiem. Dojrzewa, rozeznaje, wzrasta – a to wszystko w relacji z Ojcem. Mimo zaskoczenia, sytuacją, Jezus podejmuje właściwe działanie. Czy twoja relacja z Ojcem pomaga ci odpowiedzieć na zaskoczenia, które niesie życie?

Jeżeli odkryłeś dzisiaj ludzką twarz Jezusa, to podziękuj za to swojemu Ojcu, ucieszcie się razem z tego. Jeżeli sprawia ci to trudności, to rozmawiaj i upieraj się, że chcesz Go takim poznać, że chcesz Go naprawdę znać.

O muzyce

Utwór: Panie Jezu, tylko Ty, Aby nikt nie zginął
Wykonanie: Mocni w Duchu
Utwór: Cosmic Bodies, Ambrosia
Wykonanie: Luke Gartner-Brereton

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3810

******

 

**********************************************************************
Świętych Obcowanie
27 czerwca 2015 r.
*********
Święty Cyryl Aleksandryjski,
biskup, patriarcha i doktor Kościoła
Święty Cyryl Aleksandryjski Cyryl urodził się w Aleksandrii ok. 380 r. Był uczniem znanego pisarza kościelnego, swego wuja, Teofila, po którym odziedziczył ognisty, pełen żaru i zaangażowania styl polemiczny w walce z błędnowiercami. Ówczesnym zwyczajem swoją młodość spędził jako mnich. W 403 roku już jako kapłan towarzyszył Teofilowi na słynnym synodzie “Pod Dębem”, który wyrządził Kościołowi tak wiele zła; heretycy, korzystając ze swojej liczebnej przewagi i z poparcia cesarza, deponowali wówczas m.in. ze stolicy patriarchy Konstantynopola św. Jana Chryzostoma. W 412 roku Cyryl zasiadł na stolicy aleksandryjskiej po śmierci Teofila.

Święty Cyryl Aleksandryjski Do pierwszych osiągnięć jego biskupstwa należało to, że skłonił namiestnika cesarza, Orestesa, aby z Aleksandrii zostali wydaleni nowacjanie i Żydzi, którzy bardzo przeszkadzali Cyrylowi w pracy duszpasterskiej. Wielki biskup wypowiedział też nieubłaganą walkę Nestoriuszowi, ówczesnemu patriarsze Konstantynopola, który w Chrystusie Panu widział dwie odrębne osoby i Matce Najświętszej odmawiał przywileju Boskiego Macierzyństwa. Skierował on do Nestoriusza dwa odrębne pisma. Wymógł także na papieżu, św. Celestynie I, że został do Rzymu zwołany synod, na którym potępiono naukę Nestoriusza; herezjarchę wykluczono uroczyście z Kościoła (430). Cyryl skłonił także cesarza Teodozjusza II, by w porozumieniu z papieżem zwołał sobór do Efezu. Tak się stało (431). Był to więc w dziejach Kościoła trzeci sobór powszechny po soborze w Nicei (325) i w Konstantynopolu (381). Na soborze tym wybuchł spór o słowo Theotokos – a więc o to, czy można nazywać Maryję Matką Bożą. Około 200 biskupów podpisało deklarację, że nie tylko wolno, ale że ten tytuł Maryi się należy. Na skutek tego cesarz pozbawił Nestoriusza stolicy biskupiej w Konstantynopolu i skazał go na banicję.
Wrogowie nie mogli darować Cyrylowi tak wspaniałego zwycięstwa. Zdołali przekonać cesarza, że to on jest heretykiem, a nie Nestoriusz. Zwołali nawet synod w Antiochii, na którym 40 biskupów nestoriańskich potępiło Cyryla (tzw. synod diabelski). Cesarz skazał na wygnanie Cyryla. Na szczęście po pewnym czasie biskup mógł powrócić na swoją stolicę.

Święty Cyryl Aleksandryjski

Pełen zasług Cyryl zmarł 27 czerwca 444 roku. Pozostawił po sobie szereg dzieł, wśród których przeważają pisma apologetyczne. Zachowały się nadto 22 jego kazania i 88 listów. Papież Leon XIII zaliczył go w 1882 r. w poczet doktorów Kościoła. Z okazji 1500. rocznicy soboru efeskiego Pius XI wygłosił mowę ku czci św. Cyryla z Aleksandrii jako największego obrońcy przywileju Boskiego Macierzyństwa Maryi (431-1931) i wydał pod datą 25 XII 1931 roku encyklikę Lux Veritatis temporumque testis o Powszechnym Soborze Efeskim odbytym przed piętnastu wiekami.

W ikonografii św. Cyryl ukazywany jest w stroju biskupim rytu bizantyjskiego z charakterystycznym kapturem zdobionym krzyżykami, a także w scenie, gdy Matka Boża ukazuje się Świętemu. Atrybutem – gołąb na ramieniu, czasami kodeks.

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-27a.php3
Komentarz do Ewangelii św. Jana (księga 10, 2)

św. Cyryl Aleksandryjski (+444)

Pan powiedział o sobie, że jest krzewem winnym. Tak mówiąc chciał nam udowodnić, że mamy trwać w Jego miłości i że jest to dla nas bardzo wielkim dobrem. Do latorośli Pan porównuje tych, którzy są z Nim złączeni i jak gdyby w Niego wszczepieni i w Nim umocnieni, i już stali się uczestnikami Jego natury przez Ducha Świętego, który został im dany. Albowiem to święty Duch Chrystusa łączy nas z Nim.

Ci, którzy przystępują do Krzewu winnego, czynią to aktem woli, na mocy powziętego przez nich postanowienia; ale On się nam udziela dając nam swoją miłość, która w nas trwa. Dzięki dobremu postanowieniu przystępujemy przez wiarę do Chrystusa, ale stajemy się z Jego rodu dzięki temu, że od Niego otrzymujemy godność przybranych synów Bożych. Według świętego Pawła ten, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem.

Gdzie indziej zaś prorok nazywa Chrystusa podstawą i fundamentem. Na Nim bowiem jesteśmy zbudowani i nazwani żywymi i duchowymi kamieniami, abyśmy byli świętym kapłaństwem i świątynią Boga przez Ducha. I w żaden inny sposób nie możemy być wbudowani w tę świątynię, lecz tylko wtedy, gdy Chrystus jest naszym fundamentem. W tym samym znaczeniu Chrystus mówi o sobie, że jest krzewem winnym, tym, który daje życie latoroślom i który je żywi.

Jesteśmy więc odrodzeni z Niego i w Nim w Duchu Świętym, aby przynosić owoce życia, nie dawnego i zastarzałego, ale odnowionego przez wiarę i miłość ku Niemu. A zachowujemy życie wtedy, gdy trwamy wszczepieni w Pana, gdy ze wszystkich sił zachowujemy Jego przykazania, i staramy się zachować szlachetność nam daną, słowem, gdy czynimy wszystko, aby w niczym nie zasmucić zamieszkującego w nas Ducha Świętego, przez którego – jak wiemy – Bóg w nas mieszka.

O tym zaś, w jaki sposób trwamy w Chrystusie, a On w nas, mówi nam mądrze święty Jan: “Przez to poznajemy, że my trwamy w Nim, a On w nas, bo udzielił nam ze swego Ducha”. 

Jak korzeń udziela winnym pędom swoich naturalnych właściwości, tak też Słowo Boże, Jednorodzony Syn Boga i Ojca, wszczepia świętym niejako pokrewieństwo ze swoją naturą, bo szczególnie udziela Ducha Świętego tym, którzy są z nim złączeni przez wiarę i różnorodną świętość; żywi w nich uczucie miłości i sprawia, że poznają, czym jest wszelka cnota i dobroć. 

http://www.fronda.pl/blogi/tarcza-wiary/sw-cyryl-aleksandryjski-444,27595.html

********

PIUS XI

Encyklika
LUX VERITATIS TEMPORUMQUE TESTIS

do Czcigodnych Braci Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych Ordynariuszów utrzymujących pokój i jedność ze Stolicą Apostolską, o Powszechnym Soborze Efeskim odbytym przed piętnastu wiekami.

Czcigodni Bracia,
Pozdrowienie i Błogosławieństwo Apostolskie.

Wstęp

Opieka Boża nad Kościołem

Historia, światło prawdy i świadek czasów (Lux veritatis temporumque testis), jeżeli jej się tylko dobrze przyjrzymy i pilnie ją zbadamy, uczy, że obietnica owa Boża, dana nam przez Jezusa Chrystusa: “Ja jestem z Wami…, aż do skończenia świata” (Mt 28,20) nigdy Kościoła, Oblubienicy Jego, nie zawiodła i zaiste nigdy jej na przyszłość nie zawiedzie. Przeciwnie. Im gwałtowniejsze fale miotają Łodzią Piotrową, tym bliższej i silniej doznaje się pomocy łaski Bożej. Zdarzało się to zwłaszcza w pierwszych czasach Kościoła, nie tylko wtedy, gdy imię chrześcijańskie uważano za występek haniebny, zasługujący na karę śmierci, lecz także wówczas, kiedy prawdziwa wiara Chrystusa wiarołomnością heretyków, rozbijających się zwłaszcza na Wschodzie, naruszona, w niebezpieczeństwie się znajdowała. Jak bowiem prześladowcy imienia katolickiego, jeden po drugim przeminęli bez stawy, a nawet cesarstwo rzymskie się rozpadło, tak też heretycy wszyty juk usychające latorośle (J 15,6), oderwane od szczepu Bożego, nie mogli czerpać ni soków żywotnych, ni rodzić owoców.

Kościół jednak Boży, złożywszy pośród tylu nawałności i powtarzających się przewrotów ufność swą jedynie w Bogu, podążył przez wszystkie czasy naprzód krokiem pewnym i raczym i nie przestał nigdy bronić w całej rozciągłości i wytrwale świętego prawdy ewangelicznej depozytu, powierzonego sobie przez swojego Twórcę.

Takie myśli nasuwają się Nam, Bracia Czcigodni, kiedy poczynamy przemawiać do Was listem niniejszym o bardzo i radosnym naprawdę zdarzeniu, mianowicie o Powszechnym Soborem, przed piętnastu wiekami odbytym w Efezie. Jako w całej pełni odsłonięto w nim chytrą przebiegłość błądzących, tak za pomocą niebiańską zajaśniała w nim niewzruszona wiara Kościoła.

Sobór Efeski; jego obchody

Wiemy, że na wezwanie Nasze powstały dwa Komitety wybitnych bardzo mężów w tym celu(1), aby piętnastowiekową rocznicę Soboru obchodzono jak najuroczyściej nie tylko tu, w Mieście, Stolicy świata katolickiego, lecz wszędzie, na całym globie ziemskim. Wiemy również, że ci, którym zleciliśmy znakomite to zadanie, nie szczędzili ani troski, ani trudu, aby zbawienie to dzieło, każdy według sił swych rozwinąć. Gorącą więc wyrażamy wdzięczność za tę ochoczość, która znalazła prawie wszędzie i z podziwiania godną jednomyślnością chętny i radosny odgłos wśród Episkopatu i w szeregach przezacnych ludzi świeckich, gdyż z niej spodziewamy się na przyszłość niepoślednich korzyści dla sprawy katolickiej.

Rozważając bacznie wynik ten oraz związane z nim sprawy i okoliczności, uważamy za rzecz odpowiadającą posłannictwu Naszemu Apostolskiemu, które sprawujemy z ramienia Bożego, aby w tej Encyklice, pod sam koniec obchodu i w świętym okresie pamiątki, kiedy nam N. Maryja Panna “zrodziła Zbawiciela”, w sprawie naprawdę bardzo ważnej do Was się odezwać. Żywimy bowiem niezłomną nadzieję, że słowa Nasze będą miłe i pożyteczne nie tylko dla Was i dla diecezjan Waszych, lecz, skoro je wszyscy najdrożsi Nam bracia i synowie od Stolicy Apostolskiej odłączeni rozważą i roztrząsną pod wpływem miłości prawdy, nie będą się mogli oprzeć, by powagą historii, mistrzynią życia, niejako wstrząśnięci, nie odczuli przynajmniej tęsknoty za jedną owczarnią i jednym Pasterzem i za umiłowaniem owej prawdziwej wiary, przechowanej zawsze bezpiecznie i bez uszczerbku z troskliwością największą w Kościele Rzymskim. W sposobie bowiem walki z herezją nestorjańską, którego przestrzegali Ojcowie Soboru i który był podstawą całego Efeskiego Synodu, trzy przede wszystkim dogmaty Religii Katolickiej, o których tu przede wszystkim mówić Nam wypada, w całym zajaśniały blasku: mianowicie, że jedna jest osoba Jezusa Chrystusa, to jest osoba Boska; że NMP należy rzeczywiście i prawdziwie jako Bożą Rodzicielkę uznać i uczcić; oraz, że z Bożego zarządzenia Papież Rzymski, gdy chodzi o sprawy wiary i obyczajów, posiada największą i najwyższą, nikomu niepodległą władzę nad wszystkimi i poszczególnymi chrześcijanami.

I. Przebieg Soboru Efeskiego.

Upomnienie do jedności wiary

Przedstawmy zatem sprawę wedle porządku, powołując się naprzód na słowa upomnienia Apostoła narodów do Efezów: “…Żebyśmy imię wszyscy zeszli w jedność wiary i poznaniu Syna Bożego, w męża doskonałego, w miarę wieku zupełności Chrystusowej: abyśmy już nie byli dziećmi chwiejącymi się, i nie byli unoszeni od każdego wiatru nauki przez złość ludzką, przez chytrość na oszukanie błędu. A czyniąc prawdę w miłości, żebyśmy rośli w nim we wszystkim, który jest głową, Chrystus, z którego wszystko ciało złożone i spojone będąc, przez wszystkie stawy dodawania, według skuteczności podług miary każdego członka, czyni pomnożenie ciała ku zbudowaniu samego siebie w miłości” (Ef 4,13 – 16)

Pragnęlibyśmy, aby, jako Ojcowie Soboru Efeskiego w przedziwnym ducha zespole poszli za słowami zachęty tej apostolskiej, tak wszyscy, bez wszelkiej różnicy, po odrzuceniu uprzedzeń, przyjęli je jakby do nich wypowiedziane i szczęśliwie je w życiu stosowali.

Życie Nestorjusza

Przyczyną całego sporu był, jak powszechnie wiadomo, Nestorjusz. Nie w tym zrozumieniu, jakoby własnym swoim talentem i wysiłkiem nową wymyślił naukę, gdyż zapożyczył ją raczej od Teodora, Biskupa Mopswestii, a rozwinąwszy ją szerzej i w nową przybrawszy szatę, począł ją z wielkim słów i cytatów bogactwem, jako, że był bardzo wymowny, wygłaszać i wszelkimi siłami rozpowszechniać. Urodzony w Germanicji, mieście syryjskim, udał się jako młodzieniec do Antiochii, aby wykształcić się tam w naukach świętych i świeckich. W mieście tym podówczas przesławnym wiódł naprzód życie zakonne, a potem, ponieważ był usposobienia zmiennego, porzuciwszy zamiar pierwotny i zostawszy kapłanem świeckim, oddał się całkiem zawodowi kaznodziejskiemu, szukając więcej poklasku ludzkiego, aniżeli chwały Bożej. A sława jego wymowy rosła wśród ludu i zataczała coraz szersze kręgi, tak że powołany do Konstantynopola, pozbawionego wówczas Pasterza, uzyskał z niemałym oczekiwaniem wszystkich godność biskupią. Na tej przesławnej zaiste stolicy nie tylko nie powstrzymał się od głoszenia fałszywych swych nauk, lecz z większym jeszcze autorytetem i większą chełpliwością nauczał ich i je rozpowszechniał.

Herezja Nestorjusza

Dla lepszego zrozumienia pożyteczną jest rzeczą dotknąć tu w kilku słowach przewodnich myśli herezji nestorjańskiej. Pełen zarozumiałości mąż ten, twierdząc, że dwie całkowite hypostazy, mianowicie ludzka hipostaza Jezusa i Boska Słowa zeszły się w jednej jakiejś wspólnej jaźni (nazwanej przezeń “prosopon”), przeczył przedziwnemu owemu istotnemu zjednoczeniu dwóch natur, które nazywamy unią hipostatyczną. Dlatego utrzymywał, że Jednorodzone Słowo Boże nie stało się człowiekiem, lecz przebywało w ciele ludzkim przez zamieszkanie, umiłowanie i siłę działalności. Stąd należy Chrystusa nazywać “Theoforos”, czyli nosicielem Boga, nie Bogiem, w podobnym prawie znaczeniu, w jakiem prorocy i inni święci mężowie dla udzielonej sobie łaski Bożej nosicielami Boga nazwani być mogą.

Z zdrożnych tych wymysłów Nestorjusza wynikało, że w Chrystusie dwie uznaje osoby, jedną Bożą, drugą ludzką; tak samo wyłaniał się wniosek konieczny, że NMP nie jest prawdziwie Bożą Rodzicielką, czyli Theotocos, lecz raczej matką Chrystusa człowieka, czy Christotocos, a najwyżej Theodocos, to jest, że przyjęta Boga pod swoją opiekę(2).

Bezbożne te zapatrywania, głoszone już nie skrycie i niejasno przez człowieka prywatnego, lecz otwarcie i wyraźnie przez samego Biskupa stolicy carogrodzkiej, wywołały zwłaszcza w Kościele wschodnim przepotężne poruszenie umysłów. A wśród przeciwników herezji nestorjańskiej, na których nie zbywało nawet w samej stolicy Cesarstwa wschodniego, zajmuje niewątpliwie pierwsze miejsce ów mąż o nadzwyczajnej świętości i obrońca nieskażonej wiary katolickiej, Cyryl, Patriarcha Aleksandryjski. Zaledwie się bowiem o bezbożnej nauce Biskupa carogrodzkiego dowiedział zabrał się, jako że troszczył się wielce nie tylko o synów swoich, ale i o brać błądzącą, wytrwale do obrony wiary prawdziwej wśród swoich, a w liście do Nestorjusza usiłował w duchu braterskim nakłonić go do wiary prawdziwej.

Przeciw herezji występuje św. Cyryl Aleksandryjski

Gdy jednak bezwstydny upór Nestorjusza udaremnił wielki ten wysiłek miłości, Cyryl, przeświadczony głęboko u autorytecie Kościoła Rzymskiego i autorytetu tego obrońca, nie chciał sprawy sam dalej prowadzić i w rzeczy zaiste bardzo ważnej rozstrzygać, nie uzyskawszy wprzód na prośby swe orzeczenia ze strony Stolicy Apostolskiej. Zwrócił się więc “do świątobliwego wielce i Bogu najmilszego Ojca Celestyna” pismem pełnym uszanowania, w którym znajdują się między innymi słowa następujące, świadczące o uległości synowskiej: “Starodawny zwyczaj Kościołów radzi, by sprawy takiego znaczenia przedłożyć Świątobliwości Twojej…”(3). “Nie zerwiemy jednakże łączności z nim (z Nestorjuszem) otwarcie i jawnie prędzej, dopóki nie doniesiemy o tym Twojej Świątobliwości. Zechciej zatem zapatrywanie swoje objawić, byśmy jasno wiedzieli, czy możemy z nim łączność utrzymywać, czy też otwarcie mu donieść, że nikt nie będzie zachowywał łączności z nim, wyznającym i głoszącym tak błędną naukę. Zatem zdanie Twej nieskazitelności i sąd Biskupom Macedonii, oraz całego Wschodu wyraźnie w liście wyjaśnić”(4).

A Nestorjusz znał dobrze najwyższą Biskupa Rzymskiego władzę w całym Kościele. Dlatego nie raz tylko w listach do Celestyna usiłował bronić słuszności swej nauki i uprzedzić oraz zjednać sobie Ojca św. Lecz daremnie. Chaotyczne bowiem wywody herezjarchy wykazywały błędy niemałe. Skoro je tylko Arcykapłan na Stolicy Apostolskiej dostrzegł wyraźnie, potępił je uroczyście po ich zbadaniu sądem synodalnym i wszystkim odrzucić kazał, stosując natychmiast środki zaradcze, by zaraza herezji nie stała się przez odwlekanie niebezpieczniejszą.

Zarządzenie papieża Celestyna

I tu pragniemy zwrócić baczna Waszą uwagę, Czcigodni Bracia, na to, jak wielce w sprawie tej różni się postępowanie Papieża Rzymskiego od postępowania Biskupa Aleksandryjskiego. Ten bowiem, chociaż zajmował Stolicę, która w Kościele wschodnim uchodziła za pierwszą, jak wskazaliśmy, rozstrzygnąć sam sporu o wiarę katolicką tak bardzo ważną przedtem, zanim nie zapoznał się dokładnie z wyrokiem Stolicy Apostolskiej. Celestyn zaś, zebrawszy w Rzymie Synod, po dojrzałym zbadaniu sprawy, w Hierarchii najwyższej i absolutnej swej władzy nad całą trzodą Bożą, uchwalił i uroczyście postanowił o Biskupie carogrodzkim i o nauce jego co następuje: “Wiedz zatem jasno”, Pisze tak Nestoriuszowi, “że nasz wyrok tak jeżeli o Bogu naszym Chrystusie tego nie będziesz głosił, co głosi i Rzymski i Aleksandryjski i Powszechny Kościół, czego trzymał się też św. Kościół Carogrodzki bardzo wiernie, aż do ciebie i jeżeli przewrotnej tej nowości, usiłującej rozdzielić to, co Pismo św. łączy. W przeciągu dziesięciu dni, liczących się od pierwszego dnia zapoznania się z niniejszym postanowieniem w otwarłem wyznaniu na piśmie nie potępisz, jesteś w jedności powszechnego Kościoła katolickiego wyłączony. Osnowę tę wyroku naszego skierowaliśmy przez wymienionego syna naszego Posidoniusza diakona z wszystkimi pismami do świętobliwego współkapłana. Biskupa Kościoła Aleksandryjskiego, który doniósł nam obszerniej o tym wszystkim, aby w imieniu naszym postarał się o uwiadomienie o zarządzaniu naszym ciebie i wszystkich braci. Wszyscy bowiem powinni wiedzieć, co się dzieje, kiedy chodzi o sprawę wszystkich”(5).

Wykonanie wyroku tego Papież Rzymski powierzył Partyiarsza Aleksandryjskiemu tymi słowy poważnymi: “W poczuciu zatem powagi Stolicy naszej, w naszym zastępstwie, wykonawszy ten wyrok drogą przymusu, by, albo w dziesięciu dniach, liczących się od dnia tego postanowienia, bezbożne nauki swe cofnął na piśmie i zapewnił, że w sprawie narodzenia Chrystusa Boga naszego tę wyznaje wiarę, której trzyma się Kościół Rzymski, Kościół Twój Aleksandryjski i wszystek lud wierny; albo, gdyby tego nie uczynił, upoważniam Świątobliwość twoją, aby, podjąwszy niebawem starania o obsadzenie owego Kościoła, odłączyła go od ciała naszego wszelkimi sposobami”(6).

Niesłuszna opinia pisarzy niekatolickich

Niejedni jednak dawniejsi i nowsi pisarzu, usiłujcie jakoby drwić sobie z powagi tych tak bardzo jasnych dokumentów, przez nas przytoczonych, głosili często nie bez pewnej wyniosłości i chełpliwości, o całej tej sprawie takie zapatrywanie: niech tak będzie, tak bredzą nierozważnie, że Papież wydał wyrok rozstrzygający i nieodwołalny, który Biskup Aleksandryjski pod wpływem niechęci swej ku Nestoriuszowi wywołał i przyswoił sobie; jednakże Sobór Efeski, zwołany następnie, osądził sprawę przez Stolicę Apostolska już załatwioną i zupełnie potępioną ponownie i w całości i najwyższą swą powagą zawyrokował, jak na sprawę tę powinni się wszyscy zapatrywać. Stąd wynika wedle ich zdania, że Sobór Powszechny posiada prawa daleko wyższe i donioślejsze, aniżeli Papież.

Ktokolwiek jednak w poczuciu prawdy historycznej i wolny od uprzedzeń zagłębi się pilnie w przebieg wypadków oraz w dokumentach, dostrzeże snadnie, że zabierają się do tego niedorzecznie i zmyślone rzeczy przedstawiają pod pozorem prawdy. Naprzód podnieść należy, że kiedy cesarz Teodozjusz, w imieniu także współcesarza Walentyniana zwołał Sobór Powszechny, nie doręczono jeszcze wyroku Celestyna w Konstantynopolu i stąd wcale go tam nie znano. Nadto gdy Celestyn dowiedział się o Synodzie Efeskim zwołanym przez Cesarzy, nie przeciwstawił się bynajmniej temu zamiarowi; przeciwnie listami wysłanymi do Teodozjusza(7) i do Biskupa Aleksandryjskiego(8) pochwalił bardzo ten zamysł i wybrał i zamianował legatów swoich, którzy by przewodniczyli Soborowi, mianowicie Cyryla Patriarchę, Arkadiusza i Projekty Biskupów oraz Filipa kapłana. Działając w ten sposób, Papież nie powierzył sprawy dotąd nie rozsądzonej zapatrywaniu Soboru, lecz, pozostawiając naprawdę w mocy “co przedtem postanowił”(9), polecił Ojcom Soboru wykonanie wydanego przez siebie wyroku, aby, o ile możliwe, po wspólnych naradach i modłach wzniesionych do Boga starali się błądzącego Biskupa Stolicy Carogrodzkiej przywieść do jedności wiary. Tak bowiem Cyrylowi, zapytującemu się Papieża jak ma w tej sprawie postąpić, mianowicie, “czy Sobór św., ma przyjąć człowieka potępiającego to, co głosił przedtem czy też, ponieważ czas rozejmu już upłynął, wyrok dawno wy dany trwa dalej”, odpisał Celestyn: “Twojej Świątobliwości wraz z czcigodnym Braci Soborem będzie to zadaniem, by rozbudzone w Kościele rozdźwięki przytłumić i byśmy dowiedzieć się mogli o zakończonej z pomocą Bożą sprawie przez, poprawę tak upragnioną. Nie mówimy, że nie bierzemy udziału w Soborze, nie możemy bowiem oddzielać się od tych, z którymi łączy nas, gdziekolwiek się znajdują, przecież jedna wiara… Jesteśmy tam obecni, ponieważ myślimy o tym, co się tam czyni dla wszystkich; spełniamy to duchowo, czego w sposób widomy nie spełniamy cieleśnie. Troskamy się o pokój katolicki, troskamy o zbawienie ginącego, czy tylko zechce wyznać swoją niemoc. Podnosimy to z tego powodu, by się czasem nie zdawało, żeśmy nie przyszli z pomocą temu, który się pragnie naprawić… Niech się przekona, że nie mamy nóg rączych do przelania krwi, kiedy się dowie, że ofiarowano mu nawet lekarstwo”(10).

Legaci papiescy podkreślają prymat papieża

Chociaż te słowa Celestyna wykazują ojcowskie jego serce i świadczą jak najjaśniej o tym, że starał się przede wszystkim o to, by światło wiary prawdziwej oślepłym zabłysło umysłom i stąd cieszył się Kościół powrotem błądzących to jednak to, co sam przepisał legatom swym, udającym się do Efezu, jest naprawdę tego rodzaju, że odsłania głęboką troskę Papieża, nakazującą mu prawa Kościoła Rzymskiego od Boga otrzymane zachować całe i nie uszczuplone. Zawiera bowiem między innymi te słowa: “Zarządzamy, aby koniecznie zachowano powagę Stolicy Apostolskiej; przecież i instrukcje, doręczone wam, podkreślają, byście uczestniczyli w posiedzeniach. Skoro dojdzie do roztrząsania sprawy, powinniście zapatrywania osądzać, a nie podejmować dyskusji”(11).

I nie inaczej zachowali się legaci, za zgodą Ojców Soboru świętego. Stosując się bowiem statecznie i wiernie do wszystkich bez wyjątku poleceń Papieża, zażądali, przybywszy do Efezu po pierwszej już sesji, doręczenia sobie wszelkich uchwał z poprzedniego posiedzenia, aby otrzymały aprobatę Stolicy Apostolskiej: “Wzywamy, abyście polecili przedłożyć innym to, w przed przybyciem naszym zdziałano na tym św. Soborze, abyśmy według wyroku Papieża naszego i obecnego zgromadzenia tego świętego wyrok potwierdzili”(12).

I Filip kapłan wygłosił wobec Soboru powszechnego przesławne owo zdanie o prymacie Kościoła Rzymskiego, które przytacza nawet Konstytucja dogmatyczna Soboru Watykańskiego “Pastor Aeternus”(13), mianowicie: “Nikt nie wątpi, przeciwnie, wiedzą o tym wszystkie wieki, że święty i wielce błogosławiony Piotr, książę i głowa Apostołów, kolumna wiary i Kościoła katolickiego, podwalina od Pana naszego Jezusa Chrystusa, Zbawiciela i Odkupiciela rodzaju ludzkiego, otrzymał klucze Królestwa oraz że dana mu jest władza rozwiązywania i zatrzymywania grzechów. On to do tego czasu i zawsze żyje w swych następcach i sąd sprawuje”(14).

Cóż więcej? Czyż Ojcowie Soboru powszechnego przeciwstawili się temu sposobowi postępowania Celestyna i jego legatów, albo opierali się w jakikolwiek sposób? Bynajmniej, Przeciwnie, dochowały się dokumenty piśmienne, wykazujące jawnie ich cześć i uszanowanie. Gdy bowiem w drugiej sesji św. Synodu legaci Papiescy, czytając pismo Celestyna, te między innymi wypowiedzieli słowa: “W trosce naszej wystaliśmy świątobliwych i jednomyślnych braci naszych i współkapłanów i mężów nader doświadczonych Arkadiusza i Projekta Biskupów i Filipa kapłana naszego, którzy mają uczestniczyć w naradach i wykonać to, cośmy przedtem postanowili; nie wątpimy, że świątobliwość wasza powinna im wyrazić swą zgodę…”(15), Ojcowie Soboru nie tylko zdaniu temu, jako zdaniu najwyższego sędziego, nie zaprzeczyli, ale nader zaszczytne wznosili okrzyki: “Oto wyrok sprawiedliwy! Cześć Celestynowi, nowemu Pawłowi, cześć Cyrylowi, nowemu Pawłowi, cześć Celestynowi, stróżowi wiary, cześć Celestynowi, zgadzającemu się z Synodem, Celestynowi cały Sobór składa dzięki; jeden Celestyn, jeden Cyryl, jedna wiara Soboru, jedna wiara wszechświata”(16).

Potępienie herezjarchy Nestorjusza

A kiedy doszło do potępienia i odrzucenia Nestorjusza ci sami Ojcowie Soboru mniemają, że nie wolno im na nowo tej sprawy osądzać, lecz wyznawają otwarcie, że wyrok Papieża ich wyprzedził i “związał”: “Przekonawszy się, że… tenże (Nestorjusz) bezbożne wyznaje zasady i rozgłasza je, przystępujemy, zniewoleni św. kanonami i listem wielce świątobliwego Ojca naszego i współkapłana Celestyna, Biskupa Kościoła Rzymskiego, łzami zalani, do przesmutnego tego przeciw niemu wyroku. Zatem Pan nasz Jezus Chrystus bluźnierczymi jego słowy dotknięty, przez św. Sobór ten postanowił tegoż Nestorjusza z godności biskupiej wyzutego wykluczyć z grona i wspólności kapłańskiej”(17).

To samo zupełnie wyraził Firmus, biskup Cezarei, w drugiej sesji Soboru tymi słowy jasnymi; “Święta Stolica Apostolska listem świątobliwego bardzo Biskupa Celestyna, wystosowanym do wielce czcigodnych Biskupów…, wskazała naprzód, w jaki sposób sprawę osądzić, do czegośmy się zastosowali… Ponieważ Nestorjusz, przez nas wezwany, nie stanął, poleciliśmy pismo owe wykonać, wydając nań wyrok kanoniczny i apostolski”(18).

Dokumenty zatem, dotąd przez nas jeden po drugim przytoczone, udowadniają tak wyraźne i dobitnie wiarę już wówczas w całym rozpowszechnioną Kościele o władzy Papieża nad całą trzodą Chrystusową, nikomu nie podległej i nieomylnej, że przywołują nam na pamięć wyraziste owe i promienne zdanie Augustyna, kilka lat przedtem o sądzie Papieża Zozyma wydanym w Liście Otwartym przeciw Pelagjanom: “W słowach tych Stolicy Apostolskiej tak starożytna i ugruntowana, tak pewna i jawna jest wiara katolicka, że wątpić o niej byłoby zbrodnią dla chrześcijanina”(19).

Gdybyż ów święty bardzo Biskup Hippoński mógł być w Soborze Efeskim uczestniczyć! Jak bardzo byłby, dostrzegłszy nadzwyczajną bystrością swego umysłu niebezpieczeństwo dociekań, snopami światła objaśniał dogmaty katolickie i obronił je mocą swego ducha. Kiedy jednakże dotarli do Hippony legaci cesarscy, którzy mieli wręczyć mu list zapraszający, mogli już tylko opłakiwać zgaśniecie światła promienistego i zgliszcza stolicy jego zniszczonej przez Wandalów.

Zdrożne wysiłki niektórych historyków, aby obronić Nestorjusza

Nie uszło Naszej uwagi, Czcigodni Bracia, że niektórzy badacze przeszłości, zwłaszcza naszych czasów, czynią wielkie wysiłki, by nie tylko Nestorjusza oczyścić z zarzutu herezji, lecz oskarżają też świątobliwego bardzo Aleksandryjskiego Biskupa Cyryla o zdrożną złośliwość, jakoby nienawistnego sobie Nestorjusza oczernił i wszelkimi wręcz siłami dążył do spowodowania potępienia go za to, czego nie uczył. Zarzutem tym, zaiste bardzo ciężkim, mają czelność iż sami obrońcy Biskupa Carogrodzkiego obarczyć także poprzednika Naszego Celestyna, którego niedoświadczenia nadużył niejako Cyryl i sam Sobór Efeski.

Ale nikczemnemu i nierozsądnemu temu zamiarowi sprzeciwia się, odrzucając go, cały Kościół, który i potępienie Nestorjusza uznawał jako prawne i słuszne i naukę Cyryla za prawowierną, i Sobór Efeski za natchnieniem Ducha Św. uważał zawsze za powszechny i czcigodny.

Wszyscy bowiem, aby pominąć cały szereg i to bardzo jasnych dokumentów historycznych, wiedzą doskonale, że wielu popleczników Nestorjusza – którzy mieli przed oczyma cały przebieg sprawy i nie byli związani z Cyrylem żadnymi stosunkami – lubo z powodu przyjaźni z Nestorjuszem, z powodu siły przyciągającej pism jego i z powodu zagorzałego sposobu prowadzenia walk do przeciwnego skłaniali się obozu, po Soborze Efeskim, jakoby rażeni światłem prawdy opuściło powoli heretyckiego Biskupa Carogrodzkiego, którego należało zgodnie z wyrokiem Kościoła unikać. Z tych byli na pewno niejedni jeszcze przy życiu, kiedy poprzednik Nasz śp. Leon Wielki pisał do Paschasina, Biskupa z Lilybetu, legata swego na Sobór Chalcedoński: “Wiedz, że cały Kościół Konstantynopolitański ze wszystkimi klasztorami i wielu Biskupami wyraził swą zgodę i podpisami swymi wykluczył z, Kościoła Nestoriusza i Eutychesa razem z ich zwolennikami”(20). W dogmatycznym zaś piśmie do cesarza Leona zgromił jak najotwarciej, bez czyjegokolwiek sprzeciwu Nestorjusza jako heretyku i nauczyciela herezji, mówi bowiem: “Wyklucza się więc Nestoriusza z Kościoła, który sądził, że NMP nie Bogu, lecz człowieka tylko jest rodzicielka, aby odróżnić osobę cielesną od osoby Bożej i nie uznawać jednego Chrystusa w Słowie Bożym i ciele, lecz głosić odrębnie i oddzielnie Syna Bożego i syna ludzkiego”(21). Wiadomo też dalej powszechnie, że Sobór Chalcedoński uroczyście to zatwierdził, potępiając powtórnie Nestorjusza i pochwalając głośno naukę Cyryla. A święty bardzo nasz poprzednik Grzegorz Wielki, skoro tylko wyniesiony został na Stolicę Piotrową w synodalnym swym liście do Kościołów wschodnich, wspomniawszy o czterech Powszechnych Soborach, mianowicie: Nicejskim, Konstantynopolitańskim, Efeskim i Chalcedońskim, tę przepiękna i ważna bardzo czyni o nich wzmiankę: ,,…Na nich jakoby na kamieniu ciosanym,. wznosi się budowa wiary i spoczywa budowa wszelkiego życia i działalności; ktokolwiekby nie miał z nimi łączności, leży, chociażby widocznie był kamieniem poza budowlą”(22), Niech więc wszyscy uważam za rzecz pewną, że Nestriusz rzeczywiście heretyckie głosił wymysły, że Patriarcha Aleksandryjski dzielnym był obrońcą wiary katolickiej a Papież Celestyn wraz z Soborem Efeskim i wiarę obronił odziedziczoną i najwyższą Stolicy Apostolskiej powagę.

II. Jedna jest osoba Jezusa Chrystusa

Chrystus prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek

A teraz, Czcigodni Bracia, przejdźmy do głębszego zbadania tych szczegółów nauki, które Powszechny Sobór Efeski przez samo potępienie Nestorjusza otwarcie wyznał i powagą swoją potwierdził. To jest, poza odrzuceniem kacerstwa Pelagiusza i potępieniem jego zwolenników – pomiędzy którymi niewątpliwie znajdował się i Nestorjusz – zastanawiano się przede wszystkim nad tym i jednomyślnie oraz uroczyście przez wszystkich niemal Ojców zatwierdzono, że bezbożnym i Pismu św., sprzeciwiającym się jest zapatrywanie tego heretyka a szczerą natomiast prawdą właśnie to, co tamten zaprzeczał, mianowicie, że jedna jest tylko w Chrystusie osoba i to osoba Boska. Kiedy bowiem Nestorjusz, jak już wspomnieliśmy, uporczywie utrzymywał, jakoby Słowo Boskie z naturą ludzką w Chrystusie nie złączyło się istotnościowe i w jednej osobie, lecz tylko przypadłościowym jakimś moralnym węzłem, wówczas Ojcowie Efescy, potępiając Biskupa Carogrodzkiego, wyznali jawnie prawdziwą naukę o Wcieleniu, w której wszyscy niezłomnie trwać mają. A i Cyryl bronił w przepięknej zgodzie z Kościołem Rzymskim w listach i rozprawach, poprzednio już skierowanych do Nestorjusza i do akt tego Soboru Powszechnego załączonych, wymownie i kilkakrotnie zasad następujących: “Nie uchodzi więc żadną miarą, aby rozrywać jednego Pana Naszego Jezusa Chrystusa na dwóch synów… Nie mówi bowiem Pismo, że Słowo przybrało sobie osobę ludzką, lecz że stało się ciałem. Wyrażenie zaś: Słowo stało się ciałem, nie znaczy nic innego, jak że Słowo, podobnie jak my, zjednoczyło się z ciałem i krwią, przyswoiło więc sobie nasze ciało i zrodziło się jako człowiek z niewiasty, nie pozbawiwszy się przecież swego Bóstwa i pochodzenia od Ojca: wcieliwszy się, pozostało tym, czym było”(23).

Połączenie hipostatyczne

Pismo św. bowiem i tradycja uczy nas, że Słowo Boga Ojca nie połączyło się z jakimś człowiekiem już istniejącym, lecz że jeden i ten sam Chrystus jest Słowem Bożym, które od wieków istniało w łonie Ojca a w czasie stało się człowiekiem. Bóstwo i człowieczeństwo łączą się w Jezusie Chrystusie, Zbawicielu rodzaju ludzkiego, przedziwną ową jednością, która zupełnie słusznie hipostatyczną się zowie. Wynika to jasno stąd, że w Piśmie św. jeden i ten sam Chrystus nazywa się nie tylko Bogiem i człowiekiem, ale także jako Bóg i niemniej jako człowiek działa, że w końcu jako człowiek umiera, jako Bóg z martwych powstaje. To jest: ten, który w łonie Dziewicy z Ducha św. poczęty, się rodzi, leży w żłóbku, zwie się synem człowieczym, cierpi, umiera do krzyża przybity, jest tym samym, którego w cudowny i uroczysty sposób Ojciec Odwieczny nazywa “Synem swoim miłym” (Mt 3,14; 17,5; 2 P 17), tym samym, który odpuszcza mocą Bożą grzechy (Mt 9,2 – 6; Łk 5,20 – 24. 7, 48nn), chorym własną mocą przywraca zdrowie (Mt 8,3 Mk 1,41; Łk 5,13; J 9n), zmarłych wskrzesza do życia (J 9, 43; Łk 7,14 nn). Wszystkie te cytaty jak wykazują wyczerpująco, że w Chrystusie dwie są natury, wyłaniające ze siebie działanie ludzkie i działanie Boże, tak niemniej świadczą znamienicie, że jeden jest Chrystus, Bóg i zarazem człowiek z powodu owej jedności Bożej osoby zwany “Bóg – Człowiek” (Theantropos).

Nadto naukę tę, nieustannie przez Kościół głoszoną, potwierdza dogmat o Odkupieniu. Jest to rzeczą oczywistą. Jakże bowiem Chrystus mógł być zwany “pierworodnym między wieloma braćmi” (Rz 8,29), “zraniony za nieprawości nasze” (Iz 8,5; Mt 8,17), wybawić nas z niewoli grzechu, gdyby nie miał tej samej natury ludzkiej, jak my? Jakże mógł dalej przebłagać zupełnie Ojca Niebiańskiego sprawiedliwość, naruszoną przez rodzaj człowieczy, gdyby nie było w nim dzięki jego Bożej osoby przeogromnego i nieskończonego majestatu?

Nie można też temu dogmatowi katolickiemu przeczyć z tego powodu, że, jeśli Zbawicielowi naszemu nie dostaje ludzkiej osoby, natura jego ludzka pozbawiona jest pewnej doskonałości, stąd jako człowiek jest od nas pośledniejszy, jako bowiem wnikliwie i mądrze nadmienia Tomasz z Akwinu: “Osobowość o tyle należy do pełnej wartości i doskonałości jakiejś rzeczy, o ile do pełnej wartości i doskonałości tej rzeczy należy istnienie samoistne, co wyraża się pojęciem osoby; jeśli zaś rzecz jakaś istnieje w innej rzeczy, wyższego rzędu, dodaje jej to wyższej wartości, niż gdyby samoistnie istniała. I dlatego właśnie natura ludzka ma wyższą godność w Chrystusie, aniżeli w nas, gdyż w nas, samoistnie bytując, swoją ma tylko osobowość, w Chrystusie natomiast istnieje w osobie Słowa. Należy bowiem do godności formy, że podmiotowi daje pełnię bytu. Pomimo to zmysłowa natura w człowieku, wskutek połączenia z wyższą formą, uzupełniającą jej byt, wyżej stoi, aniżeli w zwierzęciu, w którym zmysłowa natura jest formą zamkniętą w sobie”(24).

Warto tu poza tym i to zaznaczyć, że, jako Arjusz, ów przebiegły burzyciel jedności katolickiej, zaprzeczył natury Bożej współistotnej z Ojcom Odwiecznym Słowu, tak Nestorjusz, odmawiając Zbawicielowi jedności hipostatycznej, inną drogą doszedł do zaprzeczenia Chrystusowi, chociaż nie Słowu, pełnego i nienaruszonego Bóstwa. Gdyby bowiem wedle mylnego bredzenia jego natura Boża z naturą ludzką w Chrystusie moralnym tylko jednoczyła się węzłem – co w myśl powyższych wywodów osiągnęli niejako prorocy i inni świętości chrześcijańskiej bohaterzy z powodu zjednoczenia swego z Bogiem – Zbawca rodzaju ludzkiego mało albo niczym zgoła nie różniłby się od tych, których łaską i krwią swoją odkupił. Po wyrzeczeniu się zatem nauki o zjednoczeniu hipostatycznym, na którym zasadzają się i opierają dogmaty Wcielenia i Odkupienia ludzkości, załamuje się i upada cała religii chrześcijańskiej podwalina.

Dlatego nie dziwimy się wcale, jeśli wobec niebezpieczeństwa herezji nestorjańskiej zadrżał cały świat katolicki; nie dziwimy się wcale, jeśli Biskupowi Carogrodzkiemu, sprzeniewierzającemu się zuchwale i złośliwie wierze odziedziczonej, Sobór Efeski usilnie się przeciwstawił i wykonując wyrok papieski, srogą obłożył go klątwą.

“Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”

Zgodnie zatem z całą, tylowiekową przeszłością chrześcijańską, czcimy Odkupiciela ludzkości nie “jako Eliasza… albo któregoś z proroków”, w którym Bóg zamieszkuje przez łaskę, lecz wraz z Księciem Apostołów, który z natchnienia Bożego ową tajemnicę posiadł, wyznajemy: “Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego” (Mt 16,14).

Ustaliwszy ten dogmat, łatwo zeń wysnuć wniosek, że zespół ludzkości i rzeczy stworzonych dostąpił przez tajemnicę Wcielenia takiej godności, że większej nie można sobie wyobrażać, potężniejszej zaiste, aniżeli jest godność, do której przez dzieło stworzenia został wyniesiony. W ten sposób wśród potomków Adama znalazł się jedynie Chrystus, który osiąga wieczne i nieskończone Bóstwo i z nim w tajemniczy sposób jak najściślej się łączy; Chrystus, mówimy, brat nasz, w ludzką wyposażony naturę, ale zarazem Bóg z nami czyli Emmanuel, który łaską swoją i zasługami wszystkich prowadzi do Boga Stwórcy i przywraca ową szczęśliwość wieczną, którą przez grzech pierworodny marnie straciliśmy. Okazujmy mu zatem wdzięczność, zachowujmy jego przykazania, naśladujmy jego przykład. W ten sposób staniemy się uczestnikami Bóstwa tego, “który uczestnikiem raczył się stać naszego człowieczeństwa” (z Mszału Rzymskiego).

Aczkolwiek, jak już wspomnieliśmy, prawdziwy Kościół Chrystusowy wciągu wieków jak najtroskliwiej przechowywał szczerą i nieskażoną naukę o zjednoczeniu w jednej osobie i o Bóstwie swego Założyciela, nie zachodzi to niestety u tych, którzy najnieszczęśliwiej błąkają się poza jedną owczarnią Chrystusową. Stwierdzamy z żalem, że, ilekroć ktoś krnąbrnie odrywa się od nieomylnej władzy nauczycielskiej Kościoła zamiera w nim powoli niezachwiana i prawdziwa nauka o Jezusie Chrystusie. I naprawdę, jeśli tyle rozmaitych gromad religijnych, które powstały już w wieku XVI i XVII, zrobi się dotąd imieniem chrześcijańskim, a w chwili odłączenia swego wyznawało Chrystusa niezachwianie Bogiem i człowiekiem to zapytawszy się ich obecnie o przekonania, odbierzemy przeróżne zaprawdę i niezgodne ze sobą odpowiedzi. Niewielu bo wiem z nich zachowało naukę i nieuszczuploną wiarę w osobę Zbawiciela naszego. Inni znowu, jeśli coś podobnego poniekąd twierdzą, wydają niejako z siebie jedynie zapach ulatniający się a pozbawiwszy już treści. Widzą bowiem w Chrystusie tylko człowieka, obdarzonego nadzwyczajnymi darami Bożymi, z Bogiem jakimś tajemniczym sposobem ściślej niż inni złączonego. Bogu bardzo bliskiego, ale nie uznają całej i szczerej prawdy katolickiej. Inni w końcu nic Bożego nie dopatrują się w Chrystusie, mają go za zwykłego człowieka, wyróżniającego się niepospolitymi zaletami duszy i ciała, ulegającego jednak omyłkom i ludzkiej ułomności. Wynika stąd jasno, że ci wszyscy zarówno jak Nestorjusz zuchwałym zamachem podejmują się “rozwiązać Chrystusa” i stąd nie mogą być, jak świadczy Jan Apostoł, z Boga (Cfr. 1 J 4,3).

Nieskazitelność i jedność Kościoła Rzymskiego

Z wyżyn zatem tej Stolicy Apostolskiej upominamy w ojcowskiej życzliwości tych wszystkich, którzy z dumą zowią się uczniami Chrystusowymi i którzy w Nim położyli swą nadzieję w odrodzenie jednostek i całej ludzkości, aby codziennie mocniej i zwarcie zbliżyli się do Kościoła Rzymskiego. W nim jednym jest nieuszczuplona i pełna wiara w Chrystusa, niesfałszowana Jego cześć i uwielbienie i nieustanny płomień gorącej miłości dla Niego. Niech pomną zwłaszcza pasterze odłączonej od nas trzody na wiarę, którą przodkowie ich w Efezie wyznawali uroczyście, wiarę, którą jak w czasach minionych tak do dniu dzisiejszego zachowuje niezmiennie i otacza wytrwale opieką najwyższa ta stolica prawdy; niech pamiętają, że jedność tej nieskażonej wiary zasadza się i trwa tylko na jednej opoce, która Chrystus położył, oraz, że ta wiarą tylko przez najwyższy autorytet następców św. Piotra w nienaruszonej ilości zachowaną być może.

O tej jedności religii katolickiej rozwiedliśmy się obszerniej przed kilku laty w Encyklice “Mortalium animos”. Nie będzie jednak od rzeczy sprawę tę w krótkich przypomnieć słowach, ponieważ zjednoczenie hipostatyczne Chrystusa, uroczyście zatwierdzone w Soborze Efeskim jest odbiciem owej jedności, którą Odkupiciel nasz pragnął ozdobić mistyczne swoje ciało, to jest Kościół, “ciało jedno” (1 Kor 12,12), “złożone i spojone” (Ef 4,16). Jeśli bowiem jedność osobowa Chrystusa stanowi tajemniczy wzór, według którego on sam chciał ukształtować jednolity ustrój społeczności chrześcijańskiej, nie może on oczywiście zgodzić się z urojonej jakiejś jedności wielu niezgodnych między sobą członków, lecz tylko z jednolitej hierarchii, z jednego, najwyższego urzędu nauczycielskiego, z jednej normy wiary oraz jednolitej wiary ogółu chrześcijańskiego(25). Tę jedność Kościoła, polegającą na łączności ze Stolicą Apostolską, poświadczył przepięknie na Soborze Efeskim legat Biskupa Rzymskiego Filip, który zwracając się do Ojców Soboru, oklaskujących jednomyślnie Celestyna, wypowiedział te pamiętne słowa: “Dzięki składamy świętemu i czcigodnemu Soborowi za to, że po przeczytaniu Wam Pisma Świętego i błogosławionego Papieża naszego wy święte członki, swoimi głosy i świętymi okrzyki zjednoczyliście się z świętą głową. Świątobliwość wasza wie bowiem dobrze, że błogosławiony apostoł Piotr jest głową całej wiary i także wszystkich Apostołów”(26).

Jeśli kiedykolwiek, to przede wszystkim obecnie, Czcigodni Bracia, wszyscy dobrze myślący powinni się zrzeszyć w wyznaniu tej jednej, wspólnej wiary w Jezusa Chrystusa i mistyczną Jego Oblubienicę, Kościół, obecnie, gdy wszędzie tylu ludzi próbuje zrzucić z siebie łagodne jarzmo Chrystusowe, gdy światłem nauki jego gardzą, potoki łask odtrącają, Bożej powagi Tego nie uznają, który wedle słów Ewangelii stał się “znakiem, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2,34). Ponieważ z tego przesmutnego odstępstwa od Chrystusa wypływają niezliczone, codziennie wzmagające się szkody, niech wszyscy szukają środków zaradczych u Tego, który sam jeden pod niebem ludziom dany jest, w którym byśmy mieli być zbawieni” (Dz 4,12).

Bo wówczas tylko gdy umysły ludzkie ożywi św. Serce Jezusa szczęśliwsze nastać mogą czasy dla jednostek ludzkich, dla rodzin i całego społeczeństwa, które obecnie tak silnym ulegają zaburzeniom.

III. Proienna chwała NMP

Z poruszonej dotąd cząstki nauki katolickiej wynika z koniecznością głoszony przez nas dogmat macierzyństwa NMP, “nie dlatego – jak upomina św. Cyryl – jakoby natura i bóstwo Słowa pochodzenie swoje wywodziły z Dziewicy świętej, lecz dlatego, że wzięło z niej owo święte ciało, udoskonalone rozumną duszą, z którym i Słowo Boże hipostatycznie zespolone, wedle ciała się, jak mówimy, narodziło(27).

Jeśli bowiem Syn NMP jest Bogiem, to tej, co go porodziła, chyba przysługuje miano Matki Bożej. Jeśli jednak w Jezusie Chrystusie jest osoba i to Boża, musi niewątpliwie Maryja przez wszystkich zwaną być nie tylko rodzicielką człowieka Chrystusa, lecz Bogarodzicą czyli Theotocos. Czcijmy zatem tę, którą św. Elżbieta, krewna jej, powitała jako “matkę Pana Mego” (Łk 1,43), o której Ignacy Męczennik mówi, że Boga porodziła (do Ef 8,18 – 20), a Tertulian głosi, że Bóg z niej się narodził(28), wszyscy jako miłą Boga Rodzicielkę, której Bóg odwieczny pełnię łaski udzielił i tak wielką obdarzył godnością.

Prawdy tej od zarania Kościoła przekazanej nie można odrzucić z tym uzasadnieniem, że NMP ofiarowała ciało Jezusowi Chrystusowi, ale nie porodziła Słowa Ojca Odwiecznego. Na to odpowiedział już Cyryl swego czasu słusznie i jasno(29): “Jako wszystkie inne niewiasty, w których łonie tworzy się fizyczna nasza strona, nie zaś dusza nasza ludzka, prawdziwie matkami się nazywają i są niemi, tak samo i ona dostąpiła macierzyństwa Bożego przez to, że w synu jej jedna była osoba”.

Uwielbienie Maryi

Słusznie więc Sobór Efeski także ze swej strony odrzuca przewrotną naukę Nestorjusza, którą już roku poprzedniego pod wpływem Ducha świętego Biskup Rzymski potępił.

A ludność Efezu tek wielka ogarnęła cześć do Bogarodzicy Dziewicy, taką zapałała miłością, że dowiedziawszy się o wyroku Ojców Soboru w żywiołowym wybuchu radości zwołała ich i przy blasku gorejących pochodni w pochodnie do mieszkań odprowadziła. Przepotężna zaś Bogarodzicielka, przyglądając się wdzięcznie z wyżyn niebieskich dziwnemu temu widowisku, otoczyła niewątpliwie macierzyńską swoją czułością i szczególnym swoim orędownictwem synów swoich w Efezie i wszystkich świata katolickiego wiernych, którzy przez podstępną herezję nestorjańską w wielką popadli udrękę.

Z dogmatu Bożego macierzyństwa wypłynęła jakby z źródła żywego szczególna łaska Maryi i najwyższa jej po Bogu godność. Mało jeszcze. Przepięknie pisze o tym Tomasz z Akwinu: “Najśw. Dziewica z tego powodu, że jest Matką Bożą, posiada pewną godność nieskończoną, pochodzącą z nieskończonego dobra, jakiem jest Bóg”(30). Myśl tę wytłuszcza i rozwija obszerniej Cornelius a Lapide: “Najśw. Dziewica, mówi, jest Matką Bożą; przeto góruje ponad wszystkimi aniołami, także ponad serafiny i cherubiny. Jest Matką Bożą; posiada zatem takiej miary czystość i świętość, że po Bogu większej świętości wyobrazić sobie nie można, jest Matką Bożą; jakiekolwiek więc któryś z świętych otrzymał przywileje (w zakresie łaski uświęcającej), ona ich przed wszystkimi dostępuje (In Matth. I,6)”.

Czemu więc Nowinkarze i wielu akatolików zwraca się tak zjadliwie przeciw czci, którą okazujemy Bogarodzicy Dziewicy, jakbyśmy podbierali cześć, winną tylko samemu Bogu?

Czyż nie wiedzą ani też nie zastanawiają się nad tym uważnie, że dla Jezusa Chrystusa, który tak gorącą żywił ku Matce swej miłość, nie może być rzeczy milszej niż uczczenie jej zasłużone, głębokie umiłowanie oraz pozyskanie sobie skutecznego jej orędownictwa przez naśladowanie jej najświętszego przykładu?

Nadzieje Kościoła na przyszłość

Nie chcemy jednak milczeniem pominąć jednej sprawy, która niemałą napawa nas otuchą. W nowszych bowiem czasach niektórzy nowinkarze nieraz wielkie okazują zrozumienie dla godności NMP i skłaniają się gorliwie do oddawania jej czci i hołdów. Jeśli do tego powoduje szczere przekonanie, nie zaś, jak to się wedle Naszych informacji gdzieniegdzie zdarza, ukryty zamiar pozyskania sobie życzliwości katolików, dozwala Nam to słuszną żywić nadzieję, że – za pomocą modlitwy i czynu chętnych w tym względzie ludzi i za wstawieniem się NMP, która błądzącym synom macierzyńskiej swej pieczy nie odmówi – wrócą oni kiedyś do jednej owczarni Jezusa Chrystusa i także do Nas, którzy aczkolwiek bez zasług Swoich, namiestnictwo Jego sprawujemy i władze Jego dzierżymy.

Maryja Matką naszą

Czcigodni Bracia! Macierzyństwo Maryi ma wedle zapatrywania Naszego inne jeszcze zadanie, które Nam rozważyć należy, zadanie bardziej słodkie i bardziej rozkoszne. Maryja jest bowiem z racji, że zrodziła Odkupiciela ludzkości, także poniekąd matką najłaskawszą nas wszystkich, których Chrystus Pan chciał mieć swymi braćmi (Rz 8,29).

“Taką to Matką, jak pisze poprzednik Nasz śp. Leon XIII, obdarował nas Bóg, której tym sumem, że Ją wybrał na matkę swego Jednorodzonego, zaszczepił macierzyńskie uczucia, tchnące jedynie miłością i przebaczeniem. Taką ukazał nam postępowaniem swoim Jezus Chrystus, kiedy z własnej woli pragnął Maryi być poddanym i posłusznym, jako syn matce. Taką głosił z krzyża, kiedy w uczniu swym Janie, całą ludzkość oddał pod Jej czułą opiekę. Taką okazałą się sama, gdy odważnie objęła po umierającym Synu w spuściźnie ogromny trud pracy i niezwłocznie wobec wszystkich zaczęła spełniać obowiązki matki”(31).

Dlatego to porywa nas ku niej przepotężna siła, dlatego to z ufnością powierzamy Jej wszystko: radości swoje, gdy się weselimy; smutki, gdy się trapimy; nadzieje, gdy lepszą osiągnąć usiłujemy przyszłość. Dlatego to uciekamy się do niej z prośbą o pomoc niebiańską, gdy ciężkie na Kościół przychodzą czasy, gdy wiara słabnie i miłość stygnie, gdy w życiu prywatnym i publicznym obyczaje ku upadkowi się chylą, gdy Kościołowi lub państwu niebezpieczeństwo jakieś zagraża. Dlatego to na koniec w godzinie śmierci, gdy znikąd niema pomocy, ku niej wznosimy zapłakane oczy i dłonie drżące, błagając przez nią u Syna jej o przebłaganie i wieczną w niebie szczęśliwość.

Niech więc wszyscy w obecnych naszych utrapieniach zwrócą się do niej z gorętszą żarliwością i w usilnych modłach proszą “by wyjednała u Syna powrót błądzących narodów do chrześcijańskich zwyczajów i przykazań, na których spoczywa dobro publiczne i z których wypłynie obfitość upragnionego pokoju i prawdziwej szczęśliwości. Niech tym goręcej u niej zabiegają o to, co wszystkim dobrze myślącym musi być rzeczą, jak najbardziej pożądania godną, aby Kościół-Matka uzyskał wolność i w spokoju jej zażywał; nie do innego użyje jej celu, jak dla obrony najwyższych interesów ludzkości. Nie odniosły z niej ani jednostki ani państwa nigdy szkód żadnych, natomiast nader obfitych i wielkich doznawały zawsze korzyści”(32).

Pragnienie Ojca św., aby synowie odszczepieni wrócili do Kościoła

Ale wyrażamy życzenie, aby wszyscy wyjednali szczególną łaskę, niesłychanie ważną, za pośrednictwem Niebios Królowej. To jest, aby ta, którą tak żarliwie miłują i czczą odszczepione ludy wschodnie, nie dopuściła, aby odstępowały i coraz więcej oddalały się od jedności Kościoła, a tym samem od Jej Syna, którego tu na ziemi zastępujemy. Niech powrócą do wspólnego Ojca, którego wyrok wszyscy Ojcowie Soboru Efeskiego z największą przyjęli gotowością i którego wśród ogólnego poklasku powitano jako “stróża wiary”. Niech powrócą do Nas, którzy wobec nich prawdziwie ojcowską żywimy miłość i którzy chętnie przyswajamy sobie owe pełne miłości słowa Cyryla, którymi gorąco wzywał Nestorjusza, aby “pokój Kościołów zachować i węzeł miłości i zgody pomiędzy kapłanami Bożymi pozostawić nierozwiązalny”(33).

Oby jak najprędzej zaświtał ów dzień radosny, kiedy Bogarodzica Dziewica w Bazylice Liberjusza tak wytwornie przez poprzednika naszego Sykstysa III. w mozaice wyobrażona – które to dzieło z polecenia Naszego do dawnej świetności przywrócono – ujrzała powrót wszystkich oderwanych od Nas synów, pragnących wraz z Nami uczcić ją jednym sercem i jedną wiarą. Sprawi Nam to radość ponad wszystkim radości.

Maryja wzorem dla wszystkich

Wielkim wydaje się Nam nadto szczęściem, że na czasy Naszych rządów przypadła tysiąc pięćsetletnia rocznica Soboru; na czasy Naszych właśnie rządów, którzyśmy nieskalanego małżeństwa godność i świętość wzięli w obronę przeciw różnym wykrętnym zakusom(34) i wystąpili uroczyście w obronie nietykalnych praw Kościoła Katolickiego do wychowania młodzieży, oraz ustalili i wyłożyli, jak je przeprowadzić i do jakich norm dostroić(35). Zasady bowiem, które o obydwóch tych sprawach wyłuszczyliśmy, ukazują w posłudze macierzyństwa Bożego i owej rodziny nazaretańskiej wzór, przedłożony wszystkim ku naśladowaniu. “Mają bowiem – tak mówi poprzednik Nasz, śp. Leon XIII. – ojcowie rodzin w Józefie przepiękny przykład czujnej i ojcowskiej troskliwości; mają matki w Najśw. Dziewicy, Matce Bożej szczytny wzór miłości, skromności, posłuszeństwa i doskonałej wierności; mają też dzieci w Jezusie, który był im poddany, Bożą modłę posłuszeństwa, którą powinni podziwiać, czcić i naśladować(36).

Przede wszystkim dla matek

A przede wszystkim trzeba by, aby właśnie matki dzisiejsze, zniechęcone i do potomstwa i do pożycia małżeńskiego, które porzuciły przyjęte kiedyś powinności i podeptały, skierowały oczy i serca swoje ku Maryi, która tak bardzo trudny stan macierzyństwa do tak wielkiej wyniosła godności. W takim razie jaśnieje jeszcze nadzieja, że pod wpływem łaski Niebios Królowej przekonają się ze wstydem, jaki dotkliwy cios zadały dostojnemu sakramentowi małżeństwa, i zbawiennej doznają zachęty, by według sił dążyły do zdobycia cnót jej przedziwnych.

Jeśli się to wszystko według życzeń Naszych spełni, mianowicie, jeśli rodzina całej społeczności ludzkiej źródło i podstawa wróci do najwznioślejszego ideału owej świętości, zdołamy nakłonić niezawodnie powstrzymać i uzdrowić ową otaczającą nas groźną fały zepsucia.

Wtedy też “pokój Boży, który wszelkie przewyższa pojecie” wszystkich “serc i myśli strzec będzie” (Flp 4,7) i utrwali się szczęśliwie wspólnymi woli wysiłkami tak bardzo upragnione Królestwo Chrystusowe na całym świecie.

Officjum i Msza św. o Bożym NMP Macierzyństwie

Zanim Encyklikę tę zakończymy, pragniemy się z Wami, Czcigodni Bracia, podzielić wiadomością na pewne bardzo miłą. Jest Naszym życzeniem, aby także w liturgii znalazła się pamiątka tego jubileuszu, pamiątka, któryby się przyczyniła do podniesienia wśród duchowieństwa i wiernych czci ku macierzyństwu Bożemu; dlatego poleciliśmy Prefektowi świętej Kongregacji Obrządków wydanie Officium i Mszy o Macierzyństwie Bożym dla całego Kościoła.

Tymczasem każdemu z osobna z Was, Czcigodni Bracia i duchowieństwu Waszemu oraz wiernym udziela my jako za powiedź darów niebieskich i w dowód Naszych uczuć ojcowskich miłościwie Błogosławieństwa Apostolskiego.

Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 25. grudnia, w uroczystość Narodzenia Pana Naszego Jezusa Chrystusa, roku 1931, Pontyfikatu Naszego roku dziesiątego.

PIUS PP. XI

Pius XI

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xi/encykliki/lux_veritatis_25121931.html

********

Św. Cyryl Aleksandryjski – wielki obrońca przywileju Boskiego Macierzyństwa Maryi

Ks. Paweł Staniszewski

Religijność polska jest w dużej mierze maryjna. Właściwe rozumienie kultu Matki Bożej stanowi ważny element chrześcijańskiego życia. Wypełnione rozmodloną rzeszą wiernych sanktuaria maryjne rozsiane po całym świecie przypominają Sobór Efeski z 431 r. i “wysoką temperaturę” ówczesnych dyskusji na temat godności Maryi z Nazaretu. Fundament pod teologię maryjną położył wspominany liturgicznie w Kościele katolickim 27 czerwca św. Cyryl Aleksandryjski, biskup i doktor Kościoła, nazywany obrońcą “Theotokos”.

Chrześcijaństwo, wywodzące się z judaizmu, przejęło w pełni relacje ojcowsko-synowskie w Bogu. Tajemnica Wcielenia stworzyła jednak szereg trudnych sytuacji. Oto Syn Boży, od wieków zrodzony z Ojca, wybrał dla siebie na ziemi matkę – Maryję z Nazaretu i stał się Jej Synem. Z chwilą, gdy prawda ta docierała do chrześcijan pochodzenia pogańskiego, pojawiło się wielkie niebezpieczeństwo. Mianowicie w religijnych misteriach pogańskiego Wschodu często najważniejsze bóstwo było rodzaju żeńskiego. Była to matka bogów, występująca pod różnymi imionami, w zależności od rodzaju kultu. Poganochrześcijanie jako – do niedawna czciciele owej wielkiej matki bogów – mogli ubóstwić Matkę Jezusa, przelewając na Nią wszystkie formy kultu, wypracowane w religiach misteryjnych. Zaistniało więc niebezpieczeństwo potraktowania Matki Najświętszej jako bogini. To z kolei niosło ze sobą kolejne niebezpieczeństwo grożące herezją – sytuację, w której kult Matki Jezusa Chrystusa zasłoniłby samego Jezusa. Dlatego trzeźwo myślący duszpasterze zaczęli z wielką ostrożnością posługiwać się terminem ” Bogurodzica”, usiłując zastąpić go określeniem “Matka Chrystusa”. Kiedy jednak ta sytuacja pociągnęła za sobą precyzowanie, w jakim stopniu Matka Jezusa jest Matką człowieka, a w jakim Matką Boga, doszło do ostrych dyskusji, sporów, aż do stwierdzenia, że używanie terminu “Bogurodzica” jest nie do przyjęcia.

Spór ten na początku V wieku szczególnie ostrą formę przyjął w Konstantynopolu, gdzie po stronie przeciwników używania tytułu “Bogurodzica” opowiedział się ówczesny patriarcha tego miasta – Nestoriusz. Twierdził on, iż nie można mówić o Maryi, że jest Matką Boga, czyli nie przysługuje jej tytuł grecki “Theotokos”. Za właściwszy uważał “Christotokos” (Matka Chrystusa). W dodatku Bóg – w rozumieniu Nestoriusza – nie może mieć matki, a żadne stworzenie nie może zrodzić bóstwa. Sprawa ta nabrała rozgłosu i konflikt objął cały Kościół, gdzie nauczanie patriarchy Konstantynopola spotkało się z protestami wielu wiernych.

Wówczas “do akcji wkroczył” biskup Aleksandrii Cyryl, który zwrócił się najpierw do samego Nestoriusza. Pisał do niego listy, a także występował przeciw jego stanowisku w swoim nauczaniu. Uczył między innymi: “Maryja nie porodziła człowieka takiego samego jak inni ludzie, ale Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Jest więc rzeczywiście Matką Pana i Matką Syna Bożego” (Homilia 17).

Dyskusja między Cyrylem i Nestoriuszem nie przyniosła efektów. Odwołali się do papieża Celestyna. Cyryl lepiej przedstawił swoje stanowisko i Papież na synodzie w Rzymie w roku 430 potępił naukę Nestoriusza, a jego samego wezwał do odwołania ogłoszonych tez. Co więcej, zlecił Cyrylowi powiadomienie o tym Nestoriusza. Cyryl zredagował więc list, dołączył do niego dwanaście atanem i wysłał do Konstantynopola, z żądaniem podpisania tego przez Nestoriusza pod karą ekskomuniki. Nestoriusz w takiej sytuacji zwrócił się do Cesarza z prośbą o zwołanie synodu, który arbitralnie rozstrzygnie spór.

Cesarz Teodozjusz II – za aprobatą Papieża – zwołał sobór do Efezu (dzisiejsza Turcja) w 431 r., na który udał się także św. Cyryl wyposażony przez Stolicę Apostolską w specjalne upoważnienia. Sobór miał się rozpocząć z chwilą przybycia wszystkich uczestników. Stało się inaczej. Św. Cyryl – widząc, że zwolennicy Nestoriusza się spóźniają – 22 czerwca 431 r. sam rozpoczął obrady. Zaraz na pierwszej sesji potępiono poglądy Nestoriusza, proklamowano tytuł ” Theotokos” – “Bogarodzica” ( co zostało z wielką radością przyjęte przez wiernych Efezu, którzy z pochodniami w ręku odprowadzili Ojców Soboru do mieszkań, niosąc ich na własnych rękach) i ekskomunikowano Nestoriusza. Gdy przybyli legaci papiescy, zatwierdzili potępienie Nestoriusza.

W ten sposób zostały uwieńczone zabiegi św. Cyryla Aleksandryjskiego o zachowanie czystości wiary. Wprawdzie po zakończeniu Soboru jeszcze przez pewien czas trwał niepokój, ale postawa wielkiego patriarchy Aleksandrii doprowadziła w końcu do spokoju. Zmarł 27 czerwca 444 r.

Św. Cyryl pozostawił po sobie szereg dzieł, wśród których przeważają pisma natury apologetycznej. Zachowało się ponadto 88 listów i 22 kazania.

Potomność nie zapomniała zasług św. Cyryla Aleksandryjskiego. Papież Leon XIII w roku 1882 ogłosił go doktorem Kościoła, Pius XI i Pius XII poświęcili mu dwie wspaniałe encykliki. Ten pierwszy uczynił to 25 grudnia 1931 r. z okazji 1500. rocznicy Soboru Efeskiego, wygłaszając ponadto przy tej okazji mowę ku czci św. Cyryla Aleksandryjskiego jako największego obrońcy przywileju Boskiego Macierzyństwa Maryi. Pius XII swoją encyklikę wydał w roku 1944 z okazji 1500-lecia śmierci św. Cyryla. Ponownie postać tego wielkiego Świętego przypomniał nasz Papież Jan Paweł II w 1981 r. w specjalnym Liście do Episkopatu Kościoła katolickiego na 1600. rocznicę I Soboru Konstantynopolitańskiego i na 1550. rocznicę Soboru Efeskiego. Wszyscy oni wyraźnie wskazali, że św. Cyryl Aleksandryjski położył fundament pod teologię maryjną, która z kolei w swej syntezie została przekazana przez Sobór Watykański II w “Konstytucji o Kościele” oraz encyklice maryjnej Jana Pawła II “Redemptoris Mater”.

http://www.niedziela.pl/artykul/6726/nd/Sw-Cyryl-Aleksandryjski—wielki-obronca
*******
Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy
Ikona NMP Nieustającej Pomocy Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro.
Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło.
W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca.
Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości.
Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem.
Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.

Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60).
“Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62).

http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-27b.php3

Przesłanie ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy

Wpisane przez:: w:: Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy Komentarze: 0

Rublow Trójca Święta

Temat ikony koncentruje się na Męce krzyżowej, która czeka Jezusa. Obraz przedstawia cztery postaci: Dzieciątko Jezus, Dziewicę Maryję oraz archaniołów Michała i Gabriela. Niesione przez Archaniołów narzędzia przypominają, że Dzieciątko Jezus czeka kiedyś straszna śmierć krzyżowa.

Proces tworzenia ikony

Historia ikony sięga być może nawet XII wieku. Nic nie wiadomo o jej autorze, gdyż ikon zwykle nie oznacza się autografem czy adnotacją o miejscu czy dacie powstania. Wiadomo, że ikony typu Matki Bożej Bolesnej były popularne w okresie średniowiecza na obszarach między Rusią a Grecją. Nie jest wykluczone, że Autor obrazu był mnichem z świętej góry Athos.

Święta Góra AtosTradycja pisania ikony niewiele zmieniała się w ciągu wieków. Tworzenie nowego obrazu jest czynnością po trosze artystyczną, duchową i rzemieślniczą. Ikonografowie korzystają z podręczników o sposobie przedstawiania świętych postaci, zawierających rysunki, informacje historyczne o świętych czy opis gestów, które należy zastosować . Jednym z takich podręczników (gr. Hermeneia) jest siedemnastowieczne dzieło Dionizego z Atosu, spisane na prośbę mnichów ze Świętej Góry.

Autor ikony przygotowuje się do pracy duchowo, tak, aby malować ikonę przede wszystkim w sobie samym. Malowanie to nie tylko ruchy pędzla, ale także kontemplacja, asceza i milczenie. Ma to prowadzić do duchowego umocnienia, jest to także rodzaj misji  apostolskiej, mającej na celu zapisanie i zaprezentowanie rzeczywistości duchowej.

Trójca Święta Andriej RublowJest to praca anonimowa, gdyż jest stymulowana tym, co nie jest własnością ikonografa: na tradycyjnych wzorach i natchnieniu Ducha Świętego. Autor powinien unikać umieszczania na obrazie osobistych akcentów czy autografu, mając na uwadze słowa Jana Chrzciciela: „Trzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30).

Jednym z największych wzorów ikonografii jest Trójca święta Andrieja Rublowa, której temat  jest oparty na biblijnej wizycie trzech aniołów u Abrahama. Aniołowie przepowiedzieli narodziny pierworodnego syna (Rdz 18,1–15). Rublow oczyścił scenę z wątków historycznych, eliminując wszelkie postaci i pozostawiając tylko aniołów, nadając znaczenie ponadczasowe. Więcej o tej ikonie… Także ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy, jak zaraz się przekonamy, jest ściśle osadzona na Piśmie Świętym, wszystkie symbole układ całości nawiązuje do biblijnej symboliki.

Archaniołowie na ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy

Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy została napisana na desce o wymiarach 41,5 x 54 cm. Temat ikony koncentruje się na czekającej Jezusa Męce krzyżowej. Obraz przedstawia cztery postaci: Dzieciątko Jezus, Dziewicę Maryję oraz archaniołów Michała i Gabriela. Niesione przez Archaniołów narzędzia przypominają, że Dzieciątko Jezus czeka kiedyś straszna śmierć krzyżowa.

Archanioł Gabriel

Archanioł Gabriel

Aniołowie to św. św. Michał Archanioł (z lewej strony) i św. Archanioł Gabriel (ze strony prawej). Nad tymi anielskimi postaciami widnieją podpisy OAM i OAΓ.  Archaniołowie są ubrani w zielony i czerwony płaszcz. Zielona barwa w sztuce ikonografii symbolizuje wegetację roślinną, żyzność, młodość; tym kolorem oznaczana są szaty męczenników, których krew żywi Kościół. Czerwień jest kolorem krwi, oznacza życie, siły witalne i piękno. Skrzydła aniołów symbolizują oderwanie od wszystkiego, co ziemskie. Są też nawiązaniem do roli aniołów jako posłańców Boga.

Św. Archanioł Gabriel niesie krzyż i cztery gwoździe, narzędzia Męki Pańskiej. Nawiązuje to do słów Pisma świętego, śmierci krzyżowej Jezusa Chrystusa:

A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa. Wypisał też Piłat tytuł winy i kazał go umieścić na krzyżu. A było napisane: Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski. Ten napis czytało wielu Żydów, ponieważ miejsce, gdzie ukrzyżowano Jezusa, było blisko miasta. A było napisane w języku hebrajskim, łacińskim i greckim.

J 19, 17-20

Archanioł Michał

św. Michał Archanioł

Św. Michał trzyma naczynie napełnione żółcią, którą żołnierze napoją Jezusa przybitego do krzyża.

Niesie także gąbkę z trzciną i włócznię, która przeszyje bok Jezusa po śmierci.

Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli, lema sabachthani?, to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: «On Eliasza woła». Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić.

Mk 27, 46-48

 Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: Wykonało się! I skłoniwszy głowę oddał ducha. Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat – ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem – Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała. Przyszli więc żołnierze i połamali golenie tak pierwszemu, jak i drugiemu, którzy z Nim byli ukrzyżowani. Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli. Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana. I znowu na innym miejscu mówi Pismo: Będą patrzeć na Tego, którego przebili.

J 19, 28-37

Dziewica Maryja

MariaMatka Boga Postać Matki Bożej opisana jest znakami ΜΡ – ΘΥ (mi, ro, theta, ypsilon) – Maria, Matka Boga. Głowę Bogurodzicy otacza nimb, zaś na huście widoczny jest ozdobny krzyż i ośmioramienna gwiazda. Prawdopodobnie elementy te zostały domalowane w późniejszym czasie. Gwiazda oznacza wieczne dziewictwo oraz akcentuje rolę Marii jako Gwiazdy, która prowadzi do Jezusa niczym gwiazda betlejemska Mędrców ze Wschodu:

Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon.

Mt 2, 1-2

Dłonie

Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice okrytej granatowym płaszczem z zieloną podszewką. W okresie średniowiecza barwy te przysługiwały wyłącznie rodowi królewskiemu. Bogurodzica prawą dłonią przytrzymuje ręce Jezusa i jednocześnie wskazuje nam Zbawiciela. Jest to ikona typu „Hodigitria” czyli „wskazująca drogę”. Tą Drogą jest Jezus:

Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę. Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście.

J 14, 1-7

 

Maryja

Maryja

Oblicze Bogurodzicy jest smutne, ale nie kryje rozpaczy. Wzrok Maryi nie jest skierowany na Jezusa, ale do patrzącego na obraz. Co chce nam powiedzieć? – Na jej twarzy wyrysowuje się wiedza o cierpieniu czekającym Jezusa, ale i wielka ufność oraz bojaźń, jakimi darzy Ona Najwyższego Boga. Czyż nie mamy iść tą drogą całkowitego zawierzenia Bogu? – Jak Maryja, o której mówił prorok Izajasz:

I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej.

Iz 11, 1-2

Cierpienie, które ma dotknąć Jezusa, przepowiedział Maryi Symeon w czasie ofiarowania w świątyni. I nas nie uniknie cierpienie fizyczne i duchowe. Ale te nigdy nie będą tak wielkie, jak Męka Odkupiciela i Ból Tej, którą nowenna nazywa Współodkupicielką.

A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił:Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela.A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu.

Łk 2, 25-35

Dzieciątko Jezus

W centrum ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy znajduje się Dzieciątko Jezus. Wokół Niego koncentrują się wszystkie postaci obrazu: Aniołowie niosący narzędzia Męki i wskazująca na Niego Maryja.

Jezus – jak i Maryja – przedstawiony jest w stroju o królewskich barwach. Ubrany jest w zieloną tunikę, przepasaną ciemnopomarańczowym pasem i okrytą złotym płaszczem. Kolor zielony jest symbolem męczeństwa, którego krew żywi Kościół. Barwa pomarańczowo-czerwona oznacza żarliwość i oczyszczenie duchowe.  Zaś złoto to oznaka świętości i tego, co Boskie i niezniszczalne. Jest też symbolem Nieba oraz przebywania w Królestwie Bożym.

ICXC - Jezus Chrystus

Dzieciątko Jezus

Głowa Jezusa otoczona jest złotym nimbem w który wpisany jest krzyż. Z prawej strony widoczne są monogramy ΙC – XC, skróty od imienia Isos Christos – Jezus Chrystus. Twarz Jezusa jest skierowana do Archanioła Gabriela niosącego Krzyż i gwoździe. To chyba zapowiedź przyszłej Męki spowodowała, że chwyta dłoń swojej Matki. W tej chwili garnie się do Niej jakby szukał duchowego wsparcia i pomocy. Choć na Jego twarzy nie ma przerażenia, gesty ułożenia rąk i spadający z nóżki sandał świadczą o jakiejś trwodze Boga, który stał się Człowiekiem. O trwodze przed Męką, którą ostatni raz będzie przeżywać w Ogrójcu:

A kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani, rzekł Jezus do swoich uczniów: Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił. Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć, i odczuwać trwogę. I rzekł do nich: Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie! I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby – jeśli to możliwe – ominęła Go ta godzina. I mówił: Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty niech się stanie! Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa. Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć. Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca.

Mk 14, 32-42

Spadający sandał

ICXC

Czy Jezus patrzy na krzyż niesiony przez Archanioła Gabriela? Z pozoru – tak. Ale jeśli dobrze się przyjrzeć, widać, że Jego wzrok skierowany jest w inny punkt. Gdzieś poza obszar ikony, która wyznacza ramy świętości. Czy na zdrajcę Judasza? Czy na ducha nieczystego? Tego możemy się tylko domyślać.

Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy 

Tak wygląda oryginalna ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy z kościoła św. Alfonsa de Liguori na via Merulana w Rzymie. W Polsce i na świecie powstawało wiele odmian artystycznych i ludowych tej ikony (zob. Galeria).

Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy

 

http://www.mbnp.religia.net/przeslanie-ikony/

 

Uczyńcie ją znaną całemu światu! (1)

Wpisane przez:: w:: Czytelnia Komentarze: 1

Cudowna ikona

Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy znajduje się w kościele redemptorystów w Rzymie. Jej historia sięga XII wieku. Nic nie wiadomo o jej autorze, gdyż ikon zwykle nie oznacza się autografem czy adnotacją o miejscu czy dacie powstania, w myśl słów Ewangelii: „Trzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30). Wiadomo, że ikony typu Matki Bożej Bolesnej były popularne w okresie średniowiecza na obszarach między Rusią a Grecją. Nie jest wykluczone, że autor obrazu był mnichem z świętej góry Atos (zob. str. 13).

Tradycja pisania ikony niewiele zmieniała się w ciągu wieków. Tworzenie nowego obrazu jest czynnością po trosze artystyczną, duchową i rzemieślniczą. Ikonografowie korzystają z podręczników o sposobie przedstawiania świętych postaci, zawierających rysunki, informacje historyczne o świętych i opis gestów, które należy zastosować. Jednym z takich podręczników jest siedemnastowieczne dzieło Dionizego z Atosu, spisane na prośbę mnichów ze świętej góry.

Autor ikony przygotowuje się do pracy duchowo, tak, aby malować ikonę przede wszystkim w sobie samym. Malowanie to nie tylko ruchy pędzla, ale także kontemplacja, asceza i milczenie. Ma to prowadzić do duchowego umocnienia, jest to także rodzaj misji apostolskiej, mającej na celu zapisanie i zaprezentowanie rzeczywistości duchowej.Ikona, o której mówimy, namalowana jest na desce o wymiarach 41,5 × 54 cm. Obraz przedstawia cztery postaci: Dzieciątko Jezus, Dziewicę Maryję oraz archaniołów Michała i Gabriela. Niesione przez Archaniołów narzędzia przypominają, że Dzieciątko Jezus czeka kiedyś straszna śmierć krzyżowa.

Aniołowie – jak zdradzają podpisy cyrylicą oraz kolor szat – to św. Michał (w czerwonej szacie, inicjały OAM) i św. Gabriel (w szacie zielonej, OAΓ). Zielona barwa w sztuce ikonografii symbolizuje wegetację roślinną, żyzność, młodość; tym kolorem oznaczana są szaty męczenników, których krew żywi Kościół. Czerwień jest kolorem krwi, oznacza życie, siły witalne i piękno. Skrzydła aniołów symbolizują oderwanie od wszystkiego, co ziemskie. Są też nawiązaniem do roli aniołów jako posłańców Boga.

Archanioł Gabriel niesie krzyż i cztery gwoździe, narzędzia Męki Pańskiej (por. J 19, 17-20), św. Michał trzyma naczynie z żółcią, którą żołnierze napoją Jezusa przybitego do krzyża. Niesie także gąbkę z trzciną i włócznię, która przeszyje bok Jezusa po śmierci krzyżowej (por. J 19, 28-37).

Postać Matki Bożej opisana jest literami ΜΡ–ΘΥ, które znaczą: Maria, Matka Boga. Głowę Bogurodzicy otacza nimb, zaś na chuście widoczny jest ozdobny krzyż i ośmioramienna gwiazda. Prawdopodobnie elementy te zostały domalowane w późniejszym czasie. Gwiazda oznacza wieczne dziewictwo oraz akcentuje rolę Maryi jako Gwiazdy, która prowadzi do Jezusa niczym gwiazda betlejemska Mędrców ze Wschodu (por. Mt 2, 1-2).
Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice okrytej granatowym płaszczem z zieloną podszewką. W okresie średniowiecza barwy te przysługiwały wyłącznie rodowi królewskiemu. Bogurodzica prawą dłonią przytrzymuje ręce Jezusa i jednocześnie wskazuje nam Zbawiciela. Jest to ikona typu „Hodigitria” czyli „wskazująca drogę”. Tą Drogą jest Jezus (por. J 14, 1-7).

Oblicze Bogurodzicy jest smutne, lecz nie ma na nim rozpaczy. Wzrok Maryi nie jest skierowany na Jezusa, ale do patrzącego na obraz. Co chce nam powiedzieć? – Na twarzy Maryi wyrysowuje się wiedza o cierpieniu czekającym Jezusa, ale i wielka ufność oraz bojaźń, jakimi darzy Ona Najwyższego Boga. Czyż nie mamy iść tą drogą całkowitego zawierzenia Bogu? – Tak jak Maryja, o której prorokował Izajasz: „I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej.” (Iz 11, 1-2).
Cierpienie, które ma dotknąć Jezusa, przepowiedział Maryi Symeon w czasie ofiarowania w świątyni (Łk 2, 25-35). I nas nie uniknie cierpienie fizyczne i duchowe. Ale te nigdy nie będą tak wielkie, jak Męka Odkupiciela i ból Tej, którą środowa nowenna nazywa Współodkupicielką.

W centrum ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy znajduje się Jezus. Wokół Niego koncentrują się wszystkie postaci obrazu: archaniołowie niosący narzędzia męki i wskazująca na Niego Maryja.

Jezus, tak jak i Maryja, przedstawiony jest w stroju o królewskich barwach. Ubrany jest w zieloną tunikę, przepasaną ciemnopomarańczowym pasem i okrytą złotym płaszczem. Kolor zielony – jak pamiętamy – jest symbolem męczeństwa. Barwa pomarańczowo-czerwona oznacza żarliwość i oczyszczenie duchowe. Zaś złoto to oznaka świętości i tego, co Boskie i niezniszczalne. Jest też symbolem Nieba oraz przebywania w Królestwie Bożym.

Głowa Jezusa otoczona jest złotym nimbem w który wpisany jest krzyż. Z prawej strony widoczne są monogramy ΙC–XC, skróty od imienia Isos Christos – Jezus Chrystus. Twarz Jezusa jest skierowana do Archanioła Gabriela niosącego krzyż i gwoździe.

Te symbole przyszłej Męki spowodowały, że Jezus chwyta dłoń swojej Matki. W tej chwili garnie się do Niej jakby szukał duchowego wsparcia i pomocy. Choć na Jego twarzy nie ma przerażenia, gesty ułożenia rąk i spadający z nóżki sandał świadczą o jakiejś trwodze Boga, który stał się Człowiekiem. O trwodze przed Męką, którą będzie przeżywać w Ogrójcu (Mk 14, 32-42).

Czy Jezus patrzy na krzyż niesiony przez Archanioła Gabriela? Z pozoru tak. Ale jeśli dobrze się przyjrzeć, widać, że Jego wzrok skierowany jest w inny punkt. Gdzieś poza obszar ikony, która wyznacza ramy świętości. Czy na zdrajcę Judasza? Czy na ducha nieczystego? Czy na świat pełny grzechu? – Tego możemy się tylko domyślać.

Ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy to najbardziej znany wizerunek Maryi na świecie. W samej Polsce jest ponad 150 parafii pod tym wezwaniem, dla porównania, parafii Matki Bożej Różańcowej jest ok. 120. W następnych dwóch częściach napiszę, jak cudowna ikona rozpowszechniła się na świecie i w Polsce.

Marek Woś

http://www.mbnp.religia.net/uczyncie-ja-znana-calemu-swiatu-1/

********

Uczyńcie ją znaną całemu światu! (2)

Wpisane przez:: w:: Czytelnia Komentarze: 0

Uczyńcie ją znaną całemu światu

W poprzednim numerze poznaliśmy przesłanie ikony, w tej części odtworzymy jej historię: od prawosławnej góry Atos do centrum katolickiego świata, Rzymu. A były to losy pełne nagłych zwrotów i niebiańskich interwencji

Jak już pamiętamy, ikona pochodzi prawdopodobnie z góry Atos, świętej góry prawosławia. Analiza artystyczno-stylistyczna podpowiada, że najprawdopodobniej z klasztoru Hilmadar. Stamtąd zapewne trafiła na Kretę, istnieją bowiem przekazy z 1495 r. mówiące, że na tej wyspie oddawano cześć cudownemu wizerunkowi Matki Bożej. Nie mamy pewności, czy była to ta sama ikona, jednak na tej informacji ślad po kreteńskiej ikonie się urywa. Za to pierwsza historyczna wzmianka o ikonie MBNP pojawia się już cztery lata później, w Rzymie. Czyżby przypadek?

Wróćmy jeszcze do początków ikony. Analiza laboratoryjna pozwoliła oszacować datę jej powstania. Badanie deski ikony metodą węgla C-14 i promieniami RTG, przeprowadzone w trakcie konserwacji ikony w Muzeum Watykańskim, wskazuje na lata 1325–1480. Co prawda badanie pigmentów dowiodło, że farby pochodzą częściowo z okresu po XVII w., lecz jest to tylko potwierdzeniem, że do ikony domalowywano niektóre elementy. Tłumaczy to także połączenie elementów orientalnych i zachodnich.

Historyczne przekazy mówią o żyjącym w XV w. kupcu kreteńskim, który wykupił lub uratował ikonę z jednego ze wschodnich kościołów. Wracając drogą morską do Rzymu, w cudowny sposób uratował się z burzy, co przypisywał interwencji Matki Nieustającej Pomocy. Na krótko przed śmiercią pozostawił obraz przyjacielowi z poleceniem oddania go do kościoła. Ten jednak nie wypełnił ostatniej woli, gdyż ikona spodobała się jego żonie. Jednak po pewnym czasie, 6-letniej dziewczynce z tej rodziny przyśniła się Matka Boża z życzeniem, by ikonę umieścić w kościele św. Mateusza Apostoła. I tak uczyniono.

Późniejsze relacje historyczne wskazują, że w XVI i XVII w. w Rzymie bardzo rozpowszechnił się w kult do MBNP. Kult ten koncentrował się właśnie wokół kościoła św. Mateusza, który w 1739 r. przejęli augustianie z Irlandii.

Nastały niespokojne czasy. W 1798 r. Francuzi pod wodzą gen. Ber­th­iera zdobyli Rzym i wygnali Piusa VI. Najeźdźcy zniszczyli około 30. kościołów, w tym także klasztor augustiański… Budynki zostały rozebrane, a ikonę przeniesiono do kościoła pw. św. Euzebiusza. W 1819 r. augustianie przenieśli się do kościoła Santa Maria in Posterula, a ikonę MBNP umieszczono w jego bocznej kaplicy. Ponieważ w ołtarzu głównym znajdował się obraz Matki Bożej Łaskawej, ikona popadała w stopniowe zapomnienie.

W 1855 r. w Rzymie założono klasztor redemptorystów. Zbiegiem okoliczności zakon wykupił plac w miejscu dawnego kościoła św. Mateusza, i tak powstał nowy kościół ku czci Najświętszego Odkupiciela, dedykowany św. Alfonsowi. W wigilię Bożego Narodzenia pierwsza grupa mężczyzn rozpoczęła nowicjat. Jednym z nich był o. Marchi, który jeszcze jako ministrant poznał o. Orsettiego, augustianina. Zakonnik ten wielokrotnie wspominał mu o zapomnianej ikonie Matki Bożej. To i jeszcze kilka wydarzeń, zainspirowało redemptorystów do starań o znalezienie i sprowadzenie ikony na miejsce jej dawnego kultu.

Już 11 XII 1865 r. Pius IX udzielił zgody, notując: „Kardynał Prefekt Propagandy wezwie przełożonego augustianów i przekaże mu, że jest naszym pragnieniem, aby obraz Najświętszej Maryi, został na nowo umieszczony pomiędzy bazyliką św. Jana i Matki Bożej Większej”. Jak głosi tradycja, Papież, który w dzieciństwie sam często modlił się przed ikoną, skierował do o. Maurona, przełożonego redemptorystów, te słowa: „Uczyńcie ją znaną całemu światu!”.

W styczniu 1866 r. redemptoryści przejęli ikonę, po czym poddali ją pracom konserwatorskim. Zadanie to zostało powierzone polskiemu artyście, Leopoldowi Nowotnemu. Już 26 IV 1866 oddano ikonę do czci publicznej w kościele pw. św. Alfonsa przy via Merulana. 5 V 1866 r. do kościoła przybył sam Pius XI, a 23 VI 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja ikony MBNP koronami papieskimi. Był to oficjalny akt uznania kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy po ponad trzech i pół wiekach publicznej czci. Szybko zaczęły powstawać liczne bractwa, które w 1867 r. połączyły się w jedno Arcybractwo MBNP i św. Alfonsa. Jego pierwszym członkiem został Pius IX.

W 1870 r. wojska włoskie zdobyły Rzym. Pojawiło się niebezpieczeństwo wywłaszczenia redemptorystów z nowej siedziby. Dzięki interwencjom żony ambasadora francuskiego, pani Noaville z domu Świejkowskiej, w 1878 r. zakonnicy otrzymali gwarancje na utrzymanie domu zakonnego i świątyni. Zgodnie z poleceniem papieskim, podjęli wiele działań, aby rozpowszechnić ikonę z jej przesłaniem. Od 1876 r. rozpoczyna się okres szczególnie nasilonej misji: poświęcano nowe kościoły ku czci MBNP, powielano tysiące kopii Jej wizerunku. W tym samym roku ustanowiono święto Błogosławionej Dziewicy Maryi pw. Nieustającej Pomocy – obchodzono je w uroczystość poprzedzającą święto Jana Chrzciciela; później wyznaczono 27 VI. Wielkim dziełem są nabożeństwa ku czci MBNP. Przyjmuje się, że pierwsze z nich miało miejsce w 1927 r. w kościele św. Alfonsa w St. Louis (USA), skąd to środowe nabożeństwo rozprzestrzeniło się na cały świat.

Marek Woś

http://www.mbnp.religia.net/uczyncie-ja-znana-calemu-swiatu-2/

*******

Uczyńcie ją znaną całemu światu! (3)

Wpisane przez:: w:: Czytelnia Komentarze: 0

Uczyńcie ją znaną

Jak dowiedzieliśmy się w poprzedniej części historii, od 1876 r. rozpoczął się okres szczególnie nasilonej misji rozszerzania czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy na całym świecie. W tym roku Pius IX powołał bractwo MBNP i św. Alfonsa, obdarzając je licznymi odpustami. Modlitwy zostały zatwierdzone także w języku polskim. Dzięki temu już 10 lat później nabożeństwo do MBNP było dobrze znane w porozbiorowej Polsce.

Jak ten kult rozpowszechniał się wśród Polaków? Nieco światła rzuca na to sł. B. Bernard Łubieński. Ten wielki propagator czci MBNP, w swoich licznych publikacjach, w tym w książce „Cuda i łaski Matki Bożej Nieustającej Pomocy”, przybliża nam te okoliczności. Pierwszą kopię ikony sprowadzono z Rzymu do warszawskiego kościoła św. Anny, gdzie przygotowano okazałą kaplicę specjalnie w tym celu. Kopie ikony rozpowszechniały się szczególnie pod zaborem rosyjskim. Natomiast Polacy pod zaborem pruskim traktowali tę ikonę nieufnie, nazywając ją często Matką Bożą Niemiecką. Brało się to stąd, że wielu z nich pracowało w Cesarstwie Niemieckim, gdzie ikona była bardzo popularna. Dopiero od 1889 r. pod wpływem misji redemptorystów w zaborze pruskim, nabożeństwo do MBNP zaczęło rozpowszechniać się „z niemałą korzyścią dla dusz” – jak zaznacza o. Łubieński.

Natomiast w zaborze austriackim szczególnie od osiedlenia się redemptorystów w Mościskach w 1883 r., kult przybierał na sile tak bardzo, że po kilku latach działalności bractwo liczyło ok. 150.000 członków! Na ich potrzeby zaczęto drukować podręczniki, modlitewniki a nawet czasopismo „Posłaniec Matki Bożej Nieustającej Pomocy”. Nabożeństwo to wkrótce ogarnęło całą Polskę!

Wspomnieliśmy przed chwilą ojca Bernarda, któremu trzeba poświęcić kilka słów. Bernard Łubieński herbu Pomian (1846–1933), którego beatyfikacji oczekujemy, jest nazywany Apostołem Polski. Już w wieku niespełna 12 lat wyjechał do Anglii, gdzie rozpoczął naukę w kolegium św. Cuthberta w Ushaw. W 1864 r. został przyjęty do zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela, zwanego popularnie redemptorystami. Zdolności humanistyczne skłoniły go do podjęcia studiów filozoficznych i teologicznych w Anglii i Holandii. W 1870 r. przyjął święcenia kapłańskie, po czym ukończył kurs przygotowania misjonarskiego.

W rodzinne strony wrócił dopiero w 1879 r., jako trzydziestotrzylatek. Po niemal dwóch dekadach za granicą, w ojczystym języku mówił bardzo słabo. Będąc w Polsce, nawiązał kontakty z austriacką prowincją redemptorystów, co zaskutkowało wykupieniem podominikańskiego klasztoru w Mościskach, gdzie w 1883 r. rozpoczął swoją posługę. W styczniu 1885 r. o. Bernard zachorował na grypę, której skutkiem był częściowy paraliż. Nie powstrzymało to misjonarza w gorliwym szerzeniu czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Mościska stały się „bazą wypadową”, z której szerzył on kult Maryi we wszystkich zaborach, a nawet w sąsiednich państwach. Aż trudno uwierzyć, ze ten niepełnosprawny zakonnik zorganizował ponad pół tysiąca rekolekcji! Także dzięki staraniom o. Bernarda wybudowano m.in. kościoły w Tuchowie i Warszawie, zakładano zakony i seminaria duchowne, podejmowano dzieła pomocy społecznej.

Przyniosło to wspaniałe owoce, liczone w tysiącach członków bractw i licznych powołaniach. Lecz formuła bractw wyczerpała się tuż po II wojnie światowej. Wskutek zakazu zgromadzeń wprowadzonego przez władze komunistyczne, bractwa straciły możliwość działania. Powstałą lukę uzupełniła nieustająca nowenna, zapoczątkowana w 1922 r. w USA, a wprowadzona do Polski w 1951 r. przez o. Szczurka. Środowe nabożeństwo przyciągało tłumy wiernych.

Wiele powstających parafii wybierało sobie Matkę Nieustającej Pomocy na patronkę, i tak mamy w Polsce ponad 150 kościołów pod Jej wezwaniem. Trudno doliczyć się, jak wiele kościołów posiada tę ikonę w bocznych ołtarzach. Warto zaznaczyć, że niektóre wizerunki zostały uhonorowane papieskimi koronami: ikona w Poznaniu (1961 r.), w Toruniu (1967), którego diecezji MBNP jest Patronką, we Włocławku (1991). Jaworznie (1999), gdzie mieści się sanktuarium MBNP i któremu Ona patronuje.

Koronowana jest też ikona w Wadowicach, przed którą modlił się gorliwie Karol Wojtyła w latach młodości.

Marek Woś

http://www.mbnp.religia.net/uczyncie-ja-znana-calemu-swiatu-3/

********

Nowenna do MBNP

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=X4ewoLzj9io
********
Święta Emma z Gurk, wdowa
Święta Emma z Gurk Emma (Hemma) urodziła się około roku 980 w Karyntii, w hrabiowskiej rodzinie Friesach-Zeltschach. Poślubiono ją przedstawicielowi tamtejszego rycerstwa, Wilhelmowi, hrabiemu Sann. Wcześnie, zapewne przed rokiem 1016, owdowiała. W dwadzieścia lat później straciła syna, którego zamordowano, prawdopodobnie z poduszczenia księcia Karyntii. Stała się wówczas jedyną właścicielką rozległych włości położonych na terenie Karyntii, Styrii i Krainy. Majętności te w dużej mierze obróciła na pobożne fundacje, zwłaszcza na założenie klasztoru benedyktynek w Gurk (1043) oraz opactwa benedyktynów w Admont. Dotowała także wiele parafii. Kiedy w 1073 r. utworzono w Gurk biskupstwo i uposażono je w dobra, darowane Kościołowi przez Emmę, zaczęła uchodzić za fundatorkę nowej diecezji.
Zmarła 29 czerwca 1045 r. Od samego początku otaczano ją czcią. W roku 1174 szczątki przeniesiono do katedry, a następnie kilkakrotnie starano się o papieską aprobatę kultu. Na skutek rozmaitych wydarzeń politycznych starań tych nie uwieńczyła formalna kanonizacja i dopiero w roku 1938 Stolica Apostolska dokonała potwierdzenia wielowiekowego kultu.
http://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-27c.php3
**********************************************************************
To warto przeczytać
*******

Iluzja miłości

Paul Coutinho SJ

(fot. shutterstock.com)

Miłość jest jedną z największych iluzji, jakich ludzie doświadczają. Iluzja miłości jest zarazem często najpoważniejszą przeszkodą na drodze do naszej relacji z Bogiem i do głębszego doświadczania Boga.

Zastanów się przez chwilę nad historią dwojga małżonków tak do szaleństwa w sobie zakochanych, że każdy rodzic, mający kilkunastoletnie dziecko, wskazywał na nich i mówił: “Jeśli chcesz wiedzieć, co to jest miłość, spójrz na tę parę”. Pewnego dnia mężczyzna zmarł. Kobieta była tak zrozpaczona, że kazała wyryć na jego nagrobku wielkimi literami słowa: “Odeszło światło mego życia”. Ludzie przychodzili tam, aby pokazać swoim dzieciom ten napis i opowiedzieć o idealnej parze i o wzajemnej miłości tych dwojga. Przychodzili też do owej kobiety, aby ją pocieszyć, a pewien mężczyzna przychodził nawet często. Mężczyzna ten zakochał się w niej, a po jakimś czasie także ona w nim i wkrótce zrodziło się w niej pragnienie ponownego wyjścia za mąż. W zakłopotanie wprawiał ich jednak ów nagrobek. Poszli poradę do proboszcza, a ten powiedział: “Niech zostanie, nie martwcie się. Napisała pani: «Odeszło światło mego życia». Po prostu trzeba dodać: «Zapaliłam nowe»”.
Abraham Lincoln powiedział kiedyś, że każdy cieszy się takim szczęściem, jakie sobie wybrał. Szczęście jest zatem wewnętrznym wyborem. Kiedy ktoś cię kocha, to nie czyni cię szczęśliwym, lecz uświadamia ci źródło twojego szczęścia w tobie samym. Dlatego jeśli osoba, którą kochasz, odrzuca twoją miłość, odchodzi albo umiera, to nie zabiera ze sobą twego szczęścia.
Jeśli trzymamy się kurczowo czyjejś miłości albo uzależniamy od niej swoje szczęście, stajemy się niewolnikami tej relacji. Oszukujemy samych siebie, wierząc, że nasze szczęście pochodzi od tej osoby, gdy tymczasem jego źródłem jest nurt Bożego życia oraz to, że jesteśmy umiłowani przez Boga. Ta relacja jest nie tylko prawdziwie bezwarunkową relacją miłości. Prawdziwa miłość pozwala mi być w sposób wolny tym, kim jestem.
Najcenniejsze dary Boga są czasem właśnie przeszkodami na drodze do pogłębienia relacji z Bogiem. Niekiedy nasze relacje, nawet te dobre, przeszkadzają nam wznieść się na wyższy poziom duchowy. Ramakrishna, jeden z największych indyjskich mędrców, opowiada następującą historię: Był sobie pewien świątobliwy mąż, który wędrował po lasach, doznając nieustannie obecności Boga. W swojej wędrówce przybył któregoś dnia do miasta i znalazł tam wspaniałego młodego człowieka, do którego zwrócił się tymi słowy: “Dlaczego marnotrawisz tu swój czas? Pójdź ze mną do lasu, a pokażę ci, jak doświadczać Boga, pokoju i szczęścia”. Młody człowiek odrzekł: “Nie mogę tego zrobić. Mam żonę, która mnie bardzo kocha; byłaby zrozpaczona, gdybym odszedł. Mam dzieci, które liczą na mnie. One też bardzo mnie kochają. Jesteśmy w naszej rodzinie bardzo sobie bliscy. Jest to rodzina ogromnie się kochająca. Nie mogę tak po prostu zostawić ich i odejść”. Świątobliwy mąż powiedział na to: “To iluzja, wytwór twojej wyobraźni. Oni wcale cię nie kochają tak, jak myślisz. I ty też wcale ich nie kochasz tak, jak myślisz”. Młody człowiek odparł: “Ależ na pewno tak jest”. Na to świątobliwy mąż: “Sprawdźmy to”.
I zaproponował: “Daję ci tu trochę pewnej mikstury. Po przyjściu do domu wypijesz ją i upadniesz, jakbyś był martwy, ale będziesz świadomy wszystkiego, co się dokoła ciebie dzieje. Przyrzekam ci, że wkrótce potem przyjdę i przywrócę cię do życia”. Młody człowiek zgodził się. Przyszedł do domu, wypił miksturę i padł jak martwy. Pierwsza znalazła go żona; poczęła krzyczeć i biadać i nie mogła znaleźć ukojenia. “Mój biedny mąż – wołała – jakże bardzo go kocham. Dlaczego Bóg tak szybko go zabrał?”. Dzieci również nie mogły się uspokoić. W domu zeszli się też wszyscy sąsiedzi, starając się rodzinę wesprzeć. Mówili także, jak bardzo kochali tego człowieka. On zaś myślał sobie: Spodziewam się, że kiedy świątobliwy mąż teraz przyjdzie, zobaczy sam, jak wszyscy mnie kochali i jak mnie teraz żałują.
Świątobliwy mąż zjawił się i zapytał: “Co tu się stało?”. Na to żona: “Mój biedny mąż – tak bardzo go kochałam, a teraz odszedł, a ja nie wiem, co bez niego pocznę”. Dzieci mówiły to samo. Sąsiedzi też go wychwalali. Świątobliwy mąż oświadczył: “Mogę przywrócić tego człowieka do życia. Mam tu oto trochę mikstury. Jeśli wleję mu ją do ust, ożyje”. Wszyscy przestali płakać i patrzyli z nadzieją na świątobliwego męża. Ten zaś mówił dalej: “Ale aby mikstura odniosła skutek, musi być spełniony pewien warunek. Jedno z was powinno wypić połowę mikstury, po czym umrze. Widząc, jak bardzo go kochacie, jestem pewien, że bez wahania warunek ten spełnicie”.
Pierwsza odezwała się na to żona. Powiedziała: “Czym jest dom bez matki? Mój mąż nie umie gotować. Mój mąż nie potrafi troszczyć się o dzieci”. Krótko mówiąc, stwierdziła, że ona nie może wypić mikstury. Dzieci mówiły: “Tato przeżył dobrze życie. Bóg go wynagrodzi. My jesteśmy młodzi i życie dopiero przed nami”. Sąsiedzi mieli własne rodziny, wobec czego żaden z nich nie był skłonny wypić mikstury. Świątobliwy mąż przywrócił w końcu młodego człowieka do życia, a ten, nie patrząc na nikogo z obecnych, poszedł za nim do lasu.
Nie doradzam ci, abyś opuścił swoich bliskich i poszedł do lasu. Chcę tylko, abyś popatrzył, czym jest ta wielka iluzja miłości. Nie przypisuj swoim bliskim i przyjaciołom większego znaczenia, większego waloru, niż mają. Jezus powiedział: “Jeśli nie będziesz mieć w nienawiści swego ojca i swej matki, i swoich braci i sióstr, nie możesz być moim uczniem”. Nie mówię, że powinieneś przestać kochać swoją rodzinę. Jezus tego nie powiedział. Jezus powiedział: “Kochaj ich z całego swego serca i z całej swojej duszy. Kochaj ich tak, jak ciebie kocha Bóg. Kochaj ich tak, jak kochasz samego siebie”. Kochaj ich, ale wiedz, że zarazem powinieneś od nich odejść, tak aby móc całkowicie i bezwarunkowo pójść za Bogiem. Jest to coś, o czym wszyscy powinniśmy pomyśleć. Wszyscy powinniśmy w pewien sposób skonfrontować się z tą iluzją, a konsekwencje tego, jak to zrobimy, są bardzo poważne.
Kiedy umarła moja matka, wszyscy w domu martwiliśmy się o ojca. Spędził z nią w małżeństwie czterdzieści siedem lat i był jej bardzo oddany. Obawialiśmy się, że teraz, kiedy odeszła miłość jego życia, również i on umrze. Tymczasem nic takiego się nie stało. Po śmierci matki żył jeszcze dwanaście lat. Nie tylko żył, ale było to życie pełne; był w nim w pełni obecny. Oczywiście brakowało mu jej. Oczywiście mówił o niej. Jednakże jej śmierć nie złamała, nie zabiła go.
Kiedy bliscy nam ludzie umierają, brakuje nam ich i płaczemy po nich, ale jeśliśmy ich prawdziwie kochali i cieszyli się ich obecnością, to płaczemy, bo jesteśmy szczęśliwi. Nasze łzy są łzami szczęścia, ponieważ ich życie było dla nas darem i pamiętamy spędzone z nimi szczęśliwe chwile. Ponieważ w pełni nacieszyliśmy się nimi, możemy swobodnie rozstać się z nimi na płaszczyźnie fizycznej i pozostawać z nimi związani na płaszczyźnie duchowej.
Dotyczy to również naszej relacji z Bogiem. Jedna z dewiz św. Ignacego brzmi: “Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. Święty Ignacy chce przez to powiedzieć, że powinniśmy całym sercem oddawać się swemu zadaniu, w którym działa Bóg, i całkowicie Mu ufać. Jest to postawa nie tyle dziecinna, co dziecięca. W tej relacji możemy swobodnie być tym, kim jesteśmy, a Bóg może być swobodnie sobą. Jest to relacja wyzwalającej miłości.

 

 

Rozważanie pochodzi z książki: Jak wielki jest twój Bóg

 http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1090,iluzja-milosci.html
*********

Co oznacza połączenie dwojga w “jedno ciało”?

Christopher Ash /br

(fot. shutterstock.com)

Rodzice, którzy lubią się wtrącać, uśmiercili już niejedno małżeństwo. Jeżeli tak postępują, Bóg zwraca się przeciwko nim.

 

“I przystąpili do Niego faryzeusze, a chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając, zapytał ich: “Co wam przykazał Mojżesz?” Oni rzekli: “Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić”. Wówczas Jezus rzekł do nich: “Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę  i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela“. (Mk 10, 2-9)

 

Mówiąc o złączeniu przez Boga, Jezus ma na myśli to samo, co wyrażają słowa o “jednym ciele” zawarte w Księdze Rodzaju. Potwierdza On w ten sposób tę definicję małżeństwa, następnie robi to również św. Paweł (Ef 5, 31).

 

Co zatem oznacza termin “jedno ciało”?

 

Oznacza stworzenie nowej rodziny, zbudowanej na opartym na wierności seksualnym związku męża i żony. Jeżeli mówimy o kimś, że jest naszym “ciałem”, to po prostu uznajemy, że należy do naszej rodziny (np. Rdz 29, 14). Bóg chce, aby dzięki danej nam seksualności nowa rodzina stworzona w małżeństwie służyła Mu w Jego dobrym świecie. Dlatego właśnie św. Paweł nakazuje mężczyznom z Koryntu, aby nie chodzili do prostytutek (1 Kor 6, 12-20). Seks z prostytutką oznacza bowiem, że mężczyzna robi z nią to, co w zamierzeniach Boga czyni z kobiety i mężczyzny nową rodzinę. Nie takie jednak są intencje mężczyzny, który korzysta z usług prostytutki. Oznacza to, że korzysta z seksu zupełnie inaczej, niż tego chciał Bóg. A tego robić nie powinien.

 

Termin “jedno ciało” oznacza zatem coś więcej niż tylko wspólny seks. Musimy jednak uważać, żeby nie popaść w drugą skrajność. Czasami ludzie sądzą, że związek łączący ludzi w “jedno ciało” oznacza jakieś głębokie psychologiczne zjednoczenie (czasami nazywa się to “całkowitym zjednoczeniem osobowym”). Małżeństwo z pewnością powinno być zjednoczeniem osób, a nie zaspokojeniem zwierzęcych instynktów. Nie jest to jednak zjednoczenie “pełne” czy “całkowite”, a jeżeli uważamy, że tak jest, to czeka nas rozczarowanie.

 

Jeżeli spodziewamy się, że osiągniemy z mężem lub żoną “całkowite zjednoczenie”, to nakładamy na nasze małżeństwo ciężar nie do udźwignięcia. Jeżeli bowiem w jakimkolwiek punkcie naszego małżeństwa poczujemy, że nie osiągamy “całkowitego osobowego zjednoczenia” (a uczciwie podchodząc do sprawy, przyznamy, że żadnemu małżeństwu nie udaje się to zbyt często), to zaczniemy się martwić, że nasze małżeńskie związki nie funkcjonują we właściwy sposób. Jednak zwrot “jedno ciało” nie oznacza jakiegoś nieosiągalnego, fikcyjnego, psychologicznego zjednoczenia. Wyzwólmy się więc od tych fałszywych i dziwacznych życzeń. Jedno ciało oznacza po prostu nową rodzinę.

 

Nie wolno nam rozdzielać tego, co Bóg złączył

 

Jezus powiedział, że najważniejszym aspektem połączenia dwojga ludzi w “jedno ciało” jest fakt, że tego połączenia dokonuje sam Bóg. I właśnie z tego powodu żadnemu człowiekowi nie wolno go rozdzielać. Całkiem słusznie podczas ślubu kościelnego największą wagę przywiązujemy do słów: “Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela”.

 

Wyobraźmy sobie, że dziecko zbudowało piękny drewniany model, który ustawiono na stole, żeby można go było podziwiać. Nagle jednak niegrzeczny brat lub siostra przez złośliwość zrzucają model na ziemię i rozbijają go. Tak właśnie się zachowujemy, kiedy rozbijamy małżeństwo: rozdzielając małżonków, niszczymy coś, co stworzył Bóg i co mogło być piękne.
Niestety ludzie mają możliwość rozdzielania tego, co Bóg złączył. Nawiasem mówiąc, fakt, że Bóg na to pozwala, jest dobitnym świadectwem Jego uniżenia.

 

Ta prawda została również przedstawiona w innym kontekście w Pierwszym Liście do Koryntian (3, 16-17), gdzie święty Paweł nazywa lokalny Kościół “świątynią Boga”, Jego budowlanym przedsięwzięciem. Apostoł mówi o ludziach, którzy mogą “zniszczyć” świątynię Boga, sprzeciwiając się prawdzie i prowadząc do rozłamów. Nie mówi im, że nie są w stanie zniszczyć tej świątyni, ostrzega ich jednak, że jeżeli to zrobią, Bóg stanie się ich wrogiem (” Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg”).

 

Na tej samej zasadzie jesteśmy w stanie zniszczyć budowlę Boga, jaką jest małżeństwo, ale jeśli to zrobimy, Bóg zwróci się przeciw nam. Jezus powiedział, że człowiekowi nie wolno rozdzielać tego, co Bóg złączył. Nie jest to grzech niewybaczalny, ale jest to grzech bardzo poważny. Ludzie, którzy aktywnie przyczynili się do zerwania małżeństwa, powinni okazać skruchę i prosić o przebaczenie, które jest dostępne jedynie w Panu naszym, Jezusie Chrystusie.
Ani mąż, ani żona nie może więc rozbijać małżeństwa. Żadnemu z nich nie wolno stawiać własnej kariery, wygody, osobistej realizacji czy własnych pragnień ponad dobro ich małżeńskiego związku. Jeżeli tak postępują, Bóg zwraca się przeciwko nim. Powinniśmy natomiast robić wszystko, co w naszej mocy, żeby pielęgnować i wzmacniać nasze małżeństwa, ponieważ zostały złączone przez Boga.
Oznacza to również, że rodzice nie mogą rozbijać małżeństw swoich dzieci, wtrącając się nachalnie w ich życie lub nie pozostawiając im miejsca do wspólnego wzrastania i tworzenia nowej rodziny. Rodzice muszą zrozumieć, że ich syn lub córka opuścili ich w dosłownym sensie tego słowa. Nie znaczy to, że przestają ich kochać, że przestają być wobec nich lojalni, że ich nie szanują czy nie będą się nimi opiekować na starość. Opuścili jednak dom ich dzieciństwa i ich rodzice nie są już ich najbliższymi krewnymi. Rodzice, którzy lubią się wtrącać, uśmiercili już niejedno małżeństwo, a tego nam robić nie wolno. Jeżeli to robimy, mamy Boga przeciw sobie.

 

Co więcej, żaden pracodawca lub osoba posiadająca władzę nie może robić nic, co prowadziłoby do rozbicia małżeństwa ich pracowników lub podwładnych. Czasami szefowie robią to, flirtując lub uwodząc pracowników w miejscu pracy bądź też zmuszając podwładnych do niepotrzebnej pracy w nadgodzinach lub zadając im dodatkowe godziny pracy za karę. Takie długotrwałe postępowanie osłabia, a w ostatecznym rozrachunku niszczy małżeństwo.

 

Rozmawiałem kiedyś ze znajomym, który pracował w pewnym szczególnym zawodzie. Zrezygnował z tego zajęcia w chwili, kiedy szef oświadczył mu, że jeżeli zamierza osiągnąć sukces w swojej profesji, musi przedłożyć karierę zawodową ponad obowiązki małżeńskie. Obecnie wykonuje inną pracę. I ma rację. Ludzie, którzy wykorzystują swoją władzę, tak jak robił to ten pracodawca, mają Boga przeciw sobie.

 

 

Więcej w książce: Złączeni przez Boga i dla Boga. Jak osiągnąć doskonałość w małżeństwie –  Christopher Ash

http://www.deon.pl/slub/homilie-slubne/art,14,co-oznacza-polaczenie-dwojga-w-jedno-cialo.html

********

To bardzo terapeutyczne mieć męża czy żonę

Andrzej K. Ładyżyński /br

(fot. shutterstock.com)

W jaki sposób małżeństwo może stać się  mocnym środkiem antydepresyjnym? Ucz się, bo okazja jest niepowtarzalna!

We współczesności tak wiele się zmienia i tak szybko, że potrzebne są punkty oparcia. Przyjrzyjmy się chociażby zjawisku współczesnej pracy. Odmienia się zarówno jej forma, jak i treść. Wygląda na to, że pracę będziemy zmieniać jeszcze częściej niż dotychczas. Podobnie zaczyna się dziać z domem, miejscem zamieszkania. Tu grozi nam w skutkach jeszcze intensywniej dotykająca nas konieczność mobilności. Człowiek tymczasem potrzebuje fundamentów, odrobiny niezmienności, pewności, struktur nienaruszalnych. A podstawowa wspólnota stanowiona przez diadę małżeńską taką niezmienność w życie wprowadza. Wracając do domu, w którym każdego dnia ktoś czeka bądź w którym dwoje się spotyka, choćby nawet wieczorami, uzyskuje się wartość w postaci najmniejszego grona osób należących w dużym stopniu wyłącznie do siebie.

 

Związek małżeński może być elementem tej stałości, obok innych relacji, takich jak przyjaźń. Mój przyjaciel mieszkający w Australii zwierzył mi się kiedyś, że co dwa, trzy lata musi zmieniać miejsce zamieszkania. Wymaga tego zarząd firmy, w której pracuje. Odległości pomiędzy kolejnymi miejscami pracy liczone są w setkach, niekiedy w tysiącach kilometrów. Na pytanie, jak to znosi, odpowiedział: “Ja sobie radzę, gorzej żona i dzieci. Im co jakiś czas wszystko się urywa – przyjaźnie, sąsiedztwo i koleżeństwo. Zmienia się miejsce i zmieniają się realia, w których żyjemy. Tylko my jako rodzina jesteśmy jakoś niezmienni”.
Małżeństwo możemy określić mianem fundamentów rodziny. Mąż i żona to para jej architektów, dająca szansę na zrodzenie i wychowanie dzieci. Nie ma drugiej takiej wspólnoty. Co ciekawe, im więcej jest potomstwa w związku, tym rzadsze rozpady. Najbardziej zagrożone w tym świetle zdają się pary bezdzietne. I nie chodzi tu tylko o to, że małżonkowie tworzący liczniejszą rodzinę mają mniej czasu na relacje pozamałżeńskie. Ponadto większa odpowiedzialność jest prawdopodobnie skutkiem większej satysfakcji osiąganej w życiu rodzinnym przez męża i żonę. Jak mawiają antropologowie: większa liczba dzieci cementuje związek. Inaczej można byłoby też powiedzieć, że wspólnota daje więcej, niż można osiągnąć poza związkiem małżeńskim.

 

W małżeństwie mamy szansę na doświadczenie partnerstwa. Na przestrzeni trzech pokoleń w każdej polskiej rodzinie nastąpiła gruntowana zmiana. Dziadkowie zarządzali małżeństwem w patriarchalnej rodzinie, utrwalonej wielowiekową tradycją. Ojcowie nie znaleźli już oparcia w tradycyjnym modelu, ponieważ ich żony zaczęły pracować zawodowo, poza domem. Mężczyźni powoli i niechętnie, nie rozumiejąc tej wielkiej przecież zmiany, przejmowali na siebie część obowiązków, przypisywanych wcześniej kobietom. Pokolenie moich rówieśników idzie krok dalej. Rozumiemy, że partner to ktoś z takimi samymi prawami i zobowiązaniami. Żony pracują zawodowo, podobnie jak mężczyźni. Jeśli już tak jest, to oczekują od swych mężów wsparcia w wypełnianiu obowiązków rodzinnych. Partnerstwo polega na umiejętnym ich podziale pomiędzy żyjących razem kobietę i mężczyznę. Partnerstwo to umiejętność takiego budowania relacji, w której oboje mają prawo do bycia sobą, artykułowania swoich potrzeb i zaspokajania ich. Zmiana na taki typ relacji nie musi mieć charakteru rewolucyjnego, może następować stopniowo.
W związku osiąga się prestiż, status, lepsze warunki materialne. Tak jest, choć – zwłaszcza początkowo – we wszystkich tych zakresach może być nie najlepiej. Wczesne, młode małżeństwo ma na ogół większe trudności materialne niż zawarte w nieco późniejszym wieku. Z drugiej natomiast strony, to zdumiewające, ale właśnie wkroczenie w małżeństwo, a zwłaszcza pojawienie się dziecka czy dzieci jest częstokroć sprzężone z kreatywnością zmierzającą również do okiełznania świata materialnego.
Miejsce szczególnej jedności
Małżeństwo to przestrzeń psychologicznego oparcia. Małżonkowie nie są osamotnieni. To bardzo terapeutyczne mieć męża czy żonę. Powiedziałbym nawet, że małżeństwo jest mocnym środkiem antydepresyjnym: podnosi nastrój, wymaga wprawdzie energii, ale i wzmaga ją, relaksuje, wspiera, otwiera na potrzeby drugiego, zmusza do rozwoju. W dobrych diadach małżeńskich ludzie afirmują się wzajemnie. Patrzę na to niekiedy z zachwytem i myślę: “Ucz się, bo okazja jest niepowtarzalna”.
Małżeństwo daje szansę na głębię komunikacji. Andre Maurois powiedział, że “szczęśliwe małżeństwo to długa rozmowa, która wciąż wydaje się za krótka”. Właściwie nikogo w życiu nie zna się tak dobrze jak współmałżonka. W końcu to przedstawiciel tego samego pokolenia, a więc wzrastał w takim samym świecie; odmiennej płci, a więc uzupełnia moje rozumienie o własny punkt widzenia i wzbogaca o swoją wizję rzeczywistości. Ze współmałżonkiem mamy okazję dyskutować i budować dialog nieustannie, praktycznie rzecz ujmując aż po kres wspólnej egzystencji. Rodzice opiekują się nami w przybliżeniu przez dwadzieścia lat, my sami dostajemy dzieci w cudowny, rodzicielski depozyt na około dwadzieścia lat. Ze współmałżonkiem na ogół żyjemy dłużej. A więc choćby ze względu na wspólnie spędzony czas ta relacja stwarza szansę na głębszą komunikację. Zbliżając się do siebie wzajemnie, małżonkowie mają satysfakcję z dialogu. Jeśli natomiast komunikowanie wykorzystywane jest raczej do kontrolowania partnera niż do jego usamodzielnienia, to może dojść do rozłamu.

 

Stosunki małżeńskie muszą opierać się na równości, w przeciwnym razie osoby w małżeństwie będą czuły się jak w więzieniu. Tu odkrywamy też szansę na prowadzenie rozmów pełnych znaczenia. Uczymy się ich nieustannie, ponieważ są one wieloletnią szkołą rozwiązywania konfliktów.

 

Do powyższego argumentu muszę przywołać stary żart. Dwóch mężczyzn siedzi na ławeczce i snuje rozważania na temat życia małżeńskiego. “Wiesz co – mówi jeden z nich. – Małżeństwo jest podobne do wielkiego oceanu. Pływają po nim statki i zdarza się tak, że jeden podpłynie do drugiego i obierają wspólny kurs, płynąc razem aż po horyzont”. “ładna metafora – mówi drugi. – Tylko ja tak sobie myślę, że musiałem chyba spotkać na swoim kursie okręt marynarki wojennej”.
Małżeństwo ze wszystkich znanych mi wspólnot daje chyba największą szansę i najczęstsze okazje do wchodzenia w konflikt. Może on dotyczyć każdej sfery życia. Równocześnie jednak istnieją szanse i niezliczone okazje do pracy nad rozwiązywaniem konfliktu, krocząc ścieżką od emocjonalnego wzburzenia, poprzez dyskusję ku dialogowi o własnych przeżyciach. Dawniej bałem się moich małżeńskich konfliktów. Dziś również nie witam ich z radością, ale wiem, że są mocno wpisane w życie i dają szansę na naukę. A że niekiedy bolą? Tak jest. Podobno jednak najlepsze są drogie lekcje. Małżeństwo sprawia, że wchodzimy w konflikt, a w dojrzałym związku możemy mu się jeszcze potem przyjrzeć.
Bardzo pięknie o konflikcie w swoim małżeństwie mówi para trzydziestolatków, z pięcioletnim stażem. Żona: “Nauczyliśmy się, będąc rodzicami, prowadzenia «konstruktywnej awantury», która rządzi się swoimi prawami i wymaga przestrzegania kilku zasad. Nie chodzi o to, by pozwolić ponieść się emocjom i starać się zniszczyć lub upokorzyć «przeciwnika». Trzeba uważać na słowa: niektóre wypowiedziane zbyt pochopnie mogą odbić się czkawką nawet po paru latach. W swoich sprzeczkach unikamy zbytnich uogólnień. Podczas kłótni omawiamy konkretne zachowania… Oddzielamy człowieka od problemu, bo przecież to ten ostatni ma być przedmiotem sporu. Zawsze w takich sytuacjach staram się mówić o swoich odczuciach, problemach ze zrozumieniem zachowania męża. Pamiętam także o tym, że wartościami nienaruszalnymi w czasie trwania sporu są godność i szacunek. Bo gdy je zniszczymy, szanse na to, że z kłótni wyniknie coś dobrego dla związku, są niemal równe zeru”. Mąż: “Taka sensowna kłótnia przypomina trochę biznesowe negocjacje, w których każdy dostaje to, na czym mu zależy najbardziej”.

 

Wspólnota rozwoju
Nawet gdy realizm życia podpowiada małżonkom, że nie wszystkie przyjęte cele da się osiągnąć, ludzie tworzący wspólnotę małżeńską słusznie przeczuwają, że związek to coś niezwykłego, dającego siłę i napęd do realizacji zadań w wielu obszarach życia. Małżonkowie dbają wzajemnie o rozwój oraz realizację celów osobistych i wspólnych. Jedno ze współmałżonków bierze na siebie ciężar drugiego w sytuacjach konieczności, takich jak: choroba, opieka nad małymi dziećmi, trudny okres w pracy zawodowej itp. Dobrym pomysłem jest rozwijanie zdolności, które drzemią w każdym małżonku. Mąż i żona mogą dać sobie szansę na hobby czy interesujące ich zajęcia. Podział obowiązków domowych w dużym stopniu uwzględnić może też ich predyspozycje i zamiłowania.
Związek tworzy ramy rozwoju duchowego współmałżonków. Gdy spojrzymy na małżeństwo z punktu widzenia celów do osiągnięcia, to jeden z nich stanowi właśnie zaspokajanie potrzeb duchowych. Daje zatem szansę i stwarza okazję do rozwoju duchowego. Warte podkreślenia wydaje się, że droga rozwoju duchowości jest tu odmienna niż u ludzi żyjących w pojedynkę. Przed wielu laty rozmawiałem z kobietą, która miała inne pragnienia niż mąż w zakresie sposobu kultywowania wiary. Mówiła, że nie zgadza się z mężem, który czas sylwestrowy chciałby spędzić na zabawie. Ona wolałaby spędzić ten czas “tak z Panem Bogiem”. Małżeństwo się rozpadło. Czy odrębna droga duchowego rozwoju była tego główną przyczyną, nie wiem. Jedno natomiast jest pewne: małżonkowie muszą wkroczyć na ścieżkę wspólnego rozwoju, wspierać się i rozwijać razem. Jeśli na przykład mają małe dzieci, to mogą uczestniczyć w różnych rodzajach formacji osobno, ale winni robić notatki czy nagrania i dzielić się nią.

 

Wspólne dobre życie jest możliwe. Za moim osobistym przekonaniem stoją murem świadectwa małżeństw, z którymi mam przyjemność od lat obcować. Są dla mnie twardym i namacalnym dowodem empirycznym. Małżeństwo daje im siłę do pokonywania trudności, oparcie w kryzysach i napęd do rozwoju. Dzieje się tak wówczas, gdy małżonkowie wynoszą z rodzin pochodzenia dobrą hierarchię wartości albo gdy w wysiłku osobistym odkrywają pokłady skarbów ukrytych we wzajemnych relacjach i sens wspólnego życia. Dokonuje się to wówczas, gdy zaczynają rozumieć, że są dla siebie najważniejszymi osobami, odrzucając doktrynę o “życiu tylko dla dzieci” oraz że realizacja potrzeb osobistych i współmałżonka nie stanowi przejawu egoizmu, ale dobrze pojmowanej miłości własnej. Bo właśnie zaspokoiwszy potrzeby własne, można innym ofiarnie służyć.

 

 

 

Więcej w książce: Sztuka relacji międzyludzkich. Miłość, małżeństwo, rodzina

 http://www.deon.pl/slub/duchowosc/art,44,to-bardzo-terapeutyczne-miec-meza-czy-zone.html
********

Słuchaj oczami!

TakRodzinie

Maria Jankowska / slo

(fot. shutterstock.com)

Kiedyś usłyszałam taką wypowiedź matki: Dziecko opowiadało o czymś, co wydawało się mało ważne, a ja byłam zajęta przygotowywaniem obiadu i nie patrzyłam na syna. W pewnym momencie powiedział do mnie: “Mamusiu, ale ja chcę, żebyś słuchała mnie oczami”.

Od tego, w jakim środowisku wzrasta młody człowiek, czego w czasie dojrzewania doświadcza, z jakimi ludźmi się spotka i jakie postawy i wartości będą oni prezentować wobec niego, może zależeć kształt jego dorosłego życia i sposób jego odniesień do samego siebie. Wszystkie zmiany zachodzące u dorastających  dzieci związane z dojrzewaniem fizycznym, psychicznym, społecznym i duchowym są niezmiernie trudne i nowe, budzą wiele pytań, wywołują lęk, niepewność, potrzebę rozmowy, rozwiania wątpliwości oraz przekonania, że młody człowiek jest osobą wartościową i kochaną. Bardzo ważny jest sposób komunikowania się z nastolatkiem, żeby pomóc mu przejść ten trudny okres.
Znajdź czas
Nastolatek – już nie dziecko, ale jeszcze nie dorosły – pragnie być traktowany poważnie. Stąd dorośli, rozmawiając z młodym człowiekiem, powinni wczuć się w jego przeżycia, punkt widzenia, sposób myślenia i pozwolić mu swobodnie wyrazić swoje myśli. Dla właściwego komunikowania się ważne jest, żeby w trakcie rozmowy utrzymywać z rozmówcą kontakt wzrokowy, nie uciekać wzrokiem.  Jeśli nawet wydaje się nam, że temat jest mało ważny, to sam fakt, że nasz nastolatek chce pogadać, jest istotny. Lepiej odłożyć swoje zajęcia na później i poświęcić swoją uwagę dziecku. Jeśli nie można przerwać wykonywanej czynności, to można powiedzieć: “Bardzo chętnie z tobą porozmawiam, jak skończę, bo robię coś bardzo pilnego” i ustalić wspólnie termin, a może nawet miejsce rozmowy.  Jeśli już rozmawiamy z naszym nastoletnim dzieckiem, to uważnie go słuchajmy, unikajmy moralizatorstwa, wypowiedzi typu: “Ja w twoim wieku”, porównywania dziecka z innymi osobami, np. rodzeństwem, kolegami mającymi lepsze wyniki w nauce: “Inni to mogli się nauczyć i dostać lepszą ocenę od ciebie, a ty?”, lub przyrównywania jego postępowania do drugiego rodzica, np.: “Jesteś taki pyskaty jak twój ojciec”.
Nazywaj emocje
Warto w rozmowie pytać nastolatka o jego spostrzeżenia, opinie, punkt widzenia. Wtedy łatwiej zrozumiemy jego sposób myślenia i możemy od razu skorygować błędy. Pamiętajmy, że osądy nastolatków są “czarno-białe”. Można w rozmowie krótko streścić stanowisko dziecka, a potem zaproponować: “Spróbuj to zobaczyć w ten sposób, bo mnie się wydaje, że…”. W rozmowie należy bacznie przyglądać się emocjom rozmówcy, pytać o to, co przeżywa. Niejednokrotnie dorastający młodzi ludzie mają problem ze zdefiniowaniem swojego stanu emocjonalnego, nie rozumieją i nie potrafią nazwać tego, co się w nich dzieje. Warto pomóc zrozumieć kłębiące się w ich wnętrzu emocje. Można powiedzieć: “Widzę, że cię to poruszyło” albo zapytać: “Czemu się złościsz? Dlaczego jesteś dziś smutny? Co cię tak ucieszyło?”. Rodzice często skarżą się na ambiwalentne emocje nastolatków, którzy są niecierpliwi, łatwo wybuchają, bywają płaczliwi lub wręcz z nieuzasadnionego powodu wesołkowaci, obrażają się nie wiadomo dlaczego.
Nie zniechęcaj się
Rodzice pytają: “Jak dotrzeć do nastoletniego dziecka?”. Przede wszystkim pamiętać o dostarczaniu argumentów i nie wydawać bezwzględnych zakazów i nakazów. Jeśli chcemy wydać zakaz, to należy podać przyczynę.

 

Jeśli chcemy, by nastolatek zrobił coś w określony sposób, należy wytłumaczyć, dlaczego, a nie skwitować stwierdzeniem: “Bo tak”.  Nie można wprowadzać nastolatka w poczucie winy, mówiąc: “To ja się tak poświęcam dla ciebie, a ty co?”. Jeśli chcemy skrytykować jakieś zachowanie czy działanie nastolatka, należy pamiętać, że krytykujemy i oceniamy czyn, a nie osobę nastolatka. Mówimy: “Nie podoba mi się sposób, w jaki zwracasz się do mnie”, a nie mówimy: “To ja haruję dla ciebie, a ty tak mi się odwdzięczasz i wrzeszczysz na mnie!”. Nie stosujemy uogólnień, mówimy: “Nie podoba mi się, że zwlekasz z odrabianiem lekcji do późnego wieczora”, a nie mówimy: “Ty w ogóle nie potrafisz sobie zorganizować czasu”.  Jeśli pragniemy mieć dobre kontakty z nastolatkami, to nie należy zrażać się niepowodzeniami, lecz ciągle podejmować na nowo naukę słuchania i mówienia sercem i oczami. Najważniejsze w komunikacji z dorastającym dzieckiem są: postawa miłości i akceptacja jego osoby, próba zrozumienia oraz cierpliwa obecność dorosłego. Miłość i wyrozumiałość rodziców (ale nie pobłażliwość) pozwoli nastolatkom na wyciszenie skrajnych emocji, tendencji do negowania wszystkich i wszystkiego oraz uczenia się bardziej zrównoważonych reakcji. Sami rodzice i nauczyciele przez swój osobisty przykład są najlepszymi wzorcami zachowań dla dorastających młodych ludzi.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,542,sluchaj-oczami.html

*********

Czy katolicy będą w niebie sami?

Robert M. Rynkowski

(fot. shutterstock.com)

Ks. Józef Tischner w rozmowie o różnych wyobrażeniach nieba powiedział, że “katolicy w niebie będą mieli specjalne miejsce odgrodzone wysokim murem od reszty. Bo katolikom do pełni szczęścia potrzebne jest to, żeby myśleli, że są w niebie sami”.

 

Na uwagę prowadzącego rozmowę, że czterysta lat wcześniej za takie żarty wylądowałby na stosie, odpowiedział: “Pewnie dlatego Pan Bóg przysłał mnie na świat teraz, a nie czterysta lat temu”. Owszem, dzisiaj za takie żarty nikt na stosie nie wyląduje, ale czy faktycznie przytoczony na początku żart stał się całkowicie nieaktualny? Czy rzeczywiście nie sądzimy już, że jako katolicy będziemy w niebie sami? A jeśli, mówiąc szerzej, wyznawcy Chrystusa nie mieliby tam być sami, to dzięki czemu, na jakiej podstawie mieliby tam się znaleźć ci, którzy w Niego nie wierzą?

 

Zgodnie z dominującym przez wiele stuleci poglądem, zwanym dziś ekskluzywizmem, jedyne prawdziwe poznanie Boga to poznanie Go w Jezusie Chrystusie głoszonym w sposób nieomylny przez jedyny Kościół. Ekskluzywizm zakłada, że jeśli w niechrześcijanach – ale nie w ich religiach – działa łaska Boża, to zawsze jest to łaska Chrystusowa.

 

Impulsem swoistej rewolucji w katolickim myśleniu o innych religiach stał się Sobór Watykański II. To przede wszystkim dzięki niemu zaczęto stopniowo postrzegać inne religie jako drogi zbawienia, a kultury inne niż europejska – jako narzędzia godne dzieła inkulturacji Ewangelii. Rodziło się jednak pytanie: skoro inne religie mają wartość zbawczą, to na czym ona polega i jakie są relacje pomiędzy ich drogami do Boga a drogą chrześcijańską?

 

Radykalnej odpowiedzi udzielili zwolennicy stanowiska zwanego pluralistycznym. Przyjmują oni, że Bóg objawia się na wiele równorzędnych sposobów, między innymi w Jezusie z Nazaretu. Zdaniem pluralistów, a zwłaszcza “ojca” tego nurtu – prezbiterianina Johna Hicka – konieczny jest przewrót kopernikański w teologii, który ma polegać na rezygnacji chrześcijaństwa z jakichkolwiek roszczeń do wyższości wobec innych religii.

 

Ekskluzywizm, porzucony już w oficjalnym nauczaniu Kościoła, oraz pluralizm są sobie radykalnie przeciwstawne. Pierwszy wyklucza jakąkolwiek wartość zbawczą innych religii, drugi wszystkie religie stawia na tym samym poziomie.

 

Pomiędzy tymi skrajnościami mieści się stanowisko, które określa się jako inkluzywistyczne, przy czym nie jest ono jednorodne. Przedstawicieli inkluzywizmu łączy przekonanie, że jeśli inne religie mają wartość zbawczą, to wynika to z realnej obecności w nich Chrystusa. Do tego stanowiska zasadniczo należy również oficjalne nauczanie Kościoła, choćby wyrażone w 2000 r. w słynnej deklaracji Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus. Problem jednak w tym, że o ile dla tego dokumentu zbawcza wartość innych religii wynika z tego, że w wyznawcach innych religii jest obecny Bóg Jezusa Chrystusa, chociaż oni Go jeszcze nie rozpoznali, o tyle Raimon Panikkar czy Michael Amaladoss, teologowie katoliccy z Indii, mogą się zgodzić jedynie z tym, że jest to Bóg Chrystusa. Ta subtelna różnica językowa ma ogromne znaczenie teologiczne, co dobrze widać na przykładzie ewolucji myśli Panikkara.

 

Wczesna twórczość tego hinduskiego teologa w zasadzie mogłaby być uznana za wyraz czystego inkluzywizmu. Uważał on bowiem, że prawdziwym punktem spotkania chrześcijaństwa i hinduizmu jest Chrystus tradycji chrześcijańskiej, że tak dalece, jak hinduizm jest prawdziwą religią, Chrystus jest już w nim obecny i działa, a hinduizmowi brakuje jedynie kontaktu z pełnią objawienia Chrystusa, którą ma chrześcijaństwo. Problem jednak w tym, że hinduizm mógł uznać chrześcijańską tezę o Chrystusie, ale jedynie rozumianym jako symbol Bóstwa, a nie jako Bóg wcielony w konkretnego człowieka, Jezusa z Nazaretu. Dlatego Panikkar z czasem zaczął mówić o żywej obecności w hinduizmie nie Jezusa, ale tej Tajemnicy, którą chrześcijanie nazywają Chrystusem. To oznaczało, że chodzi tu o Chrystusa niekonstytutywnie związanego z Jezusem z Nazaretu i nie w pełni w Nim objawionego, ale oznaczającego coś więcej niż Jezus. Tak więc można powiedzieć, że “Jezus jest Chrystusem”, ale nie, że “Chrystus jest Jezusem”. Chrystus to “nieznana Rzeczywistości”, która przyciąga wszystkich innych ludzi, nazywana jest wielością imion i tylko chrześcijanie nadają jej imię Chrystusa. Oznaczałoby to, że stoimy przed koniecznością rezygnacji z uznawania Jezusa za pełne objawienie Boga.

 

Chociaż Panikkarowi można postawić wiele zarzutów, na pewno cenne jest dostrzeżenie przez niego faktu, że Chrystus jest “większy” od Jezusa z Nazaretu. Jak bowiem pokazuje Amaladoss, przyjęcie takiego przekonania wcale nie musi prowadzić do radykalnych czy niechrześcijańskich wniosków. Teolog ten podejmuje krytykę teologii zachodniej, której zarzuca, że koncentrując się na boskości Jezusa Chrystusa, nie dość docenia Jego człowieczeństwo. Tymczasem dwie natury Jezusa Chrystusa – zgodnie z doktryną Soboru Chalcedońskiego (451) – nie tylko są nierozdzielne, ale i niezmieszane, co ma znaczyć, że można powiedzieć, iż Jezus całkowicie jest Chrystusem, ale nie jest całym Chrystusem. Historyczny Jezus z Nazaretu nie wyczerpuje pełni Boskiego Słowa, wcielonego w Jezusa, a więc inne religie mogą znać Słowo na innej drodze objawienia, co nie oznacza, że wszystkie religie mają taką samą wartość.

 

Oczywiście istnieją też próby szukania innych rozwiązań. Schubert M. Ogden czy Paul F. Knitter uważają, że podstawową wadą inkluzywizmu jest ukryte założenie, iż tylko chrześcijaństwo jest formalnie prawdziwą religią. Gdy zaś jako chrześcijanie wchodzimy w dialog z wyznawcami innych religii, zakładając, że posiadamy pełnię Bożej prawdy, a inni jedynie jej skrawki, to automatycznie traktujemy ich jako mniej niż my zdolnych do poznania prawdy i Boga.

 

Moim zdaniem John Hick nie w pełni ma rację, gdy twierdzi, że to dopiero sformułowana przez niego teza pluralistyczna jest przewrotem kopernikańskim w teologii. Faktycznie nastąpił on wtedy, gdy chrześcijańscy teologowie zdali sobie sprawę, że nie mogą patrzeć na świat religii z pozycji ekskluzywizmu. Przykład teologii azjatyckiej pokazuje, że nowa chrześcijańska wizja świata religii będzie powstawać w wyniku gigantycznego wysiłku teologicznego zmierzającego do reinterpretacji podstawowych twierdzeń naszej wiary czy też zwrócenia uwagi na te ich aspekty, które w przeszłości zostały zaniedbane. Ta reinterpretacja nie powstanie jednak z dnia na dzień, a podczas jej dokonywania z pewnością trudno będzie uniknąć błędów.

 

Istotne jednak jest, by w trakcie jej tworzenia wszystkie strony tej w gruncie rzeczy rozmowy o Bogu przestrzegały zasady podmiotowego, nie zaś instrumentalnego traktowania oponenta, to znaczy szanowania go, uwzględniania jego poglądów, próbowania zrozumienia jego argumentacji, nieprzyjmowania z góry określonych założeń co do jego poglądów, życzliwości. To właśnie w ramach takiej rozmowy mogą zostać ustalone granice pluralizmu, bez administracyjnego ich wyznaczania.

 

Zasady te powinny być stosowane nie tylko do zwolenników określonych poglądów teologicznych, ale również do Magisterium Kościoła, ważnego uczestnika dialogu w tej sprawie. Warto w pełny i wyważony sposób przedstawiać stanowisko Magisterium. Niestety, w mediach często na pierwszy plan wybijają się sankcje nakładane na poszczególnych teologów, a w cieniu pozostaje co prawda w wielu wypadkach swoisty, ale jednak dialog z tymi teologami. Dlatego ważne jest, by teologowie profesjonalni w większym stopniu je propagowali, przedstawiając nie tylko krytykę skierowaną pod adresem tych teologii, ale również doceniane przez Magisterium pozytywne strony różnych teologii. Watykańskiego centrum nie można traktować jako opresyjnego hamulcowego powstrzymującego rozwój teologii. Mimo wszystko można tu mówić o dialogu “teologii watykańskiej” ze wspomnianymi teologami. Chociaż jest to dialog niełatwy, pełen napięć, a często i zwykłego niezrozumienia, w wielu wypadkach prowadzi on do korekty stanowisk, a przed dotychczasową teologią otwiera nowe horyzonty, prowadzi do pluralizmu teologicznego, który akceptowany jest przez Magisterium Kościoła.

 

Tekst pochodzi z serwisu teologicznego Kleofas. Więcej teologicznych dyskusji znajdziesz na: teologia.deon.pl

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1064,czy-katolicy-beda-w-niebie-sami.html

*********

Miłości uczymy się całe życie

Gazeta Krakowska

Józef Augustyn SJ

(fot. shutterstock.com)

Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości.

 

Gdy w naszych relacjach małżeńskich, rodzinnych, wspólnotowych dochodzi do nieporozumień i konfliktu, wielu z nas ulega pokusie oskarżania siebie, że jesteśmy zamknięci, egoistyczni, niezdolni do miłości. Każde niemal szukanie zaspokajania własnych potrzeb emocjonalnych, ciepła i poczucia bezpieczeństwa piętnujemy jako wyraz egoizmu. Podkreślamy wtedy, że kochanie innych jest naszym najważniejszym obowiązkiem. Czujemy się winni, gdy niemal odruchowo szukamy miłości naszych bliźnich. Uważamy bowiem, że istnieje ostry konflikt pomiędzy okazywaniem miłości a szukaniem jej. Gniew na siebie miesza się wówczas z gniewem na ludzi. I tak na przykład gdy nastoletnie pociechy zaczynają zachowywać się wręcz arogancko, wiele matek mówi: “Jestem niedobrą matką. Nie umiem dać dzieciom dobrego przykładu”. Jednak nieraz i dzieci, które sprawiają kłopoty rodzicom, skrycie oskarżają siebie, że nie dość kochają mamę i tatę. Jedni i drudzy nie powiedzą tego głośno. Nie pozwala na to własna duma. Małżonkowie często też czują się winni, gdy dochodzi do nieporozumień i konfliktów, gdyż wydaje się im, że świadczą one o braku miłości.

 

Kiedy przesadnie kładziemy nacisk najpierw na obowiązek miłowania Boga i ludzi, zakładamy fałszywie, że każdy z nas ma dość sił i odwagi, by kochać. Wystarczy jedynie chcieć. To jednak rozumowanie uproszczone i nieprawdziwe. Zakłada bowiem, że każdy z nas nauczył się już kiedyś kochać, a jeżeli tego nie robi, to jedynie dlatego, że po prostu nie chce. Odruchowe i niekontrolowane oskarżanie siebie prowadzi jednak do oskarżania bliźnich: “Jeżeli mnie nie kochasz, to tylko dlatego, że nie chcesz. Gdybyś chciał, to być mnie kochał”. I tak w sposób niesprawiedliwy posądzamy nieraz naszych bliskich o złą wolę.

 

Nasze deklaracje miłości, wypowiadane wobec Boga i bliźnich, są przecież szczere. Nie brakuje nam woli kochania, ale energii, mądrości i odwagi. Mało kochamy innych nie dlatego, że nie chcemy, a dlatego, że jeszcze nie umiemy. Miłość jest wielką sztuką, której uczymy się całe życie, od chwili narodzin aż do samej śmierci. Sztukę miłowania trzeba jednak rozpoczynać nie od dawania miłości innym, ale od jej przyjmowania.

 

Nie czując się kochani, nie jesteśmy w stanie kochać. Gdy nie doświadczymy poczucia bezpieczeństwa, nie będziemy w stanie dawać go innym. Gdy nie doświadczyliśmy bycia wysłuchanym, nie umiemy słuchać. Bo jak człowiek zgłodniały może nakarmić głodnego? Jak kloszard jest w stanie zaprosić innego bezdomnego pod swój dach? Jak może mu powiedzieć: “Chodź do mojego domu”, jeżeli go nie posiada? Jak człowiek spragniony miłości zaspokoi pragnienie miłości swego bliźniego? Jak zgłodniały miłości mąż będzie w stanie okazać ją swojej żonie, a spragnieni miłości rodzice będą w stanie dać ją swoim dzieciom? Zanim więc zaczniemy zobowiązywać innych do miłowania, trzeba ich nauczyć szukania i przyjmowania miłości.

 

“Jezus zmartwychwstał, jest nadzieja dla Ciebie, nie jesteś już pod panowaniem grzechu, zła. Zwyciężyła miłość, zwyciężyło miłosierdzie!“ (Papież Franciszek)

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,348,milosci-uczymy-sie-cale-zycie.html

********

Dlaczego szantażujecie?

Jarosław Dudycz

Żyliście – czy żyjecie – z piętnem tej odpowiedzi, którą wtedy na Was wymuszono. Z jakimś wyrzutem sumienia. Z poczuciem zdrady. Ciąży Wam, że odpowiedź była taka, a nie inna. (fot. by slaup / flickr.com)

Dlaczego dziecko po wielekroć słyszy, z różnych źródeł płynące, makabryczne pytanie: “Kogo bardziej kochasz, mamusię czy tatusia”?Dlaczego wobec każdego pokolenia to pytanie wybrzmiewa, dlaczego wszystkich nas dopada, nikogo nie oszczędza?

 

Znają to Państwo na pewno, rzuciło się na Was dawno temu, akurat w najbardziej wrażliwym momencie dzieciństwa, jeszcze przed szkołą, nim się nauczyliście pisać i czytać, gdzieś pomiędzy zabawą a przebłyskiem rozumu, gdy akurat zaczęła kiełkować intuicja moralna. Akurat wtedy, gdy się w Was kształtowały uczucia i zaufanie, sposób patrzenia na ludzi. Właśnie wtedy, gdy się ważył ten podstawowy dylemat człowieka: lgnąć do ludzi czy uciekać, padło to złowrogie pytanie: “kogo kochasz bardziej?”. I odpowiedzieliście jakoś, jakkolwiek, nie wiadomo nawet, w imię czego. Nie wiadomo, w oparciu o jakie przesłanki, jaką siłą powodowani. Pewnie impulsem. Albo złośliwymi ponagleniami tego nieszczęśliwego rozmówcy, który Was tak wulgarnie indagował: “no powiedz, powiedz, kogo kochasz bardziej?!”. Odpowiedzieliście ostatecznie, nie udało się Wam schować, nie było nawet miejsca na to. I ta odpowiedź Was, drodzy Państwo, jakoś samookreśliła na lata, stała się kursem, miarą różnych rzeczy, które Was potem w życiu spotykały: wszystkich wartości, znajomości, wyborów.

 

Żyliście – czy żyjecie –  z piętnem tej odpowiedzi, którą wtedy na Was wymuszono. Z jakimś wyrzutem sumienia. Z poczuciem zdrady. Ciąży Wam, że odpowiedź była taka, a nie inna. Ciąży, że wskazaliście matkę, a nie ojca. Albo vice versa. Wzbiera w Was żal, że jedno z rodziców zostało pokrzywdzone, że się do jednego z rodziców nie przyznaliście, odcięliście od niego. Pojawia się myśl, że macie dług, że coś komuś jesteście winni, że coś trzeba naprawić, zadośćuczynić. Pojawia się lęk, poczucie, że jesteście wyrodnymi dziećmi, kiepskimi ludźmi. A najbardziej ciąży, szanowni Czytelnicy, że w ogóle ktoś Wam wtedy kazał dokonać takiego wyboru. Najbardziej boli, że ktoś dawno temu takiego przedszkolaka, jakim byliście, zapytał o miłość w tak okrutny sposób, nakazał określić jakąś pozycję iście wojenną, ustawić się za kimś i zarazem przeciw komuś, z marszu przedsięwziąć wybór jednego człowieka i odrzucenie innego. Bardzo Was zraniło, żeście z kołyski trafili od razu na ścieżkę zniszczenia i stygmatyzacji, pogardy. Smuci, proszę Państwa, że to miało charakter potwornej inicjacji, że tym pytaniem zostaliście zbrukani, wprowadzeni w świat dorosłych animozji. W system dorosłych sporów i przesądów. Znam to z autopsji. Też to przeżywałem i przeżywam nadal. Mieliście po cztery, pięć lat, gotowi byliście każdemu podać rękę, każdemu zawierzyć, na każdego człowieka patrzyliście z zainteresowaniem. Nie było gorszych i lepszych ludzi, bardziej wartościowych, mniej wartościowych. Innymi się kierowaliście kategoriami. I wtedy nagle padło to, odważę się je tak nazwać, lucyferyczne pytanie: “kogo kochasz bardziej?”

 

Dlaczego lucyferyczne? Bo to Lucyfer w Biblii stworzył drastyczne podziały, powymyślał sobie jakieś drugorzędne kategorie opisu świata, zorganizował próbę sił. To on stworzył wszelkie klasyfikacje, typowania. To on kazał porównywać, kojarzyć, głowić się, uściślać, mieć plany i ideologie. Człowiek mający łaskę wszystko widział dobrym, tak spoglądał na siebie, drugiego człowieka, Boga.  Był spokojny, czuł, że  jest na swoim miejscu. Do głowy mu nie przyszło, żeby jątrzyć, szukać różnic, czynić jakieś zestawienia, konfrontacje. I nagle pojawił się Zły ze swoim szaleńczym pytaniem, którym złamał człowieka: “a dlaczego ty nie jesteś taki sam jak Bóg?”, a potem, już z konkretną pokusą: “a chciałbyś być taki?”. Te pytania płynące do nas z Genesis, trudno ukryć, rzeczywiście bardzo są podobne do tego, o którym tu piszę: “kogo kochasz bardziej, mamusię czy tatusia?”. Taki sam niepokój wprowadzają, nakazują podejmować szereg zupełnie niepotrzebnych akcji, pozycjonować się na froncie, wkładać jakąś maskę, choć to niczemu nie służy i jest nieistotne, nie rozwija. W kontekście tych szatańskich pytań okazuje się, że nie można normalnie kochać, że trzeba kombinować, trzeba coś z miłością ciągle robić, przestawiać ją z toru na tor, ciągle dopasowywać ją do czyichś oczekiwań. Nie można żyć we wspólnocie, ale albo w jednej grupie, albo w innej. Na miłość zaczyna tym samym spadać grad pobocznych kryteriów, zostaje uwikłana. Kochać, to już nie jest prosta, elementarna sprawa, trzeba się raczej wykazać odpowiednią legitymacją, stanąć po którejś stronie, jeśli się tego nie dokona, zostaje się pozbawionym prawa do kochania, do bycia dobrym człowiekiem, otrzymuje się jakąś jaskrawą łatkę i to ta łatka staje się dla świata najważniejsza. Jest się tu często wyrzutkiem, bo miłość w takim porządku to kwestia struktury społecznej, jakiejś ekonomii tego czy innego środowiska, odmawia się zatem prawa do niej osobom o innej wizji, o innym światopoglądzie, ma się ich za niegodziwców. Miłość staje się więc kalkulacją, zostaje zinstrumentalizowana przez jednych a kosztem innych, zaczyna się nią frymarczyć. Padają napuszone, prymitywne głosy: “tylko u nas jest miłość” albo “u was to na pewno nie ma miłości“. Miłość staje się towarem, jest zanurzona w świat podchodów i małych interesów.

 

Widać to wpierw w rodzinach. W tym pytaniu, o którym tu dużo mówimy, a które, jak wykazałem, ma korzenie w raju, w podstępności węża. Skupmy się na tym pytaniu raz jeszcze. Dlaczego ktoś zwraca się do dziecka słowami: “kogo bardziej kochasz?”. Skąd to pytanie? Stąd, że pytający dorosły nie może w żadnym razie zrozumieć, dlaczego dziecko, w przeciwieństwie do dorosłego, nie selekcjonuje i nie odrzuca, dlaczego kocha i matkę, i ojca, i nie wybiera, nie przypina łatek, ale jest szczęśliwe z jednym i z drugim rodzicem.

 

Dorosły nie rozumie, skąd w dziecku taka gotowość na miłość, bo dorosły w żadnym razie jej nie ma, wręcz przeciwnie nawet: robi wszystko, żeby sobie raz po raz udowadniać, że są ludzie, których nie warto kochać. Nie potrafi tym samym uszanować, że dziecko może stosować inny wzorzec. Dorosły przykłada swoją miarę, próbuje dziecko zanurzyć w swoich uprzedzeniach, miłość dziecka do rodziców zastąpić swoimi obsesjami i plotkami. To zdaje się przyjmować taką formę, dajmy na przykład, dość jaskrawy, ale wiele tłumaczący: jak dziecko może kochać matkę, skoro powszechna jest w danym środowisku opinia, że matka to puszczalska, ma kochanków, nie ma stałej pracy, jest za młoda?! Pytający, nieznoszący matki dziecka, na ogół z powodów bardzo niesprawiedliwych i wynikających z pychy i złej oceny danej sytuacji, nie umie tolerować, że dziecko matkę kocha. Dziwi się temu. Ta dziecięca logika go przerasta. Jak można kochać taką matkę?! Przecież jej tu nikt nie kocha! Nikt jej nie potrzebuje w tej rodzinie, w tym budynku, w tym otoczeniu! Zatem i dziecko nie może jej potrzebować! A jeśli próbuje potrzebować, to mu trzeba to szybko wyperswadować! Bo takiej matki kochać nie można! W danym środowisku jest po prostu dana wykładnia miłości, dany klucz, kogo się kocha, a kogo nie, kto jest godny miłości, kto nie jest. Kto uchodzi za umiejącego kochać. Trzeba dziecko więc przekabacić, niech będzie po słusznej stronie!

 

Znam przypadek ciotki pytającej bratanka, kogo bardziej kocha, czy matkę, czy ojca, i chcącej w ten sposób zyskać w przyszłości sojusznika w walce o jakieś rodzinne dobra, nieruchomości czy pieniądze. Bratankiem tak się manipuluje, żeby bardziej kochał swojego ojca, do matki miał dystans i za lat kilkanaście odsunął ją od spraw spadkowych. Takich przykładów znamy całe mnóstwo, są ich tysiące, na ogół banalniejsze niż podane przeze mnie. Mnie pytała jakieś dwadzieścia lat temu stara sąsiadka mieszkająca przy mojej ulicy, czy bardziej kocham mamusię, czy tatusia, bo po prostu chyba nie lubiła mojego ojca i wydawało się jej egocentrycznie,  że ja też go tym samym powinienem mieć w nosie. Miała jakiś swój lęk na punkcie mojego ojca i próbowała mnie tym lękiem zarazić. Na szczęście, bezskutecznie. Może to kwestia tego, że była sąsiadką i pozostawialiśmy z nią li tylko na sąsiedzkiej stopie, za dużych wpływów nie miała zatem.

 

Za to dwie dekady później, gdy już byłem dorosłym człowiekiem, pewien wariant tego pytania: “kogo kochasz bardziej, mamusię czy tatusia?“, ale w jakiejś silniejszej postaci, bardziej wynaturzonej, jeszcze bardziej podłej, niż w tej oryginalnej formie, uderzył mnie w głowę z całych sił. Umarł mój dziadek, z którym mi przyszło spędzać wiele chwil w życiu. Znałem dziadka chyba najlepiej ze swojego kuzynostwa, bywałem u niego przez lata, mam mnóstwo wspomnień z nim związanych. Bardzo mi go brakuje. Jestem przekonany, że do tej relacji będzie jeszcze można wrócić i ją kontynuować, wiara chrześcijańska uzasadnia moją nadzieję. Chciałbym, żeby ta nadzieja się sprawdziła. Na razie często myślę o dziadku, przypominam sobie rozmaite jego gesty. Ale nie odwiedzam za często albo i nawet wcale grobu, który naszykowano jego ciału. Nie mam takiej potrzeby, na cmentarzu nie ma dla mnie niczego ważnego, wierzę w zmartwychwstanie, w świętych obcowanie, kamienna płyta nie łączy mnie z dziadkiem. A to wielka kamienna płyta, potężna konstrukcja, wokół kwiaty i znicze. Zawsze mnóstwo ozdób, krewni bywają regularnie, jedna z ciotek jeździ na cmentarz codziennie. Rodzina – może nie wprost, ale pewną aurą, aluzjami – czyni mi uwagi pokroju tego pytania: “kogo kochasz bardziej?”, próbuje mianowicie sprawdzić i ocenić moją miłość, sprowadzić ją do sobie znanych schematów, rozliczyć mnie podług swojej miary, ostatecznie cicho zarzuca mi, że zupełnie o dziadku zapomniałem, że nic dla mnie nie znaczył, a ten surowy komentarz stąd, że nie przyjmuję tych formuł postępowania, które rodzina uważa za obowiązujące.

 

Nie chodzę na cmentarz, ale przecież modlę się za dziadka, a i, co sympatyczne, ze wzruszeniem noszę jego krawaty, które wydobyłem gdzieś z jego szafy. Wielkie pstrokate krawaty znaczą jednak dla moich krewnych mniej niż znicze i stosy kwiatów instalowanych na kamiennej płycie. Kwiaty znaczą pamięć, miłość i oddanie, a krawaty nic nie znaczą, nikt ich nie dostrzega. Miłość w przekonaniu moich krewnych może się wyrażać tylko na jeden sposób, tylko jedną metodą można kochać, tylko stereotypowo, jak przodkowie, jak się przyjęło. Nieważna jest wewnętrzna dyspozycja, moja stara przyjaźń z dziadkiem, moja tęsknota, ważne jest tylko to, że to nie przyjmuje zaaprobowanej formy. I zostaje ośmieszone, odbiera mi się do tego prawo. Moja miłość do dziadka znaczy w powszechnej rodzinnej opinii mniej niż miłość moich krewnych. Nie mogę być nią silny, powinienem ją schować, wstydzić się jej.

 

Inną sytuację opowiedział mi znajomy. To kolejny wariant tego pytania: “kogo bardziej kochasz?”. Pytania, które z miłości czyni towar i przedmiot licytacji, przedmiot grupowej tożsamości, sztandar, który musi wyglądać w określony sposób, według instrukcji, inaczej nie może. Znajomy postanowił święta Bożego Narodzenia spędzić poza domem, wyjechał z żoną na narty. To religijny człowiek, zna sens Narodzenia Jezusa, nie zapomniał o Eucharystii. Ale gdy wrócił, to rodziny już nie miał. Krewni odwrócili się od niego. Uznali za bezbożnika, za człowieka, dla którego nie ma świętości. Któryś z wujków nazwał go, nie wiedzieć czemu, lewackim pedałem. Bo jakoś z homoseksualistami i lewicą taki wyjazd mu się skojarzył, jak wszystko zresztą, co jest inne niż ów wujek i jego formy życia. Przekreślili wszyscy mojego znajomego, bo nie usiadł z nimi do świątecznego stołu, nie użył opłatka, nie odwołał się do tradycyjnego instrumentarium, ale okazał żonie miłość inaczej, niż się przyjęło. On nie uciekł od Pana Boga tym wyjazdem, nie uciekł od powinności, żonę miał obok. Przecież nie dał nogi z kochanką, nie rozbił żadnego małżeństwa, nikt przez ten wyjazd nie zapłakał. To nie była destrukcyjna ekspedycja. Ale była inna niż szablony. I chórem uznano, jak familia długa i szeroka, że miłości w tym nie ma na pewno. Bo miłość to jest dla tych ludzi tylko to, co się robi przy wspólnym stole, w najlepszym ubraniu, zgodnie ze zwyczajem. Miłość to jest staropolska obrzędowość. I nic poza tym.

 

Mnóstwo mógłbym takich przykładów przytaczać, mówiło się kiedyś, że papier jest cierpliwy, że wszystko przyjmie, a cóż dopiero Internet. On tym bardziej wszystko by pomieścił. Ale przykładów dość. Jakie są konkluzje?

 

Odsłaniały się chyba na bieżąco, w miarę rozwoju tekstu, in progress. Okazuje się, że tak fundamentalna sprawa jak miłość została dramatycznie rozwodniona, przebrano ją w różne płaszcze różnych obyczajów i kultur, zawładnięto jej uniwersalizmem i skręcono mu kark. Różne środowiska, rodziny, kręgi społeczne próbują na miłość mieć monopol, twierdzić, że kochają bardziej niż inni i że dysponują jedynym słusznym językiem miłości. W zasadzie to już nie miłość się tu liczy, ale jakaś nadbudowa, poboczne kategorie. Nie bliźni i elementarna troska o niego, ale sprawy narodu, polityki czy właśnie rodzinne mity i uprzedzenia. To wszystko narosło na miłość, zamiast kochać, ciągle się coś mierzy, sprawdza, wydaje certyfikaty, czy miłość jest prawdziwa. Czy właściwie ukierunkowana. Próbuje się dyktować, w jaki sposób trzeba kochać, jak jest najsłuszniej. I czyni się miłość zakładnikiem groteskowych spraw. Mój znajomy w opinii swoich krewnych nie kochał, bo spędził święta inaczej niż inni. A wielu z nas odmawia się prawa do miłości, do miana dobrego człowieka, do prawdy, bo nie popieramy snu o Wielkiej Polsce i jej legendach. Jakby miłość zależała od romantycznej narracji, od narodowości! Jakby miłość zależała od tego, co kto myśli o Smoleńsku! Jakby polskość to był gwarant miłości! Jakby kochać było tożsame z być Polakiem!

 

Na koniec bardzo mocne pytania, do tych wszystkich, którzy służyli w tym tekście za przykład: ludzie drodzy, dlaczego uzależniacie miłość i godność od jakichś ideologii, przyzwyczajeń, od spraw środowiskowych? Dlaczego nakazujecie traumatyczny wybór: albo wasza wizja, albo łatka złego człowieka?! Dlaczego uważacie, że tylko wy potraficie rozstrzygać, co jest słuszne, a co nie? Dlaczego zakładacie, że to poziom życia rodzinnego, narodowego, etc., jest wyznacznikiem, co to znaczy kochać, a nie Ewangelia? Dlaczego ciągle chcecie innych trzymać w garści, dyktować im, co jest dobre, a co złe? Dlaczego nie uznajcie cudzego rozumu? Nie szanujecie cudzych wyborów? Dlaczego twierdzicie, że wasz świat jest prawdziwy, a światy innych to kłamstwa i oszustwa?

 

Dlaczego szantażujecie? Dlaczego ciągle przychodzicie do drugiego człowieka z rozmaitymi hybrydami tego strasznego pytania: “kogo kochasz bardziej?”. Dlaczego trzeba wam odpowiadać?

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,338,dlaczego-szantazujecie,strona,2.html

*******

Myślenie religijne i myślenie psychologiczne

Jarosław Dudycz

Przyszła mi ostatnio do głowy myśl, że nasze chrześcijańskie motywacje są często za mało zorientowane na Boga, a za bardzo skupione na innych drogach poznawczych. Spojrzałem, jak to wygląda w bardzo eksponowanym współcześnie temacie seksualności.

 

Czy Kościół nie uczy niejednokrotnie seksualności, pracy nad sobą i odpowiedzialności za drugiego człowieka zbyt mgliście i rozwlekle, pomijając często Ewangelię, a zadowalając się mdłymi regułkami, podręcznikową etyką, różnej maści księżmi-seksuologami dyżurującymi w mediach? Czy ci nasi księża nie są często za bardzo psychologami, a za mało zaś pasterzami? Czy nie stworzyli sobie swojej niszy i nie przecenili jej? Czy w zakazie antykoncepcji nie upatrują aby zbyt dużego znaczenia? Czy, powiedzmy sobie otwarcie, wyidealizowany temat antykoncepcji nie zastąpił bardziej zasadniczych pól wychowawczych i socjalnych? Nie jest zbyt często pustosłowiem?

Popatrzmy, jak mówi się u nas o antykoncepcji, jaki język dominuje, jakie kryteria.
Wbrew pozorom zupełnie inne od tych, jakimi posługiwał się Karol Wojtyła. Jan Paweł II zawsze twierdził wyraźnie, że sprzeciw wobec antykoncepcji musi wynikać z szacunku człowieka do określonego naturą kształtu aktu seksualnego, który stworzył Bóg i którym nie można manipulować. Motywacje papieża były więc zawsze ze względu na wiarę, teocentryczne, zorientowane na Stworzyciela. W antykoncepcji widział on zamach na Boży porządek, sprzeciw wobec Bożego daru płodności. Antykoncepcja to, według Wojtyły, uzurpacja Bożego planu, postawienie się w roli Boga, wciśnięcie swojego ja w miejsce, które się temu ja nie należy.
W takim kontekście sprzeciw wobec antykoncepcji jest kwestią religii i kwestią określonej wizji Boga. Cała dyskusja o temacie musi więc polegać na próbie ustalenia, czy Bóg rzeczywiście jest taki, jak w tej wizji się zakłada i czy rzeczywiście narusza się Jego porządek, gdy steruje się płodnością. Można twierdzić, że faktycznie taka teologia jest prawdziwa i jedyna słuszna, można jednak być także opinii, że Bóg wymaga od swoich dzieci czegoś więcej, niż ślepego posłuszeństwa Wielkiej Ontologii, przed której porządkami należy się ugiąć. Wymaga miłości i wzajemnej troski, opiekuńczości, szacunku, wrażliwości na potrzebujących, a z tym przecież antykoncepcja niekoniecznie się kłóci. Pięknie o tym mówią, również w Polsce, niektórzy teologowie, którzy nie chcą się zgodzić na to, aby stosowanie antykoncepcji było uznawane za brak i lukę w dobrych małżeństwach, które żyją czynnie i konstruktywnie, kierując się Ewangelią. Co to niby za brak, co to za błąd, skoro ci małżonkowie są sobie wierni, służą sobie wzajemnie, mogą na siebie liczyć? Gdzie się przejawia ten nieporządek antykoncepcji w małżeństwach odpowiedzialnie kształtujących swoją codzienność? Tak nas zdaje się pytać coraz większe grono księży i myślicieli.
Karol Wojtyła, jak myślę, nie negowałby pracowitości i osobistej uczciwości tych małżeństw, on po prostu, nawiązując do tego, o czym pisałem wyżej, powiedziałby, że te małżeństwa naruszają pewien nadrzędny ład. Mogą uchodzić za przyzwoite, ale nie można zaprzeczyć, że buntują się przeciw Bożemu zamysłowi, nie realizują Bożej woli, która współżycie seksualne wiąże z poczęciem dziecka i nie pozwala na sztuczne regulacje.
Na takim poziomie wyobrażam sobie dobrą dyskusję o antykoncepcji. Karol Wojtyła to był wielki umysł, miał wielką wizję, wartą uwagi, z taką wizją dobrze jest rozmawiać. Ale Kościół w Polsce, niestety, nie do tej wizji się odwołuje. Zwolennicy zakazu antykoncepcji nie korzystają z osiągnięć Wojtyły, z tradycyjnych szkół filozoficznych i teologicznych, uciekają się do małostkowej psychologii, do typowej dla niektórych kościelnych środowisk tkliwości, próbują wmówić ludziom, że antykoncepcja to czeluść piekielna, niemal przez sam fakt jej użycia niszczy relacje, szkodzi jak złe zaklęcie, na pewno, zawsze i w każdym wypadku popsuje związek. Na pewno, bez dwóch zdań, sprowadzi zdrady i wyuzdanie. Uprzedmiotowienie.
To jest więc język braku zaufania do ludzi, język sentencji, mówienia aforyzmami, nieliczenia się z konkretnymi historiami. To język, w którym nie idzie o formowanie mocnych sumień, a o krasomówstwo, o to, żeby powiedzieć jak najwięcej ładnych i gładkich zdań, najbardziej wzniosłych. Idzie tu nie o teologię zatem, ale o jakąś estetykę, o zamykanie wszystkich w jednym wzorcu, jednym guście, o sądzenie jedną miarą każdego związku.
Dominuje tu ciągły lęk przed zbrukaniem, nieustanne wyostrzanie standardów, dziwne pragnienie, żeby życie nie było wzajemną pracą nad sobą, ale wychuchaną świątynią. To ciągłe podbijanie bębenka, wzbudzanie poczucia winy, próba bycia idealnym, kiedy człowiek nie ideałem ma być, a dobrym chrześcijaninem, czyli kimś odpowiedzialnie i konsekwentnie służącym Bogu i bliźnim. Kimś, komu potrzeba lekcji rzetelności i poważnego podchodzenia do relacji międzyludzkich, a nie rzucania kłód pod nogi i dyscypliny.
Człowiek zdecydowanie powinien być uczony wierności ukochanej osobie, twórczego charakteru bliskości, rozmowy, nie może być natomiast straszony, że jeśli użyje antykoncepcji, to otworzy sobie tym samym furtkę do zdrady, łatwo zredukuje drugą osobę do narzędzia przyjemności erotycznej, na pewno przestanie dostrzegać w drugim człowieku obowiązku i zadania. Takie argumenty przeciw antykoncepcji słyszymy na co dzień, to jest często, niestety, musztra, wielka pycha, niezdrowe poczucie, że znamy drugiego człowieka i jego intencje. Trzeba mieć naprawdę w sobie ogromny brak pokory, żeby wyrokować, iż kobieta, która jest dobrą żoną i matką, zażywa pigułki na pewno dla rozpasania albo dlatego, że seks jest dla niej najważniejszy na świecie. Trzeba mieć wyjątkowo mało rozsądku, żeby nie poczuć, że jest w takim myśleniu ogromny fałsz i naiwność: można stosując antykoncepcję jak najporządniej i najmądrzej traktować partnera i można go sponiewierać i zinstrumentalizować będąc zagorzałym przeciwnikiem antykoncepcji. Można zachować czystość stosując antykoncepcję, można seks przedłożyć nad osobę przy największej pogardzie względem antykoncepcji.
Reguła nie tu zatem leży, a tutaj: rzecz w tym, żeby kochać drugiego człowieka bez związku z tematem pigułek i prezerwatyw.
Przekonanie Karola Wojtyły bardzo mi się podoba. Jeśli już bronić zakazu antykoncepcji, to właśnie przy założeniu, że Bóg tego od nas chce. Inną argumentację można wyrzucić do kosza. Karol Wojtyła dał nam porządną lekcję religii, współcześni duszpasterze zapraszają nas natomiast na egzaltowane rekolekcje.
 http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,38,myslenie-religijne-i-myslenie-psychologiczne.html
********

Wanda Półtawska o szkodliwości antykoncepcji

KAI / ad 1

Wanda Półtawska o szkodliwości antykoncepcji (fot. sursumcorda.com.pl)

“Niełatwo dziś mówić o szkodliwości antykoncepcji i przekonać do zaprzestania jej stosowania” – mówiła dr Wanda Półtawska, która 15 lutego była gościem katechezy audiowizualnej w bazylice ojców bernardynów. Temat “Dlaczego Nie antykoncepcji” zainteresował nie tylko małżonków. Na spotkaniu nie zabrakło także ludzi młodych.

 

Zdaniem dr. Półtawskiej dziś o antykoncepcji należy mówić przede wszystkim do młodego pokolenia, “bo to na ich barki spada odpowiedzialność za życie”. Przekonywała, że antykoncepcja przeczy najważniejszym wartościom.

“Należy o tym przypominać, choć nie jest to łatwe zadanie. Ludzie unikają tego tematu, bo po pierwsze nie mają dostatecznej wiedzy na ten temat, po drugie tak jest wygodniej, po trzecie nie rozumieją dlaczego kościół ma coś przeciwko antykoncepcji. Wszystko często sprowadza się do zwykłej ignorancji z naszej strony. Wykorzystują to koncerny farmaceutyczne” – mówiła dr Półtawska.

Katecheza na temat antykoncepcji odbyła się w ramach cyklicznych spotkań audiowizualnych. Kolejne spotkanie odbędzie się 8 marca. Gościem będzie o. Bogdan Kocańda, były egzorcysta diecezji kieleckiej.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,4692,wanda-poltawska-o-szkodliwosci-antykoncepcji.html

********

 

O autorze: Judyta