Słowo Boże na dziś – 13 Lipca 2015 r. – poniedziałek – Świętych pustelników Andrzeja Świerada i Benedykta, wspomnienie

Myśl dnia

Świat jest księgą, a ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną jej stronę.

św. Augustyn

Otwarte na wszystkich serce i gotowość służby wobec najbardziej potrzebujących jest tym,
co powinno wyróżniać uczniów Chrystusa.
ks. Mariusz Krawiec SSP
Kiedy przyjmujemy naukę Jezusa, następuje rozłam między nami i światem,
bo zaczynamy się różnić od świata.
Nie da się zmienić siebie, a tym samym świata, jeśli szuka się przede wszystkim “świętego spokoju”.
Mieczysław Łusiak SJ
***********

PONIEDZIAŁEK XV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Wj 1,8-14.22)

Prześladowanie Hebrajczyków w Egipcie

Czytanie z Księgi Wyjścia.

Rządy w Egipcie objął nowy król, który nie znał Józefa. I rzekł do swego ludu: „Oto lud synów Izraela jest liczniejszy i potężniejszy od nas. Roztropnie przeciw niemu wystąpmy, ażeby się przestał rozmnażać. W wypadku bowiem wojny mógłby się połączyć z naszymi wrogami w walce przeciw nam, aby wyjść z tego kraju”.
Ustanowiono nad nim przełożonych robót publicznych, aby go uciskali ciężkimi pracami. Budowano wówczas dla faraona miasta na składy: Pitom i Ramses. Ale im więcej go uciskano, tym bardziej się rozmnażał i rozrastał, co jeszcze potęgowało wstręt do synów Izraela. Egipcjanie nielitościwie zmuszali synów Izraela do ciężkich prac i uprzykrzali im życie przez uciążliwą pracę przy glinie i cegle oraz przez różne prace na polu. Do tych wszystkich prac przymuszano ich nielitościwie.
Faraon wydał wtedy całemu narodowi rozkaz: „Wszystkich nowo narodzonych chłopców Hebrajczyków należy wyrzucić do rzeki, a dziewczynki pozostawić przy życiu”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 124,1-2.3-5.6-8)

Refren: Naszą pomocą jest nasz Pan i Stwórca.

Gdyby Pan nie był po naszej stronie, *
przyznaj, Izraelu,
gdyby Pan nie był po naszej stronie, *
gdy ludzie przeciw nam powstali.

Wtedy pochłonęliby nas żywcem, *
gdy gniew ich przeciw nam zapłonął,
wówczas zatopiłaby nas woda, +
potok by popłynął nad nami, *
wówczas potoczyłyby się nad nami wezbrane wody.

Błogosławiony Pan, który nas nie wydał na pastwę ich zębom, +
Dusza nasza jak ptak się wyrwała z sideł ptaszników, *
sidło się podarło i zostaliśmy uwolnieni.
Nasza pomoc w imieniu Pana, *
który stworzył niebo i ziemię.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Por. Mt 10,40)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Kto przyjmuje apostoła, przyjmuje Chrystusa,
a kto przyjmuje Chrystusa, przyjmuje Ojca, który Go posłał.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 10,34 – 11,1) 

Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich apostołów:
„Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy.
Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.
Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał.
Kto przyjmuje proroka jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. Kto przyjmuje sprawiedliwego jako sprawiedliwego, nagrodę sprawiedliwego otrzyma.
Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadani wam, nie utraci swojej nagrody”.
Gdy Jezus skończył dawać te wskazania dwunastu swoim uczniom, odszedł stamtąd, aby nauczać i głosić Ewangelię w ich miastach.

Oto słowo Pańskie.

 

***********************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Mój styl życia

Otwarte na wszystkich serce i gotowość służby wobec najbardziej potrzebujących jest tym, co powinno wyróżniać uczniów Chrystusa. We współczesnym świecie coraz częściej zapomina się o tej zasadzie. Ludzie wybierają styl życia hołdujący zaspokajaniu własnych potrzeb. Wsłuchując się w dzisiejsze słowa Jezusa, warto postawić sobie pytanie o to, jaka jest moja życiowa postawa. Czy i w jakim zakresie jestem gotowy podjąć się służby wobec najbardziej potrzebujących? Czy jeśli przyjdzie mi dźwigać jakikolwiek krzyż, uczynię to, mając na uwadze Chrystusa i Jego odkupieńczą misję, czy też będę się buntował i utyskiwał?

Jezu, Ty dajesz mi wzór postawy służby i bezwarunkowej miłości. Oczyść moje serce z egoizmu i uzdolnij do służenia Tobie w moich braciach i siostrach.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
**************

#Ewangelia: Jezus nie jest bezkonfliktowy

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do swoich apostołów: “Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy.
Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.
Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał.
Kto przyjmuje proroka jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. Kto przyjmuje sprawiedliwego jako sprawiedliwego, nagrodę sprawiedliwego otrzyma.
Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody”.
Gdy Jezus skończył dawać te wskazania dwunastu swoim uczniom, odszedł stamtąd, aby nauczać i głosić Ewangelię w ich miastach.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Jezus przynosi na ziemię Miłość, nowe, pozbawione postawy buntu przeżywanie cierpienia, nową hierarchię wartości, w której wszystko jest właściwie uporządkowane. I dlatego przynosi rozłam i poróżnienie. Kiedy przyjmujemy naukę Jezusa, następuje rozłam między nami i światem, bo zaczynamy się różnić od świata. Nie da się zmienić siebie, a tym samym świata, jeśli szuka się przede wszystkim “świętego spokoju”. Pokój, za którym tęsknimy jest owocem działania Bożego w świecie, ale owocem końcowym. Póki ów pokój “wdziera się” na ten świat, nie da się uniknąć wielu sytuacji konfliktowych. Niestety. Bądźmy tego świadomi. Ale też nie twórzmy konfliktów związanych z przyjęciem nauki Jezusa, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Unikajmy konfliktów, ale nie za wszelką cenę.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2491,ewangelia-jezus-nie-jest-bezkonfliktowy.html

*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 10, 34-11, 1

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. madlyinlovewithlife / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic / CC BY-NC-ND 2.0)

Niezgoda, która może budować…

 

Za Jezusem lub przeciw Niemu. Wyrzeczenie. Nagroda za oddanie się Jezusowi
Jezus powiedział do swoich apostołów:  «Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy.

Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał.

 

Kto przyjmuje proroka jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. Kto przyjmuje sprawiedliwego jako sprawiedliwego, nagrodę sprawiedliwego otrzyma. Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody».

 

Gdy Jezus skończył dawać te wskazania dwunastu swoim uczniom, odszedł stamtąd, aby nauczać i głosić Ewangelię w ich miastach.

 

Opowiadanie pt. “O dwóch braciach i snopkach”
Na górze Moria mieszkało niegdyś dwóch braci: młodszy miał żonę i dzieci, starszy był kawalerem. Bracia prowadzili wspólnie całą gospodarkę, więc żniwo dzielili na dwie równe części.Kiedy przyszła noc, bracia poszli spać; każdy do swoich snopków. Starszy nie mógł jednak zasnąć, mówił sobie w sercu: “Mój brat ma rodzinę, ja jestem sarn, a mimo to wziąłem taką samą część. To nie jest sprawiedliwe!” Więc wstał cichutko, wziął parę snopków i przerzucił je dyskretnie do stogu brata.

 

Wówczas zasnął spokojnie. Tej samej nocy, tylko trochę później, obudził się młodszy brat. I ten pomyślał o swoim bracie, i powiedział w duchu: “Mój brat jest samotny, nie ma potomstwa. Kto zatroszczy się o niego na stare lata?” Także i on wstał, wziął parę snopków i zaniósł cicho do stogu brata.

 

Kiedy nastał dzień, dziwili się obaj, że stogi są takie same jak wczoraj wieczorem. Żaden jednak nie pisnął ani słówkiem o nocnej wyprawie. Następnej nocy jeden chciał być sprytniejszy od drugiego. Spotkali się w połowie drogi, każdy ze snopkami na plecach. Z radości rzucili się sobie w ramiona. Cieszyli się, że chcą dobrze dla siebie, że tak dobrze jeden o drugim myśli. Bóg w niebie widział również tę scenę i rzekł: “Zaprawdę, święte jest to miejsce. Tutaj chcę zamieszkać!”

 

Refleksja
Doświadczamy tego codziennie: zgoda buduje, niezgoda zaś rujnuje. Tak jest w naszych domach, pracy, w życiu prywatnym i zawodowym. Napięcia, których jesteśmy przyczyną, ale też i odbiorcą towarzyszą człowiekowi nie od wczoraj. Tak powstawały małe konflikty, tak powstawały i wojny pomiędzy rodzinami, krajami, a nawet kontynentami. Nasza ludzka natura chce dobrze, a jest tak jak zawsze…

 

Jezus uczy nas, że pokój jest podstawą ludzkiej egzystencji. Każdy konflikt, którego jesteśmy autorami nie jest dobry dla nas samych, ale też i ludzi, którzy żyją obok nas. Powinniśmy zatem starać się zawsze włączyć się w “walkę o pokój”. Powinniśmy działać w myśl przysłowia: “Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Tak bowiem jak my się zachowujemy, tak i zachowa się osoba, która stoi przed nami. Potrzeba nam jedności zarówno umysłow, ale i serc…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego zgoda buduje, a niezgoda rujnuje?
2. Dlaczego powstają wojny między ludźmi?
3. Co znaczy “walka o pokój”?

 

I tak na koniec…
[…] za każdym razem podejrzewam, że zgoda jest najgorszym ze złudzeń (Julio Cortázar, Gra w klasy)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,687,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-10-34-11-1.html

*********

Św. Jan Chryzostom (ok. 345-407), kapłan w Antiochii, potem biskup Konstantynopola, doktor Kościoła
Homilie do Dziejów Apostolskich, nr 45; PG 60, 318

„Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje”
 

„Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Łk 9,48) – mówi Pan. Im mniejszy jest brat, tym bardziej Chrystus jest obecny. Ponieważ kiedy przyjmujemy znakomitą osobę, robimy to często dla próżnej chwały, ale kto przyjmuje jednego z najmniejszych robimy to dla Chrystusa ze szlachetnych pobudek. Jak mówi: „Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie…Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,35.40). Ponieważ chodzi o wierzącego i o brata, choćby najmniejszego, to Chrystus wchodzi razem z nim. Otwórz swój dom, przyjmij Go.

„Kto przyjmuje proroka, jako proroka, nagrodę proroka otrzyma”. Ten, kto przyjmuje Chrystusa, otrzyma zatem nagrodę gościnności Chrystusa. Nie wątp o Jego słowach, zaufaj im. On sam nam mówi: „W nich jestem obecny”. A żebyś o tym nie wątpił, wspomina o karze, którą otrzymają ci, którzy Go ignorują i o nagrodzie dla tych, którzy Go przyjmują (Mt 25,31nn). Nie czyniłby w taki sposób, gdyby zaszczyt lub pogarda Go nie dotykały. „Przyjąłeś mnie” – mówi – „w twoim domu domu; Ja cię przyjmę w królestwie mego Ojca. Uwolniłeś Mnie od głodu; Ja cię uwolnię od grzechów. Widziałeś Mnie w kajdanach; Ja dam ci zobaczyć twoją wolność. Widziałeś Mnie przybyszem; Ja zrobię z ciebie obywatela niebios. Nakarmiłeś Mnie chlebem; Ja dam ci Królestwo jako twoje dziedzictwo i całkowitą własność. Pomagałeś Mi w ukryciu; Ja to ogłoszę publicznie i powiem, że jesteś moim dobroczyńcą, a Ja twoim dłużnikiem”.

***********

***********

Komentarz liturgiczny

Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje
(Mt 10, 34 – 11,1)

Jezus pokazał Dwunastu Apostołom, co jest istotnego w ich ewangelizacji. Trzeba iść tak, jakby nie zatrzymywała ani rodzina, ani swoje własne względy. Iść tak w Imię Jezusa i Jego Ojca Boga. Ludzi przychylnych należy traktować tak, jakby nie ewangelizatorów, a Boga przyjmowali. Ewangelizatorzy zaś nawet tylko  kubek wody podający, niech podają z miłością.
Pamiętam, że moja pomoc jest w Twoim Imieniu, Panie.
Proszę, byś to Ty prowadził swój lud i mu błogosławił (jak Hebrajczykom w Egipcie)!

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

 ***********

Refleksja katolika

Zanim wybranych przez siebie dwunastu uczniów Jezus wyśle z pierwszą apostolską misją, wygłasza do nich mowę, w której porusza wiele ważnych spraw. Zapowiada prześladowania, których oni nie unikną głosząc ludziom Jego Ewangelię. Ale jednocześnie zapewnia, że zawsze będzie przy tych, którzy opowiedzą się za Nim. Wręcz domaga się od nas radykalnego, jednoznacznego opowiedzenia się za, lub przeciw Niemu. I to w słowach, które patrząc tak po ludzku brzmią paradoksalnie: Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10, 34-37).
Ale chociaż pozornie tak może się wydawać, w rzeczywistości Jezus wcale nie chce niezgody, która często dzieli rodziny. Bardziej pragnie przygotować nas do tego, iż wybierając Jego, chcąc Go naśladować, musimy często liczyć się z niezrozumieniem przez rodzinę. A nawet z wrogością ze strony najbliższych. Podając zaś Siebie za wzór do naśladowania, „nie pozwala” także i nam unikać swego krzyża: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto przyjmuje proroka, jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. Kto przyjmuje sprawiedliwego, jako sprawiedliwego, nagrodę sprawiedliwego otrzyma. Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody (Mt 10, 38-42).
Jednak z tym krzyżem Jezus nie zostawia nas samym sobie. Wprost przeciwnie – udziela wielu rad, wskazówek, ale przede wszystkim obiecuje pomoc od Ojca z nieba – Jego Ducha, który będzie zawsze przy nas. Zawsze wtedy, kiedy wrogowie Kościoła będą uciskać, prześladować, wyśmiewać nasze uwielbienie dla Jego imienia. Nie mamy też powodu do obaw, że ci co nas prześladują z powodu Jezusa, zamkną nam także i usta do obrony. Jezus wyraźnie obiecuje: W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was (Mt 10, 19b-20). I tak właśnie jest. Nieraz mogłam przekonać się o tym sama, kiedy to w towarzystwie ateistów, agnostyków i im podobnych podczas różnorakich dysput i sporów, ataków na Kościół (nie wierząc sobie – bo niby skąd to wiem), potrafiłam przedstawić racjonalne i przekonujące argumenty na potwierdzenie obecności Chrystusa w Jego Kościele. To wówczas Jego Duch przemawiał przeze mnie.
Zatem niestraszne i nietrudne będą dobremu człowiekowi żadne cierpienia, ani też żadne ofiary ze swego życia składane Stwórcy. Takimi właśnie dobrymi ludźmi są patroni dnia dzisiejszego, benedyktyni, święci polscy pustelnicy: Andrzej Świerad oraz jego współbrat i uczeń Benedykt, pierwsi eremici na ziemiach polskich, żyjący w pierwszej połowie XI stulecia po Chr. Ci świadkowie rodzącego się chrześcijaństwa na ziemiach polskich, wiedli ascetyczne życie, modlili się i pracowali ciężko. Andrzej z racji swoich wypraw misyjnych na Słowację, by tam głosić Chrystusa zmartwychwstałego i Jego Królestwo uważany jest za pierwszego polskiego misjonarza. Przypuszczalnie odbył też pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Oddając mu cześć należną świętym zakończę to rozważanie modlitwą za jego wstawiennictwem: „Boże, Ty swojego wyznawcę, świętego Andrzeja, udręczonego zmaganiem się z ukrywanym cierpieniem, uczyniłeś uczestnikiem szczęśliwej nieśmiertelności; jak dzięki jego zasługom jesteśmy uwalniani od rozmaitych udręk cielesnych, tak spraw, abyśmy za jego wstawiennictwem zasłużyli także na otrzymanie bogactwa radości duchowych. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.”
Bogumiła Lech-Pallach, Gdynia
bogumila.lech@wp.pl

***

Bóg pyta:

Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto?
Mt 23,16

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział III. O TYM, ŻE SŁÓW BOŻYCH SŁUCHAĆ TRZEBA Z POKORĄ, CHOĆ SĄ TACY, CO JE LEKCEWAŻĄ 


1. Słuchaj, synu, moich słów Prz 4,10, słów najpiękniejszych, przewyższających wiedzę filozofów i mędrców tego świata. Słowa moje są duchem i życiem J 6,63, a rozum ludzki ich nie zgłębi. Nie są dla próżnego podobania się i nie tak je brać należy, ale słuchać w ciszy, a przyjmować z miłością Koh 9,17.

I rzekłem: Błogosławiony, kogo ćwiczysz, o Panie, i uczysz swojego prawa, aby go uchować od złych dni i aby nie był samotny na ziemi Ps 94(93),12-13.

2. Ja, rzekł Pan, od początku uczyłem proroków i aż do dzisiaj nie przestaję mówić do wszystkich Hbr 1,102, ale jest wielu głuchych i nieczułych na moje słowa. Większość chętniej słucha świata niż Boga, łatwiej podąża za apetytami ciała niż za tym, co miłe Bogu.

Świat obiecuje to, co przemijające i małe, a jak chciwie ludzie mu służą; ja obiecuję to, co wzniosłe i wieczne, a odwracają się ludzkie serca. Któż służy mi we wszystkim tak gorliwie i tak posłusznie, jak służą światu i jego władcom? Zawstydź się, Sydonie, oto przemówiło morze Iz 23,4. A jeśli pytasz o przyczynę, dlaczego tak się dzieje, posłuchaj.

Dla drobnej korzyści człowiek przemierza długie drogi, dla życia wiecznego zaledwie stopę z ziemi uniesie. Biegnie za lichym zarobkiem, o jedną monetę nieraz ludzie się szarpią, nikt nie waha się męczyć dniem i nocą dla byle drobnostki i nędznej obiecanki.

3. Ale dla dobra trwałego, dla nagrody bezcennej, dla czci najwyższej i chwały nieskończonej lenią się, niestety, potrudzić choć trochę. Wstydź się, sługo opieszały i wiecznie narzekający, że tamci gorliwiej pędzą do zguby niż ty do życia. Tamci więcej się cieszą ułudą niż ty prawdą.

Jakże często zawodzą ich nadzieje, lecz moja obietnica nie okłamie nikogo. Kto mnie zaufał, nie odejdzie z próżnymi rękami. Co obiecałem, dotrzymam, co powiedziałem, wypełnię, jeżeli tylko zostaniesz wierny do końca mojej miłości 1 Tm 2,15. Ja nagradzam dobrych i umacniam w wierze pobożnych.

4. Wypisz moje słowa na swym sercu Pwt 6,6-7 i rozważ je pilnie, bo będą ci potrzebne w czas próby. Czego nie rozumiesz teraz, gdy czytasz, pojmiesz, gdy przyjdę. Dwojako przychodzę nawiedzić moich wybranych: przez próbę i przez ukojenie. I dwie nauki wpajam im codziennie: jedną, gdy wytykam ich winy, drugą, gdy zachęcam do wzrastania w dobrym. Kto mając słowa moje, lekceważy je, sam wyda wyrok na siebie w dzień ostateczny J 12,48.

MODLITWA O ŁASKĘ POBOŻNOŚCI

5. Panie, Boże mój, Ty jesteś moje wszystko. A kimże ja jestem, że ośmielam się mówić do Ciebie? Najnędzniejszy z Twoich nędznych sług, robak nikczemny, najnędzniejszy i lichszy niż mogę pomyśleć i mam odwagę wypowiedzieć.

A jednak pamiętaj o mnie, Panie, choć jestem niczym 2 Kor 12,11, nic nie mam, nic nie znaczę Koh 3,19. Ty jeden jesteś dobry, sprawiedliwy i święty Łk 18,19; 2 Mch 1,25: 1 Sm 2,2, Ty wszystko możesz Hi 42,2, wszystko przewyższasz, wszystko napełniasz 1 Tm 6,17; Jr 23,24, a tylko grzesznik pozostaje bezradny bez Ciebie. Wspomnij na litość swoją i napełnij moje serce łaską, bo przecież nie chcesz, aby dzieła twoje były puste.

6. Jakże zdołałbym zgodzić się na samego siebie w tym biednym życiu, gdyby nie umacniało mnie Twoje miłosierdzie i łaska? Ps 25(24),6. Nie odwracaj ode mnie oblicza Tb 4,7; Ps 143(142),7, nie odwlekaj przyjścia, nie odbieraj mi Twojego ukojenia, niech moja dusza nie zostaje bez Ciebie jak ziemia bez wody Ps 143(142),6.

Panie, naucz mnie pełnić Twoją wolę Ps 143(142),10, naucz mnie stać przed Tobą godnie i pokornie, bo Ty jesteś moją mądrością Mdr 14,5, Ty, który mnie znasz, a poznałeś mnie jeszcze przed początkiem świata i zanim przyszedłem na świat J 17,5.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

**********

Refleksja maryjna

Maryja Matka w tajemnicy Kościoła

W ekonomii łaski, aktualizowanej działaniem Ducha Świętego, istnieje pewne podobieństwo między momentem Wcielenia się Słowa i narodzeniem Kościoła. Osobą jednoczącą oba te momenty jest Maryja. Maryja w Nazarecie i Maryja w Wieczerniku w Jerozolimie.

W obu momentach Jej obecność była bardzo dyskretna, ale istotna, wskazująca na życie “zrodzone z Ducha”. Jest tą, która jest obecna w tajemnicy Chrystusa jako Matka, staje się – z woli Syna i z dzieła Ducha Świętego – obecna w tajemnicy Kościoła.

Jan Paweł II

teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

13 LIPCA

*******

Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy

 

Święci Andrzej Świerad i Benedykt wśród uczniów

Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze.
Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha.Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym.

Święci Andrzej Świerad i Benedykt na tle góry Zabor i katedry w Nitrze Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich.
Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry.

W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla.

 http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13a.php3

Benedykt i Andrzej Świerad

Pierwsi karpaccy święci.

   „Gdy król Stefan w Panonii albo ziemi węgierskiej wiarę Chrystusową rozmnażał, na początku, póki się jeszcze służba jednego Boga dobrze nie rozkwitnęła, wiele z rozmaitych stron księży i zakonników do Węgier bieżało do króla onego jako do ojca. (…) Między innymi przyszedł też z Polski Żórawek albo Zorardus niejaki, stanu podłego wiejskiego, ale darów Bożych wysokich i wielkich pełen. Ten się prosił do klasztoru, Sobór albo Zbór nazwanego    u opata Filipa. Przyjął go i dał mu imię Jędrzej”1.

             Maur, opat klasztoru benedyktyńskiego w węgierskim Pecsu, spisał ok. roku 1064 żywot pierwszego męczennika wywodzącego się z Małopolski. Jest nim Świerad, którego zakonne imię brzmi Andrzej. Maur oparł swój opis na relacji św. Benedykta, pustelnika, który z bratem Andrzejem pracował i towarzyszył mu w modlitwach.

            W kronikach imię świętego Andrzeja bywa różnie zapisywane. Najczęściej spotykane wersje to: Żurawek, Żórawek, Świerad, Sierad, Świrad, Wszerad, Svorad, Zoreardus.

Jak podaje tradycja miejscem urodzenia świętego była, położona nad Dunajcem, wieś Tropie. Nie jest to niestety informacja pewna. Istnieją przypuszczenia, iż rodzinne strony Świerada to raczej wieś Sieradzice (dawniej Świeradzice), od której to miałoby pochodzić imię świętego2. Innymi legendarnymi miejscami urodzenia Świerada są: Opatowiec nad Wisłą i Zakliczyn nad Dunajcem.

Data urodzenia Andrzeja nie jest znana. Ksiądz Piotr Skarga w swoich „Żywotach świętych Starego i Nowego Zakonu” podaje rok 980. Jako datę śmierci zwykło się wymieniać lata 1030 – 1034. Średniowieczni dziejopisarze nie przywiązywali zbytniej wagi do chronologii, skupiając się na pokazaniu heroicznych cnót świętego, stąd problemy z wyznaczeniem okresu życia świętego. Pochodzić miał z rodziny chłopskiej. Wcześnie zaczął wieść życie pustelnicze. W pobliżu miejscowości Tropie założył swoją pierwszą pustelnię. Jak podaje Jan Długosz we wsi Sanctus Sviradus, (obecnie Tropie) pokazywano grotę skalną, w której Święty miał się oddawać ascezie. Zebrał też wokół siebie grono uczniów, którzy wraz z nim mieli wieść życie pustelnicze. Według miejscowego podania było ich dziesięciu, wśród nich święci Just i Urban, o których pamięć w okolicy jest wciąż żywa. Pamiątkami po ich pobycie w dolinie Dunajca mają być pustelnia i źródełko św. Urbana pod szczytem Bukowca nad Iwkową, oraz kościół p.w. Narodzenia NMP pod górą św. Justa w okolicy Tęgoborzy, z obrazem pustelnika w ołtarzu. Jedynym potwierdzonym w źródłach uczniem Świerada był Benedykt. Pochodzący z terenów Słowacji eremita. Nie jest do końca pewne czy towarzyszył on Świeradowi jeszcze w Tropiu, czy już po przeniesieniu się świętego na Węgry, pewnym jest natomiast, że był jego najwierniejszym towarzyszem.

Nie są znane bliższe okoliczności przeniesienia się Świerada na Węgry. Wstępuje on w do klasztoru św. Hipolita położonego okolicach Nitry, na górze Zabor. Opat Filip nadaje mu imię zakonne św. Andrzeja Apostoła, w owym czasie głównego patrona Węgier. Przypuszcza się, iż miało to miejsce ok. roku 9973. Opat Maur pisze, że Świerad przybył do klasztoru zaangażowany i doświadczony w ascezie. W opactwie Andrzej sumiennie wypełniał powierzone mu zadania. Nie zapomniał jednak o życiu pustelniczym. Opat Filip zezwalał braciom, którzy przekroczyli 40 rok życia udawać się do pustelni, gdzie w odosobnieniu mogli oddawać się ascezie. Mogli oni wziąć ze sobą jednego ucznia. Takie właśnie pozwolenie otrzymał Andrzej. Wraz z nim udał się do odległej o pół dnia drogi pustelni brat Benedykt. Co tydzień eremita miał obowiązek wracać do opactwa na sobotę wieczór i całą niedzielę. Pozostałe dni upływały Andrzejowi i Benedyktowi na karczowaniu lasu, oraz modlitwie. Oddawał się bardzo surowym postom. W poniedziałki, środy i piątki zachowywał ścisły post. W pozostałe dni zaś spożywał tylko lekkie posiłki, na obfitsze pozwalał sobie tylko podczas wizyt w opactwie. W okresie Wielkiego Postu zabierał od opata 40 orzechów włoskich, by zjadać jeden każdego dnia. Święty umartwiał ciało także podczas snu. Jak przekazuje nam ksiądz Skarga: „Po pracy jego dziennej takie było odpoczywanie nocne, które nie mogło się zwać odpoczynkiem, ale raczej strudzeniem. Miał pień jeden, trzciną ostrą  w koło ostrożony, na nim siadając odpoczywał w nocy; a jeśli się w nocy na którą stronę pochylił, na ostrą trzcinę padłszy i na niej się zraniwszy, obudzić się musiał. A ku temu wieniec sobie z drewna uczynił, na którym cztery kamienie przywiązał z czterech, stron i tak  w nim siedząc spał. Skoro się na którąśkolwiek stronę głowa pochyliła, kamień w nią uderzał a sen z ciała wypłaszał”4.

Ciągłe posty, oraz brak snu powodowały częste omdlenia. Jak głosi legenda, podczas prac przy wyrębie lasu św. Andrzej zasłabł. Nagle pojawił się przy nim młodzieniec, który załadował nieprzytomnego pustelnika na wóz i odwiózł go do jego chatki. Święty poznał      w młodzieńcu anioła i surowo przykazał Benedyktowi, aby aż do jego śmierci nie rozpowiadał o tym wydarzeniu.

            Ciało swoje opasał eremita mosiężnym łańcuchem. Z czasem łańcuch wpił się w ciało i obrósł skórą. Doprowadziło to do śmierci Świętego, gdyż po pęknięciu wewnętrznego naskórka wywiązała się gangrena. Przed śmiercią posłał jeszcze po opata Filipa i przykazał, by on przygotował ciało do pochówku. Wtedy to opat znalazł ów łańcuch i zabrał go ze sobą jako relikwię. Współbracia darzyli św. Andrzeja tak wielkim szacunkiem i czcią, iż pochowali go w kościele opackim, a nie na cmentarzu przyklasztornym.

Opat Maur opisuje cuda, jakich miał dokonywać św. Świerad. Przytacza on historię rozbójników, którzy pokłóciwszy się o podział łupów wdali się w bójkę i której jeden z nich został ciężko ranny. Towarzysze postanowili zanieść go do pustelnika Andrzeja. Gdy byli już blisko chatki, ranny towarzysz zmarł. Ponieważ zbliżała się noc, zostawili ciało na progu, by rano je pogrzebać. Gdy z nastaniem świtu wrócili, znaleźli swego druha żywego. Przestraszyli się bardzo i zaczęli uciekać. Ten zawołał ich słowami: „Nie uciekajcie bracia; św. Jędrzej mię mocą Boską wskrzesił”. Upomniał także towarzyszy, by porzucili zbójowanie i uczciwego zajęcia poszukali5. Inny cud zdarzył się już po śmierci św. Andrzeja. W Nitrze na szubienicy powieszono przestępcę. Gdy ludziom wydawało się, że skazaniec nie żyje i odeszli z miejsca stracenia, ten zszedł z szubienicy i poszedł cały i zdrowy do opata Filipa. Opowiedział mu jak to przed śmiercią modlił się o wstawiennictwo do św. Andrzeja Świerada, a ten podtrzymywał go na szubienicy i po rozejściu się tłumu rozwiązał pęta. 

Uczeń św. Andrzeja Świerada, Benedykt, po śmierci mistrza pozostał w pustelni. Wiódł tu samotne życie jeszcze przez trzy lata. Pewnego dnia napadli go pogańscy rozbójnicy i uprowadzili w okolice Skałki koło Trenczyna. Tam go zamordowali, a ciało wrzucili do rzeki Wag. Legenda głosi, iż ciała męczennika przez cały rok pilnował orzeł, aż zostało ono odnalezione przez współbraci w stanie nietkniętym przez rozkład. Jego ciało spoczęło obok św. Andrzeja w kościele opackim.

Pustelnicy Andrzej i Benedykt już za życia cieszyli się ogromnym szacunkiem współbraci i okolicznej ludności. Kult obu świętych silnie zakorzenił się w okolicach opactwa. Do grobu świętych pustelników pielgrzymowały rzesze pątników. W 1083 roku na prośbę króla św. Władysława papież Grzegorz VII zatwierdził kult św. Andrzeja i św. Benedykta, obok św. Gerarda, św. Stefana, króla węgierskiego, i jego syna, św. Emeryka. Zatwierdzenie to zostało uroczyście ogłoszone na synodzie węgierskim w Ostrzychomiu przez legata papieskiego.

Obaj Święci zostali głównymi patronami katedry w Nitrze, gdzie w XII w. przeniesiono ich relikwie. Obecnie ich szczątki złożone są w srebrnym relikwiarzu znajdującym się w nitrzańskiej katedrze w kaplicy św. Barbary. Do II wojny światowej relikwie ich były niesione w uroczystej procesji na pobliską Górę Zabor, do kościoła wystawionego na ruinach opactwa. W XX w. w miejscu męczeńskiej śmierci św. Benedykta wzniesiono kościół jemu poświęcony6.

Święty Andrzej Świerad został ogłoszony patronem młodzieży słowackiej. Jest także patronem Nitry i diecezji tarnowskiej. W ikonografii obaj święci przedstawiani są razem. Świętemu Andrzejowi często jako atrybut towarzyszą dziupla, orzechy i łańcuch. Ich relikwie, poza katedrą w Nitrze, znajdują się także w katedrze Ostrzychomiu, oraz w kościele w Tropiu pochodzącym z 1611 roku. W pobliżu kościoła znajduje się źródło św. Świerada. Według miejscowych wierzeń, woda z niego ma właściwości lecznicze. Kościół w Polsce obchodzi wspomnienie obu Świętych 13 lipca, z kolei na Słowacji 17 lipca.

 

Sebastian Karwat

 Bibliografia:

O. Hoever Hugo, Żywoty Świętych Pańskich. wyd WWD.1987

Konieczny Feliks, Święci w dziejach Narodu Polskiego,1985, Kraków.

Skarga Piotr, Żywoty świętych Starego i Nowego Zakonu. Wybór, Kraków, 1994.

Zalewski Wincenty, Święci na każdy dzień, Warszawa, 1989.


 

1. Piotr Skarga, Żywoty świętych Starego i Nowego Zakonu. Wybór, Kraków, 1994.

2. Wincenty Zalewski, Święci na każdy dzień, Warszawa, 1989.

3. Ibidem.

4. Piotr Skarga, Żywoty świętych, op.cit.

5. Ibidem.

6. Wincenty Zalewski, Święci na każdy dzień, op. cit.

http://www.cotg.pttk.pl/encyklopedia_tresc.php?id=147&szukaj=#

***************

Święta Teresa od Jezusa de Los Andes, dziewica
Święta Teresa od Jezusa de Los Andes Juana Fernandez Solar była Chilijką. Urodziła się 13 lipca 1900 r. w Santiago w pobożnej, dobrze sytuowanej rodzinie Miguela Fernandeza i Łucji Solar. Naukę podjęła w 1907 r. w kolegium Najświętszego Serca Pana Jezusa, prowadzonym przez zakonnice. Ukończyła ją w 1918 r. Otrzymała tam rzetelne wykształcenie religijne i humanistyczne.
Począwszy od szóstego roku życia, codziennie uczęszczała wraz ze swoją mamą na Mszę świętą. Uważała, że Pan Jezus chce posiąść jej serce na wyłączną własność i dlatego pragnęła wcześnie przystąpić do Komunii św., ale stało się to dopiero, gdy miała 10 lat. “Był to dzień bez chmur – zanotowała w swoim Dzienniku. – Od tego momentu ziemia mnie nie pociągała”. Od tej pory chciała żyć wyłącznie dla Jezusa i upodobnić się do Niego, tak “aby Ojciec niebieski kontemplując Go w niej, znalazł godny obraz swojego Syna”.
Juana była początkowo porywcza i uparta. Postanowiła pracować nad sobą. Niemałym kosztem zwyciężyła pychę i próżność. Od 14. roku życia odczuwała w głębi swej duszy powołanie do Karmelu, z którego zwierzyła się w internacie matce Rios – zakonnicy Najświętszego Serca. W wieku 15 lat złożyła ślub czystości. Mimo wielkiego oddania Bogu, potrafiła cieszyć się życiem i młodością. Lubiła grać w tenisa, pływać, a najbardziej lubiła jazdę konno. Wolny czas poświęcała pomocy ludziom starszym i potrzebującym. Chętnie pomagała w nauce ubogim dzieciom.
Pod wpływem lektury dzieł karmelitańskich, a zwłaszcza Teresy od Dzieciątka Jezus, odkryła w sobie powołanie zakonne. W Dzienniku zanotowała: “Wzdycham za dniem, w którym będę mogła wstąpić do Karmelu, by poświęcić się tylko Bogu, by zjednoczyć się z Nim, by żyć wyłącznie Jego życiem: kochać i cierpieć dla dusz. Jestem tego spragniona”.
Wreszcie, gdy miała 19 lat, w maju 1919 r., uzyskała pozwolenie ojca i przekroczyła próg klasztoru karmelitanek bosych w Los Andes. 14 października rozpoczęła nowicjat i otrzymała habit. Przyjęła imię zakonne Teresy od Jezusa. Ukryta w klauzurze, nie poprzestawała na modlitwie, ale prowadziła bogatą korespondencję z rodziną i przyjaciółmi, stając się w ten sposób wielką apostołką. Pisała listy, aby rozpalić w nich miłość do Chrystusa, Eucharystii i Matki Najświętszej oraz wyrażać swoje szczęście.
W kwietniu 1920 r. zachorowała na tyfus. W obliczu zbliżającej się śmierci złożyła profesję zakonną. Po kilku dniach choroby, 12 kwietnia 1920 r. zmarła w opinii świętości, przeżywszy w klasztorze jedynie 11 miesięcy.
Klasztor, w którym Teresa żyła i została pochowana, stał się duchowym sanktuarium Chile. Do dziś liczne rzesze pielgrzymów nawiedzają jej grób, aby prosić ją o wstawiennictwo u Boga i rozpalić w sobie miłość do Chrystusa. Uroczystej beatyfikacji Teresy de los Andes dokonał 3 kwietnia 1987 r. papież św. Jan Paweł II w Santiago de Chile, kanonizował ją w Rzymie 21 marca 1993 r.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13b.php3

Jan Paweł II

Stały się światłością dla pokoleń

Homilia wygłoszona podczas kanonizacji błogosławionych Klaudyny Thevenet i Teresy od Jezusa «de Los Andes»
21 III 1993

1. «Ja jestem światłością świata» (J 8, 12).

Dzień dzisiejszy, IV niedzielę Wielkiego Postu, można by słusznie nazwać dniem światłości. Na drodze przygotowania do chrztu katechumeni w pierwszych wiekach chrześcijaństwa doświadczali w liturgii tego dnia, wielokrotnie odwołującej się do biblijnego tematu światła, bliskości tego momentu, w którym obmycie w wodzie chrztu miało otworzyć oczy ich duszy na światło wiary i włączyć ich we wspólnotę Kościoła.

Sakrament chrztu oznacza przejście ze śmierci do życia wraz z Chrystusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Chrystus jest życiem, życie zaś «jest światłością świata». Słowo, które przyszło na świat, Syn współistotny Ojcu, jest «Światłością ze Światłości». Ci, którzy Go przyjmują, przyjmują Światłość. Otwierają się im oczy, wewnętrzny wzrok ducha, aby widzieć «wielkie dzieła Boże» (magnalia Dei) (Dz 2, 11).

Ewangelia IV niedzieli Wielkiego Postu na kanwie uzdrowienia niewidomego ukazuje niełatwą drogę, jaka prowadzi do odkrycia tej Światłości, którą jest Chrystus. Na ileż sposobów wydarzenie zapisane w Janowej Ewangelii odtwarza się w życiu różnych ludzi we wszystkich czasach!

Sposobów jest wiele, ostatecznie jednak Światłość przebija się poprzez mroki wewnętrzne i zewnętrzne. Człowiek widzi. Więcej. Człowiek staje się świadkiem Prawdy, która przychodzi od Boga.

2. «Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, (…) będzie miał światło życia» (J 8, 12). Apostoł zaś pisze: «jesteście światłością w Panu: postępujcie jak dzieci światłości!» (Ef 5, 8).

W dniu dzisiejszym Kościół pragnie wypowiedzieć słowa Apostola pod adresem dwóch jego córek, które stały się «światłością w Panu»: Marii od św. Ignacego (Klaudyny Thevenet) oraz Teresy «de Los Andes» (Juany Fernandez Solar). Te «córki światłości» wyróżniły się jako świadkowie Chrystusa w świecie: Klaudyna Thevenet w «starej» Europie, Juana Fernandez Solar w «Nowym Świecie». W czasie gdy obchodzimy jeszcze pięćsetną rocznicę ewangelizacji wielkiego kontynentu amerykańskiego, zbieramy wspaniałe kwiaty, jakie wyrosły wśród narodów tej «nowej ziemi» dzięki Dobrej Nowinie i łasce chrztu świętego.

3. Obydwie otrzymały chrzest w Kościele, który pozwolił im narodzić się do życia Bożego. Chrześcijańskie dzieciństwo przygotowało Klaudynę Thevenet do przetrwania najtrudniejszej próby jej młodości — egzekucji dwóch braci, straconych na gilotynie. Przechodząc przez tę «ciemną dolinę» (Ps 23 [24], 4), umiała zawierzyć się całkowicie Bogu. Jej powołanie wyrasta z tej rany. Heroiczne przebaczenie, czerpiące inspirację z postawy braci, niejako kazało jej zwrócić się z wiarą i miłością ku innym ludziom zranionym przez życie, których widziała wokół siebie. Patrząc na cierpienie spowodowane przez przewroty i wojny tej epoki, pragnęła odpowiedzieć na nie miłością. Któż zaś bardziej potrzebował opieki, oparcia i pomocy w tych trudnych czasach niż porzucone dzieci, bezbronne istoty, narażone na utratę wszystkiego i na wszelkie formy wyzysku?

Słyszeliśmy słowa skierowane do proroka Samuela: «człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce» (l Sm 16, 7). W słabości dziecka Klaudyna Thevenet dostrzegała moc Boga Stwórcy; w jego nędzy — chwałę Wszechmogącego, który nas nieustannie wzywa i powołuje, by udzielić nam pełni swego życia; w dziecku opuszczonym zobaczyła Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, który dla ludzi pozostaje zawsze obecny w swoich braciach najmniejszych. Oto dlaczego święta z Lyonu postanowiła poświęcić życie włączaniu dzieci i młodzieży do życia społecznego w zdrowych i godnych warunkach.

Zapewnić chrześcijańskie wychowanie dziewczętom z wszystkich warstw społecznych — taka była jej misja, takie jest jej przesłanie.

W swojej koncepcji wychowania łączyła wrażliwość na rzeczywistości ludzkie i Boże. Domy, które zakładała dla najuboższych, nazywano Providences — «domami Opatrzności». Należy przecież uczyć młodych dobrej organizacji i prowadzenia domu, wykonywania z taką samą starannością i miłością prac wielkich i małych. Żarliwa miłość oddaje się na służbę młodym, pomaga im z szacunkiem i oddaniem, aby każdy mógł dać z siebie to, co ma najlepszego. Klaudyna Thevenet ujawnia jeden z sekretów swojego działania w słowach: «Najlepszy przełożony to nie ten, który wyznacza najsurowsze kary, ale ten, który potrafi tak postępować, by popełniano jak najmniej wykroczeń». Nieustannie przyzywała dobroci Bożej.

4. Aby skutecznie wypełniać swą misję, Klaudyna Thevenet gromadzi wokół siebie grupę dziewcząt pełnych entuzjazmu, które tak jak ona znajdują źródło mocy w Sercu Chrystusa i w Sercu Jego Matki. Dzięki bardzo silnemu zespoleniu wrażliwości na wolę Bożą, miłości do Jezusa i Maryi oraz posłusznej wierności wobec Kościoła, m. Maria od św. Ignacego zakłada Zgromadzenie Sióstr Jezusa i Maryi, co też zapewnia wzrost dziełu. Poprzez ofiarną pracę jej towarzyszek «objawiają się sprawy Boże» (por. J 9, 3), czego pragnął sam Chrystus, gdy uzdrawiał niewidomego od urodzenia. Świętość Klaudyny przyniesie owoce w życiu jej sióstr i w misyjnym dynamizmie zgromadzenia. Z radością wynieśliśmy wczoraj do chwały ołtarzy jedną z nich — bł. Dinę Belanger.

W każdym człowieku żyje albo może żyć niewidomy uzdrowiony ze swej ślepoty i powołany, by przyjąć światłość Zbawiciela. Potrzeba przewodników, lekarzy i wychowawców, którzy pomogą młodym całego świata w przyjęciu tej światłości. Św. Klaudyna Thevenet ukazuje, jak bardzo każde dziecko zasługuje na miłość. Swoim siostrom powtarzała: «Niech miłość będzie dla was jak źrenica oka». Tak, spojrzenie skierowane ku dziecku powinno dostrzegać w nim obietnicę, oczekiwanie, objawienie Bożej obecności, dzieło Boga, którego «chwałą» jest żywy człowiek.

5. Światłem Chrystusa dla całego Kościoła chilijskiego jest s. Teresa «de Los Andes», Teresa od Jezusa, karmelitanka bosa, pierwszy owoc świętości Karmelu terezjańskiego Ameryki Łacińskiej, dziś włączona w poczet świętych Kościoła powszechnego.

Podobnie jak w pierwszym czytaniu z Księgi Samuela, którego wysłuchaliśmy, postać Teresy nie wyróżnia się «wyglądem ani wysokim wzrostem». «Nie tak bowiem człowiek widzi — mówi święta księga —jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce» (l Sm 16, 7). Dlatego Bóg sprawił, że w jej młodym życiu, liczącym niewiele ponad dziewiętnaście lat, w jej jedenastu miesiącach Karmelu zajaśniała niezwykłym blaskiem światłość Jego Syna Jezusa Chrystusa, a ona sama stała się latarnią i drogowskazem dla świata, który zdaje się lękać, że Boża jasność go porazi. Ta chilijska karmelitanka, którą z głęboką radością przedstawiam dziś Kościołowi jako dowód nieprzemijającej młodości Ewangelii, daje zsekularyzowanemu społeczeństwu, odwracającemu się od Boga, wyraziste świadectwo życia. Głosi dzisiejszemu człowiekowi, że zazna prawdziwej wielkości i radości, wolności i spełnienia, jeśli będzie kochał Boga, wielbił Go i Mu służył. Życie bł. Teresy jest jakby cichym wołaniem zza klauzury, że «Bóg sam wystarczy!»

Jest wołaniem skierowanym szczególnie do młodych, spragnionych prawdy i szukających światła, które nada sens ich życiu. Młodzieży narażonej nieustannie na wpływy kultury przenikniętej erotyzmem, społeczeństwu mylącemu prawdziwą miłość — która jest darem — z hedonistycznym wykorzystaniem drugiej osoby, ta młoda dziewczyna z Andów ukazuje dziś piękno i szczęście promieniujące z czystych serc.

W swojej tkliwej miłości do Chrystusa Teresa odnajduje istotę chrześcijańskiego orędzia: kochać, cierpieć, modlić się i służyć. W środowisku własnej rodziny nauczyła się kochać Boga ponad wszystko. Zaś poczucie wyłącznej przynależności do Stwórcy sprawiło, że jej miłość bliźniego stała się głębsza i niezłomna. Pisze o tym w jednym z listów: «Kiedy kocham, to na zawsze. Karmelitanka nie zapomina nigdy. Ze swej małej celi towarzyszy wszystkim duszom, które pokochała w świecie» (list z sierpnia 1919 r.).

6. Żarliwa miłość budzi w Teresie pragnienie, by cierpieć z Jezusem i jak Jezus: «Cierpieć i kochać, jak Baranek Boży, który dźwiga grzechy świata» — pisze. Pragnie być niepokalaną hostią składaną w nieustannej ofierze za grzeszników. «Jesteśmy współodkupicielkami świata — pisze dalej — a odkupienie dusz nie może się dokonać bez krzyża» (list z września 1919 r.).

Młoda chilijska święta była nade wszystko duszą kontemplacyjną. Spędzała na modlitwie i adoracji długie godziny przed tabernakulum i u stóp krzyża w swojej celi, zanosząc prośby i ofiarowując się za odkupienie świata, wspomagając mocą Ducha działalność apostolską misjonarzy, a zwłaszcza kapłanów. «Karmelitanka jest siostrą kapłana» (list z 1919 r.). Rzecz jasna, życie kontemplacyjne na wzór Marii z Betanii nie zwalnia Teresy z obowiązku służenia jak Marta. W świecie, w którym ludzie walczą nieustannie, aby się wywyższyć, by posiadać i panować, ona uczy nas, że szczęście polega na pokornej służbie wszystkim, za przykładem Jezusa, który nie przyszedł, aby Mu służono, ale by służyć i by dać życie na okup za wielu (por. Mk 10, 45).

Dzisiaj św. Teresa «de Los Andes» jest nadal w wieczności orędowniczką niezliczonych braci i sióstr. Ta która znalazła niebo na ziemi, zaślubiając Jezusa, teraz ogląda Go w pełnym blasku, a stojąc tak blisko Niego, oręduje za tymi, którzy szukają światła Chrystusa.

7. «Pan jest moim pasterzem» (Ps 23 [22], 1).

Całe pokolenia uczniów, wyznawców, naśladowców Chrystusa w «starym» i w «nowym» świecie, na północy i południu, zwracają się do Tego, który jest Dobrym Pasterzem. Pasterzem dusz. Do tego, który nas odkupił przez krew swego krzyża. Który jest Światłością świata.

To w imieniu tych wszystkich pokoleń przemawiają dziś do nas dwie święte: Maria od św. Ignacego i Teresa «de Los Andes».

Dziękują Ojcu za «wszelką prawość i sprawiedliwość, i prawdę» (por. Ef 5, 9), które są owocem «Światłości w Chrystusie».

Tak, dziękują!

A jednocześnie głos ich przebija ciemności, które stale usiłują «ogarnąć» Światłość. Mówią więc do wszystkich zagrożonych ciemnością: «Zbudź się (…) i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus» (Ef 5,14).

Oto wielkopostne przesłanie dzisiejszej kanonizacji: Chrystus jest Światłością świata!

Kto idzie za Nim, «będzie miał światło życia».

http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/1829-canonization-of-claudine-thevenet-and-teresa-de-jesus-de-los-andes

*********

Święta Klelia Barbieri, dziewica
Święta Klelia Barbieri Klelia Barbieri przyszła na świat 13 lutego 1847 roku w Le Budrie (nieopodal Bolonii). Jej rodzicami byli Jan i Hiacynta Nanetti. W 1855 roku, podczas panującej w okolicy jej rodzinnego miasteczka epidemia cholery, Pan Bóg wezwał do siebie jej tatę. Pod opieką troskliwej matki szybko nauczyła się gotować, szyć i tkać płótno. 24 czerwca 1858 roku, w wieku 11 lat, przyjęła I Komunię świętą.
Przewodnikiem duchowym stał się dla niej miejscowy proboszcz, ks. Gaetano Guidi. Pod jego okiem postępowała na drodze chrześcijańskiej doskonałości. W swej pracy była uczciwa i rzetelna. Słowa Ewangelii traktowała bardzo poważnie. W tym czasie w jej parafii działało stowarzyszenie nauki chrześcijańskiej. Na zaproszenie księdza proboszcza Klelia wstąpiła do niego jako 14-letnia dziewczynka i otrzymała funkcję zastępczyni mistrzyni. W czasach, gdy dziewczęta nie uczęszczały do żadnych szkół, ona zaczęła je uczyć czytać i pisać. Tej pracy oddała się z całym młodzieńczym zapałem.
Wiele wolnego czasu poświęcała na czytanie książek o tematyce chrześcijańskiej, a wszystkich kandydatów do małżeństwa odsyłała, mówiąc: “Idźcie do mojej siostry, ja nie wyjdę za mąż”. Wraz z trzema koleżankami powzięła zamiar życia we wspólnocie oddanej modlitwie i głoszeniu Ewangelii.
1 maja 1868 roku dziewczęta zamieszkały w domu, który służył stowarzyszeniu. Ich praca nie była początkowo regulowana żadną regułą, wynikała z prostej miłości i wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka. Z głębokiej wiary zrodził się też w sercu Klelii strach przed grzechem. Zło uważała za obrazę dobrego Boga. Dlatego często spędzała długie chwile na adoracji Najświętszego Sakramentu, rozważaniu tajemnic różańca świętego i ukochanej koronce do Matki Bożej Bolesnej.
Niestety, Klelia wkrótce zapadła na chorobę płuc, w tamtych czasach nieuleczalną. W założonej przez siebie wspólnocie żyła zaledwie 2 lata. Zmarła 13 lipca 1870 roku. Wszyscy jej bliscy nazywali ją Matką, choć była tak młoda, lub Aniołem, ze względu na je styl życia i troskę o czystość słowa, gestu, po prostu całego życia. Żegnając się przed śmiercią ze wszystkimi, powiedziała: “Bądźcie dobrej myśli, gdyż ja idę do nieba i nigdy was nie opuszczę… Będziecie ciągle rosły w liczbę i będziecie wzrastały na wzór olbrzymiej góry, aby pracować w winnicy Pańskiej”. Tak się też stało. Wspólnota pod imieniem Instytutu Małych Sióstr Matki Bożej Bolesnej rozrosła się, przynosząc chlubę założycielce i błogosławione owoce całemu Kościołowi.
Do grona błogosławionych Klelię Barbieri wyniósł papież Paweł VI w dniu 27 października 1968 roku, a św. Jan Paweł II ogłosił ją świętą 9 kwietnia 1989 roku.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13c.php3

************

Święty Sylas (Sylwan), biskup

 

Święci: Paweł Apostoł oraz Tymoteusz i Sylas

Przyjmuje się dziś niemal powszechnie identyczność postaci, które jako Sylas i Sylwan występują w Dziejach Apostolskich oraz w listach świętych Piotra i Pawła. Są to w gruncie rzeczy dwie formy tego samego imienia albo zwyczajowo imię pierwotne oraz imię obrane potem, podobne i bardziej znane w cesarstwie.
Sylwan-Sylas był judeochrześcijaninem, obywatelem rzymskim. Łukasz nazwał go też prorokiem. W gminie jerozolimskiej miał znaczącą pozycję. Po tzw. soborze jerozolimskim razem z Pawłem i innymi wysłano go do Antiochii, gdzie zapoznał wiernych z podjętymi uchwałami. Potem towarzyszył Pawłowi w drugiej podróży misyjnej. Dotarł do Likaonii, Frygii, Galacji, Myzji i Macedonii. W Filippi dostał się z Apostołem do więzienia. Po cudownym uwolnieniu przybyli do Tesaloniki, gdzie znów wiele przeżyli. Gdy stamtąd uciekli, Paweł udał się do Aten, Sylas natomiast pozostał w Berei. Spotkali się w Koryncie. Sylas był też z Pawłem, gdy ten pisał listy do Tesaloniczan, czyli około 50-51 r. Nie wiemy, kiedy przylgnął do Piotra. Redagował jego pierwszy list, a potem w jego imieniu odwiedzał gminy w Azji Mniejszej.
Co się z nim działo później, nie wiadomo. Synaksaria bizantyńskie wspominały go 26 i 29 listopada jako biskupa Koryntu, ale odróżniając Sylasa od Sylwana (tego ostatniego uważały za biskupa Tesaloniki i wzmiankowały w dniach 30 lipca lub 30 czerwca). Do martyrologiów łacińskich wprowadził Sylasa Florus; ulokował go pod dniem 28 listopada. Ado, za którym poszedł Usuardus, w sposób dowolny przydzielił mu wspomnienie pod dniem 13 lipca. Za dwoma ostatnimi poszedł Baroniusz.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13d.php3

*********

Benedykt XVI

Barnaba, Sylas, Apollos

Audiencja generalna, 31.01.2007

Drodzy Bracia i Siostry!

Kontynuując naszą podróż do początków chrześcijaństwa, zapoznającą nas z jego głównymi postaciami, przyglądniemy się dziś kilku innym współpracownikom św. Pawła. Trzeba przyznać, że Apostoł jest wymownym przykładem człowieka otwartego na współpracę: w Kościele nie chce sam zajmować się wszystkim, ale korzysta z pomocy różnorodnych, licznych towarzyszy. Nie możemy omówić postaci tych wszystkich cennych pomocników, bo jest ich wielu. Wspomnijmy spośród nich choćby Epafrasa (por. Kol 1, 7; 4, 12; Flm 23), Epafrodyta (por. Flp 2, 25; 4, 18), Tychika (por. Dz 20, 4; Ef 6, 21; Kol 4, 7; 2 Tm 4, 12; Tt 3, 12), Urbana (por. Rz 16, 9), Gajusa i Arystarcha (por. Dz 19, 29; 20, 4; 27, 2; Kol 4, 10). A z kobiet Febe (Rz 16, 1), Tryfenę i Tryfozę (por. Rz 16, 12), Persydę, matkę Rufusa — o której św. Paweł mówi: «jest i moją matką» (por. Rz 6, 12-13), nie zapominając o małżonkach, jak Pryska i Akwila (por. Rz 16, 3; 1 Kor 16, 19; 2 Tm 4, 19). Dzisiaj zajmiemy się trzema spośród tego licznego grona współpracowników i współpracowniczek św. Pawła, którzy odegrali szczególnie znaczącą rolę w okresie pierwszej ewangelizacji: Barnabą, Sylasem i Apollosem.

Imię Barnaba znaczy «Syn Zachęty» lub «Syn Pocieszenia» (por. Dz 4, 36) i jest to przydomek żydowskiego lewity rodem z Cypru. Osiedlił się w Jerozolimie i był jednym z pierwszych, którzy przyjęli chrześcijaństwo po zmartwychwstaniu Pana. Bardzo wielkodusznie sprzedał posiadaną ziemię, a uzyskane za nią pieniądze oddał apostołom na potrzeby Kościoła (por. Dz 4, 37). To on poręczył za nawrócenie Szawła wobec chrześcijańskiej wspólnoty jerozolimskiej, która nie ufała jeszcze dawnemu prześladowcy (por. Dz 9, 27). Posłany do Antiochii Syryjskiej, udał się do Tarsu po Pawła, który tam się schronił, i wraz z nim spędził cały rok, poświęcając się ewangelizacji tego ważnego miasta, gdzie w Kościele Barnaba był znany jako prorok i nauczyciel (por. Dz 13, 1). Tak więc po pierwszych nawróceniach pogan Barnaba zrozumiał, że wybiła godzina Szawła, który schronił się w Tarsie, swoim mieście. Udał się tam, by go odszukać. W tym ważnym momencie niejako zwrócił Pawła Kościołowi; w tym sensie jeszcze raz dał mu Apostoła Narodów. Kościół antiocheński posłał Barnabę razem z Pawłem na misję — ta ich wyprawa została nazwana pierwszą podróżą misyjną Apostoła. W rzeczywistości była to podróż misyjna Barnaby, bo to on był za nią odpowiedzialny, a Paweł dołączył do niego jako współpracownik; zaprowadziła ich na Cypr i do środkowopołudniowej Anatolii w dzisiejszej Turcji, gdzie położone były miasta Atalia, Perge, Antiochia Pizydyjska, Ikonium, Listra oraz Derbe (por. Dz 13-14). Razem z Pawłem udał się następnie na tak zwany Sobór Jerozolimski, gdzie po dogłębnym zbadaniu rozważanej kwestii apostołowie wraz ze starszymi postanowili, że obrzezanie nie będzie obowiązywało chrześcijan (por. Dz 15, 1-35). Dopiero w ten sposób, dzięki nim oficjalnie mógł istnieć Kościół pogan, Kościół, w którym nie było obrzezania: jesteśmy synami Abrahama po prostu dzięki wierze w Chrystusa.

Później, na początku drugiej wyprawy misyjnej Paweł i Barnaba poróżnili się, ponieważ Barnaba chciał wziąć na towarzysza Jana, zwanego Markiem, podczas gdy Paweł był temu przeciwny, bo w czasie poprzedniej wyprawy młodzieniec się od nich odłączył (por. Dz 13, 13; 15, 36-40). Tak więc również między świętymi pojawiają się różnice zdań, niezgoda i kontrowersje. Fakt ten wydaje mi się pokrzepiający, pokazuje bowiem, że święci «nie spadają z nieba». Są takimi ludźmi jak my i mają także skomplikowane problemy. Świętość nie bierze się z tego, że człowiek nigdy się nie pomylił, nie zgrzeszył. Świętość może wzrastać dzięki zdolności do nawrócenia i skruchy, gotowości, by rozpoczynać na nowo, a zwłaszcza dzięki zdolności do pojednania i przebaczenia. I tak Paweł, który w stosunku do Marka był raczej cierpki i surowy, w końcu znów się z nim zszedł. Św. Paweł w ostatnich listach — do Filemona oraz Drugim do Tymoteusza — właśnie o Marku mówi «mój współpracownik». Tak więc świętymi stajemy się nie dlatego, że nigdy nie pobłądziliśmy, ale dzięki zdolności pojednania i przebaczenia. Wszyscy możemy nauczyć się tej drogi świętości.

W każdym razie Barnaba wraz z Janem Markiem wyruszył w drogę na Cypr (por. Dz 15, 39) ok. 49 r. Od tego momentu gubią się jego ślady. Tertulian przypisuje mu autorstwo Listu do Hebrajczyków, co jest dość prawdopodobne, bo pochodzącego z pokolenia Lewiego Barnabę mogło interesować zagadnienie kapłaństwa. A List do Hebrajczyków zawiera nadzwyczajną interpretację kapłaństwa Jezusowego.

Innym towarzyszem Pawła był Sylas — jego imię jest grecką formą słowa hebrajskiego (być może sheal — «prosić, wzywać», o tym samym rdzeniu co imię Saul), z którego wywodzi się również łacińska forma imienia Sylwan. Imię Sylas spotykamy tylko w Dziejach Apostolskich, natomiast imię Sylwan pojawia się jedynie w Listach Pawłowych. Był on Żydem z Jerozolimy, jednym z pierwszych chrześcijan, i w tamtejszym Kościele cieszył się wielkim poważaniem (por. Dz 15, 22), uważano go bowiem za proroka (por. Dz 15, 32). Otrzymał zadanie przekazania i wyjaśnienia «braciom w Antiochii, w Syrii i w Cylicji» (por. Dz 15, 23) decyzji podjętych podczas Soboru Jerozolimskiego. Z pewnością uważano, że potrafi poprowadzić swoistą mediację między Jerozolimą i Antiochią, między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego i chrześcijanami wywodzącymi się z pogan, służąc w ten sposób jedności Kościoła w różnorodności obrządków i pochodzenia. Kiedy Paweł odłączył się od Barnaby, właśnie Sylas był jego towarzyszem podróży (por. Dz 15, 40). Wraz z Pawłem dotarł do Macedonii (i do jej miast — Filippi, Tesaloniki i Berei) i tam się zatrzymał, natomiast Paweł pojechał dalej do Aten, a następnie do Koryntu. Sylas dołączył do niego w Koryncie, gdzie współpracował z nim w głoszeniu Ewangelii. Istotnie, w Drugim Liście, który Paweł skierował do tego Kościoła, mówi o «Chrystusie Jezusie, Tym, którego głosiłem wam ja i Sylwan, i Tymoteusz» (por. 2 Kor 1, 19). Tłumaczy to fakt, że występuje on obok Pawła i Tymoteusza jako współnadawca obu Listów do Tesaloniczan. To również wydaje mi się ważne. Paweł nie działa indywidualnie, jako «solista», ale razem z tymi współpracownikami, włączając się w «my» Kościoła. «Ja» Pawła nie jest «ja» odizolowanym, lecz «ja» wpisanym w «my» Kościoła, w «my» wiary apostolskiej. Sylwan jest wymieniony także w Pierwszym Liście św. Piotra, w którym czytamy: «napisałem wam przy pomocy Sylwana, wiernego brata» (5, 12). Widzimy tu zatem również jedność apostołów. Sylwan służy Pawłowi i służy Piotrowi, ponieważ Kościół jest jeden i jedno jest przepowiadanie misyjne.

Trzeci towarzysz Pawła, o którym teraz wspomnimy, nosi imię Apollos, będące prawdopodobnie skrótem od Apoloniusza lub Apollodora. Choć miał imię pochodzenia pogańskiego, był on pobożnym Żydem z Aleksandrii Egipskiej. W Dziejach Apostolskich Łukasz opisuje go jako «człowieka uczonego i znającego świetnie Pisma (…), przemawiającego z wielkim zapałem» (por. 18, 24-25). Apollos pojawia się na scenie podczas pierwszej ewangelizacji w Efezie: udał się tam, aby przepowiadać, i tam właśnie dochodzi do jego szczęśliwego spotkania z chrześcijańskimi małżonkami Pryscyllą i Akwilą (por. Dz 18, 26), którzy go zapoznali bliżej z «drogą Bożą» (por. Dz 18, 26). Z Efezu wyruszył do Achai i dotarł do Koryntu: tu był mu pomocą list od chrześcijan z Efezu, którzy polecili Koryntianom, aby go dobrze przyjęli (por. Dz 18, 27). Jak pisze Łukasz, w Koryncie «pomagał bardzo za łaską [Bożą] tym, co uwierzyli. Zdecydowanie uchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie na podstawie Pism, że Jezus jest Mesjaszem» (Dz 18, 27-28). Sukces, jaki odniósł w tym mieście, miał też pewien wydźwięk problematyczny, bowiem niektórzy członkowie tego Kościoła, zafascynowani jego sposobem przemawiania, w jego imię przeciwstawili się innym (por. 1 Kor 1, 12; 3, 4-6; 4, 6). W Pierwszym Liście do Koryntian Paweł wyraża uznanie dla działalności Apollosa, lecz upomina Koryntian, że ranią Ciało Chrystusa, dzieląc się na przeciwstawne sobie obozy. Całe to zajście jest dla niego ważną lekcją: ja i Apollos — mówi Paweł — jesteśmy tylko diakonoi, czyli zwykłymi sługami, przez których doszliście do wiary (por. 1 Kor 3, 5). Każdy ma inne zadanie na polu Pańskim: «Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. (…) My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś — uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą» (1 Kor 3, 6-9). Po powrocie do Efezu Apollos nie skorzystał z zaproszenia Pawła do natychmiastowego udania się do Koryntu, odkładając podróż na późniejszy termin, którego nie znamy (por. 1 Kor 16, 12). Nie mamy o nim innych wiadomości, choć niektórzy uczeni sądzą, że mógł być autorem Listu do Hebrajczyków, który, według Tertuliana, miał napisać Barnaba.

Tych trzech mężów wyróżnia wśród świadków Ewangelii wspólna im cecha oprócz charakterystycznych cech każdego z nich. Łączy ich, oprócz pochodzenia żydowskiego, oddanie Jezusowi Chrystusowi i Jego Ewangelii, a ponadto fakt, że wszyscy trzej byli współpracownikami Apostoła Pawła. W tej pierwotnej misji ewangelizacyjnej znaleźli oni sens swojego życia i z tego względu są dla nas jasnym wzorem bezinteresowności i ofiarności. Na zakończenie rozważmy jeszcze raz słowa św. Pawła: zarówno Apollos jak i ja jesteśmy wszyscy sługami Jezusa, każdy na swój sposób, ponieważ to Bóg daje wzrost. Te słowa odnoszą się również dzisiaj do wszystkich, zarówno do papieża, jak i do kardynałów, biskupów, kapłanów i świeckich. Wszyscy jesteśmy pokornymi sługami Jezusa. Służymy Ewangelii, na ile możemy, w zależności od darów, jakie posiadamy, i prosimy Boga, aby On pozwalał wzrastać swojej Ewangelii, swojemu Kościołowi.

Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

Dzisiaj poznajemy sylwetki najbliższych współpracowników św. Pawła: Barnaby, Sylasa i Apollosa. Barnaba to gorliwy lewita z Cypru. Sprzedał swój majątek, a pieniądze przekazał apostołom. To on przedstawił wspólnocie uczniów Chrystusa w Jerozolimie nawróconego św. Pawła. Towarzyszył mu w podróżach misyjnych. Nauczał na Cyprze, w Antiochii, Ikonium, Listrze i Derbe. Uczestniczył w Soborze Jerozolimskim. Sylas to człowiek głębokiej wiary, pochodzący z Jerozolimy, charyzmatyczny mówca, który z przekonaniem zachęcał mieszkańców Antiochii, Syrii i Cylicji do wytrwania w wierze. Wspierał św. Pawła w Macedonii i Grecji, szczególnie w Tesalonice i Koryncie. Apollos pochodził z Aleksandrii. Jako uczony, świetnie znający Pisma, w publicznych dyskusjach wykazywał, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem. Nauczał w Efezie i Koryncie. Wszyscy trzej byli bez reszty oddani Chrystusowi. W posłudze misyjnej i głoszeniu słowa Bożego odnaleźli swoje powołanie i sens życia. Uczmy się od nich apostolskiej gorliwości i poświęcenia dziełu ewangelizacji.

Słowo Ojca Świętego do Polaków:

Witam obecnych tu Polaków. W piątek przypada święto Ofiarowania Pańskiego i Dzień Życia Konsekrowanego. Przez ofiarowanie Jezusa w świątyni Dziewicza Matka zachęca każdego z nas do poświęcenia swego życia Bogu i braciom. Dziękujmy Bogu za wszystkich, którzy ofiarowują swe życie Chrystusowi na drodze rad ewangelicznych. Polecam ich waszej modlitwie. Niech Bóg wam błogosławi.

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (5/2007) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_31012007.html#

Sylas (znany też jako Sylwan), współpracownik św. Pawła, biskup Koryntu – Anna Kamińska

Anna Kamińska, „Słowo wśród nas”, rok 23, nr 10/2013 (242), s. 58-61; medytacje na każdy dzień.

Postać Sylasa po raz pierwszy pojawia się na kartach Dziejów Apostolskich podczas tak zwanego Soboru Jerozolimskiego. Paweł z Barnabą po swojej pierwszej podróży misyjnej przybyli z Antiochii do Jerozolimy, aby starsi i Apostołowie rozstrzygnęli spór w sprawie pogan. Niektórzy bowiem uważali, że pogan należy najpierw poddać obrzezaniu i przyjąć do Synagogi, a potem dopiero udzielać im chrztu. A przyjęcie do Synagogi wiązało się z obowiązkiem przestrzegania szczegółowych przepisów Prawa. Owocem obrad było ustalenie, że „nie należy nakładać ciężarów na pogan, nawracających się do Boga, lecz napisać im, aby się wstrzymali od pokarmów ofiarowanych bożkom, od nierządu, od tego, co uduszone, i od krwi” (Dz 15, 19-20).

Były to cztery starotestamentalne przepisy o rytualnej czystości, które dotyczyły także cudzoziemców. Postanowiono też „wybrać ludzi przodujących wśród braci: Judę, zwanego Barsabas, i Sylasa i wysłać do Antiochii razem z Barnabą i Pawłem” (Dz 15, 22), jako doręczycieli uchwał Soboru Jerozolimskiego, braci cieszących się szacunkiem i zaufaniem wspólnoty jerozolimskiej.Warto ten dekret Apostołów przytoczyć w całości, ponieważ mówi on wiele o początkach kształtującego się Kościoła: „Apostołowie i starsi bracia przesyłają pozdrowienie braciom pogańskiego pochodzenia w Antiochii, w Syrii i w Cylicji.

Ponieważ dowiedzieliśmy się, że niektórzy bez naszego upoważnienia wyszli od nas i zaniepokoili was naukami, siejąc zamęt w waszych duszach, postanowiliśmy jednomyślnie wybrać mężów i wysłać razem z naszymi drogimi: Barnabą i Pawłem, którzy dla imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa poświęcili swe życie. Wysyłamy więc Judę i Sylasa, którzy powtórzą wam ustnie to samo. Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne Powstrzymajcie się od ofiar składanych bożkom, od krwi, od tego, co uduszone, i od nierządu. Dobrze uczynicie, jeżeli powstrzymacie się od tego. Bywajcie zdrowi!” (Dz 15, 23-29).

Antiochia

Zabrawszy pismo, Paweł i Barnaba w towarzystwie Judy i Sylasa wyruszyli do Antiochii. Zwięzły styl Dziejów Apostolskich nie oddaje trudów i niebezpieczeństw takiej podróży. Warto sobie uświadomić, że Antiochię od Jerozolimy dzieliła odległość 500 km. Było to duże i ludne miasto, położone w żyznej dolinie nad rzeką Orontes, na skrzyżowaniu szlaków handlowych wiodących z północy na południe i ze wschodu na zachód. Założył je w 300 roku przed Chrystusem Seleukos I Nikator, po zwycięstwie odniesionym nad sukcesorami Aleksandra Wielkiego. Nadał miastu nazwę na cześć swego ojca, Antiocha. W 46 roku przed Chrystusem Antiochia została zajęta przez Rzymian i stała się stolicą rzymskiej prowincji Syria. Była trzecim co do wielkości i znaczenia miastem cesarstwa (po Rzymie i Aleksandrii).

Jej bogactwo i kosmopolityczny charakter przyciągały wielu cudzoziemców. Mieszały się tu wpływy kultury hellenistycznej, rzymskiej, syryjskiej i perskiej. Pojawiali się kupcy z Indii i Chin. W Antiochii zamieszkiwała duża diaspora żydowska, w której oparcie znajdowali przybysze z Jerozolimy. List od Apostołów i starszych odczytany wobec zgromadzenia został przyjęty z radością. Wysłannicy przez jakiś czas pozostali w Antiochii. „Juda i Sylas, którzy byli również prorokami, w częstych przemówieniach zachęcali i umacniali braci.” (Dz 15, 32). Nie tylko potrafili więc dobrze przemawiać, ale mieli również dar prorokowania. A tacy ludzie cieszyli się wielkim szacunkiem i poważaniem, także wśród pogan. Dzięki temu ich świadectwo miało większą moc.

Podróż misyjna

Paweł postanowił wyruszyć w kolejną podróż misyjną, aby sprawdzić, jak się mają bracia w miastach, w których wcześniej głosił słowo Pańskie. Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, lecz Paweł się sprzeciwił, gdyż Marek poprzednio opuścił ich w Pamfil ii. „Doszło do ostrego starcia, tak że się rozdzielili: Barnaba zabrał Marka i popłynął na Cypr, a Paweł dobrał sobie za towarzysza Sylasa i wyszedł polecony przez braci łasce Pana” (Dz 15, 39-40). Misjonarze wyruszali po dwóch nie tylko ze względu na bezpieczeństwo i ygodę. W tradycji żydowskiej wartość miało’ świadectwo przynajmniej dwóch osób. Paweł z Sylasem przemierzyli wspólnie Syrię, Cylicję, Frygię i Galację, Myzję i Troadę. Przepłynęli do Macedonii, zawijając po drodze na Samotrakę. Na ich trasie znalazły się miasta: Tars, Derbe, Listra, Troada, Neapolis, Filippi, Amfipolis, Apolonia, Tesalonika i Berea. W Listrze dołączył do nich Tymoteusz, „syn Żydówki, która przyjęła wiarę, i ojca Greka” (Dz 16, 1), o którym bracia dawali dobre świadectwo. Przypuszcza się, że od Troady towarzyszył im także Łukasz.

W Macedonii misjonarze wytrwale głosili słowo Boże, doświadczając przy tym różnych przeciwności. W Filippi, po uwolnieniu opętanej kobiety od złego ducha, schwytani przez podburzony tłum, zostali publicznie ubiczowani i wtrąceni do więzienia. Strażnik umieścił ich w wewnętrznym lochu i dla większej pewności założył na nogi dyby. „O północy Paweł i Sylas modlili się, śpiewając hymny Bogu. A więźniowie im się przysłuchiwali. Nagle powstało silne trzęsienie ziemi, tak że zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany” (Dz 16, 25-26). Pod wpływem tego wydarzenia pilnujący ich strażnik nawrócił się i przyjął naukę oraz chrzest wraz z całym swoim domem.

Gdy rano urzędnicy miejscy przyszli z poleceniem, aby zwolniono więźniów, Paweł poskarżył się, że jako obywatele rzymscy zostali bezprawnie poddani karze chłosty (stąd dowiadujemy się, że Sylas również posiadał rzymskie obywatelstwo). Wywołało to dużą konsternację. Pretorzy osobiście „przyszli, przeprosili ich i wyprowadziwszy prosili, aby opuścili miasto.” (Dz 16, 39). Misjonarze przybyli do Tesaloniki, gdzie nauczali przez trzy szabaty w synagodze. Jednak niezadowolona część Żydów podburzyła tłum i oskarżyła ich przed Rzymianami. Ucierpiał na tym Jazon, u którego mieszkali, ponieważ Żydzi, nie mogąc znaleźć gości, wywlekli go z domu i postawili przed politarchami. Misjonarze zaś zostali nocą wysłani do leżącej na uboczu Berei. Lecz i tu wkrótce dotarli Żydzi z Tesaloniki, poszukując Pawła. Wobec tego postanowiono, że Apostoł niezwłocznie podąży w stronę morza, a Sylas z Tymoteuszem zostaną, aby umacniać miejscową wspólnotę.

Po pewnym czasie przyszła wiadomość, że Paweł oczekuje ich w Atenach. Jednak spotkali go dopiero w Koryncie u Akwili i Pryscylli, z którymi wspólnie mieszkał i pracował, wyrabiając namioty. „Kiedy Sylas i Tymoteusz przyszli z Macedonii, Paweł oddał się wyłącznie nauczaniu i udowadniał Żydom, że Jezus jest Mesjaszem.” (Dz 18, 5). Jednak ci odrzucili jego naukę. Zwrócił się więc do pogan i głosząc im słowo Pańskie, pozostał w Koryncie przez półtora roku. Dziejach Apostolskich nie znajdujemy dalszych wzmianek na temat Sylasa. Nie wiemy, czy towarzyszył on Pawłowi w dalszej drodze do Efezu, Jerozolimy i Antiochii, czy też pozostał w Grecji. Późniejsza tradycja przypisuje mu biskupstwo Koryntu.

Sylas w śeietle listów apostolskich

W Listach Apostolskich Paweł i Piotr konsekwentnie nazywsfą Sylasa Sylwanem. Nie ma wątpliwości, że chodzi o jedną i tę samą osobę. Pierwsza forma imienia, której używał Łukasz w Dziejach Apostolskich, była być może zdrobnieniem od imienia Sylwan lub też imię Sylwan było łacińską wersją greckiego imienia Sylas. Nie jest to jednoznacznie wyjaśnione. Sylwan, obok Pawła i Tymoteusza, występuje w adresach Pierwszego i Drugiego Listu do Tesaloniczan: „Paweł, Sylwan i Tymoteusz do Kościoła Tesaloniczan w Bogu Ojcu i Panu Jezusie Chrystusie. Łaska wam i pokój!” (1 Tes 1,1); „Paweł, Sylwan i Tymoteusz do Kościoła Tesaloniczan w Bogu Ojcu naszym i Panu Jezusie Chrystusie. Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa!” (2 Tes 1, 1-2).

Listy te pisane były prawdopodobnie z Koryntu, gdy trzej misjonarze przebywali jeszcze razem. W różnych źródłach są one datowane na 50, 51 lub 52 rok po Chrystusie. Z Pierwszego Listu Piotra wynika natomiast, że Sylwan przebywał w Rzymie i był redaktorem tegoż listu Piotra: , Krótko, jak mi się wydaje, wam napisałem przy pomocy Sylwana, wiernego brata, upominając i stwierdzając, że taka jest prawdziwa łaska Boża, w której trwacie.” (1 P 5,12). List ten, pisany literacką greką, skierowany był do wspólnot w Azji Mniejszej. Powstał prawdopodobnie pomiędzy 63 a 64 rokiem po Chrystusie, gdy Apostoł przebywał w Rzymie.

Piotr wymienia w liście także Marka, co świadczy o nieustannych wzajemnych kontaktach między nimi. Choć skąpość narracji Dziejów Apostolskich i Listów nie pozwala na głębsze poznanie myśli i motywacji naszych bohaterów, jedno jest pewne – przez wszystkie lata wspomagali się wzajemnie, kontaktowali się ze sobą, nie ustawali w wędrówkach i posłudze głoszenia Dobrej Nowiny. Jest to godne najwyższego podziwu i szacunku. Sylwan prawdopodobnie najwięcej czasu spędził w Grecji, kładąc tam podwaliny Kościoła. W niektórych źródłach, oprócz wcześniej wspomnianego biskupstwa Koryntu, przypisuje mu się także biskupstwo Tesaloniki – stolicy ówczesnej Macedonii.

http://www.kapky.eu/pl/teksty/postacie-biblijne/sylas-znany-tez-jako-sylwan-wspolpracownik-sw-pawla-biskup-koryntu-anna-kaminska/

**********

Święty Ewagriusz z Pontu

Ewagriusz z Pontu

Ewagriusz pochodził z Ibora, w Poncie. Urodził się około 345 r. Bazyli z Cezarei uczynił zeń lektora. Po śmierci biskupa (379) Ewagriusz związał się ze św. Grzegorzem z Nazjanzu. Grzegorz udzielił mu diakonatu i silnie wpłynął na jego wyrobienie i koncepcje. Gdy w 381 r. Grzegorz zrezygnował ze stolicy patriarszej, Ewagriusz przebywał w Konstantynopolu. Wkrótce potem porzucił zapowiadającą się świetnie karierę, bo – jak mówiono – zadurzył się w żonie jakiegoś dostojnika. W ten sposób zainicjował pierwszy etap swego zwrotu ku życiu ascetycznemu.
Przebywał następnie w Jerozolimie, gdzie przyjęli go Melania Starsza i Rufin. Ten ostatni zasugerował mu życie zakonne wśród mnichów Egiptu. Ewagriusz udał się tam około 383 r. i pozostał do śmierci. Dwa lata spędził na pustyni Nitrii, potem przez czternaście lat żył w pustynnych okolicach nazywanych Cellulae. Kontaktował się z Makariuszami, przy czym Makariusza Egipcjanina odwiedzał na pustyni Sketis. Oddawał się najsurowszym wyrzeczeniom, a na skromny pokarm zarabiał przepisywaniem rękopisów.
Patriarcha Aleksandrii Teofil chciał mu udzielić sakry biskupiej, ale Ewagriusz uchylił się od przyjęcia tej godności. Wyczerpany surową pokutą, zmarł tuż po Epifanii 399 r., mając 54 lata. Jego uczeń, Palladiusz, uwiecznił go w swej Historia Lausiaca. Nieco wiadomości o nim podali także historycy bizantyjscy: Sokrates i Sozomenos. Oni też niejedno przekazali o bogatej twórczości Ewagriusza, która zachowała się tylko częściowo. Obszerniejszymi dziełami były: Practicos, Gnosticos, Kephalia gnostica i Antirrheticus. Autor, zawsze posądzany o orygenizm, był w nich nieraz dwuznaczny, balansował nawet na granicach ortodoksji lub zbliżał się ku niektórym formom gnozy. Przede wszystkim pozostawił jednak wielkie i bardzo cenne świadectwo duchowości ojców pustyni i ogromnie zaważył przez to na dalszym rozwoju chrześcijańskiej ascezy. Do historii przeszedł jako wybitny pisarz ascetyczny. Wielu nie pamiętało zupełnie o zarzutach orygenizmu, stawianych mu przez współczesnych, i o oficjalnych dezaprobatach na synodach i na V soborze powszechnym (553). Był dla nich wielkim ascetą i niczym więcej.
Mimo że nie wspominano go w synaksariach, umieszczano go pomiędzy świętymi w zbiorach hagiograficznych. Na Wschodzie zapewniano mu nawet miejsce we wspomnieniach liturgicznych. W Magnum Legendarium Austriacum widniał pod dniem 13 lipca, natomiast Ormianie wymieniali go w dniu 11 lutego.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13e.php3

Ewagriusz z Pontu – Pouczenie

Wśród wielu pism Ewagriusza z Pontu – mnicha który poprzez swoje pisma wpłynął znacząco na rozwój teologii monastycznej znajduje się niewielkie pismo adresowane do współbraci, a które jak myślę, nadal pomimo upływu wieków pozwala nam zapoznać się z tym co można nazwać ascezą myśli. Coś, co także i dla współczesnych warte jest poznania.

POUCZENIE  – PARAENETICUS

     Wiesz bracie, że gdy ktoś pragnie wyruszyć w daleką podróż, najpierw ją bada, a następnie dobiera sobie takich towarzyszy podróży, o których wie, że chce wyruszyć w ich towarzystwie, aby kiedyś nie ponieść od nich szkody, zostając [sam] na drodze. Podobnie tez ktoś, kto uznał za właściwe zabrać się do realizacji planu sprawiedliwości co do samego siebie, niech uważa i niech wybierze odpowiedni dla siebie sposób życia, stosownie do własnych sił. Należy raczej tak wybierać, żeby zaczynać ostrożnie a kończyć z mocą, żeby posuwać się naprzód od rzeczy drobnych aż po wielkie, oraz nie porzucać uprzednio wybranego, właściwego sposobu życia w czasie pomiędzy jego początkiem i końcem, a także, by trudu nie czynić daremnym przez podtrzymywanie zażyłości ze względu na ludzi. Jeśli bowiem ci, co podróżują, już pierwszego dnia przyśpieszą marsz i utrudzą samych siebie, przez wiele dni są słabi i zaprzestają podróży. Jeśli zaś zaczynają idąc powoli, żeby przyzwyczaić się do marszu, pod koniec, nawet jeśliby szli długo, nie słabną. Tak samo ilekroć ktoś zapragnie poświęcić się trudom około cnoty, niech ćwiczy siebie samego powoli, aż dojdzie do doskonałości.

Pierwsi spośród naszych ojców podjęli liczne trudy, a ich sposoby postępowania róźniły się między sobą tak, że mogli spróbować się we wszystkim. Ty jednak nie dręcz się licznymi spośród trudów wprowadzając zamieszanie, lecz staraj się gorliwie, żeby twój sposób postępowania pozostawał w ukryciu. Zatem stosownie do własnej słabości wybierz sobie jedną drogę, idź nią, a będziesz żył. Bo litościwy Pan przyjmuje cię nie przez wzgląd na twoje trudy, lecz, jak ofiarę ubogich, że względu na postanowienie twej woli.

     Jeśliby pojawiła się u ciebie myśl, by dodać sobie trudów, nie czyń tego pośpiesznie, ale okaż cierpliwość. Jeśliby ta myśl trwała w tobie i przynaglała cię do pomnożenia sobie trudów, wyjaw ją starszemu, ponieważ przynosi to korzyść, i wykonaj to, co ci zaleci, gdyż jest to rzecz Boża. Jeśliby ci się to przydarzyło raz i drugi, nie myśl jeszcze, że jest to sprawa szatana, starającego się podstępnie cię omotać. Ponieważ tak powiedziano ojcom o wszystkich rodzajach myśli, to samo więc odnosi się także do tych myśli, my zaś nie posiedliśmy jeszcze ich umiejętności rozróżniania duchów. 

     Trzeba, żeby zamierzający przyjąć ten sposób życia był przebiegły i zarazem szczery, mądry i głupi, chytry i nie ociężały, pierwszy w tym, co szlachetne, ostatni w tym, co złe. Bądźmy mądrzy, abyśmy strzegli naszego sposobu postępowania, a wtedy nie oszukają nas złe duchy. Bądźmy wolni od wszelkiego zła, abyśmy nie żywili żadnej złej myśli o naszych towarzyszach, i nie pamiętali o krzywdach wyrządzonych przez bliźniego. Łagodność postaw ponad wszystkim, ona bowiem jest dowodem i stanowi podstawę wszystkich twych dobrych dzieł. Pokłon twój niech będzie pełen uniżenia, a mowa twa niech będzie pokorna, byś stał się miły Bogu i ludziom, a Duch Boga w tobie zamieszka; On sam w swej miłości przyjdzie i u ciebie uczyni [sobie] mieszkanie, zamieszka u ciebie i rozłoży się obozem, ujrzysz Go własnymi oczyma, o ile tylko twe serce będzie czyste; On zasieje w tobie dobre nasienie poznania Jego dzieł i zachwytu nad Jego wspaniałością, jeśli przejmiesz się troską o usunięcie z twej duszy materii pożądliwości, cierni i ostów złych obyczajów.

     Zatroskany o swą duszę i nawracający się grzesznik, podobny jest do naczynia pełnego nieczystości i zabrudzonego, które się obmywa, a ono po wyczyszczeniu jaśnieje. Podobny jest również do węgla czarnego i nie dającego ciepła, który – po zetknięciu z ogniem – obdarzony zostaje zdolnością świecenia i [daje] wielkie ciepło. Podobny jest on również do naczyń ze złota i srebra, przeżartych rdzą i wyczyszczonych, do ciała, w które tchnieto ducha, do umarłego, który został wskrzeszony, do tego, który zaginął i odnalazł się, do owcy zbłąkanej, którą na powrót się przyprowadza [do zagrody], do chorego, który odzyskuje zdrowie, do ubogiego, który zyskuje bogactwo, do uciśnionego, który doznaje radości, do głodnego, który doznaje nasycenia, do królewskiego obrazu, który jest odnawiany, do opuszczonego domu, w którym król, po wstapieniu doń, decyduje się zamieszkać i go odnawia.

     Miluj zatem nawrócenie i poddaj kark swój pod jego jarzmo, pojednaj sie ze swym Panem odwracając się od złych czynów, ku czynom szlachetnym. Natychmiast okaż gotowość pojednania, póki jest czas, póki masz władzę nad swą duszą, spraw żebyś posiadł siłę, a po tym wszystkim myśl o sobie jako o słudze gnuśnym, jako że nie możesz oddać tyle, ile jesteś winien. Mów do duszy swojej: jestem najemnikiem, czemu więc ociągam sie z wykonaniem mej pracy? Otrzymałem wezwanie, czemu więc lekam sie przebywać wśród towarzyszy? Obarczony jestem znacznym długiem, kiedyż go spłacę? Droga moja jest długa, jakie zaopatrzenie jest mi niezbędne i kiedy przejdę ją do końca? Pan mój posłał po mnie i wezwał mnie, kiedyż wyjdę mu na spotkanie? Trzeba mi biec, czemu więc dźwigam ciężar ziemskich spraw, szamocząc się w więzach miłości tego świata? Moi towarzysze czuwają, a ja śpię, moi towarzysze walczą, a ja ulegam w walce, moi towarzysze płaczą, a ja drwiąco się śmieję, moi towarzysze cierpią ucisk, a ja się raduję, moi towarzysze zachowują milczenie, a ja głupstwa gadam, moi towarzysze zajmują się Panem, Jego królestwem i chwałą, a ja zajmuję się tym, co przed chwilą wyznałem, ponieważ od nich odszedłem.

     Gdy zapragniesz powstać nocą, a ciało twe będzie ociężałe, rozważaj wszystkie wymienione rzeczy, rozpłomień swe serce [myśląc], jak tamci stają na nogi, jak się pochylają, jak padają na kolana, jak płaczą, jak wołają wśród jęków, jak wzdychają z powodu uciążliwości ciała, jkak upojeni są miłością, zapominając o swej naturze, jak śpiewają Panu psalmy w swych sercach, a wtedy ich ćwiczenie tobie napełni światłem wszelki trud i pracę, ty zaś gorliwie oddawać się będziesz modlitwie wśród łez. I znowu przypomnij sobie, jak tamci są czujni wśród swych zajęć, jak wyruszają w drogę, uprawiają ziemię, pracują jako rzemieślnicy, jako pasterze, dozorcy i sprawujący opiekę nad trzosem. I jeśli tamci wszelki ten trud podejmują z powodu rzeczy przemijających, o ileż wiekszym dłuźnikiem jestem ja wobec mojego Pana?

     Stając do modlitwy nie zaczynaj opieszale, abyś całej modlitwy nie sprawował bez skupienia, leniwie i niezdecydowanie, leczy gdy staniesz [do modlitwy], połóż na sobie pieczęć krzyża, zbierz swe myśli, wytęż pamięć, okaż gotowość, zwróć wzrok ku temu, do którego się modlisz, i zacznij w ten sposób: na początku modlitwy przymuś swą duszę do wylewania łez i doznawania smutku, aby modlitwa twoja w całości stała się pożyteczna. Gdy myśli nie stanowią dla ciebie przeszkody, nie trzeba przerywać każdej modlitwy zanoszonej na siedząco, gdy zaś zamieszanie wywołane przez myśli znów wystąpi przeciw tobie, pomnóż modlitwy i łzy zamiast [śpiewu] psalmów. Wszystko, co mogłoby cię kusić, odrzuć już to przy pomocy słów przeciwstawiających się [pokusie], już to przez cokolwiek innego. Zrozum, co do ciebie mówię. Jeśliby zaś innym razem przyszło ci na myśl jakieś pożyteczne ćwiczenie , wykona je w miejsce psalmów i nie odrzucaj łaski Boga, ale okaż [Mu] swą uległość. Modlitwa, w której nie ma myśli o Bogu i ogladu umysłowego, jest  cierpieniem dla ciała.Nie ciesz się z dużej ilości psalmów, lecz okryj zasłoną swe serce;  lepsze jest jedno słowo wypowiedziane z zaangażowaniem niż tysiące słów wypowiedzianych obojętnie. W czasie modlitwy bądź bez zarzutu, szczery jak dziecko, pełen gotowości, skoro masz ujrzeć na własne oczy chwałę Boga. Oddal od siebie wszelkie wybiegi oraz złe myśli i stań się jak niemowlę odstawione od piersi w ramionach matki. Błogosławiony będziesz, jeśli w czasie modlitwy, wzmoże się wojna [prowadzona] przeciw tobie. Wypowiadaj swe słowa, zastosuj słowa przeciwstawiające się [pokusie], odwołaj się do własnego osądu, odpowiadaj swemu przeciwnikowi z oburzeniem, póki nie zostanie zwyciężony, aż twój Pan, widząc twą trzeźwość, uczyni słusznym twój osą., wyda wyrok na tego, który cię nienawidzi, tak że ów już się nie znajdzie i [Pan] wzmocni twą słabość. Gdyby do walki z tobą przystąpiło pragnienie zbytku, proś Pana o oddalenie go, a jeśli znowu myśli nieczyste wystąpią przeciw tobie, nie upadaj na duchu; nie poddawaj się im, ale nie przyjmuj ich, dając im miejsce w swym umyśle, a natychmiast cofną się i uciekną jak podróżny, który przybywa, żeby spędzić noc, i rano wyrusza. Strzeż się, aby w czasie modlitwy twój umysł nie błąkał się wśród błahych myśli i żebyś zamiast nastawienia pojednawczego nie wzbudził gniewu u sędziego, którego znieważasz. Czyż wobec sędziów odczuwa się strach, a względem Boga lekceważenie? Taki ktoś nie zauważa, gdzie staje, ani nie rozumie, co mówi. Czyż za takiego nie uznaje się tego, kto oddaje się modlitwie, oslepiając równoczesnie umysł namiętnościami?

     Stając na nogi nie ulegaj senności. Przez wielu uznany za zmarłego, odrzuć uprzednio sprawy świata i zapomnij o wszystkim, porzucając troskę o rzeczy, które nie są blisko i nie wspomagają takiej postawy, gdyż senność nie przynosi pożytku tym, którzy takie rzeczy oglądają. Obudź swą duszę, przestępco, twój Pan namawia cię, byś nie błąkał się’ wybrani jego aniołowie otaczają cię, byś się nie trwożył, abyś nie lekceważył zbrojnych szyków złych duchów ustawionych przeciw tobie. Wiedz zatem, bracie, że jak aniołowie cieszą sie z naszego powodu i w sposób podobny do wyżej wymienionych oddają chwałę Bogu, tak złe duchy doznają udręki, widząc nas zajętych modlitwą’ ponieważ same odmówiły oddania czci [Bogu], starają sie także i nas powstrzymać od oddania chwały Bogu, gdyż dzięki niej udaremniane są ich podstępy i jest ona orężem oraz tarczą przeciw nim. Starają się nas powstrzymać od sprawowania naszych liturgii, a gdy widzą, że nie jesteśmy im posłuszni i cały czas trwamy w naszym sposobie postępowania, usiłują nas spotwarzać za pośrednictwem wprowadzających zamieszanie rozmów prowadzonych przez ludzi, jak również przez rozmowę z ludźmi, z których jedni są nam przyjaźni, inni zaś wrodzy, abyśmy zamienili umiłowanie Boga na umiłowanie ludzi i zamiast, jak nam nakazano, modlić się za naszych nieprzyjaciół, żebyśmy powiększali nienawiść do tych, którzy nas uciskają, i po to, by nasza modlitwa stała się przyczyną gniewu.

     Wzmocnij więc czujność w swej duszy wobec zasadzek przeciwników i strzeż duszy przed gotowymi wyrządzić zło im tylko właściwe, przed tymi, którzy zostali oszukani i sami oszukują. Zacznij zatem ufnie i szybko kroczyć drogą modlitwy, a wyruszysz do miejsca pokoju, trzymając się z dala od miejsca strachu. Gdy zaś twój umysł będzie trzeźwy i osiągnie zrozumienie, dar twej modlitwy zostanie przyjęty jak dar Abla, twój przeciwnik zostanie zawstydzony, a ty sam w czasie swej modlitwy staniesz się postrachem dla złych duchów i słowa ust twoich znajdą uznanie u Boga.

    Tekst pochodzi z: Ewagriusz z Pontu – Pisma ascetyczne, tom 2: seria: Źródła monastyczne r. 36, wyd. Benedyktynów, Kraków 2005, s.149-156

http://przemijapostac.blogspot.com/2013/10/ewagriusz-z-pontu-pouczenie.html

Anna Dąbrowska

nauka o ośmiu demonach według Ewagriusza z Pontu

Ewagriusz twierdził, że istotą walki ze złem jest uwolnienie się od grzechu wewnętrznego, tego i popełnionego w myśli. Dlatego celem ludzkiego życia jest apatheia, beznamiętność. Nie ma ona nic wspólnego z bezczynnością czy brakiem życiowej energii. Beznamiętność to wolność

Pokusy zmysłowe zwalczał kąpiąc się w lodowatej wodzie. Pokusę bluźnierstwa – wystawiając ciało na ukąszenia owadów. Na wzór swojego mistrza Abby Makarego z Aleksandrii przez wiele lat pościł radykalnie, posilając się jedynie wydzielonymi porcjami chleba i wody. Doprowadziło go to do tak dużych kłopotów trawiennych, że sam mistrz zalecił mu złagodzenie diety. Odtąd jadł surowe warzywa i pił wywary ziołowe. Jednocześnie nieustannie się modlił, studiował Pismo Święte i spisywał doświadczenia swoje i tych, którzy tak jak on, z miłości do Chrystusa, wybrali życie na pustyni. Tak Ewagriusz walczył z demonami, a było ich dokładnie osiem.

demon pierwszy: obżarstwo

Od tego demona nie można się wyzwolić inaczej, jak tylko przez post i wstrzemięźliwość (umiarkowanie). Dlatego mnisi podejmowali posty, aby ograniczyć do minimum działanie zewnętrznych bodźców. Podstępny demon, wykorzystując wyobraźnię, podsuwał im obrazy dawnych uczt i wzbudzał w nich różne fantazje kulinarne. W ten sposób dążył do tego, aby mnich opuścił pustynię, a jeśli nie, to chociaż złagodził praktykowane posty, co w efekcie doprowadzi go do utraty poczucia sensu przebywania w odosobnieniu. Kuszony mnich lękał się też, że z powodu surowego postu utraci zdrowie i umrze w strasznych męczarniach. Ewagriusz odkrył, że istnieje demon radykalizmu ascetycznego. Uległy mu mnich chce naśladować radykalnych mistrzów i jednocześnie, aby nie ujawnić własnej słabości, odmawia przyjęcia pomocy innych. Pogardza własnym ciałem, a przecież celem ascezy nie powinno być odrzucenie tego daru Bożego, ale oczyszczenie i scalenie w jedno z duszą. Mnich poszczący ponad miarę koncentruje się na swoim pseudodoskonaleniu i zapomina o potrzebach innych ludzi. Oprócz umiarkowania obroną była gościnność i kontrola własnej wyobraźni, tak, aby demon obżarstwa nie mógł się nią posłużyć.

demon drugi: nieczystość

Pontyjski mnich nie był zwolennikiem traktowania sfery erotycznej człowieka jako złej, tak jak robili to manichejczycy. Przestrzegał jednak mnichów, którzy dobrowolnie wybrali życie w samotności, przed uleganiem demonowi nieczystości. Demon kusząc pustelnika wykorzystywał naturalną u człowieka potrzebę bliskości i posiadania potomstwa. Myśli nieczyste rodzą się w wyobraźni najczęściej za pośrednictwem rzeczy widzialnych, dlatego pustelnicy powinni unikać niepotrzebnych spotkań z kobietami, dotykania ich i patrzenia na nie. Kuszony mnich mógł jednak kompensować brak bliskości z kobietą przez sny i wyobrażenia erotyczne. Budząc się w nocy widział wokół siebie dzikie bestie, które przemieniały się w bezwstydnie tańczące kobiety.

Ewagriusz zdawał sobie sprawę, że niemożliwe jest całkowite wyzwolenie się z naturalnych pragnień seksualnych. Dlatego podkreślał, że w walce z demonem chodzi głównie o to, aby namiętność nie przejęła kontroli nad człowiekiem. Czasami demon namawiał też mnicha do opuszczenia pustyni, ukazując wstrzemięźliwość jako bezsensowną, a Boga jako tyrana, który wymaga rzeczy ponad ludzkie siły. Ścisły post, czuwanie nocne, modlitwa oraz powściągliwość powodują, że demon, nienawidzący udręki ciała, ucieka. Pustelnik powinien też opowiadać innym o swoich upadkach, a nie szczycić się trudami ascezy.

demon trzeci: chciwość

Chciwość wraz z szukaniem próżnej chwały i obżarstwem jest przyczyną wszystkich innych namiętności. Te trzy pokusy podsuwał przecież Chrystusowi diabeł, kusząc Go na pustyni. Demonowi chciwości nie chodzi tylko o obudzenie pragnienia posiadania pieniędzy, ale przede wszystkim o to, aby człowiek chciał zdobyć władzę nad całym światem. Pieniądze są jedynie środkiem do osiągnięcia tego celu. Zdaniem Ewagriusza chciwcem nie jest ten, kto ma pieniądze, ale ten, kto nieustannie o nich myśli i ich pożąda. Można więc być chciwym będąc bogatym jak i biednym. Demon może kusić mnicha wspomnieniami o przeszłym bogactwie, z którego zrezygnował, albo o rzeczach, które mógłby mieć. Stosując tę strategię powoduje rozdwojenie pragnień – mnich na zewnątrz wyrzeka się bogactwa, ale gromadzi w sercu. Ewagriusz porównuje bogatego mnicha do psa uwiązanego na łańcuchu, który stracił wolność na rzecz zniewalającej go troski o posiadanie pełnej miski. Opanowany przez demona mnich staje się nienasyconym szaleńcem, u którego chciwość wzbudza nieustanny lęk o przyszłość, a przez to odbiera mu radość życia.

Czasami demon zmienia strategię. Mnich może pod jego wpływem zabiegać o pieniądze wśród ludzi bogatych, pod pozorem rozdania ich potem ubogim. Wtedy prawdziwym celem staje się nie pomoc potrzebującym, ale pragnienie posiadania pieniędzy choćby na chwilę, by nacieszyć nimi oczy. A przecież prawdziwy uczeń Chrystusa powinien dzielić się tym, co ma, a nie tym, co dopiero zdobędzie. Najlepszą obroną przeciwko demonowi chciwości jest ubóstwo, jałmużna, zawierzenie Bogu, a także nieużalanie się nad własną biedą i równe traktowanie biedaków i bogaczy.

demon czwarty: smutek

Symbolem smutku według Ewagriusza jest żmija. Jej jad, zgodnie z przekonaniem antycznych lekarzy, w niewielkich ilościach niszczy inne trucizny, nadmiar zaś zabija. Ewagriusz, podobnie jak św. Paweł, rozróżnia dwa rodzaje smutku. Jeden z nich pochodzi od Boga i jest konsekwencją popełnionej przez człowieka nieprawości. Wiąże się z poczuciem żalu i skruchy, co prowadzi do nawrócenia. Jego objawem są łzy, rozmyślanie o śmierci i Bożym sądzie. Drugi rodzaj smutku powstaje w sercu człowieka, kiedy rozmyśla on

o tym, co w jego życiu się nie spełniło, i powoduje powolne obumieranie duchowe. Taki człowiek, nawet jeśli będzie doświadczał jakiejś przyjemności duchowej lub cielesnej, nie będzie w stanie jej odczuć ani się nią cieszyć, bo jego dusza jest„jak wysuszona”. Najgorsze jest to, że nie może też nikogo poprosić o ratunek, ponieważ demon smutku izoluje go od innych ludzi, zamykając w niewoli własnej wyobraźni i niespełnionych pragnień. Demon chce odebrać człowiekowi radość życia, która jest darem Bożym. Atakuje najczęściej ludzi samotnych, żyjących w odosobnieniu. Mnich kuszony przez demona smutku nie cieszy się obraną drogą, unika spotkań z braćmi. Rozmyślając ciągle o przyjemnościach, pragnieniach, których nie może osiągnąć, staje się coraz bardziej sfrustrowany. Doprowadza go do gniewu, smutku a nawet szaleństwa lub samobójstwa.

Demon smutku utrudnia także oczyszczenie serca po grzechu, sprawiając, że człowiek nieustannie pamięta o złu i zamyka się na Boże miłosierdzie. Jedynymi skutecznymi środkami w walce z tym demonem są: radość, otwarcie się na innych ludzi, wytrwałość i modlitwa.

demon piąty: gniew

W sercu człowieka ulegającego demonowi gniewu rośnie nienawiść do świata, ludzi i Boga. Człowiek taki stopniowo staje się podobny do bestii. Jest krytykancki, nieufny, zawzięty, oczernia innych. Ponieważ nie może zrealizować własnej wizji świata, wpada we frustrację, a ta prowadzi go do gniewu. Nie potrafi znieść grzeszności innych, uważając jednocześnie, że sam jest niemal doskonały. Demon wykorzystuje nawet błahy pretekst, aby wywołać w sercu człowieka gniew. Czasami zwyczajne codziennie zajęcia, drobne sprawy czy wydarzenia, które potoczą się niezgodnie z zamierzeniami człowieka, mogą wzbudzić w nim gniew. Owładnięty nim nie może nawet spokojnie spać, gdyż męczą go senne koszmary, w których wspina się stromymi ścieżkami, spotyka krwiożercze i jadowite bestie, przed którymi ucieka. Mnich opanowany przez demona gniewu traci w pewnym momencie zdolność odróżniania snu od jawy, w celi widzi dym i bestie, jego organizm słabnie, umysł popada w obłęd. Demon może też wykorzystywać skrywaną w sercu urazę. Dlatego poznanie własnych myśli i lęków, miłość bliźniego, przebaczenie, wielkoduszność, cierpliwość, łagodność i wyrozumiałość dla słabości innych oraz modlitwa Psalmami pełnią kluczową rolę w walce z tym demonem.

demon szósty: acedia (lenistwo)

Ten demon atakuje mnicha najczęściej w południe. Wówczas dzień dłuży się, tak jakby miał pięćset godzin. Mnich nie może się doczekać pory posiłku, jest niespokojny i ciągle wygląda przez okno. Ogarnia go duchowe lenistwo i fizyczna ociężałość. Jest jak nierozumne zwierzę, z przodu ciągnięte przez pożądliwość, z tyłu popychane i bite przez nienawiść. Ten demon, w przeciwieństwie do innych, dotyka całej duszy człowieka i sprawia, że pożąda on tego, czego nie ma, a nienawidzi to, co ma. Duchowe zniechęcenie, znużenie, oschłość, tchórzostwo, przygnębienie, niezdolność do koncentracji, obrzydzenie, atonia (osłabienie) duszy, jej paraliż to określenia opisujące stan człowieka w acedii. Ewagriusz mówi, że żonaty mężczyzna będąc w stanie acedii zmienia żonę, ponieważ obwinia ją o swoje cierpienie. Mnich z kolei chce uciec z celi łudząc się, że w innym miejscu będzie mu lepiej. Ma subiektywne poczucie opuszczenia przez braci, mistrza duchowego, oczekuje od nich pocieszenia, a nie otrzymując go oskarża ich o obojętność i brak miłości. Nikt nie jest jednak w stanie pomóc takiemu człowiekowi, ponieważ toczy on wewnętrzną walkę, w której przeciwnikiem nie jest żona, współbracia, koledzy z pracy, ale zranione „ja”. Jedynym lekarstwem jest wówczas przetrzymanie tego stanu i staranie się o większy obiektywizm w ocenie sytuacji.

Czasami demon zmienia strategię. Człowiek wypiera gniew i złość towarzyszące poczuciu niespełnienia. Na zewnątrz jest opanowany, ale w jego sercu wszystko się „gotuje”. A to powoduje, że jego dusza staje się nieczuła, niejako obumiera. Będący w takim stanie mnich modli się, ale nie sprawia mu to radości, żałuje za grzechy, ale nie odczuwa żalu. Najlepszym lekarstwem jest wtedy prośba o dar łez. Inna strategia demona polega na tym, że pobudza człowieka do nadmiernej aktywności. Mnich wówczas chętnie posługuje wśród chorych, kieruje nim jednak miłość własna, a nie bliźniego, dla chorych jest niewyrozumiały. Także ludzie świeccy uciekają przed pustką w pracoholizm, szczycą się tym, że nigdy nie odpoczywają, mają poczucie winy, gdy nie znajdują zajęcia.

Kryterium oceny jest tutaj intencja. Jeśli ktoś szuka w podejmowanym działaniu siebie, to choćby zamęczył się ascezą albo pracą dla Boga jest to bez wartości. Ewagriusz mówi, że wszelka przesada, brak umiaru pochodzą od złego ducha. Demony bowiem powstrzymują przed czynieniem tego, co możliwe, a skłaniają do robienia rzeczy niemożliwych. Lekarstwami w walce z demonem acedii są wytrwałość w powziętych postanowieniach oraz zachowanie właściwej miary.

Autorzy średniowieczni „demonem południa” nazwali poczucie bezsensu życia i niepokoju, jakie dotyka człowieka w „południe” życia, czyli około czterdziestego roku życia. C. G Jung nazwał to doświadczenie „kryzysem wieku średniego”.

demon siódmy: próżność

Żeglarze wyrzucali w czasie burzy zbędne rzeczy po to, aby okręt miotany przez fale nie zatonął. Według Ewagriusza podobnie robią ci, którzy wybierają życie mnisze. Nie powinni jednak walczyć z namiętnościami w taki sposób, by widzieli to inni. W przeciwnym razie oddają się demonowi próżnej chwały. Są wtedy jak grzesznicy, którzy szczycąc się wyzwaniami rzuconymi Bogu, szukają podziwu ze strony innych. Przed demonem próżnej chwały ucieczka jest bardzo trudna. Każde bowiem zwycięstwo nad namiętnościami może stać się powodem próżności. Mnich „zapętla się” duchowo, ponieważ z jednej strony stara się oczyścić duszę, a z drugiej wpada w próżność i wzmacnia własne ego.

Człowiek opanowany przez tego demona ponad wszystko chce osiągnąć sukces, pragnie pierwszeństwa, nie dba o jedność z innymi braćmi czy współpracownikami. Uzależnia jakość swojego działania od pochwał. Jednocześnie sam nie potrafi chwalić innych. W ten sposób demon próżnej chwały otwiera drzwi duszy innym demonom i doprowadza ją do upadku. Czasami demon sprawia, że człowiek zabiega o towarzystwo ważnych osób lub wiąże się z różnymi znanymi instytucjami. Czuje się ważniejszy i lepszy od innych, ponieważ przebywa w elitarnych i wpływowych środowiskach. Jedynym skutecznym sposobem

walki z tym demonem jest wytrwała modlitwa, oczyszczanie motywacji podejmowanych wyrzeczeń i skromność.

demon ósmy: pycha

Demon pychy kusił mnicha zawsze jako ostatni. Najczęściej przedstawiał mu Boga jako bezsilnego, a wtedy miłość własna opanowywała wszystkie działania i myśli mnicha. Demon ukazywał też Boga jako faworyzującego jednych, a odrzucającego drugich. Podpowiadał mnichowi, że przecież bardziej niż inni zasługuje na względy Najwyższego, bo tyle wycierpiał, wybierając życie ascety. Mnich ulegając pokusie wierzył, że własnymi siłami pokonywał trudności. Ulegając pysze wracał niejako do początku swojej drogi, a nawet – jak twierdzi Ewagriusz – pogarszał swój stan, przed czym przestrzegał Chrystus (por. Mt 12,45).

Pontyjczyk nazywa pychę urojeniem, złą gorliwością, mroczną ułudą, zarozumiałością ciała. Opanowany przez nią człowiek stawia się na miejscu Boga i podkreśla swoją niezależność. Wcześniej czy później sam staje się jak demon, który go opanował. Nie przyjmuje napomnień, przypisuje sobie wszystkie zasługi, gardzi innymi. Wszystkich dookoła uważa za głupców, którzy nie dostrzegającego „wielkości”. Poucza i nie toleruje słabości innych, pogardza grzeszącymi. Lekarstwem jest pokora, posłuszeństwo Bogu, cierpliwe znoszenie przeciwności losu i zniewag. Tylko człowiek akceptujący swoją zależność od Boga i ograniczoność jest w stanie cieszyć się życiem i ma szansę zdobyć prawdziwą Bożą mądrość. Mnich powinien opłakiwać swoje grzechy, a nie cudze, pamiętać o krzywdach, jakie wyrządziły mu demony, nie chwalić się czynionym dobrem i słuchać swojego kierownika duchowego.

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 09/2008

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/osiem_demonow.html

www.mateusz.pl/wam/zd

LEON NIEŚCIOR OMI

Smutek w nauce Ewagriusza z Pontu

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, LATO 59/2009

Istnieje u Ewagriusza 1 – można by rzec – mniej istotne ujęcie smutku jako „przygnębienia duszy” czy jej „poruszenia” (por. O ośmiu duchach zła 11, t. 1; List do Melanii 41, t. 2) 2. Wokół tych nazw nasz autor nie tworzy rozbudowanych teorii, natomiast jedno określenie wiąże się głębiej z całym jego, zresztą greckim, systemem myślenia. Smutek u Ewagriusza to „namiętność” (pathos), z pełną wieloznacznością tego słowa. Stanowi i chorobę moralną, wadę, i dotyczy sfery organicznej, osłabiając ciało, i niesie ze sobą cierpienie, jest również dla człowieka jakimś nieszczęściem. Ciągłe smucenie się to jeden z symptomów duchowej choroby (por. O ośmiu duchach zła 12, t. 1). Sprzeciwia się cnocie radości (por. O wadach, które przeciwne są cnotom 1, t. 1). „Smutek zdarza się jako choroba duszy i ciała, bierze duszę w niewolę, ciało zaś osłabia” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 7, t. 2). Chodzi, naturalnie, o jakiś przewlekły stan przygnębienia, stałą skłonność i trwałą postawę „czarnowidzenia”. Na zjawisko przychodzących doznań smutku, które ogarniają człowieka, skłaniając go do pesymistycznych rozmyślań, Ewagriusz ma inne słowo – ”myśli” (logismoi). Jeśli na trwałe zamieszkają w człowieku, stają się namiętnościami. Jest ich w Ewagriuszowym katalogu osiem: obżarstwo, nieczystość, chciwość, smutek, gniew, acedia, próżna chwała, pycha (por. O praktyce ascetycznej 6, t. 1).

Na uproszczonej liście owych wad, które pod nazwą „siedmiu grzechów głównych” utrwalił Grzegorz Wielki, zamiast smutku mamy zazdrość, zamiast acedii – lenistwo w służbie Bożej, a próżna chwała zostaje połączona z pychą. Dokonano zawężenia: do grzechów głównych zaliczono smutek z powodu pomyślności czy jakiegoś dobra będącego udziałem bliźniego. Taki smutek szczególnie obciąża smucącego się; jest stanem działającym na szkodę drugiego. Być może dlatego tylko ten rodzaj smutku zakwalifikowano do głównych przewinień moralnych. Nie wdając się w dyskusję z dokonaną przez tradycję kwalifikacją moralną smutku, uznać trzeba zasługę Ewagriusza, że powiązał smutek ze sferą sumienia. Nie jest on na ogół sprawą czysto psychiczną, ale często także moralną. W tym sensie nie znajdziemy na niego skutecznego lekarstwa wyłącznie w diagnozie psychologicznej.

Przyczyny smutku

Ewagriusz zna, oczywiście, rozróżnienie pomiędzy biblijnym smutkiem, który jest z Boga (2 Kor 7, 10), a smutkiem zawinionym, a więc w jakimś sensie – przeciwko Bogu, a na pewno zawsze – przeciwko człowiekowi. Ten pierwszy każe się smucić grzechem, myśleć o śmierci i sądzie oraz nie dopuszczać radości sprzecznych z wolą Bożą. Staje się mimowolnie, gdy człowiek na przykład boleje nad popełnioną nieprawością, „sprawcą dobrej pokuty” (O różnych rodzajach złych myśli 12, t. 1). Drugi rodzaj smutku bierze się natomiast „z nieprawości: nawiedza serce, nie ujawniając przyczyny smutku” albo „wciska się do serca i rodzi się z przyczyn nadzwyczajnych” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 7, t. 2). Ewagriusz mówi zagadkowo. Może chodzi o to, że kiedy grzeszymy, z czasem ogarnia nas przygnębienie, a im mniej przyznajemy się do grzechu i godzimy się na niego, tym większa zostaje gorycz i nieświadomość co do jej przyczyny? Niekiedy przychodzą bezpośrednie podszepty zła, którym daliśmy przystęp przez własny upadek. I chociaż wiemy, że te myśli nie są nasze, że przychodzą z zewnątrz i kuszą nas, to jednak na skutek jakiegoś zniewolenia złem nie jesteśmy w stanie się im oprzeć… Tak czy owak, grzech zbiera pokłosie smutku, nieraz tragiczne.

Co do przyczyn, to spotykamy u naszego mnicha werbalne rozróżnienie pomiędzy zewnętrzną i wewnętrzną przyczyną smutku (por. List do Melanii 42, t. 2). Do jakiegoś stopnia pewnego rodzaju smutki są niezależne od naszej woli, przynajmniej na pierwszym etapie. Przychodzą mimowolnie i ich przyczyna może być zupełnie zewnętrzna. Fakt ich powstania nie musi zależeć od nas. Natomiast od nas zależy, czy przy nich będziemy trwali, czy takie chwilowe zmartwienie nie przerodzi się w trwały stan, który Ewagriusz nazywa „namiętnością smutku” (O praktyce ascetycznej 6, t. 1). Smutek jest wprost nieodłącznym towarzyszem doznanego niepowodzenia czy jakiegoś trudnego położenia (por. O wadach, które przeciwne są cnotom 3, t. 1). Jego powodem są często różne doświadczenia losowe. Niekiedy jego przyczyną staje się bliźni: konflikty z innymi, krytyka ze strony innych, ich wady. Znamienne, że tego rodzaju zmartwieniami Ewagriusz niewiele się zajmuje. Jakże często temat godzenia się z przykrym losem podejmowała filozofia grecka, choćby w wydaniu stoickim. I Pismo Święte ma wiele do powiedzenia. Tymczasem pustelnicze środowisko, do którego pontyjski mnich adresuje znaczną część swoich pism, potrzebuje porad dotyczących innej sytuacji. Świeckim przypada w udziale walczyć w świecie rzeczy, a mnichom – ze swoimi myślami (por. O praktyce ascetycznej 48, t. 1). Dlatego głównym obiektem zainteresowań Ewagriusza staje się smutek biorący się z myśli, smutek mający wewnętrzną przyczynę.

Na pograniczu czynników zewnętrznych i wewnętrznych stoją podszepty demoniczne, nakłaniające do przygnębienia. Mamy do czynienia z anachoretami, w środowisku których żywa była świadomość potrzeby walki ze złymi duchami. Dla pustelników nie były one abstrakcyjnymi tworami, ale postaciami, które w nocy rzucały na ścianę cienie i błyskawice, inspirowały nocne widzenia wywołujące lęk albo odrazę, przerażały groźbami, wrzaskiem, ukazywaniem się w postaci czarnoskórych ludzi czy dzikich zwierząt, dotykały i nękały ciało niczym skorpiony, rozpalały skórę, pozostawiając na niej ślady, wywoływały chorobę, groziły mieczem i śmiercią. Demony, za pomocą myśli czy nawet bez nich, manipulowały wnętrzem ascety, jego psychiką, groziły utratą rozumu, pokazywały dawne grzechy, podsuwały smutek przeciwny Bogu. Zamknięci w swoich celach pustelnicy bali się diabelskich ataków, własnej bezradności, życia w ciągłym lęku. Podstawowym narzędziem demonicznego działania było podsuwanie pokus. Te próby napełniały zmartwieniem kuszonego. Może tylko on sam jest tak doświadczany… (por. O sporze z myślami II 64, t. 2). Czyż nie wykracza to ponad ludzkie siły?! Ciągle nękają, nie ma nadziei na zwycięstwo… (por. O sporze z myślami II 31, t. 2). Może przyjdą jeszcze dotkliwsze pokusy… Próby nasilały się przez zewnętrzne utrapienia, które stawały się jakby przyczółkiem złego ducha (por. Traktat dla Eulogiusza mnicha 6, t. 2).

Wymownym i dokładnym świadectwem tych lęków przed demonami jest czwarta księga pisma Ewagriusza O sporze z myślami, skąd czerpiemy powyższy ich opis. Znamienne, że w księdze tej, poświęconej zwalczaniu smutku, autor niemal wyłącznie zajmuje się pustelniczym lękiem przed demonami. Ów lęk zdaje się uznawać za podstawowy powód smutku anachorety.

Przejdźmy do innych przyczyn smutku. Rzecz jasna, granica pozostaje płynna pomiędzy smutkiem płynącym z zewnątrz i wewnątrz. Mnich z Pontu podaje przykłady różnych sugestii, którym anachoreta ulega. Wprawdzie podsuwa je pewien realny stan rzeczy, ale dochodzi do zniekształcenia jego odbioru, jakiejś myślowej nim manipulacji, autosugestii dyktowanej określonym zwątpieniem – niekiedy również z inspiracji demonicznych. Na skutek tego mnich wyolbrzymia trudności i cierpienia na drodze ascezy, przepowiada własny upadek, wyobraża sobie trudności, w jakich znajduje się jego rodzina, starość i chorobę swoich rodziców, czuje się wyobcowany z rodzinnych więzi (por. O sporze z myślami IV 42, 50, 60, t. 2).

Dochodzimy tu do podstawowego pytania. Skąd ostatecznie bierze się zniekształcający rzeczywistość smutek? Ewagriusz, korzystając z platońskiego podziału duszy, dostrzega w niej część rozumną i nierozumną, dzieląc tę drugą na pożądliwą i popędliwą. Złe myśli dotyczące obżarstwa, nieczystości, chciwości i gniewu „przydarzają się nam jako zwierzętom”, a więc powstają w nas bardziej na podłożu fizjologicznym, w sferze nierozumnej, natomiast myśli smutku, próżnej chwały i pychy przydarzają się nam „jako ludziom” (Rozważania 40, t. 2). Można rzec, sięgają głębiej, samego ludzkiego „ja”. Innymi słowy, jeśli pierwsze wynikają bardziej z niższej warstwy naszego człowieczeństwa, którą nazwijmy sferą wolitywno-zmysłową, to drugie – z wyższej, wolitywno-rozumowej.

Nie jest zatem słuszne, by smutek wiązać z jedną z dwóch wyżej wymienionych „niższych” części duszy, z pożądliwą czy popędliwą. O ile pewne namiętności spośród ośmiu wyróżnianych przez naszego autora dadzą się tak powiązać, to smutek – nie. Jak zobaczymy, może być pochodną każdej namiętności. Pożądliwość i popędliwość zdaje się w sposób pośredni wpływać na smutek, a ostateczną instancją jego generowania jest wola i rozum. Ewagriusza, gdy podaje powyższą genezę, nie interesują jednorazowe, przelotne myśli, ale raczej te, które stanowią syndrom istniejących namiętności, pojawiają się znacznie częściej i agresywniej oraz kształtują określoną postawę.

Smutek owocem namietności

Rozpatrując smutek jako moralną wadę, możemy stwierdzić, że powstaje on na skutek wadliwego korzystania z siły woli i światła rozumu. Ponieważ nasza wola i rozum ulegają często zachwianiu, ich właściwe użycie jest niemożliwe bez wsparcia łaski. Smutek jest wynikiem pewnego zaniechania w użytkowaniu władzy wolitywnej i rozumowej, uzupełnionej mocą i światłem Bożym. W związku z tym przyczyna smutku leży w pewnym zwątpieniu zarówno we własne siły, jak i w pomoc Bożą. Na przykład w kontekście demonicznych pokus jego przyczyną będzie przekonanie, że Bóg nie interesuje się naszymi utrapieniami, nie wysłuchuje naszych modlitw, że nas opuścił i nie posyła nam do pomocy swoich aniołów (por. O sporze z myślami IV 1, 2, 4, 9, 10; VI 3, 9, t. 2).

Także i inne namiętności, również te bardziej uwarunkowane fizjologicznie, są skutkiem niedostatecznego używania przez człowieka swoich najwyższych władz duchowych. Co wyróżnia smutek w stosunku do pozostałych namiętności? Przede wszystkim sytuacja, w jakiej powstaje. „Przygnębieniu ulega ten, komu zabrano przedmiot jego żądz” (List 8, 1, t. 1). „Niezaspokojone pożądliwości rodzą smutki” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 7, t. 2). „Smutek bowiem bierze się z pozbawienia przyjemności, czy to obecnych, czy oczekiwanych” (O praktyce ascetycznej 19, t. 1). Rodzi go na przykład „niedopełnienie zemsty” czy „niezaspokojenie cielesnego pożądania” (O ośmiu duchach zła 11, t. 1). Niezawodnie dopadnie nas demon smutku, jeśli skupiamy się na zdobywaniu dobrego jedzenia, bogactwa i sławy, a osiągnięcie ich się nie udaje albo po jakimś czasie zdobycz tracimy. Ewagriusz przestrzega: „Pożądając bogactw, będziesz zatroskany o wiele spraw, a miłując [je] będziesz gorzko płakał” (Do mnichów mieszkających we wspólnotach 57, t. 1). Podobnie ulegnie smutkowi ten, kto namiętnie poszukiwał chwały, a jej nie znalazł (por. Do mnichów mieszkających we wspólnotach 61, t. 1). Dopada nas w największej słabości, w tym, ku czemu się najbardziej skłaniamy (por. O praktyce ascetycznej 19, t. 1), a czego nie osiągamy.

Ponieważ smutek powstaje z niezaspokojenia namiętności, ostatecznie jego przyczyną staje się namiętność. „Kto jest spętany przez smutek, tego [wpierw] zwyciężyły [inne] namiętności” (O ośmiu duchach zła 11, t. 1). Powstaje na przykład na skutek wspominania nieodpłaconych krzywd (por. O wadach, które przeciwne są cnotom 3, t. 1), a więc z gniewu (por. O ośmiu duchach zła 11, t. 1). Mnich, który pod wpływem gniewu wypędził brata ze wspólnej celi, może już nigdy nie uwolnić się od demona smutku i będzie doznawał stałej przeszkody na modlitwie (por. O praktyce ascetycznej 25, t. 1). Rodzi go też próżność (por. O ośmiu duchach zła 12, t. 1; O praktyce ascetycznej 13, t. 1). Przekładając na język biblijny i teologiczny, uleganie namiętnościom bierze się z miłości świata. Paradoksalnie, właśnie miłość świata prowadzi do smutku (por. O ośmiu duchach zła 12, t. 1), chociaż wydaje się nieść ze sobą fascynację życiem.

Smutek jest więc frustracją wynikłą z niezaspokojonego pragnienia, potrzeby, z nieosiągnięcia celu swoich dążeń czy utraty tego, co już się posiadało. Stanowi pewien bunt, ale wymierzony przeciwko samemu sobie. W tym sensie depresja, jako jego następstwo, staje się formą autoagresji. Jak już wspomnieliśmy, Ewagriusz ocenia smutek jednoznacznie negatywnie jako wadę, rozszerzając jego ocenę z porządku psychicznego na moralny. Zatem wspomniana frustracja stanowi symptom czegoś głębszego niż tylko chwilowy zawód i rozczarowanie. Pewne przywiązanie, upodobanie w czymś uformowało się w strukturalną postawę pesymizmu i utraty ducha. Oprócz czynnika moralnego, namiętności, którym ulegliśmy, na ukształtowanie się wady smutku ma wpływ sytuacja zewnętrzna. Ów smutek wzbudza permanentna niemożność spełnienia swoich predylekcji, jakaś trwała sytuacja, w której zostajemy pozbawieni przedmiotu swego przywiązania i upodobania. W tym sensie „przychodzi z braku zniszczalnej przyjemności” 3. Człowiek jest zatem permanentnie kuszony do takiego smutku. Wtedy dopiero, jak się wydaje, smutek może nabrać cech stałej postawy i staje się smutkiem – jak nieraz mówimy – ”egzystencjalnym”.

Skutki smutku

Spełnia destrukcyjną rolę, zarówno względem duszy, jak i ciała. Szkodzi duchowi, zżera wnętrze człowieka, rani jego duszę, przynosi strapienie, spędza sen z powiek, jest „robakiem toczącym ciało”. Potrafi długi czas trapić człowieka, pozbawiając go radości i odwagi (por. O ośmiu duchach zła 11, 12, t. 1). „Miły dla wszystkich ludzi jest wschód słońca, ale dusza smutna nawet i tym się nie cieszy” (por. O ośmiu duchach zła 12, t. 1). O ile każda namiętność przynosi jakąś radość, to smutek – odwrotnie: udrękę (por. Rozważania 51, t. 2). Tutaj objawia się jego szczególna irracjonalność. Człowiek traci nawet złudną radość; tym bardziej działa na własną niekorzyść.

Moralny wymiar smutku objawia się najbardziej w tym, że ogranicza on rozum i wolę. Uderza w najgłębsze jestestwo człowieka. Zniewala wolę i zaciemnia rozum. Te duchowe władze, będąc jego przyczyną, pierwsze doznają jego skutków. Człowiek staje się więźniem smutku (por. O wadach, które przeciwne są cnotom 3, t. 1), podobnie jak pożądania czy gniewu (por. Rozważania 60, t. 2). Umysł na jego skutek doznaje mroku (por. O praktyce ascetycznej 24, t. 1). Tego rodzaju ciemność Ewagriusz nazywa „mroczną chmurą o wyraźnym kształcie” (O wadach, które przeciwne są cnotom 3, t. 1). Wyraziste rysy smutku biorą się być może według Ewagriusza z tego, że na ogół łatwo jest stwierdzić sam fakt jego występowania czy też ustalić jego przyczynę. Wspomniana ciemność przejawia się nie tylko na poziomie naturalnym, jak każdy afekt zaburzający myślenie, ale i na poziomie nadprzyrodzonym, utrudniając kontemplację. „Mrok osłabia aktywność oczu, a smutek zaciemnia kontemplujący umysł. Głębin wody nie przeniknie promień słońca, a wypełnionego smutkiem serca nie rozjaśni kontemplacja światła. Żółtaczka odbiera zmysł smaku, a smutek odbiera wrażliwość duszy” (O ośmiu duchach zła 12, t. 1). Takie przygnębienie staje się przeszkodą w modlitwie (por. O praktyce ascetycznej 25, t. 1). Nie jest ono po myśli Boga, ponieważ utrudnia obcowanie z Nim.

Jeśli smutek paraliżuje wolę i zaciemnia umysł, to przede wszystkim dlatego, że jest namiętnością. A skoro jest namiętnością, czyli moralną chorobą, to może stać się przyczyną innych chorobliwych namiętności. Pokrewną namiętnością, do której prowadzi bezpośrednio, jest stan acedii, czyli stałego zniechęcenia i oziębłości (por. O wadach, które przeciwne są cnotom 3, t. 1). Jego skutkiem może być także gniew (por. Traktat dla Eulogiusza mnicha 7, t. 2), a nawet chciwość, gdy mnich na przykład buntuje się przeciwko ubóstwu (por. O sporze z myślami III 33, t. 2), czy obżarstwo (por. List 16, 2, t. 1).

Ewagriusz zwraca uwagę na zewnętrzne konsekwencje trwającego przygnębienia. To często ucieczka z miejsca, w którym doznaje się smutku, czy – w skrajnym przypadku – ”ucieczka z ciała”, czyli samobójstwo. Ponieważ smutek, podobnie jak gniew, dotyka sfery popędliwej w człowieku, ta sama popędliwość skłania go następnie do zaniechania wytrwałości i opuszczenia swego dotychczasowego miejsca. W tym sensie smutek staje się „zwiastunem wygnania” (O wadach, które przeciwne są cnotom 3, t. 1). Nie tyle w znaczeniu, że to inni nas wypędzają, ale że sami odchodzimy pod wpływem wewnętrznej presji czy afektu. Szukanie życia odosobnionego może wynikać z frustracji związanej z doświadczeniami we wspólnocie: z gniewu, pychy czy smutku. Dochodzi do machinacji myśli, które mogą nadszarpnąć zdrowie psychiczne. Wyjście z takiego stanu staje się trudne. Często dopiero pomoc świątobliwych mistrzów, modlitwa i łzy umożliwiają powrót do wcześniejszej równowagi (por. O różnych rodzajach złych myśli 22-23, t. 1).

Wieża niedostępna dla demona smutku

Ewagriusz często mówi o potrzebie czuwania nad swoimi myślami, odsuwania złych myśli, w tym również tych przygnębiających. Według jego nauki, nie należy poddawać się pesymizmowi. Jednak takiej rady byłby w stanie udzielić każdy. Mistrz życia duchowego musi sięgać do przyczyny smutku i wskazać konkretne sposoby jej usunięcia. Jak wiemy, jego przyczyną jest często jakaś namiętność, nieuporządkowane przywiązanie do czegoś lub kogoś. „Niemożliwe jest, abyśmy odparli tego wroga, gdy jesteśmy namiętnie przywiązani do czegoś na tej ziemi” (O praktyce ascetycznej 19, t. 1). Zatem najbardziej skutecznym lekarstwem na smutek, który powstaje z powodu niemożliwości zaspokojenia swojej namiętności, jest wyzbycie się takiego rodzaju nieuporządkowania. Najlepiej nie dopuścić do zaistnienia namiętności. W języku ascetycznym Ewagriusza brzmi to bardziej radykalnie: ucieczka od wszystkich światowych przyjemności i stan beznamiętności.

Starożytna apatheia – wolność od namiętności – nie pokrywa się z tym, co dziś rozumiemy przez słowo „apatia”. Nie oznacza wyparcia uczuć, ale takie kierowanie nimi, by nie doprowadziły do moralnego schorzenia w postaci pathos, czyli głębokiego i nieuporządkowanego afektu. Synonimem apathei jest czystość serca. Ewagriusz mówi: „Smutek nie dosięgnie serca czystego, bowiem ono odepchnęło od siebie daleko zgubne pragnienia” 4. Wolność od namiętności czyni z nas wieżę „niedostępną dla demona smutku” (O praktyce ascetycznej 19, t. 1). „Nie złamie smutek, gdy nie ma innych namiętności, jak również więzy, gdy nie ma tych, którzy wiążą. […] Kto pokonał pożądanie, pokonał namiętności; nie będzie opanowany przez smutek” (O ośmiu duchach zła 11, t. 1). „Niechęć do przyjemności ucisza smutek tego świata” (Pouczenie dla mnichów 5, t. 2). Na przykład wolny od chciwości nie „zasmuci się gorzko”, gdy utraci pieniądze (por. O ośmiu duchach zła 12, t. 1). „Wstrzemięźliwy nie zasmuci się z powodu braku pokarmu ani powściągliwy, jeśli nie osiągnie zbytecznej przyjemności, ani łagodny, jeśli wymknęła się sposobność do zemsty, ani pokorny, pozbawiony ludzkiej czci, ani też niechciwy pieniędzy, gdy poniósł straty”
(O ośmiu duchach zła 11, t. 1).

Postulat odrzucenia przyjemności i różnych uroków tego świata brzmi trochę obco współczesnemu człowiekowi, dla którego przyjemność nabiera wymiaru kultowego. Uwarunkowania monastyczne, a także filozoficzne, determinujące sposób myślenia i wyrażania się teologa IV wieku, były jakby odwrotnością tego, co dzisiaj wpływa na mentalność czytelnika jego pism. Jednak w istocie swej chodzi o prawdę ewangeliczną. Czystość serca pozwala przezwyciężyć smutek tego świata. Po spotkaniu z Jezusem bogaty młodzieniec odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości (Mt 19, 22). Im bardziej wolne i czyste jest serce ludzkie, tym łatwiej przyjmie jakąś ziemską utratę czy zdobędzie się na akt dobrowolnej rezygnacji, a więc tym bardziej odporne staje się na smutek. Walka ze smutkiem otwiera przed nami bogatą myśl naszego pisarza na temat życia duchowego w ogólności.

Czystość serca zakłada nie tylko wolność od namiętności. Wykorzenienie jednej prowadzi do powstania innej, jeśli zło nie zostanie zastąpione dobrem. Ewagriusz proponuje zastąpić, dla uniknięcia frustracji, stoicką postawę wyzbycia się wszelkich pragnień chrześcijańską postawą pragnienia rzeczy zgodnych z wolą Boga 5. Niezbędne staje się praktykowanie właściwych dyspozycji moralnych. Listę cnót leczących z przygnębienia podaje Ewagriusz głównie w Traktacie dla Eulogiusza mnicha. Podkreśla, że to miłość przepędza smutek. „Kto zdobył cnotę miłości, w niewoli trzyma złe namiętności” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 10, t. 2). Ona bowiem nie szuka swego, więc nie zamyka człowieka w boleści nad własną utratą. Cnotą występującą bezpośrednio przeciwko smutkowi, a związaną z miłością, jest radość. „Jeśli chcesz zwyciężyć smutek i gniew, weź w ramiona wielkoduszność miłości, zdobądź dla siebie radość płynącą z prawości” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 7, t. 2). „Jeśli więc zdobędziemy wśród trudów radość pełną pokoju, [to] przy jej pomocy odpędzimy przychodzące na nas rzeczy przykre, trwając w dziękczynieniu, i nie wpuścimy ryczącego demona smutku, który zwłaszcza w utrapieniach tworzy jakby przyczółek i atakuje duszę…”. Ona smutek „jakby zatapia w morzu” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 6, t. 2).

Jak widzimy, radość taka wiąże się z postawą dziękczynienia. „W chwilach utrapień czyń dzięki, tym bardziej że dzięki nim lepiej uświadamiasz sobie łaskę Bożej pomocy. W ten sposób bowiem, dopóki czyniąc dzięki będziesz otrząsał się ze spadających na ciebie utrapień, dopóty nie zaciemnisz mocno jaśniejącego piękna wytrwałości” (Traktat dla Eulogiusza mnicha 8, t. 2). Obok wdzięczności Ewagriusz postuluje również wytrwałość. Zły duch wyszukuje słabej strony człowieka i uderza w to miejsce, które nie zostało zabezpieczone praktyką cierpliwości (por. Traktat dla Eulogiusza mnicha 8, t. 2). Ze względu na wytrwałość pustelnik nie opuszcza swej celi i w czasie smutku nie skłania się ku podszeptom zniechęcenia (por. Do mnichów mieszkających we wspólnotach 55, t. 1). Stosuje wypróbowaną zasadę, by nie podejmować ważnych decyzji w afekcie.

Boża terapia

Doskonałość chrześcijańska zakorzeniona jest w Bogu: wszelkie cnoty w Nim znajdują swoje źródło i On pozostaje największą pomocą w wykorzenianiu zła smutku. To wydaje się głównym przesłaniem Ewagriusza w terapii smutku, choć tak często o tym nie mówi: Jeśli chcesz przezwyciężyć smutek, wejdź w głęboką relację z Bogiem. Każda z powyższych cnót służy ostatecznie ugruntowaniu związku z Nim: „Kto kocha Pana, będzie wolny od smutku, bowiem doskonała miłość usuwa lęk” (O ośmiu duchach zła 12, t. 1; por. 1 J 4, 18). Chrystus jest tym, który jako Zbawiciel daje zwycięstwo nad demonem smutku (por. O sporze z myślami IV, zakończenie, t. 2). Modlitwa stanowi skuteczne lekarstwo przeciwko przygnębieniu (por. O modlitwie 16, t. 1). Łzy wylane przed Panem okazują się mocniejsze od niejednego smutku i acedii (por. Napomnienie dla dziewicy 39, t. 1).

Ewagriusz nie poprzestał na ogólnym wskazaniu roli modlitwy w leczeniu naszych duchowych stanów. W traktacie O sporze z myślami (Antirrheticus) zgromadził kilkaset cytatów biblijnych pomocnych w zwalczaniu ośmiu głównych myśli i namiętności. Czwarty rozdział poświęcony został smutkowi. Zamieszcza w nim siedemdziesiąt sześć różnych sytuacji – niektóre się powtarzają – skłaniających anachoretę do smutku i wytacza przeciwko nim biblijne słowa. Stosuje antirrhesis – metodę sporu z pesymistycznymi myślami, zbijając je natchnionymi wypowiedziami. Tak postępował Chrystus, kuszony na pustyni, który potrójną pokusę szatana odparł słowem Bożym.

Niekiedy, zamiast słów, owocne okazują się same prawdy wynikające z biblijnych wersetów, uprzytamniane w momencie przygnębienia. Ewagriusz wyznaje, że po śmierci św. Grzegorza z Nazjanzu stawiał przed oczyma duchowe prawdy, na przykład, że drogi mu przyjaciel żyje teraz w otoczeniu aniołów i jest szczęśliwszy. W ten sposób doznawał pocieszenia (por. List 57, 5, t. 1). Pochmurna myśl, rozbita wewnętrzną analizą, wspomożoną światłem Bożym, rozpływa się w nicość. Powody strapień współczesnego czytelnika mogą być inne i zapewne w jego przygnębieniu inne słowa Biblii bardziej by do niego przemawiały. Niemniej sama idea posłużenia się Pismem Świętym, a także niektóre przypadki jej egzemplifikacji w walce ze smutkiem stanowią cenny wkład Ewagriusza w religijną terapię tego stanu.

Sięgając do pomocy Bożej, dostępnej nam między innymi przez słowo Boże, w terapii smutku Ewagriusz nie rezygnuje z pomocy ludzkiej. Już wcześniej wspomnieliśmy, że niekiedy pośrednictwo świętych mężów i ich błagalna modlitwa pozostają jedynym środkiem, który może wytrącić bliźniego z zaawansowanej depresji duchowej. „Głębia przyzywa głębię”. Głębia smutku skłania do wejścia w głębię prawdziwej mądrości, podsuwanej nam nieraz przez innych 6. Pociecha i współczucie brata przynosi korzyść nie tylko smucącemu się, ale i jemu samemu, który gromadzi sobie „skarb wielki w niebie” (Do mnichów mieszkających we wspólnotach 87, t. 1). Często przygnębienie występuje pomiędzy gniewającymi się na siebie, więc ten, kto dąży do przebaczenia i podaje rękę do zgody, odpędza co najmniej od siebie gorzki smutek (por. Traktat dla Eulogiusza mnicha 7, t. 2).

Nie było w czasach Ewagriusza dostępu do psychoterapii par excellence. Zaznaczając rolę bliźniego w leczeniu smutku innych, mnich z Pontu – jak się wydaje – nie odrzuciłby takiej pomocy. Rady, których udzielał stoicyzm, mają wiele wspólnego z dzisiejszą psychologią. Nasz autor dość chętnie korzystając z filozofii, w tym także stoickiej, nie pogardziłby i psychologią, która o wiele później wyodrębniła się w osobną dziedzinę. Odrzuciłby ją jednak stanowczo, gdyby miała stanowić jakąś alternatywę dla teologii.

 

Leon Nieścior OMI (ur. 1962), wykładowca teologii patrystycznej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ostatnio opublikował: Nil z Ancyry. Pisma ascetyczne.

 

1 Por. L. Misiarczyk, Smutek i gniew w nauce duchowej Ewagriusza z Pontu, „Studia Płockie”, 30/2002, s. 83-96; L. Misiarczyk, Osiem logismoi w pismach Ewagriusza z Pontu, Kraków 2007.
2 Cytaty z pism Ewagriusza z Pontu podajemy za: Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, t. 1, Kraków 2007; Ewagriusz z Pontu, Pisma ascetyczne, t. 2, Kraków 2005. W nawiasie podajemy tytuł dzieła, numer fragmentu i tom Pism ascetycznych, z którego cytat pochodzi.
3 Ewagriusz z Pontu, Scholia in Proverbia 25, „Sources Chrétiennes”, t. 340, Paris 1987.
4 Tamże, 26, 23.
5 Por. L. Misiarczyk, Smutek i gniew w nauce duchowej Ewagriusza z Pontu, dz. cyt., s. 90.
6 Ewagriusz z Pontu, Scholia in Psalmos 41, 8, [w:] Analecta Sacra III, Frascati 1883, s. 37.

 

Tekst pochodzi z kwartalnika Życie Duchowe, LATO 59/2009

http://mateusz.pl/wam/zd/59-01.htm

ks. Leszek Misiarczyk
Osiem logismoi w pismach Ewagriusza z Pontu

pdf: http://www.teologiapolityczna.pl/assets/stories/okladki_ksiazek/ewagriusz.pdf

Psalmy w metodzie antyrretycznej Ewagriusza z Pontu
Ewagriusz z Pontu – (345–399) – mnich pontyjski, teolog, mistyk.Jeden z Ojców Pustyni.

[Ojcowie Pustyni  – to pierwsi mnisi chrześcijańscy, którzy od końca III wieku prowadzili życie samotne albo w niewielkich zgromadzeniach na pustyniach egipskich, a następnie w Syrii i Palestynie].

[21]. Przypowieść o badaniu myśli.

Bądź “odźwiernym” swego serca i nie wpuszczaj żadnej myśli bez pytania. Pytaj każdą jedną myśl i mów do niej: Jesteś jedną z naszych, czy od naszego wroga? – A jesli należy do domu napełni cię pokojem. Jeśli natomiast pochodzi od wroga, wprawi cię w zamieszanie przez gniew lub poruszy przez żądzę. [Listy11].

 

 

 

Dzieło Ewagriusza z Pontu  Antirrheticus  wymienia się coraz częściej w badaniach nad starochrześcijańską duchowością w kontekście ascezy myśli, nie mniej jednak dopiero niedawno pojawiły się pierwsze publikacje na temat „metody” antyrretycznej, którą Ewagriusz proponuje w walce ze złymi myślami. W czasach rozwijającej się psychoterapii antirrhesis wzbudza zainteresowanie nie tylko teologów. Czy jednak można tę praktykę sprowadzić do ascetycznej techniki pracy nad myślami, czy jest po prostu formą modlitwy? Nie ulega wątpliwości, że kluczowe znaczenie odgrywa w niej Słowo Boże.

Antirrhesis została już przedstawiona w kilku publikacjach . Jej celem jest nie dopuścić do tego, by ludzkim umysłem zawładnęły niewłaściwe myśli.

W dziele Antirrheticus autor zestawia w ośmiu rozdziałach 498 tekstów biblijnych, którymi asceta ma posługiwać się przeciwko złym sugestiom pochodzącym z własnej natury człowieka czy – najczęściej, jak sądzi Ewagriusz – od demonów. Kolejne rozdziały poświęcone są ośmiu głównym namiętnościom, którymi są: obżarstwo, nieczystość, chciwość, smutek, gniew, acedia, próżność i pycha.

Główne założenia antirrhesis wyłożył autor w prologu do wspomnianego dzieła. Bronią Pisma Świętego przeciwko złym podszeptom posłużył się sam Jezus podczas kuszenia na pustyni (por. Mt 4, 1-11). Tak powinien postępować każdy chrześcijanin. Najbogatszym źródłem słów zbijających szatańskie myśli są słowa Psalmów, które z natchnienia Ducha Świętego spisał Dawid między innymi dla walki ze złymi duchami. Słowo antirrhesis wy-stępuje jeden raz w Septuagincie, w Księdze Koheleta (8, 11), gdzie autor wyjaśnia, iż zło pojawia się dlatego, że człowiek nie stawia jemu sprzeciwu (w myśli). Praktykę słow-nego zaprzeczania stosował Mojżesz, Hiob, a upowszechnili ją doświadczeni mężowie pustyni, jak Antoni Pustelnik, Makary Wielki, Makary Aleksandryjski czy Jan z Likopolis (Antirr. IV 23. 45. 47; II 36). Niektórych z nich Ewagriusz poznał osobiście w środowisku egipskim.

Ważne znaczenie odgrywa stanowczość i szybkość, z jaką odsunie się daną myśl. Im wcześniej się ją odeprze, tym łatwiej odejdzie. Ponieważ nie zawsze przyjdzie do głowy odpowiednie słowo, więc tym pożyteczniejsze pozostaje zebranie tekstów odpowiednich do odparcia pokus. Walka jest warta swojej ceny. Dąży się do tego, by osiągnąć czystość, odwracając się nie tylko od grzechu uczynkiem, ale i myślą. W istocie chodzi o odpór dawany złym myślom poprzez zaprzeczanie im, spór z nimi, polemikę.

Antirrhesis polega na zdemaskowaniu fałszywej sugestii i odrzuceniu jej. Opiera się na podstawowym prawie zmienności ludzkiej psychiki. Ponieważ człowiek z natury nie potrafi trwać przy jednej myśli, więc tym bardziej powinien odwracać uwagę od złych podszeptów. Nie jest rzeczą możliwą niczego złego nie pomyśleć, ale można wystrzegać się trwania przy złej myśli. W ten sposób ustrzeże się przed grzechem myślą. W tym sensie opisywana metoda ma charakter profilaktyczny. W istocie nie polega na walce z samym grzechem, ale na walce o jego uniknięcie. Wejście w spór z myślami angażuje całą sferę duchową człowieka, wolitywną, racjonalną i emocjonalną. Asceta nie uciekając kurczowo i lękliwie przed jakąś myślą, wypiera ją integralnie ze wszystkich sfer swojego „ja”. Mówiąc językiem psychologii, zapobiega, by myśl wyparta powierzchownie ze świadomości nie zadomowiła się w podświadomości.

Autor pisma Antirrheticus jest świadom ograniczeń właściwych takim środkom. Antirrhesis stanowi jeden z możli-wych sposobów oporu wobec misterium iniquitatis, które tak zdumiewająco łatwo znajduje przystęp do człowieka.

Spośród wspomnianych miejsc biblijnych sto dwa, a więc prawie jedna piąta, pochodzi z Księgi Psalmów, w tym najwięcej, dwadzieścia dwa, autor zamieścił w rozdziale czwartym, skierowanym przeciwko wadzie smutku. Przyjrzyjmy się praktycznej aplikacji metody antyrretycznej w oparciu o Psalmy na podstawie wybranych „słów zaprzeczających”.

Autor często stosuje metodę kontrastu, czyli prostego zaprzeczania. Rodzącemu się złemu uczuciu, wyobrażeniu czy myśli należy przeciwstawić doznania przeciwne czy też zwrócić uwagę ku czemuś innemu, co podsuwa Psalm.

Na gorycz, która ogarnia z powodu niedostatku, odpowiada się aktem ufności: Pan mym pasterzem, nie braknie mi niczego (I 11; Ps 22/23, 1) .

Wobec zachłanności, która pod pretekstem gościnnego usposobienia każe gromadzić w celi żywność ponad rzeczywistą potrzebę, wzbudza myśl: Byłem młodzieńcem, a oto się zestarzałem, lecz nie widziałem prawego w opuszczeniu (I 12; Ps 36/37, 25).

Doznając troski o pokarm i ubranie, należy przypomnieć o swoich grzechach (I 13; Ps 37/38, 19) bądź też wzbudzić ufność wobec Boga: Zrzuć swą troskę na Pana, a On cię nakarmi (I 16; Ps 54/55, 23).

Niekiedy treść proponowanego Psalmu nie podaje racji, dla których odrzuca się kuszącą myśl.

Gdy przychodzą wątpliwości co do sensu nocnych czuwań, trzeba powtarzać z determinacją: Czuwałem i stałem się jak samotny wróbel na dachu (I 17; Ps 101/102, 8).

Podobną determinację w poście mają wyrażać słowa innego Psalmu (I 18; Ps 108/109, 24).

Lęk przed utratą zdrowia z powodu postu można uciszać słowami: Nie umrę, ale żył będę (I 19; Ps 117/118, 17).

Czasami zaleca się zwykłą skargę do Boga, jak na przykład w obliczu nasilających się nieczystych wyobrażeń: Panie, jak liczni są ci, co mnie trapią (II 21; Ps 3, 2n.), czy też gniew przeciwko takim przedstawieniom (II 22; Ps 4, 5), albo proste zawołanie: Odstąpcie ode mnie wszyscy czyniący nieprawość (II 24; Ps 6, 9; II 33; Ps 128/129, 5).

W niektórych przypadkach podejmuje się walkę z samym demonem, który stoi za pokusą, widząc już jego klęskę: Miecze nieprzyjacielskie ustały na zawsze, a miasta zburzyłeś (II 24; Ps 9A/9, 7n.; por. II 25; Ps 12/13, 4), lub też: Przeto zniszczy cię Bóg na zawsze (II 32; Ps 51/52, 7).

We wrażeniu przewagi nieczystych myśli nad mocą przykazań Bożych: Zetrę ich jak proch na wietrze (II 26; Ps 17/18, 43), albo: Jeszcze chwila, a nie będzie grzesznika (II 31; Ps 36/37, 10).

Kto folguje sobie w pokucie z powodu udręki myśli nieczystych, może przypomnieć zdecydowanie Dawida: A ja, kiedy mi dokuczali, wkładałem włosiennicę (II 30; Ps 34/35, 13).

Myśli przypominające z żalem własną rezygnację z ojcowizny odpierają słowa: Pan jest moim losem dziedzicznym i kielichem moim (III 16; Ps 15/16, 5), z kolei żal, że rodzina o nas nie pamięta i nie wspiera materialnie, wolno usunąć cytatem: Ponieważ mój ojciec i matka mnie opuścili, ale Pan uznał mnie za swego (III 17; Ps 26/27, 10).

Uczucie zazdrości rodzeństwu z powodu ich bogactwa i sławy leczy werset: Dusza moja będzie się chlubiła w Panu (III 18; Ps 33/34, 3).

Nostalgii za idealizowanym we wspomnieniach domem rodzinnym i przeciwstawianym ubóstwu mniszej celi stawia opór biblijna myśl: Lepszy bowiem dzień jeden w Twoich przybytkach, niż tysiące! (III 23; Ps 83/84, 11).

Pożądaniu pieniędzy a powątpiewaniu w dobrodziejstwo łaski sprzeciwia się treść Psalmu: Bo miłosierdzie i prawdę umiłował Pan, Bóg udzieli łaski i chwa-ły (III 24; Ps 83/84, 12).

Zagnieżdżającemu się pragnieniu bogactw należy przeciwstawić słowa: Nakłoń me serce do Twoich świadectw, a nie do chciwości! (III 25; Ps 118/119, 36).

Lęk przed długotrwałą biedą uśmierzają słowa: Człowiek podobny jest do marności, dni jego jak cień mijają (III 27; Ps 143/144, 4).

W rozdziale czwartym poświęconym myślom smutku dominuje tematyka walki z demonami, przeciwko którym autor zwraca licznie występujące w Psalmach słowa sporu z wrogami (IV 28-49).

Na przykład smutek – z podszeptu diabelskiego – z powodu zatroskania o sędziwych i chorych rodziców, którymi nikt się nie zajmuje, może rozproszyć werset sprzeciwu: Słowa jego były łagodniejsze od oliwy, lecz są one strzałami (IV 42; Ps 54/55, 22).

Z kolei gniew przeciwko braciom, połączony z fałszywymi ich podejrzeniami, wolno leczyć słowami: Zaprzestań gniewu i porzuć oburzenie (V 10; Ps 36/37, 8).

Tak samo powinno się zwalczać chęć oczerniania braci pod wpływem tej namiętności: Zasiadłeś, by znieważać brata (V 11; Ps 49/50, 20).

Zakłamanie, w którym zachwala ktoś łagodność, a sam ulega gniewowi, wyraża inny Psalm: Jakże możemy śpiewać pieśń Pańską w obcej ziemi? (V 13; Ps 136/137, 4).

W stanie oschłości duchowej, którą Ewagriusz nazywa acedią, poleca proste wołanie do Pana: Wejrzyj na uniżenie moje i niedolę, odpuść wszystkie moje grzechy! (VI 11; Ps 24/25, 18), albo: Czemu smucisz się, duszo moja? (VI 20; Ps 41/42, 6).

Gdy acedia unicestwia wszelką nadzieję, przydają się słowa: Ja wierzę, iż dobra Pańskie będę oglądał w krainie żyjących (VI 12; Ps 26/27, 13; por. VI 14; Ps 36/37, 3). W takim uprzykrzeniu łatwo zapomina się o chwale Bożej, więc należy zachęcać się słowami: W każdym czasie będę błogosławił Pana, w ustach moich zawsze Jego chwała (VI 13; Ps 33/34).

Gdy kusi myśl tęsknoty za innym miejscem, z nadzieją że będzie tam lepsze życie: Wyczekuj Pana i strzeż dróg Jego, a wywyższy cię, byś odziedziczył ziemię (VI 15; Ps 36/37, 34).

W zwątpieniu, iż przez cierpliwość dostąpi się miłosierdzia Bożego: Z tęsknotą czekałem na Pana, a On zwrócił na mnie uwagę (VI 18; Ps 39/40, 2).

Obudzić łzy skruchy w stanie oschłości pomagają słowa Dawida: Łzy moje są dla mnie chlebem we dnie i w nocy (VI 19; Ps 41/42, 4).

Przeciwko zniechęceniu, które przychodzi na wieść o sławie i władzy, której dostąpił ktoś w rodzinie: Błogosławione imię Jego chwały (VI 23; Ps 71/72, 19).

Wobec pokusy poszukiwania w oschłości pociechy u innych: W dniu mego ucisku szukałem Boga; (…) odmawiała pociechy dusza moja (VI 24; Ps 76/77, 3n.).

Na myśl o długich jeszcze latach życia, pełnych uciążliwości: Człowiek – jak trawa dni jego (VI 25; Ps 102/103, 15).

W pokusie opuszczenia celi z powodu jej rzekomego zawilgocenia i zagrożenia dla zdrowia: To mój spoczynek na wieki wieków, tam zamieszkam, bo tego zapragnąłem! (VI 26; Ps 132/133, 14).

Z kolei na próżną myśl o przełożeństwie zaleca się stanowczość: Odstąpcie ode mnie, złoczyńcy, a rozważał będę przykazania Pańskie (VII 10; Ps 118/119, 115).

Przeciwko myśli pychy, która odrzuca pomoc Bożą, natomiast zwycięstwo przypisuje własnym siłom, zwraca się Psalm: Bo ja nie zaufam mojemu łukowi (VIII 25; Ps 43/44, 7). Podobnie z samozadowolenia z powodu apostolskich dokonań leczą słowa: Jeżeli Pan nie zbudował domu, na próżno się trudzili jego budowniczowie (VIII 30; Ps 126/127, 1).

W powyższej praktyce posługiwania się Pismem na pierwszy plan wysuwa się mechanizm – nazwijmy – pewnej sublimacji religijnej, na którą zdobywa się asceta doświadczany różnymi myślami. Staje on w obecności Bożej.

Aspiracje materialne zostają odsunięte na drugi plan przez zaufanie Panu i oczekiwanie na Jego miłosierdzie; stan uprzykrzenia przezwycięża się wielkodusznym wielbieniem Pana; myśli o zmianie miejsca przechodzą w „wyczekiwanie Pana”; uczucie opuszczenia przez najbliższych zostaje zastąpione świadomością wiernej obecności Boga; zapatrzenie się w siebie ustępuje „chlubie w Panu” i świadomości, że bez Niego nic nie jest możliwe.

Niekiedy owa sublimacja polega na zobaczeniu obecnych doświadczeń w perspektywie eschatologicznej. Lęk na myśl o skróceniu dni przez surowe życie może zostać wyparty przez uświadomienie sobie ogólnej kruchości tego życia. Obawa o rzekome straty na zdrowiu spowodowane przez post uchodzi w blasku prawdy o życiu wiecznym. W niektórych przypadkach owo religijne ukierunkowanie stanowi po prostu mechanizm pewnej ucieczki. Wobec natręctwa osłabiających podszeptów uciekam się do Pana, Jego obecności. W nim znajduję obrońcę przed inwazją fałszu.

Często Ewagriusz proponuje słowo zaprzeczające, które podważa wiarygodność pojawiającej się złej myśli, ale jak widzimy, metoda antirrhesis nie sprowadza się do tego. Dużo uwagi autor poświęca religijnym racjom, dla których mamy odrzucać podszepty.

Innymi słowy bardziej interesuje go prawda, do której mamy się zwracać, aniżeli nieprawda, od której się odwracamy. Nie chodzi przy tym o prawdę abstrakcyjną, ale tę, którą poznajemy przed Bogiem Osobą.

Ewagriusz i inni Ojcowie pustyni byli świadomi, że najważniejsza w tej praktyce jest rozmowa z Bogiem.

Zajmując się samym sporem z myślami i utarczką z przeciwnikiem możemy oddalić się od obecności Bożej. Bez jej szukania nie odeprze się wroga jednym słowem, choćby było natchnione .
W takiej ucieczce sam człowiek nie pozostaje bierny. Istnieje wymiar antropologiczny tego rodzaju praktyki. W świetle Słowa Bożego mnich dokonuje rozeznania myśli, rozpoznaje ich podstęp oraz źródło, a przez to i własne zakłamanie.

Antirrhesis jest jakąś formą samopoznania i samokrytycyzmu. Pismo Antirreticus dostarczyłoby bogatego materiału dla psychologii samotności, a w związku z tym – i ludzkiej natury.

Ewagriusz jest bardziej realistyczny i nastawiony duszpastersko, aniżeli ktoś spodziewałby się po Ojcu pustyni . Obok umysłu angażuje się wola. Niekiedy biblijne cytaty w ustach mnicha stają się wyrazem determinacji, usilnej mobilizacji do zamierzonych pozytywnych działań. Wolitywnemu aktowi towarzyszy doznanie emocjonalne – jeśli trzeba, nawet gniewu, aby przepędzić złudne wyobrażenia. Cza-sami warto z kolei zgodzić się na własną słabość i zapłakać nad swoją kruchością i bezradno-ścią wobec natręctwa myśli. Tak czy inaczej, pozostaje ufna ucieczka do Pana.
Antirrhesis jest więc modlitewną praktyką, która posługując się mocą Słowa Bożego usiłuje rozpraszać rozterki człowieka zmagającego się ze swymi myślami. Ze słusznością wolno powiedzieć, że pismo, które ją opisuje, stanowi „practical, even a therapeutic applica-tion of Scriptural knowledge” , ale sama metoda w istocie polega na krótkiej i żarliwej modlitwie niszczącej przyziemne myśli .

Można by zarzucać Ewagriuszowi zbyt dużą dowolność w wyborze tekstów i nadawanie im egzystencjalnych znaczeń daleko odbiegających od intencji natchnionego autora. Spotykamy tu jednak praktykę modlitewną, pobożnościową. Czy Pismo Święte ma służyć jedynie do urzędowej egzegezy? Czy jego sens nie jest zbyt przebogaty, by nie mogło ono przenikać nasze najbardziej skryte myśli? Należałoby się strzec przed instrumentalnym traktowaniem Słowa Bożego, nawet w praktyce modlitwy. Ogromne jednak zapotrzebowanie dzisiaj na taką duchowość, która pomaga zintegrować człowieczeń-stwo, również w wymiarze psychicznym, zachęca do poszukiwania w Piśmie Świętym lekarstwa na psychiczne rany.

Jeśli ustrzeżemy się przed pokusą przedmiotowego traktowania słów Objawienia i w rozterkach będziemy szukać obecności Bożej, to Ojcowie pustyni mogą stać się naszymi nauczycielami.

Duchowość pustelnicza nie we wszystkim nadaje się do naśladowania. Ostrość i radykalizm, który z niej przebija, jednak tylko pozornie alienuje. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z ewangelicznym zapałem, który zło i dobro nazywa po imieniu, a mnich jeśli ma się pomylić, to woli pomylić się na korzyść dobra. Przypisać demonowi jakąś złą myśl, która de facto może pochodzić z naszej natury, nie jest wielką stratą dla postępu – a na pewno o wiele mniejszą, aniżeli usprawiedliwiać i rozgrzeszać wszystkie własne myśli zaprawione egocentryzmem.

Zusammenfassung
Im Artikel befasst sich der Autor mit der Methode antirrhesis von Evagrios Pontikos. Der Ponter Mönch (+ 399), der als „porte-parole” des asketichen millieu auf der egyptischen Wüste gilt, hat in seiner Schrift Atirrheticus eine Strategie des gegen böse Gedanken gerrich-teten Kampfes ausgearbeitet. Von etwa 500 biblischen Zitaten, die Evagrios für diesen Zweck verwendet, über Hundert  kommt aus dem Psalmenbuch. Im Artikel werden die grundsätz-lichen Elemente der antirrhesis dargestellt, mit zahlreichen Beispielen aus Psalmenbuch illu-striert. Schliesslich wird eine Überlegung über den Sinn dieser asketischen Übung unternom-men.
dr hab. Leon Nieścior OMI
WT UAM w Poznaniu
Obra

http://www.stanislaw-bm.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=76:psalmy-w-metodzie-antyrretycznej-ewagriusza-z-pontu&catid=41:nasze-artykuy&Itemid=61

Józef Augustyn SJ
O uporządkowaniu naszych uczuć
według Ewagriusza z Pontu

Odwołując się do rozważań Ewagriusza z Pontu “o ośmiu duchach zła”, ojciec Józef Augustyn SJ proponuje nam skupienie rekolekcyjne o warunkach i metodach pracy nad światem naszych uczuć. Wszystkie nasze uczucia, także te “najgorsze” – jak podkreśla Autor – winny stawać się dla nas okazją do powierzania naszego życia Bogu. Im trudniejsze bywają nasze stany uczuciowe, tym bardziej możemy przecież liczyć na miłosierdzie i łaskę Boga. Celem pracy nad światem naszych uczuć jest upodobnienie się do Jezusa Chrystusa zgodnie z tym, co mówi św. Paweł: “Miejcie te same uczucia, co Jezus Chrystus”.

 

*********

Błogosławiony
Marian od Jezusa Euse Hoyos, prezbiter

Błogosławiony Marian od Jezusa Euse Hoyos Marian urodził się 14 października 1845 r. w Yarumal w Kolumbii. Był najstarszy z siedmiorga rodzeństwa. Rodzice, głęboko wierzący rolnicy, sami uczyli dzieci pisać i czytać. W wieku 16 lat Marian zdecydował, że chce zostać kapłanem. Rodzice oddali go więc pod opiekę wuja, proboszcza w Girardota, a następnie w San Pedro. 3 lutego 1869 r. Marian wstąpił do seminarium w Medellín. 14 lipca 1872 r. otrzymał święcenia kapłańskie.
Swoją działalność duszpasterską rozpoczął jako wikariusz w parafii swego wuja w San Pedro. Po jego śmierci został przeniesiony w 1876 r. do rodzinnego Yarumal, a następnie w 1878 r. do Angostury. Po śmierci tamtejszego proboszcza w 1882 r. został mianowany jego następcą.
Pracował w ciężkich warunkach, spowodowanych trwającą wojną domową. Mimo niechęci władz do Kościoła, wyrażającej się m.in. poprzez prześladowanie osób duchownych, dzięki staraniom ks. Mariana ukończono budowę świątyni, dzwonnicy i plebanii, powstał również cmentarz i kaplica pod wezwaniem Matki Bożej z Góry Karmel i św. Franciszka.
Jako proboszcz, dzięki swoim doświadczeniom w pracy na roli, potrafił docierać do serc wiernych, przemawiając do nich językiem prostym, choć pełnym chrześcijańskiej mądrości. Troszczył się szczególnie o najbiedniejszych i chorych, których odwiedzał o każdej porze dnia i nocy. Pilnował religijnego wychowania dzieci i młodzieży. W swojej parafii zapoczątkował działalność wielu stowarzyszeń religijnych, rozwinął tradycję odmawiania modlitwy różańcowej w rodzinach oraz nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego.
W czerwcu 1926 r. poważnie zachorował i 13 lipca tego samego roku zmarł w Angosturze, mając 80 lat. Został pochowany w kaplicy wybudowanej dzięki jego wysiłkom. Został beatyfikowany jako pierwszy rodowity Kolumbijczyk przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy sprawowanej 9 kwietnia 2000 r. na placu św. Piotra w Watykanie. W homilii papież-Polak mówił m.in.: “Ks. Marian Jezus Euse Hoyos, Kolumbijczyk, który dzisiaj wyniesiony zostaje do chwały ołtarzy, wiernie naśladował Jezusa Chrystusa przez ofiarne sprawowanie posługi kapłańskiej. (…) Niech jego świetlane świadectwo miłości, wyrozumiałości, służby, solidarności i przebaczenia będzie wzorem dla Kolumbii i niech skutecznie wspomaga ten umiłowany kraj w dalszej pracy na rzecz pokoju i całkowitego pojednania”.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13f.php3

Beatification of M. de Jesús Euse Hoyos, F. S. Seelos, A. R. Gattorno, M. E. Hesselblad, M. T. Chiramel Mankidiyan

Jan Paweł II

PODĄŻALI WIERNIE ZA CHRYSTUSEM

Homilia wygłoszona podczas Mszy św. beatyfikacyjnej
9 IV 2000

9 kwietnia Jan Paweł II sprawował na placu św. Piotra uroczystą Eucharystię, podczas której wyniósł do chwały ołtarzy pięcioro sług Bożych. Byli to: ks. Marian Jezus Euse Hoyos (1845-1926), kapłan kolumbijski; o. Franciszek Ksawery Seelos (1819-1867), redemptorysta z Niemiec; s. Anna Róża Gattorno (1831-1900), Włoszka, założycielka Zgromadzenia Córek św. Anny, Matki Maryi Niepokalanej; s. Maria Elżbieta Hesselblad (1870-1957), założycielka Zakonu Najświętszego Zbawiciela Świętej Brygidy; s. Maria Teresa Chiramel Mankidiyan (1876-1926), zakonnica indyjska.

Na placu zgromadziło się ok. 50 tys. wiernych, głównie z rodzinnych krajów nowych błogosławionych. Mszę św. koncelebrowało z Papieżem kilkudziesięciu kardynałów, biskupów i kapłanów. Obecni byli przedstawiciele władz państwowych Kolumbii, Szwecji i Włoch. Wśród wiernych kolumbijskich znajdował się kard. Darío Castrillón Hoyos, prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, krewny bł. Mariana Jezusa Euse Hoyosa. Właściwy obrzęd beatyfikacji nastąpił po odśpiewaniu «Kyrie eleison»: gdy biskupi i postulatorzy przedstawili Ojcu Świętemu prośbę o beatyfikację pięciorga sług Bożych, odczytano ich biografie, po czym Papież wygłosił po łacinie uroczystą formułę beatyfikacyjną, ustalając daty wspomnień liturgicznych nowych błogosławionych: Mariana Jezusa Euse Hoyosa — 13 lipca; Franciszka Ksawerego Seelosa — 5 października; Anny Róży Gattorno — 6 maja; Marii Elżbiety Hesselblad — 4 czerwca i Marii Teresy Chiramel Mankidiyan — 6 czerwca. Odsłonięto wielkie portrety błogosławionych, zawieszone na fasadzie Bazyliki św. Piotra, i umieszczono w pobliżu ołtarza ich relikwie. Po modlitwie powszechnej — której intencje zostały wyrażone w językach hiszpańskim, angielskim, włoskim, szwedzkim, malayalam i niemieckim — duchowi spadkobiercy i czciciele błogosławionych przynieśli w procesji dary ofiarne, przekazując Ojcu Świętemu m.in. znaczne sumy pieniędzy na papieskie dzieła miłosierdzia. Papież wygłosił homilię, a na zakończenie liturgii odmówił z wiernymi modlitwę «Anioł Pański», poprzedzając ją rozważaniem skierowanym do uczestników beatyfikacji. Jan Paweł II opuścił plac odkrytym samochodem, przejeżdżając pośród tysięcy wiernych, pozdrawiając ich i błogosławiąc.

1. «Chcemy ujrzeć Jezusa» (J 12, 21).

Z taką prośbą zwróciło się do Filipa kilku Greków, przybyłych do Jerozolimy na święto Paschy. Jezus, dowiadując się o ich pragnieniu spotkania Go i usłyszenia Jego nauki, wypowiada doniosłe słowa: «Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy» (J 12, 23). Jaką to «godzinę» ma na myśli Jezus? Wyjaśnia nam to kontekst: jest to tajemnicza i uroczysta «godzina» Jego śmierci i zmartwychwstania.

Ujrzeć Jezusa! Podobnie jak owi Grecy, niezliczeni mężczyźni i kobiety w każdym stuleciu pragnęli poznać Chrystusa. Widzieli Go oczyma wiary. Rozpoznali Go jako Mesjasza, ukrzyżowanego i wskrzeszonego z martwych. Pozwolili, aby On ich zdobył, i stali się Jego wiernymi uczniami. To oni są świętymi i błogosławionymi, których Kościół ukazuje nam jako wzory do naśladowania i przykłady postępowania.

W ramach obchodów Roku Świętego dane mi jest dzisiaj wynieść do chwały ołtarzy kilkoro nowych błogosławionych. Tych pięcioro wyznawców wiary głosiło Chrystusa słowem i dawało o Nim świadectwo nieustanną służbą braciom. Oto oni: Marian Jezus Euse Hoyos, kapłan diecezjalny i proboszcz; Franciszek Ksawery Seelos, kapłan ze Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela; Anna Róża Gattorno, wdowa, założycielka Zgromadzenia Córek św. Anny; Maria Elżbieta Hesselblad, założycielka Zakonu Najświętszego Zbawiciela Świętej Brygidy; Maria Teresa Chiramel Mankidiyan, założycielka Zgromadzenia Świętej Rodziny.

2. «Kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa» (J 12, 26) — mówi do nas Jezus w Ewangelii, której wysłuchaliśmy. Ks. Marian Jezus Euse Hoyos, Kolumbijczyk, który dzisiaj wyniesiony zostaje do chwały ołtarzy, wiernie naśladował Jezusa Chrystusa przez ofiarne sprawowanie posługi kapłańskiej. Od chwili, gdy po raz pierwszy doświadczył spotkania z Panem, ks. Marianito, jak nazywany jest powszechnie w swojej ojczyźnie, poświęcił się bez reszty ewangelizacji dzieci i dorosłych, zwłaszcza chłopów. Nie szczędził ofiar i wysiłków, pracując przez prawie 50 lat w ubogiej parafii Angostura, w diecezji Antioquia, dla chwały Bożej i dla dobra dusz, które zostały mu powierzone.

Niech jego świetlane świadectwo miłości, wyrozumiałości, służby, solidarności i przebaczenia będzie wzorem dla Kolumbii i niech skutecznie wspomaga ten umiłowany kraj w dalszej pracy na rzecz pokoju i całkowitego pojednania. Jeśli 52 lata temu dzień 9 kwietnia stał się początkiem walk i konfliktów, które niestety trwają do tej pory, niech ten sam dzień w roku Wielkiego Jubileuszu rozpocznie nowy etap, na którym wszyscy Kolumbijczycy będą wspólnie budować nową Kolumbię na fundamencie pokoju, sprawiedliwości społecznej, poszanowania wszystkich praw człowieka oraz braterskiej miłości między wszystkimi dziećmi jednej ojczyzny.

3. «Przywróć mi radość z Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ochoczym! Chcę nieprawych nauczyć dróg Twoich i nawrócą się do Ciebie grzesznicy» (Ps 51 [50], 14-15). O. Franciszek Ksawery Seelos, wierny charyzmatowi zgromadzenia redemptorystów, do którego należał, często rozważał te słowa psalmisty. Wspomagany łaską Bożą i głębokim życiem modlitewnym, o. Seelos opuścił rodzinną Bawarię, aby ofiarnie i z radością poświęcić się apostolstwu misyjnemu w społecznościach imigrantów w Stanach Zjednoczonych.

W różne miejsca swojej pracy o. Franciszek Ksawery wnosił entuzjazm, ducha poświęcenia i gorliwość apostolską. Opuszczonym i zagubionym głosił orędzie Jezusa Chrystusa, «sprawcy zbawienia wiecznego» (por. Hbr 5, 9), a spędzając długie godziny w konfesjonale nakłonił wielu do powrotu do Boga. Dzisiaj bł. Franciszek Ksawery Seelos wzywa członków Kościoła, aby pogłębiali swoją jedność z Chrystusem, przystępując do sakramentu pokuty i Eucharystii. Niech za jego wstawiennictwem wszyscy, którzy pracują w winnicy dla zbawienia Ludu Bożego, spełniają swoją misję z większą odwagą i energią.

4. «Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie» (J 12, 32). Istotnie, właśnie z wysokości krzyża Jezus objawia światu bezgraniczną miłość Boga do ludzkości, która potrzebuje zbawienia. Doświadczając nieodpartej siły przyciągania tej miłości, Anna Róża Gattorno uczyniła swoje życie nieustanną ofiarą przebłagalną w intencji nawrócenia grzeszników i uświęcenia wszystkich ludzi. Być «rzeczniczką Jezusa», aby wszędzie mogło dotrzeć orędzie zbawczej miłości — oto było najgłębsze pragnienie jej serca!

Ufając bez reszty Opatrzności i idąc odważnie za głosem miłosierdzia, bł. Anna Róża Gattorno kierowała się jedynym pragnieniem: służyć Jezusowi w cierpiącym i zranionym człowieku, pochylając się z macierzyńską wrażliwością i troską nad każdą ludzką nędzą.

Niezwykłe świadectwo miłości, pozostawione przez nową błogosławioną, jest także dzisiaj bodźcem i zachętą dla tych wszystkich w Kościele, którzy poprzez konkretną posługę starają się głosić orędzie o miłości Boga, który leczy rany każdego serca i wszystkich obdarza pełnią nieśmiertelnego życia.

5. «Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie» (J 12, 32). Ta obietnica Jezusa wypełnia się w przedziwny sposób również w życiu Marii Elżbiety Hesselblad. Podobnie jak jej rodaczka, św. Brygida, także ona posiadła głębokie zrozumienie mądrości krzyża przez modlitwę i poprzez wydarzenia swego życia. Jej wczesne doświadczenie ubóstwa, kontakt z chorymi, którzy zaimponowali jej pogodą ducha i ufnością w pomoc Bożą, jej wytrwałość w obliczu wielu przeszkód, z jakimi zmagała się zakładając Zakon Najświętszego Zbawiciela Świętej Brygidy — wszystko to nauczyło ją, że krzyż stanowi centrum ludzkiego życia i jest najwyższym objawieniem miłości naszego niebieskiego Ojca. Rozważając nieustannie słowo Boże, s. Elżbieta utwierdziła się w przekonaniu, że przez działanie i modlitwę powinna dążyć do tego, aby wszyscy chrześcijanie stanowili jedno (por. J 17, 21).

Była przeświadczona, że wsłuchując się w głos ukrzyżowanego Chrystusa, chrześcijanie zgromadzą się w jednej owczarni pod przewodnictwem jednego Pasterza (por. J 10, 16); dlatego też założony przez nią zakon, wyróżniający się duchowością eucharystyczną i maryjną, od samego początku służył sprawie jedności chrześcijan przez modlitwę i ewangeliczne świadectwo. Niech za wstawiennictwem bł. Marii Elżbiety Hesselblad, pionierki ekumenizmu, Bóg pobłogosławi i pozwoli owocować wysiłkom Kościoła, który stara się budować coraz głębszą jedność i rozwijać coraz skuteczniejszą współpracę między wszystkimi uczniami Chrystusa: ut unum sint.

6. «Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity» (J 12, 24). Już jako dziecko Maria Teresa Mankidiyan wiedziała instynktownie, że miłość, jaką darzy ją Bóg, wymaga od niej głębokiego osobistego oczyszczenia. Gdy s. Maria Teresa wybrała życie modlitwy i pokuty, jej gotowość do dźwigania krzyża Chrystusa pozwoliła jej wytrwać w obliczu częstych nieporozumień i trudnych prób duchowych. Cierpliwie rozeznając swoje powołanie, podjęła ostatecznie decyzję o założeniu Zgromadzenia Świętej Rodziny, które do dziś czerpie natchnienie z jej kontemplacyjnego ducha i miłości do ubogich.

Przekonana, że «Bóg obdarzy życiem wiecznym tych, którzy nawracają grzeszników i sprowadzają ich na właściwą drogę» (List 4. do ojca duchownego), s. Maria poświęciła się temu zadaniu, odwiedzając bliźnich i służąc im radą, a także przez modlitwy i praktyki pokutne. Niech za wstawiennictwem bł. Marii Teresy wszyscy konsekrowani mężczyźni i kobiety umocnią się w swoim powołaniu do modlitwy za grzeszników i do nawracania innych do Chrystusa słowem i przykładem.

7. «Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem» (Jr 31, 33). Bóg jest naszym jedynym Panem, a my jesteśmy Jego ludem. To nierozerwalne przymierze miłości między Bogiem a ludzkością urzeczywistniło się w pełni w paschalnej ofierze Chrystusa. W Nim właśnie my, chociaż wywodzimy się z różnych krajów i kultur, stajemy się jednym ludem, jednym Kościołem, jedną duchową budowlą, wzniesioną z jasnych i mocnych kamieni, którymi są święci.

Składajmy dzięki Panu za wspaniałe świadectwo nowych błogosławionych. Wpatrujmy się w nich, zwłaszcza teraz, w okresie wielkopostnym, aby czerpać z nich zachętę do przygotowania się na bliskie już uroczystości paschalne.

Maryja, Królowa Wyznawców, niech pomaga nam iść za Jej Boskim Synem tak, jak czynili to nowi błogosławieni. Wy zaś, Marianie Jezusie Euse Hoyos, Franciszku Ksawery Seelos, Anno Różo Gattorno, Mario Elżbieto Hesselblad i Mario Tereso Chiramel Mankidiyan, wstawiajcie się za nami, abyśmy uczestniczyli głęboko w odkupieńczej męce Chrystusa i mogli doświadczyć w sobie owocowania ziarna, które obumarło, oraz byśmy zostali przyjęci jako Jego żniwo w Królestwie niebieskim. Amen!

http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2274-beatification-of-m-de-jesus-euse-hoyos-f-s-seelos-a-r-gattorno-m-e-hesselblad-m-t-chiramel-mankidiyan

*********

Błogosławiona Marianna Biernacka, męczennica

Błogosławiona Marianna Biernacka Marianna Czokało urodziła się w 1888 r. w Lipsku nad Biebrzą w rodzinie prawdopodobnie grekokatolickiej. Prawdopodobnie uczęszczała tylko do elementarnej szkoły; była jednak analfabetką. W wieku 16 lat, w 1905 r., wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego. W małżeństwie urodziło się sześcioro dzieci, ale czworo z nich zmarło w okresie niemowlęcym. Do pełnoletności dożyła córka Leokadia i syn Stanisław.
Marianna i Ludwik Biernaccy utrzymywali rodzinę z pracy w gospodarstwie. Po śmierci męża w 1925 r. Marianna pozostała na gospodarstwie z synem – córka Leokadia wyszła bowiem tego samego roku za mąż i opuściła dom rodzinny. W 1939 r. syn Marianny, Stanisław, ożenił się z Anną Szymańczykówną. Synowa zamieszkała we wspólnym domu i odtąd Marianna codzienność dzieliła z młodym małżeństwem. Mieszkańcy Lipska zapamiętali postawę zatroskania, życzliwości i matczynej miłości, którą wykazywała w owym czasie wobec małżonków i ich potomstwa: w 1940 r. urodziła się bowiem Henia (zmarła w niemowlęctwie), a w 1941 r. Eugenia.
Na początku lipca 1943 r. w okolicach Lipska, w odwecie za zabicie niemieckiego policjanta przez oddziały partyzanckie, Niemcy rozpoczęli masowe aresztowania wśród miejscowej ludności. Uzbrojony patrol niemiecki pojawił się 1 lipca, o świcie, w gospodarstwie Biernackich. Dowódca nakazał Annie i Stanisławowi natychmiastowe opuszczenie domu. Marianna padła wtedy do nóg dowodzącego gestapowca i błagała go o zgodę na to, by mogła pójść zamiast synowej, która była w bardzo zaawansowanej ciąży. Niemiec uległ i zamiast Anny odprowadził Mariannę i Stanisława do więzienia w Grodnie.
Mariannę przetrzymywano tam niecałe dwa tygodnie, które spędziła na modlitwie, śpiewając Godzinki. 13 lipca 1943 r. została razem z synem i 48 mieszkańcami Lipska rozstrzelana przez Niemców na fortach za wsią Naumowicze pod Grodnem. Wszystkich pochowano w nieznanym miejscu.
Synowa przeżyła śmierć teściowej i urodziła dziecko, syna Stanisława, który niestety umarł niecały rok później z powodu zapalenia płuc.
Marianna Biernacka została beatyfikowana 13 czerwca 1999 r. przez św. Jana Pawła II w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13g.php3

Bł. Marianna uczy odważnego kroczenia za Chrystusem

Artykuł opublikowany na stronie: http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/47746,bl-marianna-uczy-odwaznego-kroczenia-za-chrystusem.html

List pasterski ks. bp Jerzego Mazura, biskupa ełckiego z okazji 70. rocznicy śmierci bł. Marianny Biernackiej Siostry i Bracia, Umiłowani Diecezjanie! 1. Rok Wiary – czasem poznawania świadków. W te lipcowe dni, modlimy się za ofiary rzezi wołyńskiej, Obławy Augustowskiej, wypraszając dla zamordowanych Boże Miłosierdzie, a także prosimy Dawcę Pokoju o pokój między ludźmi na całym świecie. W tym czasie mija 70. rocznica męczeńskiej śmierci bł. Marianny Biernackiej. Jest to wspaniały czas, aby jeszcze lepiej poznać błogosławioną, jako tę, która przez całe życie dążyła do świętości, a oddając je za drugiego człowieka, naśladowała samego Jezusa Chrystusa, który oddał życie za nas wszystkich. Ona staje dzisiaj przed nami, jako świadek wiary. Przeżywając Rok Wiary, z wielkim uznaniem patrzymy na życie i czyny świadków wiary wszystkich czasów, którzy „wyznali piękno pójścia za Panem Jezusem, tam gdzie byli wzywani, żeby dać świadectwo swojego bycia chrześcijanami: w rodzinie, w życiu zawodowym, publicznym, w wypełnianiu charyzmatów i posług, do których byli powoływani” (PF 13). Swojej wiary nie przeżywali w oderwaniu od codziennego życia, a przywiązanie do Chrystusa okazywali za cenę wielkich wyrzeczeń: utraty pracy, stanowiska, prześladowania, a nawet ofiary ze swego życia. To ludzie, którzy byli głęboko przekonani, że ich życie nie jest ograniczone do ziemskich wymiarów, ale posiada perspektywę wiecznej szczęśliwości. Konsekwentnie realizowali przykazanie miłości, o którym przypomina Chrystus w dzisiejszym fragmencie Ewangelii: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego, jak siebie samego” (Łk 10, 27). Świadkowie wiary dowodzą, że autentyczna zażyłość z Panem Bogiem zawsze owocuje miłością. Jednocześnie są oni wyrzutem sumienia dla każdego, kto nie docenia łaski wiary. Wśród niezliczonej rzeszy świadków wiary jest bł. Marianna Biernacka, nasza diecezjanka, która wykazała się ogromnym poświęceniem, oddając życie za synową i jej nienarodzone dziecko. 2. Droga do świętości Marianny Biernackiej Błogosławiona Marianna Biernacka z domu Czokało urodziła się w 1888 roku w Lipsku nad Biebrzą. Mając dwadzieścia lat poślubiła Ludwika Biernackiego. Mieli oni sześcioro dzieci, z których czworo zmarło tuż po urodzeniu. Źródłem utrzymania rodziny Biernackich było gospodarstwo rolne. Po śmierci męża Ludwika w 1929 roku, Marianna zamieszkała razem z synem Stanisławem. Dziesięć lat później syn Stanisław ożenił się z Anną Szymczyk. Odtąd Marianna wiodła życie u boku syna i synowej. Wpatrując się w jej zwyczajne życie zauważamy, że było ono przepojone wiarą, miłością, modlitwą, pracą i cierpieniem. Każdy dzień zaczynała modlitwą i wspólnym śpiewem Godzinek. Codzienność wypełniona była niełatwą pracą: latem w polu, a zimą przy przędzeniu lnu i konopi oraz tkaniu na krosnach. Odmawianie modlitwy różańcowej i nabożne śpiewanie pieśni pozwoliły godnie znosić ból sieroctwa, ciężką pracę i codzienną biedę. Życie Marianny Biernackiej było naznaczone wielkim cierpieniem od samego początku. Najpierw jeszcze w niemowlęctwie śmierć matki, a kilka lat później utrata ojca. To pogrążyło rodzinę w biedzie i wyrzeczeniach. W małżeństwie śmierć czworga małych dzieci i w końcu utrata dorosłego syna. Wymagało to od niej wielkiego heroizmu i mocnej wiary. Po śmierci męża dołączyła do grona wdów, których pochwałę głosi Pismo Święte. Nie załamała się, nie wpadała w depresję, ale mężnie znosiła cierpienie, zawierzając siebie Bogu. Największe cierpienie zadane rodzinie Biernackich miało miejsce na przełomie czerwca i lipca 1943 roku, kiedy doszło do masowych aresztowań mieszkańców Lipska i okolic. Aresztowania były odwetem hitlerowców za zabicie niemieckiego policjanta przez partyzantów. Na liście osób, które miały być aresztowane, znalazł się również syn Marianny i jego żona Anna. Aresztowanie Biernackich nastąpiło rankiem 1 lipca. Gdy bł. Marianna usłyszała rozkaz niemieckiego żołnierza, aby ubrała się i wyszła z domu. Wtedy padła mu do stóp i błagała go, aby oszczędził jej brzemienną synową: „Panie, a gdzież ona pójdzie. Zostawcie ją, ja pójdę sama za nią”. Niemiecki żołnierz zgodził się. Po dwutygodniowym pobycie w więzieniu w Grodnie, Mariannę, jej syna i innych aresztowanych wywieziono do fortów w pobliskiej miejscowości Naumowicze i tam 13 lipca 1943 roku zostali rozstrzelani. Jej decyzja oddania życia za synową stanowiła dopełnienie całego życia. Mogła pozostać bierna i pogodzić się z decyzjami oprawców, mogła ofiarować się za syna. Ona decyduje się na oddanie swojego życia za synową, która była w stanie błogosławionym. To wielka mądrość teściowej i babci. Ale to też wielka mądrość świętej matki, która nie opuszcza swojego piątego dziecka w chwilach najtrudniejszych i jest z synem do końca. Swoim heroicznym czynem Marianna uratowała synową i oczekujące na urodzenie dziecko. 13 czerwca 1999 roku bł. Jan Paweł II ogłosił Mariannę Biernacką błogosławioną wraz z innymi męczennikami II wojny światowej. Ojciec Święty, w homilii wygłoszonej podczas uroczystości beatyfikacyjnej w Warszawie, mówił: „Świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Słusznie zatem prosimy, abyśmy za ich przykładem wiernie podążali za Chrystusem”. Beatyfikacja przyniosła wzrost zainteresowania jej życiem nie tylko w diecezji ełckiej, ale także w całej Polsce i poza jej granicami. Coraz więcej kobiet, zwłaszcza wdów, teściowych i synowych, zwraca się do niej, jako do swej patronki i orędowniczki. 3. Błogosławiona Marianna Biernacka uczy nas szacunku do życia poczętego. Postawa bł. Marianny Biernackiej przypomina, że Bóg powierzył człowiekowi, a w sposób szczególny kobiecie, troskę o życie człowieka i jego godność. Jej świadectwo życia i ofiarnej śmierci uczy obrony życia każdego człowieka, od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Dołącza ona do tych wszystkich świętych kobiet, które w szlachetny i zgodny z Bożym zamysłem sposób, budowały i nadal budują cywilizację życia oraz miłości. Przykład kobiety całkowicie oddanej życiu jest niezwykle ważny w czasach współczesnych, gdy niektóre prądy myślowe próbują nakłonić ludzi, aby postrzegali macierzyństwo wyłącznie jako ograniczenie narzucone kobiecie, a posiadanie dzieci, jako zagrożenie dla rodziców, ich finansów, kariery czy wygody. Dlatego też gorąco zachęcam do wielkiej modlitwy o życie za wstawiennictwem bł. Marianny. Żywimy głęboką nadzieję, że wstawia się ona u Pana Boga szczególnie w intencji życia nienarodzonych. Wielu przecież widzi w niej patronkę dzieci nienarodzonych oraz ich matek. Do niej zwracają się w modlitwie o pomoc także małżeństwa pragnące potomstwa. Niech do niej uciekają się obrońcy życia w naszej diecezji i Ojczyźnie, zawierzając jej wstawiennictwu wszelkie inicjatywy, mające na celu ratowanie życia dzieci poczętych. Jako wotum wdzięczności za jej życie i heroiczny czyn oddania życia za synową w stanie błogosławionym pragniemy nazwać jej imieniem i oddać w jej opiekę nowo powstający Dom Samotnej Matki w Ełku. Dom ten budowany przez Caritas Diecezji Ełckiej zostanie poświęcony i oddany do użytku 31 sierpnia tego roku. 4. Błogosławiona Marianna Biernacka patronka teściowych. Przykład naszej błogosławionej diecezjanki sprawia, że widzimy w niej przede wszystkim patronkę teściowych. Nie ograniczamy jej szczególnej roli, jako błogosławionej. Doskonale wypełnia ona rolę pośredniczki także w innych funkcjach życia rodzinnego. Widzimy ją także, jako patronkę wdów, synowych a także rodzin. Ona zawsze broniła zdrowych relacji małżeńskich oraz rodzinnych. To bardzo ważne szczególnie dzisiaj, kiedy małżeństwo i rodzina przeżywają głęboki kryzys, kiedy atakowane jest samo pojęcie małżeństwa, jako związku kobiety i mężczyzny, jego trwałość, nierozerwalność i cele. Wzywajcie jej wstawiennictwa, aby relacje w rodzinach między osobami starszymi a młodszymi, między synową a teściową, stawały się dobre, piękne i przyjazne. Wzywajcie jej pomocy w tworzeniu dobrych relacji międzypokoleniowych oraz tego, co w tych relacjach powinno być na pierwszym miejscu. Dlatego też podobnie jak w latach ubiegłych, 2 sierpnia br. w święto Matki Bożej Anielskiej, zapraszam rodziny naszej diecezji, a zwłaszcza teściowe, wdowy i synowe, do sanktuarium Matki Bożej Bazylianki w Lipsku nad Biebrzą, aby za wstawiennictwem bł. Marianny modlić się do Pana Boga w tych intencjach. Niech wspólna modlitwa nas wszystkich skłoni jeszcze bardziej do refleksji nad wielkością powołania w życiu rodzinnym. Niech modlitewnik dla teściowych „Ja pójdę za nią” wydany staraniem Caritas Diecezji Ełckiej przybliży duchowość błogosławionej i pomoże w zanoszeniu modlitw do Boga. Dzisiaj bł. Marianna Biernacka, męczennica, woła o naszą świętość i jako świadek wiary woła o nasze świadectwo wiary. Ona uczy nas odważnego kroczenia za Chrystusem i miłości bliźniego, aż do oddania za niego życia. Niech na tej drodze Bóg nas umacnia, a Maryja ma nas wszystkich w swojej opiece. Niech towarzyszy Wam wszystkim moje błogosławieństwo w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
http://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-w-polsce/47746,bl-marianna-uczy-odwaznego-kroczenia-za-chrystusem.html

Marianna Biernacka, błogosławiona. Patronka teściowych

Dodano: 4 kwietnia 2011, 15:27 Autor: Andrzej Zdanowicz

Marianna Biernacka urodziła się w 1888 roku w Lipsku nad Biebrzą, na terenie dzisiejszej diecezji ełckiej. Jej życie nie było lekkie. Przeżyła czasy zaborów i pierwszą wojnę światową. Została rozstrzelana 13 lipca 1943 roku w fortach niedaleko wsi Naumowicze pod Grodnem.

Wzór matki i teściowej
Marianna pochodziła prawdopodobnie z rodziny grekokatolickiej. Nie zachowały się żadne dokumenty, na podstawie których można byłoby ustalić dzień i miesiąc jej urodzin. Wiadomo, że jej nazwisko rodowe to Czokało. Swoje dzieciństwo spędziła w rodzinnym miasteczku

Wyszła za mąż, gdy miała 20 lat. Jej mężem został Ludwik Biernacki. Przez całe życie oboje ciężko pracowali na 20-hektarowym gospodarstwie. Urodziło im się sześcioro dzieci, ale czworo z nich zmarło zaraz po porodzie. Dla rodziców był to z pewnością wielki cios. Biernaccy cieszyli się jednak z dwójki dzieci: córki, której nadali imię Leokadia oraz syna – Stanisława.

Po latach zmarł mąż Marianny. Kobieta została tylko z synem, bo jej córka Leokadia wyszła za mąż i przeprowadziła się.

Wkrótce w związek małżeński wstąpił także syn Stanisław. Znana jest nawet data jego ślubu. Dokładnie 11 lipca 1939 roku. Ożenił się z Anną z domu Szymańczykówną. Młode małżeństwo zamieszkało w jednym domu z Marianną.

W opisach błogosławionej bardzo często podkreśla się jej miłość do rodziny. 51-letnia Marianna była bardzo troskliwa wobec syna, jego wybranki oraz ich dzieci. Wszystkich darzyła wielką matczyną miłością i życzliwością.

Poszła na śmierć zamiast ciężarnej
Rodzinie Biernackich nie dane było cieszyć się szczęściem rodzinnym. Przerwał je wybuch drugiej wojny światowej.

Na początku lipca 1943 roku na terenie Lipska i okolic miały miejsce masowe aresztowania mieszkańców. Były one odwetem hitlerowców za zabicie przez partyzantów niemieckiego policjanta.
Na liście osób, które miały zostać aresztowane, znalazł się także Stanisław Biernacki i jego żona Anna.
Pewnego poranka do ich domu zapukał uzbrojony niemiecki żołnierz.

Gdy Marianna usłyszała rozkaz, aby Anna i Stanisław wyszli z domu, rzuciła się do nóg esesmana. Błagała go, aby oszczędził jej brzemienną synową i zaproponowała, że sama za nią pójdzie.

“Jak ona pójdzie, jest przecież w ostatnich tygodniach ciąży, ja pójdę za nią” – mówiła do żołnierza Marianna.

Niemiec zlitował się nad łzami starszej kobiety i zgodził się na jej propozycję.

Marianna i jej Stanisław razem z innymi aresztowanymi zostali przewiezieni do więzienia w Grodnie.
13 lipca 1943 roku na fortach za wsią Naumowicze pod Grodnem odbyła się egzekucja około 50 mieszkańców Lipska.

Wśród nich rozstrzelana została także Marianna Biernacka.

Jej ofiara nie poszła jednak na marne. Synowa przeżyła wojnę, urodziła także dziecko. Do dziś na terenie diecezji ełckiej można spotkać potomków błogosławionej, którzy w modlitwach dziękują jej za tak wspaniałe poświęcenie.

Kult błogosławionej
Błogosławiona Marianna Biernacka jest związana jest z dwiema diecezjami: łomżyńską i ełcką. To właśnie w pierwszej z nich rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Lipsk, miasto w którym urodziła się, należał dawniej do diecezji łomżyńskiej. W 1992 roku zmieniły się granice poszczególnych diecezji. Lipsk znalazł się wówczas na terenie diecezji ełckiej. Błogosławiona ciągle czczona jest w obu diecezjach. Dzień jej wspominania przypada 12 czerwca.

– Głównie otaczana jest ona kultem lokalnym – mówi bp Romuald Kamiński. – Błogosławiona Marianna Biernacka czczona jest szczególnie w rodzinnym Lipsku. Wspominana jest też w wielu innych kościołach.

W Lipsku obok domu, w którym mieszkała Marianna Biernacka, znajduje się znajduje się pomnik ustawiony na wniosek Towarzystwa Przyjaciół Lipska. Widnieje na nim napis: “W hołdzie zamordowanej 13 VII 1943 r. przez hitlerowskich oprawców, mieszkańcy Lipska Marii Biernackiej, która oddała swoje życie za innych, TPL 1983 r”. Błogosławiona jest jedną ze 108 męczenników II wojny światowej. Kaplica pod ich wezwaniem znajduje się w Bazylice Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Licheniu Starym. W Powierciu i Malborku działają parafie pod wezwaniem 108 męczenników II wojny światowej. W wielu kościołach znajdują się obrazy lub witraże przedstawiające bł. Mariannę Biernacką.

W związku z beatyfikacją Jana Pawła II w papierowym wydaniu “Gazety Współczesnej” prezentujemy sylwetki świętych i błogosławionych z Polski północno-wschodniej. Czytaj w poniedziałki we “Współczesnej”.

http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110404/REG11/191595063

Film przygotowany na 28.07.2009. Pierwsze seminarium Akademii Rozwoju Lokalnego, poświęcone 10 rocznicy beatyfikacji przez Jana Pawła II błogosławionej Marianny Biernackiej.

 

 

*********

Joel, prorok

Prorok Joel Joel był drugim z grona dwunastu proroków mniejszych. Na podstawie napisanej przez niego księgi, znajdującej się w kanonie Starego Testamentu, trudno określić czas jego działalności. Był prawdopodobnie Judejczykiem, bo szczególnie interesował się Świętym Miastem i jego okolicami, dobrze orientował się także w obrzędach ofiarnych.
W swojej księdze mówi o radościach, które znikły ze Świątyni, i o kapłanach, którzy spełniali w niej obrzędy zadośćuczynienia. Znał swoich poprzedników na urzędzie prorockim: Amosa, Ozeasza, Micheasza, Izajasza, Sofoniasza, Ezechiela i Abdiasza. Będąc dobrym obserwatorem przyrody, Joel umiał opisywać jej zjawiska. W biblijnej księdze opisał najpierw inwazję szarańczy, potem przeszedł do zapowiedzi przyszłości i wieścił dzień Jahwe. Sama księga powstała prawdopodobnie w czasach po Nehemiaszu, a przed przybyciem Aleksandra Wielkiego do Palestyny (332 r. przed Chrystusem).
W Martyrologium Rzymskim prorok widnieje razem z Ezdraszem pod dniem 13 lipca. Wprowadził go tam dowolnie Ado. Na Wschodzie wspominano go w okolicach 19 października. Św. Piotr Apostoł cytował go w pierwszej mowie (Dz 2, 16), za nim zaś poszedł chrześcijański poeta, który to samo uczynił w hymnie na Jutrznię w dniu Zesłania Ducha Świętego.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13h.php3

STARY TESTAMENT
Księga Joela

 

http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=781

 

STARY TESTAMENT
Księga Joela
Wstęp do Księgi Joela

 

http://biblia.deon.pl/ksiega.php?id=36&wstep=1

 

**********
 Daniel Rops
Od Abrahama do Chrystusa
W swojej pierwszej historycznej książce Autor z niezwykłą rzetelnością badacza i wielką dozą talentu literackiego opisuje dwa tysiące lat historii Izraela. Historii zaczynającej się powołaniem Abrahama, który położył kamień węgielny monoteizmu dla trzech wielkich religii – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu – i znajdującej swój finał w wypełnieniu się obietnicy przyjścia Zbawiciela – Jezusa Chrystusa. Te dwa tysiące lat burzliwych dziejów można by streścić słowami “historia święta”. Jak to się stało, że ten niepokaźny, niczym na pierwszy rzut oka nie wyróżniający się lud przetrwał przez wieki, podczas gdy upadały wielkie potęgi cywilizacyjne i polityczne pre-antycznego świata? Odpowiedzi należy szukać w specyficznej metafizyce i moralności, które wyróżniały społeczność żydowską na tle innych współczesnych jej narodów i ludów.
**********
Ezdrasz, pisarz
Pisarz Ezdrasz Ezdrasz to postać znana z kart Starego Testamentu. Pochodził z pokolenia Aarona. W Babilonii zajmował wysokie stanowisko w zarządzaniu gminą żydowską. W siódmym roku panowania króla Artarkserksesa nakazano mu dokonanie inspekcji Judei oraz zabezpieczenie ofiar, ustanowienie sędziów, pouczenie ludu o prawach Bożych i państwowych. W związku z tym wyruszył w otoczeniu naczelników rodów, których w ósmym rozdziale swojej księgi (znajdującej się w kanonie Starego Testamentu) dokładnie wyliczył. W pięć miesięcy później szczęśliwie dotarli do Jerozolimy. Ofiary powierzyli teraz komisji kapłanów, a dekret króla okazali zarządcom. Jak przekazuje opis zawarty w księdze Nehemiasza (Ne 8), nastąpiło potem uroczyste odczytanie Prawa, po nim zaś Święto Namiotów oraz obrzęd pojednania. Ze szczególną energią Ezdrasz wystąpił przeciw małżeństwom mieszanym, przy czym sprawa ta ciągnęła się długo i wymagała wielu zachodów. Czym zajmował się Ezdrasz później – nie wiemy. Nie mamy także informacji, gdzie i kiedy umarł. Żydowski historyk Józef Flawiusz utrzymywał, że Ezdrasz zmarł w Jerozolimie; tradycje talmudyczne wskazywały natomiast na Babilon.
Dyskusyjną pozostaje sprawa chronologii życia i głównego dzieła Ezdrasza. Za wysoce prawdopodobny uchodzi dziś 397 r. przed Chrystusem jako data misji Ezdrasza, przybywającego do Judei z Pięcioksięgiem w jego ówczesnym stanie. Ezdrasz pragnął uczynić z Pięcioksięgu jedyny kodeks prawny dla Żydów i Samarytan. W ten odegrał doniosłą rolę w ukształtowaniu kanonu biblijnego.
O wiele bardziej skomplikowaną wydaje się analiza literacko-historyczna samej księgi, oznaczonej jego imieniem. Istnieją także apokryficzne Księgi Ezdrasza, oznaczane jako 3-6 Ezd (Esrae). Zajmują się nimi współcześni badacze literatury judaistycznej. W upowszechniających się wyobrażeniach Ezdrasz stawał się jakby drugim Mojżeszem, wielkim prawodawcą, na nowo scalającym społeczność wybranego ludu. Wszystko to oddziałało na kult chrześcijański. Ezdrasz znalazł się przeto w Martyrologium Rzymskim, gdzie razem z Joelem widnieje pod dniem 13 lipca.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-13i.php3

Ezdrasz

2013-01-28 10:21

Ks. Marcin Gęsikowski

Pierwsze czytanie dzisiejszej niedzieli, wyjęte z księgi Nehemiasza, wspomina inną wybitną osobistość z czasów powrotu Izraelitów z niewoli babilońskiej – kapłana Ezdrasza. Kapłan i uczony w Piśmie Ezdrasz (hebr. Ezra = pomoc), pełniący w praktyce także funkcję głowy państwa utworzonego przez Żydów, po powrocie do ojczyzny z wygnania babilońskiego odczytywał Prawo przed całym ludem. Miało to miejsce w Jerozolimie przed Bramą Wodną prawdopodobnie w roku 458 przed Chr. Ezdrasz, którego ród wywodził się od arcykapłana Aarona, wyruszył z Babilonii w 7. roku panowania perskiego króla Artakserksesa na czele grupy kapłanów, lewitów, śpiewaków, oddźwiernych i innych sług świątynnych. Poprzez pismo Artakserksesa został on upoważniony do tego, aby w Jerozolimie zgodnie z Prawem swojego Boga wspierać organizację kultu, władzy sądowniczej oraz nauczania praw i przepisów. Do pracy zabrał się z wielką gorliwością. Z jego dzieła (Księga Ezdrasza) dowiadujemy się, że dla swoich rodaków okazał się bardzo surowy i wymagający. Dbając o oczyszczenie religijne i społeczne Izraela, kapłan nie wahał się zmusić do oddalenia przez Izraelitów żon, które były cudzoziemkami. Wielu bowiem na wygnaniu ożeniło się z kobietami pochodzącymi z Babilonii i sprowadziło swe pogańskie żony do Jerozolimy. Ezdraszowi zawdzięczamy troskę o pogłębioną lekturę Biblii. Podczas odczytywania przez niego słowa Bożego na placu przed Brama Wodną wszyscy rozumieli, co czytano, ponieważ lewici objaśniali ludowi przeczytane fragmenty Tory. Usłyszane i objaśnione słowa Tory doprowadziły do skruchy i nawrócenia. Ze skruchy zaś zrodziła się szlachetność miłości braterskiej, która objawiła się podczas Święta Namiotów. Czytanie, objaśnianie, zrozumienie, posłuszne słuchanie, nawrócenie, święto i miłość są jak siedem świateł, które winny towarzyszyć głoszeniu słowa Bożego.

Edycja świdnicka 4/2013 , str. 7E-mail: swidnica@niedziela.pl
Adres: ul. Kościuszki 4, 58-150 Strzegom
Tel.: (34) 369-43-25http://www.niedziela.pl/artykul/104112/nd/Ezdrasz

STARY TESTAMENT
Księga Ezdrasza

 

Wstęp do Księgi Ezdrasza i Księgi Nehemiasza

 

http://biblia.deon.pl/ksiega.php?id=15&wstep=1

 

STARY TESTAMENT
Księga Ezdrasza

 

http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1333

 

**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ********

Wiara nie będąca solidarnością jest martwa

KAI / ak

(fot.PAP/EPA/CIRO FUSCO)

– Wiara, którą budzi Jezus, jest wiarą będącą w stanie marzyć o przyszłości i walczyć o nią dzisiaj – powiedział Franciszek przemawiając w Kaplicy św. Jana Chrzciciela w dzielnicy Bañado Norte w Asunción. Papież wyznał, że przybył do mieszkańców dzielnicy jak “pasterze do Świętej Rodziny w Betlejem” i podkreślił, że “wiara budzi nasze zaangażowanie, naszą solidarność”. Przestrzegł, że wiara, która nie staje się solidarnością, jest wiarą martwą.

– Nie mogłem być w Paragwaju bez spotkania z wami, bez pobytu na waszej ziemi – powiedział Franciszek i wyznał, że gdy jechał do kaplicy leżącej na terenie parafii pw. Świętej Rodziny “wszystko kazało mu pamiętać o Świętej Rodzinie”.

 

>>>Przeczytaj pełny tekst papieskiego przemówienia

Drodzy przyjaciele!

 

Z wielką radością chciałem odwiedzić was dzisiejszego poranka. Nie mogłem być w Paragwaju bez spotkania z wami, bez pobytu na waszej ziemi.

 

Spotykamy się tutaj, w tej parafii pod wezwaniem Świętej Rodziny i wyznam wam, że gdy jechałem tutaj, wszystko kazało mi pamiętać o Świętej Rodzinie. Widzę wasze twarze, wasze dzieci, waszych dziadków, słucham waszych historii i tego wszystkiego, co zrobiliście, aby żyć tutaj, wszystkiego, z czym się zmagacie, aby mieć życie godne i dach nad głową. Wszystko, co robicie, aby pokonać niesprzyjającą pogodę, powodzie w tych ostatnich tygodniach, przywołuje we mnie wspomnienie małej rodziny z Betlejem. Toczyła ona walkę, która nie ukradła jej jednak uśmiechu, radości, nadziei; zmaganie, które nie pozbawiło jej poczucia solidarności, ale przeciwnie – pobudzało ją i sprawiało, że wzrastała.

 

Chcę zatrzymać się na Józefie i Maryi w Betlejem. Musieli oni opuścić swą miejscowość, swych bliskich i przyjaciół. Musieli pozostawić swoją własność i udać się do innej ziemi. Ziemi, na której nikogo nie znali, nie mieli domu ani rodziny. W tym momencie ta młoda para miała Jezusa. W tym kontekście ta młoda para podarowała nam Jezusa. Byli sami na obcej ziemi – cała trójka. Nagle zaczęli się pojawiać pasterze, ludzie, którzy tak jak oni musieli zostawić swą własność, aby osiągnąć lepsze możliwości życia rodzinnego. Żyli w niesprzyjającej warunkach pogody i “innego rodzaju”. Gdy dowiedzieli się o narodzinach Jezusa, zbliżyli się, stali się bliskimi, sąsiadami. Niespodziewanie stali się rodziną Maryi i Józefa, rodziną Jezusa.

To właśnie dzieje się wtedy, gdy Jezus pojawia się w naszym życiu. To właśnie budzi wiarę – wiarę, która czyni nas bliźnimi, bliskimi życiu innych. Wiara budzi nasze zaangażowanie, naszą solidarność. Narodzenie Jezusa budzi nasze życie. Wiara, która nie staje się solidarnością, jest wiarą martwą. Pierwszym solidarnym był Pan, który wybrał życie pośród nas.

 

Przybywam jak ci pasterze. Chcę stać się bliźnim. Chcę pobłogosławić waszą wiarę, pobłogosławić wasze ręce, pobłogosławić waszą wspólnotę. Przyszedłem, aby podziękować wraz z wami, gdyż wiara stała się nadzieją, nadzieja zaś pobudza miłość. Wiara, którą budzi Jezus, jest wiarą będącą w stanie marzyć o przyszłości i walczyć o nią dzisiaj. Właśnie dlatego chcę was zachęcić, abyście nadal byli misjonarzami, abyście nadal rozgłaszali tę wiarę na tych ulicach i w tych zaułkach, stając się bliskimi zwłaszcza najmłodszych i starców.

 

Wspierajcie młode rodziny i tych wszystkich, którzy przeżywają chwile trudności.

 

Chcę polecić wasze rodziny Świętej Rodzinie, aby jej wzór i jej świadectwo nadal były światłem na drodze, bodźcem w trudnych chwilach i aby obdarzały nas zawsze tymi “pasterzami”, którzy potrafią towarzyszyć, wspierać i pobudzać życie w waszych rodzinach.

 

Zapraszam was do wspólnej modlitwy i proszę was, abyście nie zapominali modlić się za mnie.

 

– Widzę wasze twarze, wasze dzieci, waszych dziadków, słucham waszych historii i tego wszystkiego, co zrobiliście, aby żyć tutaj, wszystkiego, z czym się zmagacie, aby mieć życie godne i dach nad głową. Wszystko, co robicie, aby pokonać niesprzyjającą pogodę, powodzie w tych ostatnich tygodniach, przywołuje we mnie wspomnienie małej rodziny z Betlejem – powiedział Franciszek i nawiązał do sytuacji Józefa, Maryi i Jezusa w Betlejem.

 

– Byli sami na obcej ziemi – cała trójka. Nagle zaczęli się pojawiać pasterze, ludzie, którzy tak jak oni musieli zostawić swą własność, aby osiągnąć lepsze możliwości życia rodzinnego. Żyli w niesprzyjającej warunkach pogody i “innego rodzaju”. Gdy dowiedzieli się o narodzinach Jezusa, zbliżyli się, stali się bliskimi, sąsiadami. Niespodziewanie stali się rodziną Maryi i Józefa, rodziną Jezusa – mówił papież i dodał: – To właśnie dzieje się wtedy, gdy Jezus pojawia się w naszym życiu.

 

Franciszek podkreślił, że wiara budzi nasze zaangażowanie, naszą solidarność i przestrzegł, że wiara, która nie staje się solidarnością, jest wiarą martwą.

 

Papież wyznał, że przybył do mieszkańców dzielnicy Bañado Norte jak pasterze do Świętej Rodziny. – Wiara, którą budzi Jezus, jest wiarą będącą w stanie marzyć o przyszłości i walczyć o nią dzisiaj – zaznaczył papież i zachęcił zgromadzonych aby nadal byli misjonarzami, rozgłaszali wiarę na ulicach i zaułkach, stając się bliskimi zwłaszcza najmłodszych i starców.

 

– Wspierajcie młode rodziny i tych wszystkich, którzy przeżywają chwile trudności – zaapelował i polecił wszystkie rodziny Świętej Rodzinie, aby jej wzór i jej świadectwo “nadal były światłem na drodze, bodźcem w trudnych chwilach”.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3247,wiara-nie-bedaca-solidarnoscia-jest-martwa.html

*********

 

Franciszek: Globalizacja nadziei musi zastąpić globalizację wykluczenia i obojętności!

KAI / slo

(fot. EPA/JORGE ABREGO)

Globalizacja nadziei, rodząca się w narodach i narastająca wśród ubogich musi zastąpić ową globalizację wykluczenia i obojętności! – zaapelował Franciszek do uczestników II Światowego Spotkania Ruchów Ludowych w ośrodku wystawowym Expo Feria w Santa Cruz de la Sierra w Boliwii.

 

Papież zaproponował trzy główne zadania, które wymagają zdecydowanego wsparcia wszystkich ruchów ludowych: umieszczenie gospodarki w służbie ludów, zjednoczenie narodów na drodze pokoju i sprawiedliwości oraz obrona Matki Ziemi.
Dobry wieczór wszystkim.

Siostry i bracia, przed kilkoma miesiącami zgromadziliśmy się w Rzymie i wciąż mam w pamięci to nasze pierwsze spotkanie. Przez ten czas nosiłem je w sercu i modlitwie. Cieszę się, że mogę was znowu zobaczyć, aby debatować nad najlepszymi sposobami przezwyciężenia poważnych niesprawiedliwości, jakie znoszą wykluczeni na całym świecie. Dziękuję panu prezydentowi Evo Moralesowi za tak zdecydowane wsparcie tego spotkania.

Wtedy w Rzymie usłyszałem coś bardzo pięknego: braterstwo, stanowczość, zaangażowanie, pragnienie sprawiedliwości. Dziś w Santa Cruz de la Sierra znowu słyszę to samo. Dziękuję za to. Dowiedziałem się również od Papieskiej Rady “Iustitia et Pax”, której przewodniczy kard. Turkson, że wiele osób w Kościele czuje się bliżej ruchów ludowych. Bardzo się z tego cieszę! Widzę Kościół z drzwiami otwartymi dla was wszystkich, który się angażuje, towarzyszy, programuje w każdej diecezji, w każdej komisji “Iustitia et Pax” rzeczywistą, stałą i zaangażowaną współpracę z ruchami ludowymi. Zachęcam wszystkich biskupów, kapłanów i osoby świeckie, w tym organizacje społeczne na peryferiach miast i na wsi do pogłębienia tego spotkania.

Bóg pozwala nam spotkać się dzisiaj ponownie. Biblia nam przypomina, że Bóg słyszy wołanie swego ludu i ja także pragnę dołączyć mój głos do waszego: ziemia, dom i praca dla wszystkich naszych braci i sióstr. Powiedziałem to i powtarzam raz jeszcze: są to święte prawa. Warto, warto o nie walczyć. Niech krzyk wykluczonych zostanie usłyszany w Ameryce Łacińskiej i na całej ziemi.

1. Zacznijmy od uznania, że potrzebujemy zmiany. Chcę wyjaśnić, aby nie było nieporozumień, że mówię o problemach wspólnych wszystkim mieszkańcom Ameryki Łacińskiej i ogólnie całej ludzkości. Problemach, które mają formę globalną i których dziś żadne państwo nie może rozwiązać na własną rękę. Uczyniwszy to wyjaśnienie, proponuję abyśmy postawili sobie następujące pytania:

– Czy uznajemy, że nie jest dobra sytuacja w świecie, w którym jest tylu chłopów bez ziemi, tyle rodzin bez domu, tylu pracowników bez praw, tyle osób zranionych w swej godności?

– Czy uznajemy, że sytuacja nie zmierza ku lepszemu, kiedy wybucha wiele bezsensownych wojen, a w naszych dzielnicach narasta bratobójcza przemoc? Czy uznajemy, że sytuacja nie zmierza w dobrym kierunku, gdy gleba, woda, powietrze i wszystkie byty stworzone są nieustannie zagrożone?

Powiedzmy zatem bez lęku: potrzebujemy i pragniemy zmiany.

W waszych listach i podczas naszych spotkań informowaliście mnie o licznych formach wykluczenia i niesprawiedliwości, jakich doznajecie w waszej pracy, w każdej dzielnicy, na każdym obszarze. Jest ich wiele i są bardzo różnorodne, podobnie jak istnieje wiele różnych sposobów radzenia sobie z nimi. Istnieje jednak niewidzialna nić łącząca wszystkie te wykluczenia. Czy możemy ją rozpoznać? Nie chodzi bowiem o wyizolowane problemy. Zastanawiam się, czy jesteśmy w stanie uznać, że ta destrukcyjna rzeczywistość wynika z jakiegoś systemu, który stał się światowym. Czy uznajemy, że system ten narzucił logikę zysku za wszelką cenę, nie myśląc o wykluczeniu społecznym lub zniszczeniu natury?

Skoro tak jest, to nalegam, powiedzmy to bez lęku: chcemy zmiany, prawdziwej zmiany, zmiany struktur. Ten system jest już nie do wytrzymania, nie mogą go znieść chłopi, pracownicy, wspólnoty, narody… Nie znosi go już ziemia, siostra Matka Ziemia, jak mawiał św. Franciszek.

Chcemy zmiany w naszym życiu, w naszych dzielnicach, w umiłowanej ojczyźnie, w naszym najbliższym sąsiedztwie. A także zmiany, która dotknęłaby całego świata, ponieważ dzisiejsza współzależność globalna wymaga globalnej odpowiedzi na problemy lokalne. Globalizacja nadziei, rodząca się w narodach i narastająca wśród ubogich musi zastąpić ową globalizację wykluczenia i obojętności!

Chciałbym się dziś z wami zastanowić nad zmianą, jakiej chcemy i której potrzebujemy. Wiecie, że ostatnio napisałem o problemach zmiany klimatu. Ale tym razem chcę mówić o zmianie w innym sensie. O zmianie pozytywnej, o zmianie, która przyniesie nam dobro, zmianie – moglibyśmy powiedzieć – zbawiennej. Ponieważ jej potrzebujemy. Wiem, że staracie się o zmianę, i nie tylko wy: podczas różnych spotkań, podczas różnych podróży odkryłem, że istnieje pewne oczekiwanie, intensywne poszukiwanie, pragnienie zmiany obecne we wszystkich narodach świata. Nawet w tej malejącej mniejszości, która sądzi, że korzysta z tego systemu panuje niezadowolenie, a zwłaszcza smutek. Wielu oczekuje zmian, które uwolniłyby ich od tego indywidualistycznego smutku, który zniewala.

Bracia i siostry, wydaje się, że nadeszła już najwyższa pora; nie dość, że spieraliśmy się między sobą, to jeszcze poróżniliśmy się z naszym domem. Dziś wspólnota naukowa przyjmuje to, o czym od dawna alarmują ubodzy: w ekosystemie dochodzi do szkód być może nieodwracalnych. W niemal dziki sposób karzemy Ziemię, ludy i osoby. Po wielkim cierpieniu, śmierci i zniszczeniach czujemy smród tego, co Bazyli z Cezarei nazywał “gnojem diabła”. Panuje niepohamowana ambicja pieniądza. Służba na rzecz dobra wspólnego schodzi na dalszy plan. Kiedy kapitał staje się bożkiem i kieruje decyzjami człowieka, kiedy zachłanność na pieniądze sprawuje kontrolę nad całym systemem społeczno-gospodarczy, to rujnuje społeczeństwo, skazuje człowieka, czyni go niewolnikiem, niszczy braterstwo międzyludzkie, popycha naród przeciw narodowi i, jak widać, zagraża także temu naszemu wspólnemu domowi.

Nie chcę nazbyt długo opisywać złych skutków tej subtelnej dyktatury: znacie je. Wystarczy jedynie zwrócić uwagę na strukturalne przyczyny współczesnego dramatu społecznego i ekologicznego. Cierpimy na pewien nadmiar diagnozy, który niekiedy prowadzi nas do zwodniczego pesymizmu lub nurzania się w tym, co negatywne. Widząc codzienną kronikę kryminalną, jesteśmy przekonani, że nic nie można zrobić, jedynie zadbać o siebie oraz mały krąg rodziny i przyjaciół.

Co mogę zrobić ja, zbieracz kartonów, odpadów, sprzątaczka, recyklerka w obliczu tak wielkich problemów, skoro z trudem zarabiam na jedzenie? Co mogę zrobić ja, rzemieślnik, wędrowny handlarz, przewoźnik, pracownik wykluczony, jeżeli nie przysługują mi nawet prawa pracownicze? Co mogę zrobić ja, wieśniaczka, Indianka, rybak, który ledwo mogę stawić opór uzależnieniu od wielkich korporacji? Co mogę zrobić z mojej wioski, mojej chaty, mojej dzielnicy, mojego gospodarstwa, kiedy jestem dyskryminowany i zepchnięty na margines? Co może zrobić ów student, ten młody człowiek, aktywista, misjonarz przemierzający slumsy i osiedla z sercem pełnym marzeń, ale niemal bez żadnych rozwiązań moich problemów? Dużo! Możecie wiele zrobić. Wy, najpokorniejsi, wykorzystywani, ubodzy i wykluczeni możecie zrobić wiele. Śmiem twierdzić, że przyszłość ludzkości jest w dużej mierze w waszych rękach, w waszej zdolności do organizowania i wspierania twórczych alternatyw w codziennym dążeniu do trzech T: trabajo, techo, tierra [praca, mieszkanie, ziemia], a także w waszym czynnym udziale w najważniejszych procesach zmian na szczeblu narodowym, regionalnym i globalnym. Nie dajcie się zastraszyć!

2. Jesteście siewcami zmian. Tutaj w Boliwii usłyszałem wyrażenie, które bardzo mi się podoba: “proces zmian”. Zmian pojmowanych nie jako, coś co nadejdzie pewnego dnia, bo zostało narzucone taką czy inną decyzją polityczną lub dlatego, że powstała taka czy inna struktura społeczna. Mamy bolesną świadomość, że zmiana struktury, której nie towarzyszy szczere nawrócenie postaw i serca doprowadza na dłużą czy krótszą metę do zbiurokratyzowania, skorumpowania i przegranej. Dlatego bardzo lubię obraz procesu, gdzie pasja siania, spokojnego podlewania tego, czego rozkwit będą widzieli inni, zastępuje dążenie do tego, by zająć wszystkie dostępne miejsca władzy i widzieć natychmiastowe rezultaty. Każdy z nas jest tylko częścią złożonej i zróżnicowanej całości, wzajemnie na siebie oddziałując w czasie: ludzi walczących o sens, o cel, o to, by żyć godnie i dobrze.

Wy, należący do ruchów ludowych podejmujecie prace zawsze motywowani miłością braterską, przejawiającą się w działaniach wymierzonych w niesprawiedliwość społeczną. Kiedy spoglądamy w oblicze osób cierpiących, w oblicze chłopa, stojącego wobec zagrożenia, robotnika wykluczonego, uciśnionego rdzennego mieszkańca, rodziny bez domu, prześladowanego imigranta, bezrobotnego młodego człowieka, wyzyskiwanego dziecka, matki, która utraciła syna w strzelaninie, ponieważ dzielnica została opanowana przez handlarzy narkotykami, ojca, który stracił córkę, bo została zniewolona, kiedy wspominamy te “twarze i imiona” jesteśmy dogłębnie wstrząśnięci w obliczu wielkiego cierpienia i wzruszamy się… Ponieważ “widzieliśmy i usłyszeliśmy” nie zimne statystyki, ale rany cierpiącej ludzkości, nasze rany, nasze ciało. Różni się to zdecydowanie od abstrakcyjnego teoretyzowania lub eleganckiego oburzenia. To nas dotyka, porusza i poszukujemy drugiego, aby coś wspólnie zrobić. Tych emocji, które stają się działaniem wspólnotowym nie można pojąć samym tylko rozumem: mają większe znaczenie, niż to, co ludzie jedynie rozumieją, i nadają prawdziwym ruchom ludowym specyficzną mistykę.

Każdego dnia żyjecie pośród ludzkich udręk. Mówiliście mi o waszych sprawach, uczyniliście mnie uczestnikiem waszych zmagań i jestem wam za to wdzięczny. Drodzy bracia, często pracujecie na niewielką skalę, w najbliższym sąsiedztwie, w narzuconych wam niesprawiedliwych realiach, a mimo to się nie poddajecie, przeciwstawiając czynny opór bałwochwalczemu systemowi, który wyklucza, poniża i zabija. Widziałem, jak bez wytchnienia pracujecie na rzecz ziemi i drobnego rolnictwa, na rzecz waszych terytoriów i wspólnot, na rzecz nobilitacji gospodarki ludowej, na rzecz integracji z miastem waszych slumsów i osiedli, na rzecz budownictwa indywidualnego oraz rozwoju infrastruktury osiedlowej a także wielu działań społecznych, zmierzających do potwierdzenia czegoś tak podstawowego i niezaprzeczalnie koniecznego jak prawo do “trzech T”: ziemi, mieszkania i pracy.

To przywiązanie do dzielnicy, do ziemi, do terytorium, do zawodu, do związku zawodowego, to rozpoznanie siebie w obliczu drugiej osoby, owa codzienna bliskość z ich niedolami i ich codziennym heroizmem pozwala wypełniać przykazanie miłości nie na podstawie idei czy koncepcji, ale w oparciu o prawdziwe spotkanie między ludźmi, bo nie kochamy ani koncepcji ani idei: miłuje się osoby. Dawanie siebie, autentyczne dawanie siebie pochodzi z miłowania mężczyzn i kobiet, dzieci i osób w podeszłym wieku, miejscowości i wspólnot – twarzy i imion wypełniających serce. Z tych ziaren nadziei posadzonych cierpliwie na zapomnianych peryferiach planety, z tych pędów czułości, które walczą o przetrwanie w ciemnościach wykluczenia wyrosną wielkie drzewa, wyłonią się gęste lasy nadziei, aby dotlenić ten świat.

Z radością widzę, że pracujecie w swej okolicy, troszcząc się o pędy; ale jednocześnie, z szerszą perspektywą, chroniąc zagajnik. Pracujecie z perspektywą, która nie tylko bierze pod uwagę realia jakiejś dziedziny, jaką każdy z was reprezentuje i w której jest dobrze zakorzeniony, ale staracie się także radykalnie rozwiązywać ogólne problemy ubóstwa, nierówności i wykluczenia.

Gratuluję wam z tego powodu. Konieczne jest, aby wraz z domaganiem się należnych wam praw, narody i ich organizacje społeczne budowały humanitarną alternatywę dla globalizacji wykluczającej. Jesteście siewcami zmian. Niech Bóg obdarzy was odwagą, radością, wytrwałością i pasją do dalszego zasiewu! Bądźcie pewni, że wcześniej czy później zobaczymy owoce. Przywódców proszę: bądźcie twórczy i nigdy nie traćcie waszego zakorzenienia w bliskości, bo ojciec kłamstwa potrafi przywłaszczać sobie szlachetne słowa, promować mody intelektualne i przyjmować pozy ideologiczne, ale jeśli będziecie budować na solidnych fundamentach, na rzeczywistych potrzebach i żywym doświadczeniu waszych braci, chłopów i rdzennej ludności, robotników wykluczonych i rodzin zepchniętych na margines, z pewnością nie pobłądzicie.

Głosząc Ewangelię Kościół nie może i nie powinien być obcy temu procesowi. Wielu księży i asystentów duszpasterskich wypełnia ogromne zadanie towarzysząc i wspierając wykluczonych na całym świecie, oprócz spółdzielni wspomagając przedsiębiorczość, budując mieszkania, pracując ofiarnie w dziedzinie ochrony zdrowia, sportu i edukacji. Jestem przekonany, że naznaczona szacunkiem współpraca z ruchami ludowymi może wzmóc te wysiłki i wzmocnić procesy zmian.

Zawsze miejmy w sercu Maryję Pannę, skromną dziewczynę z małej wsi zagubionej na peryferiach wielkiego imperium, matkę, która nie miała dachu nad głową, a kilkoma pieluszkami i ogromem czułości potrafiła przekształcić grotę dla zwierząt w dom Jezusa. Maryja jest znakiem nadziei dla ludów, które znoszą bóle rodzenia, aż zakwitnie sprawiedliwość. Modlę się do Matki Bożej z Góry Karmel, patronki Boliwii, aby sprawiła, by to nasze spotkanie było zaczynem zmiany.

3. Ponadto chciałbym, abyśmy razem przemyśleli kilka ważnych zadań w tym momencie historycznym, ponieważ, jak wiemy, chcemy pozytywnych zmian dla dobra wszystkich naszych braci i sióstr. Wiemy też, że chcemy zmian wzbogaconych wspólnym wysiłkiem rządów, ruchów oddolnych i innych sił społecznych. Ale nie tak łatwo określić treść zmian, można by rzec programu społecznego, który odzwierciedla ten projekt braterstwa i sprawiedliwości, jakiego oczekujemy. W tym sensie nie oczekujcie od tego papieża recepty. Ani papież, ani Kościół nie mają monopolu na interpretację rzeczywistości społecznej i propozycji rozwiązań współczesnych problemów. Ośmielam się powiedzieć, że nie istnieje recepta. Historię budują pokolenia, które następują jedno po drugim w obrębie ludów, które idą poszukując własnej drogi, w poszanowaniu wartości, jakie Bóg umieścił w sercu.

Chciałbym jednak zaproponować trzy główne zadania, które wymagają zdecydowanego wsparcia wszystkich ruchów ludowych:

3.1. Pierwszym zadaniem jest umieszczenie gospodarki w służbie ludów. Ludzie i natura nie powinni służyć pieniądzom. Powiedzmy NIE ekonomii wykluczenia i nierówności, w której pieniądz panuje zamiast służyć. Taka ekonomia zabija. Taka ekonomia wyklucza. Taka ekonomia niszczy Matkę Ziemię.

Gospodarka nie powinna być mechanizmem gromadzenia, ale odpowiednim zarządzaniem wspólnym domem. Oznacza to zazdrosne strzeżenie domu i właściwą dystrybucję dóbr między wszystkich. Jej celem jest nie tylko zapewnienie żywności lub “godziwego życia”. Ani nawet zapewnienie dostępu do “3 T”, o co walczycie – chociaż byłoby to dużym krokiem naprzód. Gospodarka prawdziwie wspólnotowa, powiedziałbym gospodarka o inspiracji chrześcijańskiej powinna zapewnić ludom godność, “dobrobyt, nie wykluczając żadnego dobra” . Pociąga to za sobą “3 T”, ale także dostęp do edukacji, ochrony zdrowia, innowacyjności, wydarzeń artystycznych i kulturalnych, komunikacji, sportu i rekreacji. Sprawiedliwa gospodarka musi stworzyć warunki, aby każdy mógł cieszyć się dzieciństwem bez niedostatków, rozwijać swoje talenty w młodości, pracować ciesząc się pełnią praw podczas lat aktywności zawodowej oraz mieć dostęp do godziwej emerytury na starość. Chodzi o gospodarkę, w której człowiek, w zgodzie z przyrodą organizuje cały system produkcji i dystrybucji, tak aby możliwości i potrzeby każdego znalazły właściwe miejsce w wymiarze społecznym. Wy, a także inne narody podsumowujecie to pragnienie w prosty i piękny sposób: “dobrze żyć”.

Taka gospodarka jest nie tylko pożądana i konieczna, ale także możliwa. Nie jest jakąś utopią czy fantazją. Jest to perspektywa niezwykle realistyczna. Możemy to zrobić. Dostępne zasoby na świecie, będące owocem międzypokoleniowej pracy ludzi i darów stworzenia, są więcej niż wystarczające dla integralnego rozwoju “każdego człowieka i całego człowieka” . Problem tymczasem jest inny. Istnieje system z innymi celami. System, który przyspieszając nieodpowiedzialnie tempo produkcji, wdrażając w przemyśle i rolnictwie metody, które niszczą Matkę Ziemię w imię “wydajności”, stale odmawia miliardom braci najbardziej podstawowych praw gospodarczych, społecznych i kulturowych. Ten system jest wymierzony w projekt Jezusa.

Sprawiedliwy podział owoców ziemi i ludzkiej pracy nie jest zwykłą filantropią. Jest obowiązkiem moralnym. Dla chrześcijan ten obowiązek jest jeszcze silniejszy: jest to przykazanie. Chodzi o oddanie ubogim i ludom tego, co do nich należy. Powszechne przeznaczenie dóbr nie jest ozdobnikiem katolickiej nauki społecznej. Jest czymś uprzednim względem własności prywatnej. Własność, zwłaszcza gdy chodzi o zasoby naturalne, zawsze musi być zależna od potrzeb ludów. A te potrzeby nie ograniczają się do konsumpcji. Nie wystarcza tylko upuścić kilka kropel, kiedy ubodzy wymachują tym kielichem, który nigdy nie napełnia się sam. Plany pomocowe, służące w pewnych sytuacjach awaryjnych, należy uważać tylko za odpowiedzi tymczasowe. Nigdy nie będą w stanie zastąpić prawdziwej integracji: tej, która daje pracę godną, wolną, twórczą, uczestniczącą i solidarną.

W tej drodze ruchy ludowe odgrywają istotną rolę, nie tylko wymagając i protestując, ale zasadniczo tworząc. Jesteście poetami społecznymi: twórcami miejsc pracy, budowniczymi domów, producentami żywności, przede wszystkim dla odrzuconych przez światowy rynek.

Z bliska poznałem różne doświadczenia, w których pracownikom zjednoczonym w spółdzielniach i innych formach organizacji wspólnotowej udało się stworzyć dzieło, w którym były tylko odpady gospodarki bałwochwalczej. Odzyskane firmy, jarmarki z produktami regionalnymi oraz spółdzielnie zbieraczy tektury są przykładami tej gospodarki ludowej, która wyłania się z wykluczenia i krok po kroku, z wysiłkiem i cierpliwością, nabiera form solidarnych, nadających jej godność. Jakże to odmienne od tego, iż odrzuceni z oficjalnego rynku są wykorzystywani jako niewolnicy!

Rządy, które postawiły sobie za zadanie nakierowania gospodarki na służbę ludzi powinny wspierać umacnianie, doskonalenie, koordynację i rozszerzenie tych form gospodarki ludowej oraz produkcji wspólnotowej. Wiąże się to z poprawieniem warunków pracy, zapewnieniem odpowiedniej infrastruktury i zagwarantowaniem pełnych praw pracownikom tego sektora alternatywnego. Kiedy państwo i organizacje społeczne wspólnie podejmują misję “trzech T”, uaktywniają się zasady solidarności i pomocniczości, umożliwiające budowanie dobra wspólnego w pełnej i uczestniczącej demokracji.

3.2. Drugim zadaniem jest zjednoczenie naszych narodów na drodze pokoju i sprawiedliwości.

Ludy świata pragną być architektami własnego losu. Chcą iść w pokoju swoją drogą ku sprawiedliwości. Nie chcą kurateli czy ingerencji, w których silniejszy podporządkowuje sobie słabszego. Chcą, aby szanowano ich kulturę, język, procesy społeczne i tradycje religijne. Żadne mocarstwo faktyczne czy ustanowione nie ma prawa, by pozbawiać kraje ubogie pełnego korzystania z ich suwerenności. A kiedy to czyni, wówczas widzimy nowe formy kolonializmu, które poważnie wpływają na szanse na pokój i sprawiedliwość, ponieważ “pokój opiera się nie tylko na poszanowaniu praw człowieka, ale również na poszanowaniu praw ludów, a w szczególności prawa do niezależności” .

Ludy Ameryki Łacińskiej w bólach zrodziły swą niezależność polityczną i od tego czasu trwa niemal dwieście lat historii dramatycznej, pełnej sprzeczności, zmierzającej do zdobycia pełnej niezależności.

W ostatnich latach, po tylu nieporozumieniach, wiele krajów Ameryki Łacińskiej było świadkami wzrastania braterstwa między swymi narodami. Rządy regionu połączyły siły, aby szanować swoją suwerenność: każdego kraju oraz regionu jako całości, który w sposób tak piękny nasi ojcowie nazywali Wielką Ojczyzną. Proszę was, bracia i siostry z ruchów ludowych, byście troszczyli się o tę jedność i ją pogłębiali. Utrzymywanie jedności wobec wszelkich prób podziału jest niezbędne, aby region wzrastał w pokoju i sprawiedliwości.

Pomimo tych postępów, nadal istnieją czynniki, które zagrażają sprawiedliwemu rozwojowi ludzkiemu i ograniczają suwerenność krajów Wielkiej Ojczyzny oraz innych regionów planety. Nowy kolonializm przybiera rozmaite fasady. Czasami jest to anonimowa siła bożka pieniądza: korporacje, kredytodawcy, niektóre umowy o rzekomym “wolnego handlu” oraz narzucanie programów “oszczędnościowych”, które coraz bardziej “zaciskają pasa” pracownikom i ubogim. Biskupi Ameryki Łacińskiej bardzo jasno to ujawnili w dokumencie z Aparecidy, stwierdzając, że “instytucje finansowe i korporacje międzynarodowe umacniają się do tego stopnia, że podporządkowują sobie gospodarki lokalne, osłabiając zwłaszcza państwa, które zdają się być coraz bardziej bezsilne, by przeprowadzić projekty rozwoju służące ich mieszkańcom” . Przy innych okazjach, pod szlachetnym pretekstem walki z korupcją, handlem narkotykami i terroryzmem – poważnego zła naszych czasów, wymagającego skoordynowanych działań międzynarodowych – widzimy, że narzucane są państwom środki, które mają niewiele wspólnego z rozwiązywaniem tych problemów i często pogarszają stan rzeczy.

Podobnie, monopolistyczna koncentracja środków przekazu dążąca do narzucenia wyobcowujących wzorców konsumpcji i pewnej jednolitości kulturowej jest inną formą, jaką przyjmuje nowy kolonializm. Jest to kolonializm ideologiczny. Jak mówią biskupi Afryki, często usiłuje się przekształcić kraje ubogie w “elementy mechanizmu, tryby wielkiej machiny” .

Trzeba przyznać, że żaden z wielkich problemów ludzkości nie może być rozwiązany bez współdziałania między państwami i narodami na poziomie międzynarodowym. Każde poważne działanie dokonane w jednej części planety rzutuje na całość z gospodarczego, ekologicznego, społecznego i kulturowego punktu widzenia. Zglobalizowały się nawet przestępczość i przemoc. Dlatego żaden rząd nie może działać poza wspólną odpowiedzialnością. Jeśli naprawdę chcemy pozytywnej zmiany, to musimy z pokorą przyjąć naszą współzależność. Ale współdziałanie nie jest równoznaczne z narzucaniem, nie jest podporządkowaniem jednych interesom innych. Kolonializm, stary i nowy, który sprowadza kraje ubogie jedynie do roli dostawców surowców i taniej siły roboczej, rodzi przemoc, ubóstwo, wymuszoną emigrację i wszelkie nieszczęścia, które idą ręka w rękę – z tego właśnie powodu, że podporządkowując peryferie centrum, odmawia się im prawa do integralnego rozwoju. Jest to niesprawiedliwość, a niesprawiedliwość rodzi przemoc, której żadna policja, wojsko czy tajne służby nie są w stanie powstrzymać.

Powiedzmy NIE starym i nowym formom kolonializmu. Powiedzmy TAK spotkaniu między narodami i kulturami. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój.

W tym miejscu chcę się zatrzymać na ważnej kwestii. Ponieważ ktoś mógłby słusznie powiedzieć, że “kiedy papież mówi o kolonializmie, zapomina o pewnych działaniach Kościoła”. Mówię wam z żalem: w imię Boga popełniono wiele poważnych grzechów przeciwko rdzennym mieszkańcom Ameryki. Uznali to moi poprzednicy, powiedziała to CELAM i ja też pragnę powiedzieć. Tak jak święty Jan Paweł II, proszę, aby Kościół “uklęknął przed obliczem Boga i błagał o przebaczenie za dawne i obecne grzechy swoich dzieci” . I chcę wam powiedzieć, chciałbym to stwierdzić bardzo jasno, tak jak to uczynił Jan Paweł II: pokornie proszę o przebaczenie, nie tylko win samego Kościoła, ale także za zbrodnie przeciwko ludności tubylczej podczas tak zwanego podboju Ameryki.

Proszę również wszystkich wierzących i niewierzących, by pamiętali o wielu biskupach, kapłanach i świeckich, którzy głosili i głoszą Dobrą Nowinę o Jezusie z odwagą i łagodnością, szacunkiem i w pokoju; którzy na swej życiowej drodze pozostawili poruszające dzieła pomocy w rozwoju i dzieła miłości, często u boku pierwotnych mieszkańców, czy też towarzysząc ruchom ludowym, nawet aż po męczeństwo. Kościół, jego synowie i córki stanowią część tożsamości narodów Ameryki Łacińskiej. Tożsamości, którą czy to tutaj, czy też w innych krajach, niektóre władze starają się wymazać, może dlatego, że nasza wiara jest rewolucyjna, ponieważ nasza wiara stanowi wyzwanie dla tyranii bożka pieniądza. Widzimy dziś z przerażeniem, jak na Bliskim Wschodzie i w innych częściach świata wielu naszych braci jest prześladowanych, torturowanych, zabijanych z powodu swojej wiary w Jezusa. Także i o tym musimy głośno mówić: na tej przeżywanej przez nas trzeciej wojnie światowej “na raty” dokonuje się coś w rodzaju ludobójstwa, które musi się skończyć.

Pozwólcie mi wyrazić moją najgłębszą miłość względem braci i sióstr z ruchu rdzennej ludności Ameryki Łacińskiej i pogratulować im poszukiwania jedności ich ludów i kultur, tego, co nazywam wielościanem – takiej formy współistnienia, w której części zachowują swoją tożsamość, budując wspólnie różnorodność, która nie zagraża, lecz umacnia jedność. Ich poszukiwanie owej międzykulturowości, łączące potwierdzenie praw rdzennych ludów z poszanowaniem integralności terytorialnej państw wszystkich nas wzbogaca i umacnia.

3.3. Trzecie zadanie, być może najważniejsze, jakie powinniśmy dziś podjąć, to obrona naszej Matki Ziemi.

Wspólny dom nas wszystkich jest plądrowany, dewastowany, bezkarnie upokarzany. Tchórzostwo w jego obronie jest grzechem ciężkim. Z rosnącym rozczarowaniem widzimy, że kolejne szczyty międzynarodowe nie przynoszą żadnych istotnych rezultatów. Istnieje jasny, zdecydowany i nieodraczalny, etyczny imperatyw działania, który nie jest realizowany. Nie można pozwolić, aby pewne interesy o charakterze globalnym, choć nie powszechnym, narzucały się, podporządkowywały sobie państwa i organizacje międzynarodowe i nadal niszczyły stworzenie. Ludy i ich ruchy są powołane do podnoszenia głosu, mobilizowania, do żądania – pokojowo, lecz stanowczo – natychmiastowego podjęcia odpowiednich kroków. Proszę was, w imię Boga, abyście bronili Matki Ziemi. Na ten temat wypowiedziałem się wystarczająco w encyklice “Laudato si’”.

4. Na zakończenie chcę powiedzieć raz jeszcze: przyszłość ludzkości jest nie tylko w rękach wielkich przywódców, wielkich mocarstw i elit. Jest ona przede wszystkim w rękach ludów; w ich zdolności do organizowania się, a także w ich rękach, które nawadniają pokorą i pewnością ten proces zmian. Ja wam w tym towarzyszę. Powiedzmy razem z głębi serca: żadna rodzina nie może być bez domu, żaden rolnik bez ziemi, żaden pracownik bez praw, żaden naród nie może być pozbawiony suwerenności, żadna osoba – godności, żadne dziecko – dzieciństwa, żaden człowiek młody nie może być pozbawiony szans, żadna osoba starsza – czcigodnej starości. Kontynuujcie wasze zmagania i, proszę was, dbajcie bardzo o Matkę Ziemię. Modlę się za was, modlę się z wami i pragnę prosić Boga, naszego Ojca, aby wam towarzyszył i błogosławił, aby was napełnił swoją miłością i bronił was na waszej drodze, obdarzając was obficie tą siłą, która nas utrzymuje przy życiu: tą siłą jest nadzieja, nadzieja, która nie zawodzi. Dziękuję. I proszę, proszę was, módlcie się za mnie.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/przemowienia-papieskie/art,81,franciszek-globalizacja-nadziei-musi-zastapic-globalizacje-wykluczenia-i-obojetnosci.html

********

Papież o bałwochwalczym wzorcu gospodarczym

KAI / ak

(fot. PAP / EPA / CIRO FUSCO)

Przed bałwochwalczym wzorcem gospodarczym, który potrzebuje składania istnień ludzkich w ofierze na ołtarzu pieniądza i zysku, przestrzegał 11 lipca Franciszek podczas spotkania z przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego na Stadionie im. Leona Condou Kolegium św. Józefa w Asunción. “Na pierwszym miejscu w gospodarce, w przedsiębiorstwie w polityce stoi osoba i środowisko, w którym żyje” – podkreślił papież.

Spotkanie na stadionie miało bardzo piękną oprawę artystyczną, a zarazem wiele elementów spontanicznych zarówno w przemówieniu Ojca Świętego, jak i w reakcjach na nie ze strony słuchaczy. Już samo powitanie Dostojnego Gościa, wchodzącego do świątyni, było bardzo żywiołowe i radosne. Gdy zasiadł na przygotowanym dlań tronie, podeszły cztery ubrane na biało dziewczynki i powitały go.

 

Następnie oficjalnie przywitał papieża biskup polowy Paragwaju i sekretarz generalny miejscowego episkopatu bp Adalberto Martínez Flores. Poinformował on Franciszka, że na spotkanie z nim przyszli przedstawiciele ponad 2,6 tys.instytucji, stowarzyszeń, związków zawodowych, świata kultury, sportu, intelektualiści, profesorowie wyższych uczelni, organizacji pozarządowych, grup tubylczych i rolników. Mówca zwrócił uwag, że 28 lat temu, gdy do Paragwaju przybył Jan Paweł II liczba tych organizacji nie przekraczała nawet 10 proc. dzisiejszej wielkości, co świadczy o ogromnym wzroście aktywności społeczeństwa tego kraju. Stało się to możliwe “po długim okresie reżymu autorytarnego, który osłabił do skrajnych poziomów społeczną i moralną tkankę narodu” – podkreślił biskup.

 

Zapewnił, że Paragwaj pilnie potrzebuje umocnienia jej również po to, “aby budować i umacniać pokój społeczny”. Dodał, że ci, którzy tu przybyli, poczuwają się do odpowiedzialności w swych organizacjach za kraj i chcą być “rzecznikami i skutecznymi narzędziami kształtowania oblicza kraju”, przez umacnianie kultury spotkania i dialogu, “aby pracować na rzecz lepszego kraju, bardziej solidarnego i równego, bardziej braterskiego i bardziej otwartego na Boga, który jest ogromnie bogat w miłosierdzie”.

 

Z kolei rozpoczęła się część artystyczna, na którą złożyły się występy chórów i oriestry dziecięcych oraz pantomima baletowa, przedstawiająca w symbolicznej formie treści “Pieśni o stworzeniu” św. Franciszka z Asyżu. Mężczyźni tańczący byli ubrani w habity franciszkańskie, a partnerujące im kobiety również nawiązywały strojami do czasów Biedaczyny. Na zakończenie występów tancerz, grający św. Franciszka, podszedł do papieża i otrzymał od niego błogosławieństwo. Melodią wiodącą tej części była “Oda do radości Ludwiga van Beethovena.

 

Głos zabrał również rektor Uniwersytetu Katolickiego Paragwaju, który patronuje temu spotkaniu. Poinformował on m.in., że wśród obecnych na tym spotkaniu jest 103-letnia kobieta, założycielka jednej z organizacji obywatelskich.

 

Następnie sześcioro przedstawicieli niektórych środowisk zadało Ojcu Świętemu po hiszpańsku i w języku guaraní pytania dotyczące wybranych zagadnień życia społecznego, gospodarczego, kulturalnego, kościelnego i innych.

 

Po tych wszystkich wystąpieniach głos zabrał Ojciec Święty. Na początku swego gęsto przetykanego improwizowanymi wstawkami i dodatkami z uznaniem wspomniał o obywatelskich organizacjach społeczeństwa paragwajskiego. Podkreślił, ze naród, który “nie wyraża swych trosk, naród żyjący w bezruchu biernej akceptacji, jest narodem martwym”.

 

“Reprezentujecie różne poglądy, sytuacje i dążenia, ale wszyscy razem tworzycie kulturę paragwajską. Wszyscy jesteście niezbędni w poszukiwaniu dobra wspólnego” – mówił dalej papież i dodał: “W obecnej sytuacji społeczności świata, w którym istnieje wiele nierówności, a coraz więcej osób jest odrzucanych, widzieć was tutaj jest podarunkiem”.

 

Podziękował autorom skierowanych do niego pytań, gdyż pokazują one przede wszystkim ich “zaangażowanie w niezmordowaną pracę w jedności dla dobra ojczyzny”.

 

Odpowiadając na pytanie młodego człowieka o to, co należy robić, aby społeczeństwo było środowiskiem braterstwa, sprawiedliwości, pokoju i godności dla wszystkich, Franciszek zaznaczył, że młodzi widzą, że szczęście i przyjemność nie są synonimami, ale że szczęście wymaga zaangażowania i oddania. – Są one bardzo ważne, aby nie iść przez życie jakby w uśpieniu – zaznaczył papież. Zwrócił uwagę, że Paragwaj ma mnóstwo młodych ludzi i to jest jego wielkim bogactwem i dlatego powinni oni przeciwstawiać się narastającej mentalności, która uważa za bezużyteczne i bezsensowne dążenie do rzeczy, które mają wartość. – Nie bójcie się rzucić wszystkiego na szalę. Nie bójcie się dać z siebie tego, co najlepsze” – zaapelował.

 

Wskazał na wagę świadectw osób starszych, dziadków, gdyż są oni strażnikami duchowego dziedzictwa wiary i wartości, które określają naród i oświecają jego drogę. Zachęcił do modlitwy, gdyż “Jezus, za sprawą pamięci Jego ludu, jest tajemnicą tego, by serce zawsze było radosne w poszukiwaniu braterstwa, sprawiedliwości, pokoju i godności dla wszystkich”.

Odpowiadając na pytanie o dialog jako środek do wykuwania projektu narodu, który włącza wszystkich, papież zauważył, że dialog zakłada i wymaga “kultury spotkania”. Zastrzegł, że często przeradza się ona w konflikt i jest to logiczne i spodziewane. – Nie musimy się tego obawiać lub ignorować, przeciwnie, jesteśmy wezwani, by się tego podjąć. Oznacza to, że należy przyjąć konflikt, rozwiązać go i przemienić w ogniwo nowego procesu, ponieważ jedność jest ważniejsza niż konflikt. Jest to jedność, która nie likwiduje różnic, ale przeżywa je w komunii dzięki solidarności i zrozumieniu – wyjaśnił Franciszek.

 

Podkreślił, że prawdziwe kultury nie są zamknięte w samych sobie, ale są powołane do spotykania się z innymi kulturami i do tworzenia czegoś nowego. – Bez tego zasadniczego założenia, bez tej podstawy braterstwa bardzo trudno będzie dojść do dialogu. Jeśli ktoś uważa, że są osoby, kultury czy sytuacje drugiej, trzeciej, czwartej kategorii, to z pewnością coś pójdzie źle, bo po prostu brakuje minimum – uznania godności drugiej osoby – zaznaczył mówca.

 

Odpowiadając na pytanie, jak przyjąć z radością wołanie ubogich, aby budować społeczeństwo bardziej włączające, podkreślił, że podstawa dla wspierania ubogich kryje się w sposobie, w jaki ich postrzegamy. Nie nadaje się do tego spojrzenie ideologiczne, które prowadzi do wykorzystania ich w celach osobistych lub politycznych. Wskazał na potrzebę gotowości do uczenia się od ubogich, gdyż oni mogą wiele nas nauczyć, gdy chodzi o człowieczeństwo, dobro, ofiarność.

 

Papież zwrócił uwagę, że kraj potrzebuje wzrostu gospodarczego, tworzenia bogactwa i tego, aby docierało ono do wszystkich obywateli, bez wykluczania kogokolwiek. Przestrzegł przed “kultem starożytnego złotego cielca”, który znalazł nową i okrutną wersję w bałwochwalstwie pieniądza i w dyktaturze ekonomii bez ludzkiej twarzy. Przypomniał, że osoby, powołane do pomagania w rozwoju gospodarczym, przedsiębiorcy, politycy, ekonomiści mają za zadanie czuwać nad tym, aby wzrost gospodarczy miał zawsze ludzkie oblicze przede wszystkim przez zapewnienie pracy. – Praca jest prawem i nadaje godność osobom – podkreślił Franciszek i prosił, by nie ulegać “bałwochwalczemu wzorcowi gospodarczemu, który potrzebuje składania istnień ludzkich w ofierze na ołtarzu pieniądza i zysku”. – Na pierwszym miejscu w gospodarce, w przedsiębiorstwie, w polityce stoi osoba i środowisko, w którym żyje – zaznaczył Ojciec Święty.

 

Nawiązał też do historycznego doświadczania jezuickich “Redukcji”, będących kilka wieków temu, jak to określił, “jednym z najciekawszych doświadczeń ewangelizacji i organizacji społecznej w historii”. – Ewangelia była tam duszą i życiem wspólnot, w których nie było głodu ani bezrobocia, analfabetyzmu ani ucisku. To doświadczenie historyczne uczy nas, że dziś także możliwe jest społeczeństwo bardziej ludzkie – powiedział Franciszek.

 

Na zakończenie, zwracając się do stowarzyszeń, zaangażowanych w budowanie Paragwaju coraz “lepszego i coraz bardziej kwitnącego”, papież powiedział: “Kochajcie swoją ojczyznę, swych współobywateli i przede wszystkim kochajcie najuboższych. W ten sposób dacie przed światem świadectwo, że inny wzorzec rozwoju jest możliwy. Jestem przekonany, że macie największą siłę, jaka istnieje: swe człowieczeństwo, swą wiarę i swą miłość”.

 

Ojciec Święty często odchodził od przygotowanego wcześniej tekstu i dodawał od siebie liczne wstawki, najczęściej uzupełniające bądź rozwijające wypowiedziane przedtem zagadnienia. Rozwinął m.in. sprawę korupcji, którą nazwał “gangreną narodu” i zaapelował o walkę z nią i z szantażem, który jest formą korupcji. A przed końcowym błogosławieństwem przestrzegł swych słuchaczy, zwłaszcza młodych, aby nie uważali, że jego słowa są skierowane do innych, podczas gdy w rzeczywistości każdy ma je brać do siebie.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,22740,papiez-o-balwochwalczym-wzorcu-gospodarczym.html

**********

Niech Kościół będzie domem i matką wszystkich

KAI / ak

(fot. PAP/EPA/GREGORIO BORGIA / POOL)

– Oby z pomocą Maryi Kościół był domem wszystkich, domem, który umie gościć, matką dla wszystkich swych ludów – wezwał Franciszek w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański w wojskowej bazie lotniczej Ñu Guazú w Asunción.

 

Papież przypomniał, że Matka Boża weszła w “tkankę dziejów” wszystkich krajów Ameryki Łacińskiej i wyznał, że dobrze wie, jak bardzo kocha się papieża w Paragwaju. “Ja również noszę was w swym sercu i modlę się za was i za wasz kraj” – zapewnił Ojciec Święty.
Franciszek podkreślił, że Matka Boża, nasza Matka “zawsze była i pozostanie ze swymi dziećmi, szczególnie z tymi najmniejszymi i potrzebującymi”.

 

Papież przypomniał, że Matka Boża weszła w “tkankę dziejów” krajów Ameryki Łacińskiej i zaznaczył, że również wiara Paragwajczyków jest “nasycona miłością do Dziewicy”.

 

– Przybywajcie z ufnością do swej matki, otwierajcie przed Nią swe serca oraz powierzajcie Jej swe radości i swe smutki, swe oczekiwania i swe cierpienia. Dziewica was pociesza i czułością swej miłości rozpala w was nadzieję. Nie przestawajcie wzywać i ufać Maryi, Matce miłosierdzia dla wszystkich Jej dzieci bez różnicy – zachęcał Franciszek.

 

Papież prosił aby Maryja czuwała nad Kościołem i umacniała braterskie więzi między wszystkimi. – Oby z pomocą Maryi Kościół był domem wszystkich, domem, który umie gościć, matką dla wszystkich swych ludów – powiedział Franciszek i prosił o modlitwę za niego.

 

– Dobrze wiem, jak bardzo kocha się papieża w Paragwaju. Ja również noszę was w swym sercu i modlę się za was i za wasz kraj – zapewnił papież.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3249,niech-kosciol-bedzie-domem-i-matka-wszystkich.html

 

 

http://www.radiomaryja.pl/kosciol/aniol-panski-z-ojcem-swietym-franciszkiem-105/

*********

“Wolność trzeba umieć przyjąć i z niej korzystać”

KAI / pk

(fot. PAP/EPA/Andres Cristaldo)

Wolność jest darem Bożym, ale trzeba umieć ją otrzymać i przyjąć. Przypomniał o tym Franciszek w improwizowanym przemówieniu do młodzieży, z którą spotkał się 12 lipca późnym popołudniem czasu miejscowego na nabrzeżu Costanera w Asunción.

 

Był to ostatni punkt jego pobytu w Paragwaju i prosto z tego miejsca udał się on na stołeczne lotnisko międzynarodowe im. Silvio Pettirossiego, skąd o godz. 20.30 (1.30 czasu warszawskiego) odleciał do Rzymu.
Przybyłego na miejsce spotkania Ojca Świętego powitał w imieniu Kościoła i wszystkich zgromadzonych biskup diecezji Villarrica del Espíritu Santo – Ricardo Jorge Valenzuela Ríos, odpowiedzialny za duszpasterstwo młodzieży w episkopacie paragwajskim.

 

Zaznaczył, że zgromadzili się tu młodzi Paragwajczycy ze wszystkich części kraju, a także ich rówieśnicy z innych krajów Ameryki Łacińskiej, m.in. z Argentyny, Brazylii, Chile i Urugwaju. Przypomniał, że 27 lat temu św. Jan Paweł II również spotkał się z młodzieżą tego narodu a dziś wielu z nich “po tamtym cudownym doświadczeniu” wybrali drogę pójścia za Chrystusem w postaci różnych powołań. – Młodzież paragwajska staje dziś przed Waszą Świątobliwością, aby powiedzieć Ci, że ma umysł i serce otwarte a ich torby napełnione są nadzieją na ich ukierunkowania i na drogę, którą nam pokażesz – powiedział biskup.

 

Zapewnił, że młodzi noszą w swych sercach ogromne pragnienie walki z antywartościami, jakie rodzi społeczeństwo konsumpcyjne i wyobcowane, kultura hedonizmu, konformizmu, marginalizacji i egoizmu. Mają wysokie cele i ideały: tworzenia społeczeństwa uczciwego i solidarnego, walczącego poważnie z korupcją, bezkarnością, handlem narkotykami, brakiem bezpieczeństwa, porwanaimi i zabójstwami, nierównościami społecznymi i nowymi ideologiami relatywistycznymi.

 

Młodzi chcą bronić życia i rodziny, chcą kraju wolnego i bezpiecznego, zapewniającego wszystkim dostęp do opieki zdrowotnej, oświaty, sprawiedliwość społeczną, obronę dzieci i starców. Marzą o kraju nowoczesnym, braterskim i solidarnym – podkreślił mówca. Dodał, że są oni świadomi, iż Kościół także potrzebuje odnowy, większego udziału świeckich, większej otwartości i dynamizmu, Kościoła bez nadmiernej biurokracji, która czyni go powolnym w działaniu, chcą żywej, radosnej, entuzjastycznej i zaangażowanej wspólnoty kościelnej, “aby nieść Ewangelię Chrystusa i świadectwo wiary w ramach nowej ewangelizacji i ewangelizacji kontynentalnej” – stwierdził delegat biskupi dla duszpasterstwa młodzieży.

 

Po krótkim widowisku choreograficznym, ukazującym symbolicznie krainy, kulturę i dzisiejsze problemy kraju, głos zabrali 25-letnia dyplomowana pielęgniarka Liz Fretes i 18-letni rolnik Manuel de los Santos Aguiler. Oboje złożyli przejmujące świadectwa swych trudnych losów. Ona od 2 lat opiekuje się chorą na miażdżycę matką i również chorą babką, on natomiast, mimo bardzo młodego wieku, zdążył już doświadczyć biedy, porzucenia, wykorzystywania, bicia, zejścia na złą drogę itp. A jednak oboje są wdzięczni Bogu za to, że pozwolił im przeżyć to wszystko, co ich obecnie spotyka, wszystko to dzięki dobroci ludzi z ich parafii, którzy pokazali im Jezusa, Jego miłość i miłosierdzie.

 

Z kolei inny młody człowiek – Orlando odczytał fragment Ewangelii św. Mateusza, mówiący o ośmiu błogosławieństwach, po czym głos zabrał papież. Odłożył przygotowane wcześniej przemówienie, gdyż – jak zaznaczył nieco żartem – takie oficjalne teksty są nudne i wygłosił improwizowaną mowę-apel, w której poruszył kilka najważniejszych, jego zdaniem, wątków.

 

Powiedział że wolność jest darem Bożym, trzeba jednak umieć ją przyjąć i korzystać z niej. Należy mieć serce wolne od licznych więzów, jak wykorzystywanie, brak środków do przeżycia, uzależnienie od narkotyków czy smutek. Zauważył, że te i wiele podobnych spraw pozbawiają nas wolności, która przejawia się w wolnym sercu. Jest to takie serce, którym można powiedzieć, że myśli i czuje i może to okazać w praktyce.

 

Ojciec Święty zaprosił wszystkich zebranych do wspólnej modlitwy, aby Jezus dał im serce wolne, aby nie być niewolnikami wszystkich zasadzek świata, wygodnictwa,dobrego życia, wad, fałszywej wolności czynienia tego, “co mi się w danej chwili podoba”. – Proście o to każdego dnia – dodał papież.

 

Nawiązał następnie do obu świadectw, stawiając je jako przykłady godne naśladowania. Zwrócił uwagę, że Liza stałą się służącą swej matki i babki i czyni to z miłością. Siłę do takiego działania daje jej solidarność innych. Liz w praktyce wypełnia czwarte przykazani Boże – o czci należnej rodzicom i jest to najwyższy stopień miłości – podkreślił Franciszek.

 

Z kolei Manuel też nie miał łatwego życia: był wykorzystywany, bity i samotny, a jednak zamiast skarżyć się i użalać nad sobą, poszedł do pracy. Papież odmówił zaraz krótką modlitwę za wszystkie dzieci żyjące w trudnych warunkach, po czym ukazał swym młodym słuchaczom główne kierunki działań życiowych: wolność serca, służbę innym, solidarność, nadzieję, pracę i walkę o życie. Zauważył, że młodzi nie maja dziś łatwego życia, a rozpacz popycha wielu z nich ku przestępczości, toteż trzeba im mówić, że jesteśmy blisko nich i chcemy im z miłością pomóc.

 

Ojciec Święty zwrócił uwagę, że zarówno Liz, jak i Manuel znaleźli nadzieję i siłę w Jezusie, w Bogu. – Potrzebujemy młodych z nadzieją i siłą, nie słabych, zmęczonych i znudzonych – stwierdził mówca. Dodał, że nadzieję i siłę mają ci młodzi ludzie, którzy znają Jezusa i mają wolne serce i to jest droga, którą należy iść. Potrzebne jest poświęcenie i trzeba iść pod prąd, jak mówią o tym błogosławieństwa, będące planem Bożym wobec nas – dodał papież. Wyjaśnił, że ubodzy w duchu to ci, którzy rozumieją biednych, a zasmuceni ci, którzy stoją po stronie zasmuconych.

 

Nawiązując do swojej wcześniejszej wypowiedzi sprzed 2 lat o tym, aby młodzi robili “raban”, zaznaczył, że mają oni także pomagać przywracać porządek, aby nic nie niszczyć.

 

Na zakończenie Frnciszek modlił się do Jezusa za dziewczęta i chłopców, niewiedzących o tym, że Jezus jest ich mocą i bojących się życia, bycia szczęśliwymi i marzeń. – Jezu, naucz ich marzyć o wielkich i pięknych rzeczach, które rozszerzają serca. Daj nam siłę, serce wolne, nadzieję, miłość i naucz nas służyć – zakończył swą improwizowaną wypowiedź Ojciec Święty. Jednocześnie przekazał przygotowany tekst biskupowi Valenzueli, prosząc go o zapoznanie z treścią tego przemówienia wszystkich młodych.

 

Potem papież udzielił wszystkim zgromadzonym błogosławieństwa apostolskiego i żegnany entuzjastycznie przez modzież odjechał papamobile na lotnisko.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3250,wolnosc-trzeba-umiec-przyjac-i-z-niej-korzystac.html

 

 

http://www.radiomaryja.pl/kosciol/przemowienie-papieza-franciszka-wygloszone-podczas-spotkania-z-mlodzieza-2/

*********

Papież opuścił Paragwaj i wyruszył do Rzymu

PAP / pk

(fot. PAP/EPA/Andres C. Benitez)

Papież Franciszek zakończył 7-dniową podróż po Ameryce Południowej i w nocy z niedzieli na poniedziałek odleciał z Paragwaju do Rzymu. Jego dziewiąta zagraniczna pielgrzymka, w trakcie której odwiedził też Ekwador i Boliwię, była najdłuższą z dotychczasowych.

 

Na stołecznym lotnisku pożegnały go ustawione w szpalerze dzieci w strojach będących dokładnymi kopiami paradnych mundurów watykańskiej Gwardii Szwajcarskiej.

 

To była bardzo męcząca podróż dla 78-letniego papieża, który dobrze zniósł jej trudy: prawie codzienne loty samolotem, ponad 20 spotkań i wizyt , 5 odprawionych mszy dla setek tysięcy ludzi i 15 wygłoszonych przemówień.

 

Franciszek nie okazywał zmęczenia i – jak zauważają watykaniści – był dobrej formie, również w stolicy Boliwii La Paz, położonej na wysokości 4 tysięcy metrów nad poziomem morza.

 

Dowodem nadzwyczajnej kondycji papieża było także to, że wielokrotnie w trakcie tej podróży odkładał przygotowane wcześniej i przetłumaczone na kilka języków przemówienia i improwizował, co przychodziło mu z tym większą łatwością, że mówił w swym ojczystym języku – hiszpańskim.

 

Należy oczekiwać, że na pokładzie samolotu papież spotka się z 75 towarzyszącymi mu dziennikarzami na konferencji prasowej.

 

W kolejną podróż Franciszek uda się 19 września. Jej celem będzie Kuba i Stany Zjednoczone. Pielgrzymka ta potrwa 10 dni.

 

W listopadzie Franciszek wybierze się zaś z pierwszą pielgrzymką do Afryki.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3251,papiez-opuscil-paragwaj-i-wyruszyl-do-rzymu.html

********

Ks. abp Andrzej Dzięga: Naród Polski stać na to, by powiedzieć „Nie”

TV Trwam

„Aby mówić o sobie jako o narodzie, musimy sięgnąć do kryterium duchowego. (…) Narody najbardziej rozpoznają się po tym, że są Bogu wierne, wsłuchane w głos Boga” – mówił podczas homilii w XXIV Ogólnopolską Pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja na Jasnej Górze ks. abp Andrzej Dzięga, metropolita szczecińsko-kamieński.

W słowie skierowanym do pielgrzymów ks. abp Andrzej Dzięga zwrócił uwagę na liczne problemy społeczne z jakimi zmagają się Polacy. Metropolita szczecińsko-kamieński podkreślał, że „gdy mówimy o sobie jako o narodzie, musimy szukać naszego narodowego odniesienia do Boga”.

W Starym Testamencie dał nam Bóg szczególny przykład życia narodowego. Wskazał jeden naród, który wybrał. Pokazał, jak go prowadzi i jak chce go prowadzić. Bóg wybiera sobie każdy naród, chce prowadzić każdy naród. Uświadamiamy sobie także, że i my jesteśmy narodem przez Pana Boga rozpoznanym, umiłowanym, wybranym. (…) Obok innych narodów, Bóg wskazał nam naszą polską drogę, nasze polskie dzieje, nasze polskie ścieżki – podkreślił ks. abp Andrzej Dzięga.

Metropolita szczecińsko-kamieński przypomniał słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, który wskazywał, że nie sposób zrozumieć polskich dziejów bez Chrystusa. Sam Chrystus bowiem te dzieje współtworzył, przeżywał i chce je przeżywać dalej.

Nic nie zmieniło się w sprawach duchowego rozpoznania i duchowych wyborów. Nic nie zmieniło się także w dzisiejszym czasie. Jeśli chcemy siebie jako naród rozpoznawać, musimy jako świadomy wybór i świadomą aklamację wyśpiewywać często słowa: „My chcemy Boga, bo On naszym Królem, On nasz Pan”. (…) Już za Władysława Hermana stać było nasz naród na to, by powiedzieć „nie” – sprawom niegodziwości w życiu publicznym, społecznym i gospodarczym. Wcześniej naród stanął przeciwko królowi Bolesławowi Śmiałemu i powiedział „nie”. Król jest sługą narodu, król ma słuchać narodu. Naród chce mówić także do króla, ma prawo głosu – tłumaczył, nawiązując do dziejów polskiego narodu ks. abp Andrzej Dzięga.

Hierarcha, zwracając uwagę na liczne problemy Polaków, podziękował rolnikom za wzniesione przez nich “zielone miasteczko” w Warszawie.

Z zadziwieniem myślę o tym, co stało się z rządzącymi Polską, skoro to prosty gospodarz musi oderwać się od pługa, siewnika i trwać w Warszawie przed budynkiem rządowym, czekając miesiącami, aż ktoś zechce wysłuchać głosu prawdy, mądrej rady dla Polski. Co stało się z wami rządzący? Czemu głusi byliście tyle czasu? Kto was ogłuszył? (…) Niewiele zmieni się w Polsce, dopóki nieliczna grupa teoretyków, którym wydaje się, że wiedzą wszystko najlepiej, będzie głucha na argumenty prostego gospodarza, rzemieślnika, zwyczajnego ojca i zwyczajnej matki, zwyczajnego nauczyciela i prostych pracowników. Oni wiedzą najlepiej, co jest dobre dla Polski, co jest dobre dla rodziny, co jest dobre dla ludzi – mówił metropolita szczecińsko-kamieński.

Ks. abp Andrzej Dzięga wskazywał na poważne problemy polskich rodzin. Wśród nich wymienił podpisaną przez prezydenta konwencję ws. przeciwdziała przemocy wobec kobiet oraz niekorzystne procedury, na skutek których rodzice tracą prawo do wychowywania swoich dzieci. Za zbrodniczą uznał także przeforsowaną przez obecną koalicję rządzącą ustawę o in vitro.

Przychodzimy dzisiaj z bólem dotyczącym ostatnich dni, niemal ostatnich godzin. Tyle głosów rozsądku wypowiedziano bowiem na temat in vitro. (…) Dlaczego głusi pozostaliście wy, którzy tę ustawę wprowadzacie do polskiego systemu prawa i do polskiego życia? Dlaczego głusi jesteście na głos rozumu, na argumenty racjonalne, kto was ogłuszył? (…) Jak można napisać w ustawie, że dziecko poczęte i żyjące jest zlepkiem komórek? To boli, dziwi i zaskakuje. (…) Gdybyście przygotowali tę ustawę – nawet niegodziwą – byłaby ona kwestią sumienia dla ludzi wiary. Wy przygotowaliście jednak ustawę zbrodniczą, bo odmawia się w niej człowieczeństwa żyjącemu i poczętemu człowiekowi. Wy przygotowaliście ją zbrodniczo, bo można ludzi bezkarnie zabijać tylko dlatego, że jakiemuś profesorowi w laboratorium dziecko się nie udało, jest chore czy źle się rozwija. To jest czysta eugenika, to jest zbrodnia – podkreślał hierarcha.

Na zakończenie metropolita szczecińsko-kamieński zwrócił się do osób, których życie poczęło się na skutek wykorzystania procedury in vitro.

Drodzy siostry i bracia, wam chcemy powiedzieć, że  was kochamy; że was niesiemy w sercu. Jesteśmy razem z wami, bo wy nie jesteście niczemu winni. Wy jesteście darem Bożej miłości dla świata, choć ten dar został przez dorosłych wymuszony gwałtem na naturze. Odetchnijcie głębiej i swobodniej. Jesteście Bożymi dziećmi – mówił ks. abp Andrzej Dzięga.

Rodzina Radia Maryja po raz XXIV pielgrzymuje na Jasną Górę. Hasłem tegorocznego spotkania są słowa Sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego: „Po Panu Bogu najbardziej kocham Polskę”.

Homilia ks. abp. Andrzeja Dzięgi, metropolity szczecińsko-kamieńskiego

 

 

http://www.radiomaryja.pl/kosciol/ks-abp-a-dziega-narod-polski-stac-na-to-by-powiedziec-nie/

***********

J. Kaczyński: nie ma Polski bez Kościoła

TV Trwam

fot. Szymon Cieślar

„(…) nie ma Polski bez Kościoła. Nie ma Polski bez tego fundamentu, który trwa od przeszło tysiąca lat” – powiedział podczas XXIV Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę prezes PiS Jarosław Kaczyński. ***

Najdostojniejsi Księża, Arcybiskupi, Biskupi, Ekscelencje, Ojcze Generale, Ojcze Przeorze, Ojcze Dyrektorze, Ojcze Prowincjale, Szanowni Państwo!

Cóż powiedzieć po Mszy św., na której tak wiele powiedziano. Trzeba przede wszystkim powiedzieć: dziękuję. Polska czekała na te słowa.

Chciałem szczególnie podziękować ks. abp. Andrzejowi Dziędze, metropolicie szczecińsko-kamieńskiemu za to, co tutaj powiedział. Za to, że przedstawił w sposób jednoznaczny i zdecydowany stanowisko Kościoła. Chciałbym podziękować ks. abp. Wacławowi Depo, metropolicie częstochowskiemu za to, że swoją obecnością wraz z innymi biskupami zaświadczył tę naukę, którą tutaj usłyszeliśmy.

Powtarzam: potrzebowaliśmy tego wszyscy. Potrzebowała tego Polska. Dziękuję z całego serca. Muszę podziękować też wszystkim, którzy tutaj przybyli, by modlić się za Radio Maryja, by modlić się za Polskę w imię tych słów, które wypowiedział kiedyś Prymas Tysiąclecia: ,,Po Bogu najbardziej kocham Polskę”. Polskę trzeba kochać. Trzeba kochać ją czynnie. Trzeba dla niej działać skutecznie i razem. Trzeba działać pod tą wodzą, która jest niezawodna. Padły tu słowa o Matce Boskiej, Polskiej Królowej i Hetmance. Pod Jej wodzą musimy prowadzić Polskę ku dobrej zmianie.

Chciałem powiedzieć, że ci, którzy już zdobyli urzędy, upoważniające do takiego prowadzenia, prezydent elekt oraz ci, którzy o nie zabiegają, przede wszystkim kandydatka na premiera pani Beata Szydło, to z całą pewnością nie są ludzie głusi. Nie są głusi na głos Polaków. Nie są głusi wobec tego wszystkiego, czego naucza Kościół, co jest fundamentem naszej wiary i co jest fundamentem polskości, bo nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół. Nawet gdyby ktoś miał wątpliwości, nawet gdyby ktoś nie wierzył, ale był polskim patriotą, to musi to przyjąć. Musi przyjąć, że nie ma Polski bez Kościoła. Nie ma Polski bez tego fundamentu, który trwa od przeszło tysiąca lat. Wierze, że przejdziemy ten wiraż, o którym mówił tutaj Ojciec Prowincjał. Przejdziemy go w imię tego hasła i z tymi słowami, które ma zawsze na ustach Ojciec Dyrektor, twórca tego niezwykłego dzieła w wymiarze duchowym, w wymiarze odnoszącym się do naszego głównego przeznaczenia, jakim jest zbawienie, ale także tym tutejszym, ziemskim wymiarze Radia Maryja.

Ta Polska codzienna ma wiele wad, ale byłaby z całą pewnością dużo gorsza, gdyby nie było Radia Maryja.

Jeszcze raz dziękuję!

RIRM

 

http://www.radiomaryja.pl/multimedia/j-kaczynski-nie-ma-polski-bez-kosciola/



Aneta Pisarczyk

Walcząc o normalność

wstań

Zranienia, szczególnie te z dzieciństwa, towarzyszą każdemu z nas. Dziś na wiele z nich potrafimy spojrzeć realnie, z tzw. dorosłego punktu widzenia, ale nawet wtedy na ich wspomnienie możemy odnaleźć w sobie wówczas odczuwany wstyd, głęboko skrywaną złość lub po prostu paraliżujący lęk małego dziecka. Jako dzieci musieliśmy się im po prostu poddawać, jako dorośli możemy przejąć nad nimi kontrolę.
To, co znam, to mały kawałek wszechświata
Gdy jesteśmy dziećmi, cały nasz świat sprowadza się do matczynych i ojcowskich rąk, bicia ich serc, brzmienia głosu. Z czasem zaczyna się on rozszerzać, ale wciąż ogranicza się do najbliższej rodziny. Dom to cały świat. To, czego doświadczamy w czterech ścianach, uczy nas określonych wzorców zachowań, postawy wobec świata. Bycie w świecie wiąże się z wieloma trudnościami, przed jakimi stoi młody człowiek. Dobre zaplecze jest niezbędne, by im podołać. Gdy tego zaplecza brakuje, dziecko nie może realizować zadań adekwatnych do jego wieku. Z jednej strony brakuje mu do tego siły i odwagi, a z drugiej jego serce jest uwięzione za ścianami domu, w którym często dzieją się nieme dramaty.
Jeśli rodzice nie pełnią w wystarczająco dobry sposób swoich ról, wtedy zaczyna je wypełniać dziecko. Rodzina działa bowiem jak system i gdy jakiś element się psuje, jego funkcje przejmują inne elementy. Dziecko nie jest jednak gotowe na przejęcie funkcji osoby dorosłej: stanie się opiekunem pijanego rodzica, pocieszycielem zdradzonej matki, obrońcą bitego lub upokarzanego rodzeństwa. Dziecko nie jest gotowe do ciągłego kłamania, zatajania prawdy, tłumaczenia na różne sposoby nieobecnych na zebraniu rodziców i udawania, że u niego w domu wszystko w porządku. By podołać tym niechcianym rolom, musi nabyć określone mechanizmy zachowań, nauczyć się robienia uników, zakładać maski, wchodzić w powierzchowne relacje, ciągle tłumaczyć złe zachowania dorosłych, nieustannie poszukiwać w sobie winy i wierzyć, że jeśli będzie idealne, rodzic się zmieni. Można powiedzieć, że mechanizmy te pozwalają dziecku przetrwać, dlatego są one na pewnym etapie jego życia przystosowawcze. Dziecko wytwarza je, by poradzić sobie z tym, co dla niego za trudne.
W dalszym życiu wypracowane w nieprawidłowo funkcjonującej rodzinie mechanizmy stanowią dla danej osoby formę więzienia. Zaczyna ona popełniać wciąż te same życiowe błędy, ma trudności w nawiązaniu stałych relacji i komunikowaniu się z innymi, czuje się nieszczęśliwa i wciąż niespełniona. Ciągle siebie sprawdza, czeka na własne potknięcia, nie potrafi podjąć poważniejszych decyzji, za wszelką cenę dąży do perfekcjonizmu. Z ust osoby znaczącej spodziewa się raczej krytyki niż uznania. Boi się bliskości, odpowiedzialności, związku. Próbuje spełniać czyjeś wyobrażenia, podporządkowywać się oczekiwaniom, ukrywać swoje słabości i trudne emocje. Cierpi.
Dorosłość to odnajdywanie równowagi
Dzieciństwo każdego z nas nie było ani jedynie czarne, ani wyłącznie białe. Mało tego, w przyjaznych warunkach pewne dziecięce zranienia działały na nas hartująco, pomagając radzić sobie z reakcjami innych osób. Jeżeli były to zwykłe zranienia okresu dzieciństwa, które nie wiązały się z zaburzeniami systemu rodzinnego, to z pewnością poradzimy sobie z nimi w sposób naturalny i całkowicie wystarczający. W ocenie tego, na ile dawne zranienia wpływają negatywnie na aktualne życie osoby, należy wziąć pod uwagę dwie rzeczy: przeżywane cierpienie oraz realizację zadań życiowych, przypadających na dany etap życia. Trzeba pamiętać, że wiele osób wypiera doświadczane krzywdy, odbierając im ich siłę i znaczenie.
Nieumiejętność wejścia w trwały związek, podjęcia zobowiązań, nawiązania trwałych przyjaźni oraz zbytnia koncentracja na sobie mogą być wołaniem naszych wewnętrznych, domagających się rozwiązania konfliktów, zazwyczaj mających swój początek w okresie dzieciństwa.

Zaopiekuj się sobą sprzed lat
Jest w nas taka cząstka, która zawsze pozostanie dzieckiem. To nasze wewnętrzne dziecko domaga się zauważenia i zaopiekowania, szczególnie silnie, gdy od wielu lat żyje w poczuciu bycia gorszym, niekochanym, ze zmarnowaną przeszłością. Pozwól sobie doświadczać tego, co kiedyś nie zostało ci dane. Uzdrowienie ze zranień to zazwyczaj długa droga, nie musisz być na niej sam, ale to ty musisz zgodzić się na jej rozpoczęcie. Sam musisz dać sobie szansę na zmianę tego, co tak bardzo cię uwiera i ogranicza. Poniżej przedstawiam kilka kroków prowadzących ku uzdrowieniu.
Po pierwsze – zgoda na to, co było. Przeszłości nie da się zmienić. Trzeba zobaczyć ją w prawdzie i zaakceptować. Trzeba także zaakceptować swoich rodziców. Często wiąże się to z ujawnieniem silnie skrywanej złości – musisz dać sobie prawo złoszczenia się na swoich rodziców. I to nie tylko na pijącego ojca, ale także na bezradną mamę. Nie zawsze musisz tę złość sprzed lat wyrażać w kontakcie z nimi, ale jeżeli ona jest w tobie, to ją uwolnij, pozwól sobie na jej przeżycie, porzuć kłamliwe poczucie lojalności. Trzeba też dostrzec to, co dobre – w twoim dzieciństwie były bowiem dobre chwile.
Po drugie – trzeba się zgodzić na trud zmiany. Musisz niejako włożyć rodzicielski trud w nowe budowanie samego siebie. Zmierzenie się z tym, co było, i zaakceptowanie tego nie jest łatwe. Kolejny krok także łatwy nie jest, a jest nim przebaczenie. Przede wszystkim samemu sobie – spojrzenie na siebie z miłością, przebaczenie wszelkich niepowodzeń, upadków, braku siły, popełniania wciąż tych samych błędów. Przebaczenie tych sytuacji, w których krzywdziliśmy samych siebie lub innych. Następnie przebaczenie innym osobom ich konkretnych zachowań, słów, braku pomocy. Droga przebaczania wiedzie ku przebaczeniu samemu Bogu. Być może masz żal i złość do Niego za te wszystkie lata – wykrzycz to, powiedz, jak bardzo cię bolało to, co było, i jak nie radzisz sobie z tym, co obecnie dzieje się w twoim życiu.
Po przebyciu tych kroków prawdopodobnie pierwszy raz od dłuższego czasu odetchniesz spokojniej. To dobry znak przed kolejnym długim krokiem, jakim jest budowanie w sobie nowych doświadczeń oraz konstruktywnych sposobów zachowania się, radzenia sobie z przeżywanymi emocjami, tworzenia relacji. Potrzebne będzie wzmocnienie twojego poczucia własnej wartości i pewności siebie. Będziesz mierzył się ze swoim lękiem, ale nade wszystko doświadczysz radości z tego, co nowe. To jest etap osobistego rozwoju, budowania nowego siebie, odzyskiwania tego, co utracone.

Aneta Pisarczyk
Wstań luty-marzec 2015
fot. Photo4jenifer Fiber
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/walczac-o-normalnosc,24934,416,cz.html
**********
Tomasz Kot SJ

Żywe słowo porusza serce

Życie Duchowe

Zapewne każdemu z nas zdarzyło się usłyszeć słowa, które go zabolały, przez które poczuł się zraniony lub obrażony. Dotkliwe mogą być same treści przekazywane przez mówiące do nas osoby, ale ranić mogą również forma ich wypowiedzi oraz użyte słowa. Wiele nieporozumień, niesnasek czy wprost konfliktów, zarówno osobistych, rodzinnych, jak i społecznych, wciąż rodzi się właśnie ze słów.
Wiele dzieje się między ludźmi z powodu słowa. Wiele dobrego, ale niestety i wiele złego. Mądrościowa tradycja w Biblii odzwierciedla chyba najbardziej zwięźle tę drugą, niebezpieczną właściwość ludzkiego języka: Uderzenie rózgi wywołuje siniec, uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu, co od języka (Syr 28, 17-18). Nikogo o tym przekonywać nie trzeba. Zapewne każdemu z nas zdarzyło się usłyszeć słowa, które go zabolały, przez które poczuł się zraniony lub obrażony. Dotkliwe mogą być same treści przekazywane przez mówiące do nas osoby, ale ranić mogą również forma ich wypowiedzi oraz użyte słowa. Wiele nieporozumień, niesnasek czy wprost konfliktów, zarówno osobistych, rodzinnych, jak i społecznych, wciąż rodzi się właśnie ze słów.

Poprawność polityczna i mowa nienawiści
Jednocześnie żyjemy w czasach, w których świadomość negatywnych konsekwencji używanego języka jest bardzo duża. Jej owoc to choćby koncepcja „poprawności politycznej” (sposobu używania języka w dyskursie publicznym, którego głównym celem jest zachowanie szacunku oraz tolerancji wobec przeciwnika w dyskusji) czy piętnowanie „mowy nienawiści” (używania języka w celu znieważenia, pomówienia lub rozbudzenia nienawiści wobec pewnej osoby czy grupy osób). Choć mogłoby się wydawać, że są to wysiłki słuszne, jednak nierzadko zdają się one paraliżować zdolność nazywania rzeczy po imieniu, sprawiając, że narzędzie komunikacji, jakim jest ludzka mowa, zamiast do porozumienia prowadzi niejednokrotnie do zafałszowania relacji i opisywanych rzeczywistości. Określenie „poprawny politycznie” w języku potocznym paradoksalnie kojarzy się z nieszczerością, grą czy rozmyciem sedna sprawy.
Zdarza się też, że brak wyrazistości naszych słów, łagodność za wszelką cenę, wyraźnie niedopasowana do sytuacji oraz bezwarunkowe unikanie konfrontacji jest motywowane religijnie. Jezus wzywa przecież swoich uczniów do naśladowania Jego łagodności: uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca (Mt 11, 29; właściwsze byłoby tłumaczenie „łagodny i pokornego serca”). Podobnie jedno z błogosławieństw wypowiedzianych w Kazaniu na górze dotyczy właśnie ludzi łagodnych (por. Mt 5, 5; Biblia Tysiąclecia tłumaczy błogosławieni cisi). Natomiast gniew czy wyzwiska są wyraźnie piętnowane: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego (Mt 5, 21-22).
Cytatów biblijnych nawołujących do łagodności, cierpliwości i umiarkowania w mowie można przytoczyć jeszcze więcej. Jeśli do tego dodamy różne przedstawienia plastyczne Jezusa (a także filmowe) o delikatnym spojrzeniu i łagodnym obliczu, zdecydowanie dominujące, i to od starożytności, będziemy mogli naszkicować powszechne wyobrażenie chrześcijańskiego ideału: naśladowca Jezusa powinien unikać wszelkich ostrych czy dosadnych sformułowań, używać mowy łagodnej, nieraniącej rozmówców. Lektura Ewangelii przynosi jednak zupełnie inny i zaskakujący obraz Jezusa, nie mówiąc już o pozostałych tekstach biblijnych.
Jezus nie przebiera w słowach
Najostrzejsze słowa padają pod adresem uczonych w piśmie i faryzeuszy: obłudnicy (Mt 6, 2. 5. 16; 7, 5; 15, 7; 22, 18; 23, 13. 15. 23. 25. 27. 29; Mk 7, 6; Łk 6, 42; 12, 56; 13, 15); plemię przewrotne i wiarołomne (Mt 12, 39; 16, 4); plemię żmijowe (Mt 12, 34; 23, 33); ludzie małej wiary (Mt 16, 8; 14, 31); przewodnicy ślepi (Mt 23, 16. 24); nierozumni (Łk 11, 40); wy macie diabła za ojca (J 8, 44); podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa (Mt 23, 27).
Dziś określilibyśmy wszystkie te sformułowania jako obraźliwe inwektywy. Burzą nam one obraz Jezusa łagodnego i nie da się zminimalizować ich ostrości, tłumacząc ich użycie inną wrażliwością ludzi dawnych czasów, którzy na co dzień z pewnością posługiwali się bardziej dosadnym językiem. Niewątpliwie zamiarem Jezusa było mocne przyłożenie swoim rozmówcom i to nie tylko przez użyte epitety. Łukasz rejestruje wypowiedź jednego z uczonych w piśmie, która nie pozostawia złudzeń, że słowa Jezusa rzeczywiście zabolały: Nauczycielu, słowami tymi także nam ubliżasz (Łk 11, 45). Jak pogodzić ten sposób mówienia, będący przeciwieństwem łagodności, z przytoczonym wcześniej przykazaniem Kazania na górze zakazującym znieważania brata?
Do listy ostrych słów, jako ilustrację postaw Jezusa, warto dodać epizod wyrzucenia przekupniów ze świątyni w Jerozolimie. Jan opisuje to zdarzenie z największą liczbą detali świadczących o gwałtowności zachowania Jezusa: Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał (J 2, 15). Dziś, rozumiejąc może słuszne racje i motywy takiego zachowania, określilibyśmy je jednak jako emocjonalne, pełne przemocy i zapewne niestosowne. W każdym razie z pewnością czulibyśmy się niekomfortowo, będąc świadkami podobnego zajścia.
Podobnie jednak musiało być i w czasach Jezusa. Epizod ten opisali wszyscy czterej Ewangeliści (Mt 21, 12, Mk 11, 15; Łk 19, 45; J 2, 14), musiał się on zatem mocno wyryć w pamięci świadków zdarzenia, zachowując przez to trwałe miejsce w ich relacjach. Może właśnie dlatego świątynni przekupnie nie byli przez Jezusa grzecznie zaproszeni do opuszczenia zajmowanego przez nich miejsca? Czy jednak zamierzony efekt może usprawiedliwiać aż tak mocny środek perswazji?
Chcąc mimo wszystko uratować obraz Jezusa łagodnego i delikatnego, który jest o wiele łatwiejszy do przyjęcia, możemy próbować usprawiedliwić Jego słowa i zachowanie, wskazując na przysłowiową hipokryzję Jego przeciwników. Co jednak w takim razie powiedzieć o równie ostrych słowach wypowiedzianych pod adresem własnych uczniów, którzy przecież życzyli Mu dobrze i wiernie za Nim podążali? Przykładów twardej mowy nie brak także w tym wypadku. Piotr usłyszał od Jezusa: Zejdź Mi z oczu, szatanie (Mk 8, 33). Uczniów, którym trudno jest zrozumieć Jego nauczanie, Jezus wyzywa od niepojętnych (Mt 15, 16; Mk 7, 18).
http://www.katolik.pl/zywe-slowo-porusza-serce,24930,416,cz.html
***********
Ks. Mariusz Pohl

Zaczął ich rozsyłać…

Mateusz.pl

Plan na szeroką skalę
Epizod z dzisiejszej Ewangelii ukazuje wyraźnie, że Jezus miał ściśle określony plan działania, który konsekwentnie realizował. Był to plan zakrojony na szeroką skalę, zarówno organizacyjną, przestrzenną jak i czasową. Plan ten dotyczył nie tylko Jezusa i Jego zadań, lecz całego Kościoła. Jest więc aktualny także i dziś. Warto się zastanowić, czy jesteśmy mu wierni, ale może najpierw, czy w ogóle plan ten znamy.
Jest to chyba kluczowe pytanie dla Kościoła, bo odpowiedź na nie określa jego misję w świecie. Bez jasno i precyzyjnie postawionego celu, będziemy tylko kluczyć po omacku i wynajdywać sobie różne zastępcze zajęcia, do niczego nie prowadzące. Kościół musi dobrze wiedzieć, czym i po co ma się zajmować, musi znać kryteria sprawdzające, czy trzyma się właściwego kierunku.

Jezusowe zasady

W pierwszym etapie realizacji plan obejmował najbliższych uczniów Jezusa. Był to dla przyszłego Kościoła taki jakby poligon doświadczalny, pierwsza praktyczna lekcja ewangelizacji, z której powinniśmy obficie czerpać najogólniejsze zasady i dostosowywać je do aktualnych warunków. Na czym te zasady polegają? Zobaczmy.
Najpierw trzeba podkreślić, że to Jezus swoim osobistym autorytetem i decyzją zgromadził i rozesłał Apostołów. W ten sposób zostaje obalone chwytliwe, lecz z gruntu fałszywe hasło: „Jezus – tak, Kościół – nie!” Jeśli Jezus tak, to i Kościół tak. Co najwyżej, można się zastanawiać, czy ja jako członek Kościoła jestem wierny posłannictwu Jezusa, czy tworzę taki Kościół, jakim chciałby go widzieć Jezus.
Po drugie,: Jezus nie wysyłał nikogo samotnie, lecz w towarzystwie. W Kościele nie ma miejsca na samotne „rajdy” i akcje w pojedynkę. Chrystus nie chce, żebyśmy się popisywali swą indywidualną sprawnością czy wykazywali swoją niezbędność i niezastąpioność. Działanie, które nie ma szans na kontynuację, dla którego nie przygotowano następców i współpracowników, jest niepełne.

Duszpasterstwo nieustające

Wynika stąd dla Kościoła pewne zadanie wypracowania takich form posługi duszpasterskiej, które umożliwiłyby przekazywanie i przejmowanie obowiązków np. przez kolejnych wikariuszy. Tej ciągłości i kontynuacji nieraz zupełnie brakuje. Przyczyna leży najczęściej w braku jakichkolwiek długofalowych planów i działań duszpasterskich w parafii. Oczywiście chodzi o plany konkretne, realizowane i zakorzenione w danym środowisku, a nie tylko o ogólnikowe stwierdzenia w rodzaju: „prowadzić ludzi do Boga”, bo to nic nie znaczy.
Realizacja ta wymaga specjalnego, trwałego podłoża, zaplecza. Jezus nakazał apostołom aby znaleźli dla siebie dom – bazę, z której podejmowaliby szczegółowe zadania misyjne. O ile wyposażenie na drogę mogłoby być dla uczniów zbędnym obciążeniem i balastem, o tyle baza w terenie jest niezbędna. Chodziło o to, by zakładać trwałe struktury, związane z życiem danej społeczności. Kościół musi być zakorzeniony w normalnym, codziennym życiu i środowisku, powinien w naturalny sposób wyrastać z możliwości lokalnych, takich, jakie one są. Dopiero potem może je przekształcać i doskonalić.

“Strząsanie prochu z nóg”

Istotna jest także wskazówka o strząsaniu prochu z nóg na świadectwo. Chrystus nie chciał, żeby Apostołowie trudzili się na próżno, żeby podejmowali działania bezowocne i skazane z góry na niepowodzenie. Jeśli ktoś słyszy jasno wyłożoną Ewangelię, a mimo to świadomie ją odrzuca, nie ma sensu narzucać mu jej siłą. To będzie tylko strata czasu i sił, które można o wiele sensowniej wykorzystać tam, gdzie ludzi są spragnieni Słowa Bożego.
To tylko kilka bardzo ogólnych wskazówek dla Kościoła. Czy realizujemy je w naszym życiu parafialnym? Warto się nad tym zastanowić, a może nawet porozmawiać ze swoim księdzem. Bo my wszyscy jesteśmy posłani, czyli odpowiedzialni za Kościół.
ks. Mariusz Pohl 

fot. Sakeeb Sabakka Sunset at White Sands National Monument
Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/zaczal-ich-rozsylac—,24933,416,cz.html

**************************************************************************************************************************************

O autorze: Judyta