Słowo Boże na dziś – Wtorek, 11 sierpnia 2015 św. Klary, dziewicy, wspomnienie

d1074326166

Panie, modlę się za tych wszystkich, których niszczy własna ambicja i pycha. Przemień ich serca, aby na nowo odkryli wartość skromności i naturalnej życzliwości.

*************************************************************************************************************************************

Myśl dnia

Czas skończyć z czekaniem na nieoczekiwane prezenty od życia i samemu zacząć tworzyć życie.

Lew Tołstoj

Jezus przyszedł po to, aby ludzi ze sobą na nowo połączyć.
ks. Mariusz Krawiec SSP
Mówienie ludziom “nie” jest wspaniałą rzeczą, jest to część przebudzenia. I zrozum, to nie jest egoizm.
Egoizmem jest wymaganiem od innych, by żyli życiem, które akurat tobie wydaje się najwłaściwsze.
To jest egoizm. Żyć swoim życiem nie jest egoizmem.
Anthony de Mello SJ
Egoizm zwycięża bez walki. Dajemy mu moc, aby zrobił w nas pustkę.
Mariusz Han SJ
Gardząc kimkolwiek, oddalamy się od Boga. Pogarda pociąga za sobą wiele różnych grzechów.
Mieczysław Łusiak SJ
************

WTOREK XIX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE  (Pwt 31,1-8)

Jozue następcą Mojżesza

Czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa.

Mojżesz odezwał się tymi słowami do Izraela:
„Dziś mam już sto dwadzieścia lat. Nie mogę swobodnie chodzić. Pan mi powiedział: «Nie przejdziesz tego Jordanu». Sam Pan, Bóg twój, przejdzie przed tobą; On wytępi te narody przed tobą, tak iż ty osiedlisz się na ich miejscu. A Jozue pójdzie przed tobą, jak mówił Pan. Pan postąpi z nimi, jak postąpił z Sichonem i Ogiem, królami Amorytów, i z ich krajami, które zniszczył. Wyda ich Pan tobie na łup, a ty uczynisz im według wszystkich poleceń, jakie ci dałem. Bądź mężny i mocny, nie lękaj się, nie bój się ich, gdyż Pan, Bóg twój, idzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci”.
Zawołał potem Mojżesz Jozuego i rzekł mu na oczach całego Izraela: „Bądź mężny i mocny, bo ty wkroczysz z tym narodem do ziemi, którą poprzysiągł Pan dać ich przodkom, i wprowadzisz ich w jej posiadanie. Sam Pan, który pójdzie przed tobą, On będzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci. Nie lękaj się i nie drzyj!”

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Pwt 32,3-4cd.7.8.9 i 12)

Refren: Oto lud Boży jest własnością Pana.

Chcę głosić imię Pana: *
uznajcie wielkość Boga naszego.
On Bogiem wiernym, a nie zwodniczym, *
On sprawiedliwy i prawy.

Na dawne dni sobie wspomnij, *
Rozważaj lata poprzednich pokoleń.
Zapytaj ojca, by ci oznajmił, *
i twoich starców, niech ci powiedzą.

Kiedy Najwyższy rozgraniczał narody, *
rozdzielał synów człowieczych,
wtedy ludziom granice wytyczał *
według liczby synów Boga sprawiedliwego.

Bo Jego lud jest własnością Pana, *
dziedzictwem Jego wydzielonym jest Jakub.
Pan sam go prowadził, *
nie było z nim boga obcego.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mt 11,29ab)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie,
bo jestem cichy i pokorny sercem.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 18,1-5.10.12-14)

Godność dzieci. Przypowieść o zabłąkanej owcy

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:
„Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.

Oto słowo Pańskie.

 

 ***********************************************************************************************************************************

KOMENTARZ

 

 

Ku spotkaniu

Pośród wad, które bardzo przeszkadzają człowiekowi w dojściu do Jezusa, są pycha i egoizm. Dzisiejsze społeczeństwo stawia na promocję. Na różne sposoby promuję się towary, idee i osoby. Młodych ludzi uczy się autoprezentacji. Wszystko po to, aby przebić się na konkurencyjnym rynku. A Jezus mówi do apostołów: „Jeśli nie staniecie się jak dzieci…”. Cechą dziecka jest jego spontaniczna ufność. Dziecko w sposób naturalny dąży do spotkania. Jeśli nie zostało wcześniej zranione, będzie z radością przyjmowało każda nową osobę. Uczmy się od dzieci takiej właśnie postawy. Jezus przyszedł po to, aby ludzi ze sobą na nowo połączyć.

Panie, modlę się za tych wszystkich, których niszczy własna ambicja i pycha. Przemień ich serca, aby na nowo odkryli wartość skromności i naturalnej życzliwości.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
************

Na dobranoc i dzień dobry – Mt 18, 1-5.10.12-14

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Leo Reynolds / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

W walce o pierwsze miejsca…

 

Spór o pierwszeństwo. Zgorszenie. Owca zabłąkana

 

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?». On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:
«Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.

 
Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych».

 

Opowiadanie pt. “O kryształowej wodzie, Apoftegmaty Ojców Pustyni 

 

Trzej przyjaciele wybrali życie pustelnicze, ale potem zaczęli się zastanawiać, czy warto wieść taką egzystencję. Dwaj z nich postanowili ją przerwać; pierwszy zajął się godzeniem skłóconych ludzi, drugi – nawiedzaniem chorych. Trzeci postanowił nadal pędzić samotnie żywot eremity.

 

Dwaj pierwsi, bardzo szybko rozczarowawszy się doświadczeniami z czynnego życia, powrócili do przyjaciela-pustelnika i opowiedzieli mu o doznanym zawodzie i rozczarowaniach. Eremita milczał chwilę, a potem nabrał wody do dzbana i namawiał przyjaciół, by przelali ją do misy, a potem w nią spojrzeli.

 

Ponieważ woda falowała, początkowo nie ujrzeli nic. Ale kiedy się uspokoiła, wyjrzały z niej ich własne twarze, w dokładnym odbiciu.

 

Pustelnik tak skomentował symbolikę tego wydarzenia:

 

– Ten, co pozostaje między ludźmi, nie może, z powodu zgiełku świata, dojrzeć własnych grzechów, jeśli natomiast pozostanie na pustyni, może w końcu, dzięki poznaniu siebie samego, ujrzeć Boga.

 

Refleksja

 

Nie lubimy przegrywać. Chcemy być zawsze na pierwszym miejscu. Tym samym mówimy, że nikt nas nie obchodzi, tylko my sami. Egoizm zwycięża bez walki. Dajemy mu moc, aby zrobił w nas pustkę. “Wyścig szczurów” zatem rozpoczęty, a my możemy tylko zmieniać nasze buty do biegania i sprzęt sportowy, aby być wciąż w biegu, bo nie potrafimy już inaczej…

 

Jezus zwraca nam uwagę, że w naszym zabieganiu gubimy samych siebie. Już nie jesteśmy sobą, tylko stajemy się kimś, kto dostosował się do całego maratonu. Ten bieg na wejściu skazany jest na porażkę, bo nikt nie wytrzyma z nim takiego tempa. W tym biegu nie tylko siebie męczymy, ale także gorszymy innych ludzi. Szczególnie tych, którzy są zagubieni i nie mają znikąd ratunku. Są jak owca, która zagubiła się w lesie…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie lubimy przegrywać?
2. Dlaczego chcemy być zawsze na pierwszym miejscu?
3. Dlaczego jest w nas tyle egoizmu?

 

I tak na koniec…
Mówienie ludziom “nie” jest wspaniałą rzeczą, jest to część przebudzenia. I zrozum, to nie jest egoizm. Egoizmem jest wymaganiem od innych, by żyli życiem, które akurat tobie wydaje się najwłaściwsze. To jest egoizm. Żyć swoim życiem nie jest egoizmem (Anthony de Mello)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,768,na-dobranoc-i-dzien-dobry-mt-18-1-5-10-12-14.html

********

Św. Klary

Okres zwykły, Mt 18,1-5, 10, 12 – 14

Jesteś przed Bogiem. Przed modlitwą uczyń znak krzyża. Niech to będzie jasno oddzielony czas od innych twoich zajęć. Oczami wyobraźni popatrz na Jezusa.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 18,1-5, 10, 12 – 14
Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?». On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie. Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych».

Wyobraź sobie dziecko – małe, nieporadne, uśmiechnięte, ciekawe świata. To dziecko jest także zależne od swoich rodziców. W razie niebezpieczeństwa bardzo szybko wraca w objęcia ojca lub matki. Zostań przez chwilę w tym wyobrażeniu.

Dziecko jest wielkie nie przez to, co samo potrafi zrobić, ale przez więź, jaką posiada z rodzicami. Całe swoje życie zawdzięcza im. Samo z siebie nic nie potrafi, bo jest słabe w obliczu trudności.

W tym fragmencie Ewangelii pojawią się słowa: “aniołowie ich w niebie”. W naszym życiu jesteśmy ograniczeni ludzkimi sposobami poznania. Jednakże, istnieje też inny świat, którego nie widać, ale jest złączony z naszym. Przez krótką chwilę zwróć się do swojego anioła stróża. Porozmawiaj z nim.

Bóg dał nam opiekę i kazał aniołom, aby nas strzegli. Zatem, cały czas jesteśmy pod Bożą opieką i nigdy nie jesteśmy sami. W chwilach trudnych pamiętaj o tym, że zawsze twój anioł stróż czuwa nad tobą i dzięki temu możesz stać się dzieckiem Bożym.

O muzyce

Utwór: O Pastor Animarum , Dolce Musica – A Contemplative Journey
Wykonanie: Healing Muses
Utwór: O Pastor Animarum (Arr by Eileen Hadidian), Dolce Musica – A Contemplative Journey
Wykonanie: Healing Muses

http://modlitwawdrodze.pl/modlitwa/?uid=3927

 

*********

Być jak DZIECKO… (mp3)

11 sierpnia 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Znalezione obrazy dla zapytania być jak dziecko

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: «Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?». On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:
«Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie (Mt 18, 1-5. 10).

Do odsłuchania (23 min.): Być jak DZIECKO, a NIE popadać w tzw. „kompleks Boga” (mp3)

http://osuch.sj.deon.pl/2015/08/11/byc-jak-dziecko-mp3/

https://dl.dropboxusercontent.com/u/65133036/mp3/Adwent2012/03.%20Jak%20DZIECKO%2C%20a%20NIE%20kompleks%20Boga%201J3%2C1-2%20Mt18%2C1-4.13-15.mp3

*********

JAK DZIECKO

by Grzegorz Kramer SJ

Dzieci bywają okrutne, złośliwe, rozpieszczone, marudne, egoistyczne, po prostu niedojrzałe. Taka jest kolej rzeczy. A jednak to dzieci Jezus stawia za wzór, obraz tego, kim się mamy stać, chcąc wejść do Królestwa.

Kiedyś Jezus pokazał dzieci jako negatywny przykład kogoś, kto sam nie wie, czego chce (Mt 11,16-19). Więc jak rozumieć tę konieczność stania się dzieckiem, którą roztacza dziś przed nami?

Ten przykład pada po kłótni o to, który z nich jest największy. Nie wystarczyło im to, że są tak blisko Mistrza, nie wystarczyło im to, jak wiele widzieli i doświadczali. Chcieli jeszcze dla siebie zaszczytów i poczucia, że są „kimś”. Tak jest z każdym z nas, kiedy mija jakiś czas bycia przy Panu Jezusie, a On sam zaczyna się nam nudzić. Pojawiają się w naszych głowach różne dziwaczne pomysły, by na Nim coś ugrać. Jedni – podobnie do apostołów – chcą być największymi, inni czują się lepiej wykształceni moralnie, liturgicznie czy teologicznie. Jeszcze inni „wiedzą” najlepiej, co Jezus myśli i zawsze znają najlepszą interpretację Jego słów. To ludzie, którzy wyrzucili ze swojego słownika słowo „wątpliwość”.

On każe stać się jak dziecko, bo choć bywają dzieci nieznośne, to jest w nich jedna cecha nieudawana – poczucie zależności. Dziecko jest zależne od starszego. Ktoś, kto jest w sposób nieudawany zależny od Boga, odrzuca na bok te wszystkie przepychanki, staje się pokorny, już nie szuka „swojego”, i wcale nie jest to wyraz zagubienia i kompleksów, ale poczucie, że „nie muszę tego robić”, ostatecznie to Bóg jest najważniejszy, a nie „moje”, nawet w najświętszych sprawach.

Jezus, żeby podkreślić, jak ważna jest dla Niego ta logika, ten sposób życia, opowiada przypowieść absurdalną. Oto pasterz zostawia 99 owiec, cały swój majątek, tylko po to, by odszukać jedną, głupią owcę. Stawia na szali całe swoje bogactwo, tylko po to, by znaleźć jedną. Bardzo emocjonalne i osobiste podejście do sprawy owcy. Ale taki jest Bóg. Nie widzi „stada”, widzi każdego i każdą z nas, z osobna.

Podaje ten przykład też z zaznaczeniem, że taka jest wola Ojca, by nikt z tych najmniejszych nie zginął. To nie jest tylko „szczególna” troska o dzieci, ale zaznaczenie, jak ważny jest w Jego oczach taki sposób życia.

I jeszcze jeden szczegół z tego tekstu. Jezus mówi: „jeśli się nie staniecie”. Normalnie, w procesie dorastania dzieckiem się jest. Taka kolej rzeczy. My mamy się stać – to ma być moja osobista decyzja, coś, na co się muszę zgodzić i to podtrzymywać. Samo nie przyjdzie.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/08/11/jak-dziecko/

**********

NIE DRŻYJ!

NIE DRŻYJ!

· by Marek Krzyżkowski CSsR

(Pwt 31,1-8)
Mojżesz odezwał się tymi słowami do Izraela: Dziś mam już sto dwadzieścia lat. Nie mogę swobodnie chodzić. Pan mi powiedział: Nie przejdziesz tego Jordanu. Sam Pan, Bóg twój, przejdzie przed tobą; On wytępi te narody przed tobą, tak iż ty osiedlisz się w ich miejsce. A Jozue pójdzie przed tobą, jak mówił Pan. Pan postąpi z nimi, jak postąpił z Sichonem i Ogiem, królami Amorytów, i z ich krajami, które zniszczył. Wyda ich Pan tobie na łup, a ty uczynisz im według wszystkich poleceń, jakie ci dałem. Bądź mężny i mocny, nie lękaj się, nie bój się ich, gdyż Pan, Bóg twój, idzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci. Zawołał potem Mojżesz Jozuego i rzekł mu na oczach całego Izraela: Bądź mężny i mocny, bo ty wkroczysz z tym narodem do ziemi, którą poprzysiągł Pan dać ich przodkom, i wprowadzisz ich w jej posiadanie. Sam Pan, który pójdzie przed tobą, On będzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci. Nie lękaj się i nie drżyj!

Cokolwiek cię w życiu czeka – nie lękaj się i nie drżyj. Cokolwiek czeka cię tej nocy czy tego dnia (obojętnie kiedy to czytasz) to Pan (nie ja tylko Bóg) mówi ci – nie lękaj się i nie drżyj. Ruszaj w nieznane. Nie bój się swoich lęków. Nie drżyj przed tym, co przed tobą jest i może warczy. Pan mówi nie lękaj się i nie drżyj. Bądź dziś mocny mocą Bożą. On idzie dzisiaj z tobą. On cię nigdy nie porzuci i nie opuści.

Gdy zabierałem się do pisania tego komentarza nim jeszcze zobaczyłem to piękne czytanie w moim sercu na chwilę zagościł jakiś lęk i niepokój. Nie wiedziałem co zrobić, bo myślałem, że te ostatnie dni mnie wystarczająco już wzmocniły. Gdy przeczytałem Słowo – zadrżało moje serce, ale z radości. Bóg tak szybko dał mi odpowiedź. Wiesz jakie to jest niesamowite uczucie. Boisz się czegoś, drży serce i nagle jest Słowo – odpowiedź i znów gości pokój.

Mojżesz dziś otrzymuje słowo, że nie dokończy swojego dzieła. Dokończą to inni. Jednak to, co najważniejsze to fakt, że to Pan Bóg sam przejdzie pierwszy. Dlaczego to takie istotne? To nie Mojżesz jest wybawicielem swoich rodaków. Tym, który wyprowadził ich z niewoli był Bóg. To jest dzieło wyłącznie Boże. Rób to, co masz robić, a resztę pozwól dokończyć Bogu. To słowo bardzo mi pomaga w moim życiu, kiedy wiele rzeczy zaczynam, a nie mam z różnych przyczyn możliwości ich dokończyć. W tych tygodniach powstaje pewne dzieło, do którego dosypałem małe ziarno. Chciałem być chociaż przy kiełkowaniu. Wiem, że to co powstanie będzie dobre. Zrozumiałem jednak, że to nie moje dzieło. Bóg dał pomysł i natchnienie. On da moc i łaskę, by to powstało i zaowocowało. Moje zadanie to modlitwa i nieprzeszkadzanie. On posyła Jozuego, który rozpocznie i dokończy dzieła. Niech będzie błogosławione Imię Pana.

Dobrej nocy / dobrego dnia + Trzymajcie się dobrzy ludzie.

http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/08/10/nie-drzyj/

*********

#Ewangelia: Czy wiesz, że jesteśmy bezcenni

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: “Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?”

 

On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:

 

“Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.

 

Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.

 

Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.

 

Komentarz do Ewangelii:

 

O tym, jak daleko odeszliśmy od Boga świadczy to, że dzielimy ludzi na mniej i bardziej wartościowych. W oczach Boga każdy człowiek ma taką samą wartość i jest to wartość bezgraniczna (jesteśmy bezcenni). Taką wartość stanowi samo nasze istnienie, a więc nic nie możemy dodać do naszej wartości na przykład przez dobre postępowanie, albo przez wykształcenie, albo przez sukcesy. Nie powinniśmy więc nigdy gardzić, ani sobą, ani innymi. Gardząc kimkolwiek, oddalamy się od Boga. Pogarda pociąga za sobą wiele różnych grzechów.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2523,ewangelia-czy-wiesz-ze-jestesmy-bezcenni.html

***************

Izaak Syryjczyk (VII wiek), mnich z okolic Mosul
Mowy ascetyczne, Pierwsza seria, nr 2

Zagubiona owca
 

Panie Jezus Chryste, nasz Boże, moje serce nie trudzi się, by ruszyć na poszukiwanie Ciebie; nie mam w sobie żalu za grzechy, ani czułości, ani niczego, co przyprowadza na nowo dzieci do własnego dziedzictwa. Nauczycielu, nie mam łez, by się modlić. Mój duch jest przyćmiony sprawami tego życia i nie ma sił, by dążyć do Ciebie w swoim bólu. Moje serce jest zimne z powodu cierpień i łzy miłości do Ciebie nie mogę go rozgrzać. Ale Ty, Panie Jezu Chryste, mój Boże, skarbie dóbr, daj mi całkowity żal za grzechy i zatroskane serce, abym z całej duszy wyszedł na poszukiwanie Ciebie, ponieważ bez Ciebie jestem pozbawiony wszystkiego. O dobry Boże, daj mi twoją łaskę. Niech Ojciec, który ponad czasem, w wieczności, zrodził Cię w swoim łonie, odnowi we mnie zarysy Twego obrazu.

Opuściłem Cię, Ty mnie nie opuszczaj. Opuściłem Cię, wyjdź mnie szukać. Zaprowadź mnie na twoje pastwiska, zalicz mnie do owiec twojego wybranego stada. Nakarm mnie z nimi zieloną trawą Twoich boskich tajemnic, których czyste serce jest przybytkiem. To serce nosi w sobie wspaniałość twoich objawień – pociechę i słodycz tych, którzy zadali sobie trud dla Ciebie w cierpieniach i krzywdach. Obyśmy mogli być godni takiej wspaniałości, dzięki twojej łasce i miłości do człowieka. Ty jesteś naszym Zbawicielem, Jezu Chryste, na wieki wieków. Amen.

*********

http://legan.eu/video,details,1442

**************************************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

11 SIERPNIA

**********

Święta Klara, dziewica
Święta Klara

Klara urodziła się w Asyżu w 1193 lub 1194 r. Była najstarszą z trzech córek pana Favarone z rycerskiego rodu Offreduccio i jego żony Ortolany. Jej matka, podczas ciąży, w trakcie modlitwy usłyszała słowa: “Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” Pod wpływem tych słów nadała dziewczynce imię Klara (z języka łacińskiego clara – jasna, czysta, sławna).

Święta Klara
Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.

Święta Klara Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.

Święta Klara Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.
Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.

Ikonografia najczęściej przedstawia św. Klarę z monstrancją w ręku. Podanie bowiem głosi, że w czasie najazdu Saracenów na Asyż Klara miała ich odstraszyć Najświętszym Sakramentem, który wyniosła z kościoła. Blask płynący z Hostii miał jakoby porazić wroga i zmusić go do ucieczki. Legenda powstała zapewne na tle szczególnego nabożeństwa, jakie miała św. Klara do Eucharystii.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-11a.php3

Jan Paweł II 800 lecie urodzin Św. Klary – 1993

LIST OJCA ŚWIĘTEGO JANA PAWŁA II DO SIÓSTR KLARYSEK
Z OKAZJI OSIEMSETLECIA URODZIN ŚW. KLARY,
11 sierpnia 1993

Drogie Siostry klauzurowe!

1. Osiemset lat temu w szlacheckiej rodzinie Favarone di Offreduccio przyszła na świat Klara z Asyżu. Ta „kobieta nowa”, jak nazwali ją w ostatnim liście generałowie rodzin franciszkańskich, wzrastała niczym „roślinka” w cieniu św. Franciszka, który doprowadził ją na szczyty doskonałości chrześcijańskiej. Obchody jubileuszu urodzin tej naprawdę ewangelicznej istoty mają być przede wszystkim zachętą do ponownego odkrycia wartości kontemplacji, tej duchowej drogi, którą głęboko poznają jedynie mistycy. Czytając najstarszą biografię i jej pisma, takie jak Sposób życia, Testament i cztery Listy, które zachowały się z obfitej korespondencji ze św. Agnieszką z Pragi — zanurzamy się bez reszty w tajemnicę Boga Trójjedynego i Chrystusa, Słowa Wcielonego. Pisma są tak dalece przepełnione miłością, którą wzbudziła w niej gorąca adoracja Chrystusa Pana, że trudno wyrazić to, czego mogło doświadczyć jedynie serce kobiety.

2. Początkiem kontemplacyjnej wędrówki Klary, która zakończy się wizją „Króla chwały” (Proces kanonizacyjny, IV, 19, w: Wczesne źródła franciszkańskie [WŹF], II, 352, Warszawa 1981), jest właśnie całkowite oddanie się Duchowi Pana, na wzór Maryi w chwili zwiastowania. Tym początkiem jest zatem wybór ducha ubóstwa (por. Łk 1,48), który pozostawia w niej jedynie prostotę spojrzenia człowieka wpatrzonego w Boga. Według Klary ubóstwo, które tak bardzo ukochała i o którym często mówiła w swoich pismach, jest bogactwem duszy, ogołoconej z dóbr i otwierającej się na „Ducha Pańskiego i Jego święte działanie” (Reguła św. Klary, X, 26, w: WŹF, II, 317) niczym pusta koncha, którą Bóg może napełnić obfitością swoich darów. Porównanie Klary do Maryi pojawia się już w pierwszym tekście św. Franciszka, w Sposobie życia przekazanym św. Klarze: „Ponieważ z natchnienia Bożego zostałyście córkami i służebnicami najwyższego i największego Króla, Ojca Niebieskiego, i zaślubiłyście się Duchowi Świętemu, wybierając życie według doskonałości Ewangelii świętej” (Sposób życia, 1, w: Pisma św. Franciszka i św. Klary, 74, Warszawa 1992). Klara i jej siostry występują w tym tekście jako „oblubienice Ducha Świętego”. Jest to wyrażenie wyjątkowe, ponieważ Kościół w swej historii zawsze nazywał siostrę zakonną, mniszkę, „oblubienicą Chrystusa”. Autor nawiązuje jednak do pewnych wyrażeń z Łukaszowego opowiadania o zwiastowaniu (por. Łk 1,26-38), które służą jako kluczowe słowa w opisie doświadczenia Klary: „Najwyższy”, „Duch Święty”, „Syn Boży”, „służebnica Pańska”, a wreszcie „osłonięcie”, które dla Klary oznacza zasłonięcie, gdy jej obcięte włosy spadają u stóp ołtarza Maryi Panny w Porcjunkuli, „jakby przed łożem Dziewicy” (Legenda o św. Klarze, 8, w: WŹF, II, 382).

3. „Działanie Ducha Pańskiego”, którego otrzymaliśmy podczas chrztu, polega na kształtowaniu w chrześcijaninie obrazu Syna Bożego. W samotności i milczeniu, które Klara wybiera jako styl życia dla siebie i dla swoich współsióstr, wśród ubogich ścian klasztoru położonego między Asyżem a Porcjunkulą rozprasza się mgła słów i rzeczy doczesnych, a komunia z Bogiem staje się rzeczywistością — miłością, która się rodzi i która jest darem. Klara, zatopiona w kontemplacji Dzieciątka z Betlejem, wzywa: „A ponieważ ten Jego widok jest «odblaskiem wieczystej chwały, jasnością wiecznego światła i zwierciadłem bez skazy» (por. Mdr 7,26), dlatego (…) codziennie przeglądaj się w tym zwierciadle (…). Podziwiaj ubóstwo Tego, który został położony «w żłobie i owinięty w pieluszki» (por. Łk 2,12). O przedziwna pokoro i zdumiewające ubóstwo! Król aniołów, «Pan nieba i ziemi» (por. Mt 11,25), leży położony w żłobie!” (List IV, 3-4, w: WŹF, II, 331). Nie zauważa nawet, że również jej łono dziewicy konsekrowanej i „dziewicy ubogiej”, przywiązanej do „ubogiego Chrystusa” (por. List II, 4, w: WŹF, II, 328), poprzez kontemplację i przemianę staje się żłóbkiem Syna Bożego (Proces kanonizacyjny, 4, w: WŹF, II, 360). Głos tego Dzieciątka w chwili wielkiego zagrożenia, podczas oblężenia klasztoru przez saraceńskie oddziały na żołdzie Fryderyka II zapewnia ją: „Ja was zawsze będę strzegł!” (Legenda, 22, w: WŹF, II, 389). W noc Bożego Narodzenia 1252 r. Dzieciątko Jezus przenosi Klarę daleko z jej łoża boleści, a miłość, która nie zna miejsca ani czasu, wprowadza ją w doświadczenie mistyczne i zanurza ją w nieskończoności Boga.

4. Jeśli o Katarzynie ze Sieny mówimy, że jest świętą przepełnioną miłością do krwi Chrystusowej, jeśli Teresa Wielka jest kobietą, która przechodząc z „mieszkania” do „mieszkania” w twierdzy wewnętrznej osiąga próg komnaty wielkiego Króla, a św. Teresa od Dzieciątka Jezus z ewangeliczną prostotą biegnie po „małej drodze”, to św. Klara jest gorącą miłośniczką Chrystusa ukrzyżowanego, z którym pragnie całkowicie się utożsamić. W jednym ze swoich listów pisze: „Zobacz, że On dla ciebie uczynił się przedmiotem wzgardy, i naśladuj Jego przykład, dla Jego miłości wystawiając się na wzgardę tego świata. (…) Twój Oblubieniec, «najpiękniejszy z synów ludzkich» (Ps 109,3), dla twego zbawienia stał się najlichszym z ludzi, został wzgardzony i bity, na całym ciele wieloma plagami biczowany, a wreszcie starty męką konania na krzyżu! Wpatruj się w Niego, rozważaj, kontempluj i pragnij Go naśladować! Jeśli z Nim będziesz cierpieć, «z Nim też będziesz królować» (por. Rz 8,17); jeśli z Nim będziesz płakać, z Nim też będziesz się radować; jeśli «razem z Nim będziesz umierać» (2 Tm 2,11) na krzyżu utrapienia, posiądziesz też razem z Nim mieszkanie w niebie, «w piękności świętych» (Ps 109,3), a twoje imię zostanie zapisane «w księdze życia» (Ap 3,5)” (List II, 4 WŹF, II, 328). Klara przekroczyła próg klasztoru, mając zaledwie 18 lat. Zmarła w wieku 59 lat, po życiu wypełnionym cierpieniami, intensywną modlitwą, niedostatkiem i pokutą. „Żarliwe pragnienie Chrystusa ukrzyżowanego” nigdy jej nie ciążyło, przy końcu swoich dni powiedziała bowiem do brata Rainaldo, który opiekował się nią «w długim męczeństwie ciężkiej choroby» (…): «Bracie najdroższy, od kiedy poznałam łaskę Pana mojego, Jezusa Chrystusa za pośrednictwem Jego sługi Franciszka, żaden trud nie był mi uciążliwy, żadna pokuta ciężka, żadna choroba bolesna!»” (Legenda, 44, w: WŹF, II, 398).

5. Lecz Ten, który cierpi na krzyżu, uczestniczy także w chwale Ojca i włącza w swoją Paschę tych, którzy go kochali i z miłości dzielili z Nim cierpienia. Wątła osiemnastolatka ucieka z domu w noc Niedzieli Palmowej w 1212 r., aby bez wahań rozpocząć nowe życie. Zawierza wyłącznie Ewangelii, wskazanej jej przez Franciszka, kieruje swój wzrok i serce ku Chrystusowi ubogiemu i krzyżowanemu, i wchodzi na drogę zjednoczenia, które dokonuje w niej przemiany: „Utkwij swoje oczy — pisze do Agnieszki z Pragi — w zwierciadle wieczności, duszę swą zanurz w blasku chwały, serce swe umieść w Tym, który jest figurą Boskiej substancji, i za pomocą kontemplacji przekształć się całkowicie w obraz Jego bóstwa. Także i ty doświadcz tego, czego doświadczają Jego przyjaciele, kosztując tajemnej słodyczy, jaką sam Bóg od początku zachował dla tych, którzy Go kochają. Nie patrz wcale na ułudy, jakie na tym zwodniczym świecie zarzucają sidła na ślepych, aby oplątać ich serce, ale całą sobą kochaj Tego, który z miłości do ciebie poświęcił się cały” (List III, 3, w: WŹF, II, 329). Twarde posłanie krzyża staje się wówczas słodkim łożem oblubieńczym, a „zamknięta na zawsze z miłości” wypowiada słowa Oblubienicy z Pieśni nad pieśniami: „Przyciągnij mnie do siebie, o niebieski Oblubieńcze! (…) Pobiegnę i nie ustanę, aż wprowadzisz mnie do swojej komnaty” (List IV, 5, w: WŹF, II, 332). Zamknięta w klasztorze św. Damiana, żyjąca w ubóstwie pośród trudów, udręk, chorób, ale również w tak intensywnej komunii braterskiej, że w języku Sposobu życia nazywa się ją „świętą jednością” (Bulla zatwierdzająca Regułę, w: Pisma, 159), św. Klara poznała najczystszą radość, jakiej może doznać człowiek — radość z tego, że może żyć w Chrystusie doskonałą jednością Trzech Osób Boskich, wchodząc niemal w niewymowny krąg miłości trynitarnej.

6. Życie Klary, którym kierował Franciszek, miało charakter kontemplacyjny i klauzurowy, lecz nie pustelniczy. Wokół niej, która chciała być jak ptaszki niebieskie i lilie polne (por. Mt 6, 3-6; Mt 6, 28), skupiła się pierwsza grupa sióstr żyjących samym wyłącznie Bogiem. Ta „mała trzódka”, która szybko się powiększyła — w sierpniu 1228 r. było przynajmniej 25 klasztorów klarysek (por. List kard. Rainaldo, AFH, 5,[1912], 444 – 446) — nie żywiła żadnych obaw (por. Łk 12,32). Wiara dawała siostrom spokój i pewność wśród wszelkich niebezpieczeństw. Serca św. Klary i jej towarzyszek były wielkie jak świat: jako siostry kontemplacyjne orędowały za całą ludzkością. Obdarzone wrażliwością na codzienne problemy każdego człowieka, potrafiły udźwignąć wszelkie ciężary. Nie istniała taka zgryzota bliźniego, cierpienie, udręka czy rozpacz, które by nie znalazły oddźwięku w sercach kobiet-orantek. Klara we łzach błagała Pana o litość nad ukochanym Asyżem, oblężonym przez oddziały Witalisa z Awersy, i uzyskała wyzwolenie miasta od wojny; codziennie modliła się za chorych i wielokrotnie ich uzdrawiała czyniąc znak krzyża. Przekonana, że każde życie apostolskie musi czerpać siłę z otwartego Serca Chrystusa ukrzyżowanego, pisała do Agnieszki z Pragi słowami św. Pawła: „uważam cię za współpracowniczkę samego Boga i za podporę słabych, chwiejących się członków Jego niewysłowionego Ciała (por. 1 Kor 3,9)” (List III, 2, w: WŹF, II, 329).

7. Często przedstawia się Klarę z Asyżu — zgodnie z tradycją ikonograficzną, która rozpowszechniła się począwszy od XVII w. — z monstrancją w ręku. Gest ten, w sposób uroczysty, przypomina smutny epizod z życia świętej, która będąc już bardzo chora, z pomocą dwóch sióstr, klęczała przed srebrną monstrancją z Najświętszym Sakramentem (por. Legenda, 21, w: WŹF, II, 389) umieszczoną przed drzwiami refektarza, za którymi toczyła się zażarta walka z oddziałami cesarza. Klara żyła tym Chlebem, choć zgodnie z ówczesnym zwyczajem mogła go przyjmować tylko siedem razy w roku. Obłożnie chora, wyszywała korporały i wysyłała je do ubogich kościołów doliny Spoleto. Rzeczywiście, całe życie Klary było Eucharystią, bo tak jak Franciszek w swej klauzurze nieustannie „dziękowała” Bogu w modlitwie, uwielbiając Go i błagając, orędując, płacząc, składając dar lub ofiarę. Wszystko przyjmowała i ofiarowała Ojcu w jedności z nieskończoną „łaską” Syna Jednorodzonego, Dzieciątka, ukrzyżowanego, zmartwychwstałego, zasiadającego po prawicy Ojca. Z okazji tego jubileuszu, drogie siostry, cały Kościół z wielką uwagą zwraca się ku świetlanej postaci waszej najukochańszej Matki. Z jak wielkim oddaniem muszą skupić się na niej wasze oczy, by za jej przykładem z większą gorliwością przyjmować łaski Pana i codziennie podejmować trud tej kontemplacji, z której Kościół czerpie wielką moc dla swojej działalności misyjnej w świecie współczesnym. Niech Chrystus, nasz Pan, będzie waszym światłem i radością waszych serc. Wraz z tymi życzeniami, na znak głębokiej miłości, wszystkim udzielam szczególnego Błogosławieństwa Apostolskiego.

W Watykanie, 11 sierpnia 1993 r.,
w liturgiczne wspomnienie św. Klary z Asyżu,
w piętnastym roku Pontyfikatu.

Jan Paweł II

http://pniewy.klaryski.org/index.php?option=com_content&view=article&id=124:800&catid=85:jan-pawe-ii-do-klarysek&Itemid=170

Benedykt XVI

Św. Klara z Asyżu

Audiencja generalna 15 września 2010

Drodzy bracia i siostry!

Jedną z najbardziej kochanych świętych jest z pewnością św. Klara z Asyżu; żyła ona w XIII w., w czasach św. Franciszka. Jej świadectwo pokazuje nam, jak wiele cały Kościół zawdzięcza takim jak ona kobietom odważnym i bogatym w wiarę, które potrafią dać decydujący impuls do odnowy Kościoła.

Kim była Klara z Asyżu? Rzetelne źródła, którymi dysponujemy, pozwalają nam na to pytanie odpowiedzieć. Należą do nich nie tylko dawne biografie, na przykład pióra Tomasza z Celano, ale także Akta procesu kanonizacyjnego, rozpoczętego przez papieża zaledwie kilka miesięcy po śmierci Klary, zawierające świadectwa osób, które żyły z nią przez wiele lat.

Klara urodziła się w 1193 r. w arystokratycznej i zamożnej rodzinie. Wyrzekła się szlachectwa i bogactw, by żyć pokornie i ubogo, wybierając styl życia propagowany przez Franciszka z Asyżu. Chociaż krewni, jak było wówczas w zwyczaju, planowali wydać ją za mąż za kogoś ważnego, Klara w wieku 18 lat — kierując się głębokim pragnieniem naśladowania Chrystusa i podziwem dla Franciszka — uczyniła śmiały krok: opuściła dom rodzinny i w towarzystwie swojej przyjaciółki Bony z Guelfuccio dołączyła potajemnie do braci mniejszych w małym kościółku Porcjunkuli. Było to wieczorem w Niedzielę Palmową 1211 r. W atmosferze ogólnego wzruszenia dokonał się wielce symboliczny akt: przy świetle pochodni, które trzymali w rękach bracia, Franciszek obciął włosy Klarze, a ona przywdziała zgrzebny habit pokutny. Od tej chwili stała się dziewiczą oblubienicą Chrystusa, pokornego i ubogiego, i całkowicie Mu się poświęciła. Podobnie jak Klara i jej towarzyszki, liczne kobiety na przestrzeni wieków urzekała miłość do Chrystusa, a On pięknem swej Boskiej Osoby wypełniał ich serca. A za sprawą mistycznego powołania oblubieńczego konsekrowanych dziewic cały Kościół jest tym, czym zawsze będzie: piękną i czystą Oblubienicą Chrystusa.

W jednym z czterech listów, jakie Klara wysłała do św. Agnieszki z Pragi, córki króla Czech, która zapragnęła wstąpić w jej ślady, mówi o Chrystusie, swoim umiłowanym Oblubieńcu, używając oblubieńczych słów, które mogą zdumiewać, ale i wzruszają: «Miłując Go, jesteście czysta, dotykając Go, będziecie bardziej czysta, oddając się Mu, jesteście dziewicą. Jego moc jest silniejsza, Jego wspaniałomyślność większa, Jego wygląd piękniejszy, miłość słodsza, a wszelka łaska bardziej subtelna. Już jesteście w ramionach Tego, który ozdobił waszą pierś klejnotami (…) i ukoronował was złotą koroną z wyrytym znakiem świętości» (List pierwszy: FF, 2862).

Zwłaszcza na początkach swego doświadczenia religijnego Klara znajdowała we Franciszku z Asyżu nie tylko nauczyciela, którego nauką się kierowała, ale także brata i przyjaciela. Przyjaźń między tymi dwiema świętymi osobami jest czymś bardzo pięknym i ważnym. Kiedy spotykają się bowiem dwie czyste i rozpalone tą samą miłością do Boga dusze, czerpią z wzajemnej przyjaźni niezwykle silną motywację do podążania drogą doskonałości. Przyjaźń to jedno z najszlachetniejszych i najwznioślejszych ludzkich uczuć, które łaska Boża oczyszcza i przemienia. Podobnie jak św. Franciszek i św. Klara, również inni święci szli drogą wiodącą do doskonałości chrześcijańskiej kultywując głęboką przyjaźń, na przykład św. Franciszek Salezy i św. Joanna Franciszka de Chantal. To właśnie św. Franciszek Salezy napisał: «Piękną rzeczą jest móc kochać na ziemi, tak jak się kocha w niebie, i nauczyć się kochać na tym świecie, jak będzie na wieki na drugim świecie. Nie mówię tu o zwykłej miłości, bo powinniśmy darzyć nią wszystkich ludzi; mówię o duchowej przyjaźni, w której dwie, trzy osoby lub więcej łączy przywiązanie, duchowe uczucia, i stają się rzeczywiście jednym duchem» (Filotea albo droga do życia pobożnego, III, 19).

Po spędzeniu kilku miesięcy w różnych wspólnotach monastycznych, opierając się naciskom rodziny, która początkowo nie aprobowała jej wyboru, Klara zamieszkała z pierwszymi towarzyszkami w kościele św. Damiana, gdzie bracia mniejsi wygospodarowali dla nich mały klasztor. W tym klasztorze mieszkała ponad czterdzieści lat, aż do śmierci w 1253 r. Zachował się opis z pierwszej ręki życia owych kobiet w początkowych latach ruchu franciszkańskiego. Jest to pełna podziwu relacja flamandzkiego biskupa Jakuba z Vitry, który podróżował po Włoszech. Twierdził on, że spotkał wielką liczbę mężczyzn i kobiet ze wszystkich warstw społecznych, którzy «zostawiając wszystko ze względu na Chrystusa, porzucili świat. Nazywając siebie braćmi mniejszymi i siostrami mniejszymi i byli w wielkim poważaniu u papieża i kardynałów (…). Kobiety (…) mieszkają razem w różnych domach niedaleko miast. Niczego nie otrzymują, lecz żyją z pracy własnych rąk. I są bardzo zasmucone i zaniepokojone tym, że spotykają się z większym poważaniem ze strony duchownych i świeckich, niżby tego chciały» (List z października 1216: FF, 2205. 2207).

Jakub z Vitry dostrzegł z przenikliwością charakterystyczną cechę duchowości franciszkańskiej, na którą Klara była bardzo wrażliwa: radykalne ubóstwo połączone z całkowitą ufnością w Bożą opatrzność. Dlatego też działała ona z wielką determinacją i uzyskała od papieża Grzegorza IX, a prawdopodobnie już od papieża Innocentego III, tak zwane Privilegium Paupertatis (por. FF, 3279). Na jego podstawie Klara i jej towarzyszki z klasztoru św. Damiana nie mogły niczego posiadać na własność. Był to rzeczywiście nadzwyczajny wyjątek w stosunku do obowiązującego prawa kanonicznego, a ówczesne władze kościelne udzieliły zgody na to, w uznaniu owoców ewangelicznej świętości, które dostrzegały w sposobie życia Klary i jej sióstr. Pokazuje to, że również w Średniowieczu rola kobiet nie była drugorzędna, ale znacząca. W związku z tym warto przypomnieć, że Klara była pierwszą w historii Kościoła kobietą, która ułożyła i spisała Regułę, przedłożoną do zatwierdzenia papieżowi, aby charyzmat Franciszka z Asyżu zachował się we wszystkich żeńskich wspólnotach, które licznie powstawały już w jej czasach i pragnęły brać przykład z Franciszka i Klary.

W klasztorze św. Damiana Klara praktykowała w sposób heroiczny cnoty, które powinny cechować każdego chrześcijanina: pokorę, ducha pobożności i pokuty, miłość. Chociaż była przełożoną, sama usługiwała chorym siostrom, wykonując również najniższe prace: miłość przezwycięża bowiem wszelki opór, a ten kto kocha, zdobywa się z radością na wszelkie ofiary. Jej wiara w rzeczywistą obecność Eucharystii była tak wielka, że dwa razy powtórzyło się cudowne wydarzenie. Samo wystawienie Najświętszego Sakramentu oddaliło zaciężnych żołnierzy saraceńskich, którzy szykowali się do zaatakowania klasztoru św. Damiana i zniszczenia Asyżu.

Te epizody, jak i inne cuda, o których zachowała się pamięć, przyczyniły się do tego, że papież Aleksander IV kanonizował ją zaledwie dwa lata po śmierci, w 1255 r.; jej pochwałę zawarł w bulli kanonizacyjnej, w której czytamy: «Jakże żywa jest moc tego światła i jak silny jest blask tego promiennego źródła. Doprawdy, światło to było zamknięte w ukryciu życia klasztornego, a na zewnątrz promieniowało jasnością; skupione było w ciasnym klasztorze, a poza nim szerzyło się na cały rozległy świat. Było strzeżone wewnątrz i rozchodziło się na zewnątrz. Klara bowiem się ukrywała, lecz jej życie zostało ukazane wszystkim. Klara milczała, lecz głośna była jej sława» (FF, 3284). I właśnie tak jest, drodzy przyjaciele: to święci zmieniają świat na lepszy, przemieniają go w sposób trwały, wnosząc energie, które może wzbudzić jedynie miłość inspirowana Ewangelią. Święci są wielkimi dobroczyńcami ludzkości!

Duchowość św. Klary, synteza jej propozycji świętości zawarta jest w czwartym liście do św. Agnieszki z Pragi. Św. Klara posługuje się bardzo rozpowszechnionym w Średniowieczu obrazem, pochodzącym z tradycji patrystycznej, czyli zwierciadłem. Zachęca swoją przyjaciółkę z Pragi do przeglądania się w tym zwierciadle doskonałości wszelkich cnót, którym jest sam Pan. Pisze ona: «Z pewnością szczęśliwa jest ta, której dane jest dostąpić tych świętych zaślubin, by w głębi serca przylgnąć (do Chrystusa) do Tego, którego piękno podziwiają nieustannie wszystkie błogosławione zastępy niebios, którego miłość budzi pasję, którego kontemplacja przywraca siły, którego łaskawość syci, którego słodycz napełnia, którego wspomnienie łagodnie jaśnieje, którego woń przywróci umarłych do życia i którego chwalebny widok uszczęśliwi wszystkich mieszkańców niebieskiego Jeruzalem. A ponieważ On jest blaskiem chwały, jasnością wiecznego światła i zwierciadłem bez skazy, wpatruj się codziennie w to zwierciadło, o królowo oblubienico Jezusa Chrystusa, i w nim przyglądaj się nieustannie swojej twarzy, byś mogła cała się przystroić wewnątrz i na zewnątrz. (…) W tym zwierciadle jaśnieją błogosławione ubóstwo, święta pokora i niewypowiedziana miłość» (List czwarty: FF, 2901-2903).

Dziękuję Bogu, bo daje nam świętych, którzy przemawiają do naszego serca i dają nam do naśladowania przykład życia chrześcijańskiego, i pragnę zakończyć słowami błogosławieństwa, ułożonego przez Klarę dla swoich współsióstr i zachowywanego z wielką pieczołowitością jeszcze dzisiaj przez klaryski, których modlitwa i dzieło odgrywają w Kościele cenną rolę. Z tych słów przebija cała jej miłość i duchowe macierzyństwo: «Błogosławię wam w moim życiu i po mojej śmierci, tak jak mogę i bardziej niż mogę, wszelkim błogosławieństwem, jakim Ojciec miłosierdzia pobłogosławił i pobłogosławi w niebie i na ziemi synów i córki, i jakim ojciec duchowy i matka duchowa błogosławili i błogosławią swoich synów duchowych i swoje córki duchowe. Amen» (FF, 2856).

Apel o poszanowanie wolności religijnej

Śledzę z troską zajścia, do których doszło w tych dniach w różnych regionach południowej Azji, zwłaszcza w Indiach, Pakistanie i Afganistanie. Modlę się za ofiary i proszę, aby poszanowanie wolności religijnej oraz logika pojednania i pokoju wzięły górę nad nienawiścią i przemocą.

do Polaków:

Drodzy polscy pielgrzymi. Dziś przypada wspomnienie Matki Bożej Bolesnej. Powracają na pamięć słowa ukrzyżowanego Pana: «Niewiasto, oto syn Twój», «Oto Matka twoja». Chrystus sam zawierza swojej Matce Jana, a wraz z nim wszystkie pokolenia uczniów. Zaprośmy Ją do domu naszej codzienności, aby Jej opieka i wstawiennictwo były dla nas wsparciem w czasie pomyślnym i w dniach cierpienia. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (11/2010) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_15092010.html#

Testament św. Klary


1W Imię Pańskie (Kol 3, 17). Amen.
2Wśród różnych dobrodziejstw, które otrzymałyśmy i co dzień otrzymujemy od hojnego Dawcy, Ojca miłosierdzia (2 Kor 1, 3), i za które powinnyśmy chwalebnemu Dobroczyńcy całym sercem dziękować, jest wielkie dobrodziejstwo naszego powołania; 3im zaś ono jest doskonalsze i większe, tym więcej jesteśmy Bogu dłużne. 4Dlatego Apostoł mówi: Uznaj swoje powołanie (por. 1 Kor 1, 26).
5Syn Boży stał się dla nas drogą (por. J 14, 6), którą nam pokazał i której nas uczył słowem i przykładem (por. 1 Tm 4, 12) święty nasz Ojciec Franciszek, prawdziwy Jego miłośnik i naśladowca.
6Powinnyśmy zatem, umiłowane siostry, rozważać niezmierzone dobrodziejstwa, jakimi nas Bóg obsypał, 7a zwłaszcza te, które zdziałał w nas przez swego umiłowanego sługę, świętego naszego Ojca Franciszka, 8nie tylko po naszym nawróceniu, ale gdyśmy jeszcze żyły wśród marności świata.
9Sam bowiem Święty, nie mający jeszcze braci ani towarzyszy, zajęty zaraz po swoim nawróceniu 10odnawianiem kościoła św. Damiana, w którym spłynęła na niego pełnia pociechy Bożej i pobudziła do całkowitego opuszczenia świata, 11w przypływie wielkiej radości i oświecony przez Ducha Świętego, przepowiedział o nas to, co Pan potem spełnił.
12Wszedł bowiem wtedy na mur tego kościoła i do kilku ubogich ludzi, którzy znajdowali się w pobliżu powiedział głośno po francusku: 13Chodźcie i pomóżcie mi w pracy przy klasztorze św. Damiana, 14bo będą tu mieszkać panie, których sława i święte życie wielbić będzie naszego Ojca niebieskiego (por. Mt 5, 16) w całym Jego Kościele świętym.
15Możemy więc w tym wydarzeniu podziwiać wielką dobroć Boga względem nas, 16który w swym nadmiernym miłosierdziu i miłości raczył przez swego Świętego te słowa powiedzieć o naszym powołaniu i wybraniu (por. 2 P 1, 10). 17I nie tylko o nas przepowiadał to święty nasz Ojciec, ale i o innych, które pójdą za głosem świętego powołania, którym Pan nas wezwał.
18Z jakąż więc troskliwością, z jakąż gorliwością ducha i ciała powinnyśmy spełniać nakazy Boga i naszego Ojca, aby przy pomocy Pana oddać Mu talent pomnożony (por. Mt 25, 15-23). 19Sam bowiem Pan postawił nas jako wzór i zwierciadło na przykład nie tylko dla innych, lecz również dla naszych sióstr, które powołał do naszego życia, 20aby i one były zwierciadłem i przykładem dla ludzi żyjących w świecie. 21Skoro więc Pan powołał nas do tak wielkiego zadania, aby z nas mogły brać wzór te, które są dla innych przykładem i zwierciadłem, 22powinnyśmy szczególnie błogosławić i chwalić Pana i umacniać się w Panu, by czynić dobrze. 23Dlatego, jeśli będziemy żyć według tej reguły, zostawimy innym szlachetny przykład (por. 2 Mch 6, 28. 31) i przez krótki trud zdobędziemy nagrodę wiecznego szczęścia (Flp 3, 14).
24Gdy Najwyższy Ojciec niebieski raczył w swoim miłosierdziu oświecić moje serce łaską, abym za przykładem i pouczeniem świętego naszego Ojca Franciszka czyniła pokutę, 25niedługo po jego nawróceniu wraz z kilkoma siostrami, które mi Pan dał wnet po moim nawróceniu, przyrzekłam mu z własnej woli posłuszeństwo, 26tak jak Pan udzielił nam światła swej łaski przez chwalebne życie i naukę świętego Franciszka. 27On zaś widząc, że byłyśmy fizycznie słabe i ułomne, ale nie cofałyśmy się przed niedostatkiem, ubóstwem, pracą i utrapieniem, ani przed lekceważeniem i wzgardą świata, 28lecz za przykładem świętych i jego braci uważałyśmy to za wielką rozkosz, uradował się bardzo w Panu, 29i z miłości ku nam zobowiązał się, że będzie nas osobiście i przez swój zakon otaczał zawsze serdeczną i troskliwą opieką, jak swoich braci.
30I tak z woli Pana i świętego Ojca naszego Franciszka poszłyśmy do kościoła św. Damiana, aby tam zamieszkać. 31Tu w krótkim czasie, Pan przez swoje miłosierdzie i łaskę pomnożył naszą liczbę, aby spełniło się to, co Pan przepowiedział przez swego Świętego. 32W innym bowiem miejscu przedtem przebywałyśmy, ale bardzo krótko.
33Potem napisał nam regułę życia, podkreślając najmocniej, żebyśmy zawsze trwały w świętym ubóstwie. 34I nie zadowolił się tym, że zachęcał nas za swego życia do miłości i zachowania najświętszego ubóstwa licznymi naukami i swoim przykładem (por. Dz 20, 2), lecz zostawił nam jeszcze liczne pisma, abyśmy po jego śmierci nigdy od ubóstwa nie odstąpiły. 35Podobnie Syn Boży, póki żył na świecie, nie chciał nigdy odstąpić od świętego ubóstwa. 36I nasz święty Ojciec Franciszek, idąc Jego śladami (por. 1 P 2, 21), póki żył, nie odstąpił ani w swoim przykładzie, ani w nauce od świętego ubóstwa, które wybrał dla siebie i swoich braci.
37Ja więc, Klara, niegodna służebnica Chrystusa i sióstr ubogich klasztoru św. Damiana i roślinka świętego Ojca, zastanawiając się z innymi moimi siostrami nad naszą tak wzniosłą profesją, nad poleceniem tak wielkiego Ojca, 38i nad słabością innych, której obawiałyśmy się i dla siebie po śmierci świętego Ojca naszego Franciszka, naszej podpory, jedynej po Bogu pociechy i umocnienia (por. 1 Tm 3, 15), 39odnawiałam wielokrotnie i dobrowolnie z siostrami nasze zobowiązanie wobec pani naszej, najświętszego ubóstwa, aby siostry, które są teraz i te, które przyjdą po mojej śmierci, nie mogły w żaden sposób od niego odstąpić.
40I jak ja gorliwie się zawsze starałam zachowywać święte ubóstwo przyrzeczone Panu i świętemu naszemu Ojcu Franciszkowi, i aby je inne siostry zachowywały, 41tak również siostry, które po mnie obejmą urząd, powinny je same zachowywać i dbać, aby je inne zachowywały. 42Dla większej zaś pewności postarałam się, aby Ojciec święty Innocenty, za czasów które zaczynałyśmy, i inni jego następcy potwierdzili swymi przywilejami naszą profesję najświętszego ubóstwa, które przyrzekłyśmy również naszemu Ojcu, 43abyśmy nigdy od niego w żaden sposób nie odstąpiły.
44Dlatego klęcząc i pochylając się głęboko duszą i ciałem, powierzam wszystkie moje siostry, obecne i przyszłe, świętej matce, Kościołowi Rzymskiemu, Ojcu świętemu, a zwłaszcza kardynałowi, który będzie wyznaczony dla zakonu braci mniejszych i dla nas. 45Przez miłość Pana, który ubogi położony w żłobie (Łk 2, 12), ubogi żył i nagi zawisł na krzyżu, 46niech kardynał protektor dba, aby ta “mała trzódka” (por. Łk 12, 32), którą w swym świętym Kościele Bóg Ojciec wzbudził słowem i przykładem świętego Franciszka, naśladującego ubóstwo i pokorę umiłowanego Syna Bożego i Jego chwalebnej Matki Dziewicy, 47zachowywała zawsze święte ubóstwo, któreśmy przyrzekły Bogu i świętemu naszemu Ojcu Franciszkowi, i niech w tym ubóstwie umacnia i utrzymuje siostry.
48Pan dał nam świętego naszego Ojca Franciszka jako założyciela, krzewiciela i pomocnika w służbie Chrystusowi i w tym, co przyrzekłyśmy Bogu i samemu naszemu Ojcu, 49który za swego życia słowem i czynem otaczał nas, swoją roślinkę, troskliwą opieką. 50Powierzam więc również wszystkie moje siostry obecne i przyszłe następcy świętego naszego Ojca Franciszka i całemu zakonowi, 51aby nam pomagali służyć coraz lepiej Bogu, a zwłaszcza zachowywać najświętsze ubóstwo.
52Jeżeli się natomiast kiedy zdarzy, że wymienione siostry opuszczą to miejsce i przeniosą się na inne, to gdziekolwiek będą, powinny również po mojej śmierci zachowywać tę regułę ubóstwa, którą przyrzekłyśmy Bogu i świętemu naszemu Ojcu Franciszkowi.
53Niech się jednak starają i pamiętają, zarówno siostra piastująca mój urząd, jak i inne, aby nie nabywać i nie przyjmować koło klasztoru więcej ziemi, niż jest to prawdziwie konieczne na założenie ogrodu dla uprawiania warzyw. 54Jeżeli zaś trzeba będzie mieć kiedyś więcej ziemi za ogrodzeniem ogrodu dla przyzwoitego odosobnienia klasztoru, niech pozwolą tylko tyle nabyć, ile wymaga prawdziwa konieczność. 55Ziemia ta nie powinna być ani uprawiana, ani obsiewana, lecz niech zawsze leży odłogiem.
56Napominam i zachęcam w Panu Jezusie Chrystusie wszystkie moje siostry, obecne i przyszłe, aby zawsze się starały iść drogą świętej prostoty, pokory i ubóstwa, i prowadzić życie święte, 57tak jak od początku naszego nawrócenia do Chrystusa byłyśmy pouczone przez świętego naszego Ojca Franciszka. 58W ten sposób, nie dzięki naszym zasługom, ale tylko z miłosierdzia Bożego i z łaski hojnego Dawcy, samego Ojca miłosierdzia (2 Kor 1, 3), będą zawsze roztaczać woń dobrej sławy tak na te, które są daleko, jak i na te, które są blisko (por. 2 Kor 2, 15). 59Miłujcie się nawzajem miłością Chrystusową, a miłość, którą macie w sercu, okazujcie przez uczynki na zewnątrz, 60aby siostry, zachęcone tym przykładem, wzrastały zawsze w miłości Bożej i w miłości wzajemnej.
61Proszę również tę, która będzie pełnić urząd, aby starała się siostrom bardziej przewodzić cnotami i świętym życiem niż urzędem, 62żeby siostry pociągnięte je przykładem były posłuszne nie tyle ze względu na jej urząd, co z miłości. 63Niech będzie także troskliwa i rozważna w stosunku do sióstr, jak dobra matka wobec swych córek. 64A zwłaszcza niech się stara zaopatrywać każdą z sióstr według jej potrzeb z tego, co Pan im da. 65Niech będzie również tak uprzejma i przystępna, aby mogły spokojnie wyjawiać swoje potrzeby, 66i według własnego uznania, zwracać się do niej z ufnością o każdej porze, zarówno w sprawach swoich, jak innych sióstr.
67Siostry zaś podwładne niech pamiętają, że dla Pana wyrzekły się własnej woli, 68dlatego chcę, aby były posłuszne swej matce, jak to dobrowolnie przyrzekły Panu, 69aby na widok wzajemnej miłości, pokory i jedności wśród sióstr matce było lżej dźwigać ciężar urzędu, 70a przez święte życie sióstr to, co jest przykre i gorzkie, zmieniło się jej w słodycz.
71A ponieważ wąska jest droga i ścieżka, i ciasna brama, którą się idzie i wchodzi do życia, mało jest tych, którzy nią idą (por. Mt 7, 14) i wchodzą. 72A jeśli są tacy, którzy nią idą przez jakiś czas, to tylko bardzo nieliczni trwają na niej do końca. 73Błogosławieni, którym dane jest iść (por. Ps 119, 1) tą drogą i wytrwać na niej aż do końca (por. Mt 10, 22).
74Wszedłszy więc raz na drogę Pańską, uważajmy, abyśmy nigdy z niej, w żaden sposób nie zboczyły z własnej winy, przez niedbalstwo lub niewiedzę, 75i nie przyniosły wstydu tak wielkiemu Panu, Jego Matce Dziewicy, świętemu naszemu Ojcu Franciszkowi, Kościołowi tryumfującemu, a także walczącemu. 76Napisane jest bowiem: Przeklęci, którzy odstępują od twoich przykazań (Ps 119, 21).
77Dlatego klękam przed Ojcem Pana naszego Jezusa Chrystusa (Ef 3, 14), aby przez zasługi chwalebnej Dziewicy, świętej Jego Matki, świętego Ojca naszego Franciszka i wszystkich świętych, 78sam Pan, który dał dobry początek, dawał wzrost (por. 2 Kor 8, 6. 11; 1 Kor 3, 6. 7) i wytrwanie do końca. Amen.
79To pismo, aby lepiej było zachowane, zostawiam wam, moim najdroższym i najukochańszym siostrom, obecnym i przyszłym, na znak błogosławieństwa Pana i świętego Ojca naszego Franciszka oraz błogosławieństwa mojego, waszej matki i służebnicy.

http://www.francesco.katowice.opoka.org.pl/pk_tkl.html

*********

Najświętsza Maryja Panna Świętolipska
Matka jedności chrześcijan

Bardzo często tytuł Matki Bożej jest związany z miejscowością, w której znajduje się Jej cudowny obraz. Tak jest w wypadku “Matki Bożej Częstochowskiej”, podobnie jak w odniesieniu do Najświętszej Maryi Panny Świętolipskiej, której obraz znajduje się we wsi Święta Lipka, położonej na Warmii, w kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najśw. Maryi Panny.

Matka Boża Świętolipska, Matka jedności chrześcijan Obraz, który od XVII wieku cieszy się niesłabnącym kultem, stanowi kopię obrazu Matki Bożej Salus Populi Romani z bazyliki rzymskiej. Namalowany został w 1640 roku przez niderlandzkiego malarza Bartłomieja Pensa i umieszczony w Świętej Lipce.
Początki sanktuarium i kultu Matki Bożej są jednak wcześniejsze i sięgają XIII wieku. Tradycja wspomina o skazańcu w Kętrzynie, który w przeddzień egzekucji miał otrzymać od Matki Bożej polecenie, by wyrzeźbił Jej wizerunek, za co Ona okaże mu swe miłosierdzie. Skazaniec pracował całą noc i z klocka drzewa wykonał piękną rzeźbę Matki Bożej. Był to człowiek, który dotąd nie miał nic wspólnego z rzeźbieniem. Sędziowie uznali to za szczególny znak łaski Bożej i następnego ranka ułaskawiono skazańca. Wracając z więzienia, umieścił on figurę na przydrożnej lipie w okolicy Reszla.
Miejscowa ludność otoczyła szczególną czcią wspomnianą rzeźbę; wybudowano kapliczkę. Krzyżacy, po przejściu na protestantyzm, zaczęli prześladować przybywających tutaj pielgrzymów. Zniszczyli nawet kapliczkę, a świętą figurkę porąbali, dla nieposłusznych zaś pątników – którzy mimo zakazów przybywali tutaj modlić się i oddawać cześć Matce Bożej – wystawili szubienicę.
Zmiana sytuacji nastąpiła w XVII wieku, kiedy to energiczne wystąpienia dworu króla polskiego zmusiły pruskich lenników do szanowania wolności religijnej wśród Polaków zamieszkujących te ziemie. Kult maryjny zaczął się z powrotem rozwijać; w 1639 roku przybyli do Świętej Lipki jezuici. Sprowadził ich tutaj sekretarz króla polskiego Zygmunta III Wazy, Stefan Sandorski, który też był fundatorem odbudowanej kaplicy. Wtedy zaczyna się prawdziwy “złoty wiek” tego sanktuarium, odżywają tradycje pielgrzymkowe; ściągają Polacy z różnych stron kraju, zwłaszcza z Mazur, Warmii i Kurpi. Właśnie wtedy jezuici umieścili tutaj wspomniany poprzednio obraz, który wkrótce zasłynął łaskami.
Rektor kolegium jezuickiego w pobliżu Reszla podawał, że w latach 1640-1658 odnotowano ok. 600 cudownie wysłuchanych próśb uleczeń, nie mówiąc o nieprzeliczonych łaskach wewnętrznych, których nie notują żadne statystyki. Przybywali tu królowie polscy: Zygmunt III, Władysław IV, Jan Kazimierz, Jan III Sobieski. Wśród paramentów liturgicznych znajduje się ornat własnoręcznie haftowany przez żonę Jana III – królową Marysieńkę.
Wkrótce kaplica okazała się za mała. W 1681 r. jezuici przystąpili do budowy nowej, okazałej świątyni. Ofiary na ten cel napływały z całej Polski. Konsekracji dokonał w 1693 roku biskup warmiński Stanisław Zdąbski. Z chwilą rozbiorów Święta Lipka stała się, obok Gietrzwałdu, główną oazą polskości i wiary dla mieszkańców Warmii i Mazur. Mówiono wówczas: “Czym Częstochowa dla Polski i Ostra Brama dla Litwy, tym Lipka dla Warmii i Mazur”. Przez cały okres zaborów byli w tym sanktuarium polscy kaznodzieje i aż do hitlerowskiego zakazu w 1939 roku głoszono tu kazania w języku polskim. Do 1939 roku działała tu także polska szkoła.
Dla miłośników sztuki świętolipska świątynia jest jednym z najwspanialszych zabytków baroku w architekturze, rzeźbie i malarstwie. Została uznana za najpiękniejszy kościół barokowy w Europie północno-wschodniej. Dodatkową atrakcją są przepiękne organy ze sceną przedstawiającą Zwiastowanie Najśw. Maryi Panny. W świętolipskiej szkole muzycznej uczył się wielki syn Warmii – Feliks Nowowiejski; improwizował na miejscowych organach. Z murów starej świątyni wyszła też muzyka Nowowiejskiego do słów Roty Konopnickiej: “Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. Jednakże przepyszny barok nie może przesłonić cichej, dyskretnej rzeczywistości, że tutaj właśnie Maryja obrała sobie miejsce. Po II wojnie światowej powrócili jezuici i objęli opiekę nad sanktuarium, którego szczególnym charyzmatem jest wspólność pielgrzymowania oraz modlitwy protestantów i katolików.

Dzień 11 sierpnia 1968 roku przeszedł do historii sanktuarium jako szczególny; w tym bowiem dniu Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński, dokonał koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Świętolipskiej. Jednym z uczestników tego aktu był także metropolita krakowski, kard. Karol Wojtyła. W uroczystości wziął udział prawie cały Episkopat Polski.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-11b.php3

********

Święta Zuzanna, dziewica i męczennica
Święta Zuzanna
Posiadamy dość wczesne świadectwa kultu św. Zuzanny, nie są one jednak, jak zwykle, związane z rzymskim cmentarzem, ale z tytułem kościoła, położonego w pobliżu Term Dioklecjana. W VI w. nazwano go zresztą kościołem św. Zuzanny. Wtedy też (lub nieco później) powstała legendarna pasja, wedle której Zuzanna była córką kapłana Gabiniusza, bratanicą papieża Kajusa oraz krewną cesarza Dioklecjana. Miała ponieść śmierć dlatego, że odrzuciła rękę cesarskiego syna. Stało się to w domu, który przylegał do domu tego ostatniego; miało to tłumaczyć starożytną nazwę Statio ad duas domos. W świetle wszystkich tych szczegółów nie możemy wykluczać przypuszczenia, że w rzeczywistości chodziło o późne uzasadnienie tytułu rzymskiego kościoła, i tak z jego fundatorki uczyniono męczennicę.
Wspomnienie obchodzono zawsze 11 sierpnia. Zachowało je również nowe Martyrologium Rzymskie, ale w sformułowaniu pozbawionym elementów przekazanych jedynie przez legendę.

 

 

 

 

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-11c.php3

********

Błogosławiony Alojzy Biraghi, prezbiter
Błogosławiony Alojzy Biraghi Alojzy urodził się 2 listopada 1801 r. w Vignate koło Mediolanu jako piąty z ośmiorga dzieci. W wieku 12 lat wstąpił do niższego seminarium w Castello sopra Lecco. Filozofię i teologię studiował w wyższych seminariach w Monzie i w Mediolanie. Święcenia kapłańskie przyjął 28 maja 1825 r. i wkrótce rozpoczął wykłady w seminariach w Castello, Seveso i Monzie. W 1833 r. został ojcem duchownym kleryków w seminarium w Mediolanie. W 1855 r. uzyskał stopień doktora słynnej Biblioteki Ambrozjańskiej oraz został honorowym kanonikiem bazyliki św. Ambrożego. W 1864 r. objął funkcję wiceprefekta Biblioteki Ambrozjańskiej, a w 1873 r. otrzymał godność prałata domowego papieża Piusa IX.
Był człowiekiem głębokiej kultury i szczerej pobożności. Zajmował się naukowo patrystyką i archeologią. Zgłębiał życie pierwszych chrześcijan, a specjalną czcią otaczał św. Ambrożego. Powziął myśl założenia Instytutu Sióstr św. Marceliny, która była starszą siostrą św. Ambrożego i św. Satyra. Z pomocą m. Mariny Videmari (1812-1891) założył w 1838 r. w Cernusco sul Naviglio instytut zakonny sióstr marcelinek. Zasadą ich postępowania była “błogosławiona metoda”, jaką w Konstytucjach zalecał ks. Biraghi. Nie chodziło w niej o nadzwyczajne pokuty i umartwienia, ale o wierność w wypełnianiu codziennych obowiązków. Jedną z pierwszych sióstr, które wyszły ze “szkoły” ks. Alojzego, była bł. Maria Anna Sala.
Instytut zajmował się kulturalnym i moralnym wychowaniem dziewcząt z rodzin szlacheckich. Siostry uczyły także nieodpłatnie dzieci z rodzin ubogich. Ponieważ ks. Alojzy nie był zaangażowany bezpośrednio w duszpasterstwo parafialne, mógł poświęcić wiele czasu i uwagi siostrom jako ich kierownik duchowny i opiekun zgromadzenia. Rozrastało się ono szybko i w krótkim czasie powstało wiele domów: w Vimercate (1841), Mediolanie (1854), Genoa-Albaro (1868), Chambéry we Francji (1876). Później powstały też placówki w Brazylii (1912), Szwajcarii (1919), Anglii (1954), Albanii i Kanadzie (1958) oraz Meksyku (1984).
Ks. Alojzy Biraghi zmarł 11 sierpnia 1879 r. w wieku 78 lat. W 1951 r. jego szczątki przeniesiono do klasztoru macierzystego sióstr marcelinek. Arcybiskup Mediolanu kard. Giovanni Colombo wszczął proces beatyfikacyjny 27 października 1971 r. Beatyfikacji ks. Alojzego na polecenie papieża Benedykta XVI dokonał w Mediolanie 30 kwietnia 2006 r. kard. Dionigi Tettamanzi.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-11d.php3

Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Evreux, we Francji – św. Tauryna, biskupa. Żył pod koniec IV lub na początku V stulecia. Wcześnie wpisano go do martyrologiów. Przy jego grobie powstało opactwo, które od roku 1636 należało do sławnej kongregacji maurynów.

W Cambrai, we Francji – św. Gaugeryka, biskupa. W roku 614 uczestniczył w synodzie paryskim. Diecezją kierował ponoć przez 40 lat. Zmarł w roku 625. Jego kult szybko zatoczył szerokie kręgi.

oraz:

św. Aleksandra, biskupa w Komanie (+ 250); św. Ekwicjusza, opata (+ 571); św. Rufina, biskupa (+ koniec III w.); św. Tyburcjusza, męczennika (+ 288)

**************************************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*********

By nie zostać samym

Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo… J 12, 24 – 26

Egoizm zasklepia w sobie i można mieć nawet mnóstwo osób wokół siebie – w niczym to nie pomoże. Kapryśne ego chce wszystko samo, po swojemu, wie najlepiej, lubi przyjemności (i tylko przyjemności), idzie na łatwiznę – gdzie się da, jak się da, ile się da i z kim się da. Ono ma tymczasem obumrzeć. Kiedy nie obumiera, kiedy nie czynię w tym kierunku choćby drobnych kroków (idąc w stronę coraz większego rozwoju, czyli miłości – kochania coraz bardziej siebie, bliźnich, wrogów, Boga, itp.), to – jak ziarno pszenicy z dzisiejszego przykładu – zostanę sam.

To wszystko dzieje się na zasadzie paradoksu, który Jezus dziś ukazuje. Chcesz zyskać życie? Nie możesz się go kurczowo trzymać. Trzeba je stracić. Lecz to nie jest na zasadzie: strata – zysk. Chodzi bardziej o zaufanie Temu, w ręku którego to życie się znajduje. Bo wtedy tracąc – zyskujesz.

W tym paradoksie są dwa momenty. Jeden bardziej bierny, pasywny, który polega na tym, by pozwolić odejść życiu, pozwolić na stratę. Pozwolić też i zgodzić się na to, co mnie w życiu spotyka. Nie jest to łatwe. Drugi moment jest bardziej aktywny i polega na zaangażowaniu w życiu. Podobnie jak Jezus, który mówi, że „nikt mi życia nie odbiera, ja sam je oddaję”. Mam podejmować decyzję, dokonywać wyborów. Tracenie życia odbywa się przez zaangażowanie w miłość, dobro, piękno, prawdę. To nie bierne czekanie, aż się coś wydarzy, bo… samo nic się nie wydarzy.

Zgodzić się na obumieranie i zaangażować się w miłość. Być jak ziarno pszenicy, które ostatecznie wydaje plon. Albo zostać samemu. Tak egzystencjalnie samemu, tak duchowo. I może nawet nie chodzi o wybór, który mógł się już dokonać w sercu. Chodzi bardziej o konsekwencję w tym, o działanie, kolejne kroki, choćby drobne…

http://ginter.sj.deon.pl/by-nie-zostac-samym/

**********

Wolność to decyzja

Mając mur z wód po prawej i po lewej stronie. Wj 14, 21 – 15, 1

Naród wybrany postępuje w drodze do wolności. Niby już wyszli, a jednak… Przed sobą mają wodę nie do przebycia, za sobą wojsko faraona. Jest szemranie, jest narzekanie na to, że przecież mogli zostać w Egipcie, czy im było tak źle?

Czy ja naprawdę chcę wolności? Bo wolność to decyzja. Bóg sprawia, że wody morza się rozstępują. Poszerza im przestrzeń, by mogli iść śmiało w stronę wolności. Lecz ta przestrzeń nie jest zbyt stabilna według naszych standardów. Bo nie wiem, czy chciałbym się oprzeć o wodny mur…  Czy to daje poczucie bezpieczeństwa?  A jednak trzeba iść, chyba że chcę wpaść prosto w ręce faraona.

Wolność to decyzja, by iść naprzód, choć droga (przyszłość) jest nieznana i wydaje się taka niestabilna, niepewna. Wolność to decyzja i to świadoma. A to oznacza również wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. Takich ważnych decyzji miałem i mam w życiu wiele. Decyzja o opuszczeniu rodziców (też ma być świadoma), o miłości (świadomym zaangażowaniu się), o przebaczeniu, wejściu w jakąś relację lub wyjściu z niej, itp. U człowieka wolnego nic nie dzieje się samo, nic nie dzieje się na zasadzie „tak jakoś samo wyszło”. Trzeba podejmować decyzje. I mam wrażenie, że ta o wolności jest jedną z najtrudniejszych.

Bo konsekwencją jest to, że morze za moimi plecami wróci na swoje dawne położenie i nie ma odwrotu. Kiedy podejmę decyzję o tym, by stać się dorosłym i samodzielnym (najczęściej wchodzimy w to „z rozpędu”, bez refleksji), to nie ma już powrotu do dzieciństwa. Natomiast bez tej świadomej decyzji można być dorosłym „dzieckiem”, które niby prowadzi dorosłe życie, ale ciągle czegoś szuka w swoim dzieciństwie. Moja wiara jest decyzją, miłość jest świadomą decyzją, ojcostwo czy macierzyństwo jest decyzją, i wiele innych. Każda z nich niesie ze sobą odpowiedzialność i określone konsekwencje. Może dlatego czasami nie chcę podejmować decyzji, tylko „jakoś to będzie”, „niech się dzieje, co chce”.

Chcę być wolny. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ale to kosztuje. Muszę porzucić dawną wygodę mojego Egiptu”, dawne „przywileje” i poprzedni styl życia. Oto teraz wszystko staje się nowe. Wziąć życie w swoje ręce i iść. Bo wolność to decyzja…

http://ginter.sj.deon.pl/wolnosc-to-decyzja/

**********

Słuchanie (II)

Przypowieść o siewcy mówi nam, że Bóg zawsze daje słowo i że w tym dawaniu jest bardzo hojny. Przechodzi ono przez nasze zmysły do serca. Wiele wrażeń może blokować tę jego drogę do serca i Słowo może nas nie dotknąć (obraz cierni, drogi, skał). Dla św. Ignacego było ważne, by zmysły zostały nawrócone. Przez to lepiej mogą strzec drzwi naszego serca przed niepotrzebnym hałasem, bodźcami zewnętrznymi, tysiącem informacji i wrażeń. Słowo, które Pan posyła ma moc nas dotknąć, poruszyć i zostawić ślad w sercu, a w konsekwencji popchnąć do podjęcia decyzji. Chodzi o decyzję dotyczącą zmiany życia, nawrócenia. Na to możemy odpowiedzieć „tak”, albo „nie”. Dopiero decyzja pozytywna przynosi owoce, przynosi wypełnienie w naszym życiu.

Jk 1, 19-25 – mamy być słuchaczami wypełniającymi słowo, a nie przeglądać się w nim jak w lustrze (por. Łk 18, 9-14 – faryzeusz i celnik na modlitwie). W lustrze można się przeglądać, by się sobą zachwycić (faryzeusz), albo by coś w sobie poprawiać (podejście perfekcjonistyczne). Słowo zaś nie jest lustrem, w którym mam widzieć siebie. Jest miejscem spotkania z Bogiem, który widzi mnie w Prawdzie i Miłości. Mam Jemu pozwolić się poprawić, skorygować – nie sam! Mam Jemu pozwolić się osądzić, a jest to zawsze sąd z krzyża: „Ojcze, przebacz im…”.

Słowo pokazuje mi prawdę o mnie i nie jest łatwo ją przyjąć. Ta prawda jednak jest zawsze połączona w sposób nierozdzielny z miłością. Bo Bóg jest miłością, więc i Słowo, które posyła jest Słowem Miłości. Bóg, pokazując nam prawdę o nas samych, mówi jednocześnie: „Kocham cię do szaleństwa takiego, jakim jesteś”. Pokazując nam prawdę – Bóg tej prawdy o nas nie potępia, lecz zbawia i okazuje swoje nieskończone miłosierdzie. Okazuje miłość, która jako jedyna ma moc nas zbawić, uleczyć.

Kiedy wiec Słowo pokazuje mi prawdę o mnie, prawdę o mojej ciemności i grzechu, to jednocześnie mówi: „Kocham cię i chcę twojego dobra”. Gdy człowiek pozwala na to, to Bóg bierze go na ręce i prowadzi do żywej wody, która obmywa z wszelkiego brudu. Przeszkodą w tym, by słowo zadziałało jest spojrzenie w Słowo jak w lustro i przeglądanie się w nim, zamiast pozwolenie, by mnie zmieniało.
A to przeglądanie ma dwojaki kierunek:
a) Na wzór faryzeusza, który nie widzi w sobie zła. Robi wszystko, co przykazania każą, daje dziesięcinę, modli się, pości… nie ma sobie nic do zarzucenia. Przejrzał się w słowie i sam się usprawiedliwił.
b) Na wzór Judasza, który zobaczył prawdę o sobie; zobaczył, że wydał krew niewinną, uznał swój grzech, ale nie pozwolił sobie na przyjęcie miłosierdzia i sam go sobie nie dał (i potępił siebie przez powieszenie się).

Poznanie siebie, które jest procesem, w konsekwencji prowadzi do przyjęcia siebie, zaakceptowania i pokochania, tj. do naśladowania Słowa – Jezusa Chrystusa. To się dzieje przez przebaczenie sobie, przez okazanie sobie miłosierdzia. Można to nazwać złotym środkiem pomiędzy samousprawiedliwieniem, czy wybieleniem siebie (muszę przyjąć prawdę o sobie), a samo-potępieniem (muszę sobie przebaczyć, przyjąć miłość miłosierną).

http://ginter.sj.deon.pl/sluchanie-ii-2/

***********

Symptomy odzyskania zdrowia duchowego

O

jcowie Kościoła widzą zbieżność trzech aspektów jako symptom odzyskania zdrowia duchowego:

a)      Pokój  serca (obojętność) – to symptom najbardziej widoczny braku namiętności (chorób). Nie chodzi o stan chwilowy, lecz o coś bardziej stałego. Temu pokojowi towarzyszy zawsze pokora oraz poznanie swoich braków. Ta obojętność nie oznacza jednak braku pokus czy myśli chorobliwych – to będzie trwało aż do śmierci – lecz że człowiek ma wystarczająco siły od Boga, by im się przeciwstawić. Dla Ojców Kościoła ten pokój serca jest końcem procesu nawrócenia i momentem, kiedy człowiek jest świadomy swego zdrowia duchowego, kiedy odnajduje swój prawdziwy sens, harmonię życia i wolność, która prowadzi człowieka spontanicznie ku dobru i duchowi.

b)      Miłość – Ojcowie najczęściej nazywają ją agapȇ, jako miłość Boga i bliźniego, ale również jako erȏs – aby wyrazić największą intensywność i żar serca (rozpalenie), do których należałoby dodać żarliwe pragnienie. Miłość to nie tylko istota życia chrześcijańskiego, ale to pierwsze i najważniejsze przykazanie, pierwsza cnota, zawierająca w sobie wszystkie inne, to również cel i doskonałość całego życia chrześcijańskiego. Ojcowie rozróżniają miłość samego siebie, Boga i bliźniego – jednak te miłości nie są autonomiczne, lecz są powiązane relacjami ze sobą.

c)      Poznanie i kontemplacja duchowa – są umocowane w miłości (działającej) i w relacji do „mądrości” (nie teoretycznej, lecz doświadczanej). To poznanie odróżnia się od „poznania światowego”. Nie jest wysiłkiem naszej inteligencji, nie zakłada żadnego uprzedniego poznania. Ojcowie rozróżniają dwa poznania: naturalne oraz poznanie Boga. To pierwsze polega na poznaniu stworzeń – głębokiego sensu ich istnienia, śladów Boga w każdym z nich. Przez to poznanie człowiek odzyskuje zdrowie duszy i jej funkcje: poznanie i kontemplowanie Boga w stworzeniach i stworzeń w Bogu, oddając Bogu chwałę w stworzeniach. Przez to poznanie wchodzimy również w prawdziwe poznanie drugiego człowieka i siebie samego, a także poznanie dzieł Boga w świecie i w nas. Drugie poznanie – pozwala poznać głębię Boga, Trójcy Świętej. Jest darem Boga, całkowicie darmowym i cały człowiek w tym uczestniczy. Ojcowie nazywają to czasem „widzeniem” Boga, które dla człowieka jest niezrozumiałe i niewyrażalne.

http://ginter.sj.deon.pl/symptomy-odzyskania-zdrowia-duchowego/

**********

O pokorze powierzenia się

1 Nie przykładaj zbyt wielkiej wagi do tego, kto jest z tobą, a kto przeciw tobie, ale tak postępuj, o to się kłopocz, aby Bóg był z tobą we wszystkich twoich sprawach. (…) Jeśli umiesz cierpieć w milczeniu, wkrótce zobaczysz, że Pan przyjdzie ci z pomocą. (…) Aby wytrwać w większej pokorze, dobrze jest czasem, by inni znali nasze ułomności i raz po raz nas upominali.

2. Kiedy człowiek, znając swoje wady, staje się bardziej pokorny, działa też na innych uspokajająco i łatwiej mu łagodzić spory. Bóg osłania pokornego i obdarza wolnością, miłuje pokornego i pociesza, pochyla się nad pokornym, zsyła pokornemu swoją łaskę, a potem przemienia jego poniżenie w chwałę. (…) Pokorny nie traci spokoju, gdy dotknie go zniewaga, bo ma oparcie w Bogu, a nie w świecie.

Tomasz a Kempis

http://ginter.sj.deon.pl/o-pokorze-powierzenia-sie/

*********

POZWÓL SOBIE NA STRATĘ

· by Marek Krzyżkowski CSsR

 

J 12, 24-26

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli kto Mi służy, uczci go mój Ojciec”.

Każdy z nas chce żyć. Nawet, gdy życie dotyka dna i pozornie chciałoby się zwiać z linii frontu to gdzieś w głębinach serca ukryte jest pragnienie prawdziwego życia. Nawet większe jest w nas pragnienie, bo chcemy, by coś po nas pozostało, by o nas pamiętali i wspominali w wielu okazjach. Najpiękniejsze pragnienie jakie każdy z nas w sobie nosi to miłość. Kto nie chce kochać i być kochanym? I o tym wszystkim dziś Jezus mówi w tym bardzo krótkim fragmencie. Te kilka krótkich zdań pokazuje nam jak żyć, owocować i kochać. Jezus daje nam propozycję prawdziwego życia na pełnych obrotach, daje gwarancję owoców naszego działania i odpowiada jak kochać, by nigdy nie ranić i nie być poranionym przez drugiego.

Jeżeli chcę naprawdę żyć to trzeba bym pozwolił sobie na śmierć. Nie, to nie jest odezwa i zaproszenie do samobójstwa. Tu chodzi o śmierć tego co w moim życiu jest grzechem. I nawet więcej, bo to jest wejście na taką drogę, gdy nie ma nic ważniejszego od Boga. Wiem co to strata. Najpierw, gdy tracisz najbliższych ci ludzi lub gdy odchodzą bezpowrotnie ci, którzy mieli zawsze być. Przed tygodniem zepsuł mi się komputer. No cóż złośliwość rzeczy martwej – jedyny ból, że straciłem dorobek co najmniej 7 lat: zdjęcia, kazania, dokumenty, filmy, mnóstwo konferencji. Zaczynam od zera. Bóg dał, Bóg wziął. Stracić dobre imię, dobrą opinię o sobie, mniemanie. Stracić to, na co pracowałeś całe życie. Stracić to, co kochasz. Zostawić to, co być może dla ciebie było lub jest całym życiem. Po co to wszystko? By być po prostu wolnym. Przez życie możemy się zniewalać nie tylko grzechem, ale rzeczami, gadżetami no ale też ludźmi. Pamiętam takie relacje w moim życiu, które powodowały, że czułem się jednocześnie bardzo szczęśliwy przy tej osobie, a jednocześnie widziałem jak to mnie oddala od Jezusa. Więcej czasu potrafiłem poświęcić na budowanie tych relacji niż na relacji z Tym, komu ofiarowałem swoje życie. Nie dziwie się już teraz czemu to się wszystko rozleciało.

Potrafisz to wszystko zostawić dla Jezusa? Może relacja w której żyjesz jest obarczona grzechem – potrafisz to zostawić, by żyć w stanie łaski? Może i robisz świetne rzeczy, ale nie masz czasu na modlitwę lub drugiego człowieka – masz odwagę zostawić to, by uratować twoją relację z Bogiem lub najbliższymi. Chcesz żyć na pełnych obrotach? Zostaw wszystko, co rodzi w twoim sercu grzech. Jeżeli warto o coś w życiu tak naprawdę zawalczyć to tylko o relację z Bogiem. Jeżeli chodzi o wszystko inne to pozwól sobie na stratę.

Dalej idąc jeżeli chcesz, by cokolwiek po tobie zostało pozwól sobie na śmierć. Ziarno, by mogło zaowocować musi obumrzeć. Owoc rodzi się ze śmierci. Pozwolę sobie na małe wspomnienie. Gdy odchodziłem z Torunia martwiłem się bardzo o wspólnotę, którą 4 lata temu zakładałem. Bałem się strasznie, co z nimi będzie. Najgorszy był moment, gdy po roku usłyszałem, że wspólnota już ledwo ledwo dogorywa i pewnie już nic z niej nie zostanie. Takie do mnie dochodziły informacje. W pewnym momencie usłyszałem oficjalne ogłoszenie, że nikogo już nie ma (oczywiście w rzeczywistości było nieco inaczej, bo to góra ogłosiła, że już nie ma nic mimo, że ludzie byli). Dokonało się w moim sercu wtedy bardzo konkretne obumarcie. Czułem się jak rodzic, któremu umarło dziecko. Jednak nie wiem jak ując to słowami pojawiła się we mnie ogromna radość, gdy po tym fakcie i informacji dowiedziałem się, że na rekolekcje oazowe przyjeżdża spora grupa, a potem, że jest nadzieja, że na tym pustkowiu wytryśnie piękne źródło i stanie się ono oazą dla innych – w sensie przenośnym i dosłownym. Pamiętam jak szedłem do nowicjatu i mój ksiądz proboszcz mówił mi: pamiętaj Marek, że ten rok jest po to byś obumarł. Pamiętaj też, że to jest czas, gdy będę cię obkładać gnojem. Nie bój się – to jest po to, byś się na nowo narodził i żył. Ja jestem przekonany, że wtedy przez tego poczciwego kapłana przemówił Duch Boży dając mi proroctwo. Te słowa nieustannie sobie przypominam, gdy coś tracę.

Chciałbym coś w życiu po sobie zostawić. To chyba nawet tak po ludzku normalne i naturalne. Odkryłem jednak, że to co do mnie należy do zasiewanie ziarna. Muszę (z bólem to piszę, ale wiem, że to jest jedyna droga) pozwolić, by to ziarno obumarło. Co to znaczy? Dziś rozumiem, że to jest pozwolenie, by nawet ziarno zapomniało o siewcy i nie wiedziało kim ów człowiek był czy jest. I dopiero wtedy gdy zajmie się tym prawdziwy Siewca, czyli Bóg ono zacznie kiełkować i owocować. Nie ma innej drogi. Dobrze rozumiem to w kontekście wydarzeń też mojego życia. Tylko Bóg daje wzrost.

Na koniec Jezus pokazuje wzór na miłość. Nie ma on nic wspólnego z matematyką. Ktoś kiedyś powiedział to o wierze, ale ja to użyje w kontekście miłości. Miłość mnoży się gdy się nią dzielisz. Ona rodzi się w sercu i wzrasta wtedy, gdy zaczniesz się nią dzielić z innymi. Co to znowu znaczy? Jezus daje tu obraz służby. Sam to pokazuje w czasie Ostatniej Wieczerzy, a potem na Krzyżu. Miłość to uklęknięcie przed drugą osobą i mycie mu nóg. To pochylenie się przed człowiekiem w geście służby. To nastawienie, które nakazuje mi pytać nie co ja z tego mam, ale co ja robię, by pokazać drugiemu, że rzeczywiście kocham. To pozwolenie sobie na stratę swoich ambicji, planów, a czasem nawet swoich marzeń. Miłość to strata życia, by mógł żyć drugi człowiek. Jeżeli chcesz rzeczywiście kochać i być kochanym to pozwól sobie na stratę.

http://marekcssr.blog.deon.pl/2015/08/10/pozwol-sobie-na-strate/

***********

Jak szukać Ciebie mam…/Vox Eremi/

 

 

**********

Papież: nie wystarczy spotkać Jezusa, aby uwierzyć

KAI / ak 09.08.2015 12:35,

(fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl)

– Nie wystarczy spotkać Jezusa, aby w Niego uwierzyć, nie wystarczy czytać Biblię, Ewangelię; nie wystarcza nawet być świadkiem cudu. Wiele osób było w bliskim kontakcie z Jezusem i nie uwierzyło mu, co więcej wzgardziło nim i skazało. Stało się tak, ponieważ ich serce było zamknięte na działanie Ducha Świętego –  mówił papież w rozważaniu poprzedzającym modlitwę “Anioł Pański” na placu św. Piotra w Watykanie.

 

– Wiara, która jest podobna do ziarna rzuconego w glebę serca, kiełkuje, kiedy pozwolimy się “pociągnąć” przez Ojca do Jezusa, i “idziemy z Nim” z otwartą duszą, bez przesądów; wtedy rozpoznamy w Jego obliczu Oblicze Boga i w jego słowach Słowo Boże, ponieważ Duch Święty pozwolił nam wejść w relację miłości i życia, która istnieje miedzy Jezusem a Bogiem Ojcem – stwierdził Franciszek.

Pełny tekst:

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

 

W dzisiejszą niedzielę kontynuujemy czytanie szóstego rozdziału Ewangelii Jana, gdzie Jezus, po dokonaniu wielkiego cudu rozmnożenia chleba, wyjaśnia ludziom znaczenie “znaku” (J 6,41-51).

 

Podobnie jak uczynił wcześniej z Samarytanką, wychodząc z doświadczenia pragnienia i znaku wody, Jezus wychodzi tutaj od doświadczenia głodu i znaku chleba, aby objawić samego siebie i zachęcić do uwierzenia w Niego.

 

Ludzie go szukają i słuchają, ponieważ przyjęli cud z entuzjazmem, ale kiedy Jezus stwierdza, że prawdziwym chlebem, danym przez Boga jest On sam, wielu się zgorszyło i zaczynają szemrać między sobą: “Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?” (J 6,42). Wtedy Jezus odpowiada: “Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał”, i dodaje: “Kto we Mnie wierzy ma życie wieczne” (ww. 44-47).

 

To słowo Pana nas zdumiewa i skłania do refleksji. “Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, a kto wierzy w Mnie, ma życie wieczne”. Skłania nas do refleksji. Wprowadza ono w dynamikę wiary, która jest relacją: relacją między osobą ludzką a Osobą Jezusa, gdzie decydującą rolę odgrywa Ojciec, i naturalnie także Duch Święty – który tu pozostaje w domyśle. Nie wystarczy spotkać Jezusa, aby w Niego uwierzyć, nie wystarczy czytać Biblię, Ewangelię, chociaż jest to bardzo ważne; ale nie wystarcza, nie wystarcza nawet być świadkiem cudu. Wiele osób było w bliskim kontakcie z Jezusem i nie uwierzyło mu, co więcej wzgardziło nim i skazało. A ja się zastanawiam, dlaczego tak się dzieje? Czy nie zostali pociągnięci przez Ojca? Nie stało się tak, ponieważ ich serce było zamknięte na działanie Ducha Bożego. A jeśli masz serce zamknięte, to wiara nie wkracza. Bóg Ojciec zawsze pociąga nas do Jezusa, a od nas zależy, czy otworzymy serce na Pana, czy też zamkniemy je.

 

Natomiast wiara, która jest podobna do ziarna rzuconego w glebę serca, kiełkuje, kiedy pozwolimy się “pociągnąć” przez Ojca do Jezusa i “idziemy ku Niemu” z otwartą duszą, z otwartym sercem, bez przesądów; wtedy rozpoznamy w Jego obliczu Oblicze Boga i w Jego słowach Słowo Boże, ponieważ Duch Święty pozwolił nam wejść w relację miłości i życia, która istnieje miedzy Jezusem a Bogiem Ojcem. A tu otrzymujemy dar, podarunek wiary.

 

Wtedy, z taką postawą, możemy zrozumieć także sens “Chleba życia”, który Jezus nam ofiaruje, i który On wyraża w następujący sposób: “Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata” (J 6,51). W Jezusie, w Jego “ciele” – to znaczy w Jego konkretnym człowieczeństwie – jest obecna cała miłość Boga, którym jest Duch Święty. Kto pozwala się pociągnąć przez tę miłość, idzie do Jezusa z wiarą i otrzymuje od Niego życie, życie wieczne.

 

Tą, która przeżywała przykładnie to doświadczenie jest Dziewica z Nazaretu, Maryja: pierwsza osoba ludzka, która uwierzyła w Boga przyjmując ciało Jezusa. Uczmy się od Niej, naszej Matki, radości i wdzięczności za dar wiary.

 

Dar, który nie jest “prywatny”, ale którym należy się dzielić: jest “za życie świata”!

 

[po modlitwie:]

 

Drodzy bracia i siostry!

 

Siedemdziesiąt lat temu, 6 i 9 sierpnia 1945 roku miały miejsce straszliwe bombardowania atomowe Hiroszimy i Nagasaki. Z dystansu wielu lat to tragiczne wydarzenie wciąż budzi przerażenie i odrazę. Stało się ono symbolem ogromnej niszczycielskiej siły człowieka, kiedy dokonuje wypaczonego wykorzystania osiągnięć nauki i techniki oraz stanowi nieustanne ostrzeżenie dla ludzkości, aby na zawsze odrzuciła wojnę i zakazała broni nuklearnej, a także wszelkich broni masowego zniszczenia. Ta smutna rocznica wzywa nas przede wszystkim do modlitwy i działania na rzecz pokoju, aby upowszechnić na całym świecie etykę braterstwa oraz klimat pokojowego współistnienia między narodami. Niech z każdego kraju wzniesie się jeden głos: nigdy więcej wojny, nie dla przemocy, a tak dla dialogu i pokoju! Poprzez wojnę zawsze się traci, jedyny sposób, by wygrać wojnę, to jej niepodejmowanie.

 

Z głębokim niepokojem śledzę wieści napływające z Salwadoru, gdzie w ostatnim okresie pogłębiły się trudności mieszkańców z powodu głodu, kryzysu gospodarczego, ostrych konfliktów społecznych i rosnącej przemocy. Wzywam umiłowany naród salwadorski, by trwał zjednoczony w nadziei oraz zachęcam wszystkich do modlitwy, aby w ojczyźnie bł. Oskara Romero rozkwitały sprawiedliwość i pokój.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/aniolpanski/art,88,papiez-nie-wystarczy-spotkac-jezusa-aby-w-niego-uwierzyc.html?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul

*********

Synodzie, wypłyń na głębię!

Więź

Ewa Kiedio, Zbigniew Nosowski

(fot. Mazur/catholicnews.org.uk/flickr.com)

Ubiegłoroczne obrady watykańskiego Nadzwyczajnego Synodu Biskupów ożywiły w Kościele dyskusję wokół tematyki małżeńskiej i rodzinnej. To wartość bezcenna, bo zbyt wiele problemów uważano tu za dobrze znane albo rozstrzygnięte raz na zawsze. Ożywczy ferment bardzo się przydaje – zwłaszcza w tej dziedzinie, która podlega tak szybkim przemianom kulturowym.

 

Także w Polsce pojawiają się synodalne jaskółki. Trwa (tu i ówdzie) poszukiwanie nowego języka i nowych form działania. Co prawda, w katolickich mediach i publicystyce wyraźnie dominuje ton zwierania szeregów i obrony nierozerwalności małżeństwa zagrożonej przez uznawane za “heretyckie” propozycje biskupów niemieckich, ale Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie zorganizował sympozjum, na którym spokojnie rozważano argumenty za i przeciw w kwestii udzielania komunii osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach małżeńskich.

 

Również biskupi podczas swojego marcowego zebrania plenarnego wysłuchali teologicznego referatu o. Dariusza Kowalczyka SJ, który “jasno podkreślił, że błędnym jest stwierdzenie, jakoby osoby żyjące w związkach niesakramentalnych z definicji żyły w grzechu ciężkim”.
Zgodnie z synodalną zachętą drzwi warszawskiej kurii archidiecezjalnej otworzyły się przed osobami homoseksualnymi, które proszą o stworzenie jakichś form specjalnego duszpasterstwa. Z udziałem przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski odbyło się w kwietniu 2015 r. pierwsze w historii ogólnopolskie spotkanie duszpasterzy osób żyjących w związkach niesakramentalnych.

 

Co prawda, abp Stanisław Gądecki w wywiadzie telewizyjnym zdumiewał się “ankietomanią” panującą w Watykanie i twierdził: “co to za biskup, który nie zna swojej diecezji i nie wie, jaka jest sytuacja rodzinna” – ale jednak niektóre polskie diecezje zachęcały świeckich do udziału w rozesłanej z Watykanu ankiecie przed kolejnym zgromadzeniem synodu.

 

Organizowane są z nową energią specjalne katechezy, seminaria i warsztaty o tematyce małżeńsko-rodzinnej (szkoda tylko, że gdzieniegdzie nadal jedynymi wykładowcami pozostają duchowni).
Wydaje się jednak, że to dopiero początek wielkiego wysiłku – zarówno w Kościele powszechnym, jak i w poszczególnych krajach. Warto zatem spojrzeć na (niektóre tylko) dylematy i wyzwania stojące w tej dziedzinie przed synodem, a szerzej: przed Kościołem.
Czego zabrakło na synodzie
Obydwoje niżej podpisani wyrażali kilkakrotnie swoje rozczarowanie przebiegiem pierwszej części synodu. Zdziwieni byliśmy przede wszystkim faktem, że dyskusje biskupów (i streszczający je dokument Relatio synodi) koncentrowały się na rodzinie, niemal z pominięciem jej podstawy, czyli małżeństwa.

 

A przecież i zdrowy rozsądek sugeruje, by zatroszczyć się najpierw o solidne fundamenty, i nauczanie Kościoła podpowiada, że “swe właściwości «komunijne» rodzina czerpie z owej podstawowej komunii małżonków. Jedność dwojga trwa w dzieciach”. Podstawą dobrej rodziny jest zatem pielęgnowanie więzi małżeńskiej.
Wydaje się, że także w zlaicyzowanej kulturze współczesnej odnaleźć można wiele przejawów tęsknoty za miłością wierną aż do śmierci. Odwołując się do tych ludzkich naturalnych pragnień, należałoby obecnie ukazywać małżeństwo jako piękny Boży zamysł utworzenia trwałego i głębokiego zjednoczenia kobiety i mężczyzny w oparciu o komplementarność dwóch płci.

 

Chcąc trafić współcześnie z tą dobrą nowiną do ludzi sceptycznie nastawionych wobec chrześcijaństwa, trzeba podkreślać wizję człowieka jako istoty relacyjnej. Małżeństwo kobiety i mężczyzny jawi się wówczas jako najgłębsza możliwa relacja osób.

 

Pomiędzy małżonkami powstaje zobowiązujące małżeńskie “my” – nowa, szczególna jakość relacji międzyludzkiej. Paradoksalnie, w kulturze indywidualizmu istnieje silna tęsknota za taką jednością, za możliwością przekroczenia samego siebie.
Zaskoczyła nas także praktyczna nieobecność tematyki duchowości małżeńskiej w rozważaniach synodalnych. A przecież jej odkrywanie w Kościele wciąż trwa i z pewnością nie można przyjąć, że wszystko jest dobrze znane. Rozwój duchowości w XX wieku pozwolił na pogłębienie tego wymiaru i dostrzeżenie, że w tym sakramencie Chrystus wciela się w więź małżeńską.

 

Sakramentalność małżeństwa polega zatem na nowej – Boskiej! – jakości relacji powstającej pomiędzy małżonkami. Małżonkowie nie tylko przyjmują sakrament – można powiedzieć, że ich miłość staje się sakramentem, czyli widzialnym znakiem niewidzialnej łaski.
Skoro Chrystus jest obecny w więzi małżeńskiej, to pielęgnowanie tej więzi jest już nie tylko ludzką troską o trwałość małżeństwa, lecz także wyrazem chrześcijańskiej duchowości. Skoro małżeństwo jest sakramentem jako wspólnota życia i miłości, to duchowość małżeńska wyraża się nie tylko przez pobożność i modlitwę, lecz także w codzienności: w kuchni i w sypialni, w trosce o dzieci i we wspólnym spędzaniu czasu, w podziale obowiązków domowych i w odpoczynku, w całym życiu.

 

Podmiotem tak rozumianej duchowości są nie tylko dwie pojedyncze osoby, lecz także oboje wspólnie – jako para małżeńska. Odkrywanie tej prawdy w Kościele wciąż jest przed nami, podobnie jak kształtowanie nowego modelu świętości, jakim jest właśnie para małżeńska.
Zdumiewające było dla nas również potraktowanie przez biskupów po macoszemu tematyki seksualnej. W kulturze wszechobecności seksu Kościół nie może unikać tego tematu. Dzięki teologii ciała przedstawionej przez św. Jana Pawła II  i rehabilitacji erosa dokonanej przez Benedykta XVI w encyklice Deus caritas est współczesny Kościół wypracował zresztą język, którym może mówić o pięknie miłości seksualnej w małżeństwie, o duchowym wymiarze erotyki.

 

Tymczasem w tekście Relatio synodi w 75% wszystkich przypadków użycia słowa “seks” chodzi o osoby homoseksualne, a poza tym jest mowa o nadużyciach seksualnych i niedojrzałości seksualnej.
Biskupi nie wykorzystali szansy, jaką było piękne wystąpienie synodalnych audytorów, Rona i Mavis Pirola, australijskich małżonków z 55-letnim stażem. Jasno mówili oni, że małżeństwo jest “sakramentem seksualnym, który znajduje najpełniejszy wyraz we współżyciu”. Ich zdaniem, bez docenienia seksualnego wymiaru duchowości małżeńskiej nie da się uznać piękna nauczania Kościoła z encykliki Humanae vitae.

 

Pominięcie tego wymiaru w synodalnej dyskusji bardzo dziwi, gdyż umiejętnie prezentowana teologia ciała ma zdolność otwierania współczesnych ludzi na duchowy wymiar życia małżeńskiego. Dla rozerotyzowanej kultury fascynującym odkryciem jest przesłanie, że seks małżeński może być święty. Eros przebóstwiony to perspektywa o wiele pełniejsza i głębsza niż eros wyzwolony.

 

Kard. Vincent Nichols z Westminsteru szczerze wyznał jednak podczas synodalnej konferencji prasowej, że stosunki płciowe “to z pewnością nie jest temat, na który biskupi jakoś często rozmawiają”. Można to zrozumieć, ale nie można się zgodzić, by pasterze Kościoła nie mieli nic pozytywnego do powiedzenia o małżeńskiej seksualności.
W obradach synodu w roku 2014 wyraźnie zabrakło, naszym zdaniem, jeszcze kilku innych istotnych wątków. Nie znalazło się miejsce na obszerniejsze omówienie problemów rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne, zwłaszcza z upośledzeniem umysłowym, i docenienie daru tego, co niedoskonałe (to bardzo ważne w czasach, gdy większość dzieci ze stwierdzonymi wadami rozwojowymi jest zabijana jeszcze przed narodzeniem).

 

Zabrakło słowa zachęty do ofiarnego przyjmowania dzieci adoptowanych (a przecież relację nas wszystkich do Boga św. Paweł określa jako przysposobienie w Chrystusie Jezusie – np. Ef 1,5; Ga 4,5). Nie pojawiły się wyrazy życzliwości ojców synodalnych wobec tych osób, które trwają w wierności sakramentalnemu małżeństwu pomimo zdrady i odejścia współmałżonka (niekiedy czują się one zapomniane przez Kościół, choć wiernie stosują się do zasad Ewangelii).

 

Synod zajmujący się tematyką rodzinną nie uwzględnił także w swoich pracach refleksji nad powołaniem osób, które pozostają bezżenne nie z własnego wyboru (nie są to przecież tylko hedonistycznie nastawieni egoiści, lecz często głęboko wierzący katolicy, którzy nie mogą znaleźć współmałżonka). Ta tematyka wydaje się niezwykle istotna zarówno ze względu na wzrastającą liczbę takich osób, jak i na rozwój katolickiej antropologii.

 

Ludzka relacyjność i seksualność są coraz bardziej doceniane w kościelnych dokumentach. Benedykt XVI pięknie pisze w encyklice Deus caritas est, “że tylko w zjednoczeniu mężczyzny i kobiety człowiek może stać się «kompletny»”, że “jedynie razem [Adam i Ewa] przedstawiają całokształt człowieczeństwa, stając się «jednym ciałem»” (11). Gdy jednak czytają takie słowa osoby bezżenne nie z własnego wyboru, to coraz trudniej im zrozumieć własną kompletność-niekompletność.
Nawrócenie języka
Łatwo uznać wszystkie te pominięcia za mało istotne. Część biskupów (i nie tylko biskupów) jest z pewnością szczerze przekonana, że powyższymi sprawami nie należy się zajmować, bo nie one wcale są dziś najważniejsze.

 

Ci nastawieni bardziej konserwatywnie uważają przecież, że Kościół nie ma poważniejszych problemów ze swoją doktryną czy sposobem jej wykładania – winę za dzisiejsze problemy ponosi kultura nieprzyjazna normalnej rodzinie, a wręcz ją zwalczająca.

 

Osoby nastawione bardziej liberalnie dla odmiany zastanawiają się raczej nad reformą nauczania, zwłaszcza norm moralnych, tak aby uczynić je bliższymi ludziom.
Wszyscy, jak się wydaje, dostrzegają lukę, a może wręcz przepaść, jaka pojawiła się między nauczaniem Kościoła przedstawiającym ideał chrześcijańskiej rodziny a realnym życiem wielu katolików. Jedni chcieliby podciągnąć życie do statycznego ideału, drudzy nagiąć ideał w stronę życiowej praktyki. Zwolennicy opcji liberalnej dążą w związku z tym do przebudowy katolickiej etyki seksualnej, a konserwatyści skupiają się na walce o zachowanie w tej sprawie status quo.
Paradoksalnie mamy wrażenie, że oba te podejścia zakładają, iż najlepsze czasy dla małżeństwa bezpowrotnie minęły. Trzeba więc albo zmienić podejście Kościoła (wersja liberalna), albo ratować, co się da (wersja konserwatywna).

 

Nam natomiast wydaje się, że najbardziej potrzeba dziś nowoczesnej argumentacji, biorącej pod uwagę przemiany kulturowe, odwołującej się zarówno do ludzkiej codzienności, jak i do mistycznego powołania sakramentalnego małżeństwa (para małżeńska to najlepsza analogia dla Trójcy Świętej).

 

Postaw moralnych nie da się przecież formować ani straszeniem, ani szlachetnymi apelami – trzeba odwołać się do wymiaru duchowego, który jest fundamentem moralności. Ani konserwatywne maksymalistyczne wymagania, ani liberalne obniżanie wymagań niewiele dadzą, jeśli człowiek nie znajdzie wpierw dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ma od siebie wymagać.
“Więź” od lat przekonuje w swoich publikacjach, że odkrycie pełni i głębi powołania małżeńskiego jest wciąż przed nami . Trudności czasów współczesnych mogą być wyzwaniem do oczyszczenia i pogłębienia katolickiej wizji małżeństwa i rodziny.

 

Sądzimy, że cel bliski kościelnym liberałom – przybliżenie teorii ludziom – osiągnąć można raczej przez duchowe pogłębienie doktryny i ukazanie jej wewnętrznej, egzystencjalnej atrakcyjności niż przez zmianę nauczania. Niezmienność zasad, o którą zabiegają konserwatyści, da się zaś utrzymać także w sytuacji rozwoju doktryny (przykładem jest choćby II Sobór Watykański).
Deklaratywnie Synod Biskupów zdaje sobie sprawę z potrzeby takiego podejścia, stwierdzając w punkcie 33 Relatio potrzebę “nawrócenia języka” , nawiązywania do “najgłębszych pragnień człowieka”, ukazywania wartości, a nie tylko nauczania norm. W praktyce jednak w relacji końcowej dominuje niemrawy język, typowy dla kościelnego specjalistycznego slangu. Przy lekturze ma się poczucie, że trudno się z przedstawionymi uwagami nie zgodzić, ale też niewiele z nich wynika.
Dotychczasowe obrady synodu o rodzinie przybrały bowiem – i to nie tylko w mediach, lecz, niestety, także w rzeczywistości – kształt realnego sporu między dwoma frakcjami ideowymi. Istotą kontrowersji stała się kwestia stosunku do propozycji reformy kościelnej praktyki nieudzielania komunii świętej osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach małżeńskich.

 

Mieliśmy więc podczas pierwszej części synodu do czynienia przede wszystkim ze zderzeniem między biskupami liberalnymi, nastawionymi na zmianę w podejściu Kościoła do rozwodników, a konserwatywnymi, którzy gorąco bronili niezmienności obecnych rozwiązań.
Papież do takiej dyskusji wyraźnie zachęcał, sam jednak nie wyrażał własnego stanowiska, nie kierunkował debaty, nie dawał (przynajmniej publicznie) wskazówek do dalszych prac. Taka postawa Franciszka może być wyrazem przyjętej metody pracy synodu. Bierze ona za punkt wyjścia nie doktrynę, lecz rzeczywistość z jej problemami, a dopiero później szuka rozwiązania tych problemów w świetle nauczania Kościoła.

 

Papież jest także świadom, że podczas poprzednich synodów sporna kwestia stosunku do rozwodników była często podnoszona, nigdy jednak nie została poddana pod poważną debatę biskupów . Franciszek może więc słusznie uważać, że należy tę sprawę przedyskutować raz, a dobrze.
Taka atmosfera nie sprzyjała jednak wnikliwej analizie. W dotychczasowym spojrzeniu synodu na problemy małżeństwa i rodziny dominują dwa podejścia: skupienie się na jej funkcjach społecznych albo wykład kościelnej doktryny. Brakuje zwłaszcza perspektywy duchowej. Niech też nikogo nie zmyli wielość tematów poruszonych w Relatio synodi. Ilość zdecydowanie nie przechodzi tu w jakość.

 

Powierzchowność i częstokroć bezbarwność tego tekstu wydaje się nam właśnie efektem skoncentrowania się ojców synodalnych na sporze, który przykuwał ich uwagę. Jedni ciągnęli w prawo, drudzy w lewo; jedni parli do przodu, drudzy woleliby skierować się do tyłu. W ferworze dyskusji zapomniano chyba, że można jeszcze pójść… w głąb.
Seksualizacja grzechu?
Uwzględnienie wymiaru duchowego wydaje się właściwym kierunkiem dalszych prac Synodu Biskupów również dlatego, że może ono rzucić nowe światło na istniejące kontrowersje. Głębsze spojrzenie pozwala bowiem dostrzec sytuacje zwane podczas synodu “nieregularnymi” na szerszym tle.
W ciekawy sposób można to zobaczyć na przykładzie stosunku do tzw. białych małżeństw. Jak wiadomo, w adhortacji Familiaris consortio z roku 1981 , pisząc o osobach rozwiedzionych, które zawarły nowe małżeństwa cywilne, Jan Paweł II postanowił m.in.:

Pojednanie w sakramencie pokuty – które otworzyłoby drogę do komunii eucharystycznej – może być dostępne jedynie dla tych, którzy żałując, że naruszyli znak Przymierza i wierności Chrystusowi, są szczerze gotowi na taką formę życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa.

 

Oznacza to konkretnie, że gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów – jak na przykład wychowanie dzieci – nie mogąc uczynić zadość obowiązkowi rozstania się, “postanawiają żyć w pełnej wstrzemięźliwości, czyli powstrzymywać się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom” (84).

Norma ta była później wielokrotnie powtarzana w kolejnych dokumentach kościelnych. Sposób jej sformułowania wydaje się jednak problematyczny. Abstrahując nawet od więziotwórczego charakteru erotyki, trzeba zauważyć, że tak wyrażona norma zakorzeniona jest w wizji małżeństwa jako moralnej legitymizacji współżycia seksualnego.

 

W tym ujęciu rezygnacja z seksu w drugim związku sprawia wręcz, że dla Kościoła małżeństwo cywilne osoby rozwiedzionej staje się “formą życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa”.
Ale przecież dziś Kościół uczy, że małżeństwo to dużo więcej: wspólnota życia i miłości. W tym kontekście niezrozumiała jest zasada, że grzechem nieodpuszczalnym jest współżycie seksualne z kimś innym niż sakramentalny współmałżonek, a odpuszczalnym (bądź w ogóle postawą niesprzeczną z nierozerwalnością małżeństwa) – trwałe współżycie nieseksualne z inną osobą.

 

Zdrada małżeńska jest przecież doświadczeniem nie tylko fizycznym. Wręcz najbardziej bolesny jest jej wymiar psychiczny i duchowy. Czy takie rozwiązanie w kościelnych przepisach nie jest przejawem nadmiernej seksualizacji w rozumieniu grzechu, a niedocenianiem innych aspektów grzesznego zerwania sakramentalnej więzi?

 

Na dodatek istnieje paradoks w praktyce spowiedniczej – osoba rozwiedziona, która nie wiąże się z nikim na stałe i często zmienia partnerów seksualnych, może uzyskać rozgrzeszenie, a nie otrzyma go osoba żyjąca wiernie, ale w związku niesakramentalnym. Jak wybrnąć z tej pułapki?

 

Nowa teologia pokuty
Pomocą może być spojrzenie na tę kwestię w perspektywie głębszej niż tylko sformułowanie normy dyscyplinarnej. Ta regulacja z roku 1981 jest przecież ówczesną formą odpowiedzi na to samo pytanie, jakie zadaje sobie dzisiaj synod: czy istnieją sytuacje, w których Kościół mógłby zezwolić osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach cywilnych na sakramentalne rozgrzeszenie i przyjęcie komunii?

 

Wtedy biskupi na synodzie w roku 1980 doszli do takiego rozwiązania, a papież je oficjalnie potwierdził rok później w adhortacji. Jak można by ówczesną normę odnieść do współczesnej dyskusji?
Przede wszystkim można uznać rezygnację ze współżycia seksualnego w nowym związku za usankcjonowaną przez Kościół formę długotrwałej surowej pokuty, odpowiednią do powagi grzechu rozbicia małżeństwa. Oznaczałoby to jednak, że Kościół uznał, iż również w przypadku tego grzechu zdolny jest przygarnąć pokutnika wyznającego własne winy i przyjąć go do komunii sakramentalnej.

 

Otwarte zatem pozostawałoby pytanie, czy taka forma pokuty jest jedyną możliwą w przypadku cudzołóstwa, czy też powinny być możliwe również inne formy? Czy zresztą uzasadnione jest sprowadzanie cudzołóstwa do wymiaru tylko fizycznego? Przecież “każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,28).
Spojrzenie na casus białego małżeństwa w perspektywie rozumienia związku sakramentalnego jako nierozerwalnej wspólnoty życia i miłości prowadzić też może do głębszej dyskusji na temat jedności małżeńskiej, grzechu, pokuty, pojednania i komunii. Wydaje się bowiem, że synodalnych sporów o stosunek do rozwodników nie zdoła zakończyć żadne nowe rozwiązanie tylko dyscyplinarne.

 

Nie o samo “dopuszczenie” do komunii przecież chodzi, lecz o możliwość odpuszczania niektórych grzechów i czytelność sakramentalnych znaków. Trzeba więc sięgnąć głębiej: na nowo odkryć duchowy wymiar małżeństwa, dobrze opisać kwestię jedności sakramentalnej pary małżeńskiej i konsekwencje rozbicia tej jedności, z rozróżnieniem stopnia winy poszczególnych osób.

 

Przydałaby się też nowa teologia pokuty – świadoma głębokich przemian, jakie ten sakrament przechodził przez wieki, i otwarta na nowe możliwości rozwoju. Na przykład w pewnych okresach pokuta była długotrwała i należało ją odbyć przed komunią (a nie po, jak zazwyczaj obecnie). Może warto skorzystać z tamtych doświadczeń?
Jak jednak tworzyć nową teologię pokuty, gdy w części Kościołów lokalnych praktyka indywidualnej spowiedzi niemal całkowicie zanikła (granica na Odrze i Nysie jest pod tym względem bardzo wyraźną granicą dwóch różnych kultur katolickich, jeśli chodzi o stosunek do spowiedzi)?

 

Franciszek, jak się wydaje, ma na to odpowiedź: jest nią Rok Miłosierdzia. Obwieszczając to wydarzenie, papież zachęcił do praktykowania spowiedzi i obfitego czerpania ze zdrojów Bożego miłosierdzia. Pierwsze lata jego pontyfikatu przyniosły zresztą spontaniczny wzrost liczby osób spowiadających się w niektórych Kościołach Europy Zachodniej.
W dziedzinie teologii małżeństwa i rodziny wyraźnie niezbędny jest poważny wysiłek – i doktrynalny, i pastoralny. Trzeba na nowo opisać teologię komunii małżeńskiej oraz jej związki z komunią eklezjalną i sakramentalną.

 

Potem przełożyć to na odpowiednie programy przygotowania do małżeństwa oraz formacji małżeństw, zwłaszcza młodych, do samodzielnego wybierania dobra – także, a może zwłaszcza wtedy, gdy prawo, kultura i obyczaje przestają podtrzymywać wartości chrześcijańskie.

 

Nie da się też uniknąć dyskusji na temat zasady stopniowości, o której mówi obok kard. Christoph Schönborn (zasada ta jest zresztą wyraźnie obecna u Jana Pawła II w Familiaris consortio). Ale czy da się znaleźć takie sposoby duszpasterskiego doceniania cząstkowego dobra realizowanego w związkach nieformalnych (także homoseksualnych) i niesakramentalnych, które nie będą podważały wyjątkowości małżeństwa sakramentalnego? Pracy pasterzom Kościoła i teologom z pewnością nie zabraknie.
Jesienne zgromadzenie Synodu Biskupów nie będzie więc ostatnim akordem kościelnej dyskusji o małżeństwie i rodzinie. Oby było jednak akordem bardziej harmonijnym niż przed rokiem. I oby w brzmieniu tego akordu dało się usłyszeć piękno i głębię rzeczywistości, o której biskupi będą rozmawiać. Słychać je w cyklu katechez o małżeństwie i rodzinie, jakie w tym roku wygłasza papież. Czy biskupi dostroją się do tego tonu?

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1020,synodzie-wyplyn-na-glebie.html

**********

Mężczyzna – błękit, kobieta – róż?

Tonino Cantelmi, Marco Scicchitano / slo

(fot. shutterstock.com)

Każdy prawdziwy wychowawca wie, że wychowując, musi dać coś z siebie i że tylko w ten sposób może pomóc swoim wychowankom w przezwyciężeniu różnych form egoizmu, by stali się zdolni do prawdziwej miłości.

(Benedykt XVI, List do diecezji rzymskiej o pilnej potrzebie wychowania)

 

“Musimy obciąć mu te włosy, wygląda jak dziewczynka!” albo “No, nie, córciu, to miecz dla rycerza, nie dla ciebie. Tym się bawią chłopcy. Chodźmy zobaczyć, czy jest jakaś lalka, która ci się spodoba”. Oto dwa proste przykłady, jak oczekiwania rodziców związane z płcią działają w relacji z ich własnymi dziećmi. Rodzice chcą, aby chłopcy odpowiednio się zachowywali, a dziewczynki stosownie ubierały. To bez wątpienia wpływa na sposób ich mówienia do synów i córek. Uśmiech czy surowa mina skierowane do dziewczynki, która np. czesze włosy przed lustrem, przynosi określony skutek i ma wielkie znaczenie w wychowaniu.

 

Wydaje się, że niektóre cechy męskie i żeńskie są uwarunkowane biologicznie. Są więc wrodzone i niezależne od jakiegokolwiek wpływu środowiska. Jednak pomysł, że to właśnie środowisko, społeczeństwo czy wychowanie kształtują arbitralnie i wyłącznie pewne stereotypy, oczekiwania i skłonności, stał się bardzo modny i wywiera silną presję na poglądy wielu ludzi. Tak jak to było w przypadku pewnej kanadyjskiej rodziny.

 

David i Kathy, rodzice trojga dzieci, byli przekonani, że oczekiwania względem płci ograniczają wolność dziecka, uniemożliwiając mu pełne wyrażanie siebie. Twierdzili, że zmusza to je do przyjmowania z góry ustalonych ról społecznych, zabrania ubierania się w róże czy błękity albo bawienia się ciężarówkami lub lalkami, ponieważ przypisane są one odpowiednio do płci. Dlatego wybrali radykalne rozwiązanie: wychowanie neutralne seksualnie. Postanowili dać całkowitą swobodę swoim dzieciom w wyrażaniu kreatywności i spontaniczności, starając się na wszelkie możliwe sposoby uchronić je od “szkodliwego” oddziaływania. Pierwsza dwójka, Jazz i Kio, była wychowywana bardzo neutralnie. Rodzice, na ile mogli, unikali presji najdrobniejszych uwarunkowań płciowych, które mogłyby narzucać określone role społeczne. Długie lub krótkie włosy, lakier do paznokci, piłka, lalka, spódnica lub spodnie – wszystko pozostawało do dyspozycji spontanicznej ciekawości i zainteresowań dzieci bez żadnego ukierunkowania czy sugestii ze strony ojca i matki. Eksperyment jednak się nie powiódł. Mimo wysiłków rodziców krewni, nauczyciele i koledzy, znający płeć dzieci, wysyłali im sygnały o postawach i zachowaniach odpowiednich dla ich przynależności seksualnej. Dlatego gdy przyszło na świat kolejne dziecko, David i Kathy postanowili odizolować je całkowicie od wpływów środowiska. Zrobili to, ukrywając jego płeć. W maju 2011 roku dziecko o imieniu Storm miało cztery miesiące, a jego tożsamość płciowa była otoczeniu nieznana. Jedynymi ludźmi, którzy wiedzieli, czy jest chłopcem czy dziewczynką, byli rodzice oraz osoby asystujące przy porodzie i stary przyjaciel rodziny.

 

Abstrahując od różnych opinii na temat tej sprawy, wydaje nam się, że przyczyną dziwnych tendencji wychowawczych ujawniających się w naszym społeczeństwie jest niezdolność dorosłych do odpowiadania za wybory warunkujące przyszłość ich dzieci, gdy nie mogą one jeszcze dokonywać ich samodzielnie i w sposób wolny decydować o sprawach wymagających dojrzałości.

 

Mówienie “nie będę wybierać za syna/córkę” wbrew powszechnemu mniemaniu pociąga za sobą nieuchronne konsekwencje. Dokonuje się w czasie kluczowym dla rozwoju osobowości, co wpływa na całe życie człowieka.

 

Chcąc pomóc młodym wzrastać w zdrowej, spójnej relacji z sobą samym i światem oraz własnym ciałem i w harmonii z innymi, trzeba wyjaśniać im wszystko nie tylko z pozycji naukowej, ale poczynając od spraw oczywistych, codziennych, bliskich, jak różnice między mężczyznami i kobietami. Należy czynić to w taki sposób, aby stać się towarzyszem w specyficznym, niełatwym procesie rozwoju.

 

Płciowość człowieka mieści się w interakcji między elementami fizycznymi, takimi jak kolor włosów, kształt oczu, predyspozycja do szczupłej lub otyłej sylwetki, zdolności umysłowe, a elementami o charakterze społecznym: rodzice, epoka, w której się żyje, a szczególnie jej klimat. One właśnie przyczyniają się do formowania osobistej tożsamości, nadając jej charakter funkcjonalny lub dysfunkcjonalny dla dobra osoby oraz społeczności, której jest ona częścią.

 

Tożsamość płciowa, dana nam a priori przez naturę, jasno zapisana w naszym DNA jeszcze przed narodzeniem, nie jest jedynie automatycznym wynikiem procesu ewolucji, który pojawia się dla spełnienia określonych zadań (jak układ trawienny), lecz spaja całą osobę, jej psychikę i ciało, i ma wpływ na działania będące wyrazem wolnego wyboru. W tej perspektywie rozwój tożsamości płciowej powinien być chroniony. Powinno się zapewnić właściwe wychowanie (w sensie towarzyszenia i wspierania) w najważniejszym, podstawowym, niedopuszczającym do izolacji miejscu, jakim jest rodzina.

 

Przyjąć ich z tym, jak widzą, bawią się i czują

 

Wyobraźmy sobie młodą parę, przygotowującą pokój dla dziecka, które ma przyjść na świat. Dzięki szerokiemu repertuarowi filmów natychmiast przed oczami stają nam obrazy przyszłych rodziców, którzy malują ściany na różowo lub niebiesko w zależności od tego, czy niemowlę będzie płci żeńskiej, czy męskiej. Ubranka kupowane przez babcie, ciocie, przyjaciółki i krewne, z wyjątkiem wspomnianej wcześniej kanadyjskiej rodziny, z pewnością będą się charakteryzować dominacją jednego z dwóch kolorów: błękitu lub różu. A dlaczego nie pomarańczowego lub zielonego? Można się dziwić, jak wielu ludzi poddaje się takim przyzwyczajeniom, i myśleć, że są one dopiero początkiem przyjmowania stereotypów, z czasem głęboko wyrytych w świadomości, rzutujących na sposób życia, postrzegania świata i zachowanie dziecka. Nas interesuje, czy coś się za tym kryje.

 

Można przypuszczać, że klasyczna dychotomia: mężczyzna – błękit, kobieta – róż, prawdopodobnie wynika ze specyficznych preferencji biologicznych. Wydaje się, że siatkówka mężczyzny jest o wiele bardziej wrażliwa na barwy “zimne”, takie jak niebieski, a siatkówka kobiety żywiej reaguje na kolory “ciepłe”, m.in. różowy. Rodzice jako pierwsi swoimi prezentami, uwagą i oczekiwaniami, następnie zaś całe otoczenie jedynie dostrzegają i podkreślają tę fundamentalną specyfikę osoby ludzkiej przynależącej przecież do określonej płci. Jak rolnik przygotowuje ziemię, wzbogacając ją odpowiednimi nawozami zgodnie z tym, czego potrzebują rośliny, tak rodzice przygotowują się do przyjęcia w możliwie najlepszy sposób swojego nowo narodzonego potomka. Czy pokolorowanie świata według jego upodobań nie jest najpiękniejszym podarunkiem?

 

Również kiedy dorośli przynoszą maluchom zabawki, wydaje się, że w większości przypadków próby ucieczki od tzw. stereotypów płciowych są niepotrzebne. Louann Brizendine pisze, nawiązując do swojego syna:

“Kiedy miał trzy i pół roku, oprócz żołnierzyka, o którego bardzo prosił, kupiłam mu też lalkę Barbie. Pomyślałam, że byłoby dla niego dobrze, gdyby zajął się też jakimiś mniej agresywnymi zabawami opartymi na współpracy. Byłam zachwycona, widząc, z jakim zapałem rozdarł opakowanie. Gdy tylko wyjął lalkę z pudełka, złapał ją za tors i machnął jej nogami w powietrzu, jakby były mieczem, krzycząc niczym do jakiegoś niewidzialnego wroga: “Bach! Masz za swoje!”. Byłam trochę zaskoczona, ponieważ należałam do pokolenia drugiej fali feministek, które postanowiły wychować emocjonalnie wrażliwych synów, nieagresywnych, bez obsesji na punkcie broni i współzawodnictwa. Częścią naszego nowego planu wychowywania dzieci było dawanie im zabawek przeznaczonych dla dzieci obojga płci. Szczyciłyśmy się wizją, że przyszłe synowe będą nam wdzięczne za wychowanych przez nas wrażliwych mężczyzn. I brzmiało to nawet przekonująco, dopóki nie urodziłyśmy własnych synów.”

 

Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki w pewne zabawy bawią się szczególnie chętnie. Dziewczynkom podoba się przebieranie lalek i siebie za dorosłe kobiety, chłopcy wolą się ścigać i walczyć przeciwko wymyślonym wrogom, wznosić budowle i niszczyć je oraz szukać nowych ekscytujących wrażeń. Ta specyficzna odmienność ani nie wymaga zachęty, ani nie powinna być piętnowana, ponieważ jest wyrazem naturalnych skłonności, uwarunkowanych biologicznie. Chłopcy wykazują wrodzone zainteresowanie zabawami polegającymi na współzawodnictwie, dziewczynki – na współpracy.

 

Uczeni zajmujący się badaniem zachowania zgromadzili pokaźną ilość danych, a w irlandzkiej szkole podstawowej badacze zaobserwowali nawet, że chłopcy zabrali dziewczynkom garnki, by zrobić z nich broń, albo poodkręcali krany, by użyć ich jako pistoletów. Umiejętność bawienia się w to, w co bawi się większość rówieśników tej samej płci, jest pożądaną zdolnością docenianą przez dzieci, szczególnie w przypadku chłopców. Po ukończeniu czterech lat bardzo często odrzucają oni i wyśmiewają gry i zabawki dziewczynek. Jeśli któryś kolega chętniej bawi się z koleżankami, szybko zostanie odepchnięty. Nie ma więc nic złego w bawieniu się z własnym synem w wojnę, a z własną córką w mamę i córeczkę. Wręcz przeciwnie, pomoże im to nawiązać typowe relacje z rówieśnikami, a rodzice powinni zrobić wszystko, co tylko możliwe, by wesprzeć w tym dzieci. Nie oznacza to negowania różnych postaw w zabawach, ale uzdolnienia siebie do swobodnego współdziałania z dziećmi tej samej płci. Dzięki takiej strategii dorosły wyposaży dziecko w umiejętności społeczne o wielkiej wartości konieczne w życiu małego i dużego człowieka. Poza tym zabawa z dziećmi jest najlepszą metodą na kontakt z nimi, a nierzadko staje się dla wszystkich frajdą.

 

Istnieją różnice między mężczyznami i kobietami w sposobie postrzegania świata. Mając tego świadomość, należy zwiększyć efektywność rodzicielskiego wychowania. To dotyczy również nauczycieli powołanych do towarzyszenia młodym ludziom w drodze do niezależności i dojrzałości. Trzeba przy tym uważać, by wychowujących nie zniechęciły nieporozumienia lub łatwe do rozwiązania problemy.

 

Jako klinicyści mierząc się z kłopotami rodzin, bardzo często słyszymy wyznania ojców: “Nie rozumiem, dlaczego zawsze jestem oskarżany o agresję, szczególnie przez moją córkę! To prawda, że czasami się denerwuję, ale ona twierdzi, że ciągle na nią krzyczę! Mówię do niej spokojnie, normalnym tonem, a ona się obraża: dlaczego zawsze się na mnie drzesz, tato?”. Z zebranych przez wielu badaczy danych wynika, że przeważnie dzieje się tak, iż czterdziestoletni mężczyzna przekonany o “normalnym tonie głosu”, zwracając się do osiemnastoletniej córki, jest przez nią postrzegany jako mówiący dziesięć razy głośniej i dobitniej, niż mu się wydaje. Rzeczywiście, dla uszu dziewczyny to jest wrzask, a on zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że oboje odbierają dźwięk inaczej i że to powoduje złość, nieporozumienia i dystans.

 

 

Więcej w książce: Jak wychowywać do bycia kobietą i do bycia mężczyzną – Tonino Cantelmi, Marco Scicchitano

 

 


 

Jak wychowywać do bycia kobietą i do bycia mężczyzną – Tonino Cantelmi, Marco Scicchitano

 

Czy inne oznacza gorsze? Co jest wrodzone, a co narzucone przez kulturę? Jakie podejście w wychowywaniu jest pożądane w rodzinie i w szkole?

Dwóch psychologów klinicznych odpowiada na te pytania z perspektywy osób, które codziennie zwracają się do nich z problemami dotyczącymi wychowywania, budowania relacji w rodzinie, samoświadomości. Jeśli jesteś zmęczony tematem gender i chciałbyś po prostu, aby Twoje dziecko wiedziało, co to znaczy, że jest dziewczynką albo chłopcem – przeczytaj tę książkę.
Tonino Cantelmi – psychiatra i psychoterapeuta, doktor psychologii; zajmuje się problematyką uzależnień od Internetu i wpływu technologii cyfrowej na rozwój poznawczy i emocjonalny dzieci.
Marco Scicchitano – psycholog i psychoterapeuta, badacz kliniczny; zajmuje się młodzieżą i problematyką rozwoju.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,749,mezczyzna-blekit-kobieta-roz.html

*********

Dlaczego powinienem Bogu wszystko oddać?

Pustynia serc / youtube.com / psd

Wielu ludzi obraża się na Jezusa dlatego, że On wymaga od nas oddania Mu wszystkiego. Czasem wolimy oddawać wszystko innym bożkom: pracy, nałogom czy toksycznym relacjom. Zapominamy, że Jezus i TYLKO JEZUS sam pierwszy ofiarował wszystko za nas.

 

Jesteś obrażony na Jezusa, nie wiesz dlaczego powinieneś mu wszystko oddać? Koniecznie zobacz ten film.

 

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1947,dlaczego-powinienem-bogu-wszystko-oddac.html

**********

Kto szuka odwetu, powinien wykopać dwa groby

David Stoop / slo

(fot. shutterstock.com)

Nasze naturalne pragnienie sprawiedliwości, wskutek niewybaczalnych doświadczeń, często kieruje się w stronę rewanżu, i tego typu rozumowanie zbyt często odbierane jest jako dobre.

Rewanż nazwano powszechną, lecz niebezpieczną formą wymierzania sprawiedliwości. Czy w ogóle jest do czegoś pomocny? Otóż może nas często jedynie zostawić z nawracającym poczuciem pustki.
Bardzo mnie dotknęły ostatnie sceny z filmu “Przed egzekucją”. Rodzice jednej z ofiar morderstwa byli przekonani, że egzekucja mordercy w pewnym stopniu przyniesie im ulgę w bólu i zmniejszy cierpienia. Tymczasem ból zadany mordercy i jego cierpienie były całkiem niepodobne do tego, co było ich bólem i cierpieniem, a kara, nieważne jak uzasadniona, nie przyniosła im żadnego poczucia uspokojenia.
Rewanż, bez znaczenia jak usprawiedliwiony, nigdy nie przyniesie satysfakcji, gdyż nigdy nie może zastąpić tego, co zostało utracone. Jednocześnie sprowadza nas do poziomu oprawcy. Jest takie dawne powiedzenie: “Zadawanie urazów stawia cię poniżej twego wroga; odwzajemnienie urazu czyni was równymi; przebaczenie stawia cię powyżej”. Zazwyczaj, gdy się rewanżujemy, nie wyrównujemy wcale rachunków, ale ustanawiamy jedynie tryb załatwiania spraw odwetem. Wieloletnia wendeta pomiędzy Hatfieldami i McCoyami – oraz dzisiejszy konflikt arabsko-izraelski – pokazują, że zemsta prowadzi tylko do większych krzywd i szkód.

 

Wyrównywanie rachunków sprawia, że druga strona będzie czuła się zawsze w tyle i będzie starała się odwzajemnić, dążąc do równowagi. Napastnik czuje się zawsze napastowany, więc cykl powtarzał się będzie nieprzerwanie, aż wszyscy wzajem się wyniszczą.
Gdy coś tragicznego nam się zdarzyło, jest rzeczą naturalną, że przez pewien czas będziemy planować różnorodne formy odwetu. Jednakże pozwolenie mściwym myślom na osiedlenie się w nas, jest jak niekończące się odgrywanie tych samych bolesnych scen video. Pragnienie zemsty jest zawsze ściśle związane z bolesnymi wspomnieniami tego wydarzenia; nie udaje nam się ich rozdzielić.
Stare chińskie przysłowie mówi: “Ten kto szuka odwetu, powinien wykopać dwa groby”, gdyż rewanż niszczy nie tylko drugą osobę, ale i tę, która domaga się odwetu. Ścieżka, która bierze początek z zemsty, wiedzie zawsze w dół grobu. Nie każdy gniew jest niedobry, ale pielęgnowana złość doprowadzi w końcu do goryczy, a złość i gorycz wyniszczają nas. Są skrytobójcami.
Biblia opisuje złość i urazę w pewnym miejscu jako “korzeń goryczy”. Jesteśmy przestrzegani: “Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który wyrasta do góry, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni” (Hbr 12,15)5. J.B. Phillips tłumaczy ten wers następująco: “Bądźcie czujni, by nikt z was nie uchylał się od odpowiedzi na łaskę, pochodzącą od Boga, bowiem jeśli to nastąpi, łatwo może w człowieku zrodzić się gorzki nastrój, który nie tylko jest zły sam w sobie, ale zatruwa również życie wielu innych”.
Wszyscy znamy takie przypadki, kiedy człowiek pogrążony w gorzkim nastroju, nie tylko sam siebie pogrąża, ale również rani wszystkich wokół siebie. Dlaczego ludzie wybierają gorycz, a nie przebaczenie? Chyba zbyt łatwo zapominamy, że gorycz może dawać również coś zbliżonego do dobrego samopoczucia. Księga Przysłów (14,10) mówi: “Serce zna gorycz duszy, obcy nie dzieli z nim radości”.
Zawsze uważałem to przysłowie za ciekawe, ze względu na sposób, w jaki łączy ono gorycz z zadowoleniem. “Radość goryczy” brzmi niemal absurdalnie, lecz nie bardziej absurdalnie niż powiedzenie: “żałosne przyjęcie”. Podczas gdy wyobrażanie sobie zemsty może nas na pewien czas rozweselić, musimy być bardzo ostrożni. Gorycz jest bardzo ponętna i łatwo może nas usidlić, a finał do jakiego prowadzi, zawsze wiąże się ze zniszczeniem.

 

Więcej w książce: Wybaczyć niewybaczalne – David Stoop

 

 


DEON.pl poleca:

 

W PUŁAPCE PERFEKCJONIZMU – Richard Winter

 

Perfekcjoniści to ludzie pełni energii i entuzjazmu, którzy pozytywnie patrzą na siebie i rzadko zwlekają z podejmowaniem decyzji. W życiu kierują się pozytywną motywacją, a nie strachem, dlatego cieszą się swoimi umiejętnościami i doceniają dobrze wykonaną pracę.

Richard Winter – psychiatra i psychoterapeuta – wskazuje jednak, że perfekcjonizm może stać się pułapką. Uzależnianie poczucia własnej wartości od osiąganych sukcesów, ciągłe niezadowolenie z efektów pracy i źle znoszone porażki bardzo często prowadzą do zaburzeń psycho-fizycznych, takich jak depresje, myśli samobójcze czy zaburzenia łaknienia.

Motto perfekcjonisty: Zachowuję się doskonale, więc jestem.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,327,kto-szuka-odwetu-powinien-wykopac-dwa-groby.html

*********

Burza, która odmieniła całe jego życie

Eduard Martin / slo

(fot. shutterstock.com)

Stało się to, kiedy miałem szesnaście lat, i był to jeden z najważniejszych momentów w moim życiu. Spędzałem parę letnich miesięcy – jak każdego lata – u dziadka na wsi i myślałem, że będzie to znowu spokojny czas, jaki tam przeżywałem od dzieciństwa. Spokój? Raczej nuda: to byłoby ściślejsze słowo.

 

Krótko mówiąc, wyobrażałem sobie, że i w tym roku będę się okropnie nudził.

A potem przeżyłem burzę.

Całkiem zwykłą letnią burzę, ale podczas tej burzy stało się to, co zmieniło moje życie. Usłyszałem gwałtowny grzmot – taki, że chata dziadka aż zadrżała. Za chwilę uderzyły kolejne gromy. Nigdy do tej pory nie wiedziałem, jaki straszny huk może sprawić piorun i jaka jasna może być błyskawica, kiedy spada z nieba i rozłupuje drzewo w ogrodzie.

Kiedy grzmoty ucichły, usłyszeliśmy krzyk.

Płacz. Wielki płacz rozlegał się po całej wsi.

Wybiegliśmy z dziadkiem z chaty na wiejski plac i zobaczyliśmy sąsiadkę, pochyloną nad leżącym wśród kałuży nieruchomym ciałem.

 

– Mówiłam mu, żeby dziś nie chodził do syna do ogrodu, żeby tam nie chodził – biadała sąsiadka.

Otóż jej mąż zajmował się codziennie pracą w ogrodzie syna, który właśnie był w tym czasie na urlopie. Kiedy rozpętała się burza, ruszył biegiem do domu, aby zbytnio nie zmoknąć, i wtedy dosięgnął go piorun.

 

Czy widzieliście kiedyś człowieka porażonego piorunem? Jeśli tak, to wiecie, co na tym placu zobaczyłem, a jeśliście takiego człowieka nie widzieli, to wolę wam nie opisywać, jak wygląda.

Dlaczego opowiadam o tym wydarzeniu?

Ponieważ była to w moim życiu chwila przełomowa.

Lubiłem deszcz i kiedy zaczęła się ulewa, chciałem pobiec pod strugami wody, aby odwiedzić kolegę na drugim końcu wsi – ale potem, właściwie nie wiem dlaczego, zaniechałem tego zamiaru.

Gdybym był wybiegł na plac… Być może teraz ja leżałbym tam w błocie, ja, zmieniony do niepoznania.

Koniec.

Może mnie piorun dosięgnie za miesiąc, za pół roku, pomyślałem. Nie znamy dnia ani godziny.

I wtedy, w te wakacje, wymyśliłem sobie pewną zabawę. Co by było, gdyby piorun miał mnie zabić za miesiąc.

 

I postanowiłem, że spróbuję w tym letnim miesiącu wakacji, które się właśnie zaczynają, zmieścić tyle pięknych chwil – pięknych dla siebie i dla bliskich – jak gdybym miał… miał po miesiącu zostać rażony piorunem.

Ten piorun mnie wychowywał.

 

A wakacje, które wtedy spędziłem u dziadka – moje ostatnie wakacje u niego, bo w następnym roku zmarł – były chyba najpiękniejszymi wakacjami, jakie miałem w życiu, i myślę, że przez ten miesiąc sprawiłem ludziom wokół siebie dużo radości, której by nie było, gdybym nie był wymyślił owej “zabawy”.

Gdybyście wiedzieli, że za miesiąc spadnie na was niespodziewanie jakiś piorun…

Co można jeszcze za miesiąc osiągnąć, czego nie odkładać, co się odkłada, czego dokonać, co się zamierzało zrobić…

 

Kto wie? Może gdzieś tam piorun szykuje się już do uderzenia.

Wasz piorun.

Nie wiecie o nim, a on jest już zaplanowany; może przyjdzie za dziesięć lat, może za rok, może za miesiąc.

To jest ten piorun wychowawca.

Piorun, który może z przyszłego miesiąca uczynić najpiękniejszy miesiąc waszego życia. Piękny miesiąc dla waszych bliskich.

Jest to dobra zabawa. Zabawa “na jeden miesiąc”.

Od tego czasu co pewien czas ją powtarzam.

 

Więcej w książce: RADOŚCI DLA DUSZY – Eduard Martin

 


DEON.pl poleca:

 

 

KSIĘGA SZCZĘŚCIA – Eduard Martin

 

Kiedy się człowiek wyciszy, bez trudu wpadnie na to, w jaki sposób można zrobić coś pięknego naszym bliskim.

Szczęście trudno zdefiniować. Nie zawsze wiemy, czy jesteśmy szczęśliwi, czy może tylko zadowoleni, radośni. Skąd bierze się szczęście? Eduard Martin w kilkudziesięciu opowiadaniach pokazuje, jak można je osiągnąć prostymi, a jednocześnie mądrymi sposobami.

 

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,395,burza-ktora-odmienila-cale-jego-zycie.html

*********

8 wyrażeń, które wszystko psują!

Elena Guarrella, Giorgio M. Sofia / slo

(fot. shutterstock.com)

“Nie” jest maleńkim słówkiem o wielkiej mocy i skuteczności, zręcznym, zdecydowanym, nieodwołalnym, potężnym i nie dopuszczającym sprzeciwu. W brzmieniu przypomina suchy trzask niewielkiej eksplozji i czasami rani jak kula karabinowa.

 

Ma wyjątkowe znaczenie odrzucenia, odpowiedzi lub decyzji negatywnej, a użyte w liczbie mnogiej odnosi się do głosów przeciwnych w głosowaniu nad jakąś alternatywą: Wszystkich “nie” było daleko więcej niż “tak”.
Pragniemy zająć się “nie” w sensie szerokim: wydobyć jego aspekty pozytywne i negatywne, ujawnić nie ukryte w rozmaitych wyrażeniach i zachowaniach, podkreślić jego funkcję chronienia i ograniczania, ale także związane z nim nadużycia i ich zgubne konsekwencje.

 

Tak, ale
W pierwszej chwili wydźwięk tych dwóch słów może wydawać się pozytywny. Początkowe tak, pocieszające, sugeruje wyrażenie zgody, brak oporu, pragnienie niesprzeciwiania się. Jest jakby pieszczotą, czułością, wyjściem naprzeciw.

I zaraz przychodzi ale, ukazujące do jakiego stopnia początkowa akceptacja stanowi jedynie formę, ponieważ w gruncie rzeczy istnieje zastrzeżenie: po tak, posiadającym efekt destabilizujący, będącym przymilnym pozyskaniem przychylności, następuje otwarty sprzeciw.
Za pomocą tak, ale prosimy jakby o wyrozumiałość, ponieważ przeczuwamy, albo boimy się, że to, co chcemy powiedzieć, będzie nieprzyjemne dla rozmówcy: “Sprzeciwiam ci się bez jawnego oporu”. “Sprzeciwiam ci się, ale mam nadzieję, że nie będziesz chciał, żebym wyraził to otwarcie”.
Staje się oczywiste, że istota tego wyrażenia jest negatywna, jako że ukazuje sprzeciw przynajmniej wobec części treści rozmowy: tak znaczy tyle, co: “Zgadzam się, jestem tego samego zdania co ty”, jednocześnie zaś ale stwierdza: “(Przynajmniej częściowo) nie zgadzam się, nie uważam tak jak ty, zaprzeczam ci, to ja mam rację”. Czyli razem: “Obawiam się, że jeśli wprost bym ci się sprzeciwił, nie wysłuchałbyś mnie, albo nie przyjąłbyś racji sprzecznych z twoimi; nie zniósłbym, gdybyś uważał mnie za wroga, źle o mnie myślał; dlatego ci się przypochlebiam; niech jednak będzie jasne, że nie rezygnuję ze sprzeciwiania się tobie”.
Wyobrażeniem wzrokowym tak, ale jest wdzięczny papierowy samolocik, który fruwa lekko i prędko naprzód lecz lada chwila rozbije się i zgniecie o imponującą, granitową, masywną konstrukcję w formie ale.
Ostatecznym rezultatem jest uczucie bardzo nieprzyjemne: policzek otrzymany od kogoś, kto jednak zgodnie z regułami dobrego wychowania poprosił o pozwolenie wymierzenia go nam; drzwi z napisem WEJŚCIE, które w rzeczywistości są zaryglowane, albo nawet gorzej: drzwi, które po zaproszeniu do wejścia zostają nam zatrzaśnięte przed nosem.

Ten zaś, kto tak czyni, wydaje się dziwić, że uwydatnia się agresywny efekt końcowy, a nie początkowe dobre intencje.

 

Tak, ale nie jestem pewien
Druga część zdania jest inna niż w tak, ale, ponieważ kładzie nacisk nie na argumentację przeciwną, lecz na sprzeciw będący wynikiem braku przekonania. To tak, jakby powiedzieć: “Nie przekonuje mnie twoje rozumowanie i trzymam się mojego wrażenia (które czasami mogłoby ukrywać uprzedzenie), którego bronię twierdząc, że nie jestem pewien”.
Jest oczywiste, że zdanie traci konotację sprzeciwu, kiedy przyznanie się do własnej niepewności jest podyktowane świadomością konieczności dalszej weryfikacji danych. W tym przypadku równałoby się przyznaniu: “Nie wiem czy tak jest, czy też tak mi się tylko wydaje.

 

Być może, ale
Podobne do tak, ale różni się jednak istotnie w pierwszej części, w której brakuje jawnie wyrażonej zgody, obecna jest jedynie jakaś ewentualność, możliwość czy formalnie przyzwolenie, wyrażone wszakże w formie powątpiewającej. W całości zdanie podkreśla większą ustępliwość sprzeciwu.

 

Nie dam rady
Jest to forma powiedzenia nie, akt kapitulacji, który uparte, obsesyjne stawianie przed oczy nieskutecznych strategii każe mylnie uznać za usprawiedliwione. Jako deklaracja czyniona a priori może być użyta jako usprawiedliwienie późniejszej postawy nieangażowania się. Rzeczy

wiście, gdyby została wydedukowana a posteriori, a więc po dokładnym zbadaniu rzeczywistości, byłaby wyrazem zdrowej akceptacji własnych ograniczeń. Jednak jest często założeniem z góry, które, choć kładzie nacisk na obawę przed niemożnością podołania zadaniu, pozwala żywić ukryte podejrzenie, że dopóki unika się próby, ograniczenie nie istnieje.

 

Nie uda mi się
Często znaczy tyle, co: “Nie chcę, ale nie biorę na siebie otwarcie odpowiedzialności za brak chęci”. Lepiej przyznać, że nie jest się w stanie czegoś zrobić, niż że się tego zrobić nie chce.

 

To trudne
Tak jak w przypadku dwóch poprzednich wyrażeń, chodzi tu o akt poddania się i wymówienie się od odpowiedzialności przytaczające jako usprawiedliwienie wrażenie stanięcia w obliczu trudności nie do pokonania. To tak, jakby sugerować, że odpowiedzialność za porażkę czy kapitulację spada nie na tego, kto ma coś zrobić, ale na przeszkody zewnętrzne opisane jako obiektywnie przekraczające jego siły. Skuteczność tego mechanizmu obrony polega na odwróceniu uwagi od siebie i na przerzuceniu przeszkód na zewnątrz, bez sprawdzenia, czy rzeczywiście trudności przewyższają nasze możliwości, czy się nie doceniamy, czy też może nie czujemy się gotowi stanąć w obliczu wysiłków i frustracji niezbędnych do rozwiązania problemu.

 

Nie jestem zdolny
Również i tym przypadku mamy do czynienia z pomieszaniem: przedstawieniem jako rzeczywistego faktu tego, co stanowi jedynie rezultat założonej opinii, opartej na zaniżaniu własnej wartości. Może to być jednak także haczyk symbiotyczny: stawanie się biernym przez powstrzymywanie się od działania, usprawiedliwione założoną z góry niezdolnością, w nadziei, że jakaś dobra dusza przyjdzie na ratunek. Może również ukrywać brak zgody na czynienie doświadczeń i podejmowanie ryzyka, a także wynikający stąd lęk przed popełnieniem błędu i staniem się przedmiotem krytyki.

 

Nie wiem
B. Bettelheim, jeden z największych znawców psychologii dziecięcej, w swojej książce Rodzic prawie doskonały, daje interesujące przyczynki do refleksji na temat tego wyrażenia używanego bardzo często przez dzieci jako odpowiedź na pytanie o ich opinię czy motywację ich czynów i wypowiedzi.

 

Może być sygnałem zdradzającym lęk: “Choćby nie zostało nigdy wcześniej skrytykowane, dziecko przeżywa jakąkolwiek krytykę jako skierowaną nie po prostu na to, co w danej chwili myśli czy robi, ale na osobę, jaką jest. Dlatego większość dzieci ujawnia dorosłym swoje myśli z pewną obawą, że myśli te zostaną uznane za niewłaściwe, czy wręcz ze strachem, że zostaną skrzyczane czy ukarane za ich posiadanie. Strach taki jest innym obliczem potrzeby akceptacji”, która nie pozwala dzieciom zagalopować się w wyrażaniu własnych opinii, co więcej, niekiedy świadomie lub nie skłania do modyfikowania ich ucząc je w ten sposób kłamać, czy może lepiej czynić fakty bardziej możliwymi do przyjęcia poprzez koloryzowanie w przekonaniu, że nie mogą sobie pozwolić na powiedzenie nagiej prawdy.

 

“W obawie, że nie zaakceptujemy tego, co ma nam do powiedzenia, zmienia zdanie i odpowiada na nasze pytanie za pomocą «Nie wiem». Myśli on, że tego typu odpowiedź jest neutralna, a więc nie może nas zdenerwować. A jednak w większości przypadków złości nas ona bardzo, ponieważ odbieramy ją jako odmowę odpowiedzi, i dlatego, że każe nam myśleć, iż nasze dziecko albo jest tak głupie, że samo nie wie, co robi, albo nie ufa nam na tyle, żeby się zwierzyć”. Zdanie to stanowi więc próbę utrzymania na wodzy agresywności rodziców.
“W rzeczywistości najczęściej «Nie wiem» jest adekwatnym opisem stanu zamętu, w jakim znajduje się nasze dziecko, a nie wymówką czy sposobem uniknięcia odpowiedzi na nasze pytanie … My, rodzice, musimy zdawać sobie sprawę, do jakiego stopnia jesteśmy ważni dla naszych dzieci: jeszcze nie odczuły naszej dezaprobaty, a już przestają być pewne swoich opinii … Ponieważ «Nie wiem» stanowi przyznanie się do niekompetencji, konieczność dania takiej odpowiedzi napełnia dziecko urazą, a jako że poczucie własnej ignorancji i nieudolności wynika z naszych pytań, przypisuje ono nam, którzy mu je zadaliśmy, winę za stan zmieszania, w którym się znalazło”.

 

 

Więcej w książce: Sztuka mówienia nie – Elena Guarrella, Giorgio M. Sofia

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,293,8-wyrazen-ktore-wszystko-psuja.html

**********

 

O autorze: Judyta