Słowo Boże na dziś – 26 lipca 2015 r. – Niedziela – Dzień Pański – Św. Anny i Św. Joachima

Myśl dnia

Drogocennym darem jest umiejętność słyszenia duszy człowieka.

Mikołaj Gogol

http://www.edycja.pl/baners_top/lato26.jpg
Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.
święty Jan Paweł II, papież
*********
Jezus dzielił się całym sobą, dlatego była tak silna więź psychiczna, emocjonalna i duchowa,
która nadała charakter ich misji, której podjęli się bez zmrużenia oka…
Mariusz Han SJ
**********
Wiara bierze się ze słuchania, a nie z jedzenia. Cuda mają nam jedynie dodać sił do słuchania i rozumienia Jezusa
oraz do naśladowania Go.
Mieczysław Łusiak SJ
***********

 

https://youtu.be/jynsNI8ouR4

 

XVII NIEDZIELA ZWYKŁA, ROK B

PIERWSZE CZYTANIE (2 Krl 4,42-44)

Elizeusz rozmnaża chleb

Czytanie z Drugiej Księgi Królewskiej.

Pewien człowiek przyszedł z Baal-Szalisza, przynosząc mężowi Bożemu, Elizeuszowi, chleba z pierwocin, dziesięć chlebów jęczmiennych i świeżego zboża w worku. On zaś rozkazał: „Podaj ludziom i niech jedzą”. Lecz sługa jego odrzekł: „Jakże to rozdzielę między stu ludzi?”
A on odpowiedział: „Podaj ludziom i niech jedzą, bo tak mówi Pan: «Nasycą się i pozostawią resztki»”. Położył więc to przed nimi, a ci jedli i pozostawili resztki, według słowa Pańskiego.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 145,10-11.15-16.17-18)

Refren:Otwierasz rękę, karmisz nas do syta.

Niech Cię wielbią, Panie, wszystkie Twoje dzieła *
i niech Cię błogosławią Twoi święci.
Niech mówią o chwale Twojego królestwa *
i niech głoszą Twoją potęgę.

Oczy wszystkich zwracają się ku Tobie, *
a Ty karmisz ich we właściwym czasie.
Ty otwierasz swą rękę *
i karmisz do syta wszystko, co żyje.

Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach *
i łaskawy we wszystkich swoich dziełach.
Pan jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają, *
wszystkich wzywających Go szczerze.

DRUGIE CZYTANIE (Ef 4,1-6)

Usiłujcie zachować jedność

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan.

Bracia:
Zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój.
Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani w jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 7,16)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Wielki prorok powstał między nami
i Bóg nawiedził lud swój.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 6,1-15)

Jezus rozmnaża chleb

Słowa Ewangelii według świętego Jana.

Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha.
Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.
Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”.
Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?”
Jezus zatem rzekł: „Każcie ludziom usiąść”. A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat”.
Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

WAKACJE Z KROMKĄ – Jezus rozmnaża chleb

 

Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” Jezus zatem rzekł: „Każcie ludziom usiąść”. A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat”. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę (J 6,1-15).

 

Głód! Dziś, choć nie brak nędzy materialnej, o wiele groźniejsza jest nędza i głód duchowy. Ludzie mają dziś bardzo wiele, ale często nie mają najważniejszego – Boga. Potrzeba nam odkryć Boga, potrzeba nam również pomóc odkryć innym naszego Boga – w ten sposób rozmnożymy chleb życia wiecznego.

 

 https://youtu.be/jPaYhjoMPrg

 

Jezus jest wszechmocnym Bogiem, Panem natury, który ucisza burze i potrafi rozmnożyć chleb. Aby czynić wielkie działa potrzebuje wielkich ludzi, czyli ludzi pełnych zaufania w Jego moc. Potrzebuje ludzi wierzących. Trwajmy w szkole zaufania wobec Boga.

 

 

Bóg troszczy się o nas

Syn Boży w cudowny sposób nakarmił wielką rzeszę ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami. Udowodnił w ten sposób swoje Boskie pochodzenie. Cud ten ma jeden ważny dla nas wymiar. Pokazuje, że Bóg troszczy się o człowieka i nie pozostawia go na łaskę losu. Każdy z nas może poczuć się jednym z tych, którzy wówczas przyszli, aby słuchać nauczania Jezusa. Jedynym warunkiem, aby włączyć się w tę wspólnotę, jest pragnienie podążania za Zbawicielem i zaufanie mu. Ludzi ci byli tak pociągnięci nauczaniem Mistrza z Nazaretu, że zapomnieli o zabezpieczeniu materialnym. Dajmy się porwać duchowi Ewangelii, a Bóg troszczyć się będzie o nasze materialne potrzeby.

Panie, oto wychodzę w drogę, aby podążając za Tobą, wsłuchiwać się w Twoje słowo. Powierzam Ci moje życie i to wszystko, co na tej drodze mnie spotka.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

 

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

*********

 

Wprowadzenie do liturgii

 MY GŁODNI I WYCZERPANI

Czy znak ma być ważniejszy od tego, co oznacza?
Dzisiaj czytamy w Ewangelii o wielkim i cudownym wydarzeniu rozmnożenia chleba. Należy jednak wziąć pod uwagę, że u Jana (a właśnie dzisiejsza Ewangelia jest napisana przez niego) przez codzienne sprawy ujawnia się sens głębszy. W wydarzeniach o materialnym charakterze widoczny jest sens duchowy, np. przez uzdrowienie niewidomego od urodzenia ukazuje się Chrystus – Światłość świata.
Jan ma też zwyczaj przedstawiania konkretnych osób jako uosobienia, reprezentacje, symbole danej grupy ludzi. Przykładem jest Nikodem oznaczający judaizm oficjalny, ortodoksyjny, następnie urzędnik królewski z Kafarnaum symbolizujący świat pogański, a także Marta i Maria reprezentujące wierzących w Chrystusa i służących Mu na różne sposoby. Natomiast sam Jan pod krzyżem uosabia wszystkich wierzących w Chrystusa i do końca wiernych Ukrzyżowanemu.
A rozmnożenie chleba? Czyż mamy być ślepi i nie zauważyć, że chodzi o uroczystą zapowiedź Eucharystii? Czyż przez rozmnożenie chleba nie ujawnia się tutaj Chrystus − Chleb życia? Ten cud był znakiem, a czy znak ma być ważniejszy od tego, co oznacza? Czy długo będzie na nas głodnych i wyczerpanych czekał Ten, który sam jest Chlebem dającym życie wieczne?
Ludzie będący świadkami tamtego wydarzenia wcale go nie zrozumieli, skoro chcieli zaraz obwołać Jezusa ziemskim królem. Nam też to grozi: nie spłycajmy dzisiejszego rozmnożenia chleba do charytatywnej działalności, lecz dostrzegajmy Rzeczywistość, którą oznaczał tamten cudownie rozmnożony chleb.

ks. Adam Rybicki

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/933

*********

Liturgia słowa

Często mamy wrażenie, że marnujemy nasz czas. Wydaje się nam wtedy, że robimy nie to, co powinniśmy w danym momencie czynić. Czas jest darem od Boga. Gdy przychodzimy na Mszę św., ten dar czasu przyjmujemy i wykorzystujemy w pełni. Wtedy mamy pewność, że wypełniamy go zgodnie z wolą Bożą. Czas Mszy św. to czas, który nas uświęca i przemienia.

PIERWSZE CZYTANIE (2Krl 4,42-44)
Pan Bóg udzielił nam daru wiary. Pragnie, aby nasza wiara była żywa, dlatego przeprowadza nas przez liczne próby. Może to być wezwanie do wykonania czegoś pozornie niemożliwego. Albo też przyjęcie tego, co niezrozumiałe. Wówczas potrzebne jest zaufanie Bogu. Rodzi się ono i umacnia w chwilach próby i jest nieodłącznym składnikiem naszej wiary.

Czytanie z Drugiej Księgi Królewskiej
Pewien człowiek przyszedł z Baal-Szalisza, przynosząc mężowi Bożemu, Elizeuszowi, chleba z pierwocin, dziesięć chlebów jęczmiennych i świeżego zboża w worku. On zaś rozkazał: «Podaj ludziom i niech jedzą». Lecz sługa jego odrzekł: «Jakże to rozdzielę między stu ludzi?».
A on odpowiedział: «Podaj ludziom i niech jedzą, bo tak mówi Pan: „Nasycą się i pozostawią resztki”». Położył więc to przed nimi, a ci jedli i pozostawili resztki, według słowa Pańskiego.

PSALM (Ps 145,10-11.15-16.17-18)
Gdy czegoś pragniemy, chcielibyśmy otrzymać to jak najszybciej. Współczesne technologie często nam to umożliwiają. Zapominamy, że oczekiwanie też jest częścią naszego życia. Pan Bóg uczy nas czekać. Gdy w modlitwie prosimy Go o coś, to nie od razu otrzymujemy. Bóg wybiera najlepszy dla nas czas, aby spełnić nasze prośby. Wyrażają to słowa: „[…] a Ty karmisz ich we właściwym czasie” (Ps 145,15).

Refren: Otwierasz rękę, karmisz nas do syta.

Niechaj Cię wielbią, Panie,
wszystkie Twoje dzieła *
i niech Cię błogosławią Twoi święci.
Niech mówią o chwale Twojego królestwa *
i niech głoszą Twoją potęgę. Ref.

Oczy wszystkich zwracają się ku Tobie, *
a Ty karmisz ich we właściwym czasie.
Ty otwierasz swą rękę *
i karmisz do syta wszystko, co żyje. Ref.

Pan jest sprawiedliwy na wszystkich
swych drogach *
i łaskawy we wszystkich swoich dziełach.
Pan jest blisko wszystkich,
którzy Go wzywają, *
wszystkich wzywających Go szczerze. Ref.

DRUGIE CZYTANIE (Ef 4,1-6)
Każdy człowiek zastanawia się nad swym życiowym powołaniem. Czy założę rodzinę? Czy zostanę księdzem? Czy zostanę siostrą zakonną? Oprócz tych rozmaitych dróg posiadamy jedno wspólne powołanie. Jesteśmy powołani do zbawienia! To powołanie jest zaproszeniem do budowania jedności między ludźmi. Pan Bóg pragnie mieć nas wszystkich w niebie. Przekazuje nam pomoc, abyśmy tam mogli być: Kościół, sakramenty święte.

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Bracia:
Zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój.
Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani w jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 7,16)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Wielki prorok powstał między nami
i Bóg nawiedził lud swój.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (J 6,1-15)
Pan Jezus jest nieustannie obecny w moim życiu. Patrzy na mnie i jednocześnie patrzy na wszystkich ludzi. On nie jest tylko obserwatorem. Jezus, gdy patrzy, jednocześnie działa. Wie, czego potrzebuję, ale działa w sposób delikatny, prawie niezauważalny. Często posługuje się ludźmi. Nieraz spotkanie lub rozmowa z kimś zmieniły moje życie.

Słowa Ewangelii według świętego Jana
Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha.
Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: «Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?». A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.
Odpowiedział Mu Filip: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać».
Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: «Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?».
Jezus zatem rzekł: «Każcie ludziom usiąść». A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i, odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: «Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło». Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat».
Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/933/part/2

**********

Katecheza

Papież Franciszek do osób konsekrowanych

Papież Franciszek ogłosił w Kościele powszechnym Rok Życia Konsekrowanego, który obchodzimy od 30.11.2014 do 2.02.2016. Do czego Ojciec Święty zaprasza wszystkie osoby, które naśladują Pana Jezusa na drodze rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa?
Po pierwsze do radości: „Chciałem powiedzieć wam jedno słowo, a tym słowem jest «radość». Zawsze tam, gdzie są konsekrowani, jest radość”. Radość zaś wypływa z miłości, z pewności bycia kochanym i całkowitego daru z siebie w miłości. Dlatego, mówi papież: „Musimy też zapytać, czy Jezus jest naprawdę pierwszą i jedyną miłością… Tylko jeśli nią jest, możemy i musimy kochać w prawdzie i miłosierdziu każdą osobę, którą spotykamy na naszej drodze, ponieważ od Niego poznaliśmy, co to jest miłość i jak kochać: będziemy umieli kochać, bo będziemy mieli Jego serce”.
Oblubieńcza miłość Chrystusa czyni serce osoby konsekrowanej coraz bardziej czułym i miłosiernym: „Ludzie potrzebują dzisiaj na pewno słów, ale przede wszystkim potrzebują, abyśmy dawali świadectwo miłosierdzia, czułości Pana, które rozgrzewa serce, budzi nadzieję, pociąga ku dobru, radości z niesienia Bożej pociechy” – mówi papież, który również jest osobą konsekrowaną. I kontynuuje: „Oczekuję, że «przebudzicie świat», bo cechą charakterystyczną życia konsekrowanego jest proroctwo… bycie prorokami, którzy świadczą, jak Jezus żył na tej ziemi”. Franciszek zaprasza także, aby osoby, które poświęciły swe życie Bogu przez naśladowanie Go z bliska, stały się „mistrzami komunii”. W tej komunii „otwierająca się przed nami pielgrzymka miłosierdzia jest niemal nieskończona, ponieważ chodzi o dążenie do wzajemnej akceptacji i sympatii, praktykowanie wspólnoty dóbr materialnych i duchowych, upomnienie braterskie, szacunek dla osób najsłabszych… Jest to «mistyka» życia razem”. Ojciec Święty zaleca osobom konsekrowanym, aby „wyszły z siebie, idąc na peryferie egzystencjalne”, gdyż na nich oczekuje cała ludzkość, „mężczyźni i kobiety poszukujący sensu życia, spragnieni tego, co boskie”.
Otoczmy naszą ufną modlitwą wszystkie osoby poświęcone Bogu! Niech coraz pełniej żyją Ewangelią Chrystusa ożywiając w każdym z nas pragnienie świętości.

s. Anna Maria Pudełko – apostolinka 

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/933/part/3

*********

Rozważanie

Aby nic nie zginęło (J 6, 12).

Pięć tysięcy ludzi zostało nakarmionych chlebem cudownie rozmnożonym przez Jezusa nad Jeziorem Galilejskim. Kiedy już wszyscy się nasycili, Chrystus polecił uczniom, aby zebrali wszystko to, co zostało, wszystkie ułomki, każdą okruszynę: „aby nic nie zginęło”. Zadaniem uczniów jest więc zebranie i zachowanie całego dziedzictwa zostawionego przez Jezusa. Żadna część Jego nauki nie może być pominięta, każde Jego słowo ma jednakową wagę. Żadne Boże przykazanie nie może być relatywizowane, lekceważone, pominięte, uznane za stare, nieadekwatne do naszej rzeczywistości, niedotyczące nas bezpośrednio. Świadomie przyjmując Boga, uznając Go za Pana mojego życia, muszę poddać Mu się cały, uformować całego siebie na Jego wzór. Moje myśli muszą być pełne Bożej prawdy. Moje uczucia muszą być odbiciem Jego miłości, dobroci, pokory. Moja wola nie może działać wbrew odwiecznemu planowi, jaki Jezus powziął wobec mnie. Aby nic nie zginęło, bo w przeciwnym razie zginę cały.

Rozważanie zaczerpnięte z terminarzyka Dzień po dniu
Wydawanego przez Edycję Świętego Pawła

http://www.edycja.pl/dzien_panski/id/933/part/4

***********

Na dobranoc i dzień dobry – J 6, 1-15

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Steve Koukoulas / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 2.0 Generic / CC BY-NC-ND 2.0)

Dzielić się tym, co się posiada…

 

Cudowne rozmnożenie chleba
Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?

 

A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?

 

Jezus zatem rzekł: Każcie ludziom usiąść! A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło.

 

Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

 

Opowiadanie pt. “O biedaku i pierścieniu”
W domu świątobliwego rabina, nigdy nie było pieniędzy w nadmiarze, ale wtedy, kiedy zastukał do drzwi pewien biedak, nie było naprawdę ani grosza. Mistrz dał wtedy potrzebującemu pierścień.

 

Po chwili dowiedziała się o tym żona rabbiego i wielkim głosem zaczęła biadać, że oddał taki kosztowny klejnot; zdobny w ogromny szlachetny kamień, jakiemuś obcemu żebrakowi. Wtedy pobożny mąż kazał zawołać biedaka i rzekł: – Właśnie dowiedziałem się, że pierścień, który ci dałem, ma dużą wartość; uważaj więc, żeby go nie sprzedać za tanio.

 

Refleksja
Dzielenie się z innymi ludźmi tym, co się posiada jest pięknym gestem, który wciąż uświadamia nam, że nie żyjemy tylko sami na tym świecie. Drugi człowiek jest nam dany i zadany, abyśmy mu pomagali przede wszystkim w jego wzroście duchowym. Tylko w ten sposób możliwe jest dzielenie się tym, co posiadamy, kiedy nasze serce jest otwarte na współprace i dobro, które dajemy i sami przyjmujemy…

 

Jezus dzielił się ze swoimi uczniami wszystkim, ale przede wszystkim dobrym słowem. To ono kształtowało charaktery apostołów i to dzięki niemu wiedzieli czego oczekuje od nich ich Mistrz. Jezus dzielił się całym sobą, dlatego była tak silna więź psychiczna, emocjonalna i duchowa, która nadała charakter ich misji, której podjęli się bez zmrużenia oka…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy dzielisz się z innym ludźmi tym, co posiadasz?
2. Czym można podzielić się z innymi ludźmi?
3. Dlaczego dobre słowo jest bardzo cennym darem dla potrzebujących?

 

I tak na koniec…
Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi  (Jan Paweł II)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,614,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-6-1-15.html

***********

#Ewangelia: Źródłem wiary jest Słowo

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. ci_polla / Foter / CC BY)

Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.

 

Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: “Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby lecz cóż to jest dla tak wielu?” Jezus zatem rzekł: “Każcie ludziom usiąść”. A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.

 

Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: “Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: “Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat”. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Owi ludzie chcieli obwołać Jezusa królem, ale zapewne nie wszyscy, tylko ci, którzy spostrzegli uczyniony przez Niego cud. Niektórzy z cudownie nakarmionych sądzili zapewne, że Apostołowie byli bogaci i po prostu kupili tak dużo chleba i ryb. Dziś też Bóg czyni różne cuda, ale nie wszyscy je dostrzegają i dopatrują się w ewidentnych Bożych dziełach czegoś zwykłego. Ale On się tym nie przejmuje, bo Jezus nie ma zamiaru wymuszać wiary różnymi cudami. Jemu chodzi o to, aby ludzie Go słuchali i karmili się Jego Miłością, która jest niewyczerpana jak ów chleb. Tylko wiara oparta na tym będzie wiarą głęboką, autentyczną i wierną. Wiara bierze się ze słuchania, a nie z jedzenia. Cuda mają nam jedynie dodać sił do słuchania i rozumienia Jezusa, oraz do naśladowania Go.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2505,ewangelia-zrodlem-wiary-jest-slowo.html

**********

 

Wędka, ryba i nic

Dariusz Piórkowski SJ

(fot. shutterstock.com)

“Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 9)

 

Bezradność to rzecz ludzka. Związana z możliwościami, które zazwyczaj są ograniczone. A potrzeby zawsze są większe. Bezradność jest trudna w przeżywaniu, jeśli się jej nie przyjmie jako jednego ze stopni pokory. Boskiej cnoty.

 

Jezus socjalistą nie był. Ani Janosikiem. Nie wyrywał bogatym, by rozdawać biednym, choć krytykował chciwość i zachłanność. Kapitalizmu też nie hołubił. Raczej z tego, co małe, nieliczne i po ludzku niepozorne, czynił rzeczy wielkie. I chociaż wielokrotnie ludzie słuchający Go byli znużeni i głodni, On jednak tylko dwa razy ich nakarmił. Przynajmniej o tych dwóch przypadkach wspominają Ewangelie. Nie rozdawał żywności z ciężarówek konwoju humanitarnego, bo ich po prostu nie miał. Nie rozmnażał chleba na poczekaniu. Czasami nawet zostawiał ludzi, którzy z pewnością nie mieli co jeść i udawał się gdzie indziej. Szanował swoje ludzkie granice, a jeśli je przekraczał, wykorzystując boską moc, to dla ważnego celu.

Ostatnio Szymon Hołownia polemizował z ks. Jackiem Stryczkiem. Drugi z nich zasadniczo uważa, że trzeba ludziom dawać wędkę, a nie rybę. Pierwszy sądzi, że ta zasada nie do końca sprawdza się w Afryce, gdzie potrzeby są znacznie bardziej naglące i trzeba “na już” nakarmić tysiące.

 

Jezus też widział naglącą potrzebę. Czuł się odpowiedzialny za tych, którzy przyszli Go słuchać. I nakarmił. Ale gdy zauważył, że ludzie chcieliby być raczej wyręczeni od trudu zdobywania chleba (a najwyraźniej mogli go w zwyczajnych warunkach zdobyć), to postanowił, że jednak trzeba im dawać wędkę, a nie rybę. I dlatego zostawił ich samych.Nauka z tego taka, że w tej kwestii nie ma sztywnej reguły, którą wszędzie można zastosować.

 

To nie przypadek, że kiedy pojawiła się potrzeba, Jezus najpierw zwraca się do Filipa. W Ewangelii św. Jana Filip przyprowadza innych do Mistrza i do wiary: Natanaela, jednego z apostołów czy Greków, którzy chcieli zobaczyć Nauczyciela. Podobnie Andrzej przyprowadza Piotra do Mesjasza. Dlatego Jezus wystawia wiarę ich obu na próbę.

 

Wystawić na próbę oznacza postawić nas w takiej sytuacji, w której ujawnia się, co rzeczywiście w nas siedzi. Próba to taki moment w życiu, w którym doświadczamy bezradności. Nie rozumiemy, nie potrafimy czegoś załatwić, nie możemy uzdrowić, nie jesteśmy w stanie się dogadać. Bóg wystawia nas na próbę nie dla zabawy, lecz abyśmy lepiej poznali, co w takich sytuacjach robimy i pod czyje skrzydła się uciekamy.

 

Filip jest realistą. Zapytany przez Jezusa, co zrobić, żeby nakarmić tłum, trzeźwo ocenia sytuację. Szybko oblicza. Pieniędzy w trzosie za mało, ludzi mnóstwo. Staje bezradny i rozkłada ręce. Andrzej, wprawdzie zauważa jakieś możliwości: są dwie ryby i pięć chlebów. Ale też zaczyna porównywać to, co ma z ogromem i stwierdza:  “Nie bądźmy naiwni, cudów nie ma” I podobnie jak Filip rozkłada ręce. Niewiele da się zrobić, właściwie nic. Trzeba usiąść i płakać.

 

I tak zachowują się ci, którzy są blisko Jezusa. Jeszcze niedawno ten sam Jezus przemienił wodę w wino, uzdrowił syna dworzanina królewskiego i chromego w krużganku świątyni. Uczniowie teraz dostali jakby amnezji. Utkwili wzrok we własnej bezradności i nie skojarzyli, że obok nich jest ktoś silniejszy.

 

Popatrzmy na siebie. Jak zachowuję się, jeśli nagle tracę pracę i nie wiem co z sobą począć? Jak reaguję, jeśli nie potrafię przekonać innych do swoich racji? Co się ze mną dzieje, gdy stwierdzam, że od lat nie radzę sobie ze swoją powtarzającą się słabością? Czy w takich sytuacjach w ogóle biorę Boga pod uwagę? A może wpatruję się tylko w swoje możliwości, które już się wyczerpały i patrzę w pustkę? Albo na odwrót: nie zauważam możliwości i oczekuję nadzwyczajnych działań z nieba? Czy nie powinienem wówczas przypomnieć sobie, co dotąd od Boga otrzymałem? Jeśli bezradność potraktować jako chwilowy atak duszności, to ćwiczenie pamięci jest dobrym działaniem udrażniającym drogi oddechowe.

 

Ostatnio zauważyłem, że im mniej w moim codziennym życiu postawy i słów wdzięczności, tym bezradność bardziej paraliżuje. Jeśli cieszą małe cuda i człowiek za nie dziękuje, wtedy i bezradność nie jest końcem świata. Kłopot w tym, że ludzkie ego, nieuzdrowione jeszcze przez Boga, chce być zawsze na świeczniku. Swoją wielkość mierzy spektakularnymi sukcesami i zasięgiem popularności wśród ludzi. Lekceważy małe rzeczy. Jakby ich nie było. Wdzięczność po prostu ćwiczy w zauważaniu dobra i ciągle przypomina, że źródło wszystkiego jest poza mną. Jeśli wdzięczności jest za mało, wtedy uwagę głównie przykuwa to, co słabe, złe, niewystarczające. Dochodzi do zawężenia postrzegania świata i siebie samego.

 

Ciekawe, że Jezusowi to Andrzejowe “nic” wystarczy. “Wziął chleby i odmówił dziękczynienie”. Podobnie zrobił z rybami. Wdzięczność zauważa możliwości i dlatego pomnaża. Więcej. To “nic” dane przez chłopca za pośrednictwem Andrzeja jest konieczne. Chleb i ryby nie spadają z nieba. Są z ziemi. Zawsze mnie to zastanawiało. Co dla nas jest “niczym”, bez tego Bóg nie może się obejść. A powinno być na odwrót, przynajmniej tak sobie często wyobrażamy. Skoro Bóg jest Stwórcą, Panem i ma nieograniczone możliwości, to nie powinien liczyć się z “niczym”. A jednak się liczy.

 

A tłum? Wprawdzie uznaje Jezusa za proroka, ale takiego, który miałby zaradzać wyłącznie ich ziemskim potrzebom. Kto z nas nie chciałby być wyręczonym z niejednej życiowej konieczności? Tak sobie często wyobrażamy raj, choć w biblijnym raju Adam z Ewą akurat uprawiali ogród. (Jeśli taką postawę krytykuje ks. Stryczek, to się z nim zgadzam). Jezusowi nie chodzi tylko o naszą pracę, chleb, mieszkanie, ale o to, dzięki czemu w ogóle możemy żyć, co nadaje sens całemu naszemu życiu. Chce, abyśmy zawsze o Nim pamiętali po to, byśmy stawali także na własnych nogach, a czasem po prostu przyjęli, że nie potrafimy tego zrobić. I nie walili łbem w mur.

 

Św. Faustyna pisała, że “Boże miłosierdzie czerpie się naczyniem ufności”. Ufność względem Boga nie oznacza postawy: To teraz, Panie Boże, zrób wszystko za mnie. Ufność polega na tym, abyśmy w każdej sytuacji robili, co w naszej mocy, ale też wiedzieli, że nie jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Wydaje mi się, że ufność to także zgoda na bezradność, czyli na swoje ograniczenia i żeby nawet w nich widzieć szansę, dostrzegać mały okruch, to, od czego trzeba zacząć i na czym można budować. Bo tu nie o sukces chodzi. Czasem ogromnym owocem duchowym jest po prostu pokorne uznanie, że więcej nie mogę już dać, chociaż chciałbym. Bywa to trudne.

 

“Nie będziemy w życiu czynić wielkich rzeczy, ale możemy robić małe rzeczy z wielką miłością” – mawiała bł. Matka Teresa z Kalkuty. Myślę, że doskonale zrozumiała dzisiejszą Ewangelię.

 


 

BOŻE ORZEŹWIENIE
Don Jacobson

 

Gorąco polecam opowiadania, które działają jak wspaniała, zimna lemoniada w upalny letni dzień. Pokazują, jak cieszyć się z małych rzeczy i dostrzegać cuda tam, gdzie na pierwszy rzut oka widzimy tylko oczywistość.

 

Don Jacobson zebrał z całego świata historie, które przydarzyły się naprawdę. Każda z nich jest inna. Niektóre są zabawne, niektóre podziałają trzeźwiąco, a przy jeszcze innych będziemy musieli sięgnąć po chusteczkę, by otrzeć łzy wzruszenia. Ale wszystkie te opowieści łączy jedno: nadzieja.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1928,wedka-ryba-i-nic.html

**********

Daj komuś kromkę chleba

Boska.tv

ak

Nam się bardzo często wydaje, że zanim zrobimy coś dobrego musimy się do tego bardzo dobrze przygotowani. Musimy zabezpieczyć jakieś zaplecze, musimy mieć środki i dopiero wtedy tak świetnie, znakomicie przygotowani możemy zacząć czynić dobro…

Nie czekajmy, aż będziemy mieli mnóstwo pieniędzy, nie czekajmy aż zajmą się nami wielkie międzynarodowe organizacje, nie gromadźmy zapasów. Po prostu, dajmy komuś kromkę chleba, a okaże się, że nakarmimy tysiące.

 

 

*********

niedziela 26 lipca 2015

Siedemnasta Niedziela zwykła

Św. Anny i Św. Joachima

Komentarz do Ewangelii
Św. Augustyn : “On niebo okrywa chmurami, deszcz przygotowuje dla ziemi; sprawia, że góry wypuszczają trawę i zioła, by ludziom służyły” (Ps 147,8)

2 Krl 4,42-44.

Pewien człowiek przyszedł z Baal-Szalisza, przynosząc mężowi Bożemu chleb z pierwocin, dwadzieścia chlebów jęczmiennych i świeżego zboża w worku. On zaś rozkazał: “Podaj ludziom i niech jedzą”.
Lecz sługa jego odrzekł: “Jakże to rozdzielę między stu ludzi?” A on odpowiedział: “Podaj ludziom i niech jedzą, bo tak mówi Pan: Nasycą się i pozostawią resztki”.
Położył więc to przed nimi, a ci jedli i pozostawili resztki, według słowa Pańskiego.  


Ps 145(144),10-11.15-16.17-18.

Niech Cię wielbią, Panie, wszystkie Twoje dzieła
i niech Cię błogosławią Twoi święci.
Niech mówią o chwale Twojego królestwa
i niech głoszą Twoją potęgę.

Oczy wszystkich zwracają się ku Tobie,
a Ty karmisz ich we właściwym czasie.
Ty otwierasz swą rękę
i karmisz do syta wszystko, co żyje.

Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach
i łaskawy we wszystkich swoich dziełach.
Pan jest blisko wszystkich, którzy Go wzywają,
wszystkich wzywających Go szczerze.

 

Ef 4,1-6.

Bracia: Zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani,
z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości.
Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój.
Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie.
Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest.
Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich.


J 6,1-15.

Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie.
Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali.
Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami.
A zbliżało się święto żydowskie, Pascha.
Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: «Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?»
A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.
Odpowiedział Mu Filip: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać».
Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego:
«Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?»
Jezus zatem rzekł: «Każcie ludziom usiąść». A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał.
A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: «Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło».
Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat».
Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

 

Fragment liturgicznego tłumaczenia Biblii Tysiąclecia, © Wydawnictwo Pallottinum

Komentarz do Ewangelii:

Św. Augustyn (354-430), biskup Hippony (Północna Afryka) i doktor Kościoła
Komentarz na ewangelię św. Jana, 24,1; CCL 36, 244

“On niebo okrywa chmurami, deszcz przygotowuje dla ziemi; sprawia, że góry wypuszczają trawę i zioła, by ludziom służyły” (Ps 147,8)

Cuda dokonane przez naszego Pana Jezusa Chrystusa są prawdziwie dziełami Bożymi. Nakierowuje ludzki rozum na poznawanie Boga w tym, co widzialne, gdyż nasze oczy nie są w stanie zobaczyć samego Boga ze względu na Jego naturę. Ponadto, ponieważ cuda, których dokonał, aby panować nad wszechświatem i zarządzać całym stworzeniem tak często się powtarzają, straciły swoją wartość, tak, że prawie nikt nie zwraca uwagi na to jak wspaniałe i zaskakujące dzieło dokonuje się w malutkim ziarenku.

Dlatego też, w swojej dobrej woli zostawił sobie wypełnienie w wybranym momencie pewnych czynności wykraczających poza zwyczajny stan. A zatem, ci, którzy uważają codzienne cuda za wydarzenia bez znaczenia zdumiewają się na widok dzieł, które wykraczają poza to, co zwyczajne i zupełnie nie wiążą tego z tamtymi cudami. Panowanie nad wszechświatem jest tak naprawdę cudem dużo większym niż nakarmienie pięciu tysięcy ludzi pięcioma chlebami! Jednakże nikt się temu nie dziwi… Kto, w rzeczywistości, może wyżywić dziś cały wszechświat, jeśli nie Ten, który z paru ziaren stwarza plon?

Chrystus działa w Bogu. To Jego Boską mocą sprawia, że z niewielu ziaren rodzi się obfity plon; to tą mocą rozmnaża pięć chlebów. Ręce Chrystusa pełne są mocy; te pięć chlebów było niczym ziarno niewrzucone w ziemie, ale rozmnożone przez Tego, który stworzył niebo i ziemię.

*********

Propozycja kontemplacji ewangelicznej według “lectio divina”
XVII NIEDZIELA ZWYKŁA – Rok B

26 lipca 2015 r.

I.  Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty.

Pewien człowiek przyszedł z Baal-Szalisza, przynosząc mężowi Bożemu, Elizeuszowi, chleba z pierwocin, dziesięć chlebów jęczmiennych i świeżego zboża w worku. On zaś rozkazał: “Podaj ludziom i niech jedzą”. Lecz sługa jego odrzekł: “Jakże to rozdzielę między stu ludzi?”
A on odpowiedział: “Podaj ludziom i niech jedzą, bo tak mówi Pan: <Nasycą się i pozostawią resztki>”. Położył więc to przed nimi, a ci jedli i pozostawili resztki, według słowa Pańskiego. (2 Krl 4,42-44)

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: “Co Bóg mówi do mnie?”.

Dzisiejsze, pierwsze, niedzielne czytanie zaprasza mnie do dziękczynienia za wszystkich ludzi, którzy codziennie dbają o mój byt, o to, aby nie zabrakło mi codziennego chleba, świeżego chleba i czegoś do chleba. W czytaniu mamy określenie “pewien człowiek”, dobroczyńca, jak wielu z moich dobroczyńców znam z imienia i nazwiska, ale jeszcze większa ich liczba jest dla mnie anonimowa. To oni od rana do nocy a nawet w nocy trudzą się, aby tak wiele dobrych rzeczy znalazło się na moim stole, abym mógł przy nim zasiąść i jeść. Bogu za nich dziękuję i proszę, aby ich nigdy nie zabrakło, aby w ich trudzie Pan im błogosławił.

W naszym czytaniu cud rozmnożenia chleba i ziarna dokonał się mocą Bożego słowa. Wierność Bożemu słowu każdego dnia sprawia, że prędzej czy później i w naszym życiu zaczynają się dokonywać cuda. I tak pomnaża się dobroć w sercu, radość, otwartość i wrażliwość na innych. Wiele z tych cudów dokonuje się w ukryciu, w głębinach naszego serca i naszej duszy, niejako poza publicznym obiegiem. Mechanizm tego jest taki: Pan mówi, ja słucham, wiernie i wytrwale, później wypełniam.

Szczególnie mamy licznych rodzin wiedzą jak wielka jest to sztuka, tak podzielić wiktuały, aby wszystkim starczyło, aby nikt nie był pokrzywdzony. To często wymaga lat praktyki, matczynego wyczucia i współpracy z Bożą Opatrznością. Często bywa tak, jak w naszym czytaniu, wydaje się, że nie wystarczy a wystarcza i do tego pozostają jeszcze resztki, z których ze smakiem korzystają domowe zwierzęta pies czy kot. Właśnie resztki. Zawsze mądrze zagospodarowane. Nigdy bezmyślnie wyrzucone na śmietnik.

W modlitwie jeszcze raz podziękuję za moich dobrodziejów dnia codziennego (także tych wakacyjnych), ich trud i zatroskanie, dobre serce.

III  Oratio: Teraz ty mów do Boga. Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej “lectio” i “meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Oczy wszystkich zwracają się ku Tobie,
a Ty karmisz ich we właściwym czasie.
Ty otwierasz swą rękę
i karmisz do syta wszystko, co żyje…
(Ps 145,15-16)

IV Contemplatio: Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Pan jest sprawiedliwy na wszystkich swych drogach

***

opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS
Centrum Formacji Duchowej – www.cfd.salwatorianie.pl )
Poznaj lepiej metodę kontemplacji ewangelicznej według Lectio Divina:
http://www.katolik.pl/modlitwa.html?c=22367

*********

 

*********

Komentarz liturgiczny

XVII Niedziela Zwykła

 

Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał.
(J 6,1-15)

NA PUSTYNI JEST DUŻO CHLEBA

 

„Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy mógł otrzymać choć trochę” – taką realistyczną wątpliwość przedstawia Jezusowi Filip, który pyta: „Skąd kupimy tyle chleba, aby oni się posilili?”

„Denar” to srebrna moneta, która stanowiła dzienne wynagrodzenie robotnika (por. Mt 20,2). Według Miszny dzienna racja chleba dla jednej osoby kosztowała dwunastą część denara. Ponieważ w naszym przypadku chodzi o jeden posiłek, a zatem połowę dziennej racji, otrzymalibyśmy ich 4800. Rachunek Filipa okazuje się dość dokładny…

Ówczesny chleb był rodzajem placka, upieczonego z mąki jęczmiennej lub z żyta na rozpalonej płycie lub w piecu. Miał grubość kilku centymetrów i formę talerza (w rzeczywistości mógł również służyć za talerz).

Chleba nigdy nie krojono nożem, lecz łamano rękoma, a następnie rozdzielano między obecnych.

Jezus jawi się tu jako gościnny pan domu, który również błogosławi posiłek. Formuła błogosławieństwa była następująca: „Bądź błogosławiony Panie, nasz Boże, królu świata, który pozwalasz, aby ziemia wydawała chleb”.

Jeśli zaś chodzi o ryby, to nie możemy zapominać, że znajdujemy się w pobliżu jeziora, a zatem musiały one tam być dość powszechnym pożywieniem.

Trzeba też pokreślić fakt, że w miejscu tym było „wiele trawy”, na której usiedli uczestnicy uczty Jezusa. Można to rozumieć jako nawiązanie do czasów mesjańskich, kiedy pustynia przemieni się w ogród i będzie owocować (por. Iz 35 i 60).

Nie jest być może przypadkiem, że liczba koszy z tym, co pozostało, wynosi dwanaście – tyle samo, ilu jest apostołów.

Ważny jest również sam fakt zbierania pozostałych ułomków. Lagrange przypisuje go przysłowiowemu szacunkowi dla chleba ludzi Wschodu. Prawdopodobnie oznacza on jednak coś więcej.

„Temat pozostałych ułomków jest ważny. Wskazuje on, że rozdzielane pożywienie jest niewyczerpalne. Mogą z niego skorzystać wszyscy, należy zebrać ułomki, ponieważ są jeszcze inni głodni. Wspomnienie o dwunastu koszach wskazuje na to, że rozmnożenie chleba jest symbolem czegoś, co ma być powtarzane, pożywienia, które powinno być dostępne dla wszystkich. Stół Pański nigdy nie jest zamknięty; przeciwnie, jest otwarty dla wszystkich. Taką misję otrzymują apostołowie” (J. Delorme).

ks. Alessandro Pronzato

teksty pochodzą z książki:
“Chleb na niedzielę homilie na rok B”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR Kraków 2003
www.salwator.com

***

Jezus rozmnaża chleb
(J 6, 1-15
)
Jezus nie tylko naucza, ale także troszczy o kondycję fizyczną ludzi. Każe im usiąść i chce nakarmić. Z troską o ich wyżywienie zwraca się do uczniów, a ci są prawie bezradni wobec dużej liczby ludzi. Jezus rozmnaża chleb i ryby. Resztek po jedzeniu jest o wiele więcej niż produktów wyjściowych. Tłumy widzą, że to cud. Jezus usuwa się, by nie obwołano Go królem – realizuje Boży plan zbawienia.
Panie, Twój pokarm z ołtarza jest moją siłą.
Twój Duch daje jedność.
Znosimy siebie w miłości.
Uczyń nas uczestnikami Twego Królestwa.

Asja Kozak
asja@amu.edu.pl

Patron Dnia

św. Anna i Joachim
rodzice Najświętszej Maryi Panny

Św. Joachim i Anna, oboje z rodu Judy, królewskiego domu Dawida, są czczeni przez Kościół jako rodzice NMP, która była prawdopodobnie ich jedynym dzieckiem. Św. Annę czczono od wczesnego okresu chrześcijaństwa. Ojcowie Kościoła zwłaszcza Wschodniego, wiele mówili o jej świętości i przywilejach. Jest patronką matek chrześcijańskich. Św. Joachim był od niepamiętnych czasów czczony w Kościele Wschodnim, a od VI w. zaobserwowano jego publiczny kult we wszystkich krajach. Tradycja podaje, że św. Joachim i Anna w podeszłym wieku przybyli do Galilei i osiedlili się w Jerozolimie. Tam urodziła się i wychowała Matka Boga; tam również oni umarli i zostali pochowani.

 http://www.katolik.pl/modlitwa,888.html
**********

Refleksja katolika

26 lipca 2015 r.
Siedemnasta Niedziela zwykłaJezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha.
Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: «Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?». A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.
Odpowiedział Mu Filip: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać».
Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: «Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?».
Jezus zatem rzekł: «Każcie ludziom usiąść». A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: «Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło». Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat».
Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

J 6, 1-15

  • Wejdę w wielki tłum ludzi, który idzie za Jezusem. Lgną do Niego bo widzieli jak uzdrowił chorych. Jezus daje doświadczyć swojej bliskości i boskości również poprzez znaki, które czyni.
  • Powrócę do przeszłości i przypomnę sobie wydarzenia, sytuacje, w których w sposób szczególny doświadczyłem bliskości i mocy Jezusa. Podziękuję Mu zwłaszcza za momenty, w których otrzymałem łaskę wewnętrznego uzdrowienia.
  • Jezus widzi schodzące się do Niego tłumy. Martwi się o chleb dla nich, zanim pomyśleli o tym inni. Przewiduje ludzką biedę. Wiedział co miał im uczynić.
  • Uświadomię sobie, że Jezus martwi się o każdy mój dzień. Przewiduje moje najmniejsze ludzkie potrzeby. Wie co ma dla mnie uczynić. Czy wierzę w Jezusa zatroskanego o moją codzienność? Czy zawierzam Mu każdego ranka mój nowy dzień?
  • Apostołowie martwią się brakiem chleba. Szukają jedynie ludzkich rozwiązań. Zapominają, że obok jest Jezus, który wiele razy na ich oczach czynił cuda. Zapatrzeni w swoją biedę, nie potrafią skupić wzroku na Jezusie.
  • Odniosę to zdarzenie do mojego życia. Zobaczę siebie w sytuacjach, w których napotykam na trudności ponad moje siły. Jakie reaguję w takich sytuacjach? Gdzie “odruchowo” szukam pomocy? Jak często przychodzę z moją biedą do Jezusa, zanim poproszę o ludzką pomoc?
  • Zobaczę reakcję tłumów, gdy widzą cudowne rozmnożenie chleba. Uznają Jezusa za proroka. Chcą Go porwać i uczynić swoim królem. Jezus uchodzi. Ich prawdziwa wiara w Jezusa sprawdzi się w codzienności, gdy zabraknie cudów.
  • Moja relacja z Jezusem nie może opierać się jedynie na chwilach cudownych przeżyć. Nie mogę “wykorzystywać” Jezusa dla szukania własnych celów. Poproszę Jezusa, aby zbadał głębię mojej wiary i oczyścił ją z subtelnych zafałszowań.

ks. Krzysztof Wons SDS

***

Litania do Świętej Anny

Litania (łac. ‘litania’ pochodzi z gr. słowa ‘λιταυεία’ błaganie od ‘litē’ prośba, modlitwa) jest jedna z form modlitwy, używanej w liturgii kościołów chrześcijańskich. Przede wszystkim wyraża błaganie, bądź prośbę o pomoc osób boskich lub świętych.
Litania do Świętej Anny
(do prywatnego odmawiania)

Kyrie elejson, Chryste elejson, Kyrie elejson.
Chryste, usłysz nas, Chryste wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże, – zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Anno, Święta Anno, Matko Najświętszej Maryi Panny,
Święta Anno, służebnico Ojca Przedwiecznego,
Święta Anno, Matko Rodzicielki Syna Bożego,
Święta Anno, świątynio Ducha Świętego,
Święta Anno, piastunko Jezusa i Maryi,
Święta Anno, naczynie wybrane Opatrzności Bożej,
Święta Anno, miłością Bożą pałająca,
Święta Anno, chlubo wszystkich niewiast,
Święta Anno, przykładzie wiernych żon,
Święta Anno, wzorze wszystkich matek,
Święta Anno, cicha i pokorna,
Święta Anno, Matko sprawiedliwa,
Święta Anno, wzorze wychowania dzieci d1a Boga,
Święta Anno, wzorze cichego życia domowego,
Święta Anno, aniele cierpliwości i wyrozumiałości,
Święta Anno, mistrzyni modlitwy i ofiary,
Święta Anno, nauczycielko prawdy i miłości,
Święta Anno, nadziejo chorych i nieszczęśliwych,
Święta Anno, obrono sierot i wdów,
Święta Anno, pociecho ubogich i opuszczonych,
Święta Anno, ucieczko błądzących,
Święta Anno, opiekunko żniwnych pól,
Święta Anno, przemożna Orędowniczko u Boga,

Prosimy Cię, święta Anno, byś wszystkim rodzinom katolickim pokój i zgodę wyjednała, wysłuchaj nas, Święta Anno.
Abyś wszystkich powołanych do służby Bożej wspierała, wysłuchaj nas, Święta Anno.
Abyś wszystkich, którzy w trudnych warunkach pracują, wspomagała, wysłuchaj nas, Święta Anno.
Abyś podróżujących od wypadków zachowała, wysłuchaj nas, Święta Anno.
Abyś wszystkim czcicielom Twoim nieustannie pomagała, wysłuchaj nas, Święta Anno.
Abyś nam w godzinę śmierci z pomocą przybyła, wysłuchaj nas, Święta Anno.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

Módl się za nami, święta Anno,
Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się:

Boże, który wybrałeś świętą Annę na Matkę Rodzicielki Twego Jednorodzonego Syna, spraw łaskawie, abyśmy za Jej przykładem służyli Tobie z miłością i osiągnęli wieczne zbawienie.
Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

***

Człowiek pyta?

Cóż mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?
Mt 27:22

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XVI. O TYM, ŻE PRAWDZIWEGO UKOJENIA SZUKAĆ MOŻNA TYLKO W BOGU


1. Czego mogę pragnąć, o czym pomyśleć dla zdobycia szczęścia, tego nie oczekuję tutaj, ale w przyszłości. Bo choćbym sam jeden miał całe szczęście świata i mógł używać wszystkiego, co dobre na ziemi, jedno jest pewne, że nie mogłoby to trwać długo.

Dlatego, duszo moja, nie możesz zażywać zupełnego, szczęścia i doskonałego ukojenia jak tylko w Bogu, pocieszycielu ubogich i pokrzepieniu pokornych Ps 77(76),3-4. Poczekaj trochę, duszo, poczekaj na to, co Bóg ci obiecał, a będziesz miała w niebie obfitość wszystkiego.

Jeżeli zbyt żarłocznie rzucisz się na teraźniejsze, stracisz wieczne i niebieskie. Używaj doczesności, ale pragnij wieczności. Nie zdołasz się nasycić niczym, co doczesne, bo nie do używania świata jesteś stworzona.

2. Nawet gdybyś zdobyła wszystkie rzeczy, jakie są stworzone, nie mogłabyś osiągnąć szczęścia i zadowolenia. Tylko w Bogu, który wszystko stworzył, zawiera się całe twoje szczęście i ukojenie, nie takie, jakie wyobrażają sobie i wychwalają głupcy zakochani w tym świecie, ale jakiego oczekują dobrzy słudzy Chrystusa i jakiego przedsmak znają ludzie uduchowieni i czystego serca, którzy już jakby przebywają w niebie Flp 3,20.

Marne i krótkotrwałe jest ludzkie szczęście. Błogosławione i prawdziwe jest to szczęście, które w głębi zaszczepia nam prawda. Człowiek pobożny wszędzie nosi w sobie swojego pocieszyciela Jezusa i mówi do Niego: Bądź ze mną, Panie Jezu, zawsze i wszędzie.

Niech to mi będzie szczęściem, że chętnie zrzekam się wszelkiego ludzkiego szczęścia Hi 6,10. A gdyby mi zabrakło Twojej pociechy, niech Twoja wola i Twoja sprawiedliwa próba będą mi największą pociechą. Bo nie na wieki się gniewasz i nie wiecznie będziesz mi groził Ps 103(102),9; Iz 57,16.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

********

Refleksja maryjna

Maryja wzorem Kościoła w oddawaniu czci

Maryja, będąca wzorem dla całego Kościoła w oddawaniu czci Bogu, jest dla chrześcijan także nauczycielką pobożności. Wcześniej zaczęli oni spoglądać na Nią, by tak jak Ona uczynić ze swego życia kult należny Bogu, a z czci zadanie życia. Już w IV wieku, św. Ambroży przemawiając do wiernych pragnął, by w każdym z nich był duch Maryi wysławiający Boga: “Oby w każdym był duch Maryi, by uwielbiał Boga; oby w każdym był duch, by radował się w Bogu”. Jednakże Maryja jest przede wszystkim wzorem tego kultu, przez który życie każdego staje się ofiarą składaną Bogu. Tę starożytną i odwieczną naukę wszyscy muszą usłyszeć od Kościoła, a także od Najświętszej Dziewicy, która Bożemu Posłańcowi odpowiedziała: “Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 38). Zaiste tymi słowami antycypowała przepiękną prośbę Modlitwy Pańskiej: “Bądź wola twoja” (Mt 6, 10). Zatem przyzwolenie Maryi jest dla wszystkich chrześcijan pouczeniem i przykładem posłuszeństwa wobec woli Ojca, która ma się stać dla każdego drogą i pomocą do świętości.

MC 21


teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

**********

Wy

Wy

Niewielki kataklizm. W mediach twarze przerażone, zawalone domy, ludzie koczujący na ulicach. A w sercach obserwatorów, odbiorców przekazu, bunt. Czasem nawet złorzeczenie. Gdzie był Bóg? Dlaczego dopuścił? Czemu patrzy na całe to nieszczęście i nie podejmuje żadnych kroków.

Czemu? Daje NAM szansę!

Niektórzy szukają w takich chwilach wędki. Bo ludzie nie potrzebują ryby. Trzeba dać im wędkę, a rybę złowią sobie sami. Najlepiej, gdy o wędkę zatroszczą się ONI. Mają przecież władzę, środki, możliwości. My nie mamy nic.

NIC – idealny moment, by dać to, co najważniejsze. Siebie i z siebie. Tylko wprzód trzeba znaleźć siebie. Wysiłek szukania wędki zastąpić wysiłkiem szukania siebie. Ale nie siebie-nadętego-ego. Siebie-daru. Zastąpić wysiłkiem odkrywania siebie napełnionego Darem. Wystarczy szeroko otworzyć ręce, kurczowo zaciskające pięć chlebów. To niewiele czekające na szansę.

Czytania mszalne rozważa ks. Włodzimierz Lewandowski

http://biblia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2015-07-26

*********

Cudowne rozmnożenie – 26 VII 2015

25 lip 2015
ks. Stanisław Groń SJ

17. Niedziela zwykła;
Ewangelia: J 6, 1-15

Cudowne rozmnożenie chleba i ryb było związane ze słuchaniem Jezusa przez tłumy, które Go szukały, szły za Nim i widziały liczne uzdrowienia chorych.

Ewangelia poucza, że bez doświadczenia miłości nie można doświadczyć Boga. On objawia się w miłości, czyli w trosce o bliźniego. Każdy, kto doświadcza miłości, poznaje też dobroć Boga. Ludzie słuchający Jezusa, nakarmieni pięcioma chlebami jęczmiennymi i dwiema rybami, dopiero po skończonym posiłku, a więc po upływie pewnego czasu, zdali sobie sprawę, że byli świadkami cudu Pana. Gdy jedli chleb i ryby, czuli się kochani przez Jezusa. On zadbał o nich, aby nie wracali do domów głodni. Poznali, kim jest, nie tylko przez zdziałany cud, ale przez Jego miłość, a ta jest największym cudem! Pan obdarował ich miłością! Dostrzegł ich głód i okazał się ich dobrym Pasterzem.

Do nakarmienia kilku tysięcy ludzi wystarczyły dwie ryby i pięć chlebów, i tak okazała się chwała i moc Boga w Osobie Jezusa! Apostołowie Filip i Andrzej oraz inni uczniowie otrzymali lekcję duszpasterskiej troski o lud i zaufania w rozwiązywaniu trudnych problemów i zadań. Nakarmieni ludzie chcieli Jezusa obwołać królem Izraela, lecz On usunął się od nich na górę. Jezus wskazuje człowiekowi drogę do nieba. Modli się i odmawia błogosławieństwo – dziękczynienie. W tradycji żydowskiej było ono wypowiadane nad wszystkim, z czego człowiek korzystał ze świadomością odniesienia do Boga Stwórcy, Dawcy życia i wszelkich darów. Jezus błogosławi, łamie i rozdaje pokarm. Tak niewiele wystarczyło do nasycenia głodnych. Ten cud jest zapowiedzią Eucharystii – „cudownego Chleba łaski”. Uczniowie po posiłku zebrali i napełnili jeszcze dwanaście koszów ułomków. Pożywienia nie tylko starczyło, ale jeszcze zostało, aby było dalej rozdawane.

Jezus wiele razy nakarmił nas Chlebem życia, a my szukamy Go, nadal nic nie widząc i tak mało rozumiejąc. Prośmy Go o to, abyśmy nie zapomnieli, co On uczynił i czyni dla nas.

http://www.ampolska.co/art-1399-Cudowne-rozmnozenie-26-VII-2015.htm

***************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

26 LIPCA

*********

Święci Anna i Joachim,
rodzice Najświętszej Maryi Panny

Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję.

Święta Anna z Maryją

Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy.
Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy.

Święty Joachim z Maryją Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom.
Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta.

Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż.

Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Istnieje on do dzisiaj. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505).
Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

Święta Anna Samotrzecia Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyborowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.

Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca.

Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia.
Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój.

 

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-26a.php3

Święta Anna i święty Joachim

dodane 2005-06-18 23:03

dziadkowie Pana Jezusa

 

“Życie ich było proste i prawe”

Waldemar Linke CP

Takimi słowami anonimowy autor średniowiecznej legendy ”Księga o narodzeniu świętej Maryi” opisuje życie rodziców Matki Pana Jezusa. Dlaczego te postacie intrygowały chrześcijańskich pisarzy? Czy wiemy o nich coś więcej niż to, co przekazują legendy?


Św. Anna i Joachim, czczeni w wielu świątyniach i dość licznych sanktuariach w Polsce, to znakomici patroni dla osób starszych. Ich doświadczenia mogą stanowić nie tylko źródło pociechy wśród codziennych kłopotów i rozczarowań, ale także zachętę, by w żadnym wieku nie poddawać się zniechęceniu
i zgorzknieniu.

Kim byli dziadkowie Jezusa?

Dwie Ewangelie kanoniczne (Mateusza i Łukasza) były zainteresowane rodowodem Jezusa z Nazaretu. Obydwaj Ewangeliści podają imię dziadka Jezusa, choć każdy inną jego formę. Mateusz mówi, iż ojciec Józefa, męża Maryi, miał na imię Jakub (Mt 1,16), natomiast Łukasz przekazuje informację, że Jezus był synem Józefa, który był synem Helego (Łk 3,23). Nie jest to zresztą jedyna różnica między tymi dwiema wersjami rodowodu Jezusa.

Nie wiemy nic o żeńskich przodkach Jezusa. Rodowód Pana Jezusa w obydwu Ewangeliach różni się nie tylko imionami przodków, ale przede wszystkim celem, jaki ma jego zamieszczenie. Mateusz chciał wykazać, że moment przyjścia Jezusa nie był przypadkowy. Narodziny Jezusa to jeden z kluczowych momentów historii zbawienia, jak powołanie Abrahama, powstanie dynastii Dawida i zburzenie Jerozolimy (Mt 1,17). Jest tu rodowód Izraelity, ponieważ zaczyna się od ojca narodu wybranego – Abrahama. Inaczej traktuje genealogię Jezusa autor trzeciej Ewangelii. Wylicza on przodków Jezusa, by ostatecznie ukazać Go jednocześnie jako ”syna Adama” (człowieka) i ”syna Bożego” (Boga) (Łk 3,38).
Ewangelie milczą na temat rodziny Maryi. Rodzina ziemska Jezusa nie znalazła się w centrum zainteresowania pisarzy Nowego Testamentu. Dla nich najważniejsza była sprawa ukazania tajemnicy Wcielonego Boga.

Legendy wczesnochrześcijańskie i średniowieczne

Wiadomości na temat dziadków Jezusa ze strony matki dopisała wczesnochrześcijańska tradycja. Zawiera się ona w apokryfach, z których najstarszy pochodzi już z końca II wieku po Chrystusie i znany jest dziś pod tytułem ”Protoewangelia Jakuba”. Istnieją też inne apokryfy poświęcone tej tematyce: Ewangelia Pseudo-Mateusza z pocz. VI w., wspomniana łacińska ”Księga o narodzeniu świętej Maryi” z X w. i ormiańska ”Księga Dzieciństwa Chrystusa”, której czas powstania trudno określić.
Imiona rodziców Maryi są identyczne we wszystkich pismach chrześcijańskich. Nie są one obce tradycji biblijnej.

Imię Anna noszą różne postacie biblijne: matka Samuela (1 Sam 1-2), żona Tobiasza Starszego i matka Tobiasza Młodszego (Tb) oraz wdowa staruszka rezydująca przy świątyni jerozolimskiej (Łk 2,36-38).

Także imię Joachim (lub Joakim) nosił syn Jozjasza, panujący w Judzie w latach 608-597 przed Chrystusem, oraz postać z greckiego dodatku do Księgi Daniela, mąż Zuzanny (Dn 13,1.4). Joachim, ojciec Maryi, to potomek królewskiego pokolenia Judy (Ewangelia Pseudo-Mateusza) czy wręcz królewskiego domu Dawida (”Księga o narodzeniu Maryi”). Autor Protoewangelii Jakuba podkreśla tylko wielkie bogactwo Joachima (por. Dn 13,4).

Zasadniczo wszystkie opowiadania są zgodne co do tego, że rodzice Maryi długo czekali na potomstwo, tak że zaciążyła nad nimi opinia pary bezpłodnej, a więc przeklętej przez Boga. Było to nie do pogodzenia z ich bardzo prawą i religijną postawą. Nie tracili jednak ufności, że Bóg oceni ich sprawiedliwie. Za pośrednictwem anioła, niezależnie od siebie, otrzymali obietnicę, że narodzi im się córka. Postanowili oddać ją Bogu na służbę. Trzyletnie dziecko oddali do świątyni jerozolimskiej, gdzie wyróżniało się dojrzałością i pobożnością. ”Ormiańska Ewangelia Dzieciństwa” pisze o śmierci Joachima i Anny, gdy Maryja miała cztery lata.

Dziadek i babcia w rodzinie izraelskiej

W społeczności Żydów żyjących w Palestynie w czasach Jezusa rodzina odgrywała rolę bardzo znaczącą. Zarówno na poziomie społecznym, ekonomicznym, jak i emocjonalnym oraz wychowawczym.
Zasadniczym celem istnienia rodziny była ochrona osób najsłabszych, niezdolnych do samodzielnego utrzymania się: dzieci i osób w wieku podeszłym. Opieka nad dziećmi była czymś instynktownym. Silna identyfikacja z przyszłością własnego rodu sprawiała, że nie trzeba było prawem religijnym nakazywać szacunku i miłości dla dziecka. Inaczej rzecz się miała z opieką nad starszymi osobami. Mogły być one traktowane jako ciężar. Dlatego w prawie religijnym Izraela działała instytucja ”czci dla rodziców” (Wj 20,12; Pwt 5,16). Jest ona powiązana z realizacją obietnicy przymierza (Ef 6,2). Od respektu wobec starszych zależy zamieszkiwanie w ziemi, którą Bóg obiecał patriarchom. Próby ograniczenia tego prawa, nawet motywowane religijnie (ofiara na świątynię), spotkały się z potępieniem Jezusa (Mk 7,11).

Osoby starsze miały więc zagwarantowane w społeczeństwie palestyńskim minimum społeczne, a sankcje prawne za naruszenie obowiązku szacunku i opieki nad rodzicami były bardzo surowe (Wj 21,15.17). Dzieci, które wychowywały się w wielopokoleniowych rodzinach, miały na co dzień żywy przykład szacunku, jaki ich rodzice okazywali swoim rodzicom.

Wiek sędziwy był otaczany dużym poważaniem także dlatego, że nie każdy mógł go dożyć (Syr 8,6). Średnia wieku nie była wysoka (skoro przeciętna życia królów Judy wynosiła ok. 45 lat), a osiągnięcie podeszłego wieku uznawano za dowód Bożego błogosławieństwa. Człowiek stary był traktowany jako ktoś, kogo cnotę poświadcza sam Bóg, oraz jako dobro wspólnoty, ponieważ dysponował większym życiowym doświadczeniem. Rady starszych były często decydującym elementem w lokalnym życiu politycznym (Mk 15,1; Dz 5,21). Kościół od początku swych przywódców określał jako ”starszych”.

Starość zaczynała się po przekroczeniu 60. roku życia. Trudno nam dziś powiedzieć, jakie były zajęcia i prace wykonywane przez osoby starsze. Ewangelia Łukasza pokazuje dwoje staruszków, Symeona (2,26) i Annę (2,36), którzy swój czas spędzają w świątyni. Zdaje się to dość dobrze odzwierciedlać sytuację w samym mieście świątynnym. W innych miejscowościach staruszkowie pozostawali raczej w domu, w którym zajmowali się wychowaniem wnucząt i pracami domowymi. Mogli też, jeśli mieli odpowiedni autorytet, pełnić funkcje doradcze i sądowe na potrzeby lokalnej społeczności.
http://biblia.wiara.pl/doc/423000.Swieta-Anna-i-swiety-Joachim/2

Kult św. Joachima i św. Anny w Kościele

Piotr Skarga tymi słowami rozpoczyna żywot św. Anny: „Św. Anna męża miała Joachima z narodu Dawidowego. Jakoż i sama szła z tego pokolenia królewskiego i kapłańskiego. Oboje byli sprawiedliwymi przed Bogiem, zachowując rozkazanie Boże i chodząc w drodze pobożności. Na trzy części rozdzielili majętność swoją: jedną Kościołowi Bożemu i kapłanom dawali, drugą ubogim, a trzecią sami potrzeby swe opatrywali. Długo żyli bez potomstwa, żadnego owocem małżeństwa i dziatkami cieszyć się nie mogąc, przez co byli strapieni i smutni” (Żywoty Świętych).

Ewangelie i księgi Pisma świętego milczą zupełnie o rodzicach Najświętszej Maryi. Ich imiona są znane jedynie z apokryfu „Ewangelia Jakuba”, w którym jest bardzo wiele fantazji i baśni, ale znaleźć można także jądro prawdy, która mogła zachować się drogą tradycji. Apokryf ten bowiem powstał zaledwie w sto lat po ewangeliach, sięga więc początków chrześcijaństwa. Na jego podstawie dowiadujemy się, że Joachim pochodził z zamożnej i znakomitej rodziny. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż Joachim po hebrajsku może oznaczać tyle co „przygotowanie Panu”. Pochodzić miał z Galilei. Jego małżonka Anna, której imię hebrajskie znaczy tyle co „łaska” miała rodzinny dom w Betlejem. Daremnie jednak święci małżonkowie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Wreszcie Joachim udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się, aby uprosić sobie u Pana Boga miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że modły jego zostały wysłuchane, gdyż małżonka jego Anna da mu dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej córki, której według zwyczaju dnia piętnastego dano na imię Maria, co wśród wielu znaczeń tłumaczy się także, jako „pani”, była najbliższa rodzina. W rocznicę zaś urządzono wielką radosną uroczystość. Kiedy córka miała 3 lata oddano ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim, po nim zaś Anna („Protoewangelia Jakuba”, rozdział I-VII).

Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że w miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa zwyżkowała także cześć publiczna jej wybranych i szczęśliwych rodziców. Już w wieku IV-V istniał kościółek w Jerozolimie przy dawnej sadzawce Betsaida w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Istnieje on do dzisiaj. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German I patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy nasz błogosławiony Władysław z Gielniowa (+ 1505).

Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor Św. Anny stanął w r. 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest, że jej imię było i bywa dotąd tak często nadawane niewiastom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Obecnie do najgłośniejszych sanktuariów należą Dureń w Niemczech z roku 1498, Annaberg w Westfalii i Annaberg w Saksonii, Auray w Bretanii (Francja), Annaberg koło Mariazell w Styrii oraz w Beaupre w Kanadzie założone w 1661 r. przez emigrantów francuskich, Bretończyków oraz w Scranton i w Nowym Orleanie w USA a także na dalekim Ceylonie.

Ku czci św. Anny wystawiono wiele kościołów.

Św. Anna jest patronką wielu miejscowości.

Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich.

W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

Najdawniejszy wizerunek św. Anny pochodzi z wieku VIII. Jest nim fresk w kościele S.M. Antiąua. Nasz znany archeolog Kazimierz Michałowski odkrył w Faras (Numidia) freski z VIII w., wśród nich przepiękny wizerunek św. Anny, który poczta polska uwieczniła w specjalnym znaczku pocztowym.

Papież Leon XIII zezwolił na koronację obrazu św. Anny w Beaupre (Kanada).

Święto

Obchodzono je najpierw na Wschodzie. Wprowadził je w 710 roku cesarz Justynian II pod tytułem „Poczęcie św. Anny”. Obchodzono je w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą „Splendor aeternae gloriae” z 21 czerwca 1378 roku zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 roku rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Papież Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 roku, opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że ci rodzice istnieli, a przeto należy im się cześć szczególna, chociaż bliższych danych o nich nie wiemy. Dlatego papież Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto 26 lipca. Nowa reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca, obniżając równocześnie rangę ze święta do wspomnienia obowiązkowego.

Relikwie św. Joachima i św. Anny

Wiele miast chlubi się z posiadania relikwii św. Anny. Wymienimy niektóre (w nawiasach daty otrzymania tychże relikwii). O ich autentyczności nie wypowiadamy się. Są one dla nas tylko dowodem wielkiej popularności świętej Anny w świecie chrześcijańskim. A oto wykaz tych miejscowości: Weingasten (1182), Brema (1192), Chartres (1204), Liitzel (1205), Maius (1212), Beaupre, Montreal, Dureń, Padeborn, Genua, Wiedeń, Salamanka.
Przełożony klasztoru na Rusi, Daniel, który przybył do Ziemi Świętej z pielgrzymką w 1110 roku, pisze, że pokazano mu grób św. Joachima i św. Anny w kościółku przy sadzawce Betsaidzie. Od wieku XV pokazywano grób tych świętych małżonków w Getsemani obok grobu Maryi w kościółku Jej grobu.

W Kolonii pokazują relikwię głowy św. Joachima, a w Genui relikwię ręki św. Anny. Ich autentyczność jest równie problematyczna, jak wspomnianych relikwii św. Anny. Są jednak one również jednym z dowodów czci, jakiej doznawali rodzice Najśw. Maryi Panny.

http://biblia.wiara.pl/doc/423000.Swieta-Anna-i-swiety-Joachim/3

Kult św. Joachima i św. Anny w Polsce

Św. JoachimSzczególnie żywy w Polsce był kult św. Anny. Powstałe w wiekach średnich w Niemczech bractwo Św. Anny rychło rozpowszechniło się w Polsce w XV wieku. Jego najgorliwszymi propagatorami byli bernardyni. Bł. Władysław z Gielniowa miał ułożyć ku czci św. Anny piękne godzinki.
Ku czci św. Anny wystawiono w Polsce ponad 215 kościołów, z tych tak piękne, jak: kościół św. Anny w Krakowie czy w Warszawie, perły baroku. O gotyckim kościele Św. Anny w Wilnie miał wyrazić się w podziwie Napoleon, że byłby on perłą Paryża.

Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance (parafia Rzekuń koło Ostrołęki). Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyborowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola.

Zwłaszcza sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie tak dalece, że figura św. Anny doczekała się chwały uroczystej koronacji koronami papieskimi 14 września 1910 roku. Nawiedził je także papież Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej II Pielgrzymki do Polski. Sanktuarium Św. Anny znajduje się na wzgórzu (406 m npm). Kiedyś wzgórze to miało nazwę Góry Chełmskiej, później Góry Św. Jerzego i Świętej Góry. Nazwa Góra Św. Anny przyjęła się od wieku XVI. Kościół wystawiono w latach 1480-1516. Cudowna figura św. Anny jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie Św. Anny. Napływ pielgrzymów datuje się od roku 1516. Dla zapewnienia pątnikom pełnej obsługi właściciel Góry Św. Anny hrabia Melchior Ferdynand Gaszyn sprowadził ze Lwowa reformatów (1656). Obecny kościół pochodzi z roku 1673. Z tego czasu także jest klasztor. W XVIII w. wystawiono Kalwarię (33 kaplice Męki Pańskiej) oraz Dróżki Maryi (10 kaplic). Odtąd nieprzeliczone tłumy szły do sanktuarium z Polski, Czech i Niemiec. Żadna siła, żadne zakazy nie zdołały fali pątniczej zatrzymać. W roku 1810 rząd pruski zlikwidował klasztor, ale franciszkanie wrócili w 1859 roku. W czasie „kulturkampfu” musieli ponownie
Św. Annaklasztor opuścić, ale powrócili rychło, bo już w roku 1887. W latach 1921-1938 stanął na Górze św. Anny Dom Młodzieżowy, Dom Pielgrzyma i Dom Rekolekcyjny. W roku 1941 rząd hitlerowski zmusił zakonników do opuszczenia klasztoru. Powrócili w 1945 roku. Góra Św. Anny była przez wiele lat ośrodkiem polskości na Śląsku i ostoją katolicyzmu. Tu właśnie rozegrała się największa bitwa III Powstania Śląskiego (1921). Pamiątką jest pomnik „Czynu Powstańczego” Ksawerego Dunikowskiego.

W niektórych parafiach w Polsce dzień świętej Anny bywa już tradycyjnie uważany za święto niewiast katolickich. Udziela się błogosławieństwa matkom.

Św. Anna jest również uważana za patronkę szkół chrześcijańskich. Dlatego ku jej czci wzniesiono kościoły akademickie np. w Krakowie lub kościoły pod jej wezwaniem przeznaczono na kościoły akademickie np. w Warszawie.

 

 

http://biblia.wiara.pl/doc/423000.Swieta-Anna-i-swiety-Joachim/4

Babcia, starka, oma, grandma

Andrzej Kerner

Pisać reportaż o Górze Świętej Anny to jak pisać o swojej ulicy, znajomych i sąsiadach, o rodzinie. Wszystko wydaje się takie codzienne, zwykłe, bliskie, normalne. A jednak, słowo daję, jakie to cudowne miejsce.

Góra Świętej Anny

Traumatyczne początki bliższych związków

Wychowałem się na podwórku, na którym chłopcy mieli swoisty rodzaj kary dla mniejszych od siebie. Dłońmi obejmowało się głowę delikwenta na wysokości uszu, a następnie podnosiło tak, aby tylko oderwać od ziemi. Wtedy padało to nielubiane pytanie: „Widzisz Górę Świętej Anny?!”. Nie wiem, kto wymyślił ten dość bolesny – i mam nadzieję, że już niepraktykowany – obyczaj. Musiał to jednak być ktoś, kto chyba nie lubił zbyt tej Góry i wszystkich Boskich tajemnic, które ona w sobie ma. Dość powiedzieć, że na pytanie „Chcesz zobaczyć Górę Świętej Anny?” mały człowiek albo szybko włączał piąty bieg, albo gwałtownie zaprzeczał.

Cóż, moje dziecinne skojarzenia z Górą Świętej Anny trudno uznać za szczególnie budujące. Powiem więcej, pierwsze wspomnienia z rodzinnych wizyt w kościele na Górze Świętej Anny również były lekko traumatyczne. Kiedy w niewielkim kościele zabrzmiały organy, a jeszcze bardziej – kiedy zagrzmiały trąby i tuby orkiestry dętej, byłem po prostu wystraszony. Nie dodawało mi otuchy spoglądanie na rzucający się w oczy fresk z sufitu bazyliki z obrazem wygnania z raju, gdzie zielony wąż (i to ze skrzydłami!), wijący się między nagimi i przerażonymi Adamem i Ewą, wypuszczał swój rozdwojony język na niebezpieczną dla malca odległość. Nie uspokajały mnie nawet putta przy ambonie, bo one dęły w trąbki, a dźwięk trąb – jak już wspomniałem – przerażał mnie wtedy. Było tylko jedno miejsce, które nie wydawało mi się groźne, które było jak szalupa, której można by się było uchwycić w oszalałym morzu wrogich żywiołów dźwięku i obrazu. Oświetlona, zamknięta za szybką, w półeczce na szczycie ołtarza, mała figurka św. Anny była jak jasna miniaturka, którą aż chce się przytulić. Ale ona była tak daleko.

Cudowna figurka z precyzyjnym rysunkiem brwi

Figurka św. Anny z Góry Świętej Anny rzeczywiście nie jest wielka. Nie licząc podstawy, ma około 54 centymetrów wysokości. Święta Anna, której wprawdzie nie wspominają Ewangelie, ale o której dużo opowiada jeden z najważniejszych apokryfów Nowego Testamentu – Protoewangelia Jakuba – właśnie tam jest określona jako matka Maryi. Tę teologiczno-genealogiczną myśl autora apokryfu oddają rzeźbiarskie przedstawienia św. Anny Samotrzeciej. Do tej grupy rzeźb należy najsłynniejsza w Polsce figura z Góry Świętej Anny. Samotrzeć znaczy „we troje razem”.

– Można też powiedzieć o św. Annie, że sama jest trzecia, gdyż na pierwszym planie jest Jezus i Maryja – mówi o. Jozafat Gohly, gwardian franciszkańskiego klasztoru na śląskiej „górze ufnej modlitwy”. Babcia z Córką i Wnukiem: św. Anna, Najświętsza Maryja Panna, Pan Jezus. Maryja na ręce lewej, Jezus na prawej. Obecnie – po kilkukrotnych przemalowaniach – rzeźba św. Anny ma zieloną suknię i czerwony płaszcz, w sukienkę ubrana jest też Maryja, bez okrycia jest Jezus.

Rzeźba annogórska wykonana została z jednego kawałka drewna lipowego pod koniec XV wieku. – Nie wiadomo, w jaki sposób figurka św. Anny znalazła się w annogórskim sanktuarium – mówi o. Jozafat Gohly. Istnieje legenda o hiszpańskim księciu wracającym z wyprawy wojennej. Kiedy woły ciągnące wozy zatrzymały się na szczycie Góry i nie chciały pójść dalej, książę odczytał to jako znak Boży. Wybudował w tym miejscu kościół, umieszczając w nim figurę św. Anny, którą rzekomo wiózł wśród łupów wojennych. Nie wiadomo również, kto jest autorem rzeźby. Historyk sztuki i dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Opolu, ks. dr Piotr Paweł Maniurka, autor książki „Mater Matris Domini – św. Anna Samotrzeć w gotyckiej rzeźbie śląskiej” przypisuje ją tzw. Pracowni Śląskiej. Wysoko ocenia on wartość artystyczną i precyzję wykonania rzeźby z Góry Świętej Anny: „Jednym z dowodów jest widoczny w odprysku późniejszych warstw fragment brwi pierwotnej lewego oka św. Anny, zawierający precyzyjny rysunek z zaznaczeniem drobnych włosków w górnej linii” – pisze. Wśród 78 gotyckich śląskich rzeźb św. Anny Samotrzeć rzeźba annogórska wyróżnia się tym, że Chrystus jest większy niż Maryja Panna. – To wszystko jednak jest niewidoczne dla pielgrzyma przybywającego do sanktuarium. Wszystkie trzy postacie okrywa bowiem jedna suknia. Widać tylko główki świętych postaci i fragment złotego jabłka życia – mówi o. Jozafat Gohly. Wierzchnia ozdobna sukienka zmieniana jest w ciągu roku, w zależności od kolorów okresu liturgicznego. Na najcenniejszych sukniach umieszczono wota pielgrzymów wdzięcznych za wysłuchanie próśb.

Kiedy Ślązacy poddają się emocjom

A przecież to oczywiste, że nawet największe walory artystyczne rzeźby nie potrafiłyby sprawić tego małego cudu, jakim była chwila uspokojenia, ukojenia czy pociechy dla płaczliwego bajtla wystraszonego dostojeństwem muzyki i przerażającym w swej wymowie freskiem grzeszącej ludzkości. Nie wiem czy nie zabrzmi to z lekka obrazoburczo, ale nawet najgłębsza teologiczna treść zawarta w rzeźbiarskim przedstawieniu św. Anny Samotrzeciej również nie tłumaczy tego ciepła, nadziei i ufności, jaka płynie znad ołtarza dla wstępującego w progi tej „najmniejszej z bazylik mniejszych”. Właśnie tak bazylikę na Górze Świętej Anny przedstawił goszczącemu w niej w 1983 roku Ojcu Świętemu ówczesny prowincjał franciszkanów o. Dominik Kiesch. Jakby w szczycie bazyliki, na tronie w głównym ołtarzu umiejscowiona jest łaskami słynąca figurka św. Anny. Opuszcza swój tron tylko raz w roku – na odpust św. Anny, kiedy główne uroczystości odbywają się w grocie lurdzkiej, urządzonej w dawnym wyrobisku kamieniołomu poniżej klasztoru. Wtedy mogą się dziać rzeczy dziwne. Dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, że mamy do czynienia ze statecznymi, zrównoważonymi aż do przesady (oj, dostanie mi się) i zorganizowanymi do najdrobniejszego szczegółu Ślązakami (którzy na pielgrzymkę na „Annaberg” zabierają ze sobą rozkładane krzesełka, termosy z kawą, kanapki i jajka – nawet jeśli do domu nie mają specjalnie daleko).

http://biblia.wiara.pl/doc/423000.Swieta-Anna-i-swiety-Joachim/5

Święta Anna i święty Joachim

dodane 2005-06-18 23:03

dziadkowie Pana Jezusa

 

Święta Anna SamotrzeciaKiedy figura świętej Anny wnoszona jest na plac przed grotą, przez to śląskie zgromadzenie przechodzi jakaś tajemnicza fala. Chłopaki wspinają się na ogrodzenie placu, mniejsi szybko śmigają na ramiona tatusiów, jedni wyciągają szyje, drudzy stają na palcach, inni na kamieniach, murkach, na czym tylko się da. Niezapomianym animatorem tych powitań Patronki był długoletni duszpasterz pielgrzymów, zmarły przed trzema laty, o. Teofil Wyleżoł.

Pamiętam dobrze jak wołał entuzjastycznie, a jednocześnie władczo: – Witamy! Witamy Świętą Annę! i dyrygował pielgrzymami powiewającymi chusteczkami na przywitanie i pożegnanie św. Anny. Niepowtarzalna chwila. Ślązacy poddają się emocjom. Ale to nie tylko emocje, bo równocześnie unosi się potężny śpiew dobrze wyrażający stan ducha: „Niech się co chce ze mną dzieje, w Tobie Święta Anno mam nadzieję!”. To jest chwila niezapomniana. Szklą się oczy spracowanych mężczyzn. – Kto raz uroczystość religijną na tej górze przeżyje, ten doznaje tęsknoty, aby tam wrócić. Każdy, kto naprawdę pielgrzymuje i prosi o wsparcie Babkę naszego Pana ten odchodzi pocieszony i napełniony radością – tłumaczy ten fenomen Jan Cebulla z Żywocic, dokumentalista tamtejszej ślubowanej parafialnej pielgrzymki na Górę Świętej Anny.

Był tylko jeden wyjątek od żelaznej reguły mówiącej, że figura tylko raz w roku opuszcza bazylikę. Wyjątek oczywisty – figura św. Anny Samotrzeciej stała na ołtarzu papieskim, kiedy Jan Paweł II spotkał się z milionem wiernych na stoku Góry Świętej Anny podczas nieszporów 21 czerwca 20 lat temu.

Góra pojednania pokoleń, kultur i języków

Góra Świętej Anny – sanktuarium Górnego Śląska. Czy może – prowokacyjnie – sanktuarium dla Ślązaków? Nie, z pewnością żadne miejsce święte nie zniosłoby na dłuższą metę zacieśnienia narodowego czy etnicznego, a przecież historia sanktuarium Góry Świętej Anny liczy już ponad 500 lat. Choć trzeba przyznać, że dla Ślązaków to miejsce jest miejscem wyjątkowym, a dla mieszkańców diecezji opolskiej przybyłych tu po wojnie z Kresów czy z centralnej Polski już nie tak bardzo. Mimo to, a może właśnie dlatego, trzeba podkreślić wysiłek i starania ordynariusza opolskiego abpa Alfonsa Nossola i annogórskich franciszkanów, by Góra Świętej Anny była „sakralną przestrzenią pojednania”.
– To miejsce szczególnego pojednania pokoleń, kultur i języków. Jesteśmy w miejscu, które gromadzi nas, ludzi tej ziemi, tu urodzonych od pradziadów, ale też i tych, którzy się tutaj urodzili, a byli wypędzeni z Kresów Wschodnich, ze swojej małej ojczyzny czy też przyszli z centralnych stron Ojczyzny. Wszyscy tutaj zawsze czuli się wolnymi! Naprawdę Dziećmi Bożymi. Tutaj czuli się u siebie w domu, tutaj mogli być w całej pełni sobą, nie musieli się wysilać, nie musieli udawać, ale być sobą. U siebie, w domu – mówił trzy tygodnie temu podczas tradycyjnej dorocznej pielgrzymki mężczyzn i młodzieńców abp A. Nossol. I kiedykowiek przemawia na Górze Świętej Anny – zawsze czyni to w tym tonie.
Trzeba pamiętać, że klasztor Franciszkanów i kult św. Anny przez wieki kilka razy cierpiał z powodu polityczno-nacjonalistycznych zarządzeń władz. Pierwszy raz, kiedy Prusy przeprowadzały sekularyzację zakonów. Potem za Bismarcka, kiedy wypędzono franciszkanów po raz drugi. Wreszcie w czasach hitlerowskich, kiedy zakonnicy znowu musieli opuścić klasztor, a o. Feliks Koss zakradł się do kościoła i wyniósł figurę św. Anny. Warto pamiętać i to, że nabożeństwa na Górze Świętej Anny odprawiano w języku polskim i niemieckim. W przeddzień II wojny światowej władze nazistowskie zakazały głoszenia kazań w języku polskim. Po wojnie, w Polsce rządzonej przez komunistów, niemożliwe było z kolei odprawianie nabożeństw w języku niemieckim. Dopiero dokładnie od 4 czerwca 1989 roku wprowadzona została na stałe jedna, dodatkowa, niedzielna Msza św. w języku niemieckim.

Mie se tu tak cienszko podobo!

Góra Świętej Anny stanie się przyjaznym domem dla każdego, kto tu przybędzie ze szczerym sercem. Szczególnych okazji w ciągu roku jest wiele. Pielgrzymki stanowe są tradycją, choć coraz częściej przybywają nie tylko ci, którzy są szczególnie zaproszeni. Mężczyźni, kobiety, głuchoniemi, niewidomi, dzieci, strażacy, chóry kościelne, grupy „Caritas”, orkiestry kalwaryjskie, mniejszości narodowe, hodowcy gołębi pocztowych, myśliwi, ministranci. Niezwykłą popularnością cieszą się obchody kalwaryjskie (4 razy w roku), bo Góra Świętej Anny to nie tylko bazylika, ale i XVIII-wieczna kalwaria, odrestaurowywana od 6 lat wysiłkiem „Fundacji Góra Świętej Anny”.

– Każdego roku księgi klasztorne notują około 950 grup i wycieczek oraz 200 zorganizowanych grup pielgrzymkowych na obchody kalwaryjskie. Liczbę pielgrzymów szacujemy obecnie na ok. 400 tysięcy – informuje o. Jozafat Gohly. Przyjeżdżają z Niemiec dawni mieszkańcy Śląska, by modlić się w sanktuarium, którego religijny klimat wciąż bliski jest ich sercu. I przylatują pielgrzymi ze Stanów Zjednoczonych, żeby być w miejscu, którego nie znają, ale którego pamięć przechowywana była przez pokolenia za oceanem.

– Mie se tu tak cienszko podobo! Joł nie wia jako ten moj starystaryujek namówił tych ludzi się tu cofnyć stond, a do tego suchego Teksasu ich tam prziwiód! – mówił Lucjan Moczygemba, praprawnuk pierwszych polskich osadników w Stanach Zjednoczonych. Jego starystaryujek (czyli brat prapradziadka)

o. Leopold Bonawentura Moczygemba, franciszkanin, urodzony w Płużnicy Wielkiej, niedaleko Góry Świętej Anny, to patriarcha i pierwszy prezes Polonii amerykańskiej. To on namówił swoich braci i znajomych z Płużnicy i okolic, by w 1854 r. pojechali za chlebem za ocean. Tam założyli pierwszą polską osadę i parafię w Stanach Zjednoczonych, w stanie Teksas. Nazwali ją Panna Maria. Teraz ich potomkowie, rok po roku, pod wodzą swojego duszpasterza ks. Franka Kurzaja przyjeżdżają m.in. na Górę Świętej Anny. Trzymają w rękach tabliczki ze swoimi nazwiskami z nadzieją, że w wielotysięcznym tłumie pątników odnajdą kogoś z rodziny. I odnajdują się Moczygembowie, Niestrojowie, Dziokowie, Piegzowie, Kowolikowie i inni. Bo Góra Świętej Anny jest naprawdę miejscem spotkania narodów. Braci, którzy odnajdują wspólne dziedzictwo płynące pod prąd historii, w stronę źródła. A jest nim syn Józefa z rodu Dawida, Jezus, wnuk Anny.

http://biblia.wiara.pl/doc/423000.Swieta-Anna-i-swiety-Joachim/6

Marta Arbatowska

W całym Piśmie świętym nie znajdziemy o nich ani jednego słowa. Dziwne, bo przecież gdyby nie oni, historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Anna i Joachim – o nich mowa – to rodzice Maryi i dziadkowie Jezusa

Apokryficzni-niekanoniczni

 

Joachim i Anna nie mogli pozostać anonimowi. Tradycja okazała się w tej kwestii mniej powściągliwa niż natchnieni autorzy Ewangelii. Zamiłowanie do genealogii i chęć poznania ludzkich korzeni chrześcijaństwa inspirowały pisarzy początku średniowiecza do tworzenia dzieł znanych dziś jako Ewangelia Pseudo-Mateusza czy Księga o narodzeniu świętej Maryi, które powstawały w zaciszach benedyktyńskich klasztorów. Dziadkowie Jezusa ukryli się więc na stronach apokryfów. Nieautentycznych i tajemniczych? To chyba sprawka złego PR-u, bo księgi, które nie weszły w skład oficjalnego kanonu Pisma Świętego również zawierają wiele cennych dla tradycji przekazów. Dzięki nim rodzice Maryi zagościli w sztuce, która bardzo chętnie o nich opowiadała. Przykładów można znaleźć wiele, choćby św. Anna Samotrzecia autorstwa Leonarda da Vinici, która trzyma na kolanach Maryję i małego Jezusa czy wschodnia Ikona, a na niej przykuwające uwagę siwe włosy Joachima, które miały zapewne podkreślić powagę dziadka Zbawiciela. Znany również jest obraz przedstawiający serdeczny uścisk Joachima i Anny na tle złotej bramy. Ponadto barwnie historię dziadków pokazują ludowa beletrystyka i poważne wizje mistyków, wśród których znalazła się Maria z Agredy, hiszpańska franciszkanka żyjącą w XVII wieku, autorka traktatu Mistyczne Miasto Boże. Jak widać, ludzka wyobraźnia nie pozwoliła Joachimowi i Annie pozostać w cieniu. Czy tego chcieli czy nie, obrośli legendą.

Dziadkowie Jezusa nie mieli łatwego życia

 

Z rodziną najładniej wychodzi się na zdjęciach – można powiedzieć, oglądając obrazy z Joachimem i Anną, ale piękne obrazy i wzniosłe narracje legend to tylko jedna strona medalu. Dziadkowie Jezusa nie nie mieli łatwo. Co musiał czuć Joachim, kiedy przebadał genealogię swojego rodu i stwierdził, że jest jedynym mężczyzną, który nie ma dzieci? Czasy wyzwolonych singli i modnej bezdzietności jeszcze nie nadeszły, więc nie mógł znaleźć łatwego usprawiedliwienia. W myśleniu Żydów sprawa była jasna: Bóg mu nie pobłogosławił i tyle. Kapłan Isachar, z którym Joachim spotkał się w Świątyni Jerozolimskiej wyraził to jeszcze bardziej dosadnie: „Jesteś przeklęty. Skoro nie możesz dać Izraelowi potomka, to co robisz w Świątyni z innymi, lepszymi od ciebie, płodnymi mężczyznami?”. Dla bogobojnego Izraelity nie było większego wstydu, więc uciekł na pustynię i postanowił do końca życia paść owce. Jak miał pokazać się Annie na oczy po takim incydencie?

A Anna? 20 lat czekała na dziecko! Wszystkie kobiety dawno wychowały już swoje potomstwo, a ona jedyna – tak bardzo wierna Bogu – nie doczekała się poczęcia. Jakby tego było mało, Joachim nie wracał z Jerozolimy. Przepadł bez śladu. Opłakiwać bezpłodność i wdowieństwo – czy to aby nie przekracza granic wytrzymałości kobiecego serca? Jednak i Anna, i Joachim nadal wierzyli, że Bóg odmieni ich los. „Nadzieja wbrew nadziei” była szalona, a zaufanie Bogu, który może chcieć inaczej, bardzo bolało. Oboje zgodnie przysięgli, że jeśli Bóg obdarzy ich upragnionym potomstwem, oddadzą swoje dziecko na wyłączną służbę Panu.

Cuda zdarzają się najczęściej wtedy, gdy nic na to nie wskazuje.

 

Pewnego dnia – według przekazów apokryficznych – przyszedł Archanioł i oznajmił, że Bóg wysłuchał ich prośby. Znakiem wiarygodności anielskich słów miało być to słynne spotkanie w złotej bramie miasta, tak często malowane na obrazach. Tam spotkali się – cudownym zbiegiem nieprzypadkowych okoliczności – po długiej rozłące i podzielili nowiną, że oto czas rozpaczy dobiega końca. JAHWE nie da im syna. Ale ma zamiar wynagrodzić długie oczekiwanie narodzinami córeczki, która zostanie matką Zbawiciela, na którego Izrael czekał już zbyt długo.

Icons courtesy of www.eikonografos.com used with permission

Czy Jezus znał swoich dziadków?

 

Szczęśliwe zakończenie historii Joachima i Anny okazało się początkiem chrześcijaństwa. Tak jak obiecali, oddali Maryję – apokryficzną Dziewicę Pańską – na wyłączną służbę Bogu już w wieku trzech lat. Młodziutka Miriam miała odtąd przebywać w Świątyni wraz z innymi dziewczętami, modlić się, wzrastać w cnocie, poznawać Pisma i w końcu zostać żoną Józefa. Dalszy ciąg doskonale znamy z Ewangelii, choć i do tej części historii apokryfy dodają nieco smaku. Opisują, jak mały Pan Jezus podczas swoich dziecięcych zabaw lepił i ożywiał ptaszki z gliny. Niestety Joachim i Anna, z momentem wejścia Maryi na świątynne stopnie, znikają również z apokryfów.

 

Czy Pan Jezus znał swoich dziadków? Najprawdopodobniej nie zdążył ich poznać, bo oboje zmarli, kiedy Maryja przebywała jeszcze w Świątyni. Niektóre legendy dają nadzieję, że mały Jezus poznał chociaż babcię, bo po śmierci Joachima Anna miała zamieszkać wraz ze Świętą Rodziną w Nazarecie. Pozostajemy więc w królestwie hipotez. Nie należy spodziewać się archeologicznych nowinek mówiących o tym, w jaki sposób Anna rozpieszczała swojego wyjątkowego wnuka. I trzeba raczej pogodzić się z tym, że nigdy nie będziemy wiedzieli, jak wyglądały te międzypokoleniowe relacje w świętej Rodzinie. Trochę szkoda. Ale nie ulega wątpliwości, że Miriam mogła wiele opowiedzieć Jezusowi o Jego dziadkach. Jak na dziadków przystało, pozostawili na pewno w spadku życiowe mądrości: o tym, że trzeba nauczyć się cierpliwości w czekaniu, bo dla Pana Boga nie istnieje kategoria „za późno”, o zaufaniu Panu Bogu, nawet wtedy, kiedy wszystko przeczy nadziei, o tym, że największe cuda dzieją się tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa i o przewrotnej logice stokroć wynagrodzonego braku. Na koniec mogę chyba postawić własną hipotezę, że dla Jezusa, Anna i Joachim na pewno nie byli bohaterami legend.

http://www.stacja7.pl/article/175/Dziadkowie,+kt%C3%B3rzy+nie+rozpieszczali

Wspaniała nowina

dodane 2008-12-17 09:35

Leszek Śliwa

Giotto di Bondone „Spotkanie w Złotej Bramie”, fresk, 1304–1306, Kaplica Scrovegni, Padwa.

Anna i Joachim bardzo długo nie mogli doczekać się potomstwa. Zdesperowany Joachim zamieszkał samotnie w pustelni za miastem, by przez posty i modlitwy wyjednać łaskę Boga. Anna w tym czasie rozpaczała w domu. Wreszcie anioł przyniósł obydwojgu wspaniałą nowinę: będą mieli dziecko. Szczęśliwi małżonkowie wyszli sobie na spotkanie. Przed jedną z bram prowadzących do Jerozolimy, tzw. Złotą Bramą, padli sobie w objęcia.Tę historię poczęcia Najświętszej Maryi Panny opisuje tzw. Protoewangelia Jakuba – jeden z apokryfów, czyli tekstów opowiadających o czasach biblijnych, ale nieuznanych przez Kościół za natchnione i niewłączonych do Pisma Świętego.Niepokalane poczęcie Maryi stało się dogmatem dopiero w 1854 roku, ale tradycja wiary w nie istniała już w średniowieczu. Symbolem niepokalanego poczęcia stało się spotkanie rodziców Matki Bożej przed Złotą Bramą. Dlatego tę scenę często malowali artyści.W Protoewangelii Jakuba czytamy, że św. Joachim wracał do Jerozolimy wraz ze swymi stadami owiec, prowadzonymi przez pasterzy. Na swym fresku Giotto umieścił postać pasterza z lewej strony. Św. Anna czekała na męża przed bramą wraz z towarzyszącymi jej niewiastami.W późniejszych epokach artyści zachodni rzadziej sięgali po tę apokryficzną opowieść. Niepokalane poczęcie przedstawiano zwykle jako wizerunek Maryi otoczony symbolami z Apokalipsy św. Jana. Tradycja malowania spotkania przy Złotej Bramie przetrwała w sztuce prawosławnej.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489346.Wspaniala-nowina

Szczęście Joachima

dodane 2008-12-17 09:33

Leszek Śliwa

Lucas Cranach starszy, „Zwiastowanie Joachimowi”, olej na desce, 1516–1518, Muzeum Sztuk Pięknych, Budapeszt.

Ten obraz pokazuje coś, co ponad trzysta lat później, w 1854 roku, stało się dogmatem: niepokalane poczęcie Najświętszej Maryi Panny. Klęczący starzec na pierwszym planie to ojciec Maryi, św. Joachim. Właśnie objawia mu się anioł, by oznajmić mu ważną nowinę: jego żona Anna będzie miała dziecko.W Nowym Testamencie nie ma informacji o rodzicach Matki Bożej. Artystów inspirowały więc apokryfy – pisma nienależące do natchnionych, ale zawierające, oprócz opisów legendarnych i baśniowych, również informacje wiarygodne, zachowane przez Tradycję Kościoła.Historię poczęcia Najświętszej Maryi Panny opisuje tzw. Protoewangelia Jakuba.Anna i Joachim przez wiele lat nie mogli doczekać się potomstwa. W ówczesnej kulturze żydowskiej brak dziecka był uważany za hańbę i karę Bożą. Anna i Joachim w pokorze znosili tę niesławę. Pewnego dnia kapłan w jerozolimskiej świątyni odmówił nawet przyjęcia ofiary od Joachima, twierdząc, że człowiek bezdzietny nie jest godzien składać ofiar.Wówczas upokorzony Joachim opuścił dom i małżonkę, by w samotności przeżywać swój smutek. Zamieszkał na pustkowiu w górach. Pościł 40 dni i 40 nocy, by wyjednać łaskę Boga. Anna w tym czasie rozpaczała w do-mu. Wreszcie anioł przyniósł obydwojgu wspaniałą nowinę: będą mieli dziecko. Szczęśliwi małżonkowie wyszli sobie na spotkanie.W swej pustelni Joachim nie przebywał sam, lecz w towarzystwie pasterzy i stada owiec. Właśnie jeden z pasterzy jako pierwszy zauważył anioła. Pokazuje go palcem, próbując zwrócić uwagę Joachima. Zatopiony w modlitwie święty jeszcze się nie zorientował, ale już za chwilę usłyszy wspaniałą wieść…

http://kosciol.wiara.pl/doc/489344.Szczescie-Joachima

Wizyta córki bankiera

dodane 2008-12-17 09:27

Leszek Śliwa

Domenico Ghirlandaio (Domenico Bigordi), „Narodziny Maryi”, fresk, 1486–1490, kaplica Tornabuoni w kościele Santa Maria Novella, Florencja.

Najświętsza Maryja Panna właśnie się urodziła. Służące przygotowują kąpiel noworodka, a święta Anna przyjmuje wizytę znajomej, której towarzyszy orszak służących. Znajomą matki Maryi jest… Ludovica Tornabuoni, jedyna córka fundatora malowidła, bogatego florenckiego bankiera Giovanniego Tornabuoni. W epoce odrodzenia sponsorzy dzieł i członkowie ich rodzin bardzo często byli przedstawiani jako uczestnicy scen dziejących się w czasach biblijnych. Młodziutka Ludovica, ubrana w efektowną złocistą suknię, zajmuje sam środek fresku Domenica Ghirlandaio.Scena rozgrywa się w pięknym pałacowym wnętrzu. Pod fryzem przedstawiającym tańczące i muzykujące amorki artysta napisał złotymi literami: NATIVITAS TUA GENITRIX VIRGO GAUDIUM ANNUNZIAVIT UNIVERSO MUNDO (Twoje narodziny, Dziewicza Matko, zapowiedziały radość na całym świecie). Dekorację ścian malarz wykorzystał także, by się podpisać. Pomiędzy Ludovicą Tornabuoni a służką św. Anny można dostrzec słowo „Bighordi”, czyli nazwisko artysty według ówczesnej pisowni, a z prawej, ponad łóżkiem Anny – „Grillandai” – jego przydomek w dialekcie florenckim.Z lewej strony, na schodach, jest jeszcze jedna, bardzo ważna scena. Widzimy tam obejmującą się parę: św. Joachima i św. Annę. To retrospekcja – przedstawienie sytuacji, do której doszło dziewięć miesięcy wcześniej. Według tradycji, rodzice Matki Bożej długo nie mogli doczekać się dziecka. Powiadomieni przez anioła, że ich modlitwy zostały wysłuchane, szczęśliwi padli sobie w objęcia w Złotej Bramie w Jerozolimie. Artysta przeniósł tę scenę do wnętrza ich domu.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489343.Wizyta-corki-bankiera

Barbara Gruszka-Zych

PRZYSTANEK U ŚWIĘTEJ ANNY

Czas pielgrzymowania

– Czasami nam się wydaje, że jak tu jesteśmy w jednym miejscu za klauzurą, to świat staje się zastany, kostnieje – mówi siostra Monika od Królowej Pokoju, dominikanka klauzurowa ze św. Anny pod Częstochową. – Pielgrzymi przypominają nam, że ciagle trzeba ruszać w drogę, wychodzić ze swojego zmęczenia, zniechęcenia. Oni nam zwracają uwagę, że musimy pielgrzymować, my im – że powinni zatrzymać się w drodze.

Do małej rozmównicy przychodzi siostra Dominika. Poznałam ją 10 lat temu. Była wtedy przeoryszą i rozpoczynała remont sanktuarium. Ma tę samą, pełną energii twarz w białym welonie. Przez czarną kratę ściskamy sobie na przywitanie czubki palców.

– Ci, którzy idą do Mamy Pana Jezusa na Jasną Górę, zatrzymują się tutaj, u Jego Babci – śmieje się siostra. – Św. Anna ma u Jezusa większe chody, no bo który wnuk odmówi babci? Tu szczególnie wysłuchiwane są modlitwy starszych pań. Kiedyś przyszła do św. Anny babcia z jednorocznym wnukiem, któremu w szpitalu nie dawano nadziei na przeżycie. I żyje, już sam ma dzieci. Takich cudów zdarzyło się wiele.

Gościna przez kraty

W świątyni oddzielonej od klasztoru murami czeka św. Anna z Jezuskiem. To do niej od 300 lat przybywają pielgrzymi. Pod jej troskliwym okiem w klasztorze mieszka 36 sióstr dominikanek klauzurowych. Każdego lata przyjmują, zatrzymujących się tutaj na Mszy św. i odpoczynku, pątników zdążających do Częstochowy. Najliczniejszą i najstarszą pielgrzymkę warszawską częstują zupą. Przygotowują jej dwa kotły, czyli 600 litrów. Dziś, 13 lipca, dla pielgrzymów z Piotrkowa Trybunalskiego ugotowały już wodę na herbatę. Tę gościnę pozornie ograniczają kraty (zaproszeni bracia dominikanie wynoszą gary na furtę i rozlewają zupę). Ale te kraty zaciekawiają, otwierają pątników na tajemnicę ich powołania.

– Zwłaszcza młodzież z warszawskich szesnastek chce porozmawiać o naszym życiu – mówi siostra Dominika. – Siostra Magdalena wychodzi wtedy do krat koło zakrystii.

– Ja jestem specjalistką od pielgrzymek autokarowych, z którymi przyjeżdżają dzieci pierwszokomunijne, ale chętnie przyjmuję wszystkich – siostra Magdalena nieustannie się uśmiecha. Profeska czasowa Monika nazywa ją “siostrą Metafizyką”, bo jak żadna inna potrafi pięknie mówić o Bogu.

– Pielgrzymi zostawiają u nas intencje wypisane na kartkach – opowiada siostra Magdalena. – A to dzieci proszą za tatusia, bo odszedł z domu, za mamę, żeby miała dla nich więcej czasu. Mówię im o naszym życiu za kratami. Do więzienia idą smutni skazańcy, a do naszego klasztoru biegną roześmiane, ładne dziewczyny z dyplomami, robiące karierę. Każdą z nich – Patrycję, Anetkę, Monikę, Agatkę kochają rodzice i przyjaciele, ale one usłyszały głos Pana Jezusa, który pragnie, żeby stale ktoś przy Nim był. Nie robimy z siebie żadnych bohaterek. Wszyscy na swój sposób są wezwani do modlitwy, do bycia z Jezusem. My się modlimy za przychodzących, oni za nas.

Czasem nie ma czasu na rozmowę, bo pielgrzymi są zmęczeni. Z tych milczących spotkań siostrze Monice utkwiły w pamięci ich oczy.

– Radosne, że możemy być razem – mówi.

– Pielgrzymowanie to dawanie świadectwa – podkreśla siostra Magdalena. – Ci ludzie tworzą wspólnotę, ryzykują zdrowiem, jest wśród nich wielu chorych. Dwie dziewczyny zginęły w wypadku samochodowym na trasie. Na drugi rok ojciec jednej z nich dokończył pielgrzymkę za córkę. Świadectwo wyzwala świadectwo, ludzie patrząc na idących wzmacniają wiarę.

– Sezon rozpoczyna się

na Zesłanie Ducha Świętego, kiedy przychodzi do nas pielgrzymka łowicka – opowiada siostra Dominika, która w klasztorze jest od 26 lat. – Prawie 600 przybyłych, gdy tylko usłyszy dźwięk werbla, pada na twarz przed Najświętszym Sakramentem i św. Anną. Najstarsza i najliczniejsza jest pielgrzymka warszawska. W czasach komunizmu jako jedyna miała zgodę władz na przemarsz, dlatego do 1980 r. rozrosła się do 50 tys. osób. Potem odrywały się od niej grupy, które obecnie idą ze swoimi diecezjami. W tej chwili liczy 7-8 tys. U nas nocuje punkt medyczny i wojsko. Śpią w domu pielgrzyma, w szopach na podwórzu, na polu namiotowym i u ludzi na wsi. W latach 70. pielgrzymi spali w kościele, każdy chciał zająć miejsce na dywaniku, albo w ławkach, czasem w krużgankach rozrzucałyśmy słomę. Dziś mają dobre zaplecze – namioty, karimaty, śpiwory. Za idącymi jadą garkuchnie, pojawiają się handlarze, którzy chcą na nich zarobić. Na 15 sierpnia do Częstochowy idą też pielgrzymi z Sandomierza, Kielc, Skarżyska Kamiennej, Radomia.

Kolejne pielgrzymki zatrzymują się w Św. Annie przed 26 sierpnia. A potem przychodzą żywiecczanie. Po 1955 roku, kiedy nie zezwalano na pielgrzymki, mieszkańcy Żywca dojeżdżali pociągiem do Myszkowa, i z Leśniowa szli do Św. Anny. O piątej rano mieli Drogę Krzyżową, o szóstej Mszę, o siódmej wyruszali pod Częstochowę, gdzie, dla niepoznaki, wsiadali do pociągu. Dziś jedna grupa z Żywca wyrusza pieszo inną trasą, a starsi, słabsi, czy niemający urlopu, trzymają się trasy pociągowo-pieszej. Ostatnia pielgrzymka przychodzi do sanktuarium 4 września z Jaworzna. I tak co roku.

Przed 15 laty w Św. Annie zatrzymała się idąca z pielgrzymką warszawską Jadwiga, dziś siostra Gabriela (“od zwiastowania” – uśmiecha się siostra Dominika). Przed pielgrzymką dokonała zawierzenia Maryi.

– Tu, w ołtarzu, zobaczyłam, jak Matka Boża podaje różaniec św. Dominikowi. Za kilka miesięcy wstąpiłam do dominikanek – wspomina.

– Bez Maryi się nie da

– mówi siostra Monika. – Tak jak Pan Jezus znalazł w Niej sobie ziemię, na którą zstąpił i czuł się bezpiecznie, tak i my mamy w Niej ufność. Nie zasłania sobą Pana Jezusa. Można, tak jak Ona, zostać w cieniu i być dobrym i ważnym.

– Maryja wrosła w człowieka – głośno myśli siostra Magdalena. – Dzięki Jej pośrednictwu zawsze dobrze wypadamy przed Bogiem. Nie była teologiem ani mędrcem, ale współodczuwała z Jezusem. W Różańcu zwracamy się do niej najbardziej kochającymi słowami.

– Różnie postrzegałam Maryję – wyznaje siostra Dominika. – W tej chwili cieszę się, że była normalną kobietą, zwyczajnym człowiekiem. Ona mi daje odwagę zwracania się do Boga.

– Właśnie nadchodzi Piotrków!

– przerywa nam jedna z sióstr. “Pan radością mą” – słychać z niesionych głośników. Jak zawsze od 131 lat pielgrzymi najpierw wstępują do kościoła, a potem rozkładają się na dziedzińcu, na trawie. Idą po gorącą wodę, wyciągają suszoną kiełbasę, chleb, ktoś ma w menażce rosół. Słońce wychodzi zza deszczowych chmur.

– Byłam tu jako małe dziecko z rodzicami, wiem, że tu są siostry dominikanki, chciałam z nimi porozmawiać – mówi pani Izabella, przedszkolanka z Piotrkowa. – Idę, żeby podziekować Matce Bożej za to, że mam pracę i prosić o pracę dla męża. Nogi bolą, ale jak jest cel, to się nie czuje zmęczenia.

– Tworzymy wspaniałą wspólnotę, poznaję nowych ludzi – cieszy się Kasia, studentka prawa, która idzie z mamą i siostrą.

Ania, również studentka prawa, idzie na Jasną Górę szósty raz.

– Matka Boża to ktoś, na kogo zawsze mogę liczyć – mówi. – Papież oddał Jej się cały, to ja też.

Mariusz Bukowski uważa Matkę Bożą za swoją opiekunkę. – W zeszłym roku powierzyłem się Jej, zakładając szkaplerz na łańcuszek – opowiada. – Wiem, że ochrania mnie i pomaga. Jak każda Matka kocha dzieci i dlatego tak Ją cenimy, choć dziś kreuje się inny model kobiety, to właśnie Ona jest dla nas najpiękniejsza. – Mariusz razem z kolegami Łukaszem i Krzysztofem dziękują Matce Bożej za zdaną maturę i dostanie się na studia.

Pani Teresa Kasperczyk z 9-letnim Wojtkiem chce wyrazić wdzięczność Matce Bożej, że syna doprowadziła do I Komunii Św., a córkę do małżeństwa. Wojtuś nie chce mówić, bolą go nogi. – Myślę to wszystko co mama – ucina.

Na placu gwar. W chłodnym kościele cisza. Na wytartych posadzkach klęczy w skupieniu kilka osób. A za grubymi murami siostry dominikanki, choć tego nie widać, cieszą się z tylu gości.

Siostry dominikanki dziękują Czytelnikom “Gościa” za ofiary na odnowę sanktuarium. Nr konta; SS. Dominikanki Św. Anna. PKO I Częstochowa Nr

10201651-264633-270-1.sss

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/sw_anna.html

**********

Błogosławiona
Maria Pierina De Micheli, dziewica
Błogosławiona Maria Pierina De Micheli Giuseppa Maria De Micheli urodziła się 11 września 1890 r. w Mediolanie w głęboko religijnej rodzinie. Jej starszy brat został księdzem, a dwie siostry wstąpiły do zakonów. W wieku 11 lat doświadczyła pierwszego objawienia: w Wielki Piątek w kościele parafialnym usłyszała głos: “Czy nikt Mnie nie pocałuje z miłością, aby wynagrodzić za pocałunek Judasza?” Wówczas, niewiele jeszcze rozumiejąc, ucałowała z największym przejęciem krzyż.
W czasie obrzędu obłóczyn zakonnych jej siostry Marii w 1908 r. Giuseppa poczuła głos powołania i 15 października 1913 r. sama wstąpiła w Mediolanie do zgromadzenia Córek od Niepokalanego Poczęcia (zwanych siostrami z Buenos Aires). Przyjęła ją tam założycielka tej wspólnoty, m. Eufrazja Jaconis. 16 maja 1914 r. Giuseppa przywdziała habit i przyjęła imię Maria Pierina. Rok później złożyła śluby zakonne.
W 1919 r. z kilkoma innymi siostrami udała się do Argentyny, gdzie trzy lata wcześniej zmarła założycielka. Tam też, w domu macierzystym zgromadzenia w Buenos Aires, w 1921 r. Maria Pierina złożyła śluby wieczyste. Podobnie jak wcześniej, we Włoszech, spędzała tam wiele godzin na rozważaniu i adoracji Męki Pańskiej, a zwłaszcza Oblicza Pana Jezusa, które były głównym źródłem jej refleksji i przemyśleń. 5 listopada 1921 r. wróciła w swe strony ojczyste. W 1928 r. została przełożoną domu w Mediolanie, a dwa lata później – delegatką przełożonej generalnej ds. zewnętrznych.
W głębi duszy przeżywała głębokie doświadczenia mistyczne. W czasie nocnej modlitwy na początku Wielkiego Postu 1936 r. przeżywała duchowe cierpienia Pana z ogrodu Getsemani. 31 maja 1938 r. ukazała się jej Matka Boża, trzymająca w dłoniach szkaplerz zrobiony z dwóch białych kawałków płótna. Na jednym z nich znajdował się łaciński napis Illumina, Domine, vultum tuum super nos (Rozjaśnij, Panie, swe oblicze nad nami), na drugim zaś widniała promieniująca hostia z napisem Mane nobiscum, Domine (Pozostań z nami, Panie). Na prośbę Maryi zakonnica powiedziała swemu spowiednikowi, że szkaplerz ten “jest bronią obronną, tarczą i rękojmią bezpieczeństwa, jakie Jezus da światu w tych czasach zmysłowości i wrogości wobec Boga i Kościoła”. Niezbędnym Bożym środkiem zaradczym jest Oblicze Jezusa, a wszyscy, którzy będą nosić taki szkaplerz, w każdy wtorek nawiedzą Najświętszy Sakrament i będą codziennie przyjmować Eucharystię, zostaną umocnieni w wierze, aby jej bronić i przezwyciężyć wszelkie trudności zewnętrzne i wewnętrzne – obiecała Matka Boża.
W kilka dni później Maryja poleciła zakonnicy, aby doprowadziła do wybicia medalika. W tym samym mniej więcej czasie włoski fotograf Giovanni Bruner wykonał zdjęcie Całunu Turyńskiego. Wręczył je następnie miejscowemu arcybiskupowi, kard. Ildefonso Schusterowi, który z kolei podarował je s. Marii Pierinie. Wkrótce potem Jezus ponowił jej pragnienie oddawania szczególnej czci Jego Obliczu.
We wrześniu 1939 r. Maria Pierina została przełożoną nowego domu zgromadzenia – Instytutu Ducha Świętego w Rzymie (na Awentynie). Uzyskała od Giovanniego Brunera zgodę na wykorzystanie zdjęcia twarzy Człowieka z Syndonu (Całunu) do medalika. Zgody i błogosławieństwa udzielił jej także kard. Schuster. Tak więc zamiast szkaplerza, o który prosiła Matka Boża, ostatecznie pojawił się medalik.
7 czerwca 1945 r. s. Maria Pierina opuściła Rzym i wróciła do Mediolanu. Zmarła w miejscowości Centonara d’Artò koło Novary 26 lipca 1945 r.
Jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1962 r. Osiem lat później doczesne szczątki zakonnicy przeniesiono uroczyście do krypty Instytutu w Rzymie. Pozostały po niej liczne modlitwy i dziennik z lat 1940-1945. Beatyfikowana została na polecenie papieża Benedykta XVI 30 maja 2010 r. w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie przez kard. Angelo Amato.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/07-26b.php3

Bł. Maria Pierina – kontemplować Święte Oblicze

02 kwi 2014
Nikola Gori

Nabożeństwo do Najświętszego Oblicza Jezusa i Dziewicy Maryi to dwie fundamentalne cechy duchowości Giuseppiny De Micheli, późniejszej bł. Marii Pieriny (1890-1945). Należała ona do Zgromadzenia Córek Niepokalanego Poczęcia z Buenos Aires. Swe życie w większości spędziła w Mediolanie, poza dwoma latami w Buenos Aires i ostatnimi sześcioma w Rzymie. W Zgromadzeniu pełniła rożne obowiązki: była nauczycielką, animatorką Oratorium, przełożoną domu w Mediolanie i w Rzymie, a na końcu Przełożoną Regionalną wspólnot we Włoszech.

 

Pocałunek dla Jezusa

Giuseppina już w wieku dwunastu lat, uczestnicząc wraz z matką w Liturgii Wielkiego Piątku, usłyszała głos Jezusa mówiący: Czy nikt nie pocałuje z miłością mego Oblicza, aby wynagrodzić za pocałunek Judasza? Myśląc, że wszyscy słyszeli ten głos, ustawiła się w kolejce, aby ucałować krzyż złożony u stop ołtarza, i kiedy doszła do niego, złożyła pocałunek na Najświętszym Obliczu. Jej matka, która była wraz z nią, uderzyła ją z naganą w policzek za to, że nie pocałowała stop Ukrzyżowanego.

Wspomnienie tego wydarzenia Giuseppina zachowała w pamięci przez całe życie. Zrodziło ono w niej pragnienie wynagradzania za ból sprawiany Jezusowi przez ludzką niewdzięczność. Była zaledwie nastolatką i nie wiedziała jeszcze, co zrobić ze swoim życiem. Zaczęła modlić się o poznanie woli Bożej. Któregoś dnia powiedziała: Wstąpię do Zgromadzenia, w którym siostry noszą habity w kolorze nieba. Po otrzymaniu pozwolenia od mamy, w 1913 r. wstąpiła do Zgromadzenia Córek Niepokalanego Poczęcia z Buenos Aires, a 16 maja 1914 r., w dniu obłóczyn, otrzymała habit w kolorze niebieskim oraz nowe imię siostry Marii Pieriny. Rozpoczęła nowicjat, wybierając jako program swego życia nie odmówić nigdy niczego Jezusowi. Nocą w Wielki Piątek 1915 r., podczas modlitwy w kaplicy, usłyszała głos dochodzący z krucyfiksu: Pocałuj mnie! Zbliżyła się i pocałowała go. Chrystus na krzyżu miał prawdziwe ciało.

Kiedy została zakonnicą, zaczęła pracować w szkole prowadzonej przez siostry w Mediolanie, gdzie zajęła się formacją dziewcząt. Jednak w zwyczajności przemijanych dni Pan wyznaczył jej szczególną misję – troskę o to, aby znano i kochano Najświętsze Oblicze Jezusa.

 

Święte Oblicze

W 1936 r. Jezus zaczął objawiać Marii Pierinie pragnienie dotyczące rozszerzenia kultu Świętego Oblicza. Już w pierwszy piątek Wielkiego Postu, podczas nocnej adoracji, uczynił ją uczestniczką cierpień swojej agonii w Getsemani i ze smutkiem powiedział jej: Chcę, ażeby moje Oblicze, na którym odbijają się najgłębsze cierpienia mojej duszy, ból i miłość mojego Serca, były bardziej czczone. Kto mnie kontempluje, pociesza mnie. W następny wtorek Jezus powiedział jeszcze: Za każdym razem, gdy się kontempluje moje Oblicze, wlewam moją miłość w serca, a za pośrednictwem mojego Świętego Oblicza wiele dusz otrzyma zbawienie.

Maria Pierina posłuszna słowom Jezusa postawiła Jego Święte Oblicze w centrum swojego życia duchowego. Chrystus wyraził jeszcze inne pragnienie: aby Jego Oblicze było czczone nie tylko przez nią, ale przez wszystkie dusze w Kościele. Jak jednak zrealizować tę Bożą wolę? Była zakonnicą, nie posiadała środków potrzebnych do wypełnienia prośby Jezusa. Zwróciła się więc do kierownika duchowego, którym był jezuita o.  Rosi, a on zachęcił ją, by na początek ułożyła modlitwy i koronkę do Świętego Oblicza.

Objawienia trwały nadal. W pierwszy wtorek 1937 r., podczas modlitwy w kaplicy, Pan Jezus powiedział do Marii Pieriny: Może się zdarzyć, że niektóre dusze będą się obawiały, że pobożność i kult mojego Świętego Oblicza, pomniejszy kult do mojego Serca. Powiedz im, że wprost przeciwnie, będzie on uzupełniony i powiększony. Kontemplując moje Oblicze, dusze będą uczestniczyć w moich cierpieniach i będą czuły potrzebę kochania i wynagradzania. Czyż to nie jest prawdziwy kult mojego Serca?

Kierownik duchowy, zrozumiawszy wagę przesłania i szczerość Marii Pieriny, zachęcił ją do rozszerzania kultu Jezusowego Oblicza. Maria rozpoczęła dzieło od swego Instytutu: w domowej kaplicy umieszczono obraz reprodukcję Świętego Oblicza według Całunu sfotografowanego przez papieskiego fotografa Giuseppe Brunera z Trento. Obraz został podarowany siostrom przez kard. Ildefonsa Schustera, arcybiskupa Mediolanu, szczególnego czciciela Świętego Oblicza.

23 maja 1938 r. Maria Pierina miała kolejną wizję, którą tak opisała w swoim duchowym dzienniku: Ukazał mi się Jezus z Obliczem pokrytym krwią, i pokazał mi swe cierpienia, po czym powiedział: Umiłowana moja, odnawiam oddanie Ci mojego Świętego Oblicza, abyś Je nieustannie ofiarowywała Ojcu Przedwiecznemu. Przez tę ofiarę otrzymasz zbawienie i uświęcenie dusz. Kiedy będziesz ją składać za moich kapłanów, będą się dziać cuda. 27 maja Jezus kontynuował: Kontempluj moje Oblicze, a przenikniesz głębiny bólu mojego Serca. Pocieszaj mnie i szukaj dusz, które się ofiarują razem ze mną dla zbawienia świata. Jezus był w takim stanie, że wzbudziłby litość nawet najbardziej zatwardziałych serc.

31 maja, gdy Maria trwała na modlitwie przed tabernakulum, zobaczyła Matkę Bożą trzymającą w ręku szkaplerz zrobiony z dwóch kawałków białej tkaniny złączonych sznurkiem. Na jednej części znajdowało się Oblicze Jezusowe, na drugiej Hostia otoczona promieniami. Maryja powiedziała: Słuchaj uważnie i przekaż Ojcu: ten szkaplerz to tarcza obrony, zbroja męstwa i zadatek miłosierdzia, który Jezus chce dać światu w obecnych czasach zmysłowości i nienawiści wobec Boga i Kościoła. Rozciągnięte są szatańskie sieci, by wyrwać wiarę z serc ludzkich. Zło się rozszerza. Niewielu jest prawdziwych apostołów. Potrzeba Boskiej pomocy, którą jest Święte Oblicze Jezusa! Ci wszyscy, którzy będą nosić ten szkaplerz i, w miarę możliwości, każdego wtorku nawiedzą Najświętszy Sakrament, wynagradzając zniewagi wyrządzone Najświętszemu Obliczu mojego Syna Jezusa podczas Jego męki, i które otrzymuje każdego dnia w czasie sprawowania Sakramentu Eucharystii, będą umocnieni w wierze, zdolni do jej obrony i pokonania wszelkich trudności wewnętrznych i zewnętrznych. Więcej, otrzymają łaskę spokojnej śmierci pod pełnym miłości wejrzeniem mojego Boskiego Syna.

Matka Maria Pierina od razu udała się do swojego kierownika duchowego i opowiedziała mu wizję. Otrzymawszy pozwolenie, zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób mogłaby zrealizować pragnienie Dziewicy. Zachęcona przez spowiednika, otrzymała od fotografa Giuseppe Brunera z Trento pozwolenie na reprodukcję zdjęcia twarzy z Całunu Turyńskiego przez niego sfotografowanego, by odwzorować ją na medaliku. Miała jednak wątpliwość: Matka Boża prosiła ją o szkaplerz, a nie o medal. Modliła się więc o oświecenie i Najświętsza Dziewica objawiła się jej, mówiąc: Córko moja, bądź spokojna, medalik zastąpi szkaplerz, są z nim związane te same obietnice i przywileje. Najważniejsze, by jego kult był coraz bardziej rozszerzany. Teraz zależy mi, by ustanowiono święto Najświętszego Oblicza mojego Syna. Powiedz Ojcu Świętemu, że bardzo mi na tym zależy.

9 sierpnia 1940 r. Maria Pierina udała się do Mediolańskiej Kurii z prośbą o zezwolenie na wybicie medalu Najświętszego Oblicza. Formalnego pozwolenia udzielił arcybiskup Mediolanu, bł. kard. Ildefons Schuster. Wykonanie medalu powierzono firmie Johnson. Medal na jednej stronie miał Święte Oblicze i napis: Illumina, Domine, vultum tuum super nos (Niech zajaśnieje nad nami, Panie, Twoje Oblicze). Na drugiej stronie zaś widniała promieniująca Hostia z napisem: Mane nobiscum Domine (Zostań z nami Panie). Matka nie miała pieniędzy na zapłacenie firmie; suma była dość pokaźna. Pewnego ranka na szafce znalazła kopertę z potrzebną kwotą, dzięki temu mogła zapłacić należność za wykonanie medalu.

Matka Maria Pierina doświadczyła w swoim życiu ogromnych dramatów, nie tylko zewnętrznych, jakimi były przeżycia związane z dwiema wojnami, lecz także próby wewnętrzne, z którymi nieustannie musiała się zmagać. W całym swoim życiu, w każdej sytuacji szukała woli Bożej i odczytywała ją przede wszystkim we wskazówkach i radach kierownika duchowego. Posłuszeństwo było dla niej drogą do zbawienia.

 

Spotkanie z Oblubieńcem

W 1945 r., po wyzwoleniu Rzymu, myśli Matki popłynęły od razu do Mediolanu, do sióstr, od których nie miała żadnych wiadomości z powodu przesuwającego się frontu. 7 czerwca 1945 r. pojawiła się możliwość i pomimo problemów zdrowotnych wyruszyła ciężarówką do Mediolanu. Podroż trwała dwa dni i dwie noce. Maria siedziała na walizce, bez okrycia, przy nieustannym trzęsieniu samochodu spowodowanym licznymi dziurami na drogach. 9 lipca Matka zachorowała i była zmuszona pozostać w łóżku. Ponieważ gorączka wciąż rosła, zawołano lekarza, który zdiagnozował tyfus. Stan zdrowia Matki pogarszał się z dnia na dzień. Odbyła spowiedź, otrzymała sakrament namaszczenia chorych. Często podnosiła wzrok na wizerunek Najświętszego Oblicza, wykrzykując: O Jezu, okaż wszystkim miłosierdzie! 25 lipca, będąc w agonii, uścisnęła Przełożoną i powiedziała: Bądź mocna, moja godzina nadeszła. Tejże nocy, gdy siostry czuwały przy niej, Matka Maria Pierina utkwiła wzrok w Obliczu Jezusa, po czym zmarła.

Ponieważ sława jej świętości i kult ze strony wiernych wciąż wzrastały, w 1962 r. biskup Novary Gilla Vincenzo Gremigni otworzył proces informacyjny. 27 kwietnia 1970 r. szczątki doczesne Matki Marii Pieriny De Micheli zostały przeniesione do krypty pod kaplicą domu Najświętszego Oblicza, a 23 marca 2007 r. zostały przewiezione do Rzymu i złożone w kaplicy Instytutu Ducha Świętego. 17 grudnia 2007 r. papież Benedykt XVI ogłosił ją Sługą Bożą, zaś 30 maja 2010 r. w Bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie przedstawiciel papieża, kard. Angelo Amato, Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, ogłosił błogosławioną.

http://www.ampolska.co/Artykuly/Swieci-i-blogoslawieni/art-1008-Bl-Maria-Pierina-kontemplowac-Swiete-Oblicze.htm

*********

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Londynie – bł. Wilhelma Warda, męczennika. W roku 1604 przybył do kolegium angielskiego w Douai. W cztery lata później został kapłanem i wyjechał do ojczyzny. Spędził tam 30 lat, ale dwie trzecie tego czasu strawił w więzieniach. W roku 1641 został skazany na śmierć za to, że nie zastosował się do uchwały parlamentu, skazującej katolickich kapłanów na banicję. Na śmierć szedł z pogodą, rozdając po drodze drobnostki, które miał jeszcze przy sobie. Beatyfikował go w roku 1929 Pius XI.W Lovere, w Lombardii – bł. Bartłomiei Capitanio. Ona to razem z Wincencją Gerosa zakładała zgromadzenie Córek Miłości. Zmarła na gruźlicę w roku 1833, mając zaledwie 26 lat. Beatyfikował ją w roku 1926 Pius XI.oraz:św. Erasta, biskupa Filippi (+ I w.); św. Jacka, męczennika (+ I/II w.); św. Symeona, pustelnika (+ 1016)

***************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

********

Pożądanie, zakochanie czy miłość?

Marta Jacukiewicz

(fot. shutterstock.com)

Marta Jacukiewicz: Księże Doktorze, nie tylko młodzi ludzie często mylą miłość z pożądaniem. Ten błąd jest aż tak groźny, że przestrzega przed nim jedno z przykazań Dekalogu…

 

ks. Marek Dziewiecki: To świadczy o powadze zła, do jakiego prowadzi pożądanie. Dziewiąte przykazanie może wydawać się komuś zbędną powtórką szóstego przykazania. Tak jednak nie jest, gdyż Bóg nigdy nie czyni, ani nie mówi czegoś, co nie jest nam potrzebne. Przykazanie “nie pożądaj!” wymaga od nas czegoś więcej niż tylko poprawności w zewnętrznych zachowaniach. Dla przykładu, chłopak może powstrzymywać się od proponowania dziewczynie współżycia seksualnego nie dlatego, że szanuje ją i siebie, lecz tylko dlatego, że boi się, by ona z nim nie zerwała, gdyż zdaje sobie sprawę z tego, że czystość jest dla niej równie ważna, jak miłość i marzenie o małżeństwie. Bóg wie o tym, że nasza wewnętrzna postawa ma niemniejsze znaczenie niż nasze zewnętrzne zachowania i dlatego przestrzega nas nie tylko przed pożądaniem w czynach, ale również w pragnieniach, myślach czy zamiarach. Jezus stanowczo wyjaśnia, że kto pożądliwie patrzy na drugą osobę, już dopuścił się z nią cudzołóstwa.

 

W tym przypadku chyba najbardziej chodzi o relacje małżeńskie?

 

Pożądanie jest zagrożeniem w każdym spotkaniu mężczyzny i kobiety, ale rzeczywiście dziewiąte przykazanie w sposób szczególny stoi na straży szczęścia małżeńskiego: “nie pożądaj żony bliźniego twego!” Zawierając sakrament małżeństwa, nowożeńcy ogłaszają publicznie, że oto już znaleźli tę najważniejszą osobę w swoim życiu, którą zdecydowali się pokochać na zawsze. To przykazanie przypomina wszystkim innym ludziom, że nie wolno im zakłócać czy wystawiać na próbę miłość i wierność małżonków, a im samym przypomina o podjętym zobowiązaniu do wierności i uczciwości małżeńskiej. Jeśli mężczyzna poznaje kobietę, która mu się podoba, a ona nie jest związana z innym mężczyzną, to ma prawo o nią zabiegać i dawać jej do zrozumienia, że mu na niej zależy. Nie ma natomiast prawa oczekiwać, że ich związek będzie służył zaspokojeniu jego zmysłów czy popędów, gdyż w takim przypadku albo ona tym szybciej od niego odejdzie, albo on skrzywdzi ją i samego siebie. Kto chce być blisko drugiej osoby, ten powinien ją pokochać, a nie pożądać. Na popędach i pożądaniu nie da się zbudować trwałej więzi ani wspólnego szczęścia. Pożądanie zawsze prowadzi do rozczarowania, cierpienia i grzechu. Nawet kogoś tak niezwykłego i związanego z Bogiem, jak król Dawid, pożądanie doprowadziło do tego, że stał się cudzołożnikiem i kazał zabić człowieka.

 

Jednak wtedy, gdy jesteśmy na początkowym etapie związku, trudno się wyzbyć pożądania. Jakiś jego element mimo wszystko jest…

 

Trzeba odróżniać pożądanie od podniecenia. To ostatnie nie jest zależną od nas postawą, lecz niezależnym od nas odruchem, który pojawia się samoczynnie lub na skutek pobudzających je bodźców. Człowiek dojrzały chce i potrafi panować nad podnieceniem i nie pozwala sobie na prowokowanie napięć seksualnych. Tym bardziej nie pozwala sobie na to, by kierować się pożądaniem. Pożądanie prowadzi do przekonania, że istotą miłości jest współżycie seksualne, albo że miłość to sprawa popędów. Mylenie miłości z popędami prowadzi do dramatów, gdyż popęd seksualny – jak każdy popęd – jest ślepy. Gdyby istotą miłości było współżycie seksualne, to najbardziej “kochałyby” zwierzęta, a spośród ludzi – gwałciciele, bo oni współżyją z tymi, którzy nie chcą współżyć, czyli “kochają” nawet tych, którzy nie chcą być “kochani”, czyli nie chcą z nimi współżyć. Gdyby współżycie seksualne było tym samym, co miłość, to rodzice nie mogliby kochać swoich dzieci, a księża nie mogliby kochać ludzi, do których są posłani. We wszystkich innych formach miłości niż małżeństwo, warunkiem trwania w miłości jest właśnie to, że kochające się osoby nie ulegają pożądaniu i nie współżyją ze sobą. Nawet w małżeństwie współżycie seksualne jest jedynie epizodem w całym morzu okazywanej sobie przez żonę i męża czułości i bliskości.

 

Jeśli raz dopuścimy do sytuacji, która może się zakończyć w wiadomy sposób – staniemy się w końcu coraz bardziej obojętni na podobne sytuacje?

 

Tak niestety zwykle bywa. Kto ulega pożądaniu i popełnia cudzołóstwo, ten zwykle będzie powtarzał ten dramat.  Grzechy nieczyste są zbyt poważne, by były jedynie przypadkowym epizodem. Takie grzechy to zwykle początek równi pochyłej. Kto myli seksualność z miłością, ten dla chwili przyjemności poświęci nie tylko swoje sumienie, małżeństwo i rodzinę, ale także zdrowie, a nawet życie. Taki człowiek popada w uzależnienia, a nierzadko popełnia brutalne przestępstwa. Seksualność oderwana od miłości prowadzi do przemocy, z gwałtami włącznie i do śmierci (aborcja, AIDS). Mylić miłość z seksualnością to dosłownie mylić życie ze śmiercią i błogosławieństwo z przekleństwem. Miłość jest siłą, dzięki której człowiek staje się panem swoich popędów, a przez to może kochać w sposób czysty i wierny. Seksualność poddana pożądliwości staje się nieczuła i niewierna, a czasem wręcz brutalna i wyuzdana. Natomiast seksualność zintegrowana z miłością wyraża się poprzez czystą czułość i radosną pracowitość. Miłość zamienia seksualność w czystą i czułą troskę o kochaną drugą osobę. Kochać to traktować drugą osobę jak bezcenny skarb, który chronię, a pożądać to traktować ją jak przedmiot, który brutalnie wykorzystuję.

http://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,141,pozadanie-zakochanie-czy-milosc.html

 

************

Wzrok – pierwsza forma kontaktu cielesnego

Paweł Kosiński SJ / slo

Wzrok - pierwsza forma kontaktu cielesnego

 

Takie stwierdzenie może być uznane za kontrowersyjne, zwłaszcza, gdy pojawiają się teorie próbujące dać pierwszeństwo np. powonieniu. Dla większości jednak kontakt wzrokowy pozostaje pierwszym sposobem “dotarcia” do drugiego człowieka. Patrzymy na innych, widzimy ich.

 

Sami siebie widzimy tylko poprzez coś innego, lustro, czy np. w obrazie kamery wideo. Nie patrzę sobie w twarz, choć mam jakiś obraz samego siebie, znam swoje reakcje. Obraz samego siebie, jaki nosimy, jaki obserwujemy w zwierciadle jest bardzo zależny od innych, od naszych stanów emocjonalnych. Drugi człowiek, poprzez swoją reakcję na moją obecność sprawia, że bardziej dociera do mnie, często w sposób pozawerbalny to, co inni o mnie myślą, a z mojej strony, to jak jestem postrzegany. Samoocena bardzo mocno zależy od tego, jak jesteśmy widziani przez innych. Dzieje się tak zarówno w przypadku dzieci, jak i dorosłych.
Spojrzenie nie jest jednak jednoznaczne i jedno równe drugiemu. Spojrzenie może także zawierać elementy “uprzedmiotawiające” człowieka, gdzie człowiek staje się “przedmiotem” obserwacji. Trzeba by tutaj wspomnieć niektóre nurty współczesnej filozofii, gdzie element podejrzliwości wobec drugiego człowieka był bardzo mocno obecny.

 

Drugi nie patrzy na mnie przyjaźnie, on mnie “podgląda”. Jest to spojrzenie, które nie jest spotkaniem z drugim. Jest to przejaw wścibskości, plotkarstwa, bez chęci nawiązania kontaktu. Jest to także często asumpt do oceniania innych. Spoglądający jest powierzchowny, nie interesuje go wnętrze człowieka. Spojrzenie na innych jest formą zabicia czasu. Spojrzenie uprzedmiotawiające to także takie, które jest obserwacją i uwagą dotyczącą wyglądu, pozostawiając człowieka często z przeświadczeniem o negatywności, złu, nieakceptowaniu jakiejś rzeczy, wyglądu, itp.

 

Innym przejawem uprzedmiotowienia jest zredukowanie człowieka do przedmiotu: pożądania (można “rozebrać oczyma”), albo troski (pewne matki tak bardzo zatroskane o swoje dzieci, że nie pozwalają im prawie swobodnie żyć). We wszystkich tych przejawach człowiek nie jest podmiotem, jest uzależniony od drugiego. To nie sprzyja rozwojowi osoby.
Na przeciwległym krańcu jest spojrzenie, które wspomaga rozwój osoby i kształtowanie zdrowej postawy autonomii. Jest to spojrzenie czułe i obejmujące całego człowieka, które się w nim lubuje. Takie spojrzenie przekazuje akceptację i podkreśla znaczenie człowieka. Jest to także troska o człowieka, ale inaczej niż w przypadku “zatroskanej matki”. Zależy mi na tobie, ty jesteś ważny, a nie moje wyobrażenia czy lęki. Takie spojrzenie kontempluje człowieka i raduje się człowiekiem, a nie sprowadza go do roli przedmiotu. Pewnym szczególnym rodzajem takiego spojrzenia jest spojrzenie upodobania, spojrzenie osoby zakochanej. Spojrzenie zakochanego wydobywa z osoby kochanej zdolności, których czasami ona sama nie podejrzewała. Takie spojrzenie w pełni wyzwala człowieka.

 

Ciało posługuje się swoim językiem, wyraża się i wyraża nas, czasami o wiele bardziej prawdziwie niż nasze słowa. Posługuje się swoimi drogami komunikowania, jakimi są zmysły. Nasz wzrok, słuch, zmysł węchu, smaku oraz dotyk stanowią komplementarne sposoby nie tylko rejestrowania bodźców ze świata zewnętrznego, ale także naszego wychodzenia do świata.

 

Nie wszystkich mechanizmów tego komunikowania jesteśmy świadomi. Nie umiemy się nimi w pełni posługiwać. Z jednej bowiem strony zależą one od instynktowej części naszej natury, z drugiej strony jednak podlegają wpływowi kulturowemu. W zmieniających się warunkach życia człowieka, jego zmysły dostosowują się do zmiennych potrzeb. Ciało jednak niezmiennie pozostaje naszym sposobem na wychodzenie z siebie, na wchodzenie w kontakt z innymi. Nie mamy doświadczenia istnienia bez ciała. Poznawanie zatem tej sfery naszego istnienia jest nie tylko owocne, ale wręcz konieczne.

 

Więcej w książce: Obudzić serce – Paweł Kosiński SJ

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,400,wzrok-pierwsza-forma-kontaktu-cielesnego.html

*********

Pragnę – i co dalej?

Anna Kapłańska

(fot. johnhope14 / flickr.com)

Chcę, planuję, marzę, pragnę, postanawiam… I co? I nic! Utykam w martwym punkcie, a cel nie przybliża się ani o milimetr. Ciągle tylko majaczy gdzieś na horyzoncie. Dlaczego?

 

Naturalne wydaje się, że w idealnym świecie marzenie i realizacja powinny być nierozerwalnie złączone. (Uwaga! Pisząc o pragnieniach, mam na myśli tylko to, co moralnie dobre, co nie skrzywdzi mnie ani nikogo wokół). Niestety świat, w którym żyjemy, idealny nie jest. Zastanawiając się, dlaczego ludzie nie realizują swoich pragnień, znalazłam trzy powody. Niektórzy napotykają na przeszkody zewnętrzne, inni zbyt słabo pragną, pozostali nie wiedzą, jak zabrać się za realizację celu. Przyjrzyjmy się temu dokładniej.

 

Nie mogę

 

Nie ja wybrałam sobie czas i miejsce urodzenia. Mając za rodziców Polaków, choćbym nie wiem jak chciała, nie zostanę królową angielską. Pozostaje mi tylko pogodzić się z tym faktem. Nie mogę też latać, przechodzić przez ściany, podróżować w czasie, ani robić innych ciekawych rzeczy, z którymi bez problemu radzą sobie bohaterowie kreskówek. Przeszkody mogą być też mniej spektakularne, takie jak sytuacja finansowa, cechy charakteru, brak jakiegoś talentu, sytuacja polityczna, przepisy prawne, stan współczesnej wiedzy…

 

Podam kilka przykładów. Chcę wybrać się w podróż, ale mnie na to nie stać. Mogę teraz albo poczekać, aż odłożę wystarczającą sumę pieniędzy, ewentualnie poszukać dodatkowej pracy, żeby czekać krócej, albo tak obniżyć standard podróży, żeby była tańsza. Inny przykład: chcę grać na fortepianie, ale nie mam dobrego słuchu muzycznego. Mogę więc nadrobić brak talentu ciężką pracą i dzięki ćwiczeniu nauczyć się grać dobrze technicznie. Pewnie nie będę komponować własnych utworów ani nie wezmę udziału w Konkursie Chopinowskim, ale nie muszę zupełnie rezygnować z pragnienia. Jeśli marzę o tym, by chodzić po górach, a mam lęk wysokości, być może będę musiała zrezygnować z tego pomysłu. Może jednak uda się rozwiązać ten problem dzięki wizycie u psychologa albo stopniowemu pokonywaniu siebie i wchodzeniu na coraz wyższe wzniesienia.  Dzięki temu może nigdy nie wejdę na Mont Everest, ale zdobycie Turbacza w tym przypadku będzie wielkim osiągnięciem. Jak widać, pewne ograniczenia mogą sprawić, że z niektórych pragnień trzeba zrezygnować. Może na zawsze, może tylko na jakiś czas – do momentu, gdy zmienią się okoliczności. Czasem wystarczy jednak nieco obniżyć poprzeczkę.

 

Nie chcę

 

Oprócz przeszkód, na które nie mamy wpływu, napotykamy przeciwności, które w pełni możemy pokonać. Często walka z nimi wiąże się z trudem, bólem i wyrzeczeniami, ale zwycięstwo jest możliwe. Odniesie je ten, kto pragnie wystarczająco mocno. Podam banalny przykład. Gdyby ktoś kazał mi zrobić kilka zdjęć dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisku, powiedziałabym, że to niemożliwe, w każdym razie nie dla mnie – nie nadaję się do tego i już.

 

Znam jednak osiemnastoletniego chłopaka, który postanowił, że spróbuje. Udało mu się uzyskać stypendium za bardzo dobre wyniki w nauce, dlatego mógł kupić sobie aparat fotograficzny. Poznał jego możliwości, następnie przeglądał fora internetowe i czytał książki, żeby dowiedzieć się, gdzie szukać zwierzaków do fotografowania. Przygotowywał wabiki, szył ubrania maskujące, chodził po lasach i obserwował ślady. Godzinami leżał nieruchomo na karimacie, przykryty siatką, z twarzą umazaną węglem. Nie było łatwo, ale w końcu mu się udało. Zdjęcia, które mi pokazał, są niesamowite. Okazało się, że zadanie było możliwe do wykonania. Tyle, że ja nie chciałam wystarczająco mocno, żeby pokonać pierwsze trudności.

 

Nie wiem jak

 

Kiedy już pragniesz naprawdę mocno, a po przeanalizowaniu potencjalnych przeszkód możesz stwierdzić, że należą one do tych, które można pokonać, pozostaje jeszcze pytanie, w jaki sposób dojść do upragnionego celu. Gdzie szukać odpowiedzi? Możliwości jest sporo. Jedni uczą się na własnych błędach, inni czytają fachowe książki czy przeszukują fora internetowe, jeszcze inni szukają przewodników wśród tych, którzy przeszli podobną drogę i mogą podzielić się swoim doświadczeniem. Ponieważ nie ma ludzi nieomylnych, warto szukać w kilku niezależnych źródłach, żeby zweryfikować wyniki.

 

Trochę praktyki

 

Pomyśl teraz o jakimś swoim niezrealizowanym pragnieniu. Może to być coś, o czym marzysz od dawna, albo to, co teraz przychodzi Ci do głowy. Weź do ręki długopis i trzy kartki papieru. Na pierwszej z nich wypisz wszystkie ograniczenia, na które nie masz wpływu. Czy one całkowicie uniemożliwiają Ci realizację pragnienia? Jeśli tak, być może trzeba zrezygnować. Jeśli nie, pomyśl, w jaki sposób możesz zmodyfikować cel, żeby osiągnięcie go mogło stać się realne.

 

Na kolejnej kartce wypisz wszystkie trudności, które przy mniejszym czy większym wysiłku możesz pokonać. Czy pragniesz wystarczająco mocno, żeby się z nimi zmierzyć? Jeśli uważasz, że tak, pomyśl, gdzie możesz poszukać odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób zabrać się za realizację celu. Najlepiej na kolejnej kartce wypisz sobie konkretne tytuły książek czy czasopism, adresy stron internetowych, nazwiska osób, które mogą znać temat. Jeśli udało Ci się zapisać wszystkie trzy kartki i nadal chcesz zrealizować swoje pragnienie, pierwszy krok masz już za sobą. O tym, co dalej, możesz przeczytać  za tydzień.

 

 

 

 

“Ćwiczenia Duchowe – podręczne narzędzia rozwoju osobistego i duchowego” to zestaw 56 prostych i konkretnych ćwiczeń umieszczonych na pojedynczych kartach. Są one przeznaczone dla każdego, kto chciałby rozwijać się duchowo i pracować nad sobą, ale nie za bardzo wie jak.

 

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1567,pragne-i-co-dalej.html

**********

Wróciłeś, nie trzeba więcej

Kontakt

Tomek Kaczor / Ignacy Dudkiewicz

(fot. A♥ / flickr.com)

Bóg jest bardzo konkretny – chce się spotkać z tobą, ze mną, a nie z bezimienną masą chrześcijan. A pojednanie i przebaczenie, jeżeli ma się dokonać, musi być osobiste, nie może być anonimowe. To nie jest pojednanie z tłumem, ale z konkretną osobą – z księdzem Andrzejem Gałką rozmawiają Tomek Kaczor i Ignacy Dudkiewicz.

 

Lubisz spowiadać?
Bardzo. Im dłużej jestem księdzem, tym bardziej. Gdy ktoś przychodzi do mnie, żeby się wyspowiadać, to pierwszą rzeczą, którą czuję, jest ogromna radość. Dojrzałem do tego, że w każdej sprawie mogę się umówić “na jutro”, ale nigdy nie odmawiam, gdy ktoś prosi mnie o spowiedź. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten ktoś może potem długo się nie zebrać, by przyjść ponownie. Albo wręcz nie przyjść już nigdy.

 

Bo mądre wykłady i konferencje są bardzo ważne, ale podstawową rzeczą, którą ksiądz powinien sprawować z radością, są sakramenty Eucharystii i pokuty.

 

Dlaczego?
Bo to jest chyba największy dar, jaki przez mnie Bóg chce dać temu, który do Niego przychodzi.

 

Nie masz czasem zwyczajnie dość?
Bez względu na to, jak długa byłaby kolejka do konfesjonału, proszę dla siebie o dar cierpliwości. Bo wiem, że często do spowiedzi przychodzą ludzie, którzy się boją. A dla mnie to jest po prostu wielka frajda, kiedy mogę kogoś rozgrzeszyć, ucieszyć się, że ten człowiek odchodzi pojednany.

 

Rzuca się jednak w oczy pewien schemat, w ramach którego złe doświadczenia ze spowiedzią są często pierwszym czynnikiem odejścia od Kościoła. Potem przestaje się do niej chodzić, przystępować do Komunii, chodzić na mszę…
Wiem, że w dużej mierze to jest wina nas – księży. Jako kapłani może za mało uświadamiamy sobie, że jesteśmy w konfesjonale sługami Bożego miłosierdzia, a nie panami dusz ludzkich. Jeżeli nie uświadamiam sobie mojej własnej grzeszności i słabości, a ktoś przychodzi i potraktuję go z góry albo, nie daj Boże, jestem wścibski i zadaję mu pytania, które sprawiają, że ten człowiek nie wie, co ze sobą począć, to on tylko czeka, żeby odejść i powiedzieć: “dosyć, nie chcę mieć z tym nic wspólnego”. Dlatego, kiedy ktoś przychodzi do spowiedzi, staram się najpierw z tym człowiekiem wspólnie pomodlić: poprosić Ducha Świętego o światło dla niego i dla mnie.

 

Czasem chodzi też o czysto praktyczne opory.
Wielu ludzi nie przychodzi do spowiedzi, bo trudno im uklęknąć przy konfesjonale. Wyobrażają sobie, że wszyscy na nich patrzą. Wielu po prostu nie wie, że spowiedź wcale nie musi odbywać się w konfesjonale.

 

Dla mnie też pierwsza spowiedź poza konfesjonałem była szokiem – trudno było mi spojrzeć w oczy spowiednikowi. To jest wygodne, jak można sobie szeptać i patrzeć w podłogę…
Potem jednak na ogół docenia się ten wzrok spowiednika. Wokół spowiedzi narosło dużo zewnętrznego, niepotrzebnego balastu. A przecież ksiądz Korniłowicz już przed wojną, kiedy to było nie do pomyślenia, spowiadał ludzi w lesie, podczas jazdy wozem, na spacerze…

 

Kiedy twoja rola jako spowiednika jest szczególnie trudna?
Kiedy ktoś przychodzi do mnie i mówi, że nie zgadza się z nauczaniem Kościoła, że Kościół jest nieludzki, że mi czegoś zabrania. Trudność polega na tym, żeby znaleźć odpowiedni sposób dotarcia do niego. Proponuję wtedy, żebyśmy jego problem zobaczyli razem w świetle Ewangelii, że nie chodzi o wymysł “jakiegoś tam” Kościoła, tylko o to, co mówił Jezus i co mówi nadal w Kościele. Dobrze rozumiem ludzi, którzy tak myślą i nigdy ich nie potępiam. Tylko dwa razy w życiu zdarzyło mi się nie udzielić komuś rozgrzeszenia. I było to okropnie bolesne. Bardzo to przeżyłem. Zrozumiałem, że człowiek, który do mnie przyszedł, nie wykazuje choćby odrobiny skruchy. Nie było w nim chęci naprawienia czegokolwiek.

 

To po co przyszedł?
Kartkę podpisać przed ślubem.

 

A istota spowiedzi?
Pamiętajmy, że istotą spowiedzi jest przebaczenie. Kiedy Jezus przyszedł do apostołów po zmartwychwstaniu, powiedział: “Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. I to odnosiło się do apostołów, i do tego, co dzisiaj nazywamy przebaczeniem sakramentalnym. Warto jednak też pamiętać o słowach Jezusa z modlitwy Pańskiej: “Przebacz nam nasze winy, tak jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili”. Wszyscy więc jesteśmy powołani do tego, by przebaczać i odpuszczać naszym bliźnim doznane krzywdy.

 

Wracając do tych dwóch sytuacji, kiedy nie udzieliłeś rozgrzeszenia… Jak na czterdzieści lat kapłaństwa, to niewiele.
Nieraz się zastanawiam, że może jestem podczas spowiedzi zbyt liberalny. Ale jeżeli ktoś wykazuje choćby odrobinę żalu, coś próbuje zmienić w swoim życiu, to uważam, że reszta zależy od Bożej łaski. I chociaż rozgrzeszenie ma charakter sędziowski, to jednak jest to sędzia, który kocha, który pragnie mojej przemiany.

 

Do spowiedzi idzie się po to, żeby spotkać się z Miłosiernym Ojcem w Jezusie Chrystusie, podziękować Mu za dobro, wspólnie Go uwielbić, a następnie wyznać grzechy i podjąć pracę, spróbować zmienić swój sposób myślenia i postępowania. Często spowiadamy się z naszego życia moralnego, a spowiedź jako sakrament dotyczy przecież życia duchowego. Trzeba szukać przyczyny swoich zachowań, dotknąć czasem najgłębszych przestrzeni swojej duszy. Często ktoś się spowiada, automatycznie wyliczając: “zrobiłem to i tamto, pokłóciłem się, wypiłem, zdradziłem żonę, więcej grzechów nie pamiętam”. A ja mam wówczas wrażenie, że ten ktoś przyszedł do mnie “wziąć prysznic” i odejść. Próbuję wtedy podjąć rozmowę, ale czasem widzę, że z drugiej strony jest tylko milczenie i czekanie, żeby to się wreszcie skończyło. To kończę, bo co mogę zrobić więcej? Pozostaje modlitwa za niego.

 

Jaka jest szczególna wartość spowiedzi indywidualnej?
Bóg jest bardzo konkretny – chce się spotkać z tobą, ze mną, a nie z bezimienną masą chrześcijan. Jestem głęboko przekonany, że spowiedź indywidualna jest dla Pana Jezusa największą radością: kiedy może przez posługę drugiego człowieka, też grzesznego, dać ci coś największego – pojednać cię ze Sobą. A pojednanie i przebaczenie, jeżeli ma się dokonać, musi być osobiste, nie może być anonimowe. To nie jest pojednanie z tłumem, ale z konkretną osobą.

 

Ale grzechy trzeba wyznać przed inną, konkretną osobą.
Pojednanie zawsze kosztuje. Wyznanie grzechów przed drugim człowiekiem rzeczywiście jest nieraz bardzo trudne, bywa bolesne. Pamiętam, jak początkowo krępowałem się spowiadać u moich kolegów księży. Dziś już nie mam tego problemu.

 

A nie jest ci trudno spowiadać przyjaciół? I po tym, jak się przed tobą otworzą, obnażą swoją słabość, wciąż mieć z nimi normalne relacje?
W kościele świętego Marcina przeważnie spowiadam znajomych – nieraz całe rodziny. Jestem powołany do tego, żeby towarzyszyć człowiekowi w jego duchowym dojrzewaniu. Swoją drogą, bardzo nie lubię, kiedy ktoś mówi, że jestem jego kierownikiem duchowym. Przecież nie mam prawa nikim kierować. Czasem człowiek przychodzi i chce przerzucić na mnie odpowiedzialność za siebie: “co ksiądz powie, to ja zrobię”. A przecież ksiądz może tylko podpowiedzieć, proponować, decyzję podejmuje – w wolności – ten, który się spowiada.

 

To towarzyszenie duchowe odbywa się w przyjaźni. Spowiadam, a potem możemy się spotkać i wypić lampkę dobrego wina.

 

Naprawdę nigdy nie miałeś kłopotu z tym, żeby to, co zostało powiedziane w konfesjonale, w żaden sposób nie wpływało na twoje spojrzenie na drugą osobę?
Parę razy ktoś spowiadał się z tego, że mnie oczernił. Przez chwilę było mi przykro, ale na szczęście, z Bożą pomocą, szybko to przechodziło.

 

Często mam poczucie, że mógłbym swoje spowiedzi nagrywać i odtwarzać przy kolejnej okazji – ciągle przychodzę z tymi samymi grzechami… Masz stałych penitentów, musisz to zauważać.
Z tym samym problemem poszedłem kiedyś do ojca Tadeusza Fedorowicza, u którego miałem szczęście wiele lat się spowiadać, a on z wrodzoną sobie radością odpowiedział: “dziękuj Bogu, że nie ma nowych grzechów, tylko są te stare”.

 

Zresztą za każdym razem jest trochę inaczej. Z każdym grzechem mamy jego większą świadomość. To, że przychodzimy do spowiedzi z tymi samymi grzechami, pokazuje z jednej strony nasze ograniczenia, ale z drugiej strony też to, że mnie to boli, że ich nie chcę.

 

A dla ciebie jako spowiednika nie bywa to irytujące?
Nigdy do nikogo nie mam pretensji, że przychodzi i mówi te same grzechy. Pojawia się często pokusa, że nie ma po co kolejny raz iść, skoro znowu będzie to samo: odejdę od konfesjonału, dalej będę popełniał te same grzechy, to nie ma sensu – jak się już wewnętrznie zmienię, to wtedy przyjdę. Nie ma nic gorszego niż takie myślenie.

 

Zapadło mi w pamięć, jak w którymś momencie, kiedy byłem u ciebie u spowiedzi, powiedziałeś: “to już nieważne, z tego nie trzeba się spowiadać”. Czy wiemy, z czego należy się spowiadać?
Ważne jest rozróżnienie na słabość i grzech. Grzech jest świadomym i dobrowolnym wyborem zła, więc z tego się spowiadam. Jeżeli natomiast jest to moja słabość czy choroba, to warto o tym porozmawiać na spowiedzi, ale nie w kategoriach zła, tylko bezradności. Często ludzie nazywają grzechem coś, co nim nie jest…

 

Ksiądz Tischner mówił, że tak naprawdę rozgrzesza się zawsze niewypowiedziane…
Kiedy idę do spowiedzi, to idę z głębokim postanowieniem wyznania wszystkiego. Nie chcę zataić niczego, nie traktuję siebie i swojego życia wybiórczo. Mogę o czymś zapomnieć. Ale przecież i tak jest mi to odpuszczone. Wiemy też, że w niektórych sytuacjach, na przykład wojna, wypadek, wyznanie grzechów jest trudne czy wręcz niemożliwe.

 

A dlaczego regularna spowiedź jest potrzebna?
Jeśli nie pójdę do spowiedzi co dwa, trzy tygodnie, to “nie mogę sobie miejsca znaleźć”. Pytam siebie: w jakiej perspektywie człowiek jest w stanie ogarnąć swoje życie i wnętrze? Miesiąca, półtora? Dłużej nie ma szans. Dlatego częsta spowiedź jest potrzebna, nawet jeśli nie jest niezbędna, żeby przystąpić do Eucharystii, bo wiemy, że tylko grzech ciężki od niej oddziela. Przychodzę po umocnienie.

 

Trochę jak regularny jogging.
Jest to jakaś forma duchowego treningu. Ale przede wszystkim jest to sakrament, który daje, jak mówili ojcowie Kościoła, niewinność duszy. Na powrót stajesz się czystym człowiekiem. Merton mówił, że spowiedź to odkrywanie w sobie piękna, że “potrzebne jest od czasu do czasu, żebyś jak grotołaz po linie ze światłem Ducha Świętego szedł na dno swojego jestestwa, żeby tam zobaczyć piękny diament – miejsce twojej duchowości, twojego spotkania z Bogiem”.

 

Czyli rozgrzeszenie rozgrywa się gdzieś głębiej, gdzie trudno dotrzeć?
Prawdziwe pojednanie nie może nastąpić w warstwie moralnej, może nastąpić tylko w warstwie ducha, jakkolwiek go postrzegać, bo dotyczy to nie tylko wierzących. Jeśli ludzie mają się ze sobą pojednać do końca, to jest to najgłębsze pojednanie serca i tej tajemnicy dotyka rozgrzeszenie.

 

Czym jest pokuta?
W pierwotnym Kościele pokuty były bardzo surowe. Były trzy grzechy: cudzołóstwo, zabójstwo i świętokradztwo, które automatycznie wykluczały człowieka ze społeczności Kościoła. Żeby do niej wrócić, trzeba było publicznie wyznać winy i publicznie odbyć często wieloletnią pokutę. Co bardziej radykalni czy surowi kładli się w kruchcie, żeby po nich deptano. Z biegiem czasu praktyka pokutna łagodniała.

 

A jednak pokutę wciąż się “zadaje”…
Tak, bo jest ona integralną częścią sprawowanego sakramentu. Jednak dopóki uważam, że w konfesjonale to ja, Andrzej, mam nad tobą władzę i zadaję ci pokutę, to nie jest dobrze. Ale jeżeli ja, Andrzej, chcę, żebyś ty odszedł pojednany z Jezusem, bo chyba po to przychodzisz, to zadana pokuta ma ci w tym pomóc.

Jeżeli pokuta nie ma wymiaru leczniczego, to nie spełnia swojego zadania. Zawsze też pytam, czy pokuta, którą zadaję, jest możliwa do spełnienia.

 

Ksiądz Bozowski miał w zwyczaju zadawać za pokutę wyspanie się albo zrobienie sobie wolnej niedzieli…
Pokuta musi być adekwatna do sytuacji, w której człowiek się znajduje. Stąd ja również lubię zadawać niestandardowe pokuty.

 

Jak to się ma do zadośćuczynienia Bogu, przecież nie chodzi o wyrównanie rachunków?
Rzeczywiście, Pan Bóg nie chce wyrównywać ze mną żadnych rachunków. I tak bym nie był w stanie. To zadośćuczynienie tak naprawdę jest potrzebne mnie, mojemu życiu duchowemu.

 

Kiedy syn marnotrawny wraca do domu, ojciec wychodzi mu naprzeciw, przygarnia go. Syn chce powiedzieć, że nie jest godzien nazywać się jego synem, że będzie jego najemnikiem. Ale ojciec mówi: ja się cieszę, że wróciłeś! Największym twoim zadośćuczynieniem dla mnie jest to, że wróciłeś, nic więcej.

 

Czasem traktujemy spowiedź jako zasługiwanie sobie na Eucharystię…
To pokłosie starej praktyki średniowiecznego Kościoła, kiedy nie można było przystąpić do Eucharystii bez spowiedzi. Jeszcze w pierwszej połowie XX wieku ludzie co tydzień biegali do spowiedzi, żeby móc przyjąć Eucharystię. Ale dzisiejsze myślenie Kościoła posoborowego jest zupełnie inne.

 

To brzmi tak, jakby spowiedź była sakramentem pomocniczym.
Eucharystia, która sama w sobie ma moc uzdrowienia, jest sakramentem dającym życie, pokarmem na drogę. I możesz iść się najeść brudnymi rękoma i będziesz najedzony, ale spowiedź nam pokazuje: “zobacz, jaki Pokarm przyjmujesz”. To przygotowanie się na spotkanie. W tym sensie sakrament pokuty jest też, ale nie tylko, drogą do Eucharystii.

 

Czasem już pierwsza spowiedź zniechęca do pozostawania na tej drodze…
To bardzo ważne, żeby dziecko, które przychodzi do spowiedzi, się nie bało, a przygotowanie przez katechetów i rodziców odbywało się w spokoju i bez stresu. Dorośli często zapominają, albo nigdy się nie dowiedzieli, że spowiedź jest spotkaniem z kochającym Ojcem. Dzieci, które spowiadam przed pierwszą Komunią, najpierw prowadzę do ołtarza, do tabernakulum, które otwieram i klękam z dzieckiem i jego rodzicami. Chcę wprowadzić je w przestrzeń sacrum, żeby zrozumiało, że nie przychodzi do mnie po to, żeby opowiedzieć mi, jak to narozrabiało, tylko po to, żeby spotkać Kogoś, kto je bardzo kocha i na nie czeka. W mniejszym stopniu zwracam uwagę na te ich grzechy wypisane na karteczkach.

 

Jeżeli ksiądz potraktuje dziecko w sposób zasadniczy, surowy, obcesowy lub ledwo dziecko coś powie, już je rozgrzesza, bo tam stoi kolejka, to aż chciałoby się powiedzieć, że ten ksiądz popełnia grzech i powinien też iść do spowiedzi.

 

Pewien ksiądz opowiadał mi kiedyś, że dla niego bardzo mocnym doświadczeniem jest sytuacja, kiedy przychodzi do niego człowiek do spowiedzi, a on, jako spowiednik, ma świadomość, że rozmawia z kimś dużo od niego lepszym…
Tak. Nieraz zazdroszczę ludziom, którzy spowiadają się z całą pokorą, otwierając swoje serce i sumienie. Takich spowiedzi miałem wiele. Uświadamiam sobie nagle, że spowiadam świętych ludzi, którzy chcą być jeszcze bliżej Pana Jezusa. Dlatego nie rozumiem tych, którzy nie chcą spowiadać. Jezus daje księdzu, który spowiada, takie łaski, że trudno to pojąć. Dzięki temu, że spowiadam takich ludzi, sam lepiej się spowiadam.

 

Wracamy do początku naszej rozmowy. Dużo znasz takich księży, którzy nie lubią spowiadać?
Niewielu. Mówi się też, że młodzi księża nie lubią spowiadać, ale takie uogólnienie jest krzywdzące. Znam młodych księży, którzy są gorliwymi spowiednikami. A z drugiej strony, kiedy młody ksiądz przychodzi na pierwszą parafię, to wydaje mu się, że on musi wszystko pozmieniać, przecież tyle zadań przed nim, a ma siedzieć w konfesjonale? Babcie tylko przychodzą – szkoda czasu! Potem człowiek dojrzewa.

 

Jest mi jednak zwyczajnie żal, że tak wielu ludzi z powodu złych doświadczeń ze spowiedzią odchodzi od Kościoła…
Mnie też jest żal. Bo myślę, że nie uświadamiają sobie, jak wielką łaskę tracą. A świadomość, że ja, ksiądz, mogę być powodem tej straty, jest czymś bardzo smutnym. Dlatego modlę się za siebie i moich współbraci, abyśmy nigdy nie przeszkadzali Panu Jezusowi w spotkaniu z człowiekiem przychodzącym do spowiedzi. A Pan Bóg sobie z tym poradzi.

 

 

Ks. Andrzej Gałka jest kapłanem od ponad czterdziestu lat. Rektor kościoła świętego Marcina w Warszawie, krajowy duszpasterz osób niewidomych, kapelan Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, doktor teologii, historyk Kościoła.

 

Wywiad pochodzi z internetowego tygodnika “Kontakt” >> zobacz

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1568,wrociles-nie-trzeba-wiecej.html

*********

Święty grzesznik – czyli spowiedź św. Piotra

Maskacjusz

Adam Szustak OP

(fot. youtube.com)

Chciałbym, żebyśmy zaczęli od końca i zobaczyli, do czego go doprowadziła jego spowiedź. Spowiedź ma coś w nas zrobić. Co? Przyjrzyjmy się spowiedzi św. Piotra.

 

Konferencję “Święty grzesznik – spowiedź św. Piotra” wygłosił 24 kwietnia w łódzkim klasztorze oo. dominikanów o. Adam Szustak OP. Spotkanie było częścią całorocznego cyklu “Credo” poświęconego spowiedzi.

 

Adam Szustak OP – dominikanin, były duszpasterz duszpasterstwa akademickiego “Beczka” w Krakowie, obecnie – kaznodzieja wędrowny. Głoszenie o. Adama Szustaka wyróżnia się otwartością na współczesność, dzięki czemu trafia ono zarówno do osób utwierdzonych w swej wierze, jak i do tych, którzy borykają się z wątpliwościami.

 

*********

Jeden rozgrzeszy, a drugi nie. Dlaczego?

franciszkanie.tv

o. Leonard Bielecki i o. Franciszek Chodkowski

ak to jest, że niektórzy kapłani z tego samego grzechu rozgrzeszają, a inni nie? Czy Kościół nie ma jednego “stanowiska” w sprawie grzechu? A może jedni kapłani zbyt często przymykają oko?

 

O. Leonard Bielecki (ur. 1980) i o. Franciszek Chodkowski (ur.1970).  Są franciszkanami, mieszkają w Poznaniu. “Chcemy mówić o rzeczach dla was i dla nas ważnych, o wierze. Chcemy krótko – czasami z żartem, czasami bardzo poważnie, być może czasem się pokłócimy? – mówić o tym, co Was nurtuje.”

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1613,jeden-rozgrzeszy-a-drugi-nie-dlaczego.html

************

Dariusz Piórkowski SJ

Chwila próby

Mateusz.pl

 

Mieć ufność w Bogu
Ufność polega na tym, abyśmy w każdej sytuacji robili, co w naszej mocy, ale też wiedzieli, że nie jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Ufny człowiek wie, że cokolwiek by się z Nim nie działo, Bóg czuwa nad nim, Bóg jest obok niego.
»Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” Jezus zatem rzekł: „Każcie ludziom usiąść!” A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat”. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę« (J 6, 1-15).
Wielokrotnie ludzie słuchający Jezusa byli znużeni i głodni, ale On tylko dwa razy ich nakarmił. Nie robił tego codziennie. Czasami nawet zostawiał ludzi, którzy z pewnością nie mieli co jeść i udawał się gdzie indziej.
Dlaczego tylko dwa razy? Ponieważ w rozmnożeniu chleba nie chodzi jedynie o zaspokojenie głodu fizycznego. Jezus przyszedł odsłonić nam inną rzeczywistość, której nie dotykamy rękami i nie widzimy oczami. Dlatego czyni znaki, a nie cuda, które jedynie oczarowują. Znak wskazuje na coś więcej niż jedzenie, picie czy zdrowie. Jezus czyni znaki, aby zbadać jakość wiary słuchaczy i uczniów, a także chce pokazać, kim On rzeczywiście jest.
Wiara poddana próbie
To nie przypadek, że najpierw zwraca się do Filipa. W Ewangelii św. Jana Filip przyprowadza innych do Mistrza i do wiary: Natanaela, jednego z apostołów czy Greków, którzy chcieli zobaczyć Nauczyciela. Podobnie Andrzej przyprowadza Piotra do Mesjasza. Dlatego Jezus wystawia wiarę ich obu na próbę.
Wystawić na próbę oznacza postawić nas w takiej sytuacji, w której ujawnia się, co rzeczywiście kryje się w nas samych. Próba to taki moment w życiu, w którym doświadczamy czegoś, co przerasta nasze możliwości, kiedy dotykamy naszych ludzkich granic i bezradności. Bóg wystawia nas na próbę nie dla zabawy, lecz abyśmy lepiej poznali siebie, abyśmy zobaczyli ku czemu lgniemy, jeśli coś nie idzie po naszej myśli, bądź w ogóle w kim pokładamy ufność.
Moc przyjaźni czy miłości małżeńskiej sprawdza się dopiero wtedy, gdy nie niesie nas fala wzniosłych uczuć, gdy nieco przygaśnie pierwotny zapał. Miłość trwa i pogłębia się, jeśli kocha się nie ze względu na coś, ale ze względu na samą osobę. Podobnie w relacji do Boga: rzeczywista moc naszej wiary i ufności względem Boga ujawnia się wówczas, gdy postawieni jesteśmy przed wyzwaniem. Czy jesteśmy w stanie stać przy Bogu, kiedy życie nam się komplikuje?
Filip zapytany przez Jezusa, co zrobić, żeby nakarmić tłum, trzeźwo ocenia sytuację. Pieniędzy w trzosie za mało, ludzi dużo. Co począć? I rozkłada ręce. Andrzej, wprawdzie zauważa jakieś możliwości: są dwie ryby i pięć chlebów, ale po chwili, tak samo rozkłada ręce. Przecież nie ma cudów!Pamiętanie i zapominanie
I tak zachowują się ci, którzy są blisko Jezusa. Jeszcze niedawno ten sam Jezus przemienił wodę w wino, uzdrowił syna dworzanina królewskiego i chromego w krużganku świątyni. O wszystkim zapomnieli.
Popatrzmy na siebie. Jak reaguję jako rolnik, któremu susza zniszczyła owoc ciężkiej pracy? Jak zachowuję się, jeśli nagle tracę pracę i nie wiem co z sobą począć? Jak reaguję, jeśli nie dostanę się na upragnione studia? Czy w ogóle biorę Boga pod uwagę? Czy pamiętam o tym, co dotąd od Niego otrzymałem? Czy pamiętam, ile razy wyciągał do mnie rękę, także przez bliskich czy przypadkowych ludzi? Jedni nagle sobie przypominają, że Bóg istnieje, a inni, przeciwnie, zupełnie o Nim zapominają, jakby Go na świecie nie było.
A tłum? Wprawdzie uznaje Jezusa za proroka, ale takiego, który miałby odpowiadać ziemskim potrzebom i wyobrażeniom. Ludzie chcą obwołać Go królem, bo czyż to nie wspaniały władca, przy którym można siedzieć cały dzień, nic nie robić i jeszcze dostać coś do jedzenia? Jezus nie chce być takim królem, bo nie jest złotą rybką, która na poczekaniu spełni wszelkie nasze życzenia i zachcianki. Jezusowi nie chodzi tylko o naszą pracę, chleb, mieszkanie, ale o to, dzięki czemu w ogóle możemy żyć, co nadaje sens całemu naszemu życiu. Chce, abyśmy zawsze o Nim pamiętali po to, byśmy stawali także na własnych nogach. On jest takim przyjacielem, który nie uzależnia nas od siebie. Nie chce nas omamić, zwieść czy oczarować. Chce naszej wolnej decyzji, bo dopiero wówczas nasza miłość do Niego staje się coraz doskonalsza.Chleb i ryby nie spadają z nieba
Św. Faustyna pisała, że „Boże miłosierdzie czerpie się naczyniem ufności”. Ufność względem Boga nie oznacza postawy: To teraz Panie Boże zrób wszystko za mnie. Ufność polega na tym, abyśmy w każdej sytuacji robili, co w naszej mocy, ale też wiedzieli, że nie jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Ufny człowiek wie, że cokolwiek by się z Nim nie działo, Bóg czuwa nad nim, Bóg jest obok niego. Dlatego On nie wyręcza nas z tego, co sami możemy zrobić, bo wcześniej nas do tego uzdolnił: dał nam ziemię, pracę, ręce, głowę na karku, drugich ludzi obok nas. Dlatego chleb i ryby nie spadają z nieba, lecz są pomnożone. Musimy stawać przed Bogiem, z tym co mamy i kim jesteśmy, a nie mówić, a cóż to jest?
Bóg zaspokaja nasz głód duchowy. Daje nam to, co człowiek może nam dać tylko częściowo: siłę i moc do stawiania czoła przeciwnościom, ufność, poczucie bycia ukochanym. Jeśli w Chrystusie będziemy zaspokajać nasz głód i pragnienia, poradzimy sobie w każdej sytuacji. Chrystus, którego przyjmujemy w Eucharystii wydobywa i udoskonala złożone w nas dobro, tak jak pomnożył chleby i ryby chłopca, a za chwilę przemieni chleb i wino w swoje Ciało i Krew. Jednak nasza przemiana nie dzieje się to automatycznie. Ważna jest postawa, z jaką przychodzimy do Chrystusa. Będziemy przemieniani, jeśli Chrystusa potraktujemy jako osobę, a nie punkt usługowy czy cudotwórcę, który ma być gotowy na każde nasze wezwanie. Bóg nie chce, abyśmy przychodzili do Niego jedynie wówczas, gdy czegoś na gwałt potrzebujemy. Bóg jako prawdziwy przyjaciel spełni niejedną prośbę, ale także chce, abyśmy cieszyli się Nim samym, a nie tylko tym, co może nam uczynić. Chce, abyśmy Mu ufali.
Chrystus karmi nas do sytości: daje tyle, ile kto chce. Boża uczta jest zawsze z nadmiarem. Zawsze pozostaje wiele ułomków. Nie obawiajmy się hojności Chrystusa. Nie bójmy się naszych najgłębszych pragnień. Nie obawiajmy się przychodzić do Niego z naszymi okruszynami dobra. On je pomnoży i uczyni nas prawdziwie wolnymi ludźmi.
Dariusz Piórkowski SJ
fot. Zakwitnij!pl Ejdzej & Iric Buns with crosses
Flickr (cc)
http://www.katolik.pl/chwila-proby,24956,416,cz.html
**********
Paweł Milcarek

Nie usypiajmy sumień

Przewodnik Katolicki

Mam przyjaciela-architekta. Kilka lat temu, gdy jeszcze nie był tak wziętym fachowcem, otrzymał duże i dobrze płatne zamówienie. Miał zaprojektować kompleks budynków z przeznaczeniem medycznym. Mój przyjaciel był bardzo rad z tego, że trafił mu się tak dobry kontrakt. Jednak gdy mimochodem powiedziano mu, że chodzi o centrum zapłodnień in vitro coś go tknęło. Przypomniał sobie przez mgłę, że są wokół tego jakieś kontrowersje etyczne: poprosił o czas do namysłu, który wykorzystał na sprawdzenie, w czym tkwi problem i skąd biorą się zastrzeżenia Kościoła do metody in vitro. Zrozumiał, że jest to metoda, w której cierpiący na bezpłodność uzyskują szczęście rodzicielstwa za cenę selekcji ich potomstwa spośród kilku poczętych ludzi; ten jeden wybrany ma szczęście żyć dalej – pozostali giną. Dowiedziawszy się o tym, mój przyjaciel już wiedział, co ma zrobić: wycofał się z tego intratnego kontraktu, wyjaśniając swoje powody. Uznał, że skoro nikt nie może budować swego rodzicielskiego szczęścia za cenę życia niewinnych – to i on nie może utrzymywać swej rodziny za cenę choćby pośredniego uczestnictwa w łamaniu fundamentalnych przykazań Bożych. Przyjaciel uznał, że „nie zabijaj” nakłada czasem szczególne zobowiązania także na architektów.
Przypomniałem sobie tę historię teraz, gdy Ojciec Święty wezwał aptekarzy, aby odmawiali rozpowszechniania środków wczesnoporonnych. Chodzi o środki uniemożliwiające zagnieżdżenie się embrionu, czyli zadomowienie się już poczętego człowieka w organizmie jego mamy. Benedykt XVI wzywa więc farmaceutów do powstrzymania się od udziału w niszczeniu życia. Mówiąc dokładnie: do odmawiania choćby pośredniego udziału w higienicznym niszczeniu życia ludzi, choć fizycznie są tak niepozorni.
Słyszałem już kilka reakcji polskich aptekarzy. Te nagłaśniane przez media świadczyły nie najlepiej o poziomie osobistej świadomości moralnej, ale i o osobistej odpowiedzialności. „To nie moja sprawa, co jest dopuszczone do obiegu w sprzedaży jako leki”; „Jestem katolikiem, ale nie chcę narzucać innym moich przekonań”. Jakoś nikt z cytowanych farmaceutów nie zauważył, że chodzi w tym wszystkim o życie ludzi – i że to jest właśnie taka kwestia, w której od każdego z nas wymaga się, od czasu do czasu, tej odpowiedniej porcji nonkonformizmu. Naprawdę nie trzeba być katolikiem, by to zrozumieć, ale katolicy powinni to rozumieć całkiem dobrze, bo Ewangelia jest dobrym przewodnikiem nonkonformizmu moralnego. „Nie wolno znieczulać sumień” – powiedział Benedykt XVI zwracając się do farmaceutów i zachęcając ich do korzystania z tzw. klauzuli sumienia w sytuacjach, gdy prawo skłaniałoby ich do choćby pośredniego wspierania procederu aborcji lub eutanazji.
Benedykt XVI wzmacnia to, co było już wyraźnie obecne w nauczaniu Jana Pawła II o cywilizacji życia: są takie kwestie, w których trzeba powiedzieć światu non possumus – i nie wolno milczeć czy znieczulać sumień gadaniem o „zadowalającym kompromisie” i o „pluralizmie”.
Benedykt XVI jest papieżem chrześcijańskiego nonkonformizmu. Bardzo dobrze pamięta, jak rodzi się totalitaryzm, jak ideologia nowoczesności potrafi zgoła bezszelestnie wykluczać całe grupy ludzi oraz likwidować ich całkiem higienicznie (np. chorych psychicznie, których w nazistowskich Niemczech likwidowano przy milczeniu społeczeństwa zahipnotyzowanego dobrą nowiną o solidnych autostradach, podwyżkach pensji i o volkswagenie dla każdej rodziny). Papież dobrze wie, jak pozornie niezauważalne potrafi być realne i wielkie zło – więc co jakiś czas ostrzega: gdy zawodzą prawa, zostaje nam sumienie. Czy potrafimy posługiwać się tym „narządem” w codziennym życiu?Paweł Milcarek
redaktor naczelny “Christianitas”
http://www.katolik.pl/nie-usypiajmy-sumien,1621,416,cz.html
*********
Kongregacja Nauki Wiary
O legalizacji związków homoseksualnych
materiał własny

Kongregacja Nauki Wiary
O legalizacji związków homoseksualnych
Rzym, 3 czerwca 2003 r.,

Fragmenty (pełen tekst znajduje się poniżej)

(…)
2. (…) Żadna ideologia nie może pozbawić ludzkiego ducha pewności, że małżeństwo istnieje tylko między dwiema osobami różnej płci, które przez wzajemne osobowe oddanie, im właściwe i wyłączne, dążą do jedności ich osób. (…)

4. (…) Małżeństwo jest święte, natomiast związki homoseksualne pozostają w sprzeczności z naturalnym prawem moralnym. Czyny homoseksualne (…) W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane”.
W Piśmie Świętym stosunki homoseksualne “są potępione jako poważna deprawacja (por. Rz 1, 24-27; 1 Kor 6, 10; 1 Tm 1, 10). (…) skłonność homoseksualna jest “obiektywnie nieuporządkowana”[9] i czyny homoseksualne “są grzechami pozostającymi w głębokiej sprzeczności z czystością”.

(…) Tym, którzy w imię tej tolerancji chcą podejmować działania na rzecz przyznania określonych praw osobom homoseksualnym współżyjącym ze sobą, należy przypomnieć, że tolerowanie zła jest czymś zupełnie odmiennym od aprobowania i legalizowania zła.
W wypadku prawnego zalegalizowania związków homoseksualnych, bądź zrównania prawnego związków homoseksualnych i małżeństw wraz z przyznaniem im praw, które są właściwe temu ostatniemu, konieczne jest przeciwstawienie się w sposób jasny i wyrazisty. (…)

6. (…) prawo cywilne nie może wchodzić w konflikt z prawym rozumem (recta ratio) bez utraty tym samym mocy wiążącej dla sumienia. Każde prawo, ustanowione przez ludzi, ma rację bytu jako prawo na tyle, na ile jest zgodne z naturalnym prawem moralnym, (…) Ustawodawstwa przychylne związkom homoseksualnym są sprzeczne z prawym rozumem, (…)

7. (…) Włączenie dzieci do związków homoseksualnych na drodze adopcji oznacza w rzeczywistości dokonanie przemocy na tych dzieciach w tym sensie, że wykorzystuje się ich bezbronność dla włączenia ich w środowisko, które nie sprzyja ich pełnemu rozwojowi ludzkiemu. (…)

8. Społeczność swe przetrwanie zawdzięcza rodzinie opierającej się na małżeństwie. (…) Stawiając związki homoseksualne na tej samej płaszczyźnie prawnej co małżeństwo albo rodzinę, państwo działa arbitralnie i wchodzi w konflikt z własnymi obowiązkami.

Dla poparcia legalizacji związków homoseksualnych nie można przywoływać zasady szacunku i niedyskryminacji wobec każdej osoby. (…) Nieprzyznanie statusu społecznego i prawnego małżeństwa formom życia, które nie są i nie mogą być małżeńskimi, nie przeciwstawia się sprawiedliwości, ale przeciwnie, jest przez nią wymagane.

(…) Związki homoseksualne nie realizują – nawet w najdalej idącej analogii – zadań, ze względu na które małżeństwo i rodzina zasługują na właściwe i specyficzne uznanie prawne. Istnieją, natomiast, słuszne racje, by stwierdzić, że takie związki są szkodliwe dla prawidłowego rozwoju społeczności ludzkiej, szczególnie jeśli dopuściłoby się do wzrostu ich efektywnego wpływu na tkankę społeczną. (…)

9. Jako że pary małżeńskie mają za zadanie zagwarantowanie następstwa pokoleń, a zatem wyraźnie przyczyniają się dla dobra publicznego, prawo cywilne nadaje im znaczenie instytucjonalne. (…)

10. (…) wszyscy wierni mają obowiązek przeciwstawienia się zalegalizowaniu prawnemu związków homoseksualnych, (…)

11. Kościół naucza, że SZACUNEK DLA OSÓB HOMOSEKSUALNYCH NIE MOŻE W ŻADNYM WYPADKU PROWADZIĆ DO APROBOWANIA ZACHOWANIA HOMOSEKSUALNEGO

Joseph kard. Ratzinger, Prefekt
Angelo Amato, S.D.B., Arcybiskup tytularny Sila, Sekretarz

Rzym, w siedzibie Kongregacji Nauki Wiary, 3 czerwca 2003 r.,

__________________

Pełen tekst dokumentu Kongregacji Nauki Wiary

O LEGALIZACJI ZWIĄZKÓW HOMOSEKSUALNYCH
KONGREGACJA NAUKI WIARY

Wstęp

1. Różne kwestie dotyczące homoseksualizmu były w ostatnim czasie wielokrotnie poruszane przez Ojca Świętego, Jana Pawła II i odpowiednie dykasterie Stolicy Apostolskiej[1]. Chodzi bowiem o zjawisko moralnie i społecznie niepokojące, także w tych krajach, w których nie nabiera jakiegoś szczególnego wymiaru z punktu widzenia rozporządzenia prawa. Budzi, natomiast, większy niepokój w krajach, które już zalegalizowały, albo zamierzają zalegalizować związki homoseksualne, w niektórych przypadkach włącznie z uprawnieniem do adopcji dzieci. Poniższe uwagi nie zawierają nowych elementów doktrynalnych; ich celem jest przypomnienie podstawowych prawd związanych z powyższym problemem i wskazanie kilku argumentów o charakterze racjonalnym, mogących posłużyć biskupom przy sporządzaniu bardziej szczegółowych dokumentów, z uwzględnieniem sytuacji istniejących w różnych regionach świata: wypowiedzi służących ochronie i promocji godności małżeństwa jako podstawy rodziny i trwałości społeczeństwa, którego ta instytucja jest częścią konstytutywną. Uwagi te mają na celu również ukierunkowanie działań polityków katolickich, którym wskazują zasady postępowania, zgodne z sumieniem chrześcijańskim w sytuacjach, gdy mają oni do czynienia z projektami ustawodawczymi związanymi z tą problematyką[2]. Jako że dotyczą one prawa moralnego naturalnego, poniższe argumenty proponowane są nie tylko wierzącym, ale także wszystkim osobom zajmującym się propagowaniem i obroną dobra wspólnego społeczności.

I. Istota i nieodzowne przymioty małżeństwa

2. Nauczanie Kościoła o małżeństwie i o komplementarności płci podejmuje prawdę wskazaną przez “recta ratio” i jako taką przyjętą przez wszystkie wielkie kultury świata. Małżeństwo nie jest jakimkolwiek związkiem między osobami. Zostało ono ustanowione przez Stwórcę w swej istocie, zasadniczych właściwościach i celach[3]. Żadna ideologia nie może pozbawić ludzkiego ducha pewności, że małżeństwo istnieje tylko między dwiema osobami różnej płci, które przez wzajemne osobowe oddanie, im właściwe i wyłączne, dążą do jedności ich osób. W ten sposób udoskonalają się wzajemnie, by współpracować z Bogiem w przekazywaniu i wychowaniu nowego życia ludzkiego.

3. Prawda naturalna o małżeństwie została potwierdzona przez Objawienie, zawarte w opowiadaniach biblijnych o stworzeniu, będących również wyrazem pierwotnej mądrości człowieka, w której daje się słyszeć głos samej natury. Istnieją trzy podstawowe elementy stwórczego planu dotyczącego małżeństwa, o którym mówi Księga Rodzaju.

Przede wszystkim, człowiek, obraz Boga, został stworzony “mężczyzną i niewiastą” (Rdz l, 27). Mężczyzna i kobieta są sobie równi jako osoby i dopełniają się jako odrębne płci. Płciowość z jednej strony należy do sfery biologicznej, z drugiej zaś, zostaje wyniesiona w stworzeniu ludzkim na nowy poziom – osobowy, na którym ciało i duch się jednoczą. Poza tym, małżeństwo zostało ustanowione przez Stwórcę jako forma życia, w której realizuje się wspólnota osób związana z pełnieniem aktów płciowych. “Dlatego mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 1, 24).

Wreszcie, Bóg zechciał powierzyć temu związkowi mężczyzny i kobiety szczególne uczestnictwo w swym dziele stwórczym. Dlatego pobłogosławił mężczyznę i niewiastę tymi słowami: “Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz l, 28). W planie Stwórcy komplementarność płci i płodność należą więc do samej natury instytucji małżeństwa. Co więcej, związek małżeński mężczyzny i kobiety został wyniesiony przez Chrystusa do godności sakramentu. Kościół naucza, że małżeństwo chrześcijańskie jest znakiem przymierza Chrystusa z Kościołem (por. Ef, 32). To chrześcijańskie znaczenie małżeństwa nie umniejsza głęboko ludzkiej wartości związku małżeńskiego mężczyzny i kobiety, ale ją potwierdza i umacnia (por. Mt 19, 3-12; Mk 10, 6-9).

4. Nie istnieje żadna podstawa do porównywania czy zakładania analogii, nawet dalekiej, między związkami homoseksualnymi a planem Bożym dotyczącym małżeństwa i rodziny. Małżeństwo jest święte, natomiast związki homoseksualne pozostają w sprzeczności z naturalnym prawem moralnym. Czyny homoseksualne bowiem “wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane”[4].
W Piśmie Świętym stosunki homoseksualne “są potępione jako poważna deprawacja (por. Rz 1, 24-27; 1 Kor 6, 10; 1 Tm 1, 10). Ten sąd Pisma Świętego nie uprawnia do stwierdzenia, że wszyscy dotknięci tą nieprawidłowością mają tym samym winę osobistą; świadczy jednak, że akty homoseksualizmu są wewnętrznie nieuporządkowane”[5]. Taką samą ocenę moralną znajdujemy u wielu pisarzy chrześcijańskich pierwszych wieków[6] i została ona jednoznacznie przyjęta przez Tradycję katolicką. Niemniej, według nauczania Kościoła, mężczyźni i kobiety o skłonnościach homoseksualnych “powinni być traktowani z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji”[7]. Takie osoby są wezwane, tak jak inni chrześcijanie, do życia w czystości[8]. Ale skłonność homoseksualna jest “obiektywnie nieuporządkowana”[9] i czyny homoseksualne “są grzechami pozostającymi w głębokiej sprzeczności z czystością”[10].

II. Postawy wobec problemu związków homoseksualnych

5. Wobec zjawiska związków homoseksualnych, faktycznie istniejących, władze cywilne przyjmują różne postawy: czasem ograniczają się do tolerowania tego zjawiska; niekiedy zgłaszają propozycje legalizacji takich związków pod pretekstem zapobieżenia – w odniesieniu do niektórych praw – dyskryminacji osoby, która współżyje z osobą tej samej płci; w niektórych przypadkach popierają nawet równouprawnienie związków homoseksualnych i małżeństw we właściwym tego słowa znaczeniu, nie wykluczając uznania zdolności prawnej do starania o adopcję dzieci.

Tam, gdzie państwo przyjmuje politykę faktycznej tolerancji, niepociągającej za sobą ustawodawstwa, które byłoby wyraźnym zalegalizowaniem takich form życia, należy właściwie rozróżnić poszczególne aspekty zagadnienia. Sumienie moralne wymaga, aby w każdym przypadku być świadkami pełnej prawdy moralnej, której przeciwstawiają się zarówno akceptacja stosunków homoseksualnych, jak niesprawiedliwa dyskryminacja osób o skłonnościach homoseksualnych. Należy zatem postępować w sposób dyskretny i roztropny, mając na uwadze, przykładowo, następujące cele: ujawnić ewentualne instrumentalne czy ideologiczne wykorzystanie tej tolerancji, wyrazić jednoznacznie niemoralność tego typu związków, przypomnieć państwu o konieczności utrzymania zjawiska w takich granicach, by nie stanowiło ono zagrożenia dla moralności społecznej i, przede wszystkim, nie narażało młodych pokoleń na błędne koncepcje płciowości i małżeństwa, co pozbawiłoby je koniecznej ochrony i przyczyniłoby się, do rozszerzania się samego zjawiska. Tym, którzy w imię tej tolerancji chcą podejmować działania na rzecz przyznania określonych praw osobom homoseksualnym współżyjącym ze sobą, należy przypomnieć, że tolerowanie zła jest czymś zupełnie odmiennym od aprobowania i legalizowania zła.
W wypadku prawnego zalegalizowania związków homoseksualnych, bądź zrównania prawnego związków homoseksualnych i małżeństw wraz z przyznaniem im praw, które są właściwe temu ostatniemu, konieczne jest przeciwstawienie się w sposób jasny i wyrazisty. Należy wstrzymać się od jakiejkolwiek formalnej współpracy w promowaniu i wprowadzaniu w życie praw tak wyraźnie niesprawiedliwych, a także, jeśli to możliwe, od działania na poziomie wykonawczym. W tej materii każdy może odwołać się do prawa odmowy posłuszeństwa z pobudek sumienia.

III. Argumenty racjonalne przeciwko legalizacji prawnej związków homoseksualnych

6. Zrozumienie racji, powodujących konieczność przeciwstawienia się w ten sposób instancjom starającym się o zalegalizowanie związków homoseksualnych, wymaga kilku specyficznych uwag etycznych, różnych w swej naturze.

W porządku odpowiadającym prawemu rozumowi (recta ratio)

Zadanie prawa cywilnego jest niewątpliwie bardziej ograniczone niż prawa moralnego[11], a prawo cywilne nie może wchodzić w konflikt z prawym rozumem (recta ratio) bez utraty tym samym mocy wiążącej dla sumienia[12]. Każde prawo, ustanowione przez ludzi, ma rację bytu jako prawo na tyle, na ile jest zgodne z naturalnym prawem moralnym, uznawanym przez prawy rozum (recta ratio) i na ile respektuje w szczególności niezbywalne prawa każdej osoby[13]. Ustawodawstwa przychylne związkom homoseksualnym są sprzeczne z prawym rozumem, ponieważ udzielają gwarancji prawnych analogicznych do tych, jakie przysługują instytucji małżeństwa, związkom między dwoma osobami tej samej płci. Biorąc pod uwagę wartości, które się z tym wiążą, państwo nie może zalegalizować takich związków bez uchybienia swemu obowiązkowi promowania i ochrony zasadniczej instytucji dla dobra wspólnego jaką jest małżeństwo.

Można by zapytać, w jakim sensie może być przeciwne dobru wspólnemu rozporządzenie, które nie nakazuje żadnego szczególnego zachowania, a ogranicza się do prawnego uznania faktycznej rzeczywistości, która pozornie wydaje się nie powodować niesprawiedliwości wobec nikogo. W tym względzie należy rozważyć przede wszystkim różnicę istniejącą między zachowaniem homoseksualnym, jako zjawiskiem prywatnym, a tym samym zachowaniem, jako relacją społeczną prawnie przewidzianą i zaaprobowaną, włącznie z nadaniem jej rangi jednej z instytucji systemu prawnego.

Drugi przypadek nie tylko jest o wiele poważniejszy, ale przybiera zasięg o wiele większy i głębszy, przez co prowadziłby do zmian całego porządku społecznego, które okazałyby się sprzeczne z dobrem wspólnym. Prawa cywilne są zasadami ukierunkowującymi życie człowieka w łonie społeczności, ku dobru, albo ku złu. “Odgrywają rolę bardzo ważną, a czasem decydującą w procesie kształtowania określonej mentalności i obyczaju”[14]. Formy życia i wzory w nich wyrażone nie tylko kształtują zewnętrznie życie społeczne, ale prowadzą do modyfikowania w nowych pokoleniach zrozumienia i oceny zachowań. Zalegalizowanie związków homoseksualnych powodowałoby zatem przysłonięcie niektórych fundamentalnych wartości moralnych i dewaluację instytucji małżeństwa.

W porządku biologicznym i antropologicznym

7. W związkach homoseksualnych brakuje całkowicie elementów biologicznych i antropologicznych małżeństwa i rodziny, które mogłyby być racjonalną podstawą dla zalegalizowania prawnego takich związków. Nie są one w stanie zapewnić odpowiednio prokreacji i trwania rodzaju ludzkiego. Ewentualne posłużenie się środkami udostępnionymi przez ostatnie odkrycia w dziedzinie sztucznego zapłodnienia, poza tym, że wiążą się z poważnym uchybieniem szacunkowi należnemu godności ludzkiej15, nie zmieniłyby bynajmniej tej ich nieadekwatności.

W związkach homoseksualnych jest też całkowicie nieobecny wymiar małżeński, który stanowi formę ludzką i uporządkowaną relacji płciowych. Są one rzeczywiście ludzkie tylko wtedy i tylko na tyle, na ile wyrażają i umacniają wzajemne wsparcie płci w małżeństwie i pozostają otwarte na przekazywanie życia.

Jak pokazuje doświadczenie, brak dwubiegunowości płciowej stwarza przeszkody w normalnym rozwoju dzieci, ewentualnie włączonych w takie związki. Brakuje im doświadczenia macierzyństwa albo ojcostwa. Włączenie dzieci do związków homoseksualnych na drodze adopcji oznacza w rzeczywistości dokonanie przemocy na tych dzieciach w tym sensie, że wykorzystuje się ich bezbronność dla włączenia ich w środowisko, które nie sprzyja ich pełnemu rozwojowi ludzkiemu. Oczywiście, takie postępowanie byłoby poważnie niemoralne i pozostawałoby w jawnej sprzeczności z zasadą uznaną także przez Konwencję międzynarodową ONZ o prawach dzieci, według której najważniejszą wartością podlegającą ochronie, jest w każdym wypadku dobro dziecka, będącego istotą słabszą i bezbronną.

W porządku społecznym

8. Społeczność swe przetrwanie zawdzięcza rodzinie opierającej się na małżeństwie. Nieuniknioną konsekwencją legalizacji prawnej związków homoseksualnych jest podważenie definicji małżeństwa, przez co staje się ono instytucją, która – w swej naturze prawnie uznanej – traci zasadnicze odniesienie do aspektów związanych z heteroseksualnością, jak na przykład zadanie prokreacji i wychowania. Jeśliby z punktu widzenia prawnego małżeństwo między dwoma osobami odmiennych płci zostało uznane tylko za jedno z możliwych małżeństw, koncepcja małżeństwa uległaby radykalnej zmianie, z poważną szkodą dla dobra wspólnego. Stawiając związki homoseksualne na tej samej płaszczyźnie prawnej co małżeństwo albo rodzinę, państwo działa arbitralnie i wchodzi w konflikt z własnymi obowiązkami.
Dla poparcia legalizacji związków homoseksualnych nie można przywoływać zasady szacunku i niedyskryminacji wobec każdej osoby. Czynienie bowiem różnic między osobami, albo odmowa uznania prawnego, czy przyznania pewnego świadczenia społecznego, nie są dopuszczalne tylko wtedy, gdy pozostają w sprzeczności ze sprawiedliwością16. Nieprzyznanie statusu społecznego i prawnego małżeństwa formom życia, które nie są i nie mogą być małżeńskimi, nie przeciwstawia się sprawiedliwości, ale przeciwnie, jest przez nią wymagane.

Nie można powołać się w sposób racjonalny również na zasadę słusznej autonomii osobistej. Inną jest rzeczą to, że pojedynczy obywatele mogą swobodnie zajmować się działalnością, dla której żywią zainteresowanie oraz, że działania te generalnie mieszczą się w powszechnym prawie cywilnym do wolności; zupełnie inną rzeczą jest to, że działania, które nie wnoszą znaczącego ani pozytywnego wkładu w rozwój osoby i społeczności, miałyby otrzymać od państwa specyficzne i określone uznanie prawne. Związki homoseksualne nie realizują – nawet w najdalej idącej analogii – zadań, ze względu na które małżeństwo i rodzina zasługują na właściwe i specyficzne uznanie prawne. Istnieją, natomiast, słuszne racje, by stwierdzić, że takie związki są szkodliwe dla prawidłowego rozwoju społeczności ludzkiej, szczególnie jeśli dopuściłoby się do wzrostu ich efektywnego wpływu na tkankę społeczną.

W porządku prawnym

9. Jako że pary małżeńskie mają za zadanie zagwarantowanie następstwa pokoleń, a zatem wyraźnie przyczyniają się dla dobra publicznego, prawo cywilne nadaje im znaczenie instytucjonalne. Związki homoseksualne, natomiast, nie wymagają szczególnej uwagi ze strony ustawodawstwa prawnego, ponieważ nie odgrywają wspomnianej roli dla dobra wspólnego.
Nie jest słuszna argumentacja, według której zalegalizowanie prawne związków homoseksualnych jest rzekomo konieczne dla zapobieżenia sytuacji, w której współżyjący homoseksualiści straciliby, ze względu na sam fakt ich współżycia, rzeczywiste uznanie ich powszechnych praw, które mają jako osoby i jako obywatele. W rzeczywistości, mogą oni zawsze odwołać się – jak wszyscy obywatele na podstawie swej prywatnej autonomii – do powszechnego prawa do ochrony sytuacji prawnych wspólnego interesu. Stanowi natomiast poważną niesprawiedliwość poświęcenie dobra wspólnego i słusznego prawa rodziny w celu uzyskania dóbr, które mogą i muszą być gwarantowane w sposób nieszkodzący całemu organizmowi społecznemu[17].

IV. Postawy polityków katolickich wobec ustawodawstwa przychylnego związkom homoseksualnym

10. Jeśli wszyscy wierni mają obowiązek przeciwstawienia się zalegalizowaniu prawnemu związków homoseksualnych, to politycy katoliccy zobowiązani są do tego w sposób szczególny na płaszczyźnie im właściwej. Wobec projektów ustaw sprzyjających związkom homoseksualnym trzeba mieć na uwadze następujące wskazania etyczne.

W przypadku, gdy po raz pierwszy zostaje przedłożony Zgromadzeniu ustawodawczemu projekt prawa, przychylny zalegalizowaniu związków homoseksualnych, parlamentarzysta katolicki ma obowiązek moralny wyrazić jasno i publicznie swój sprzeciw, i głosować przeciw projektowi ustawy. Oddanie głosu na rzecz tekstu ustawy, tak szkodliwej dla dobra wspólnego społeczności, jest czynem poważnie niemoralnym.

W przypadku, kiedy parlamentarzysta katolicki ma do czynienia z prawem przychylnym związkom homoseksualnym już ustanowionym, musi on przeciwstawić się w możliwy dla siebie sposób i uczynić publicznym swój sprzeciw – chodzi o należyte świadectwo prawdzie. Jeśli nie byłoby możliwe całkowite uchylenie rozporządzenia prawnego tego typu, odwołując się do wskazań zawartych w Encyklice Evangelium vitae, “postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzających w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej”, pod warunkiem, że będzie “jasny i znany wszystkim” jego “osobisty absolutny sprzeciw” wobec praw tego rodzaju i że zostanie zażegnane niebezpieczeństwo zgorszenia[18]. Nie oznacza to, jakoby w tej materii ustawa bardziej restrykcyjna mogła być uważana za prawo sprawiedliwe albo przynajmniej dopuszczalne; przeciwnie, chodzi raczej o słuszną i obowiązkową próbę dążenia do przynajmniej częściowego zniesienia niesprawiedliwego prawa, gdy jego całkowite uchylenie nie jest w danym momencie możliwe.

Zakończenie

11. Kościół naucza, że SZACUNEK DLA OSÓB HOMOSEKSUALNYCH NIE MOŻE W ŻADNYM WYPADKU PROWADZIĆ DO APROBOWANIA ZACHOWANIA HOMOSEKSUALNEGO albo do zalegalizowania związków homoseksualnych. Wspólne dobro wymaga, aby prawa uznawały, popierały i chroniły związki małżeńskie jako podstawę rodziny, pierwszej komórki społeczeństwa. Prawne uznanie związków homoseksualnych albo zrównanie ich z małżeństwem oznaczałoby nie tylko aprobatę zachowania wewnętrznie nieuporządkowanego i w konsekwencji uczynienie go modelem dla aktualnego społeczeństwa, ale też zagubienie podstawowych wartości, należących do wspólnego dziedzictwa ludzkości. Kościół nie może nie bronić tych wartości ze względu na dobro ludzi i całej społeczności.

Jego Świątobliwość Jan Paweł II w czasie audiencji udzielonej 28 marca 2003 r. niżej podpisanemu Kardynałowi Prefektowi zatwierdził niniejsze uwagi, uchwalone na zebraniu plenarnym Kongregacji Nauki Wiary, i nakazał ich opublikowanie.

Rzym, w siedzibie Kongregacji Nauki Wiary, 3 czerwca 2003 r.,
wspomnienie świętych męczenników Karola Lwangi i towarzyszy.

Joseph kard. Ratzinger, Prefekt
Angelo Amato, S.D.B., Arcybiskup tytularny Sila, Sekretarz

P R Z Y P I S Y :

[1] Por. Jan Paweł II, Rozważanie przed modlitwą “Anioł Pański”, 20 lutego 1994 i 19 czerwca 1994; Przemówienie do Uczestników Zebrania Plenarnego Papieskiej Rady ds. Rodziny, 24 marca 1999; Katechizm Kościoła Katolickiego, nn. 2357-2359, 2396; Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja Persona humana, 29 grudnia 1975, n. 8; List do Biskupów Kościoła Katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych, 1 października 1986; Uwagi dotyczące odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych, 24 lipca 1992; Papieska Rada do spraw rodziny, List do Przewodniczących Konferencji Episkopatów Europy w sprawie rezolucji Parlamentu Europejskiego dotyczącej związków homoseksualnych, 25 marca 1994; Rodzina, małżeństwo i “związki de facto”, 26 lipca 2000, n. 23.

[2] Por. Kongregacja Nauki Wiary, Nota doktrynalna o niektórych aspektach działalności postępowania katolików w życiu politycznym, 24 listopada 2002, n. 4.

[3] Por. sobór watykański II, Konstytucja duszpasterska Gaudium et spes, n. 48.

[4] Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2357.

[5] Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja Persona humana, 29 grudnia 1975, n. 8.

[6] Por. na przykład św. Polikarp, List do Filipian, V, 3; św. Justyn, Apologia I, 27, 1-4; Atenagoras, Prośba za chrześcijanami, 34.

[7] Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2358; por. Kongregacja Nauki Wiary List do Biskupów Kościoła Katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych, 1 października 1986, n. 10.

[8] Por. Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2359; Kongregacja Nauki Wiary List do Biskupów Kościoła Katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych, 1 października 1986, n. 12.

[9] Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 2358.

[10] Tamże, n. 2396.

[11] Por. Jan Paweł II, Encyklika Evangelium vitae, 25 marca 1995, n. 71.

[12] Por. tamże, n. 72.

[13] Por. Św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae, I-II, q. 95, a. 2.

[14] Jan Paweł II, Encyklika Evangelium vitae, 25 marca 1995, n. 90.

[15] Por. Kongregacja Nauki Wiary, Instrukcja Donum vitae, 22 lutego 1987, II. A. 1-3.

[16] Por. Św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologiae, II-II, q. 63, a. l, c.

[17] «Poza tym nie należy zapominać, że istnieje zawsze niebezpieczeństwo, że ustawodawstwo uznające homoseksualizm za powód do domagania się praw mogłoby w praktyce zachęcić osoby o skłonności homoseksualnej do jej ujawniania, a nawet do poszukiwania partnera w celu lepszego wykorzystania możliwości prawnych» (Kongregacja Nauki Wiary, Uwagi dotyczące odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych, 24 lipca 1992, n. 14).

[18] Jan Paweł II, Encyklika Evangelium vitae, 25 marca 1995, n, 73. 10

http://www.katolik.pl/o-legalizacji-zwiazkow-homoseksualnych,836,416,cz.html

*********

ks. Tomasz Pocałujko
Między zemstą a przebaczeniem
wstań

Ich małżeństwo trwało już pięć lat. Bóg dał im zdrowe, wspaniałe dzieci. Ich dom stawał się przystanią nie tylko dla krewnych czy bliskich przyjaciół, także wielu znajomych mogło zaznać w nim przyjaznej atmosfery ogniska domowego. Bóg nie poskąpił im również środków materialnych, więc mogli żyć spokojnie w poczuciu bezpieczeństwa. Większość z tych, którzy ich znali – tak mi się dzisiaj wydaje – sądzili, że nawet jeśli nie jest to rodzina idealna, to na pewno z mocnym kręgosłupem moralnym. Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałem się, że on ją zdradził…
Czas dojrzewania
Żona niczego się nie domyślała. Po pewnym czasie sprawa wyszła na jaw. Zabrała dzieci, wyprowadziła się do swojej matki, nie chciała wysłuchiwać tłumaczeń. Nie pomagało „przepraszam” ani kwiaty. Zaczęła nawet mówić o rozwodzie. Nie była w stanie zrozumieć, jak mógł jej to zrobić, i walczyła ze sobą. Raz pragnęła mu przebaczyć, by za chwilę chcieć go upokorzyć. W tym samym sercu cały splot sprzecznych uczuć. Zaczęły się ścierać: miłość i wzgarda wobec męża, żal z pretensjami i nadzieja na odnowę, chęć zemsty i pragnienie wybaczenia oraz zapomnienia doznanych urazów.
Trwała w tym stanie kilka tygodni. Decyzja dojrzewała powoli. Finał całej historii jest taki, że dziś, po kilku latach od tamtej chwili, są razem. Trudno jest mi określić, na ile i jak to wydarzenie wpłynęło na jakość ich obecnej miłości. Droga do pojednania była długa i mozolna. Wiem też, że tamta zdrada aż po dziś dzień pozostawiła bliznę w sercu zranionej kobiety, ale jak by nie było – miłość zwyciężyła. Są razem, dzieci mają ojca i matkę, pojawiło się nawet kolejne dziecko.

Już nigdy więcej nie przebaczę
Ileż takich dramatów na naszym świecie! Zdrady i rozwody, porzucone dzieci, zawód w przyjaźni, rozczarowania… Ileż powodów, by się zamknąć i przestać wierzyć w człowieka, który miał być moim bliźnim! Ileż takich historii w nas i obok nas!
Wydaje się po ludzku, że w niektórych sytuacjach najlepszym wyjściem byłby brak przebaczenia, obstawanie przy swoich racjach, odcięcie się od tego, który mnie zranił i coś we mnie zabił. Bo jak? Znowu pozwolić krzywdzicielowi na to samo? Jeszcze raz zaufać komuś, kto mnie zawiódł? Nie lepiej zerwać relacje i więcej już go nie oglądać? Może na pierwszy rzut oka taka postawa wydaje się lepsza. Zapewne będzie wtedy trochę świętego spokoju. Ale co z moim sercem? Przecież ono pozostaje, a w nim rana. Serce nie zapomni. Ono dobrze pamięta, że miała być miłość, a jej nie było, że miał być przyjacielem, a okazał się wrogiem. Bez wątpienia każde serce chce być kochane i samo chce kochać. Tego się akurat nie da ani zamazać, ani zagłuszyć. Można udawać, że przeżyję bez miłości. Ale jak długo? Da się tak żyć, by czekać na miłość, a samemu się od niej odwracać? Nie przebaczyć? I co potem?
Miecz obosieczny spirali zła
Może się tak wydarzyć w życiu, że pojawi się rozczarowanie, później brak przebaczenia, a potem na dokładkę brak pojednania, zacięcie się w sercu. Co wtedy? Czy będę wierzył w człowieka, jeśli zamknę się w sobie i nie zdobędę się na przebaczenie? Moje zamknięte serce i zaciśnięta pięść uderzą nie tyle w innych, ile najpierw we mnie, bo przecież wtedy ja tracę wiarę, że jest możliwe, by człowiek był człowiekiem. W taki sposób ginie miłość na świecie, bo serce (być może i moje) krok po kroku zrywa to, co łączy. Jeśli pragnę miłości, to czyż będzie jej więcej, gdy postanowię odwrócić się plecami do drugiego człowieka… To prawda, że mógł wyrządzić mi zło i mam prawo się od niego odwrócić. Jednak prawo miłości zaprasza mnie, by rozerwać ten łańcuch zła i zło dobrem zwyciężać.
Otóż to! Nie ma innej drogi, by przerwać spiralę zła na świecie, niż przebaczenie. Bo co czyni zemsta? Jeśli mamy jedną krzywdę, zemsta dokłada kolejną i tak mamy już dwie krzywdy. Gdy po tym znowu się ktoś będzie chciał zemścić, będziemy mieli już trzy krzywdy… a potem cztery i tak bez końca… Czy to jest droga do świata miłości? Czy to przerwie spiralę zła? Zło do zła, krzywda do krzywdy, zemsta do zemsty? Gdy będzie obowiązywać zasada „oko za oko i ząb za ząb”, to łańcuch zła nigdy nie ulegnie zerwaniu. Pojawią się kolejne obręcze w szeregu krzywd i spirala się powiększy… I tak bez końca. Zła nie da się zwyciężyć złem. Zło zwycięża się dobrem.
Z Ewangelią na poważnie
„Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35) – powiedział Jezus. I to ma być naszą wizytówką. A jeśli nie będziemy się wzajemnie miłowali, to kto w naszym świecie pozna, żeśmy Jego uczniami? „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? (…) Czyż i poganie tego nie czynią?” (Mt 5,46-47). Co to za sztuka szanować tych, którzy nas szanują, i kochać tych, którzy nas kochają? To nic szczególnego. Łatwo się wtedy mówi: „Kocham cię”. To nie jest takie trudne, bo oddaję to, co sam dostałem. Trudniej za to powiedzieć „przepraszam” albo „wybaczam”. A przecież nie ma „kocham” bez „wybaczam”. Nie ma „kocham” bez „przepraszam”. Nie ma „kocham” bez „proszę o przebaczenie”. Co pozostanie w moim „kocham”, gdy tego zabraknie?
ks. Tomasz Pocałujko
http://www.katolik.pl/miedzy-zemsta-a-przebaczeniem,24275,416,cz.html
**********
Krzysztof Osuch SJ

DROGOCENNI W OCZACH BOGA
Wszystko jest grą miłości

ISBN: 978-83-277-0142-8
wyd.: Wydawnictwo WAM 2014

Wybrane fragmenty
Wstęp
Szukanie Prawdy i Sensu

Szukanie Prawdy i Sensu

Nasze światy

Na początek proponuję ćwiczenie — dla pamięci i  serca. Proszę przyjrzeć się kilku ostatnim dniom i spróbować je opisać… Już po chwili spostrzeżemy, że zadanie jest dość wymagające. Ileż rzeczy trzeba by sobie przypomnieć, a potem je nazwać… Niektóre wydarzenia i przeżycia trudno byłoby w miarę dokładnie nazwać. W  każdym razie mielibyśmy naprzeciw siebie wiele wydarzeń i całą gamę uczuć o różnej barwie i intensywności: od smutku po wielką radość, od przygnębienia po uszczęśliwiające uniesienia itp. Dojrzelibyśmy wiele uczuć pozytywnych i  być może tyleż samo negatywnych… A gdyby tak kazano nam, w kolejnym ćwiczeniu, ogarnąć całe swoje życie, z niezliczonymi przeżyciami, relacjami i powiązaniami… Czy w taki sposób zyskalibyśmy głębokie poznanie siebie? Chyba nie, ale (jakoś) poczulibyśmy, że nasze osobowe światy są ogromne, dość skomplikowane i wręcz tajemnicze, w pewnym sensie nieprzeniknione.

Po wejrzeniu w  siebie trzeba by zdać sobie sprawę z  tego, że obok nas żyją jeszcze inni ludzie… Są oni do nas podobni i zapewne równie skomplikowani, tajemniczy i wielcy. Istotnie, każda osoba to świat wielki i fascynujący! A przy tym zagadkowy, tajemniczy.

A gdyby popatrzeć jeszcze szerzej i  ogarnąć ludzką rodzinę, z  całą jej historią pełną niezliczonych dokonań, a  także dramatycznych konfliktów i problemów, to stanęlibyśmy wobec ogromu, który przerósłby nas pod każdym względem! To wręcz niemożliwe, by to wszystko poznać i ogarnąć, a jeszcze trudniej byłoby ustalić, jaki ostateczny sens ma historia złożona z następujących po sobie pokoleń, cywilizacji… A nade wszystko pojawiłoby się to „świdrujące” pytanie: czy te miliardy osobowych istnień wiedzą, skąd wyszły i dokąd podążają? Czy te wędrujące rzesze ludzi pojawiają się na ziemi jedynie na podobieństwo trawy, drzew i ptaków, czy też „o niebo” przerastają wszystko, co jest wokół?

Głód Sensu — źle potraktowany

Jeśli się nieco zatrzymujemy i wyciszamy (czy też „coś” , ku naszemu zaskoczeniu, zatrzymuje nas w  biegu), to odczuwamy, doświadczamy wielkiego pragnienia: by odkryć i wypowiedzieć Sens zarówno własnego życia, jak i całej ludzkiej historii! Chcemy poznać znaczenie tego wszystkiego, w czym uczestniczymy i co czynimy! Jeśli człowiek nie odkryje (tchnącego nadzieją) znaczenia tego, co czyni z własnej woli czy na zasadzie zaakceptowanej konieczności, to wcześniej czy później popaść musi w  przygnębienie, smutek, a nawet rozpacz… No, chyba że ktoś konsekwentnie aplikuje sobie środki znieczulające. Najczęściej bywa tak, że to usłużna cywilizacja — dziwnie (bez)interesownie — zabiega o utrzymywanie ludzkich mas w ciągłym biegu i pośpiechu, na powierzchni życia, z dala od pytań poważnych i dramatycznych. Niestety, wykreowany przez nas świat — oprócz niewątpliwie pożytecznych zdobyczy
— ma w swej ofercie także coraz więcej środków znieczulających (a może i ogłupiających) w postaci rozbuchanej rozrywki i sztucznie stwarzanych potrzeb i ich zaspokojeń.

Chyba się nie pomylimy, twierdząc, że są dwa, zasadniczo różne, sposoby radzenia sobie z  głodem Sensu. Jeden polega na tym, że człowiek zostaje przymuszony (rzadko otwarcie, częściej w wyniku wyrafinowanej manipulacji), a bywa, że sam świadomie decyduje się na to, by zrezygnować z poszukiwania Sensu swojego życia. Wbrew pozorom nie jest to łatwy sposób istnienia; trzeba ciągle coś robić, by tłumić w sobie dojmujący głód Sensu! Żeby dać radę znosić takie życie bez-Sensu, to trzeba dokonać na swej osobowej głębi fatalnej operacji. Człowiek musi wmówić sobie (niekoniecznie i nie zawsze całkiem świadomie), że jego ludzkie życie jest czymś mało znaczącym, znikomym, niemal banalnym i nieodwołalnie uwięzionym w kręgu ulotnej doczesności…

A po tym fatalnym zabiegu narzuca się ta oto konieczność. Człowiek namiętnie szuka tego, co jednak jakoś go zadowoli (ucieszy, nasyci, zaspokoi). Człowiek zredukowany w samorozumieniu doświadcza bezdennych głodów i żądz, które zwykle skierowują go ku posiadaniu rzeczy, ku intensywnym doznaniom, np. zmysłowych przyjemności czy zadowolenia czerpanego z zaszczytów, wiedzy, władzy itp. Niestety, rozwój zredukowanego człowieka prowadzi do muru, jakim jest poczucie zasadniczej pustki, rozczarowania przemijaniem, a są i gorsze skutki dokonanego wyboru. Świat osób pomniejszonych, pozbawionych zasadniczej podstawy swej godności i trwałego Sensu, staje się światem bezpardonowej rywalizacji, wzajemnej nieufności, podejrzliwości, nieustannej walki, wyniszczania. Usługi oddawane człowiekowi przez prostackie lub wyrafinowane ideologie, negujące Boga Stwórcę i transcendentny charakter ludzkiej osoby, ponoszą klęskę wraz z marniejącymi osobami, które im ślepo i naiwnie zawierzyły.

Ważą się losy

Obecny moment dziejów jest szczególny. Po wielopłaszczyznowym kryzysie, gdy przyjdzie przełom, wszystko może się zdarzyć. Wciąż jeszcze, jako wyrodniejąca cywilizacja, możemy zawrócić z  drogi do katastrofy. Pole manewru jest coraz mniejsze. Może przyjdzie skądś impuls do poważnego zastanowienia, rozeznania i  obrania poprawnego kursu… Powinno nam dawać do myślenia także to, że przez całe wieki i  tysiąclecia wielkie kultury, zakorzenione w  wielkich tradycjach religijnych, dostarczały ludziom minimum odpowiedzi, które chroniły przed popadnięciem w  bezsens, beznadzieję i  śmiercionośne rozprzężenie. Człowiek rozumny (niezmanipulowany i niezaślepiony pychą) długo, przez wieki, zdawał sobie sprawę z tego, że jego osobowa wyjątkowość ma swe umocowanie i wyjaśnienie poza nim — w Kimś od niego nieskończenie większym! Na taką mądrość pozwalał się zdobyć po prostu rozum. Swoje fundamentalne odkrycia wyrażał prosto lub zawile i niejasno, ale Grunt pod nogami był zapewniany. (A nie jakaś tam — dziś panosząca się jako bałamutny trend — totalna dowolność i  wmawianie, że wszystko, co jest, ma za swą „rację” (za)istnienia… radykalną nicość). Twarze wielu współczesnych powinien by oblać wielki biblijny wstyd, gdy tylko zechcieli spostrzec, że przez minione wieki ludzie pielęgnowali „motywy życia i  nadziei”, patrząc jednocześnie prosto w  twarz swej przygodności, radykalnym ograniczeniom i zagrożeniom różnorakim złem (fizycznym i moralnym) oraz samej śmierci!

Czasy, w  których żyjemy, dostarczają wielu powodów do zadumy, troski, a  nawet trwogi. Jednak, jako chrześcijanie, zawsze mamy o wiele więcej powodów do radości. Także do dumy i poczucia godności. Czasy mogą być najbardziej burzliwe, niepewne i grożące globalnymi wstrząsami. To prawda. W pewnym jednak sensie jest to tylko burza w szklance wody, gdyż od strony Boga nic się nie zmienia. Jego wszechmocna dłoń panuje nad wszystkim, a zbawcza wola podąża niezmiennie w jedną stronę: ku ocaleniu swego umiłowanego arcydzieła — człowieka. A ujmując rzecz nieco inaczej, możemy powiedzieć, że Ten, który dał nam rozum i wpisał w nas głód zrozumienia (i uchwycenia sensu), subtelnie nas naprowadza, daje niezliczone znaki swej miłosnej i troskliwej Opatrzności. Oglądamy to wszystko w  świętej Historii Zbawienia Narodu Wybranego! Ta Historia ma „zaprogramowane” — a  dokładniej odwiecznie przewidziane i  w czasie objawione — dwa szczytowe wydarzenia: Pierwsze i Drugie Przyjście Wcielonego Syna Bożego!

Jezus — nasza Światłość i Sens

Mamy to szczęście, że nasze dzieje pomieszczone są pomiędzy Wcieleniem Syna Bożego i Jego Paruzją. W ciągu dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa przeszło przez ziemię wiele pokoleń, które umiały pięknie i pogodnie, radośnie i z wdzięcznym sercem poznawać Jezusa Chrystusa. Umiały kochać Go ze wszystkich sił i z Nim, w Jego stylu, ufnie podążać do Domu Ojca.

Mocno wierzący w Boże Objawienie mogą powiedzieć, że to nic, iż Szatan znów, jak na początku w raju, rzuca straszny cień podejrzenia na Stwórcę i Jego nieodwołalną Miłość do swych stworzeń. Oczywiście, jest to bardzo smutne, iż zdegenerowany geniusz Antychrysta ma swoje sukcesy w postaci tych, którzy jak on posuwają się do wątpienia i negowania istnienia Stwórcy. To zatrważające, iż inteligentne umysły, ukąszone i zatrute jadem „węża”, same pędzą i  innych próbują zagnać w  przepaść „dekonstrukcji” — rozkładu nie tylko zasad moralnych, ale i całej rzeczywistości jako takiej! Ten proces degeneracji i degrengolady dokonuje się od paru wieków, a w ciągu ostatnich stu lat właśnie wierzący w Boga doświadczali na sobie wyjątkowo brutalnych działań dwóch potwornych totalitaryzmów. Niestety, pyszne samouwielbienie człowieka, wciąż na nowo podsycane przez „zabójcę i kłamcę od początku”, zawsze sprzęga się z nikczemnym lekceważeniem i pogardą wobec Stwórcy! Takie akty stworzonego ducha same w sobie są potworne i odrażające, jednak najbardziej poszkodowany zawsze okazuje się człowiek, wielkie ludzkie rzesze. Jedni drugim — przystępując do dzieła diabła — gotują straszny los w postaci wojen, prześladowań, eksterminacji, poniżeń i  przymuszania, by demoniczne insynuacje i  kłamstwa uznać za konieczny warunek ludzkiej wolności, rozkwitu i szczęścia.

I mocno wierzący, i ci, którzy codziennie błagają: „Panie, przymnóż mi wiary” — wszyscy uradujmy się tym, że Jezus Chrystus, a  także przez dwa tysiące lat niosący Jego Orędzie Kościół, jest znakomitym przewodnikiem ku Pełni Prawdy o człowieku! Wciąż jeszcze trwająca (może nawet pogłębiająca się) duchowa zima, która skuwa serca wielu „wielkich” tego świata — skończy się na pewno. Bóg mówi nie tylko morzu i oceanom: Dotąd, nie dalej!

Radujmy się — oczywiście nigdy nie zapominając o świecie, do którego Chrystus wciąż nas posyła — że możemy codziennie, cierpliwe i pokornie, przychodzić do Jezusa Chrystusa jako Tego, który rozświetla tajemnicę naszego istnienia. On rzeczywiście jest prawdziwą drogą do Życia (por. J 14, 6)! Na szaleństwa świata patrzmy, zachowując pokój serca. Jako chrześcijanie idący za Zmartwychwstałym Jezusem, jesteśmy zwycięzcami z definicji.

Rekolekcje ignacjańskie — bezcenna pomoc

Jeśli Jezus powiedział wierzącym w Niego, że mają być światłem dla świata i że nie wolno ukrywać światła pod korcem, to mnie wolno powiedzieć, że podobny obowiązek ciąży na wszystkich, którym dane było głębiej poznawać i  bardziej umiłować Jezusa Chrystusa w szkole Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.

Knot świecy nie zapala się sam z siebie, lecz poprzez kontakt z czymś już płonącym. Podobnie jest z nami. Zapalamy się i płoniemy Boską Miłością jedynie dzięki bliskiemu zetknięciu, dzięki kontaktowi z Jezusem Chrystusem. Rekolekcje ignacjańskie — na każdym z czterech etapów (tzw. tygodni), trwających na ogół po osiem dni — wprowadzają właśnie w coraz bliższy i pełniejszy kontakt z Jezusem! To kontakt z Chrystusem jest najważniejszy, rozstrzygający. Jest tak dlatego, że w  Nim spotykamy najpełniejszą wypowiedź Boga o  Nim Samym. Jest to zarazem najważniejsza wypowiedź Trójjedynego Boga o  człowieku. Bóg Ojciec najdoskonalej wypowiada Siebie w Synu Przedwiecznym, który stał się Człowiekiem właśnie dla naszego zbawienia (jak wyznajemy to w Credo)!

Jezus jest Pełnią Bożego Objawienia. Z tej Pełni możemy wziąć wszystko, co Bóg tak hojnie przygotował i pragnie udzielać! Jednak z owej Pełni nie da się wziąć wszystkiego — naraz. Również nie da się brać wielkich darów Bożych — jakkolwiek (by nie powiedzieć byle jak)! Święty Ignacy, sam długo prowadzony za rękę przez Boga i wychowany na mistrza, dzieli się w czasie rekolekcji tym, co sam od Boga otrzymał. Po mistrzowsku usposabia rekolektanta do przyjmowania „łaski po łasce”. Dokonuje się to w pewnym porządku, który z „góry” zstępuje3. Przyjmując program rekolekcji, wczytując się w Uwagi wstępne do Ćwiczeń duchownych — okazujemy naszą dobrą wolę, cierpliwość i pokorę w otwieraniu się na Pełnię Dobra i Prawdy zaofiarowanej nam w Jezusie Chrystusie.

W postawach właściwych rekolekcjom ignacjańskim chcemy też naśladować, zwłaszcza tuż po Bożym Narodzeniu, klimat duchowy Nazaretu i Świętej Rodziny. Ojciec Święty Paweł VI, rozmyślając nad wymową Nazaretu, nauczał przed laty, żeby pobierać zeń przede wszystkim lekcję milczenia. „Niech się odrodzi w nas szacunek dla milczenia, tej pięknej i niezastąpionej postawy ducha. Jakże jest nam ona konieczna w naszym współczesnym życiu, pełnym niepokoju i napięcia, wśród jego zamętu, zgiełku i wrzawy. O milczenie Nazaretu, naucz nas skupienia i wejścia w siebie, otwarcia się na Boże natchnienia i słowa nauczycieli prawdy; naucz nas potrzeby i wartości przygotowania, studium, rozważania, osobistego życia wewnętrznego i modlitwy, której Bóg wysłuchuje w skrytości” (Liturgia Godzin, Urocz. Świętej Rodziny, s. 379).

Zwieńczeniem rozważania niech będzie spojrzenie, za sprawą Liturgii Słowa, na Heroda i św. Jana. Herod jawi się jako człowiek powodowany żądzą władzy i tego wszystkiego, co ta władza mu zapewnia. Widać w nim również okropny strach! — Czy ktoś potrafi wyprowadzić go z wielkiego błędu i udręki?

Święty Kwodwultdeus tak wczuwa się w odczucia Heroda i daje mu parę dobrych rad: „Trwoży się Herod, kiedy Mędrcy zwiastują mu narodziny Króla, i by nie utracić królestwa, chce zgładzić Dziecię; a przecież gdyby w Nie uwierzył, nie potrzebowałaby się lękać na ziemi i życie wieczne stałoby się dla niego wiecznym panowaniem. Czemu więc trwożysz się, Herodzie, słysząc o narodzinach Króla? Nie przychodzi On, by cię pozbawić panowania, lecz by pokonać szatana. A tego nie rozumiesz, więc się lękasz i srożysz. Chcesz zgładzić Tego jednego, którego poszukujesz, i  stajesz się okrutnym mordercą wielu dzieci” (LG, Boże Narodzenie, s. 1018). Fatalny błąd Heroda niech nam służy za przestrogę. Nie lękajmy się Króla, który stał się słabym, bezbronnym Dziecięciem, by w taki sposób jak najdelikatniej uprzystępnić nam Miłość Boga Ojca! Ta Miłość pragnie uwolnić nas całkowicie od wpływu Szatana! Ta Miłość pragnie uwolnić nas od grzechu i śmierci. Mocno i wielce obiecująco mówi o tym św. Jan.

Nowina, którą usłyszeliśmy od Jezusa Chrystusa i  którą wam głosimy, jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności. Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzimy w  ciemności, kłamiemy i  nie postępujemy zgodnie z  prawdą. Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu. Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki. Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca — Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata (1 J 1, 5 — 2, 2).

Częstochowa, 28 grudnia 2012 r.

3 Więcej o wyjątkowości metody i dynamiki Ćwiczeń duchownych napisałem w książce Przyjdę niebawem w rozdziale zatytułowanym Wolność od święta i na co dzień, s. 101-112.

opr. ab/ab

Copyright © by Wydawnictwo WAM

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/wam2014_drogocenii_01.html

********

Zdziwienie

25 lip 2015
Katarzyna Łysoń

Zdziwienie. Cóż to jest takiego i co właściwie na ten temat można napisać ciekawego? Czy jest ono aż tak ważne, żeby się nad nim w ogóle zastanawiać?

Wedle bowiem słownika „dziwić się” oznacza m.in. „nie rozumieć czegoś”, i pewnie dlatego właśnie w potocznym pojęciu zdziwienie jest cechą charakterystyczną dla istot mało rozgarniętych albo też niewiedzących zbyt wiele o świecie (dodam – co bardzo istotne – o „świecie” w potocznym również pojęciu, a więc o kryjącym się pod tym określeniem szeregu spraw i zjawisk, o których wiedzieć należy – cokolwiek to znaczy…). Tym samym zdziwienie kojarzy się raczej negatywnie, jako coś wstydliwego i świadczącego o naiwności i niewiedzy.

Obecnie jest w modzie, aby człowiek dorosły i rozumny nie dziwił się niczemu. Zdziwienie zarezerwowane jest co najwyżej dla dzieci, które z racji swego młodego wieku mają jeszcze prawo do wyżej wymienionej niewiedzy i naiwności, lecz w miarę ich dorastania tak zwany świat czyni wszystko, aby jak najszybciej przestały się dziwić.

Lecz przecież Jezus stawia za przykład właśnie dzieci, a więc owe istoty niemądre, naiwne i wiecznie zdziwione. Jak to możliwe?

Cóż, moim osobistym zdaniem, jedną z cech, która się do tego przyczynia, jest właśnie umiejętność dziwienia się temu, co jest dziwne – a to, że coś jest dziwne lub nie, nie zawsze jest takie oczywiste. „Dziwny” bowiem – pozwolę sobie znów posłużyć się słownikiem – to „odznaczający się czymś osobliwym, niezrozumiałym”.

A więc cała kwestia zasadza się na tym, co dla kogo jest osobliwe i niezrozumiałe. I tutaj już niewiele pomoże drążenie znaczenia słów „osobliwe” i „niezrozumiałe” – tutaj trzeba się odwołać do czegoś, co określiłabym jako własne poczucie osobliwości (analogicznie do poczucia humoru czy poczucia smaku). Cóż bowiem zazwyczaj wydaje się ludziom dziwne? Na pewno nie jest to żadna z rzeczy, z którymi stykają się na co dzień. Dziwne może być coś, co jest rzadko spotykane i czego nie da się pojąć za pomocą rozumu, co jest tajemnicze i niemożliwe z racjonalnego punktu widzenia. Ludzie dziwią się więc cudom, tajemnicom i baśniom; i tutaj właśnie uaktywnia się zazwyczaj wspomniane poczucie osobliwości.

Dzieci natomiast czynią coś absolutnie przeciwnego. Cuda i baśnie przyjmują do wiadomości bez żadnych zastrzeżeń w rodzaju: „jak to możliwe?”, „jak to się mogło stać?” czy też: „to zupełnie nieprawdopodobne!”. Małe dziecko po prostu wierzy w Świętego Mikołaja, który mieszka w niebie i czyta listy od dzieci z całego świata. A potem przychodzi nocą, niepostrzeżenie, i wkłada pod poduchę prezenty…

Wierzy w gadające ludzkim głosem w Wigilię zwierzęta i czasem stara się nie zasnąć aż do północy, żeby porozmawiać ze swoim kotkiem. I wierzy w bajki o czarodziejskich krainach, zaklętych królewnach i błędnych rycerzach. Wierzy, że za siedmioma górami i za siedmioma lasami naprawdę istnieje kraina, w której wszystko jest możliwe. I jeżeli w życiu zdarzy się coś, co jest niezwykłe, przyjmuje to z zadziwiającą naturalnością, jakby nic niezwykłego się nie zdarzyło. A kiedy się modli, to z rozbrajającą prostotą potrafi prosić o największy cud, o który często dorosły nie poprosi, bo… tak naprawdę w głębi serca nie wierzy, że może się zdarzyć.

Dziecko za to dziwi się codzienności. Na widok płatka śniegu otwiera szeroko oczy. Zdumiewa się, patrząc na księżyc, który jest co noc inny, i na gwiazdy. Dziwią je budzące się na wiosnę życie i bure ziarenka, z których kiełkują rośliny, a czasem nawet ogromne drzewa. Przypatruje się z zainteresowaniem ogniowi trzaskającemu w kominku w zimowy wieczór, a każdy nowy kształt, smak czy zapach jest odkryciem i pretekstem do niezliczonych pytań, które tak naprawdę wcale nie są głupie, tylko dorośli nie umieją na nie odpowiedzieć (pragnę jednak zwrócić uwagę, że gdyby nie pewna grupa dorosłych, którzy do znudzenia zadawali pytanie „dlaczego?”, bylibyśmy ubożsi o wielki kawałek wiedzy – tych dorosłych nazywa się filozofami).

A więc dzieci dziwią się rzeczom, które dorosłym wydają się naturalne. Za zwyczajne zaś przyjmują to, co dorosłym wydaje się często niepojęte.

Amoże mają rację? Bo jeżeli może istnieć świat, jeżeli z kropli wody może powstać coś tak pięknego i misternego jak płatek śniegu, jeżeli w małym żołędziu może się znajdować potężny dąb, który przetrwa setki lat, a zwykłe polne chwasty mają tak bajeczne kolory, że nic doskonalszego człowiek jeszcze nie wymyślił, to czyż nie może – równie po prostu – istnieć Święty Mikołaj, a za siedmioma górami kraina, w której wszystko może się zdarzyć?

Myślę, że dzieci mają bardzo dobrze ukierunkowane poczucie osobliwości i dziwią się rzeczom jak najbardziej właściwym.

http://www.ampolska.co/art-1398-Zdziwienie.htm

**********

Droga Serca

25 lip 2015
ks. Stanisław Groń SJ

Drodzy Członkowie Apostolstwa Modlitwy! Prezentujemy kolejną część naszego dokumentu nazywanego Drogą Serca, zatwierdzonego przez papieża Franciszka. W kolejnych artykułach poznamy dalsze propozycje.

Niech podane treści posłużą Wam do owocnego przeprowadzenia Waszych spotkań. Cytaty z Pisma Świętego i innych źródeł mówią o nieskończonej miłości Boga do każdego z nas osobiście i do całej ludzkości. Ten program formacji prowadzi do utożsamienia naszych umysłów, serc i planów z Sercem Jezusa. Wybrane fragmenty powinny gotowość do współpracy z Nim w Jego misji, jako Jego gorliwi apostołowie.

 

Nazwał nas przyjaciółmi

·         Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś mój! Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (Iz 43, 1. 4).

·         Potem wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego. I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki (Mk 3, 13-14).

·         Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego (J 15, 15).

·         Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata! (Mt 28, 20). Piotr obróciwszy się, zobaczył idącego za sobą ucznia, którego miłował Jezus, a który to w czasie uczty spoczywał na Jego piersi (J 21, 20).

·         Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi (Hbr 7, 25).

·         I dlatego ten, co chciałby pójść za mną, powinien zadowolić się tym samym pożywieniem, co i ja, tym samym napojem i odzieżą itd. Podobnie winien tak samo jak ja pracować za dnia, a czuwać po nocy (ĆD 93).

Chrystus nazwał nas swoimi przyjaciółmi i zaprasza nas do osobistego i intymnego przymierza miłości z Nim. On żyje i wstawia się za nami, pociąga nas ku sobie. Jesteśmy dla Niego skarbem, skarbem Jego Serca. Przyjaźń z Nim pomoże nam widzieć świat Jego oczami, będziemy jednością w radościach i cierpieniach, oddamy się w Jego służbie naszym braciom i siostrom. On jest zawsze z nami i zawsze będzie, do końca wieków.

 

Chrystus trwa w nas

·         W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was (J 14, 20).

·         Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać (J 14, 23).

·         Trwajcie we Mnie, a Ja będę trwać w was. Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej (J 15, 4. 9).

·         Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? (1 Kor 3, 16).

·         Wy zaś zachowujecie w sobie to, co słyszeliście od początku. Jeżeli będzie trwało w was to, co słyszeliście od początku, to i wy będziecie trwać w Synu i w Ojcu (1 J 2, 24).

·         Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani (…) zdołali (…) poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę (Ef 3, 17).

·         My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu (2 Kor 3, 18).

Bóg pragnie zamieszkać w naszych sercach w swojej nieskończonej miłości. Jezus przed śmiercią pozostawił swoim uczniom niespodziewaną obietnicę – chce być w każdym z nas. Święty Paweł daje temu świadectwo, mówiąc już nie o sobie, ale o żyjącym w nim Chrystusie. Jest to ostateczny horyzont, ku któremu w naszym życiu wiarą prowadzi nas Duch Święty. Pragnie On zjednoczyć chrześcijanina z Chrystusem w ciele, duszy i duchu. My także tego pragniemy, prosimy o to pokornym sercem, wiedząc, że własnymi siłami nigdy tego nie osiągniemy. Wierzymy, że zjednoczenie z Chrystusem dokonuje się w szczególny sposób w Eucharystii. Chrystus daje się nam w swoim Ciele i Krwi, stapiając nasze serca z Jego Sercem, abyśmy mogli być i działać tak, jak On.

 

Razem z Nim ofiarowujemy nasze życie

·         Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości (Rz 8, 26).

·         Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie (Mk 12, 43-44).

·         Wziął chleb, i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: „To jest Ciało moje za was wydane; to czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19).

·         Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1, 38).

·         A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej (Rz 12, 1).

·         Oto idę, abym spełniał wolę Twoją (Hbr 10, 9).

·         Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę moją całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarcza (ĆD 234).

Zbliżanie się do Chrystusa prowadzi nas do dawania swojego życia innym, tak jak On to czynił. Uczymy się, że mimo słabości i ograniczeń nasze życie jest przydatne innym. Wiedząc, że jesteśmy kochani, wybrani i zamieszkani przez Niego, otrzymujemy godność, zostajemy napełnieni wdzięcznością i uzdolnieni do odpowiadania na tak wielkie dobra naszą apostolską gotowością. Ofiarowujemy własne życie wbrew egoizmowi i lenistwu, które niweczą działanie Boga w nas. On nas uczy hojnie odpowiadać na Jego wezwanie, tak jak uczyniła to Maryja z Nazaretu. On nie chce zbawiać nas czy zmieniać świat bez nas. Nawet jeśli moja ofiara wydaje mi się bez znaczenia, Ojciec złączy ją z życiem i Sercem swojego Syna, który za nas dał życie na krzyżu. Łącząc się z Jezusem, zbliżamy się do cierpienia świata i uczymy się na nie odpowiadać tak, jak On. Wyznajemy Ojcu naszą gotowość do współpracy z Synem, modląc się pokornie do Ducha Świętego, abyśmy nie stawiali Mu przeszkód. Przez Eucharystię jesteśmy karmieni i motywowani w szczególny sposób, bo w niej odnajdujemy doskonałą ofiarę Chrystusa – wzór naszego ofiarowania.

http://www.ampolska.co/art-1397-Droga-Serca.htm

*********

Droga Serca w służbie światu

24 paź 2012
Claudio Barriga SJ

Prezentuję Wam dokument, który powinien nas poprowadzić w wyzwaniu odnowy Apostolstwa Modlitwy (AM). Jest to odpowiedź na prośbę naszego Dyrektora Generalnego, ojca Adolfo Nicolasa SJ. Jak zapewne wiecie, aby osiągnąć ten cel, AM rozpoczęło proces głębokiej rewizji, która trwa już ponad dwa lata.

Ukończyliśmy pierwszą fazę tej odnowy, w której zebraliśmy informacje i otrzymaliśmy sugestie od wielu osób w krajowych centrach AM, w skład których zalicza się wielu jezuitów, jak i osób nie będących częścią AM. Międzynarodowa Rada Doradcza spotkała się w Rzymie dwa razy z Ojcem Nicolasem SJ, aby przedyskutować te problemy. Było też wiele spotkań Rady poprzez Internet, wymieniliśmy także wiele maili, aby utworzyć ten dokument.

Obecny tekst jest początkową konkluzją tego procesu, z nim zaś zaczynamy to, co nazywamy Drugą Fazą odnowy AM. Jest to dokument, który dostarczamy AM na świecie ad experimentum, jako że nie pretenduje on do tego, by być ostatnim słowem w tym temacie. Teraz musimy pójść dalej, ku etapowi wprowadzania go w życie, który to będzie składał się z nowej treści i specyficznych modeli. To, co jest napisane tutaj, w dalszym ciągu wymaga uzgodnienia z rzeczywistością i nadal potrzebujemy rozmów z krajowymi zespołami AM. Dopiero kiedy zaczniemy lokalne wprowadzanie naszej propozycji wśród zwykłych ludzi, którzy są celem działania AM, dowiemy się, czy nasz plan działa, czy też nie oraz które części działają lepiej niż inne. To, co zostało założone i zaproponowane przez biuro w Rzymie, musi znaleźć zastosowanie w prawdziwych sytuacjach, wśród prawdziwych ludzi.

A zatem po raz kolejny, w czasie tej fazy, bardzo ważne dla nas będzie współuczestnictwo biur oraz zespołów AM z całego świata, aby pokazać nam, w jaki sposób iść naprzód. Uniwersalna wizja AM powinna przejść do prostych oraz konkretnych praktyk użytecznych dzisiaj, jak to było zazwyczaj w tradycji AM. Tylko tym sposobem, jak to będzie wyjaśnione później, AM będzie w stanie utrzymać się w „stanie ciągłej odnowy”. Celem zaś tego dokumentu jest zasugerować pewne struktury i ścieżki, które mogą nam pomóc osiągnąć ten cel.

„Serce” tej nowej propozycji może być odnalezione na stronach, gdzie wyjaśniany jest plan duchowy AM, nazwany „Drogą Serca” . Wierzymy, że to jest najważniejsza część tego dokumentu i że jest to część która poprowadzi ducha odnowy.

Praktyczne struktury odnowionego AM są w piątej sekcji dokumentu, gdzie mówimy o trzech modelach operacyjnych. Te modele są podstawą do zrozumienia konkretnych form wdrażania tej odnowy w rzeczywistość.

Na pewno wielu członków AM nie przeczyta całego dokumentu, ale mogą się przynajmniej zapoznać z tymi częściami propozycji. Można je przedyskutować w lokalnych zespołach AM, a te mogą przesłać nam komentarz zwrotny.

Prosimy Was zatem o przeczytanie tego dokumentu, o podzielenie się nim, omówienie go z każdym, kto byłby tym zainteresowany oraz o poinformowanie nas o Waszych spostrzeżeniach i wkładzie na dwa sposoby:

Pierwszy: Odpowiedź zwrotna na kwestionariusz 1, który można znaleźć na końcu tego dokumentu w sekcji 6, Narzędzia Ewaluacji – do 1 grudnia. Odpowiedź przekażcie Koordynatorom Kontynentalnym.

Drugi: Rok po otrzymaniu tego dokumentu, kiedy już zaczniecie wcielać w życie te propozycje w waszych lokalnych wspólnotach AM, prześlemy Wam drugi kwestionariusz, który posłuży przeanalizowaniu Waszego postępu, Waszych sukcesów i trudności, które napotkaliście.

Jesteście częścią światowego laboratorium, które oświeci nas w miarę jak będziemy mierzyć się z wyzwaniem odnawiania AM, żeby mogło lepiej służyć naszym ludziom.

Życzę Wam wszystkim owocnej pracy. Pozostańmy zjednoczeni w modlitwie za siebie nawzajem, tworząc między nami rzeczywistość światowej sieci modlitwy serc oddanych służbie planom Serca Jezusa.

Niech towarzyszy nam Maryja, która zachowywała wszystkie sprawy w swoim sercu.

Pobierz pełny tekst, grudzień 2012 (format PDF)

http://www.ampolska.co/AM-o-sobie/Duchowosc-AM/art-599-Droga-Serca-w-sluzbie-swiatu.htm

********

Duchowa droga AM

25 lip 2015
ks. Stanisław Groń SJ

Drodzy Członkowie Apostolstwa Modlitwy! W tym miesiącu prezentujemy Wam pewne kierunkowskazy dla rozwoju wiary, które nazywamy Drogą serca. Powinny one zainspirować Was do bycia jeszcze bardziej gotowymi do służby Jezusowi. W kolejnych numerach naszego miesięcznika PSJ poznamy dalsze propozycje. Niech posłużą one do owocnego przeprowadzenia w tym miesiącu Waszych spotkań.

 

Droga serca

Duchowa treść Apostolstwa Modlitwy i jego programu formacji jest przez nas prezentowana jako szkoła serca. Jej dziewięć stopni prowadzi nas do utożsamienia naszych umysłów, serc i planów z Sercem Jezusa. Cytaty z Pisma Świętego i innych źródeł mówią o nieskończonej miłości Boga do każdego z nas osobiście i do całej ludzkości. Powinny być one medytowane w modlitewnej ciszy, ponieważ opowiadają o naszej wspólnej z Nim historii życia. Jesteśmy zaproszeni do życia osobistym przymierzem miłości ze Zmartwychwstałym i ofiarowania Mu naszej gotowości do współpracy z Nim w Jego misji jako Jego apostołowie. Oddajemy się służbie Kościoła i pragniemy, aby Jego współczująca miłość była obecna w świecie. Te strony mają na celu danie spójnej wizji AM i jego duchowej drogi, zapraszając nas do bycia częścią światowej sieci modlitwy.

 

Na początku była Miłość

* Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość (Jr 31, 3).

* Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15).

* W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4, 10).

* W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4). Nic nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 39).

Pierwszym i najtrwalszym słowem w naszym życiu wiarą jest wieczna miłość Ojca. On przez cały czas wyraża ją w tym, co czyni każdego dnia. Mówi przez to: Kocham Cię! Bóg jest miłością (1 J 4, 8), nie może nas nie kochać. Miłość to sposób, w jaki Pan na nas patrzy, niezależnie od kierunku, jaki obrało nasze życie – nawet jeśli oddaliliśmy się od Niego z powodu naszych grzechów. Jego miłość jest bezwarunkowa i nie ustaje nigdy. Jest to fundament i podstawowa zasada naszej drogi duchowej. Nasze życie zaczyna się od Jego miłości, jest przez nią podtrzymywane i pewnego dnia zostanie przez nią przyjęte. Uznanie tej miłości daje nam szansę na to, by na nią odpowiedzieć.

 

Ludzkie serce potrzebujące i nieznajdujące spoczynku

Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody (Ps 63, 2).

* Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, o Panie, słuchaj głosu mego! (Ps 130, 1).

* Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie (Mt 5, 3).

* Gdzie się ukryłeś, Umiłowany, pozostawiając mnie w rozpaczy? (Kantyk duchowy św. Jana od Krzyża).

* Niespokojne jest nasze serce, póki w Tobie nie spocznie (św. Augustyn, Wyznania).

Wszyscy ludzie spragnieni są szczęścia i poszukują go na różne sposoby. Bóg dał nam zdolność kochania i życia wdzięcznością. Wiele razy czujemy się jednak biedni i zagubieni, przytłoczeni własną frustracją i głębokimi pragnieniami, niezdolni do rozwiązania osobistych problemów i odnalezienia wewnętrznego pokoju. Proponujemy duchową drogę, drogę modlitwy dla poszukujących oraz dla serc znajdujących się w potrzebie, dla wszystkich, którzy pragną przyjąć Jezusa Chrystusa do serca. Jest to droga pokory, w której podatność na zranienia i słabość serca nie są przeszkodą; są raczej największymi zaletami w spotkaniu z Bogiem pochylającym się nad ubogimi.

 

W poranionym świecie

* A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz 1, 31).

* Bo podwójne zło popełnił mój naród: opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody (Jr 2, 13).

* Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie, lecz go nie znajdą (Am 8, 12).

* Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze! Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze? Zapominasz o nędzy i ucisku naszym? (Ps 44, 24-25).

* Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli (J 1, 11).

W podziwie kontemplujemy piękno naszego świata i wielkie dokonania ludzkości. Ale świat, który dzielimy z sobą, jest poraniony przez bolesne sprzeczności będące źródłem cierpień i śmierci. Miłość i życie są często przytłoczone przemocą i egoizmem. Słabi i wrażliwi są gnieceni butami silnych. Niszczy się zasoby naturalne. Jest za dużo smutku i samotności. Wśród wołania o pokój i sprawiedliwość słyszymy głos Ojca, który wzywa nas do powrotu do Niego. Odeszliśmy od ścieżek Pana i Jego planów dla ludzkości.

 

Ojciec posyła swojego Syna, aby nas zbawił

* Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? (Iz 43, 19a).

* Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu… (Wj 3, 7-8).

* A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go (Oz 11, 3-4).

* Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania (2 Kor 5, 19).

* Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości (Rz 8, 26).

* Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jedynego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16).

* Syn Człowieczy przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło (Łk 19, 10).

Bóg w naszym poranionym świecie nas nie opuścił. Mówił nam o swojej miłości wiele razy i na różne sposoby przez proroków, a w tych ostatecznych czasach przemówił do nas przez Syna (por. Hbr 1, 1). W Jezusie Chrystusie Ojciec połączył naszą historię ze swoją, aby odnowić stworzenie i uleczyć poranioną ludzkość. W Nim, umarłym dla nas i wskrzeszonym z martwych przez Ojca, odpuszcza nam nasze grzechy. W Nim objawia się ogromna miłość Ojca, jest On zdeterminowany, aby nas zbawiać. Z Nim uczymy się rozpoznawać Ducha Bożego pracującego w tym świecie, przynoszącego stale coś nowego, nawet wśród bólu i trudności.

http://www.ampolska.co/art-1392-Duchowa-droga-AM.htm

*********

Duchowa moc wędrowania

19 lip 2015
ks. Jacek Poznański SJ

Wędrowanie to ważny element mojej duchowej drogi. Rozpycha się wewnątrz mnie. Rozciąga mój świat. Przychodzi z pomocą w kluczowych momentach.

Wędrowanie zaczęło dopominać się o swoje miejsce w moim życiu najmocniej na progu dojrzałości, w liceum. Z jednej strony bałem się go, a z drugiej pragnąłem. Bałem się, gdyż wędrowanie to wychodzenie poza to co znane. Niepewność. Bałem się tego, co może mnie spotkać w miejscach, których nie znałem. Obawiałem się też innej rzeczy: pomyłki albo błędu. Co będzie, gdy coś przeoczę, nie dopatrzę rozkładu jazdy, gdy zabraknie mi pieniędzy i nie będzie na jedzenie i spanie? Sto takich i podobnych problemów! Wynajdywałem więc wciąż wiele ważnych spraw do załatwienia, zamiast ruszyć.

Pragnienie jednak zwyciężało. Powoli, lecz systematycznie. Dręczyło mnie i fascynowało wędrowanie, jakaś tęsknota za przestrzenią, za byciem w drodze. Kupowałem więc mapy i długo analizowałem szlaki i różne trasy. Planowałem wielkie wyprawy. Marzyłem.

Cieszyłem się każdą, nawet krótką wyprawą i każdym jej elementem. Starałem się być wdzięczny za całość, ale też za drobnostki: piękne widoki, udane połączenia komunikacyjne, za spotkanych ludzi, miłe chwile w cieniu, na kamieniu, pod drzewem, wśród śpiewu ptaków i podmuchów wiatru. Pomogło mi to przezwyciężyć opory i lęki. Teraz widzę, że intuicyjnie postępowałem zgodnie z zaleceniem św. Ignacego, mojego późniejszego mistrza: agere contra, „działaj przeciwnie”. W strapieniu zły duch wzbudza zamieszanie, lęki, zamknięcia, by pozbawić nas oczekującej nas łaski. Dlatego stara się zniechęcić. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale Pan nadrabia niewiedzę pragnieniami i intuicją. Odkrywam w tym Jego wielkie miłosierdzie i czułość.

 

Wędrowne dary

I rzeczywiście, wędrowanie okazało się dla mnie miejscem i czasem szczególnych łask. Pozwoliło mi odnaleźć siebie, odkryć swoją indywidualność i niepowtarzalność. Pomogło mi szczególnie w dwóch przełomowych momentach życia: przy wyborze studiów oraz po ich ukończeniu w decyzji co do powołania. Nie wiedziałem wtedy, co się ze mną dzieje, ale po prostu instynktownie pchało mnie do wędrowania, pociągała mnie wijąca się droga. Musiałem iść, musiałem coś w sobie „rozchodzić”.

Kiedy teraz patrzę na te moje wyprawy, nieraz bardzo szalone, na przełaj, po drogach i bezdrożach, przez całe dnie, widzę jak one we mnie pracowały. Potrzebna była mi przestrzeń, szeroki oddech, świeży powiew, samotność, a zarazem doświadczenie siebie całego, mojego ciała, oddechu, bicia serca oraz wiatru, słońca i deszczu. Pomimo zamieszania i ciemności chciałem żyć. Znajdowałem odwagę do wyrywania się ze schematów, odwagę, by podjąć trud oraz ufność w moje siły.

Tak było przy decyzji, by wybrać się na studia prawie 500 kilometrów od rodzinnego domu, do Lublina. Nikogo tam nie znałem, nigdy tam nie byłem. Lublin tchnął w tamtych latach aurą tajemniczości i kresowej nostalgii. Tam doświadczyłem mocy słowa: Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce (Ps 119, 105). Podobnie było, gdy rozważałem decyzję wstąpienia do zakonu jezuitów, decyzję bardzo świadomą, bo przepracowywaną przez lata studiów, pośród wewnętrznego zamieszania, smutku, cierpienia, ale także wielu pragnień, uniesień i zaangażowań. Wędrowanie pozwoliło mi „rozchodzić” obawę i niepewność, odnaleźć nadzieję, zaufanie do siebie i Boga, wiarę w życie i miłość, pomogło mi przyjąć w pokoju prawdę o sobie, piękno drogi i dobro, jakie mnie po drodze spotyka. Przekonało mnie, że wielkie rzeczy są dla mnie.

W tym wszystkim zauważyłem, jak Pan Bóg uczył mnie wędrować. Bo wędrowania też trzeba się uczyć. Uczyłem się przede wszystkim modlić wędrowaniem; był to czas szczególnie pięknej modlitwy, dużo w niej było cichego zachwytu, który pracował w sercu i umyśle. Wędrowanie stawało się sposobem bycia przy Panu, radowania się przed obliczem Boga, odpoczywania w cieniu Jego skrzydeł. Zrozumiałem to lepiej dopiero w Irlandii, wiele lat później, gdy już jako kapłan zakładałem w Dublinie duszpasterstwo dla emigrantów (swego rodzaju wędrowców). Irlandia ma wspaniałą tradycję wędrownych mnichów. Dla nich chodzenie było sposobem prowadzenia duchowego życia. Od czasów wędrówek po mistycznym irlandzkim Glendalough wciąż brzmią mi w sercu i napełniają mnie pokojem słowa: Ty, Panie, każesz świecić mojej pochodni: Boże mój, oświecasz moje ciemności. Bo z Tobą zdobywam wały, mur przeskakuję dzięki mojemu Bogu (Ps 18, 29-30).

 

Wędrowne przemiany

Wędrowanie nie ustało wraz ze wstąpieniem do zakonu. Budziło mnie z letargu i tam. Podam przykład pewnego obozu ze studentami w górach: Było to w paradoksalnym okresie jednoczesnego zasiedzenia i zabiegania. Najpierw musiałem się przemóc, niejako oszukać niechęć wynikłą z pewnego wygodnictwa, które wkradło się w moje życie, i ruszyć, wyjść. Na ślepo rzuciłem się w wędrowanie. Ale już w drodze trzeba było przezwyciężyć różne słabości. Pomogło wsłuchanie się w siebie, w to, co się we mnie działo, gdy stawiałem nogę za nogą i wchodziłem coraz wyżej, gdy patrzyłem na krajobrazy, otwierałem się na dźwięki, zapachy, podmuchy, promienie, otwierałem się na radość. Gdy pojawiały się reakcje ciała, zaprzyjaźniałem się z nimi; gdy ograniczenia – zauważałem je i akceptowałem. Jednocześnie delikatnie szukałem możliwości ich przezwyciężenia. Dalej przyszło zmaganie się z obawą przed najwyższymi szczytami (lęk wysokości). Lecz siedzenie na szczycie szybko uderza do głowy!

O dziwo, to nie wszystko! W miarę chodzenia przyszło pragnienie ograniczenia własnych dążeń i ambicji. Decyzja zwolnienia i poczekania. Wewnętrzne rozpychanie i zewnętrzne rozciąganie zrodziło chęć włączenia w te doświadczenia innych. Zapragnąłem więc wspierać innych – słabszych, zniechęconych, zamkniętych – by mogli wyjść trochę wyżej niż daliby radę sami. Wędrowanie w pojedynkę doprowadziło do wspólnoty pielgrzymiej.

http://www.ampolska.co/art-1389-Duchowa-moc-wedrowania.htm

********

Duchowa walka

21 mar 2014
Alicja Wojtczak

Wciąż o coś walczymy, mówiąc inaczej – staramy się, zabiegamy o różne rzeczy: o lepszą pracę, mieszkanie, wykształcenie; o siebie, by mieć piękną figurę i dobrą kondycję, zdrowie; o innych: zwłaszcza o dzieci, by dobrze się odżywiały, były ładnie ubrane, zdrowe, bezpieczne, kochane… To wszystko jest dobre, nawet bardzo. Ale czy wystarczające? Czy zastanawiamy się czasem, czy jest coś nadrzędnego, NAJWAŻNIEJSZEGO w życiu, o co zawsze trzeba będzie walczyć, dokładać starań, by to osiągnąć? Czy jest jakieś źródło, początek wyżej wymienionych wymagań, które porządkuje wszystkie inne?

Sądzę, że tak. Jest to walka o własną duszę, o dusze innych – moich braci i sióstr. Mówiąc bardziej teologicznie: jest to rozwijanie życia duchowego, wewnętrznego. To życie jest w nas, bo Bóg jest w nas. Jak mówi św. Paweł w jednym ze swoich listów: Czy nie wiecie, że jesteście świątynią Ducha Świętego, i że Duch Boży mieszka w was? Ale także przestrzega: Z bojaźnią i drżeniem zabiegajcie o własne zbawienie.

Walka o siebie w tym najgłębszym wymiarze wcale nie musi być spektakularna, widoczna. Przebiega na poziomie ducha, serca – czyli tego, co w człowieku najbardziej wewnętrzne, tajemnicze, czego on sam do końca nie rozumie i nie pojmuje. Bo czyż Boga można pojąć? Stopniowe dążenie do wewnętrznej przemiany, do coraz bardziej osobistej, zażyłej relacji z Bogiem będzie widoczne na zewnątrz; a czasem nawet powinno być. Słowo „dziękuję” za drobną (poniekąd „oczywistą”) przysługę, gdy wygodniej byłoby milczeć; rzetelnie wykonywana praca czy pilność w nauce; wysłuchanie kogoś, kto tego potrzebuje; spotkanie z dawno niewidzianym znajomym, gdy miałoby się ochotę zostać w domu… Wymieniać by można w nieskończoność. Wspólnym mianownikiem mniej lub bardziej widocznego świadectwa życia wiarą (czytaj: duchowej walki) jest to, że nie stawiam siebie na pierwszym miejscu; że nie dążę do tego, by wszystko „kręciło się” wokół mnie, gdyż centrum jest Bóg-Miłość. I – co bardzo istotne – zaufanie tej Miłości, powierzenie Jej siebie.

To ze względu na tę Miłość błogosławię tym, którzy się do mnie źle odnoszą i może mnie obgadują; ze względu na to, że kocham Boga, idę na niedzielną Mszę, a nie tylko dlatego, że taka jest tradycja, lub że inni też tak robią. Ze względu na Niego wyznaję swe grzechy kapłanowi i, choć upadam, podnoszę się i idę dalej, starając się już nie grzeszyć. Kocham Boga, więc kocham ludzi: nie tylko nie zabijam i nie okradam, ale np. nie prowokuję do kłótni, nie rzucam obelg i nie krzyczę, gdy ktoś ma odmienne zdanie na dany temat; zgadzam się na to, by nie zawsze mieć ostatnie słowo; nie wynoszę się nad innych; nie mam prawa ich lekceważyć czy nimi pogardzać, nawet gdybym była lepiej od nich wykształcona, bardziej zaradna czy miała więcej pieniędzy. Nie jestem lepsza od pani sprzątającej, bezdomnego zbierającego złom czy nawet kogoś, kto żyje z daleka od Boga i Kościoła. Bo to wszystko, kim jestem i co posiadam, tylko w pewnej mierze jest moją zasługą. Moje sukcesy to przede wszystkim dary Bożej łaski, na które wcale sobie nie zasłużyłam.

Tak, miłość jest pokorna. Ona wie, że wszystko zawdzięcza Bogu. Z drugiej strony nie popadam w fałszywą pokorę. Jeśli jestem w czymś dobra, to nie mogę temu zaprzeczać, nawet więcej – powinnam starać się być jeszcze lepsza. Wykorzystać zaś zdolności z pożytkiem dla innych, to pomnażać własne talenty, rzucić w obrót otrzymane miny, by zyskać jeszcze więcej. Przeciwieństwem takiej postawy jest zakopanie skarbu i… bezpowrotna jego utrata.

Trzeba również pamiętać, że walka duchowa to niełatwa droga: raz czuję, że oddycham Bogiem i chciałabym przytulić cały świat, mogłabym głosić Boże Imię po najdalsze wyspy! Innym razem niczego nie rozumiem, błądzę po omacku, wszystko wydaje się trudne, a najbardziej skomplikowana jestem ja sama. Słowem, Bóg jest gdzieś daleko, a sytuacje, które dopuszcza, bywają nie do zniesienia. Boże, dlaczego śpisz w łodzi mego życia? Może wyrywa mi się cicha skarga psalmisty: Boże, pomocy moja i twierdzo, mój Wybawicielu, dlaczego chodzę smutny i gnębiony przez wroga?

W takich sytuacjach na wiele pytań nawet najtęższe „teologiczne umysły” nie potrafią odpowiedzieć. Ale wtedy pocieszam się myślą, że Bóg to wie. On wie na pewno. Może z czasem, choć częściowo, wyjaśni mi sens tych wydarzeń. I zgadzam się nawet, by ujrzeć ich znaczenie dopiero na drugim brzegu.

Tymczasem, póki żyję, póki bije jeszcze tętno mojego ziemskiego czasu, trzymam Boga za rękę i staram się chodzić Jego ścieżkami. W modlitwie, w Słowie Bożym, w sakramentach szukam Bożej woli, by zrealizować Boski pomysł na mnie. Pragnę, by On działał przeze mnie, choć jestem człowiekiem, który, owszem, z Bożą pomocą wiele może, ale zdaje sobie sprawę, że skarb wiary przechowuje w naczyniu glinianym. W związku z tym, najdoskonalsze ze wszystkich stworzeń, nie wie, co będzie jutro, za miesiąc, za rok; człowiek nie jest pewny, jak zachowa się w sytuacji, gdy będzie musiał dać jednoznaczne świadectwo wiary i ponieść tego konsekwencje.

Człowiek duchowej walki to człowiek pokory, który jest świadomy, że czasem tak niewiele od niego zależy, że na wiele spraw nie ma bezpośredniego wpływu. Oczywiście, planuje swoją przyszłość, ale chyba tylko w zarysach. Chce bowiem Bogu pozostawić swobodę działania, pozwala Mu się zaskakiwać. Człowiek duchowej walki na kolanach zmienia bieg historii, będąc przekonanym, że Bóg jest naprawdę wszechmocny i może zawiesić nawet prawa natury. Zaufanie Bogu w każdej sytuacji to główny rys jego duchowości i osnowa życia.

Człowiek duchowej walki to człowiek dążący do wolności, zwłaszcza tej duchowej. Ta szczególna wolność jest wolnością „do”, a nie wolnością „od”. To wolność w pełni świadoma, że nie muszę myśleć  i czynić jak wszyscy. Dlaczego? Bo kocham Boga, bo wierzę w Niego i wierzę Jemu, choć Go nie widzę. I – co bardzo ważne – nie chcę czynić niczego, co by tę wiarę osłabiło lub, co gorsza, doprowadziło do jej utraty we mnie i w innych.

Jeśli walczę o życie Boże we mnie, czerpiąc ze Źródła, które jest i zawsze będzie biło w Kościele, staję się z czasem człowiekiem pokoju. Pokoju, którego nikt i nic nie może mi odebrać. Tak, teraz mogę śpiewać razem z psalmistą: Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną, po wszystkie dni mego życia. I zamieszkam w domu Pana po najdłuższe czasy.

Z czasem na pewno coraz bliższe staje mi się zdanie z Psalmu 131: Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę, tak we mnie jest moja dusza. Bo jestem w rękach Boga, bo jestem dzieckiem Kościoła, a bramy piekielne go nie przemogą. Bóg jest z nami po wszystkie dni aż do skończenia świata. A Chrystus dodaje: Niebo i  ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. I nic tego nie zmieni.

http://www.ampolska.co/AM-w-czynie/Swiadectwa/art-997-Duchowa-walka.htm

O autorze: Judyta