Ten, kto otwiera się na innych, z czasem otrzymuje jeszcze więcej darów. – Środa, 02 wrzesnia 2015

Myśl dnia

Ci, którzy zbyt wiele oczekują od miłości, nie umieją kochać.

Stefan Napierski

Jeśli będziemy od Boga oczekiwać przede wszystkim cudów, to On będzie musiał nas zostawić.
A wszystko po to, abyśmy nade wszystko chcieli słuchać Dobrej Nowiny,
bo tego najbardziej potrzebujemy.
Mieczysław Łusiak SJ
Uczeń Jezusa nie przeraza się wizją śmierci. Życie tu na ziemi jest etapem przejściowym,
który daje nam czas do tego, abyśmy głosili Jezusa tam, gdzie Go nie znają.
Mariusz Han SJ
Ten świat sprawia, że przez otwartość stajemy się paranoikami indywidualistami…
Maxime Chattam, W ciemnościach strachu
 Chrześcijanin dojrzały (ukształtowany w szkole Jezusa) wie, że tylko dzięki miłości
i serdecznej służbie współbrzmi z Bogiem i trafnie wpisuje się w Bożą Logikę.
Miłując i służąc, naśladujemy samego Boga.
Krzysztof Osuch, SJ
Bóg przychodzi do mnie w banalności. Czasem spotykam Go w muzyce, czasem w wietrze, zachodzie słońca.
Grzegorz Kramer, SJ
Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama. Czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy; pieczętuje pieczęcią na wieki” św. Faustyna (Dz. 62).
11902243_10207422191534742_9174705565424588769_n
Panie, modlę się za tych wszystkich, którzy przeżywają w swoim życiu trudności. Powierzam ich Twojej uzdrawiającej łasce.

ŚRODA XXII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK I

PIERWSZE CZYTANIE  (Kol 1,1-8)

Pozdrowienie i dziękczynienie za wiarę Kolosan

Początek Listu świętego Pawła Apostoła do Kolosan.

Paweł, z woli Bożej apostoł Chrystusa Jezusa, i Tymoteusz, brat, do świętych i wiernych w Chrystusie braci w Kolosach: Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego.
Dzięki czynimy Bogu, Ojcu Pana naszego Jezusa Chrystusa, zawsze ilekroć się za was modlimy, odkąd usłyszeliśmy o waszej wierze w Chrystusie Jezusie i o waszej miłości, jaką żywicie dla wszystkich świętych, z powodu nadziei nagrody odłożonej dla was w niebie. O niej to już przedtem usłyszeliście dzięki głoszeniu prawdy Ewangelii, która do was dotarła. Podobnie jak jest na całym świecie, tak również i u was owocuje ona i rośnie od dnia, w którym usłyszeliście o łasce Boga i poznaliście ją w prawdzie według tego, jak nauczyliście się od umiłowanego współsługi naszego Epafrasa. Jest on wiernym sługą Chrystusa zastępującym nas; on też nam ukazał waszą miłość w Duchu.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 52,10-11)

Refren: Ufam na wieki łaskawości Boga.

Ja zaś jak oliwka kwitnąca w domu Bożym, *
na wieki zaufam łaskawości Boga.
Będę Cię sławił na wieki za to, coś uczynił, +
polegał na Twym imieniu, *
ponieważ jest dobre dla ludzi oddanych Tobie.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Łk 4,18)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Pan posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 4,38-44)

Liczne uzdrowienia

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosił Go za nią.
On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.
O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich.
Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem.
Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich.
Lecz On rzekł do nich: „Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany”.
I głosił słowo w synagogach Judei.

Oto słowo Pańskie.

 *********************************************************************************************************************

 

KOMENTARZ

 
Być darem dla innych

Bardzo znamienna jest postawa teściowej Szymona, która została uzdrowiona przez Jezusa z wysokiej gorączki. Natychmiast jak wstała, zaczęła usługiwać Jezusowi i apostołom. Nie dziwiła się ani nie użalała. Po prostu przyjęła ten cud jako dar i zaproszenie do tego, aby teraz, już będąc uzdrowioną, służyć ludziom. Wszystkie dary, jakie otrzymujemy od Boga, powinny zostać wykorzystane w służbie bliźnim. Ten, kto otwiera się na innych, z czasem otrzymuje jeszcze więcej darów. Bóg błogosławi tym, którzy nie myśląc jedynie o sobie, służą drugiemu człowiekowi.

Panie, modlę się za tych wszystkich, którzy przeżywają w swoim życiu trudności. Powierzam ich Twojej uzdrawiającej łasce.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
*********

#Ewangelia: Nie cuda są najważniejsze

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosił Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.

 

O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: “Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem.

 

Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: “Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany”. I głosił słowo w synagogach Judei.

 

Rozważanie do Ewangelii

 

Jezus został posłany, aby głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym. Cuda, które czynił były elementem tego głoszenia, były potwierdzeniem prawdziwości Jego słów. Ludzie szukali Go jednak nie dla słuchania Jego nauki, ale dla cudów, które czynił. Dlatego Jezus zostawił ich. I poszedł dalej.
I nam może przydarzyć się coś podobnego. Jeśli będziemy od Boga oczekiwać przede wszystkim cudów, to On będzie musiał nas zostawić. Przynajmniej na jakiś czas. Nie zostawi nas zupełnie, ale będziemy mieli wrażenie, że Go nie ma. A wszystko po to, abyśmy nade wszystko chcieli słuchać Dobrej Nowiny, bo tego najbardziej potrzebujemy.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2552,ewangelia-nie-cuda-sa-najwazniejsze.html
********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 4, 38-44

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Swedish National Heritage Board / Foter)

Na to zostałem posłany…

 

W domu Piotra
Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich.

 

Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: Ty jesteś Syn Boży! Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich.

 

Lecz On rzekł do nich: Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany. I głosił słowo w synagogach Judei.

 

Opowiadanie pt. “O pani i klasztorze”
W jednym z wczesno-franciszkańskich “Kwiatków” przedstawiona jest taka scena: Pani Bieda spędziła u braci mniejszych spokojną noc, śpiąc na słomie. Rano zerwała się z posłania i od razu poprosiła, aby pokazano jej klasztor. Bracia zaprowadzili ją na wzgórze…

 

Kiedy już tam byli, jeden z nich wyciągnął przed siebie rękę i zakreślił wielkie koło, mówiąc: – Droga pani, to jest nasz klasztor: cały świat.

 

Refleksja
Jesteśmy posłani, aby głosić Jezusa wszędzie: na ulicach, placach, kościołach, domach, czy szkołach. Każde miejsce jest dobre, ale nie każde chce nas przyjąć z otwartymi rękami. Są na świecie miejsca, gdzie przyznanie się do tego, że jest się chrześcijaninem jest równoznaczne z podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Niejednokrotnie była, jest i będzie to śmierć męczeńska…

 

Uczeń Jezusa nie przeraza się wizją śmierci. Życie tu na ziemi jest etapem przejściowym, który daje nam czas do tego, abyśmy głosili Jezusa tam, gdzie Go nie znają. Na szczęście są i tacy, którzy Jego naukę przyjmują nie tylko z otwartymi rękami, ale przede wszystkim sercem. Jezus zmienia nasz sposób myślenia. Nie tylko akceptując to co On mówi, ale przede wszystkim zmieniając nasze “podejście serca” do rzeczywistości, zmieniamy swój sposób postępowania wobec siebie i innych. Tylko w ten sposób możliwy jest pokój na ziemi…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Gdzie zostałeś posłany przez Jezusa?
2. Czy boisz się śmierci za wiarę i własne przekonania?
3. Jak otworzyć się na naukę Jezusa?

 

I tak na koniec…
Ten świat sprawia, że przez otwartość stajemy się paranoikami indywidualistami… (Maxime Chattam, W ciemnościach strachu)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,373,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-4-38-44.html
**********

Miłość i służba

1 września 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Znalezione obrazy dla zapytania wysoka gorączka trawiła teściową Szymona
Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: Ty jesteś Syn Boży! Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany. I głosił słowo w synagogach Judei (Łk 4,38-44).

 

 

Móc usługiwać

 Na słowo Jezusa ustępowały choroby, a ludzie zajęci dotąd tylko sobą z powodu swoich dolegliwości – odzyskiwali wewnętrzną wolność i stawali się zdolni do służenia swoim bliźnim.

Piękny tego przykład znajdujemy na samym początku dzisiejszej perykopy. Opis jest bardzo krótki, a cud zdaje się być maleńki. Św. Łukasz nie omieszkał go odnotować: Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.

 Komentatorzy trafnie zauważają, że uzdrowienie teściowej Szymona Piotra jest bodaj najmniej spektakularne i łatwo je uznać za mało znaczące. Tymczasem w opisie tego uzdrowienia znajduje się ważne przesłanie. W jednym krótkim zdaniu otrzymujemy klucz do najgłębszej interpretacji wszystkich cudownych uzdrowień: Zaraz też wstała i usługiwała im. Ewangelista jakby mimochodem powiedział nam, co jest dojrzałym i upragnionym przez Jezusa owocem uzdrowień. Jest nim to, że człowiek może wstać i usługiwać. Może znów powrócić do służenia, bądź też po raz pierwszy (i wreszcie) dojrzeć do tego, by sens życia odnaleźć w służeniu innym.

 Tę rewelacyjną myśl zawdzięczam ojcu Silvano Fausti SJ: „Służba wieńcząca opis tego cudu jest zarazem programem Jezusa – On pragnie sprawić, abyśmy wszyscy stali się tacy, jak On, który jest pośród nas «jako ten, który służy» (Łk 22, 27)”.

  • Niewątpliwie, zdaniem Jezusa nie ma lepszej recepty na życie, jak ta właśnie: być pośród ludzi jako ten, który służy. Jezus – sam cały zwrócony ku Ojcu i ku ludziom – daje nam ludziom przykład życia w miłości i służbie czy też w służbie z miłości. Jezus praktykuje nieustanną wymianę służebnej miłości, której towarzyszy odczucie radości i szczęścia!

 Idąc za Jezusem, winniśmy zrozumieć, że zdrowie i wszelkie dary, które Bóg nam daje, nie są po to, by się nimi egocentrycznie delektować. Bóg obdarowuje nas talentami, nierzadko także wybitnymi, nie po to, byśmy tym skuteczniej podporządkowywali sobie innych ludzi, zaprzęgając ich do służenia sobie! – Takie egocentryczne podejście do Bożych darów „wymyślił” i zaproponował człowiekowi upadły anioł (szatan). Chętnie (i niemal automatycznie) przyswajają je sobie ludzie skonfliktowani z Bogiem, niewierzący w Jego miłość i zabraniający sobie wiary oraz nadziei na życie wieczne.

Miłość i służba

 Chrześcijanin dojrzały (ukształtowany w szkole Jezusa) wie, że tylko dzięki miłości i serdecznej służbie współbrzmi z Bogiem i trafnie wpisuje się w Bożą Logikę. Miłując i służąc, naśladujemy samego Boga. Miłując pełniej i służąc coraz więcej, bardziej Go naśladujemy i w ten sposób spełniamy Jezusowe polecenie: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48).

 Doskonałość Boga jest rzeczywistością niezgłębialną i nie do wypowiedzenia, ale z pewnością wyraża się ona w tym, że Bóg miłuje nas odwieczną miłością (por. Jr 31, 3) i służy nam wielkodusznie, gdy oddaje do naszej dyspozycji wszystko, co stworzył. Wszechświat i Ziemia cała – to nie są jakieś anonimowe twory i nie wiadomo, co oznaczające, lecz są to pełne miłości dary Boga dla człowieka.

 Dając nam niezliczone dobra, Bóg Stwórca okazuje i przekonuje, że kocha nas nie w (pięknych) słowach jedynie, ale i w czynach, w darach, w prezentach. Jego wielkie miłosne wyznania odsyłają do czynów, a czyny do wyznań.

  • Swą Boską miłość i zbawczą służbę wobec nas wyraził Bóg Ojciec najpełniej, gdy dał nam swego Syna Jednorodzonego, „aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Wcielony Boży Syn, spotykany na kartach Ewangelii, daje się poznać rzeczywiście jako ten, który miłuje „do końca” i służy nam ludziom każdym gestem, każdym słowem. Najdosłowniej wszystko w Jezusie Chrystusie jest Miłością i Służbą wobec człowieka.

 W osobistym rozważaniu i modlitwie zauważę, że Jezus darzy miłością także mnie. I mnie chce On usłużyć. Mogę być z góry pewny tego, że Jego wielkoduszna miłość i ofiarna służba wobec mnie są zawsze większe niż moje otwarcie się…

 Metodyczną pomoc w otwarciu się na miłość i zbawcze usługiwanie Jezusa otrzymujemy w czasie Rekolekcji Ignacjańskich. Dzięki nim łatwiej otwieramy całych siebie na Jezusową miłość; łatwiej wzbudzić wiarę w moc Jezusowego słowa, które przezwycięża to wszystko, co przytłacza, męczy, rani, smuci i odbiera sens oraz radość życia…

Potęga miłości

 A gdy Jezus przekona nas o swej Miłości i napełni nas nią w stopniu wystarczającym, to na pewno poprosi nas o wzajemność, gdyż Miłość pragnie być miłowana.

 Jezus poprosi nas o coś jeszcze, mianowicie o to, byśmy także naszych bliźnich obdarowywali miłością i gotowością służenia im. Nawet naszych nieprzyjaciół. Autentyczny kontakt z Jezusem, nasze przestawanie z Nim – na modlitwie i w sakramentach świętych – powinno zaowocować właśnie zdolnością do miłowania i do konkretnej służby!

 Kto uparcie wzbrania się przed miłosną służbą, ten jeszcze nie zna Jezusa. Lub nie zna Go dość dobrze. A może lepiej powiedzieć tak, że Jezus nie stanął jeszcze nad nim (jak nad teściową Piotra) i nie rozkazał „gorączce” i innym wewnętrznym stanom zniewolenia – by sobie odeszły. By zostawiły człowieka wolnym dla „usługiwania” – z miłością.

 A na koniec wiersz i radość z tego, że język poezji w niewielu słowach potrafi powiedzieć tak wiele. Wiersz (wynotowany przed laty z tygodnika Niedziela) nosi tytuł: Potęga miłości 1.

„To sprawia miłość
że rzeczy
są nie tylko sobą
lecz fruną daleko
w niebo metafory
Magia miłości
paradoks miłości
tragizm miłości
wielki wielki ból
 A ona szara
jak poranek
każdy
dzieci uczy i karmi
mężowi przebacza
i choć nie nazwana: caritas agape
to w niebie ma początek
i do nieba zbliża”.

o. Krzysztof Osuch SJ

AMDG et BVMH

***

1 Tomasz Wincenty Rzepa, Potęga miłości. za: Niedziela, 14 lutego 1988.

http://osuch.sj.deon.pl/2015/09/01/milosc-i-sluzba/

*********

BANALNOŚĆ

by Grzegorz Kramer SJ

Bóg przychodzi do mnie w banalności. Czasem spotykam Go w muzyce, czasem w wietrze, zachodzie słońca.

Dziś Jezus poszedł do domu Szymona Piotra. To nie Piotr zaprowadził Jezusa do swojej chorej teściowej, ale Jezus sam tam poszedł. To ważny szczegół. Czasem wpadamy w takie pyszne myślenie, że to my szukamy Boga. Tymczasem to On daje się nam w zwykłych codziennych sprawach. I jasne jest, że nasza rola sprowadza się do dekodowania tego sygnału, ale trzeba pamiętać, Kto jest w tym Pierwszy.

W prawdziwej duchowości człowiek odkrywa Boga w swojej codzienności. Właśnie w drugim człowieku, chorobie, uzdrowieniu, w modlitwie. W takiej duchowości nawet obecność złego ducha nie jest żadną sensacją. „Naturalną” sprawą jest, że manifestuje on swoją obecność, lecz człowiek Boga gromi go po prostu i odsyła w jego miejsce. Bez sensacji.

Niesamowitą sprawą jest to, że od Wcielenia człowiek nie musi doskakiwać do nieba, do sacrum, ale to Bóg schodzi z nieba i wchodzi w nasze profanum, które przez Jego obecność staje się sacrum.

Jezus poszedł dalej, dlatego że takie jest pragnienie Boga, by Jego Obecność była wszędzie. Mógł przecież zarządzić odgórnie, w sposób boski, że jest wszędzie, ale On właśnie woli przychodzić do nas, do codzienności, na ludzkich nogach.

To jest coś, co mnie w chrześcijaństwie tak bardzo fascynuje – to, że Bóg tak bardzo ukochał człowieczeństwo. Albo tę miłość od Wcielenia bardziej manifestuje, bo przecież ukochał nas od momentu, który my nazywamy początkiem.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/02/banalnosc/

*********

Dzień powszedni

0,15 / 10,02
Zobacz Jezusa, który przychodzi do naszej codzienności. Z troską i miłością pochyla się nad człowiek chorym i utrudzonym.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 4, 38-44
Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosił Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży». Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: «Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany». I głosił słowo w synagogach Judei.

Jezus przychodzi do domu Piotra i widzi, że gorączka trawi jego teściową. Choroba powoduje bezradność i smutek w rodzinie. Jezus widząc to, uzdrawia teściową i  przywraca radość w całym domu.

W życiu każdego człowieka są różne gorączki. Czasami jest to choroba fizyczna. Nieraz są to cierpienia spowodowane chorobą psychiczną, uzależnieniami, wynikające ze zranień przez bliskie osoby. Do tego wszystkiego chce przychodzić Jezus. Pragnie uzdrowić to, co cię najbardziej boli. Czy zaprosisz Go do swego domu tak jak Piotr ?

Uzdrowiona teściowa Piotra zaczęła usługiwać innym. Jak ty starasz się przychodzić z pomocą drugiemu człowiekowi? Może to być pomoc samotnie mieszkającej sąsiadce, poświęcenie czasu na rozmowę, opieka nad starszymi rodzicami. Poproś Jezusa, by otwierał twoje oczy na ludzi potrzebujących w twoim otoczeniu.

Podziękuj Bogu za to, co uzdrowił w twoim życiu i wśród bliskich ci osób.  Powierzaj Jezusowi twoje bóle i strapienia z ufnością, w Jego uzdrawiającą moc.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
*********

Nadzieja królestwa Bożego – podstawą wiary (2 września 2015)

Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany (Łk 4,43).

 

Od samego początku nauczania Pana Jezusa pojawia się rozbieżność pomiędzy tym, z czym przychodzi Jezus, a tym, czego oczekują od Niego ludzie. W dzisiejszej Ewangelii św. Łukasz podkreśla dokonywane uzdrowienia, które ludzi zdumiewały i pociągały:

 

O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich (Łk 4,40).

 

I to najbardziej ludzi pociąga i tego pragną. Chcą, by Jezus dawał im na co dzień zarówno chleb – taki zarzut z Jego strony w stosunku do ludzi pojawi się po rozmnożeniu chleba (zob. J 6,26) – jak i zdrowie, pomyślność itd. Zresztą trzeba powiedzieć, że i my najbardziej tego oczekujemy. On jednak przyszedł w zupełnie innym celu, przyszedł głosić królestwo Boże. Wszystkie cuda, uzdrowienia, a nawet wskrzeszenia są jedynie znakami prawdziwości Jego słowa i obietnicy, której trzeba osobiście zawierzyć. Do udziału w tym królestwie nie można dojść inaczej, jak tylko przez zawierzenie słowu Jezusa.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Kol 1, 1-8; Łk 4, 38-44

Rozbieżność pomiędzy ludzkimi oczekiwaniami a orędziem Jezusa trwała aż do ostatnich chwil Jego życia. Ona też była przyczyną załamania się uczniów: a myśmy się spodziewali…(zob. Łk 24,21) mówili uczniowie idący do Emaus po zmartwychwstaniu. Przełamało ją dopiero spotkanie ze Zmartwychwstałym i Duch Święty dany uczniom. Niemniej dla nas nadal ta rozbieżność stanowi podstawowy problem w życiu. Jednak życie nadzieją bliskości królestwa Bożego było podstawą wiary pierwszych wspólnot chrześcijan. Święty Paweł na początku swoich listów określa adresatów i powtarza się w tym adresie to, co jest w dzisiejszym pierwszym czytaniu:

 

Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego! Dzięki czynimy Bogu, Ojcu Pana naszego Jezusa Chrystusa, zawsze, ilekroć modlimy się za was – odkąd usłyszeliśmy o waszej wierze w Chrystusie Jezusie i o waszej miłości, jaką żywicie dla wszystkich świętych – z powodu nadziei [nagrody] odłożonej dla was w niebie (Kol 1,2–5).

 

Dopiero ta nadzieja prawdziwie czyni nas uczniami Chrystusa, który nie jest jedynie cudownym uzdrowicielem, ale Zbawicielem i naszym nowym życiem.

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/09/01/nadzieja-krolestwa-bozego-podstawa-wiary-2-wrzesnia-2015/

*******

Wilhelm od św. Teodoryka (ok. 1985-1148), benedyktyn, potem cysters
Modlitwy medytacjyne, IV, 155

„Wyszedł i udał się na miejsce pustynne”
 

Ty jesteś moim schronieniem i mocą, prowadź mnie, jak niegdyś Twego sługę Mojżesza, w głąb pustyni, gdzie płonie krzew, ale się nie spala (Wj 3). Tam, gdzie dusza…, ogarnięta ogniem Ducha Świętego, staje się żarliwa jak płonący serafin i oczyszcza się, ale nie spala.

Tam, gdzie nie można przebywać, gdzie trzeba zdjąć sandały przeszkód cielesnych, aby iść naprzód…, tam jest Ten, który nie pozwala się ujrzeć takim, jakim jest, ale jednak można Go usłyszeć, kiedy mówi: „Jestem, który jestem!” Tam trzeba sobie zasłonić twarz, by nie spoglądać bezpośrednio na Pana, ale trzeba ćwiczyć ucho, w pokorze i posłuszeństwie, aby usłyszeć, co Pan Bóg do niego szepcze.

W międzyczasie, Panie, „ukryj mnie w głębi swego przybytku”, kiedy nadejdą złe dni, „w swoim namiocie mnie ukryjesz przed sporem języków” (Ps 26,5; 30,21). Ponieważ Twoje jarzmo jest słodkie, a Twoje brzemię lekkie (Mt 11,30) – położyłeś je na mnie. A kiedy dajesz mi odczuć dystans między Twoją służbą, a służbą świata, łagodnym głosem pytasz się mnie czy przyjemniej jest służyć Tobie, Bogu żywemu, czy obcym bogom (por. 2Krn 12,8). Uwielbiam zatem tę dłoń, która ciąży na mnie… i mówię ci: „Już wystarczy tej dominacji innych panów, niż Ty! Tylko do Ciebie chcę należeć, przyjmuję Twoje jarzmo. Twoje brzemię mi nie ciąży: ono mnie podnosi”.

https://mail.google.com/mail/u/0/?tab=wm#inbox/14f8b33c780c4835

********

**********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

2 WRZEŚNIA 2015R.

********

Wspomnienie obowiązkowe bł. Bronisławy, dziewicy
Błogosławiona Bronisława

 

 

 

 

 

 

Bronisława, spokrewniona ze św. Jackiem i bł. Czesławem, urodziła się około roku 1200. W młodym wieku wstąpiła do klasztoru norbertanek na Zwierzyńcu pod Krakowem. W życiu zakonnym odznaczała się wielką gorliwością. Zmarła prawdopodobnie w roku 1259.

http://www.brewiarz.pl/ix_15/0209w1/index.php3?l=i

 

*************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

*********

Juliusz Iwanicki, Wiara i rozum – razem czy osobno?

Cztery relacje między filozofią a religią

Bez dialogu trudno sobie wyobrazić dalszy postęp w rozwoju filozofii i religii, a co za tym idzie wychowania w świecie współczesnym.

Wstęp

Złożona rzeczywistość społeczno-kulturowa, w której uczestniczy człowiek jest stałym obiektem namysłu różnych systemów filozoficznych i religijnych, zarówno tych historycznych, jak i współczesnych[1]. Wielcy myśliciele, jak i liderzy duchowi, swoim autorytetem wyznaczali nowe kierunki rozwoju i rozumienia rzeczywistości[2]. Jednak znaczenie filozofii w dzisiejszym świecie zmalało, częściowo na skutek jej wewnętrznych przemian (nowe niesystemowe nurty filozofii[3]), ale także dlatego, że znacząca większość jej dawnych subdyscyplin, takich jak psychologia, socjologia czy pedagogika wyemancypowało się i wytworzyło własne, szczegółowe sposoby interpretacji rzeczywistości.

Także współczesny świat, tak dynamiczny w globalnych zmianach oczekuje raczej szybkiej i konkretnej oceny danego zjawiska, aniżeli wolniejszej, ale głębszej refleksji, jaka cechowała klasyczną filozofię.  Pomimo dłuższego już kryzysu, w jakim pozostaje ta dziedzina[4], potrzeba rozumienia świata w całościowym wymiarze ostatecznie zaniknąć nie może. Im więcej bowiem nowych problemów społecznych i kulturowych, wynikających między innymi z rozwoju technologii, przy jednoczesnym powstawaniu nowych, ale partykularnych koncepcji dotyczących człowieka[5], tym bardziej potrzebna staje się rozumna synteza, w której udałoby się zawrzeć różne doświadczenia, nie tylko te o charakterze czysto sensualnym[6]. Dzieje się tak dlatego, że współcześni ludzie mają nadal skłonności do myślenia w kategoriach celowości. Nawet jeśli potrzeby filozoficzne, czy też religijne znikają z horyzontu dzisiejszego człowieka, skupionego na bieżących zadaniach i wyzwaniach, to nadal w głębi pozostaje myślenie teleologiczne w ramach życia doczesnego.

Sama kategoria celu i celowości oraz poświęcony tym pojęciem obszar teleologii jest kwestią, która wymagałaby odrębnego tematu dociekań. Przyjmijmy jednak za autorem hasła, że cel jest czymś, co po pierwsze – kończy działanie, po drugie – cel jest czynnością, dzięki której osiąga się zamierzone dobro, po trzecie – cel jest motywem, dzięki któremu powstaje jakaś czynność[7]. Zatem cel w rozumieniu filozoficznym i edukacyjnym, byłby wartością nadrzędną, która wieńczy wysiłki osoby, jednocześnie taka wartość (czy to filozoficzna, czy religijna) byłaby dobrem samym w sobie, dającym wychowankowi motywację do działania.

Filozofie i religie dostarczyły jak dotąd najwięcej koncepcji teleologicznych (celowościowych), stąd warto wracać do tej skarbnicy kulturowej ludzkości, jaką są różne koncepcje filozoficzno-religijne. Nietrudno zauważyć, że wpływ tych systemów na wychowanie i edukację człowieka jest olbrzymi. Od czasów klasycznych, wraz z naczelną koncepcją paidei, po czasy wieków średnich, z ich ideą nauk artes liberales, po czasy optymistycznego Oświecenia wielu badaczy zwróciło już uwagę na doniosły wpływ filozofii i religii na edukację w znaczeniu historycznym[8]. Jest to oczywista konstatacja, lecz trzeba ją przyjąć, aby przejść do dalszych rozważań na relacji między filozofią a religią.

Jedność religii i filozofii 

Pierwsza z proponowanych, historycznie występujących relacji między religią a filozofią, to relacja jedności między tymi obszarami[9]. Przyjmijmy roboczo, że celem filozofii byłoby zrozumienie świata, a celem religii nawiązanie więzi z transcendencją (tym, co przekracza ten świat). W relacji jedności tych systemów oznaczałaby to, że cele te stałyby się tożsame. Gdy postrzega się świat przez całościowy, to powyższe podziały nie mają znaczenia, gdyż rozumieć prawdziwie świat, a nawiązywać więź z przekraczającą go transcendencją (Bogiem), to jedno i to samo. Dla zwolenników tego typu rozstrzygnięcia związków między filozofią a religią, byłoby nawet czymś fałszywym zrozumieć świat, a nie nawiązać łączności z Bogiem lub też mieć poczucie relacji z bytem boskim, a nie rozumieć świata.

Tego typu myślenie filozoficzne i religijne wystąpiło już w czasach antycznych, najpierw u Platona, choć jeszcze w nierozwiniętej postaci. Platon wahał się w jaką stronę rozwijać filozofię – wielu badaczy zwraca uwagę, że ten myśliciel zapoczątkował prawdziwe myślenie racjonalne i pierwszy, rozwinięty system oparty na inteligibilnych ponadzmysłowych ideach[10]. Jednak istnieje również, całkiem uzasadniony pogląd, że ten sam Platon przecież nie wyzbył się w pełni myślenia mitycznego. Proponował on aby na pewnym etapie życia wychowywać dzieci na dobrze dobranych mitach o herosach, podnosić ich rozwój moralny i aksjologiczny w oparciu o rozwój wyobraźni mityczno-estetycznej. W istocie cała twórczość Platona jest przesiąkniętą mityczną poezją, jest pełna rozlicznych i pięknych metafor z najbardziej znaną, legendarną „jaskinią”[11]. Elementy racjonalne i mityczne, zatem przenikały się w twórczości filozoficznej greckiego myśliciela.

Nie jest też przypadkiem, że późną kontynuację jego systemu zaproponował Plotyn, autor Ennead. Ten neoplatonik zaproponował koncepcję Jedni – doskonałego bytu, z którego emanują niższe hipostazy i kolejne istnienia, z nich także wyłania się nasz świat materialny[12]. W wizji Plotyńskiej świat przybiera postać swoistej „drabinki”, ustrukturyzowanego bytu, innymi słowy rzeczywistość jest poddana procesowi gradacji. Jest to jednak nadal, jeden świat, gdyż materia, choć jest ostatnim szczeblem emanacji, ma przecież swoje źródło w boskiej Jedni, poprzez pośredniczące hipostazy. Plotyn działał już w czasach rozwijającego się chrześcijaństwa, zatem przejęty był także możliwościami mistycznymi, jakie niesie filozofia Jedni. Celem nawracającej jednostki powinno być nawrócenie się ku jedności, wejście z powrotem górą na „drabinkę” bytu, z której się wywodzimy. Aby to zrobić, jego zdaniem, potrzebne zatem jest zarówno zrozumienie rzeczywistości, i połączenie się z powrotem z Bogiem.

W wersji chrześcijańskiej, relację jedności między filozofią a religią, zaproponował najpełniej św. Anzelm z Canterbury w wiekach średnich. To właśnie ten współtwórca scholastyki napisał, że „wierzy, aby zrozumieć”[13]. Jego zdaniem każdy człowiek posiada już w umyśle ideę Boga, ideę bytu najdoskonalszego. Jest niemożliwością, aby taki byt nie istniał, gdyż najpotężniejszy byt musi zawierać w sobie atrybut istnienia, inaczej byłaby to pojęciowa i logiczna sprzeczność. Zrozumienie tego pozwala jednocześnie nawiązać relację z transcendencją i doprowadzić do rozumowego pogłębienia wiary. Parafrazując Anzelmiańską sentencję, należy starać się zrozumieć kwestie metafizyczne, aby uwierzyć w istnienie Boga.

Powyższa koncepcja jedności między filozofią a religią, wydaje się, że ma też zasadnicze przełożenie w języku religijnym filozofii wschodu. Warto bowiem zwrócić uwagę, że sama dyscyplina filozoficzna nie wyłoniła się jako odrębny przedmiot dociekań w kulturach pozaeuropejskich. Stąd często o buddyzmie pisze się w literaturze, że jest zarówno filozofią, jak i religią, i czasami trwa spór, do którego z tych obszarów przynależy w większym stopniu. Podobnie jest z hinduizmem, sztuczną zbitką pojęciową, która zawiera w sobie tak naprawdę konglomerat różnych wierzeń i szkół filozoficznych powstałych już na długo przed Chrystusem na półwyspie indyjskim. Dla zaangażowanych w spory metafizyczne Hindusów, było tym samym coś rozumieć, i jednocześnie nawiązywać łączność z boskim Brahmanem, czy którąś z jego inkarnacji. Dyskusja toczyła się tam bardziej wokół tego, w jakim stopniu tę łączność możemy nawiązać między własną jaźnią a Absolutem[14].

Wspólny obszar filozofii i religii 

Drugą możliwą relacją, jaka wystąpiła w dziejach systemów jest relacja filozofii i religii ze wspólnym, łączącym je obszarem rzeczywistości. W tym zaproponowanym modelu, zachowana jest autonomia filozofii i religii, jako odrębnych porządków wiedzy i wiary. Adekwatne zatem tu są wcześniej przyjęte definicje, gdzie celem filozofii jest zrozumienie świata, a celem religii uzyskanie i pielęgnowanie więzi z transcendencją. Koncepcja taka pojawiła się w swoich zalążkach już w Metafizyce Arystotelesa, „niewiernego” ucznia Platona. Arystoteles zrezygnował zasadniczo z elementów mitycznych w swojej twórczości i zracjonalizował opis rzeczywistości, rezygnując z ponadzmysłowych idei na rzecz uchwytnych w rzeczach form. Świat rzeczy i zjawisk zawiera w sobie formy, nie są one czymś pozaświatowym, egzystującym w innym świecie. Jednocześnie w systemie Arystotelesa było miejsce na ideę bytu boskiego.  Bóg pojawia się w jego myśli, jako Pierwszy Poruszyciel wprawiający w ruch świat, samemu będąc nie poruszonym. Stagiryta opracował także jako pierwszy pojęcie „teologii” – nauki o Bogu, która stanowiła pewne zwieńczenie jego dociekań filozoficznych[15]. Także pojęcie celowości doczekało się pierwszej systematyzacji, w jego teorii czterech przyczyn (materialnej, formalnej, sprawczej i celowej). Dzisiaj człowiek współczesny myśli głównie już tylko o przyczynie czegoś, w kategoriach sprawczości. Gdy mamy chronologię wydarzeń, punkt A powinien poprzedzać punkt B. Dla Arystotelesa pełnym wymiarem metafizycznym danego bytu, było ujrzenie tego problemu z szerszej perspektywy. Przedstawiając to na przykładzie bytu ludzkiego: przyczyną materialną dziecka jest jego płód-embrion. Przyczyną formalną jest wzór człowieczeństwa, uniwersalny dla wszystkich ludzi (dzisiaj powiedzielibyśmy, że jest nim DNA). Przyczyną sprawczą są jego rodzice. Natomiast przyczyną celową jest – prawdopodobnie – pragnienie stania się dojrzałym człowiekiem, pełnoprawnym obywatelem polis (dzisiaj być może byśmy powiedzieli, że przyczyną celową człowieka jest osiągnąć samorealizację życiową).

Metafizyka Arystotelesa jest odbierana przez badaczy jako filozofia porządku, gdzie każdy byt ma swoje określone miejsce. O ile w filozofii Platona można było jeszcze mieć przypuszczenie, że świat zjawisk jest chaotyczny w oderwaniu od idei, to świat Arystotelesa jest rzeczywistością poukładaną, bez skrajności odległych idei i pozorności świata materialnego.

Myśl Stagiryty podjął od strony religijnej święty Tomasz z Akwinu. Nie bez powodu cytując Arystotelesa w swoich trzynastowiecznych dziełach, określał go po prostu mianem „filozofa” bez konieczności określania o kim mowa. Tomasz z Akwinu odziedziczył po Arystotelesie skłonność do myślenia w kategoriach porządku. Byt zatem można systematycznie i w zrozumiały sposób poukładać bez konieczności doświadczeń mistycznych. Można spróbować udowodnić istnienie Boga bez odwoływania się do wiary, w odniesieniu tylko do świata przyrodzonego. Nade wszystko zaś można od siebie oddzielić rozum i wiarę[16]. Zdaniem Tomasza z Akwinu, porządek rozumu i porządek wiary to zasadnicze dwa różne od siebie obszary i nie powinno się ich ze sobą mieszać, gdyż niesie to za sobą różnorakie ryzyko, w tym także wychowawcze. Rzeczą rozumu jest pytać o rzeczy materialne, ale także o Boga, jeśli czyni to z pozycji filozoficznej. Rzeczą teologii i  religii są natomiast poszczególne prawdy wiary, takie jak grzech pierworodny, tajemnica wcielenia, czy dogmat Trójcy Świętej. Są to, zdaniem Tomasza z Akwinu, niewytłumaczalne prawdy, i nie do ogarnięcia przez świecki rozum bez pomocy wiary. Jednocześnie w doktrynie tomistycznej był istotny ten element zabezpieczający, że prawdy rozumu i prawdy wiary nie mogą pozostawać ze sobą w konflikcie. Jeśli tak się wydarzy, to albo myli się rozum, który ma roszczenia do wszechwiedzy, albo na manowcach jest wiara, która popada w swoisty fideizm, czyli nieracjonalną, pozbawioną podstaw rozumowych wiarę religijną.

Konflikt filozofii i religii 

Dzieje relacji religii i filozofii w odniesieniu do wychowania byłyby zdecydowanie niepełne, jeśli nie uwzględni się nowożytnych procesów sekularyzacji, które przyspieszyły wraz z formacją francuskiego Oświecenia i wydarzeń Rewolucji Francuskiej w osiemnastym wieku. Myśliciele tej epoki zaproponowali nowy, znaturalizowany sposób myślenia o świecie, w którym waloryzacji uległy takie pojęcia jak ludzkość, materia, czy postęp. Wolter – jeden z najbardziej znanych filozofów i literatów tego okresu – za osobisty sukces uznawał zmniejszanie wpływów edukacji jezuickiej i kasatę tego zakonu. Propagował wartości edukacyjne oparte na niezależności rozumu od religii. Zdaniem rzeczników Oświecenia w jego francuskim wydaniu, należy ponownie wyzwolić człowieka z okowów zabobonu i tyranii[17]. Za ograniczenie ludzkiej wolności uznawali oni wpływy Kościoła katolickiego, widoczne wówczas także w obszarze edukacji. Istota ludzka nie może, w myśl tez tej formacji, rozwinąć w pełni swojego potencjału naukowego, politycznego i osobistego, dopóki ograniczają ją zacofane instytucje, nie przystające do nowych realiów postępu.

Zdaniem Rousseau nie należy zbyt wcześnie wpajać dziecku idei religijnych, gdyż te mogą zaszkodzić mu w rozwoju, poza tym dziecko do pewnego etapu nie jest w stanie zrozumieć idei Boga. Co więcej, nie należy również indoktrynować wychowanka w zakresie wartości filozoficznych  – co jest wewnętrznie sprzeczne, zważywszy na nacisk, jaki Rousseau kładł na wartość wolności – wychowanie dziecka w duchu wolności negatywnej, czyli wolności od instytucji, jest już wywieraniem pewnego wpływu kryptofilozoficznego na młodą jednostkę. Inny francuski myśliciel tej epoki  – Condorcet –  zaproponował szeroki projekt sekularyzacji ówczesnego szkolnictwa, z możliwie maksymalnym ograniczeniem wpływów Kościoła i zaproponowaniem w miejsce nauk katechetycznych wychowania obywatelskiego i moralnego, opartego o świeckie ideały rewolucyjnej Republiki Francuskiej[18].

Wpływy rozumu wojującego we współczesnej kulturze i społeczeństwie są widoczne, i symptomatyczne. Głosy o uwolnienie szkoły od religii często są odbierane jako walkę o wartości świeckie w edukacji. Postulaty wychowania w duchu humanizmu, nauki i rozumu pojawiały się również w wychowaniu socjalistycznym w okresie PRL[19]. Na Zachodzie dalej swoją popularnością cieszy się ruch tzw. „nowego ateizmu”, czyli prądu myślowego na nowo udowadniającego wyższość świeckiego rozumu nad zacofaną religią, hamującą naukowy obraz rzeczywistości. Aktywność społeczna, edukacyjna i medialna rzeczników tego prądu myślowego przypomina dawny „świecki entuzjazm” francuskich encyklopedystów[20].

Człowiek ukształtowany w duchu wartości świeckich i czysto rozumowych ma szczególny szacunek do osiągnięć nauk przyrodniczych i fizycznych. Respektu do świeckiego państwa nie łączy z uznaniem wobec dominującej w społeczeństwie religii, która traktowana jest przezeń z niechęcią, jeśli nie z wrogością.  Trzeba tu zwrócić uwagę, że filozofia naukowa, oparta na wyzwoleniu z przesądów, dość łatwo może zamienić się w ideologię. Cechą zaś ideologii[21] nie jest już skłonność do neutralnego rozumienia rzeczywistości, lecz inklinacja do reprezentowania wybranej tylko opcji kulturowej (świeckiego rozumu), czasami także z użyciem środków przymusu i siły.

To co jest istotne, przy omawianiu niniejszej relacji między filozofią a religią, to fakt, że relacja ta jest swoistym awersem drugiej strony monety, jaką jest odrzucenie rozumu przez religię. Ten drugi podtyp niniejszej relacji jest prawdopodobnie historycznie starszy. Już skazanie na śmierć Sokratesa w demokratycznym głosowaniu przez lud ateński, gdzie jednym z zarzutów ściśle pedagogicznych było „demoralizowanie młodzieży”, miało także swój kontekst antyfilozoficzny. Nie bez powodu Sokrates jest uważany za swoistego męczennika filozofii, świecki odpowiednik Jezusa Chrystusa. Innym przejawem antyfilozoficznych pasji religijnych była protofideistyczna postawa Tertuliana, stronnika chrześcijan, żyjącego na przełomie drugiego i trzeciego wieku po Chrystusie. Patrystyk traktował jako bezużyteczne i szkodliwe dla wiary chrześcijańskiej, łączenie jej z rozumem[22]. Prowadzić to mogło, jego zdaniem tylko do herezji i manowców teologii. W tym ujęciu, wiara nie potrzebuje wsparcia rozumu, gdyż w niej jest zawarta cała prawda, i nie ma konieczności wykorzystywania pogańskich narzędzi myślowych do jej rozumienia.

Przejawem fundamentalistycznych postaw o stanowisku antyfilozoficznym i antyrozumowym są także niektóry prądy we współczesnym chrześcijaństwie o charakterze penkostalnym[23], związanym z tak zwaną „falą zielonoświątkowców”, nowej ewangelizacji w świecie amerykańskim. Fala ta zaczyna docierać do Polski, gdyż w polskim chrześcijaństwie popularne są różnego rodzaju ruchy charyzmatyczne, masowe spotkania religijne na stadionie i inne przejawy penkostalizacji religijności. Te współczesne przemiany religijne nie są problemem samym w sobie, ale mogą za sobą nieść poważne konsekwencje dla wzmacniania nurtu antyracjonalistycznego w chrześcijaństwie.

Bardzo widocznym w mediach przykładem religijności wrogiej wobec rozumu, choć nieodczuwalnym jeszcze w Polsce, jest fala nowej religijności islamskiej, która rezygnuje z interpretacji dżihadu[24] jako wewnętrznej wojny wyznawcy z własnymi grzechami, na rzecz wojny rozumianej dosłownie jako fizyczną walkę z niewiernymi. Nowy fundamentalizm islamski, który paradoksalnie jest nowoczesnym ruchem (gdyż wykorzystuje technologie Zachodu, choć nie przyjmuje wartości zachodnich) jednak zdecydowanie potępiającym rzekomo zdegenerowaną kulturę świecką Zachodu.

Wychowanie fundamentalistyczne za swój cel ma zbawienie człowieka za wszelką cenę. Lepiej zatem wpoić wychowankowi, że należy zniszczyć wroga, niż pozwolić mu na autonomiczne i wolne życie. Wychowanie w tym modelu opierałoby się na wpajaniu ściśle teokratycznego, dualistycznego obrazu świata, gdzie po jednej stronie są wybrańcy, przestrzegający rygorystycznych zasad religii, a po drugiej stronie niewierni, partycypujący w zepsutej kulturze świeckiej. To bardzo eksluzywistyczny i konfrontacyjny model wychowania, który odnosi jednak pewne sukcesy we współczesnym świecie.

Trzecia, proponowana w powyższym ujęciu relacja między filozofią a religią zawiera w sobie pozornie dwa sprzeczne podtypy. W pierwszym wariancie jest to kulturowa niechęć świeckiego rozumu wobec religii, korzeniami wywodząca się z europejskiego Oświecenia. W drugim przypadku jest to odwrotna niechęć wyznawców do zracjonalizowanej kultury świeckiej. Tak naprawdę obie postawy są tym samym światopoglądem, gdyż obie promują pewien trwały antagonizm – konfrontacyjną wizję świata, która powinna być wpajana wychowankom, w zależności od orientacji radykalnie świeckiej bądź fundamentalistycznej.

Ku czwartej relacji dialogu między filozofią a religią 

Powyższe trzy rodzaje relacji między filozofią a religią wydają się wyczerpywać możliwości, jakie zachodziły i powstają we współczesnym świecie. Należy jednak zwrócić uwagę, że wszystkie trzy zaproponowane relacje – syntezy, wspólnego obszaru oraz konfrontacji są swoistymi typami idealnymi[25]. Typ idealny, termin zaproponowany przez socjologa Maxa Webera, to pewna idealizacja danego zjawiska, która nie występuje w realnym świecie społecznym. Rzadko więc we współczesnej edukacji mamy do czynienia z czystą syntezą, całkowitym porządkiem, czy też całkowitą wrogością relacji między filozofią a religią. W realnym miejscu współczesnego wychowania, jakim są rodzina, szkoła i inne instytucje, zachodzą różne mieszanki i dyfuzje powyższych stanowisk.

Wydaje się także, że spotykana jest coraz częściej czwarta relacja między filozofią a religią. Jest to relacja, którą można by nazwać dialogiczną. W tym modelu szczególny nacisk kładzie się na cnotę dialogu i wzajemnego zrozumienia, bez likwidowania rzeczywistych różnic. Jest to wariant, w którym można na przykład dalej być rzecznikiem świeckiej kultury i wartości humanistyczno-naukowych, ale przy zachowaniu pewnego szacunku dla religii, bez ostrza konfrontacyjnego. Polski pisarz Stanisław Lem wykazywał tego typu postawę na pewnym etapie życia[26]. Równolegle pojawia się, we współczesności od strony religii, postawa wykazująca daleko idące zrozumienia dla kultury naukowej i świata świeckiego. Jest to zarówno nurt postsekularny, szukający możliwości wyrażenia za pomocą języka świeckiego pojęć religijnych[27], jak i interesujący kierunek współczesnej teologii, która pragnie dialogu z nauką i pozytywnej konfrontacji obrazu religijnego z nowymi odkryciami naukowymi[28]. Potencjał edukacyjny takiego nowego modelu dialogu prawdopodobnie dopiero się rozpoczyna. Jest to nowe wyzwanie dla filozofii wychowania oraz teologii, aby wcielać w praktyce edukacyjnej wartość dialogu i zrozumienia, zarówno dla dorobku religijnego, jak i dla dorobku rozumu i kultury filozoficznej. Bez takiego dialogu trudno sobie wyobrazić dalszy postęp w rozwoju filozofii i religii, a co za tym idzie wychowania w świecie współczesnym.

[1] Niniejszy tekst jest skróconą wersją mojego niepublikowanego jeszcze artykułu Filozofia i religia a wychowanie: między świeckimi a religijnymi koncepcjami teleologicznymi.

[2] Por. K. Jaspers, Autorytety: Sokrares, Budda, Konfucjusz, Jezus, Warszawa 2000.

[3] Współczesna filozofia jest najczęściej konglomeratem różnych niesystemowych nurtów. Kierunki te charakteryzują się tym, że mają przedrostek „post”, np. ponowoczesność (Bauman), postsekularyzm (Habermas), czy posthumanizm. W niniejszym tekście nawiązuję chętniej do filozofii klasycznej, w której widzę więcej możliwości na odbudowę jej relacji z teoriami wychowania.

[4] Por. E. Husserl, Kryzys europejskiego człowieczeństwa a filozofia, Warszawa 1993.

[5] Rozwój nauk kognitywnych oraz nauk o poznaniu jest przykładem tworzenia nowych, lecz redukcyjnych koncepcji na temat człowieczeństwa.

[6] Za filozofem Williamem Jamesem przyjmuję, że możemy nie tylko mówić o doświadczeniu w wymiarze empirycznym, ale także o doświadczeniu w wymiarze pozazmysłowym (psychicznym bądź duchowym). Zob. J. Sawicka, Osobliwość empiryczna doświadczenia religijnego. William James i duchowy pragmatyzm w: „Idea. Studia nad strukturą i rozwojem pojęć filozoficznych”, vol. 24, 2012, s. 101-117.

[7] P. Gondek, Cel (hasło) w: Powszechna Encyklopedia Filozoficzna, t. 2, Lublin 2001, s. 68.

[8] Por. Cz. Kupisiewicz, Z dziejów teorii i praktyki wychowania, Kraków 2012.

[9] Zaproponowane w artykule relacje między religią a filozofią powstały częściowo z następującej inspiracji: A. Anzenbacher, Wprowadzenie do filozofii, Kraków 2003, s. 31-35.

[10] Zob. G. Reale, Historia filozofii starożytnej, t. 2, Lublin 2001, s. 88-112.

[11] Platon, Państwo, Kęty 2003, s. 220-250.

[12] A. Krokiewicz, Arystoteles, Pirron i Plotyn, Warszawa 1974, s. 228-270.

[13] Zob. R. Heinzmann, Filozofia średniowiecza, Kęty 1999, s. 157-168.

[14]   Zob. K. Knott, Hinduizm, Warszawa 2000, s. 47-57.

[15 ]Arystoteles, Metafizyka w: Dzieła Wszystkie, t. 2, Warszawa 1990, s. 712-716.

[16] G.K. Chesterton, Święty Tomasz z Akwinu, Warszawa 1974,  s. 146-162.

[17] Z. Drozdowicz, Filozofia Oświecenia, Warszawa 2006, s. 126-137.

[18] J. Iwanicki, Procesy sekularyzacyjne a filozofia sekularna i postsekularna. Tradycje i współczesność, Poznań 2014, s. 40-48.

[19] Ł. Marek, M. Bortlik-Dźwierzyńśka, Za Marksem bez Boga. Laicyzacja życia społecznego w Polsce w latach 1945-1989, Katowice 2014, s. 73-94.

[20] P. Roszak, F. Conesca, Nowy ateizm: czy rzeczywiście nowy? Analiza argumentów i wyzwań dla współczesnej teologii, „Teologia i człowiek”, vol 25, 2014, s. 79-100.

[21] G. Gutek, Filozoficzne i ideologiczne podstawy edukacji, Gdańsk 2003, s. 142-160.

[22] Tertulian, Preskrypcja przeciw heretykom, Kraków 2012, s. 15.

[23] Z. Pasek, Ruch zielonoświątkowy: próba monografii, Kraków 1992.

[24] Zob. W. Grabowski, Fundamentalizm islamski na Bliskim Wschodzie, Gdańsk 2013.

[25] M. Weber, Gospodarka i społeczeństwo, Warszawa 2002, s. 16.

[26] M. Wolańczyk (red.), Co nas łączy?: dialog z niewierzącymi, Kraków 2002.

[27] J. Iwanicki, Procesy sekularyzacyjne…, dz. cyt., s. 91-110.

[28] M. Heller, T. Pabjan,  Stworzenie i początek wszechświata. Teologia-filozofia-kosmologia, Kraków 2013, s 89-145.

http://teologia.deon.pl/cztery-relacje-miedzy-filozofia-a-religia/

*********

Co robić, gdy dręczą nas myśli o przyszłości?

Valerio Albisetti / slo

(fot. shutterstock.com)

Trzeba koniecznie żyć chwilą. Dostrzegajmy i uczmy się doceniać małe codzienne sprawy, przeżywać je intensywnie, z pasją. Idąc drogą wewnętrznej realizacji, trzeba unikać bierności, niezdecydowania czy ciągłego pozostawania w konflikcie wobec dokonywanego wyboru. Tymczasem ludzie wciąż myślą o przyszłości…

 

Na przykład: wieczorem, kiedy pójdę z przyjacielem na kolację; w niedzielę, kiedy pójdę zagrać w golfa. Lecz potem, czas kolacji czy gry w golfa wykorzystują po to, żeby myśleć o chwilach, które mają nadejść w przyszłości. W ten sposób ciągle odkładamy na później intensywność przeżywania chwili obecnej. Tak postępując wchodzi się w nie kończący się krąg, który wyklucza realizację własnego ja. Iluż to ludzi podczas weekendu jedzie na wieś czy w góry, żeby się odprężyć albo cieszyć kontaktem z przyrodą, lecz będąc tam, kierują swe myśli ku problemom domowym, ku rachunkom do zapłacenia, ku pracy czekającej na nich w biurze.

Dzieje się tak, że życie chwilą obecną staje się niemożliwe i człowiek coraz bardziej odrywa się od rzeczywistości i idealizuje życie w przyszłości.

Trzeba uchwycić teraźniejszość jako jedyną daną nam chwilę. Jak wspaniale jest zatracić się w niepewności chwili, wyłączając przeszłość, która już minęła i przyszłość, która jeszcze nie nadeszła. Pamiętajmy również, że ucieczka od rzeczywistości może być sposobem na ominięcie swoich obowiązków. Tymczasem życie to przeżywanie, przeżywanie wszystkiego, co się da. Nie ma większego znaczenia, co się robi, pod warunkiem, że żyje się własnym życiem. I nie trzeba czekać na odpowiednią chwilę. Zawsze jest odpowiednia chwila, żeby żyć.

 

A co z celami?

 

Posiadanie celów jest ważną zasadą higieny psychicznej. Lecz osiągnięcie bądź nie osiągniecie danego celu nie powinno urastać do rangi problemu. Wiadomo, że w drodze do celu natrafimy na przeszkody, trudności, problemy. Nie powinniśmy zatrzymywać się przy pierwszej przeszkodzie, ale wytrwale iść naprzód aż do osiągnięcia celu, jaki sobie wyznaczyliśmy. Problemów zatem nie wolno unikać, lecz trzeba je przeżywać. Stawić im czoło. Rozwiązywać je. Przezwyciężać. Posiadanie celów nadaje życiu sens, pomaga nam nie czuć się ludźmi samotnymi, jest dla nas punktem odniesienia, kiedy znajdujemy się w stanie zaburzenia umysłowego, w sytuacjach konfliktowych. To cel daje nam siłę, by stawić czoło problemom, by przezwyciężać je i iść naprzód.

 

Kiedy dręczy cię myśl o przyszłości, przejdź do czynu!

 

Miałem ciotkę, która – obawiając się, że nie będzie gotowa we właściwym czasie – już na dzień przed terminem wyjazdu ubierała się i czyniła wszelkie przygotowania. Obawa przed tym, że nie będzie się umiało należycie stawić czoła przyszłości dręczy wielu naszych współczesnych do tego stopnia, że tracą oni z tego powodu znaczną część swojego życia.
Obawy przed przyszłością nie należy mylić z tym stanem niepokoju, który jest normalny, fizjologiczny, gdy człowiek znajduje się w trudnej sytuacji lub oczekuje realizacji swoich planów. Obawa przed przyszłością nie ułatwia stawienia jej czoła! Wręcz przeciwnie; wprowadza w stan większego niepokoju a co za tym idzie, zgubnie wpływa na próby rozwiązania czegokolwiek. Nie pozwala żyć. Służy tylko temu, by nas zastraszyć. Kiedy dręczy cię myśl o przyszłości, przejdź do czynu! Czyn, rzucenie się w wir rzeczywistości, w chwilę obecną, jest najwłaściwszą terapią na niepokój przed przyszłością. Ile razy, przeżywając jakąś sytuację, zdaliśmy sobie sprawę, że była, w gruncie rzeczy, łatwiejsza od tego, jak sobie ją wcześniej wyobrażaliśmy.

 

Strach – odwaga – czyn

 

Przestrzeń, jaka istnieje między myślą a czynem, to strach! Czyn powinien następować natychmiast po myśli. Niewątpliwie nie powinno się to odbywać w sposób impulsywny, lecz mieć swe miejsce w projekcie, powinno mieć charakter planowy. Czyn powinien być zawsze częścią składową jakiegoś projektu, nie powinien nigdy zaistnieć jako reakcja! Ten kto reaguje, nie wybiera! Ten kto reaguje, odpowiada wyłącznie na otrzymany bodziec i nic więcej. Od zwierząt odróżnia go niewiele lub nic. Faza planowania, projektowania, jest typowa wyłącznie dla człowieka. Tylko on wybiera. Może wybierać. Tylko on decyduje. Może decydować.

 

Ale aby przejść do czynu, potrzeba odwagi. Odwaga nie oznacza dla mnie agresji. Odwaga, jaką mam na myśli, jest cechą, którą posiadają wszyscy. Bez różnicy. Jest siłą życiową. Odwaga jest pożywką dla czynu. Strach natomiast jest pożywką dla myśli. Strach nie istnieje. Jest abstrakcją, pojęciem. Nie istnieje. Jest formą myśli. Żyć to mieć odwagę robienia planów i realizowania myśli. Ale uwaga! Ten, kto wyłącznie myśli, niczego nie realizuje i nie żyje! Myśleć – tak, ale myśleć o tym, żeby coś zrobić, skonkretyzować, zrealizować to, o czym się myślało.
Czyn jest weryfikacją myśli. Ktoś powiedział: strach zapukał do drzwi. Odwaga poszła otworzyć i nie zastała nikogo! Pewność jest zaufaniem do własnej osoby. Jest reagowaniem na sprawy z prawdziwym zaufaniem. A prawdziwe zaufanie z kolei wypracowuje się przy pomocy odwagi. Jak już wcześniej powiedziałem, odwaga należy do nas wszystkich. Bardzo często do zwycięstwa wystarczy tylko dodatkowa odrobina odwagi. Nie wycofujcie się z gry, nawet jeśli czujecie się zmęczeni. Zatrzymajcie się i odpocznijcie trochę, aby znów zacząć działać z większą odwagą. Nie zniechęcajcie się, jeśli wszystko wydaje się iść na opak, znajdźcie w sobie więcej siły, więcej odwagi.
Pytacie, gdzie ich szukać?

 

Ależ nigdzie! One są w was. Są w nas. Są we wszystkich. Nikt nie zna jeszcze dokładnie wielkich możliwości naszego umysłu, nieskończonego zasięgu naszej psychiki. Nie zapominajmy, że jesteśmy dziećmi Boga. Więc w nas też jest boskość. I czy sądzicie, że boskie stworzenia mają mało odwagi? Jeśli tak, to tylko dlatego, że same tego chcą. Jednak również nie-strach jest szkodliwy. Nie-strach rodzi się z nieświadomości, z niewiedzy, z powierzchowności. Nie-strach należy do osób nieodpowiedzialnych, niedojrzałych. Często za witalność bierzemy nieświadomość, upór. Ileż to razy zdarzyło mi się zmuszać kogoś do myślenia lub pytać przynajmniej o motywy, przyczyny jakiegoś zachowania, jakiejś postawy, słowa, interwencji, sądu, a w odpowiedzi otrzymywałem wyłącznie upartą negatywną replikę, odmowną, której jednak nigdy nie towarzyszyło rozumowanie, motywacja.

Kiedy jesteśmy na przykład świadkami brawurowego czynu, niebezpiecznego dla człowieka, który go podejmuje i dla innych ludzi, czy bierzemy to za odwagę?

 

  • Odwaga nie jest nie-strachem.
  • Nie-strach jest nieodpowiedzialnością. I nie należy do odważnych, lecz do niepewnych.
  • Nie-strach jest dzieckiem tych, którzy nie posiadają świadomości bycia, istnienia.
  • Nie-strach należy do tych, którzy nie chcą widzieć rzeczywistości.

 

Wielu ludzi pod postacią nie-strachu ukrywa swój strach przed samą rzeczywistością. Uciekają przed rzeczywistością, bo się jej boją. Można zatem powiedzieć, że kto się nie boi, albo udaje, albo jest człowiekiem nieświadomym, albo bojaźliwym. W paradoksalny sposób, nie-strach należy do osób bojaźliwych. Nieodczuwanie strachu i zbytnia bojaźliwość to dwie strony tego samego medalu.W obu wypadkach znajdujemy się wobec jednostki, która nie chce się rozwijać, która nie chce istnieć, która jeszcze nie zrozumiała, co to jest życie, co to jest człowiek. Krótko mówiąc, która nie jest świadoma. Nie ma świadomości siebie, nie zna własnych ograniczeń, własnych pragnień, własnych aspiracji, własnych wad, a także własnych zalet, własnych zdolności. Oprócz wad posiadamy zalety, tak czy inaczej – istniejemy, i sam fakt istnienia ma konkretne znaczenie dla każdego z nas. Jesteśmy bowiem naprawdę jedyni i niepowtarzalni.

Więcej w książce: W poszukiwaniu szczęścia – Valerio Albisetti

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,780,co-robic-gdy-drecza-nas-mysli-o-przyszlosci.html

*********

Dręczy cię myśl o przyszłości? Działaj!

Valerio Albisetti / slo

Aby lepiej rozwiązywać problemy, trzeba na nie spojrzeć od zewnątrz. Wyobrazić sobie, że wydostajemy się z siebie, że opuszczamy własne ciało i spojrzeć na siebie, obserwować się, gdy pracujemy, mówimy, żyjemy.

 

Podczas gdy wykonujemy jakąś pracę czy doświadczamy wrażeń, czy też zajmujemy daną postawę, powinniśmy oderwać się od własnej osoby, obserwować się od zewnątrz, tak jakby nasze oczy były filmującą nas kamerą, a my aktorami, bohaterami filmu o naszym życiu. Zaleca się to w pierwszym rzędzie ludziom cierpiącym na depresję. Ile razy, na przykład, nie mamy ochoty się ogolić albo ubrać się; gdybyśmy wtedy spojrzeli na siebie od zewnątrz, to znaczy wyobrazili sobie, że w tym konkretnym momencie filmuje nas jakiś reżyser, czy tak byśmy się zachowywali? Zastosujcie tę metodę wielokrotnie w ciągu dnia, a stanie się dla was naturalna i nie będziecie sobie zdawać sprawy z tego, że ją stosujecie.

 

Znalazłszy się w sytuacji trudnej, nie powinniście się przestraszyć. Problemy nie istnieją. Są pojęciami, stylem myślenia. Bo żyć to liczyć się z tym, że żyjemy wśród problemów. Nie można sobie wyobrazić życia bez problemów! Nie wierzmy, że życie może być podobne do drogi pozbawionej cierpień i trudności. Nie wierzmy, że problemy to tylko epizody zakłócające spokojny, pozbawiony przeszkód bieg życia. To należy do sfery pragnień, nie do dojrzałej wizji życia. Rozwijajmy w sobie zdolność do walki, do stawienia czoła problemom, trudnościom, przeszkodom.

Ludzie bez przerwy szukają okresu, miejsca, gdzie mogliby być szczęśliwi, sądząc, że szczęśliwy to ten, kto nie ma problemów. To wielki błąd. Bo żyć to cieszyć się z tego, że stawimy czoło problemowi i próbujemy go przezwyciężyć, rozwiązać. Nie uciekaj przed problemami także dlatego, że ten, kto ucieka, łudzi się, że je ominie, lecz problemy pójdą za nim wszędzie! O wiele lepiej jest więc zatrzymać się i stawić im czoło.
Za jednym problemem przyjdzie następny, a potem znów następny. Życie jest ciągłym problemem i vice versa. Ale dlaczego przypisywać problemom negatywny sens? Przecież są one są życiem. Problem, jeśli się nim żyje, przestaje nim być. Jeśli żyjemy teraźniejszością, koncentrujemy się na tym, co robimy i odsuwamy daleko od siebie każdą myśl, która mogłaby nam w tym przeszkodzić, zwycięstwo nad problemem należy do nas.

Obawa przed tym, że nie będzie się umiało należycie stawić czoła przyszłości dręczy wielu naszych współczesnych do tego stopnia, że tracą oni z tego powodu znaczną część swojego życia. Obawy przed przyszłością nie należy mylić z tym stanem niepokoju, który jest normalny, fizjologiczny, gdy człowiek znajduje się w trudnej sytuacji lub oczekuje realizacji swoich planów. Obawa przed przyszłością nie ułatwia stawienia jej czoła! Wręcz przeciwnie; wprowadza w stan większego niepokoju a co za tym idzie, zgubnie wpływa na próby rozwiązania czegokolwiek. Nie pozwala żyć. Służy tylko temu, by nas zastraszyć.
Kiedy dręczy cię myśl o przyszłości, przejdź do czynu! Czyn, rzucenie się w wir rzeczywistości, w chwilę obecną, jest najwłaściwszą terapią na niepokój przed przyszłością. Ile razy, przeżywając jakąś sytuację, zdaliśmy sobie sprawę, że była, w gruncie rzeczy, łatwiejsza od tego, jak sobie ją wcześniej wyobrażaliśmy.

 

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,33,dreczy-cie-mysl-o-przyszlosci-dzialaj.html

**********

Nigdy ci nie zaufam! I koniec!

Jens Baum / slo

Zaufanie towarzyszy nam w życiu codziennym, nawet jeśli czasem nie jesteśmy tego świadomi. Jeśli nie zaufamy życiu, ono nie ufa nam, niczego nam nie powierzy ani nie będzie się po nas spodziewać niczego dobrego.

 

Nie da się podważyć tej prostej prawdy. Zaufanie towarzyszy Wam w życiu codziennym, nawet jeśli czasem nie jesteście tego świadomi. Kupując słoik dżemu, ufacie, że produkcja tego artykułu spożywczego przebiegła prawidłowo i że użyto odpowiednich składników (chyba, że przyglądaliście się produkcji). Okazujecie zaufanie ludziom, którzy przeprowadzili kontrolę tego produktu i dopuścili go do sprzedaży, itd. W przeciwnym wypadku musielibyście zrezygnować z kupna dżemu albo sami go wyprodukować. Wprawdzie z tym pewnie jeszcze byście sobie poradzili, pomyślcie jednak o innych artykułach spożywczych.

Na ulicy ufacie, że kierowca z samochodu obok ma prawo jazdy, wie, jak prowadzi się wóz, i że zwraca na Was uwagę. Jeśli brak Wam tego zaufania, to nie pozostaje Wam nic innego, jak ciągle bać się, wychodząc z domu, albo w ogóle z niego nie wychodzić. Siedząc w domu, musicie jednak zaufać architektowi, że prawidłowo obliczył statykę sufitu w Waszym mieszkaniu, kontroli budowlanej, że wszystko dobrze sprawdziła, i firmie budowlanej, że wszystko wykonała bez zarzutu.

Zaufanie jest jednak zbyt ważnym pojęciem, abyśmy poprzestali tylko na przykładach z dnia codziennego. Chodzi przecież o ważne zależności i wydarzenia Waszego życia, szczególnie zaś te dotyczące przyszłości. Macie określone cele, które chcecie osiągnąć, ważne jest więc, abyście cieszyli się dobrym samopoczuciem, byli zdrowi i żeby los okazał się dla Was łaskawy. Chcielibyście znaleźć dobre rozwiązanie obecnych problemów lub też, by polepszyła się aktualna sytuacja na świecie. Wasze życzenia odnoszą się również do przyszłych wydarzeń, które, jak sądzicie, mogą przynieść ze sobą rozliczne trudności. I tu już znacznie trudniej o zaufanie.

Wyobraźcie sobie, że do zaprzyjaźnionej z Wami osoby odzywacie się w następujący sposób: „Chciałbym prosić Cię o przysługę. Ale wiesz co – nie mam do Ciebie zaufania”. Jak myślicie, jaka może być jej reakcja? Już słyszę Wasze oburzone głosy: „Nigdy nie powiedziałbym czegoś takiego!” Dlaczego nie? „To nie ma sensu! Jak mogę prosić ją o cokolwiek, jeśli nie mam do niej zaufania?” Może i tak, ale załóżmy, że naprawdę tak powiedzieliście. Jak zareaguje ta osoba? Pewnie popuka się w głowę i wymamrocze coś w rodzaju: „Zwariowałeś?” Albo powie: „To sam się tym zajmij!”

To oczywiste, że nie tędy droga! A jednak – mnóstwo osób dokładnie tak się właśnie zachowuje w stosunku do własnego życia! „Chciałbym, abyś ty, moje przyszłe życie, wyświadczyło mi przysługę (np. rozwiązało mój problem), ale Ci nie ufam”. I to ma funkcjonować?! Prawidłowości życia rządzą się własnymi prawami, zarówno w rzeczach małych, jak i w dużych. Nic nam nie da, jeśli będziemy chcieli określić je, zgodnie z naszym widzimisię, jako pasujące bądź nie pasujące do naszej sytuacji, jeśli będziemy chcieli dowolnie je zastosować lub odrzucić. Jabłko – jeśli je wypuścimy z ręki – zawsze spada na ziemię, czy nam się to podoba, czy nie.

Wiele osób ma wrażenie, że życie „pokazało im figę”. A ile z tego może powstać rozczarowań, złości czy rezygnacji i określić rzeczywistość tych ludzi! Aż dziw bierze, że ludzie posiadają niby pewną wiedzę, ale we własnym życiu prawie w ogóle z niej nie korzystają. Dlatego właśnie osiągają takie, a nie inne rezultaty, na które potem zaczynają narzekać (nie biorąc na siebie odpowiedzialności za to, co robią), lub też kłócą się z tego powodu (tracąc energię) – po czym dochodzą do wniosku, że wszyscy wokół są winni takiemu stanowi rzeczy, tylko nie oni!

Chyba już sami wiecie: jeśli nie ufacie życiu, ono nie ufa Wam, niczego Wam nie powierzy ani nie będzie się po Was spodziewać niczego dobrego. Pamiętajcie: życie to nieograniczone możliwości! Jeśli macie do niego zaufanie, spodziewacie się po nim rozwiązania Waszych problemów i zawierzacie mu swoje marzenia, to wtedy (ale tylko wtedy!) życie również zaufa i zawierzy Wam i będzie się po Was spodziewać pewnych osiągnięć. Wiecie, jakie to nieprzyjemne uczucie, kiedy nikt nie ma w stosunku do Was żadnych oczekiwań. Jeśli jednak macie świadomość, że ktoś się czegoś po Was spodziewa, sam ten fakt działa już jak „zastrzyk witamin”! Jeśli nie macie zaufania do życia, życie nie będzie miało zaufania do Was.
Są osoby, które pomimo okazywanego zaufania – w każdym razie były przekonane co do tego, że je miały – nie mogą na swym koncie zapisać najlepszych doświadczeń. A może te doświadczenia nie były naprawdę takie złe? Może były to wskazówki co do możliwości nauki i dalszego rozwoju? Z cierpieniem jest podobnie jak z pragnieniem, dopiero ono prowadzi do wody. Czy tylko w sytuacjach trudnych i problematycznych pojawiają się szanse na rozwiązanie problemów? I czy naprawdę tego typu doświadczenie należy określić jako złe? Bez zaufania nie dojdziemy do niczego! To ono ma stanowić podstawowy warunek rozwiązania Waszych życiowych problemów i doświadczenia radości życia. Czy kiedykolwiek udało się Wam odnieść długotrwały sukces, nie opierając się przy tym na zaufaniu?

„Wszystko dobrze i pięknie – powiecie – ale skąd brać to zaufanie?” Czasami spotykałem się nawet z komentarzami typu: „Po prostu się boję. Skąd, do diabła, mam to zaufanie wytrzasnąć?!” To dobre pytanie. Skąd brać zaufanie, którego tak naprawdę (jeszcze) nie ma?

Odpowiedź na nie jest w zasadzie bardzo prosta, praktyczne jej zastosowanie wymaga jednak nieco czasu. Proszę o odrobinę cierpliwości. Niedawno pisałem o sile, jaką posiada ludzka myśl. Wszystko od niej bierze swój początek. Wewnątrz myśli spoczywa dążenie do jej realizacji, tak jak w nasieniu rośliny pęd do życia. Jeśli więc zaufanie miałoby być tą naszą „rośliną”, to trzeba uświadomić sobie, gdzie jest jej „nasienie”. A ponieważ wszystko zaczyna się od myśli, nasieniem tym może być tylko jedna, konkretna myśl. Myśli nie pojawiają się jednak ot, tak, po prostu, same z siebie – tylko Wy możecie o tym zadecydować (nawet jeśli jest to decyzja nieświadoma). I tu dotarliśmy do tego, co najważniejsze: do decyzji!

Pytanie brzmi jednak następująco: czy możecie zadecydować o tym, że już posiadacie zaufanie? Odpowiedź na nie nieco Was otrzeźwi: nie, tak się nie da.  Decyzja o zaufaniu nie oznacza, że już je macie, tylko że chcecie je mieć. To wielka różnica. Jeśli naprawdę tego chcecie i do tego dążycie, krok po kroku dojdziecie do celu.

 

Więcej w książce: Nie bój się jutra – Jens Baum

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,73,nigdy-ci-nie-zaufam-i-koniec.html

*********

Dlaczego nie potrafimy zaufać?

Jens Baum / slo

(fot. shutterstock.com)

Ludzie rzadko się otwierają, mimo że nie czują się z tym dobrze. Zastanówmy się, co takiego stoi na przeszkodzie w zaufaniu. Dlaczego nie potrafimy zaufać, co przez to tracimy, a co zyskujemy?

 

“Jeśli się otworzę, łatwo będzie mnie zranić”. Trudno się zatem dziwić, że wielu z nas na samą myśl o tym woli wycofać się i ukryć za “grubym murem”. Bo tylko tam czują się bezpieczni. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że izolacja oznacza również doświadczenie samotności. W takim stanie nie przyjmuje się już niczego z zewnątrz, również niczego pozytywnego! Boleśnie odczuwa się wtedy brak jakichkolwiek przyjemności. Zaczynają się narzekania na “zły świat”, który nie oferuje niczego przyjemnego. A stąd już tylko jeden krok do depresji. To prawdziwa ślepa uliczka. Często spotykam się ze stwierdzeniem: “Bardzo chciałbym/chciałabym przeżyć coś pięknego, ale nie chcę lub też nie potrafię się otworzyć, bo łatwo byłoby mnie wtedy zranić!” Przypomina mi to zdanie: “Umyj mnie, ale mnie nie zmocz!”

 

Bez otwarcia na ludzi nie możecie otrzymać niczego, dotyczy to również zaufania

 

Ludzie rzadko się otwierają, mimo że nie czują się z tym dobrze. Jest to jednak uczucie, z którym są już przynajmniej zaznajomieni, stąd też dość łatwo przychodzi im przypisać potem całą winę za nie swemu otoczeniu. Bo przecież – gdyby mogli być pewni, że inni ludzie ich nie zranią, mogliby się otworzyć! A ponieważ nie są w stanie nic na to poradzić, umacniają się tylko w swym przekonaniu i wysuwają zarzuty wobec innych. Z pewnością nie jest to droga, która pomoże osiągnąć komuś radość życia. Chodzi więc o strach przed tym, by nie być zranionym, gdy otworzymy się pełni zaufania. Muszę omówić tu teraz zagadnienie, które stanowi dla mnie podstawę stosunków międzyludzkich: zależność własnych odczuć od zachowania innych ludzi. Przyjrzyjmy się temu nieco bliżej.

Posłużę się moimi doświadczeniami, zebranymi w klinice psychosomatycznej podczas terapii grupowej pacjentów, poświęconej tematowi “zaufanie“. Wtedy też dała się zauważyć szczególna trudność tej sytuacji – z jednej strony wszyscy mocno życzyli sobie, aby ich problemy znalazły zrozumienie u innych ludzi. Z drugiej strony istniały obawy, że relacjonowanie swych osobistych problemów i związane z tym “otwarcie się” wobec innych zwiększy prawdopodobieństwo zranienia opowiadających. Często przytaczano przykład złamania “obietnicy milczenia”, zgodnie z którą nie wolno było mówić o problemach grupy poza nią, co było odbierane jako nadużycie zaufania. W jaki sposób należało więc rozwiązać cały ten problem? Istniała przecież przemożna potrzeba bycia zrozumianym przez drugich, czyli potrzeba otrzymywania czegoś!

Moje obserwacje poszły w dwóch kierunkach: To prawda, że niektórzy lubią sobie czasami poplotkować. Prawdą jest również, że złamanie obietnicy milczenia przez członków grupy jest poważnym złamaniem zasady i że nie jest to w porządku. Jeśli można byłoby dotrzeć do tej osoby, to, również w trosce o jej własne dobro, należało jej uświadomić, że takie zachowanie jest nie do przyjęcia i że nie można nadal postępować w ten sposób. Jeśli zrobimy to w odpowiedni – rzeczowy i jasny (a nie niezgrabny i agresywny) – sposób, to nie będziemy długo czekać na rezultat naszych działań. Wtedy pozostali członkowie grupy będą mieć mniejsze problemy z otwarciem się na otoczenie.

Szczerze mówiąc, bardzo trudno jest jednak znaleźć ów “przeciek”. Co wtedy? Odważyłem się więc zapytać wprost: “Jaką ponosicie stratę (która napawa Was lękiem), jeśli pan Kowalski i pani Nowak, siedząc na ławce w parku, porozmawiają sobie o Waszych małżeńskich problemach?” Słyszałem wtedy oburzone głosy: “To nie ich sprawa!” Jasne, że nic ich to nie obchodzi i złamanie obietnicy milczenia jest absolutnie nie w porządku. Ale to nie jest jeszcze odpowiedź na moje pytanie! Zapytałem ponownie: “Nawet jeśli nie jest to ich sprawa i nie jest w porządku, że o tym rozmawiają, na czym, konkretnie, polegać będzie Wasza strata?” Po dłuższej chwili najczęściej docierała do mnie następująca odpowiedź: “W zasadzie (konkretnie) na niczym”.

Skutek tej odpowiedzi przechodził najśmielsze oczekiwania. Członkowie grupy chętniej się otwierali i opowiadali o swoich zmartwieniach. W zamian otrzymywali zrozumienie, pocieszenie i nowe spostrzeżenia kolegów, a one pomagały im dotrzeć do rozwiązania swych problemów. To był taki “przedsmak zaufania”. I tu, nie będąc już dla nikogo zaskoczeniem, zadziałała zasada rezonansu.

Zastanówmy się, co się wydarzyło. Okazało się, że niestosowne zachowanie innych ludzi może mieć na nas i na nasze emocje o wiele mniejszy wpływ i mniejsze znaczenie, niż nam się początkowo wydawało. W życiu ciągle spotykamy się przecież z zachowaniem i wypowiedziami innych ludzi, które wcale nie są po naszej myśli. Taka jest rzeczywistość. Czy musimy jednak z tego powodu być wiecznie niezadowoleni i dostosowywać nasze zachowanie do takiej a nie innej sytuacji? Jeśli tak, to godzimy się równocześnie na to, żeby wszystkie te niepomyślne dla nas wydarzenia zupełnie nas zdominowały! (Dotyczy to, rzecz jasna, tylko ludzi dorosłych. Nie chcę przez to umniejszać ani kwestionować duchowej przemocy dorosłych nad dziećmi).

 

Zachowanie i słowa innych ludzi mają na Was tylko taki wpływ, na jaki sami im pozwolicie. Są to klucze, które otwierają drzwi tylko wtedy, kiedy podstawicie pasujące zamki. Jeśli ktoś podsunie Wam do nałożenia cudzy but, będziecie się dziwić (i zarzucać innym), że but Was uwiera i na Was nie pasuje. Jeśli ktoś zarzuci Wam coś niesłusznego, możecie odpowiedzieć: “To mnie nie dotyczy, nie jestem taki” – zamykając tym samym całą sprawę. (Chyba że boicie się, iż osoba, która to powiedziała, odwróci się od Was, przestanie Was rozumieć i poniesiecie stratę).

Możecie również dojść do wniosku, że ten ktoś ma rację, a przez swoją uwagę poruszył Wasze własne bolesne odczucia. Są to jednak Wasze własne emocje, za które tylko Wy jesteście odpowiedzialni. Istnieje również możliwość, że “powstaną” w Was uczucia, które od dawna już nosicie w sobie. Możecie jednak zrzucić z siebie odpowiedzialność za taki stan rzeczy, obarczając nim kogoś innego, kto np. powiedział coś, co Wam o tym przypomniało. To również Wasza własna decyzja. Jakże często obciążamy naszych bliźnich decyzjami, które tak naprawdę podejmujemy zupełnie samodzielnie!

Pojawiające się emocje mogą być dla Was również wskazówkami prowadzącymi do zrealizowania przez Was pewnych zadań, po których poczujecie się znacznie lepiej. Wtedy można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że takie a nie inne zachowanie otoczenia było dla Was nawet pewnego rodzaju pomocą!

Członkowie grupy terapeutycznej nauczyli się inaczej spoglądać na fakt, że ktoś sobie za dużo na ich temat poplotkował i że, jak to często w takich sytuacjach bywa, dodał jeszcze to i owo od siebie. Udawało się to nawet w sytuacji, gdy plotki przekraczały już pewne ramy przyzwoitości. Pamiętajmy o zasadzie podstawowej: aby coś mogło zaistnieć między jednym a drugim człowiekiem, konieczne są dwa kroki: dawanie i branie. Dopiero wtedy możemy mówić o “transakcji”. Jeśli nie zdecydujecie się, żeby wziąć, to to się po prostu nie stanie! Chyba, że ktoś będzie w stanie “wstrzyknąć” Wam z zewnątrz odpowiednie emocje.

Opowiadam Wam o tym tak szczegółowo po to, żebyście stopniowo nabierali coraz więcej odwagi i próbowali się otworzyć. Chodzi o otrzymanie zaufania. Bez otwarcia się na innych jest to bardzo trudne, a tak naprawdę – niemożliwe. Kiedy uświadomicie sobie, że nie musicie się niczego bać i że w rzeczywistości nic nie tracicie, otwierając się na drugich, nawet jeśli nie zawsze zachowują się oni fair, z pewnością będziecie czynić to częściej! Osiągniecie wtedy większą niezależność, a w końcu prawdziwą wolność. Z tym związana jest również redukcja Waszych lęków. Zastanówmy się raz jeszcze nad tym, co takiego stoi na przeszkodzie zaufaniu. Tego typu pytania w wielu wypadkach doprowadziły do zdobycia większej jasności, a także do bardzo ciekawych wniosków. Mogą znaleźć zastosowanie również w wielu innych sytuacjach, szczególnie wtedy, kiedy sami nie wiecie, dlaczego decydujecie się na zrobienie tej a niezrobienie innej rzeczy.

Zadajmy więc sobie pytanie: Dlaczego nie macie zaufania? Jeśli trudno jest Wam znaleźć na nie odpowiedź, zapytajcie inaczej: Co zyskujecie na tym, że nie macie zaufania?

No właśnie: musicie spodziewać się jakiegoś zysku bądź profitu – gdyby tak nie było, nie brakowałoby Wam przecież zaufania. Ludzie często niechętnie reagowali na te pytania i w zasadzie trudno się było temu dziwić. Ktoś zachowuje się w pewien określony sposób, sam się z tym męczy, a tu na dodatek pyta się go jeszcze, jaki ma z tego zysk! Można to uznać po prostu za bezczelność. Nie zmienię jednak mojego stanowiska w tej sprawie. Człowiek nie posiadający zaufania, narzekający na wszystko i całkowicie bezbronny (przynajmniej takie robi wrażenie) zyskuje już chociażby tyle, że drudzy okazują mu więcej uwagi. Otrzymuje więc upragnione uznanie, zgadzając się jednak (podświadomie) na to, że ciążyć mu będą te wieczne skargi i one to właśnie będą ponownym powodem do … narzekań.

Brak zaufania może mieć poza tym na przykład taki plus, że nie musimy otwierać się na drugich. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy przykłada się zbyt dużą wagę do zachowania innych i jest się w związku z tym bardziej niż zwykle narażonym na zranienie. Najpewniej i najbezpieczniej można czuć się wtedy tylko we własnym zamku o grubych murach – można sobie tam urządzić przytulne schronienie.

Nie okazując zaufania, nie będziecie również przeżywać rozczarowań. Szczególnie ważne jest to wtedy, gdy nie radzicie sobie z rozczarowaniami i traktujecie je jak prawdziwą katastrofę. Staracie się więc z góry ich unikać, lecz postępując w ten sposób unikacie również rozwiązania związanych z nimi problemów. Zachowując się w ten sposób, pozbawiacie się wszelkiej odpowiedzialności za kształtowanie własnego życia i własnych emocji (któż z nas lubi brać na siebie odpowiedzialność?). W razie czego zawsze macie pod ręką kilka zgrabnych wymówek i możliwość przesunięcia winy na kogoś innego. Jest oczywiste, że uwolnienie się od odpowiedzialności sprawi, iż Wasza sytuacja praktycznie nie ulegnie zmianie, ale tego się nie dostrzega.

Istnieje jednak jeszcze odwrotne pytanie, na które również możemy doczekać się bardzo interesujących odpowiedzi. Co możecie stracić, obdarzając kogoś zaufaniem? Czy “obdarzanie zaufaniem” jest niebezpieczne? Podczas mojej wieloletniej współpracy z ludźmi odniosłem wrażenie, że wielu z nich uważa zaufanie za coś niebezpiecznego. Tak bardzo się tego boją, że wolą iść przez życie, żywiąc nieufność i sceptycyzm. Jeśli wiecie coś na temat zasady rezonansu i wpływu myśli na zachowanie człowieka, bez trudu możecie sobie wyobrazić, jak może wyglądać życie takich osób.

To prawda, zawsze istnieje niebezpieczeństwo, czy też możliwość, że inni ludzie potraktują Wasze otwarcie się na drugich bez zachowania dostatecznej ostrożności. Może się zdarzyć, że inni ludzie zareagują w nieodpowiedni sposób. A to z kolei może być bardzo bolesne. Jest to z pewnością bardzo przykre doświadczenie. Czuć się urażonym – to na pewno nie jest przyjemne uczucie, przeciwnie: może bardzo zaboleć. Ale czy jest ono niebezpieczne? A może warto przyjrzeć się bliżej mechanizmowi powstawania tych urazów, aby w przyszłości skutecznie im przeciwdziałać? Z pewnością dojdziecie wtedy do przekonania, że sami możecie zdecydować o tym, czy słowa innych Was zabolały – czy też wcale nie. A jeśli osiągniecie ten stan, poczujecie się trochę bardziej niezależni i wolni – i wyzwoleni również od lęków!

 

Bolesne doświadczenie kryje w sobie pomoc i szansę w kształtowaniu Waszego przyszłego życia. Sami widzicie, jak “niebezpieczeństwo” zaufania powoli samo rozsypuje się w kawałki. Nasuwa się wniosek: jeśli zaufacie życiu, życie zaufa Wam. To warunek rozwiązania Waszych życiowych problemów. Prawda, że ufając, często narażacie się na przykre doświadczenia. Ufacie jednak, że będziecie w stanie odpowiednio je wykorzystać w przyszłości. Zaufanie jest konstruktywną energią, którą możecie wysyłać w świat. Reakcją na to jest możliwość pozytywnych przekazów zwrotnych, skierowanych na Wasze życie. Dostrzegam różnorodne życiowe problemy. Wykorzystuję moją wrażliwość po to, aby uzyskać jasny ogląd rzeczywistości, bez patrzenia przez “różowe okulary”. Pomaga mi to widzieć rzeczy w całej ich wyrazistości.
Więcej w książce: Nie bój się jutra – Jens Baum

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,492,dlaczego-nie-potrafimy-zaufac.html

*********

Czy istnieje “zdrowa zazdrość”?

Tryby

Iwona Bielecka i Dominik Sidor / slo

(fot. shutterstock.com)

Mówi się, że to nie miłość jest ślepa, ale zazdrość, która po omacku ocenia tą pierwszą. Są jednak tacy, którzy twierdzą, że jest ona nieodłącznym elementem każdej relacji. Czy istnieje “zdrowa zazdrość”, która ubogaca związek?

 

“Uczucie niepokoju co do wierności osoby kochanej, podejrzliwość i dążenie do wyłączności w tym zakresie, chęć przeciwdziałania ewentualnemu naruszeniu tej wyłączności” – tak o zazdrości czytamy w słowniku języka polskiego. Definicja ta pokazuje, że razem z zazdrością pojawia się lęk, zaborczość, a nawet zachłanność. Wiele osób przyznaje, że podejrzliwość prowadzi je do kontrolowania partnera i ograniczania jego wolności, co krok po kroku przekreśla zaufanie. A przecież ono jest podstawą trwałego związku.

 

Czasem postawa ukochanej osoby prowokuje w nas uczucie zazdrości – pojawia się jak każda inna emocja i nie można się za to winić. Czy jest jednak sens ją podsycać? W dojrzałym związku jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest szczera rozmowa o zachowaniu drugiej osoby i uczuciach, które w nas wywołuje. Wbrew pozorom dialog jest lekiem na wiele infekcji w relacji.
Dlaczego więc tak często zamiast niego puszczamy wodze wyobraźni i projektujemy sytuacje, które nie miały miejsca, a jedynie wywołują w nas niepotrzebne napięcia, a nawet doprowadzają do chorobliwego obłędu?

 

Źródeł trzeba szukać w samym sobie. To, jaką mamy samoocenę, na pewno rzutuje na nasze poczucie stabilności w związku. Im jest niższa, tym łatwiej przychodzi myślenie, że nie jesteśmy odpowiedni dla naszego partnera, “niewystarczająco dobrzy”. Porównujemy się do osób, które ceni i stwierdzamy ze smutkiem, że nie dorastamy im do pięt. Nierzadko widzimy w nich rywali, a im bardziej mijamy się z prawdą, tym bardziej naszym wypaczonym spojrzeniem krzywdzimy tak siebie i swojego partnera, jak i osoby trzecie. Zazdrość zaciemnia umysł – w takich chwilach słabości trzeba spojrzeć w lustro i przypomnieć sobie o swojej wartości i wszystkich pozytywnych stronach, a także godności, dzięki której nie musimy czuć się gorsi od kogokolwiek. Być może, nauczeni życiem, trwamy w błędnym przekonaniu, że na miłość trzeba zasłużyć. Podczas gdy ona jest za darmo – kocha się przecież “nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic” (ks. Jan Twardowski). Jeśli mamy wątpliwości i brak nam wiary w bezinteresowne uczucia drugiej osoby, być może oznacza to, że nasza relacja nie jest oparta na prawdziwej miłości.
Trudno zgodzić się z poglądem, że zazdrością potwierdzamy miłość i mierzymy jej siłę. To raczej egocentryczna reakcja na zagrożenie utraty kogoś, kto jest nam potrzebny do realizacji naszych potrzeb i oczekiwań. Może i w pewnym stopniu zaborczość i podejrzliwość wprowadzają w związek dreszczyk emocji, kto jednak potrafi wyznaczyć im granicę? Jak przebiegła jest zazdrość określił dobrze grecki pisarz Antyfanes, mówiąc: “jak rdza zżera metal, tak też zazdrosnych zżera zazdrość”. Z kolei polska artystka estradowa, Violetta Villas, śpiewała: “nie ma miłości bez zazdrości” – jeśli właściwie zinterpretować te słowa, można stwierdzić, że jest w nich ziarenko prawdy. Dopóki jesteśmy tylko ludźmi, w nasze niedoskonałe uczucia zawsze będzie się wkradać zazdrość. Ale jeśli zależy nam na dążeniu do prawdziwej miłości, pamiętajmy wciąż aktualne słowa Listu do Koryntian, które przekonują, że nie warto dać się opanować tej “rdzy” i dopuścić do “korozji serca” – doskonała “Miłość nie zazdrości”.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,285,czy-istnieje-zdrowa-zazdrosc.html

********

Franciszek: kapłani będą mogli rozgrzeszać z grzechu aborcji

KAI / psd

KAI / psd

01.09.2015 12:50
(fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl)

Wszyscy kapłani będą mogli w Roku Jubileuszowym Miłosierdzia rozgrzeszyć z grzechu aborcji, a łaskę ważnego i zgodnego z prawem rozgrzeszenia będą mogli uzyskać także wierni, którzy przystąpią do Sakramentu Pojednania u kapłanów z Bractwa św. Piusa X.

Postanowienia te zawarte są w noszącym dzisiejszą datę liście Ojca Świętego do przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji, abp Salvatore Fisichelli.

 

Oto tekst wspomnianego dokumentu w tłumaczeniu na język polski:
Czcigodny Brat
Abp Rino Fisichella
Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji

Zbliżający się Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia pozwala mi zwrócić uwagę na kilka kwestii, które chcę poruszyć, by obchody Roku Świętego mogły być dla wszystkich wierzących prawdziwym momentem spotkania z miłosierdziem Boga. Pragnę bowiem, aby Jubileusz był żywym doświadczeniem bliskości Ojca, niejako dotknięciem ręką Jego czułości, aby wiara każdego wierzącego umocniła się, a tym samym jego świadectwo stawało się coraz bardziej skuteczne.

Myślę przede wszystkim o wszystkich wiernych, którzy w poszczególnych diecezjach lub jako pielgrzymi w Rzymie będą przeżywali łaskę Jubileuszu. Pragnę, by jubileuszowy odpust był dla każdego autentycznym doświadczeniem miłosierdzia Bożego, które wychodzi wszystkim naprzeciw z obliczem Ojca, który przyjmuje i przebacza, całkowicie zapominając popełniony grzech. Aby przeżyć i uzyskać odpust, wierni mają odbyć krótką pielgrzymkę do Drzwi Świętych, otwartych w każdej Katedrze i w kościołach wyznaczonych przez Biskupa diecezjalnego, a także w czterech Bazylikach Papieskich w Rzymie, na znak głębokiego pragnienia prawdziwego nawrócenia. Jednocześnie rozporządzam, by w sanktuariach, gdzie zostały otwarte Drzwi Miłosierdzia, i w kościołach, które tradycyjnie są uznawane za Jubileuszowe, była możliwość uzyskania odpustu. Ważne jest, aby ten moment był połączony przede wszystkim z Sakramentem Pojednania i uczestnictwem w Mszy św. oraz refleksją nad miłosierdziem. Konieczne będzie, by tym celebracjom towarzyszyło wyznanie wiary i modlitwa za mnie oraz w intencjach, które noszę w sercu dla dobra Kościoła i całego świata.

Myślę też o osobach, które z różnych powodów nie będą mogły udać się do Świętych Drzwi, przede wszystkim o ludziach chorych, starszych i samotnych, którzy często nie są w stanie wyjść z domu. Dla nich będzie wielką pomocą przeżywanie choroby i cierpienia jako doświadczenia bliskości z Panem, który w tajemnicy swojej męki, śmierci i zmartwychwstania wskazuje główną drogę pozwalającą nadać sens bólowi i samotności. Przeżywanie z wiarą i radosną nadzieją tego momentu próby, poprzez przyjęcie komunii św. lub uczestniczenie w Mszy św. i w modlitwie wspólnotowej, również za pośrednictwem różnych środków przekazu, będzie dla nich sposobem uzyskania jubileuszowego odpustu. Myślę też o więźniach, którzy doświadczają ograniczenia wolności. Jubileusz zawsze stanowił okazję do wielkiej amnestii, obejmującej bardzo wiele osób, które choć zasługują na karę, uświadomiły sobie jednak, że to, co uczyniły, było niesprawiedliwe, i szczerze pragną na nowo włączyć się w życie społeczeństwa, wnosząc w nie swój uczciwy wkład. Niech do nich wszystkich dotrze w konkretny sposób miłosierdzie Ojca, który chce być blisko ludzi najbardziej potrzebujących Jego przebaczenia. W kaplicach więziennych będą oni mogli uzyskać odpust, a kiedy będą przechodzili przez drzwi swojej celi, kierując myśli i modlitwę do Ojca, niech za każdym razem ten gest oznacza dla nich przejście przez Drzwi Święte, ponieważ miłosierdzie Boże, które potrafi przemienić serca, jest również w stanie przeobrazić kraty w doświadczenie wolności.

Prosiłem, by Kościół odkrył w tym czasie jubileuszowym bogactwo zawarte w uczynkach miłosierdzia co do ciała i duszy. Doświadczenie miłosierdzia staje się bowiem widzialne w świadectwie konkretnych znaków, jak uczył nas sam Jezus. Za każdym razem, kiedy wierny sam wykona jeden lub kilka z tych uczynków, z pewnością otrzyma jubileuszowy odpust. Wiąże się z tym zaangażowanie w życie miłosierdziem, aby otrzymać łaskę pełnego i głębokiego przebaczenia mocą miłości Ojca, który nikogo nie wyklucza. Będzie to więc pełny odpust jubileuszowy, owoc samego wydarzenia, które jest celebrowane i przeżywane z wiarą, nadzieją i miłością.

Jubileuszowy odpust można będzie uzyskać również dla zmarłych. Jesteśmy z nimi związani świadectwem wiary i miłości, które nam zostawili. Tak jak pamiętamy o nich podczas Mszy św., tak też możemy, w wielkiej tajemnicy świętych obcowania, modlić się za nich, aby miłosierne oblicze Ojca uwolniło ich od wszelkich pozostałości winy i by mógł On przygarnąć ich do siebie w nieskończonej szczęśliwości.

Jednym z poważnych problemów naszych czasów jest z pewnością zmodyfikowany stosunek do życia. Bardzo rozpowszechniona mentalność doprowadziła do utraty należytej wrażliwości indywidualnej i społecznej na kwestię przyjmowania nowego życia. Dramat aborcji przeżywany jest przez niektóre osoby ze świadomością powierzchowną, jakby niemal nie zdawały sobie sprawy z tego, jak wielkim złem jest ten akt. Wiele innych natomiast, choć przeżywa ten moment jako porażkę, uważa, że nie mają innej drogi. Myślę w szczególności o wszystkich kobietach, które poddały się aborcji. Dobrze znam uwarunkowania, które doprowadziły je do podjęcia tej decyzji. Wiem, że jest to dramat egzystencjalny i moralny. Spotkałem wiele kobiet, które nosiły w sercu blizny pozostawione przez ten ciężki i bolesny wybór. To, co się wydarzyło, jest głęboko niesłuszne; jednakże tylko wtedy, gdy zrozumie się to w prawdzie, można nie stracić nadziei. Przebaczenia Bożego nie można odmówić nikomu, kto żałuje, zwłaszcza jeśli ze szczerym sercem przystępuje do Sakramentu Spowiedzi, by pojednać się z Ojcem. Również z tego powodu postanowiłem, mimo wszelkich przeciwnych rozporządzeń, upoważnić wszystkich kapłanów w Roku Jubileuszowym do rozgrzeszenia z grzechu aborcji osób, które jej dokonały, żałują tego z całego serca i proszą o przebaczenie. Niech kapłani przygotują się do tego wielkiego zadania, by potrafili łączyć słowa szczerego przyjęcia z refleksją, która pomoże zrozumieć popełniony grzech oraz wskaże drogę autentycznego nawrócenia, by pojąć prawdziwe i wielkoduszne przebaczenie Ojca, który wszystko odnawia swoją obecnością.

Ostatnia uwaga dotyczy tych wiernych, którzy z różnych powodów uważają za stosowne chodzenie do kościołów, w których posługują kapłani z Bractwa św. Piusa X. Ten Jubileuszowy Rok Miłosierdzia nie wyklucza nikogo. Niektórzy współbracia biskupi z różnych stron opowiadali mi o ich dobrej wierze i praktykowaniu sakramentów, z czym łączy się jednak dyskomfort życia w trudnej z duszpasterskiego punktu widzenia sytuacji. Ufam, że w bliskiej przyszłości będzie można znaleźć rozwiązania pozwalające przywrócić pełną jedność z kapłanami i przełożonymi Bractwa. Tymczasem, powodowany potrzebą zabiegania o dobro tych wiernych, rozporządzam i postanawiam, że osoby, które w Roku Świętym Miłosierdzia przystąpią do Sakramentu Pojednania u kapłanów z Bractwa św. Piusa X, otrzymają ważne i zgodne z prawem rozgrzeszenie.

Ufając we wstawiennictwo Matki Miłosierdzia, zawierzam Jej opiece przygotowania do tego Nadzwyczajnego Jubileuszu.

Watykan, 1 września 2015 r.

FRANCISCUS

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3350,franciszek-kaplani-beda-mogli-rozgrzeszac-z-grzechu-aborcji.html
**********

Franciszek w krainie ekonomii

America Magazine

Nathan Schneider / jm

(fot. shutterstock.com)

“Papież nie jest przeciwny gospodarce rynkowej”. Problem jest w błędnym wyobrażeniu, że rynek może rozwiązać nasze moralne kryzysy – pisze Nathan Schneider.

 

Podtytuł najnowszej encykliki Franciszka “Laudato Si” brzmiący “W trosce o nasz wspólny dom”, podważa przekonanie niektórych, w tym Jeba Busha, iż Papież unika ryzyka wypowiadania się w kwestiach ekonomicznych.

 

Etymologicznie rzecz ujmując, ekonomia to dyscyplina traktująca o zarządzaniu domem. Papież w encyklice dodaje, że cały świat jest naszym wspólnym domem. Przyjrzyjmy się zatem jakiego rodzaju ekonomię uprawia Papież ?

 

Jak wskazują najbardziej zagorzali krytycy papieskiego dokumentu, Franciszek ma małą wiarę w to, iż mechanizmy rynkowe globalnego kapitalizmu same z siebie będą w stanie załagodzić szaleńcze nadużycia jakich dopuściły się stworzenia wobec samych siebie. Jest On również mało optymistyczny co do zdolności  światowych włodarzy do takiego działania, zwłaszcza, że wielu z nich uwikłanych jest w zależności z międzynarodowymi korporacjami, które czerpią zyski z generowania zniszczeń. Odrzucając z jednej strony czysty kapitalizm,  z drugiej silne ramię państwa, Papież posądzany bywa, o ekonomiczną naiwność oraz brak spójności. Słowa krytyki padają często również z ust katolików.

 

Istnieje jednak taki rodzaj ekonomi poprzez, który możemy zrozumieć sens tego co Franciszek proponuje – jest toekonomia wspólnoty. Nawiązuje ona do tradycji, która od św. Augustyna aż po czasy współczesne, włącza starotestamentowe słowa ” wszystko mieli wspólne” z nadrzędnością dobra wspólnego wobec własności prywatnej. W ciągu wieków namiestnicy św. Piotra praktykowali sztukę wrażliwości wspólnotowej w dysponowaniu dobrami. Sztuki tej brakowało zarówno państwom, jak i wolnemu rynkowi.

 

Niedawno zmarły Elinor Ostrom został nagrodzony nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii za swoje badania nad tym w jaki sposób trwałe wspólnoty zarządzają takimi zasobami jak łowiska lub  obszary leśne oraz w jaki sposób dzisiejsza wspólnota informacji  ożywia się za sprawą  narzędzi typu open-source software (powszechnie dostępne oprogramowanie).

 

Wspólnoty zarządzają swoimi dobrami w bardzo różny sposób, stosują przy tym wiele narzędzi, które wykorzystywane są również w domowych gospodarstwach. Chodzi tu o takie elementy jak: relacje, zwyczaje, zdolność słuchania, rytuały oraz wzajemna miłość. Zachowując się jak chciwy homo economicus  nie spodziewaj się, że będąc zaproszonym na obiad, nie zostanie ci zaproponowany deser.

 

Włoski ekonomista Stefano Zamagni, członek Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, to człowiek który w znaczący sposób przyczynił się do  rozwoju  katolickiego stanowiska w kwestii ekonomi, zarówno podczas obecnego pontyfikatu, jak również za poprzednich papieży. W rozmowie ze mną stwierdził on, iż “z ekonomicznego punktu widzenia, środowisko naturalne należy do dobra wspólnego, i jako takie nie jest dobrem prywatnym czy publicznym. Oznacza to, że nie możemy rozwiązać problemu środowiska używając jedynie mechanizmów rynkowych czy  interwencji rządów”.

 

Myśl Eliora Ostroma oraz innych myślicieli podejmujących problem dobra wspólnego, w znaczący sposób nadała kształt pracy Papieskiej Akademii Nauk Społecznych. Wśród zaproszonych przez nią prelegentów byli miedzy innymi Michel Bauwens, gorący orędownik open-source (ogólnie dostępnych źródeł informacji) oraz Jimmy Wales, twórca Wikipedii.

 

Remedium na współczesne grzechy ekonomii, Franciszek upatruje w logice dobra wspólnego. Zaapelował On do ludzi biznesu o ducha współpracy w dzieleniu bogactw, a nie tylkopomnażaniu  zysku. Wezwał również do modlitwy w intencji nawrócenia oraz dialogu, a zatem tych rzeczy po które sięgamy gdy sprawy naszych gospodarstw domowych nie idą pomyślne. Szczególnie mocne są te fragmenty encykliki Franciszka, w których proponuje ” globalne systemy zarządzania dla całego zakresu tak zwanych globalnych dóbr wspólnych”. Niektórzy zrozumieli te słowa papieża jako wezwania do tworzenia jakiegoś nadrzędnego organu światowego rządzenia. Stefano Zagani uznaje takie obawy za całkowicie bezpodstawne.

 

W swoim kształcie propozycja Franciszka  mogłaby być podobna do  Światowej Organizacji Handlu, będąc jednocześnie skuteczniejszą od niej w kwestii pomocy ubogim, którzy często jako pierwsi doświadczają cierpienia od umęczonej ziemi.

 

Dobro wspólne nie jest zamiennikiem dla wolnego rynku lub państw. Zamagni podkreśla, że konsumpcyjny kapitalizm, który  przeraża Papieża, nie jest tożsamy z wolnym rynkiem jako takim. “Papież nie jest przeciwny gospodarce rynkowej” mówi Stefano Zamagni, problem jest w błędnym wyobrażeniu, że rynek może rozwiązać nasze moralne kryzysy. Możemy szanować wolny rynek nie gloryfikując go  i  nie nadając mu znamion nieomylności.

 

Laudato Si, to pierwsza  encyklika “trzeciego świata”,  której plan nakreślił kardynał z  Afryki- Peter Turkson a ukończył  Papież z Ameryki Łacińskiej.

 

Dobro wspólne to mądrość wieków, która wciąż zostaje ukryta przed nieuważnym wzrokiem swawolnych ekonomistów, pozostając na marginesie światowego kapitalizmu.Dobro wspólne to sztuka dbania o ukochany dom i dzielenia się skarbami tej ziemi.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1034,franciszek-w-krainie-ekonomii.html

*********

O autorze: Słowo Boże na dziś