Słowo Boże na dziś – 8 sierpnia 2015r. – sobota – św. Dominika, prezbitera, wspomnienie

Myśl dnia

Jedyny czas, jaki należy do nas, to teraźniejszość.

Blaise Pascal

0808-dominik_1
WSPOMNIENIE ŚW. DOMINIKA, KAPŁANA (czytania z dnia)

SOBOTA XVIII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Pwt 6,4-13)

Wierność Bogu

Czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa.

Mojżesz mówił do ludu:
„Słuchaj, Izraelu, Pan, nasz Bóg – Pan jedyny. Będziesz miłował twojego Pana Boga z całego swego serca, z całej swojej duszy, ze wszystkich sił swoich.
Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą między oczami. Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach.
Gdy Pan, twój Bóg, wprowadzi cię do ziemi, którą poprzysiągł przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, że da tobie miasta wielkie i bogate, których nie budowałeś, domy pełne wszelkich dóbr, których nie zbierałeś, wykopane studnie, których nie kopałeś, winnice i gaje oliwne, których nie sadziłeś, kiedy będziesz jadł i nasycisz się, strzeż się, byś nie zapomniał o Panu, który cię wyprowadził z Egiptu, z domu niewoli.
Będziesz się bał Pana, swego Boga, będziesz Mu służył i na Jego imię będziesz przysięgał”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 18,2-3.7.47 i 51)

Refren: Miłuję Ciebie, Panie, mocy moja.

Miłuję Cię, Panie, mocy moja. *
Panie, opoko moja i twierdzo, mój wybawicielu;
Boże, skało moja, na którą się chronię, *
tarczo moja, mocy zbawienia mego i moja obrono.

Wzywałem Pana w moim utrapieniu *
wołałem do mojego Boga;
i głos mój usłyszał ze swojej Świątyni, *
dotarł mój krzyk do Jego uszu.

Niech żyje Pan, niech będzie błogosławiona moja opoka, *
niech będzie wywyższony mój Bóg i Zbawca.
Ty dajesz wielkie zwycięstwo królowi *
i okazujesz łaskę dla Twego pomazańca.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Por. 2 Tm 1,10b)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nasz Zbawiciel Jezus Chrystus śmierć zwyciężył,

a na życie rzucił światło przez Ewangelię.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 17,14-20)

Potęga wiary

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i padając przed Nim na kolana, prosił: „Panie, zlituj się nad moim synem. Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić”.
Na to Jezus odrzekł: „O plemię niewierne i przewrotne! Dopóki jeszcze mam być z wami; dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie mi go tutaj”. Jezus rozkazał mu surowo i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie.
Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: „Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?”
On zaś im rzekł: „Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: «Przesuń się stąd tam», i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was”.

Oto słowo Pańskie.

 ***********************************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

Być świętym

 

Dlaczego niektórzy ludzie zostają świętymi? Odpowiedź jest prosta – bo mają wiarę. I dzięki tej wierze dokonali w swoim życiu rzeczy ponadprzeciętnych. Do świętości powołany jest każdy chrześcijanin: kapłan, zakonnik, zakonnica, małżonek, osoba samotna, dziecko i starzec. I każdy też otrzymuje potrzebne łaski, aby tę świętość w swoim życiu wypełnił. Ona nie jest ciężka jak kamień, który dźwigał Syzyf. Wymaga tylko od nas jednego: mamy całkowicie i bezgranicznie zaufać Bogu. Dać się poprowadzić Duchowi Świętemu, którego Jezus nam wyprasza, i mieć odwagę słuchać Bożych natchnień.

Panie, proszę Cię o wiarę jak ziarnko gorczycy. Nie pozwól, abym uległ pokusie złego ducha, który próbuje mi wmówić, że nie mam szans, aby zostać świętym.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
********

Św. Dominika

0,13 / 11,21
Jezus porównuje wiarę do ziarnka gorczycy, które jest jednym z najmniejszych ziarenek. Można go nie zauważyć lub zlekceważyć. Ludzie często gardzą wiarą, bo wydaje im się ona czymś małym i bez wartości.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 17, 14-20
Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i padając przed Nim na kolana, prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić». Na to Jezus odrzekł: «O, plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie Mi go tutaj!» Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: «Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?» On zaś im rzekł: «Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: „Przesuń się stąd tam”, i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was».Uczniowie Jezusa są zakłopotani, bo nie mogli uzdrowić chłopca. Jezus tłumaczy, że przyczyną jest ich mała wiara i daje im za przykład ziarenka gorczycy. W klimacie Palestyny z niepozornego ziarenka gorczycy w krótkim czasie wyrastają duże rośliny. Ich owoce samoczynnie pękają, rozsiewając nasiona, z których wyrastają kolejne i wydają owoce. Roślina ta ma krótki okres wegetacji i rozsiewa się wiele razy w ciągu jednego roku.

Wiara w świecie, gdzie dominują prawa rynku i zasady ekonomii, wydaje się czymś małym i bez wartości. Może być przedmiotem pogardy i lekceważenia. Czasem dzieje się to na poziomie naszego umysłu lub serca. Wiara jest czymś małym w oczach świata, ale wielkim w oczach Boga.

Przez człowieka wierzącego działa Bóg, a skutki tego działania są niezwykłe. Mając wiarę w sercu, możesz dokonać wielkich rzeczy i przynosić piękne owoce. Wiara ma moc, a największą potęgą na świecie jest modlący się człowiek.

Weź do serca słowa Jezusa i ucz się od ziarenka gorczycy, jak przynosić owoce wiary.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********
Komentarz do Ewangelii:Św. Cyryl Jerozolimski (ok. 315 – 386), biskup Jerozolimy, doktor Kościoła
Katechezy chrzcielne, 5, 10-11

“Przymnóż nam wiary” (Łk 17,5)

     Słowo „wiara” jest jedyne jako wyraz, ale ma podwójne znaczenie. Istnieje bowiem aspekt wiary, który odnosi się do dogmatów – chodzi wtedy o aprobatę danej prawdy. Ten aspekt wiary przynosi korzyść duszy, jak mówi Pan: „Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne” (J 5,24)…

Ale jest też inny aspekt wiary: to wiara dana nam przez Chrystusa jako charyzmat, za darmo, jako dar duchowy. „Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha,  innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania” (1Kor 12,8-9). Ta wiara, dana nam jako łaska Ducha Świętego, nie jest zatem jedynie wiarą dogmatyczną, ale ma moc dokonania tego, co przekracza siły ludzkie. Ten, który posiada tak wiarę „powie tej górze: ‘Podnieś się i rzuć się w morze’… i tak mu się stanie”.  Ponieważ jeśli ktoś wypowiada to słowo z wiarą, „a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi” (Mk 11,23) to wtedy otrzymuje łaskę wypełnienia się. To o tej wierze jest powiedziane: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarno gorczycy”. Bowiem ziarno gorczycy jest małe, ale zawiera w sobie energię ognia, maleńki zasiew, a rozwija się tak, że rozciąga długie konary i może dać schronienie ptakom (Mt 13,32). Podobnie wiara, w mgnieniu oka, dokonuje w duszy największych czynów.

Dusza oświecona wiarą wyobraża sobie Boga i kontempluje Go jak tylko możliwe. Ogarnia granice wszechświata i, przed końcem czasów, widzi już sąd i spełnienie obietnic. Ty zatem posiądź tę wiarę, która zależy od Boga i która cię do Niego kieruje, a wtedy On da ci wiarę, która działa bez udziału sił ludzkich.

*************

**********

Człowiek pyta:

Cóż znaczy to Jego powiedzenie: Będziecie Mnie szukać i nie znajdziecie, a tam, gdzie Ja będę, wy pójść nie możecie?
J 7,36

***

KSIĘGA III, O wewnętrznym ukojeniu
Rozdział XXIX. W JAKI SPOSÓB WZYWAĆ I CHWALIĆ BOGA, KIEDY ZAGRAŻA CIERPIENIE

1. Panie, niech imię Twoje będzie błogosławione na wieki Ps 113(112),2; Dn 2,20, że podobało Ci się, aby spadła na mnie ta próba i cierpienie. Nie mogę od niego uciec, ale muszę uciec się do Ciebie, abyś mi pomógł i zło obrócił dla mnie na dobro.

Panie, teraz jest mi źle i nielekko na sercu, cierpienie bardzo mnie dręczy. Cóż mam teraz powiedzieć, Ojcze umiłowany? Jestem jakby w kleszczach. Wybaw mnie z tej złej godziny.

Ale przecież dlatego doszedłem do tej godziny, abyś Ty okazał swoją potęgę J 12,27-28 i uwolnił mnie, gdy będę już na dnie Ps 40(39),14. Zechciej, Panie, wyprowadzić mnie, bo cóż ja, biedny, poradzę, gdzież pójdę, jeśli nie do Ciebie? A teraz daj mi cierpliwość, Panie. Pomóż mi, Boże Ps 109(108),26, a nie ulęknę się, w jakiejkolwiek znajdę się udręce.

2. A w tej chwili cóż mogę powiedzieć? Panie, bądź wola Twoja Mt 26,42. Zasłużyłem na karę i udrękę. Muszę wszystko przeżyć i przeżyć cierpliwie, póki nie przejdzie burza i nie rozpogodzi się nade mną.

Bo przecież wszechpotężna Twoja ręka jest w mocy Mdr 11,17 i tę próbę odjąć ode mnie i umniejszyć jej nacisk, abym nie upadł, bo przecież już nieraz doznawałem Twej opieki, Boże mój, moje miłosierdzie Ps 59(58),18. A im mnie trudniej, tym łatwiej Tobie odmienić wszystko skinieniem Twej potężnej dłoni Ps 77(76),11.

Tomasz a Kempis, ‘O naśladowaniu Chrystusa’

http://www.katolik.pl/modlitwa,883.html

**********

Refleksja maryjna

Nowa Ewa otwiera bramy niebios

Ona jest Matką Dziewicą,
Którą zapowiadała wschodnia brama świątyni;
Przez nią przyszedł Zbawiciel,
Bo tylko dla Niego się otwarła
I pozostała zamknięta.
Ona jest Dziewicą pokorną i wierną,
Która otworzyła nam bramę życia wiecznego
Zamkniętą przez nieposłuszenstwo Ewy.
Maryja jest Dziewicą błagającą,
Która nieustannie modli się za grzeszników,
Aby się nawrócili do Jej Syna,
Wieczystego źródła łaski
I otwartej bramy przebaczenia.

Zbiór Mszy o Najświętszej Maryi Pannie
teksty pochodzą z książki: “Z Maryją na co dzień – Rozważania na wszystkie dni roku”
(C) Copyright: Wydawnictwo SALWATOR,   Kraków 2000
www.salwator.com

http://www.katolik.pl/modlitwa,884.html

***********

#Ewangelia: Kiedy wiara jest wielka?

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock)

Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i padając przed Nim na kolana, prosił:”Panie, zlituj się nad moim synem. Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić”.

       

Na to Jezus odrzekł: “O plemię niewierne i przewrotne! Dopóki jeszcze mam być z wami; dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie mi go tutaj”. Jezus rozkazał mu surowo i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: “Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?”

       

On zaś im rzekł: “Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: «Przesuń się stąd tam», i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was”.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Wiara to nie jest uznanie, że Bóg istnieje, ani nawet uznanie, że Bogiem jest Jezus Chrystus. Wiara to nie jest też uznanie całego “Credo”, odmawianego na Mszy św. Wiara doskonała to głęboka więź z Bogiem – tak głęboka, że wszystko, co czynimy jest jednocześnie działaniem Boga, bo żyjemy w pełnej komunii z Bogiem.

 

A kiedy nasze czyny są jednocześnie działaniem Boga, to czymś normalnym jest, że naszymi rękami dokonują się cuda.

 

Nie należy jednak dążyć do głębokiej wiary po to, by czynić cuda. Cuda są zawsze dziełem Boga, nigdy naszym, nawet wtedy, gdy nasza wiara jest sto razy większa od ziarna gorczycy.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2519,ewangelia-kiedy-wiara-jest-wielka.html

*********

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 17, 14-20

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Doug O’Neill (AUS) / flickr.com / CC BY-NC 2.0)

Bez wiary jest ograniczona moc działania…

 

Uzdrowienie epileptyka

 

Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i padając przed Nim na kolana, prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić».
Na to Jezus odrzekł: «O, plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie Mi go tutaj!» Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie.
Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: «Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?»
On zaś im rzekł: «Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: “Przesuń się stąd tam”, i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was».

 

Opowiadanie pt. “Piorun, Bruno Ferrero”

 

W czasie niedzielnej Mszy św. nagle rozpętała się gwałtowna burza. Piorun uderzył w dzwonnicę i wstrząsnął murami kościoła, w którym było pełno ludzi.

 

Celebrans widocznie przerażony, zwrócił się do wiernych: – “Przerwijmy na chwilę Mszę św. i pomódlmy się…”

 

Refleksja

 

Naszą wiarę kształtujemy przez całe życie. To nie jest coś, co raz jest nam dane. Wiarę trzeba stale pielęgnować, jak kwiat, który bez potrzebnych zabiegów, sam nie przeżyje wiele. Tylko systematyczność i ofiarność oraz oddanie się całym sobą, gwarantuje nam to, że będzie w nas nowy człowiek. Swoim zachowaniem dać może wtedy świadectwo dla wielu…

 

Jezus uczy, że w każdym z nas jest moc przemiany świata. Jest to jednak możliwe tylko wtedy, gdy źródłem naszego działania jest Jezus, a nie my sami. Egoizm, czyli postawienie tylko na siebie, niszczy tylko w nas ogromną moc wiary. Jeśli wiara zostanie w nas przez Niego uruchomiona, możemy wtedy przenosić góry. Wiara to moc, którą odkrywamy w sobie przez całe życie. Jeśli się ją stale poznaje, chce się jej jeszcze więcej nie tylko dla siebie, ale także dla i innych ludzi…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego naszą wiarę kształtujemy przez całe życie?
2. Czy jest w Tobie moc przemiany tego świata?
3. Dlaczego wiara jest tak dla nas cennym darem?

 

I tak na koniec…
Przyzwyczajenie pokrywa kurzem, skorupą, potrafi przyćmić nawet sprawy najpiękniejsze i największe.  W rezultacie więc sprawy te dzieją się jakby “na niby” (Bruno Ferrero)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,766,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-17-14-20.html

********

SŁUCHAJ

by Grzegorz Kramer SJ

„Słuchaj Izraelu”. Słuchać to: posłuchać, dać posłuch, wzbudzić w sobie pragnienie zaangażowania się. By się z kolei zaangażować, trzeba przyjąć, nie tylko posłuchać, ale zapamiętać. Słuchanie ma być czynnością stałą. To jest bliskie temu, co swego czasu powiedział Paweł: „nieustannie się módlcie”Nieustannie słuchać i odpowiadać. Słuchać możemy również innymi zmysłami. Słuchać, czyli odbierać to, co do nas jest kierowane, co obok nas się wydarza.

Modlitwa chrześcijanina to nic innego, jak zmysły otwarte w każdej sytuacji: w kościele podczas liturgii, w czasie gotowania obiadu, w sypialni małżeńskiej, podczas prowadzenia samochodu, podczas zabawy, przeżywania różnych codziennych spraw. Człowiek o otwartych zmysłach to ktoś, kto może być człowiekiem nieustającej modlitwy. Człowiek, który nie jest otwarty na otaczający go świat i ludzi, nie będzie potrafił się dobrze modlić dlatego, że modlitwa będzie sprawą oderwaną od codzienności, tego, co przeżywa i jak przeżywa.

Mamy słuchać, miłować „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem”. Przymiotnik całym jest tu istotny. Każdy, kto zdecydował się kogoś kochać, wie i czuje, że trzeba się temu komuś oddać w wyłączności. Nie da się kochać żony/męża połowicznie, nie można kochać swojego przyjaciela połowicznie. Miłość to taka sfera, która domaga się wyłączności.

Serce, dusza, moc i umysł. Cztery słowa, które określają całego człowieka. Boga nie da się sprowadzić jedynie do duszy. Niekiedy byłoby to dla nas wygodne, tymczasem nasza miłość do Boga, a więc nasze przejęcie się Bogiem ma obejmować nas całych. Nasze wnętrze, nasze myślenie, naszą moc i siłę, która jest związana z ciałem. Nie tylko dusza, ale ja cały, z moim wnętrzem i ciałem. W moim wnętrzu i ciele mam kochać mojego Boga, a co za tym idzie, drugiego człowieka.

Nie możemy według tego przykazania oddzielać wiary w Boga od naszej codzienności, naszej cielesności. Nie możemy Boga zostawiać za drzwiami naszej kuchni, łazienki, sypialni, kina czy uczelni. On ma być przez nas odnajdowany w każdej dziedzinie, każdym miejscu naszego życia. I w tym, co tradycyjnie rozumiemy jako pobożne i tym, co nazywamy niepobożne.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/08/slu/

********

 

***************************************************************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
8 SIERPNIA
*********************
Święty Dominik Guzman, prezbiter
Święty Dominik
Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.

Święty Dominik Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.
Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.

Święty Dominik W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.

Święty Dominik Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.

Święty Dominik Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.

Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.Herb Zakonu Kaznodziejskiego
W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes – “Pańskie psy”), różaniec.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-08a.php3
**********

Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 13 stycznia 2010 r.

Drodzy bracia i siostry,

na początku nowego roku spoglądamy na dzieje chrześcijaństwa, by zobaczyć, jak rozwija się historia i jak może być odnowiona. Możemy w niej dostrzec, że są święci, prowadzeni przez światłość Bożą, prawdziwi reformatorzy życia Kościoła i społeczeństwa. Jako nauczyciele przez słowo i świadkowie przez przykład potrafią oni podejmować stałą i głęboką odnowę kościelną, gdyż sami zostali głęboko odnowieni, są w łączności z prawdziwą nowością: obecnością Boga w świecie. Ta pocieszająca rzeczywistość, a mianowicie że w każdym pokoleniu rodzą się święci i wnoszą twórczość odnowy, towarzyszy nieustannie historii Kościoła pośród smutków i ujemnych stron jego marszu. Widzimy bowiem, stulecie po stuleciu, jak rodzą się także energie reformy i odnowy, ponieważ nowość Boga jest niewyczerpana i daje stale nową moc, by iść naprzód. Tak było również w wieku XIII, wraz z narodzinami i niezwykłym rozwojem zakonów żebraczych: wzorem wielkiej odnowy w nowej epoce dziejowej. Nazwano je tak ze względu na charakteryzujące je „żebranie”, czyli pokorne uciekanie się do materialnego wsparcia ze strony ludzi, aby przeżywały ślub ubóstwa i pełniły swą ewangelizacyjną misję. Spośród zakonów, które pojawiły się w tym okresie, najważniejsi są bracia mniejsi i bracia kaznodzieje, znani jako franciszkanie i dominikanie. Nazywają się one tak od imion swoich założycieli – odpowiednio Franciszka z Asyżu i Dominika Guzmana. Obaj ci wielcy święci byli w stanie mądrze odczytywać „znaki czasu”, wyczuwając wyzwania, jakie musiał podjąć Kościół w ich czasach.

Pierwsze wyzwanie stanowiła ekspansja rozmaitych grup i ruchów wiernych, które – choć kierowały się słusznym pragnieniem życia prawdziwie chrześcijańskiego, sytuowały się często poza wspólnotą kościelną. Pozostawały w głębokiej opozycji do Kościoła bogatego i pięknego, jaki rozwinął się właśnie wraz z rozkwitem monastycyzmu. W poprzednich katechezach wspominałem o wspólnocie mniszej w Cluny, która coraz bardziej przyciągała młodych, a więc żywotne siły, jak również dobra i bogactwa. Logicznie więc rozwinął się w pierwszym momencie Kościół bogaty w dobra, a przy tym zastygły w bezruchu. Temu Kościołowi przeciwstawia się idea, że Chrystus przyszedł na ziemię ubogi i że prawdziwy Kościół powinien być właśnie Kościołem ubogich; pragnienie prawdziwego autentyzmu chrześcijańskiego przeciwstawiło się więc rzeczywistości Kościoła empirycznego. Były to tak zwane ruchy pauperskie (ubogich) średniowiecza. Ostro podważały one styl życia kapłanów i mnichów tamtych czasów, zarzucając im zdradę Ewangelii i odejście od praktyki ubóstwa pierwszych chrześcijan, ruchy te przeciwstawiły posłudze biskupów własną „równoległą hierarchię”. Ponadto, dla uzasadnienia swych decyzji, głosiły nauczanie nie do pogodzenia z wiarą katolicką. Na przykład ruch katarów lub albigensów powrócił do dawnych herezji, jak dewaluacja i pogarda dla świata materialnego – opozycja wobec bogactwa staje się szybko sprzeciwem względem rzeczywistości materialnej jako takiej – zaprzeczenia wolnej woli, a z kolei do dualizmu, istnienia drugiej zasady zła, równoważnej z Bogiem. Ruchy te cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza we Francji i w Italii, nie tylko ze względu na mocną organizację, ale również dlatego, że obnażały rzeczywisty nieład w Kościele, spowodowany przez mało przykładne zachowanie różnych przedstawicieli duchowieństwa.

Franciszkanie i dominikanie natomiast, za przykładem swoich założycieli, udowodnili, że można żyć ubóstwem ewangelicznym, prawdą Ewangelii jako taką, nie odłączając się od Kościoła; wykazali, że Kościół pozostaje prawdziwym, autentycznym miejscem Ewangelii i Pisma. Co więcej, Dominik i Franciszek właśnie z głębokiej jedności z Kościołem i z papiestwem czerpali siłę swego świadectwa. Dokonując całkowicie oryginalnego wyboru w dziejach życia konsekrowanego, członkowie tych zakonów nie tylko wyrzekali się posiadania dóbr osobistych, jak czynili to mnisi od starożytności, ale nie chcieli również, aby zostały zapisane wspólnocie grunty i nieruchomości. Chcieli w ten sposób dać świadectwo życia wyjątkowo wstrzemięźliwego, aby okazać solidarność z ubogimi i złożyć ufność jedynie w Opatrzności, żyć każdym dniem Opatrzności, ufnością oddania się w ręce Boga. Ten osobisty i wspólnotowy styl zakonów żebraczych w połączeniu z całkowitym przylgnięciem do nauczania Kościoła i jego władzy, wysoko cenili ówcześni papieże, jak Innocenty III i Honoriusz III, którzy udzielili pełnego poparcia tym nowym doświadczeniom kościelnym, rozpoznając w nich głos Ducha.

Owoce nie dały na siebie długo czekać: grupy pauperskie, które odłączyły się od Kościoła, powróciły do jedności kościelnej bądź powoli topniały aż do zaniku. Dziś także, chociaż żyjemy w społeczeństwie, w którym często „mieć” bierze górę nad „być”, panuje duża wrażliwość na przykłady ubóstwa i solidarności, jakie wierzący okazują, dokonując śmiałych wyborów. Dziś także nie brakuje podobnych inicjatyw: ruchów, które rzeczywiście wychodzą od nowości Ewangelii i żyją nią dzisiaj w sposób radykalny, oddając się w ręce Boga, aby służyć bliźniemu. Świat, jak przypominał Paweł VI w „Evangelii nuntiandi”, chętnie słucha nauczycieli, gdy są oni również świadkami. Jest to lekcja, której nie można nigdy zapomnieć w dziele szerzenia Ewangelii: najpierw samemu żyć tym, co się głosi, być zwierciadłem Bożej miłości.

Franciszek i Dominik byli świadkami, ale też nauczycielami. Innym bowiem powszechnym wymogiem w ich czasach było wykształcenie religijne. Niemało wiernych świeckich, którzy mieszkali w rozwijających się gwałtownie miastach, pragnęło praktykować duchowo intensywne życie chrześcijańskie. Starali się więc pogłębić znajomość wiary i znaleźć przewodnika na trudnej, ale napawającej entuzjazmem drodze świętości. Zakony żebracze potrafiły z powodzeniem wyjść także naprzeciw tej potrzebie: głoszenie Ewangelii w prostocie oraz w jej głębi i wielkości było celem, być może najważniejszym, tego ruchu. Z ogromnym zapałem więc oddali się przepowiadaniu. Bardzo wielu wiernych, często prawdziwe tłumy, słuchały kaznodziejów w kościołach i na otwartym powietrzu, wymieńmy na przykład św. Antoniego. Podejmowano tematy bliskie życiu ludzi, przede wszystkim praktykę cnót teologalnych i moralnych, odwołując się do konkretnych, łatwo zrozumiałych przykładów. Ponadto nauczano sposobów karmienia życia modlitwą i pobożnością. Franciszkanie na przykład szerzyli bardzo nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa z zobowiązaniem do naśladowania Pana. Nie jest więc zaskoczeniem, że wielu wiernych – kobiet i mężczyzn – decydowało się na to, aby na drodze chrześcijańskiej towarzyszyli im bracia franciszkańscy i dominikańscy, którzy stawali się kierownikami duchowymi oraz poszukiwanymi i cenionymi spowiednikami. Narodziły się więc stowarzyszenia wiernych świeckich, czerpiące natchnienie z duchowości św. Franciszka i św. Dominika, dostosowanej do ich stanu życia. Chodzi o Trzeci Zakon, zarówno franciszkański, jak dominikański. Innymi słowy, propozycja „świeckiej świętości” podbiła wiele osób. Jak przypomniał Sobór Watykański II, powołanie do świętości nie jest zastrzeżone dla niektórych, lecz powszechne (por. „Lumen gentium”, 40). We wszystkich stanach życia, stosownie do wymogów każdego z nich, istnieje możliwość życia Ewangelią. Dziś także chrześcijanin powinien dążyć do „wysokiej miary chrześcijańskiego życia”, niezależnie od tego, do jakiego stanu życia należy!

Znaczenie zakonów żebraczych do tego stopnia wzrosło w średniowieczu, że instytucje świeckie, takie jak organizacje pracy, dawne korporacje i same władze cywilne, zasięgały często porad duchowych u członków tych zakonów przy redagowaniu swoich regulaminów, a czasem dla rozwiązania sporów wewnętrznych i zewnętrznych. Franciszkanie i dominikanie stawali się duchowymi animatorami miast średniowiecznych. Z wielkim wyczuciem wykorzystali oni strategię duszpasterską dostosowaną do przemian społecznych. Ponieważ wiele osób przenosiło się ze wsi do miast, wznosili oni swe klasztory nie na wsi, lecz w mieście. Poza tym, aby móc prowadzić swoją działalność dla dobra dusz, konieczne było przemieszczanie się zgodnie z potrzebami duszpasterstwa. Dokonując innego wyboru, całkowicie innowacyjnego, zakony żebracze porzuciły zasadę stabilizacji, klasyczną dla dawnego monastycyzmu, by przyjąć inny sposób. Bracia mniejsi i kaznodzieje podróżowali z miejsca na miejsce, pełni zapału misyjnego. W efekcie przyjęli organizację odmienną od tej, jaką miała większość zakonów mniszych. Miejsce tradycyjnej autonomii, jaką cieszył się każdy klasztor, zajęło większe znaczenie zakonu jako takiego i przełożonego generalnego, jak również struktura prowincji. Tym samym zakony żebracze były lepiej dostosowane do wymogów Kościoła powszechnego. Elastyczność ta umożliwiła wysyłanie braci bardziej nadających się do pełnienia specyficznej misji, a zakony żebracze dotarły do Północnej Afryki, na Bliski Wschód, do Europy Północnej. Dzięki tej giętkości dokonała się odnowa dynamizmu misyjnego.

Innym wielkim wyzwaniem były dokonujące się w tamtym okresie przemiany kulturowe. Nowe zagadnienia ożywiały dyskusje na uniwersytetach, które narodziły się pod koniec XII wieku. Bracia mniejsi i kaznodzieje nie wahali się podjąć również tego zadania i jako studenci i profesorowie weszli na najsłynniejsze wówczas uniwersytety, powoływali ośrodki studiów, wydając teksty o wielkiej wartości, przyczynili się do narodzin prawdziwych i właściwych szkół myśli, byli głównymi postaciami teologii scholastycznej w jej najlepszym okresie, wpłynęli w znaczący sposób na rozwój myśli. Najwięksi myśliciele – św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura, byli żebrakami, działając właśnie z tym dynamizmem nowej ewangelizacji, który przyczynił się także do odnowy śmiałości myślenia, dialogu między rozumem a wiarą. Dziś także istnieje „miłość prawdy i w prawdzie”, „miłość intelektualna”, którą należy praktykować, aby oświecić umysły i łączyć wiarę z kulturą. Szerokie zaangażowanie franciszkanów i dominikanów na uniwersytetach średniowiecznych to wezwanie, drodzy wierni, do obecności w miejscach wypracowywania myśli, aby z szacunkiem i przekonaniem rzucać światło Ewangelii na problemy fundamentalne, dotyczące człowieka, jego godności i jego wiecznego przeznaczenia. Myśląc o roli franciszkanów i dominikanów w średniowieczu, o odnowie duchowej, jaką wywołali, o tchnieniu nowego życia, jaki przekazali światu, jeden z mnichów powiedział: „W owych czasach świat starzał się. Dwa zakony powstały w Kościele, którego młodość odnowiły jak młodość orła” (Burchard z Urspergu, Chronicon).

Drodzy bracia i siostry, właśnie na początku tego roku wzywajmy Ducha Świętego, wieczną młodość Kościoła: niech da On odczuć każdemu pilną potrzebę dawania spójnego i odważnego świadectwa Ewangelii, aby nigdy nie zabrakło świętych, którzy pozwolą jaśnieć Kościołowi niczym oblubienica zawsze czysta i piękna, bez zmazy i bez zmarszczki, zdolna nieodparcie pociągać świat ku Chrystusowi, ku Jego zbawieniu.

Tłum. ml (KAI Rzym)

http://ekai.pl/biblioteka/dokumenty/x826/katecheza-benedykta-xvi-podczas-audiencji-ogolnej-stycznia-r/

********

Katecheza Benedykta XVI podczas Audiencji Ogólnej 3 lutego 2010r.

Drodzy bracia i siostry,

W ubiegłym tygodniu przedstawiłem świetlaną postać Franciszka z Asyżu, dziś chciałbym wam opowiedzieć o innym świętym, który w tym samym okresie wniósł fundamentalny wkład w odnowę Kościoła swoich czasów. Chodzi o św. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego, znanego również jako bracia dominikanie.

Jego następca na czele Zakonu, błogosławiony Jordan z Saksonii, zawarł pełny portret św. Dominika w tekście jednej ze sławnych modlitw: „Rozpalony Bożą gorliwością i nadprzyrodzonym ogniem, wybrałeś dla siebie najdoskonalszą formę życia apostolskiego, w wielkiej miłości, w zapale ducha i w ślubie ubóstwa”. Podkreślony tu został ten właśnie podstawowy rys świadectwa Dominika, który mówił zawsze z Bogiem i o Bogu. W życiu świętych miłość do Pana i do bliźniego, szukanie chwały Bożej i zbawienia dusz zawsze łączą się ze sobą.

Dominik urodził się w Hiszpanii, w Caleruega, około roku 1170. Pochodził ze szlacheckiej rodziny w Starej Kastylii i dzięki wsparciu wuja kapłana kształcił się w słynnej szkole w Palencji. Natychmiast wyróżnił się zamiłowaniem do studium Pisma Świętego i miłością do ubogich, i to do tego stopnia, że sprzedawał księgi, które za jego czasów były dobrem wielkiej wartości, by za uzyskane w ten sposób pieniądze spieszyć z pomocą ofiarom niedostatku.

Po święceniach kapłańskich wybrany został na kanonika kapituły katedralnej w swojej rodzinnej diecezji w Osmie. Chociaż nominacja ta mogła oznaczać dla niego zdobycie prestiżu w Kościele i w społeczeństwie, widział w niej nie osobisty przywilej ani początek błyskotliwej kariery kościelnej, ale służbę, którą należy pełnić z oddaniem i pokorą. Czyż od pokusy kariery i władzy nie są wolni nawet ci, którzy odgrywają aktywną rolę i rządzą w Kościele? Przypomniałem o tym kilka miesięcy temu, podczas konsekracji kilku biskupów: „Nie szukajmy władzy, prestiżu i szacunku dla siebie samych. Wiemy, jak bardzo różne sprawy w społeczeństwie świeckim, a nierzadko w Kościele, cierpią dlatego, że wielu z tych, którym powierzono odpowiedzialność, myśli o własnej korzyści, a nie dobru wspólnoty” (Homilia podczas Mszy św. połączonej ze święceniami biskupimi, 12 września 2009 r.).

Biskup Osmy o imieniu Diego, prawdziwy i gorliwy pasterz, dostrzegł szybko duchowe przymioty Dominika i postanowił skorzystać z jego współpracy. Razem udali się do Europy Północnej z misjami dyplomatycznymi, powierzonymi im przez króla Kastylii. W czasie podróży Dominik zdał sobie sprawę z dwóch wielkich wyzwań, stojących przed Kościołem jego czasów: istnienia narodów, których jeszcze nie ewangelizowano na północnych kresach kontynentu europejskiego oraz z rozłamu religijnego, który osłabiał życie chrześcijańskie w południowej Francji, gdzie działalność kilku grup heretyków powodowała zamęt i oddalenie się od prawdy wiary. Działalność misyjna wśród tych, którzy nie znają jeszcze światła Ewangelii oraz dzieło ponownej ewangelizacji wspólnot chrześcijańskich stały się w ten sposób celami apostolskimi, jakie Dominik sobie postawił. Papież, do którego biskup Diego i Dominik zwrócili się o radę, poprosił tego ostatniego, by poświęcił się kaznodziejstwu wśród Albigensów, grupie heretyków, którzy wyznawali dualistyczną koncepcję rzeczywistości, czyli dwie zasady stwórcze jednakowo silne, Dobro i Zło. W konsekwencji grupa ta pogardzała materią jako pochodzącą od zasady zła, odrzucając także małżeństwo, aż po negację wcielenia Chrystusa, sakramentów, w których Pan nas „dotyka” przez materię oraz zmartwychwstanie ciał. Albigensi cenili życie ubogie i surowe – byli nawet pod tym względem przykładni – i krytykowali zamożność duchowieństwa owych czasów. Dominik z entuzjazmem przyjął tę misję, którą realizował właśnie poprzez przykład własnego życia ubogiego i surowego, przepowiadając Ewangelię i poprzez publiczne dyskusje. Tej misji przepowiadania Dobrej Nowiny poświęcił on resztę swego życia. Jego synowie mieli urzeczywistnić jeszcze inne marzenia św. Dominika: misje ad gentes, to jest do tych, którzy nie znali jeszcze Jezusa oraz misję wśród tych, którzy mieszkali w miastach, przede wszystkim uniwersyteckich, gdzie nowe prądy umysłowe stanowiły wyzwanie dla wiary ludzi wykształconych.

Ten wielki święty przypomina nam, że w sercu Kościoła musi zawsze płonąć misyjny zapał, który nieustannie popycha do niesienia pierwszego przepowiadania Ewangelii, a tam gdzie to konieczne, do nowej ewangelizacji: to bowiem Chrystus jest najcenniejszym dobrem, jakie ludzie wszystkich czasów i miejsc mają prawo poznać i miłować! Krzepiący jest widok, jak także w Kościele dnia dzisiejszego jest wielu – duszpasterzy i wiernych świeckich, członków prastarych zakonów i nowych ruchów kościelnych – którzy z radością poświęcają swe życie dla tego najwyższego ideału: głosić i świadczyć Ewangelię!

Do Dominika Guzmana przyłączyli się następnie inni ludzie, których pociągało to samo pragnienie. W ten sposób stopniowo z pierwszej fundacji w Tuluzie zrodził się Zakon Kaznodziejski. Dominik bowiem, w pełnym posłuszeństwie wskazaniom papieży swoich czasów, Innocentego III i Honoriusza III, przyjął dawną regułę św. Augustyna, dostosowując ją do wymagań życia apostolskiego, jakie wiedli on i jego towarzysze, którzy przepowiadali Słowo Boże przemieszczając się z miejsca na miejsce, powracając jednak do swoich klasztorów, miejsca studiów, modlitwy i życia wspólnotowego. W sposób szczególny Dominik chciał podkreślić znaczenie dwóch wartości, uważanych za niezbędne dla powodzenia misji ewangelizacji: życiu wspólnotowemu w ubóstwie oraz studium.

Nade wszystko Dominik i Bracia Kaznodzieje byli żebrakami, to znaczy nie posiadali rozległych dóbr ziemskich, którymi musieliby się zająć. Pozwalało im to w większym stopniu na studium i wędrowne kaznodziejstwo. Stanowił dla ludzi konkretne świadectwo. Wewnętrzny zarząd klasztorów i prowincji dominikańskich opary był na systemie kapituł, które wybierały swych przełożonych, zatwierdzanych następnie przez wyższych przełożonych; była to więc organizacja, która pobudzała do życia braterskiego i do odpowiedzialności wszystkich członków wspólnoty, wymagając silnych przekonań osobistych. Wybór tego systemu brał się właśnie z faktu, że Dominikanie, jako głosiciele prawdy o Bogu, musieli być konsekwentni wobec tego, co głosili. Prawda studiowana i dzielona z braćmi w miłości jest najgłębszym fundamentem radości. Błogosławiony Jordan z Saksonii mówi o św. Dominiku: “Wszystkich ludzi ogarniał ramionami swej miłości, a ponieważ kochał wszystkich, dlatego też i sam był przez wszystkich kochany. Wziął sobie za osobistą zasadę, by weselić się z ludźmi wesołymi, a płakać z tymi, którzy płaczą” (Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum autore Iordano de Saxonia, ed. H.C. Scheeben, [Monumenta Historica Sancti Patris Nostri Dominici, Romae, 1935]).

Po drugie Dominik przez ten śmiały gest pragnął, by jego uczniowie posiedli solidną formację teologiczną i nie wahał się wysyłać ich na ówczesne uniwersytety, mimo iż niemało ludzi Kościoła z nieufnością spoglądało na te instytucje kulturalne. Konstytucje Zakonu Kaznodziejskiego przywiązują wielką wagę do studium jako przygotowania do apostolatu. Dominik chciał, aby jego bracia oddawali się jemu bez reszty, sumiennie i nabożnie; studium opartemu na duszy wszelkiej wiedzy teologicznej, to jest na Piśmie Świętym oraz z szacunkiem odnoszącemu się do pytań stawianym przez rozum. Rozwój kultury nakazuje tym, którzy na rozmaitym szczeblu pełnią posługę Słowa, dobre przygotowanie. Zachęcam więc wszystkich, duszpasterzy i świeckich, do pielęgnowania tego „wymiaru kulturalnego” wiary, ażeby piękno chrześcijańskiej prawdy mogło być lepiej rozumiane, umacniane, a także bronione. W tym Roku Kapłańskim zachęcam seminarzystów i księży, by doceniali wartość duchową studiów. Jakość posługi kapłańskiej zależy także od wielkoduszności, z jaką przykładamy się do studium prawd objawionych.

Dominik, który chciał założyć zakon kaznodziejów – teologów, przypomina nam, że teologia ma wymiar duchowy i duszpasterski, ubogacający duszę i życie. Kapłani, osoby konsekrowane, a także wszyscy wierni mogą odnaleźć głęboką „wewnętrzną radość” w kontemplowaniu piękna prawdy pochodzącej od Boga, prawdy zawsze aktualnej i zawsze żywej. Zawołanie Braci Kaznodziejów – contemplata aliis tradere pomaga nam też odkryć tchnienie duszpasterskie w studium kontemplatywnym takiej prawdy, ze względu na wymóg przekazywania innym owoców swej kontemplacji.

Kiedy Dominik umarł w 1221 roku w Bolonii, mieście, które go ogłosiło swoim patronem, jego dzieło cieszyło się już wielkim powodzeniem. Zakon Kaznodziejski, przy poparciu Stolicy Apostolskiej, dotarł do wielu krajów Europy, dla dobra całego Kościoła. Dominik został kanonizowany w 1234 roku i on sam, poprzez swą świętość, wskazuje nam dwa narzędzia niezbędne do tego, aby działalność apostolska była wyrazista. Nade wszystko pobożność maryjna, która pielęgnował on z czułością i którą pozostawił jako cenne dziedzictwo swoich duchowym synom, których wielką zasługą w historii Kościoła było popularyzowanie modlitwy różańcowej, tak drogiej ludowi chrześcijańskiemu i tak bogatej w wartości ewangeliczne, prawdziwej szkoły wiary i pobożności. Ponadto Dominik, który troszczył się o pewne klasztory żeńskie we Francji i w Rzymie, wierzył głęboko w wartość modlitwy wstawienniczej o powodzenie pracy apostolskiej. Dopiero w niebie zrozumiemy, jak bardzo modlitwa sióstr klauzurowych skutecznie towarzyszy działalności apostolskiej! Do każdej z nich kieruję moją myśl pełną wdzięczności i miłości.

Drodzy bracia i siostry, niech życie Dominika Guzmana zmobilizuje nas wszystkich do żarliwości w modlitwie, odwagi w życiu wiarą, głębokiej miłości do Jezusa Chrystusa. Za jego wstawiennictwem prosimy Boga, by ubogacał stale Kościół autentycznymi głosicielami Ewangelii.

http://ekai.pl/biblioteka/dokumenty/x834/katecheza-benedykta-xvi-podczas-audiencji-ogolnej-lutego-r/

*********

Kazaniem w heretyków – św. Dominik

dodane 2009-08-01 12:07

ks. Tomasz Jaklewicz

Mottem zakonu dominikanów jest jedno słowo, dziś mało popularne: Veritas – prawda.

Józef Wolny /Foto Gość Św. Dominik

Idea zakonu dominikańskiego narodziła się w gospodzie. Dominik wraz ze swoim przyjacielem, biskupem Diego, wędrował z misją dyplomatyczną na Północ Europy. W południowej Francji zatrzymali się w gospodzie, której właściciel okazał się zwolennikiem sekty albigensów. Dominik przez całą noc przekonywał go do powrotu do wiary katolickiej, aż ten wreszcie wyrzekł się herezji. Dominik chciał walczyć o zbawienie dusz nie za pomocą przymusu, lecz mocą Bożego słowa. Wędrowne kaznodziejstwo oraz świadectwo ewangelicznego życia – te dwie zasady mieli realizować dominikanie.

Dominik de Guzman urodził się w Caleruega w północnej Hiszpanii ok. 1170 roku. Jego rodzice pochodzili za średniej szlachty. Od dziecka był kształcony na duchownego. Święcenia kapłańskie przyjął w 1195. Chciał ewangelizować ludy żyjące na Wschodzie Europy. Jednak posłuszny woli papieża zajął się nawracaniem heretyków działających w południowej Francji. Chodził od wsi do wsi, od miasta do miasta, opanowanych przez heretyków, i głosił Ewangelię. Z nawróconych kobiet spośród albigensów założył klasztor, który stał się zaczątkiem dominikanek. Doszedł wtedy do wniosku, że potrzebny jest nowy zakon, który da Kościołowi wykształconych, wędrownych kaznodziejów.

W 1215 roku biskup Tuluzy erygował pierwszą wspólnotę zgromadzoną wokół Dominika. W 1217 roku papież zatwierdził fundację Zakonu Kaznodziejskiego. Była to w owych czasach nowość, gdyż do tej pory głoszenie kazań było zadaniem miejscowych biskupów. Dominik miał na modlitwie wizję apostołów Piotra i Pawła. Św. Piotr podał mu laskę wędrownego kaznodziei, a św. Paweł księgę Ewangelii, mówiąc: „Idź i głoś, po to zostałeś posłany”. Pod wpływem tego widzenia Dominik rozesłał swoich braci na cztery strony świata. Sam wizytował powstające klasztory, zadbał o zbiór praw dla zakonu i sprawny system zarządzania nim. W Rzymie złożył dominikański klasztor przy kościele s. Sabina. Zmarł w święto Przemienienia Pańskiego w 1221 roku w Bolonii. Papież Grzegorz IX kanonizował Dominika w 1234 roku.

Jordan z Saksonii pisał o nim: „Potrafi się szczerze śmiać i szczerze płakać. Promieniuje radością do tego stopnia, że jego uwagi rozweselają, nigdy nie przytłaczając. Zasmucony bywa tylko w odosobnieniu modlitewnym i twarz jego spływa łzami z powodu ludzkiej niedoli…”.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490915.Swiety-Dominik-Kazaniem-w-heretykow

**********

Rozpoznał Mesjasza

dodane 2009-07-21 17:08

Leszek Śliwa

Guido di Pietro da Mugello,zwany Fra Angelico, „Ofiarowanie Jezusa w świątyni”, fresk, 1440–1441, Klasztor San Marco, Florencja

Jesteśmy w celi numer 10 klasztoru św. Marka we Florencji. Na ścianie widzimy rozświetlone złotym blaskiem malowidło. To dzieło artysty niezwykłego. Nazywał się Guido di Pietro da Mugello, był dominikaninem. Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek „Fra Angelico” – Anielski Brat. Był niezwykle pobożny. Malował wyłącznie obrazy religijne, przy czym nie brał do ręki pędzla, dopóki nie odmówił modlitwy. Już w XV w. nazywano go „il beato” – błogosławiony, ale beatyfikował go dopiero Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów.

Obraz przedstawia ofiarowanie Jezusa. Każdy syn pierworodny czterdzieści dni po urodzeniu był w świątyni w Jerozolimie ofiarowany Bogu. Rodzice składali go w ręce kapłana, a następnie „wykupywali” za symboliczną opłatą. Taką „opłatą” zwyczajowo była para synogarlic lub gołębi. Dlatego św. Józef, którego widzimy z lewej strony obrazu, niesie koszyczek z ptakami.

Człowiek trzymający Jezusa w objęciach to nie kapłan, tylko pobożny starzec o imieniu Symeon, któremu Duch Święty kiedyś objawił, że nie umrze, dopóki nie zobaczy Mesjasza. Natchniony przez Ducha przyszedł do świątyni. Widzimy chwilę, w której rozpoznał Mesjasza w Chrystusie.

Scena jest kontemplowana przez dwie osoby namalowane na pierwszym planie. Artysta, malujący dla dominikanów, przedstawił dominikańskich świętych. Z lewej klęczy św. Piotr Męczennik z Werony (1205–1252), sławny kaznodzieja i inkwizytor, zamordowany przez jednego z katarów. Z prawej stoi błogosławiona Willana Botti (1332–1361), kobieta, która przyjęła habit Trzeciego Zakonu dominikańskiego. Rozdała swoje dobra ubogimi sama żebrała dla nich na ulicach Florencji.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489408.Rozpoznal-Mesjasza

*********

Tajemnica Chrystusa

dodane 2009-07-21 17:33

Leszek Śliwa

Guido di Pietro da Mugello, zwany Fra Angelico, „Wyszydzenie Chrystusa”, fresk, 1440–1441, Klasztor San Marco, Florencja

Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: „Witaj, Królu Żydowski!”. Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie (Mt 27,28–30).Ten fresk to chyba najbardziej niezwykłe dzieło Fra Angelico. Wyszydzony Chrystus, w koronie z cierni, z trzcinowym berłem i z przewiązanymi oczami nie wydaje się wcale poniżony. Ma w sobie przecież tyle spokoju i dostojeństwa… W dodatku Fra Angelico namalował Zbawiciela nie w purpurze, a w białej szacie – w takiej, w jakiej się ukazał na górze Tabor w chwili przemienienia. To wcale nie pomyłka artysty, który zawsze dbał o głębię teologicznych znaczeń w swoich dziełach. Przecież Jezus, w chwili gdy żołnierze z niego szydzili, nawet na chwilę nie przestawał być Królem.Chrystus siedzi na tronie umieszczonym na podwyższeniu, w abstrakcyjnej przestrzeni, a nie na dziedzińcu pretorium Piłata. Zniewagi, które Go spotykają, artysta przedstawił jako same tylko gesty. Widzimy więc plującą głowę bez tułowia, z podniesioną czapką (znak szyderczego ukłonu), a także same dłonie wymierzające ciosy. Dlaczego nie domalował całych postaci? Zapewne chciał pokazać uniwersalność tej sceny. Jezus jest obrażany i znieważany w każdym miejscu i w każdej epoce. To na Boga, który króluje w swoim majestacie, pluje i zamierza się całe zło świata.U stóp Zbawiciela widzimy Matkę Bożą i św. Dominika. Maryja jest zadumana, Dominik pogrążony w lekturze Pisma Świętego. Nie patrzą na Jezusa. Ich spokój to wskazówka, jaką artysta daje widzom, że zło nie ma mocy i nie może dosięgnąć Boga.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489410.Tajemnica-Chrystusa
**********

Pomarańcze i płacz Dominika

dodane 2009-07-21 16:40

Marcin Jakimowicz

To tu na posadzce leżał nocami św.Dominik i płakał: Boże, co stanie się z grzesznikami? Tu oblókł w habit św. Jacka. Rzymska bazylika św. Sabiny kryje niejedną tajemnicę.

Pomarańcze i płacz Dominika   Józef Wolny /Foto Gość Św. Dominik

Nad Rzymem rozpętała się burza. Przyszła nieoczekiwanie. Wieczne Miasto stało się wietrznym miastem. Tonące w zieleni wzgórze Awentynu w ciągu chwili zostało zalane strumieniami deszczu. W kompletnie pustej bazylice św. Sabiny brat Jan szepcze modlitwy przed wystawionym Najświętszym Sakramentem.

Przejmującą ciszę kościoła zakłóca dolatujący z zewnątrz warkot skuterów. Włosi mkną na vespach i paggio, i przeklinają pod nosem deszcz. Tu na posadzce leżał nocami św. Dominik. Wedle tradycji, rozwścieczony diabeł miał cisnąć w niego czarną bryłą bazaltu. Chybił. Głaz roztrzaskał tablicę, na której leżał święty. Czarny kamień można do dziś oglądać przy wejściu do świątyni. Dominik przez cały dzień chodził po mieście i rozmawiał z ludźmi. Ale gdy zapadł zmrok, bracia widzieli, jak zamykał się w kościele, kładł krzyżem na posadzce i płakał: „Boże, co stanie się z grzesznikami?”. Dominikanie zrodzili się właśnie z tego krzyku.

Tomaszu, nie jedz tyle spaghetti!
Spacerujemy po krużgankach, po których krążył sam św. Dominik. Mieszkał tu prawdopodobnie przez 2 lata. Przez 3 lata pracował tu św. Tomasz z Akwinu. W zatopionym w zieleni klasztorze pisał rozdział o Eucharystii. Czy można się dziwić, że właśnie tu znajduje się dom generalny dominikanów? Bazylika stoi na miejscu domu Sabiny, rzymskiej patrycjuszki, która oddała za Jezusa życie. W 1219 r. świątynię przekazano Dominikowi i jego nowo powstałemu zakonowi.

Wchodzimy do zacisznego ogrodu. – Jesteśmy niemal w centrum Rzymu, a tu jest jak na wsi. Inna Roma! – uśmiecha się brat Jan Zając. Mieszka w tym klasztorze ponad 30 lat. Z błyskiem w oku opowiada o św. Dominiku. Pokazuje jego celę. Ubogi pokoik zamieniono na piękną kaplicę. Zakonnicy zatrudnili samego Berniniego. „Przybyszu bądź uważny, w tym miejscu świeci mężowie Dominik i Franciszek odbywali nocne czuwania” – czytam.

Patrzę na obraz w centrum celi i momentalnie przypomina mi się opowieść o. Joachima Badeniego. – Trzymamy się pewników: płaszcza Matki Bożej – opowiadał mi dominikanin – arystokrata. – My, dominikanie, mamy opowieść, że ktoś poszedł do nieba i nie znalazł tam ani jednego dominikanina. Okazało się, że wszyscy schowani są pod płaszczem Matki Bożej, nawet bardzo gruby św. Tomasz, do którego Matka Boża powiedziała: Tomaszu, mówiłam ci, nie jedz tyle spaghetti. Trzymać się płaszcza Matki to najpewniejsza droga do nieba.

Pomarańczowa historia
Za oknem plus 16 stopni Celsjusza. Włosi kulą się opatuleni puchowymi kurtkami, ale dla nas – przybyszów z północy – to niemal upał. Brat Jan pokazuje drzewko pomarańczowe. Posadził je sam Dominik. Takie drzewa nie były znane w średniowiecznym Rzymie. W środkowej Italii nikt ich nie sadził. Dominik przywiózł roślinę z Hiszpanii. Zasadził ją w klasztornym ogrodzie. Po latach wokół klasztoru wyrósł prawdziwy pomarańczowy gaj.
Do dziś jest ulubionym miejscem spotkań rzymian. Widać stąd, jak na dłoni, centrum miasta. Nad rdzawymi, skąpanymi w słońcu dachami góruje kopuła Bazyliki św. Piotra. – Drzewo zasadzone przez Dominika zaowocowało. Święta Katarzyna ze Sieny zrywała z niego pomarańcze, robiła z nich dżem i wysyłała go do papieży w czasie niewoli awiniońskiej.

Chciała ich w ten sposób zachęcić do powrotu do Rzymu – uśmiecha się brat Jan. Do serca przez żołądek. W 700. rocznicę jej śmierci zaniesiono Janowi Pawłowi II pomarańczę zerwaną z tego drzewa. To drzewko zaszczepione z oryginalnej rośliny Dominika. To nie oliwka, która żyje 2 tys. lat. Drzewko pomarańczowe wytrzymuje jakieś 50, 60 lat…

Pomarańcze rosnące obok bazyliki św. Sabiny na Awentynie  

Joanna Kociszewska Pomarańcze rosnące obok bazyliki św. Sabiny na Awentynie

Wchodzimy do kaplicy, w której modlił się papież Pius V, dominikanin. „Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie żartował. Sto lat wcześniej jego armia zdobyła Konstantynopol, serce wschodniego chrześcijaństwa. Teraz spoglądała łapczywie na Zachód. Sztandar Proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Pius V wezwał chrześcijan do wyciągnięcia tajnej broni: Różańca. Rozpoczął się szturm do nieba.

Ludzie w całej Europie modlili się, przesuwając w dłoniach paciorki. Sam papież przez długie godziny nie wstawał z kolan. Przez rozpalone słońcem uliczki Rzymu sunęły barwne procesje Bractw Różańcowych. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w pobliżu miasta Lepanto i zwyciężyła. Nie zdziwiło to papieża. W czasie krwawego starcia miał mistyczne widzenie. Wiedział, komu zawdzięcza zwycięstwo.

Do dziś modlący się w kaplicy dominikanie spoglądają na obraz przedstawiający wizję Piusa V, pierwszego „białego papieża”. Zostając następcą św. Piotra, nie zmienił zakonnego habitu. Kolejni papieże zachowali biały kolor szat. Co roku odwiedzali bazylikę św. Sabiny. Stąd rusza procesja rozpoczynająca każdego roku Wielki Post. To tradycja sięgająca VII wieku.

Anioł wpuszcza Dominika
Wycieczka młodzieży z Mediolanu gromadzi się pod potężnymi, misternie rzeźbionymi drzwiami. Studenci patrzą na najstarszy na świecie wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa (z 422 roku). Drzwi są niezwykle mocne. – Drewno cedrowe, z którego je wykonano, jest twarde jak metal. Nieźle się napociliśmy, by przybić tu szklaną osłonę – opowiada brat Jan. – Do klasztoru wchodzono innymi drzwiami. Zamykano je na klucz koło 20.00. Jeśli jakiś zakonnik spóźnił się, musiał nocować pod drzewkiem.

Pewnego dnia do klasztoru wracał Dominik. Spóźnił się. Trwała już cisza nocna. Drzwi były zamknięte na cztery spusty. Tradycja podaje, że zjawił się wówczas anioł, który otworzył spóźnialskiemu bramę. Dziś do naszej bazyliki przychodzą studenci liturgiki, by uczyć się, jak wyglądały starożytne chrześcijańskie świątynie. Przychodzi tu też sporo rzymian. Lubią tu brać śluby. Sam przygotowałem z 5 tys. takich nabożeństw – uśmiecha się dominikanin.

Na północ!
– Awentyn jest niezwykle ważny dla nas, Polaków. To stąd ruszały misje ewangelizacyjne Wojciecha, Brunona i Jacka – opowiada ks. Arkadiusz Nocoń. Pracuje w Watykanie ponad 20 lat. To on walczył jak lew, by na bazylice zawisła tablica (również w języku polskim) wskazująca, że właśnie w tym kościele przyjął dominikański habit Jacek, wielki apostoł Północy. O świętym z Kamienia Śląskiego może opowiadać godzinami. Jacek świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i… rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Pod nim na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł się i otworzył oczy. Tłum zamarł.

 

Taką scenę ujrzał Jacek
Odrowąż. Miał 37 lat. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata. – Kiedyś traktowałem tę opowieść jako pobożną legendę – opowiada ks. Nocoń – ale znalazłem w kronikach dokładny opis cudu. Związana jest z nim ciekawa historia. Papież prosił Dominika, by zjednoczył w jednym klasztorze mniszki, które modliły się rozproszone po całym Rzymie. Dominik zaprosił je do kościoła św. Sabiny na Środę Popielcową. A jednak, jak podają kroniki, musiano z ważnych przyczyn przesunąć to spotkanie na pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Dlaczego? Bo wydarzył się cud wskrzeszenia, o którym opowiadał cały Rzym.

Prałaci szczerzą zęby jak koty morskie
Gdy wuj Jacka Iwo Odrowąż prosił Dominika: Przyślij mi dominikanów, ten zapytał: A kogo mam posłać? Wówczas podszedł do niego Jacek. – Poślij mnie – odparował. W bazylice św. Sabiny oblókł się w biały habit. – Był pierwszym kanonizowanym uczniem Dominika. Więcej – pierwszym świętym „z legalnymi papierami” – opowiada ks. Nocoń. – Dotąd kanonizacje odbywały się poprzez papieski dokument czy aklamację. W 1588 roku ruszyły prace Kongregacji Rytów. Pierwszym procesem kanonizacyjnym wedle nowych norm był właśnie proces Odrowąża. Komisja spotkała się na ponad 40 sesjach, zbadała kilkadziesiąt cudów. Gdy ruszyły przygotowania do kanonizacji, Polacy się przestraszyli. Do Watykanu przybył wysłannik króla, wojewoda Miński.

W starych kronikach zachował się zabawny opis jego wjazdu do Wiecznego Miasta. Jechał na rosłym rumaku otoczony pełnym przepychu orszakiem. Na powitanie ruszyli watykańscy prałaci. Jechali na swym małych mulikach. Widząc ich uśmiechnięte twarze, dumny wojewoda zapisał: „Witają nas, zęby szczerząc jako te koty morskie”. – Nie mamy pieniędzy, zróbmy tę kanonizację po cichu, bez rozgłosu – przekonywał Klemensa VIII wojewoda. Papież się zdenerwował. Był wcześniej przedstawicielem Watykanu w Krakowie i widział kult, jakim mieszkańcy grodu Kraka otaczali grób Jacka. Powiedział: – Nie ma mowy! Cicha kanonizacja tak wielkiego świętego? To nie do pomyślenia.

Na uroczystości kanonizacyjne Jacka w 1594 roku przybył tak ogromy tłum, że ludzie wypełniali teren od Bazyliki św. Piotra aż po Zamek Anioła. Jestem już długo w Rzymie, ale takie tłumy na kanonizacji widziałem tylko dwukrotnie: w czasie wyniesienia na ołtarze Ojca Pio i Escrivy de Balaguera – opowiada ks. Nocoń. Rozmawiamy w kaplicy św. Jacka. W ogromnej bazylice zaledwie kilka osób. Bo w prastarym kościele św. Sabiny znajdziesz to, czego próżno szukałbyś w zapełnionej tysiącami pstrykającymi fotki turystów Bazylice św. Piotra. Ciszę, spokój. Oddech. A może usłyszysz nawet płacz samego Dominika?

http://kosciol.wiara.pl/doc/490887.Pomarancze-i-placz-Dominika/4

*********

Simon Tugwell OP
Dziewięć sposobów modlitwy św. Dominika

 

http://www.kbroszko.dominikanie.pl/dominik-m_pl.htm

Litania do św. Dominika

Kyrie, elejson. Chryste, elejson.
Kyrie, elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata Boże,
Duchu Święty Boże,
Święta Trójco jedyny Boże,
Święta Maryjo – módl się za nami,
Królowo Różańca Świętego,
Święty Patriarcho Dominiku,
Imieniem Pańskim uprzywilejowany,
Przez Matkę Bożą synem nazwany,
Światło Kościoła Bożego,
Oświecenie świata całego,
Pochodnio wiary gorejąca,
Gwiazdo od wieków jaśniejąca,
Heroldzie Słowa Bożego,
Różo cierpliwości,
Zbawienia ludzkiego pragnący,
Męczeństwa pożądający,
Mężu ewangeliczny,
Przykładzie głębokiej pokory,
Miłośniku posłuszeństwa,
Naśladowco Chrystusowego ubóstwa,
Filarze zakonności,
W cnoty wszelkie bogaty,
Żarliwy kaznodziejo,
Zwiastunie świętej Ewangelii,
Chorób ciała i duszy lekarzu doskonały,
Opiekunie ubogich i strapionych,
Niezmordowany chwalco Maryi,
Krzewicielu Różańca Świętego,
Z niewinności życia Aniele,
Zakonów trzech mądry założycielu,
W nawracaniu dusz gorliwy apostole,
W głoszeniu nauki Jezusowej wierny ewangelisto,
W umartwieniu ciała przedziwny męczenniku,
Wielością cnót chwalebny wyznawco,
Światłem nauki prawdziwy doktorze,
Czystością duszy i ciała niewinny dziewico,
Zasługami potężny przed Bogiem nasz ojcze,
Nauczycielu i wodzu,
Abyśmy wiernie Ciebie naśladowali,
Abyśmy zbawieniu ludzkiemu służyli,
Abyśmy cnotami przed światem jaśnieli,
Abyśmy Kościołowi świętemu użyteczni byli,
Abyśmy w niewinności żyli,
Abyśmy za Twoją przyczyną od wszelkich błędów i nieprawości wolni byli,
Abyśmy od nagłej i niespodziewanej śmierci byli zachowani,
Abyśmy łaski ostatecznej dostąpili,
Abyśmy w godzinie śmierci do chwały wiekuistej przyjęci zostali,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami!
Módl się za nami święty Ojcze Dominiku,
Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.Módlmy się: Boże, niech święty patriarcha Dominik, gorliwy kaznodzieja Twojej Prawdy wspiera Twój Kościół swoimi zasługami i nauką i niech zawsze przyczynia się za nami. Przez Chrystusa Pana naszego.Amen.
http://www.nasza-arka.pl/2007/rozdzial.php?numer=1&rozdzial=15
*********

Cud Św. Dominika

Nazwisko tego hiszpańskiego świętego nie jest szeroko znane; gdyby zaczęto nam opowiadać o „św. Guzmanie”, początkowo nikt z nas nie wiedziałby, o kim mowa. A chodziłoby o św. Dominka, założyciela dominikanów. Cała tradycja Kościoła zgodnym głosem uważa go za „twórcę” różańca.

Przypomnijmy: od czasów Aleksandra IV (1261 r.) potwierdziło ją trzydziestu dziewięciu papieży, a wzmiankę o św. Dominiku jako pierwszym apostole różańca otrzymanego od Najświętszej Maryi Panny znajdujemy w dwustu czternastu wypowiedziach zawartych w papieskich bullach, dekretach i encyklikach. Na przykład Grzegorz XIII pisał: „Różaniec został wprowadzony przez św. Dominika, aby uśmierzyć gniew Boży i wyjednać wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny.”. Zaś Sykstus V nauczał w 1586 r. w encyklice Deum Innefabilis, że „Święty Psałterz lub różaniec, natchniony przez Ducha Świętego, został – jak wiemy – ogłoszony przez św. Dominika”.

Wielki teolog, dominikanin Greginald Garrigou–Lagrange, nauczyciel Jana Pawła II, kiedy ten był studentem w rzymskim Angelicum, mawiał:

„Najświętsza Maryja Panna objawiła św. Dominikowi rodzaj modlitwy, do tamtej pory nie znanej, która, jak powiedziała, będzie jedną z najskuteczniejszych broni w walce z przyszłymi błędami i z trudnościami. Pod Jej natchnieniem św. Dominik udał się do zamieszkiwanych przez heretyków wiosek, zgromadził tłum i nauczał go o misteriach zbawienia – wcieleniu, odkupieniu, życiu wiecznym. Zgodnie z tym, o czym go pouczyła Maryja, dokonał on rozróżnienia pomiędzy różnymi rodzajami tajemnic i po krótkiej nauce odmawiał dziesięć Zdrowaś Maryjo. To, czego nie zdołało uczynić słowo kaznodziei, dokonywała w sercach ludzkich słodka modlitwa. Jak obiecała Maryja, okazało się to najbardziej owocną formą przepowiadania”.

Zwróćmy uwagę, że nauczyciel Ojca Świętego uderza w dwie struny różańcowej tradycji. Z jednej strony Dominik miał otrzymać objawienie, w którym Maryja przekazała mu różaniec. Z drugiej, św. Dominik miał stać się narzędziem pierwszego różańcowego cudu. Kiedy zaczynamy pochylać się nad źródłami, szybko okazuje się, że nie możemy traktować tych tematów oddzielnie, bowiem ów cud dokonał się na skutek objawienia różańca. I… posłuszeństwa, jakie Dominik natychmiast okazał Matce Najświętszej.

Czas otworzyć wielką księgę Bożej historii.

Jest rok 1203. Trzydziestotrzyletni Dominik wyrusza na misję ewangelizacyjną do południowej Francji, gdzie szerzy się herezja albigensów.

Herezja jakby współczesna

Kiedy czytamy o tej herezji, mamy wrażenie, że w naszej księdze przewróciliśmy pomyłkowo zbyt wiele kart i czytamy o wydarzeniach nam współczesnych. Ale nie – katarzy, inaczej albigensi, żyli w XII w. Ich herezja była bardzo przewrotna, głosiła bowiem oczyszczenie obyczajów i reformę Kościoła, przyciągając do siebie ludzi gorliwych i bezkompromisowych. Jednak – jak podają stare dokumenty – „wyrywała z ziemi Kościoła zarówno rośliny ziemskie, jak i niebieskie: to, co rzeczywiście wymagało oczyszczenia, i to, co było niezmiennym i boskim skarbcem Kościoła”. Ponadto katarzy byli mistarzami propagandy – czynili z występków kleru publiczne skandale i wykorzystywali je dla własnych celów.

Tak samo postępują dzisiejsi heretyccy reformatorzy Kościoła nagłaśniając w mediach grzechy duchownych.

Pod apelem albingensów o oczyszczenie Kościoła kryła się nauka całkowicie sprzeczna z chrześcijaństwem. Ale za to wychodząca naprzeciw ludzkiemu rozumieniu świata! Heretycy uczyli, że to nie Bóg, ale diabeł stworzył widzialny świat, i stąd tyle na nim cierpienia i grzechu. (Do dziś największym argumentem za nieistnieniem Boga jest właśnie fakt istnienia zła i ludzie chętnie podają ucha naukom, które w prosty sposób umieją rozwiązać ten problem.) Albigensi głosili naukę opartą na wczesnochrześcijańskiej herezji manicheizmu o istnieniu dwóch najwyższych istot: Dobra i Zła; pierwsza rządzi sprawami ducha, a druga – materią. Konsekwentnie negowali wszystko, co jest związane z materią: jedzenie, picie, prokreację, posiadanie dóbr ziemskich. Głosili skrajną ascezę, a nawet zachęcali do ostatecznego aktu porzucenia materii, jakim było dla nich samobójstwo (i pozbawianie życia najbliższych, nawet małych dzieci). Świat, który chcieli stworzyć nosił wszelkie cechy „cywilizacji śmierci”, której dziś tak mocno przeciwstawia się Papież, a która okazuje się niezwykle oporna na wszelkie działania i wszelką argumentację.

Potęga błędnej nauki

Herezja albingensów okazała się trudna do pokonania. Bezskutecznie walczyli z nią wysyłani do południowej Francji cystersi, wyśmiewani za swą otyłość i brak ascezy. Niepowodzeniem skończyła się nawet misja św. Bernarda z Clairvaux. Nawrócenie heretyków okazało się tym trudniejsze, że wyznawany przez nich dualizm stał się niebawem ruchem społecznym i politycznym, wywołując zamieszki i krwawe powstania. Nie pokonała go nawet pierwsza krucjata zwołana przez Kościół katolicki w 1181 r. Próżna okazała się misja papieskich legatów i kaznodziejów z 1206 r. Kiedy wysłannicy papieża spotkali się ze św. Dominikiem, ten wyjaśnił, że heretyków można pokonać tylko jedną bronią: ascezą przewyższającą ich wyrzeczenia. Niebawem okazało się, że on również nie miał racji.

Dominik przez wiele lat działał gorliwie, ale zupełnie bezskutecznie. Na nic zdawały się płomienne kazania, próby indywidualnych rozmów, nieustanne wędrówki po krainie opanowanej przez średniowieczną „cywilizację śmierci”. Święty Dominik zwalczał albigensów jeszcze surowszym trybem życia i pogardą dla ciała: „Jak gdyby klin klinem wbijał, pościł… o chlebie i zimnej wodzie, nocą czuwał.” Heretycy podziwiali Dominika, ale obstawali przy swoim.

Argument maryjny

Było jednak coś, co przykuwało uwagę albingensów, coś, czego nie mogli ani ośmieszyć, ani wykorzystać jako argument przemawiający za ich racjami. Otóż Dominik swoją działalność uzupełniał nieustającą modlitwą do Matki Bożej. Przemierzając szlaki Europy, mocnym śpiewał na cześć Maryi „Ave Maris Stella” („Witaj Gwiado morza”). Modlił się do Matki Miłosierdzia, a centrum swojej kaznodziejskiej działalności do tego stopnia uczynił Jej świętość, że w wielu dokumentach nazywano go „sługą Boga i sługą Najświętszej Maryi Panny”.

Tu znajdujemy klucz do jego późniejszego sukcesu… Na razie jednak trud podejmowany przez Dominika wydawał się bezcelowy. Bezcelowy do tego stopnia, że święty uznał, że nie ma sensu apostołować przykładnym umartwieniem i kazaniami, których nikt nie sucha. Pozostało jedno: zwrócić się całym sobą ku formie apostolatu, której nie można było kwestionować. Oddać się modlitwie do Najświętszej Maryi Panny. Tak uczynił. I wówczas niebo wreszcie odpowiedziało.

Legenda, a może fakt

Św. Ludwik de Montfort wielokrotnie opowiadał o tym cudzie. Niech nie zraża nas język legendy, jakim się posługuje w swym wykładzie; nie wiemy, ile opisanych przez niego nadzwyczajnych zjawisk miało charakter historyczny, a ile jedynie dydaktyczny. Autor Traktatu pisze:

„Św. Dominik, widząc że ciężar grzechów uniemożliwia albigensom nawrócenie, odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, gdzie modlił się bez przerwy przez trzy dni i noce… Wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna w towarzystwie trzech aniołów i powiedziała: «Drogi Dominiku, czy wiesz, jakiej broni chce użyć Błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat?… Chcę, abyś wiedział, że w tego rodzaju walce taranem pozostaje zawsze Psałterz anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz».

Św. Dominik powstał pocieszony i płonąc gorliwością nawrócenia ludzi z tej okolicy ruszył prosto do katedry.”

Teraz następuje szereg cudownych zjawisk, którym możemy, ale nie musimy dać wiary.

„Natychmiast niewidzialni aniołowie uderzyli w dzwony, aby zgromadzić ludzi na kazanie św. Dominika.

Na samym początku kazania rozpętała się przerażająca burza, ziemia się zatrzęsła, słońce utraciło blask, a grzmoty i błyskawice były tak wielkie, że wszystkich ogarnął lęk. Jeszcze większa trwoga ich ogarnęła, kiedy spojrzeli na obraz Najświętszej Maryi Panny umieszczony na naczelnym miejscu i zobaczyli, że Maryja trzykrotnie unosi ku niebu dłonie, by przyzywać Bożą pomstę, jeśli się nie nawrócą, aby naprawić swoje życie i szukać opieki u Świętej Bożej Rodzicielki.

Bóg chciał przez te nadprzyrodzone zjawiska rozpowszechnić nowe nabożeństwo świętego różańca i uczynić je szeroko znanym.

W końcu, w odpowiedzi na modlitwy św. Dominika burza ucichła, a on zaczął nauczać.”

Wracamy do historycznego wątku. Św. Ludwik kończy swoją opowieść słowami: „Tak gorąco i przekonująco wyjaśniał znaczenie i wartość świętego różańca, że niemal wszyscy mieszkańcy Tuluzy przyjęli go i odrzucili fałszywe wierzenia. W krótkim czasie dało się zauważyć w mieście wiele zmian na lepsze. Ludzie zaczęli wieść chrześcijańskie życie i porzucili swoje poprzednie złe obyczaje”.

Wiemy, że odtąd św. Dominik poświęcał swoje kazania wyjaśnianiu poszczególnych prawd wiary (ujętych w formę tajemnic różańcowych) i tłumaczył słuchaczom, jak się modlić (odmawiać różańcowe modlitwy). W krótkim czasie miał nawrócić całą południową Francję, odstępcy mieli powrócić z radością na łono Kościoła, i po albingensach nie zostało śladu. Mówi się, że przez św. Dominika sama Matka Boża Różańcowa zgasiła ogień herezji deszczem łaski i przyprowadziła swój lud z powrotem w jasne słońce Bożego stworzenia, aby sławił Życie, aby wychwalał Istnienie, i aby błogosławił swego Stwórcę.

Metoda prosta i skuteczna

Jeżeli dziwi kogoś cudowna skuteczność maryjnej katechezy głoszonej przez św. Dominika, niechaj przypomni sobie, co stało się  10 grudnia 1836 r. w paryskim kościele Matki Bożej Zwycięskiej. Świątynia ta od kilkunastu lat świeciła pustkami, na msze i nabożeństwa odprawiane przez gorliwego proboszcza przychodziło zaledwie parę starych kobiet. Kiedy ks. o. Karol Desgennettes w otrzymanym z nieba objawieniu usłyszał, że ma poświęcić parafię Niepokalanemu Sercu Maryi, ogłosił podczas niedzielnej liturgii, że wieczorem odprawi nieszpory maryjne, po których poda szczegóły działalności Bractwa Matki Bożej. Wówczas na wieczorne spotkanie świątynia wypełniła się po brzegi! Był to początek rozkwitu kościoła Notre Dame de Victoires, który kilka lat potem gościł już pielgrzymów z niemal całego świata.

Tak i św. Dominik odwołał się do tego, co w ludziach najgłębiej ukryte i co Bogu najmilsze: do macierzyńskiej obecności Maryi. I do różańca – narzędzia wybranego przez niebo, by ocalić świat.

Może i my powinniśmy za jego pomocą przeciwstawić się współczesnej „cywilizacji śmierci”?

http://www.sekretariatfatimski.pl/rozaniec/257-cud-sw-dominika

**********

********************
Święta Bonifacja Rodríguez Castro, zakonnica
Święta Bonifacja Rodríguez Castro

Bonifacja Rodríguez Castro urodziła się 6 czerwca 1837 r. w hiszpańskiej Salamance. Po ukończeniu szkoły podstawowej zaczęła uczyć się rzemiosła, a w wieku 15 lat, po śmierci ojca, poszła do pracy, by pomóc matce w utrzymaniu rodziny. Po uporaniu się z problemami finansowymi Bonifacja otworzyła warsztat krawiecki, w którym pracowała z wielkim poświęceniem. Wielkim nabożeństwem otaczała Matkę Bożą i św. Józefa.
W 1865 r., po wyjściu za mąż siostry, Bonifacja została sama z matką. Poświęcały wiele czasu życiu duchowemu. Ich dom i warsztat stał się miejscem spotkań grupy młodych kobiet pociągniętych świadectwem życia Bonifacji. W październiku 1870 r. do Salamanki przyjechał kataloński jezuita Francisco Javier Butinya i Hospital (1834-1899), który prowadził działalność apostolską wśród robotników. Bonifacja zwróciła się do niego z prośbą, by został jej kierownikiem duchownym.
10 stycznia 1874 r. na mocy dekretu biskupa Salamanki Bonifacja wraz z sześcioma towarzyszkami (wśród nich była jej matka) założyła w swoim domu zgromadzenie Służebnic św. Józefa. Siostry łączyły kontemplację ukrytego życia Świętej Rodziny z pracą oraz współpracą ze świeckimi. W macierzystym domu instytutu, zwanym Warsztatem Nazaretańskim, pracowały obok zakonnic ubogie kobiety, które siostry chroniły w ten sposób przed rozmaitymi niebezpieczeństwami i wyzyskiem.
Już trzy miesiące po powstaniu nowego zgromadzenia o. Francisco Butinya musiał opuścić Hiszpanię, razem z innymi jezuitami wydalonymi z kraju przez ówczesny rząd. W styczniu 1875 r. biskup Lluch y Garriga, który podpisał dekret erygujący zgromadzenie, został przeniesiony do Barcelony. Te dwie zmiany zapoczątkowały okres wielkich prób w życiu Bonifacji. Nowi asystenci kościelni, należący do kleru diecezjalnego, stanowczo sprzeciwili się koncepcji domu zakonnego jako miejsca pracy, w którym w dodatku znajdowały schronienie świeckie kobiety. Zaproponowano daleko idące zmiany Konstytucji zakonnych, na co założycielka nie mogła się jednak zgodzić, uważając, iż wypaczają one oryginalny charakter instytutu. Niestety, większość sióstr nie zaakceptowała jej stanowiska.
W czasie pogłębiającego się konfliktu Bonifacja została pozbawiona funkcji przełożonej. Z pomocą kilku współsióstr i za aprobatą lokalnego biskupa otworzyła nowy dom w Zamorze i 25 lipca 1883 r. opuściła rodzinną Salamankę. 1 lipca 1901 r. Leon XIII zaaprobował zgromadzenie Służebnic św. Józefa, ale z wykluczeniem domu w Zamorze. Bonifacja przyjęła tę decyzję z bólem, ale w duchu posłuszeństwa. Nie traciła nadziei, że zgromadzenie powróci do oryginalnego charyzmatu i przezwycięży podział. Tak też się stało.
W dniu jej śmierci, 8 sierpnia 1905 r., Bonifację otaczały nieliczne współsiostry i społeczność Zamory, przekonana o jej świętości. Dwa lata później dom w Zamorze został wcielony do zgromadzenia. Beatyfikował ją 9 października 2003 r. św. Jan Paweł II, a kanonizował 23 października 2011 r. papież Benedykt XVI.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-08b.php3
**********************************
Święta Maria od Krzyża Helena MacKillop, zakonnica
Święta Maria od Krzyża Helena MacKillop Maria Helena urodziła się 15 stycznia 1842 r. w Fitzroy (obecnie część Melbourne) w katolickiej rodzinie szkockich emigrantów. Po ukończeniu szkoły w Penola rozpoczęła pracę nauczycielki w Portland. Duży wpływ na rozwój jej życia wewnętrznego miał spowiednik, a zarazem proboszcz z Penola, o. Julian Tenison Woods. Z jego inicjatywy powstała szkoła katolicka dla dzieci z najbiedniejszych rodzin. Jej prowadzenie powierzył Marii. Z czasem przyłączyły do niej inne dziewczęta, co w 1866 r. dało początek zgromadzeniu Sióstr Świętego Józefa od Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanych popularnie józefitkami. Maria przyjęła wtedy imię Maria od Krzyża.
Siostry założyły liczne sierocińce, sieć szkół dla dzieci z biednych rodzin, hospicja. Działalność s. Marii nie zawsze spotykała się ze zrozumieniem, a przez pewien czas była ona nawet ekskomunikowana przez biskupa Adelajdy, który później żałował swojej decyzji. Ostatecznie w 1888 r. jej zgromadzenie zostało zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.
Chorowała i cierpiała z powodu reumatyzmu. W 1902 r. dostała wylewu i została częściowo sparaliżowana. Zmarła 8 sierpnia 1909 r. Jej grób w Sydney jest celem licznych pielgrzymek. Beatyfikował ją w Sydney 19 stycznia 1995 r. papież św. Jan Paweł II. Przy jej grobie modlił się 17 lipca 2008 r. Benedykt XVI, który nazwał ją “jedną z najwybitniejszych postaci w historii Australii”. “Wiem, że jej wytrwałość w zwalczaniu trudności, jej wystąpienia w obronie ofiar niesprawiedliwości oraz jej świadectwo świętości stały się źródłem inspiracji dla wszystkich Australijczyków” – mówił wtedy papież. 17 października 2010 r. dokonał jej kanonizacji. Została pierwszą australijską świętą.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-08c.php3
*******************************
Błogosławiony Zefiryn Gimenez Malla, męczennik
Błogosławiony Zefiryn Gimenez Malla Zefiryn (znany także jako El Pele albo El Kalo) urodził się 26 sierpnia 1861 r. w Benavent de Lérida, w hiszpańskiej Katalonii. Przyszedł na świat w katolickiej rodzinie hiszpańskich Romów, którzy żyli jako wędrowcy w Katalonii i Aragonii. Nigdy nie uczęszczał do szkoły, całe życie był analfabetą. Został ochrzczony jako człowiek dorosły.
W 1912 roku, mając 51 lat, zawarł sakrament małżeństwa z Teresą Giménez Castro, z którą od wczesnej młodości był złączony ślubem zawartym w tradycji romskiej. Małżeństwo to było bezdzietne, ale małżonkowie adoptowali Pepitę, krewną Teresy. Przez kilkadziesiąt lat Zefiryn prowadził wędrowny tryb życia. Był obwoźnym handlarzem. Około 1920 r. osiedlił się w Barbastro. Kupił tu dom za pieniądze zarobione na handlu mułami, osłami i końmi. Zefiryn darzył sympatią zwierzęta, a zwłaszcza konie wyścigowe – kilka z nich było jego własnością. Aktywnie uczestniczył w życiu religijnym. W Barbastro był katechetą dzieci romskich, dyrygentem chóru i kierownikiem kółka różańcowego. Co najmniej 20 lat przed swoją śmiercią codziennie uczestniczył w Mszy św.
Nie rozstawał się z różańcem, na którym modlił się każdego dnia. W 1926 r., cztery lata po śmierci żony, wstąpił do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu. Miał duży autorytet, często zwracano się do niego z prośbą o pomoc materialną oraz arbitraż przy rozstrzyganiu sporów. Handlując bydłem, zawsze postępował w sposób sprawiedliwy i uczciwy.
Kiedy w 1936 r. wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, republikańskie władze komunistyczne rozpoczęły krwawe prześladowanie wiernych Kościoła katolickiego. W lipcu 1936 r. Zefiryn stanął w obronie pewnego kapłana, maltretowanego w Barbastro przez żołnierzy. Został wtedy aresztowany, otrzymując propozycję uwolnienia, jeśli sprofanuje różaniec. Ponieważ odmówił, został 8 sierpnia 1936 r. rozstrzelany. Umierał z okrzykiem “Niech żyje Chrystus Król!”
Jan Paweł II beatyfikował go 4 maja 1997 r. w Rzymie. Na uroczystość tę przybyło do Wiecznego Miasta kilkadziesiąt tysięcy Romów z całego świata. Zefiryn został pierwszym błogosławionym Romem.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-08d.php3
*********
Błogosławiony Włodzimierz Laskowski,
prezbiter i męczennik
Błogosławiony Włodzimierz Laskowski Włodzimierz urodził się 30 stycznia 1886 r. w Rogoźnie. Był synem Stanisława i Klementyny z domu Głowińskiej. Po ukończeniu seminarium duchownego w Poznaniu 1 marca 1914 r. przyjął święcenia kapłańskie. Był wikariuszem w Modrzu, Ostrowie Wielkopolskim i w parafii św. Marcina w Poznaniu. Pełnił też funkcję sekretarza generalnego Caritasu (od 1 stycznia 1917 roku), a także dyrektora gospodarczego w seminarium duchownym w Poznaniu (od 1923 roku).
Z dniem 1 listopada 1927 r. objął stanowisko komendarza we Lwówku, a w 1930 r. został dziekanem dekanatu lwóweckiego. Prowadził wiele prac nie tylko duszpasterskich, ale i remontowo-budowlanych.
Po wybuchu II wojny światowej został aresztowany 15 marca 1940 r., po czym torturowany był w Forcie VII w Poznaniu, a następnie przewieziony do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Dachau, gdzie otrzymał numer 11160. Ostatnim etapem jego życia okazał się obóz koncentracyjny w Mauthausen, gdzie trafił 2 sierpnia 1940 r.
8 sierpnia 1940 r. po rannym apelu lwówecki proboszcz rozpoczął pracę polegającą na noszeniu kamieni z kamieniołomu. Na pytanie obozowych dozorców, czy jest księdzem, odpowiedział twierdząco. Został wówczas zaciągnięty do pobliskiej szopy, gdzie oprawcy kopali i skakali po nim. Gdy stracił przytomność, został odniesiony przez współwięźniów do obozowego szpitala. Tam został pobity po raz kolejny, tym razem drewnianą pałką. Skatowany kapłan zmarł jeszcze tego samego dnia. Według relacji świadków konał z imieniem Jezusa na ustach.
Beatyfikowany został przez papieża św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r. w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-08e.php3
*****************************
Bazylika katedralna w Sosnowcu
bp Grzegorz Kaszak, ordynariusz sosnowiecki Diecezję sosnowiecką, należącą do metropolii częstochowskiej, powołał do istnienia na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus z 25 marca 1992 r. papież św. Jan Paweł II. Obejmuje ona terytorium ok. 2000 km kwadratowych i jest zamieszkana przez ok. 675 tys. osób. W ponad 160 parafiach podzielonych na 22 dekanaty pracuje ponad 400 księży diecezjalnych i ok. 50 księży zakonnych. Patronami diecezji są św. Albert Chmielowski oraz św. Rafał Kalinowski.
Pierwszym biskupem sosnowieckim został bp Adam Śmigielski SDB. Po jego śmierci, w 2009 r. ordynariuszem tej diecezji został bp Grzegorz Kaszak. W pracy duszpasterskiej wspiera go biskup pomocniczy Piotr Skucha.Katedra pw. Wniebowzięcia NMP w Sosnowcu Katedrą diecezji sosnowieckiej jest bazylika Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Sosnowcu. Została ona zbudowana według projektu Karola Kozłowskiego w latach 1893-1899 na planie krzyża łacińskiego. W 1899 roku biskup kielecki Tomasz Kuliński erygował nową parafię, wydzielając ją z terenu parafii czeladzkiej. Świątynia ma nawy boczne o połowę węższe i niższe od nawy głównej, transept i duże, wydłużone prezbiterium zamknięte półkolistą absydą. We wnętrzu kościoła znajdują się polichromie autorstwa Włodzimierza Tetmajera i Henryka Uziembło. Zbudowana jest z cegły. W stulecie istnienia parafii Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów nadała kościołowi katedralnemu tytuł bazyliki mniejszej.W dniu 14 czerwca 1999 r. z mieszkańcami Sosnowca spotkał się św. Jan Paweł II. Na Placu Papieskim wygłosił on przemówienie, w którym powiedział między innymi:

Uczmy się wrażliwości na człowieka i na jego sprawy, wpatrując się w życie i posługę patrona waszej diecezji, świętego Brata Alberta Chmielowskiego, i Sługi Bożej Matki Teresy Kierocińskiej, zwanej Matką Zagłębia. Oni z wrażliwością odkrywali cierpienie i gorycz tych, którzy nie potrafili odnaleźć swojego miejsca w ówczesnych strukturach społecznych i ekonomicznych i nieśli pomoc najbardziej potrzebującym. Program, jaki oni wytyczyli, jest zawsze aktualny. Również u końca dwudziestego wieku uczą nas, że nie można zamykać oczu na biedę i cierpienia tych, którzy nie potrafią lub nie mogą odnaleźć się w nowej, często skomplikowanej rzeczywistości. Niech każda parafia staje się wspólnotą ludzi wrażliwych na los tych, którzy znajdują się w trudnej sytuacji. Poszukujcie coraz to nowych form dla tej pracy. Niech będą zachętą dla wszystkich słowa Pisma Świętego: “Chętnie dawaj ubogiemu, niech serce twe nie boleje, że dajesz. Za to będzie ci Pan, Bóg twój, błogosławił w każdej czynności i w każdej pracy twej ręki” (por. Pwt 15, 10).
Przesłanie o Bożej obecności w dziejach człowieka trzeba nieść zwłaszcza ludziom młodym. Oni takiej pewności potrzebują. Tylko dzięki niej będą mogli odkryć nowe perspektywy dla twórczej realizacji swego człowieczeństwa w dobie przemian. Cieszę się, że Kościół w Polsce w różnych wymiarach podejmuje działalność edukacyjną. Oby to stwarzanie młodym możliwości podnoszenia kwalifikacji wydało swoje owoce. Niech na tym fundamencie rozwija się przedsiębiorczość, niech powstają nowe, dobre inicjatywy w każdej dziedzinie życia.

**********

Sosnowiec, 14 czerwca 1999

Przemówienie wygłoszone podczas spotkania z wiernymi

 

1. Umiłowani Bracia i Siostry! Dziękuję Bożej Opatrzności, że na szlaku mojego pielgrzymowania po ojczystej ziemi znalazła się młoda diecezja sosnowiecka. Pragnąłem nawiedzić tę ziemię. Tak bardzo chciałem spotkać się z Ludem Bożym Zagłębia, a dzisiaj spełnia się to pragnienie. Dziękuję biskupowi Adamowi i biskupowi pomocniczemu Piotrowi oraz całej tutejszej wspólnocie Kościoła za zaproszenie i gorące przyjęcie. Serdecznie pozdrawiam biskupów gości, kapłanów, osoby konsekrowane, przedstawicieli władz lokalnych oraz wszystkich wiernych tu zgromadzonych i tych, którzy duchowo nam towarzyszą.Dzisiejsze spotkanie wywołuje w mej pamięci wspomnienie tych uroczystości, które przeżywaliśmy tu, w Sosnowcu, w maju 1967 roku. W kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny — dzisiejszej katedrze — przy udziale Prymasa Tysiąclecia oraz innych biskupów polskich celebrowaliśmy wówczas obchody milenijne. To były trudne czasy. Były trudne szczególnie dla tych, którzy chcieli otwarcie wyznawać swoją wiarę i przynależność do Kościoła. Pamiętam, jak wielkie znaczenie miało wtedy nauczanie Soboru Watykańskiego II, który dopiero co się zakończył. Pamiętam, ile nadziei i ile mocy niosło zwłaszcza soborowe nauczanie o godności osoby ludzkiej i o jej niezbywalnych prawach. Wówczas zapadało ono głęboko w dusze przygotowane do milenium przez wielką nowennę. Dziś czasy się zmieniły. Jest to wielki dar Bożej Opatrzności. Bogu należy się nasza wdzięczność za to wszystko, co dokonało się w naszej Ojczyźnie. Niech nigdy jej nie zabraknie w sercach ludzi wierzących w Polsce!

 

 

2. «Boga naszego chwalcie wszystkie ziemie, daj Mu cześć winną całe ludzkie plemię, bo litość Jego nad nami stwierdzona, a prawda Pańska wiecznie uiszczona» (Ps 117[116], 1-2 — tł. J. Kochanowski).Tymi słowami Psalmista wzywa wszystkie narody do chwalenia Boga. Szczególny powód do tego chwalenia miał Naród Wybrany. Mówi Mojżesz: «Pan, twój Bóg, który ci błogosławił w pracach twych rąk, opiekuje się twoją wędrówką po tej wielkiej pustyni. Oto czterdzieści lat (…) jest z tobą, i niczego ci nie brakowało» (Pwt 2, 7). Wszystkie ludy i narody ziemi uczestniczą niejako w tej wędrówce Izraela. Chociaż tylko niektóre okresy dziejów były nazywane «czasem wędrówki ludów» ze względu na szczególne przemieszczenia, jakie się wówczas dokonywały zwłaszcza na kontynencie europejskim, to przecież nawet w warunkach ustabilizowanej egzystencji człowiek nie przestaje być pielgrzymem i narody nie przestają pielgrzymować w przestrzeni i czasie.Dziejowa pielgrzymka każdego narodu pozostawia po sobie owoce ludzkiej pracy. Na początku dziejów Bóg powierzył ludziom ziemię, aby uczynili ją sobie poddaną (por. Rdz 1, 28). Człowiek zastał ziemię jako teren do twórczego zagospodarowania. Stopniowo zmieniał jej oblicze. Zaczął ją uprawiać, zabudowywać, tworząc osiedla, wsie i miasta. W ten sposób człowiek potwierdzał siebie jako istotę Bogu podobną, obdarzoną nie tylko zdolnością poznawania prawdy, ale także zdolnością tworzenia piękna.

Kiedy zbliżamy się do roku dwutysięcznego, pragniemy spojrzeć wstecz na wszystkie szlaki tej wędrówki, którymi szli przez wieki nasi przodkowie. Pozostawili oni po sobie wielkie dziedzictwo twórczej pracy, które dzisiaj budzi w nas podziw i wdzięczność. Trud pracy i dzieła przeszłych pokoleń stanowią dla nas wyzwanie, aby w dalszym ciągu czynić sobie [ziemię] poddaną, tę ziemię, którą Stwórca nam dał w posiadanie, [dał] i zadał równocześnie.

Podejmując wezwanie wieków, nie możemy zapominać o tej Bożej perspektywie współstwarzania, która nadaje wszelkim ludzkim wysiłkom właściwy sens i [właściwą] godność. Bez niej praca łatwo może być pozbawiona swego wymiaru podmiotowego. Wówczas przestaje być ważny człowiek, który ją wykonuje, a liczy się jedynie jej wartość materialna. Człowiek nie jest już traktowany jako sprawca i twórca, ale jako narzędzie produkcji.

Wydaje się, że w okresie koniecznych przemian gospodarczych w naszym kraju, można dostrzec symptomy takiego zagrożenia. Mówiłem o nich przed dwoma laty w Legnicy. Pojawiają się one wszędzie tam, gdzie w imię praw rynku zapomina się o prawach człowieka. Jest tak na przykład, gdy rachunek ekonomiczny usprawiedliwia pozbawienie pracy kogoś, kto wraz z nią traci wszelkie perspektywy na utrzymanie siebie i rodziny. Dzieje się tak również, gdy dla zwiększenia produkcji odmawia się pracownikowi prawa do odpoczynku, do troski o rodzinę, do wolności w podejmowaniu decyzji o kształcie własnej codzienności. Jest tak zawsze, gdy wartość pracy jest określana nie poprzez wysiłek człowieka, ale poprzez cenę produktu — co powoduje, że wynagrodzenie nie odpowiada trudowi.

Trzeba jednak dodać, że nie dotyczy to tylko pracodawców, ale również pracowników. Także ten, kto podejmuje pracę, może ulegać pokusie traktowania jej w sposób przedmiotowy, jedynie jako źródło materialnego wzbogacenia. Praca może zdominować życie człowieka do tego stopnia, że przestanie on dostrzegać potrzebę troski o zdrowie, o rozwój własnej osobowości, o szczęście najbliższych czy w końcu o swe odniesienie do Boga.

Jeżeli o tym dziś mówię, to po to, by uwrażliwić sumienia. Jakkolwiek bowiem struktury państwowe czy ekonomiczne nie pozostają bez wpływu na podejście do pracy, to jednak jej godność zależy od ludzkiego sumienia. Tu ostatecznie dokonuje się jej wartościowanie. W sumieniu bowiem nieustannie odzywa się głos [samego] Stwórcy, który wskazuje na to, co jest rzeczywistym dobrem człowieka i dobrem powierzonego mu świata. Kto zatracił prawy osąd sumienia, może błogosławieństwo pracy uczynić przekleństwem.

Potrzeba mądrości, aby wciąż na nowo odkrywać ów nadprzyrodzony wymiar pracy, zadany człowiekowi przez Stwórcę. Potrzeba prawego sumienia, aby właściwie rozeznawać ostateczną wartość swego działania. Potrzeba [też] ducha ofiary, aby nie składać na ołtarzu dobrobytu własnego człowieczeństwa i szczęścia innych.

(Po okrzykach tłumu wiernych: „Kochamy Ciebie, …” Papież zapytał: „A jak to czynicie?”)

 

 

3. «Z pracy rąk swoich będziesz pożywał, będziesz szczęśliwy i dobrze ci będzie» (Ps 128[127], 2). Z całego serca proszę Boga, aby te słowa Psalmu stały się dziś i na zawsze orędziem nadziei dla wszystkich, którzy w Zagłębiu, w Polsce i na całym okręgu ziemi podejmują codzienny trud czynienia ziemi poddaną. Jeszcze usilniej modlę się, aby te słowa zrodziły nadzieję w sercach tych, którzy gorąco pragną pracować, a zostali dotknięci nieszczęściem bezrobocia. Proszę Boga, aby rozwój ekonomiczny naszego kraju i innych państw na świecie szedł w tym kierunku, by wszyscy ludzie — jak mówi św. Paweł — «pracując ze spokojem, własny chleb jedli» (2 Tes 3, 12). Głośno o tym mówię, bo chcę, abyście poznali — aby wszyscy pracujący w tym kraju poznali — że wasze sprawy są bliskie Papieżowi i są bliskie Kościołowi.

 

 

4. «Pan, twój Bóg, który ci błogosławił w pracach twych rąk, opiekuje się twoją wędrówką po tej wielkiej pustyni» (Pwt 2, 7) — te słowa z Księgi Powtórzonego Prawa od wieków niesie Kościół, jako przesłanie nadziei. Gdy człowiek potrafi dostrzec w dziełach swoich rąk znak Bożego błogosławieństwa, wówczas nie zwątpi, iż ten sam Bóg jest — jest blisko — i wciąż opiekuje się ludzką wędrówką, zwłaszcza wtedy, gdy jest to wędrówka po wielkiej pustyni codziennych problemów i trosk. Nie może zabraknąć w dzisiejszych czasach posługi nadziei, jaką do tej pory Kościół w Polsce skutecznie pełnił. Człowiek potrzebuje świadectwa o Bożej obecności! Dziś człowiek, szczególnie człowiek pracy, potrzebuje Kościoła, który z nową mocą o tym zaświadczy. Zmieniają się czasy, zmieniają się ludzie i okoliczności, rodzą się nowe problemy. Kościół nie może tych zmian nie dostrzegać, nie może nie podejmować wyzwań, jakie pojawiają się wraz z nimi. Człowiek jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą jego codziennego życia i doświadczenia, posłannictwa i trudów. Dlatego Kościół naszej epoki musi być świadomy zagrożeń, świadomy wszystkiego, co wydaje się być przeciwne temu, aby «życie ludzkie stawało się coraz bardziej ludzkie, aby wszystko, co na to życie się składa, odpowiadało prawdziwej godności człowieka; po prostu musi być świadomy wszystkiego, co jest temu przeciwne» (por. Redemptor hominis, 14).

 

 

5. Drodzy Bracia i Siostry!Uczmy się tej wrażliwości na człowieka i na jego sprawy, wpatrując się w życie i posługę patrona waszej diecezji, świętego Brata Alberta Chmielowskiego i Sługi Bożej Matki Teresy Kierocińskiej, zwanej Matką Zagłębia. Oni z wrażliwością odkrywali cierpienie i gorycz tych, którzy nie potrafili odnaleźć swojego miejsca w ówczesnych strukturach społecznych i ekonomicznych i nieśli pomoc najbardziej potrzebującym. Program, jaki oni wytyczyli, jest zawsze aktualny. Również u końca dwudziestego wieku uczą nas, że nie można zamykać oczu na biedę i cierpienia tych, którzy nie potrafią lub nie mogą odnaleźć się w nowej, często skomplikowanej rzeczywistości. Niech każda parafia staje się wspólnotą ludzi wrażliwych na los tych, którzy znajdują się w trudnej sytuacji.Poszukujcie coraz to nowych form dla tej pracy. Niech będą zachętą dla wszystkich słowa Pisma Świętego: «Chętnie dawaj ubogiemu, niech serce twe nie boleje, że dajesz. Za to będzie ci Pan, Bóg twój, błogosławił w każdej czynności i w każdej pracy twej ręki» (por. Pwt 15, 10).

Przesłanie o Bożej obecności w dziejach człowieka trzeba nieść zwłaszcza ludziom młodym. Oni takiej pewności potrzebują. Tylko dzięki niej będą mogli odkryć nowe perspektywy dla twórczej realizacji swego człowieczeństwa w dobie przemian. Cieszę się, że Kościół w Polsce w różnych wymiarach podejmuje działalność edukacyjną. Oby to stwarzanie młodym możliwości podnoszenia kwalifikacji wydało swoje owoce. Niech na tym fundamencie rozwija się przedsiębiorczość, niech powstają nowe, dobre inicjatywy w każdej dziedzinie życia.

Świadectwo Kościoła poprzez dzieła miłosierdzia i szkolnictwo nie może jednak zastępować działania ludzi i instytucji odpowiedzialnych za kształt świata pracy. Dlatego jednym z najważniejszych zadań Kościoła w tej dziedzinie jest pełne delikatności i dyskrecji kształtowanie ludzkich sumień, tak aby budzić wrażliwość wszystkich na te problemy. Tylko wtedy, gdy w sumieniu każdego żywa będzie ta podstawowa prawda, że człowiek jest podmiotem i twórcą, a praca ma służyć dobru osoby i społeczeństwa, można będzie uniknąć zagrożeń, jakie niesie praktyczny materializm. Świat pracy potrzebuje ludzi prawego sumienia. Świat pracy oczekuje od Kościoła posługi sumienia.

 

 

6. Za chwilę mamy dokonać koronacji łaskami słynącego obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Jaworzna, z Osiedla Stałego. Ten akt ma szczególną wymowę. Z jednej strony jest znakiem wiary robotniczego ludu Zagłębia. Dzięki oddaniu Maryi, dzięki nieustannemu zawierzaniu Jej teraźniejszości i przyszłości Kościoła, ta wiara zachowała się w sercach ludzi pracy mimo wielu prób, jakie przeszła zwłaszcza na przestrzeni ostatniego półwiecza. Z drugiej strony, ten akt koronacji, jest potwierdzeniem, że wspólnota [chrześcijan] w Jaworznie i na całym Zagłębiu prawdziwie doświadcza tej szczególnej obecności Maryi, dzięki której ludzkie pragnienia docierają do Boga, a Boże łaski spływają na ludzi.Niech Matka Boża Nieustającej Pomocy będzie wam przewodniczką na drogach nowego tysiąclecia! Niech nieustannie pomaga wam w pielgrzymowaniu do domu Ojca w niebie.A miłość Boga Ojca, Boga Stwórcy i Pana, niech przemienia serca i umysły wszystkich, którzy czynią sobie ziemię poddaną. Amen.

Na zakończenie Papież powiedział: „Bóg zapłać za wszystkie dary. Widać, że Zagłębie jest szczodre. Bóg zapłać za waszą szczodrość, Bóg zapłać za waszą gościnność. Szczególne słowo kieruję do kapłanów. Statystyka pokazuje, że jest was w tej gęsto zaludnionej diecezji stosunkowo mało. Wiem jednak, że nie brak wam ducha, i że z odwagą i ofiarnością podejmujecie często trudne wyzwania duszpasterskie. Niech Bóg wam błogosławi w tym dziele. Cieszę się, iż w Zagłębiu rozwija się życie zakonne. Proszę Boga o dar nowych powołań, aby wspólnoty zakonne rozwijały się i były zaczynem dobra pośród tego ludu. Pozdrawiam młodzież. (brawa, Młodzież kocha Papieża, … Niech żyje Papież, … Zostań z nami, ) Dziękuję za liczne zgromadzenie młodych i za to, że dajecie znać o sobie. (Sto lat, …) Pozdrawiam obecnych tu przedstawicieli władz Rzeczypospolitej, władz wojewódzkich i samorządowych z wojewodą śląskim, z przewodniczącym sejmiku śląskiego i prezydentem miasta Sosnowca. Szczególne pozdrowienie do ludzi chorych. Miłość tych, którzy was otaczają niech przynosi ukojenie wszelkiego cierpienia. Proszę też nie zapominajcie o mnie w waszych modlitwach. (Pamiętamy, …) Jaworzno specjalnie czekało, czekało ze swoim obrazem Matki Bożej, aż ich biskup zostanie papieżem, i wtedy go ukoronowali. (Dziękujemy, …) I ja też dziękuję, i wszystkim mówię: Szczęść Boże”.

 

 

 

 

 

Teksty homilii i przemówień papieskich podajemy za Katolicką Agencją Informacyjną. Są to teksty przekazane przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej, uzupełnione o spisane z taśmy magnetofonowej, nieautoryzowane dopowiedzenia Papieża, umieszczone w nawiasach kwadratowych. Ewentualnych skrótów czy pominięć nie zaznaczano, zgodnie z zasadą stosowaną przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

Nagrania dźwiękowe za uprzejmą zgodą dyrekcji Polskiego Radia S.A..

http://mateusz.pl/jp99/pp/1999/pp19990614c.htm

**********

Apostołowie Zagłębia

Diecezja Sosnowiecka jest jedną z najmłodszych diecezji w Polsce – powstała w 1992 r. Być może dlatego nie ma ona, jak do tej pory, żadnego „własnego” świętego czy błogosławionego. Pierwszą i jedyną oficjalną kandydatką do chwały ołtarzy jest co prawda Matka Teresa Kierocińska, ale w drodze na ołtarze towarzyszą jej też inne postaci. Nazwijmy je Zagłębiowskimi Świętymi.

kierocinska oficjalneOficjalną kandydatką do chwały ołtarzy jest Sługa Boża Matka Teresa Kierocińska. W maju 1983 r. Konferencja Episkopatu Polski wyraziła zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, a w czerwcu tegoż samego roku Kongregacja do spraw Świętych wydała dekret “Nihil obstat” w tej sprawie. Nie mając przeszkód na drodze wiodącej do rozpoczęcia sprawy, biskup częstochowski Stefan Bareła powołał specjalny Trybunał Kanonizacyjny, składający się z trzech członków (delegat biskupa, promotor sprawiedliwości i notariusz), którego zadaniem było przesłuchanie świadków, którzy znali Matkę Teresę. W latach 1983-1988 odbyło się 73 sesji Trybunału, podczas których przesłuchano 68 świadków. Dnia 31 grudnia 1988 r. na specjalnej sesji, pod przewodnictwem metropolity częstochowskiego Stanisława Nowaka, zakończono dochodzenie kanoniczne na szczeblu diecezjalnym w sprawie życia i cnót Matki Teresy. Natomiast 17 lutego 1989 r. akta procesu zostały złożone w Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych, która w kwietniu tegoż samego roku zatwierdziła ważność procesu. W 1994 r. w Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych złożono “Pozycję o życiu i cnotach Sługi Bożej Matki Teresy”, która była podstawą do dyskusji dla teologów i kardynałów orzekających heroiczność jej cnót. Dnia 3 maja 2013 w Watykanie promulgowano dekret o heroiczności cnót, podpisany przez przez Ojca Świętego Franciszka. Odtąd przysługuje jej tytuł: Czcigodnej Służebnicy Bożej.

W granicach obecnej diecezji sosnowieckiej pełnili posługę duszpasterską dwaj błogosławieni kapłani: ks. Ludwik Roch Gietyngier (po lewej), który urodził się 16 sierpnia 1904 r. w Żarkach (powiat myszkowski)

gietyngier binkiewicz

oraz ks. Maksymilian Binkiewicz (po prawej), który urodził się w 1908 r. we wsi Żarnowiec (powiat zawierciański). Obydwaj pracowali na terenie Zagłębia, w granicach dzisiejszej diecezji sosnowieckiej. Ks. Gietyngier po otrzymaniu święceń kapłańskich został wikariuszem w parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Strzemieszycach, a w latach trzydziestych przez pięć lat pracował jako prefekt w parafii pw. Świętej Trójcy w Będzinie. Ks. Binkiewicz natomiast decyzją biskupa częstochowskiego Teodora Kubiny od 7 czerwca 1933 r. pracował jako prefekt w kilku gimnazjach Sosnowca – żeńskim im. Emilii Plater, w męskim im. Bolesława Prusa, w Prywatnym Gimnazjum Żeńskim P. Rzadkiewiczowej i w Państwowej Szkole Zawodowej. Obydwaj zginęli śmiercią męczeńską w obozie koncentracyjnym w Dachau. Ks. Ludwik Roch Gietyngier został zamordowany 30 listopada 1941 r., ks. Maksymilian Binkiewicz zmarł po ciężkim pobiciu 24 lipca 1942 r. Zostali beatyfikowani przez Ojca Świętego Jana Pawła 13 czerwca 1999 r. w Warszawie.

turchan

Oprócz tych dwóch kapłanów diecezjalnych do grona 108 błogosławionych męczenników polskich z czasów II wojny światowej został zaliczony, związany z miastem Pilicą i istniejącym tam klasztorem Zakonu Braci Mniejszych – Franciszkanów Reformatów, o. Narcyz Turchan. Urodził się 19 września 1879 r. w Biskupicach koło Wieliczki. W latach 1924-1930 pełnił posługę gwardiana pilickiego klasztoru. W 1940 r. gestapo kilkakrotnie aresztowało o. Narcyza, by ostatecznie 30 października 1941 r. zesłać go do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie 19 marca 1942 r. poniósł śmierć męczeńską. W poczet błogosławionych został zaliczony przez Ojca Świętego Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie.

 

epstein

W Pilicy, na zamku 2 sierpnia 1875 r. przyszła na świat Sługa Boża Magdalena Maria Epstein. W Pilicy spędziła tylko pierwsze lata dzieciństwa. Jej ojciec po utracie części majątku i sparaliżowaniu sprzedał dobra pilickie i rodzina przeniosła się do Krakowa, gdzie zakupiono pałacyk przy ulicy Sławkowskiej. Maria otrzymała staranne wychowanie. Z domu rodzinnego wyniosła głęboką religijność i patriotyzm. Znała biegle język francuski i niemiecki, Grała na fortepianie a bogata biblioteka domowa zapewniła jej we wszechstronną wiedzę. Wraz z grupą kilku młodych kobiet zorganizowała zakład ambulatoryjny w pomieszczeniach klasztoru Sióstr Miłosierdzia, a następnie salkę operacyjną i szpitalik, gdzie obsługiwała bezpłatnie chorych ubogich. W 1910 r. utworzyła Szkołę Pielęgniarek Zawodowych Stowarzyszenia Pań Ekonomek św. Wincentego a Paulo. Po 56 latach życia 24 marca 1931 r., wstąpiła do klasztoru Sióstr Dominikanek w Krakowie na Gródku. Jako siostra Magdalena Maria rozpoczęła nowicjat zakonny i 4 września 1936 r. złożyła profesję wieczystą. W 1942 r. uległa paraliżowi, a po 5 latach zmarła 6 września 1947 r. Spoczywa w grobowcu zakonnym na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Proces beatyfikacyjny s. Magdaleny Marii Epstein rozpoczął się 30 września 2004 r.

Wśród wyniesionych na ołtarze świętych i błogosławionych jest również profesor Akademii Krakowskiej św. Jan Kanty. Przez kilka miesięcy, na przełomie 1439 i 1440 r. był proboszczem olkuskim. Obecnie w miejscu gdzie, jak podają podania, mieszkał w Olkuszu znajduje się kaplica, w której odbywa się całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu.

Ze Sławkowem związany jest Sługa Boży Świętosław Milczący zwany Błogosławionym, który urodził się w tym mieście na początku XV w. Był ceniony za pracę duszpasterską, troskę o biednych i chorych oraz cnotę milczenia. Miał łaskę widzeń nadprzyrodzonych. Uważany za patrona dobrej spowiedzi. Organizator pierwszej w Krakowie Katolickiej Wypożyczalni Ksiąg. Spoczywa jako jedyny kandydat na ołtarze w Kościele Mariackim w Krakowie. Powołana przez metropolitę krakowskiego Franciszka Macharskiego komisja historyczna w sprawie jego beatyfikacji 29 listopada 1997 r. rozpoczęła swą działalność. Proces kanonizacyjny Sługi Bożego Świętosława Milczącego zwanego Błogosławionym otworzono 22 stycznia 1998 r.

cieplak

Z Dąbrowy Górniczej pochodzi pierwszy metropolita wileński Sługa Boży abp Jan Cieplak. Urodził się 17 sierpnia 1857 r. w Dąbrowie Górniczej, a ochrzczony został w kościele pw. Świętej Trójcy w Będzinie. W 1908 r. otrzymał sakrę biskupią jako sufragan mohylewski. Od 1914 r. był administratorem największej na świecie archidiecezji. Jako biskup prowadził działalność duszpasterską, charytatywną i patriotyczną w trudnych latach I wojny światowej. W 1919 r. został arcybiskupem tytularnym i zarządzał diecezją w imieniu nieobecnego arcybiskupa Edwarda Roppa. Wielokrotnie szykanowany, w 1920 r. trafił na krótko do więzienia pod zarzutem sprzeciwiania się państwowym zarządzeniom. W 1923 r. na procesie pokazowym w Moskwie skazany został wraz z 14 innymi duchownymi na karę śmierci. Pod naciskiem światowej opinii publicznej karę tę zamieniono na 10 lat więzienia. Ostatecznie w 1924 r. wydalono go z ZSRR. Zmarł 17 lutego 1926 r. w Passaic w stanie New Jersey. Spoczywa w Katedrze Wileńskiej. Ojciec Święty Pius XII na prośbę kardynałów, m.in.: Hlonda, Kakowskiego, Wyszyńskiego i Sapiehy ogłosił w 1952 r. rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego.

 

Z Sosnowcem związana jest również Sługa Boża Wanda Malczewska, która część swojego życia spędziła w Klimontowie (obecnie dzielnicy Sosnowca). Jednym z jej duchowych wychowanków był ks. prał. Grzegorz Augustynik, pierwszy jej biograf, budowniczy bazyliki NMP Anielskiej w Dąbrowie Górniczej. Wanda Malczewska była krewną Jacka Siemieńskiego i przez pewien czas mieszkała w jego majątku. Mieszkańcy Klimontowa nazwali ja „święta panią”, ponieważ wspierała biednych, zakładała szpitale polowe i jak tylko mogła pomagała powstańcom w czasie Powstania Styczniowego. Z jej inicjatywy w klimontowskiej kaplicy zaczęto odprawiać nabożeństwa majowe, które później stały się popularne w całej Polsce. Obecnie w Klimontowie znajduje się park jej imienia. Starania o beatyfikację Wandy Malczewskiej rozpoczęto przed II wojną światową. Proces wstępny przeprowadzono w latach 1929-1930. Po zakończeniu działań wojennych nie odnaleziono akt procesowych. W 1992 r. zostało złożone w Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych kilkusetstronicowe dzieło, zawierające kompletną dokumentację w sprawie heroiczności cnót Sługi Bożej Wandy Malczewskiej.

W opinii świętości zmarła Marcjanna Grzanka, zwana Marcysią z Sosnowca, która urodziła się 18 czerwca 1882 r. w Krzywopłotach (obecnie parafia Cieślin). Nie uczęszczała do szkoły, a sztukę czytania i pisania zdobyła w starszych latach. Wcześnie straciła rodziców. Jako młoda dziewczyna pomagała siostrze przy gospodarstwie domowym, służyła w różnych miejscach, przez 14 lat pracowała w dwóch fabrykach C. G. Schőna i H. Dietla w Sosnowcu. W czasie II wojny światowej potrafiła wykorzystać swoją obecność w pałacu Schőnów dla dobra Ojczyzny i rodaków. Należała do różnych stowarzyszeń kościelnych jak Apostolstwo Modlitwy, Żywy Różaniec, ale przede wszystkim była gorliwą członkinią III Zakonu św. Franciszka, do którego wstąpiła w 1903 r. obierając imię Bronisława. Pomimo, że nie zobowiązana była ślubami praktykowała cnoty: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Prowadziła życie ubogich, była ofiarną i hojną dla potrzebujących. Zmarła na atak serca 26 czerwca 1941 r.

 

ks. Tomasz Zmarzły

http://www.diecezja.sosnowiec.pl/diecezja/apostolowie-zaglebia-patroni

 

**************************************************************************************************************************************
TO WARTO PRZECZYTAĆ
*********

500 lat ewangelizacji

dodane 2015-08-07 22:16

RADIO WATYKAŃSKIE |

Papież pisze do swojego legata na uroczystości 500-lecia ewangelizacji najbardziej dziś katolickiego kraju Azji.

Mija już pięć wieków, odkąd do Timoru Wschodniego dotarło orędzie Ewangelii. Stało się to możliwe dzięki gorliwej pracy misjonarzy, którzy musieli przezwyciężyć liczne trudności, by zanieść je jego mieszkańcom. Przypomina o tym Papież w liście do swojego legata na uroczystości 500-lecia ewangelizacji tego najbardziej dziś katolickiego kraju Azji, w którym na ponad milion ludności prawie 97 proc. stanowią katolicy. Na jubileuszowych obchodach, które odbędą się 15 sierpnia w stołecznym Dili, Ojca Świętego reprezentować będzie jako papieski legat kardynał sekretarz stanu Pietro Parolin.

Uroczystości te – pisze Franciszek w liście do swojego legata – są nie tylko okazją do przypomnienia historii. Mają też zachęcić do większej gorliwości religijnej, do umocnienia wiary i życia chrześcijańskiego, przy czym należy się kierować przykładami z przeszłości. Wspominanie 500-lecia początków ewangelizacji Timoru Wschodniego będzie też sposobnością do modlitwy, aby z pomocą Bożą przynosiła tam ona obfitsze owoce oraz aby kraj cieszył się pokojem i pomyślnością dzięki współpracy wszystkich jego mieszkańców.
http://kosciol.wiara.pl/doc/2629581.500-lat-ewangelizacji

*********

Rabin podżega do zamachów

dodane 2015-08-07 22:13

RADIO WATYKAŃSKIE |

Kościół w Izraelu protestuje przeciwko podżeganiu do zamachów na chrześcijańskie miejsca kultu religijnego

HENRYK PRZONDZIONO Tabgha
Ten kościół nad Jeziorem Galilejskim, miejsce w którym szczególnie wspomina się cudowne rozmnożenia chleba, żydowscy ekstremiści upodobali sobie najbardziej

Zgromadzenie Katolickich Biskupów Ziemi Świętej złożyło dziś oficjalne zażalenie na rabina Bentziego Gopsteina i jego ruch Lehava. W jednej z niedawnych debat rabin ten stwierdził, że izraelskie prawo zaleca tępienie bałwochwalstwa w Izraelu, co oznacza, że można podpalać kościoły i meczety.

Biskupi przypominają, że słowa te padają w kontekście serii niepokojących aktów wandalizmu przeciwko obiektom sakralnym w Izraelu. Podżegają one do nienawiści i stanowią realne zagrożenie dla chrześcijańskich kościołów w tym kraju. Zgromadzenie Katolickich Biskupów Ziemi Świętej apeluje zatem do władz Izraela, aby zapewniły skuteczną ochronę tak chrześcijanom, jak i ich świątyniom.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2629579.Rabin-podzega-do-zamachow

*********

Idzie nowe? Oby!

Idzie nowe? Oby!

ks. Tomasz Horak

Cieszę się, gdy widzę i słyszę ludzi dojrzałych, a wciąż młodych.

Współczuję komentatorom medialnym, których sadza się przed monitorem i kamerami równocześnie, gdy dzieje się coś ważnego, wielkiego, nieraz doniosłego. I mają, biedacy, od razu, bez chwili na zastanowienie się, powiedzieć coś trafnego. Nie oczekuję mądrego, bo mądrość pośpiechu nie znosi. Bywa, że nie znają dobrze tematu, a prowadzący od pierwszych zdań wprowadza manipulację. Coś takiego oglądaliśmy we czwartek po zaprzysiężeniu prezydenta Dudy. Manipulacja? Niby drobna. Zdanie „dzieci, których wiele dzisiaj nie dojada” prowadzący zamienił na „głodne dzieci”. Synonimicznie prawie to samo – a jednak w kontekście całych zdań, to nie to samo. Kilkakrotnie z uporem powtórzone nadało ton kolejnym wypowiedziom. I współgrało z buczeniem części posłów w czasie orędzia Pana Prezydenta. Czy to idzie nowe?

A no właśnie. To akuratnie nie było nowe. Buczenie i manipulacja należą do repertuaru starego. Pewnie było to potrzebne, żeby obywatele Rzeczypospolitej dostrzegli różnicę między starym i nowym. Nowy był ton i treść obu wystąpień tego – myślę, że ważnego – dnia. Wystąpień Pana Prezydenta i później w archikatedrze Księdza Prymasa. Spokój mówców, ton raczej rozmowy – nie wiecu, rzeczowy wywód, spojrzenie w oczy słuchacza (czuło się to nawet w przekazie telewizyjnym), odejście od wypominania i połajanek. Obaj młodzi mówcy dzielili się ze słuchaczami swoimi przemyśleniami, nie narzucając niczego – choć własne zdanie wypowiadali zdecydowanie.

Młodzi mówcy, obyci w świecie… To dobrze, że młodzi. Z mojej parafii i okolicy prawie wszystka młodzież wyjechała. Średnia wieku u nas w ciągu dwudziestolecia wzrosła o 7 lat! Dawni, rozliczeniowi, nudni, okropnie przewidywalni w wystąpieniach – czy to z mównic, czy to z ambon – nie są w stanie zatrzymać destrukcji w obszarze społecznym, a poganienia w obszarze religijnym. Dlatego Polska się wyludnia, a kościoły pustoszeją. I okazało się w czwartek, że można z obu miejsc mówić inaczej. Jasne, tych „starych” niejeden wątek może drażnić i będą buczeć. A niech se buczą. Ale oni ani świata, ani człowieka, ani życia nie rozumieją. Nikogo nie obwiniam, samem stary i boję się, bym młodych nie odstraszał. Ale cieszę się, gdy widzę i słyszę ludzi dojrzałych, a wciąż młodych. Mądrych i wykształconych (właśnie taka kolejność), a zdolnych mówić językiem zrozumiałym dla wszystkich, językiem pokoju, językiem szacunku a nawet przyjaźni, także językiem głębokiej tradycji. Patriotycznej – ale nie szowinistycznej. Religijnej – ale nie konfesyjnej. Spodobali mi się obaj mówcy.

Szkoda, że rozmaici ekspresowi komentatorzy nie potrafią uchwycić istoty rzeczy. Szkoda, że niektórzy redaktorzy są perfekcyjni w tworzeniu mikromanipulacji. Bezmyślność jednych, zła wola innych, utrwalone nawyki walki ideologicznej i politycznej nie zbudują, ani nie wesprą nowego, na które naród czeka. Mieliśmy we czwartek jakiś przebłysk nowego. Oby rozpalił niebo nad Polską – i w wymiarze społeczno-materialnym, i w wymiarze duchowo-religijnym.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2629486.Idzie-nowe-Oby

**********

Otwarty. Ale na co?

Otwarty. Ale na co?

Andrzej Macura

Żeby dobrze przewietrzyć pomieszczenie trzeba otworzyć okna i drzwi na różne strony. Gdy otworzyć tylko na jedna stronę, zaduch zostaje.

Uważam się dotąd za człowieka dość empatycznego. Dokładniej, cechującego się sporą dozą empatii poznawczej.  W dawno minionych czasach nauczycielskich bywało, że znajomi śmiali się ze mnie twierdząc, że doszukuję się sensu w wypowiedziach uczniów, w których sensu żadnego nie było. Coś się jednak chyba zaczyna na starość zmieniać, bo coraz częściej łapię się, że nie rozumiem. To znaczy niby wiem, jakimi meandrami podążała czyjaś myśl, ale zdumiewa mnie, że można być tak ślepym na pewne oczywistości.

Ot, kwestia początku życia ludzkiego. Tu nie ma miejsca na ideologię. To sprawa  biologii. I to biologia uczy, że nowa jakość, początek życia, rozpoczyna się od połączenia dwóch komórek rozrodczych. Można oczywiście dyskutować, w którym momencie można mówić o połączeniu, ale kiedy zaczyna się już mnożenie tego nowego organizmu, to juz chyba nie ma wątpliwości, prawda? Wszelka uczciwa dyskusja,  czy to o aborcji czy o in vitro musi ten fakt uwzględniać. Niestety, bywa inaczej. Wiem, że czasem człowiek przyjmuje tylko to, co chce przyjąć, ale żeby aż do tego stopnia?

Albo w zupełnie innej kwestii, demoralizacji. Dość często w różnych dyskusjach o młodym pokoleniu stawia się sprawy tak, jakby tylko i wyłącznie od środowiska wychowawczego zależało, co z człowieka wyrośnie. Widać to w różnych sporach wokół metod wychowawczych czy programów nauczania. Zróbmy tak a tak, to młodzi będą tacy. Albo kiedy zabierzemy im to, wtedy  sobie nie poradzą. Ale czyż młodzi nie mają własnego rozumu i własnej wolnej woli, dzięki którym – teraz powiem jak filozof – mogą poznawać dobro i je wybierać? Jak można tego nie widzieć?

Z podobnym zakłopotaniem czytam informację o tym co mówiono podczas mszy za prezydenta Komorowskiego. Trochę rozumiem to przepraszanie za „niesprawiedliwości rzucane” na niego. Tak, spotykałem się z takimi sytuacjami na internetowych forach, czytałem też opinie „zajadłych katolików”  w mediach. Często wydawało mi się, że co by pan Komorowski nie zrobił, będzie źle, bo nie jest… ani Lechem Kaczyńskim ani jego bratem. A zdaniem niektórych (pobożnych katolików oczywiście, motywujących swoje polityczne poglądy głęboką wiarą) tylko te dwie osoby mogłyby ten urząd piastować. Tyle że w ostatnich miesiącach pojawiły się wobec byłego prezydenta zarzuty znacznie poważniejsze, niż wynikające z politycznych sympatii. Ostatni przykład: czy naprawdę katolik powinien poprzeć ustawę, która w kwestii in vitro praktycznie pozwala na wszystko? Księża wypowiadający się podczas tamtej uroczystości nie widzą problemu? To co jeszcze grzechem jest? Tylko to, co nie jest potrzebne do wygodnego ustawienia się w życiu, bo wszystko inne da się jakoś wytłumaczyć?

Chrześcijanin powinien być człowiekiem otwartym. Ale na tylko  w jednym kierunku, prowadzącym do rozmywania zasad chrześcijańskiego życia. Na surowość i rygoryzm, które się przeciwko temu buntują też. Inaczej, jak pewna osoba też obecna na tej mszy, z człowieka dialogu, który ma jednak jasno określona hierarchię wartości, stanie się gorliwym promotorem niemoralności.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2627481.Otwarty-Ale-na-co

*********

Życiowa misja stuletniego księdza

dodane 2015-08-07 22:11

RADIO WATYKAŃSKIE |

Sędziwy kapłan o swoim chrześcijańskim życiu.

„Ciągle muszę przeciwstawiać się szatanowi, a to wcale nie jest łatwe. On nie lubi świętych księży. Nie można walki z szatanem lekceważyć; to bardzo niebezpieczne”. Tak o swoich najbliższych zadaniach mówi hiszpański ksiądz Francisco Acevedo, który niedawno (1 sierpnia) obchodził setne urodziny. Sędziwy kapłan jest aktualnie najstarszym księdzem w diecezji Malaga.

Pytany o sekret długowieczności stwierdził, że prowadzi po prostu normalne życie i nie stosuje żadnych specjalnych „sztuczek”. Jednak skoro większość życia spędził jako duchowny, ma ważną radę dla seminarzystów i młodych księży: „Szukajcie tylko Boga”. Podkreśla także znaczenie modlitwy, która jest dla niego wszystkim i jest jego obroną. „Ci, którzy nie znajdują czasu na modlitwę, nie wiedzą, co to znaczy być chrześcijaninem – zaznacza ks. Acevedo. – Mogli coś słyszeć o Jezusie, ale Go nie znają. Jeśliby Go poznali, to szukaliby Go na modlitwie”.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2629577.Zyciowa-misja-stuletniego-ksiedza

********

6 tysięcy młodych u św. Teresy

dodane 2015-08-07 17:06

RADIO WATYKAŃSKIE |

6 tys. młodzieży wzięło udział w ceremonii otwarcia Europejskiego Spotkania Młodych w Avili na tle słynnych średniowiecznych murów miasta.

6 tysięcy młodych u św. Teresy   Józef Wolny /Foto Gość Avila

Jako pierwszy powitał młodych pielgrzymów miejscowy ordynariusz bp Jesús García Burillo. „Św. Teresa to kobieta wyjątkowa, zaskakująca, psycholog, pedagog, pisarka, założycielka, reformatorka. Zawsze powtarzała, że sekret jej życia to przyjaźń z Jezusem!… że jej sekret to modlitwa. Teraz rozumiecie, dlaczego tematem tego spotkania są właśnie słowa: «Mocni przyjaciele Boga». To europejskie spotkanie ma na celu umocnienie naszej przyjaźni z Jezusem Chrustusem” – powiedział bp García Burillo.

Burmistrz miasta José Luis Rivas podkreślił znaczenie św. Teresy dla Avili i prosił młodzież, by otworzyła się na duchowość hiszpańskiej mistyczki, która wciąż fascynuje kolejne pokolenia. „Po co przyjechaliście do Avili, skoro nie ma tutaj plaży?” – pytał z kolei słowami popularnej piosenki bp Xavier Novell, odpowiedzialny z ramienia episkopatu za duszpasterstwo młodzieży. –  Przygotowaliśmy wam plażę św. Teresy, tzn. taką, gdzie ty jesteś małym strumykiem, który wpada do morza. To, co czujesz i co przeżywasz, jest tak piękne, przyjemne i prawdziwe, że nie chcesz odejść”.

Podczas ceremonii powitania zostały wniesione dwa symbole spotkania: Krzyż Młodzieży oraz jej wielka niespodzianka – blisko dwumetrowy obraz „Niepokalna dla młodego człowieka w 2015 r.”. Namalowany przez cysterkę Isabelę Guerra, przedstawia on bardzo młodą Maryję w otoczeniu 12 gwiazd. Koncert muzyki religijnej i oryginalny spektakl teatralny przedstawiający św. Teresę w języku młodzieżowym zakończyły pierwszy dzień Europejskiego Spotkania Młodzieży.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2628622.6-tysiecy-mlodych-u-sw-Teresy

*********

Syria: Dżihadyści uprowadzili 150 chrześcijan

dodane 2015-08-07 20:25

KAI/RV/jd

Bojownicy IS zdobyli miasto Al-Qaryatain i sieją terror. Przejęcie miasta jest dla żyjących tam chrześcijan psychologiczną katastrofą.

Co najmniej 150 chrześcijan uprowadzili 6 sierpnia dżihadyści z Państwa Islamskiego (IS) w syryjskim mieście Al-Qaryatain. Według informacji ekumenicznej fundacji „Pro Oriente” z Wiednia, 40-tysięczne miasto, zamieszkane w jednej trzeciej przez chrześcijan, zostało zdobyte przez terrorystów wczoraj rano po tym, jak samobójcy z IS wysadzili się w powietrze na trzech drogach dojazdowych do miasta, kontrolowanych przez armię syryjską.

Informacje o uprowadzeniu chrześcijan potwierdził w rozmowie z Radiem Watykańskim patriarcha Kościoła syrokatolickiego Ignacy Józef III Younan. Przyznał on również, że z Państwem Islamskim masowo współpracują miejscowi muzułmanie sunnici. Podkreślił, że jest to przemoc na tle religijnym, prawdziwa czystka religijna, a Zachód nie chce tego przyjąć do wiadomości.

„Jest to czystka religijna! – powiedział patriarcha. – A wasi przywódcy polityczni nie chcą tego uznać, nie chcą o tym słyszeć! Dla nich nie liczy się wolność religijna tych wspólnot, którym udało się tu przetrwać przez stulecia ponieważ były przywiązane do swego Zbawiciela i Ewangelii. Tak, jest to czystka religijna. Nie chcą nas tutaj”.

Dla syryjskich chrześcijan zdobycie miasta przez dżihadystów oznacza psychologiczną katastrofę, również ze względu na los znanego w kraju syryjsko-katolickiego mnicha, o. Jacquesa Mourada, którego terroryści islamscy uprowadzili tu 21 maja.

Jako przełożony klasztoru św. Eliasza mnich opowiadał się zawsze za dialogiem i przyjaźnią między chrześcijanami i muzułmanami. Jego porwanie zaskoczyło nawet czołowe postaci środowiska muzułmańskiego. Podkreślają oni, że porwania „są obce społecznemu, etnicznemu i religijnemu środowisku w regionie” oraz że starają się mimo to szukać dróg dialogu z terrorystami z IS.

http://kosciol.wiara.pl/doc/2629231.Syria-Dzihadysci-uprowadzili-150-chrzescijan

********

 


Czas powiedzieć prawdę o Fatimie!

Istota wezwania Matki Bożej Różańcowej z Fatimy

ks. Krzysztof Czapla SAC

 

Niezmiernie interesującym jest dziś to, że niemal po 100 latach od objawień w dolinie Cova da Iria w 1917 r., z jednej strony tak naprawdę cały świat słyszał o Fatimie, z drugiej jednak Przesłanie Matki Bożej dalej pozostaje w pewnym sensie nieznane. I nie chodzi tu jedynie o tzw. tajemnice fatimskie, lecz o fundamentalne treści samego Orędzia.
Zapytajmy zatem: czego wymaga od nas Matka Boża, której głos usłyszał świat w Fatimie? Jakie są Jej wskazania, dziś nam tak potrzebne, a wręcz konieczne w obliczu „zła, które w najprzeróżniejszych formach grozi zdeptaniem wiary” – jak stwierdził Benedykt XVI?
Pamiętamy, iż Maryja zaprasza dzieci, by przychodziły każdego 13. dnia przez kolejne miesiące. Obiecuje, że później powie im, kim jest i czego pragnie. Na początku objawień ukazuje im Niebieska Pani wizję piekła, a dopiero później przekazuje zasadniczą treść Orędzia. Pedagogia Matki Bożej nie jest tu przypadkowa. Maryja ukazuje bowiem świat w zupełnie innej optyce, poszerza nasze patrzenie, które zacieśniło się do postrzegania jedynie doczesnego i zmysłowego wymiaru. Treść wizji otwiera nam oczy i uświadamia, iż rzeczywistość wokół nas to nie tylko to, co dostrzegają zmysły. Zauważmy! Objawienia w Fatimie mają miejsce w czasie, kiedy trwa I wojna światowa, niemal natychmiast po ich zakończeniu wybucha rewolucja komunistyczna, później zaś świat doświadcza cierpień II wojny światowej. W perspektywie doczesności można by zatem stwierdzić, iż gdyby nie było np. Lenina, nie byłoby rewolucji, czy też bez Hitlera nie byłoby II wojny światowej. Natomiast Fatima daje nam do zrozumienia, iż tego rodzaju myślenie jest błędne, gdyż czym innym jest przejaw zła, a czym innym samo zło. Skoro tak, to należy wybrać inne środki zaradcze. Świat zamknięty w doczesności zmaga się jedynie z jakże różnorodnymi przejawami zła, ale to nie prowadzi do rozwiązania problemu. Oto Maryja ukazuje inną drogę, trzeba nam szukać i okiełznać zło u źródła, usunąć przyczynę, a nie skupiać całej uwagi na jego wielorakich skutkach.
Zatem, co jest istotą Fatimskiego Przesłania?
Powszechnie pobożność fatimska związana jest z 13. dniem danego miesiąca, szczególnie od maja do października. Jest to dziś bardzo piękna i różnorodna w swej formie tradycja. Nie może nam to jednak przysłonić faktu, iż wezwanie Maryi jest o wiele szersze i bogatsze, a istota Przesłania nie skupia się jedynie na 13. dniu miesiąca. Świadomi jesteśmy wezwania Maryi do codziennej modlitwy różańcowej, do nawrócenia, do pokuty. Wiele dziękczynienia płynie z naszych serc za uratowanie w zamachu Jana Pawła II, za beatyfikację Franciszka i Hiacynty. Ale to wszystko również nie wyczerpuje pełnej i zasadniczej treści Fatimy. Istotą, czy też „sercem” Przesłania jest bowiem Serce, tzn. dar nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi. Fatimska Pani przychodzi do swoich dzieci, ukazując drogę ratunku przed złem i sposób przemiany całego świata. „Bóg pragnie ustanowić na świecie nabożeństwo do Mego Niepokalanego Serca”. Jeśli zrobi się to, jak mówi Maryja, o co prosi Bóg, wiele dusz zostanie uratowanych przed piekłem, wojna się skończy, nastanie pokój na świecie, nie będzie głodu, sprawiedliwi nie będą prześladowani, Rosja się nawróci i jej błędy nie będą rozlewać się po świecie, nadejdzie czas tryumfu Jej Niepokalanego Serca.
Mówiąc o nabożeństwie do Niepokalanego Serca Maryi, konieczne jest pewne dopowiedzenie: kult Niepokalanego Serca był znany dużo wcześniej, jednak to dopiero Fatima bardzo konkretnie nakreśliła jego formę. Nabożeństwo to, zgodnie ze słowami Maryi, ma wymiar poświęcenia się Jej Niepokalanemu Sercu oraz wynagrodzenia za grzechy w pierwsze soboty miesiąca. Poświęcenie się Sercu Maryi bardzo często łączone jest z prośbą skierowaną do Papieża, by poświęcił Rosję w kolegialnej jedności z biskupami. Jednak apel ten dotyczy również każdego z nas, byśmy sami poświęcali się Jej Niepokalanemu Sercu.
Poświęcenie jednak to nie wszystko. Prośba Maryi zawiera również wezwanie do wynagrodzenia w pierwsze soboty miesiąca. Co kryje się pod tym stwierdzeniem, wyjaśniła Maryja bardzo konkretnie s. Łucji w roku 1925. Przez pięć kolejnych miesięcy, w pierwsze soboty, powinniśmy przystąpić do spowiedzi św., przyjąć komunię św., odmówić jedną część różańca oraz przez 15 minut rozmyślać o obecności Maryi przy Jezusie, o czym mówią tajemnice różańcowe. Rozmyślać, co należy podkreślić, a nie odmawiać różaniec, który to jest odrębnym elementem tego nabożeństwa. A czynić to powinniśmy, wzbudzając intencję wynagradzającą Niepokalanemu Sercu Maryi.
Taki kształt Fatimy został przypomniany w Polsce w 1946 roku z racji poświęcenia naszego Narodu Niepokalanemu Sercu Maryi. I taką drogę ocalenia wybrała wówczas Polska, o czym również nie powinniśmy zapominać.
Czas zatem powiedzieć prawdę o Fatimie, w której centrum jest nie sensacja, czy apokaliptyczne proroctwa, lecz Serce Maryi „zatroskane o wieczne zbawienie wszystkich ludzi” – jak powiedział Jan Paweł II na Krzeptówkach (1997).

http://www.sekretariatfatimski.pl/fatima-objawienia-403/747-czas-powiedziec-prawde-o-fatimie-istota-wezwania-matki-bozej

********

 

W kontekście bolesnego i tragicznego wydarzenia, które miało miejsce na Jasnej Górze 9 grudnia 2012 roku.

Czy nie należy postawić sobie pytania o wynagrodzenie w Pierwsze Soboty Miesiąca?

8 grudnia – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP.

9 grudnia – zamach na Królową Polski.

10 grudnia  – przesłanie Matki Bożej dotyczące Pierwszych Sobót Miesiąca przekazane Siostrze Łucji w klasztorze w Pontevedra (10 grudnia 1925 r.).

Potem powiedziała Najświętsza Panna: «Córko moja, spójrz, Serce moje otoczone cierniami, którymi niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność stale ranią. Przynajmniej ty staraj się mnie pocieszyć i przekaż wszystkim, że w godzinę śmierci obiecuję przyjść na pomoc z wszystkimi łaskami tym, którzy przez 5 miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię Św., odmówią jeden różaniec i przez 15 minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć mi będą w intencji zadośćuczynienia».

Dlaczego pięć pierwszych sobót? Jest pięć rodzajów obelg i bluźnierstw wypowiadanych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.
Pierwsze: Bluźnierstwa przeciw Niepokalanemu Poczęciu.
Drugie: Przeciwko Jej Dziewictwu.
Trzecie: Przeciwko Bożemu Macierzyństwu, kiedy jednocześnie uznaje się Ją wyłącznie jako Matkę człowieka.
Czwarte: Bluźnierstwa tych, którzy starają się otwarcie zaszczepić w sercach dzieci obojętność, wzgardę, a nawet nienawiść do tej Niepokalanej Matki.
Piąte: Bluźnierstwa tych, którzy urągają Jej bezpośrednio w Jej świętych wizerunkach.

 

Na Jasnej Górze zrodziła się Fatima w Polsce przez akt poświęcenia naszej Ojczyzny Niepokalanemu Sercu Maryi. Akt ten został dokonany 8 września 1946 roku przez Episkopat Polski, jako zwieńczenie wcześniejszego aktu poświęcenia w parafiach (7. 07. 1946) i diecezjach (15. 08. 1946).

W ramach przygotowania do aktu poświęcenia w diecezjach głoszono z ambon (tekst zatwierdził kard. Sapieha): “Dobrze będzie z okazji tego oddania się osobistego Najśw. Pannie postanowić sobie czcić Ją codzień  przez jakieś uczynki pobożne i dobrowolne umartwienia.
Najlepiej jednak będzie dostosować się do tego, czego sobie Ona sama w słynnych objawieniach Serca Swojego w Fatimie życzyła.
Prócz bowiem poświęcenia się Niepokalanemu Jej Sercu do najistotniejszych części naszego do Niej nabożeństwa należą:
1. Codzienne odmawianie różańca, polecane przez Matkę B. Różańcową przy każdym ukazaniu się Jej.
2. Pierwsza sobota miesiąca, która ma być poświęcona Niepokalanemu Sercu Marii i obchodzona przez Komunię św. wynagradzającą i ofiary”.

Biskup Stanisław Czajka, w odniesieniu do aktu poświęcenia Niep. Sercu Maryi, w roku 1947 przypominał: “Poświęcenie jasnogórskie narodu polskiego Niepokalanemu  Sercu Maryi było najwspanialszym aktem hołdu złożonym przez Polskę  Bogarodzicy. Podobnej manifestacji, podobnych tłumów Jasna Góra nie widziała nigdy przedtem.
Sama Matka Najświętsza wyraziła życzenie we Fatima, aby poświęcono świat Jej Niepokalanemu Sercu.  Ale jednym i tym samym zdaniem wyraziła także życzenie o Komunię św. wynagradzającą w pierwsze soboty miesiąca”.

W 30 rocznicę Fatimskich Objawień Polska Prasa Katolicka przypominała (Tygodnik Niedziela 1947 r.): “Nie wszystkie jednak życzenia Matki Najśw. zostały spełnione.
W objawieniach nie ograniczyła się Matka Najśw. do wezwań pokutno-poprawczych, ale ujawniła ludzkości sposób uzyskania Łaski Bożej, której – jak wiemy – nie można zasłużyć, tylko wymodlić, wyprosić lub wybłagać. Tym środkiem wybłagania ma być prócz różańca kult Niepok. Serca Maryi w formie przyjmowania Komunii św. wynagradzającej w pierwsze soboty każdego miesiąca. Jeżeli ludzkość z tego środka skorzysta – będzie ocalona”.

 

Nasz Dziennik

Polsko, pamiętaj o wynagradzaniu

Małgorzata Bochenek

Profanację świętych wizerunków jako jedną z najgorszych zniewag raniących Niepokalane Serce wskazała Maryja podczas objawień w Fatimie. Matka Boża, mówiąc o wynagrodzeniu za te zniewagi, prosiła o nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca. W kontekście niedawnego ataku na Ikonę Jasnogórską trzeba to odebrać jako wezwanie także dla Polaków.

– Miłość do Chrystusa nakazuje przebaczyć, ale nie możemy zapomnieć – mówił ks. abp Wacław Depo, metropolita częstochowski, podczas nocnego czuwania ekspiacyjnego na Jasnej Górze. Z wtorku na środę zgromadziła się tam archidiecezja częstochowska, aby wynagradzać Bogu za profanację Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. W związku z próbą zniszczenia jasnogórskiej Ikony oświadczenie wydało Prezydium Konferencji Episkopatu Polski, w którym biskupi dziękują za podejmowane akty zadośćuczynienia.

Tych inicjatyw wynagradzających Bogu za profanację dokonaną ręką przebywającego obecnie w areszcie Jerzego D. rodzi się coraz więcej. Warto jednak przypomnieć w tym kontekście objawienia fatimskie. – Szukamy różnych inspiracji. Nie sposób nie zauważyć, że sama Maryja, objawiając się w Fatimie w 1917 r., mówi o zniewagach, które w sposób szczególny ranią Jej Niepokalane Serce – zaznacza ks. Krzysztof Czapla, dyrektor Sekretariatu Fatimskiego w Zakopanem. Przypomina, że Matka Boża w 1925 r. tłumaczyła Łucji, iż najbardziej rani Ją, gdy ludzie nie wierzą w Niepokalane Poczęcie i gdy profanują Jej święte wizerunki. Objawienie w Fatimie równocześnie ukazuje, co uczynić, by wynagrodzić te zniewagi. – Maryja podkreślała, iż Bóg pragnie nabożeństwa do Jej Niepokalanego Serca, by wynagrodzić za grzechy. Jako ratunek wskazuje nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca – podkreśla ks. Krzysztof Czapla. – Należy przez pięć kolejnych pierwszych sobót miesiąca przystąpić do spowiedzi świętej, odmówić jedną część Różańca św., przez kwadrans rozmyślać o tajemnicach Różańca i przyjąć Komunię św. wynagradzającą – dodaje.

Polska poświęciła się Niepokalanemu Sercu Maryi, ale do dzisiaj nie ma powszechnej praktyki pierwszych sobót miesiąca, nabożeństwa wynagradzającego za grzechy. – Zatem to, co wydarzyło się w niedzielę, w sposób szczególny przypomina Fatimę, staje się dla Polski przynagleniem: pamiętaj, Polsko, o wynagradzaniu, które przez akt poświęcenia pragnęłaś czynić – zaznacza ks. Czapla.

1. Nasz Dziennik, Czwartek, 13 grudnia 2012, Nr 291 (4526)

2. Nasz Dziennik, Środa, 19 grudnia 2012 r. – Wynagradzajmy Panu Bogu

3. Zamach na Królową Polski

http://www.sekretariatfatimski.pl/456-potrzeba-wynagrodzenia

********

ROK 1946 – PAMIĘTNE WYDARZENIE NA JASNEJ GÓRZE
ks. Lucjan Balter SAC 

8 września 1946 r. – akt poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi

ROK 1946 NA JASNEJ GÓRZE
1. U progu nowych czasów – odnowienie przymierza Polski z Niebieską Królową
Nie chodzi tu o kronikę wydarzeń w r. 1946, ale o jedno centralne wydarzenie na Jasnej Górze, które stało się punktem wyjścia do wielu niezwykłych przeżyć i wydarzeń następnych. Czas ma bowiem to do siebie, że zaciera wyrazistość granic, nic też dziwnego, że w świadomości żyjących dzisiaj Polaków wydarzenia z lat 1946, 1956 i 1966 nakładają się na siebie, tworząc jedną całość. A tymczasem to, co dokonało się w Jasnogórskim Sanktuarium w r. 1946, nie miało nic wspólnego z Millenium (1966 r.), ani z Wielką Nowenną przygotowującą Naród do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski, poprzedzoną Ślubami Jasnogórskimi (1956 r.), lecz wiązało się bezpośrednio z poświęceniem świata Niepokalanemu Sercu Maryi, jakiego dokona! papież Pius XII w szczytowym momencie II wojny światowej, dnia 31. X. 1942 r.
Ponieważ naród polski, przeżywający gehennę okupacji hitlerowskiej, nie mógł włączyć się oficjalnie w akt dokonywany przez Piusa XII, biskupi polscy, zgromadzeni na plenarnej Konferencji na Jasnej Górze w dn. 3-4. X. 1945 r., podjęli decyzję dokonania tegoż aktu na ziemi polskiej w roku 1946. Zmieniła się jednak, na skutek zmienionej sytuacji dziejowo-politycznej, motywacja tegoż aktu. O ile mianowicie Papież błagał przede wszystkim Maryję o przywrócenie ludzkości upragnionego pokoju i wolności, to biskupi polscy, dziękując Maryi za dar pokoju, proszą Ją o opiekę nad Kościołem i ludzkością – w duchu wielowiekowej tradycji narodowej. „Nie postąpilibyśmy zgodnie z duchem naszych dziejów ani z ciążącym na nas długiem wdzięczności – stwierdza List Pasterski Episkopatu, odczytany z ambon całej Polski u progu Wielkiego Postu 1946 r. – gdybyśmy na progu nowych czasów nie odnowili przymierza Polski z Jej niebieską Królową, dla której Naród ma odwieczną, serdeczną i rodzimą cześć. Po szwedzkim potopie ślubował Jej „nową i gorącą służbę” król Jan Kazimierz. Teraz sam Naród i kraj cały poświęca się uroczystym aktem Matce Najświętszej i Jej Niepokalanemu Sercu, obierając Ją znowu za Patronkę swoją i państwa oraz oddając w Jej szczególną opiekę Kościół i przyszłość Rzeczypospolitej…”.
Nawiązanie do tradycji narodowej może sprawiać wrażenie, że chodzi tu o przygotowanie wielkiego jubileuszu Tysiąclecia Chrztu Polski. Sam akt poświęcenia wcale jednak o tym nie wspomina; jego motywację stanowią: 1. nawiązanie do aktu Piusa XII i wyraźnego życzenia papieża, by w ślad za nim oddały się Niepokalanemu Sercu Maryi wszystkie kraje i narody świata (spełniając tym samym życzenia Maryi wyrażone przed laty w Fatimie), 2. wkraczanie w nowe życie w odrodzonej Ojczyźnie.
W dalszym ciągu cytowanego Listu Pasterskiego biskupi polscy wyznaczyli trzy etapy planowanego poświęcenia: najpierw, w niedzielę po uroczystości Nawiedzenia Maryi Panny (7 lipca), poświęcą się Niepokalanemu Sercu Maryi wszystkie parafie w Polsce, następnie w uroczystość Wniebowzięcia biskupi dokonają tego aktu w swoich diecezjach, by wreszcie w uroczystość Narodzenia Matki Boskiej (8 września) mogło się dokonać wydarzenie ogólnonarodowe na Jasnej Górze, kiedy to biskupi wraz z przedstawicielami całego Narodu uwieńczą wspólnie – jednym aktem – dokonywane wcześniej poświęcenia.

2. Wielka wymowa milionowego zgromadzenia u stóp Jasnej Góry
Wybór tych trzech etapów nie był wcale przypadkowy. Można było oczywiście zmienić kolejność i zacząć od Jasnej Góry. Episkopatowi zależało jednak na tym, aby to tak ważne w życiu Narodu wydarzenie przybierało stopniowo na sile i dojrzewało w sposób organiczny, obejmując swym zasięgiem najpierw rodziny i parafie, następnie diecezje, a w końcu cały kraj i Naród, i by dzięki temu wydało jak najwięcej oczekiwanych dobrych owoców. Tak się też faktycznie stało, a Jasna Góra po raz pierwszy w swoich dziejach oglądała tak liczne rzesze pątników. Poprzedzony ogólnonarodowym, długotrwałym przygotowaniem, centralny akt oddania się Polski w opiekę Niepokalanemu Sercu Maryi zgromadził u stóp Jasnogórskiej Królowej Polski ponad milion pielgrzymów. „Milion ludzi skupionych tłumnie, tłocznie i ciasno, jeden tuż przy drugim, na jednym placu… głowa przy głowie… morze głów ludzkich… – pisał S. Torwik w 16-tym numerze „Niedzieli z 1946 r, – Było razem ponad milion, lecz to „ponad” zarezerwujemy dla tubylców, Częstochowian, którzy prawie wyludnili miasto, by przyłączyć się do hołdu „swojej” Maryi. Nie dajmy się jednak uwieść ilościowym tylko pojęciom. Człowiek… nie jest zapałką. Gdy mowa o ludziach, trzeba ponad ilością stawiać jakość! Na Jasnej Górze zjawił się tego, na zawsze pamiętnego, dnia milion pielgrzymów. Był więc to milion ludzi, milion Polaków i Polek… którzy poświęcili nie tylko osobistą wygodę, lecz poważny uszczerbek materialny i sporo zdrowia, aby być w tym dniu w Częstochowie. Był to milion serc, pałających miłością do Matki Bożej, milion dusz, oddanych Panu Bogu, milion mózgów, zatroskanych myślą o losach Ojczyzny i szukających u swojej Matki i Królowej – pociechy, ratunku i mocy wiary w nadejście dnia, w którym zapanuje na świecie Sprawiedliwość, i Pokój, i Miłość, i Prawda, i Dobro, i Piękno! Taki milion ma swoją własną wymowę i swój własny ciężar gatunkowy. Wartość takiego miliona nie da się ani obliczyć, ani wymierzyć, ani nawet sobie uzmysłowić! I kto na własne oczy oglądał ów milion dusz nieśmiertelnych, ten nigdy tego zapomnieć nie może!”.
W 2-gim zaś numerze „Tygodnika Warszawskiego” ks. Z. Kaczyński zauważał, iż „korespondenci pism zagranicznych wyznają, że w żadnym z miejsc pielgrzymkowych nie widzieli tak licznych rzesz ludzkich, ani tak wysokiego napięcia ducha modlitewnego. Oni obliczają, że na Jasnej Górze było około miliona ludzi… Nikt ich specjalnie nie zwoływał, na propagandę nie wydano ani grosza. Przyszli na zawołanie własnego serca, z własnej li tylko woli i chęci, wiedzeni tą nadludzką siłą, która, mówiąc językiem Pawłowym, góry przenosi. Wiara, tłumiona, nękana i prześladowana przez okupantów wybuchła potężną i żywiołową jak wulkan lawą uczuć i tęsknotą za panowaniem prawa Bożego i Królestwa Chrystusowego”. Same uroczystości jasnogórskie były – zdaniem tegoż autora – „nie tylko wspaniałym hymnem wiary. Były one jednocześnie manifestacją nierozerwalnych węzłów, łączących Kościół katolicki z Narodem polskim… Ktokolwiek próbuje tę węzły zrywać lub rozluźniać, spotka go wielki zawód, wywoła tylko zwiększoną reakcję obrony i łączności z Kościołem. Milionowa rzesza na Jasnej Górze jest nowym dowodem, że Naród polski ma niezachwiane zaufanie do swego Kościoła i jego przewodnictwa”.
Również inne czasopisma katolickie donosiły, że takiej uroczystości i „tylu wiernych Częstochowa jeszcze nie widziała” (Kółko Różańcowe, nr 37). Mszę św. na szczycie Jasnej Góry celebrował kard. S. Sapieha z Krakowa. Płomienne kazanie wygłosił bp K. Radoński z Włocławka. Mówca nawiązał w nim do wydarzeń ostatniej wojny i do poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi przez papieża Piusa XII, które podjęli i powtórzyli od siebie polscy emigranci i żołnierze przebywający na obczyźnie, jeszcze w czasie wojny. „Dopiero teraz, gdy zgliszcza przygasły, a z ruin odradza się nowe życie i my śladem innych narodów katolickich, choć spóźnieni, niemniej serdecznie Sercu Niepokalanej naszej Matki poświęcamy się i oddajemy”. Skoro bowiem „zmartwychwstała nam Ojczyzna, niechaj zmartwychwstaną i Polacy”.
Największe napięcie uczuć religijnych, jak podkreślają to uczestnicy uroczystości, nastąpiło jednak dopiero wtedy, gdy po Mszy św. i po odśpiewaniu litanii loretańskiej kard. A. Hlond, Prymas Polski, odmówił znany już wiernym z etapów przygotowawczych Akt uroczystego ofiarowania Polski Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. Serca wszystkich obecnych, skupionych ciasno na placu, ogarniało nie tylko niezwykłe wzruszenie, ale i święta radość, że oto Bóg pozwolił im po tylu latach udręki, okupacji i niewoli zebrać się razem i publicznie wyznawać swoją wiarę w Jezusa Chrystusa i swoją miłość oraz przywiązanie do Królowej Polski i Matki najlepszej. Równocześnie przenikał te serca pielgrzymie żal za popełnione przewinienia i niewierności, jakieś przedziwne poczucie własnej niemocy, połączone z uczuciem głębokiej ufności w Serce Matki Boga-Człowieka i Matki ludzi.

3. Narodowy i powszechny charakter polskiego Aktu Poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi
Jak już wspomniano, polski Akt poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi różni się dosyć znacznie od modlitwy papieskiej; tchnie nadzieją i optymizmem: wojna się skończyła, a umęczony i bardzo jeszcze obolały Naród zaczyna nowe życie. Akt ten nawiązuje ponadto wyraźnie do tradycji narodowej polskiej, biorąc zarazem pod uwagę aktualną, powojenną sytuację udręczonego Narodu. Można by wyróżnić w nim dwie zasadnicze części. Pierwsza, bardziej narodowa i własna, brzmi:
„Niepokalana Dziewico! Boga Matko Przeczysta! Jak ongiś po szwedzkim najeździe, król Jan Kazimierz Ciebie za Patronkę i Królową Państwa obrał i Rzeczpospolitą Twojej szczególnej opiece i obronie polecił, tak w tę dziejową chwilę my, dzieci narodu polskiego, stajemy przed Twym tronem z hołdem miłości, czci serdecznej i wdzięczności. Tobie i Twojemu Niepokalanemu Sercu poświęcamy siebie, naród cały i wskrzeszoną Rzeczpospolitą, obiecując Ci wierną służbę, oddanie zupełne oraz cześć dla Twych świątyń i ołtarzy. Synowi Twojemu, a naszemu Odkupicielowi, ślubujemy dochowanie wierności Jego nauce i prawu, obronę Jego Ewangelii i Kościoła, szerzenie Jego Królestwa”.
Cechą specyficzną przytoczonego fragmentu pierwszej części Aktu jest swoiste przymierze, jakie Naród polski i każdy jego przedstawiciel zawiera ze swą niebieską Matką. Polacy powierzają się Maryi, obiecując Jej zarazem „wierną służbę”, „całkowite oddanie”, „cześć dla Jej świątyń i ołtarzy” oraz „wierność nauce i prawu Chrystusa”, „obronę Jego Ewangelii i Królestwa”. Społeczeństwo polskie, wypowiadając słowa tego Aktu, nakładało więc na siebie jasno określone zobowiązania. Pozwalało to z kolei zwracać się w dalszym ciągu części pierwszej do Maryi ze słowami prośby przepełnionej głęboką ufnością:
„Pani i Królowo nasza! Pod Twoją obronę uciekamy się. Macierzyńską opieką otocz rodzinę polską i strzeż jej świętości. Natchnij duchem nadprzyrodzonym i pobożnością naszą parafię; ochraniaj jej lud od grzechów i nieszczęść, a pasterza umacniaj i uświęcaj Swymi łaskami. Narodowi polskiemu uproś stałość we wierze, świętość życia, zrozumienie posłannictw. Złącz go w zgodzie i bratniej miłości. Daj tej polskiej ziemi, przesiąkniętej krwią i łzami, spokojny i chwalebny byt w prawdzie, sprawiedliwości i wolności. Rzeczypospolitej Polskiej bądź Królową i Panią, natchnieniem i Patronką”.
Druga część Modlitwy ma charakter bardziej powszechny. Skoro zostało już zawarte przymierze z Maryją, cały Naród polski i każdy jego członek ma prawo prosić swą Matkę i, Królową nie tylko o opiekę nad sobą, ale także powierzać Jej macierzyńskiej pieczy innych; upoważniają go do tego podjęte dobrowolnie, w samym Akcie, zobowiązania moralne. Dostrzec też można w tej części Aktu wyraźne uporządkowanie oraz gradację intencji. Polacy proszą najpierw Maryję o opiekę nad Kościołem (i papieżem), a następnie powierzają Jej pieczy całą ludzkość. Dochodzą przy tym o wiele wyraźniej do głosu słowa modlitwy papieskiej sprzed czterech lat. Oto pełny tekst drugiej części Aktu:
„Potężna Wspomożycielko Wiernych! Otocz płaszczem opieki Papieża oraz Kościół święty. Bądź mu puklerzem w dni prześladowania. Wyjednaj mu świętość i żarliwość apostolską, swobodne i skuteczne działanie. Powstrzymaj zalew bezbożności. Ludom od Kościoła odłączonym wskaż drogę powrotu do jedności Chrystusowej owczarni. Okaż niewierzącym słońce prawdy i podbij ich dusze czułością Twego Niepokalanego Serca.
Władna świata Królowo! Spojrzyj miłościwym okiem na; troski i błędy rodzaju ludzkiego. Wyprowadź go z udręki i bezładu, z nieuczciwości i grzechów. Wyproś narodom pojednanie szczere i trwałe. Wskaż im drogę powrotu do Boga, aby na Jego prawie budowały swe życie. Daj wszystkim trwały pokój oparty na sprawiedliwości, braterstwie, zaufaniu. Przyjmij naszą ofiarę i nasze ślubowanie, Matko Boga, i nasza. Przygarnij wszystkich do Serca swego i złącz nas na zawsze z Chrystusem i Jego świętym Królestwem. Amen”.

4. To ślubowanie narodowe wyryło się głęboko w sercu Polski
Po tej niesłychanie podniosłej, centralnej uroczystości poświęcenia Polski i świata Niepokalanemu Sercu Maryi biskupi polscy wydali specjalny “Komunikat z Plenarnej Konferencji Episkopatu odbytej na Jasnej Górze w Częstochowie w dniach 9—10 września 1946 r.”, w którym podkreślali, że „w niedzielę, dnia 8 września, dokonał się na Jasnej Górze pamiętny akt poświęcenia narodu Najświętszej Królowej wszechświata i Jej Niepokalanemu Sercu. Uczestniczyli w tym uroczystym obrzędzie wszyscy Biskupi i Administratorzy Apostolscy, bardzo liczny kler oraz niezliczone tłumy wiernych z całej polskiej ziemi. Po Mszy św. pontyfikalnej Kardynała Sapiehy na szczycie jasnogórskiej bazyliki, powtarzali Biskupi i wierni za Kardynałem Prymasem ślubowanie, że jak przez ubiegłe wieki, tak i na przyszłość naród polski wyznawać będzie Boga i Zbawiciela świata, czcić będzie swą niebieską Królowę, niezłomnie trwać będzie przy Kościele Chrystusowym. Był to moment do głębi wzruszający, gdy z ust setek tysięcy przedstawicieli wszystkich diecezji i wszystkich dzielnic polskich padały słowa dziejowej przysięgi wytrwania w świętej wierze ojców, która wyprowadziła naród z tylu kryzysów i niebezpieczeństw moralnych minionych wieków. Biskupi przygotowali się do tej wspanialej uroczystości przez rekolekcje, a następnie spędzili dwa dni na naradach, dotyczących spraw kościelnych, moralnych i społecznych”.
Episkopatowi Polski zależało bardzo na tym, by wydarzenie tej miary, co Ślubowania narodowe, wyryło się głęboko w sercach Polaków i Polek. Dlatego też zachęcali wiernych do obchodu rocznicy każdego z trzech etapów, a przynajmniej etapu końcowego we wszystkich świątyniach polskich, wprowadzając sam Akt ślubowania do repertuaru modlitw kościelnych. Na szczególne podkreślenie zasługuje także fakt, że polecenia wydawane innym biskupi odnosili w pierwszym rzędzie do siebie. Od pamiętnego września 1946 r. zwyczajem się stało, że Episkopat Polski odprawia swe doroczne rekolekcje właśnie na Jasnej Górze – w pierwszych dniach września – przed kolejną rocznicą poświęcenia Narodu polskiego Matce Najświętszej.
Na szczególną uwagę zasługuje w tym przypadku pierwsza rocznica Poświęcenia. “Kalendarz Katolicki Rodziny Polskiej na rok 1948″ podał m.in. wiadomość, że „w dniu 8 września 1947 roku Episkopat Polski zebrał się ponownie na Jasnej Górze w Częstochowie, aby raz jeszcze ze zgromadzonym ludem ponowić śluby wierności i oddać Naród w opiekę Niepokalanego Serca Maryi. Udział setek tysięcy pielgrzymów, niekończąca się ilość nabożeństw, wspaniałe kazania Księży Biskupów – złożyły się na całość dorocznych uroczystości jasnogórskich w święto Narodzenia Matki Boskiej”. Zgromadzeni zaś w tym dniu na Jasnej Górze biskupi wystosowali specjalną odezwę do wiernych, w której stwierdzają na wstępie: „W pierwszą rocznicę poświęcenia naszego Narodu Niepokalanemu Sercu Maryi zebraliśmy się na Jasnej Górze, aby w stolicy Królowej Polski wziąć udział w pielgrzymich modlitwach rzesz katolickich, aby umocnić się we wspólnocie modlącego się Kościoła i aby radzić nad potrzebami życia religijnego w naszej Ojczyźnie”.

5. W obliczu zbliżającego się 40-lecia wiekopomnego Aktu
Późniejsze wydarzenia, związane z Tysiącleciem Chrztu Polski, przyćmiły trochę wymowę tego, co dokonało się w stolicy Królowej Polski w roku 1946. Ponawiany bardzo często we wszystkich świątyniach Polski akt poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi ustąpił miejsca nowej modlitwie: Jasnogórskim Ślubom Narodu. Złożone przez Naród polski, zgromadzony na Jasnej Górze pod przewodnictwem Episkopatu w dniu święta Matki Bożej Częstochowskiej, 26 VIII 1956 r., Śluby Jasnogórskie zapoczątkowały Wielką Nowennę Tysiąclecia; stały się, siłą faktu, modlitwą przygotowującą Naród na Millenium. Czy nie należało by jednak, gdy upływa coraz więcej lat od pamiętnych obchodów millenijnych w Polsce, a zbliża się 40-lecie poświęcenia Polski Niepokalanemu Sercu Maryi, powrócić do dawnego Aktu sprzed lat 40-tu, by odnowić jego głęboką treść w świadomości narodowej i nadać mu ponownie owo, zamierzone przez Episkopat, wiekopomne znaczenie? Powrót taki wydaje się obecnie jak najbardziej wskazany, choćby ze względu na to, że papież Jan Paweł II – nawiązując wyraźnie do wydarzeń sprzed lat 40-tu – poświęca wciąż na nowo cały świat i ludzkość Niepokalanej Matce Boga i ludzi.
Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie: pierwsze poczynania duszpasterskie przyszłego Prymasa Tysiąclecia wiązały się ściśle z poświęceniem Polski Niepokalanemu Sercu Maryi. Jako nowo wyświęcony biskup lubelski (święcenia biskupie na Jasnej Górze – dnia 12 maja 1946 r.; ingres do katedry lubelskiej dnia 26 V 1946 r.) rozpoczął swe posługiwanie od wystosowania „Orędzia” mającego na celu przygotowanie parafii na akt poświęcenia, W dwa miesiące później wystosował specjalny „List pasterski na dzień poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi”, który był czytany zamiast kazania w kościołach diecezji lubelskiej dnia 8 września 1946 r. W liście tym podkreślał, że przeżywamy dzień „uroczystego ślubowania Narodu Sercu Maryi. Przygotowaliśmy się do tego dnia oddaniem parafii naszych i diecezji Sercu Maryi. A dziś cały Naród zwołuje się pod mury Jasnej Góry, by Ojczyznę swą odrodzoną oddać, poświęcić Sercu Maryi, by wyjednać wolnej Ojczyźnie błogosławieństwo”. Dalej zaś, po ukazaniu więzi Narodu polskiego z Maryją, bp S. Wyszyński pisał: „Jasna Góra nowe przeżywa oblężenie! Nie wróg ci to, choć szturm za szturmem idzie na wały klasztorne! To oblężenie serc, to mobilizacja ducha narodu! Zbiegła się tu Polska cała, zbudzona dzielnym przykładem męskiej młodzieży akademickiej, by Maryi dziękować, by Ją wielbić, by składać ofiary i śluby, by prosić!… W ślubach tych niemal wszystkich stanów i zawodów przebija moc jednocząca naród w czci ku Najświętszej Maryi Pannie, w zdecydowanej woli wyznawania, bronienia i szerzenia wiary katolickiej, stosowania zasad Chrystusa w życiu zawodowym, społecznym, narodowym i państwowym”.
Patrząc na postać nieznanego jeszcze wówczas światu, najmłodszego w Episkopacie, biskupa S. Wyszyńskiego, który w gronie wielu innych, zasłużonych i sędziwych wiekiem Biskupów polskich przeżywał z milionową rzeszą pątników to niezwykle i pierwsze w dziejach jasnogórskiego sanktuarium wydarzenie, jakim było poświęcenie się Narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi, można by postawić pytanie: czy ta jego obecność na Jasnej Górze i związane z nią przeżycia leżące u samych początków jego maryjnego posługiwania w Ojczyźnie nie wpłynęły decydująco na wybór maryjnej a nie jakiejś innej drogi jego prymasowskiej służby? A tym samym czy nie stały się punktem wyjścia i początkiem maryjnego Tysiąclecia?

Ks. Lucjan Balter SAC
Ołtarzew
artykuł opublikowany w miesięczniku ‘Jasna Góra’. Nr 9(11), sierpień 1984 r., s.9-14.

http://www.sekretariatfatimski.pl/teologia-fatimy-51298?id=723

*********

 

Czas by poważnie potraktować wezwanie Fatimy

Czwarta tajemnica fatimska

ks. Krzysztof Czapla SAC

 

Kościół w roku 2000 ujawnił zapis trzeciej i ostatniej część fatimskiej tajemnicy. Wszystko, co przekazała światu Matka Boża w Fatimie, stało się znane i dostępne dla wszystkich. Po tym wydarzeniu s. Łucja zwróciła się do Jana Pawła II z prośbą o pozwolenie na wydanie książki, która zawierałaby odpowiedzi na pytania, jakie przez wiele lat ludzie z całego świata kierowali do fatimskiej wizjonerki. Nie będąc w stanie indywidulnie odpowiadać na każdy list, pragnęła uczynić to poprzez książkę, która ukazała się drukiem w 2001 r. pod tytułem: „Apele Orędzia Fatimskiego”. Konsultor Kongregacji Nauki Wiary, po zweryfikowaniu jej treść, wyraził opinię, iż mamy tu do czynienia z duchowym testamentem s. Łucji, który można by określić mianem Ewangelii według Fatimy.

 

Poznaliśmy zatem nie tylko treść Fatimskiego Przesłania, ale również  sama Wizjonerka dała nam do ręki konkretną pomoc w jego zrozumieniu. Trudno oczekiwać czegoś więcej, mając już tyle, a jednak jest jeszcze coś, co można by nazwać „czwartą tajemnicą fatimską”. Wiemy, i potwierdził to Kościół, iż rzeczywiście Matka Boża Różańcowa ukazała się w 1917 r. w Fatimie trójce Pastuszków. Nie tylko się ukazała, ale również przekazała konkretne Orędzie. Je również znamy w całości, łącznie z trzema częściami fatimskiego sekretu. I tu pojawia się pytanie: dlaczego dziś tak wiele osób znających Fatimę zatrzymuje się na samym fakcie objawień, czy też czeka na jeszcze jakieś nowe, domniemane sensacje. Znamy pełną treść Orędzia. Wskazuje ono bardzo konkretne źródło wszelkiego zła na świecie – to mamy w treści pierwszej tajemnicy. Mówi ponadto, iż Bóg ofiarowuje nam pomoc przez Niepokalane Serce Maryi – to druga część sekretu. Jeśli jednak dalej będziemy trwać w grzechu, jeśli nie podejmiemy wskazanej przez Niebo drogi, doświadczymy strasznego oczyszczenia i cierpienia – o czym mowa w ostatniej części tajemnicy. Jakże wiele znaków wskazanych przez Maryję w Fatimie (wybór papieża Piusa XI, światło na niebie zwiastujące wojnę, wybuch II wojny światowej, ateizm Rosji, zamach na papieża) stało się faktami, przez co zyskaliśmy kolejne potwierdzenie, iż Bóg przez Maryję wyciąga do nas pomocną dłoń, a my dalej trwamy jakby w jakimś zawieszeniu.

 

Benedykt XVI w Fatmie w 2010 wypowiedział słowa, które obiegły cały świat lotem błyskawicy, a mianowicie: „Łudziłby się ten, kto sądziłby, że prorocka misja Fatimy została zakończona”. Wypowiedź ta obudziła w wielu przekonanie, iż Fatima jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa, a zatem musi istnieć jeszcze inny tekst fatimskiego sekretu. I znów pojawia się pytanie: dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na kolejne zdanie Papieża w tej samej homilii, który wszystko wyjaśnia w następujący sposób: „Człowiek może rozpętać cykl śmierci i terroru, ale nie może go zatrzymać… W Piśmie Świętym często widać, że Bóg poszukuje sprawiedliwych, aby ocalić miasto ludzkie i to samo czyni tutaj w Fatimie, kiedy pyta: Czy chcecie ofiarować się Bogu, by znosić wszelkie cierpienia, które On zechce na was zesłać w akcie zadośćuczynienia za grzechy, przez które jest obrażany i jako błaganie o nawrócenie grzeszników?”.

 

Prorocka misja Fatimy nie jest wypełniona – uczy Papież! Co jest jednak prorocką misją Fatimy, czy zapowiedzi katastrof i apokalipsy? Fatima przepowiada nawrócenie Rosji, czas pokoju i nadejście triumfu Niepokalanego Serca Maryi. Czy te zapowiedzi stały się faktem? Nie! Zatem Fatima nie jest wypełniona. Stanie się to jednak wówczas, gdy odpowiemy czynem na wezwanie Boga, który, tak jak czytamy Piśmie Świętym, poszukuje sprawiedliwych. Tak również w Fatimie Bóg pyta i wzywa do wynagrodzenia za grzechy, do modlitwy za grzeszników. O jakiej tu modlitwie jest mowa? Przecież jednoznacznie Maryja w Fatimie pouczyła, iż Bóg, aby ratować dusze biednych grzeszników, pragnie ustanowić nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. Więcej! Aby nie było wojen, głodu, prześladowań sprawiedliwych itd., wskazane zostało, w sposób niebudzący żadnych wątpliwości, konkretne lekarstwo. „Żeby temu zapobiec, przyjdę, by żądać poświęcenia Rosji memu Niepokalanemu Sercu i ofiarowania Komunii św. w pierwsze soboty na zadośćuczynienie. Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Sprawiedliwi będą męczeni, Ojciec św. będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych, na koniec zatriumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec św. poświęci mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju”.

 

Dlaczego tyle mówimy o Fatimie, a ciągle jeszcze nie zauważamy jednoznacznego wezwania do wynagrodzenia w pierwsze soboty miesiąca. Doniosłość tego pytania jest na tyle znacząca, iż można tu, przez analogię, mówić o „czwartej tajemnicy fatimskiej”. Czekamy na kolejne sensacje. Niejednokrotnie zajmujemy nasze serca i umysły spekulacjami, które niby wskazują na to, iż jest jeszcze jakiś sekret. Pamiętajmy: Fatima to konkretne wezwanie! To, co jest nam znane, pozwala nam na działania mogące realnie zmienić świat, dokonać duchowej rewolucji. Nie dajmy się zaślepić ciekawości, ale z wiarą podejmijmy to, co już jest znane, wskazane przez Kościół i realnie przyczyńmy się do tego, jak powiedział Benedykt XVI w Fatimie: „Oby te siedem lat, które dzielą nas od stulecia Objawień, przyspieszyło zapowiadany triumf Niepokalanego Serca Maryi ku chwale Trójcy Przenajświętszej”.

 

Rok 2017, setna rocznica jest już niemal na wyciągnięcie ręki. Bądźmy razem, by czynem wypełnić prośbę Maryi. Nie dajmy się zwodzić tym, którzy podsycają ludzką ciekawość. Bądźmy razem przy Niepokalanym Sercu Maryi. Pomoże nam w tym Wielka Nowenna Fatimska.

http://www.sekretariatfatimski.pl/fatima-objawienia-403/746-czas-by-powaznie-potraktowac-wezwanie-fatimy-czwarta-tajemnica-fatimska

**********

  Czy Jan Paweł II

   w dniu 25 marca 1984 r.

   poświęcił Rosję

   Niepokalanemu Sercu Maryi?

 

 


Wiele lat mogliśmy się przysłuchiwać dyskusji dotyczącej “trzeciej części fatimskiej tajemnicy”. Prześcigali się niektórzy “domniemani wizjonerzy” z różnych stron świata w odkrywaniu treści, jakie Matka Boża miała przekazać w Fatimie w 1917 roku, a które miały dotyczyć przyszłości świata. Opublikowanie jej treści nie zadowoliło wielu, a nawet zrodziło zadziwienie, gdyż w 2000 r. upubliczniona treść owej tajemnicy zupełnie odbiegała od oczekiwań, a jeszcze bardziej o różnego rodzaju przewidywań.

Tendencja ta jednak dalej jest podsycana. Znów mówiąc o Fatimie głosi się nie Orędzie Matki Bożej, lecz kolejne sensacje. Wiele osób nie znających treści Fatimskiego Przesłania powtarza, a nawet czyni zarzut Kościołowi, iż dalej Rosja nie została poświęcona Niepokalanemu Sercu Maryi. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy akt poświęcenia z 1984 roku nie czyni zadość prośbie Matki Bożej? Kto w tej sprawie może być właściwym autorytetem? Kto poza Siostrą Łucją i bł. Janem Pawłem II? Za życia ich stanowisko w tej sprawie było jednoznaczne: akt ten wypełnia prośbę Matki Bożej, poświęcenie Rosji dokonało się 25 marca 1984 r. Dzisiejsze dyskusje stają się jedynie okazją do podsycania klimatu sensacji i są bardzo szkodliwe dla uwewnętrznienia się treści Fatimskiego Orędzia w sercach ludzi wierzących.


Przeczytaj poniższe teksty i na ich podstawie pomyśl, co stało się 25 marca 1984 roku!!!

Matka Boża prosi o poświęcenie i o wynagrodzenie za grzechy w pierwsze soboty miesiąca. Czy są one powszechnie realizowane? Jeśli będzie powszechnie wynagrodzenie w pierwsze soboty miesiąca, wówczas doświadczymy również owoców poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi.

 

1. Siostra M. Łucja od Jezusa i Niepokalanego Serca

„Nie trzeba wyjaśniać, jak wszystko to zostało spełnione, ponieważ wszyscy o tym wiedzą, dlatego zobaczmy co dalej mówiła nam Nasza Pani: ‘Na końcu – to znaczy, po tym wszystkim – Moje Niepokalane Serce zatriumfuje’ – nad wszystkimi wojnami rozpętanymi na całym świecie poprzez błędy szerzone przez Rosję.
Ojciec Święty dokona poświęcenia Rosji, która się nawróci. Słowo ‘nawróci się’ pochodzi od słowa ‘nawrócenie’, to znaczy zajdzie przemiana zła w dobro, i na pewien czas nastanie pokój na świecie. Obietnica pokoju odnosi się do wojen wywołanych na całym świecie przez błędy rozproszone przez Rosję. Konsekracja ta została publicznie dokonana przez Ojca Świętego Jana Pawła II w Rzymie dnia 25 marca 1984 roku przed wizerunkiem Naszej Pani czczonym w Kaplicy Objawień w Fatimie, Cova da Iria [tak nazywa się miejsce, na którym wybudowano kaplicę], który Ojciec Święty – po tym jak napisał do wszystkich Biskupów świata, aby zjednoczyli się z Jego Świątobliwością w tym akcie konsekracji, jakiego zamierzał dokonać – celowo nakazał sprowadzić do Rzymu ten wizerunek, aby wyraźnie zaznaczyć, iż Konsekracja jakiej zamierzał dokonać przed tym wizerunkiem była spełnieniem prośby Naszej Pani w Fatimie”.

Ciekawe jest również to, iż w dalszej części przywołanego tekstu znajdujemy swego rodzaju uzasadnienie, iż rzeczywiście miał miejsce akt, o który prosiła Matka Boża, a którego konsekwencją ma być nawrócenie Rosji. „Wszyscy doskonale wiedzą, iż przeżywaliśmy jeden z najbardziej krytycznych momentów historii ludzkości, kiedy wielkie mocarstwa, wrogie względem siebie, planowały przygotowania do wojny nuklearnej (atomowej), która zniszczyłaby świat, jeśli nie cały świat, to większą jego część, a co by pozostało, z jakimi szansami na przeżycie? I kto byłby w stanie odwieść tych aroganckich ludzi, otaczających się swoimi planami wojny, odwieść ich od gwałtownych zamysłów, ateistycznych ideologii propagujących zniewolenie i dominację ludzi, którzy uważają siebie za Panów całego świata, kto byłby stanie wszystko to przemienić na coś całkiem przeciwnego? Kto przyczyniłby się do prośby o spotkanie by objąć się w geście pokoju? Kto wpłynąłby na zmianę planów wojny na plany pokoju, zamianę agresywnych i gwałtownych niesprawiedliwości na projekty wsparcia i pomocy poprzez uznanie praw człowieka, zniesienie niewolnictwa, itp.?
Kto, jeśli nie Bóg, był w stanie działać w tych intelektach, w woli, w ich sumieniach, tak aby doprowadzić ich do tej zmiany, bez strachu, bez obawy przed zbuntowaniem przeciwników po swojej stronie i po stronie przeciwnej? Tylko moc Boga, która zadziałała we wszystkich, sprawiła, że przyjęli pokój, bez buntów, bez opierania się, bez stawiania warunków. Kto jest jak Bóg? Można powiedzieć więcej, [Bóg] sprawił, iż jeden z głównych szefów komunizmu ateistycznego zdecydował się wyruszyć w podróż do Rzymu by spotkać się z Ojcem Świętym który, być może niezależnie od tego i tak dokonałby konsekracji Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi, o którą poprosiła Nasza Pani w Fatimie – i uznał go [Ojca Świętego] za najwyższego przedstawiciela Boga, Jezusa Chrystusa na ziemi, głowę jedynego prawdziwego Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa”.

Pomimo tych znaków kwestia poświęcenia dalej jest poddawana w wątpliwość, gdyż fundamentalna obietnica pokoju nie stała się faktem. Wizjonerka z Fatimy odpowiada następująco: „Po tym wszystkim, jeszcze są ślepi, którzy nie widzą, albo nie chcą widzieć i mówią: Jednakże istnieją wojny na tym świecie poza tą jedną, a Nasza Pani obiecała pokój. Tak, Nasza Pani obiecała pokój, jeśli chodzi o wojny rozpętane na całym świecie przez ateistyczny komunizm nie uwzględniając wojen domowych, które zawsze były i będą, do czasu aż Bóg zechce przemienić świat – jak powiedział Jezus Chrystus – w nową ziemię i nowe Niebo, podobnie jak małe nasienie zasadzone w ziemi obumiera, a z tej pozornej śmierci kiełkuje nowe życie, nowa roślina bardziej bujna, wydzielająca zapachy najpiękniejszego kwiatu oraz wydająca najsmaczniejsze i najdelikatniejsze owoce. Jednakże dzień ten jeszcze nie nadszedł, nadejdzie, kiedy Bóg o tym zadecyduje, w planach Swojego ogromnego miłosierdzia. Miłosierdzie Pana wyśpiewywał będę na wieki!.
I na pewien czas nastanie pokój na świecie. Obietnica pokoju odnosi się do wojen wywołanych na całym świecie przez ateistyczny komunizm, to nad tymi wojnami, o których wspomina Nasza Pani, Jej Niepokalane Serce odniesie zwycięstwo” (M. Łucja od Jezusa i Niepokalanego Serca, Jak postrzegam Przesłanie przez pryzmat czasów i wydarzeń, dz. cyt., s. 56-57).

2. Rozmowa abp. T. Bertone z S. Łucją – Klasztor w Coimbrze, 17 listopada 2001 r.

W ostatnich miesiącach, szczególnie po smutnym wydarzeniu, zamachu terrorystycznym z 11 września, w gazetach włoskich i zagranicznych pojawiły się artykuły dotyczące przypuszczalnych nowych objawień siostry Łucji, zapowiedzi listów upominających Ojca Świętego, apokaliptyczne reinterpretacje przesłania z Fatimy. Pojawiło się również podejrzenie, że Stolica Święta nie opublikowała całego tekstu trzeciej części tajemnicy i niektóre ruchy “fatimskie” na nowo powtórzyły oskarżenia, iż Ojciec Święty nie poświęcił jeszcze Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi.

Stąd też uznano za konieczne zorganizowanie spotkania z siostrą Łucją, aby otrzymać niektóre wyjaśnienia i informacje bezpośrednio od “widzącej”, która jeszcze żyje. Odbyło się ono w obecności ojca Luisa Kondora SVD, wicepostulatora ds. błogosławionych Franciszka i Hiacynty, i przeoryszy Karmelu Świętej Teresy, za zgodą Jego Eminencji ks. kard. Józefa Ratzingera i dwóch ks. bp.: z Leiria-Fatima i z Coimbry. Rozmowa trwająca ponad dwie godziny miała miejsce w sobotę po południu, 17 listopada.

Siostra Łucja, która 22 marca skończy 95 lat, była w doskonałej formie. Wyznała przede wszystkim swoją miłość i przywiązanie do Ojca Świętego, że modli się bardzo dużo za Niego i za cały Kościół. Cieszy się z rozpowszechniania jej książki “Apele i przesłania z Fatimy”, przetłumaczonej już na sześć języków (włoski, hiszpański, niemiecki, węgierski, polski i angielski). Otrzymuje wiele listów z podziękowaniami w tej sprawie.

Przechodząc do problemu trzeciej części Tajemnicy Fatimskiej, stwierdziła, że przeczytała bardzo uważnie i przemedytowała pismo opublikowane przez Kongregację Doktryny Wiary i potwierdza wszystko, co zostało tam napisane. A tym, którzy myślą, że coś z Trzeciej Tajemnicy zostało ukryte, odpowiada: “Wszystko zostało opublikowane, nie ma już więcej żadnej tajemnicy”. Temu zaś, kto mówi i pisze o nowych objawieniach odpowiada: “Nie ma w tym żadnej prawdy. Jeżeli miałabym nowe objawienia, nie powiedziałabym o nich nikomu, lecz przekazałabym je bezpośrednio Ojcu Świętemu”.

Później siostra Łucja chętnie przywoływała wspomnienia ze swej młodości. Mówiła o trudnościach, jakie napotykała zanim została zakonnicą, a także o wspaniałomyślności i dobroci, jakiej doświadczyła. Wspominała np. “ferie” w Braga, które w latach 1921-1924 spędzała u pani Filomeny Mirandy, świadka od bierzmowania.

Na pytanie: “Jaki wpływ miała na jej życie wizja z 13 lipca, zanim została spisana i przekazana Kościołowi?”, odpowiedziała: “Czułam się bezpieczna pod opieką Naszej Pani, która strzeże czujnie Kościoła i Papieża” i dodała nieujawniony szczegół do opowiadania o znanej wizji proroczej: podczas “wizji Nasza Pani, od której emanowało piękno, trzymała w prawej ręce Serce, a w lewej ręce Różaniec”. Co oznacza serce w ręku Madonny?

“Jest to znak miłości, który chroni i zbawia. Jest to Matka, która widzi swoje dzieci cierpiące i cierpi wraz z nimi, także z tymi, którzy Jej nie kochają. Ponieważ chce uratować (zbawić) wszystkich i nie zgubić nikogo spośród tych, których Pan Jej powierzył, Jej serce jest pewnym, bezpiecznym schronieniem. Cześć oddawana Niepokalanemu Sercu Maryi jest środkiem zbawienia na trudne czasy Kościoła i świata. Bardzo właściwa jest refleksja ks. kard. Ratzingera, kończąca jego komentarz do trzeciej części Tajemnicy: “Moje Niepokalane Serce zatryumfuje”. Co to oznacza?

Serce otwarte na Boga, oczyszczone przez kontemplowanie Boga jest silniejsze od karabinów i broni jakiegokolwiek rodzaju. “Fiat” Maryi, słowo Jej serca, zmieniło historię świata, ponieważ Ona dała temu światu Zbawiciela, ponieważ dzięki Jej “Tak” Bóg mógł stać się człowiekiem. Zły duch ma moc na tym świecie, widzimy i odczuwamy to nieustannie; on ma moc, ponieważ nasza wolność bezustannie pozwala na odwracanie się od Boga. Lecz od kiedy sam Bóg ma ludzkie serce, to ukierunkował wolność człowieka na dobro, na Boga. Wolność w kierunku zła nie ma już ostatniego słowa. Odtąd więc liczą się słowa: “Będziecie cierpieć prześladowania na świecie, ale miejcie odwagę; Ja zwyciężyłem świat” (J 15, 33). Przesłanie z Fatimy zaprasza nas, abyśmy zaufali tej obietnicy.

Zadałem jeszcze trzy pytania:

– Czy prawdą jest, że, rozmawiając z ks. Luigi Bianchi i ks. Jose dos Santos Valinho, Siostra podała w wątpliwość interpretację trzeciej części Tajemnicy? Siostra Łucja odpowiedziała: “Nie jest to prawda. Potwierdzam całkowicie interpretacją podaną w roku jubileuszowym”.

– Co Siostra powie na temat stwierdzeń ojca Grunera, który zbiera podpisy, aby Papież w końcu poświęcił Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi i twierdzi, że to się jeszcze nigdy nie dokonało? Siostra Łucja odpowiedziała: “Wspólnota z Karmelu wyrzuciła arkusze do zbierania podpisów. Ja już powiedziałam, że konsekracja, której pragnęła Nasza Pani, już się dokonała w 1984 r. i została przyjęta przez Niebo”.

– Czy prawdą jest, że Siostra Łucja jest bardzo przejęta ostatnimi wydarzeniami i w ogóle nie śpi, tylko modli się dzień i noc? Siostra Łucja odpowiedziała: “Nie jest to prawda. Jakże mogłabym modlić się w ciągu dnia, gdybym nie wypoczęła w nocy? Ileż to spraw wkładają mi w usta! Ile spraw mi przypisują! Niech przeczytają moją książkę: tam są rady i apele, które odpowiadają pragnieniom Naszej Pani. Modlitwa i pokuta, z wielką wiarą w moc Bożą, zbawią świat”.

3. Benedykt XVI

Pośrednio odniósł się do tej kwestii również Benedykt XVI, zapytany przez dziennikarza, czy ma zamiar odnowić akt oddania się Matce Bożej na początku tego tysiąclecia. Odpowiedź Ojca Świętego była następująca: „Papieże – czy to Pius XII, czy Paweł VI, czy Jan Paweł II – dokonali wielkich aktów zawierzenia Najświętszej Maryi Pannie i uważam, że jako gesty wobec ludzkości, wobec samej Maryi, były one bardzo ważne. Myślę, że teraz ważne jest uwewnętrznienie aktu zawierzenia, pozwolenie, by nas przeniknął, by dokonał się w nas. Dlatego odwiedziłem kilka wielkich sanktuariów maryjnych na świecie: Lourdes, Fatimę, Częstochowę, Altotting…
Zawsze z tą intencją skonkretyzowania, uwewnętrznienia aktu zawierzenia, by stał się rzeczywiście naszym aktem. Sądzę, że wielki, publiczny akt został już zrealizowany” (Słowa te zostały zaczerpnięte z wywiadu z Ojcem Świętym Benedyktem XVI, jaki miał miejsce w TV RAI UNO 22 kwietnia 2011).

 

Tekst aktu poświęcenia – 25 marca 1984 r.

poswiecenie1984

Akt poświęcenia świata przez Jana Pawła II

Rzym, 25 marca 1984

1. “Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko!”

Ze słowami tej antyfony, którą modli się od wieków Chrystusowy Kościół, stajemy dzisiaj przed Tobą, Matko, w czasie Jubileuszowego Roku naszego odkupienia.

Stajemy w szczególnym poczuciu jedności z wszystkimi Pasterzami Kościoła, stanowiąc jedno ciało i jedno kolegium tak, jak z woli Chrystusa Apostołowie stanowili jedno ciało i jedno kolegium z Piotrem. W poczuciu tej jedności wypowiadamy słowa niniejszego Aktu, w którym raz jeszcze pragniemy zawrzeć “nadzieje i obawy” Kościoła w świecie współczesnym.

Przed czterdziestu laty, a także w dziesięć lat później, Twój sługa papież Pius XII, mając przed oczyma bolesne doświadczenia rodziny ludzkiej, zawierzył i poświęcił Twemu Niepokalanemu Sercu cały świat, a zwłaszcza te narody, które ze względu na swą sytuację stanowią szczególny przedmiot Twej szczególnej miłości i troski.

Ten świat ludzi i narodów mamy przed oczami również dzisiaj; świat kończącego się drugiego tysiąclecia, świat współczesny, nasz dzisiejszy świat!

Kościół na Soborze Watykańskim II odnowił świadomość swego posłannictwa w świecie, pomny na słowa Pana: “Idźcie? i nauczajcie wszystkie narody? oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,19-20).

I dlatego, o Matko ludzi i ludów, Ty która znasz “wszystkie ich cierpienia i nadzieje”, Ty, która czujesz po macierzyńsku wszystkie zmagania pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy światłem i ciemnością, jakie wstrząsają współczesnym światem – przyjmij nasze wołanie skierwane w Duchu Przenajświętszym wprost do Twojego Serca i ogarnij miłością Matki i Służebnicy Pańskiej ten nasz ludzki świat, który Ci zawierzamy i poświęcamy, pełni niepokoju o doczesny i wieczny los ludzi i ludów.

W szczególny sposób zawierzamy Ci i poświęcamy tych ludzi i te narody, które tego zawierzenia i poświęcenia najbardziej potrzebują.

“Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko! Naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych!”

 

2. Oto stojąc dzisiaj przed Tobą, Matko Chrystusa, pragniemy wraz z całym Kościołem, wobec Twego Niepokalanego Serca, zjednoczyć się z poświęceniem, w którym Syn Twój, z miłości ku nam, oddał się Ojcu: “Za nich – powiedział – Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17,19). Pragniemy zjednoczyć się z Odkupicielem naszym w tym poświęceniu za świat i ludzkość, które w Jego Boskim Sercu ma moc przebłagać i zadośćuczynić.

Moc tego poświęcenia trwa przez wszystkie czasy, ogarnia wszystkich ludzi, ludy i narody, przewyższa zaś wszelkie zło, jakie duch ciemności zdolny jest rozniecić w sercu człowieka i w jego dziejach: jakie też rozniecił w naszych czasach.

O jakże głęboko czujemy potrzebę poświęcenia za ludzkość i świat: za nasz współczesny świat w jedności z samym Chrystusem! Odkupieńcze dzieło Chrystusa ma się stawać przecież udziałem świata przez Kościół.

Wyrazem tego jest obecny Rok Odkupienia: nadzwyczajny Jubileusz całego Kościoła.

Bądź błogosławiona w tym Świętym Roku, Ty nade wszystko, Służebnico Pańska, która najpełniej jesteś posłuszna Bożemu wezwaniu!

Bądź pozdrowiona Ty, która jesteś cała zjednoczona z odkupieńczym poświęceniem Twojego Syna!

Matko Kościoła! Przyświecaj ludowi Bożemu na drogach wiary, nadziei i miłości! Pomóż nam żyć całą prawdą Chrystusowego poświęcenia za całą rodzinę ludzką w świecie współczesnym.

 

3. Zawierzając Ci, o Matko, świat, wszystkich ludzi i wszystkie ludy, zawierzamy Ci także samo to poświęcenie za świat, składając je w Twym macierzyńskim Sercu.

O Serce Niepokalane! Pomóż przezwyciężyć grozę zła, która tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi – zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości!

Od głodu i wojny, wybaw nas!

Od wojny atomowej, od nieobliczalnego samozniszczenia, od wszelkiej wojny, wybaw nas!

Od grzechów przeciw życiu człowieka od jego zarania, wybaw nas!

Od nienawiści i podeptania godności dzieci Bożych, wybaw nas!

Od wszelkich rodzajów niesprawiedliwości w życiu społecznym, państwowym i międzynarodowym, wybaw nas!

 Od deptania Bożych przykazań, wybaw nas!

Od usiłowań zdeptania samej prawdy o Bogu w sercach ludzkich, wybaw nas!

Od przytępienia wrażliwości sumienia na dobro i zło, wybaw nas!

Od grzechów przeciw Duchowi Świętemu, wybaw nas! Wybaw nas!

Przyjmij, o Matko Chrystusa, to wołanie nabrzmiałe cierpieniem wszystkich ludzi! Nabrzmiałe cierpieniem całych społeczeństw!

Pomóż nam mocą Ducha Świętego przezwyciężać wszelki grzech: grzech człowieka i “grzech świata”, grzech w każdej jego postaci.

Niech jeszcze raz objawi się w dziejach świata nieskończona zbawcza potęga Odkupienia: potęga Miłości miłosiernej! Niech powstrzyma zło! Niech przetworzy sumienia! Niech w Sercu Twym Niepokalanym odsłoni się dla wszystkich światło Nadziei!

 

Komu zatem wierzysz, komu ufasz, kto jest dla Ciebie drogowskazem?!

Jeśli Matka Boża prosiła o poświęcenie Jej Niepokalanemu Sercu Rosji i świata oraz o wynagrodzenie w Pierwsze Soboty Miesiąca, zatem, jeśli do dziś nie ma powszechnej praktyki Pierwszych Sobót Miesiąca,to na jakiej podstawie domagamy się pełnych owoców np. nawrócenia Rosji?

 

 

Zwycięstwa po poświęceniu w 1942 r. przez Pius XII

W dniu 31 października 1942 r. w orędziu radiowym skierowanym do Portugalii z okazji zamknięcia jubileuszowego roku objawień w Fatimie, papież Pius XII poświęcił Kościół oraz cały świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Natomiast 8 grudnia tego samego roku ponowił uroczyście ten akt poświęcenia w Bazylice św. Piotra.
Ten akt miał zbawienne konsekwencje dla udręczonej wojną ludności i zapoczątkował koniec wojny. Bowiem po nim nastąpiła seria klęsk wojsk Paktu Trzech (Berlin, Rzym, Tokio) na wszystkich frontach. Zadziwiające jest to, że te klęski przypadały w znaczniejsze wspomnienia, święta lub uroczystości Maryjne.
I tak, 2 lutego 1943 r. w święto Ofiarowania Pańskiego – czyli Matki Bożej Gromnicznej – skapitulowała pod Stalingradem armia niemiecka dowodzona przez Friedricha von Paulusa; 13 maja, w rocznicę pierwszego objawienia w Fatimie, padł Tunis, 15 sierpnia 1943 roku, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, poddała się Sycylia; 8 września 1943 r., w święto Narodzenia Maryi, skapitulowała Italia; 15 sierpnia 1944 r., w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, alianci wylądowali w Tulonie i zachodnioniemiecki front został od strony południowej na całej linii zmuszony do odwrotu; 12 września 1944 r. -wspomnienie liturgiczne Imienia Najświętszej Maryi Panny – alianci nakreślili granice Niemiec; 12 października 1944 r., w wigilię ostatniego objawienia w Fatimie, alianci przekroczyli granice Niemiec; 8 maja 1945 r. – w miesiącu poświęconym Maryi oraz w święto Michała Archanioła, patrona Niemiec, skapitulowały ostatnie grupy wojsk niemieckich; 15 sierpnia 1945 r. skapitulowała ostatecznie Japonia. II wojna światowa została zakończona.
Papież Paweł VI już w czasie Soboru Watykańskiego II, 21.11.1964 r., ponowił to poświęcenie świata Matce Bożej. Siostra Łucja, wypowiadając się na temat tego aktu, powiedziała, iż Matka Boża życzy sobie, by papież razem ze wszystkimi biskupami dokonał tego aktu poświęcenia, i że życzenie to nie zostało jeszcze wystarczająco wypełnione. Przełomowym momentem, który rozpoczął upadek „imperium zła” – jak prezydent Ronald Reagan nazwał Związek Radziecki – był zamach na życie Jana Pawła II. Iście szatański pomysł mógł zrodzić się jedynie w umysłach ludzi oszalałych z nienawiści do Boga.

Znaki po poświęceniu Niepokalanemu Sercu Maryi w 1984 r. przez Jana Pawła II
„Odpowiedź z nieba” była szybka po poświęceniu 25 marca 1984r. Wkrótce potem, 13 maja 1984, w święto fatimskie zaszło wydarzenie, przemilczane przez środki masowego przekazu: z nieznanych przyczyn nastąpiła w Murmańsku ogromna katastrofa, w której uległa zniszczeniu większość radzieckiego arsenału broni jądrowej. Śmierć poniosło wówczas wiele tysięcy żołnierzy, nawet całe sztaby radzieckie z kilkoma marszałkami. Z powodu osłabienia potencjału atomowego ZSRR zdecydował się wówczas na politykę ustępstw zwaną pierestrojką. Rok później obejmuje rządy na Kremlu Michaił Gorbaczow. Rozpoczęła się tzw. pierestrojką, przebudowa systemu, która otworzyła imperium na świat. Od Polski poczynając, zaczęły się wyzwalać także inne narody należące do bloku komunistycznego. Odzyskano wolność religijną. Przełomowy był Rok Maryjny 1987/88, zakończony obchodami Millennium Chrztu Rosji. Ustanowiono w tym czasie hierarchię kościelną na Litwie, potem, po 62 latach, przybył pierwszy biskup na Białoruś, wrócili biskupi na Ukrainę, do Rosji i Kazachstanu. Odrodził się Kościół greckokatolicki, skazany na zagładę przez włączenie do prawosławia. Praktycznie wszędzie, gdzie są katolicy, można było utworzyć parafię, mógł przybyć kapłan. Jednym słowem: Rosja wraca do Boga. To nadzwyczajne i cudowne. Przez 70 lat – od rewolucji bolszewickiej po lata dziewięćdziesiąte – papieże byli największymi wrogami narodu rosyjskiego – takie przekonanie wszczepiano ludziom w komunistycznym Kraju Rad. I nieoczekiwanie, 1 grudnia 1989 r., Michaił Gorbaczow spotkał się z Janem Pawłem II w Watykanie. Sekretarz generalny KPZR wyznał później, że Papież Słowianin wywarł decydujący wpływ  zarówno na niego samego, jak i na wydarzenia, które doprowadziły do rozpadu bloku radzieckiego.

Eksplozja w składzie amunicji radzieckiej Floty Północnej obrzeżach Siewieromorska (Murmańska)
Siewieromorsk – miasto zamknięte w północnej części Rosji (obwód murmański). 50 076 mieszkańców (2010). Założone na początku XX wieku jako Wajenga (Ваенга).Miasto leży na półwyspie Kolskim nad Morzem Barentsa. Jest główną bazą Floty Północnej rosyjskiej marynarki wojennej.
Katastrofa
13 maja (według innych źródeł 17 maja) 1984 roku, w leżącym na obrzeżach Siewieromorska, głównym składzie amunicji radzieckiej Floty Północnej Okolnaja, doszło do eksplozji.
Naciskane o wiadomości o katastrofie, radzieckie władze, nie udzieliły jakichkolwiek informacji. Żadne doniesienia na ten temat nie pojawiły się również w sowieckich mediach. Amerykańscy dyplomaci i attachés wojskowi dowiedzieli się o wypadku z otrzymanych z Waszyngtonu raportów i nie dysponowali informacjami z żadnego niezależnego źródła.
Z zebranych na podstawie danych satelitarnych, relacji przebywających w rejonie zdarzenia podróżnych oraz innych źródeł wynika, że w serii potężnych eksplozji zniszczone zostały wielkie ilości amunicji, składowanej w głównym magazynie sowieckiej Floty Północnej. Według doniesień, w katastrofie zginęło od 200 do 300 osób, w dużej części członków personelu technicznego, wysyłanych do akcji ratunkowej polegającej na rozbrajaniu i unieszkodliwianiu zagrożonej eksplozją amunicji, wśród wywołanych wybuchami pożarów. Zabiegi te zakończyły się niepowodzeniem, doprowadzając do trwających wiele godzin „łańcuchowych” eksplozji składowanych pocisków, przechowywanych w zbyt wielkich ilościach, zbyt blisko siebie.
Według amerykańskiego czasopisma Jane’s Defence Weekly, była to największa katastrofa, jaka zdarzyła się w sowieckiej flocie od czasów II wojny światowej. Poziom strat, zniszczonych w eksplozjach pocisków i amunicji był tak wysoki, że przez następne pół roku, sowiecka flota przestała się liczyć jako realna siła bojowa.
Według szacunkowych danych w trakcie zdarzenia zostało zniszczonych 580 z 900 znajdujących się w posiadaniu floty rakiet ziemia-powietrze SA-N-1 i SA-N-3 oraz prawie 320 z 400 zdolnych do przenoszenia ładunków nuklearnych pocisków SS-N-3 i SS-N-12.
Mimo podejrzeń, że wśród wybuchających pocisków mogła się znajdować amunicja nuklearna, w wyniku przeprowadzonych badań nie stwierdzono występowania promieniowania radioaktywnego ani żadnych śladów wybuchu atomowego.
Cytowane przez NASA sowieckie źródła podawały, że przyczyną katastrofy było „oświetlenie” składów wiązką promieni radaru pozahoryzontalnego (OTH). Według innych przyczyną katastrofy było zaprószenie ognia od nieostrożnie wyrzuconego niedopałka papierosa.
http://www.sekretariatfatimski.pl/jan-pawe-ii-i-fatima/407-czy-jan-pawe-ii-w-dniu-25-marca-1984-r-powici-rosj-niepokalanemu-sercu-maryi
*********

Biskup Rudolf Graber

 

60 LAT FATIMY

30 LAT ROŻANCA WYNAGRADZAJĄCEGO

(Wyjątki z kazań w czasie uroczystości ogólnoeuropejskich

w Wiedniu 10, 11 wrzesień 1977 r.)

 

I Część

W tym roku uroczyście obchodzimy 60-lecie Fatimy. Nie, muszę sprostować, nie uroczyście, przeciwnie, boleśnie stwierdzamy, że polecenia, które nam Bóg dał przez Maryję, za mało są uwzględniane i wypełniane. Bolejemy, że Fatimę się w pewnej mierze odrzuca, jako prywatne objawienie, które nas nie obowiązuje. Ale już powoli zaczyna się rozróżniać między objawieniami prywatnymi skierowanymi do jednej osoby lub grupy a takimi, które zawierają polecenia Boga dla całego świata (Rahner). Skoro Kościół wydał o tym pozytywny sąd, to polecenia te należy poważnie potraktować. Odnosi się to właśnie do Fatimy. Zarzuca się nam, że spekulujemy na uczuciach strachu i kompleksach ludzi, gdy mówimy o wielkich Maryjnych orędziach. Ale każdy człowiek myślący wie dziś dobrze, że siedzimy na beczce wybuchowej i że świat stoi nad przepaścią. Politycy gonią z jednej konferencji na drugą, aby świat zachować od wojny atomowej, a obecnie wielkie niepokoje budzi bomba neutronowa. A przecież od 60 lat mamy przed sobą plan pokojowy, który nie kosztuje miliardów tylko od nas czegoś wymaga.

Przed 10 laty na 50-lecie Fatimy powiedziałem słowa, które dziś bardzo akceptuję. „Skoro wiem, że świat, albo kilka narodów może ulec zagładzie, co przy obecnych broniach jest bardzo możliwe a z drugiej strony wiem, że przez modlitwę i pokutę mogę to nieszczęście odwrócić, to przecież moim świętym obowiązkiem jest zastosowanie tych skutecznych środków. A gdy tego zaniedbam, winien jestem takiej zagłady. Mówię to z całą powagą, że zaniedbanie modlitwy i pokuty jest zbrodnią wobec ludzkości”. To powiedziałem przed 10 laty. Czy coś pomogło? Niepojętą tajemnicą jest dla nas Boża długomyślność.

 

Nie chcemy jednak być niesprawiedliwymi. Tysiące, setki tysięcy, miliony ludzi zrozumiało to słowo i próbują przez modlitwę i pokutę odwrócić grożącą katastrofę. W pierwszym rzędzie należy do nich założony przez O. Piotra Pawliczka ruch Różańca wynagradzającego, który działa przez 30 lat i w tym roku też święci swój jubileusz. Myślę, że tu spokojnie możemy użyć słowa „święcić”, którego przy Fatimie nie użyłem. Nie chcemy się bawić w mistykę liczb, ale znane są nam daty 1917 i 1947 i 1939 r. (encyklika Piusa XI „Divini Redemptoris”). Różaniec wynagradzający przejął się Orędziem fatimskim i słowami encykliki i za to, jesteśmy wdzięczni. Smutnym jest fakt, że liczba członków w Europie nie powiększa się, ale za Oceanem i na misjach rośnie liczba gorliwych czcicieli Maryi.

Czas już, by w Europie odbywały się kongresy maryjne, w czasie których nie tylko będzie się mówiło, ale wprowadzi się żywą modlitwę Różańcową. Dzisiejsza uroczystość winna być zapoczątkowaniem. Dziś nikt nie powinien odejść z tego miejsca póki nie obieca Matce Bożej: „Chcę wszystko uczynić, by do następnej uroczystości w przyszłym roku pozyskać przynajmniej 5 osób dla tego ruchu modlitewnego. Potem może powtórzyć się fakt opisany w I Księdze Mojżesza rozdz. 18: że Bóg ocali grzeszne miasto, jeżeli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych. Możliwe jest, że Bóg dla rzeszy modlących się na Różańcu ocali Europę!

Przejdźmy do treści Orędzia Fatimy. Sześć razy ukazała się Matka Boża w czasie od 13 maja do 13 października. Punktem szczytowym jest wizja piekła w czasie trzeciego objawienia i tzw. cud słońca, 13 października. Może niewielu wie o tym, że Fatima ma też okres wstępny mianowicie ukazanie się aniołów z tajemniczą Komunią św. Dalszym ciągiem tego Orędzia jest choroba i śmierć dzieci widzących, Franciszka i Jacenty, których proces beatyfikacyjny jest rozpoczęty. Potem jeszcze objawienie się Maryi samej Łucji w 1925 roku w klasztorze Pontevedra, gdzie wstąpiła do Sióstr św. Doroty. Jeśli prawdziwe są pewne poszlaki, to historia jeszcze trwa i nie wszystkie tajemnice odsłonięto.

 

 

Prośby Maryi.

Dziś zestawimy to, czego Matka Boża od nas wymaga:

Modlitwy Różańcowej a przede wszystkim o nawrócenie grzeszników- Oddanie się Jej Niepokalanemu Sercu to w sensie całkowitego odwrócenia się od grzechu i pełnego zwrócenia się ku Bogu. Maryja kategorycznie to podkreśliła, że żąda, aby świat żył takim oddaniem.

 

To daje nam wiele do myślenia. Nie wystarcza odmienione życie. W Pontevedra Matka Boża prosiła o przyjmowanie Sakramentów św. pokuty i Komunii św. przez 5 następujących po sobie pierwszych sobót, jako wyraz pełnego oddania się wraz z kontemplacyjną modlitwą różańcową. I tak do pierwszych piątków Serca Jezusowego doszły pierwsze soboty Maryjne.

 

Maksymilian Kolbe

Nie wspomnieliśmy o jeszcze jednym wydarzeniu z roku 1917, bo na pierwszy rzut oka jest ono niepozorne. W centrum stoi błog. Maksymilian Kolbe, który wtedy studiował w Rzymie. Był to czerwiec gdy na placu św. Piotra odgrywały się dzikie sceny. Wolnomularze obchodzili 200-lecie swego istnienia. Obnoszono sztandary szatańskie. To przeżycie natchnęło O. Maksymiliana że 17. X. 1917 r założył Milicję Niepokalanej. Siedmiu młodych uczniów Biedaczyny ż Asyżu poświęciło się wtedy rycerskiej służbie Niepokalanej na zawsze i na wieki. Ten fakt należy do ważnych wydarzeń tego pełnego znaczenia roku, należy do punktu zwrotnego 20 wieku. Maryja zapowiada 13 lipca 1917 roku tryumf swego Niepokalanego Serca. Echo tego znajdujemy w życiorysie błog. Maksymiliana, który powiedział, że pewnego dnia Niepokalana zwycięży każdego wroga. Świadkowie mówią, że dodał: „Ale nim się to stanie musimy przejść krwawy egzamin”. Maksymilian Kolbe już go zdał. A my? Fatima jest wielkim wydarzeniem. Wszystkie wymiary świata i historii Niebo i piekło są wezwane, aniołowie otaczają św. Eucharystię, grzech i wynagrodzenie stają sobie naprzeciw, ukazuje się wielki Znak Apokalipsy. Chodzi zawsze o pokój w świecie i o pokój z Bogiem. Tak potwierdzają się słowa naszego Ojca św., który przed 10 laty w swej pierwszej wielkiej maryjnej adhortacji „Signum magnum” napisał: „Czasy nasze można nazwać czasami maryjnymi… Najświętszej Maryi Pannie powierzona jest opieka i troska o całą historię zbawienia”. Dlatego jesteśmy optymistami mimo wszelkich udręk i zagrożeń, mimo broni nuklearnej i przerażających zbrojeń. Maryja ukazała nam swój znak.

 

Przyszłość Europy.

Już powiedzieliśmy, że rok 1917 jest punktem zwrotnym w historii. To samo można by powiedzieć i o naszych czasach. Teolog Karol Adam, którego setne urodziny wnet przypadają rzucił w swej małej, ale pełnej treści książeczce „Chrystus a duch krajów zachodnich”, pytanie o przyszłości naszej części świata, pytanie dziś bardzo aktualne. Odpowiedział pozytywnie słowami: „Na Zachodzie są jeszcze Tabernakula i ludzie się przed nimi modlą. Ciało Chrystusa jeszcze ma żywe członki, w których On sam się dopełnia, ludzi, którzy nie kłaniają się bożkom. Można tu dodać: jeszcze są na Zachodzie sanktuaria maryjne, dokąd pielgrzymują ludzie gromadnie. Jeszcze są ludzie, którzy gromadzą się na nabożeństwach przebłagalnych by upraszać łaską Bożą…

 

II część — Niedziela 11. IX. 1977 r.

Fatima jest dla naszych czasów prorockim wskazaniem, można to nawet nazwać znakiem eschatologicznym. Te myśli są tematem naszych dzisiejszych rozważań. Fatima odsłania błędy naszych czasów. Już pierwsze słowa, które Maryja wypowiedziała 13 maja jest jakby błyskawicą, która rozjaśnia naszą sytuację podobne do błyskawicy, która towarzyszyła każdorazowo Objawienia się Matki Bożej: ,.Nie bójcie się, nie uczynię wam nic złego. Przychodzę z Nieba!”

Te słowa o niebie wyrażają coś szczególnego. Bo oto pytanie Jaką rolę odgrywa niebo w naszym życiu? Czy i dla was wierzących nie jest ono daleko wysunięte poza margines, na rubieże spraw nadnaturalnych? Czy nie dołączyliśmy się do świata, tego świata, przed którym przestrzega nas św. Paweł: „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata” (Rz 12. 2.). Nowoczesne katolickie myślenie, lub też, które uchodzi za takie, trzeba określić jako przyklękanie przed światem” (Louis Bouyer). Maryja swym słowem „przychodzę z nieba” określa płaszczyznę wertykalną, a czy dziś nie tryumfuje horyzontalna? Niebo z tym „co w górze jest” (Kol. 3, 1), nawet Bóg i Chrystus – wszystko jest na wszeregowaniu w linię poziomą, w wymiarze ludzkim, wszystko jest na równym, tym samym poziomie. Gdy przed laty pytałem zagranicznego profesora o powody pewnego załamania w teologii, odpowiedział: Od szeregu lat nie mówi się na naszych uniwersytetach o nadprzyrodzoności, a jeden z teologów naszych czasów boleje nad tym, że egzegeci mają jakieś uprzedzenie do tego, co nadprzyrodzone (Ulrich Lange). Jakże inaczej było u dzieci z Fatimy. One podejmują te słowa o niebie, a ich pierwszym pytaniem jest, czy też one wejdą do nieba. Gdy władze miejskie uwięziły dzieci i zagroziły, że je żywcem spalą, ośmioletni Franciszek odpowiedział: „Gdy nas zabijecie będziemy wnet w niebie, jakże to piękne! Ja się śmierci nie boję”. Dzieci te zawstydzają nas w swej dziecięcej wzruszającej prostocie. Nie wiedzą nic o medytacji transcenden­tnej, o dynamice grupowej, o teologii wyzwolenia i teologii nadziei, o nowych interpretacjach i kryzysach tożsamości o tej całej gwatmaninie nowoczesnych słów i metod, wśród których nasze dobre znane pojęcia jak: łaska, grzech, zbawienie, stały się pustymi frazesami (Ulrich Lange). Czyż Fatima nie jest wołaniem, aby wrócić do prostoty tych dzieci, do pierwszego pytania w starych katechizmach, w których o sensie naszego życia czytamy: „Żyjemy na świecie, by Boga poznać, ukochać i przez to dostać się do nieba”. Czy pojmujemy, że Bóg na głosicieli swego orędzia wybrał dzieci, a teologów? A jeśli się ktoś oburza, że Bóg w La Salette, w Lourdes i w Fatimie uprzywilejował dzieci to niech przypomni sobie słowa: „Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Nie­bieskiego” (Mt 18, 3), lub inne słowo: „Wysławiam Cię Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25), Fatima kieruje nasze oczy na dziecko i to pod wieloma względami. Jeśli teologia niejako wyklucza dziecko to już niedaleka droga do biologicznego wykluczenia. Tu wchodzimy w szeroką dziedzinę, której tylko chcę dotknąć. Niezwykle aktualnym jest fakt, że w czasie ostatniego objawienia w Fatimie ukazała się cała Rodzina święta: Maryja, Józef i Dziecię Jezus. Czyż Bóg nie przypomina nam, że zagrożona jest rodzina! Nie chcę poruszać wszystkich symptomów rozpadu i rozkładu naszych rodzin. Wy lepiej o tym wiecie niż ja: rozwody, ograniczenie urodzin, przerywanie ciąży, seksualizacja na całej linii. Nie tylko obraz i godność człowieka jest podważana, ale żywotna komórka społeczeństwa, jej prawzór. Zagrożona jest rodzina, gdzie ratunek? Fatima wskazuje na Świętą Rodzinę. Rodzina chrześcijańska jest nie tylko zarodkiem społeczeństwa, ale i Kościoła. Fatima nie mówi wyraźnie o Kościele, ale mówi o najwyższym Pasterzu, Papieżu i Jacynta widzi „Ojca św. zakrywającego twarz rękoma i płaczącego”. Po Różańcu dzieci modlą się zawsze odmawiając trzy Ave Maria za Ojca św. Za wtedy żyjącego, czy dla obecnego. W każdym razie żaden papież ostatnich lat nie ma więcej powodów do łez, niż nasz obecny.

To była pierwsza myśl: Maryja mówi o niebie.

Zaprzeczenie grzechu, diabła i piekła

Błyskawica wychodząca z dębu oświeca jeszcze jedno zło naszych czasów. Nie tylko rozcieńcza się to, co ponad nami i spycha w dół na nasz poziom, ale podobnie czyni się z tym co pod nami: umniejsza się zło, grzech, tak – idzie się nawet tak daleko, że zaprzecza się istnieniu diabła. To samo można powiedzieć o grzechu. Czymże jest? Najwyżej: nieszczęśliwy wypadek. A przykazania? Przecież Bóg nie jest tak małostkowy, jak Go przedstawiają ci wczorajsi. Cóż to wielkiego, gdy w niedzielę nie jestem na Mszy św.? Szóste przykazanie? To sobie sam załatwię. Autorytet? Jest tylko na to, by umożliwić rozwój osoby. I tak dalej. Trzeba by raz zadać sobie ten trud i wszystkie te objawy zestawić w system. Jest wyrafinowany. Skoro nie ma grzechu – albo błahostką to nie muszę się spowiadać, wtedy wystarczy nabożeństwo pokutne. Wtedy nie mam żadnej troski o moje wieczne zbawienie. W języku teologicznym zwie się to „optymizmem zbawczym”. W pierwszej oracji modlitwy eucharystycznej modlimy się o bogatszy udział w zbawieniu i o przeżycia prawdy, że jesteśmy uratowani.

Wynagrodzenie i ofiara

W ten beztroski świat uderza błyskawica z Fatimy. Według Fatimy grzech jest prawdą bardzo poważną, której nie można tak łatwo usunąć. A skoro grzech niestety istnieje, musi być też wynagrodzenie i ofiara – słowa wykreślone z nowoczesnego słownika. Już, w czasie pierwszego Objawienia, Maryja rzekła do dzieci: „Czy chcecie oddać się Bogu gotowi na przyjęcie każdej ofiary i każdego cierpienia, które wam ześlę dla nawrócenia grzeszników, którym grozi piekło i zadośćuczynić za bluźnierstwa i zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi?” Dzieci bardzo głęboko przejęły się tymi słowami. Z podziwem czytamy o ćwiczeniach pokutnych, jakie dobrowolnie na siebie przyjęły. Słusznie można powiedzieć, że. życie tych małych, .liczących wtedy: 10, 9 i 7 lat, było kierowane jedną myślą: „O Jezu, wszystko z miłości ku Tobie o nawrócenie grzeszników”. Nie zapomnę nigdy smutnych słów Matki Bożej: „Nie mają nigdy obrażać Boga, który już tak bardzo jest obrażany”. Aż do ostatnich dni śmiertelnej choroby prześladuje tych dwoje najmłodszych to wezwanie: Módlcie się! módlcie się wiele i przynoście ofiary za grzeszników. Wiedzcie, że wielu pójdzie do piekła, bo nikt, się za nich nie modli, nie pokutuje”. Te słowa winny nas przerazić. Więc jesteśmy też winni, gdy tylu dostanie się do piekła, bo nie modlimy się za nich, nie pokutujemy. Cóż za odpowiedzialność. Przypomnijmy sobie, że Fatima włącza w jakiś sposób też najwyższego Pasterza. Tu stoimy wobec tajemnicy Ciała Mistycznego, jak to powiedział papież Pius XII w swej encyklice, która i nas dotyczy i w związku z Fatimą trzeba ją cytować: „Jest w rzeczywistości przerażającą tajemnicą prawda, że zbawienie wielu zależy od modlitwy i dobrowolnej pokuty członków Ciała Mistycznego”. Spojrzyj porównawczo na dzisiejszą świadomość, na to beztroskie lekkomyślne życie w świetle tych słów papieży i Orędzia fatimskiego.

 

SERCE

Jeszcze nie doszliśmy do punktu szczytowego, Fatimy. Modlitwa i pokuta musi łączyć się w oddaniu się Bogu przez Niepokalane Serce Maryi. Już w czasie drugiego objawienia się 13 czerwca 1917 roku Matka Boża podała powód, dla którego Łucja musi dłużej ,,tu pozostać”, podczas gdy Franciszek i Jacynta wnet pójdą do nieba. Przez Łucję chcę Jezus „rozszerzyć cześć Serca Maryi w świecie”. To jest punkt drażliwy gdzie człowiek nowoczesny całkowicie się wyłącza. Nie wie bowiem, co począć z sercem w tym przywiązaniu, choć każdy prawie list kończy „serdecznym” pozdrowieniem.

Przybliży się nam to zagadnienie, gdy serce potraktujemy jako biegun przeciwny do czystej „ratio” do zimnego rozumu. Tym samym stoimy znowu w centrum dzisiejszego kryzysu ludzkiego. Ludzki intelekt stworzył w ostatnich dziesiątkach lat rzeczy wspaniałe, potężne, które w początkach tego stulecia wydawały się jeszcze niemożliwością. Ale technika nas przerosła i atom wisi jak miecz Demoklesa nad nami. Obawiamy się tego, co może nadejść i biskup Fulton Sheen może słusznie widział w cudzie słonecznym Fatimy prorocką zapowiedź zniszczenia atomowego. W naszym życiu zapanował demon: wszystko jest racjonalizowane, organizowane, produktywne. O wszystkim decyduje efekt, korzyść. Dokąd to doprowadzi? Zagrożone jest człowieczeństwo. I powstaną tacy prorocy zagłady – nie my, ale filozofowie jak: Heidegger twierdzą, że tylko Bóg może nas uratować, a nam pozostaje tylko możliwość, by w myśleniu i tworzeniu przygotować to zjawienie się Boże, albo bez Boga ulec zagładzie. A Einstein oświadcza, że problemem naszych czasów jest nie energia atomowa, ale ludzkie serce. To mówi niechrześcijanin. Czyż przed 60 laty nie mówiła tego Maryja? W sercu jest ratunek. Serce jest tu symbolem dla takiego świata, który odłoży lodowate zimno czystego rozumu, jest symbolem miłości, zaufania, dobroci, miłosierdzia, ciepła, bezpieczeństwa, gotowości na zjawienie się Boga.

 

Fatima znakiem czasów ostatecznych

Tu stoimy w obliczu drugiej tezy, którą chcemy poruszyć. Można mieć zastrzeżenie wobec kultu Niepokalanego Serca Maryi, po co to dublowanie? Dlaczego nie wystarczy kult Serca Jezusowego? Przeciw temu wystąpił też okres oświecenia. Tu trzeba wiedzieć, że Maryja sięga w wieczność. To jest owe novum, które Sobór Watykański II orzekł o Matce Bożej. Sobór widzi w Maryi „obraz i początek Kościoła, który dopełni się w przyszłym świecie i tak Maryja jest znakiem nadziei i pociechy dla wędrującego ludu Bożego. Ta wypowiedź Soboru pokrywa się ze zdaniem św. Ludwika Grignion de Montford (+ 1716), który snuje następującą paralelę. Pierwsze przyjście Jezusa dokonało się w poniżeniu, dlatego też Jego Matka była pokorną Służebnicą Pana ukrytą przed światem. Na końcu czasów Chrystus objawi się w całej wspaniałości, więc i Matka będzie Go poprzedzała jako Pani i Królowa. Ona będzie jaśniejącym Znakiem poprzedzającym koniec historii, przypominającym nam, że trzeba się przygotować na przyjście Pana. Taki chyba jest sens wielkiego cudu słonecznego 13. X. 1917 r. – Czy to nie wypełnienie zapowiedzi z Objawienia św. Jana (12. 1), że wielki Znak ukaże się na niebie. Niewiasta w słońce przyobleczona? Nasz Ojciec św. w roku 1967, więc przed 10 laty rozpoczął swoją adhortację maryjną słowami: „Signum magnum”. Nie chcemy naśladować pewnej sekty i przepowiadać bliski koniec świata. Ale żyjemy w czasach bardzo poważnych. Jeden z teologów naszych czasów mówi o szóstym dniu świata i historii zbawienia, który już się rozpoczął, a ten szósty dzień stoi w znaku Maryi, która jako drugi Poprzednik przygotowuje przyjście Syna w chwale i tryumfie, przygotowuje siódmy dzień w wymiarach wieczności, gdzie Bóg spoczywać będzie po swym działaniu.

Głęboko w ten stan rzeczy wprowadza nas wizja piekła z 13 lipca 1917 r. Nie możemy tu opisywać tej strasznej wizji, która wywarła na dzieciach niespokojne wrażenie. Pokrywa się z tym, co św. Jan oglądał w objawieniu, gdzie ogień spadł z nieba, a szatan w płomieniach i siarce i gdzie cierpienie straszne. I to należy do Objawienia Bożego i dobrze, że Bóg przypomina w Fatimie o tym, że istnieje piekło!

http://www.sekretariatfatimski.pl/teologia-fatimy-51298?id=702

*********

ZŁAKNIENI Piękna i Przemienienia!

Oczarowanie to miłe przeżycie. Może nie za często i niecodziennie, ale zapewne wszystkim przydarza się olśnienie pięknem emanującym z osób i innych arcydzieł Stwórcy. Myślę np. o niezliczonych kwiatach czy soczystej zieleni drzew, gdy oświetlają je jasne promienie zachodzącego słońca. Nasza ziemia i świat, mimo wielu niedostatków, zasłana jest pięknem o różnej „intensywności”.

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: Wstańcie, nie lękajcie się! Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie (Mt 17,1-9).
Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych (Mk 9,2-10).

 

Złaknieni piękna

Piękna złaknieni jesteśmy na równi z prawdą i dobrem. A piękna – może najbardziej, choć takie stwierdzenie jest w swej wymowie zaskakujące i dyskusyjne. Fiodor Dostojewski dał temu wyraz w słynnym i tajemniczo brzmiącym zdaniu: „Piękno zbawi świat” (które, od razu dopowiem, samo też – w pewnych aspektach – wymaga zbawienia). Ks. D. Jastrząb przytaczając wypowiedź autora Idioty na temat znaczenia piękna, poprzedza ją spostrzeżeniem:

„Dla pisarza piękno nie jest żadnym luksusem, ale pierwszą potrzebą człowieka. «Bez Anglików ludzkość da sobie radę, bez Niemców także, bez Rosjan na pewno, przetrwa bez nauki, bez chleba, i jedynie bez piękna się nie obejdzie, gdyż bez piękna nie warto będzie żyć na świecie!»” (za: http://www.zycie-duchowe.pl/?0335,artykul,dostojewski ).

  • Tak, każda ludzka osoba chce mieć do czynienia z pięknem (a nie brzydotą), z dobrem (i dobrocią, a nie ze złością), z prawdą (a nie kłamstwem). A że niektórym duchom (upadłym i złym) oraz niektórym ludziom (psutym grzechem i deprawującymi ideologiami) – jawią się jako atrakcyjne : brzydota, złość, agresja czy programowe kłamanie, by coś tam „ugrać” – to pozostawiam bez komentarza (musiałby być zasadniczy i długi). Czytelników tych myśli zapewne z gruntu nie interesuje tego typu opcja (a że czasem kusi, to rzecz innej natury).

Jedno jest pewne i najważniejsze. O Bogu Stwórcy – z widzialnych Jego dzieł i dzięki innym źródłom – wiemy z pewnością, że do Jego istoty należą: Dobroć (nie ma w Nim żadnej złości i złośliwości), Prawda (nie postało w Nim żadne kłamstwo) i Piękno (On musi być najdoskonalej Piękny)! Oczywiście, byłoby „to” wszystko nicością czy jakąś szybko znikającą fatamorganą, gdyby Bóg nie był Tym, Który Jest (do Którego istoty należy istnienie).

  • Jeśli Bóg (taki właśnie!) stworzył nas na Swój obraz i podobieństwo, to nic dziwnego, że do Istnienia, Dobra, Prawdy i Piękna – i to w wydaniu Boskim, doskonałym – lgniemy tak, jak płuca lgną do powietrza! Człowiek nie da rady żyć bez tlenu. Nie da też rady żyć bez chłonięcia i karmienia się – w obecnie dostępnej nam rzeczywistości – choćby tylko okruchami dobroci i piękna. Na razie okruchy – jako do swego Źródła odsyłające – muszą nas zadowolić. A na pełnię musimy (po)czekać, właściwie całe życie.

Tymczasem nasze życie postrzegamy w świetle Bożego Objawienia jako nieustanne pielgrzymowanie do Pełni – do Boga, który da nam udział w swoim Boskim Bycie (istnieniu) i we wszystkich Swoich przymiotach. Na razie ożywia i dynamizuje nas fascynujące przeczucie, że nasza biedna egzystencja dozna radykalnej odmiany i przemiany, gdy Bóg da nam się poznać w sposób bezpośredni. Do tego przeczucia (potwierdzanego także w mądrościowych poszukiwaniach wielkich filozofów) nawiązuje św. Jan, gdy uroczyście zapowiada, że staniemy się do Boga podobni, gdy ujrzymy Go takim, jaki jest (por. 1 J 3, 2).

Jezus – piękny, najpiękniejszy 

Na szczęście nie ze wszystkim musimy czekać na śmierć i jakościowo nową odsłonę życia w wieczności! Boga już możemy oglądać. Przynajmniej w pewnym sensie, bardzo znaczącym.

Jezus Chrystus to przecież sam Bóg pośród nas, Emanuel, Syn Boga Ojca. Jest On wspaniałym Bożym Synem i jednocześnie najpiękniejszym z synów ludzkich (por. Ps 45, 3). Czyż nie piękna była Jego mowa? (por. J 7, 46), a wszystkie Jego czyny nie wprawiały w zachwyt? Cała Jego Osoba promieniowała dobrocią i pięknem. Nic zatem dziwnego, że chcieli być jak najbliżej Jezusa Jego uczniowie i apostołowie, a także niezliczone rzesze zewsząd ciągnące. Tak jest aż po dziś dzień, nawet jeśli próbuje się Chrystusa unieważnić i na setki sposobów przesłonić czy niejako przyćmić (o czym ostatnio z wielką troską przypomniał, teraz zasadniczo milczący i modlący się , Benedykt XVI)!

Kontakt z Bogiem w Jezusie Chrystusie ma jednak swoje by tak rzec ograniczenia. Oglądanie Boga w Jezusie z Nazaretu to wciąż nie jest szczyt tego, czego Bóg Ojciec pragnie dla człowieka i czego człowiek pragnie i spodziewa się po Nim! Psalmista znakomicie wyraził to głębokie i uniwersalne, nawet jeśli z różnych powodów przytłumione, pragnienie ludzkiej duszy:

„Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona bez wody. W świątyni tak się wpatruję w Ciebie, bym ujrzał Twoją potęgę i chwałę” (Ps 63, 2-3).

Jeśli ktoś na ziemi – oprócz dusz mistycznych – doświadczył wybitnego spełnienia prośby zawartej w psalmie, to musieli to być trzej Apostołowie wewnętrznie uzdolnieni do oglądania Pana Jezusa Przemienionego na górze Tabor.

Niewymowne piękno Bóstwa    

Dzisiejsza ewangelia kontaktuje nas z zachowaniem ludzi, którzy ujrzeli w Jezusie Chrystusie niewymowne Piękno Jego Bóstwa. Widywali je nieraz w prześwitach – w słowach i czynach Jezusa, jednak zasadniczo było ono mocno ukryte, a w Męce i na Krzyżu ukryje się ono jeszcze bardziej!

I oto w Przemienieniu na Taborze Jezus objawił swym Apostołom (choć tylko nielicznym) „coś więcej”! Spełnił w pewnym sensie pragnienie Apostołów, wyartykułowane przez (czującego wielki niedosyt) Filipa:

Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”(J 14, 8).

   A my dzisiaj? Przyznajmy, że cali utkani jesteśmy nie tylko z Miłości Boga, ale i z …pragnienia, by móc ujrzeć Go „twarzą w twarz” (por. 1 Kor 13, 12). Uszczęśliwiająca wizja Przemienionego Jezusa była i jest – i dla Apostołów, i dla nas – „jedynie” przejasnym i drogocennym punktem odniesienia. Dzięki oglądaniu Przemienionego Jezusa (oczywiście jeszcze bardziej Zmartwychwstałego) mamy na horyzoncie (na styku ziemi z niebem) wyrazisty „punkt”, który nas przyciąga i orientuje. To bardzo ważne, by mieć punkt odniesienia – osobowy, Boski punkt odniesienia. „Punkt” mocno swym Boskim Pięknem przyciągający – nas Piękna złaknionych! Działa on na nas jak działa pole magnetyczne bieguna na igłę w kompasie.

  • To wszystko jest bezcenne, jednak realizm Jezusowej drogi (z Nim i za Nim) polega na schodzeniu, ileś tam lat i co dzień, z góry Przemienienia (oby tym była codzienna modlitwa i Eucharystia) na zda się prozaiczną równinę codzienności… Ale nie tylko to jest dla nas trudne i szokujące (wiele by o tym mówić).
  • Trzeba jeszcze pamiętać (i nieraz sobie przypominać), że tak jak Jezus będziemy musieli, w końcu, wejść na górę Kalwarię! Dopiero z tej góry, Golgoty – i to doniósłszy tam swój krzyż i na nim (w dwojakim sensie) doznawszy wykończenia – dokonamy paschy, przejścia…
  • Bóg Ojciec wyciągnie tam swoje ramiona i przeniesie nas do swojego Domu, gdzie „wiele mieszkań” przygotować obiecał sam nasz Pan i Zbawiciel (por. J 14, 2 n).

Oby jak najczęściej przydarzała się nam łaska bycia z Jezusem na Taborze, ale chciejmy pamiętać, że zawsze trzeba z niego zejść i iść dalej, do końca, drogą ofiarnej służby w tzw. szarej codzienności. A gdy spadną na nas wyjątkowe próby, to pamiętajmy, że „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Bożego”(Dz 14, 22).

Gdyby ostatnia myśl wydała się komuś nazbyt przykra, to niech posłucha, jakich argumentów używa św. Augustyn wobec Piotra, który nie miał ochoty poddać się konieczności zejścia z Taboru. „Piotr jeszcze tego nie rozumiał, skoro pragnął żyć z Chrystusem na górze” (por. Łk 9, 33). Autor Wyznań serdecznie tłumaczy Piotrowi i nam:

„Dostąpisz tego, Piotrze, dopiero po śmierci. Ale teraz Chrystus mówi: Zejdź z góry, by trudzić się na ziemi, by służyć na ziemi, byś był pogardzany i ukrzyżowany na ziemi. Życie zstępuje, aby dać się zabić; Chleb zstępuje, aby doznawać głodu, Droga zstępuje, aby męczyć się w drodze, Źródło zstępuje, aby odczuwać pragnienie, a ty nie chcesz się trudzić?”

 

Częstochowa, 15 marca 2014  AMDG et BVMH   o. Krzysztof Osuch SJ

Moje rozważanie o ABRAHAMIE  pod tym linkiem:

Wiara Abrahama – wyjść ku szczęściu (mp3):

https://dl.dropboxusercontent.com/u/65133036/mp3/1tydz_Cz-Dz/02.%20Wiara%20Abrahama%20-%20wyj%C5%9B%C4%87%20ku…mp3


(Rdz 12,1-4a)
Pan rzekł do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi. Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/06/zlaknieni-piekna-i-przemienienia-k-osuch-sj/

Krzysztof Osuch SJ pisze:

1.
Kiedyś czytałem poruszający esej kard. Ratzingera na temat piękna i m.in. zdania F. Dostojewskiego na temat piekna, który zbawi świat. Eseju na stronach www nie znalazłem, ale trafiła mi się wypowiedź ks. prof. Szymika. Choc nieco wyrwana z kontekstu tematu rozmowy, warta jest przytoczenia:
„Teologia estetyki, piękna. To charakterystyczne, że w wolnych chwilach Papież grywa Mozarta. Nawet na wakacjach w Dolinie Aosty siadał do fortepianu. Ratzinger myśli prawdopodobnie podobnie jak Hegel: „Do istoty prawdy należy jej piękno. Ono musi w (z) niej lśnić, żeby była sobą (prawdą)”. Żeby człowiek otworzył się rzeczywiście na Boga i bliźniego, musi zranić go piękno, pisze Ratzinger. Bez zachwytu nie ma Miłości.

Podobna była myśl Zbigniewa Herberta: w wyborach moralnych zawodzą czasem rozum i jego logika, jedynym kryterium pozostaje kwestia smaku…

To piękno rozstrzyga, że prawda jest prawdą, podpowiada Ratzinger. Ludzie odczuwają wielką tęsknotę, która przekracza ich naturętak, że pragną więcej, niż przysługuje człowiekowi. Zranił ich sam Oblubieniec. Ich oczy dotknął promień Jego piękna. Po wielkości rany poznamy, kto wypuścił strzałę z cięciwy” (za http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/THO )/ratzinger_szymik_04.html.

2.
Ks. Jastrząb, w cytowanym artykule, przytacza dwa piękne cytaty z Dostojewskiego, w których pisarz mówi o swoim postrzeganiu PIĘKNA w świecie. Oto jeden z nich:
„Podniosłem głowę, mój kochany, rozejrzałem się wokoło i westchnąłem. Było pięknie nad podziw. Wszędzie cichutko, powietrze czyste: rosła trawa… rośnij sobie, trawko boża; śpiewał ptaszek… śpiewaj, boska ptaszyno! Zapłakało dzieciątko na rękach matki: Bóg z tobą, maleńki człowieczku, rośnij na szczęście, dziecino! Wówczas po raz pierwszy w życiu wszystko to w siebie wchłonąłem. Ułożyłem się znów i zasnąłem lekkim snem. Piękny jest świat, mój drogi. Lżej mi było na duszy, jakby znów nadejść miała wiosna. A że wszystko jest tajemnicą, tym lepiej: serce się lęka i dziwuje. Ten lęk obraca się w radość serca: Wszystko jest w Tobie, Panie, i ja jestem w Tobie, przyjmij mnie. Nie sarkaj na to za młodu, świat jest piękniejszy właśnie dlatego, że jest tajemnicą”.
za: http://www.zycie-duchowe.pl/?0335,artykul,dostojewski

**********

K. Osuch SJ, Przyczynek do kierownictwa duchowego. Na podstawie: Gabriela Bossis, ON i ja

My, pielgrzymi wędrujący przez krainę mroku i śmierci, borykamy się z różnymi dolegliwościami i zagrożeniami. Nasze oczy bywają dość często „na uwięzi” i nie rozumiemy tego, co dzieje się z nami w tym życiu. Brak mądrości utrzymuje nas w stanie niewoli i smutku. Jest rzeczą, jak sądzę, pomocną i wręcz rewelacyjną stawać się uczestnikiem Jezusowej miłości i światła, aktualizowanych w czasie medytacyjnej lektury On i ja.

Osuch K, SJ, Przyczynek do kierownictwa duchowego. Gabriela Bossis, ON i ja

Przyczynek do kierownictwa duchowego. Gabriela Bossis, ON i ja.

Poniższy tekst jest obszernym fragmentem referatu, który wprawdzie nie został wygłoszony, ale został opublikowany 1. Wracam do tej publikacji, ponieważ to, co wtedy napisałem, jest dla mnie nadal ważne. Dokładniej mówiąc, nadal jako bardzo ważne i cenne jawią mi się trzy tomiki ON i ja. Rozmowy duchowe Stwórcy ze stworzeniem (Gabrieli Bossis). Mam nadzieję, że przypomnienie tamtego referatu (w wersji skróconej i przeredagowanej) będzie sensowne, jeśli zachęci nowe osoby do osobistego odkrycia książki, po którą z potrzeby serca sięgam codziennie od kilkunastu lat.

ON i ja. Rozmowy duchowe Stwórcy ze stworzeniem

W roku 2003 (nakładem Wydawnictwa Michalineum) ukazało się kolejne wydanie On i ja, w trzech tomach (małego formatu). Podtytuł Rozmowy duchowe Stwórcy ze stworzeniem informuje, o jakie chodzi tu teksty. Ową tytułową „ja” jest Gabriela Bossis, aktorka ciesząca się dużym talentem i sławą. Żyła we Francji w latach 1876-1950. Podstawowe dane biograficzne podane są na początku pierwszego tomu (s. 18-27), natomiast w „Słowie wprowadzającym do wydania polskiego” ks. Jan Wójtowicz przedstawia pokrótce (s. 9-16) historię francuskich wydań duchowego pamiętnika Gabrieli. Lui et moi – On i ja składa się z siedmiu tomików. Pierwszy ukazał się drukiem we Francji w 1948 roku jeszcze za życia autorki, ale bez podania jej imienia j nazwiska. O entuzjazmie, z jakim został przyjęty świadczy fakt, że do 1967 roku ukazało się 50 wydań. Entuzjastyczne przyjęcie tych pism przez wiernych we Francji zachęca i nas do otwartości na Boży dar. Nie ukrywam, że dobywając z dość bogatej oferty książek religijnych trzy tomiki On i ja, chcę przede wszystkim po prostu odesłać do bogatego źródła wspaniałych „tchnień” Bożych, które podprowadzają do spotkania i serdecznego dialogu z miłującym nas Panem i Oblubieńcem.

Autor słowa wprowadzającego, ksiądz Jan Wójtowicz, na pytanie: „Czym się tłumaczy uznanie i popularność pism Gabrieli? – taką daje odpowiedź: Nie zawierają one wizji, proroctw, gróźb – a więc nie przyciągają ciekawości ludzkiej, żądnej czegoś nadzwyczajnego, sensacyjnego. Nie usypiają bynajmniej czytelnika jakimś błogim samozadowoleniem. Przeciwnie – słowa wewnętrzne, które Gabriela notuje upominają, wymagają, zobowiązują, pobudzają do ciągłego przezwyciężania siebie, do postępu. Coraz liczniejsze rzesze czytelników pociąga więc siła prawdy, która w nich tkwi, zaskakująca nowość wyrazu, namaszczenie i prostota, całkowita zgodność z duchem Ewangelii i chyba – łaska Boża. Czytelnikowi tych słów wewnętrznych mimo woli udziela się coś z owego zdumienia rzesz, słuchających niegdyś Chrystusa, który uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę (Mt 7,29), przychodzi też na myśl przekonanie, że nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak. jak ten człowiek przemawia (J 7,46). Rzeczywiście, z osobistego czytania i medytowania nad tym, co Gabriela słyszała wewnątrz siebie, rodzi się przemożne odczucie i przekonanie, że tak mówić może tylko Mistrz, Jezus Chrystus – z boską gracją tworzący całe bogactwo odniesień do duszy.”

Nie jest moim zamiarem (pewno nie ma takiej potrzeby) wykazywanie nadprzyrodzonego charakteru zapisków duchowych Gabrieli Bossis czy dyskutowanie z tymi, którzy bez przeczytania ich wysuwają zastrzeżenia i wątpliwości 2. W dziejach mistyki chrześcijańskiej znane jest zjawisko słyszenia „słów wewnętrznych”, które są wyrazem nadzwyczajnego (raczej rzadkiego) udzielania się Boga człowiekowi. Są one szczególnego rodzaju dialogiem Stwórcy i stworzenia. Daniel Rops, pisząc wstęp do drugiego tomiku Lui et moi, w kilka miesięcy po śmierci Gabrieli, nie nazywa jej autorką, lecz sekretarką „wewnętrznego głosu”, „która przelała na papier te okruchy, promieniujące wzniosłą miłością, te myśli, brzemienne nadprzyrodzoną prawdą”.

Oczywiście, niezrównanym i niezastąpionym środkiem komunikowania się z Bogiem jest dla nas przede wszystkim natchnione Słowo Boże Starego i Nowego Testamentu. Przez nie dociera do nas Ten, przez którego i dla którego jesteśmy stworzeni. On mówiąc do nas, czyni nas zdolnymi do odpowiedzenia Mu całą gamą osobowych aktów – wiary, nadziei, miłości, skruchy, wdzięczności, uwielbienia, podziwu i oddania się w Jego ręce. Niewątpliwie dobry odbiór mowy, która dociera do nas z Pełni Przedwiecznego Słowa Wcielonego, jest kluczem do naszego uświęcenia i zjednoczeniu w miłości, która przebóstwia. Kto jeszcze nie zauważa, że mówi do niego Słowo Przedwieczne, i nie słyszy, co Ono mówi – ten jest (zapewne jeszcze głęboko) zdezorientowany, zagubiony i nie jest świadom swej tożsamości. Tylko jako „słuchacze Słowa” wstępujemy na właściwy nam (Bogu podobnym) poziom istnienia.

Kościół ma świadomość, że choć wraz ze śmiercią ostatniego Apostoła zamknęło się Boże Objawienie, mające niezawodną pieczęć Boskiego natchnienia, to jednak Jezus Chrystus i Jego Duch, wszystko ożywiający i uświęcający, nie przestaje mówić do Kościoła, swej umiłowanej Oblubienicy. Oblubieńcza Miłość zawsze chce się komunikować i dąży do zjednoczenia. Wciąż żywą mową Oblubieńca (Jezusa Chrystusa) do Oblubienicy (Kościoła) są między innymi wzbudzane przez wieki wspólnoty zakonne i inne, wyposażane w wielkie charyzmaty. Mową Pana do Kościoła są także tak zwane objawienia prywatne, dawane raczej nielicznym, wybranym osobom. Z ostatnich wieków i z ostatnich dziesiątków lat wiemy, że autentyczne objawienia prywatne potrafią wnosić w Lud Boży wielkie ożywienie pobożności czy też wyczulenie na jakiś zaniedbany aspekt w relacji do Boga i w kulcie Jemu należnym. Wspomnijmy choćby świętą Małgorzatę Marię Alacoque czy świętą siostrę Faustynę Kowalską, które wybrał Jezus, by objawiając na nowo Miłość i Miłosierdzie swego Serca – stać się Bogiem bliskim dla wielu. Kościół hierarchiczny prędzej czy później – po dokładnym rozeznaniu – uznaje i docenia mowę Pana, swego Mistrza i Pasterza. Historia Kościoła pokazuje, że Lud Boży w swej wędrówce po pustyni świata i doczesności łatwo błądzi, dlatego też oczekuje wciąż nowych naprowadzeń, pokierowania i ożywienia wrażliwości na zbawcze orędzie Ewangelii. Istotą tego orędzia zawsze będzie wspaniała, odwieczna miłość Boga, „który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem”.

Ojciec Karl Rahner streścił wymowę Wcielenia Bożego Syna w krótkiej formule miłosnego wyznania ze strony Boga: „Kocham cię, świecie!” „Kocham cię, człowiecze!” Być może tak właśnie, najkrócej, można by wyrazić orędzie, raz po raz powracające w Rozmowach duchowych Stwórcy ze stworzeniem. „On”, niestrudzony inicjator dialogu, wciąż na nowo wyznawał swą Boską miłość, a Gabriela starała się Mu odpowiadać, ufnie i z miłością. Oczywiście, tyle powiedzieć – to tak jakby czyjeś długie życie streścić w jednym krótkim zdaniu: „urodził się, żył i umarł”. Tymczasem, materialnie rzecz biorąc, trzeba wyobrazić sobie, jak Gabriela przez ostatnie 14 lat swego życia zapisuje dziesięć grubych zeszytów. Jej dialogi to w polskim wydaniu 930 stron, zawierających prawie 1600 dłuższych lub krótszych zapisów.

Wydawca tak charakteryzuje wewnętrzną dynamikę dialogów: „Z początku są to słowa wielkiej czułości i apel o większe ukochanie Pana Boga. Potem wymagania Pana wobec duszy stają się coraz większe i bardziej przynaglające do pogłębiania z dnia na dzień życia wewnętrznego, do zupełnego wyrzeczenia się siebie, swej woli i świata, wreszcie do całkowitego, bez reszty, oddania się Jego miłości” (t. I, s. 22).

 

On – Kierownik duchowy i Towarzysz drogi

Zwracając uwagę na Rozmowy duchowe Stwórcy ze stworzeniem w kontekście tematu: ,,kierownictwo duchowe”, mam po temu, jak sądzę, ważne racje. Jedną z nich wyrażę pośrednio.

W Ewangelii świętego Łukasza znajdujemy wspaniały opis ukazania się Pana Zmartwychwstałego dwom uczniom idącym do Emaus. Niesamowitość i niepojętość dramatu na Golgocie spowodowała to, że ci dwaj uczniowie przestali (właściwie) odczytywać zbawcze działanie Boga w ich życiu. Pogubili się i źle sobą pokierowali… Podjęli decyzje, które nie uwzględniały tego, „co powiedzieli prorocy”, a co dopiero Jezus przypomniał im i uobecnił. Główną przyczyną ich poczucia beznadziejności stało się to, że utracili żywy kontakt z Jezusem. Owszem, jeszcze o Nim rozmawiali w drodze do Emaus, jednak możliwość bezpośredniej rozmowy z Jezusem uznali za rzecz utraconą bezpowrotnie. I oto w tę ich sytuację wszedł Jezus, żeby dać im się poznać jako żywy, wciąż obecny i bliski. Spotkanie z Jezusem sprawiło, że dwaj uczniowie znów weszli na drogę zbawienia. W Jerozolimie, to znaczy w Kościele tam rodzącym się, będą odtąd świadkami zbawczego udzielania się miłości Ojca, Syna i Ducha Świętego.

Ośmielam się sformułować taką tezę, że my bywamy w naszym życiu duchowym podobni do dwóch uczniów, idących do Emaus. Nam też (jak tym dwom uczniom) zależy na Jezusie. On i nam dał wielkie obietnice i wzbudził niebotyczne nadzieje… Mimo to – zwłaszcza po trudnych wydarzeniach – popadamy w smutek i beznadziejność. Jezus wydaje się nam być bardzo daleki czy wręcz nieobecny. Pozostają nam jedynie wspomnienia, i to mgliste, Jego dawnej Obecności. Może nawet jeszcze o Nim rozmawiamy i jakoś o Nim myślimy czy czytamy w różnych książkach… Owszem, te działania jakoś na Jezusa naprowadzają, ale wciąż doskwiera nam brak przekonania i poczucia, że On tu i teraz jest naprawdę blisko nas i udziela się nam. Przy tak (subiektywnie przeżywanym) braku Jezusa trudno jest nam zdobyć się na akty wiary i ufnego powierzenia się Jemu, i w ogóle na wypowiedzenie się wobec Niego w całej gamie religijnych uczuć.

Kościół daje nam wiele cennych rad na taki trudny czas. Znamy je i kierujemy się nimi mniej lub bardziej umiejętnie… Bez dalszych opisów i uściśleń, jak żyć wiarą i z wiary w Jezusa, mając do dyspozycji Pismo św. i wszelkie „tradycyjne” pomoce, chcę też zwrócić uwagę na to, jak nieocenioną usługę mogą nam oddać tomiki On i ja.

Pan Jezus obiecywał Gabrieli: „Ta mała książeczka rozejdzie się po całym świecie…” „Czy wiesz, co czynimy pisząc te strony? Usuwamy przesąd, że zażyłość duszy z Bogiem to rzecz możliwa tylko dla zakonnika w klasztorze, gdy w rzeczywistości moja mistyczna i czuła miłość przeznaczona jest dla każdej duszy na świecie. Wymagam od ciebie tylko jednego: abyś pisała. To nie jest trudne. Jestem z tobą. Bądź mi wierna. Ja jestem przy tobie – moja ty uprzywilejowana” (I, s. 24).

Cóż ważniejszego może usłyszeć każdy zainteresowany kierownictwem duchowym – ze względu na potrzebę pasterzowania sobie czy innym osobom?

Mam głębokie przekonanie, że warto – poprzez tę lekturę – pokosztować, jak słodki jest Pan (por. 1 Pt, 2, 3). Warto osobiście sprawdzić, że naprawdę „czuła miłość przeznaczona jest dla każdej duszy na świecie”.

 

Zachęta

Nie robiłem badań na temat odbioru On i ja, ale po kilkunastu latach czerpania (na ogół częściej niż jeden raz na dzień) z Rozmów duchowych i biorąc pod uwagę to, co coraz częściej mówią mi moi penitenci, mogę powiedzieć, że Jezus jest w tym Dziele. Wczytując się modlitewnie w Jego słowa, można by nieraz zawołać z uczniami z Emaus: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? (Łk 24,32).

My, pielgrzymi wędrujący przez krainę mroku i śmierci, borykamy się z różnymi dolegliwościami i zagrożeniami. Nasze oczy bywają dość często „na uwięzi” i nie rozumiemy tego, co dzieje się z nami w tym życiu. Brak mądrości utrzymuje nas w stanie niewoli i smutku. Jest rzeczą, jak sądzę, pomocną i wręcz rewelacyjną stawać się uczestnikiem Jezusowej miłości i światła, aktualizowanych w czasie medytacyjnej lektury On i ja.

Niewątpliwie taka lektura jak On i ja wzmacnia pamięć o Unum necessarium i o konkretyzowaniu tego, co warte jest wypisywania na odrzwiach, na czole i na rękach (por. Pwt 6, 4-9) i co godne jest parokrotnego przypominania w różnych porach dnia i w różnych sytuacjach. Liczne teksty z On i ja pozwalają bezpiecznie zasypiać i chętnie się budzić, a potem szybko wchodzić w więź serdeczną i w życie pełne miłosnej uwagi.

 

Jak czytać – rozważać?

We wstępach do różnych książek spotykamy niekiedy metodyczne zalecenia, jak z nich korzystać. Jeśli ktoś choć raz zafascynuje się Rozmowami Gabrieli i Pana, Stwórcy i stworzenia, ten dość łatwo znajdzie własny sposób czerpania z tego obfitego źródła życia w miłości.

Może to być czytanie (rozważanie, smakowanie i nasycanie się) na wyrywki. Warto też czytać po kolei, by wejść w pewną formację… Pomocne może być sporządzanie własnego skorowidza tematycznego, żeby łatwiej odszukać to, co już raz okazało się bardzo pomocne i olśniewające. Asymilację orędzia może ułatwiać i pogłębiać także podkreślanie słów czy zdań według własnych odczuć i pomysłów.

Do tych paru sugestii dodam tę najważniejszą, Jezusową. Choć Jezus kierował ją do Gabrieli, to – jak wszystko inne kontekście On i ja – możemy potraktować ją bardzo osobiście: „Czytaj co dzień kilka zdań z naszych zeszytów. Zaczerpniesz z nich trochę siły i miłości. Czy to za wiele żądać tego od ciebie? Aby być „razem”, rozumiesz? By odnaleźć Mnie w tych wierszach. O, jak pragnę się wam oddawać!… Nie śmiem prosić was, byście mnie przyjęli…” Nieco dalej pod datą 15 lipca 1948 roku Gabriela zapisuje: „Otrzymałam pocztą odbitkę korektorską pierwszej strony książki On i ja”. – „Tak, raduj się z tego i módl się, aby każda z tych linijek znajdowała echo w duszach. O, moja córko, czy możesz poznać drogę, jaką pójdzie ta mała książeczka? Proś Mnie, abym poszedł do najnędzniejszych, tych duchowych paralityków, tych zrozpaczonych bez nadziei, tych niemych przed Bogiem, tych opanowanych żądzą pieniędzy. Proś, abym przechodził przez tę książeczkę tak, jak przechodziłem niegdyś uzdrawiając, pociągając do siebie. Jaki to będzie triumfalny pochód w milczeniu serc! Czy nie sądzisz, że pracujący nad jej wydaniem już wyczuwają dzięki niej jakby nową atmosferę? O, niech przychodzą odżywić się nią i odetchnąć głębiej! Czy miłość moja będzie wreszcie trochę lepiej zrozumiana? Jestem jak bogacz, który przyczyniwszy się hojnie do szczęścia swych najdroższych przyjaciół, zatrzymuje się ze wzruszeniem, by przyjrzeć się obdarowanym. Czy zwrócą uwagę na jego subtelność? Czy też przejdą mimo, drwiąc jak na Kalwarii? Wielu z pogardą pokiwa głową. Inni pozostaną obojętni. Lecz ci, którzy zatopią swego ducha w Duchu Świętym, ze szczerym pragnieniem posiadania Mnie coraz bardziej, doznają nagłego rozczulenia, które zadziwi ich i zawojuje. Módl się, abym się upowszechniał” (t. III, 171; wszystkie podkreślenia pochodzą ode mnie, OK).

Zachęcę jeszcze raz: warto osobiście zweryfikować, jakie łaski i pożytki duchowe można otrzymać za pośrednictwem Gabrieli Bossis. Taka lektura może z jednej strony bardzo poszerzać horyzonty życia duchowego, ale z drugiej dochodzi tu do konkretyzacji tego wszystkiego, co ważne jest dla życia w Duchu, czyli w życiu relacyjnym, dialogicznym i „włączonym” w życie Boskich Osób. I kierownicy duchowi, i osoby kierowane – wszyscy, na swój użytek i dla innych, mogą bardzo wiele zaczerpnąć z umiejętnej lektury Rozmów duchowych Stwórcy ze stworzeniem.

Gabriela musiała być nieraz zdumiona tym, w czym uczestniczyła. Pewnego razu wyraziła swój okrzyk zdumienia: „Panie, ile namaszczenia jest we wszystkich Twoich słowach!” Usłyszała wtedy: „To są słowa dla moich dzieci. Dochodzą do ciebie pełne czułości. Przyjmujesz je na kolanach tak, jakbyś przyjmowała Mnie samego. Utrwal je na zawsze. Po tobie inni je otrzymają. Dobro przepływa i odradza się: wieczne odradzanie się Boga. Błogosławieni ci, którzy nad tym pracują!… Niech już teraz spoczywają na Moim Sercu jako umiłowani synowie” (t. II, 185).

 

PRZYPISY

1 Artykuł został opublikowany w pracy zbiorowej: W kręgu kierownictwa duchowego. Tom 2, Wydawnictwo m 1994, s. 37-47.
2 Na wszelki wypadek dodam, że wszystkie tomiki pism Gabrieli ukazały się z kościelnym Imprimatur i Nihil obstat. Możemy być spokojni o całkowitą zgodność treści pism Gabrieli z nauką wiary.

Podobne rozważanie znajduje się w mojej książce:

powiększ okładkę

http://katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=64248

http://osuch.sj.deon.pl/2013/05/27/k-osuch-sj-przyczynek-do-kierownictwa-duchowego-na-podstawie-gabriela-bossis-on-i-ja/

************

7 najskuteczniejszych świętych orędowników

Michał Lewandowski

(fot. shutterstock.com)

Czasy w których świętość pojmowana była dewocyjnie i nierealistycznie odchodzą w niebyt. Dla wielu katolików obraz świętych nie kojarzy się już z bladą postacią o wąskich i smukłych dłoniach, która całymi dniami wpatruje się w niebo.

 

Coraz częściej mamy świadomość, że nie różnili się od nas niczym. Tak jak ludzie współcześni borykali się z konkretnymi problemami, przeżywali prywatne dramaty, cieszyli się radościami dnia codziennego.
Obecny w Kościele kult świętych pozwala nam nie tylko czerpać inspiracje z życiorysów tych wybitnych i jednocześnie zwyczajnych postaci, ale również prosić ich o orędownictwo w sprawach które są dla nas szczególnie istotne.
Oto lista 7 skutecznych świętych orędowników, z którymi warto się zaprzyjaźnić:
1. św. Monika z Hippony – zbieżność miejsca jej pochodzenia z niejakim Augustynem z Hippony jest całkowicie nieprzypadkowa. To właśnie św. Monika wydała na świat tego jednego z największych chrześcijańskich świętych, ojca i doktora Kościoła.

 

Urodziła się prawdopodobnie ok. roku 332 na terenach dzisiejszej Algierii. Wyszła za mąż za pogańskiego urzędnika. W wieku 23 lat urodziła pierworodnego, Augustyna, który jednak po pewnym czasie związał się z sektą manichejczyków i popadł w hulaszcze uroki młodzieńczego życia. Monika modliła się o jego nawrócenie, które nastąpiło, gdy Augustyn poznał św. Ambrożego.
Twoje małżeństwo nie jest drogą usłaną różami, a dzieci dają się we znaki? A może to już któryś z kolei związek i masz niegasnące poczucie, że to gra nie dla Ciebie, bo zamiast zysków fundujesz sobie tylko bolesne straty? Porozmawiaj z Moniką. Prawdopodobnie doskonale wie co przeżywasz i jak poradzić sobie z niesforną płcią przeciwną i latoroślami. Jej wspomnienie w Kościele obchodzimy 27 sierpnia.
2. św. Mikołaj z Miry – co oczywiste, nie chodzi o sławną czerwononosą postać reklamującą słodki napój gazowany, ale o żyjącego na przełomie III i IV w. biskupa Miry położonej na terenie dzisiejszej Turcji.

 

Choć o Mikołaju nie zachowało się wiele przekazów historycznych, to wiemy, że znany był ze swej hojności na rzecz ubogich oraz opieki jaką zapewniał potrzebującym. Znane są również legendy i podania z jego udziałem. To w jednej z nich miał wstawić się w ostatniej chwili za skazanymi na śmierć niewinnymi żołnierzami i wyjawić prawdziwych winowajców.

 

Z Mikołajem dobrze się przyjaźnić szczególnie wtedy, kiedy Twoje życie zmierza w niekontrolowanym kierunku i czujesz, że nie wyjedziesz bez szwanku z tej wątpliwej przyjemności podróży. Jest patronem uczonych i studentów, pielgrzymów oraz panien szukających swojej miłości w życiu (w połączeniu z modlitwą do św. Moniki efekty mogą być szybkie i spektakularne).

 

Co ciekawe, Mikołaj jest także patronem pojednania katolicyzmu z prawosławiem. Jak bardzo to dziś potrzebne, chyba nie trzeba nikomu przypominać. Jego wspomnienie obchodzimy 6 grudnia.
3. św. Cecylia z Rzymu – już chyba zawsze będzie budziła skojarzenia z nabożną modlitwą wystraszonych oazowiczów, którzy zostali przydzieleni do pierwszego w swoim życiu publicznego śpiewania na mszy. Cecylia urodziła się na początku III wieku.

 

Mimo złożonych ślubów czystości została zmuszona do małżeństwa z rzymianinem. Jej postawa sprawiła jednak, że zarówno on, jak i jego najbliższa rodzina, przyjęli chrześcijaństwo. Niestety, sprowadziło to na nich męczeńską śmierć za panowania cesarza Aleksandra Sewera.
Cecylia jest patronką śpiewu i zespołów muzycznych. Dobrze zgłosić się do niej także wtedy, kiedy wszyscy mówią Ci, że słoń stratował kilkakrotnie twoje uszy, a mimo to czujesz, że śpiew i muzyka to twoje drugie ja. Albo trafiłeś na zrzędliwego animatora, który każe Ci śpiewać, mimo że to nie twoja działka. Wtedy dzieją się cuda. Wspominamy ją 22 listopada.
4. św. Antoni z Padwy – mimo, że myślimy o nim najczęściej pięć minut przed wyjściem z domu, kiedy kluczyki do samochodu nie leżą tam gdzie zwykle, to warto pamiętać, że ten żyjący na przełomie XII i XIII w. włoski franciszkanin wsławił się za życia dosadnymi kazaniami pełnymi kwiecistych metafor oraz walką z herezjami.

 

Jego staranne, zdobyte w młodości wykształcenie, pozwalało mu gromadzić wokół siebie tłumy słuchających go wiernych. Zmarł w wieku 36 lat.

 

Poza prowadzeniem Niebiańskiego Biura Rzeczy Znalezionych warto pomówić z Antonim wtedy, kiedy szczególnie zależy nam na wsparciu dla dzieci, górników czy narzeczonych. O skuteczności jego działania niech świadczy fakt, że patronuje przeszło 150 parafiom w całej Polsce oraz siedmiu miastom. Antoniego wspominamy 13 czerwca.
5. św. Rita – tej urodzonej w XIV w. we Włoszech świętej życie nie układało się po myśli od samego początku. W rodzinnym domu odebrała staranne, choć proste wychowanie religijne. Mimo swojego sprzeciwu i chęci wstąpienia do zakonu, w wieku dwunastu lat została wydana za mąż. Niestety nie był to koniec zmartwień.

 

Jej mąż okazał się człowiekiem krnąbrnym, gwałtownym i skłonnym do wszczynania burd. Za jego przykładem poszli także dwaj synowie, którzy po zabójstwie ojca, zmarli na skutek choroby zakaźnej. Wkrótce potem Rita spełniła swoje młodzieńcze pragnienie i wstąpiła do zakonu w wieku 36 lat.
Może to właśnie przez swoje trudne i skomplikowane życie, Rita jest patronką spraw beznadziejnych, takich dla których z ludzkiego punktu widzenia nie ma już wyjścia. Oręduje również za kobietami (wskazówka dla panów: trudno jednak ustalić, czy te dwie sprawy się łączą i na ile jej pomoc jest skuteczna w beznadziejnych przypadkach z płcią piękną). Wspominamy ją 22 maja.
6. św. Walenty – żył na przełomie II i III w. za panowania cesarza Klaudiusza III Gockiego. Władca ten znany jest przede wszystkim z zarządzenia, na mocy którego wszyscy mężczyźni w wieku od 18 do 37 lat nie mogli wstępować w związek małżeński.

 

Walenty będący wówczas biskupem Terni, błogosławił jednak związki młodych, co sprowadziło na niego więzienie i rychłą śmierć w dniu 14 lutego 269 roku.
Jest orędownikiem osób chorych psychicznie, niepełnosprawnych umysłowo oraz zakochanych. Jego wspomnienie obchodzimy w dniu męczeńskiej śmierci.
7. św. Izydor z Sewilli – zdaje się, że za sprawą ostatniej aktualizacji jednego z wiodących systemów operacyjnych, święty ten miał ostatnio bardzo dużo pracy. Patronuje on bowiem informatykom i osobom pracującym z komputerami.

 

Pomimo problemów z nauką w młodości, jako biskup był sprawnym organizatorem szkół i domów zakonnych swojej diecezji. Za życia słynął jako człowiek wielu talentów. Pozostawił po sobie także kilka dzieł literackich.
Wzywany w ramach wspomnianych problemów z komputerem i Internetem. Patron Hiszpanii. Jego wspomnienie obchodzimy 4 kwietnia.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1941,7-najskuteczniejszych-swietych-oredownikow.html

*************

Wszyscy jesteśmy “niedokochani”

Anna Kaik

(fot. shutterstock.com)

Najłatwiej dostrzec zazdrość u dzieci, kiedy to zawsze inni mają “lepsze i ciekawsze zabawki”. My, dorośli, potrafimy bardziej się maskować.

 

Jednak uczucie zazdrości dotyczy w mniejszym lub większym stopniu każdego. Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób “niedokochani” – nikt z nas nie miał ani idealnego dzieciństwa, ani idealnych rodziców, którzy stworzyliby idealne warunki wzrostu dla idealnej i pod każdym względem zdrowej osobowości. Coś takiego nie istnieje. Jednym z tego skutków, a zwłaszcza braku wystarczającej liczby pochwał otrzymanych we wczesnych latach, razem z niedostrzeganiem przez rodziców starań dziecka i pomijaniem jego sukcesów jest głęboko skrywane i często wypierane poczucie, że jest się nikim. Dziecko, które czuło się bezwartościowe z przekonaniem, że nikt się z nim nie liczy i jest nic niewarte, wchodzi w dorosłe życie.

 

To poczucie, jakkolwiek byłoby zaprzeczane, ujawnia się w relacjach. W zetknięciu z innymi pojawia się wtedy rywalizacyjne porównywanie, w którym zawsze się przegrywa – w sobie dostrzegamy głównie wady, w drugim prym wiodą prawdziwe lub przez nas “nałożone” zalety. Taki sposób myślenia to wspaniała gleba dla kiełkowania i wzrostu uczucia zazdrości.

 

Jeszcze pod kontrolą

 

Mówi Danuta Krupa, psychoterapeutka ze Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich: – Zazdrość jest wyrazem koncentracji na brakach, które widzimy w sobie, jak również na nieustannym krytycznym ocenianiu siebie samego.

 

Na taką “lekką” jej formę istnieją sprawdzone sposoby. Oto przykładowe propozycje:

 

1. Sporządź listę swoich “zasobów”, czyli umiejętności i sukcesów. Staraj się dostrzec nawet – w twojej ocenie – małe pozytywy, zwłaszcza jeśli uważasz, że nie możesz pochwalić się niczym wielkim. Skup się na tym, ile dana rzecz faktycznie kosztowała/kosztuje cię wysiłku, a nie na zewnętrznym jej odbiorze. Jeśli początkowo samemu jest ci trudno, poproś kogoś o pomoc. Zapytaj męża, żonę, przyjaciółkę czy rodzeństwo, za co cię cenią.

 

2. Doceń to wszystko, co udało ci się spostrzec.

 

3. Ucz się wdzięczności – jeśli jesteś wierzący, najpierw wobec Pana Boga, a potem wobec tych wszystkich, którzy przyczynili się do twoich sukcesów. Ćwicz się w tym codziennie, na przykład podczas wieczornej modlitwy. Pomoże ci to pozbyć się rywalizacyjnego podejścia, kiedy zauważysz, jak wiele zawdzięczasz innym.

 

– Warto pamiętać również, że myślenie o sobie w kategoriach omnibusa jest utopią. Lepiej skupić się na obszarach, które chcemy rozwijać i udoskonalać, a nie oczekiwać od siebie, że będzie się najlepszym we wszystkim – dodaje D. Krupa.

 

Bywa jednak, że brak pracy nad uczuciem zazdrości sprawi, że rozrośnie się ona do gigantycznych rozmiarów stając się obsesją, która potrafi rujnować życie własne i bliskich.

 

“Niewinny” kat

 

– Zazdrość może stać się przyczyną niszczenia relacji – dyskredytowania, niesprawiedliwego oceniania, manipulowania innymi, a nawet prowadzić do destrukcyjnych działań – wyjaśnia D. Krupa.

 

Jeśli zazdrość przestaje się mieścić się w granicach możliwych do tolerowania, potrafi skutecznie zatruwać codzienne życie i rozbijać związki. Niektórzy sprawdzają wykazy rozmów telefonicznych, wysłane smsy czy nawet listę kontaktów partnera. Inni stają się podejrzliwi na każde wspomnienie osoby płci przeciwnej albo koleżeńskie “cześć”. Często zazdrość objawia się jeszcze bardziej dramatycznie. Bywa przyczyną nieustających podejrzeń o zdrady, co może prowadzić do regularnych awantur, wyzwisk czy nawet rękoczynów.

 

Na forum Kafeteria jedna z kobiet cierpiąca z powodu chorobliwej zazdrości dziś byłego już męża, skarży się: “Wychodziłam z dwuletnim dzieckiem na plac zabaw, a on dzwonił, że mam być widoczna z okna. Wracałam z pracy autobusem, wychodził na przystanek sprawdzić, czy na pewno nim jadę. Do pracy dzwonił kilka razy dziennie, zawsze na stacjonarny, nigdy na komórkę, chcąc się upewnić, że nie biegam na randki. Wychodziłam z koleżanką na zakupy, to dzwonił do niej co 15 minut. I tysiące innych podobnych zachowań. Nie wytrzymałam. Prawie dwa lata jesteśmy po rozwodzie. Przeszłam piekło.”

 

W zazdrości zachodzi niejakie “przemieszczenie winnego”. Osoba, która faktycznie ma z nią problem i staje się katem, subiektywnie czuje się ofiarą. Twierdzi, że jest oszukiwana, zdradzana, co sprawia, że cierpi na nieustanne poczucie zagrożenia. Za to wszystko obwinia współmałżonka: “gdyby żona/mąż nie byli tak prowokacyjni/zachęcający/skłonni do zdrady etc., ja nie byłbym/byłabym zazdrosna/y”. Chorobliwi zazdrośnicy wypierają swoją winę, wybielając motywacje destrukcyjnego działania.

 

Tymczasem, jak twierdzi D. Krupa, pierwszy krok do pokonania obsesyjnej zazdrości to uświadomienie sobie, że ten problem dotyczy nas. –  Proste sposoby radzenia sobie z zazdrością na tym etapie nie są już wystarczające – przekonuje D. Krupa. – Jeśli zazdrość staje się obsesją i prowadzi do niszczenia siebie i innych, warto wtedy poprosić o pomoc fachowca.

 

Trzeba założyć, że zdrowienie z zazdrości to długi proces – trzeba dać sobie i partnerowi czas. Nie zniechęcać się, kiedy nawykowe reakcje będą brały górę. Na tyle, na ile to możliwe dawać wsparcie. Jeśli natomiast czulibyśmy, że sytuacja zaczyna nas przerastać – lepiej odsunąć się ochraniając siebie. W kontaktach z ludźmi o wyjątkowo destrukcyjnych osobowościach i zachowaniach fizyczne oddalenie jest czasami niezbędne, a przy okazji może się stać na tyle mocnym wstrząsem, że poprowadzi do krytycznej autorefleksji i zapoczątkuje proces zdrowienia.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,770,wszyscy-jestesmy-niedokochani.html

*********

 

Kiedy mężczyzna już nie może

Fritz Riemann, Wolfgang Kleespies / slo

(fot. shutterstock.com)

Potrafiłbyś “pozostawić za sobą” seksualność i wyrzec się prób kurczowego trzymania się jej i wcześniejszej intensywności?

 

Często zdarza się, że wraz z malejącym udziałem w relacjach międzyludzkich i ze spadkiem ogólnej witalności przesadnego znaczenia nabierają rzeczy materialne. Od chęci kolekcjonowania i gromadzenia oraz niechęci do oddawania czegokolwiek aż do sknerstwa – to samo można zaobserwować u małego dziecka, które przeżywa właśnie fazę, w której jego uwaga skupia się na procesach wydalania. Trawienie jest na bieżąco kontrolowane, aż do hipochondrii. Może też wystąpić skłonność do zaniedbywania higieny osobistej. U niektórych osób może się pojawić przekora podobna do zachowań dziecka w drugim roku życia oraz takie cechy jak upór czy wręcz krnąbrność.

 

I dalej na zasadzie analogii do rozwoju małego dziecka, najważniejszą czynnością może się stać przyjmowanie pokarmu. Nierzadko wiąże się to z zainteresowaniem innymi osobami. Co i w jaki sposób kto zjadł, co mu służy, a co nie, staje się centralnym tematem rozmowy. Nierzadko rozwija się starcza zachłanność czy wręcz żarłoczność, tak jakby dana osoba obawiała się, że jej czegoś zabraknie lub jakby jedzenie było ostatnią rzeczą, która jeszcze się liczy.

 

I wreszcie wiele osób wraca do poziomu całkowitego egocentryzmu, zamknięcia się w sobie, bez jakiegokolwiek kontaktu na zewnątrz. Zainteresowanie starszego człowieka skupia się na samym sobie, co można porównać ze stanem małego dziecka, które nie rozwinęło jeszcze dojrzalszych związków z innymi osobami. Nie kochając nikogo, człowiek sam staje się mniej godny miłości i stopniowo pogrąża się w coraz większym osamotnieniu. Samo utrzymanie się przy istnieniu wydaje się teraz czymś najważniejszym i często można odnieść wrażenie, że kontakty międzyludzkie są odczuwane jako coś osłabiającego pozostałą jeszcze żywotność i dlatego są spychane na coraz dalszy plan.

 

Wszystkie te symptomy pojawiają się najczęściej wówczas, gdy starzejący się człowiek nie znajduje żadnych możliwości sublimacji, a tak dzieje się najczęściej wówczas, gdy dana osoba nie przygotowała się na starzenie i żyła wyłącznie dniem dzisiejszym, kierując się zasadą poszukiwania przyjemności.

 

Prawdziwą sztuką życia jest umiejętność “pozostawienia za sobą” seksualności i wyrzeczenia się prób kurczowego trzymania się jej czy zachowania jej wcześniejszej intensywności. W pierwszym rzędzie mają z tym poważne trudności mężczyźni, którzy dotychczas pojmowali swoją męskość przede wszystkim biorąc pod uwagę potencję seksualną. Środki wzmacniające potencję czy przedłużające erekcję (lub jedynie obiecujące takie efekty) nie cieszyłyby się tak wielką popularnością, gdyby było inaczej.

 

Utratę potencji wielu mężczyzn uważa za najgorsze, co może im się przytrafić. W naszej zachodniej kulturze zaznacza się wyraźna tendencja, by odczuwać dumę z tego, że starzejący się mężczyzna coś “jeszcze” może, również w tej sferze. A zatem choćby dlatego wyobrażamy sobie sytuację w mylny sposób: przeżywamy jako upokarzające, że czegoś już nie możemy. Jednak utrata możliwości w jednej dziedzinie — płciowej, w zakresie władzy, ambicji, wpływów czy przyjemności — może prowadzić do stopniowego wyciszenia wewnętrznego, oznaczać wyzwolenie od natarczywych popędów, dając tym samym szansę na rozwój duchowy osoby, która wcześniej kierowała się zupełnie innymi impulsami. Może być to rodzajem wyrównania tego, co dany człowiek utracił w innym wymiarze życia. Ten nowy ogląd człowieka i świata nie musi prowadzić do żadnej sielanki, lecz jedynie do pogłębienia wewnętrznego i nowego spojrzenia na wiele spraw, zwłaszcza, że starszy człowiek nie jest już tak zaabsorbowany  codziennością, jak dawniej. Możemy wtedy na wiele rzeczy popatrzeć z dystansem i sine ira et studio (bez gniewu i bez upodobania), a także lepiej przyjrzeć się samemu sobie.

 

Powyższe stwierdzenia mogą odnosić się również do sfery płciowej. Czułość i intymność mogą znaleźć więcej miejsca w ramach związku, w którym dążenie do przeżywania orgazmów ma mniejsze szanse na realizację. Można powiedzieć wręcz, że dopiero teraz obie płcie, a nie tylko męskość, dochodzą w człowieku do głosu. Można przytoczyć wiele przykładów tego, jak małżonkowie zakochują się w sobie na nowo w starszym wieku, choć często bywa też odwrotnie: czułość i ufność, jaka istniała w młodszym wieku, gdzieś umyka.

 

Wielu mężczyzn w starszym wieku odczuwa zainteresowanie młodszymi kobietami. W dzisiejszych czasach spogląda się z większą obojętnością na kwestię dużej różnicy wieku między kobietą i mężczyzną; warto jednak zwrócić uwagę, że młodsza kobieta może być dla mężczyzny jedynie swego rodzaju symbolem statusu. Mężczyzna ma tym większą możliwość pokazania swojej wysokiej wartości (pod względem potencji, władzy, łatwości zdobywania atrakcyjnych kobiet), im większa jest różnica wieku. Również z psychologicznego punktu widzenia ciekawe jest, w jaki sposób na bazie projekcji wyidealizowanych ról (persona) i oczekiwań w stosunku do młodszej towarzyszki życia dochodzą tu do głosu różne niezrealizowane w pełni popędy i pragnienia mężczyzny. Może to być nie tylko rola “wiecznego młodzieniaszka” czy statecznego “dobrego tatusia”, lecz także wiele innych, czysto ludzkich tęsknot. Jednakże częstym następstwem bywa nieprzyjemne przebudzenie. Nie należy do wyjątków sytuacja, w której presja wysokich wymagań czy stałe niebezpieczeństwo porzucenia przez kobietę prowadzi do depresji.

 

Złudzenie, że w miłości czy w relacji płciowej z młodszą kobietą można samemu odmłodnieć, odgrywa tu niebagatelną rolę. Choćby z tego powodu związki tego rodzaju mają niewielkie szanse na pogłębienie. Ale mimo to młodość ma dla starości jakąś szczególną siłę fascynacji. Starszy mężczyzna pragnie wspominać własną młodość, a nawet przeżywać przeszłość ponownie u boku młodszej kobiety, być może mając nadzieję, że teraz będzie umiał to zrobić w sposób mądrzejszy, dojrzalszy i bogatszy w doświadczenie.

 

Jest to jednak wielka różnica, czy starszy człowiek z cichą melancholią podziwia piękno, czy reaguje ze zgorzknieniem i resentymentem, gdyż nie może mieć już tego samego dla siebie. Max Liebermann opowiada jako anegdotę, iż pewnego razu, będąc osiemdziesięciolatkiem, wybrał się z przyjacielem będącym w podobnym wieku na spacer po Berlinie. Gdy mijała ich właśnie piękna, zgrabna, młoda dziewczyna, obaj panowie, zafascynowani, obejrzeli się za siebie, a Liebermann skomentował: “Ech, trzeba by było mieć jeszcze raz siedemdziesiątkę!”. Pobrzmiewa w tym nutka pełnej humoru świadomości siebie i zdrowej autoironii.

 

Wielu mężczyzn nie potrafi się na tę ironię zdobyć. Poszukują nowości i szansy na potwierdzenie własnej wartości u młodszych kobiet. Czasem udaje im się ciągnąć to przez pewien czas. Prawdziwa dojrzałość i mądrość polega jednak na tym, by zachować rozsądek i podziwiać to, co powabne, nie pragnąc natychmiast mieć tego dla siebie. Seksualne “chcieć” u mężczyzny jest znacznie bardziej żywotne niż “móc” i gdy dana osoba nie potrafi z tego “chcieć” zrezygnować lub sublimować go, może narazić się na cierpienia lub po prostu na śmieszność.

 

Należy tu wspomnieć o pewnym typie mężczyzny, który za dawnych czasów określano jako puer aeternus, “wieczny chłopiec”. Został on trafnie scharakteryzowany w noszącej ten sam tytuł książce Marie Luise von Franz, uczennicy C.G. Junga. Jest to typ mężczyzny, któremu nigdy nie udaje się dorosnąć; pozostaje silnie związany z matką, co uniemożliwia mu nawiązanie pogłębionych relacji z innymi kobietami. Czasem towarzyszy temu nadmiernie wybujałe życie płciowe, będące niejednokrotnie kompensacją braków emocjonalnych. Ten typ mężczyzny zamyka się na związany z wiekiem proces, w którym płciowość zaczyna nieco przygasać, a jej miejsce mogłyby zająć bliskość i zażyłość. Często powiązane jest to z płciowością polegającą na czczym poszukiwaniu samopotwierdzenia czy na budowaniu własnego wizerunku, gdyż taka osoba, z racji dotychczas przeżywanej i nigdy nie rozwiązanej zależności od matki, nie jest gotowa do rozpoczęcia nowych, pogłębionych związków emocjonalnych. W rezultacie może to prowadzić do kurczowego trzymania się sztywnych rytuałów seksualnych, a w następstwie do zablokowania naturalnych procesów i przemian związanych z wiekiem.

 

Długoletnie towarzyszki życia są osobami, które często płacą za to wszystko rachunek, zwłaszcza, jeśli “skoki w bok” ich “wiecznie młodych” mężczyzn zaczynają się mnożyć. Wiele kobiet przyjmuje to lekko i z humorem, decydując się na pozostawienie mężczyźnie wolności i nie popadając w zgorzknienie, zwłaszcza jeśli związek między nimi był udany do tej pory i dobrze funkcjonuje nadal. Niektóre kobiety nie są bynajmniej zupełnie niezadowolone z takiej sytuacji; w pewnym sensie czują się odciążone. Inne natomiast urządzają sceny, reagują depresją bądź nienawiścią, grożą mężczyźnie samobójstwem czy pod wpływem lęku przed utratą zachowują się w sposób niedojrzały i w ten sposób jeszcze pogarszają sytuację.

 

Co prawda rzadziej obserwowane, ale nie mniej realne są zazdrość, potrzeba rywalizacji i lęk przed porzuceniem u starszych mężczyzn, którzy nie potrafią się pogodzić z faktem, że ich żony utrzymują kontakty z innymi mężczyznami, być może młodszymi i bardziej witalnymi od nich. Starsze kobiety rzadziej niż mężczyźni poszukują kontaktu z młodszymi partnerami seksualnymi; większość wpisuje się w przyjęte normy obyczajowe, które oceniają tego rodzaju związki surowiej niż kontakty starszych mężczyzn z młodszymi kobietami. U podstaw leżą jednak te same powody, co w przypadku mężczyzn. Poszukiwanie młodszego mężczyzny może być wyrazem nadziei, że u jego boku będzie można odmłodnieć, a dodatkowo zapewnić sobie pewną wyższość w związku, choćby ze względu na przewagę wynikającą z doświadczenia życiowego. Ale ostrożność jest tu ze wszech miar wskazana. Psychiczna katastrofa starszej kobiety może być bardzo dotkliwa, jeśli pewnego dnia jej młodszy towarzysz życia wycofa się rozczarowany, gdyż idealizacja rozwiała się (a może po prostu przestał szukać postaci macierzyńskiej) lub zaczął coraz wyraźniej dostrzegać oznaki fizycznego starzenia się kobiety, z którą był związany. Jak się wydaje, lęk przed późniejszą utratą, a także obawa przed wstydem i śmiesznością w większym stopniu, niż to ma miejsce u mężczyzn, powstrzymują kobiety przed angażowaniem się w tego rodzaju związki.

 

Tak czy owak, losy dotychczasowego związku zależą od tego, jak był on nakreślony w swojej wcześniejszej historii. Ten, kto pojmował małżeństwo jako zapewnienie sobie kontroli, obustronne objęcie w posiadanie czy uzyskanie praw do drugiej osoby, często nie jest przygotowany na kryzysy, a kiedy one nastąpią, czuje się bezradny i rozczarowany.

 

Kultury Wschodu, w których człowiek poszukuje możliwości uzyskania kontroli nad popędami czy wyzwolenia od nich, wiedzą więcej od nas o prowadzących do tego celu drogach i o radości płynącej z kontemplacji czy medytacji. My zaś jesteśmy raczej skłonni uznawać taką postawę za pewnego rodzaju “środek zastępczy” czy nawet widzieć ją jako coś neurotycznego. Psychoanaliza przyczyniła się w dużym stopniu do powstania tego przeświadczenia. Ale gdy powtarzamy za Nietzschem, że każda rozkosz żąda wieczności, może się to stać powodem naszych cierpień, bo właśnie wieczne trwanie z pewnością nie jest przymiotem rozkoszy. Ale gdy pomyślimy raczej o radości i o miłości, to mamy większe widoki na to, że okażą się one trwałe.

 

Więcej w książce: Jak szczęśliwie przeżyć drugą połowę życia – Fritz Riemann, Wolfgang Kleespies

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,516,kiedy-mezczyzna-juz-nie-moze.html

*******

Czuwajcie.

czuwajcie

Co to znaczy «czuwam»? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia – że tego sumienia nie zagłuszam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać przezwyciężając je w sobie. Jest to zaś tym ważniejsze, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu abyśmy tolerowali zło, abyśmy łatwo się z niego rozgrzeszali – zwłaszcza jeżeli tak postępują inni.

Moi drodzy przyjaciele, do was, do was, do was należy położyć zdecydowaną zaporę tym wadom społecznym, których ja tu nie będę nazywał po imieniu, ale o których wy sami doskonale wiecie. Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Doświadczenia historyczne mówią nam o tym, ile kosztowała cały naród okresowa demoralizacja. Dzisiaj, kiedy zmagamy się o przyszły kształt naszego życia społecznego pamiętajcie, że ten kształt zależy od tego jaki będzie człowiek. A więc – czuwajcie.

– św. Jan Paweł II, Częstochowa, 18 czerwca 1983 r.

http://adam.blog.deon.pl/2015/08/czuwajcie/

********

Teologia z sercem

 

Przepis na blog

Blog powinien żyć, czyli regularnie, a najlepiej codziennie powinny pojawiać się na w nim nowe materiały. Tymczasem nie zawsze przyjdzie do głowy odpowiedni koncept, uda się wymyślić coś oryginalnego, a wrzucanie filmików i klipów z Youtube nie jest rozwiązaniem. Nie ma jednak problemu: jeśli jesteś blogerem katolickim, wystarczy, że zastosujesz kilka prostych rad, a nie tylko teksty będą sypać się jak z rękawa, ale i popularność gwarantowana. A oto te rady.

home-office-336373_1280

 

1. Komentuj Biblię, najlepiej czytania z danego dnia. Dzięki temu codziennie będziesz miał temat. Jednak w żadnym razie nie korzystaj z różnych tłumaczeń, nie szukaj znaczenia słów oryginalnych, nie zwracaj uwagi na kontekst, nie czytaj tego, co na ten temat napisali inni, a zwłaszcza w książkach drukowanych. Nie tylko straciłbyś czas, ale na dodatek dla Twoich czytelników byłoby za trudne czytanie o historii redakcji czy gatunkach literackich. Jak najczęściej używaj słów „Bóg/Jezus chce nam pokazać”, „Bóg/Jezus wie”, „Bóg/Jezus mówi”.

2. Jeśli przyjdzie Ci napisać o jakimś wydarzeniu czy problemie, jak najczęściej używaj cytatów biblijnych, przy czym zgodnie z zasadami podanymi w radzie pierwszej. Tu pomocne będą słowa „Jezus mówił inaczej”, „Jezus tak nie myślał”, „Bóg chce czegoś innego”. Jeśli przypomni Ci się cytat przeczący Twojej koncepcji, nie przejmuj się, może czytelnicy go nie znają.

3. Pisz o problemach, o których piszą wszyscy, o tych, które są akurat na topie. W żadnym razie nie sil się na jakieś analizy, szukanie przyczyn (tylko stracisz czas, a i tak nikogo to nie interesuje). Jeśli wyjedziesz na weekend i napisać o czymś bieżącym nie możesz, napisz o tym po paru dniach, ale koniecznie zaznacz, że się sprawie przyglądałeś, że analizowałeś, że czytałeś inne komentarze. Dla czytelnika oczywiste będzie, że nie jesteś pochopny w sądach (w żadnym razie nie używaj tak niestrawnych dla Twoich czytelników sformułowań!) jak ci, którzy się wypowiedzeli przed Tobą. Nie cytuj konkretnych wypowiedzi (szkoda czasu na szukanie), stosuj sformułowania „fala krytyki”, „jedni mówią”, „strona przeciwna mówi”.

4. Jak najczęściej pisz o tym, że kogoś spotkałeś, że gdzieś byłeś, że coś przeżyłeś. Pisz o swoich emocjach, współczuciu, że się czymś przejąłeś. Czytelnik będzie wiedział, że znasz sprawę z autopsji (takich słów nie używaj!), że nie jesteś teoretykiem. Możesz od czasu do czasu dorzucić jakiś cytat. Jak ognia unikaj jednak fragmentów z trudnych książek. Nie wypada również cytować „50 twarzy Greya”, chociaż możesz spróbować napisać tekst pt. „Czego chrześcijanie mogą nauczyć się od Greya” albo przynajmniej wywieść z tej książki, czego pragnie współczesny świat i jak chrześcijaństwo może na tę potrzebę odpowiedzieć. Jak najczęściej cytuj papieża Franciszka (potrzebne cytaty znajdziesz w internecie). Odwołuj się do popularnych księży, kaznodziejów, rekolekcjonistów.

5. Gdy piszesz o czymś, co ci się nie podoba, koniecznie zapytaj, czy jest w tym Bóg, czy ktoś się dzięki temu nawróci (możesz dodać, że wielu się odwróci od Kościoła, dobrze będzie, gdy podasz przykład jakiegoś swojego znajomego, który się nad tym zastanawia). Bezcenne będzie, gdy wskażesz, że Jezus tak nie myślał (tu odpowiedni cytat z Biblii), że Bóg chce czegoś innego (i znów odpowiedni cytat biblijny). Pisz o formalizmie, o bezdusznym prawie, o moralizatorstwie, o braku miłości, o tym, że jest to zaprzeczenie chrześcijaństwa.

6. Używaj argumentu, że my Kościół, chrześcijanie nie mówimy (albo za mało mówimy) o swoich grzechach, że jesteśmy tak samo grzeszni (jeśli nie bardziej) jak ci, których krytykujemy. Wskazuj, że my sami musimy uderzyć się w piersi, sami się nawrócić, żeby móc cokolwiek robić. Że potępiamy innych, a tymczasem nie robimy porządku z tym czy tamtym grzechem w naszej wspólnocie, który jest o wiele gorszy niż ten przez nas krytykowany.

7. Pisz, że należy wyjść do innych, ewangelizować, pokazywać Miłość Boga, uzdrawiać, bo dopiero, gdy człowiek zobaczy miłość Boga, będzie mógł się nawrócić. Że mamy dzielić się radością, pokojem, miłością. Używaj jak najwięcej czasowników oznaczających aktywność, działanie. Często dawaj do zrozumienia, że Bóg chce, żebyśmy działali, zmieniali świat.

8. Pokazuj, że Bóg jest nam bliski, że kocha nas bezwarunkowo, że największym problemem Boga jest to, że człowiek nie przyjmuje Jego miłości. Pisz, że Bóg kocha nas w naszej grzeszności, że nie zależy mu na tym, byśmy nie grzeszyli, ale na tym, byśmy mu zaufali. Że nas nie rozlicza, nie grozi, ale nas kocha, bo gdyby było inaczej, nie byłaby to miłość. Podkreślaj, że nasze zbawienie jest Jego problemem.

9. Zaznaczaj swój dystans wobec teologii, filozofii, systemu, rozumu. Podkreślaj, że prawdziwie ważne jest spotkanie, wspólna modlitwa, że abstrakcyjne rozważania niczego nie rozwiążą. Powołaj się na doświadczenie jakiejś wspólnoty, spotkań ekumenicznych.

http://rynkowski.blog.deon.pl/2015/08/07/przepis-na-blog/

O autorze: Judyta