Słowo Boże na dziś – 3 lipca 2015 r. – Pierwszy Piątek miesiąca – św. Tomasza, apostoła, święto

Myśl dnia

Dobry los nie jest sprzymierzeńcem bezczynnych.

Sofokles

Nie bój się życia. Uwierz, że warto żyć, a twoja wiara sprawi, że tak będzie William James
*******
ŚW. TOMASZA APOSTOŁA – ŚWIĘTOPIERWSZE CZYTANIE (Ef 2,19-22)

Kościół zbudowany na fundamencie Apostołów

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan.

Bracia:
Nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 117,1-2)

Refren: Idźcie i głoście światu Ewangelię.

Chwalcie Pana, wszystkie narody, *
wysławiajcie Go, wszystkie ludy,
bo potężna nad nami Jego łaska, *
a wierność Pana trwa na wieki.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 20,29)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś.

Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 20,24-29)

Pan mój i Bóg mój

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: „Widzieliśmy Pana”.
Ale on rzekł do nich: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”.
A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!”
Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.
Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!”
Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.

Oto słowo Pańskie.

********************************************************************

KOMENTARZ

Dotknąć ran Chrystusa

Pomimo zamkniętych drzwi Jezus przyszedł do swoich uczniów. Zamknięte drzwi wskazują na strach i niepewność, jakie obecne były w tej małej wspólnocie. Pierwsze słowa, jakie Boski Mistrz kieruje do apostołów, to pozdrowienie pokoju: „Nie bójcie się”. Następnie daje się dotknąć Tomaszowi, który był niedowiarkiem. Otwarcie się człowieka na słowo Boże i dotknięcie ran Jezusa przynosi uzdrowienie. Tomasz doświadczył tego natychmiast. Uwierzmy i my. Dotknijmy przemienionych w dniu zmartwychwstania ran Chrystusa. Niech łaska Pana nas przeniknie.

Jezu, mój Zbawicielu. Proszę Cię, niech Twoje Słowo i uzdrawiająca moc ran Twoich uzdrowi mnie z mojego niedowiarstwa.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********

#Ewangelia: Największe atrybuty Jezusa

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. Claudio / Foter / CC BY)

Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: “Widzieliśmy Pana”. Ale on rzekł do nich: “Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę”.

 

A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: “Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: “Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”. Tomasz Mu odpowiedział: “Pan mój i Bóg mój!” Powiedział mu Jezus: “Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

To znamienne, że Tomasz gotów był uwierzyć w zmartwychwstanie Jezusa tylko wtedy, gdy dotknie śladów Jego męki i śmierci. Dlaczego nie wystarczyło mu po prostu dotknięcie żywego Jezusa? Być może dlatego, że rozpoznał w Jezusie Boga dopiero w chwili Jego męki i śmierci? Może dopiero wtedy uświadomił sobie kim dla niego jest Jezus?
Ślady po gwoździach i otwarty bok to największe atrybuty Jezusa, to dowody Jego miłości do nas, to potwierdzenie Jego zwycięstwa. I my chciejmy “dotknąć” ran Jezusa. Pan Jezus nie miał za złe Tomaszowi, że chciał dotknąć Jego ran. Jednak na pewno błogosławieni, czyli szczęśliwi, są ci, którzy “dotknęli” ran Jezusa nie palcem, lecz sercem.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2479,ewangelia-najwieksze-atrybuty-jezusa.html

********

Na dobranoc i dzień dobry – J 20, 24-29

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Suus Wansink / Foter.com / CC BY)

Pan mój i Bóg mój…

 

Niewierny Tomasz
Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana!

 

Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę.

 

A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz /domu/ i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam!

Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż /ją/ do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym.

 

Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

 

Opowiadanie pt. “O poznaniu Chrystusa”
Między “świeżo-nawróconym” na wiarę chrześcijańską, a jego niewierzącym przyjacielem odbyta się następująca rozmowa:

 

– Czy to prawda, że nawróciłeś się do Chrystusa? – Tak. – To musisz o Nim posiadać dużo wiadomości; powiedz mi więc, w jakim kraju się urodził? – Nie wiem. – Ile miał lat, gdy umarł? – Nie wiem. – Ile wygłosił kazań? – Też nie wiem. – To wiesz naprawdę niewiele o Tym, do którego się przekonałeś!

 

– Masz rację. Wstyd mi, że o Nim tak mało wiem. Ale jedno wiem na pewno: Jeszcze rok temu byłem pijaczyną, miałem pełno długów i moja rodzina przeżywała ze mną męki. Dziś przestałem pić, nie mam żadnych długów i jesteśmy znów szczęśliwą rodziną. Wszystko to uczynił dla mnie Chrystus. Tyle wiem i Jezusie.

 

Refleksja
Ciężka nam uwierzyć tak tylko na słowo. Chcemy widzieć i dotknąć, no i wtedy dopiero nabieramy przekonania, że to naprawdę się coś dzieje. W każdym z nas jest trochę z Tomasza, który nie potrafił swojej “racjonalności”, wzbogacić o element wiary, która wydaje się być naiwna. Tymczasem to wiara otwiera człowieka na inny poziom rozumowania. Takiego rozumowania, którego nasz umysł pojąć nie może…

 

Jezus wie o tym, że nasza wiara to proces, który trwa. Raz jest on długi, innym razem tak nagły, że nie wiemy nawet kiedy nastąpił. Nawrócenia, wiara, przemiana jednak zawsze łączy się z jakim momentem w naszym życiu, gdzie nastąpiła przemiana w myśleniu i rozumowaniu rzeczywistości, która przekracza nasze ludzkie myślenie. Dlatego warto mieć oczy szeroko otwarte…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego tak trudno uwierzyć?
2. Jak rozwijać w sobie wiarę?
3. W jaki sposób wiara otwiera nas na nowe?

 

I tak na koniec…
Nie bój się życia. Uwierz, że warto żyć, a twoja wiara sprawi, że tak będzie (William James)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,309,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-20-24-29.html

******

Komentarz liturgiczny

Pan mój i Bóg mój
(J 20, 24-29
)

Obecne społeczeństwo jest takie, że jak nie zobaczy i nie dotknie Jezusa, to nie uwierzy. Prekursorem tej postawy był św. Tomasz Apostoł. Jezus wiedząc o tym przyszedł do uczniów i zwrócił się do Tomasza, by dotknął jego rąk i boku. Dlatego teraz ruchy nowej ewangelizacji doprowadzają do bezpośredniego spotkania człowieka z Jezusem. Każdy z nas, mający doświadczenie braków swojej wiary i Bożego jej napełniania, wie z czym iść do innych.
Nie bądź niedowiarkiem, bo teraz przychodzi do Ciebie Jezus, Twój Bóg. Często jest przy Tobie przez wspólnotę wierzących – w Kościele.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

 http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html
********

Refleksja katolika

Wiara ugruntowana dotykiem
(J 20,24-29)
Tomasz Apostoł, jakże bliski nam wielu! Tomasz Niedowiarek, jak to się czasem mówi, ale to on jeden chyba wierzył najbardziej, bo nie było mu obojętne to, co się stało – żądał dowodu Jezusowego Zmartwychwstania! I te słowa, kiedy dotknął: Pan mój i Bóg mój! Tomaszowa wiara ugruntowała się dotykiem Pana!
Ileż razy i my powątpiewamy, choć dotykamy Pana. On sam daje nam się dotknąć – podczas Komunii świętej, czy Sakramentu Pojednania. Obecny podczas każdej Eucharystii i w przyjmowanych Sakramentach, a my nierzadko przechodzimy obok z obojętnością… Ileż razy nawet nie zwracamy uwagi na to, że On jest! Zachowujemy się w kościele jak w teatrze, jak na sztuce, która tak naprawdę wcale nas nie interesuje! Jesteśmy obecni ciałem, a myślami gdzie?
Jeśli się kogoś kocha – to chce się z nim przebywać. Pragnie się rozmowy, częstych spotkań. Jeśli się kogoś kocha, zależy na nim, jak na nikim innym! Jeśli się kogoś kocha… A Ty? Kochasz Jezusa? Pragniesz z Nim przebywać? Chcesz, jak Tomasz doświadczyć Jego obecności? Wystarczy tylko otworzyć się na Jego Słowo i z wiarą powtórzyć Tomaszowe: Pan mój i Bóg mój…
Beata Żabka 

***

Bóg pyta:

Cóż chcecie, żebym wam uczynił?
Mt 20,32

***

KSIĘGA II, Zachęty do życia wewnętrznego
Rozdział V, O ROZWAŻANIU NAD SOBĄ SAMYM


1. Trudno nam sądzić siebie samych, gdyż często brak nam łaski i rozeznania. Słabe jest to światło w nas, ale nawet takie, jakie jest, tracimy przez niedbalstwo. Często sami nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak jesteśmy wewnętrznie ślepi. Bywa, że źle postępujemy, ale jeszcze gorzej się przed sobą usprawiedliwiamy.

Zdarza się, że kieruje nami uczucie, a my uważamy je za gorliwość. Małe błędy wytykamy innym, a nad swoimi o wiele większymi przechodzimy do porządku. Jesteśmy wrażliwi na zło, które przychodzi od innych, ale co inni cierpią przez nas, tego nie zauważamy. Kto dobrze i sprawiedliwie osądza siebie, niemożliwe, aby dla innych był zbyt surowy.

2. Człowiek wewnętrzny zważa przede wszystkim na siebie, bo kto czuwa pilnie nad sobą, milczy raczej o innych. Nigdy nie będziesz wewnętrznie skupiony i pobożny, jeżeli nie nauczysz się milczeć o innych, a pilniej czuwać nad sobą.

Gdy zwrócisz się całkowicie do wnętrza i do Boga, niewiele będzie cię obchodzić to, czego dowiesz się z zewnątrz.

Gdzież jesteś, jeśli nie ma cię w tobie samym? A choć tyle przeszedłeś, dokądże dobrnąłeś zaniedbując siebie? Zadaniem twoim jest osiągnąć pokój i prawdę jedyną, więc trzeba ci wszystko odłożyć, a siebie tylko mieć przed oczyma.

3. Wiele zyskasz, jeżeli uwolnisz się na zawsze od wszelkich trosk życia. Wiele stracisz, jeżeli coś doczesnego zachowasz. Nic wielkiego, nic wzniosłego, nic miłego, nic nie wolno ci zatrzymać, tylko Boga i to, co Boże.

Uważaj za marność pociechę, która pochodzi od ludzi. Dusza miłująca Boga nie ceni tego, co mniejsze od Boga. Tylko Bóg wieczny, wielki, napełniający sobą wszystko może być ukojeniem dla duszy i prawdziwą radością serca Jr 23,24.
Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

*******

Refleksja maryjna

Maryja nowa Ewa

Maryja utkała szatę chwały
I podarowała ją naszemu pierwszemu ojcu.
On ukrył swoją nagość w liściach drzew,
Teraz przystroił się
Przyzwoitością, cnotą, pięknością.
On, który został poniżony przez swoją oblubienicę,
Został podniesiony przez swoją córkę;
Podtrzymywany przez Nią prostuje się jak bohater.
Ewa i wąż zastawili pułapkę
I Adam wpadł w nią.
Maryja i Jej królewskie Dziecko
Pochylili się nad nim,
Wyprowadzili go z piekła.
Dziewicza winnica wydała kiść,
Którego słodki sok
Oddaje radość, wszystkim, którzy są zgnębieni.

Święty Efrem


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

******
Św. Cyryl z Aleksandrii (380-444), biskup i doktor Kościoła
Komentarze do Ewangelii św. Jana 12, 22 ; PG 74, 729

„Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”

Te słowa Pana są w pełni zgodne z miłosierdziem Boga i mogą nam przynieść korzyść. Bowiem On bardzo troszczy się o nasze dusze, bo jest dobry i chce, żeby „wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1Tm 2,4).

Ale możemy być tym zaskoczeni. Ponieważ musiał cierpliwie znosić Tomasza i innych uczniów, którzy uważali go za ducha i zjawę. Aby przekonać wszystkich, musiał pokazać znaki gwoździ i ran na swoim ciele. Wreszcie, w zadziwiający sposób i nie zmuszony potrzebą, musiał się posilić, aby nie pozostawić ani cienia wątpliwości tym, którzy potrzebowali tego znaku (Łk 24,41)…

Kto Go nie widział, ale przyjmuje i uważa Jego naukę za prawdziwą, oddaje cześć, dzięki nadzwyczajnej wierze, tajemnicom wiary, które są mu głoszone. W rezultacie nazywa się błogosławionymi tych, którzy uwierzyli dzięki słowu apostołów – „naocznych świadków” wielkich dzieł Chrystusa i „sług słowa”, jak mówi święty Łukasz (Łk 1,2). Ponieważ należy ich słuchać, jeśli szczerze pragniemy życia wiecznego i chcemy za wszelką cenę znaleźć mieszkanie w niebie.

********

**********************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
3 LIPCA
*******

Patron Dnia

św. Tomasz Apostoł

Św. Tomasz był Żydem, powołanym na jednego z dwunastu apostołów. Był gorliwym ale o gwałtownym usposobieniu uczniem Chrystusa. Św. Tomasz nie uwierzył początkowo w Zmartwychwstanie swego Mistrza i zapragnął sprawdzić ten fakt. Nie było go wśród apostołów, kiedy Jezus ukazał się im po raz pierwszy po Zmartwychwstaniu. Z powodu swych wątpliwości zyskał sobie miano “niewiernego Tomasza”. Osiem dni później, kiedy Chrystus ukazał się ponownie, pozwolił Tomaszowi – spełniając jego prośbę – zobaczyć rany na swoich rękach i włożyć rękę do swego przebitego boku. Uczyniwszy to, św. Tomasz przekonał się o prawdzie Zmartwychwstania. Wykrzyknął: “Pan mój i Bóg mój”, w ten sposób publicznie wyznając wiarę. Ewangelia wspomina również, że św. Tomasz był obecny przy kolejnym ukazaniu się Zmartwychwstałego Chrystusa nad jeziorem Tyberiackim. Zdarzył się wówczas cudowny połów ryb. Św. Tomasz zakończył życie, przelewając krew za swego Mistrza. Zabito go w Kalaminie nie opodal Madrasu. Relikwie znalazły się później w Edessie, skąd w roku 1258 dostały się na wyspę Chios, w końcu do Ortony.

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html
********
Święty Tomasz Apostoł
Święty Tomasz Apostoł
Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz.
Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2).

Niewierny Tomasz Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chips, a w roku 1258 do Ortony w Italii.
O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp.

Święty Tomasz Apostoł Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina.
Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu.
Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów.

W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-03a.php3
*******

Benedykt XVI

Tomasz

Audiencja generalna, 27 września 2006

Drodzy Bracia i Siostry!

Kontynuując nasze spotkania z wybranymi bezpośrednio przez Jezusa dwunastoma apostołami, dzisiaj skupiamy uwagę na Tomaszu. Zawsze wymieniany w czterech spisach występujących w Nowym Testamencie, w pierwszych trzech Ewangeliach stawiany jest przy Mateuszu (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15), natomiast w Dziejach Apostolskich występuje obok Filipa (por. Dz 1, 13). Jego imię pochodzi od hebrajskiego rdzenia ta’am, co znaczy «parzysty, bliźniak». Istotnie, Ewangelia św. Jana wielokrotnie nazywa go przydomkiem «Didymos» (por. J 11, 16; 20, 24; 21, 2), co w języku greckim znaczy właśnie «bliźniak». Nie jest jasne, dlaczego otrzymał ten przydomek.

Przede wszystkim czwarta Ewangelia dostarcza nam kilku informacji, kreślących pewne znaczące rysy jego osobowości. Pierwsza dotyczy zachęty, z jaką zwrócił się on do pozostałych apostołów, kiedy Jezus w krytycznym momencie swego życia postanowił udać się do Betanii, aby wskrzesić Łazarza, zbliżając się tym samym niebezpiecznie do Jerozolimy (por. Mk 10, 32). Wtedy to Tomasz powiedział do współuczniów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć» (J 11, 16). Ta jego determinacja, by iść za Mistrzem, jest naprawdę przykładna i jest dla nas cenną nauką: ukazuje całkowitą gotowość przylgnięcia do Jezusa aż do utożsamienia własnego losu z Jego losem i pragnienia podzielenia z Nim najwyższej próby śmierci. Rzeczywiście, najważniejsze jest to, by nigdy nie oddalić się od Jezusa. Skądinąd Ewangelie używają słowa «pójść za» na oznaczenie, że gdzie On idzie, tam powinien pójść również Jego uczeń. Wtedy życie chrześcijańskie określane jest jako życie z Jezusem Chrystusem, życie, które spędza się razem z Nim. Św. Paweł pisze coś podobnego, kiedy zapewnia chrześcijan w Koryncie: «pozostajecie w sercach naszych na wspólną śmierć i wspólne z nami życie» (2 Kor 7, 3). To co zachodzi między apostołem i grupą chrześcijan, powinno oczywiście w pierwszym rzędzie odnosić się do relacji między chrześcijanami i Jezusem: razem umrzeć, razem żyć, przebywać w Jego Sercu, tak jak On przebywa w naszym.

Drugie wystąpienie Tomasza widzimy podczas Ostatniej Wieczerzy. Wtedy to Jezus, zapowiadając swoje bliskie odejście, mówi, że idzie przygotować miejsce dla uczniów, by także oni byli tam, gdzie On, i dodaje: «Znacie drogę, dokąd Ja idę» (J 14, 4). Wtedy Tomasz reaguje słowami: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?» (J 14, 5). W rzeczywistości to pytanie Tomasza ukazuje raczej niski poziom jego rozumienia. Jednak te słowa stają się dla Jezusa okazją, by wypowiedzieć znaną formułę: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem» (J 14, 6). A zatem pierwotnie zostaje to objawione Tomaszowi, lecz to objawienie dotyczy nas wszystkich i w każdej epoce. Za każdym razem, kiedy słyszymy lub czytamy te słowa, możemy stanąć w duchu obok Tomasza i wyobrazić sobie, że Pan mówi również do nas, podobnie jak rozmawiał z nim. Jednocześnie jego pytanie daje także i nam prawo, jeśli tak można powiedzieć, proszenia Jezusa o wyjaśnienia. My często Go nie rozumiemy. Miejmy odwagę powiedzieć: nie rozumiem Cię, Panie, wysłuchaj mnie, pomóż mi zrozumieć. W ten sposób, ze szczerością, będącą prawdziwym sposobem modlitwy, rozmawiania z Jezusem, wyrażamy naszą znikomą zdolność pojmowania, a jednocześnie przyjmujemy pełną ufności postawę człowieka, który oczekuje światła i siły od Kogoś, kto może mu je dać.

Bardzo znany i przysłowiowy wręcz jest epizod z niewiernym Tomaszem, który miał miejsce osiem dni po zmartwychwstaniu. Tomasz w pierwszej chwili nie wierzy, że Jezus ukazał się pod jego nieobecność, i mówi: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę» (J 20, 25). W gruncie rzeczy z tych słów przebija przekonanie, że odtąd Jezus jest rozpoznawalny nie tyle z twarzy, lecz po ranach. Tomasz uważa, że oznakami określającymi tożsamość Jezusa są teraz przede wszystkim rany, które ukazują, do jakiego stopnia nas umiłował. Co do tego apostoł się nie myli. Jak wiemy, po ośmiu dniach Jezus znów pojawia się wśród uczniów, i tym razem Tomasz jest obecny. Jezus mówi mu: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym» (J 20, 27). Tomasz reaguje najwspanialszym wyznaniem wiary, jakie znajdujemy w całym Nowym Testamencie: «Pan mój i Bóg mój!» (J 20, 28). Św. Augustyn tak komentuje to zdarzenie: Tomasz «widział i dotykał człowieka, ale wyznawał swoją wiarę w Boga, którego nie widział ani nie dotykał. A to, co widział i czego dotykał, prowadziło go do wiary w to, w co do tej pory wątpił» (In Iohann., 121, 5). Ewangelista przytacza dalej ostatnie słowa Jezusa skierowane do Tomasza: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29). To zdanie możemy wypowiedzieć również w czasie teraźniejszym: «Błogosławieni, którzy nie widzą, a wierzą». W każdym razie Jezus formułuje tu podstawową zasadę dla chrześcijan, którzy przyjdą po Tomaszu, a więc dla nas wszystkich. Warto zwrócić uwagę, jak inny Tomasz, wielki średniowieczny teolog z Akwinu, łączy tę formułę błogosławieństwa z inną formułą, pozornie przeciwną, przekazaną przez Łukasza: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie» (Łk 10, 23). Ale Akwinata komentuje: «O wiele większa jest zasługa tego, kto wierzy nie widząc, niż tego, kto wierzy widząc» (In Johann. XX lectio, VI, § 2566). Istotnie, List do Hebrajczyków, przywołując cały szereg starożytnych patriarchów biblijnych, którzy wierzyli w Boga, nie widząc spełnienia Jego obietnic, określa wiarę jako «porękę tych dóbr, których się spodziewamy, dowód tych rzeczywistości, których nie widzimy» (por. 11, 1). Epizod z apostołem Tomaszem jest dla nas ważny przynajmniej z trzech racji: po pierwsze, ponieważ nas umacnia, gdy doznajemy niepewności; po drugie, ponieważ pokazuje nam, że każda wątpliwość może prowadzić do jasnej odpowiedzi, wykraczającej ponad wszelkie niepewności; i wreszcie, ponieważ słowa skierowane do niego przez Jezusa przypominają nam o prawdziwym sensie dojrzałej wiary i zachęcają nas, byśmy pomimo trudności trwali na naszej drodze w bliskości z Nim.

Ostatnia wzmianka o Tomaszu znajduje się w czwartej Ewangelii, przedstawiającej go jako świadka Zmartwychwstałego w późniejszym epizodzie cudownego połowu ryb w Jeziorze Tyberiadzkim (por. J 21, 2). Przy tej okazji wymieniony jest nawet zaraz po Szymonie Piotrze: jest to oczywisty znak, że Tomasz odgrywał znaczną rolę w środowisku pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Istotnie, jego imieniem zostały później opatrzone Dzieje i Ewangelia Tomasza, obydwa teksty apokryficzne, ale w każdym razie ważne dla badania początków chrześcijaństwa. Przypomnijmy na koniec, że zgodnie ze starożytną tradycją, Tomasz najpierw głosił Ewangelię w Syrii i Persji (tak twierdzi Orygenes, cytowany przez Euzebiusza z Cezarei w: Hist. eccl., 3, 1), a następnie udał się aż do zachodnich Indii (por. Dzieje Tomasza, 1-2 i 17 nn.), skąd chrześcijaństwo dotarło potem do południowych Indii. W tej perspektywie misyjnej kończymy naszą refleksję, ufając, że przykład Tomasza będzie coraz bardziej umacniał naszą wiarę w Jezusa Chrystusa, naszego Pana i naszego Boga.

Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

Dzisiejsza katecheza poświęcona jest apostołowi Tomaszowi. Ewangelie wspominają o kilku ważnych wydarzeniach, w których Tomasz uczestniczy osobiście. Św. Jan wspomina, że gdy Jezus wybierał się do Betanii w pobliżu Jerozolimy i groziło Mu już śmiertelne niebezpieczeństwo, Tomasz wezwał innych apostołów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć». Wyraził w ten sposób całkowite oddanie i gotowość pójścia za Mistrzem nawet na śmierć. Podczas Ostatniej Wieczerzy, odpowiadając na pytanie Tomasza, Jezus wypowiedział znaną formułę: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem». W końcu to jemu po misterium Paschy Chrystus pokazał swoje rany na znak zmartwychwstania.

Słowo Benedykta XVI do Polaków:

Pozdrawiam pielgrzymów z Polski i z innych krajów. «Pan mój i Bóg mój!» — w tych słowach św. Tomasz daje świadectwo o zmartwychwstaniu Chrystusa. Przyjmujemy z wdzięcznością to wyznanie. Niech kształtuje naszą wiarę, umacnia nadzieję i rozpala miłość. Serdecznie wam błogosławię.

 
opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (1/2007) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_27092007.html

*******

Niewierny? – św. Tomasz Apostoł

dodane 2008-12-15 15:45

ks. Tomasz Jaklewicz

Jest patronem niedowiarków? Zgoda. Ale również patronem tych, którzy bardzo chcą “dotknąć” Boga żywego.

  Duccio di Buoninsegna: Niewierny Tomasz

Mówi się o nim „niewierny”. Czy słusznie? Jeśli z Ewangelii św. Jana wypiszemy tych kilka słów, które wypowiedział apostoł Tomasz, zobaczymy drogę rozwoju jego wiary.

„Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11,16) – zachęca Apostołów Tomasz. A więc jest gotów iść wszędzie za ukochanym Mistrzem, nawet na śmierć. Brzmi w tych słowach gorliwość neofity. Nieraz człowiekowi wydaje się, że zrobi wszystko dla Boga. To zazwyczaj autentyczne pragnienie, może efekt uniesienia czy żarliwości. Życie na ogół weryfikuje te obietnice. Nieraz bardzo boleśnie. Ale wiara karmi się także takim religijnym zapałem.

„Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?” (J 14,5) – Tomasz wyrywa się z pytaniem podczas Ostatniej Wieczerzy, w momencie kiedy Jezus zaczyna mówić o swoim odejściu. Słowa Apostoła zdradzają jakąś bezradność. Są wołaniem o jasną wskazówkę. Jakież to bliskie wszystkim, którzy lękają się utraty pewnych punktów oparcia. Odpowiedź Jezusa: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem” (J14,6) nie wyjaśnia wszystkiego. To raczej wezwanie do zaufania mimo niepewności. Nie da się wszystkiego wiedzieć. Wiara ma w sobie coś ze skoku w ciemność, jest ryzykiem drogi w nieznane.

„Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20,25) – krzyczy do Apostołów Tomasz. Ileż tu emocji: wściekłość, żal, pretensje, zazdrość… Inni widzieli Zmartwychwstałego, a ja nie. Gdzie tu sprawiedliwość? Potem jednak czekał z innymi i modlił się. Któż nie chciałby być bliżej Boga, przekonać się na 100 procent, że to wszystko prawda? Kto nie chciałby złapać Boga za nogi?

„Pan mój i Bóg mój” (J 20,28) – wyznaje Tomasz, pokonany przez Jezusa. Całkowity pokój, starta pycha, wyciszone żądania umysłu, mądra zgoda na to, że wiara jest powierzeniem się tajemnicy większej od człowieka. Dzięki Tomaszowi usłyszeliśmy błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Jako komentarz wypisuję słowa Benedykta XVI: „Wiara to obcowanie z tajemnicą Boga, a uwierzyć – to znaczy »powierzyć siebie« samej istotnej prawdzie słów Boga żywego. (…) Bóg skrywa się w tajemnicy: usiłowanie zrozumienia Go oznaczałoby próbę zamknięcia Go w naszych pojęciach, w naszej wiedzy, a to ostatecznie prowadziłoby do utracenia Go. Poprzez wiarę możemy przebić się przez pojęcia (…) i »dotknąć« Boga żywego”.

Starożytna tradycja mówi, że św. Tomasz dotarł aż do Indii, głosząc Ewangelię. Tam też oddał życie za wiarę. Stał się patronem Indii. W pobliżu miasta Madras znajduje się Góra św. Tomasza, na której do dziś jest jego sanktuarium.

Jest patronem niedowiarków? Zgoda. Ale również patronem tych, którzy bardzo chcą „dotknąć” Boga żywego.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490642.Niewierny-sw-Tomasz-Apostol

********

Jeszcze raz

o. Augustyn Pelanowski osppe

 

Miłosierdzie jest miłością, która kocha jeszcze raz! Tomasz zwątpił. Jego wątpienie otarto się o rezygnację z oczekiwania na miłość, która objawiła się jeszcze raz. Zwątpienie leży po drugiej stronie miłosierdzia, jak cień jest zawsze naprzeciwko światła. Żaden grzech nie potrafi tak zdewastować duszy ludzkiej jak zwątpienie. Poza nim jest już tylko rozpacz.

* * *Jezus, ukazując się z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności

Jezus wrócił po ośmiu dniach, gdy uczniowie byli razem wewnątrz domu. Zaznaczono, że zbierali się wewnątrz, bo byli to ludzie żyjący wewnętrznie, głęboko, duchowo. Jezus wrócił do wspólnoty, która ciągle się zbierała i oczekiwała. Wrócił jak miłość miłosierna, która jeszcze raz chce kochać przez przebaczenie. Możliwe, że po uzdolnieniu uczniów we władzę przebaczania grzechów Jezus sam zademonstrował na Tomaszu, w jaki sposób ma się dokonywać przebaczenie: wpuszczać do wnętrza serca, choćby przez rany; ponownie dawać szansę; wierzyć w wątpiących; wyciągać ręce do tych, którzy je zranili gwoźdźmi; przekraczać drzwi zamknięte; ryzykować nawet złamanie serca, przygwożdżenie, przebicie, byleby tylko pozyskać wszystkich wątpiących Tomaszów.

Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii (Wulgata) nazwało rany Jezusa Signa Clavoirum – znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza chorągiew, a nawet komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem a wiarą w miłosierdzie Boga.

Jezus wolał być skrzywdzony, niż osądzić krzywdzicieli i tych, którzy Go opuścili i zwątpili. Zależy Bogu na nas wszystkich i jest wierny swej miłości. Niedowiarstwo Tomasza, przeniknęło nie mniej głęboko do serca Jezusa niż włócznia. Gotowy był jednak jeszcze raz odsłonić bok i poczuć się dotkniętym do żywego, byleby tylko Tomasz nie pozostał niedowiarkiem.

Chrystus i Niewierny Tomasz, Verrocchio, Florencja, 1476-63r.

Jezus, ukazując się uczniom z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi przez społeczeństwo. Niewolnicy byli napiętnowani na czole lub nosili obrożę na szyi. Dzwonki dla trędowatych, żółta łata lub gwiazda na ubraniu dla Żydów, numery identyfikacyjne dla więźniów obozów koncentracyjnych, wilcze bilety dla “nielewomyślnych” w czasach komunizmu, żółte włosy dla prostytutek. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności. W żadnej religii jednak żaden bóg czy prorok nie jawił się swoim wyznawcom jako naznaczony czy napiętnowany, oprócz Jezusa Chrystusa. Wszyscy odtrąceni, piegowaci, o rudych włosach, niezgrabni, brzydcy, rozwiedzeni, pominięci, sieroty, alkoholicy, narkomani wbijający jak gwoździe igły w swe ręce i nogi, bezdomni, śmierdzący, zgwałceni, znieważeni pobiciem, przestępcy, bezskutecznie szukający kogoś, kto by im zaufał i dał jakąś pracę, beznadziejni nieudacznicy, zniewoleni, okaleczeni fizycznie i moralnie mogą w naznaczonym ranami Chrystusie zobaczyć swój obraz.

Tygodnik “Gość Niedzielny” Nr 17 – 23 kwietnia 2006r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/t/tomasz.htm#02

**********

Św. Tomaszu Apostole!
Czy Ty naprawdę jesteś
“niewiernym Tomaszem”?

Ks. Antoni Tatara

 

Denerwuje mnie ten przydomek jak nie wiem co! Przecież tak naprawdę to ja byłem wierny Mistrzowi z Nazaretu aż do mojej męczeńskiej śmierci z powodu głoszenia Dobrej Nowiny o nadejściu panowania Boga. Odebrano mi życie w Indiach pod koniec lat sześćdziesiątych I wieku. Wcześniej ewangelizowałem na obecnych terenach Iranu. Byłem wiernym uczniem Jezusa. Po prostu mam już taką naturę, że zawsze muszę się o czymś upewnić, by temu czemuś zaufać. Nic na to nie poradzę. Tak też było z faktem zmartwychwstania Jezusa i moim rzekomym niedowiarstwem (por.J 20,24-29).

Wielokrotnie wymienia się mnie w tekstach ewangelicznych. Zawsze byłem blisko Pana. Gotów byłem nawet oddać życie za Niego (por. J 11,16). Razem z innymi Apostołami budowałem pierwszą wspólnotę chrześcijańską (por. Dz 1,12-26).

Moje imię pochodzi od hebrajskiego rdzenia taam, który oznacza “rodzić bliźnięta”, “podwajać”. Mówią o mnie, że jestem człowiekiem inteligentnym, szlachetnym i kulturalnym. Stwórca obdarzył mnie też zmysłem praktycznym, więc zawsze jakoś dawałem sobie radę w życiu. Charakterystykę swojej osoby mógłbym właściwie podać w jednym zdaniu: z przekonania – konserwatysta, w działaniu – postępowiec, a w myśleniu – osoba nowoczesna. Może właśnie dlatego tradycja chrześcijańska tak bardzo się mną interesowała (m.in. wiele o mnie piszą Euzebiusz z Cezarei, św. Grzegorz z Nazjanzu czy św. Hieronim). Przypisuje mi się też autorstwo wielu apokryfów. Wśród nich prym wiedzie Ewangelia św. Tomasza napisana pod koniec II stulecia. Zawiera ona tzw. logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest aż 114 i stanowią bardzo ciekawy materiał do badań nad powstawaniem Nowego Testamentu i chrystologii pierwotnego chrześcijaństwa.

Obecnie moje relikwie spoczywają we Włoszech – w Ortonie. Jestem patronem Indii i Portugalii oraz wielu miast (m.in. Zamościa). Zwracają się też do mnie o pomoc m.in. architekci, małżonkowie, a nawet teolodzy. W sztuce bywam przedstawiany zarówno jako młodzieniec, jak i starszy człowiek w tunice i płaszczu. Moimi atrybutami bywają: kątownica, księga, serce czy też zwój.

Mam nadzieję, że od tej chwili już nikt nie nazwie mnie “niewiernym Tomaszem”. Jeśli jednak ktoś miałby jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to przecież nie kto inny, lecz właśnie ja powiedziałem o Zmartwychwstałym: “Pan mój i Bóg mój!” (J 20,28). W ten sposób wyznałem nie tylko swoją wiarę, ale przede wszystkim okazałem moją wierność Panu. Życzę więc wszystkim, aby na mój wzór do końca byli wierni Jezusowi i wyznawali wiarę w Niego słowem i czynem.

Z wyrazami szacunku – św. Tomasz Apostoł

Tygodnik “niedziela” Nr 27 – 2 lipca 2006r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/t/tomasz.htm#02

*********

Badawcze spojrzenia

dodane 2008-12-16 10:18

Leszek Śliwa

„Niewierność św. Tomasza”, olej na desce, 1613–1615, Koninklijk Museum, Antwerpia

  O świętym Tomaszu Apostole mówi się czasem „niewierny Tomasz”. Oczywiście nie oznacza to, że był niewierny Jezusowi. Miał tylko zwykłe ludzkie wątpliwości, czy rzeczywiście pozostali apostołowie ujrzeli zmartwychwstałego Zbawiciela: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20, 25) – mówił.

Na obrazie Rubensa niedowiarkiem jest nie tylko Tomasz, wpatrujący się badawczo w ranę na dłoni Chrystusa. Artysta po prawej i lewej stronie Tomasza namalował dwóch innych apostołów. Jan, umiłowany uczeń Chrystusa, też przygląda się uważnie dłoni Pana, mimowolnie rozkładając ręce tak jak On. Wychylający się zza pleców Tomasza Piotr przypatruje się natomiast twarzy Zbawiciela, jakby zadawał sobie pytanie: „Czy to rzeczywiście Ty, Panie?”.

Piotr i Jan też zatem nie są pewni swej wiary. Jezus ich za to nie potępia. Patrzy łagodnie na Jana, pełen ojcowskiej dobroci.

Na bocznych skrzydłach tryptyku artysta namalował fundatora dzieła, bogatego mieszczanina z Antwerpii Nicolaasa Rockoxa, i jego małżonkę, Hiszpankę Adrianę Pérez. Dzieło było przeznaczone do ich kaplicy grobowej. Rockox był jednym z najlepszych klientów Rubensa. Na jego zamówienie powstały m.in. dwa słynne obrazy przechowywane dziś w madryckim Muzeum Prado: „Zdjęcie z krzyża” i „Pokłon Trzech Króli”

http://kosciol.wiara.pl/doc/489335.Badawcze-spojrzenia

********

Wierny i dociekliwy

dodane 2009-07-01 15:01

Leszek Śliwa

Peter Paul Rubens, „Św. Tomasz”, olej na desce, ok. 1611, Muzeum Prado, MadrytPeter Paul Rubens, „Św. Tomasz”, olej na desce, ok. 1611, Muzeum Prado, Madryt.

O świętym Tomaszu Apostole mówi się czasem „niewierny Tomasz”. Oczywiście nie oznacza to, jakoby był niewierny Jezusowi. Był jednym z dwunastu Jego najważniejszych uczniów, zawsze przykładnie dochowującym Mu wierności. W naszej pamięci pozostał jednak jako ten, który nie uwierzył w Zmartwychwstanie. Miał pecha.

Kiedy zmartwychwstały Jezus ukazał się po raz pierwszy apostołom, Tomasza przy tym nie było. Trudno się dziwić, że kiedy mu o tym opowiadali, miał zwykłe ludzkie wątpliwości. Dopiero kiedy ujrzał rany Zbawiciela, wypowiedział z pokorą znamienne zdanie, przytoczone w Ewangelii według św. Jana: „Pan mój i Bóg mój” (J 20, 28).

Artyści bardzo często pokazywali niedowiarstwo Tomasza. Jest jednak także wiele obrazów oddających mu sprawiedliwość. Po zesłaniu Ducha Świętego Tomasz ewangelizował pogan, jak przystało na apostoła. Według tradycji działał w Persji i w Indiach. 3 lipca 67 lub 72 roku zginął śmiercią męczeńską w miejscowości Kalamina (Indie), przebity włócznią lub mieczem z rozkazu pogańskiego kapłana. Dlatego na obrazie Rubensa widzimy włócznię – narzędzie śmierci stało się bowiem atrybutem tego świętego.

Rubens przedstawił Tomasza jako człowieka sędziwego, mającego za sobą doświadczenia całego życia. W jego ręce włożył księgę, którą święty wnikliwie studiuje. W ten sposób pokazał Tomasza nie jako patrona wątpiących, lecz jako patrona dociekliwych, tych, którzy chcą wszystko poznać i zrozumieć. Artysta sugeruje, że ciekawość świata nie opuściła Tomasza przez całe życie i nie stała się żadną przeszkodą w jego drodze do świętości.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489401.Wierny-i-dociekliwy
*********

Pan mój i Bóg mój

Mlchelangelo Merisi da Caravaggio

“Niewierność św. Tomasza”, olej na płótnie, 1601-1602
Pałac Sanssouci, Poczdam

 

PowiększeniePalec Tomasza zagłębia się w ranie pomiędzy żebrami Jezusa. Apostoł nie miałby nigdy odwagi zdobyć się na taką śmiałość, ale Zbawiciel sam chwyta jego rękę. Odsłania owinięty całunem bok, ukazuje swe rany i pociąga rękę Tomasza w ich kierunku. Dopiero to pozwala rozwiać wszystkie wątpliwości apostoła.

Wszak osiem dni wcześniej Tomasz mówił: “Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20,25). Teraz Jezus rzekł do niego: “Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” (J 20, 27).

Twarz apostoła wyraża ogromne zdziwienie. Za chwilę Tomasz z pokorą powie: “Pan mój i Bóg mój” (J 20,28).

Równie ważne jak twarz Tomasza są w tym obrazie twarze dwóch innych apostołów. Wcześniej nie mówili, że mają jakiekolwiek wątpliwości, a jednak teraz śledzą z zapartym tchem rękę Tomasza. Nie wydają się być pewni swojej wiary. “Wszyscy jesteśmy Tomaszami” – zdaje się mówić artysta.

Jego wizja mocno przemawiała do ludzi we wszystkich epokach. Ze wszystkich obrazów Caravaggia właśnie ten był najczęściej kopiowany. Historycy sztuki znają aż 22 kopie tego dzieła.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 27 – 3 lipca 2005r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/pra/wramach/2005/27.htm

********

Wiedza i wiara

HENDRICK TER BRUGGHEN

Niewierność świętego Tomasza,
olej na płótnie, ok. 1622, Rijksmuseiim, Amsterdam

 

powiększenie Święty Tomasz badawczo przygląda się ranie w boku Chrystusa. Dotyka jej palcem, analizuje każdy centymetr kwadratowy skaleczonego ciała. Musi się przekonać, że to nie złudzenie czy fatamorgana, ale naprawdę zmartwychwstały Pan. Za chwilę z pokorą powie: “Pan mój i Bóg mój” (J 20,28).

Tomasza nie było, kiedy Jezus ukazał się innym apostołom. Nie potrafił uwierzyć w nowinę o zmartwychwstaniu. “Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20,25) – zapowiadał. Dlatego Jezus, gdy ukazał się ponownie, zachęcił Tomasza: “Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” (J 20,27).

Oprócz Jezusa i Tomasza na obrazie widzimy jeszcze trzy inne osoby. Uczeń z prawej zachowuje się jak profesor badający rzadkie zjawisko. Na nos nałożył okulary i dyskretnie obserwuje zabiegi Tomasza. Natomiast dwaj uczniowie z lewej strony nawet nie patrzą w tę stronę. Oni wierzą, ich twarze zwrócone są w stronę nieba. Jeden z nich składa ręce w modlitewnym geście.

A do kogo my jesteśmy podobni? – pyta się artysta. Czy nasza wiara jest tak mocna, jak tych dwóch uczniów z lewej strony? Czy też może potrzebujemy ją wspomóc rozumowymi argumentami i badaniami? Tomasz i apostoł w okularach zostali namalowani na pierwszym planie, bo adresatami obrazu są ci z nas, którzy, podobnie jak Tomasz, “nie uwierzą, póki nie zobaczą”. A dwaj uczniowie z lewej to wskazówka dla nas wszystkich, że jednak można inaczej.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 13 – 30 marca 2008r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/pra/wramach/2008/13.htm

*******

Pokój wam!

DUCCIO DI BUONINSEGNA

“Chrystus ukazuje się apostołom, przechodząc przez zamknięte drzwi”
tempera na desce, 1308-1311 Muzeum dell’0pera del Duomo, Siena

 

Powiększenie Zdumieni apostołowie tłoczą się z obu stron i patrzą na błogosławiącego im Chrystusa. Zmartwychwstały Pan właśnie im się objawił w Wieczerniku. Uczniowie Jezusa schronili się tam, zamykając szczelnie drzwi. Jak czytamy w Ewangelii według św. Jana “(…) Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: }}Pokój wam!{{” (J 20,26).

W samym środku obrazu, za plecami Jezusa, widzimy drzwi zamknięte poprzeczną sztabą. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że przez tak zaryglowane wrota nie można było zwyczajnie wejść. Dla Zbawiciela nie były one jednak żadną przeszkodą. Za chwilę Jezus pokaże swoje rany św. Tomaszowi. Uczeń ten był nieobecny, gdy Zmartwychwstały po raz pierwszy ukazał się apostołom. Tomasz pełen był wątpliwości, które Jezus postanowił rozwiać. Ślady po gwoździach widzimy wyraźnie na nagich stopach Zbawiciela.

Scena ta jest częścią wielkiej kompozycji, zwanej La Maesta (czyli majestat Matki Bożej). Niegdyś ozdabiała ona ołtarz główny katedry w Sienie. Centralny obraz poliptyku przedstawia Madonnę na tronie, adorowaną przez aniołów i świętych. Otaczało ją 13 scen z życia Maryi i Chrystusa oraz 16 postaci proroków i świętych. Na odwrocie zachowały się 42 kompozycje poświęcone dziejom Chrystusa. Jedną z nich był właśnie obraz “Chrystus ukazuje się apostołom, przechodząc przez zamknięte drzwi”. Całość przypominała nieco ikonostas (ścianę z ikonami oddzielającą prezbiterium od nawy) z prawosławnej świątyni. Sztuka włoska była bowiem w średniowieczu pod silnym wpływem bizantyńskiej.

Niestety, pod koniec XVIII wieku poszczególne części Maesta zostały rozdzielone. Niektóre obrazy zaginęły, inne znajdują się w różnych muzeach na całym świecie.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 17 – 26 kwietnia 2009r.

tamże.

********

Przekonać niedowiarka

GIOVANNI LORENZO BERNINI

“Św. Andrzej i św. Tomasz”,
olej na płótnie, ok. 1627, National Gali ery, Londyn

 

Powiększenie Święty Tomasz (z prawej) patrzy z wyczekiwaniem i nadzieją w twarz św. Andrzejowi, jakby oczekując, że ten “najstarszy stażem” apostoł (Jezus powołał go, wraz z jego bratem Piotrem, jako pierwszego ucznia) coś mu wyjaśni. Tomasz Apostoł kojarzy nam się przede wszystkim z tym, że nie uwierzył od razu w zmartwychwstanie Jezusa. To krzywdzące skojarzenie dla tego świętego, pobożnego człowieka, który miał chwilę słabości, ale dzięki temu Tomasz stał się reprezentantem każdego z nas, zwykłych ludzi, których też czasem nękają różne wątpliwości.

Andrzej podnosi w górę księgę, niewątpliwie Pisma Świętego, i wskazuje ją palcem, tak jakby mówił: “tu znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie”. A może pokazuje nie księgę, lecz coś innego, czego nie widać na obrazie? Palec jest tak namalowany, że może być skierowany na kogoś wchodzącego właśnie do pokoju. Może na zmartwychwstałego Pana?

Na pierwszym planie przed św. Andrzejem leży ryba. To atrybut tego apostoła, który wcześniej, zanim poznał Jezusa, był rybakiem. A jednak tak mocne jej eksponowanie wydaje się zaskakujące. Atrybut Tomasza – kątownica – jest przecież skrzętnie ukryty w ręce tego apostoła i ma nam tylko pomóc w jego rozpoznaniu. Może więc artysta chciał nawiązać do sceny z Pisma Świętego, w której Jezus zjada w obecności apostołów rybę, by przekonać ich, że zmartwychwstał?

Obraz, który powstał na zamówienie papieża Urbana VIII, jest jednym z nielicznych dzieł malarskich Berniniego, wielkiego architekta i rzeźbiarza, twórcy m.in. sławnej kolumnady przed watykańską Bazyliką św. Piotra.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 47 – 27 listopada 2011r.

tamże..

********

Jedenastu Apostołów

Andrea Mantegna

“Zaśnięcie Najświętszej Maryi Panny”, olej na płótnie, 1461,
Muzeum Prado, Madryt

 

Powiększenie Scena przedstawiona na obrazie ilustruje fragment jednego z apokryfów (ksiąg opisujących życie Świętej Rodziny i Apostołów, ale nie uznanych przez Kościół za wiarygodne i natchnione). W “Transitus”, przypisywanym Józefowi z Arymatei, Najświętsza Maryja Panna umierała w obecności jedenastu Apostołów. Św. Tomasz miał bowiem wówczas ewangelizować Indie i nie było go w Jerozolimie. Według apokryfu, Tomasz otrzymał w Indiach objawienie Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i po powrocie do Jerozolimy przekonał pozostałych Apostołów, że Maryja została wzięta do nieba i Jej ciała nie ma w grobie.

Na obrazie widzimy więc jedenastu Apostołów. Nie występują oni tu ze swoimi zwykłymi atrybutami, lecz trzymają w rękach przedmioty będące symbolami hołdu dla Matki Bożej: zapalone świece, kadzielnicę, palmę.

Obraz został namalowany na zamówienie księcia Lodovico Gonzagi, do kaplicy w jego pałacu w Mantui. Mantegna umieścił więc scenę właśnie tam, a nie w Jerozolimie. W centrum obrazu znajduje się ogromne okno, a w nim dobrze widoczny krajobraz, który jest odtworzeniem rzeczywistego widoku z okna tej kaplicy. Osoby tam się modlące mogły więc łatwo sobie wyobrazić, że uczestniczą w przedstawionej scenie.

Obraz został dostosowany do pałacowej architektury. Najprawdopodobniej nad nim, w sklepieniu, Mantegna namalował Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. To co możemy oglądać obecnie, jest zatem zaledwie częścią kompozycji.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 21 – 21 maja 2006r.

tamże …

*****

więcej w polecanych książkach :

praca zbiorowa
Św. Tomasz Apostoł (książka + DVD)

Film Raffaelle Mertesa swobodnie traktuje i rozwija wątki znane z Ewangelii, uzupełnia je o kontekst polityczny, w filmie pojawia się m.in. Barabasz nawołujący do rewolty w celu wyzwolenia Jerozolimy. “Św. Tomasz Apostoł” jest częścią telewizyjnego cyklu Rafaele Mertesa “Przyjaciele Jezusa”.
ks. prof. M. Starowieyski
Apokryfy Nowego Testamentu

Dzieło ks. Marka Starowieyskiego stanowi źródło informacji dla teologów, biblistów, historyków sztuki oraz bez wątpienia zainteresuje też każdego, kto nosi któreś z imion apostolskich. Część pierwsza zawiera pięć najstarszych apokryficzych Dziejów Apostolskich, w kolejności alfabetycznej apostołów: Andrzeja, Jana, Pawła, Piotra i Tomasza.
Benedykt XVI
Świadkowie Chrystusa. Apostołowie i uczniowie

Świadectwo dwunastu Apostołów oraz wspaniały przykład innych świadków rodzącego się chrześcijaństwa wymienionych w pismach Nowego Testamentu – oto treść nauczania, które Benedykt XVI zawarł w katechezach adresowanych do współczesnych chrześcijan.
Benedykt XVI
Blisko, najbliżej Chrystusa
Apostołowie i pierwsi uczniowie

Ci, którzy byli blisko, najbliżej Chrystusa mogą nam o Nim powiedzieć najwięcej. Każdy z nich miał osobiste doświadczenie Jezusa, słyszał Jego słowa, widział cuda, dzielił się swoim doświadczeniem z innymi, opowiadał o śmierci i zmartwychwstaniu Pana. Większość z nich swoją wiarę poświadczyła męczęńską śmiercią.
Benedykt XVI
Apostołowie i pierwsi uczniowie Jezusa

Książka zawiera cykl katechez wygłoszonych przez papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnych między 16 marca 2006 r. a 14 lutego 2007 r. Zbiór prezentuje papieskie nauczanie dotyczące Apostołów i pierwszych uczniów Jezusa.
Benedykt XVI
Apostołowie

W tym niezwykłym albumie Benedykt XVI krok po kroku kreśli jasnym, głębokim i tchnącym świeżością językiem drogi życia Apostołów, w tym ich przemiany duchowe. Słowa papieskie poświęcone najbliższym towarzyszom Chrystusa uzupełniono elementami artystycznymi, reprodukcjami obrazów, które powstały w pracowniach największych mistrzów; te dzieła to kamienie milowe w historii sztuki.
Jakub Kołacz SJ
Ewangelia św. Łukasza spisana własnymi słowami

Okazuje się, że Ewangelię można napisać dwa tysiące lat po narodzinach i śmierci Jezusa, a wydarzenia przedstawić w fascynujący i przystępny sposób z perspektywy naocznego świadka. Autor sięgnął po opowiadanie Łukasza, by przekazać je lekkim i zrozumiałym językiem. Treść wzbogacił opisami emocji bohaterów wydarzeń oraz krótkimi wyjaśnieniami historycznymi i kulturowymi.
Bernard C. Ruffin
Apostołowie po Kalwarii

Autor przedstawia losy Apostołów po Wniebowstąpieniu ich Nauczyciela, Jezusa Chrystusa. Pieczołowicie i cierpliwie wykorzystuje skrawki informacji znalezione w dziełach takich uczonych i kronikarzy, jak Papias, Euzebiusz, Ireneusz, Klemens z Aleksandrii, św. Jan Chryzostom. Odtwarza i kreśli żywoty wszystkich osób z kręgu najbliższych uczniów Chrystusa.
Gianfranco Ravasi
Twarze Biblii

Na stronach tej książki proponujemy galerię portretów biblijnych. Pojawią się w niej święci, patriarchowie, prorocy, mędrcy, Apostołowie i wiele skromniejszych postaci, naznaczonych ograniczeniami podobnymi do tych, jakie charakteryzują mężczyzn i kobiety wszystkich czasów i krajów. Ukazują się nam zgodnie z porządkiem niedziel, świąt i uroczystości roku liturgicznego, według potrójnego cyklu czytań biblijnych proponowanych w roku A, B i C.
Giovanni Ciravegna
Apostołowie i Ewangeliści

Książka zawiera bogato ilustrowane krótkie i pouczające katechezy-życiorysy najważniejszych świadków życia Jezusa Chrystusa – Apostołów i Ewangelistów. Katechezy mogą być wielką pomocą w nauczaniu dla dzieci ze szkół podstawowych oraz dla rodziców, babć i dziadków, którzy chcą wprowadzić dzieci w świat Ewangelii i podstaw wiary.
praca zbiorowa
Nabożeństwo do Apostołów

Książka jest zbiorem modlitw i nabożeństw do świętych Apostołów ułożonych według dat ich świąt.

*******************

Święty Leon II, papież
Święty Leon II Leon pochodził z Sycylii. Wybrano go po śmierci św. Agatona. Konsekrowano go, gdy legaci papiescy wrócili z soboru konstantynopolitańskiego. Według Liber Pontificalis miał dar wymowy, dobrze znał Pismo święte, języki łaciński i grecki oraz był współczujący dla ubogich. Jesienią 682 r. rozpisał listy w sprawie uznania soborowych uchwał przeciwko monoteletyzmowi. Chętnie się przy tym powoływał na działalność swego poprzednika, Agatona. Załagodził też trwający od dłuższego czasu spór z biskupami Rawenny, a w samym Rzymie zadbał o kilka kościołów (m.in. św. Bibiany na Eskwilinie).
Zmarł po dziesięciomiesięcznym pontyfikacie, w dniu 3 lipca 683 r. Został pochowany w bazylice św. Piotra. Przez pomyłkę z datą translacji relikwii Leona Wielkiego znalazł się w Martyrologium Rzymskim pod dniem 28 czerwca.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-03b.php3
********
Święty Rajmund Gayrard, prezbiter
Rajmund urodził się w Tuluzie około 1050 r. W młodym wieku został kantorem w kościele Saint-Sernin. Gdy owdowiał, został kanonikiem i służył w różnorodnych dziedzinach: zbudował przytułek dla obcokrajowców, dwa mosty na rzece Hers, przede wszystkim zaś kontynuował i niemal do końca doprowadził budowę bazyliki. Konsekrowano ją w 1096 r.
Zmarł w Tuluzie 3 lipca 1118 r., nie doczekawszy się ukoronowania całego dzieła. Jego lokalną cześć zaaprobował w 1652 r. papież Innocenty X.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/07-03c.php3
******
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Altino, we Włoszech – św. Heliodora, biskupa. Był oddanym przyjacielem św. Hieronima, który skierował doń kilka listów i dedykował mu niektóre ze swych egzegetycznych prac. Stoczywszy walkę z arianizmem, Heliodor zmarł pod koniec IV stulecia.

W Tonkinie, w Indochinach – bł. Józefa Uyen, męczennika. Dzielny katechista, dominikański tercjarz, śmierć poniósł w roku 1838, w czasie krwawego prześladowania, które zarządził cesarz Mink Mong. Męczennika beatyfikował w roku 1900 Leon XIII.

oraz:

św. Anatola, biskupa Laodycei (+ 458); św. Datusa, biskupa Rawenny (+ IV w.); św. Tryfona, męczennika (+ III w.)

***********************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
********

Czy można być ubogim bogaczem?

Zdzisław Józef Kijas OFMConv

(fot. shutterstock.com)

Pisarze duchowi uczą, że ubóstwo i skromność wiążą się z cnotą. Lecz czym jest ubóstwo i czym skromność? To nie wyłącznie brak pieniędzy czy rzeczy, ale coś więcej.

Pismo święte, kiedy mówi o ubóstwie, nie zacieśnia się jedynie do braków materialnych. Nie wiąże go z biedą czy nędzą. Braki materialne nie są przecież koniecznie wpisane w ubóstwo! Można przecież mówić o ubóstwie także wtedy, kiedy ktoś posiada dobra materialne.
Ubóstwo biblijne nie utożsamia się wyłącznie z brakiem dostępu do środków płatniczych i pustym mieszkaniem. Przeciwnie, ubóstwo jest określonym stylem życia, sposobem nawiązywania relacji, życiem we wspólnocie, świadczeniem pomocy innym. Pismo święte uczy, że człowiek ubogi jest człowiekiem pokornego ducha, gotowym udzielać pomocy potrzebującym, zdolnym do rezygnacji z przemijających pragnień, wytrwałym w dochodzeniu do szlachetnych celów. Tak oto prawdziwie ubogi to nie ten, kto nie ma pieniędzy, ale kto umie się nimi dzielić. Można co prawda nie posiadać rzeczy, ale być chorobliwie skupionym na ich zdobyciu. Nie liczy się wówczas nic i nikt, lecz wszystko staje się środkiem do zgromadzenia bogactwa. Wszystko zostaje zepchnięte niejako na drugi plan, rodzina, przyjaciel, ideały, przykazania, cnoty itd. Liczy się bowiem tylko chęć posiadania czegoś materialnego. Kiedy więc Biblia mówi o ubóstwie, ma na myśli postawę duchową, pewną niezależność względem tego, co mnie otacza. Skromność, która idzie w parze z ubóstwem, rodzi wolność względem rzeczy, dając również mądrość wchodzenia w relacje z tym, co i kto mnie otacza.
Wielu jest takich, którzy mają niekiedy wielkie pieniądze, ale nie mają siebie. To nędzni biedacy, ponieważ są więźniami rzeczy. Dobra materialne, do których właściwego posiadania nie dorośli, zabrały im entuzjazm życia, chęć poznawania piękna, szukania prawdziwego szczęścia. Z trudem doświadczają radości, mimo iż powodów do niej mieliby wiele. Pochłonięci wyścigiem po wciąż nowe formy doświadczeń, nie umieją cieszyć się szczęściem doznawanym, duchowym pięknem osób, które spotykają lub z którymi żyją. Ich oczy i serce zamknięte są na uroki otoczenia, miłe chwile, przyjemne spotkania. Nie wiedząc, że prawdziwe szczęście jest w nich samych, daremnie szukają go poza sobą. Mario Quintana (1906-1994), brazylijski poeta, opisał ten stan w wierszu Stopnie:
Nie zstępuj po stopniach snu
By nie budzić potworów.
Nie wchodź na strychy — gdzie
Bogowie schowani za swoimi maskami
Strzegą istoty rzeczy. Nie schodź, nie wchodź, zostań.
To w Twoim życiu tkwi tajemnica!
A ten nasz świat to szalony sen…
(tł. Justyna Lisowska)
Najważniejszą zasadą życia, tą, która daje trwałe szczęście, jest “być”, a nie “mieć”. Ktoś jednak może powiedzieć, że aby prawdziwie “być”, trzeba również przynajmniej coś “mieć”, nawet, jeżeli jest to coś bardzo niewielkiego. Kto bowiem nie posiada niczego, łatwo uzależnia się od tych, którzy mają dobra materialne i imponują pozostałym. Dlatego, aby się uwolnić od pokusy jakichkolwiek uzależnień, dobrze jest coś posiadać, mieć do dyspozycji jakieś rzeczy, ale zawsze w perspektywie “czegoś” bardziej szlachetnego, co jest w stanie uczynić życie duchowo lub intelektualnie bogatszym. Tak postępując, osoba będzie wszechstronnie wzrastać. Obcy będzie jej pesymizm, beznadziejność czy niechęć do wysiłku, koniecznego do osiągnięcia czegokolwiek pozytywnego.
Współczesność koncentruje się bardzo na posiadaniu rzeczy materialnych. Sprawia to, że wzrasta żądza ich gromadzenia, zachłanność bezsensownego mnożenia rzeczy, słabnie natomiast pragnienie duchowości, wewnętrznego wzrostu, gotowości do poświęcenia i dzielenia się z potrzebującymi. Poddając się tym mechanizmom, osoba zaczyna powoli tracić samą siebie, osłabia lub gubi swoją wolność. Co gorsze, traci również prawdziwy smak życia. Nie doświadcza radości z rzeczy prostych, ani z faktu, że jest w gronie przyjaciół. Nudnym jest dla niej poznawanie nowych ludzi i kultur, nowych możliwości, które kryje świat i życie. Kto z posiadania uczynił jedyny sens i wyłączny cel swego życia, w każdej nowości, która go zaskakuje i nad którą nie panuje, dostrzegać zaczyna pewne zagrożenie. W miejsce pewności wkradnie się nieufność, zachowanie podejrzliwe, a stąd już prosta droga do szkodliwej i aroganckiej agresji.

 

 

Rozważanie pochodzi z książki: “O życiu szczęśliwym w dobie kryzysu”

 

Ubóstwo ma to do siebie, że nigdy nie zanika. Biedę można pokonać, taki czy inny niedobór materialny da się z czasem zaspokoić, różne ziemskie pragnienia również można ugasić, ale ubóstwo pozostaje na zawsze.

 

Dzieje się tak, ponieważ ubóstwo jest wpisane w naturę człowieka, nierozerwalnie związane z jego życiem, myśleniem, pragnieniem, relacjami, które nawiązuje. Dotyka nie tylko jego egzystencji, ale także myśli i słów, które nie potrafią wyrazić w pełni tego, co czuje umysł.

 

Jednak to właśnie świadomość tego stanu jest drogą do autentycznego bogactwa. Ubóstwo jest bowiem słabością i zarazem mocą. Nie pozwala człowiekowi się poddać w obliczu trudności, zaprzestać poszukiwań szczęścia, nie pragnąć dobra. Przeciwnie, duchowo i intelektualnie czyni go ciągle młodym, gotowym do szukania szczęścia, do rozumienia innych ludzi.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1222,czy-mozna-byc-ubogim-bogaczem.html

********

Na czym polega ewangeliczne ubóstwo

Ks. Krzysztof Grzywocz

(fot. shutterstock.com)

Na temat ewangelicznego ubóstwa napisano już tyle, że gdyby to wszystko zebrać w jednym miejscu, potrzeba napisania czegoś jeszcze mogłaby być uznana za owoc wyłaniającego się geniuszu albo bezkrytycznej przemądrzałości. Obie te rzeczywistości związane są z nadzieją, że można odkryć jeszcze coś nowego, co ubogaci zrozumienie ubóstwa i zachęci do jego doświadczenia.

 

Można jednak uniknąć tej trudności, przyjmując inny punkt widzenia, który zakłada, że istotne prawdy dotyczące człowieka są jak codzienny chleb, którego nie powinno się zbyt długo magazynować. Potrzeba pisania jest wtedy jak wysiłek piekarza, który ciągle na nowo wypieka chleb – niby ten sam, a jednak inny.

 

Ucieczka od posiadania

Rozważania o ubóstwie wiążą się z refleksją o posiadaniu. Te dwie rzeczywistości tworzą jedną całość, która tylko jako taka pozwala się zrozumieć. Rozdzielenie ich prowadzi do patologii. A oto jej przejawy: ubogi to ten, który mało posiada – idealnie by było, gdyby już niczego nie posiadał. Ten, który posiada, to ktoś, kto nie doświadcza ubóstwa. zarówno bogaty, jak i ubogi kierowany jest lękiem: ubogi przed posiadaniem, bogaty przed jego brakiem. uczucie lęku przestrzega przed niebezpieczeństwem. Ubogiemu zagraża posiadanie, bogatemu – widmo braku. Obydwaj uciekają, nerwowo rozglądając się wokoło -obydwaj są głęboko nieszczęśliwi. Lęk rzeczywiście przewiduje niebezpieczeństwo. w jaki jednak sposób posiadanie może być niebezpieczne? Zapewne łatwiej wykazać zagrożenie brakiem niż posiadaniem.
Droga do tego, aby mieć, często nie jest łatwa. Wymaga wyrzeczeń, pracy, oszczędzania, wytrwałości. Kto chce posiąść umiejętność gry na fortepianie, decyduje się na długą drogę mozolnej pracy. Podobnie ci, którzy pragną wiedzy, znajomości języka obcego, umiejętności sportowych, zawodowych, funkcjonalnego mieszkania dla swojej rodziny, samochodu itp. często rezygnujemy z drogi do posiadania, zrażając się uciążliwością wędrowania: “Już cały miesiąc uczę się angielskiego, a nie umiem się porozumieć”, “Rok pracuję nad swoją osobowością, a nie potrafię nawiązać głębszego dialogu z najbliższymi”. Aby coś cennego posiąść, trzeba wpierw zyskać wiele innych rzeczywistości: cierpliwość, określoną wiedzę, umiejętność pracy w zespole. Posiadanie rodzi się z posiadania.
Sporym trudem jest wybór tego, co chcę posiadać. spośród wielu możliwości muszę wybrać niektóre, a często tylko jedną. Nie można mieć wszystkiego. Kto chce mieć wszystko, nie będzie miał ostatecznie niczego. Mężczyzna, który przez lata nie wybiera partnerki życiowej, “ponieważ każdej czegoś brakuje”, pozostaje ostatecznie sam. Zatroskana twarz klienta w księgarni odsłania trudność wyboru – pieniędzy wystarczy na jedną dobrą książkę, a możliwości tak wiele. Jest nieporównywalnie więcej książek, których nie będzie miał, niż tych, które staną się jego własnością. Aby wybrać i posiadać, trzeba posiąść wpierw umiejętność rezygnacji, wyrzeczenia i odżałowania tego, co nie będzie naszą własnością. Uzasadnienie wyboru wymaga nieraz sporego namysłu, mądrości, doświadczenia życiowego, umiejętności przewidywania. co wybrać? co bardziej jest mi potrzebne? wybrać tanie buty, które przetrwają w najlepszym wypadku dwa sezony, czy droższe, które posłużą dłużej? Pewna starsza kobieta mówiła: “Byliśmy zbyt ubodzy, aby pozwolić sobie na rzeczy tanie”. sporo może nauczyć prawie stuletni zegar, który ubogi krewny zakupił przed laty, po dłuższym okresie oszczędzania. Do dzisiaj punktualnie wskazuje czas i pozwala zaoszczędzić, nie wymuszając, dzięki swej jakości, kupna nowego.
Samo posiadanie nie jest wolne od trudu. Ponosimy odpowiedzialność za to, co posiadamy. Jeżeli ktoś ma dzieci, ponosi za nie odpowiedzialność. Musi się o nie troszczyć. Jesteśmy często rozliczani z tego, co posiadamy. Jeżeli ktoś jest ratownikiem wodnym, a nie pomógł tonącemu, staje w świetle osądu moralnego. Podobnie ksiądz, który posiada władzę odpuszczania grzechów, a lekkomyślnie jej odmawia. To, co posiadamy, wymaga często nieustannego udoskonalania, rozwoju, na przykład umiejętności medyczne, pedagogiczne, języki obce itp. Także rzeczy materialne wymagają regularnej, często fachowej troski. Nawet najlepszy samochód rozczaruje swoją bezradnością, gdy zostaje pozbawiony fachowej troski.
Rzeczywistości posiadane zawsze w jakiś sposób ograniczają nasze życie. Jeżeli ktoś ma małe dzieci, musi zrezygnować z wielu możliwości, które dla innych są dostępne. Jeśli ktoś wykonuje zawód lekarza, być może wiele godzin swojego życia będzie ograniczony murami i atmosferą przychodni rejonowej, których nie przekroczą jego studenckie marzenia o “karierze medycznej”.
Jeżeli sprawy tak się mają, to czy idea specyficznie pojętego ubóstwa nie mogłaby być ratunkiem dla przerażonych wizją posiadania przedstawioną powyżej? Ubóstwo rozumiane by tu było jako ucieczka od posiadania, aby uniknąć jego trudu. co oznaczałyby wtedy słowa o Bogu, który daje człowiekowi ziemię w posiadanie (por. Ps 2, 8)? Co oznaczałoby wydarzenie wcielenia, poprzez które Chrystus posiada wszystko, co boskie i ludzkie, oprócz grzechu (por. Hbr 4, 15)?

Ubóstwo Chrystusa

Dla postronnego obserwatora Chrystus jawi się jako postać ogołocona z posiadania. Nie ma zamożnych rodziców, rodzi się w prymitywnych warunkach, nie ma wpływowych znajomych na dworze cesarskim w Rzymie czy przynajmniej w gronie kapłanów i polityków w Jerozolimie. Pochodzi z tej krainy, która nie ma zbyt dobrej sławy: Czy może być co dobrego z Nazaretu? (J 1, 46). Aż po śmierć na krzyżu nie ma gdzie głowy złożyć (por. Mt 8, 20), nie ma błyskotliwych adwokatów, którzy uchroniliby Go od straszliwej i niesłusznej kary niewolnika. Po śmierci nie ma nawet własnego grobu. Do dzisiaj Jego obecność nie ma zagwarantowanego prawa do matematyczno-logicznej pewności.
Bardziej wnikliwym spojrzeniom odsłaniają się jednak także rejony posiadania. Chrystus ma rodzinę: niezwykłą Matkę śpiewającą Magnificat, opiekuna tak prawego, że nawet we śnie rozważa sprawy Boże, krewnych – pośród nich Jana Chrzciciela, największego z proroków. Otrzymał dobre wychowanie, dzięki któremu może wzrastać w łasce u Boga i u ludzi. Stopniowo ukazują się nowe obszary posiadania: nauka z mocą (Ty masz słowa życia wiecznego – J 6, 68), zdolność gromadzenia uczniów, władza i roszczenia (Ja jestem drogą i prawdą, i życiem – J 14, 6). On i Jego uczniowie mają nawet trzos pieniędzy, z którego wykradał Judasz (por. J 12, 6). Uczniowie zapytani przez Niego: Czy brak wam było czego? odpowiadają: Niczego (Łk 22, 35), a Natanael powątpiewający na początku słowami: Czy może być coś dobrego z Nazaretu? , nie odszedł rozczarowany.
Największym jednak bogactwem, które odsłania Jego ubóstwo, jest bóstwo i miłosna więź z osobą Ojca w Duchu Świętym. Dzięki niej Chrystus nie musi przytłaczać się nadmierną troską o dzień jutrzejszy, nie musi wszystkiego lękowo-perfekcyjnie planować
– jak sierota zdana tylko na siebie, której przeraźliwa samo-troska jest tak obciążająca, że coraz trudniej robi następny krok w stronę niewiele obiecującej przyszłości. Dzięki boskiej więzi z Ojcem i Duchem Chrystus posiada niepojęty rozmach w swej działalności. Ma nawet odwagę umrzeć i zstąpić do piekieł, ponieważ wie, że Ojciec mocą Ducha, ich miłosnej więzi, wydobędzie Go z piekielnej nędzy. Na ikonie Rublowa Trójca nie jest przedstawiona na tle pałacu carskiego albo w drogocennej biżuterii, ponieważ największym bogactwem są Boskie Osoby i nierozerwalne więzi pomiędzy Nimi.
Chrystus rzeczywiście upraszcza posiadanie w rejonach zauważalnych dla powierzchownego obserwatora, aby poprzez ten “wyłom” wyprowadzić go z więzienia iluzji, że to już wszystko, co można posiadać, aby przekupić widmo nieszczęśliwego życia. Wyprowadzić, aby pokazać nowe rejony posiadania – bogactwa. Mówi: Bliskie jest królestwo Boże (Mk 1, 15). Do zadziwionego łotra na krzyżu zwraca się słowami: Dziś będziesz ze Mną w raju (Łk 23, 43). Jego ubóstwo stało się troską o pełne posiadanie. On jest w swoim ubóstwie ubogacony. Chce pokazać największe bogactwo świata – Misterium Ojca: kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9).
Ta ewangeliczna paradoksalność w rozumieniu ubóstwa sięga jeszcze dalej. Chrystus posiada zdolność do dzielenia się swoim bogactwem. Zdolność do dzielenia się jest odkupieńczo-boskim bogactwem Chrystusa. On chce nas swoim ubóstwem ubogacić (por. 2 Kor 8, 9). Ubóstwo jest istotowo związane z dwiema zdolnościami: do posiadania i do oddawania. Oddać, podarować, można tylko to, co się posiada. Nie mogę podarować samochodu swojego szefa, ponieważ nie jest moją własnością. Chrystus posiada swoje życie, dlatego może je oddać aż do ostatniego słowa, gestu – aż do ostatniej kropli krwi. Oddanie jest sprawdzianem posiadania. Chrystus, oddając wszystko, nie stracił niczego, ponieważ oddanie i posiadanie tworzą jedną całość. Kto chce zachować swoje życie, straci je (Mt 16, 25), Chrystus na krzyżu nie stracił swojego życia, tylko je oddał. Ten ewangeliczny paradoks w rozumieniu ubóstwa osiąga swój szczyt w doświadczeniu, że tak naprawdę posiadamy jedynie to, co oddaliśmy.
Nie można w tych rozważaniach pominąć doświadczenia pustki, która tworzy się po oddaniu daru. Chrystus oddał wszystko, całe swoje życie, dlatego doświadcza pustki krzyża, oddaje nawet swoją Matkę i oddaje przeczucie obecności Boga. Doświadcza pustki śmierci i grobu. Jest to specyficzna pustka, nieosiągalna dla tych, którzy w miłości niczego nie oddali. To pustka, której doświadcza matka po odejściu z domu jej dojrzałych do samodzielnej miłości dzieci albo piekarz, który oddał ostatni chleb i pozostała po nim wypełniona zapachem pustka. Ta pustka jest bolesna, stanowi cenę dojrzałości. Może właśnie ona jest spoiwem posiadania, łączy z tym, co naprawdę posiadane. Ta pustka pozwala, daje prawo doświadczyć i powiedzieć: “To jest moje dziecko”, “To mój chleb”.
Chrystus nie jest sam (por. J 8, 16) – ubóstwo okazuje się możliwe tylko w dialogu. Jego pustka nie jest ostateczna, nie jest też destrukcyjną nicością – została przeniknięta obecnością Ducha Świętego, który łączy z Ojcem. Jest “przestrzenią” pomiędzy osobami, przygotowaniem miejsca i oczekiwaniem na nowy dar. Umożliwia przepływ miłości i zadziwienie nieustanną świeżością daru. Uciekając od pustki, tracimy więź. Im więcej gromadzimy, tym mniej jest nam ktoś drugi potrzebny – staje się wręcz zagrożeniem. Do takiego człowieka Chrystus z miłością mówi: Głupcze (Łk 12, 20) – jeszcze dziś stracisz nieporównywalnie więcej albo okaże się, że już dawno niczego nie posiadasz.

Ubóstwo uczniów

Ewangeliczne ubóstwo uczniów ma swoje źródło w ubóstwie Chrystusa. Jest ono inne i zaskakujące w konfrontacji z powierzchownym jego rozumieniem. Ubóstwo nie jest rezygnacją z posiadania, ale szkołą posiadania wszystkiego, co dane może być człowiekowi, aby urzeczywistnił siebie, swój pełny rozwój. Kto nie chce czy nie potrafi posiadać, staje się niezdolny do ubóstwa. Ubóstwo rodzi się z miłości do posiadania i jest jak dobra siostra albo cierpliwa nauczycielka, która mądrze przeprowadzi przez trudy ukazane na początku tego artykułu.
Ubóstwo uczy posiadania na wszystkich jego płaszczyznach: materialnej, psychicznej i duchowej. Każda z tych sfer wymaga zaangażowania, kompetentnej troski i czasu. Rozwój człowieka zostaje zakłócony, gdy nieproporcjonalnie się obciąży albo wygłodzi jedną z tych sfer. Brak bogactwa zawartego w Credo albo modlitwie Ojcze nasz dotyka własności psychicznej i materialnej, powodując zakłócenie ich równowagi. Nie jest w stanie normalnie posiadać w sferze materialnej ten, kto nie ma głębokich więzi z innymi ludźmi. Gdy u początku poprzedniego stulecia do ojca medycyny psychosomatycznej, lekarza i pisarza niemieckiego Georga Groddecka w Baden-Baden zgłaszali się pacjenci uskarżający się na brak dobrej kondycji somatycznej, ten uczył ich posiadania swoich uczuć, wspomnień, rozmawiania z ludźmi, zabawy, życia we wspólnocie, mądrego spojrze­nia w przyszłość itd.
Rodzaj posiadania zależy od rodzaju życia. Gdy mąż i ojciec rodziny kupi sobie drogi kielich i patenę, słusznie wzbudzi niepokój najbliższych, podobnie jak ksiądz, który jeździ luksusowym samochodem. Cieszymy się, że dentysta, któremu powierzamy nasze cenne uzębienie, posiada wysokiej klasy sprzęt medyczny i odpowiednie kwalifikacje stomatologiczne. Podobnie nie mamy zastrzeżeń do duchowego bogactwa księży i sióstr zakonnych, ich bogatej wiedzy teologiczno-ludzkiej i nie mamy do nich żalu, gdy stan ich konta jest niższy niż przeciętnego obywatela. Słusznie zauważa Paul Evdokimov – świecki teolog prawosławny: “Istota pełniąca wiele funkcji sakralnych może być niezmiernie nędzna pod względem duchowym. I na odwrót, «ubogi w Bogu», święty, jest w całej pełni osobą i nie potrzebuje żadnych funkcji ani sakralnych tytułów – sam promieniuje bogactwem, rozdając łaskę po łasce, ponieważ istotowo uczestniczy w Tym, który jest Święty, i Jego samego bezpośrednio wyraża”.
Wiele osób, na przykład zakonnych, decyduje się radykalnie uprościć swoje życie w sferze materialnej. Ta ofiara, do której nie wszyscy są powołani, jest przypomnieniem o innych rejonach posiadania – ostatecznie o bogactwie misterium Ojca. Św. Jan od Krzyża zachęca współbraci, aby uprościli wszystko (nada), by pokazać, że posiadanie miłości Boga nie jest fikcją, że jest wszystkim (todo). Jednym z chyba największych dramatów człowieka jest pozostanie na płaszczyźnie materialnej i zagubienie takich bogactw, jak: uczciwość, dialog, przyjaźń, gościnność, rodzina, humanistyczna wrażliwość, kultura, więź z Bogiem itp. Ostatecznie wszelkie posiadanie ma pomóc w posiadaniu tego, co najistotniejsze: dziecięctwa Bożego i wynikającej z niego zdolności do kochania Boga, bliźniego i siebie samego. To, co mamy, powinno być jak cenna ikona, która reprezentuje, uobecnia to Misterium. Ewangeliczne ubóstwo to sztuka “malowania” tym, co posiadamy, aby zajaśniało Oblicze Ojca, który tak […] umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Nic nie musi być wyłączone: stolik ze starą lampą i zasuszonymi kwiatami, wiersz Paula Celana, złożony banknot, ciepły sweter, odbicie słońca na klamce, dłoń żony i jej delikatne spojrzenie, przytulone dziecko, szczery dialog i wierność, ból i bezradność, samotność, stara ławka w kościele i drewniany konfesjonał, nieśmiała modlitwa – z tego wszystkiego genialne ubóstwo ułoży przypowieść o miłosiernym Ojcu albo o owcy, która zaginęła.
Ewangeliczne ubóstwo radykalnie przeformułowuje kwestię posiadania. Niewiele wie o posiadaniu ten, dla którego jedynym jego kryterium jest transakcja finansowo-prawna. Nie ma niczego ten, kto lękowo i kurczowo trzyma się swojej “własności”, łudząc się, że może wszystko z nią zrobić. Posiadam to, co mogę oddać. Ostatecznie posiadam to, co w miłości oddałem. Oddałem memu dziecku dużo mojego czasu, dlatego nigdy go nie straciłem. To oddanie jest sercem miłości, która pozostaje, gdy odeszły dzieci, młodość, siły i zdrowie, gdy młodszemu koledze oddałem moje stanowisko pracy. A gdy pozostaje pustka po oddaniu, wtedy jeszcze bardziej słychać szept źródła, które nigdy nie wysycha: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije (J 7, 37). Cenna jest myśl Hansa Ursa von Balthasara, że ewangeliczne ubóstwo możliwe jest tylko w konstelacji z wiarą, modlitwą i Duchem. Ta konstelacja chroni przed sparaliżowaniem w lęku wobec pustki, która pojawi się, gdy wszystko oddam i będę jak niepotrzebny karton wypełniony kiedyś prezentami. Wierzę, że modląc się, uczestniczę i pośredniczę w żywym przepływie miłości pomiędzy Ojcem a Synem w Duchu Świętym. Wierzę, że to boskie źródło w swej zadziwiającej twórczości wypełni nawet bezbrzeżną pustkę – nawet taką, jak w chwili śmierci, w której można stracić albo oddać życie i posiąść je w odwiecznym zakorzenieniu.
Ubóstwa trzeba się uczyć, szukając mistrzów i świadków, którzy uchronią je przed banalnym rozumieniem, gdzie tylko cud może uratować od pogubienia i tragedii. A kontemplacyjne spojrzenie powinno nieustannie powracać na “pannę z niemowlęciem” – na misterium ubóstwa i posiadania: “tysiące lat temu / urodziła panna w Galilei / niemowlę / dziecko było bezbrzeżnie nagie / a ona nie miała nic / oprócz miłości” (Halina Poświatowska, Wielkopostna legenda).
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,189,na-czym-polega-ewangeliczne-ubostwo,strona,2.html
********

Rzeczy pierwszorzędne

Tygodnik Powszechny

ks. Grzegorz Strzelczyk

A gdyby tak uwolnić się od balastu kościelnej tradycji i zacząć żyć Ewangelią tak, jak żyły nią pierwsze wspólnoty chrześcijan?

 

Jest taki fragment w Dziejach Apostolskich, w którym Filip opowiada ewangelię dworzaninowi królowej Kandaki – na drodze, w czasie podróży wozem – i ten natychmiast prosi o chrzest: „Oto woda, cóż przeszkadza, abym został ochrzczony?” (por. Dz 8, 26-40). Tak szybkie przejście od początku opowiadania ewangelii do chrztu – nawet jeśli trudne do pomyślenia z dzisiejszej perspektywy i w ramach obecnej praktyki inicjacyjnej – było i jest możliwe dlatego, że ewangelia w swych podstawach, w swej istocie jest niezwykle prostym przekazem, który można zawrzeć w tak krótkim opowiadaniu.
Dobrą Nowinę można opowiedzieć w ciągu paru godzin.

Pokusy

Cztery kanoniczne Ewangelie są w istocie odbiciem tej możliwości: opowieść o Jezusie zamyka się na kilkudziesięciu stronach tekstu. Jeśli zestawimy to z olbrzymim dziedzictwem, którym dzisiaj jest chrześcijaństwo, z wielością praktyk, przekonań, zasad, obyczajów i praw, które się na nie składają, to można wpaść w przerażenie albo przynajmniej zatęsknić nieco za prostotą początków.
Trudno uciec przed pytaniem: czy czasem nie poszliśmy za daleko, czy Dobra Nowina nie obrosła tak wielką ilością rzeczy pochodnych, że czasem spod ich warstw jej dźwięk z trudem tylko może się przedrzeć? Można to pytanie sformułować też inaczej: czy jeszcze pamiętamy, potrafimy odróżnić, co jest w chrześcijaństwie istotą, co stanowi elektryzujący rdzeń Dobrej Nowiny?
Od trudności z przedarciem się do sedna tylko krok już do pokusy radykalniejszych rozwiązań: a może trzeba sprowadzić chrześcijaństwo z powrotem tylko i wyłącznie do ewangelii? Pozbądźmy się ciężaru tradycji z zawartą w niej pogańską w istocie obyczajowością, pozbądźmy się moralnie wątpliwych historii Starego Testamentu, pozbądźmy się balastu teologicznych spekulacji Listów Pawłowych. Uwolnijmy się od skompromitowanej i skostniałej instytucji. Pozostańmy, jako prosta wspólnota uczniów-naśladowców Mistrza z Nazaretu, przy radykalnym wezwaniu ewangelii do przekraczania egoizmu, do przebaczania, do wydawania życia za bliźniego.
Kusząca perspektywa? Chyba równie kusząca, co niemożliwa do zrealizowania i przez to – naiwna.

Nadzieja

Otóż, po pierwsze, gdybyśmy idąc za pokusą radykalnego „oczyszczenia” Dobrej Nowiny, w ten sposób obcięli czy ograniczyli chrześcijański przekaz wyłącznie do opowiadania o czynach i nauczaniu Jezusa, to moglibyśmy przesunąć akcent w kierunku niezgodnym z pierwotnym doświadczeniem chrześcijan (na ile jesteśmy w stanie je zrekonstruować). A mianowicie sprowadzić chrześcijaństwo tylko i wyłącznie do pewnego radykalnego etycznego wyzwania, którego symbolem może być wymóg nadstawiania drugiego policzka czy przebaczania wrogom.
Rzecz w tym, że wymiar etyczny, jakkolwiek ważny, u początków chrześcijaństwa był jednak drugoplanowy. Istotą Dobrej Nowiny, tym, co czyni ją właśnie Dobrą, nie jest wieść, że mamy kochać bliźniego aż po gotowość oddania za niego życia. Nie jest też (na drugim niejako biegunie) wieść etyczno-teologiczna, że mamy miłować Boga nade wszystko.
Chrześcijańska nowina jest pomyślna, bo mówi człowiekowi uwikłanemu w swoją niezdolność do etycznego heroizmu, że jest nadzieja: Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Chrześcijaństwo jest dobrą nowiną o zbawieniu, czyli jest przede wszystkim soteriologią. Opowieścią o tym, że coś niesamowicie istotnego zmieniło się w relacji pomiędzy Bogiem i ludźmi przez przyjście, nauczanie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.
Redukując chrześcijańską opowieść tylko i wyłącznie do wymiaru etycznego, moglibyśmy zagubić to, co ewangelii daje całą jej siłę. A mianowicie fakt, że przez wydarzenie Chrystusa coś takiego się stało w relacji Bóg-człowiek, że odtąd to radykalne wyzwanie etyczne, by być tak jak Chrystus, by naśladować Chrystusa, jest możliwe do zrealizowania. Nie dzięki naszym zdolnościom, ale dzięki mocy udzielonego nam Ducha. Chrześcijaństwo nie opowiada w pierwszym rzędzie o tym, co człowiek wobec Boga powinien zrobić, lecz o tym, co Bóg zrobił, robi, zrobi dla człowieka i wraz z człowiekiem.
Ewangelie kanoniczne nie wystarczą zatem do przekazania całości chrześcijańskiej Dobrej Nowiny. Nie przekazują bowiem części pierwotnego doświadczenia zbawienia, które stało się udziałem uczniów po zmartwychwstaniu, w mocy Ducha. To jest opowiedziane w „teologicznych” pismach Nowego Testamentu, zwłaszcza w Listach Pawłowych czy w Liście do Hebrajczyków. Z kolei teologia ta, jak też postać i nauczanie samego Jezusa, może być właściwie zrozumiana tylko na tle Starego Testamentu, na tle szerszej czy dłuższej opowieści o zbawieniu. Ona nie zaczyna się od Chrystusa, raczej w Nim osiąga swój kulminacyjny moment. A to oznacza, że musimy pozostać przy lekturze Starego Testamentu, który – co najmniej jako konieczny kontekst – stanowi część Dobrej Nowiny.

Doświadczenie

Nie koniec na tym. Sam spisany tekst, nawet obu testamentów razem, nie gwarantuje nam wiernego przekazu oryginalnej opowieści. Bo każdy tekst otwarty jest na dowolną właściwie liczbę interpretacji.
Jeśli zależy nam na interpretacji bliskiej doświadczeniu, pod którego wpływem tekst powstał, konieczna jest jeszcze tradycja interpretacji. I najlepiej jeszcze, żeby ta była przechowywana we wspólnocie, która nadal żyje analogicznym doświadczeniem.

 

Tak dochodzimy do punktu, w którym ujawnia się naiwność postulatu całkowitego uwolnienia się od „balastu” kościelnej tradycji. Bez niej mielibyśmy znikome szanse: z jednej strony – w ogóle na usłyszenie, ale z drugiej – także na zrozumienie opowieści.
Pamięć o Chrystusie jest przechowywana w Kościele wraz z doświadczeniem zbawienia. Kto choć raz głęboko przeżył na przykład sakrament pojednania lub celebrację Wigilii Paschalnej, wie doskonale, o czym piszę. Zatem Dobra Nowina, tekst i doświadczenie, dociera do nas przez pokolenia; przez pokolenia wierzących, modlących się, w jakiś sposób wyrażających swoją wiarę ludzi. Te pokolenia wytworzyły mnóstwo „lokalnych” opowieści o wierze, z których każda opowiada także o nowych doświadczeniach, w których ujawnia się działający nadal w wierzących Duch. Dwa tysiące lat, miliony opowiadań, setki form wyrażania doświadczeń. W każdym jakoś zawarte są ślady dróg Boga do człowieka i ludzkich odpowiedzi. Bogactwo zapierające dech w piersiach. Czasem też – przyznajmy – przytłaczające.
I tu dochodzimy do kwestii o kluczowym znaczeniu.

Porządek

Stwierdzenie, że w tradycji wiary, w wielkim dziedzictwie, które wygenerowała recepcja Dobrej Nowiny, wszystko jest jakoś cenne i potencjalnie pożyteczne, nie może być mylone ani z tezą, że wszystko jest absolutnie niezbędne, ani ze stwierdzeniem, że wszystko jest jednakowo ważne.
Na przykład niektóre formy wyrazu wiary są bardzo mocno związane z kulturą, językiem, obrazowaniem czasów, w których powstały. I kiedy na mocy konserwacyjnej siły tradycji przeniesione zostają o dwa, trzy, dziesięć pokoleń – przestają być zrozumiałe, nośne, a tym samym w istocie użyteczne jako nośniki doświadczenia.
Wystarczy pomyśleć o tekstach wielu – skądinąd szacownych – pieśni kościelnych. Żeby mogły być nośnikami Dobrej Nowiny, trzeba najpierw wytrenować słuchacza w rozumieniu staropolszczyzny… Przykłady można mnożyć prawie w nieskończoność. Zresztą nie dotyczy to tylko form wyrazu wiary. Także pośród samych treści wiary, nawet istotnych, możemy wciąż rozróżniać te, które są bliższe rdzeniowi ewangelii, i te, które są mniej decydujące dla naszego zbawienia („Dekret o ekumenizmie” Soboru Watykańskiego II mówi wręcz o „porządku czy »hierarchii« prawd nauki katolickiej”!).
O ile zatem naiwnością jest wzdychanie za „czystą” i „prostą” Dobrą Nowiną, o tyle poważnym błędem (indukującym w istocie takie westchnienia) jest zaniedbywanie nieustannego odróżniania w olbrzymim dziedzictwie kościelnej tradycji tego, co ma bezpośredni związek z twardym rdzeniem chrześcijańskiego doświadczenia, co stanowi esencję ewangelii, od rzeczy drugo-, trzecio-, dziesiątorzędnych. Hierarchia pomiędzy nimi nie jest bowiem ani na pierwszy rzut oka czytelna, ani też raz na zawsze zagwarantowana. Wydaje się wręcz, że podlega procesom zbliżonym do wolnorynkowych – z konkurencją, potężną rolą reklamy i olbrzymim znaczeniem mód… Chyba tym, między innymi, należy tłumaczyć łatwość, z jaką zdarza się chrześcijanom koncentrować na rzeczach niepierwszorzędnych – jak choćby święcenie pokarmów w Wielką Sobotę.

Rozliczenie

Jeśli zatem nie chcemy dopuścić do zepchnięcia w cień istoty Dobrej Nowiny, powinniśmy od czasu do czasu odpytywać samych siebie ze znaczeń form wyrazu naszej wiary, z kształtu naszej liturgii, z treści naszych prywatnych i wspólnotowych modlitw, ze zrozumiałości języka, którym ewangelię opowiadamy, z hierarchii treści, które – od indywidualnego świadectwa po nauczanie biskupów – głosimy.
Szczególne zadanie spoczywa tu oczywiście na pasterzach i teologach, których zadaniem jest wysyłanie od czasu do czasu sygnałów na temat tego, co w Kościele przynależy do istoty. I bicie na alarm, ilekroć na szwank narażona będzie zrozumiałość, czytelność głównego przekazu Dobrej Nowiny. Katolicyzm słusznie przywiązany jest do tradycji, ale musi uważać, aby nie przeobraziła się ona w bezrefleksyjne czczenie pamiątek przeszłości. Tradycja służy temu, by Kościół żył doświadczeniem zbawienia. Nie jest dobrze, gdy przekształca się w muzeum.
Każde pokolenie chrześcijan stoi zatem przed zadaniem pewnego rozliczenia się z przeszłością, z kształtem kościelnego życia, które odziedziczyło. Chodzi o jego reinterpretację, a jeśli trzeba, również oczyszczenie z przygodnych naleciałości.
Jeśli się tego zaniedba, to nie tylko nie ochroni się tradycji, lecz, paradoksalnie, pokusa, by ją odrzucić, będzie się wzmacniać. Bezruch w Kościele jest groźniejszy dla jego dziedzictwa niż reforma. Bo im bardziej elementy piąto- i dziesiątorzędne będą wypełniać centrum naszego kościelnego życia, tym bardziej będziemy tęsknić za prostotą, za kilkoma intuicjami, którymi można owinąć codzienność.

Spory

Oczywiście, takie rozliczanie się z przeszłością, z tradycją wiary i życia Kościoła jest zadaniem niezwykle trudnym nie tylko dlatego, że czasem trudno określić jasno znaczenie, wagę jakiegoś elementu. Sprawa jest delikatna także dlatego, że zawsze istnieje niebezpieczeństwo urażenia czyjejś wrażliwości indywidualnej czy wspólnotowej.
Zatem nie wystarczy powiedzieć: to jest ważne, a to nie; albo administracyjnie dokonać „czystki”. Chodzi jeszcze o wskazanie racji – na przykład poprzez cierpliwe wyjaśnianie teologicznych, historycznych, kulturowych, językowych powodów, dla których coś uznajemy za zdezaktualizowane.
Tutaj oczywiście pojawia się pole dla debaty, dla sporów, których uniknąć się nie da. Nieraz zdania na temat tego, co należy zachować, a z czego zrezygnować, będą podzielone. Jednak nie można tego zadania zaniedbywać tylko po to, żeby zachować święty spokój. Bo cena zań płacona może być ogromna – aż po przykrycie Dobrej Nowiny elementami prowadzącymi dokładnie w przeciwnym kierunku.

Marzenie

Na koniec proponuję, żeby jednak nie rozstawać się zupełnie z marzeniem o czystym, ewangelicznym chrześcijaństwie. To marzenie bez wątpienia naiwne. Ale warto je zachować, bo ma moc przypominania nam o tym, że istnieje pewien rdzeń chrześcijaństwa, który da się opowiedzieć w parę godzin, choćby w drodze z Katowic do Warszawy; podstawa naszego rozumienia Boga i świata w Chrystusie, który do nas przyszedł, którą da się zawrzeć na kilkudziesięciu stronach. Zatem da się nauczyć chrześcijaństwa bez pięcioletnich studiów teologicznych. Da się nauczyć żyć doświadczeniem chrześcijańskim bez konieczności poznawania całej historii teologii, bez studiowania kilkudziesięciu tomów historii Kościoła. Dobrze jest to sobie czasem przypomnieć, choćby marzeniem.

 

 

Ks. GRZEGORZ STRZELCZYK (ur. 1971) jest doktorem teologii, zajmuje się dogmatyką, zwłaszcza chrystologią. Na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego pełni funkcję prodziekana. Opublikował m.in. książkę „Teraz Jezus”. Prowadzi własną stronę internetową: www.strzelczyk.edu.pl

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,246,rzeczy-pierwszorzedne,strona,2.html

*******

Skok ku wolności

TakRodzinie

Andrzej Łukasiak / pk

(fot. shutterstock.com)

2 lipca 1940 roku nogą od stołka Marusarz wygiął kraty w oknie i skoczył z drugiego piętra na dziedziniec więzienia Montelupich w Krakowie. Rozległy się strzały, wylądował postrzelony w udo. Był wolny!

 

W twarz uderzył mu ciepły wiatr. Tym razem nie potargał zaczesanych do tyłu złotych kędziorów. Włosy przycięte na zapałkę zjeżyły się jednak jak przed każdym skokiem. Wyjście… ciasne – głową w przód. Tylko nie popełnić błędu jak wtedy w Jaworzynce. Ile to bedzie? Jus jedynaście roków… Łobalił sie na głowe. Głuptocki błąd przy wyjściu z proga i bechnął z zeskoku skocni jako ceper jakisić, a nie górol spod samiuśkich Tatyr. Hej! Ale się syćka śmioli łokrutnie, ancykrysty, psiekrfie. Krucafuks!

 

Stanisław Marusarz, urodzony 18 czerwca 1913 w Zakopanem, był jednym z sześciorga dzieci gajowego Jana i Heleny z Tatarów. I od dzieciństwa “był skazany” na narty. Surowy ojciec nie pochwalał jednak mitrężenia czasu na banialuki. Swoje pierwsze narty chłopiec wystrugał więc samodzielnie z pomocą brata, potem przywiązywał je drutami do butów. W góralskim serdaku, kłobuku i portkach z parzenicami 10-letni wówczas “lejbucek” wygrał dziecięce zawody zjazdowe, dostając w nagrodę rękawice.

 

Moralny mistrz
W 1927 roku w skokach narciarskich juniorów “Stasek” zajął trzecie miejsce, wygrywając prawdziwe narty skokowe, a po miesiącu skakał na Wielkiej Krokwi z seniorami (zajął ósme i szóste miejsce). W 1931 był już wicemistrzem Polski. Ze zmiennym szczęściem występował sporo za granicą. Przełomowe okazały się Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym w 1938 roku w Lahti. W konkursie Marusarz oddał najdłuższe skoki, ale sędziowie lepsze noty przyznali faworyzowanym Norwegom, braciom Ruud. Po podliczeniu punktów okazało się, że przypadła mu druga lokata, lecz zwycięzca Asbjørn Ruud oferował Staszkowi swój złoty medal i ogłosił, że “moralnym mistrzem świata został Stanilaw Marusar”. Staszek nie przyjął trofeum. Jednak pytane później dzieci fińskie chórem wskazały go jako najlepszego skoczka świata, skandując trudne nazwisko Polaka: “Marusar!”. Zwyciężał na zawodach narciarskich w Anglii, Jugosławii, Czechosłowacji i w Niemczech, gdy przyszła wojna.

 

… i znów skoczek
Rodzina Marusarzy natychmiast włączyła się w prace konspiracyjne. Brat Jan trafił do polskiego wojska na Zachodzie, siostra Zofia przebywała niemal całą wojnę w Ravensbrück, drugą siostrę Helenę, narciarkę i łączniczkę, w 1941 roku hitlerowcy rozstrzelali w okolicach Tarnowa. Staszek od października 1939 roku przeprowadzał żołnierzy podziemnej Polski przez Słowację na Węgry. Niestety, jego twarz była znana nie tylko polskim kibicom. W marcu 1940 roku został aresztowany przez słowacką straż graniczną. Nie czekając na przyjazd Niemców, Marusarz po ogłuszeniu strażnika wyskoczył szczupakiem przez okno. W ciągu kilku zaledwie sekund był już za ogrodzeniem komendy, a w chwilę później w lesie. Zaskoczeni Słowacy nie zdążyli nawet wystrzelić. Wpadka stała się dla Marusarza ostrzeżeniem. “Nie mogłem pozostać w Zakopanem zbyt długo. Życie w ciągłym napięciu stawało się zbyt trudne. Trwały aresztowania, a ofiarami nasilającego się terroru gestapo byli również sportowcy. Wielu z nich powędrowało do więzień i obozów koncentracyjnych. W tej sytuacji wraz z żoną Ireną (pobraliśmy się w listopadzie 1939 roku) postanowiliśmy uciekać na Węgry”.

 

W więzieniu
Pech podążał za nimi. Znowu aresztowali ich Słowacy. W areszcie w Preszowie zostali rozdzieleni i spotkali się dopiero pod sam koniec wojny. Irenę zwolniono po trzech miesiącach ze względu na rzekomą ciążę, Staszka zaś przewieziono do niemieckiego więzienia w Muszynie, a później do Nowego Sącza. Ponieważ oporny góral, mimo tortur, nie chciał mówić, “awansował” do katowni gestapo na Montelupich w Krakowie. Początkowo, o dziwo, traktowano go dobrze, ale gdy odrzucił propozycję trenowania kadry III Rzeszy w Bawarii, skazano go na karę śmierci. Pewnego dnia esesmani wywieźli go do fortu w Krzesławicach, o którym wiedziano, że jest miejscem egzekucji więźniów. Tylko cudem uniknął rozstrzelania. Dojrzał do ucieczki. 2 lipca 1940 roku, razem ze współwięźniem Aleksandrem Bugajskim, nogą od stołka wygiął kraty w oknie i skoczył z drugiego piętra na dziedziniec więzienia. Z 46-osobowej celi zaryzykowało ich sześciu. Rozległy się strzały z wieżyczki strażniczej. Po stronie wolności wylądowało tylko dwóch – on i Bugajski. Skierowali się ku tłumowi ludzi na targu w Łobzowie. Postrzelony w udo Marusarz brzegiem niedużej rzeczki dotarł do Wisły, gdzie opatrzył go i nakarmił nieznany rybak. Przez Skawinę wrócił do Zakopanego. Był wolny, choć wciąż zagrożony. Przedarł się na Węgry i pod przybranym nazwiskiem Stanisława Przystalskiego zaszył się w środowisku narciarzy. Trenował, projektował skocznie w Koszycach i Borsafüred. To właśnie tam rozpoznał go niemiecki skoczek Josef Sepp Weiler, dawny rywal z Lahti. Nie doniósł jednak na gestapo. Pod koniec wojny, gdy Budapeszt po zdradzie Miklósa Horthyego zajęli Niemcy, Marusarza znów aresztowano. Egzekucję powstrzymała ofensywa Sowietów.

 

Po wojnie prowadził schronisko na Ornaku, ale sportu nie porzucił. Stał się żywą legendą, a jego skok ku wolności na Montelupich w Krakowie budził podziw nie tylko w okupowanej Polsce.

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,228,skok-ku-wolnosci.html

******

Wasze dzieci cierpią! – list otwarty homoseksualnej aktywistki

kk / thefederalist.com

(fot. shutterstock.com)

Heather Barwick, która od drugiego roku życia była wychowywana przez lesbijki, pisze list otwarty do środowisk LGBT. Mówi wprost, że dzieci w związkach homoseksualnych cierpią. Wspomina, że sama będąc małą dziewczynką, potrzebowała ojca.

 

Media na całym świecie nagłaśniają sprawę. O liście pisały Daily Telegraph i CNSNews.com. U nas list Heather Barwick w języku polskim:

 

Drodzy członkowie LGBT – Ranicie Wasze dzieci!

Kochałam partnerkę mojej mamy, ale ona nigdy nie mogła zastąpić mi utraconego taty.

Członkowie społeczności LGBT – jestem Waszą córką. Moja mama wychowała mnie ze swoją partnerką na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Z moim ojcem żyła jako małżeństwo przez dość krótki czas. Przed wyjściem za mąż była świadoma swojej orientacji, ale czasy były inne. Tak znalazłam się w miejscu, w którym jestem. Możecie sobie wyobrazić, że była to szalenie skomplikowana sytuacja. Odeszła od taty, gdy miałam 2 lub 3 lata, aby dać sobie szansę na szczęśliwe życie z kimś, kogo naprawdę kochała – z kobietą.

Mój ojciec nie był świetnym facetem, ani raz po rozstaniu nie pofatygował się, aby nas odwiedzić.

Kojarzycie książkę “Heather ma dwie mamy”? (Popularna w USA książka dla dzieci z 1989 roku, traktująca przychylnie o rodzinie opartej na relacji homoseksualnej – przyp. red.). To było moje życie. Moja mama, jej partnerka i ja żyłyśmy sobie w przytulnym małym podmiejskim domku. W miłej, życzliwej i tolerancyjnej okolicy. Partnerka mamy traktowała mnie jak własną córkę. Z dobrodziejstwem inwentarza przyjęłam też jej znajomych gejów i lesbijki. A może to oni przyjęli mnie?

Tak czy owak, wciąż czuję, że homoseksualiści to moi przyjaciele. Nauczyłam się od Was ogromnie dużo. Pokazaliście mi jak być odważnym, gdy jest ciężko. Nauczyliście mnie empatii i słuchania innych. Nauczyliście mnie tańczyć! Daliście mi przykład, że nie wolno się bać inności, i że trzeba twardo stać przy swoim, chociażby stało się samotnie.

Decydując się na ten list wychodzę z ukrycia – chcę powiedzieć, że nie popieram małżeństw homoseksualnych. Ale z powodów, o których być może nie myślicie.

Dzieci potrzebują mamy i taty

To nie dlatego, że jesteście homoseksualistami. Kocham Was. Moim powodem jest natura jednopłciowych związków.

Dorastając, mając nawet 20 lat, wspierałam i lobbowałam na rzecz małżeństw gejów i lesbijek. A tylko coraz dłuższy czas od końca mojego dzieciństwa pozwolił mi na nabranie dystansu do tych doświadczeń oraz na spokojną refleksję nad długofalowymi skutkami jednopłciowego rodzicielstwa. Dopiero teraz, gdy doświadczam wzajemną miłość moich dzieci i ich ojca, doceniam piękno i mądrość tradycyjnej rodziny.

Małżeństwo homoseksualne wstrzymuje dostęp do jednego z rodziców i przekonuje, że nie jest on ważny. Że to wszystko jedno. Ale tak nie jest – wielu z nas, wiele z Waszych dzieci jest okropnie poranionych. Nieobecność ojca stworzyła we mnie wielką pustkę. Dorastałam otoczona przez kobiety twierdzące, że nie chcą lub nie potrzebują mężczyzn. A jednak jako mała dziewczyna każdego dnia pragnęłam taty. To dziwne i kłopotliwe mieć tak głębokie pragnienie posiadania taty, gdy żyje się w świecie przesyconym negacją podobnych potrzeb. Czasem nienawidziłam ojca, że go nie ma, a czasem nienawidziłam siebie, że go pragnę. Nawet dziś część mnie płacze na wspomnienie o odejściu taty.

Nie mówię, że nie możecie być dobrymi rodzicami. Możecie, ja miałam jednych z najlepszych. Nie mówię też, że posiadanie heteroseksualnych rodziców to gwarancja szczęścia. Wiemy, że jest milion sposobów, by rodzina się rozpadła – rozwód, porzucenie, niewierność, wykorzystanie czy śmierć. Ale jak dotychczas nie wymyślono nic lepszego niż rodzina składająca się z dzieci wychowywanych przez oboje rodziców.

Dlaczego dzieci par jednopłciowych nie mówią jak jest naprawdę?

Małżeństwo homoseksualne nie tylko redefiniuje samo małżeństwo, ale i rodzicielstwo. Promuje i normalizuje strukturę rodzinną bazującą na odmówieniu nam dostępu do czegoś absolutnie fundamentalnego i cennego. Odmawia nam tego czego potrzebujemy i z całego serca pragniemy, przekonując jednocześnie, że nie jest nam to potrzebne, a przyszłość jakoś się ułoży. Ale nie układa się. Jesteśmy poranieni.

Dzieci rozwiedzionych rodziców mają prawo powiedzieć: “Mamo, tato, kocham Was, ale Wasz rozwód mnie rozdarł. Zrujnował moją ufność. Wciąż żyję w przekonaniu, że to moja wina. Tak trudno jest żyć w dwóch domach”.

Dzieci adoptowane mają prawo powiedzieć: “Mamo, tato, kocham Was. Ale jest mi trudno. Cierpię  na myśl, że nie poznałem moich rodziców. Czuję się zagubiony i tęsknię.”

Ale my nie dostaliśmy prawa do takiego głosu. To nie tylko ja, jest nas mnóstwo. Wielu z nas boi się powiedzieć o swoim bólu, ponieważ z jakiegoś powodu nie chcecie słuchać. Gdy mówimy o ranach zadanych nam przez wychowanie homoseksualne, albo nas ignorujecie, albo oskarżacie o nienawiść.

Tu nie chodzi o nienawiść. Przecież wiecie jak to jest, gdy ktoś nakleja Wam etykietkę, która nie ma związku z rzeczywistością tylko po to, aby zamknąć Wam usta. Wiem, że wielu z Was było i jest etykietkowanych. Też widziałam te manifestacje z transparentami w stylu “Bóg gardzi pedziami” czy “AIDS leczy gejostwo”. Byłam tam z Wami! Płakałam i obracałam się ze wściekłą niemocą. Ale to nie ja, to nie my wykrzykiwaliśmy te hasła.

Wiem, że to trudne, ale musimy o tym zacząć rozmawiać. Jeśli ktoś potrafi rozmawiać o trudnych rzeczach – jesteśmy to my. Nauczyliście nas tego.
 

Tłumaczenie listu: DEON.pl

Oryginał listu: http://thefederalist.com/2015/03/17/dear-gay-community-your-kids-are-hurting/

http://www.deon.pl/wiadomosci/swiat/art,20877,wasze-dzieci-cierpia-list-otwarty-homoseksualnej-aktywistki.html

*********

Czy III RP zapewnia nam, katolikom, pełnię praw w ojczyźnie?

KAI / slo

(fot. shutterstock.com)

Z bólem trzeba stwierdzić, że wraca recydywa starego sposobu traktowania katolickiej wspólnoty narodu. Nie uwzględnia się jej argumentów, postulatów, protestów – powiedział abp Leszek Sławoj Głódź w kazaniu, wygłoszonym w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie, w 224. rocznicę Konstytucji 3 Maja.

 

Skrytykował też wprowadzanie sprzecznych z chrześcijaństwem rozwiązań prawnych i to w roku św. Jana Pawła II.
– Czy możemy z podniesionym czołem powiedzieć, że III Rzeczypospolita zapewnia nam, katolikom, pełnię praw w ojczyźnie? – pytał retorycznie abp Głódź.

– Z bólem trzeba stwierdzić – podkreślił – że wraca recydywa starego sposobu traktowania katolickiej wspólnoty narodu. Nie uwzględnia się jej argumentów, postulatów, protestów. A przecież katolicy stanowią zdecydowaną większość polskiej wspólnoty. Chyba nikt co do tego nie ma wątpliwości. Żadne, nawet najbardziej manipulowane statystyki, nie są tego w stanie zanegować.

Ta recydywa – zdaniem metropolity gdańskiego – dotyka istoty funkcjonowania systemu demokratycznego.

– Jak ma chrześcijanin funkcjonować pod rządami tzw. ustawy przemocowej, która neguje porządek naturalny, wprowadza karykaturalne pojęcie płci kulturowej, a źródła zła i przemocy w rodzinie upatruje w religii i tradycji? Jak ma ufać i darzyć szacunkiem państwo, które zaczyna forsować rozwiązania ustawowe sprzeczne z katolickim porządkiem moralnym, z nauczaniem Kościoła? I to w tak czułych, istotnych dla katolickiej tożsamości obszarach, jak rodzina, małżeństwo, odpowiedzialność wobec dzieci, dar życia? – pytał kaznodzieja.

– Jakże boli, że napór tego rodzaju projektów, generowanych przez środowiska liberalne, ateistyczne, wrogie chrześcijaństwu ma miejsce w roku, który parlament polski proklamował Rokiem Jan Pawła II – dodał.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22050,czy-iii-rp-zapewnia-nam-katolikom-pelnie-praw-w-ojczyznie.html

*******

Środowisko LGBT odpowiada na głośny list o wychowaniu dzieci

kk / ptt / Huffingtonpos

(fot. shutterstock.com)

Wczoraj opublikowaliśmy głośny list wychowanej przez lesbijki Heather Barwick. Ta apeluje do środowisk LGBT pisząc: wasze dzieci cierpią! Jej stanowisko spotkało się z odpowiedzią, którą na łamach HuffingtonPost Gay Voice wyraziła Sidney Switzer, również wychowana przez parę dwóch kobiet.

 

W związku z poruszeniem tematu i publikacją pierwszego listu (treść tutaj), czujemy się w obowiązku pokazać przetłumaczoną treść odpowiedzi. Poniżej pełny materiał:

 

 

Drog Heather Berwick, nie wiń środowisk LGBT

Środowiska LGBT, ja też jestem Waszą córką.

 

Moje mamy wychowały mnie od urodzenia. Jedynym tatą jakiego miałam, był dawca spermy, który pozostał anonimowy. Zostałam wychowana we wspaniałej rodzinie. Jedyna ignorancja, z którą się zmierzyłam, była od tych, którzy uważali, że ojciec jest konieczny w wychowaniu dziecka. Pracowałam latami edukując środowiska gejowskie i nie tylko o tym, że struktura mojej rodziny jest tak samo dobra dla wychowania dzieci, jak każda inna. Dlatego czuję potrzebę by odpowiedzieć Heather Barwick, córki dwóch lesbijek, która wierzy, że struktura jej rodziny (mojej rodziny) była szkodliwa dla jej wychowania.

 

W jej artykule w “The Federalist”, Heather wyjaśnia, że jej mama zostawiła tatę, gdy ona miała 3 lata. Nie tylko otwarcie przyznaje, że jej tata “nie był świetnym gościem”, ale mówi, że opuścił ją po rozwodzie i że nowa partnerka jej matki nie wypełniła miejsca po ojcu.

 

Na początku chcę powiedzieć, że jej uczucia odnośnie jej ojca są uzasadnione. Jednakże nie wspierają argumentu, że potrzebowała ojca w swoim wychowaniu. Jak wiele dzieci rozwiedzionych rodziców, nie czuła by nowa osoba zastępująca jej byłego rodzica była odpowiednia. Bez względu na płeć nie czułaby, że nowa osoba umawiająca się z jej matką, byłaby tym czego potrzebowała. To kogo potrzebowała nie był tata, ale jej tata.

 

Jeśli chodzi o matkę Heather zgadzam się, że popełniła błąd nie biorąc pod uwagę uczuć swojej córki. Ale to nie ma nic wspólnego z orientacją seksualną. Heather była otoczona ludźmi nienawidzącymi mężczyzn (negative man haters). Miała także matkę, która nie pozwoliła jej odczuć, że mogłaby porozmawiać o swoich uczuciach. Gdyby jej matka była heteroseksualna i zachowywała się w ten sposób, byłoby to tak samo dla niej szkodliwe. Środowisko, w którym umieściła ją jej matka, ludzie i nastawienia, na które ją naraziła, i niepowodzenie w uznaniu jej potrzeb są najprawdopodobniej przyczyną szkody, która ją dotknęła.

 

W wieku 12 lat przyłączyłam się do drużyny softballowej. Mając doświadczenie nienawistnych komentarzy w poprzedniej drużynie, zapytałam się mam, czy nie byłoby dobrze nie ujawniać się z ich orientacją. Pomimo, że już od 20 lat otwarcie mówiły, że są lesbijkami, całym sercem mnie wspierały i dały mi czas bym i ja mogła otwarcie o tym mówić. Przyznały lata później, że wtedy dotknęło je to, że chciałam to ukryć, ale wiedziały, że one też miały czas by same się ujawnić, więc mi powinno się udzielić tego samego przywileju. Słuchały o poczuciu niepewności swojej córki, mającej rodziców homoseksualnych, i wspierały mnie. Nie minęło dużo czasu, gdy nabrałam pewności siebie i przestały mnie martwić negatywne komentarze. Potrzebowałam po prostu trochę czasu i rodziców pełnych zrozumienia.

 

Gdy matka Heather i jej partnerka dały jej odczuć, że jej uczucia były niewłaściwie i nie miała prawa głosu, nie był to okres słabego homoseksualnego rodzicielstwa. Był to okres słabego rodzicielstwa.

 

Rodzice, zarówno homo jak i heteroseksualni, czasem kiepsko wychowują. Dzieci, które mają heteroseksualnych rodziców, mogą mieć poczucie, że ich rodzice ich nie słuchają. Mogą nawet mieć rodziców, którzy są obraźliwi. Heather miała doświadczenie nieprzyjemnego rozwodu, taty, który ją zostawił, i mniej niż odpowiedniego rodzicielstwa, które w tym wypadku było dziełem dwóch kobiet. Teraz widzi wspaniałego rodzica w swoim mężu i zakłada, że jego wspaniałe rodzicielstwo może mieć przyczynę w tym, że jest on mężczyzną.

 

Heather, możesz patrzeć na swoją ukochaną rodzinę i myśleć, że twój mąż jest wspaniałym ojcem i jestem pewna, że nim jest. To nie znaczy, że możesz odrzucać strukturę rodziny, w której się wychowałam, z powodu braków w tej, w której ty zostałaś wychowana. Jest mnóstwo dysfunkcyjnych rodzin prowadzonych przez matkę i ojca i jest mnóstwo wspaniałych rodzin prowadzonych przez samotnych rodziców, dziadków, rodziców homoseksualnych, etc.

 

Ja nie mam żadnej pustki, którą mogłabym wypełnić. Mam to szczęście mieć dwoje wspaniałych rodziców, którzy mnie kochają. Nie “potrzebuję rozpaczliwie ojca”, bo mój mnie nie zostawił. Moi rodzice wspierali i otaczali mnie wspaniałą wspólnotą LGBT jak i heteroseksualistami, którzy byli i są dobrymi wzorcami. W moim środowisku nie było ludzi nienawidzących mężczyzn. Moi rodzice słuchają moich trosk i robią wszystko by mi pomóc. Mam dwoje wspaniałych rodziców, którzy nauczyli mnie o ignorantach trzymających znaki “Bóg nienawidzi pedałów” i nie pozwolili mi się tym przejmować, bo zostałam nauczona, że ci ludzie byli ograniczeni, prostaccy, pełni nienawiści i w żaden sposób niewarci moich łez. Byłam zachęcona do tego, by być cierpliwą i wykształconą, ale nie do tego, by się nimi przejmować. Mam dwoje rodziców, którzy wychowali moich dwóch braci i mnie jako niezależnych intelektualnie, jako ludzi którzy mają swoje zdanie.

 

Dlatego proszę, Heather, w odniesieniu do twojego mniej-niż-odpowiedniego wychowania, nie zagrywaj “kartą geja”. Twoi rodzice może Cię nie wspierali, ale nie obwiniaj za to mojej rodziny, czy też każdej innej struktury rodzinnej LGBT. To, żeTwoja rodzina była dysfunkcyjna nie miało nic wspólnego z tym, że Twoja matka była lesbijką. Miało natomiast wiele wspólnego z posiadaniem ojca, matki i macochy, którzy zawiedli Cię jako Twoi rodzice w ten czy inny sposób.

 

Masz rację, że są trudne tematy, o których trzeba rozmawiać. Rozwód to trudny temat. Rodzic, który Ciebie zostawił, to trudny temat. Bycie otoczoną negatywnymi wzorcami to trudny temat. Jako młoda dziewczyna byłaś opuszczona i wychowana w negatywnym, nienawidzącym mężczyzn środowisku, gdzie czułaś, że nie masz głosu, ale to nie daje Ci prawa do przekreślania środowisk gejowskich jako całości.

 

Mów jak Twoi rodzice źle Cię wychowywali ile tylko chcesz, ale nie stawiaj ogólnego stwierdzenia o homoseksualnym rodzicielstwie, z tego powodu, że Twoja rodzina jest dysfunkcyjna, a mała dziewczynka w Tobie jest zraniona.

 

 

 

Oryginalna treść listu: http://www.huffingtonpost.com/sidney-switzer/dear-heather-barwick-dont_b_6903252.html

Tłumaczenie: DEON.pl

http://www.deon.pl/wiadomosci/swiat/art,20897,srodowisko-lgbt-odpowiada-na-glosny-list-o-wychowaniu-dzieci.html

*******

Dwa błędy Kościoła ws. ustawy o in vitro

ks. Artur Stopka

ks. Artur Stopka

Na kierunki, w które podąża społeczeństwo, o wiele bardziej niż prawo stanowione, wpływa formowanie sumień. Jego skuteczność zależy nie od wygłaszanych sporadycznie odezw, apeli, oświadczeń i okazjonalnych kazań duchownych różnych szczebli.

 

W polityce czas odgrywa niebagatelną rolę. Dotyczy to również procesu kształtowania prawa, zwanego stanowionym, w odróżnieniu od prawa Bożego czy prawa naturalnego. Wyczucie chwili jest w tym procesie niezwykle istotne. Umiejętność dostrzeżenia i wykorzystania właściwego momentu na wprowadzenie w życie jakiegoś rozwiązania prawnego pozwala osiągać pożądany lub maksymalnie zbliżony do pożądanego system regulujący życie społeczne. Przeoczenie tego nieraz jedynego w swoim rodzaju czasu skutkuje wejściem w życie prawa niedobrego, a niejednokrotnie również długofalowo szkodliwego. Prawa, którego zmiana okazuje się w licznych przypadkach niezwykle trudna, a bywa, że praktycznie niemożliwa.

 

Niespełna tydzień temu polski Sejm przegłosował ustawę dotyczącą kwestii sztucznego zapłodnienia. Ustawę, której – będąc katolikiem poważnie traktującym nauczanie Kościoła – nie sposób uznać za prawo dobre i oczekiwane. Jest to rozwiązanie, które – nawiązując do słów polskiego Episkopatu – w ogromnym stopniu bez zastrzeżeń legalizuje istniejącą wcześniej sytuację, zamiast ją poprawiać. Warto zauważyć, że proces legislacyjny w tej kwestii, który nabrał przyspieszenia po niedawnych wyborach prezydenckich, nie zwalnia. Jak wynika z medialnych doniesień, termin rozpatrzenia tej niezwykle ważnej ustawy przez senacką Komisję Zdrowia wyznaczono zaledwie tydzień po uchwaleniu jej przez Sejm. Głosowanie nad projektem zaplanowano w Senacie już na 9 lipca. Widać, że ci, którym zależy na wprowadzeniu właśnie takich uregulowań, doskonale rozumieją znaczenie czasu w polityce i w budowaniu systemu prawnego. Potrafią znakomicie wykorzystać nadarzającą się okazję do przeforsowania swoich propozycji.

 

Prawie sześć lat temu o. Raniero Cantalamessa OFMCap, kaznodzieja Domu Papieskiego, w jednym z wywiadów przypomniał, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa wyznawcy Chrystusa nie mogli zmienić prawa, bo nie mieli głosu. “Ale przez swój sposób życia wpłynęli stopniowo na zmianę prawa państwowego. A dzisiaj zachowujemy się odwrotnie: próbujemy zmienić obyczaje przez zmianę prawa państwowego” – zwrócił uwagę. Dodał, że chrześcijanie muszą starać się, by ich głos był słyszany w społeczeństwie, ale nie można opierać się tylko na tym. “Myślimy, że jeśli zmienimy prawo aborcyjne, sprawa będzie załatwiona. Jeśli społeczeństwo idzie w jakimś kierunku, nie ma prawa, które byłoby w stanie je powstrzymać” – konstatował znany teolog. Nie negując wychowawczej roli prawa stanowionego stwierdził, że nie zastąpi ono pracy u podstaw.

 

Piszę o tym z dwóch powodów.

 

Po pierwsze, pamiętam, że zaistniała w polskiej polityce sytuacja, w której mogłoby dojść do uregulowania kwestii in vitro w sposób znacznie bardziej zbliżony do tych rozwiązań, które w ogłoszonym w marcu br. apelu wskazywało Prezydium Episkopatu. To było kilka lat temu, zanim dokonały się istotne przetasowania na scenie politycznej, a także nim doszło do radykalnego zideologizowania tematu i ugruntowania poglądów znacznej części społeczeństwa. Być może gdyby jeden z przygotowywanych wówczas projektów ustawy biotycznej zyskał jednoznaczne poparcie ze strony Kościoła, mielibyśmy w tej chwili prawo z pewnością nie idealne, ale o wiele lepsze niż to przegłosowane w Sejmie 25 czerwca br.

 

Po drugie, jak zwrócił uwagę o. Cantalamessa, na kierunki, w które podąża społeczeństwo, o wiele bardziej niż prawo stanowione, wpływa formowanie sumień. Jego skuteczność zależy nie od wygłaszanych sporadycznie odezw, apeli, oświadczeń i okazjonalnych kazań duchownych różnych szczebli, lecz od tego, co kaznodzieja Domu Papieskiego nazwał “pracą u podstaw”. Jednym z jej fundamentalnych elementów jest dobrze uzasadniony i merytorycznie podbudowany przekaz pozytywny. Nie tylko w naszych czasach wyłącznie negatywne argumenty oparte jedynie na autorytecie (nawet samego Boga) okazują się niewystarczające zarówno dla wierzących, jak i niewierzących. Życie pokazuje, że dla wielu zakaz i strach nie jest wystarczającym powodem, aby pójść najlepszą z możliwych dróg. Inne wydają się często o wiele ciekawsze, atrakcyjniejsze i krótsze.

 

Jezus wysyłając swoich uczniów na pracę misyjną zalecił im: “Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” (Mt 10,16). Nie wątpię, że katolicy powinni się kierować tą wskazówką w sferze politycznej.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2041,dwa-bledy-kosciola-ws-ustawy-o-in-vitro.html

******

Zadziwiające i bulwersujące zapisy prawne

Nowy Dziennik

Ewa Śródka / slo

(fot. shutterstock.com)

W niektórych miejscach w świetle prawa nie wolno samemu tankować samochodu, w innych grozi kara za brak rachunku z kawiarni. Każde państwo (a w przypadku USA nawet stan) ustanawia własne przepisy i prawa, obowiązujące obywateli oraz inne osoby, przebywających na terenie danego kraju.

 

Wiele regulacji prawnych jest podobnych na całym świecie – zwykle nie wolno przejeżdżać na czerwonym świetle, nie wolno hałasować w nocy, urządzać zgromadzeń masowych bez zezwolenia itd. Gdy jednak głębiej pogrzebać w przepisach różnych krajów, można się wśród nich doszukać zadziwiających zapisów…
Nielegalny pasjans
Kto jedzie do Grecji powinien wziąć pod uwagę, że bardzo surowo przestrzega się tam ustawy walczącej z nielegalnym hazardem. Pod hasłem tym – w świetle greckiego prawa – rozumie się także gry komputerowe, np. te dostępne w formie online w kafejkach komputerowych. Za granie w Pac-mana albo w układanie windowsowego pasjansa w miejscu publicznym grozi kara finansowa między 5 a 75 tys. dol., a nawet więzienie! W słonecznej Helladzie lepiej nawet nie afiszować się na plaży z GameBoy’em…

 

Cicha, tania taksówka
Pasażera fińskiej taksówki nie powinno zdziwić, jeśli będzie podróżować w ciszy (nie licząc pogawędki z kierowcą, o ile się dogadają). Muzyki w wielu samochodach nie uświadczymy. A to z powodu zarządzenia tamtejszego Sądu Najwyższego o obowiązku płacenia przez taksówkarzy tantiem za odtwarzanie piosenek z radia lub płyt. Według tamtejszego prawa, muzyka w taksówce jest odtwarzana publiczne w ramach poprawienia komfortu usługi przewozowej. Ci taksówkarze, którzy bez muzyki żyć nie mogą, płacą za tę przyjemność około 25 dol. rocznie.

 

Bez samoobsługi
W stanie Oregon nie ma mowy, abyśmy sami zatankowali benzynę – prawo z roku 1951 zakazuje klientom stacji benzynowych samoobsługi. Czemu? Ponieważ wtedy uznano, że niewprawni klienci mogą przypadkowo oblać siebie lub samochód benzyną i doprowadzić do wybuchu. Dziś przepis podtrzymywany jest, aby zapewnić zatrudnienie pracownikom stacji. Prawodawcy stanowi twierdzą, że dzięki specjalistycznej obsłudze oregońskie stacje benzynowe mniej zanieczyszczają środowisko rozlaną benzyną…

 

Ach te podatki
Prawo podatkowe w każdym chyba kraju jest zawiłe. Nie każde jednak państwo umieściło w swoich przepisach podatkowych tak zawiły zapis jak ma Wielka Brytania: “podatnik postępuje nielegalnie jeśli nie powie urzędnikowi tego, co chce przed nim ukryć; legalnym jest za to nie powiedzenie mu tego, czego podatnik nie ukrywa”. Genialne! Nic dodać, nic ująć.

 

Siano dla koni (mechanicznych)
Wiadomo – koń musi jeść, stąd dawne przepisy brytyjskie o obowiązkowej beli siana w dorożce. Kiedy dorożki zostały zastąpione przez taksówki, siano przestało być potrzebne, ale technicznie przepis obowiązywał w Wielkiej Brytanii do 1976. Jednak w Australii, gdzie obowiązywało to samo prawo, de facto nigdy nie zniesiono tego przepisu, więc tamtejsze taksówki do dziś powinny obok pasażerów wozić siano.

 

Pieniądz oficjalny, ale nie akceptowany
Uwaga na zakupy w Kanadzie – jeśli w kieszeni mamy akurat tylko garść pennies, możemy za nie nie kupić nawet gumy do żucia. Sprzedawcy mają tam prawo nie akceptować tych najdrobniejszych monet jeśli wartość towaru przekracza 0,25 dolara kanadyjskiego. Nie wiadomo jednak, czy klient także ma prawo żądać wydania reszty w określonym nominalne.

 

Tu Avis nie zarobi
Na Bermudach – wyspach, które w dużej mierze utrzymują się z turystów – nie ma ani jednej wypożyczalni samochodów. Obowiązuje tam taki zakaz prawny. Co więcej, na wyspach obowiązuje jedynie lokalne prawo jazdy – wydawane wyłącznie obywatelom i rezydentom wysp! Brzmi to absurdalnie, ale ma sens: główna wyspa ma 21 m2 i 60 tys. rezydentów, turyści rocznie “powiększają” populację do 600 tys. – gdyby każdy z nich wypożyczył samochód, wyspa zamieniłaby się w jeden, wielki korek.

 

Sprzedawca nasz pan…
We Włoszech lubią zwalać odpowiedzialność na Bogu ducha winnych klientów. Prawem włoskim jest, że klient ma obowiązek zachowania rachunku za zakup w lokalu – zgodnie z przepisami trzeba go wynieść na odległość co najmniej 50 m od kawiarni czy sklepu. Zdarza się, że wychodzących z barów czy sklepów turystów zatrzymuje policja skarbowa i… jest włoska afera. Naprawdę!

 

Obowiązkowo spuść wodę!
Kto będąc w Singapurze przezornie nie żuje gumy (to prawo było szeroko opisywane w prasie swojego czasu), niech pamięta także o prawnie wymaganym obowiązku spuszczania tam wody w toalecie. Nie wiadomo czy w Singapurze działa jakiś specjalny oddział sprawdzający prawidłowe zachowania ludzi w ubikacjach, ale jeśli tak, to tym, którzy nie spuszczają mogą wymierzyć karę 150 dolarów – tak stanowi tamtejszy zapis prawny.

 

Szwajcarskie bunkry
Szwajcaria jest jedynym chyba krajem na świecie gdzie prawem wymagane jest od właściciela każdej posesji (domu prywatnego lub kamienicy) posiadanie bunkra. Kraj, który nigdy właściwie nie przeszedł wojny, do XXI wieku dorobił się już 300 tys. prywatnych schronów. W razie ataku nuklearnego pomieszczą one ponad 8,5 mln. ludzi, czyli więcej niż populacja całego kraju. Tylko… kto czyha na Szwajcarię?

 

Znacie inne, równie ciekawe zapisy prawne?

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/lifestyle/art,242,zadziwiajace-i-bulwersujace-zapisy-prawne.html

********

Ks. Piotr Pawlukiewicz: starość rośnie wraz z nami

2ryby

ks. Piotr Pawlukiewicz

Kochaj, a Twoja starość będzie piękna – mówi ks. Piotr Pawlukiewicz. Posłuchaj jego recepty na szczęśliwe życie.

******

O ludziach, którzy nie żyją i o tym nie wiedzą

Maskacjusz

ks. Piotr Pawlukiewicz

Są ludzie, którzy nie żyją i o tym nie wiedzą . czują, że coś nie gra, że coś idzie z oporem jakimś, często są poddenerwowani… Oni się boją, że się wyda, że oni nie żyją…

******

Niebo pełne grzeszników

2ryby

ks. Piotr Pawlukiewicz

ks. Piotr Pawlukiewicz

Dla Boga największy grzesznik jest idealnym materiałem na świętego. Tak, właśnie tak niesamowity i niepojęty jest nasz Bóg. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.

******

Siła wewnętrzna

2ryby

ks. Piotr Pawlukiewicz

Czy masz w sobie “to coś”? “To coś”, co daje Ci wewnętrzną siłę do życia pełnią i prawdą, co pomaga Ci w codziennych i tych niecodziennych zmaganiach i co sprzyja w podejmowaniu decyzji?

*******

Do nieba na gapę

2ryby

ks. Piotr Pawlukiewicz

Czy wiara rzeczywiście góry przenosi? Posłuchajcie dwóch historii ks. Pawlukiewicza i przekonajcie się sami :)

 

Wśród młodzieży znany przede wszystkim z porywających konferencji obfitujących w setki życiowych przykładów. Przez wiele lat duszpasterz środowisk parlamentarnych oraz akademickich. Kaznodzieja, który potrafi z sukcesem przemówić do każdego (nie)wiernego.

*******

Jak zwracać innym uwagę?

Ks. Piotr Pawlukiewicz

 

“Zwrócenie uwagi jest zawsze dla człowieka bolesne, a jak coś jest bolesne to robi się nieraz znieczulenie”

Wśród młodzieży znany przede wszystkim z porywających konferencji obfitujących w setki życiowych przykładów. Przez wiele lat duszpasterz środowisk parlamentarnych oraz akademickich. Kaznodzieja, który potrafi z sukcesem przemówić do każdego (nie)wiernego.

*******

Abp Welby: ta decyzja będzie przyczyną podziałów

Radio Watykańskie
wydrukuj

/rj

(fot. Guillaume Paumier / Foter / CC BY)

“Ta decyzja zmartwi wielu i będzie przyczyną podziałów dla całej Wspólnoty Anglikańskiej, jak też przeszkodą w dialogu ekumenicznym i międzyreligijnym”.

W ten sposób honorowy zwierzchnik anglikanów, arcybiskup Canterbury Justin Welby, skomentował zatwierdzenie przez Kościół episkopalny w Stanach Zjednoczonych tekstu liturgii małżeństwa dla par homoseksualnych.

 

Decyzję tę podjęli biskupi amerykańskiej gałęzi anglikanizmu na spotkaniu w Salt Lake City. Do tej pory Kościół episkopalny dopuszczał błogosławienie par homoseksualnych, a obecnie dodał do niego przysięgę “małżeńską”. Liturgia homoślubu jest skomponowana w duchu gender, bez użycia słów “mężczyzna i kobieta” czy “mąż i żona”.

 

Na tym samym spotkaniu wybrano nowego biskupa przewodniczącego Kościołowi episkopalnemu w USA, którym po raz pierwszy został duchowny czarnoskóry, mianowicie biskup Północnej Karoliny Michael Curry. Zastąpi on na tym stanowisku Katarzynę Jefferts Schori, która była pierwszą kobietą prymasem w Kościele anglikańskim.

 

Bp Curry powiedział po swoim wyborze, że piątkowa decyzja Sądu Najwyższego, którą zatwierdzono cywilne “małżeństwa” gejów na terenie całych Stanów Zjednoczonych, to “afirmacja autentycznej miłości”.

 

Natomiast emerytowany biskup Gene Robinson, który otrzymał “święcenia” biskupie w 2003 r. i był pierwszym anglikańskim biskupem gejem, powiedział że decyzja Sądu Najwyższego, a później biskupów stworzyła radosną, “karnawałową” atmosferę.

 

– Zapiera mi to wręcz dech w piersiach, jak szybko ruch na rzecz praw gejów idzie do przodu. Teraz i inne Kościoły będą musiały dołączyć do tego marszu – powiedział bp Robinson. Jednak wbrew jego opinii niektóre Kościoły amerykańskie, jak np. Południowa Konwencja Baptystów, już potwierdziły, że nie zmienią swojego sprzeciwu wobec tzw. “małżeństw homoseksualnych”.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22653,abp-welby-ta-decyzja-bedzie-przyczyna-podzialow.html

*******

Dorota Niedźwiecka
Jak rozwijać chłopca w chłopcu?
Przewodnik Katolicki

Z dr. Andrzejem Dunajskim rozmawia Dorota Niedźwiecka
Jeśli rodzice nie rozdzielą zadań wychowawczych tak, by ojciec podjął odpowiedzialność za wychowanie syna, to ich syna wychowa ktoś inny. Nie sama matka, ale telewizja, gwiazda futbolu czy inny celebryta.
W szkole wiele chłopięcych potrzeb rozwojowych bywa niezaspokajanych. Jak rodzice mogą uzupełniać ten brak?
Najprostszą metodą jest to, by ojcowie zdecydowali się organizować i przeżywać przygody razem z synami. Poprzez przygodę rozumiem nie tylko wspólne przyjemne spędzenie czasu, ale przeżycie go w taki sposób, by był wyzwaniem dla taty i syna. Wspólne wycieczki: piesze, rowerowe, wyjazd na kajaki, wspinanie się po górach. Niekoniecznie muszą to być długie weekendowe wyprawy: często wystarczy dwugodzinny spacer do pobliskiego parku raz w tygodniu.
Tylko ojciec z synem?
Może być kilku ojców i kilku synów. Ważne, by to była przygoda w męskim gronie, oparta na zrozumieniu potrzeb chłopca.
Czyli?
Gdy chłopak podczas przeprawy przez las wpadnie do potoku, jak np. mój 11-letni Franek, to żeby wszyscy uczestnicy wycieczki wiedzieli, że nic się nie stanie. Że możemy maszerować dalej.
Mama kazałaby wrócić do domu?
No właśnie. To istotne, by mamy – mimo wszystkich swoich niepokojów i obaw – dawały miejsce ojcom. Jeśli mama przejmuje sprawy związane z wychowaniem, ojciec chętnie się wycofuje. Ważne jest, by stworzyć panom takie warunki, by chcieli się zająć wychowaniem synów. Nie tyle mówić, robić wymówki, co dać im odpowiednią przestrzeń.
Chodzi o zaufanie do taty dziecka? O to, by uwierzyć, że czuwa nad sytuacją nawet wtedy, gdy wydaje się, że jest niebezpiecznie?
Jeśli rodzice nie rozdzielą zadań wychowawczych tak, by ojciec podjął odpowiedzialność za wychowanie syna, to ich syna wychowa ktoś inny. Nie sama matka, ale telewizja, gwiazda futbolu czy inny celebryta. Gdy tracimy kontakt z dzieckiem, tracimy wpływ na to, jak będzie postępował, jakich będzie dokonywał wyborów moralnych, jakim będzie człowiekiem.

Tato przeżywający przygodę z synem pomaga mu też wyrabiać hart ciała i ducha?
Pokonując słabości, kształtujemy wytrwałość, męstwo, roztropność. Aby ułatwić młodemu człowiekowi taki rozwój, musimy postawić go w sytuacji, w której będzie musiał pokonać jakąś trudność. Podejmie wtedy decyzję: albo się wycofuje, albo walczy. Jeśli walczy, musi pokonać słabości: strach, lęk, niechęć, zimno, gorąco, komary – cokolwiek. To trzeba powtarzać, wtedy sprawności się utrwalają. I z marudy, który płacze, gdy przegrywa w chińczyka, wyrasta powoli mężczyzna, który potrafi ocenić swoje możliwości, cieszyć się z sukcesów i łagodnie przeżywać porażki.
Mówi Pan o efektach na przyszłość. A teraz: gdy ten chłopak tak się męczy, pokonując siebie, co z tego ma?
Chłopcu satysfakcję sprawia, że dał radę i że tato go za to pochwalił.
W wychowaniu chłopców jest jakiś element chaosu.
Raczej: warunki wzmacniające elastyczność. I porządek. Na przykład przygoda na łonie natury to nie chaos. Umawiamy się – ojciec z synem – na trzygodzinny spacer. Chętnie dołożylibyśmy czwartą godzinę, ale umówiliśmy się na trzy. I wracamy do domu, bo obiecaliśmy mamie. Chodzi o to, by chłopak nauczył się posłuszeństwa – nie w sensie uległości, ale by potrafił robić, co się powinno robić w danym momencie. Chłopcy, którzy to potrafią, znacznie rzadziej wchodzą w konflikty z nauczycielami i kolegami w szkole.
Jak jeszcze – poza wspólnymi wyprawami – można wspomagać rozwój chłopca?
Zachęcam do organizowania tzw. klubików chłopaka. Wystarczy, by zorganizowało się dwóch-trzech ojców kolegów, ustaliło terminy spotkań, np. dwa razy w miesiącu i zaprosiło – każdy jakiegoś swojego znajomego, który umie interesująco opowiadać, np. o swoim zawodzie. Meteorologa, alpinistę, mechanika samochodowego, dentystę, księgowego, weterynarza. Każdy zawód jest ciekawy, jeśli ktoś realizuje go z pasją.

W ten sposób chłopcy odkrywają własne pasje?
Tak. Odkrywają, że praca zawodowa jest czymś atrakcyjnym, co może przynosić satysfakcję i służyć innym. To stwarza im perspektywę, która może zmotywować ich do przygotowania się do zawodu poprzez solidną naukę. W różnych zawodach są potrzebne różne cechy: mechanik samochodowy musi być wytrwały, aby znaleźć trudną do wykrycia usterkę, księgowy musi być staranny, zachowywać porządek.
Co jeszcze można robić na takich spotkaniach?
Można wspólnie majsterkować i wykonać mnóstwo prostych i ciekawych rzeczy, jak rakieta, bumerang, łuk, pojazd napędzany silnikiem odrzutowym z balona.
Pojazd z silnikiem z balona?
Tak. W internecie można znaleźć mnóstwo ciekawych i prostych do wykonania instrukcji. Niedawno z moim synem robiłem bumerangi ze sklejki, które dzięki odpowiedniemu wyprofilowaniu krawędzi mają właściwości prawdziwego bumerangu, czyli po rzuceniu w górę i nadaniu rotacji wracają do rzucającego. To było łatwe. Dla chłopców jest ważne, by efekt ich pracy się poruszał. Muszą mieć przecież akcję i rywalizację. Chętnie będą pracowali w skupieniu jakiś czas, jeśli potem czeka ich nagroda w postaci np. wyścigów: czyja rakieta poleci dalej lub czyj bumerang zatoczy szersze koło.
Poprzez majsterkowanie wyrabia się też precyzyjne ruchy palców, co bardzo pomaga przy nauce ładnego pisania. I przygotowuje do wykonywania w przyszłości drobnych napraw, co jest bardzo przydatne w każdym domu.
Dorota Niedźwiecka
Przewodnik Katolicki 24/2015
fot. Quinn Dombrowski, Awe
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/jak-rozwijac-chlopca-w-chlopcu-,24915,416,cz.html
*********
Dariusz Kowalczyk SJ
Między bezsensem a spełnieniem
Posłaniec

Jedną z metafor próbujących ująć istotę ludzkiego losu jest obraz drogi. Człowiek jest wędrowcem, pielgrzymem, znajduje się na jakiejś drodze. Skąd? Dokąd? Z jakiej przyczyny? W jakim celu? Zadając te pytania, doświadczamy zagrożenia nicością i bezsensem, ale też odnajdujemy w sobie dynamizm zmierzający ku życiu i spełnieniu. Odpowiedzi na pytanie o początek i koniec drogi, która podążamy, zależą od kształtu naszej nadziei, a zarazem określają tę nadzieję.
Dar Boga
Nasze bycie w drodze składa się z różnych etapów mierzonych wiekiem, życiowymi wyborami czy tzw. przypadkami losowymi. Na co dzień rozwiązujemy problemy dotyczące fragmentów tej drogi. Żywimy nadzieję na pomyślny egzamin, udane wakacje, dobre spotkanie… To są nadzieje ważne i piękne, z nich składa się życie. Jednak prędzej lub później dociera do nas konieczność zadania sobie pytania nie o jakąś cząstkową nadzieję, ale o nadzieję, która dotyczy całej drogi, całego życia. Benedykt XVI w encyklice o nadziei Spe salvi stwierdza: Człowiek ma różnorakie nadzieje, małe i większe – różne w różnych okresach życia. Czasami może się wydawać, że spełnienie jednej z tych nadziei zadowoli go całkowicie i że nie będzie potrzebował innych nadziei. W młodości może to być nadzieja na wielką i zaspokajającą miłość; nadzieja na zdobycie pozycji, odniesienie takiego czy innego sukcesu określającego przyszłe życie. Kiedy jednak te nadzieje spełniają się, okazuje się z całą wyrazistością, że w rzeczywistości to nie było wszystko. Staje się ewidentne, że człowiek potrzebuje innej nadziei, która idzie dalej (nr 30).
Bez wielkiej, idącej dalej niż doczesność nadziei nasze małe nadzieje tracą swój blask w perspektywie nieuchronnego przemijania zmierzającego ku śmierci. Dlatego wielu myślicieli podkreśla, że nadzieja ograniczona do perspektywy horyzontalnej w gruncie rzeczy nie jest nadzieją. Joseph Pieper stwierdza, że nadzieja jest cnotą teologalną, czyli dotyczy Boga, albo w ogóle nie jest cnotą. Człowiek jest bowiem stworzeniem, które na płaszczyźnie czysto naturalnej nie jest w stanie znaleźć spełnienia. Młoda, piękna dziewczyna na rozgrzanej słońcem plaży może zdawać się nie potrzebować niczego więcej, niczego metafizycznego czy też nadprzyrodzonego. Tyle, że słońce zachodzi, a uroda i zdrowie mijają. Pozostają prawdziwe słowa św. Augustyna: Niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie.
Wielkiej nadziei nie sposób sobie wymyślić. Albo jest ona nam dana (objawiona), albo jej po prostu nie mamy. Nieskończoną odległość między Bogiem a człowiekiem pokonać, a tym samym dać skończonej istocie nadzieję, może jedynie sam Bóg. Chrześcijanin to ktoś, kto wierzy, że Bóg przemówił do nas najpełniej w Jezusie Chrystusie, i że Jezus jest ostatecznym Słowem dającym nadzieję.
Nadzieja Zmartwychwstałego Pana
Pewien młody artysta malarz, po doświadczeniu głębokiego nawrócenia, zamieszkał w barakach na przedmieściach Madrytu. Chciał biednym i wykluczonym głosić Dobrą Nowinę o Jezusie. Kiedy jednak w jednej z cygańskich rodzin usiłował mówić o Bogu, po kilku minutach przerwała mu zirytowana stara Cyganka. To są wszystko brednie – stwierdziła. -Rzeczy dla księży. Bóg istnieje, ale o innym życiu po śmierci nic nie wiemy. Mój ojciec umarł i nie przyszedł już więcej do domu. Widziałeś go? Bo ja nie! I czy słyszałeś w ogóle o kimś, kto wrócił z cmentarza? Młody “apostoł” nie wiedział, co odpowiedzieć. Wrócił do domu i zaczął czytać Biblię. W Dziejach Apostolskich znalazł fragment o tym, jak to prokurator Festus wyjaśniał królowi Agryppie sprawę niejakiego Pawła z Tarsu, który został uwięziony na wniosek Żydów. Oskarżyciele – stwierdza Festus – nie wnieśli przeciwko niemu żadnej skargi o przestępstwa, które podejrzewałem. Mieli z nim tylko spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje (Dz 25, 18-19). Nawrócony artysta wiedział już, co odpowiedzieć starej Cygance. To Jezus wrócił z cmentarza żywy, zmartwychwstały i zalęknionym uczniom oznajmił: Pokój wam! Dał im wielką nadzieję, w imię której poszli w świat i za którą oddali swe życie: Jeśli Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy, a zatem Bóg ocali wszystko co dobre i piękne w naszym życiu. Cierpienie i śmierć nie są ostatnim akordem ludzkiego losu, ale stanowią bramę ku nowemu życiu. Ów nawrócony artysta malarz to Kiko Argüello, twórca Drogi Neokatechumenalnej, znanej m.in. z charyzmatu rodzin wielodzietnych. Dziś trzeba mieć nadzieję, wielką nadzieję, aby nie bać się “tracić” życia dla gromadki własnych dzieci.
Benedykt XVI w encyklice o nadziei przytacza historię Józefiny Bakhity, kanonizowanej przez Jana Pawła II. Urodziła się w roku 1869 w Sudanie. W wieku 9 lat została porwana przez handlarzy niewolników, była bita do krwi i pięć razy sprzedawana na targach niewolników. W 1882 roku została kupiona przez pewnego włoskiego konsula. Znalazła się we Włoszech, gdzie zetknęła się z Ewangelią o Jezusie. Papież pisze: Znając tak okrutnych panów, których do tej pory była własnością, tu Bakhita poznała Pana całkowicie innego, żyjącego Boga, Boga Jezusa Chrystusa. Co więcej, ten Pan osobiście poznał los bitego, a teraz oczekuje jej po prawicy Boga Ojca. Teraz miała nadzieję – już nie nikłą nadzieję na znalezienie panów mniej okrutnych, ale wielką nadzieję: jestem do końca kochana i cokolwiek się zdarzy, jestem oczekiwana przez tę Miłość. A zatem moje życie jest dobre. Przez poznanie tej nadziei została odkupiona, nie czuła się już niewolnicą, ale wolną córką Boga (nr 3).
 
Bóg nie jest ucieczką
Niekiedy próbuje się przeciwstawić doczesne sprawy wierze w Królestwo Boże i życie wieczne. To, co nazwaliśmy wielką nadzieją, miałoby być jedynie iluzją osłabiającą zaangażowanie w budowanie lepszego świata. Jednak taki zarzut, choć zapewne słuszny w pewnych jednostkowych przypadkach, wynika z fundamentalnego niezrozumienia chrześcijaństwa, które opiera się na wydarzeniu Wcielenia. Bóg nie objawił się jako pozaświatowa idea, ale wszedł w nasze życie jako Jezus, Słowo Wcielone. Nauczanie o rzeczach ostatecznych, niebie i piekle, nie odrywa nas od życiowych, osobistych i społecznych problemów, wręcz przeciwnie, w przypowieści o sądzie ostatecznym (Mt 25, 31-46) Jezus czyni kryterium tego sądu nasz doczesny stosunek do bliźniego, a szczególnie do ubogiego, chorego, potrzebującego pomocy. Kto ucieka od doczesnej rzeczywistości i jej cierpień, ten w gruncie rzeczy ucieka od Jezusa Chrystusa.
Postać Bakhity pokazuje – tak jak wiele innych historii – że nadzieja, jaką może dać Zmartwychwstały Jezus, nie jest oddaloną od konkretnego życia abstrakcją, ale siłą, kótra może przemieniać nas samych i otaczającą nas rzeczywistość. Owa przemieniająca moc nadziei bierze się z jej paradoksalnego charakteru: z jednej strony z definicji nie jest ona udokumentowaną wiedzą, z drugiej jednak nie jest też jakimś lękliwym przypuszczeniem, gdybaniem, że “byłoby dobrze, gdyby coś tam miało się ziścić”. Nadzieja i wiara dają człowiekowi pewność, na której może się oprzeć w swoich wyborach. Nie jest to pewność matematyczna, ale egzystencjalna. Nie da się jej udowodnić naukowo tak samo, jak nie da się udowodnić racji zaufania do ukochanej osoby. Jednak jest to nadzieja, o której Paweł Apostoł pisał, że zawieść nie może (Rz 5, 5).
Chrześcijańska nadzieja nie jest ucieczką w marzenia o idealnym świecie, ale nie jest też naiwnością, która każe wierzyć, że jakiś system polityczno-społeczny zapewni nam niebo na ziemi. Chrześcijaństwo jest jak najdalsze od wszelkich utopii społecznych, które, jak uczy doświadczenie komunizmu, zaczynały się od dobrych intencji, a kończyły nierzadko ludobójstwem. Jan Paweł II w swoim stanowiącym swoisty testament liście Novo millennio ineunte napisał, że nie powinniśmy bynajmniej ulegać naiwnemu przekonaniu, iż da się znaleźć jakieś magiczne rozwiązanie wszelkich problemów naszej epoki: Nie, nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba, oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: “Ja jestem z wami!” (nr 29).
Rozpacz i pycha 
Każdy człowiek zmaga się z tym, co niszczy nadzieję i prowadzi do rozpaczy albo zuchwalstwa (pychy). Są to dwie fundamentalne formy braku nadziei. Rozpacz to stan duchowy, w którym człowiek mówi “nie” dla jakiejkolwiek perspektywy wzrostu, spełnienia się. Ojcowie Kościoła opisując ten stan, mówili o lenistwie i gnuśności (łac. acedia). Chodzi tu o taką gnuśność, której przeciwieństwem nie jest pracowitość, ale wielkoduszność. Ten, kto poddaje się gnuśności, nie ma żadnej chęci, aby stawać się na miarę Bożego powołania. Nie chce być takim, jakim chce go Bóg. W obliczu darów, jakie oferuje mu Bóg, odczuwa smutek, o którym św. Paweł mówi, że wiedzie ku śmierci (2 Kor 7, 10). Jest to zdegenerowana, przewrotna pokora, która zdaje się wołać: Zostaw mnie, Boże, w spokoju; ze mnie nic już nie będzie!
Druga postawa, która odrzuca nadzieję, zuchwalstwo, polega na pełnym pychy przekonaniu, że dzięki własnym wysiłkom osiągnęło się już właściwe człowiekowi spełnienie. Św. Augustyn używa w tym przypadku określenia perversa securitas, co można by przetłumaczyć jako perwersyjne poczucie zabezpieczenia. Zuchwalec fałszywie ocenia samego siebie. Pogrążony we własnym samozadowoleniu neguje prawdę, że jego egzystencja jest darem Boga. Rozpacz i zuchwałość, choć wydają się całkowicie różnymi postawami, to spotykają się na wspólnej płaszczyźnie. Zarówno człowiek pogrążony w rozpaczy, jak i zarozumialec rezygnują z przyszłości, jaką Bóg przygotował dla ludzi.
Bóg – jak to ujął ks. Tischner – pracował nad nadzieją Abrahama. Kazał mu opuścić rodzinną ziemię i iść ku nieznanemu. Jeśli nie damy się zwieść rozpaczy lub zuchwalstwu, też dojdziemy do ziemi obiecanej, do ziemi Zmartwychwstałego Pana. Nawracanie się, praca nad sobą to w swej istocie współpraca z Bogiem nad naszą nadzieją.
ks. Dariusz Kowalczyk
Posłaniec – grudzień 2008

fot. Neal Fowler Between the Dark and a Light Place
Flickr  (cc)
http://www.katolik.pl/miedzy-bezsensem-a-spelnieniem,24909,416,cz.html
*******
s. Wioletta Ostrowska CSL, Małgorzata Stachera
Czy Pan Bóg o nas się troszczy?
Różaniec

Rozmowa z o. prof. dr. hab. Jackiem Salijem OP – Kierownikiem Katedry Teologii Dogmatycznej UKSW

Jakiś czas temu media podały, że na Suwalszczyźnie kobieta została śmiertelnie porażona prądem. Zostawiła sześcioro dzieci. Cztery lata wcześniej dzieci straciły ojca. Jak taką tragedię pogodzić z Bożą Opatrznością? Dlaczego wszechmocny i kochający Bóg do takiego nieszczęścia dopuścił?

Podobny los spotkał Julię Rodzińską, przyszłą dominikankę, jedną ze 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej, których beatyfikował Jan Paweł II. Była jednym z czworga dzieci, kiedy osierociła ich matka, dwa lata później umarł im ojciec. Nikt z rodziny nie chciał – albo nie mógł – zająć się sierotami. Na szczęście miejscowy proboszcz razem z siostrami zakonnymi zadbali o to, żeby dzieci nie pozostawić samym sobie. Słowem – najpierw starajmy się podać rękę temu, kogo nieszczęście spotkało, i dopiero z tej perspektywy ewentualnie pytajmy, dlaczego Pan Bóg dopuszcza różne nieszczęścia.

A no właśnie, dlaczego?

Tego ja przecież nie wiem. Pozytywny owoc nieszczęścia tylko stosunkowo rzadko narzuca się z całą oczywistością, tak jak owej kobiecie: „Gdyby nie ten wypadek samochodowy, nie poznalibyśmy się z moim kochanym Wackiem i nie bylibyśmy małżeństwem”. Niekiedy słyszę świadectwo: „Tego się nie da opowiedzieć, jak bardzo ciężka choroba naszego brata zjednoczyła całą rodzinę”. Najczęściej jednak sensu nieszczęść, jakie nas spotykają, nie widzimy ani nie rozumiemy.

Trudno pojąć śmierć niewinnego dziecka. Jak wtedy nie stracić wiary w Bożą miłość, w Jego opiekę?

Kiedy przychodzą do mnie rodzice, którzy utracili dziecko, staram się przyłączyć do ich żałoby i jak najwięcej ich słuchać. Nie przerywam im, nawet jeżeli zaczynają bluźnić przeciw Bogu. Choć oczywiście wolałbym, żeby nie bluźnili. Niekiedy odważam się przeczytać im fragmenty czwartego rozdziału Księgi Mądrości na temat sensu śmierci przedwczesnej: „Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy (…). Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości”.

Często słyszy się świadectwa, że Boża Opatrzność kogoś cudownie wybawiła z opresji…

Mój rodzony brat, kiedy był dzieckiem, upadł tak nieszczęśliwie, że połamał sobie obie ręce. Złamania były otwarte, ziemia wbiła się aż do szpiku, a było daleko nie tylko do szpitala, ale nawet do telefonu. I proszę sobie wyobrazić, że w pierwszym samochodzie, który zatrzymaliśmy, jechał chirurg z najbliższego szpitala.

Mówimy cały czas o nieszczęściach. Ale Boża Opatrzność czuwa nad nami również wtedy, kiedy jesteśmy zdrowi, silni, mamy pracę, zdrową i pełną rodzinę…

Pan Bóg jest ostatecznym dawcą nie tylko tego dobra, które nas spotyka, ale również tego, które my sami czynimy. To On obdarza nas rodzicami i małżonkiem, i dziećmi, i zdrowiem, i inteligencją, i chęcią do pracy – dosłownie wszystkim, co dobre.

Ale choroba chyba już nie jest darem Bożym? Mówimy, że Bóg ją na nas dopuszcza.

Jednak nawet dopuszczając na nas jakieś zło, Bóg chciałby nas przy tej okazji obdarzać. Bardzo wielu ludzi podczas choroby zmądrzało, a św. Ignacy Loyola nie jest jedynym świętym, który może w ogóle by się nie nawrócił, gdyby nie choroba.

Czy wiara w Opatrzność nie gasi w nas aktywności, nie zachęca do bierności?

Był taki pobożny rolnik, który wszystko powierzał Bożej Opatrzności i żarliwie modlił się o urodzaje, ale z tej pobożności zapomniał obsiać pola. Otóż ten rolnik istniał tylko w mojej wyobraźni, która go powołała do istnienia. A tak na serio: autentyczna wiara w Bożą Opatrzność wręcz domaga się naszego współdziałania.

Czy można zgrzeszyć przeciw Bożej Opatrzności?

Szczególnie częstym grzechem przeciw Opatrzności jest rozwiązywanie swoich problemów poprzez łamanie Bożych przykazań. Zazwyczaj taki człowiek sam wkrótce zobaczy, że w ten sposób wplątał się tylko w jeszcze większe problemy.

I jeszcze jedno pytanie, chyba najtrudniejsze: gdzie jest Opatrzność Boża wtedy, kiedy ludzie są prześladowani, a nawet zabijani za nic, a nawet za sprawiedliwość?

Na jesieni 2007 r. Ojciec Święty wyniósł na ołtarze młodego Austriaka, Franza Jägerstättera, który wiedząc, że czeka go za to kara śmierci, odmówił udziału w wojnie prowadzonej przez Hitlera. Zdobył się na ten heroiczny protest przeciwko zbójeckiej wojnie, mimo że był bardzo potrzebny trójce swoich małych dzieci. Gdyby takich bohaterów było więcej, gdybyśmy więcej rozumieli, że są sprawy, za które warto nawet oddać życie, zupełnie inaczej potoczyłaby się tamta wojna i zupełnie inne byłyby nasze społeczeństwa.

Nie wiem, czy rozumiem Ojca Profesora…

Gdyby w XX wieku przynajmniej co dwudziesty spośród tych, których przymuszano do zabijania niewinnych oraz do innych zbrodni, odważył się raczej dać się zabić, niż słuchać takich rozkazów, świat dzisiaj naprawdę wyglądałby zupełnie inaczej. Niestety, niewielu to dzisiaj rozumie, że są sytuacje, kiedy Opatrzność Boża uzdalnia człowieka nawet do męczeństwa i że męczeństwo jest wielką pracą duchową, mocą której społeczeństwa się odnawiają.

Jak Ojciec Profesor wyjaśniłby tak zwyczajnie, po prostu, pojęcie Bożej Opatrzności?

Proponowałbym na to pytanie spojrzeć w perspektywie genialnej rady św. Ignacego Loyoli: „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”.

Rozmawiały: s. Wioletta Ostrowska CSL i Małgorzata Stachera

http://www.katolik.pl/czy-pan-bog-o-nas-sie-troszczy-,22388,416,cz.html?s=2

*******

o. Raniero Cantalamessa OFMCap.
Kiedy człowiek mówi w imieniu Boga…
Głos Ojca Pio

Kiedy człowiek mówi w imieniu Boga,

nie należy patrzeć na zegarek
Z o. Raniero Cantalamessą, kaznodzieją Domu Papieskiego, rozmawia Cezary Sękalski
Jakie znaczenie ma głoszenie słowa Bożego w trakcie Mszy Świętej?
o. Raniero Cantalamessa Mówienie o Piśmie Świętym podczas Mszy nie jest równoznaczne z jego studiowaniem poza nią. Czytania mszalne służą przygotowaniu wiernych do przyjęcia Komunii świętej. Pomagają wejść w relację z Jezusem. W czasie liturgii eucharystycznej Jezus umiera i zmartwychwstaje. W liturgii słowa obecny jest Jezus, który naucza.
Słowo odczytane podczas Mszy Świętej staje się rzeczywistością: wydarzenia z czasów Jezusa, np. uzdrowienie paralityka, dzieją się współcześnie, dlatego również my podczas Mszy mamy szansę doznać uzdrowienia, jak wspomniany paralityk. Czytane słowo Boże stwarza okazję, abyśmy przeżywali je zawsze na nowo. Liturgia słowa codziennie się zmienia, dlatego nadaje Eucharystii ciągle nowy aspekt.
Najlepszą ilustracją znaczenia liturgii słowa jest opis spotkania uczniów z Jezusem w Emaus. Jezus, wyjaśniając im pisma, przygotował ich i kiedy przełamał dla nich chleb, uczniowie Go rozpoznali. To powinno wydarzać się podczas każdej Mszy Świętej.
Rozumiem, że Ojciec przedkłada homilię, która objaśnia czytania mszalne, nad kazanie, które może być treściowo od nich oderwane.
Tradycyjnie homilia stanowi objaśnienie słowa Bożego czytanego podczas Mszy Świętej. Kazanie natomiast ma charakter bardziej ogólny i jest wygłaszane raczej poza Eucharystią. W języku włoskim słowo „kazanie” (predica) ma charakter moralizatorski, negatywny. Polega ono na mówieniu ludziom, jak mają postępować. Prawić komuś kazania, znaczy moralizować, mówić, co trzeba robić, a czego nie.
To rozróżnienie jest znakiem zmiany, która dokonała się w Kościele. Na początku, w czasach Jezusa, a później świętego Pawła, głoszenie Ewangelii oznaczało głoszenie królestwa Bożego i miało wydźwięk pozytywny. Było radosnym zwiastowaniem czegoś wspaniałego, pięknego. Z czasem jednak w Kościele aspekt moralny został tak mocno zaakcentowany, że w pewnym sensie zapomnieliśmy o tym, że pierwszym zadaniem kaznodziei jest głoszenie królestwa Bożego.
Ja w moim głoszeniu przede wszystkim na to zwracam uwagę. Chcę w sposób pozytywny głosić królestwo Boże, jego łaskę. Na drugim miejscu stawiam aspekt moralny. Nie odwrotnie. Nie po to przecież się umartwiamy, żeby otrzymać łaskę, ale ponieważ już ją otrzymaliśmy. Dlatego żyjemy moralnie.
Czy tak było od początku Ojca posługi kaznodziejskiej, czy też dopiero w pewnym momencie nastąpiło takie odkrycie?
Wraz z moim powołaniem kaznodziejskim przyszła mi do głowy myśl, aby przede wszystkim głosić królestwo Boże. Myślę, że jest to związane z odczuciem przeze mnie osoby Ducha Świętego, który pozwala rozpoznać Jezusa jako Pana, a następnie powołuje nas do tego, aby Go naśladować. Jednak zanim Jezus stanie się dla nas wzorem, najpierw jest darem, który mamy przyjąć od Ojca.
Szczególnie my, katolicy potrzebujemy tej zmiany punktu widzenia. Nasze kraje: Włochy i Polska od dawna były chrześcijańskie, dlatego nie odczuwaliśmy potrzeby, aby przywrócić takie głoszenie słowa Bożego. Spójrzmy jednak na kraje Ameryki Łacińskiej, gdzie wiele osób opuszcza Kościół katolicki, ponieważ w Kościele zielonoświątkowym odnajdują głoszenie słowa, które jest bardziej wyzwalające. Tam słyszą: „Chrystus umarł za twoje grzechy, jesteś wolny!” i ten styl głoszenia wywołuje wielkie wrażenie na słuchaczach. Myślę, że w krajach tradycyjnie katolickich musimy na nowo odkryć ten sposób nauczania, ponieważ również u nas sytuacja bardzo się zmieniła. Sekularyzacja jest tak rozpowszechniona, że na nowo trzeba głosić osobę Chrystusa. Dzisiejszy człowiek nie za bardzo przywiązuje wagę do obowiązków czy prawa, dlatego przede wszystkim trzeba mówić mu o darze Boga, jakim jest Jezus Chrystus.
Czy można powiedzieć, że kaznodzieja, który nie nawiązał głębszej relacji z Jezusem, ma tendencję do moralizowania, zaś ten, który tę relację pielęgnuje, chętniej opowiada o całym bogactwie królestwa Bożego?
Zależy to od formacji, jaką przeszedł dany kaznodzieja. Na przykład kazania Ojca Pio miały charakter w dużej mierze moralizatorski i prosty, ale nikt nie wątpi, że pozostawał on w  głębokiej relacji z Jezusem. Ojciec Pio nie przekazywał Bożego przesłania tylko przez słowa, ale czynił to całym swoim życiem. Wiele osób, które z nim się spotkały, doświadczyło łaski Bożego przebaczenia, przede wszystkim za pośrednictwem sakramentu pojednania.
Wiele zależy zatem od kontekstu, w którym działa dany kaznodzieja i od charyzmatu, jaki otrzymał. Mamy kaznodziejów, którzy w sposób konkretny mówią, co należy robić, a czego nie, ale potrzebujemy tych, którzy głoszą Ewangelię Jezusa Chrystusa.
W jaki sposób Ojciec przygotowuje się do głoszenia homilii?
Głoszenie kazań w Domu Papieskim wymaga ode mnie wielkiego zaangażowania. Za każdym razem, kiedy przygotowuję kazanie, muszę przeczytać wiele książek, przejrzeć wiele publikacji. Jeśli podróżuję po świecie, aby głosić słowo biskupom, kapłanom i ludziom świeckim, korzystam z tego, co wcześniej przygotowałem dla papieża. To, co mówię papieżowi, mówię też potem moim współbraciom. Wszystkie moje książki (obecne także na rynku polskim) były najpierw kazaniami wygłoszonymi w Domu Papieskim.
Często bywam proszony o omówienie jakiegoś tematu. Wtedy muszę się przygotować. Natomiast wczoraj wieczorem w kościele braci kapucynów na Loretańskiej w Krakowie, kiedy zobaczyłem przed sobą konkretnych ludzi, głosiłem to, co już we mnie jakoś dojrzało, niezależnie od tekstów czytań. Dzięki temu mogłem mówić bez patrzenia na kartkę, mając stały kontakt z wiernymi. Osobisty kontakt ze słuchaczami jest czymś bardzo ważnym w głoszeniu. Jednak kiedy przygotowuję coś nowego dla ojca świętego czy przy innych okazjach, dużo czasu przebywam w naszej wspólnotowej kaplicy i oczekuję, że natchnienie przyjdzie od Boga.
W 2005 roku musiałem przygotować homilię dla kardynałów zgromadzonych na konklawe. W takim wypadku jest oczywiste, że musiałem prosić Boga, aby dał mi poznać, co chce, żebym powiedział. Nie twierdzę, że Bóg przemawia do mnie w sposób bezpośredni, przez konkretne słowa, niejednokrotnie zdarza się jednak, że podczas modlitwy pojawia się myśl albo natchnienie ukierunkowujące mnie na jakieś zdanie z Ewangelii, które nagle zostaje mi rozświetlone i lepiej rozumiem jego znaczenie. Podczas przygotowań do kazania na konklawe, moją uwagę przyciągnął tekst z Dziejów Apostolskich o zesłaniu Ducha Świętego.
W jaki sposób przeżywa Ojciec mówienie w imieniu Boga?
Jestem zaskoczony, kiedy słuchacze moich kazań mówią, że odczuwają w nich obecność Boga. Jestem pewien, że to nie zależy ode mnie, a cała zasługa znajduje się po stronie słuchaczy, ponieważ mają serca otwarte na słowo Boże.
Słowo Boże ma własną moc, niezależną od kaznodziei. Myślę, że sekretem skutecznego głoszenia słowa Bożego jest to, że kaznodzieja sam w nie wierzy, a wiara to dar od Boga. Dzięki łasce Bożej wierzę w to, co mówię. Moich słuchaczy przekonuje zatem moja wiara w treść, którą przekazuję.
Bóg dał mi łaskę całkowitej wiary w Jezusa Chrystusa. Zdarza się, że w tym, co mówię, doświadczam obecność Ducha Świętego. Nagle pojawia się myśl, której wcześniej nie przygotowywałem. Przychodzi takie szczególne przekonanie…
…prorockie?
Odczuwam, że jest to profetyczna interwencja Ducha Świętego. Bez wątpienia wtedy jedno słowo znaczy więcej niż całe kazanie. Równocześnie zmienia się ton głosu i Ewangelia jest głoszona z autorytetem. O Jezusie mówiono, że głosi naukę z mocą. Coś z tej mocy można niekiedy odczuć i dzisiaj.
Czy miał Ojciec jakieś wzorce w głoszeniu kazań? Czy jakieś kazania Ojciec szczególnie zapamiętał jako słuchacz?
Nie pamiętam dokładnie tego, co słyszałem w różnych kazaniach. Na mnie w największym stopniu wpłynęły kazania, których słuchałem w wieku dwunastu lat, zaraz po wstąpieniu do niższego seminarium. Były to pierwsze rekolekcje, jakich tam wysłuchałem. Wtedy odkryłem moje powołanie.
Przeszedł Ojciec drogę od wykładowcy, który naukowo zajmuje się teologią, do kaznodziei. Jak to się stało?
Myślę, że było to Boże wezwanie. Tej decyzji nigdy nie żałowałem. Nie oznacza to jednak, że w jakiś sposób odrzuciłem naukę, przeciwnie – studiowanie było dla mnie wielką łaską. Dlatego dziś nie zachęcam młodych ludzi, aby mnie naśladowali. Raczej nie powinni porzucać studiów dla kaznodziejstwa. Jest to tylko moje szczególne powołanie, za które bardzo Bogu dziękuję. Umożliwia mi ono bowiem mówienie o bogactwie Ewangelii i królestwa Bożego nie tylko małej grupce studentów, ale wszystkim ludziom, począwszy od papieża, a skończywszy na zwyczajnych chrześcijanach. Uważam, że Kościół to ogromny magazyn, pełen cennych darów. Zadaniem kaznodziei jest otworzenie odpowiednich drzwi tego magazynu i umożliwienie słuchaczom sięgnięcia po to, czego potrzebują.
Czy decyzja o wyborze posługi kaznodziejskiej zaważyła w jakiś sposób na późniejszym przyjęciu przez Ojca funkcji w Domu Papieskim?
Tak. Kaznodzieją Domu Papieskiego zostałem kilka miesięcy po tym, jak podjąłem tę decyzję.
Jakim słuchaczem był Jan Paweł II?
Najlepszym, jakiego w życiu miałem. Przede wszystkim był niezmiernie zainteresowany tym, co mówiłem. Często prosił o teksty moich kazań. W kaplicy Domu Papieskiego papież zwykle siedział po mojej lewej stronie, a biskupi naprzeciwko mnie. Na wszystkich fotografiach widać, że ojciec święty jest bardzo skupiony, skoncentrowany.
Kiedy był w dobrej formie fizycznej, często po kazaniu zatrzymywał się i rozmawiał ze mną. Czasem mówił: – Dzisiaj wyjaśniłeś nam wiele wspaniałych spraw. Zaś po moich kazaniach maryjnych powiedział: – Musisz je szybko opublikować! Często też starał się ukazać konkretne znaczenie tego, co mówiłem albo pytał, skąd zaczerpnąłem jakąś ideę. Bardzo dobrze mi się mówiło, bo nie czułem tremy, mimo że mówiłem do papieża. Jan Paweł II był bardzo pokorny, słuchał jak każdy chrześcijanin.
Raz, podczas roku jubileuszowego w kazaniu dla Kurii Rzymskiej komentowałem zdanie św. Pawła: A przeto upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli (1 Kor 1,10). Dodałem przy tym: – Przyjmijcie te słowa, jakby mówił je do was ojciec święty. Potem biskup Stanisław Dziwisz powiedział do mnie: – Dzisiaj bardzo wzruszyłeś ojca świętego…
Jan Paweł II nigdy nie przejawiał pośpiechu czy zniecierpliwienia. Kiedy po raz pierwszy wygłaszałem przed nim kazanie w Wielki Piątek w Bazylice Świętego Piotra, postanowiłem mówić powoli, ponieważ świątynia jest wielka i powstaje w niej bardzo duży pogłos. Z tego powodu kazanie trwało dziesięć minut dłużej niż przewidywałem. Biskup, który pilnował harmonogramu dnia ojca świętego, był zaniepokojony i od czasu do czasu spoglądał na zegarek, ponieważ po liturgii papież miał uczestniczyć w drodze krzyżowej w Koloseum. Następnego dnia ów biskup opowiadał siostrom zakonnym, że po liturgii Jan Paweł II zawołał go i uśmiechając się, powiedział: – Kiedy człowiek mówi do nas w imieniu Boga, nie powinniśmy patrzeć na zegarek…
Raniero Cantalamessa
– włoski kapłan z zakonu kapucynów, doktor teologii i literatury klasycznej, były wykładowca historii starożytnej chrześcijaństwa na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie. W 1979 roku zrezygnował z pracy naukowej i poświęcił się całkowicie głoszeniu słowa Bożego. W 1980 roku papież Jan Paweł II mianował go kaznodzieją Domu Papieskiego, którym pozostaje do dziś. Członek Papieskiej Komisji Mieszanej ds. Dialogu z Kościołami Zielonoświątkowymi. Autor książek tłumaczonych na kilkanaście języków. W telewizji włoskiej (RAI) prowadzi audycję, w której komentuje teksty ewangeliczne.
http://www.katolik.pl/kiedy-czlowiek-mowi-w-imieniu-boga—,1202,416,cz.html
********
ks. Tomasz Jelonek
Mojżesz
Głos Ojca Pio

z cyklu: “Świat Pisma Świętego” – cz. 7

Mojżesz

Księga Wyjścia rozpoczyna się od przedstawienia sytuacji Narodu Wybranego w niewoli egipskiej. Rodzina Jakuba przybyła do Egiptu, którym zarządzał Józef i znalazła tam dobre warunki rozwoju, w których rozrosła się w cały naród. Wtedy zmieniły się stosunki w Egipcie, a nowi władcy obawiali się licznego i prężnego narodu, żyjącego na ich terytorium. Postanowili go wyniszczyć przez uciążliwą pracę i podcięcie korzeni rozrostu, nakazując zabijanie wszystkich nowonarodzonych chłopców.

Wtedy Bóg wybrał Mojżesza dla wyratowania narodu z niewoli. W postaci Mojżesza podziwiamy przedziwną opatrznościową drogę, przez którą Bóg go przygotował do jego roli. Chowany w domu, wbrew zakazowi faraona, został podrzucony jego córce. Dziecko spodobało się jej i odtąd Mojżesz mógł legalnie wychowywać się w domu. Tam wszczepiono w jego duszę przywiązanie do rodzinnych tradycji. Przebywając następnie na dworze królewskim, czul więź ze swoim narodem i po wielu latach udał się, aby zobaczyć, jak żyją jego rodacy. W obronie jednego z nich zabił Egipcjanina.

Pobyt małego dziecka w domu okazał się potrzebny, aby Mojżesz czul się Izraelitą. Miał on jednak prowadzić swój naród, a do tego potrzeba było wiedzy i umiejętności. Nie jest łatwo kierować wielką wspólnotą narodu i to trudnego narodu.

Odpowiednie umiejętności Mojżesz zdobył będąc na dworze faraona, należąc do najbliższej rodziny panującego. Potem, gdy okazywał geniusz wodza, przydawała mu się nauka na dworze faraona.
Dwór ten opuścił, uciekł, gdyż wydało się, że stanął w obronie rodaka. W ziemi Madian przystał do madianickiego kapłana. Był to pogański kapłan. ale człowiek uczciwy. Tam Mojżesz miał okazję poznać pewne formy kultu, formy oddawania czci istocie nadziemskiej. To przydało mu się przy organizowaniu kultu prawdziwego Boga. U swego teścia Mojżesz był pasterzem. Z trzodą wędrował po stepach i miał wiele czasu, aby myśleć. Miał czas, jakby na długie rekolekcje. Po nich został powołany do spełnienia swej funkcji. Mojżesz to człowiek powołany. Opatrznościowo powołany przez Boga. Bóg wszystko tak układa. aby człowieka prowadzić.

Przyglądając się postaci Mojżesza, warto zastanowić się nad własnym życiem, trzeba popatrzeć na te wszystkie, może drobne, wydarzenia, które były wyrazem prowadzenia nas przez Boga. Wszystko, co wydaje się nawet przypadkowe, u Boga jest tak zaplanowane, aby człowiek mógł dojść do podjęcia swego powołania. Na naszych ludzkich drogach czekał Bóg, aby powiedzieć: Pójdź za Mną! Wracając myślą do tego opatrznościowego kierowania przez Boga naszymi krokami, do chwili, gdy nas przywołał i dal poznanie powołania, trzeba za te wszystkie laski podziękować.

Bóg nie tylko prowadził nas kiedyś, On stale nas prowadzi. Nie ma dla Boga przypadków i zaskoczeń. Nam może się tak wydawać, ale Bóg ma swój plan, plan miłości, plan wybrania, plan powołania – tego na co dzień, stojącego stale przed nami jako wołanie Boga: Pójdź za mną, przyjdź i poślę Cię.

W najdrobniejszych wydarzeniach naszego życia trzeba uczyć się dostrzegać prowadzącą rękę Boga. Wiele spraw zrozumiemy dopiero w wieczności, ale Bogu trzeba zaufać i dziękować za wszystko. Bóg wszystko cudownie i opatrznościowo poukładał. Bóg stale wzywa do czegoś. Stale na nowo przychodzi i stawia zadania, mówiąc: Pójdź za Mną! Przyjdź, poślę Cię! Mojżesza posłał do Egiptu, nas także posyła do różnych zadań. Bóg potrzebuje człowieka, aby go posłać. Trzeba podziwiać opatrznościowe. rządzenie światem. Wyczulić słuch, aby usłyszeć wołanie i posłuchać. Przy powołaniu Mojżesz widział płonący krzak i usłyszał nakaz zdjęcia obuwia. Jest to wyraz szacunku wobec Boga, którego spotykamy. Wobec spotkań z Bogiem trzeba zachować szacunek i posłuszeństwo.

ks. Tomasz Jelonek

http://www.katolik.pl/mojzesz,954,416,cz.html

***********************************************************************

O autorze: Judyta