Niebiosa głoszą chwałę Boga – Środa, 28 października 2015 Świętych apostołów Szymona i Judy Tadeusza, święto

Myśl dnia

Im więcej się wie, tym częściej się milczy.

Johnathan Carroll

ŚWIĘTYCH APOSTOŁÓW SZYMONA I JUDY TADEUSZA

– ŚWIĘTO

PIERWSZE CZYTANIE (Ef 2, 19-22)

 

Kościół jest zbudowany na fundamencie Apostołów

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan. Bracia:
Nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudo­wani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamie­niem węgielnym jest sam Chrystus Jezus.
W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19, 2-5) 

Refren: Po całej ziemi ich głos się rozchodzi.

Niebiosa głoszą chwałę Boga,*
dzieło rąk Jego obwieszcza nieboskłon.
Dzień opowiada dniowi, *
noc nocy przekazuje wiadomość.

Nie są to słowa ani nie jest to mowa, *
których by dźwięku nie usłyszano:
Ich głos się rozchodzi po całej ziemi, *
ich słowa aż po krańce świata.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Ciebie, Boże, chwalimy, Ciebie, Panie, wysławiamy,
Ciebie wychwala przesławny chór Apostołów.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Łk 6, 12-19)

Wybór Apostołów

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga.
Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.
Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia.
A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 
Gdzie spotykam Boga
 
Góry to szczególne miejsca spotkania człowieka z Bogiem. W Starym Testamencie Bóg zawarł przymierze ze swoim ludem na górze Synaj, a z góry Nebo Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną. Jezus wyprowadził swoich uczniów na górę, aby się modlić wraz z nimi i naznaczyć dwunastu apostołów. Dobrze jest, gdy mamy w swoim życiu taką górę, na której możemy być bliżej Boga. Nie musi to być dosłownie szczyt w masywie górskim, ale nasze osobiste miejsce, gdzie spotykamy Boga, rozmawiamy z Nim i modlimy się. Na tej górze jednak nie pozostajemy w nieskończoność, ale z niej co jakiś czas schodzimy, aby być wśród ludzi i im służyć. Jezus, gdy zszedł z góry wraz z uczniami, zaczął nauczać i uzdrawiać.

Panie, oto wychodzę w moje „góry”, aby spotkać tam Ciebie i usłyszeć Twój głos. Bądź dla mnie łaskawy i pozwól mi, abym Cię tam znalazł i rozpoznał.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
************

ŚŚ. Szymona Judy i Tadeusza

0,05 / 11,25
Spróbuj przez chwilę zatrzymać się wraz z Jezusem na słowach Ewangelii. Daj sobie chwilę skupienia i wytchnienia, będąc blisko Niego.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 6, 12-19

W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.Jezus pomimo swej Boskiej i ludzkiej natury spędzał dużo czasu na modlitwie. W Ewangelii słyszałeś, że trwał On na modlitwie całą noc. Było przed Nim ważne wydarzenie – wybór 12 apostołów, którzy mieli stanowić pierwszy Kościół. Jednak gdy Jezus wybrał dwunastu, długo nie świętowali tego wydarzenia. Zeszli z góry i spotkali ludzi z odległych miejscowości, którzy przyszli specjalnie do Jezusa.

Może przyszli, podobnie jak ty dzisiaj, posłuchać słów Jezusa? W tekście Ewangelii słyszymy, że przyszli oni także, aby znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Jezus mógłby więcej czasu poświęcić swoim apostołom na górze, ale On z nimi od razu idzie do tych, do których chce ich posłać – potrzebujących, zranionych i chorych.

Każdy chrześcijanin jest posłany przez Jezusa, a więc i ty zostałeś wybrany przez Niego jak apostołowie. Stało się to na twoim chrzcie, gdzie po imieniu wezwał cię Jezus. Z drugiej strony nieustannie potrzebujemy uzdrowienia. Przynajmniej tego duchowego, bo sami nie jesteśmy w stanie się uleczyć z naszych grzechów i słabości.

W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.
Podziękuj Jezusowi, że powołuje cię do relacji z Nim pomimo twoich słabości i niedociągnięć. Proś o siłę, byś dzisiaj przyjął Jego uzdrowienie i stawał się bardziej podobny do Niego.
Duszo Chrystusowa, uświęć mnie. 
Ciało Chrystusowe, zbaw mnie,
Krwi Chrystusowa, napój mnie. 
Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie.
Męko Chrystusowa, pokrzep mnie.
O dobry Jezu, wysłuchaj mnie.
W ranach swoich ukryj mnie.
Nie dopuść mi oddalić się od Ciebie.
Od złego ducha broń mnie.
W godzinę śmierci wezwij mnie.
I każ mi przyjść do siebie,
Abym z świętymi Twymi chwalił Cię,
Na wieki wieków. Amen.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
**************

#Ewangelia: Konsekwencje przyjaźni z Jezusem

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.

       

Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

 

Rozważanie do Ewangelii

Wraz ze swoimi najbliższymi uczniami (Apostołami) Jezus zszedł do tych, którzy pragnęli Go słuchać i oczekiwali od Niego uzdrowienia z rozmaitych chorób. Ten gest pokazał Apostołom dla kogo jest On i dla kogo są oni. Stając się uczniami Jezusa zyskujemy predyspozycje do bycia dla ludzi poszukujących Prawdy i dla ludzi słabych. Im bardziej stajemy się Jego uczniami, tym bliżsi stają się nam ludzie słabi i zagubieni.

Jeśli więc decydujemy się na przyjaźń z Jezusem dobrze zastanówmy się, czy odpowiada nam towarzystwo takich ludzi, abyśmy uciekając przed nimi nie opuścili też Jezusa.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2622,ewangelia-konsekwencje-przyjazni-z-jezusem.html

************

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 6, 12-19

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Jenn and Tony Bot / Foter.com / CC BY-NC)

Przebywam z kim chcę…

 

Wybór dwunastu
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.

 

Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

 

Opowiadanie pt. “O alfabecie i Ewangelii”
Chiara Lubich (ur. 1920), założycielka i przełożona “Dzieła Maryi”, powstałego w Trydencie w 1943 r., tak motywuje konieczność życia wiarą w przemówieniu do biskupów w Rocca di Papa, 24 I 1978 roku:

 

Alfabet składa się z niewielkiej liczby liter, lecz kto ich nie zna i nie nauczy się kilku reguł gramatycznych, pozostanie analfabetą. Ewangelia jest niedużą książką, ale ci, którzy nie żyją zawartymi w niej słowami; pozostają – jeśli można tak powiedzieć – chrześcijanami niedorozwiniętymi. Dają oni obraz Kościoła, który jest daleki od tego, co chciał i założył Chrystus.

 

Refleksja
W naszym życiu wybieramy wokół siebie ludzi z którymi jest nam po prostu dobrze. Nie spędzamy naszych dni z tymi, którzy nas ranią lub obrażają. Nasz instynkt samozachowawczy mówi nam, aby uciekać od tych, którzy źle wpływają na nasze życie. Wzajemne kopanie się i szarpanie jeszcze nigdy nikomu na zdrowie nie wyszło. Stąd tak ważna jest selekcja i rozważny wybór tych z którymi spędzamy nasz czas. W myśl powiedzenia: “z kim przestajesz, takim się stajesz” wybieramy tych, którzy ubogacają nasze życie …

 

Jezus wskazuje nam drogę powoływania tych, których wybiera jako towarzyszy życia. Wpierw, póki wspólnie zaczną coś robić, jest modlitwa do Ojca. To czas rozeznania i wyciszenia, a także odosobnienia, które daje moc do podjęcia konkretnej decyzji, aby być dla innych i z innymi. Każde nasze spotkanie z drugim człowiekiem powinno być ogarnięte modlitwą, która jeśli jest szczera, o tyle pomaga w szczerym odkryciu drugiego człowieka…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Ilu masz przyjaciół, ludzi z którymi Ci jest dobrze?
2. Dlaczego modlitwa pomaga nam w dobrych wyborach?
3. Jak wciąż odkrywać innych ludzi?

 

I tak na koniec…
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać (autor nieznany)

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,428,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-6-12-19.html

***********

PERSPEKTYWA

by Grzegorz Kramer SJ

 

https://youtu.be/TMZ_cK_pvoY

Powołanie sprawia, że człowiek idzie naprzód. Każdy, kto mówi o powołaniu w kluczu ofiary i poświęcenia, jest tylko zwykłym egoistą wpatrzonym w swoją wizję świata i Boga. Kiedy Bóg powołuje, a człowiek przyjmuje ofertę, w rachubę wchodzi tylko zysk. Boża propozycja zawsze tylko rozszerza horyzonty, nie zawęża.

Dziś wielu ludzi nie odpowiada na powołanie z prostej, banalnej przyczyny – są wystraszonymi egoistami skupionymi na swoich potrzebach. Przede wszystkim potrzebie bezpieczeństwa. Budujemy sobie wygodny świat, w którym coraz mniej jest miejsca na nieznajome, na coś, co z góry predysponuje człowieka do skreślenia go przez ludzi.

To nie Sobór Watykański II sprawił, że dziś jest mniej powołań. To egoizm ludzi Kościoła – nas chrześcijan – to sprawia. Dla jednych to będzie drugi człowiek, dla kogoś kariera, dla kogoś taka czy inna wizja Kościoła. Łatwo nam przychodzi robić rachunek sumienia (nie swojego) i znaleźć winnego. Prawda jest taka, że wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to, że ludzie w Kościele boją się zaryzykować.

Iść naprzód to wejść w przygodę poznawania siebie i Boga. Każdy z tych mężczyzn, których Jezus wybrał, coś zostawił, ale w tym momencie to nie było najważniejsze. To, co się liczyło, to fakt zobaczenia, że Ten, który ich zawołał po imieniu, okazywał się Wielką Perspektywą. W tej całej przygodzie pojawia się zawsze jeszcze jeden (ukryty, albo raczej przyczajony) uczestnik – zły. Ten, który powołanemu wmawia, że ten pomysł jest bez sensu, bo i tak „wszystko będzie po staremu”. To jest jad, który zabija w nas nadzieję na to, że Ktoś w ogóle może mnie wołać, i pcha mnie do tego, by myśleć tylko o tym, co dobre dla mnie „dziś”.

Zaryzykuj i idź za Nim, zacznij jednak jak On  – od modlitwy.

 

http://kramer.blog.deon.pl/2015/10/28/perspektywa/

 

*************

Komentarz do Ewangelii:

Św. Cyryl z Aleksandrii (380-444), biskup i doktor Kościoła
Komentarze do Ewangelii św. Jana 3,130

„Wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami”
 

Nasz Pan, Jezus Chrystus, ustanowił przewodników i nauczycieli dla całego świata oraz „szafarzy tajemnic Bożych” (1Kor 4,1). Zalecił im lśnić i oświecać jak pochodnie nie tylko w krainie żydowskiej…, ale wszędzie pod słońcem, dla ludzi zamieszkujących całą powierzchnię ziemi. Jest zatem prawdziwe to słowo świętego Pawła: „Nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga” (Hbr 5,4).

Jeśli uważał za słuszne posłanie uczniów, jak Ojciec posłał Jego (J 20,21), to było potrzebne, aby ci, którzy mieli stać się Jego naśladowcami, odkryli do jakiego zadanie Ojciec posłał swego Syna. Wyjaśnił nam zatem na różne sposoby charakter własnej misji. Powiedział pewnego dnia: „Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Łk 5,32). I jeszcze: „Z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał” (J 6,38) A w innym miejscu: „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17).

Streszczał w kilku słowach funkcję apostołów, mówiąc, że posyłał ich, jak Jego posłał Ojciec. Dzięki temu będą wiedzieli, że ich zadaniem jest powoływanie grzeszników do nawrócenia, pielęgnowanie chorych, cieleśnie i duchowo. Jako szafarze nie mają szukać w żaden sposób własnej woli, ale woli Tego, który ich posłał i wreszcie zbawiać świat, jeśli przyjmie on naukę Pana.

***************

Liczymy na siebie i swoją inteligencję, spryt… (28 października 2015)

  • przez PSPO
  • 27 października 2015

umiejetnosc-i-spryt-komentarz-liturgiczny

Wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha (Ef 2,22).

 

Jak niezwykle ważne jest zrozumienie, szczególnie dla nas, ludzi skażonych indywidualizmem, że droga do Boga jest wspólną drogą, że nie ma indywidualnego dochodzenia, że nie można ignorować drugiego człowieka, że jest on nam dany jako droga do Boga. Lepiej oddaje to obraz, jaki wskazuje św. Paweł, obraz budowli „wspólnie budowanej na mieszkanie Boga przez Ducha”. Jakże jesteśmy w praktyce naszego życia oddaleni od tej prawdy! Bardzo istotne w owym budowaniu jest stwierdzenie, że dokonuje się ono „przez Ducha”. Nie da się budować prawdziwej świątyni Boga bez Ducha Świętego. To jest stwierdzenie oczywiste, z którym każdy z nas się zgodzi, jednak w praktyce oznacza to, że ci, którzy nie noszą w sobie owoców Ducha, którzy ich w sobie nie praktykują, nie budują świątyni Boga prawdziwego. Jednym słowem, ci, którzy nie pielęgnują w sobie: miłości, radości, pokoju, cierp­liwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności, opanowa­nia(zob. Ga 5,22n) i pokory, nie uczestniczą w Bożej budowli niezależnie od tego, jak mocno to deklarują. Jeżeli ktoś nosi w sobie i podtrzymuje przeciwne dynamizmy życiowe jak: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, nienawiść, spory, zawiści, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrości, pijaństwo, hulanki…, burzy królestwo Boże, a nie buduje go. Niestety, każdy z nas nosi w sobie takie skłonności jako owoc grzechu pierworodnego, ważne jest jednak to, abyśmy zdecydowanie odcinali się od nich i nie pozwalali im w nas panować.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Ef 2, 19-22; Łk 6, 12-19

Zobaczmy, jak św. Paweł kreśli tę budowlę: opiera się ona na apostołach i prorokach, ale jej kamieniem węgielnym jest Jezus Chrystus. Jeżeli przyjrzymy się historii apostołów, to zobaczymy, jak każdy z nich doświadczył własnej słabości. Może najbardziej wymowny jest przykład św. Piotra, który tak gorąco zapewniał Pan Jezusa, że pójdzie z Nim nawet na śmierć, ale w momencie uwięzienia Pana załamał się i według zapowiedzi Pana Jezusa trzykrotnie się Go zaparł. Zawiodły jego własne siły i wyobrażenia o sobie. To doświadczenie jest niezmiernie ważne w życiu każdego z nas. Jeżeli tego nie „przerobimy” we własnym życiu, to wcześniej czy później załamiemy się w sytuacji próby. I zobaczmy, jak Pan Jezus właśnie temu człowiekowi, który zawiódł, powierzył posługę pasterza i filara Kościoła! Mógł tak zrobić, bo św. Piotr już poznał swoją słabość i wiedział, że nic nie może uczynić bez Chrystusa. On jest owym kamieniem węgielnym. Właściwie jest zwornikiem, po usunięciu którego cała budowla się wali.

Bez tego, co jest podłożem, fundamentem, budowla się wali. Tak jest także w naszym życiu. Każdy z nas pewnie to potwierdzi, ale czy sam tym żyje, czy według tego postępuje? Mam wrażenie, że stale w istocie liczymy na siebie i swoją inteligencję, spryt…

Popatrzmy na Pana Jezusa w dzisiejszej Ewangelii. Zanim podjął ważną decyzję odnośnie do wyboru apostołów, całą noc spędził na modlitwie. Po niej dopiero dokonał wyboru. Modlitwa do Ojca była konkretnym świadectwem Jego zakorzenienia w Ojcu. Z tego zakorzenienia wyrastała zdolność wyboru zgodnego z Bożą wolą i moc, która z Niego promieniowała. To jest przykład budowania. Myślę, że warto się zapytać siebie, czy my przed ważną decyzją, wyborem, prawdziwie się modlimy i oddajemy się Bogu? Czy nasza wiedza o tym, że jedynie Bóg może nas prowadzić właściwą drogą, ma swój konkretny wyraz w naszym życiu, czy nie jest ona jedynie ideową deklaracją, jakimś subiektywnym mniemaniem? Podobnie pytanie o bliźnich, jakich mi Bóg dał – czy wspólnie z nimi buduję mieszkanie Boga? Czy raczej nie „przeszkadzają” mi w moim własnym budowaniu? Co to za budowla, którą stawiam?…. Warto sobie zadać takie pytania i zobaczyć, na ile żyjemy w prawdzie.

Włodzimierz Zatorski OSB

http://ps-po.pl/2015/10/27/liczymy-na-siebie-i-swoja-inteligencje-spryt-28-pazdziernika-2015/

 

*****************

https://youtu.be/PGrtJGJb-ow
________________________________________________________________________________________________________
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
28 PAŹDZIERNIKA
************
Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz

Święty Szymon Apostoł Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu.
Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat.
Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów.
O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.

W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia.

Święty Juda Tadeusz, Apostoł O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.
Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery.
Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.
Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu.
Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego.

W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-28.php3
****************
List św. Judy
Adres
1

1 Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba1, do tych, którzy są powołani, umiłowani w Bogu Ojcu i zachowani dla Jezusa Chrystusa: 2 miłosierdzie wam i pokój, i miłość niech będą udzielone obficie!

Cel listu

3 Umiłowani, wkładając całe staranie w pisanie wam o wspólnym naszym zbawieniu, uważam za potrzebne napisać do was, aby zachęcić do walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym. 4 Wkradli się bowiem pomiędzy was jacyś ludzie, którzy dawno już są zapisani na to potępienie, bezbożni, którzy łaskę Boga naszego zamieniają na rozpustę, a nawet wypierają się jedynego Władcy i Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Ostrzeżenia

5 Pragnę zaś, żebyście przypomnieli sobie, choć raz na zawsze wiecie już wszystko, że Pan2, który wybawił naród z Egiptu, następnie wytracił tych, którzy nie uwierzyli; 6 i aniołów, tych, którzy nie zachowali swojej godności, ale opuścili własne mieszkanie3, spętanych wiekuistymi więzami zatrzymał w ciemnościach na sąd3 wielkiego dnia; 7 jak Sodoma i Gomora i w ich sąsiedztwie [położone] miasta – w podobny sposób jak one oddawszy się rozpuście i pożądaniu cudzego ciała4 – stanowią przykład przez to, że ponoszą karę wiecznego ognia. 8 Podobnie więc ci “prorocy ze snów”5: ciała plugawią, Panowanie5 odrzucają i wypowiadają bluźnierstwa na “Chwały”5. 9 Gdy zaś archanioł Michał tocząc rozprawę z diabłem spierał się o ciało Mojżesza, nie odważył się rzucić wyroku bluźnierczego, ale powiedział: «Pan niech cię skarci!»6.
10 Ci zaś [temu] bluźnią, czego nie znają; co zaś w przyrodzony sposób spostrzegają jak bezrozumne zwierzęta, to obracają ku własnemu zepsuciu. 11 Biada im, bo poszli drogą Kaina7 i oszustwu Balaama7 za zapłatę się oddali, a w buncie Korego7 poginęli. 12 Ci właśnie na waszych agapach8 są zakałami, bez obawy oddają się rozpuście8… samych siebie pasą… obłoki bez wody wiatrami unoszone… drzewa jesienne nie mające owocu, dwa razy uschłe, wykorzenione… 13 rozhukane bałwany morskie wypluwające swoją hańbę… gwiazdy zabłąkane9, dla których nieprzeniknione ciemności na wieki przeznaczone… 14 10 Również o nich prorokował siódmy po Adamie [patriarcha] Henoch, mówiąc: «Oto przyszedł Pan z miriadami swoich świętych, 15 aby dokonać sądu nad wszystkimi i ukarać wszystkich bezbożników za wszystkie bezbożne uczynki, przez które okazywała się ich bezbożność, i za wszystkie twarde słowa, które wypowiadali przeciwko Niemu grzesznicy bezbożni»11. 16 Ci zawsze narzekają i są niezadowoleni ze swego losu, [choć] postępują według swoich żądz. Usta ich głoszą słowa wyniosłe i dla korzyści mają wzgląd na osoby.

Upomnienia

17 Wy zaś, umiłowani, przypomnijcie sobie te słowa, które były zapowiedziane przez Apostołów Pana naszego Jezusa Chrystusa, 18 gdy mówili do was, że w ostatnich czasach pojawią się szydercy którzy będą postępowali według własnych pożądliwości12. 19 Oni to powodują podziały, [a sami] są cieleśni [i] Ducha13 nie mają. 20 Wy zaś, umiłowani, budując samych siebie, na fundamencie waszej najświętszej wiary, w Duchu Świętym się módlcie 21 i w miłości Bożej strzeżcie samych siebie, oczekując miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa, [które wiedzie] ku życiu wiecznemu. 22 14 Dla jednych miejcie litość, dla tych, którzy mają wątpliwości: 23 ratujcie [ich]15, wyrywając z ognia, dla drugich zaś miejcie litość z obawą, mając w nienawiści nawet chiton15 zbrukany przez ciało.

Doksologia końcowa

24 Temu zaś, który może was ustrzec od upadku i stawić nienagannymi i rozradowanymi wobec swej chwały16, 25 jedynemu Bogu, Zbawcy naszemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, chwała, majestat, moc i władza przed wszystkimi wiekami i teraz, i na wszystkie wieki! Amen.

http://www.biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1111&werset=1
*************

Święci Szymon Kananejczyk (Gorliwy) i Juda Tadeusz

dodane 2008-05-16 19:33

Katecheza Benedykta XVI z 11 października 2006

(…) Mówimy o nich razem nie tylko dlatego, że w spisach Dwunastu występują zawsze obok siebie, ale również dlatego, że wiadomości o nich są nieliczne, pomijając fakt, że w kanonie Nowego Testamentu znalazł się list przypisany w przeszłości drugiemu z nich.

Drodzy bracia i siostry,

Przedmiotem naszych rozważań jest dzisiaj dwóch z dwunastu Apostołów: Szymon Kananejczyk i Juda Tadeusz (nie mylić z Judaszem Iskariotą). Mówimy o nich razem nie tylko dlatego, że w spisach Dwunastu występują zawsze obok siebie (por. Mt 10,4; Mk 3,18; Łk 6,15; Dz 1,13), ale również dlatego, że wiadomości o nich są nieliczne, pomijając fakt, że w kanonie Nowego Testamentu znalazł się list przypisany w przeszłości drugiemu z nich.

Św. Szymon Gorliwy (L) i św. Juda Tadeusz (P)   José de Ribera (L) / Georges de La Tour (P) (PD) Św. Szymon Gorliwy (L) i św. Juda Tadeusz (P) Szymon otrzymuje przydomek, który zmienia się w czterech spisach: jeśli gdy Mateusz i Marek nazywają go “Kananejczykiem”, Łukasz określa go mianem “Zeloty”. W rzeczywistości oba te pojęcia są równoznaczne, gdyż oznaczają to samo, w języku hebrajskim czasownik qanà’ znaczy bowiem “być zazdrosnym, żarliwym” i może się odnosić zarówno do Boga, który zazdrosny jest o wybrany przez siebie naród (por. Wj 20,5), jak i do ludzi, którzy płoną zapałem służenia jedynemu Bogu z całkowitym oddaniem, jak Eliasz (por. 1 Krl 19,10). Bardzo więc prawdopodobne, że Szymon, jeśli nawet nie należał do nacjonalistycznego ruchu Zelotów, wyróżniał się przynajmniej płomiennym zapałem do żydowskiej tożsamości, a więc do Boga, do swego ludu i do Prawa Bożego.

Jeżeli sprawy tak wyglądają, Szymon znajduje się na antypodach Mateusza, który, przeciwnie, jako celnik uprawiał zawód, uważany wówczas za całkowicie nieczysty. Jest to oczywisty znak, że Jezus powołuje swych uczniów i współpracowników z najrozmaitszych warstw społecznych i religijnych, bez żadnych uprzedzeń. Jego interesują osoby, nie kategorie społeczne czy etykietki! To piękne, że w grupie Jego uczniów, wszyscy, choć tak odmienni, od Zeloty po celnika, współistnieli razem, przezwyciężając łatwe do wyobrażenia trudności: to bowiem sam Jezus był motywem spoistości, w którym wszyscy tworzyli jedno. Stanowi to wyraźnie naukę dla nas, często skłonnych do podkreślania różnic, a nawet przeciwieństw, zapominając, że w Jezusie Chrystusie otrzymaliśmy moc godzenia naszych konfliktów. Pamiętajmy również o tym, że grupa Dwunastu stanowi zapowiedź Kościoła, a zatem zapowiada Kościół, w którym ma być miejsce dla wszystkich charyzmatów, narodów, ras, wszystkich przymiotów ludzkich, które w komunii z Jezusem znajdują zgodę i jedność.

Jeśli chodzi o Judę Tadeusza, to nazwała go tak tradycja, łącząc dwa różne imiona: ponieważ gdy Mateusz i Marek nazywają go po prostu “Tadeuszem” (Mt 10,3; Mk 3,18), to Łukasz określa go jako “Judę, syna Jakuba” (Łk 6,16; Dz 1,13). Przydomek Tadeusz jest niepewnego pochodzenia i bywa objaśniany jako pochodzący od aramejskiego taddà’, co znaczy “pierś”, oznaczałby więc “wielkodusznego”, bądź jako skrót od greckich imion “Theódoros, Theódotos”. Wiemy o nim niewiele. Tylko Jan wspomina o prośbie, z jaką Apostoł ten zwrócił się do Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Rzekł Tadeusz do Pana: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Jest to sprawa bardzo aktualna, z którą my także przychodzimy do Pana: dlaczego Zmartwychwstały nie objawił się w całej swej chwale swoich nieprzyjaciołom, by pokazać, że zwycięzcą jest Bóg? Dlaczego ukazał się jedynie swoim uczniom? Odpowiedź Jezusa jest tajemnicza i głęboka. Pan powiada: “Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”(J 14, 22-23). A znaczy to, że Zmartwychwstałego trzeba zobaczyć i postrzegać także sercem, w taki sposób, aby Bóg mógł w nim zamieszkać. Pan nie ukazuje się jako rzecz, ale chce wejść w nasze życie i dlatego Jego objawienie się jest objawieniem, które pociąga i zakłada otwarte serce. Tylko w ten sposób widzimy Zmartwychwstałego.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489922.Swieci-Szymon-Kananejczyk-Gorliwy-i-Juda-Tadeusz

**************

W asyście świętych

FEDERICO FIORI BAROCCI

“Madonna ze św. Szymonem i św. Juda Tadeuszem”,
olej na płótnie, ok.1567, Galeria Narodowa Marcbe, Urbino

 

Powiększenie Aniołek nakłada Matce Bożej na głowę wianek spleciony z kwiatów. Ona nawet nie zauważa tego żartu, zajęta zabawą z Dzieciątkiem. Wieniec to oczywiście zapowiedź koronacji, jaka czekała Maryję po wniebowzięciu. W tej sielankowej scenie uczestniczą dwaj święci. O ich świętości świadczą delikatnie zarysowane nad głowami aureole. Świętych łatwo rozpoznać po atrybutach, które trzymają w rękach. To apostołowie – Szymon (z prawej) i Juda Tadeusz (z lewej). Św. Szymon opiera rękę na pile, a św. Juda Tadeusz dzierży włócznię. To narzędzia, którymi – według tradycji – zadano im męczeńską śmierć, gdy nawracali pogan po Zesłaniu Ducha Świętego.

W malarstwie renesansowym popularne były sceny przedstawiające Madonnę z Dzieciątkiem w towarzystwie świętych. Takie obrazy nazywano Sacra Comersazione (święta rozmowa). Ich zadaniem było przypominanie wiernym o roli pośredników w modlitwie, jaką spełniają święci. Było to szczególnie ważne właśnie wtedy, w czasach dynamicznego rozwoju Kościołów protestanckich, zdecydowanie zwalczających kult świętych.

Juda Tadeusz jest jedyną osobą na obrazie, która patrzy w kierunku widza. Artysta chciał niewątpliwie zwrócić uwagę na jego twarz, może dlatego, że nadał jego rysom pewne podobieństwo do twarzy małego Jezusa. Jest bowiem prawdopodobne, że Juda Tadeusz był spokrewniony ze Zbawicielem.

W prawym dolnym rogu dzieła widzimy jeszcze dwie osoby, przyglądające się całej scenie z zewnątrz, tak jakby stały przed obrazem i komentowały jego wymowę. To fundatorzy malowidła. Niestety, nie znamy ich imion, historykom sztuki nie udało się ich zidentyfikować. Wiadomo tylko, że obraz został zamówiony dla kościoła św. Franciszka w Urbino i miał dekorować jego wnętrze.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 42 – 24 października 2010r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/pra/wramach/2010/42.htm

**********************

Mężni apostołowie
Chrystusa

GIOVANNI MARIA BUTTERI

“Madonna z Dzieciątkiem i świętymi”
olej na desce, 1586 Norton Museum of Art, West Palm Beacti (Floryda)

 

Powiększenie Juda Tadeusz i Maciej to dwaj apostołowie, o których życiu wiadomo bardzo niewiele. Tradycja mówi tylko, że zginęli śmiercią męczeńską, głosząc słowo Boże. Ten obraz, namalowany dla florenckiego kościoła pod wezwaniem obu świętych, był oddaniem im hołdu.

Juda Tadeusz i Maciej przedstawiani są zwykle razem, bo według jednego z apokryfów (pism mówiących o czasach biblijnych, lecz nie uznanych przez Kościół za natchnione) zginęli wspólnie w Persji. Św. Judę Tadeusza widzimy z lewej strony. W lewej ręce trzyma maczugę, bo według tradycji właśnie maczugą został zamordowany. W jego prawej ręce widzimy księgę Pisma Świętego. Ma to nam przypominać, że święty był autorem listu, który wszedł w skład Biblii.

Maciej, namalowany z prawej strony, dzierży w rękach krzyż, bo według jednej z wersji jego męczeńskiej śmierci został ukrzyżowany.

Na środku obrazu Matka Boża siedzi na tronie z Dzieciątkiem. Obecność Jezusa i Jego Matki ma podkreślić zasługi dzielnych apostołów. Poniżej mały Jan Chrzciciel wskazuje na Jezusa. W ręce trzyma wstęgę ze swymi słowami: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1,29) po łacinie.

Kluczowy dla zrozumienia obrazu jest jednak napis na postumencie, na którym stoi tron. To cytat z Ewangelii według św. Jana: “In mundum pressurá, habetis sed confidite: Ego vici mundum” (Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat, J 16,33). Butteri mówi nam w ten sposób, że postępując uczciwie i odważnie, jak apostołowie, możemy liczyć na nagrodę w niebie.

Leszek Śliwa

Tygodnik Katolicki “Gość Niedzielny” Nr 43 – 26 października 2008r.

http://ruda_parafianin.republika.pl/pra/wramach/2008/43.htm

***************

Juda Tadeusz: Trudne nie znaczy beznadziejne

dodane 2003-10-28 05:32

Mimo że podobno był krewnym Jezusa, w spisach Apostołów wymieniany jest na bardzo odległym miejscu. Nie wiadomo, czy do grona Dwunastu dołączył bezinteresownie, a teologowie zżymają się, gdy słyszą, czego jest patronem. Znamy go jako Judę Tadeusza. Tadeusz znaczy „odważny”, „mężny”.

Juda Tadeusz: Trudne nie znaczy beznadziejne   Georges de La Tour (PD) Św. Juda Tadeusz, brat Pański

Litania do św. Judy Tadeusza

Kyrie eleison.
Chryste eleison. Kyrie eleison.
Chryste, usłysz nas.
Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże
Duchu Święty, Boże
Święta Trójco, jedyny Boże

Św. Maryjo, módl się za nami
Św. Boża Rodzicielko
Królowo Apostołów

Św. Judo Tadeuszu módl się za nami
Św. Judo, chwalebny Apostole
Św. Judo, gorliwy wyznawco
Św. Judo, prawdziwy przyjacielu Chrystusa
Św. Judo, wierny sługo Boży
Św. Judo, na opowiadanie Ewangelii powołany
Św. Judo, niezmordowany głosicielu słowa Bożego
Św. Judo, miłość Bożą w duszach ludzkich rozniecający
Św. Judo, w obronie wiary św. śmiało występujący
Św. Judo, przykładem życia chrześcijańskiego będący
Św. Judo, prześladowanie dla wiary św. cierpiący
Św. Judo, krwią swoją wiarę św. stwierdzający
Św. Judo, szczególny Patronie w sprawach trudnych i beznadziejnych
Św. Judo, Orędowniku możny

Abyśmy z grzechów naszych powstali módl się za nami
Abyśmy szczerze pokutowali
Abyśmy w służbie Bożej gorliwymi byli
Abyśmy w cnocie postępowali
Abyśmy w jedności i zgodzie żyli
Abyśmy w wierze niezachwianie trwali
Abyśmy nigdy zwątpieniu nie ulegli
Abyśmy nigdy w rozpacz nie wpadli
Abyśmy błądzących na drogę prawdziwą sprowadzali
Abyśmy sami od jedności Kościoła katolickiego nie odstąpili
Abyśmy od wszelkich niebezpieczeństw duchowych uwolnieni byli
Abyśmy po przejściu życia doczesnego z Tobą się połączyli

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami

Módlmy się: Boże, któryś nas przez św. Judę Apostoła do poznania Imienia swego doprowadzić raczył, spraw, prosimy Cię, abyśmy, oddając Mu należną cześć, coraz bardziej postępowali w cnocie. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490405.Juda-Tadeusz-Trudne-nie-znaczy-beznadziejne/2

***************

Święty Szymon Apostoł

dodane 2002-10-25 13:05

 

Księga
Św. Szymon Gorliwy   Peter Paul Rubens (PD) Św. Szymon Gorliwy O świętym Szymonie Apostole wiemy bardzo niewiele. Ewangelie wspominają go tylko trzy razy. Św. Mateusz i św. Marek nazywają go Kananejczykiem (bo pochodzil z Kany), a św. Łukasz mówi o nim Szymon Gorliwy (Zelota). Jak wszyscy apostołowie, często przedstawiany jest z księgą.

 

Piła
Św. Szymon Kananejczyk

  Anthony van Dyck (PD) Św. Szymon Kananejczyk

 

Tradycja podaje kilka różnych wersji śmierci św. Szymona. Według jednej z nich został ścięty, według innej – zabity maczugą albo włócznią. Inne źródła (raczej jednak późniejsze) podają, że został przepiłowany drewnianą piłą. Dlatego też w ikonografii św. Szymon jest przedstawiany z bardzo różnymi narzędziami męczeństwa: piłą, włócznią, maczugą, mieczem. Najczęściej przy świętym Szymonie pojawia się piła.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490293.Swiety-Szymon-Apostol

************

Święty Juda Tadeusz Apostoł

dodane 2002-10-25 11:22

 

Św. Juda Tadeusz  

José de Ribera (PD) Św. Juda Tadeusz Księga
Święty Juda Apostoł nosi przydomek Tadeusz (po hebrajsku “mężny”). Zawsze jest wymieniany wraz z tym przydomkiem aby odróżnić go od Judasza Iskarioty, apostoła który wydał Jezusa. Święty Juda Tadeusz, jak każdy apostoł jest czasem przedstawiony z księgą lub listem (jest autorem Listu wchodzącego w skład Pisma Świętego).

Św. Juda Tadeusz  

Francisco de Zurbarán (PD) Św. Juda Tadeusz

 

Maczuga lub topór

Święty Juda Tadeusz zginął męczeńską śmiercią. Według różnych tradycji został zabity maczugą lub ścięty toporem. Dlatego na jego wizerunkach pojawia się broń, kojarzona z męczeństwem.
Św. Juda Tadeusz  

Autor z XIX w. (PD) Św. Juda Tadeusz

 

Święty wizerunek
W niektórych pismach apokryficznych (są to pisma o tematyce biblijnej, ale nie uznane za wiarygodne i natchnione) można przeczytać, że św. Juda Tadeusz był tym apostołem, który przekazał płótna grobowe Jezusa (Całun Turyński) królowi Abgarowi w Edessie. Stąd na wizerunkach apostoła pojawia się czasem trzymany przez niego w ręce lub zawieszony na szyi mały portret Jezusa.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490288.Swiety-Juda-Tadeusz-Apostol
***************
Nowenna do św. Judy Tadeusza

DZIEŃ PIERWSZY
     Św. Judo Tadeuszu, chwalebny Apostole i wielki przed Bogiem Orędowniku tych, którzy idą ku Tobie z głęboką ufnością.     Otwieram moje serce stroskane i proszę, i błagam Cię o opiekę nade mną. Z głębi mej duszy pragnę znaleźć się również w gronie tych, którzy Cię wielbią i tych, którym wyjednałeś u Boga Wszechmocnego łaskę, o którą Cię prosili.

     Oni też głoszą, żeś Ty, św. Judo, nie odmówił im swej opieki w najtrudniejszych, rozpaczliwych i beznadziejnych chwilach ich życia. Ten ich głos i niezłomna wiara w Ciebie pociągnęła mnie ku Tobie i oto składam u Twych stóp moją gorącą i serdeczną prośbę, byś raczył być orędownikiem mojej sprawy (tu wymienić prośbę).

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ DRUGI
     O św. Judo Tadeuszu – zostałeś chwalebnym Apostołem, albowiem na wezwanie Jezusa Chrystusa – poszedłeś za Nim, oddając Mu serce swoje pełne miłości, wiary i uwielbienia.

     W Chrystusie, Jego nauce i w Jego Boskim posłannictwie znalazłeś natchnienie dla swej wielkiej pracy apostolskiej, jako jeden z pierwszych budowniczych Kościoła Katolickiego, miłości i moralności chrześcijańskiej.

     Pragnę, o św. Judo Tadeuszu iść przez życie wpatrzony w Twoje ślady i proszę Cię gorąco, bądź natchnieniem myśli i czynów moich – a stanę się pożytecznym członkiem naszego Kościoła Katolickiego – świecąc bliźnim dobrym przykładem. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ TRZECI
     Św. Judo Tadeuszu – chwalebny Apostole! Jakaś przedziwna moc serce moje ogarnia, gdy myśli moje szukają Ciebie i znajdą się przy Tobie, mój Orędowniku. Doznaję wtedy cudnego uczucia wiary, iż jesteś przy mnie, czuwasz nade mną, gasząc moją trwogę przed grożącym mi niebezpieczeństwem.

     Daj mi o św. Tadeuszu, łaskę, by ta serdeczna ufność moja, jaką żywię do Ciebie, nigdy nie wygasła, by mi za życia mego była tarczą obronną i doprowadziła po śmierci duszę moją ku Twej świetlanej postaci, a dzięki Tobie przed Najświętsze Oblicze Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ CZWARTY
     O św. Judo Tadeuszu – skoro już znasz moje potrzeby i pragnienia mej duszy, daj mi dość siły i wzmagaj moją wolę, ażebym przykładnym rytmem życia jak najrzetelniej spełniał moje codzienne obowiązki, a jednocześnie i misję szerzenia chwały Bożej wskazaną nam przez Chrystusa, idąc drogą prowadzącą przez miłość i moralność chrześcijańską do prawdziwego szczęścia człowieczego w naszym życiu doczesnym i do zbawienia duszy.

     Wszak Chrystus Pan głosił, że szczęście ludzkości na ziemi tkwi w wiecznej i największej prawdzie jaką jest Miłość Bliźniego.

     Niechajże ten najwznioślejszy pierwiastek nauki Chrystusowej opromieni życie moje i tych, którzy ze mną współżyją, pracują i idą przez życie pod sztandarem Jezusa Chrystusa.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ PIĄTY
     Św. Judo Tadeuszu, przez pamięć Męki i Śmierci Chrystusa Pana, przez trwogę i ból, które przeszywały serce Twoje, uproś mi u Boga łaskę mężnego dźwigania krzyża, jaki opatrzność Boża na mnie wkłada. Niech go przyjmę z rąk Bożych, jeśli nie z radością, jak Ty i święci to czynili, to przynajmniej z cichym poddaniem się woli Bożej, w duchu ofiary za grzechy swoje.

     O św. Apostole, świadku życia i śmierci Jezusa Chrystusa, przywodzę Ci na pamięć ową słodycz, którą serce Twoje odczuwało kiedy Chrystus, Twój Mistrz ukochany, uczył Ciebie i innych apostołów św. modlitwy “Ojcze nasz”.

     Proszę Cię, wyjednaj mi tę łaskę, ażebym Boskiemu Twemu nauczycielowi zawsze w jak największej stałości służył, aż do końca życia mego. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ SZÓSTY
     Dziękuję Ci, o św. Judo Tadeuszu, kochany mój chwalebny Apostole, żeś wzmocnił moją siłę woli, która pozwala mi z otuchą patrzyć w przyszłość moją.

     Dziękuję Ci z całego serca, że oddalasz ode mnie obawę przed pogorszeniem się moich warunków życia, że niweczysz we mnie i tę męczącą siłę trwogi przed nowymi troskami, które mnie tak gnębiły.

     Utrwalaj o św. Judo Tadeuszu tę otuchę w mym sercu i wzmagaj we mnie pogodę ducha, która niechaj mi będzie upragnioną łaską daru miłości Chrystusowej.

     Spraw, ażebym z tego daru czerpał dalsze siły i moc w każdej potrzebie mego życia. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ SIÓDMY
     O św. Judo! Po dniach wstrząsającego smutki, doznałeś niewymownej radości, gdyś znowu ujrzał swego ukochanego Mistrza, który dnia trzeciego po swej śmierci powstał z grobu, by ukazać się swym uczniom-apostołom. Uproś u Boga łaskę odrodzenia się we mnie dobrych pierwiastków, bym był godzien miłosierdzia Chrystusa. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ ÓSMY
     O św. Judo, któryś w swej apostolskiej pracy uczył, że światem rządzi Wszechmoc Boża, że jest to wiecznie panująca siła, która wszystko przenika i ożywia – i na tej sile zbudowano Kościół Katolicki, spraw mój Orędowniku, ażebym w chwilach moich utrapień i trosk dążył w jego podwoje i u stóp Chrystusa znalazł ukojenie. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

DZIEŃ DZIEWIĄTY
     O św. Judo Tadeuszu, chwalebny Apostole – niechaj będzie na wieki błogosławione imię Twoje, niech rosną zastępy Twych czcicieli, do których i ja jeden z najgorliwszych, aż do oddania ducha mojego, należeć będę, albowiem serce moje i dusza i każde włókno ciała mego odczuwa zbawczą prawdę głoszoną od wieków, że kto wyciąga do Ciebie ręce i serdecznie w największej wierze prosi Cię o ratunek i pomoc – temu Ty swego orędownictwa nie odmawiasz.

     Czcić Cię będę i głosić chwałę Twego Imienia, albowiem płynie ku mnie, dzięki Twemu wstawiennictwu, błogosławieństwo Boże. Amen.

     Ojcze nasz… Zdrowaś… Chwała Ojcu…

 

_______________________________________________________________________________________________________

TO WARTO PRZECZYTAĆ

Ciasne drzwi do Królestwa Bożego!

28 października 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Czy może dzisiaj Jezus poleciłby nam co prędzej jakąś „nowoczesną” książkę, która by nas uspokoiła, obiecując wszystkim … łatwe dostąpienie zbawienia? Zapewne nie. Sądzę, że Zbawiciel na pewno przypomniałby nam i potwierdził przede wszystkim dwie wielkie prawdy.

BETLEJEM- Bazylika Narodzenia Pańskiego-DRZWI POKORY

BETLEJEM- Bazylika Narodzenia Pańskiego-DRZWI POKORY

 

Tak nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: Panie, otwórz nam! lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Lecz On rzecze: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi (Łk 13,22-30). [ewangelia ze środy po 30. Niedzieli zw.]

Być może i my chętnie – z ciekawości lub powodowani nabożną trwogą o zbawienie własne i innych – zadalibyśmy Jezusowi to samo pytanie: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? A może takie pytanie nie ma już dla nas żadnego znaczenia? Zakładam jednak, że ma! Czy zatem dzisiaj odpowiedź Jezusa byłaby inna niż dwa tysiące lat temu? Czy może dzisiaj poleciłby nam co prędzej jakąś „nowoczesną” książkę, która by nas uspokoiła, obiecując wszystkim … łatwe dostąpienie zbawienia? Zapewne nie. Sądzę, że Zbawiciel na pewno przypomniałby nam i potwierdził przede wszystkim dwie wielkie prawdy. Najpierw tę, zapisaną u św. Jana:

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu (J 3,16-21).

  • Z tych słów wynika, że Bóg, ze swej strony, otwarł drzwi do swego wiecznego Domu jak najszerzej na oścież.
  • Od razu jednak zdajemy sobie sprawę, że to człowiek – my, każdy z nas, nasza wolność uwikłana, zwodzona i błądząca – barykaduje sobie drogę do Boga!
  • Czym głównie? Swą nieufnością, niewiarą i złymi czynami, które chce ukryć, uciekając od Boga (Światłości) jak najdalej, aż po zanegowanie Jego … istnienia!

I druga prawda, przy której Jezus wciąż z całą pewnością będzie obstawał. Także dzisiaj, nasz wielkoduszny Zbawiciel nie ujawni nam żadnych „danych statystycznych” na temat liczby zbawionych. Raczej wierny swej mądrej, bo Boskiej, pedagogii i równie mądrze pomyślanej mistagogii (wprowadzaniu, inicjacji w tajemnicę Boga i naszego zbawienia) każe brać sobie do serca to naglące i pełne powagi wezwanie (ostrzeżenie): Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli.

  • Dlaczego nie będą mogli?Ponieważ natkną się na bardzo ciasną czy wręcz – na własne życzenie, własną decyzją – zamkniętą bramę prowadzącą w krąg Boskiego Życia!
  • Oto mrożąca krew w żyłach potęga ludzkiej wolności, która tak bardzo uczestniczy i przyczynia się do własnego zbawienia, które zresztą jest najwspanialszym i darmo danym darem Boskich Osób.

Rozważanie można by rozwijać… Ale może warto spuentować je prostym pytaniem:

  • Czym ja zajmuję się na co dzień: czy pełną fascynacji kontemplacją tego, co powiedziano wyżej (J 3,16-21)?
  • Czy raczej zajmuję się kombinowaniem i nieroztropnym (by nie powiedzieć głupim) „majstrowaniem” około swojej wolności, której marzy się (diabeł i „świat” do tego kuszą) niezależność od Boga – a więc od istnienia (bytu, życia), które wciąż do nas od Niego płynie?
  • Czy nie zbieram (fałszywych) „papierów”, które uzasadniają mi wyjście poza krąg Prawdy i Miłości w strefę samowoli, zepsucia, kreowania swojego żywota niezależnie od Boga – Dekalogu, głosu sumienia, od głosu Kościoła, napomnień bliźnich?

Wybór należy do nas! Do mnie osobiście. Po co wyciągnę rękę, to będę miał.

Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił…

Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego… (Pwt 30,15-16;19-20).

Dwie myśli na zakończenie:

„Bóg może uczynić w naszym kierunku tysiąc kroków, ale ten jeden w Jego kierunku – ten musimy zrobić sami” (Karl Rahner SJ).

„Bóg daje szczęście, ale człowiek musi je złapać” (Adolf Kolping).

http://osuch.sj.deon.pl/2015/10/28/ciasne-drzwi-do-krolestwa-bozego/

 

****************

Fenomen Chopina

Życie Duchowe • JESIEŃ 64/2010
(fot. Jarosław Pocztarski / Flickr.com / CC BY 2.0)

Według danych z paszportu, mając dwadzieścia sześć lat, mierzył około 170 centymetrów wzrostu; włosy, brwi i zarost miał blond; czoło, nos i usta – normalne, cerę jasną. Jak zgodnie podkreślają współcześni mu, ubierał się z wyszukaną elegancją, ale bez ostentacji. Otaczał się pięknymi przedmiotami, lecz nigdy w nadmiarze. Jego maniery były nienaganne, a sposób bycia sprawiał, iż uznawano go za ozdobę najprzedniejszych paryskich salonów, w których traktowano go jak księcia krwi. Fryderyk Chopin – syn ubogiej polskiej szlachcianki i wnuk jeszcze biedniejszego francuskiego kołodzieja…

Dwusetna rocznica urodzin wielkiego kompozytora owocująca ogłoszeniem roku 2010 Rokiem Chopinowskim spowodowała wzrost zainteresowania zarówno dziełem, jak i osobą Fryderyka Chopina. Powiedzieć wprawdzie można, że to zainteresowanie i wcześniej było znaczne i nieustające. Dowodem na to jest choćby słynna opinia Artura Rubinsteina wyrażona przez niego w przedmowie do książki Kazimierza Wierzyńskiego poświęconej Chopinowi. Genialny pianista pisze: „Ten najbardziej narodowy z kompozytorów jest jednocześnie najbardziej uniwersalny. […] Podbój każdego audytorium przez muzykę Chopina jest naprawdę czymś fenomenalnym. Spotkałem się z niezrozumieniem Bacha w pewnych środowiskach, z małym wzięciem Mozarta we Włoszech, z dziwną antypatią do Brahmsa w krajach łacińskich, z niechęcią do Czajkowskiego we Francji. Chopin króluje wszędzie”1. Sądzę jednak, że gdyby nie Rok Chopinowski, literatura poświęcona kompozytorowi nie wzbogaciłaby się o kilka niezwykle cennych prac rzucających nowe światło na postać kompozytora i jego epokę, pozwalających lepiej, choć przecież nigdy do końca, zrozumieć fenomen jego twórczości niezmiennie poruszającej słuchaczy. Na czym więc polega ta tajemna moc wciąż żywej muzyki Fryderyka Chopina?

Osobowość twórcy

Mimo iż niektórzy uważają, że nie należy utożsamiać twórcy z jego dziełem, w przypadku naszego kompozytora ten związek wydaje się wyjątkowy. Jest to tym ciekawsze, że analiza osobowości Chopina oraz jego muzyki wykazuje stałą ich dwoistość, uporczywą jedność przeciwieństw. Jak stwierdza między innymi prof. Irena Poniatowska, od lat zajmująca się Chopinem, tego czołowego przedstawiciela romantyzmu charakteryzowały cechy będące tegoż romantyzmu zaprzeczeniem. Jedną z nich – chyba podstawową – było wspomniane na początku zachowywanie w każdym życiowym poczynaniu klasycznego umiaru, wręcz niechęć do manifestowania uczuć, o czym świadczą rozliczne świadectwa współczesnych mu. Zafascynowany Chopinem Franciszek Liszt twierdził, iż kompozytor bronił dostępu do sanktuarium swojej duszy. Irena Poniatowska pisze: „Chopin był mistrzem dystynkcji, umiaru i taktu”2. A dalej: „Istotną cechą osobowości Chopina była jego szczerość w sprawach sztuki, nie znosił fałszu”3. I jeszcze: „Miernoty nie cierpiał, także w ludziach”4. Jedynie w listach Fryderyka do rodziny i przyjaciół tu i ówdzie pojawia się ton bardziej osobisty.

Sprzeczną z pojęciem rozwichrzonego romantycznego ducha była też wręcz rzemieślnicza cyzelacja przez kompozytora swoich dzieł. Pomysły muzyczne rodziły się często w trakcie improwizacji, przybierały wykończoną, zamkniętą – zdawałoby się – postać. Jednak po tym pierwszym zaistnieniu utworu rozpoczynała się żmudna praca nad nadaniem mu możliwie najdoskonalszej postaci, owocująca niejednokrotnie kilkoma wersjami tej samej muzycznej myśli. Co również stwierdza zgodnie otoczenie Chopina, był on bardzo pracowity, a komponowanie poczytywał jako swój obowiązek – przypominał w tym Johanna Sebastiana Bacha. Obowiązek, który spełniał, jeśli tylko zdrowie mu na to pozwalało.

Dom rodzinny

Ten solidny stosunek do życia kompozytor wyniósł z domu. Jego rodzice, Justyna i Mikołaj Chopinowie, musieli być osobowościami nieprzeciętnymi, jeśli w dość krótkim czasie po osiedleniu się w Warszawie znaleźli się wśród miejscowej elity, a prowadzona przez nich pensja cieszyła się wielkim wzięciem. Jak pisze jeden z pensjonariuszy, Eugeniusz Skrodzki, „przyczyną wziętości tej pensji była niezmierna pieczołowitość i dbałość o zdrowie chłopców, dobre ich odżywianie, czystość i moralność, a przy tym dobry kierunek i nadzór naukowy. Szczególnie ustalona była opinia, że być u Szopena na pensji znaczyło to samo, co być wyżej cywilizowanym, czyli lepiej wychowanym od innych człowiekiem. […] Wszyscy, co wyszli z pensji Szopenów, zapewne potwierdzą tę moją o niej opinię”5.

Z domu rodzinnego, w którym panowała atmosfera wzajemnej miłości, wyniósł także Chopin potrzebę bliskiego mu i kochającego go otoczenia, którego niestety los go pozbawił. Blisko połowa życia spędzona na emigracji, mimo odnoszonych sukcesów, zabarwiona była smutkiem i żalem. W Boże Narodzenie 1830 roku spędzane w Wiedniu, w kilka miesięcy po wyjeździe z kraju, po wizycie w katedrze św. Stefana pisze do przyjaciela Jana Matuszewskiego: „Cicho było – czasem tylko chód zakrystiana zapalającego kagańce w głębi świątyni przerywał mój letarg. Za mną grób, pode mną grób… Tylko nade mną grobu brakowało. Ponura roiła mi się harmonia… Czułem więcej niż kiedy osierociałość moją”6. A rok później do Tytusa Woyciechowskiego: „Nie uwierzysz, jak mi smutno, że nie mam się komu wyjęzyczyć. […] Znajomości mam po uszy, ale z nikim razem westchnąć nie mogę”7. I słynne frazy z listu do Juliusza Fontany z 1841 roku: „Dziś skończyłem Fantazję – i niebo piękne i smutno mi na sercu – ale to nic nie szkodzi. Żeby było inaczej, może by moja egzystencja nikomu na nic się nie przydała. Schowajmy się na po śmierci”8.

Jedynym ukojeniem i najlepszym powiernikiem była dla niego muzyka i fortepian. Ograniczając się do tego jednego tylko instrumentu – a takie ograniczenie też nie licowało z panującą w owych czasach praktyką – doprowadził muzykę fortepianową do szczytów zarówno pod względem samej techniki kompozytorskiej, jak i wyposażenia ją w niespotykaną moc ekspresji. Nie ma przesady w opinii Balzaka, iż „Chopin wspaniały jest nie tyle muzyką, ile duszą, co staje się wyczuwalna, a przeniknęłaby do słuchaczów dzięki każdemu rodzajowi muzyki, nawet prostym akordom”9. A „dusza” ta przesycona była polskością.

Zakorzenienie w Polsce

Zakorzenienie w ludowej i narodowej muzyce polskiej Fryderyk Chopin zawdzięczał przede wszystkim matce, ale też własnym zainteresowaniom – jako dziecko chłonął muzykę w każdej postaci. Wpływ na jego zainteresowania miała także specyficzna atmosfera rozbudzenia aspiracji wolnościowych, w jakiej przyszło mu dorastać w przedpowstaniowej Warszawie. Fakt, iż pozostając za granicą, nie brał udziału w powstaniu listopadowym, w które zaangażowany był krąg jego przyjaciół, oraz związane z tym poczucie winy niespełnionego obywatelskiego obowiązku z pewnością przyczyniły się do ukierunkowania jego zainteresowań twórczych. W liście do Tytusa Woyciechowskiego z 1831 roku raz jeden zdradził, iż był to wybór świadomy. Zdanie: „Wiesz, ile chciałem czuć i po części doszedłem do uczucia naszej narodowej muzyki”10, świadczy też o pracy, jaką Chopin podjął, by – mówiąc językiem Norwida – to, co ludowe, podnieść do ludzkości.

Udało mu się to w pełni. Jego muzyka była i jest dla wszystkich czytelnym synonimem, ba, manifestem polskości. Franciszek Liszt mówił o Chopinie, że w swej muzyce uchwycił zmysł poetycki narodu. Balzac uważał, że Chopin jest bardziej polski niż Polska. Wilhelm von Lenz – pianista, Niemiec w służbie carskiej – posunął się jeszcze dalej, twierdząc, że Chopin był jedynym politycznym pianistą swego czasu, ponieważ komponował Polskę. A od tego już tylko krok do słynnej opinii Roberta Schumanna, że muzyka Chopina to armaty ukryte w kwiatach. Nic więc dziwnego, że gdy Mickiewicz pogrążył się w towiańszczyźnie, w Chopinie upatrywano jego następcę w przywództwie polskiej emigracji nad Sekwaną. A wspomniana już kilkakrotnie prof. Irena Poniatowska zauważa: „W polonezach Chopin dostraja się do tonu Mickiewicza, można powiedzieć, że wyprzedza idee Moniuszki, może też Sienkiewicza, grając na nucie zniewolenia Polski i dla pokrzepienia serc”11.

Na nic by się zdały jednak wszelkie starania, czego dowodem choćby liczni kompozytorzy podążający szlakiem Chopina, lecz nieobdarzeni takim jak on talentem, gdyby Fryderyk Chopin nie był w swych twórczych poczynaniach absolutnie szczery. Jego muzyka w każdym swym szczególe jest upostaciowaniem jego świata wewnętrznego. O tym świecie prof. Mieczysław Tomaszewski pisze, iż „jest to świat prześwietlony i promieniejący duchowością”12. Jeszcze wyraźniej formułuje to Irena Poniatowska: „Geniusz jest zawsze zagubiony między swoją wyobraźnią a egzystencją. Chopin dzieli się ze światem swoimi przeżyciami, pozwala w nie wejrzeć. Jego dzieła ciągle nabierają mocy i oddziałują na ludzi. Przemawiają językiem czułym i głębokim, wprawiają człowieka wrażliwego w stan poetycki, w którym uświadamia on sobie sens egzystencji i tęsknotę za nieskończonością”13.

A ludzka „tęsknota za nieskończonością” nie ma przecież końca.

Przypisy
1. K. Wierzyński, Życie Chopina, Białystok 1990, s. 10.
2. I. Poniatowska, Chopin. Człowiek i jego muzyka, Warszawa, 2009, s. 68.
3. Tamże, s. 72.
4. Tamże, s. 78.
5. Cyt. za: P. Mysłakowski, A. Sikorski, Fryderyk Chopin. Korzenie, Warszawa 2009, s. 261.
6. Cyt. za: M. Tomaszewski, Chopin. Człowiek, dzieło, rezonans, Poznań 1998, s. 50.
7. Cyt. za: tamże, s. 58.
8. Cyt. za: tamże, s. 93.
9. Cyt. za: J.J. Eigeldinger, Fryderyk Chopin, Warszawa 2008, s. 27.
10. Cyt. za: I. Poniatowska, Chopin. Człowiek i jego dzieło, Warszawa 2009, s. 104.
11. Tamże, s. 132.
12. M. Tomaszewski, Chopin. Fenomen i paradoks, Lublin 2009, s. 177.
13. I. Poniatowska, Chopin. Człowiek i jego dzieło, dz. cyt., s. 194.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-11373.fenomen-chopina.htm

***********

Wielkie serce księdza Jerzego

Życie Duchowe • JESIEŃ 64/2010
Dział • Temat numeru

Marianna Popiełuszko często powtarzała swoim dzieciom: „Prościusieńko w niebo droga: kochać ludzi, kochać Boga. Kochaj sercem i czynami, będziesz w niebie z aniołkami”. Ważny był Pan Bóg, ale też drugi człowiek, któremu zawsze należy pomagać. W takiej właśnie atmosferze wyrastał ksiądz Jerzy Popiełuszko, który z tradycji rodzinnych będzie czerpał przez całe życie. To w domu nauczył się szacunku i życzliwości dla innych ludzi. Zasady te utrwalił w sobie później w seminarium duchownym do tego stopnia, że tuż po przyjęciu święceń ustalił z jednym z kolegów hasło swojego kapłaństwa. Brzmiało ono: „Żeby się nie skleszyć, czyli nie stać się klechą” – księdzem, który zawsze chodzi w nienagannym kościelnym stroju, najchętniej zamyka się na plebanii zajęty swoimi sprawami, a w sercu nie ma zbyt wiele miłości do ludzi. Ksiądz Jerzy postanowił, że będzie otwarty na innych i w całym kapłańskim życiu tej dewizie pozostał wierny.

Oddać swój czas

Postanowienie to ksiądz Popiełuszko realizował w każdym miejscu pracy duszpasterskiej. Kiedy w czerwcu 1972 roku otrzymał nominację na wikariusza do parafii pod wezwaniem Trójcy Świętej w Ząbkach, niemal od razu ludzie zobaczyli, że emanuje od niego jakaś niezwykła dobroć, i zaczęli się z nim zaprzyjaźniać. A on bez reszty oddawał im swój czas. Przychodzili więc po poradę, dobre słowo lub po prostu wypić kawę i porozmawiać. Każdy wiedział, że w potrzebie może na niego liczyć. Ksiądz Jerzy słynął też z tego, że nikt, kto opuszczał jego mieszkanie, nie wychodził z pustymi rękami, ale zawsze z drobnym upominkiem: czekoladką dla dziecka, jakimś obrazkiem lub długopisem. Ten nawyk obdarowywania pozostał mu zresztą do końca życia.

Najwięcej czasu młody wikariusz poświęcał jednak młodzieży. Wieczorami przygotowywał się do lekcji religii. Pisał wcześniej dokładne konspekty, dużo czytał, robił notatki. Starał się nie tylko o to, by lekcje były poprawne metodycznie, ale też jak najbardziej atrakcyjne. Za wszelką cenę pragnął zachęcić młodych do wiary. Tak jak kiedyś w dzieciństwie w domu rodzinnym, tak teraz już jako ksiądz, chętnie wyświetlał slajdy – na przykład o życiu świętych. Pragnął przybliżyć swym uczniom znane postacie. Młodszym dzieciom natomiast rozdawał na religii biblijne obrazki do kolorowania. Miał też bardziej oryginalne pomysły: wycinał z zeszytu prostokątne karteczki i zapisywał na nich różne cytaty. Najczęściej były to fragmenty Pisma Świętego. Później wręczał je nastolatkom. Uczniowie lubili młodego katechetę. Często do domu odprowadzała go chmara dzieciaków, które potem usiłowały wejść za nim do mieszkania.

Zaledwie dwudziestokilkuletni wówczas Popiełuszko, odkąd tylko został kapłanem, prowadził szalenie intensywny tryb życia, nastawiony właśnie na drugiego człowieka. Zupełnie zapomniał, że tak niedawno miał kłopoty ze zdrowiem i że właściwie cudem przeżył, gdy po powrocie z wojska przeszedł poważną operację tarczycy.

Kiedy w 1975 roku ksiądz Jerzy został skierowany do parafii pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski w Aninie, sprawy wiary wciąż były dla niego na pierwszym miejscu, ale wiedział, że droga do nieba wiedzie przez ziemię i że prozaiczne, ludzkie sprawy też są ważne. Dlatego przywiązywał wagę do towarzyskich spotkań. Dbał o to, by podtrzymywać kontakty i pielęgnować zawarte przyjaźnie. Zaprzyjaźnił się w tym czasie między innymi z rodziną państwa Orygów. Właściwie przypadkowo. Kiedyś przysiadł się do nich na ławkę po Mszy i zapytał, jak podobało im się jego kazanie. A potem zaprosił ich do siebie na kawę. Tak czynił wielokrotnie, również w stosunku do innych rodzin, dzięki czemu szybko zjednywał sobie ludzi. Łatwo zawiązywał przyjaźnie. Był przy tym bezpośredni. Szybko przechodził na „ty”. „Może byśmy tak przestali księdzować? Mówcie mi: Jurek” – powiedział kiedyś do Józefa Orygi. A jego dzieci prosił, by nazywały go „wujkiem”.

Kiedyś zabrał rodzinę Orygów na wycieczkę do lasu. „Dzieci poprosiły mnie, bym je przewiózł autem. Poprosiłem więc księdza Jerzego o samochód, choć ponad dziesięć lat nie siedziałem za kierownicą” – mówi pan Józef. „Nie ma sprawy” – odpowiedział z uśmiechem ksiądz. Zaraz za zakrętem jednak zdarzyła się mała stłuczka. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale przód samochodu był porządnie rozbity. „To nic wielkiego, szkodę da się naprawić” – oznajmił ksiądz Popiełuszko, gdy ujrzał swoje auto. I dalej grał z dziećmi w piłkę, jak gdyby zupełnie nic się nie stało. Taki właśnie był.

Podobnie zareagował, gdy ministranci niechcący podpalili mu pokój. Kiedyś, w okresie Bożego Narodzenia, pod nieobecność księdza Jerzego zaczęli palić zimne ognie. A że choinka była już sucha, łatwiej się spaliła. Przy okazji spłonął też telewizor, firanki, omal nie puścili z dymem całej plebanii. „Zdenerwowałem się wtedy, a Jerzyk potrafił przejść nad tym do porządku dziennego. Z dystansem, z humorem, tłumaczył, że ci chłopcy na pewno nie mieli złych zamiarów” – opowiadał ksiądz proboszcz Wiesław Kalisiak.

Ktoś bardzo bliski

Kiedyś ksiądz Jerzy usłyszał w słuchawce głos zdenerwowanej kobiety. Był środek nocy. Mijała druga. „Proszę księdza, pomocy, prędko!” –okazało się, że dusiła się córka tej kobiety. Nie miała czym zawieźć jej do szpitala. Ksiądz Popiełuszko na piżamę wciągnął spodnie, narzucił na siebie kurtkę i wziął kluczyki do samochodu. Po kilku minutach był już w domu swej parafianki. Wziął na ręce ośmioletnie dziecko i zaniósł je do samochodu. Mocno docisnął gaz. Błyskawicznie byli w szpitalu. Dziewczynka do dziś żyje – właśnie dzięki księdzu Jerzemu. Nie był to odosobniony przypadek. Innym razem dowiedział się, że w jakiejś rodzinie dziecko choruje na stwardnienie rozsiane. Leczone było wprawdzie w szpitalu, ale lekarstwa nie przynosiły poprawy. Ratunkiem była tylko żywica, którą można okładać kolana. Ksiądz Jerzy zebrał więc kilku ministrantów i pojechał z nimi w kieleckie lasy, by zebrać trochę żywicy. Zawiózł ją później chorej, a rodzice zaczęli z niej robić córce okłady. Wyzdrowiała. Żyje zresztą do dziś i ma już swoje dzieci.

Dla innych ksiądz Jerzy poświęcał się nawet kosztem zdrowia. Niekiedy bywało, że miał szyję owiniętą szalikiem, a mimo to siedział w konfesjonale i spowiadał. Parafianie często widywali go też kaszlącego przy ołtarzu. Odprawienie Mszy świętej sprawiało mu wyraźną trudność, ale się starał. W rozmowach z ludźmi zawsze podkreślał, że przede wszystkim jest dla nich kapłanem i winien im służyć i troszczyć się o ich wiarę. Miał też zwyczaj odprawiania Mszy w intencji ludzi, z którymi się zaprzyjaźnił. „Przyszedł kiedyś na moje imieniny i wręczył obrazek. Na odwrocie napisał datę i godzinę Mszy świętej, jaką odprawił w mojej intencji” – wspomina Wanda Oryga. Podobnie czynił przy innych okazjach: rocznicy ślubu, urodzinach czy na święta. Chętnie wręczał kartki lub książki z własnoręczną dedykacją. „Zapewniam o stałej pamięci w modlitwie” – napisał w jednej z książek. W innej zaś: „Z najlepszymi życzeniami i modlitwą”. Dzięki niemu ludzie zbliżali się do Kościoła. Wielu wspomina, że nigdy przedtem nie przyszło im do głowy, by zamawiać za kogoś Mszę z okazji imienin albo urodzin.

Nic więc dziwnego, że parafianie w Aninie zaczęli traktować księdza Jerzego jak kogoś bardzo bliskiego. Do tego stopnia, że w Wigilię ksiądz Popiełuszko miał poważny kłopot, bo nie wiedział, od kogo ma przyjąć zaproszenie na wieczerzę. Znalazł jednak rozwiązanie, które miało wszystkich zadowolić. Od rana aż do Pasterki chodził po domach i dzielił się z ludźmi opłatkiem. Niektórzy się upierali, by został dłużej, siadał więc wtedy na chwilę przy stole, spróbował jakiejś potrawy i potem szedł dalej. Nie chciał sprawić nikomu przykrości, przyjmował wszystkie zaproszenia.

Ksiądz, przyjaciel, kolega

Kiedy w maju 1979 roku ksiądz Jerzy trafił do kościoła akademickiego św. Anny w Warszawie, miał podreperować zdrowie, tymczasem wcale się nie oszczędzał. W każdą pierwszą środę miesiąca głosił specjalne kazania dla lekarzy, pielęgniarek, salowych i studentów medycyny. Nawiązywał w nich do etosu zawodu lekarza, mówił o służbie drugiemu człowiekowi, odpowiedzialności za niego. Mówił, jak ważne jest, by włączać Boga w swą pracę i codzienne życie. Zaczął tu prowadzić konwersatoria dla studentów medycyny. Układał je tematycznie, dobierał prelegentów specjalizujących się w danej dziedzinie wiedzy. Na przykład o samobójstwie na jednym spotkaniu mówił lekarz, na kolejnym teolog. Podobnie o narkomanii – najpierw współzałożyciel Monaru, a potem ksiądz, który opiekuje się uzależnionymi.

Nie poprzestał jednak na konwersatoriach. Zdawał sobie sprawę, że młodym ludziom potrzebna jest nie tylko wiedza, ale również modlitwa. Dlatego w każdy pierwszy piątek miesiąca w podziemiach kościoła św. Anny odprawiał Mszę świętą dla studentów. Cieszył się, gdy okazało się, że chętnie na nią przychodzili. To dodawało mu sił i zapału do dalszej pracy. Jego oczy wypełniała radość także wtedy, gdy siadał do konfesjonału i natychmiast ustawiała się kolejka. „Kiedy spowiadał, wczuwał się w sytuację każdego z nas, pomagał podejmować ważne decyzje. Dlatego chyba tak lubiliśmy się u niego spowiadać” – mówi Wojciech Bąkowski, dawny student księdza Popiełuszki. I dodaje z uśmiechem: „Miał dobre serce. Był dla nas księdzem, duchowym przewodnikiem, przyjacielem”.

Dla wielu młodych stał się on niemal starszym kolegą. Pomagał znaleźć pokój do wynajęcia, ale też rozwiązywać życiowe problemy. Po prostu towarzyszył studentom w ich życiu. A nawet w zabawach. Pragnął widzieć wokół siebie ludzi radosnych i szczęśliwych. Spędzał też ze studentami imieniny każdego z nich. Jako najcenniejszy dar ofiarowywał niezmiennie ten sam prezent: Mszę w intencji solenizanta. Odprawiał ją zazwyczaj w domach, gdzieś przy małym stoliku, który zamieniał się w ołtarz. Podobnie w przypadku ślubów czy chrztów dzieci.

Autentyczny świadek

Najintensywniej chyba poświęcał się dla innych, kiedy trafił do swej ostatniej parafii – św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Szybko zasłynął tam z tego, że umiał łączyć różne środowiska i zawody, a to sprawiało, że nie gubił po drodze ludzi, a hermetyczne dotąd kręgi zaczynały się dzięki niemu przenikać i lepiej poznawać. Mimo że ksiądz Popiełuszko był tam rezydentem, garnął się do pomocy innym kapłanom. Zarówno w niedziele, jak w dni powszednie o stałych godzinach odprawiał Msze. W pierwsze piątki miesiąca z własnej inicjatywy odwiedzał chorych, by udzielić im Komunii. Wciąż także był odpowiedzialny w stolicy za duszpasterstwo średniego personelu medycznego. A z tym również wiązały się kolejne obowiązki. Ksiądz Jerzy sam wyznaczał sobie także regularne dyżury spowiednika, stąd po jego śmierci w „jego” konfesjonale długo ludzie kładli świeże kwiaty, a żaden ksiądz nie ośmielił się tam usiąść, by spowiadać.

„Dotarł do naszych serc i związał się z nami. Przemawiała przez niego autentyczna miłość i dobro. Był taki zwyczajny, skromny, po prostu ludzki. Nie wynosił się, nie onieśmielał. Nie mówił mentorskim tonem” – wspominają hutnicy. Szybko zyskał ich zaufanie, a potem się z nimi zaprzyjaźnił. Gdy tylko dowiedział się, że zaczynają w Hucie Warszawa tworzyć struktury „Solidarności”, wspierał ich, wiedząc, że chodzi o zachowanie prawdy i poszanowanie ludzkiej godności. Zaczął przyjeżdżać do huty nawet kilka razy w tygodniu. „Wtedy ci ludzie zrozumieli, że są mocni właśnie w jedności z Bogiem, z Kościołem, i wtedy na dobre zrodziła się we mnie potrzeba pozostania z nimi” – podkreślał ksiądz Popiełuszko.

Nie był wielkim teologiem, ale autentycznym świadkiem – i oni to wyczuwali. Tym ich najbardziej ujął. Miał jeszcze jedną cechę: umiał być kolegą i przyjacielem, ale pozostawał księdzem. Odwiedzał ich przede wszystkim jako duszpasterz. Ponieważ „zadaniem Kościoła jest być z ludźmi w ich doli i niedoli” – jak sam kiedyś powiedział. Widać było, że ksiądz Jerzy ma w sobie jakąś charyzmę. Błyskawicznie bowiem zaczęła się lawina chrztów, ślubów, duchowych przemian. „To wspaniałe uczucie, kiedy chrzci się trzydziestoletniego człowieka” – zwierzał się później swym przyjaciołom ksiądz Popiełuszko.

Wśród internowanych

Gdy w stanie wojennym ksiądz Jerzy dowiedział się, że kard. Józef Glemp powołał w Warszawie Komitet Prymasowski Pomocy Internowanym i Uwięzionym, od razu zaangażował się w jego działalność. Kiedy wpadał tam, z pamięci recytował listę ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Tym bardziej że wśród internowanych znalazło się wielu jego znajomych, robotników i działaczy opozycyjnych. Ktoś potrzebował swetra, ktoś lekarstw albo mleka dla dziecka. A tam właśnie zbierano pieniądze, odzież i leki. Część tych darów pochodziła z Niemiec, Francji i innych zachodnich krajów. Ksiądz Jerzy naprawdę żył sprawami tych ludzi. Nie zapomniał o nikim. Odwiedzał nawet internowanych w więzieniach.

W zakładzie karnym w Białołęce spotkał go kiedyś ksiądz Jan Sikorski. Tak wspomina tę chwilę: „Ksiądz Popiełuszko zjawił się z całym naręczem różnych posłannictw. Pamiętam, że podszedł do mnie na korytarzu i zaczął wymieniać nazwiska ludzi, którym trzeba pomóc: dostarczyć lekarstwa albo ubrania. Widziałem, jak bardzo się o nich troszczy. Zaskoczyła mnie jego wielka troska o więźniów. I wcale nie o wielkich działaczy, którzy też tam wtedy byli, ale o zwykłego człowieka”.

Punkt pomocy powstał również na Żoliborzu w… mieszkaniu księdza Jerzego. Ludzie garnęli się tam o każdej porze, a on, jak zawsze wyczulony na wszelkie niedole, przejmował się ich losem i starał się pomóc. Częstował herbatą, kanapkami. „Zauważyłem, że nieraz siedzę w domu, chociaż mógłbym gdzieś wyjechać, bo mi szkoda, że może pod moją nieobecność ktoś będzie potrzebował pomocy” – notował później w swoich Zapiskach ksiądz Jerzy.

Ludzie siedzieli u niego od rana do nocy, a on wchodził, wychodził, siadał, z kimś rozmawiał z boku, spowiadał, parzył herbatę. Uśmiechnięty, zaaferowany, przemęczony. Troszczył się, by leków starczyło dla każdego. Wiedział, że w polskich aptekach nie wszystkie są dostępne. Sami lekarze dziwili się, jak udaje mu się zdobyć tak oryginalne medykamenty. A on sprowadzał je po prostu z Zachodu, głównie z Belgii. Ożywiał stare kontakty, nawiązywał nowe, bo potrzeby były ogromne, zwłaszcza jeśli chodziło o rodziny internowanych i uwięzionych.

Ksiądz Jerzy brał też udział w procesach sądowych, które wytaczano działaczom „Solidarności”. Uważał za oczywiste, że tam powinien się znaleźć. Scenariusz był zwykle podobny. Wchodził na salę rozpraw, siadał obok rodziny internowanego. Gdy prokurator odczytywał akt oskarżenia, on patrzył wtedy aresztowanym w oczy. Podtrzymywał ich w ten sposób na duchu. Wiedzieli, że nie są sami w tym doświadczeniu.

Buty jak relikwie

W stanie wojennym Popiełuszko niemal codziennie słyszał od ludzi, że potrzebują cukru, masła, środków higienicznych czy butów. I starał się sprostać ich oczekiwaniom. Sam rozładowywał transporty z darów zagranicznych i zanosił wszystko do swego pokoju. A potem rozdawał. Nie miał zwyczaju zostawiać czegoś dla siebie.

Kiedyś przyszedł duży transport z odzieżą francuską. Siostra Jana Płaska znalazła w nim wełniany sweter, który odłożyła dla księdza Jerzego. Ucieszyła się, gdy go przyjął. Jednak jej radość nie trwała długo, bo ksiądz potrzymał go jedynie przez kilka godzin, a potem ofiarował jednemu z mężczyzn. „Bardziej potrzebował niż ja” – tłumaczył siostrze. Słynął też z tego, że chodził w zniszczonych albo podartych butach, mimo że w każdym transporcie darów z zagranicy jedna para była przeznaczona dla niego. On jednak uparcie powtarzał, że są za duże albo za małe, za ciasne albo za luźne. Każdy pretekst był dobry, by komuś je oddać.

Przyszedł kiedyś do księdza Jerzego mężczyzna. Młody, zwolniony właśnie z miejsca internowania. Skarżył się, że nie ma butów na zimę. Ksiądz zdjął wtedy z nóg własne buty i oddał nieznajomemu. Tych butów ów mężczyzna nigdy nie włożył. Zdobył inne, a te od księdza Jerzego schował do szafy. Do dziś przechowuje je jak relikwie.

Przygotowując książkową biografię księdza Jerzego1, rozmawiałam z kilkudziesięcioma świadkami jego życia. Największe moje zdumienie wywołał fakt, że każdy z tych ludzi opowiadał o księdzu Popiełuszce tak, jakby był on tylko jego przyjacielem, osobą mu najbliższą, najbardziej oddaną. Na tym właśnie polegał fenomen księdza Jerzego: umiał kochać Boga przez ludzi, a ludzi przez Boga. I każdy człowiek czuł, że jest dla niego ważny. Jedyny na świecie.

Przypis:
1. Por. M. Kindziuk, Świadek prawdy. Życie i śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, Częstochowa 2010.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-11339.wielkie-serce-ksiedza-jerzego.htm

*************

50. rocznica ogłoszenia deklaracji “Nostra aetate”

PAP / psd

(fot. Chris Parypa Photography / Shutterstock.com)

W środę przypada 50. rocznica ogłoszenia jednego z najważniejszych w historii kościelnych dokumentów, soborowej deklaracji “Nostra aetate” (W naszej epoce) o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. Wyznaczyła ona nowy etap w relacjach z nimi.

 

Z inicjatywy papieża Franciszka jego środowa audiencja generalna w półwiecze tego historycznego wydarzenia będzie miała nadzwyczajny, międzyreligijny charakter.

 

Ten najmniejszy pod względem objętości dokument Soboru Watykańskiego II, składający się zaledwie z pięciu punktów jest uważany za ogromny krok naprzód, który otworzył całkowicie nowy rozdział w duchu dialogu i szacunku przede wszystkim w stosunkach z judaizmem, po wiekach uprzedzeń i nieufności.

 

Deklaracja została zaaprobowana w głosowaniu na Soborze miażdżącą większością głosów, ale droga tego tekstu była długa i powstawał on stopniowo. Nie został potem łatwo przyjęty, a wcześniej nawet istniało ryzyko, że projekt będzie wycofany z soborowej agendy.

 

Pierwsza wersja została rozdana podczas obrad w 1963 roku jako planowany rozdział Dekretu o ekumenizmie. Tekst był wyrazem pragnienia papieża Jana XXIII, by ogłoszono deklarację na temat Żydów. Wpływ miały jego osobiste doświadczenia pracy w watykańskiej dyplomacji w latach II wojny światowej, gdy pomagał Żydom i uratował tysiące z nich.

 

O potrzebie zmiany stosunku do Żydów mówił mu jeden z ocalonych, historyk Jules Isaac podczas spotkania w 1960 roku, gdy postulował odrzucenie przez chrześcijan “nauczania pogardy”.

 

Ostatecznie postanowiono nie łączyć tekstu o stosunku do Żydów z dokumentem dotyczącym ekumenizmu i wydać osobny, w istotny sposób uzupełniony. Podczas gdy ojcowie soborowi z Europy i Stanów Zjednoczonych myśleli głównie o relacjach z Żydami, przedstawiciele krajów arabskich ostrzegali przed reakcją ze strony muzułmanów. Dlatego też nalegali na to, aby w tym samym dokumencie poruszona została także sprawa relacji ze światem islamu. Z kolei reprezentanci Kościołów z Azji i Afryki postulowali uwzględnienie też innych religii.

 

W rezultacie, podkreśla się, powstał tekst uniwersalny, w którym Kościół , już za pontyfikatu Pawła VI, po raz pierwszy w swej historii otworzył braterski dialog z innymi religiami. Uznał na przykład wartość refleksji, poszukiwań i medytacji w hinduizmie i buddyzmie.

 

Całkowicie nowy rozdział dialogu został zaś otwarty w relacjach z dwiema wielkimi religiami monoteistycznymi, czyli islamem oraz judaizmem i to właśnie ten aspekt sprawia, że niewielka deklaracja była wielkim przełomem. Stanowiła też rozrachunek z bardzo trudną przeszłością.

 

We wprowadzeniu podkreślono , że od różnych religii ludzie oczekują odpowiedzi na głębokie tajemnice egzystencji, a one w rozmaity sposób “starają się wyjść naprzeciw niepokojowi ludzkiego serca”.

 

Kościół katolicki zadeklarował następnie, że nic nie odrzuca z tego, co w tych religiach jest “prawdziwe i święte” i ze szczerym szacunkiem odnosi się do ich nakazów i doktryn, choć różnią się od tych przez niego wyznawanych.

 

Kluczowe dla dialogu z islamem mają słowa: “Kościół spogląda z szacunkiem również na mahometan, oddających cześć jedynemu Bogu, żywemu i samoistnemu, miłosiernemu i wszechmocnemu, Stwórcy nieba i ziemi”.

 

“Jeśli więc w ciągu wieków wiele powstawało sporów i wrogości między chrześcijanami a mahometanami, święty Sobór wzywa wszystkich, aby wymazując z pamięci przeszłość szczerze pracowali nad zrozumieniem wzajemnym i w interesie całej ludzkości wspólnie strzegli i rozwijali sprawiedliwość społeczną” – napisali ojcowie soborowi.

 

Bezsprzecznie najważniejsze historyczne znaczenie ma czwarty punkt deklaracji na temat judaizmu, w którym nacisk położono na więzy katolicyzmu z “plemieniem Abrahama” i wspólne dziedzictwo duchowe. Następnie stwierdzono, że właśnie z tego powodu Sobór “pragnie ożywić i zalecić obustronne poznanie się i poszanowanie”.

 

Przedstawiciele Kościoła odnieśli się też do sedna wzajemnych niechęci, oskarżeń i nieufności pisząc: “Choć władze żydowskie wraz ze swymi zwolennikami domagały się śmierci Chrystusa , jednakże to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym”.

 

Dwadzieścia lat po Holokauście Sobór ogłosił: “Kościół, który potępia wszelkie prześladowania, przeciw jakimkolwiek ludziom zwrócone, pomnąc na wspólne z Żydami dziedzictwo, opłakuje – nie z pobudek politycznych, ale pod wpływem religijnej miłości ewangelicznej – akty nienawiści, prześladowania, przejawy antysemityzmu, które kiedykolwiek i przez kogokolwiek kierowane były przeciw Żydom”.

 

Rewolucyjność dokumentu polega na tym, że, jak zauważa portal Vatican Insider, instytucjonalnie wprowadził do katolicyzmu szacunek dla judaizmu i jednocześnie przyczynił się do stworzenia bardziej pozytywnego wizerunku chrześcijaństwa w żydowskiej opinii publicznej, po latach cierpień i prześladowań.

 

Rabin David Rosen z Międzynarodowego Żydowskiego Komitetu do Spraw Międzyreligijnych dodał zaś w związku z rocznicą, że największą zmianą, jaką przyniosła “Nostra aetate”, jest pokazanie życia narodu żydowskiego w dobrym świetle oraz zaprzestanie prezentowania Żydów przez ludzi Kościoła jako “odrzuconych” czy “przeklętych przez Boga”.

 

Zarówno przedstawiciele Kościoła na czele z kolejnymi papieżami, jak i środowisk żydowskich podkreślają, że tekst ten, który w żaden sposób nie stracił na aktualności ze względu na stanowcze potępienie antyjudaizmu i antysemityzmu, wymaga stałego przypominania. Nie może on, podkreśla się, pozostać tylko dokumentem historycznym, co w tym przypadku znaczyłoby: zapomnianym. Stale przywoływali go Jan Paweł II i Benedykt XVI, a teraz czyni to Franciszek.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23951,50-rocznica-ogloszenia-deklaracji-nostra-aetate.html

_______________________________________________________________________________________________________

 

 

O autorze: Słowo Boże na dziś