“Oto wyzwolę lud mój spod władzy kraju na wschodzie i kraju na zachodzie słońca.” – Poniedziałek, 28 wrzesnia 2015 św. Wacława, męczennika, wspomnienie

Myśl dnia

Kto był na morzu, ten już nie boi się kałuż.

przysłowie rosyjskie

Siłą ucznia Chrystusa jest jego zjednoczenie z Bogiem i duchowy autorytet.
ks. Mariusz Krawiec SSP
866
Panie, daj mi siłę do tego, abym nie szedł przez życie na skróty i nie ulegał jedynie modom tego świata.
Daj mi odwagę i wytrwałość w tym, co należy do Ciebie.
Powierz Jezusowi swoje lęki i obawy związane z twoim miejscem na ziemi.
Proś Go o łaskę pokory, byś jak dziecko z całą ufnością mógł przylgnąć do Jego serca.

 
PONIEDZIAŁEK XXVI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE 
(Za 8,1-8)
Zapowiedź wybawieniaCzytanie z Księgi proroka Zachariasza.

Pan Zastępów skierował do mnie następujące słowo: „Zazdrosna miłość moja obejmuje Syjon i broni go mój gniew potężny.
Powrócę znowu na Syjon i zamieszkam znowu w Jeruzalem. I znowu Jeruzalem nazwą Miastem Wiernym, a górę Pana Zastępów Górą Świętą.
I znowu staruszkowie i staruszki zasiądą na placach Jeruzalem, z laskami w ręku z powodu podeszłego wieku. I zaroją się place miasta od bawiących się tam chłopców i dziewcząt.
Jeżeli uchodzić to będzie za coś niezwykłego w oczach Reszty tego ludu w owych dniach, czy Ja również mam to uważać za coś niezwykłego?”
Tak mówi Pan Zastępów: „Oto wyzwolę lud mój spod władzy kraju na wschodzie i kraju na zachodzie słońca. Sprowadzę ich i mieszkać będą w Jeruzalem. I będą moim ludem, a Ja będę ich Bogiem, wiernym i sprawiedliwym”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 102,16-18.19-21.29 i 22-23)

Refren: Pan się objawi w chwale na Syjonie.

Poganie będą się bali imienia Pana, *
a Twej chwały wszyscy królowie ziemi,
bo Pan odbuduje Syjon i ukaże się w swym majestacie, +
przychyli się ku modlitwie opuszczonych *
i nie odrzuci ich modłów.

Należy to spisać dla przyszłych pokoleń, *
lud, który się narodzi, niech wychwala Pana.
Bo spojrzał Pan z wysokości swego przybytku, +
aby posłyszeć jęki uwięzionych, *
aby skazanych na śmierć uwolnić.

Synowie sług Twoich bezpiecznie mieszkać będą, *
a ich potomstwo będzie trwało w Twej obecności:
by imię Pana głoszono na Syjonie i Jego chwałę w Jeruzalem, *
kiedy zgromadzą się razem narody i królestwa, by służyć Panu.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Mk 10,45)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Syn Człowieczy przyszedł, żeby służyć
i dać swoje życie na okup za wielu.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 9,46-50)

Nauka pokory

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy.
Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: „Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki”.
Wtedy przemówił Jan: „Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami”.
Lecz Jezus mu odpowiedział: „Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Powrót do wartości

Pokusa wywyższania się nie ominęła także uczniów Pańskich. Widać, że zachowanie apostołów bardzo poruszyło Jezusa, bo ledwie znając ich myśli, zainterweniował natychmiastową ripostą. Logika Ewangelii jest tak inna od zasad, jakie panują w ludzkich społecznościach. Uczniowie Jezusa mają stać się najmniejsi. Ich siłą nie ma być ani pozycja społeczna, ani ilość zarabianych pieniędzy, ani też układy towarzyskie. Siłą ucznia Chrystusa jest jego zjednoczenie z Bogiem i duchowy autorytet. Dzisiaj świat także szuka duchowych autorytetów. I choć wielu ludzi zagubiło się wśród wartości materialnych, to mając jasnych przewodników, będzie chciało powrócić do tego, co duchowe.

Panie, daj mi siłę do tego, abym nie szedł przez życie na skróty i nie ulegał jedynie modom tego świata. Daj mi odwagę i wytrwałość w tym, co należy do Ciebie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html
***********

#Ewangelia: Każdy człowiek jest wielki

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: “Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki”.

 

Wtedy przemówił Jan: “Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami”. Lecz Jezus mu odpowiedział: “Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami”.

 

Mk 9, 46-50

 

Komentarz do Ewangelii

 

Megalomania, czyli pogoń za wielkością (wyższością nad innymi) jest dość powszechnym zjawiskiem. Jednocześnie jest zachowaniem na wskroś absurdalnym. Każdy człowiek jest bowiem wielki – tak samo wielki, bo jest to wielkość dziecka Bożego. Pogoń za wielkością jest więc zupełnie niepotrzebna i świadczy o znaczącej ignorancji.
Zamiast gonić za wielkością, którą już się ma, lepiej jest zajmować się posługą, zwłaszcza najuboższym i pogardzanym przez megalomanów. W ten sposób bowiem nasza wrodzona wielkość realizuje się i objawia swoje piękne oblicze.

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2586,ewangelia-kazdy-czlowiek-jest-wielki.html

**********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 9, 46-50

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. greg westfall. / flickr.com / CC BY 2.0)

Walka o pierwsze miejsca

 

Spór o pierwszeństwo
Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki. Wtedy przemówił Jan: Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami. Lecz Jezus mu odpowiedział: Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami.

 

Opowiadanie pt. “O tygrysie, który chciał być królem zwierząt”
Pewnego poranka w dżungli zbudził się tygrys i powiedział do swej żony, iż chętnie zostałby królem zwierząt. – Wiesz przecież, że lew siedzi na tronie – odparła tygrysica. – Potrzeba jednak zmiany – ciągnął tygrys – mieszkańcy dżungli nawołują głośno do zmiany rządu. Ale tygrysica nie słyszała żadnych innych głosów oprócz pomrukiwania własnych dzieci. – Zostanę królem zwierząt, zanim wzejdzie księżyc postanowił nieodwołalnie ambitny tygrys.

 

Potem wyruszył niepewnym krokiem w stronę mieszkania lwa: – Wyjdź i pozdrów króla zwierząt – zagrzmiał. – Jakiego króla? Ja jestem królem – odburknął lew i wyskoczył, aby bronić korony. I zaczęła się zacięta walka, trwająca do zachodu słońca.

 

Wszystkie zwierzęta brały w niej udział: jedne walczyły po stronie lwa, a inne po stronie tygrysa. A niektóre w ogóle nie wiedziały dla kogo walczą, albo walczyły raz z tymi, a raz z tymi. Znowu inne walczyły tylko dla samej walki. Jednym słowem cały dzień była jedna wielka kotłowanina i to w imię porządku: wszystko jedno jakiego – nowego, czy starego. Gdy księżyc ukazał się na niebie, w dżungli rzeczywiście – jak przepowiadał pretendent do tronu – zapanowała cisza. Cisza cmentarna, bo wszystkie zwierzaki padły na polu boju.

 

Tylko tygrys jeszcze żył, ale widać było, że dni jego już policzone. Tygrys został panem nad wszystkim, co tylko mógł objąć wzrokiem; ale to nie miało już żadnego znaczenia: ani dla świata, ani dla niego.

 

Refleksja
Walka o tzw. “stołki” nie trwa od wczoraj. W każdym społeczeństwie, na przestrzeni wieków byli tacy, którzy walczyli z innymi, aby osiągnąć szczyty władzy, popularności i sławy. Ich pycha prowadziła do tego, że poświęcali oni nawet swoich najbliższych przyjaciół, aby dostać upragnioną władzę. Sentymentów zatem nie było. Cel uświęcał środki. Jak wiele cierpienia sprawiali swoim zachowaniem swoim najbliższym z otoczenia.

 

Jezus mówi, że to nie ta droga. Tylko ten, kto jest pokorny i szczery jak dziecko osiągnie Królestwo Boże. Innej drogi nie ma, bo egoizm osiągnięcia upragnionej władzy zaślepia. Człowiek jest zapatrzony w siebie i nie widzi potrzebujących i tych, którzy się źle mają. Tylko będąc właśnie jak dziecko, czyli pokornym, cichym i otwartym na innych, potrafimy widzieć więcej, bo patrzymy “innymi oczami”. To one otwierają nas na świat i na drugiego człowieka. Obyśmy, nawet jeśli dostaniemy kiedyś władze, nie zapominali o tych, którzy nam ją kiedyś dali…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Czy bycie pierwszym jest dla Ciebie najważniejsze?
2. Co myślisz o ludziach, którzy walczą o pierwsze miejsca kosztem innych?
3. Co oznacza dla Ciebie stać się jak dziecko?

 

I tak na koniec…

 

“Nie należy dawać się zwodzić słowom pięknie brzmiacym sformułowaniom. Pergaminy nie robią polityki, czynią to ludzie, przedstawiciele konkretnych sił, interesów. A zwłaszcza tacy ludzie, co sprawują władzę” (Paweł Jasienica, Polska Jagiellonów)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,31,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-9-46-50.html

**********

 

Św. Wacława

0,14 / 10,23
Uczniowie przebywali fizycznie blisko Jezusa, ale myślami byli daleko od Niego. O czym ty myślisz, kiedy jesteś w obecności Jezusa, na Mszy świętej, na modlitwie, we wspólnocie?Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 9, 46-50
Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy. Lecz Jezus, znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: «Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki». Wtedy przemówił Jan: «Mistrzu, widzieliśmy kogoś, jak w imię twoje wypędzał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodzi z nami». Lecz Jezus mu odpowiedział: «Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami».W niedojrzałym sercu rodzą się nieuporządkowane myśli: potrzeba porównywania się z innymi, wywyższania nad innych. Myślisz czasem: wiem więcej, modlę się lepiej, częściej chodzę do kościoła? Jezus zna nasze myśli, pragnienia i po raz kolejny otwiera nam oczy na Bożą logikę, tak różną od naszej: ten jest wielki, kto jest najmniejszy.

On, najwyższy Bóg, zniżył się najbardziej jak mógł, przyjmując postać bezradnego niemowlęcia, zdanego na pomoc innych. A wywyższył się ponad wszystko na krzyżu hańby, zrównany ze złoczyńcami. On, Bóg, ofiaruje ci swoją miłość i przyjaźń, która dla ciebie i każdego człowieka jest źródłem wywyższenia – dziecięctwa Bożego. Największym jest ten, kto jest najbliżej pokornego serca Jezusa.

Być blisko pokornego serca Jezusa to znaczy nie dbać o honory, zaszczyty, poważanie, dobrą opinię. To otwierać swoje serce przed najmniejszymi tego świata: ubogimi, porzuconymi, cierpiącymi, prześladowanymi. „Kto bowiem przyjmuje jedno z tych, w imię moje, mnie przyjmuje”. Co w twoim życiu oznacza stać się nic nieznaczącym, najmniejszym z ludzi? Czy dla Jezusa zechcesz otworzyć serce przed najmniejszymi?

Powierz Jezusowi swoje lęki i obawy związane z twoim miejscem na ziemi. Proś Go o łaskę pokory, byś jak dziecko z całą ufnością mógł przylgnąć do Jego serca.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********

TAKI SAM

by Grzegorz Kramer SJ

 

„Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy”. Też jesteśmy uczniami Jezusa i też często wchodzimy w takie dywagacje o tym, kto jest największy i najważniejszy. Byłem kiedyś na uroczystej Mszy świętej. Początek Eucharystii i homilii to wyliczanka od „najważniejszych” do „zwykłych”. Lista tytułów i godności. Aż mdliło. W innych środowiskach jest podobnie. Skupiamy się na sprawach mało istotnych, można by rzec pierdołach, kiedy najważniejsze jest gdzie indziej. Rozmyślamy nad tym, kto najważniejszy, kto może działać w Jego imię, kto nie. Rozmyślamy nad tysiącem różnych problemów (często nie swoich), planujemy wydarzenia, skutki naszych dzisiejszych decyzji. Wystarczy popatrzeć na dzisiejszy dzień: ile będzie takich sytuacji, w których znów „ustawimy” cały świat po naszemu?

Pewnie, że trzeba myśleć, planować, przewidywać. Jednak to, co dziś Jezus mówi, to wezwanie do tego, by tego nie absolutyzować. Trzymać dystans. Najmniejszy, najgłupszy, najbardziej śmierdzący i nic nie znaczący (dla nas) człowiek jest największy. Miej dystans do swojej wielkości.

Są ludzie, którzy czynią prawdziwe dobro, ale inaczej niż my. Inaczej wychowują dzieci, inaczej postrzegają kwestię pracy, inaczej się modlą, inaczej ubierają, słuchają innej muzyki i to wcale nie znaczy, że są źli.

Bardzo często zdarza się, że ludzie, którzy chcą innych znormalizować, sami mają problem z wypracowaniem „swojego stylu”, otwartością na innych i tak naprawdę nie chodzi im o „obiektywną prawdę”, ale o to, by inni byli „jak oni”.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/09/28/taki-sam/

***********

 

Bóg pokorny

Pojawiła się też u nich myśl, kto z nich jest największy. Łk 9, 46 – 50

U mnie też ta myśl się pojawia i to dosyć często. Bardzo mnie dziś urzekła pokora Boga i uświadomiłem sobie, w czym ona się objawia.

cruzificado

 

Najpierw jednak poruszyły mnie słowa z pierwszego czytania: „Zazdrosna miłość moja obejmuje Syjon i broni go mój gniew potężny.” (Za 8, 1 – 8) Zazdrość jest bardzo potrzebna, pomaga widzieć wartość, dzięki zazdrości mogę sobie uświadomić, że coś jest dla mnie ważne (lub ktoś). Więc Bóg – po raz kolejny – pokazuje, że mam wartość i to nieskończoną, że jest o mnie zazdrosny. Po drugie gniew. Jego gniew mnie broni i skojarzyło mi się to z przedwczorajszym murem obronnym. Wtedy chronił mnie mur ognisty, a teraz Jego gniew. Bo gniew służy do ochrony wartości i dobra. Bóg więc walczy o moje dobro, chroni wartość, którą we mnie widzi – mówiąc inaczej, chroni mnie, bo to ja jestem tą wartością.

Bóg walczy również o mnie swoją pokorą. W jaki sposób? Ta zazdrość Boga i Jego gniew prowadzi nie do odrzucenia mnie jako grzesznika, lecz do tego, że choć ja się oddalam od Niego, On do mnie powróci i zamieszka we mnie. Miłosierdzie Boga pokazuje Jego pokorę i to nieskończoną. Bóg jest najpokorniejszy z pokornych. Jego przebaczenie (i moje również) pokazuje pokorę, która nie chce się wywyższać nad krzywdzicielem czy grzesznikiem, lecz walczy o relację.

Pokora Boga ujawnia się najmocniej w przebaczeniu (tak jak Jego wszechmoc, o czym mówi prefacja z Modlitwy Eucharystycznej o tajemnicy pojednania). Kiedy nie umiem przebaczyć samemu sobie, oznacza to, iż z poczucia winy nie umiem przejść do pokory (i przyjąć siebie ze swoją słabością). Kiedy zaś nie umiem przebaczyć bliźniemu, to oprócz tego chcę tego bliźniego kontrolować (objawia się to np. graniem urażonej ofiary, mogę go trzymać na dystans, chcieć zmusić go, by się zmienił na moją modłę – wtedy mu wybaczę).

Bóg jest pokorny. Bóg nie manipuluje. Bóg mnie ciągle przyjmuje, na nowo przebacza, nie licząc, nie wydzielając, nie obrażając się. Pokora czyni Go cierpliwym wobec mnie i prowadzi Go do tego, że On – Bóg mi grzesznikowi myje nogi, a potem za mnie umiera.

Panie, chcę wejść w logikę Twojej pokory, bym jak najrzadziej miał myśli o mojej rzekomej wielkości…

http://ginter.sj.deon.pl/bog-pokorny/

**********

 

**********************************************************************************************************************

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

28 WRZEŚNIA

*********

Święty Wacław, męczennik

W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu.

Święty Wacław Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci.
Na skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”.

Święty Wacław Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów.
Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć.
Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963).
Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306).
Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”.
Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu.

W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-28a.php3

***********

Benedykt XVI

Św. Wacław wzorem świętości dla kierujących losami wspólnot i narodów

Msza św. w liturgiczne wspomnienie św. Wacława. 28 września 2009 — Stary Bolesławiec

Księża kardynałowie, czcigodni bracia w biskupstwie i kapłaństwie, drodzy bracia i siostry, drodzy młodzi!

Z wielką radością spotykam się z wami dziś rano, gdy dobiega końca moja podróż apostolska do umiłowanej Republiki Czeskiej. Wszystkich serdecznie witam, a w sposób szczególny kardynała arcybiskupa, i jestem mu wdzięczny za słowa, które w waszym imieniu skierował do mnie na początku Eucharystii. Moim pozdrowieniem obejmuję pozostałych kardynałów, biskupów, kapłanów i osoby konsekrowane, przedstawicieli ruchów i stowarzyszeń świeckich, a szczególnie młodzież. Z szacunkiem witam pana prezydenta Republiki, któremu składam serdeczne życzenia z okazji imienin; takie same życzenia pragnę złożyć również wszystkim, którzy noszą imię Wacław, oraz całemu narodowi czeskiemu w dniu jego święta narodowego.

Dziś rano gromadzi nas wokół ołtarza chwalebne wspomnienie św. Wacława, męczennika, którego relikwiom oddałem cześć przed Mszą św. w bazylice pod jego wezwaniem. On przelał krew na waszej ziemi, a jego orzeł, który wybraliście na symbol dzisiejszej wizyty — o czym przypomniał przed chwilą kardynał arcybiskup — widnieje w historycznym godle szlachetnego narodu czeskiego. Ten wielki święty, którego zwykliście nazywać «wiecznym» księciem Czechów, zachęca nas, byśmy zawsze i wiernie naśladowali Chrystusa, zachęca nas, byśmy byli święci. On sam jest wzorem świętości dla wszystkich, szczególnie dla tych, którzy kierują losami wspólnot i narodów. Pytamy jednak: czy w naszych czasach świętość jest jeszcze ważna? Czy raczej jest tematem mało atrakcyjnym i niezbyt istotnym? Czyż nie bardziej cenione są dziś sukces i sława u ludzi? Jak długo trwa jednak i ile jest wart sukces doczesny?

W minionym stuleciu — wasza ziemia była tego świadkiem — doszło do upadku wielu mocarzy, którzy jak się wydawało, wznieśli się na wyżyny niemal niedosiężne. Nagle zostali pozbawieni władzy. Wydaje się, że ten kto odrzucił i nadal odrzuca Boga, a w konsekwencji nie szanuje człowieka, ma łatwe życie i sukcesy materialne. Lecz wystarczy zajrzeć pod zewnętrzną warstwę, by dostrzec, że te osoby są smutne i niespełnione. Jedynie ten, kto zachowuje w sercu świętą «bojaźń Bożą», pokłada ufność także w człowieku i swe życie poświęca budowaniu świata bardziej sprawiedliwego i braterskiego. Dziś potrzeba osób «wierzących» i «wiarygodnych», gotowych szerzyć w każdym środowisku społecznym owe chrześcijańskie zasady i ideały, które inspirują ich działania. Na tym polega świętość, będąca powszechnym powołaniem wszystkich ochrzczonych, która skłania do wypełniania obowiązków wiernie i z odwagą, mając na względzie nie własny egoistyczny interes, ale wspólne dobro, i w każdym momencie starając się rozpoznać wolę Bożą.

Odnośnie do tego słyszeliśmy w Ewangelii bardzo jasne słowa: «Cóż bowiem za korzyść — mówi Jezus — odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?» (Mt 16, 26). W ten sposób skłania nas do uznania, że prawdziwej wartości ludzkiego życia nie mierzy się jedynie miarą dóbr doczesnych i ulotnych korzyści, gdyż to nie rzeczy materialne zaspokajają głębokie pragnienie sensu i szczęścia, które jest w sercu każdego człowieka. Dlatego Jezus nie waha się proponować swym uczniom «wąskiej» drogi świętości: «Kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je» (w. 25). I zdecydowanie powtarza nam dzisiejszego poranka: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje» (w. 24). Z pewnością są to słowa twarde, trudne do zaakceptowania i zastosowania w praktyce, lecz świadectwo świętych kobiet i mężczyzn daje pewność, że jest to możliwe dla każdego, jeśli zaufa i zawierzy się Chrystusowi. Ich przykład zachęca tych, którzy mówią, że są chrześcijanami, by byli wiarygodni, to znaczy postępowali zgodnie z wyznawanymi zasadami i wiarą. Nie wystarcza bowiem sprawiać wrażenia dobrych i uczciwych; należy takimi być naprawdę. A dobry i uczciwy jest ten, kto swoim «ja» nie przesłania Bożego światła, nie stawia siebie na pierwszym miejscu, lecz pozwala, by był widoczny Bóg.

Taka jest lekcja życia św. Wacława, który miał odwagę przedłożyć Królestwo niebieskie nad urok władzy doczesnej. Nigdy nie odrywał wzroku od Jezusa Chrystusa, który za nas cierpiał, dając nam przykład, abyśmy szli za Nim Jego śladami, jak pisze św. Piotr w drugim czytaniu, którego przed chwilą wysłuchaliśmy. Jako posłuszny uczeń Pana, młody władca Wacław dochował wierności nauczaniu ewangelicznemu, które mu przekazała babcia, św. Ludmiła męczennica. Postępując zgodnie z nim, jeszcze zanim zaangażował się w budowanie pokojowych stosunków w kraju i z państwami ościennymi, szerzył wiarę chrześcijańską, sprowadzając kapłanów i budując kościoły. W pierwszej relacji, napisanej w języku starocerkiewnosłowiańskim czytamy, że «wspierał księży i przyczynił się do upiększenia wielu kościołów» oraz że «wspomagał biednych, przyodziewał nagich, karmił głodnych, przyjmował pielgrzymów, dokładnie tak jak nakazuje Ewangelia. Nie dopuszczał, żeby wdowom działa się niesprawiedliwość, kochał wszystkich ludzi, czy byli biedni, czy bogaci». Od Pana nauczył się być «miłosiernym i litościwym» (Psalm responsoryjny), a kierując się duchem Ewangelii, zdobył się nawet na to, by przebaczyć bratu, który odebrał mu życie. Dlatego też słusznie wzywacie go jako «dziedzica» waszego kraju i w dobrze wam znanej pieśni prosicie, aby nie pozwolił mu zginąć.

Wacław umarł za Chrystusa śmiercią męczeńską. Warto zauważyć, że jego brat Bolesław, który go zamordował, zdołał zagarnąć tron w Pradze, lecz korona, którą później wkładali na głowę jego następcy, nie została nazwana jego imieniem. Nazwana jest natomiast imieniem Wacława, na świadectwo, że «tron króla, który sądzi ubogich w prawdzie, pozostanie niezachwiany na zawsze» (por. dzisiejsze oficjum czytań). Ten fakt uznaje się za cudowne zrządzenie Boga, który nie opuszcza swoich wiernych: «Niewinny zwyciężony pokonał okrutnego zwycięzcę, podobnie jak Chrystus na krzyżu» (por. Legenda o św. Wacławie), a krew męczennika nie wzywała do nienawiści czy zemsty, ale do przebaczenia i pokoju.

Drodzy bracia i siostry, razem dziękujmy Panu w tej Eucharystii za to, że dał waszej ojczyźnie oraz Kościołowi tego świętego władcę. Módlmy się jednocześnie, abyśmy jak on, także i my szybkim krokiem dążyli do świętości. Jest to z pewnością trudne, gdyż przed wiarą zawsze stawać będą liczne wyzwania, ale gdy damy się zdobyć Bogu, który jest Prawdą, krok staje się zdecydowany, ponieważ doświadczamy siły Jego miłości. Obyśmy otrzymali tę łaskę za wstawiennictwem św. Wacława i innych świętych patronów czeskich ziem. Niech nas zawsze strzeże i nam towarzyszy Maryja, Królowa Pokoju i Matka Miłości. Amen!

 

opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (11-12/2009) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/homilie/czechy2009_waclaw_28092009.html#

**********

Zobacz także:
***********
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Fuldzie, w Niemczech – św. Lioby, benedyktynki. Była krewną św. Bonifacego i na jego wezwanie przybyła z Anglii wspierać go w pracy misyjnej. Została najpierw ksienią w Bischofsheim. Zmarła około roku 782 w Schornsheim koło Moguncji. Pochowano ją w pobliżu wielkiego misjonarza i męczennika. Ostała się cząstka ich wzniosłej korespondencji.W Salzburgu, na pograniczu Austrii i Bawarii – św. Tymona, biskupa. Wychowywał się w klasztorze w Niederalteich. Arcybiskup Salzburga wezwał go na opata do swego miasta. W czasie walk o inwestyturę musiał uciekać. Przebywał wówczas w opactwie w Hirsau. Potem wrócił do Salzburga, gdzie w roku 1090 wyniesiono go na stolicę arcybiskupią. Gdy książę Bawarii przeszedł do obozu cesarskiego, dostał się do niewoli. Uciekłszy z niej, przystał do krzyżowców. Zmarł prawdopodobnie w roku 1100. Wczesne legendy uważały go za męczennika.oraz:

bł. Bernardyna z Feltre, prezbitera i zakonnika (+ 1494); św. Eksuperiusza, biskupa (+ ok. 411); św. Eustochii, dziewicy (+ 419); św. Prywata, męczennika (+ ok. 222); św. Salomona, biskupa (+ ok. 450); św. Sylwina, biskupa (+ V w.)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-28a.php3
****************

**********************************************************************************************************************

TO WARTO PRZECZYTAĆ

**********

Mały Katyń. Zbrodnia doskonała

IPN/pamięć.pl

Jan Jerzy Milewski / pk

(fot. shutterstock.com)

Obława Augustowska to swego rodzaju zbrodnia doskonała. Doskonała głównie dlatego, że spadkobiercy państwa, które ją popełniło, nadal chronią zbrodniarzy.

 

W lipcu 1945 roku funkcjonariusze bezpieki pisali o Obławie Augustowskiej jako o “operacji likwidacji band”, “operacji przeczesywania terytorium”, “czystce terenów”, “kampanii”, “stanie wyjątkowym”. Terminy “obława”, “obława polityczna”, “masowe zatrzymania” występowały tylko w korespondencji członków rodzin i władz gminnych. Później mówiono o “obławie lipcowej”.
Nie wiemy, jaką nazwę miała ta akcja w rozkazodawstwie sowieckim. Podobna operacja przeprowadzona miesiąc później w powiecie mariampolskim (czyli na północ od granicy polsko-litewskiej) nosiła nazwę “operacji czekistowsko-wojskowej”. W tym czasie w jednej lub w kilku miejscowościach były prowadzone różne akcje pacyfikacyjne, obławy na oddziały partyzanckie i osoby związane z konspiracją. Obława Augustowska natomiast została przeprowadzona z wielkim rozmachem – objęła obszar ok. 5 tys. km kw., a od innych szczególnie odróżniało ją to, że spośród aresztowanych, po wcześniejszej infiltracji, nikt nie powrócił. Przepadli jak kamień w wodę.

 

Zniszczyć podziemie
Dlaczego doszło do obławy? Moim zdaniem, spowodował to splot różnych czynników. Wiosną 1945 roku, po przesunięciu się formacji sowiec­kich na zachód, nastąpiła niebywała aktywizacja polskiego podziemia, głównie jako reakcja na postępowanie czerwonoarmistów (dopuszczali się rabunków, gwałtów i morderstw) i polskich władz komunistycznych. Wicewojewoda białostocki Wacław Białkowski w piśmie do ministra spraw zagranicznych Wincentego Rzymowskiego, zwracając uwagę na te fakty, podkreślał, że taki stan podkopuje zaufanie do rządu i budzi nienawiść do Armii Czerwonej.

Powołując się na poprzednie swoje meldunki o grabieżach, niszczeniu mienia, gwałtach i zabójstwach, dokonywanych przez żołnierzy i całe oddziały Czerwonej Armii na obywatelach polskich, komunikuję, że niedopuszczalne te wybryki ze strony Czerwonej Armii przybrały charakter masowy, przechodzący niejednokrotnie – i coraz częściej – w pogromy i niszczenie równe akcji frontowej w stosunku do nieprzyjaciela – stwierdzał Białkowski.

Przez województwo białostockie przebiegały szlaki komunikacyjne, którymi transportowano na wschód różne zdobycze z obszaru Niemiec (głównie Prus Wschodnich), w tym pędzono stada bydła. Kolumny ze zdobyczami stawały się niekiedy obiektem ataków polskiej partyzantki. Sowiecki ludowy komisarz spraw wewnętrznych Ławrientij Beria meldował 29 maja 1945 roku Józefowi Stalinowi o działaniach podjętych w celu zapewnienia bezpieczeństwa konwojom stad bydła: zorganizowano specjalne trasy i wzmocniono ich ochronę, między posterunkami i placówkami zorganizowano całodobowe patrole, w rejonach niebezpiecznych ze względu na “bandytyzm” na każde 10-15 kilometrów ustawiono placówki w sile do plutonu strzelców.
Beria donosił Stalinowi:

 

W związku z napaściami band akowskich na Grajewo i w rejonie Augustowa na kołchoźników konwojujących stada bydła na Białoruś, a także w związku z innymi przejawami bandytyzmu, doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego Polski tow. [Nikołaj] Sieliwanowski, wspólnie z organami bezpieczeństwa publicznego Polski, podjął kilka działań w zakresie likwidacji band akowskich w województwie białostockim. W celu wzmożenia walki z bandami akowskimi do dyspozycji tow. Sieliwanowskiego skierowano dodatkowo dwa pułki wojsk NKWD, do posiadanych siedmiu pułków wojsk NKWD i samodzielnego pułku strzelców zmotoryzowanych.

 

Ponadto zaplanowano podjąć na trasie przepędzania bydła inne formy walki z “bandami”, z wykorzystaniem, o ile to konieczne, wojsk NKWD.

 

“Mały Katyń”
Tym innym – drastycznym – środkiem okazała się obława. Została ona przeprowadzona prawie wyłącznie siłami sowieckimi, choć pojawiająca się w niektórych opracowaniach liczba 45 tys. żołnierzy jest przesadzona. Uczestniczące w operacji dwie kompanie Wojska Polskiego zostały wykorzystane marginalnie, bo – jak meldował kierownik Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Suwałkach: Zygmunt Mossakowski – “kompanii […] nie mogłem wykorzystać do operacji, ponieważ na naszym terenie przeprowadza się operacja przez dużą siłę Armii Czerwonej i mogłoby wyniknąć z tego powodu nieporozumienie, pociągając za sobą nieobliczalne skutki”. Za to znaczącej pomocy udzielili funkcjonariusze UBP i milicji. Było to głównie wsparcie o charakterze logistycznym: sporządzanie list osób związanych z konspiracją, wskazywanie ich miejsca zamieszkania, pełnienie roli przewodników, czasami także aresztowanie. Z jednej strony była to bardzo bliska współpraca, a z drugiej – całkowity brak informacji. Kilka tygodni po przeprowadzeniu operacji kierownik Wojewódzkiego UBP w Białymstoku, Tadeusz Piątkowski, meldował Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego: “Zatrzymano wielką ilość osób pracujących w konspiracji, współdziałających z bandami, o losie których nam nic nie wiadomo”.
Do 20 lipca zatrzymano ponad 7 tys. osób, z których po przesłuchaniach aresztowano 592, oskarżając je o powiązania z podziemiem. Nie przesłuchano 828 osób. Jeśli więc również wobec nich “wydajność” funkcjonariuszy sowieckich była na wcześniejszym poziomie, to powinno zostać aresztowanych ok. 10 proc., czyli 80 osób. Między 20 a 28 lipca nastąpiła druga fala aresztowań, będących głównie konsekwencją informacji uzyskanych podczas brutalnych przesłuchań osób wcześniej zatrzymanych – aresztowano wówczas kolejnych co najmniej 80 osób, które zaginęły.
Nie wiemy, jaki był los obywateli litewskich przekazanych władzom sowieckiej Litwy (od lat staramy się zainteresować tą sprawą historyków litewskich). Wiemy natomiast, że zamordowano ok. 750 Polaków. Zbrodnia ta czasami jest porównywana z Katyniem – używa się nawet określenia “mały Katyń” – i tak naprawdę była ona mniej dramatyczna tylko pod względem liczby ofiar. Bo przecież dokonano jej kilka tygodni po zakończeniu wojny w Europie, a jej ofiarami padły głównie osoby cywilne, w tym co najmniej 27 kobiet i około piętnastu osób poniżej 18 lat. Szczególnie boleśnie tragedia ta dotknęła niektóre rodziny: zaginęło czterech braci Mieczkowskich z Gruszek, trzech braci Bobrukiewiczów z Karolina (lat: 22, 24 i 26), tyluż braci Myszczyńskich z Dworczyska i Wasilewskich z Osowych Grądów, matka i dwie córki Łazarskie z Nowinki, trzy osoby z rodziny Wysockich z Białej Wody (ojciec i dwie córki w wieku 22 i 17 lat). Niektórzy z zatrzymanych i zaginionych ledwie wrócili z niewoli niemieckiej lub robót przymusowych, inni – nawet nie zdążyli się spotkać z rodzinami deportowanymi w czasie okupacji sowieckiej na Syberię.
Nikomu jednak wówczas, w 1945 roku, a także w kilku następnych latach, nie przychodziło do głowy, że wszystkie osoby zaginione mogły zostać zamordowane. Po doświadczeniach ze Zbrodnią Katyńską wydawało się wręcz nieprawdopodobne, że władze sowieckie zdecydują się tak krótko po wojnie na zgładzenie kilkuset aresztowanych członków polskiego podziemia i osób w jakiś sposób z nim związanych. Kilkanaście lat temu rozmawiałem na ten temat z prof. Natalią Lebiediewą, znaną rosyjską badaczką Katynia – nie wierzyła, że taka zbrodnia mogłaby zostać dokonana. Nie wydawała się ona realna także Nikicie Pietrowowi – historykowi związanemu z “Memoriałem”, który w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych pracował w powołanej przez prezydenta Borysa Jelcyna komisji badającej zbrodnie komunistyczne. To wówczas sporządził on notatki z odnalezionego w archiwum sowieckiej bezpieki w 1992 roku szyfrogramu szefa “Smiersza”, gen. Wiktora Abakumowa, do Ławrientija Berii z 21 lipca 1945 roku, proszącego o akceptację “zlikwidowania” 592 osób. Sporządzając notatkę, nie przypuszczał, że kilkaset osób, o których pisano w szyfrogramie, faktycznie zostało zgładzonych. Przekonał się o tym dopiero po kilkunastu latach, kiedy dowiedział się od Aleksandra Gurjanowa, innego historyka z “Memoriału”, o polskich badaniach dotyczących Obławy Augustowskiej. Dokumenty opublikowane przez Pietrowa w ostatnich latach pokazują, z jaką starannością przygotowywano się do popełnienia tej zbrodni.
Zgodnie z zaleceniami gen. Wiktora Abakumowa wydzielono grupę operacyjną i batalion wojsk Zarządu “Smiersza” 3. Frontu Białoruskiego (“sprawdzonych w praktyce podczas szeregu akcji kontrwywiadowczych”), a do kierowania akcją wyznaczono dwóch generałów (naczelnika Wydziału I Głównego Zarządu “Smiersza”, gen. Iwana Gorgonowa, i szefa Zarządu Kontrwywiadu 3. Frontu Białoruskiego, gen. Pawła Zielenina). Pracownicy operacyjni i żołnierze batalionu otrzymali precyzyjne instrukcje co do trybu likwidacji “bandytów”. W trakcie operacji podjęto niezbędne działania, aby nie dopuścić do ucieczki którejkolwiek z aresztowanych osób. Dlatego – oprócz przeprowadzenia dokładnego instruktażu dla pracowników operacyjnych i żołnierzy – rejony lasu, w których została przeprowadzona operacja, zostały okrążone, a następnie przeczesane. Okrążenie nie mogło jednak trwać wiecznie, dlatego miejsce egzekucji tak wybrano, żeby także później ludność cywilna nie mogła mieć do niego dostępu. Ponieważ takich miejsc nie znaleziono w rejonie operacji po polskiej stronie granicy, od dawna wśród historyków panuje przekonanie, że zbrodnia została dokonana po drugiej jej stronie i w bezpośredniej bliskości: ale czy na Białorusi, czy w obwodzie kaliningradzkim? Ostatnio zaczyna dominować teza, że stało się to w strefie granicznej na wysokości Kalet, choć nadal aktualne pozostaje pytanie: dlaczego nadzorujący operację generałowie sowieccy wylądowali w Olecku, skąd do rosyjskiej części Prus Wschodnich było zaledwie 40 km, a do Gib czy Kalet przeszło sto?

 

Zaprzepaszczone szanse
Ponieważ do tej pory nie udało się odnaleźć jakiegokolwiek śladu ofiar, można stwierdzić, że była to swego rodzaju zbrodnia doskonała. Doskonała głównie dlatego, że spadkobiercy państwa, które ją popełniło, nadal chronią zbrodniarzy. W ciągu ostatnich 25 lat było jednak kilka okazji, żeby w kontaktach polsko-rosyjskich podnieść sprawę Obławy Augustowskiej. Pierwsza nadarzyła się na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to prezydentowi Jelcynowi zależało na ujawnianiu zbrodni komunistycznych: przekazano Polsce część materiałów dotyczących Zbrodni Katyńskiej, wskazano miejsce pochówku polskich oficerów i funkcjonariuszy różnych służb z obozów w Ostaszkowie i Starobielsku. W Polsce panowało jednak wówczas niesłuszne przekonanie, że zbrodnia augustowska zostanie wyjaśniona, kiedy tylko “przyciśnie się” dawnych ubeków. Co prawda wystąpiono w tej sprawie na początku 1992 roku o pomoc prawną do Rosji, ale ze względu na brak odpowiedzi bardzo szybko śledztwo zawieszono.
Nie wyciągnięto żadnych wniosków nawet z odpowiedzi Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej z 4 stycznia 1995 roku, w której informowano, że w wyniku obławy 592 obywateli polskich zostało aresztowanych przez organy “Smiersz” 3. Frontu Białoruskiego. Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej stwierdzała dalej: “Wymienionym obywatelom polskim nie przedstawiono zarzutów, sprawy karne nie zostały przekazane do sądów, a dalsze losy aresztowanych nie są znane”. Władze rosyjskie przyznały więc, że 592 ofiary Obławy Augustowskiej znalazły się w rękach organów sowieckich, choć nie zdecydowały się ujawnić do końca mechanizmu zbrodni. Dodam, że był to okres, kiedy panował klimat sprzyjający jej wyjaśnieniu – niedługo przedtem prezydent Rosji Borys Jelcyn klękał przed Krzyżem Katyńskim na Powązkach. Także w latach następnych nie wykorzystano tego, że Główna Prokuratura Wojskowa Federacji Rosyjskiej potwierdziła aresztowanie kilkuset obywateli polskich, którzy następnie “zaginęli”.
W minionej dekadzie wielkie nadzieje na wyjaśnienie tajemnicy Obławy Augustowskiej wiązano z działalnością Polsko-Rosyjskiej Komisji do Spraw Trudnych. Niestety, w ciągu kilku lat swojej działalności nie podjęła ona tej sprawy. Świadczy o tym wydana w 2010 roku, a licząca 907 stron, publikacja “Białe plamy – czarne plamy. Sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich (1918-2008)”. Wynika z niej, że polscy członkowie komisji nie zdawali sobie sprawy z kalibru tej zbrodni. Podobnie było z politykami. Od kilkunastu lat przedstawiciele kolejnych prezydentów i premierów z różnych opcji politycznych uczestniczą na początku drugiej połowy lipca w rocznicowych uroczystościach w Gibach: wygłaszają przemówienia, odczytują listy od swoich mocodawców, w których są zapewnienia o pamięci, pomocy i wsparciu. Na najwyższym szczeblu nie podjęto jednak żadnych działań. W ostatnich latach, dzięki współpracy IPN ze Stowarzyszeniem “Memoriał”, nastąpił istotny przełom, jeśli chodzi o upowszechnienie wiedzy o tej zbrodni. Wymienia się ją tuż po Zbrodni Katyńskiej, a rodziny ciągle mają nadzieję, że będą mogły zapalić znicz i odmówić modlitwę na miejscu wiecznego spoczynku swoich bliskich.

 


dr Jan Jerzy Milewski – historyk, pracownik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Białymstoku

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,255,maly-katyn-zbrodnia-doskonala.html

*********

 

WŁADYSŁAW GURGACZ. JEZUITA WYKLĘTY

 

Dawid Golik, Filip Musiał
Abyś pokój i wszelką pomyślność Ojczyźnie mojej darować raczył, błagam Cię dziś pokornie, składając Ci w dani całkowitą ofiarę z życia mego.
Spraw o Panie, ażeby Polska wprowadziła w życie polityczne ewangeliczne prawo miłości; daj, by się kierowała w każdej dziedzinie duchem Twoim i pragnieniami Najświętszego Serca Twojego.
http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,255,maly-katyn-zbrodnia-doskonala.html
*************

Karabin i stuła. Kapelani powstańczej Warszawy

KAI / pk

(fot. gogoninja / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)

Około 150 duchownych wzięło udział w Powstaniu Warszawskim jako kapelani poszczególnych oddziałów i szpitali polowych. Wykazali się ogromnym bohaterstwem i poświęceniem. Nie przeżyło około 50 z nich: zginęli podczas ostrzałów i bombardowań, a niektórzy zostali bestialsko zabici przez Niemców ponosząc śmierć męczeńską.

 

Kapelani stanowili integralną część struktury organizacyjnej Armii Krajowej. W każdym okręgu AK był ksiądz odpowiedzialny za zapewnienie opieki duchowej żołnierzom. Dzięki temu w 1944 roku niemal każdy oddział partyzancki miał swojego kapelana. Na czele tego duszpasterstwa stał ks. płk. Tadeusz Jachimowski, ps. “Budwicz”, który zginął 7 sierpnia podczas Powstania Warszawskiego, jego zastępcą był ks. płk. Jerzy Sienkiewicz, ps. “Gruzenda”. Odpowiedzialnym za organizację kapelanów podczas Powstania był ks. ppłk. Stefan Kowalczyk, ps. “Biblia”, który już w trakcie walk przydzielał do oddziałów ich opiekunów duchowych. Po kapitulacji wraz z żołnierzami poszedł do niewoli. Najbardziej znanymi kapelanami Powstania byli: ks. Zygmunt Trószyński, ps. “Alkazar”, o. Józef Warszawski SJ, ps. “Ojciec Paweł”, ks. mjr Władysław Zbłowski SAC, ps. “Struś” czy o. Tomasz Rostworowski SJ, ps. “Ojciec Tomasz”.

 

Kapelani powstańczej Warszawy

 

Powstanie Warszawskie było wielkim zrywem ludności stolicy, który miał przynieść wolność miastu i pomóc w wyzwoleniu całego kraju spod okupacji. Niestety, dwumiesięczne walki zakończyły się przegraną, która wśród wielu powstańców zrodziła kompleks klęski. Do dziś Powstanie Warszawskie pozostaje jednak w pamięci Polaków jako wydarzenie wyjątkowe, które przyczyniło się do uzyskania pełnej wolności w 1989 roku.

 

Wśród żołnierzy nie zabrakło także księży, którzy w oddziałach powstańczej Warszawy byli kapelanami towarzyszącymi im aż do końca walki. Część duchowych pełniła ofiarnie swoją posługę wśród ludności cywilnej, a zwłaszcza w rozrzuconych po mieście szpitalach polowych. Według późniejszych szacunków w Powstaniu wzięło udział około 150 księży, którzy pełnili funkcję kapelanów, blisko pięćdziesięciu z nich zginęło w trakcie walk.

 

Między godziną “W” a kapitulacją

 

Kapelani wojskowi stanowili integralną część struktury Armii Krajowej. Każdy Okręg AK miał kapelana, który odpowiadał za zorganizowanie opieki duchowej dla poszczególnych jednostek. W 1944 r. prawie każdy oddział partyzancki AK miał swojego kapelana. Kapelanem naczelnym AK był ks. płk. Tadeusz Jachimowski, członek Komendy Głównej. W Warszawie funkcję dziekana okręgu pełnił ks. ppłk. Stefan Kowalczyk, ps. “Biblia”, któremu podlegali kapelani poszczególnych obwodów miasta. I tak kapelanem obwodu I -Śródmieście był o. Jan Wojciechowski SJ, ps. “Korab”, kapelanem na Woli był odważny pallotyn – ks. mjr Władysław Zbłowski, ps. “Struś”, a na Żoliborzu proboszcz na Marymoncie ks. Zygmunt Trószyński, ps. “Alkazar”. Na Ochocie żołnierzami obwodu opiekował się znany logik, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego ks. Jan Salamucha.

 

1 sierpnia o godz. 11.00 na odprawę u ppłk. “Biblii”, która odbywała się przy ul. Długiej w byłym budynku Kurii Polowej, przybyło zaledwie czternastu duchownych. Pozostali albo nie otrzymali informacji o spotkaniu, albo nie zdołali dotrzeć na czas. Sytuacja na odprawie znalazła swoje odzwierciedlenie już po godzinie “W”. Część oddziałów nie miała swojego kapelana, jak np. słynny batalion “Zośka”, którego kapelanem został 4 sierpnia, trochę przypadkowo, słynny “Ojciec Paweł”, czyli o. Józef Warszawski SJ. Niektórzy księża dołączyli do wyznaczonych im oddziałów z opóźnieniem, a niektórzy zgłaszali się ochotniczo już w trakcie walk i otrzymywali przydział do jednostek od ks. “Biblii”. Duża część duchownych nie pełniła formalnie funkcji kapelanów, natomiast opiekowali się oni ludnością cywilną i rannymi w szpitalach polowych. Po kapitulacji opuścili miasto wraz z jego mieszkańcami udając się do obozów przejściowych w podwarszawskich miejscowościach. Niektórzy, jak dziekan okręgu Warszawa czy o. Warszawski poszli do niewoli wraz ze swoimi żołnierzami.

 

Śmierć kapelana naczelnego

 

Ks. płk. Tadeusz Jachimowski, ps. “Budwicz” w chwili wybuchu Powstania znajdował się w mieszkaniu na ul. Elektoralnej. Nie uczestniczył w przedpołudniowej odprawie u ks. “Biblii”, zresztą jego miejsce było przy Komendzie Głównej, skąd czekał na polecenia. Przez pierwsze dni kontakt z dowództwem był bardzo sporadyczny. Komenda Główna w tym czasie była odcięta od pozostałych oddziałów i po kilku dniach musiała się ewakuować z Woli na Stare Miasto. Czekając na rozkazy, które nie nadchodziły, ks. “Budwicz” urządził prowizoryczną kaplicę w domu przy Elektoralnej, gdzie okoliczni mieszkańcy zbierali się na modlitwie. Kapelan naczelny nie marnował czasu spowiadając tych, którzy do niego przychodzili, udzielając ostatniego namaszczenia i umacniając na duchu ludność cywilną. 7 sierpnia, gdy Niemcy zajęli już całą Wolę, ks. Jachimowski otrzymał polecenie, by opuścić swoje dotychczasowe miejsce postoju i dołączyć do oddziałów powstańczych koncentrujących się wokół gmachów Sądów Grodzkich na Lesznie. Zwlekał jednak, spowiadając ludzi. Akurat udzielał rozgrzeszenia, gdy do zaimprowizowanej kaplicy wtargnęli niemieccy żołnierze. Jeden z nich wycelował w niego karabin, gdy sekretarka kapelana “Mira” zaczęła błagać innego żołnierza, obserwującego scenę ze współczuciem, aby ocalił księdza. Przekonywała go, że to kapłan, który ma ze sobą Najświętszy Sakrament. Żołnierz, widocznie katolik, powiedział coś do kolegi trzymającego wycelowany karabin, podszedł do “Budwicza” i sprawdził, czy rzeczywiście ma ze sobą Najświętszy Sakrament. Następnie kazał, aby kapelan dołączył do grupy cywili, którzy zostali pognani przez miasto. W drodze ks. Jachimowskiemu udało się zostawić w Najświętszy Sakrament w kościele św. Andrzeja na Chłodnej. Kilka godzin później Niemcy dołączyli go do grupy mężczyzn pędzonych na rampę kolejową na Woli. Na noc grupa Polaków została zamknięta w kościele św. Wojciecha. Rano, gdy Niemcy prowadzili ich do transportów, jeden z konwojentów zobaczywszy w grupie księdza wyciągnął go z szeregów i zabił strzałem z pistoletu.

 

Opiekę duszpasterską nad powstańczą Warszawą organizował ks. “Biblia”, pełniąc de facto obowiązki kapelana naczelnego AK. Po kapitulacji, gdy ks. ppłk. Kowalczyk poszedł do niewoli wraz z innymi żołnierzami Powstania, kapelanem naczelnym został ks. płk. Jerzy Sienkiewicz, ps. “Gruzenda”, pełniący wcześniej funkcję zastępcy kapelana naczelnego.

 

Karabin i stuła

 

Sekretarz kapelana naczelnego AK ks. Antoni Czajkowski, ps. “Badur” w godzinie “W” spowiadał młode sanitariuszki z Wyższej Szkoły Pielęgniarek. Miał przydział do oddziałów koncentrujących się w gmachu Sądów Grodzkich na Lesznie. Po wyspowiadaniu dziewcząt udał się w kierunku wyznaczonych jednostek. Po drodze, w Alejach Jerozolimskich, zatrzymali go jednak akowcy ppor. Bolesława Niewiarowskiego, ps. “Lek”. Kiedy zobaczyli, że mają przed sobą księdza, poprosili, aby został ich kapelanem. Zaczęli rozmawiać, a jeden z młodych żołnierzy – ps. “Rola” – pochwalił się swoim pistoletem. Broń okazała się niezabezpieczona i wypaliła. Powstaniec ciężko ranny upadł na ziemię w kałuży krwi. Wypadek tak wstrząsnął ks. “Badurem”, że postanowił zostać z oddziałem “Leka” i zastąpić tragicznie postrzelonego powstańca. Poprosił dowódcę o przyjęcie do jednostki i przyjął pseudonim żołnierski “Rola II” dla upamiętnienia postrzelonego chłopca. Ks. Czajkowski brał udział w zdobyciu kolejnych kamienic w Alejach Jerozolimskich i silnie bronionego gmachu Zarządu Wodociągów i Kanalizacji na placu Starynkiewicza. W walkach wyróżniał się odwagą i pomysłowością. Ranny w jednej z akcji ppor. “Lek” mianował go swoim zastępcą. Po dwóch tygodniach Powstania, gdy do oddziału zgłaszali się nowi ochotnicy, ks. “Badur” postanowił powrócić do swoich pierwotnych zadań, nadal bowiem odczuwalny był brak kapelanów. Po zgłoszeniu się do ks. płk. “Biblii”, ks. Czajkowski otrzymał przydział jako kapelan Zgrupowania “Chrobry II”, a więc oddziałów, z którymi walczył do tej pory. Towarzyszył im, aż do kapitulacji.

 

Wśród żołnierzy

 

W wyjątkowo trudnej sytuacji znalazł się ks. Jan Salamucha, ps. “Jan”, który był kapelanem Obwodu III – Ochota. Oddziały powstańcze w tej dzielnicy były słabo uzbrojone i już po pierwszym dniu ich dowódca ppłk. Mieczysław Sokołowski, ps. “Grzymała” zdecydował większość z nich wyprowadzić z miasta. Dalsze walki prowadziły jedynie dwie pozbawione łączności z dowództwem jednostki. Ks. Salamucha, przed wojną profesor logiki na Uniwersytecie Jagiellońskim, jeden wychowanków słynnej filozoficznej Szkoły Warszawsko-Lwowskiej, pozostał z mieszkańcami Ochoty otaczając ich opieką duszpasterską i z najdłużej walczącym w dzielnicy oddziałem ppor. Jerzego Gołębiewskiego, ps. “Stach”. Oddział ten, liczący ok. 160 ludzi, bronił się zaciekle w trójkącie domów przy ul. Mianowskiego, Filtrowej i Wawelskiej. 11 sierpnia zapadła decyzja o przedzieraniu się kanałami do Śródmieścia. Powstańcy wykopali specjalny przekop i powoli znikali w podziemnym labiryncie. Ks. Salamucha uczestniczył w trudnej naradzie dowódców oddziału, lecz postanowił zostać z cywilną ludnością Ochoty. Zasunął i zamaskował właz do kanału po ostatnim żołnierzu. Kilka godzin później budynki zajęli Ukraińcy, którzy wszystkich mieszkańców wypędzili na ulicę. Mężczyzn rozstrzelali. Wśród zabitych znalazł się także ks. Jan Salamucha, kapelan Ochoty.

 

Nieco inaczej potoczyły się losy ks. Józefa Kowalczyka, który w czasie okupacji pracował w parafii w Tarczynie. Jak wielu innych, mimo że miał przydział do jednego z powstańczych oddziałów, nie zdążył jednak przybyć do Warszawy na czas. Kiedy udało mu się dotrzeć do stolicy otrzymał od ks. “Biblii” polecenie, aby objął opieką duchową batalion por. Wacława Zagórskiego, ps. “Lech Grzybowski” ze Zgrupowania “Chrobry II”. 4 sierpnia ks. “Oracz”, taki pseudonim przybrał wikary z Tarczyna, dołączył do oddziału. Powitanie było niezbyt zachęcające, gdyż dowódca, dawny działacz PPS, uprzedził kapelana, że oddział składał się głównie z robotników, którzy “nie lubią klechów”, a część żołnierzy należy do innych wyznań. Ks. “Oracz” nie zniechęcił się takim powitaniem i szybko zyskał sympatię powstańców. Bardzo dużo z nimi przebywał na pierwszej linii, przynosząc amunicję, żywność, wodę, świeże ubranie. Spowiadał, grzebał umarłych i prowadził ewidencję tych, którzy zginęli. W wolnych chwilach starał się także zbierać cenniejsze książki, aby uchronić je przed zniszczeniem. Kilkanaście dni po przybyciu do oddziału zginął podczas ostrzału, trafiony odłamkiem pocisku artyleryjskiego, spiesząc do rannych. Grób kopali mu jeńcy, jeden z nich był muzułmaninem, a drugi Ormianinem.

 

Na Starówce kapelanem batalionów “Gustaw” i “Wigry”, a także Komendy Głównej AK, był niezwykle popularny wśród żołnierzy o. Tomasz Rostworowski SJ, ps. “Ojciec Tomasz”. Potrafił podtrzymywać na duchu, nawet wówczas kiedy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei dla walczących. W jedną z sierpniowych niedziel “Ojciec Tomasz” odprawiał Mszę świętą w korytarzu Ministerstwa Sprawiedliwości. W trakcie rozpoczął się ostrzał artyleryjski, przed samym podniesieniem pocisk trafił w budynek, na szczęście dwa piętra wyżej. Ksiądz przerwał liturgię, po chwili jednak zostały uprzątnięte gruzy z ołtarza i na nowo zapalono świece. Po dziesięciu minutach o. Rostworowski dalej odprawiał Mszę, ludzie zachowali nadzwyczajny spokój i opanowanie.

 

Ojciec Tomasz bardzo często przebywał z żołnierzami, spędzał z nimi czas na rozmowach i dodawał im otuchy. Na Starówce, w jednym z mieszkań, zanim zostało zniszczone, grał na fortepianie i śpiewał razem z powstańcami. Dużo uwagi poświęcał też cywilnym mieszkańcom miasta, którzy skarżyli się mu na swój los. 2 września, tuż przed kapitulacją Starówki, zdecydował, że zostanie z rannymi w szpitalu polowym przy ul. Długiej 7, mimo że miał możliwość przejścia kanałami do Śródmieścia. Był świadkiem, jak Niemcy żywcem palili rannych powstańców, część z nich przy ofiarnej pomocy sanitariuszek udało mu się wynieść z płomieni.

 

Jezus z katedry

 

W sierpniu trwały zażarte walki na Starówce. W tych dniach zarówno powstańcy, jak i ludność cywilna szukali pociechy i wsparcia u Matki Bożej Łaskawej oraz przy trumnie św. Andrzeja Boboli w kościele jezuitów na Świętojańskiej, a także przed cudownym krucyfiksem w katedrze. 17 września, ks. Wacław Karłowicz był wśród rannych przy ul. Długiej, gdy ktoś przybiegł do niego z wiadomością, że pali się katedra. Ks. Karłowicz, kustosz kościoła, poszedł tam natychmiast. Katedra rzeczywiście była w płomieniach, płonęły posągi królów polskich i stalle, ogień ogarniał ołtarz. Ks. Karłowicz chwilę zastanawiał się co zrobić, postanowił uratować przed zniszczeniem przynajmniej cudowny krucyfiks. Udało mu się jednak zdjąć z krzyża tylko figurę Chrystusa i wynieść ją na zewnątrz. Po bombardowaniu ludzie spontanicznie utworzyli procesję, w której wśród ruin Starówki przenieśli figurę Jezusa do klasztoru sakramentek. Wielu cierpiących miało poczucie, że Bóg dzieli ich los i razem z nimi przemierza staromiejską drogę krzyżową. Po zniszczeniu klasztoru czyjeś troskliwe ręce przeniosły Jezusa z katedry do podziemi kościoła dominikanów na Freta. Tam zupełnie nieoczekiwanie natknął się na Niego ks. “Czesław” – Henryk Cebulski podczas spowiadania i namaszczania rannych. Obok spoczywających na posadzce ciężko rannych ludzi leżała też okryta płaszczem figura Chrystusa.

 

Niech ksiądz kapelan coś wymyśli…

 

16 września Powstanie tliło się jeszcze, ale już niewielu miało nadzieję, na nadejście pomocy i przeważenia szali nierównego boju. Na Czerniakowie, po przejściu ze Starówki, broniły się oddziały Zgrupowania “Radosław”, płk. Jana Mazurkiewicza, wśród których znajdował się słynny batalion “Zośka”. Ich kapelanem był o. Józef Warszawski SJ, znany jako “Ojciec Paweł”. Właśnie w sobotę 16 września “Radosław” wezwał go do swojego sztabu mieszczącego się w piwnicy jednego z domów. “Księże kapelanie – wspominał później słowa dowódcy o. Warszawski – potrzebny znowu jakiś zastrzyk. Ustają mi chłopaki. Trzeba coś tam dać do wnętrza. Człowiek nie jest tylko cielskiem. Niech tak ksiądz kapelan coś wymyśli. Nie poradzimy inaczej”. Ojciec Paweł paradoksalnie obawiał się tych słów, wiedział, że “Radosław” chce, aby nazajutrz odprawił niedzielną Mszę św. dla żołnierzy. Obawa wynikała z bardzo prostego faktu, nie miał ze sobą nawet okruszyny hostii. O. Warszawski zdawał sobie sprawę, jak wielkie znaczenie moralne dla powstańców ma zwykła Msza św. Niejednokrotnie słyszał, jak o tym mówili. “Cały bezsens naszej walki staje mi się sensem, kiedy ojciec podnosi Hostię i Kielich” – powiedział pewnego razu Andrzej Romocki “Morro”, dowódca kompanii w “Zośce”. “Ojciec Paweł” był świadomy, że powstańcy byli pełni rozżalenia i poczucia klęski. Wiedział, że “Radosław” chciał w nich “wyswobodzić duszę żołnierza”. O. Warszawski sam wspominał, że po Mszy “…czasami – czułem to jak najwyraźniej – wychodzili po odśpiewaniu końcowym “Boże coś Polskę” promieniści, pełni jak gdyby wiedzy o tajemnicy wielkopiątkowej przegranej, za której fiaskiem i pośmiewiskiem dostrzegli blask, graniczący z nieśmiertelnością; i pełni jak gdyby przeświadczenia, że za każdym poświęceniem się, choćby wypadło jak najbardziej nie w czas, stoi zawsze i na wieki wielki ofiarnik i kapłan Najwyższy, który jego nieprzemijającą biel i krew kładzie na złocie pateny niebieskiej i składa świętą obiatę, aż u stóp sprawiedliwego Boga”.

 

W ruinach nigdzie już nie było ani kawałka chleba, ani okruszyny hostii, a “Ojciec Paweł” wiedział, że nazajutrz musi odprawić Mszę. Zastanawiał się nawet, czy nocą nie spróbować przedrzeć się do ruin kościoła św. Trójcy, aby tam poszukać hostii. Podczas tych rozmyślań kapelan usłyszał wezwanie do ciężko rannego berlingowca. Zwlekał, ale sanitariuszka, która go wezwała, była nieustępliwa. Stan żołnierza był bardzo ciężki, o. Warszawski chciał się chociaż przekonać, czy jest katolikiem. Podczas przeszukiwania kieszeni płaszcza znaleźli z sanitariuszką modlitewnik, a w nim kawałek bożonarodzeniowego opłatka. Szczęście “Ojca Pawła” nie miało granic, nazajutrz mógł odprawić Mszę dla zmęczonych żołnierzy, ostatnią Mszę św. na powstańczym Czerniakowie.

 

Niecały tydzień później, 23 września o. Warszawski, jako ostatni oficer zgrupowania poddał się Niemcom w dramatycznych okolicznościach wraz z pozostałymi przy życiu resztkami Zgrupowania “Radosław”. Wcześniej część powstańców przedostała się na prawy brzeg Wisły. Podczas kapitulacji “Ojciec Paweł” był świadkiem egzekucji drugiego kapelana oddziałów na Czerniakowie ks. Józefa Stanka, ps. “Rudy”, którego Jan Paweł II wyniósł do grona błogosławionych podczas Mszy św. beatyfikacyjnej 108. polskich męczenników II wojny światowej sprawowanej w dniu 13 czerwca 1999 roku w Warszawie.

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,240,karabin-i-stula-kapelani-powstanczej-warszawy.html

*********

Modlitwy do Serca Jezusowego wybłagały Cud nad Wisłą

Posłaniec

Józef Koskowski / pk

(fot. Patrycja Malinowska / DEON.pl)

Józef Piłsudski wyraźnie stwierdził, że w bitwie warszawskiej właściwym dowódcą był sam Bóg. Powiedział: “To Jego palec dotknął ziemi”. Podobne opinie wyrazili inni dowódcy.

 

W wyniku zaborów Rosja zabrała Rzeczypospolitej ziemie o powierzchni 463 200 kilometrów kwadratowych. Granice Polski przed rozbiorami na wschodzie sięgały Dniepru, a na północy Dźwiny. Kiedy w listopadzie 1918 r. tereny byłego Królestwa Kongresowego po około 125-letniej niewoli rosyjskiej wywalczyły wolność, Józef Piłsudski, który stanął na czele państwa, postanowił odzyskać dawne kresy wschodnie. Nie było to zadanie łatwe. Carów rosyjskich zastąpili bolszewicy, z Leninem i z Trockim na czele, którzy zamierzali przejść przez trupa Polski, by zanieść rewolucję na zachód, tj. zawładnąć całą Europą.

 

Józef Piłsudski w styczniu 1919 r. dysponował zaledwie stutysięczną armią, a w czerwcu Wojsko Polskie liczyło już 466 000 żołnierzy. W wyniku ofensyw w kwietniu 1919 r. odbito z rąk bolszewików m.in. Wilno. Następnie w sierpniu Mińsk, a wczesną zimą tegoż roku wojska polskie zajęły pozycje nad Dźwiną i Berezyną. Przywrócone zostały tereny, należące do Rzeczpospolitej do r. 1793, tj. do II rozbioru.

 

W styczniu 1920 r. gen. Edward Rydz-Śmigły przy pomocy oddziałów polskich pomógł Łotyszom wypędzić Bolszewików z ich kraju.

 

Natomiast na Wołyniu i na Podolu w ciągu lata 1919 r. Polacy wyparli Bolszewików poza rzekę Zbrucz, która w 1914 r. stanowiła granicę między Austrią i Rosją. Zdobyli więc m.in. Tarnopol, Ostróg i Nowogród Wołyński. Piłsudski na tym froncie zamierzał podjąć ofensywę w kierunku Dniepru i Kijowa w kwietniu 1920 r. (Rzeczpospolita i Rosja do 1772 r. graniczyły z sobą właśnie na Dnieprze).

 

Tymczasem Lenin, Trocki i Dzierżyński zaczęli zimą 1920 r. przerzucać z frontów południowych znaczne wojska na front antypolski, który ciągnął się na linii około 1200 km. Armia Sowiecka w tym czasie liczyła około 5 milionów żołnierzy.

 

21 kwietnia 1920 r. Polska oraz rząd Semena Petlury zawarty porozumienie. Ustalono, że granica między Polską, a wolną Ukrainą będzie się opierała o Zbrucz. Polacy zrezygnują z linii granicznej na rzece Dniepr i pomogą Ukraińcom wyrzucić bolszewików poza tę rzekę i wyzwolić Kijów.

 

25 kwietnia 1920 r. ruszyła polska ofensywa, którą początkowo wspierało tylko kilka tysięcy Ukraińców. 7-8 maja oddziały III armii polskiej gen. Rydza-Śmigłego oraz ukraińska dywizja płk. M. Bezruczki wkroczyły do Kijowa. 14 maja bolszewicy zaczęli ofensywę. Pod koniec maja zbliżyli się na odległość około 100 km od Wilna. Z kolei polska kontrofensywa, która ruszyła na początku czerwca, odrzuciła sowietów na stare pozycje. Do 15 czerwca front ustabilizował się na Berezynie.

 

Tymczasem pod koniec maja armie XII i XIV, wsparte kon-armią Budionnego, zaczęły ofensywę, aby zniszczyć III armię polską, operującą w rejonie Kijowa. 10 czerwca wojska polskie opuściły Kijów i wraz z Ukraińcami cofały się w kierunku Wołynia. W pościgu znajdowały się armie XII i XIV oraz kon-armia Budionnego. Wszystkie te związki operacyjne podlegały dowódcy frontu południowego, Jegorowowi. Politrukiem w sztabie frontu byt Józef Stalin. Stalin skierował kon-armię z zamiarem zajęcia Lwowa, a następnie Krakowa i Czech, a w końcu południowych Niemiec. Uważał, że czerwonoarmistom pomogą w walce lokalne rewolucje.

 

7 lipca bolszewicy przekroczyli rzekę Zbrucz, a nazajutrz wkroczyli do Tarnopola, oddalonego od Lwowa o około 120 km.

 

4 lipca Tuchaczewski na Białorusi zaczął kolejną ofensywę. Tym razem podlegało mu około 800 000 ludzi, ponad 150 000 koni, zorganizowanych w niespełna 5 armii bojowych i 1 armię rezerwową.

 

11 lipca bolszewicy zajęli Mińsk, 14 lipca po zaciętych walkach Wilno, a 19 lipca twierdzę w Grodnie. 28 lipca oddziały XV armii wkroczyły do Białegostoku. Wkrótce w mieście tym zaczęli urzędowanie Marchlewski, Dzierżyński i Kon, przewidziani na władców bardzo okrojonej Polski (bez Pomorza, które bolszewicy razem ze Śląskiem chcieli oddać Niemcom).

 

Klęski na frontach spowodowały wstrząs w społeczeństwie polskim. Nerwowo załamał się także Piłsudski, jego koncepcja powołania wolnej Ukrainy i Białorusi legła w gruzach. Szczególnie ostro atakowany byt przez komunistów oraz endecję, na czele z Dmowskim.

 

1 lipca 1920 r. Sejm zawiesił działalność, a swoje dotychczasowe uprawnienia przekazał powołanej przez siebie Radzie Obrony Państwa, składającej się z 19 członków. Jej przewodniczącym został Piłsudski. Zadaniem Rady było szybkie zorganizowanie społeczeństwa dla dania oporu wrogowi. Z kolei Piłsudski mianował jednym z członków Rady wybitnego generała, współorganizatora armii polskiej we Francji, wyzwoliciela spod okupacji pruskiej Pomorza Zachodniego, Józefa Hallera. Generał ten wcześniej rzucił hasło zorganizowania stutysięcznej Armii Ochotniczej. Piłsudski mianował go inspektorem, czyli głównym organizatorem tej armii. Do jej szeregów zgłosiło się około 300 000 chętnych, ze względu na wiek lub zdrowie dotąd nie służących w wojsku; wybrano zaledwie 106 000. Po krótkim przeszkoleniu młodzi ludzie wysyłani byli na front (kompanie i bataliony marszowe), gdzie zasilali wykrwawione dywizje. Przy mobilizacji do wojska ogromną rolę odegrała zarówno prawica, jak i lewica niepodległościowa (PPS i Narodowa Partia Robotnicza), ważną rolę miało także duchowieństwo; około 100 młodych kapłanów stanęło w szeregach tej armii.

 

18 lipca w Warszawie na Placu Saskim odbyła się uroczystość Armii Ochotniczej. W czasie Mszy św. biskup polowy, Stanisław Gall wręczył gen. Hallerowi sztandar dla sztabu armii. Na jednej jego stronie znajdowało się Serce Jezusa i wyhaftowany napis: “W tym znaku zwyciężysz!” Wkrótce podobne sztandary otrzymały samodzielne bataliony i pułki ochotnicze. Ochotnicy szli do ataku skandując: “Bóg tak chce!” bądź “Jezus i Maryja!” Identyczne okrzyki wznosili w XI stuleciu uczestnicy wypraw krzyżowych, organizowanych w celu wyzwolenia Grobu Chrystusa.

 

Józef Piłsudski, mimo że przez wiele lat działał w ruchu socjalistycznym, doceniał znaczenie wiary w życiu jednostek oraz całych społeczeństw. Zwrócił się więc do Episkopatu z prośbą o modły w intencji  zmobilizowania społeczeństwa do walki z Bolszewikami. W tym czasie sowieci zbliżyli się na dalekie przedpola Mińska i Wilna. W tak trudnym dla Polski czasie Anglia i Francja ograniczyły pomoc dla Rzeczypospolitej, a Czesi na swojej granicy i Niemcy w porcie Gdańsk zupełnie ją blokowały. Biskupi 7 lipca skierowali trzy listy do różnych adresatów. Pierwszy do papieża Benedykta XV, drugi do Episkopatów całego świata, trzeci do Polaków. W liście do papieża polscy biskupi błagali o modlitwy i pobłogosławienie walczącego Narodu. W liście do Episkopatów świata proszono o “szturm modłów za Polskę do Boga” gdyż jej wolność ponownie została zagrożona. Tym razem to carat czerwony pragnie ją zniewolić. W liście pasterskim do Narodu przyrównano marsz i postępowanie czerwonoarmistów do marszu antychrysta, który u siebie zniszczył cywilizację chrześcijańską i to samo pragnie uczynić w Polsce i w Europie. Biskupi stwierdzili, że Polacy, aby zwyciężyć, muszą dokonać rachunku sumienia i ukorzyć się przed Bogiem. Następnie zerwać z wadami narodowymi, swarami partyjnymi itd. Biskupi wezwali tych, którzy dotąd nie służyli w WP, aby zgłaszali się do Armii Ochotniczej. Episkopat zarządził, by tego dnia po Mszy św. odmawiano Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa, a w piątki wystawiano do adoracji Najświętszy Sakrament, przed którym wierni mieli odmawiać akt poświęcenia się Sercu Pana Jezusa.

 

9 lipca kardynał A. Kakowski, metropolita warszawski wystosował list do podległych sobie kapłanów. Zabronił księżom opuszczania parafii, mimo że bolszewicy w sposób bestialski traktowali kapłanów, a z wierzących świeckich szydzili. Jednocześnie rozkazał aby w kościołach przed wystawionym Najświętszym Sakramentem śpiewać  “Święty Boże” oraz “Odwróć od nas”.

 

27 lipca biskupi zebrali się na Jasnej Górze, aby dokonać poświęcenia siebie, duchowieństwa i ludu Bożego Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Biskupi zobowiązali się, do powszechnego szerzenia w Narodzie litanii do Najświętszego Serca Jezusa. Następnie, wzorem Jana Kazimierza, Matkę Bożą obrali za Królową i Panią Polski. Obiecali szerzyć Jej kult, który podczas zaborów uległ osłabieniu. Biskupi wysłali też do wiernych odezwę, w której nawoływali do całkowitego zawierzenia Sercu Jezusowemu oraz Najświętszej Maryi Pannie. Podkreślili, że w sytuacji, gdy prawie połowa kraju jest w ręku bolszewików, tylko to zawierzenie może przynieść zwrot w wojnie. Odezwę w imieniu Episkopatu podpisali prymas E. Dalbor, arcybiskup warszawski kard. A. Kakowski i biskup polowy St. Gall.

 

Tymczasem ofensywa sowiecka postępowała naprzód. Na północy 3 sierpnia padła bohatersko broniona Łomża, 7 sierpnia Ostrołęka, 11 sierpnia bolszewicy zbliżyli się do Wyszkowa, odległego od Warszawy o zaledwie 50 km. Komisarze bolszewiccy drwili sobie z Polaków na zajętych terenach. Ironicznie pytali: “Gdzież jest ten wasz Bóg? My wszędzie zwyciężamy!”

 

Z kolei na Wołyniu Polacy toczyli walki z kon-armią Budionnego, kierującą się na Lwów.

 

Pod koniec lipca na czele frontu północnego stanął gen. Józef Haller. Na początku sierpnia podporządkowano mu: V armię gen. Wł. Sikorskiego, osłaniającą Warszawę od północy, I armię gen. F. Latinika, broniącą tzw. przedmościa warszawskiego, oraz II armię gen. B. Roli, chroniącą stolicę od południa.

 

Przeciwko trzem armiom polskim wystąpiło prawie 5 armii sowieckich. 12 sierpnia bolszewicy zaatakowali Radzymin i inne miejscowości, znajdujące sie na przedmościu warszawskim. Radzymin i Ossów (obok Wołomina) stanowiły wrota, prowadzące do stolicy. Radzymin bolszewicy zdobywali i tracili. Podobnie zacięte walki trwały w okolicy Modlina i rzeki Wkry.

 

Gen. Haller bardzo często znajdował się na pierwszej linii walk. Przebieg działań bojowych całkowicie zawierzył Najsowitszej Maryi Pannie. Ją też uznał za faktyczną hetmankę. Jeszcze 12 sierpnia naczelnemu kapelanowi frontu, ks. płk. Sienkiewiczowi polecił, aby każdego dnia odprawiał nowennę przy ołtarzu Matki Boskiej Częstochowskiej, znajdującym się w kościele Zbawiciela w Warszawie. Sam, jeśli tylko mógł, w tej nowennie uczestniczył prywatnie. W intencji zwycięstwa modlił się ustawicznie, nawet na polu walki. Sam był przeświadczony, że 15 sierpnia ofensywa sowiecka się załamie.

 

W wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, tj. 14 sierpnia, do kontrofensywy ruszyła V armia, która nie została w pełni zorganizowana i składała się m. in. z wielu oddziałów ochotniczych, nie mających doświadczenia bojowego.

 

W godzinach rannych 203 Ochotniczy Pułk Ułanów, dowodzony przez mjr. Z. Podhorskiego, bez zgody wyższych przełożonych, wspaniałym zagonem przedarł się na tyły wroga. Wdarł sie do Ciechanowa, gdzie zniszczył sztab dowódcy IV armii Szuwajewa, a jego samego zmusił do ucieczki. Ponadto spalił radiostację armijną, co fatalnie wpłynęło na dalsze losy tej armii.

 

Z kolei pod Ossowem 14 sierpnia o świcie 1 batalion 236 Ochotniczego Pułku Piechoty, liczący 800 ludzi, dowodzony przez por. St. Materewicza, przystąpił do walki z bolszewikami, kierującymi się na Warszawę. Kiedy młodzi chłopcy, słabo uzbrojeni i bez doświadczenia bojowego, zachwiali sę wobec przewagi wroga, kapelan ks. Ignacy Skorupka stanął na czele tyraliery. Z krzyżem w dłoni, z okrzykiem “Jezus i Maryja” poprowadził harcerzy do kontruderzenia. Najpierw padł por. Materewicz, o godz. 5:30 pocisk ugodził śmiertelnie ks. Ignacego, w dalszych walkach poległo ponad 60 oficerów i ochotników, a ciężkie rany odniosło 300 ludzi. Wieczorem wróg został powstrzymany i odrzucony. W nocy z 14 na 15 sierpnia pod Wólką Radzymińską zginął bohaterski por. Stefan Pogonowski, dowódca 1 batalionu w 28 Pułku Strzelców Kaniowskich. Akcja jego pododdziału w dniu 15 sierpnia przyczyniła się do powstania paniki pośród znajdujących się w Radzyminie bolszewików. Wieczorem zostali oni ostatecznie wyparci z miasta.

 

16 sierpnia rano w kościele w Radzyminie, w czasie gdy dwa kilometry dalej trwał zażarty bój, kard. Kakowski odznaczył gen. Hallera papieskim orderem św. Joanny d’Arc i udzielił mu papieskiego błogosławieństwa. Haller na polu walki wyróżnił najdzielniejszych żołnierzy orderem Virtuti Militari.

 

Tego samego dnia Marchlewski, Dzierżyński i Kon, którzy znajdowali się w sztabie II armii i nocowali na plebanii w Wyszkowie z zamiarem rychłego wkroczenia do Warszawy, na wiadomość o klęsce wojsk III i XVI armii zbiegli do Białegostoku, a 21 sierpnia w panice to miasto opuścili.

 

16 sierpnia z Lubelszczyzny, z linii rzeki Wieprza do kontrofensywy ruszyła grupa manewrowo-odsieczowa dla Warszawy. Składała sie ona z pięciu i pół dywizji, a komendę nad nią sprawował Piłsudski. Grupa ta 16 i 17 sierpnia rozgromiła grupę mozyrską i zaatakowała południowe skrzydło XVI armii Sołłohuba, atakującej Warszawę. 18 sierpnia lewe skrzydło grupy manewrowej wespół z oddziałami I armii, które z kolei do ataku osobiście poprowadził gen. Haller, odbiło Mińsk Mazowiecki, mocno broniony przez bolszewików.

 

Wojska polskie, które do niedawna ustawicznie sie cofały, poczynając od 15 sierpnia nabrały niespotykanej odwagi i popędziły wroga na północ i wschód. Oddziały IV i XV armii czerwonej w dniach 24-25 sierpnia zbiegły do niemieckich Prus Wschodnich, a wojska III i XVI armii uszły za Bug i Niemen.

 

Józef Piłsudski wyraźnie stwierdził, że w bitwie warszawskiej właściwym dowódcą był sam Bóg. Powiedział: “To Jego palec dotknął ziemi”. Podobne opinie wyrazili wybitni dowódcy bitwy warszawskiej, generałowie: Haller, Latinik, Sikorski i Weygand. Dowódcy ci byli przekonani, ze Bóg mieszał szyki i plany poszczególnych armii oraz naczelnego dowództwa sowieckiego, podczas gdy nawet nonsensowne rozkazy wyższych sztabów polskich przemieniał w zwycięstwa.

 

Pisałem, że atak 203 Ochotniczego Pułku Ułanów na Ciechanów odbył się wbrew woli dowódcy VII brygady kawalerii, któremu pułk był podporządkowany. Rezultat akcji podkomendnych mjr. Podhorskiego przerósł ich oczekiwania. Spalenie radiostacji armijnej pozbawiło dowódcę IV armii Szuwajewa łączności nie tylko z podległymi mu dywizjami, ale z dowódcą frontu Tuchaczewskim. Toteż, gdy – poczynając od 16 sierpnia – Tuchaczewski żądał od Szuwajewa, aby udał się z pomocą armiom III i XVI, zagrożonym polską kontrofensywą, ten nie reagował, gdyż rozkazy przesyłane drogą radiową nie docierały do niego. Podobnie akcja por. Pogonowskiego pod Radzyminem wynikała z bałaganu, panującego w sztabie 10 Dywizji Strzelców Kaniowskich gen. Żeligowskiego, któremu podlegał Pogonowski. Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że dowódca XII armii Waskanow, którego wojska atakowały na odcinku Włodawa-Hrubieszów z zamiarem zdobycia Chełma, przyjął rozkazy polskie mówiące, ze 16 sierpnia rano ruszy grupa manewrowa Piłsudskiego, jednakże ten dokument całkowicie zlekceważył. Nie poinformował też o planach polskich Tuchaczewskiego, któremu od 12 sierpnia został podporządkowany.

 

Z kolei kiedy w dniach 16-17 sierpnia grupa manewrowa Piłsudskiego zdruzgotała grupę mozyrską jej dowódca Chrepin ukrył ten fakt przed przebywającym w Mińsku Tuchaczewskim, który do 18 sierpnia nie zdawał sobie sprawy, ze kontrofensywa polska juz nabrała “wściekłego galopa”.

 

Trocki, Tuchaczewski i Marchlewski wysłali jeszcze w czerwcu 1920 r. na tereny Polski liczne zastępy agentów, wyposażonych w złoto i dolary. Ich zadanie polegało na wywoływaniu “gniewu ludu przeciwko zbrodniczym rządom Piłsudskiego”, a także na kupowaniu dla bolszewików sympatii mniejszości narodowych. Wierzyli oni, że za te pieniądze wybuchnie rewolucja, która od tyłu obezwładni armię polską. Tymczasem rachuby te zupełnie zawiodły. Chłopi i robotnicy, a także znaczna cześć mniejszości narodowych poparli robotniczo-chłopski rząd Wincentego Witosa. Do szeregów Armii Ochotniczej zgłosiło się wielu robociarzy, sympatyków PPS.

 

Zorganizowany w Warszawie 205 Ochotniczy Pułk im. Jana Kilińskiego w swoich szeregach oprócz licznych harcerzy, których przyprowadził ks. Święcicki, miał wielu socjalistów. Oddział ten na początku sierpnia w rejonie Łomży, Nowogrodu i Ostrołęki zadał oddziałom IV armii czerwonej ogromne straty, choć i sam został wykrwawiony. Oprócz wielu poległ syn socjalisty, wicemarszałka Sejmu, Jędrzeja Moraczewskiego, liczący nieco ponad 16 lat. Byt harcerzem.

 

***

 

Z dokładnej analizy działań bojowych jasno wynika, ze Polacy zwyciężyli bolszewików nad Wisłą dzięki wyraźnemu błogosławieństwu Bożemu, dzięki heroicznym modlitwom do Serca Jezusowego, a prawdziwą Hetmanką w działaniach bojowych była Matka Boża. Tak Ją widział gen. Józef Haller. O Jej wodzostwie wiele razy przed swoją śmiercią mówił także ks. Ignacy Skorupka.

http://www.deon.pl/po-godzinach/historia-i-spoleczenstwo/art,242,modlitwy-do-serca-jezusowego-wyblagaly-cud-nad-wisla.html

********************

 

O autorze: Słowo Boże na dziś