Nasze życie jest jednak o wiele ważniejsze niż jakieś przedsięwzięcie budowlane czy polityka. – Środa, 04 listopada 2015 św. Karola Boromeusza, biskupa, wspomnienie

Myśl dnia

Często najmądrzejszą odpowiedzią jest milczenie.

Lew Tołstoj

Cytat dnia

(…) najpierw należy wszystko mądrze przemyśleć, potem dołożyć wszelkich starań i nigdy nie opuszczać rąk.

Św. Karol Boromeusz

430186_532852103432725_1580616076_n

 

Jezu, stawiasz przede mną tyle wymagań. Chcesz, abym razem z Tobą dźwigał krzyż i był gotowy do wyrzeczeń.

Dadaj mi siły, abym sprostał tym wymaganiom.

_______________________________________________________________________________________________________

SŁOWO BOŻE

_______________________________________________________________________________________________________

 

ŚRODA XXXI TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Rz 13, 8-10)

Miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa

Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian.

Bracia:
Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: «Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj»  i wszystkie inne streszczają się w tym nakazie: «Miłuj bliźniego swego jak siebie samego».
Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 112 (111), 1-2. 4-5. 9)

Refren: Miłosiernemu Pan Bóg błogosławi.

Błogosławiony człowiek, który boi się Pana *
i wielką radość znajduje w Jego przykazaniach.
Potomstwo jego będzie potężne na ziemi, *
dostąpi błogosławieństwa pokolenie prawych.

On wschodzi w ciemnościach jak światło dla prawych, *
łagodny, miłosierny i sprawiedliwy.
Dobrze się wiedzie człowiekowi, który z litości pożycza, *
i swymi sprawami zarządza uczciwie.

Rozdaje i obdarza ubogich, *
jego sprawiedliwość będzie trwała zawsze,
wywyższona z chwałą *
będzie jego potęga.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (1 P 4, 14)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Błogosławieni jesteście, jeżeli złorzeczą wam

z powodu imienia Chrystusa,

albowiem Duch Boży na was spoczywa.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 14, 25-33)

Kto nie wyrzeka się wszystkiego, nie może być uczniem Jezusa

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.
Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.
Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Perspektywa uczniów

Jezusowi zależało, aby Jego uczniowie byli gotowi do największych wyrzeczeń: rezygnacji z więzów rodzinnych i majątku. Syn Boży zdawał sobie sprawę, że takie wyrzeczenie jest bardzo trudne. Człowiek w sposób naturalny dąży do bliskości emocjonalnej z drugą osobą. Potrzebuje też stabilizacji ekonomicznej. Bycie uczniem Jezusa opiera się na zaufaniu Bogu. Będąc w związku emocjonalnym z drugim człowiekiem, w jakiejś mierze uzależniamy się od tej osoby. Potrzebujemy ją widzieć często i rozmawiać z nią. Podobnie jest, gdy chodzi o stosunek do dóbr materialnych. Przyzwyczajamy się do określonego poziomu życia. Ci, którzy idą za Jezusem, otrzymują nagrodę życia wiecznego i w tej perspektywie przeżywają swoje ziemskie życie.

Jezu, stawiasz przede mną tyle wymagań. Chcesz, abym razem z Tobą dźwigał krzyż i był gotowy do wyrzeczeń. Dadaj mi siły, abym sprostał tym wymaganiom.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
**************

Św. Karola Boromeusza

0,13 / 12,34
W czasach Jezusa więzy krwi i wynikające z nich powinności były  rozumiane inaczej niż obecnie. Rodzina była nie tylko miejscem wychowania, ale przede wszystkim punktem odniesienia, fundamentem przynależności do kultury. Określała tożsamość człowieka. Wierność rodzinie była obowiązkiem i prawem społecznym.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 14, 25-33
Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw memu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».Jezus układa na nowo relacje społeczne. Dlatego został okrzyknięty burzycielem porządku i podżegaczem. System religijno-prawny był tak szczelny, że żydzi nie mogli pojąć nauki Mesjasza. Stanąć przeciw tradycji było dla nich tożsame ze zdradą religii i wiary w Boga.Jezus mówi, że kto przecina więzy krwi, zyskuje stokrotnie więcej przez więzy wiary. Bo tak właśnie ma się narodzić nowa rodzina ludzi w wierze – nie mająca już względu na koligacje i interesy rodzinne.

Wiara traktowana poważnie nie może się ograniczać jedynie do norm społecznych. Niesienie krzyża to wzięcie odpowiedzialności za siebie, a nie zrzucenie jej na innych ludzi, na prawo czy na tradycję. Krzyż nosimy w sobie, to nasza historia życia oraz nasze wady i słabości, które trzeba odkryć i się z nimi mierzyć.

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw memu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».Traktowanie wiary w sposób obłudny przywołuje Jezus do głupiego budowniczego lub naiwnego króla. Nasze życie jest jednak o wiele ważniejsze niż jakieś przedsięwzięcie budowlane czy polityka. Największy głupcem jest ten, kto przegrywa swoje życie wieczne.
Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność,
pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę,
wszystko, co mam i co posiadam.
Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam.
Wszystko jest Twoje.
Rozporządzaj tym według Twojej woli.
Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę,
a to mi wystarczy.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
**********

Ewangelia: Czy potrafisz wyrzec się wszystkiego?

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: “Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

 

Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: «Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć».

 

Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.

 

Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”.
Łk 14, 25-33

 

Komentarz do Ewangelii
Jezusowi chodzi oczywiście nie o nienawiść w sensie ścisłym, ale o to, byśmy potrafili zostawić wszystko, gdy gra się toczy o życie wieczne. Kto nie umie wyrzec się wszystkiego, kto swoją egzystencję opiera na ludziach, albo na tym, co posiada, ten nie może być uczniem Jezusa, bo nic z Jego nauki nie zrozumie.

 

Jego nauka czyni człowieka niesamowicie mocnym, zdolnym stoczyć zwycięsko każdą bitwę ze złem. Jednak człowiek ten musi być wewnętrznie wolnym od wszelkich przywiązań do tego co ziemskie.

http://www.deon.pl/224/art,2632,ewangelia-czy-potrafisz-wyrzec-sie-wszystkiego.html

*************

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 14, 25-33

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. Pro-Zak / Foter / CC BY-NC)

Kto nie nosi swego krzyża…

 

Obowiązki uczniów Jezusa
Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

 

Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć.

 

Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu?

 

Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem.

 

Opowiadanie pt. “O Chrystusie z oceanu”
Mała rybacka wioska we Francji (Saint-Valery) już nieraz opłakiwała swych mężczyzn, którzy znaleźli śmierć w morskich kipielach. Ostatnio taki właśnie los spotkał ojca z synem.

 

Pewnego dnia dzieci bawiące się na plaży odkryły przypływającego do brzegu rzeźbionego Chrystusa, wielkości człowieka. Miał on pochodzić z zatopionego statku. Brakowało gwoździ z ran, tak samo belek. Dzieci przyniosły korpus do proboszcza, a ten ucieszył się, że przyszedł Chrystus z rozpostartymi ramionami, aby przygarnąć tę tak okrutnie doświadczaną parafię.

 

Natychmiast zamówił solidny, dębowy krzyż, przymocował Zbawiciela nowymi gwoździami i zawiesił na godnym miejscu w kościele. Teraz dopiero widać było, jak miłosierne oczy z rzeźbionego oblicza zwrócone były na wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu krzyża. Ale następnego poranka figura Chrystusa – ku zdziwieniu i przerażeniu wszystkich – znalazła się (bez belek) na ołtarzu, przy czym nikt nie maczał w tym palców.

 

Następnej niedzieli wzruszony proboszcz apelował do serc i kieszeni słuchaczy o wielkie ofiary, aby można było zakupić nowe belki krzyża, które by były godne Zbawiciela Świata. Wszyscy dawali, ile tylko mogli, zebrała się spora suma i proboszcz zamówił wspaniały, lśniący krzyż z czarnego drzewa, do tego złoty napis INRI. Gdy dwa miesiące później umocowano korpus, znów w nocy opuścił Chrystus ten “postument” i znalazł się na ołtarzu.

 

Wiadomość o tym cudzie rozeszła się lotem błyskawicy po całej Francji. Teraz płynęły sowite ofiary ze wszystkich zakątków kraju; nawet żona ministra marynarki przysłała serce z diamentów. Pieniędzy płynęło tyle, że zamówiono krzyż ze złota i szlachetnych kamieni. Gdy po dwóch latach zawieszono figurę na tym krzyżu, stało się to samo, co poprzednio: w nocy położył się Jezus na białym obrusie ołtarza. Teraz już Go nie ruszano – ze czci i strachu, że od nowa sprawi mu się przykrość.

 

Pewnego dnia przybył jakiś niedorozwinięty młodzieniec z wiadomością, że znalazł na brzegu właściwe belki krzyża. Proboszcz poszedł z nim i przynieśli rzeczywiście dwie deski z gwoździami z jakiegoś rozwalonego statku. Dokładne oględziny wykazały, że zawierają dwie czarne litery, właśnie oznakowanie tego statku, na którym pięć lat temu zginęli ojciec z synem. Położyli więc Jezusa na te deski i proboszcz własnoręcznie przybił go tymi gwoździami przeżartymi już przez słoną wodę.

 

Chrystus z oceanu już nie uwolnił się nigdy z tego krzyża. Widocznie chciał wisieć na tym drzewie, na którym umarli ci ludzie, którzy wołali Jego imię w ostatniej godzinie swego życia.

 

Refleksja
Każdy z nas dźwiga swój krzyż, a jest nim często szara codzienność, brak zdrowia, pracy, ból związany z konfliktami w domu czy pracy. Tych małych i dużych krzyży jest wiele. Dźwigamy je każdego dnia, często w osamotnieniu i z dala od innych. Często jednak krzyż jest udziałem innych. Jest to często nienawiść, obmowa, brak zrozumienia i chęci nawet  porozumienia. Krzyża takiego nie można się pozbyć, trzeba go tylko cierpliwie nieść…

 

Jezus uczy nas, że niesienie krzyża jest jakoś “wbudowane” w nasze ziemskie życie. Nie da się tego krzyża zamienić, czy oddać. Trzeba go zatem zaakceptować i próbować z Nim mężnie żyć. Noszenie go samemu i pomaganie innym noszenia ich własnego krzyża graniczy z heroizmem, ale właśnie na tym polega nasze chrześcijańskie życie…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Dlaczego nie lubimy nieść codziennego krzyża?
2. Dlaczego obdarowujemy innych naszym krzyżem?
3. Jak zaakceptować swój krzyż?

 

I tak na koniec…
Można tak pokochać krzyż, że się zrezygnuje z zejścia z krzyża w dniu zmartwychwstania (Józef Stanisław Tischner)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,377,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-14-25-33.html

************

Wybierzmy szczęście

4 listopada 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Bóg ze swej strony nigdy się nas nie wypiera. Przeciwnie, prosi i przynagla, by wybrać Go całym sercem.

Mojżesz przemówił do ludu: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im – oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego (Pwt 30, 15-20).

Wolność i wybór

 Budząc się rano, nie zastanawiamy się: oddychać czy nie; przyzwalać na akcję serca czy nie. Te czynności, i wiele innych, są z góry określone i dokonują się automatycznie, i poza naszą świadomością. Po prostu bez wahania poddajemy się biologicznej konieczności, będącej zresztą wielkim dobrodziejstwem. Jednak nad inną kwestią trzeba się zastanawiać: jak żyć, jak postępować? Jak ustrzec się wybierania dobra pozornego? W naszym odróżnianiu dobra od zła jest pewien „automatyzm”, ale zawsze dokonuje się to w polu świadomości. Ponadto w pewnych sytuacjach potrzebny jest szczególny namysł i duchowe zmaganie, by wybrać dobro, a oddalić zło.
  • Stwórca obdarował nas wolnością i zdolnością rozumienia rzeczywistości. Dary te – to „coś” najbardziej własnego. Nikt zatem nie może zająć naszego miejsca i stanowić o nas. Każdy osobiście rozstrzyga, co uważa za najwyższą wartość i największe dobro; dokładniej: w czym, w kim tę wartość rozpoznaje. Niektórzy twierdzą, że to własna osoba i doczesne życie jest dobrem najwyższym.
  • Inni rozpoznają to dobro w Bogu i w życiu wiecznym. Prawdopodobnie, Drogi Czytelniku, dokonałeś w tym względzie fundamentalnego rozeznania i wyboru.
  • Ale nawet i w tej sytuacji należy pamiętać, że jedynie stopniowo dojrzewamy do zasadniczego opowiedzenia się za Bogiem – za teocentryzmem, a przeciw egocentryzmowi.

Często potrzeba wielu lat, by stać się pewnym tego, że to nie w nas samych i w doczesnym życiu jest najwyższe dobro. Potrzeba czasu, by nabrać głębokiego przekonania, że to Bóg, Pan Jedyny, jest Dobrem Najwyższym.

Skowyt serca

Po grzechu pierworodnym wszyscy jesteśmy tacy, że dość długo wahamy się, czy wybrać tylko siebie i siebie ponad wszystko miłować, czy też wybrać i miłować Boga ponad wszystko, a w Nim odnaleźć i siebie, i bliźnich, i wszystkie stworzenia.

Bóg niewątpliwie stworzył nas dla wspaniałego rodzaju istnienia: w miłosnej więzi z Nim. Wielkim darem Boga dla nas jest obecny czas życia. Jednak Jego dobrem większym i największym jest szczęśliwa wieczność.

  • Smutne jest to, że my (niestety) poprzez jakiś czas, dłużej lub krócej, próbujemy obejść się bez Boga i znaleźć sobie szczęście w świecie i w innych osobach. Sądzimy, że to, i tyle (tylko) nam wystarczy.
  • Jeśli jednak zbyt długo (a przy tym naiwnie i niemądrze) obstajemy przy swoim, przy swej samowystarczalności, to musimy wiele wycierpieć. Psalmista powie o „skowycie” (por. Ps 38, 9).
  • Wątpienie o miłości Boga i nieufność trzeba okupić różnymi smutkami, lękami, beznadziejnością, a nawet rozpaczą… Takie są żałosne skutki uwiedzenia przez Szatana. Takie marne owoce wydaje pójście za złudnym urokiem grzechu powątpiewania o Miłości Boga.

Nie można milczeć

Przywołanej sytuacji nie można pomijać milczeniem. I nie można być obojętnym na własne i cudze cierpienia, związane z fałszywym wyborem! Różnorakie cierpienia, nasze własne i innych ludzi, winny dawać nam do myślenia i pobudzać do otwarcia się na Boże zbawienie. Wcale nie jest to takie oczywiste, zwłaszcza dzisiaj, gdy panuje myślowa „moda”, która każe raczej maskować i głęboko skrywać dramatyczną sytuację człowieka, bardzo cierpiącego wskutek oderwania (się) od Boga.

Jeden z myślicieli podkreśla niepokojącą prawidłowość naszych czasów. Stwierdza, że mamy dzisiaj do czynienia – i to na wielką skalę – ze zobojętnieniem wobec dramatycznej alternatywy: sensu i bezsensu, życia i śmierci, szczęścia i nieszczęścia, afirmacji i negacji.

  • Miejsce żarliwości – w wierze czy w ateizmie – zdaje się zajmować właśnie fatalna obojętność.
  • Weszliśmy w „erę postateistyczną, to znaczy w epokę, w której ludzie pogodzili się z nieobecnością Boga i sami organizują sobie własne życie, poważnie lub lekkomyślnie, ale bez odniesienia do Boga”.
  • Nad naszymi czasami zaległa straszna noc, noc świata. „Czas Nocy Świata jest marnym czasem, gdyż marnieje coraz bardziej. Zmarniał aż tak, że nie potrafi już rozpoznać, iż brak Boga jest właśnie brakiem” (M. Heidegger).

Płynąć pod prąd

Rekolekcje Ignacjańskie (i każde inne) są takim czasem, w którym płyniemy pod prąd bezbożnych trendów cywilizacji. Bo czyż nie lepiej jest świadomie sprzeciwiać się złu grzechu fundamentalnego, niż cierpieć „obojętnie” i z kamienną twarzą twierdzić, że nic złego się nie dzieje? Jeśli już cierpimy (a jest to właściwie nieuchronne), to cierpmy „żarliwie” i przytomnie, dopytując się: co to właściwie znaczy?!
  • I jakie jest wyjście?
  • Odpowiedź daje nam Bóg Ojciec w całej Historii Zbawienia, a najpełniej w Swoim Synu, który dla nas urodził się na Ziemi, na niej żył, umarł i zmartwychwstał. Bóg, stwarzając nas na Swój obraz i podobieństwo, ukierunkował nas ku Sobie. Jest to zatem normalne, gdy świadomie i dobrowolnie lgniemy do Boga i szukamy Go z pasją coraz większą.
Pięknie wyraził tę rzeczywistość ludzkiego serca św. Augustyn:
„Jakże wielki jesteś, Panie, i godny, by Cię sławić. Wspaniała jest Twoja moc, a Twojej Mądrości nikt nie zmierzy. Pragnie Cię sławić człowiek, cząstka Twego stworzenia, który dźwiga swój śmiertelny los; nosi świadectwo swego grzechu i dowód tego, że Ty pysznym się sprzeciwiasz. A jednak pragnie Cię sławić ta cząstka Twego stworzenia. Ty sam sprawiasz, że znajduje on ukojenie w wielbieniu Ciebie. Stworzyłeś nas bowiem dla siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie” (św. Augustyn, Wyznania, I, 1, 1).
Czyż nie z radością i z podniesionym czołem powinniśmy przeżywać i obwieszczać tę wielką prawdę, że „w definicję człowieka wpisany jest Bóg”.

Bóg nas przynagla

Bóg ze swej strony nigdy się nas nie wypiera. Przeciwnie, prosi i przynagla, by wybrać Go całym sercem. Zapewnia, że ma nas wyrytych na obu swych dłoniach (por. Iz 49, 16). A używając innych obrazów i porównań, Bóg nas zapewnia, że przed nami jest dal, a nie cieśnina (por. Hi 36, 16).
  • Nie jesteśmy skazani na cieśninę samej tylko doczesności i przemijalnego kształtu życia.
  • Jest jednak moment decyzji i wyboru. Bóg w jasnych słowach stawia przed nami fundamentalną alternatywę: Bóg położył przed tobą ogień i wodę, co zechcesz, po to wyciągniesz rękę. Przed ludźmi życie i śmierć, co ci się podoba, to będzie ci dane (Syr 15, 16-17). 
  • On na początku stworzył człowieka i zostawił go własnej mocy rozstrzygania (Syr 15, 14).
  • To samo przynaglenie, pełne powagi, rozbrzmiewa w tych słowach: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. [… ] Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego.

 Przeobfity stół życia

 Bóg, Miłujący i Wszechmocny, zastawia dla nas przeobfity stół życia doczesnego i wiecznego. Jeśli chcemy mieć pełny udział w życiu przeobfitym, to winniśmy codziennie żyć w wychyleniu – ku Bogu.
  • Tak, należy codziennie, wiele razy na dzień, „wyrywać się z siebie i przechodzić w Boga” (św. Ignacy Loyola).
  • Trzeba „wyrywać się z ciasnoty swego serca i wrastać w nieskończoność życia Chrystusowego” (św. Teresa Benedykta, Edyta Stein). Trzeba nam codziennie, i to po wielekroć, dokonywać zrywu – ku Bogu i w ten sposób świadomie i z nadzieją pielgrzymować do Domu Ojca.
  • Owo „wyrywanie się” czy „zryw” ku Bogu dzieje się w sakramentach świętych, w każdej prawdziwej modlitwie.
  • A modlitwą jest także każdy akt strzelisty, którego treścią jest ufna wiara, nadzieja, a zwłaszcza miłość, a także prośba, uwielbienie, dziękczynienie, itp.
 Do wybrania Boga i Jego Prawa pięknie i przekonująco wzywa nas Psalmista:
Błogosławiony człowiek, który nie idzie za radą występnych,
nie wchodzi na drogę grzeszników
i nie zasiada w gronie szyderców,
lecz w prawie Pańskim upodobał sobie
i rozmyśla nad nim dniem i nocą.
On jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,
które wydaje owoc w swoim czasie,
liście jego nie więdną, a wszystko, co czyni, jest udane.
Co innego grzesznicy:
są jak plewa, którą wiatr rozmiata.
Albowiem znana jest Panu droga sprawiedliwych,
a droga występnych zaginie (Ps 1).
http://osuch.sj.deon.pl/2015/11/04/wybierzmy-szczescie-deon-pl/
*******************

PRZEBIEGŁOŚĆ

by Grzegorz Kramer SJ

Dobra, dobra: marzenia – marzeniami, ale żyć trzeba. Tak widzę dzisiejszą Ewangelię. Jezus cały czas wyrywał ludzi z marazmu polegającego na życiu opartym na powinności, wyrwał z fatalistycznego życia, mówiąc o pragnieniach, a jednak dziś mówi o innym aspekcie. O tym, że nasze życie sercem, marzeniami i pragnieniami, że nasze wyruszenie do przygody i pójście za głosem, który odczytujemy w sercu, musi być rozsądne.

Najpierw kwestia nienawiści. Czwarte przykazanie ciągle obowiązuje, ale Jezus pokazuje jedynie, Kto w tym wszystkim, co jest moim życiem, ma być pierwszy. Dla mnie to przejaskrawione zdanie jest wezwaniem do dojrzałości. Do budowania swojego życia nie w oparciu o niedojrzałe relacje z rodzicami, czy tylko na sobie i swojej egoistycznej wizji świata, ale przede wszystkim na Nim. Zostawiając rodziców, biorąc odpowiedzialność za swoje, idę za Nim.

Wieża. Ta krótka przypowiastka jest swoistym tekstem szkoleniowym. Zabierając się za codzienność, muszę kalkulować, a więc żyć w realności każdego dnia. Pragnienia mają być perspektywą, szerokim horyzontem i są potrzebne jak paliwo w samochodzie. Budowanie wieży to czas od porannego otworzenia oczu, aż do ich zamknięcia wieczorem. W tym czasie muszę wziąć pod uwagę wiele czynników. Począwszy od tego, co tyczy mnie samego: kondycję, aktualny stan zdrowia, zadania, plany. Muszę też wziąć pod uwagę innych: rodzinę, współbraci, osoby, z którymi pracuję. W moim planowaniu nie mogę zapomnieć o porze roku i pogodzie na zewnątrz. Czym więcej danych przeanalizuję i wezmę pod uwagę, tym większa szansa na zbudowanie czegoś dobrego. Tak, wiem, że to „oczywistości oczywiste”. Jednak ilu z nas każdego dnia tak naprawdę przewiduje to, co się będzie działo? Raczej idziemy w życie na „autopilocie”. Nasz refren brzmi: „jakoś to będzie”.

Są tacy, co powiedzą, że ta perykopa jest zabijaniem pragnień właśnie poprzez rozum i kalkulację. Nie. Ten fragment jest podręcznikiem mądrej przebiegłości, nie wycofywaniem się z wielkich pragnień. Chodzi o to, by po akcji nie musieć spuszczać głowy ze wstydu, ale być dumnym ze swego dzieła, być zwycięzcą. Być przebiegłym na wzór Boga. Przebiegłość, choć w naszym codziennym języku ma pejoratywne znaczenie, to jednak jest słowem bardzo pozytywnym, twórczym. Być przebiegłym to mieć na uwadze przebieg całej akcji, być „biegłym”, nie kimś, kto czeka biernie na rezultat.

Proszenie o pokój, kiedy się wie, że się nie wygra, nie jest tchórzostwem, jest mądrością przewidywania. W tym kontekście też odczytywałbym ostatnie zdanie o wyrzekaniu się wszystkiego. Wszystko to nic innego jak dziecinne powtarzanie w nas: „ja sam”.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/11/04/przebieglosc/

************

 

https://youtu.be/YpXINWlCAcI
***********

Wyrzeczenie się wszystkiego (4 października 2015)

  • przez PSPO
  • 3 listopada 2015

wyrzeczenie-komentarz-liturgiczny

 

Nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14,33).

 

Jest to bardzo radykalna zasada i być może, trzeba się nią przerazić. Przerażenie nasze jeszcze wzrasta, kiedy dodamy do tych słów Jezusa jeszcze wcześniejsze:

 

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26).

 

Oczywiście wiemy, że nie chodzi w tym zdaniu o nienawiść w naszym rozumieniu. W języku hebrajskim nie było pośrednich słów pomiędzy miłością i nienawiścią i używając tych dwóch słów, autorzy musieli wyrazić całą myśl. Sens tego zdania lepiej oddają słowa Pana Jezusa, które znajdujemy u św. Mateusza:

 

Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37).

 

Słowo „nienawiść” użyte w tym momencie ma jednak bardziej podkreślić radykalizm opowiedzenia się, o czym zresztą mówi cały kontekst. Zatem słowa te przerażają.

Zastanówmy się jednak, o co chodzi w tym fragmencie. Pan Jezus mówi w nim o tych, którzy chcą pójść za Nim, czyli do Jego królestwa, które nie jest z tego świata. Aby tam dojść, trzeba przejść przez śmierć. I wydaje się, że w tym ostatecznym kontekście należy odczytać całość. Kto nie wyrzeka się wszystkiego – odnosi się do wyrzeczenia spraw związanych z tym światem. Otóż czy tego chcemy, czy nie, każdy zostanie pozbawiony wszystkiego, co tutaj posiada. Śmierć mu wszystko zabierze, nic mu nie zostanie. Dramat polega na tym, że człowiek może się tak przywiązać do tego, co posiada, że śmierć może go zniszczyć razem z tym wszystkim, co i tak musi przepaść. W ten sposób widać, że w istocie Pan Jezus niczego nam nie chce zabrać, bo tak naprawdę my nic nie mamy, wszystko jest jedynie nam powierzone. Otrzymaliśmy zarówno warunki, jak i dobra po to, byśmy nimi zarządzali właściwie. Kto nie wyrzeka się wszystkiego – to w istocie wezwanie do wolności od tego wszystkiego.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Rz 13, 8-10; Łk 14, 25-33

Przypominamy sobie Jego zdanie: kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (Mk 8,35). W nim chodzi o to samo, o wolność i wybór Osoby Jezusa. Okazuje się, że taka wolność, wymaga odwagi, bo lęk o siebie jest ogromny i nas zniewala. W Ewangelii Pan Jezus domaga się dla siebie miłości większej nawet niż najszlachetniejsze rodzaje miłości ziemskiej, jakimi są miłość rodziców (pamiętamy, że jest ona przykazaniem!) i miłość do własnych dzieci. Śmierć przecież także nas od nich odetnie, niejako pozbawi nas tej miłości w jej naturalnym wymiarze. Nie one zatem są najważniejsze. One nie przyniosą nam zbawienia. Zbawienie może dać miłość, więź z Chrystusem. Dlatego właśnie: Kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być uczniem Chrystusa.

Przypowieści, jakie Pan Jezus jednocześnie przytacza, wskazują na zasadnicze decyzje, które wymagają przewidywania i oceniania przedsięwzięcia z perspektywy końca. Chodzi zatem o zamysł całościowy, a nie chwilowe postawy. W takiej całościowej perspektywie miłość do Chrystusa musi mieć absolutne pierwszeństwo. „Wyrzeczenie się wszystkiego” jest jej wyrazem. Chodzi po prostu o ubóstwo, wolność od dóbr doczesnych, a posiadanie wszystkiego u Boga, o czym Pan Jezus mówił w innym miejscu w rozmowie z tak zwanym „bogatym młodzieńcem”: Jednego ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź ze Mną (Łk 18,22). Wtedy dopiero będziesz mógł być moim uczniem.

Natomiast w Liście do Rzymian mowa jest o miłości jako o dynamizmie codziennego postępowania: miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa (Rz 13,10). Jeżeli miłość będzie zasadą naszego codziennego postępowania, to nie będziemy grzeszyli: Miłość nie wyrządza zła bliźniemu (Rz 13,10). Ta zasada jest dla nas jasna. Warto jednak się zastanowić nad powiązaniem między tymi dwoma rodzajami miłości. Otóż nie jesteśmy w stanie żyć według zasady miłości bliźniego na co dzień, jeżeli nie zapadną w nas radykalne decyzje odnoszące się do całości naszego życia w perspektywie końca i ostatecznych rozstrzygnięć. Jeżeli w perspektywie śmierci nie będziemy wolni od tego, co nam daje świat, to ostatecznie lęk nas sparaliżuje w naszym życiu miłością. Gdzieś, kiedyś tę miłość zdradzimy. Po prostu nasza miłość nie będzie miłością prawdziwą. Sami nie potrafimy jej realizować. Być uczniem Chrystusa to znaczy żyć Jego miłością. W Liście do Efezjan św. Paweł się modli:

 

Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef 3,17–19).

 

Otóż to wkorzenienie w miłość Chrystusa jest nam niezbędne do życia miłości. Eucharystia jest misterium naszego wkorzeniania się w Chrystusa. Oby stawała się ona w nas prawdą.

http://ps-po.pl/2015/11/03/wyrzeczenie-sie-wszystkiego-4-pazdziernika-2015/

***********

 

https://youtu.be/bSy-surfWb4
************
Św. Jan Kasjan (ok. 360-453), założyciel klasztoru w Marsylii
Konferencje, nr 3, 6-7
Porzucić wszystkie swoje dobra

Według tradycji Ojców i autorytetu świętych Pism, wyróżniamy trzy wyrzeczenia. Pierwsze dotyczy wszystkiego, co materialne: powinniśmy gardzić wszelkimi bogactwami i dobrami tego świata. Drugie to odrzucenie dawnego sposób życia, pełnego wad i pożądliwości duszy i ciała. Trzecie to oderwanie naszego ducha od obecnych i widzianych rzeczywistości, aby kontemplować rzeczywistości przyszłe i pragnąć jedynie rzeczywistości niewidzialnych. Należy zachowywać te trzy wyrzeczenia, jak Pan rozkazał Abrahamowi, kiedy mu powiedział: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca” (Rdz 12,1).

Przede wszystkim powiedział: „Wyjdź z twojej ziemi”, to znaczy, porzuć bogactwa tej ziemi. Następnie: „Wyjdź z ziemi rodzinnej”, to znaczy, opuść przyzwyczajenia i dawne przywary, przywiązane do nas od dnia narodzin, ściśle z nami związane jakby rodzajem pokrewieństwa. Wreszcie: „Wyjdź z domu twego ojca”, to znaczy pozbądź się przywiązania do obecnego świata, który jawi się nam przed oczyma.

Kontemplujmy, jak mówi Apostoł Paweł, „nie to, co widzialne, lecz to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie” (2 Kor 4,18). „Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie” (Flp 3,20). W taki sposób opuszczamy dom naszego dawnego ojca, który był naszym ojcem według dawnego człowieka, od naszych narodzin, kiedy byliśmy „potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni” (Ef 2,3) i skierujemy całą uwagę naszego umysłu na sprawy niebieskie. Wtedy nasza dusza wzniesie się aż do niewidzialnego świata, dzięki nieustannej medytacji nad sprawami Bożymi i duchowej kontemplacji.

***********

_______________________________________________________________________________________________________

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

4 LISTOPADA

Święty Karol Boromeusz, biskup

Święty Karol Boromeusz Karol urodził się na zamku Arona 3 października 1538 r. jako syn arystokratycznego rodu, spokrewnionego z rodem Medici. Ojciec Karola wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich. To miłosierdzie będzie dla Karola, nawet już jako kardynała, ideałem życia chrześcijańskiego.
Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie 7 lat, biskup Lodi dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła matka Karola. Aby zapewnić mu odpowiednie warunki na przyszłość, mianowano go w wieku 12 lat opatem w rodzinnej miejscowości. Młodzieniec nie pochwalał jednak tego zwyczaju i wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na ubogich.
Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu wyjechał zaraz na uniwersytet do Pawii, gdzie zakończył studia podwójnym doktoratem z prawa kościelnego i cywilnego (1559). W tym samym roku jego wuj został wybrany papieżem i przyjął imię Pius IV. Za jego przyczyną Karol trafił do Rzymu i został mianowany protonotariuszem apostolskim i referentem w sygnaturze. Już w rok później, w 23. roku życia, został mianowany kardynałem i arcybiskupem Mediolanu (z obowiązkiem pozostawania w Rzymie), mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później (1563). W latach następnych papież mianował siostrzeńca kardynałem-protektorem Portugalii, Niderlandów (Belgii i Holandii) oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i archiprezbiterem bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu. Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo jak mnich.
Wkrótce Karol stał się pierwszą po papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go “okiem papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć. Nie miał względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego usuwał bezwzględnie ludzi niegodnych i karierowiczów. Takie postępowanie zjednało mu licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego papieża, św. Piusa V (1567), musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Kiedy był w Rzymie, mianował wprawdzie swojego wikariusza i kazał sobie posyłać dokładne sprawozdania o stanie diecezji, zastrzegł sobie też wszystkie ważniejsze decyzje. Teraz jednak był faktycznym pasterzem swojej owczarni.

Święty Karol Boromeusz Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 r. otworzył wyższe seminarium duchowne (jedno z pierwszych na świecie). W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Prowadzenie seminarium powierzył oblatom św. Ambrożego, zgromadzeniu kapłanów diecezjalnych, które istnieje do dziś. Zaraz po objęciu rządów bezpośrednich (1567) przeprowadził ścisłą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą. Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego (1545-1563) zwołał aż 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiów wyższych założył przy uniwersytecie w Pawii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej.
Był fundatorem przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet, oraz kilku sierocińców. Kiedy w 1582 r. została przeprowadzona reforma mszału i brewiarza, zdołał obronić dla swojej diecezji obrządek ambrozjański, który był tutaj w użyciu od niepamiętnych czasów. Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichlerze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 r. niósł pomoc chorym, karmiąc nawet 60-70 tysięcy osób dziennie; zaopatrywał umierających; oddał cierpiącym wszystko, nawet własne łóżko. W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad 18 tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, którą prowadził idąc ulicami Mediolanu boso. W 1572 r. na konklawe był poważnym kandydatem na papieża.
Ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był także estetą i znał się na sztuce. Grał pięknie na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.
Największą zasługą Karola był jednak Sobór Trydencki. Sobór, rozpoczęty z wieloma nadziejami, wlókł się zbyt długo z powodu złej organizacji. Trwał aż 18 lat (1545-1563). Dopiero kiedy Karol przystąpił do działania, sobór mógł szczęśliwie dokończyć obrady. Dyskutowano na nim o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów, i gruntownie je wyjaśniono. W dziedzinie karności kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych, wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację. Większość z tych uchwał wyszło z wielkiego serca kapłańskiego Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały soboru były wszędzie zastosowane.
Zmarł w Mediolanie 3 listopada 1584 r. wskutek febry, której nabawił się w czasie odprawiania własnych rekolekcji. Pozostawił po sobie duży dorobek pisarski. Beatyfikowany w 1602 r., kanonizowany przez Pawła V w 1610 r. Jego relikwie spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej. Jest patronem boromeuszek, diecezji w Lugano i Bazylei oraz uniwersytetu w Salzburgu; ponadto czczony jest jako opiekun bibliotekarzy, instytutów wiedzy katechetycznej, proboszczów i profesorów seminarium.

W ikonografii św. Karol Boromeusz przedstawiany jest w stroju kardynalskim. Jego atrybutami są: bicz, czaszka, gołąb, kapelusz kardynalski, krucyfiks; postronek na szyi, który nosił podczas procesji pokutnych.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-04.php3

*************

Nadzieja w czasach zarazy

dodane 17.12.2008 11:01

Leszek Śliwa

Mariano Salvador Maella, „Św. Karol Boromeusz”, olej na płótnie, 1786, Banco de España, Madryt.

Jest jesień roku 1575. Mediolan ogarnia straszliwa epidemia dżumy. Ludzie umierają na ulicach. W półtora roku choroba zabiera 13 tysięcy ludzkich istnień. Z lewej strony obrazu dostrzegamy bezmiar tych nieszczęść. Chorej, karmiącej niemowlę kobiecie ktoś podaje naczynie ze strawą. W tle majaczą półnagie ciała innych chorych i zmarłych. Mariano Salvador Maella namalował jednak swój obraz w ten sposób, że widzimy, jak rozpacz pomału ustępuje miejsca nadziei.Z prawej strony ulicą miasta idzie procesja ludzi o twarzach zatroskanych, ale pełnych nadziei. Prowadzący procesję dostojnik kościelny nie boi się kontaktu z chorymi. Udziela Komunii św. jednemu z nich.
Od Hostii bije blask, świetlista aureola otacza też głowę dostojnika. To święty Karol Boromeusz, kardynał i arcybiskup Mediolanu.Już wcześniej w swojej diecezji fundował domy pomocy. Teraz oddaje się bez reszty chorym, przeznaczając wszystkie dochody na pomoc dla nich. Gdy dżuma ustępuje, organizuje wielką procesję wynagradzającą. Idzie na jej czele boso. Ten szlachetny duchowny był jednocześnie reformatorem Kościoła, aktywnym we wdrażaniu reform Soboru Trydenckiego.

http://kosciol.wiara.pl/doc/489350.Nadzieja-w-czasach-zarazy
**************

Krzysztof Rafał Prokop

ŚW. KAROL BOROMEUSZ

ISBN: 978-83-7505-283-1

wyd.: WAM 2009


Spis treści
Wstęp 7
Ród i pochodzenie 17
Dzieciństwo i lata młodzieńcze 27
Najbliższy współpracownik papieża 40
Moment przełomu 51
Pasterz Kościoła mediolańskiego 60
Kres życia i rychła kanonizacja 83
Spuścizna piśmiennicza 96
Kontakty z Polską i kult na ziemiach polskich 102
Zakończenie 119
Wybrana literatura 123

Wstęp

„Jakie jest miejsce, które dobroć Boża wyznacza w Kościele biskupowi? Od samego początku, na mocy włączenia w sukcesję apostolską, biskup staje wobec Kościoła Powszechnego. Jest posłany na cały świat i właśnie dlatego staje się znakiem powszechności Kościoła. […] Ponosząc odpowiedzialność za Kościół Powszechny, każdy biskup stoi równocześnie pośrodku swojego Kościoła partykularnego, to znaczy pośrodku tego zgromadzenia, które Chrystus powierzył właśnie jemu, żeby za sprawą jego posługi biskupiej coraz pełniej realizowała się tajemnica Kościoła Chrystusa, znaku zbawienia dla wszystkich. [Owa] tajemnica biskupiego powołania w Kościele polega właśnie na tym, że odnajduje się on zarazem w tej jednej, widzialnej wspólno cie, dla której jest ustanowiony, i w Kościele Powszechnym. Dlatego też biskup, który należy do całego świata i do Kościoła Powszechnego, przeżywa swoje powołanie w oddaleniu od innych członków episkopatu, aby pozostawać w ścisłym związku z ludźmi, których w imię Chrystusa gromadzi w swoim Kościele lokalnym. Zarazem staje się dla tych właśnie ludzi, których gromadzi, znakiem pokonywania ich samotności, gdyż prowadzi ich ku więzi z Chrystusem, a w Nim ku tym wszystkim, których Bóg wybrał przed nimi od początku świata, i tym, których dzisiaj gromadzi na całym świecie, jak również ku tym, których zgromadzi jeszcze w swoim Kościele po nich — aż po wezwanych w ostatniej godzinie. [W tym to kontekście] nie mogę nie odwołać się do mojego własnego patrona, św. Karola Boromeusza. Kiedy myślę o tej postaci, uderza mnie zbieżność faktów i zadań. On był biskupem Mediolanu w okresie soboru trydenckiego, mnie Pan Bóg dał być biskupem w czasie soboru watykańskiego II, w którego perspektywie dał mi takie samo zadanie: jego realizację. […] Zawsze frapowała mnie ta zbieżność i fascynowało mnie w tym świętym biskupie jego ogromne zaangażowanie duszpasterskie. Po soborze św. Karol oddał się wizytom duszpasterskim w całej diecezji, która liczyła wówczas około ośmiuset parafii. Krakowska archidiecezja była mniejsza, a jednak mnie nie udało się dokończyć rozpoczętych wizytacji”.

Te słowa sługa Boży papież Jan Paweł II zawarł w autobiograficznej książce Wstańcie, chodźmy!, wydanej na rok przed jego śmiercią (2004). Jest rzeczą skądinąd ogólnie wiadomą, że względem swego patrona z chrztu okazywał on od wczesnych lat życia szczególne przywiązanie i szacunek, czemu wielokrotnie też dawał wyraz w publicznych oraz prywatnych wypowiedziach już jako biskup, kardynał i na koniec papież.

W sam dzień dziewiętnastej rocznicy przyjęcia święceń biskupich — 28 IX 1977 — Karol Wojtyła napisał: „Na św. Karola Boromeusza patrzymy jako na wzór osobowy, niełatwy do naśladowania. Jest on jako święty szczególnym dziełem Łaski, owocem Odkupienia. Równocześnie jest świadkiem historii, która swym najgłębszym nurtem płynie jako dzieje zbawienia ludzi, społeczeństw i epok. Patrząc w stronę jego epoki, wmyślając się w dzieje jego życia, pragniemy włączyć się w ten sam nurt na dzisiejszej długości fali”. Niewiele ponad rok później, już po zaistniałym wyborze na Stolicę Piotrową, obchodząc po raz pierwszy jako papież wspomnienie liturgiczne swego patrona z chrztu, w podziękowaniu za złożone mu życzenia imieninowe Jan Paweł II mówił do Kolegium Kardynalskiego: „Święty Karol! Ileż razy przemyśliwałem jego życie, kontemplując wielką postać tego człowieka Bożego i sługi Kościoła, kardynała i biskupa Mediolanu, człowieka soboru.

Był on jednym z wielkich autorów reformy Kościoła w XVI wieku, dokonanej przez sobór trydencki. On również był jednym z twórców instytucji seminariów duchownych, potwierdzonej w całej swojej istocie przez sobór watykański II. Był prócz tego nie dającym się zastraszyć sługą dusz, sługą cierpiących, chorych, skazanych na śmierć. Mój patron! W jego imię moi rodzice, moja parafia, moja Ojczyzna pragnęli mnie od samego początku przygotować do tej szczególnej służby Kościołowi”.

Najwięcej uwagi w swoim nauczaniu papież- Polak poświęcił osobie własnego patrona z chrztu w roku 1984, kiedy przypadała czterechsetna rocznica śmierci św. Karola Boromeusza. Jan Paweł II odbył wówczas, w dniach 3 i 4 XI, pielgrzymkę do miejsc związanych z życiem owego hierarchy, podczas której nawiedził Pawię, Varallo i tamtejszą Świętą Górę (Sacro Monte), Aronę oraz Mediolan, we wszystkich homiliach i przemówieniach koncentrując uwagę na tej właśnie postaci. Po przejściu stacji Drogi Krzyżowej „Nowej Jerozolimy” w Varallo następca św. Piotra mówił wtedy do słuchających go wiernych, nawiązując do charakteru obchodzonej rocznicy i w szczególności jej eschatologicznego wymiaru: „Całą egzystencję chrześcijańską widzieć należy w perspektywie przygotowania do przyszłego życia wiecznego na ziemi zmartwychwstałych, [zaś] życie św. Karola jest dla nas przykładem w przygotowaniu się do śmierci. Pracował on niestrudzenie w służbie pasterskiej wspólnotom chrześcijańskim. Wielki podróżnik-katecheta podejmował ogromne trudy, aby dotrzeć także do najbardziej odległych miejscowości, ale u szczytu wszystkiego strzegł myśli o zbawieniu własnej duszy. Spowiadał się prawie codziennie [i nawet] w czasie wędrówek chciał, aby w jego małej grupie była zawsze zapewniona obecność spowiednika, [bowiem] decyzja o losie wiecznym zapada w ostatniej chwili życia. […] Święty Karol uczy nas swoim świadectwem o doniosłości zachowania czujnej myśli o śmierci, a stąd dyspozycji wiary, pokory, czystości wewnętrznej, ofiary i nadziei w perspektywie tego wielkiego i straszliwego kroku.

[Swe] ostatnie tchnienie wydał on ze wzrokiem pełnym słodyczy, utkwionym w krucyfiks, lekko się uśmiechając. Tak umiera sprawiedliwy — tak pragnie umierać każdy naśladowca Chrystusa”. Na zakończenie owej jubileuszowej pielgrzymki, podczas Mszy św. na placu przed mediolańską archikatedrą, Jan Paweł II w swej homilii raz jeszcze zaakcentował to, co w przykładzie życia świętego patrona pociągało go w szczególny sposób i kształtowało jego własną postawę: „Święty Karol był wielkim pasterzem Kościoła przede wszystkim dlatego, że sam szedł za Chrystusem — Dobrym Pasterzem. Szedł wytrwale, słuchając Jego słów i wypełniając je w sposób heroiczny. Ewangelia stała się dla niego prawdziwym słowem żywota, kształtującym jego myśli i serce, decyzje i postępowanie. […]

Zawsze też miał serce szeroko otwarte dla ubogich i potrzebujących. Miłość Chrystusa, którą znajdował w każdym z nich, pozwalała mu nie lękać się żadnego zła. […] Kiedy 3 XI 1584 r. Kościół mediolański otoczył modlitwą swego konającego kardynała, myśli i serca wszystkich skupiły się przy obrazie Dobrego Pasterza: «Poznaliśmy miłość». — «Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje» (1 J 3, 16). Przed czterystu laty odszedł stąd Karol Boromeusz, a odejście jego stało się początkiem tej pełni życia, jaką święci znajdują w Bogu samym. Po czterystu latach Kościół cały wielbi Trójcę Przenajświętszą i składa Jej dzięki, wspominając życie i śmierć św. Karola, albowiem «chwałą Boga jest żywy człowiek» — człowiek w całej pełni tego życia, jakie osiąga w Bogu Żywym”.

Od tamtej szczególnej, przeżywanej w sposób bardzo osobisty i emocjonalny podróży Jana Pawła II do miejsc związanych z życiem i śmiercią jego patrona dzieli nas już bez mała ćwierć wieku. Rok bieżący, w którym przypada 470-lecie urodzin św. Karola Boromeusza (1538), niesie z sobą zarazem jubileusz półwiecza sakry Karola Wojtyły oraz trzydziestą rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową. Od trzech lat słowiańskiego papieża nie ma już pośród nas, bowiem misterium śmierci, o którym mówił w roku 1984 na Świętej Górze w Varallo, stało się także jego udziałem. Tak samo też, jak w przypadku św. Karola Boromeusza, również jego kres „doczesnego pielgrzymowania” stał się zbudowaniem dla wielu, jako że przez całe życie świadomie przygotowywał się on na ów „wielki i straszliwy krok”. Zapewne też nikt nie wątpi, że tak, jak to miało miejsce w odniesieniu do mediolańskiego kardynała z XVI stulecia, także udziałem sługi Bożego Jana Pawła II będzie rychłe wyniesienie do chwały ołtarzy. Obaj oni, choć przyszło im żyć w odległych, a przez to jakże odmiennych pod niejednym względem epokach, w podobny sposób stali się wymownym znakiem i niewątpliwie trudnym do naśladowania wzorem dla sobie współczesnych — dla każdego z nas, dla wszystkich borykających się z podobnymi od wieków ułomnościami ludzkiej natury, na które dokonujący się postęp technologiczny ma wpływ doprawdy znikomy — albo zgoła żaden. Postać św. Karola Boromeusza może tedy inspirować również człowieka żyjącego u progu trzeciego tysiąclecia, tak jak w przemożny sposób inspirowała sługę Bożego Jana Pawła II — papieża przełomu tysiącleci. Wspólna im obu była też myśl o nieuchronności przemijania, przed którą wielu (czy nawet większość) mniej lub bardziej świadomie ucieka, co znakomicie wpisuje się w dominujący w dzisiejszej tzw. kulturze masowej ludyzm, nie uznający już zgoła żadnego czasu wyciszenia i zadumy. W niczym jednak nie zmienia to aktualności przestrogi, umieszczanej niegdyś — „ku opamiętaniu” — na odwiedzanych przez tych, którzy śmierć mają przed sobą, grobach zmarłych: Quod es, antea fui. Quod sum, eris („Czym teraz jesteś, ja niegdyś byłem. Czym ja teraz jestem, ty kiedyś będziesz”).

Igołomia, 28 IX 2008 r.

Ród i pochodzenie

W życiu bodaj każdego człowieka środowisko, z którego wyszedł i w którym został „uformowany”, a więc przede wszystkim najbliższa rodzina, a dawniejszymi czasy także cokolwiek szerszy tzw. krąg krewniaczy, odgrywały i również dziś odgrywają pierwszoplanową rolę, gdy chodzi o ukształtowanie osobowości — wraz z wszystkimi tego pochodnymi (światopogląd i horyzonty myślowe, hierarchia wartości, dokonywane wybory życiowe, itd.). W dobie społeczeństwa stanowego dodatkowo jeszcze w grę wchodził aspekt znamienitości pochodzenia, co nie tylko miało wpływ na poczucie własnej wartości (w tym przypadku opartej wszakże na dość wątpliwym fundamencie, skoro miała ona zasadzać się nie na indywidualnych zasługach, lecz na bardziej lub mniej eksponowanych parantelach), ale także decydowało o miejscu jednostki w ówczesnej „drabinie społecznej”, w znacznym stopniu determinując bieg życia konkretnej osoby, w związku z czym owo dziś tak popularne pojęcie „samorealizacji” wtenczas w ogóle nie funkcjonowało. Przeciwnie, każda spośród grup społecznych miała sobie przypisany określony zakres obowiązków i związanych z nimi praw oraz „kompetencji”, przy czym oczywiście o wiele szersze pole do działania stało otworem przed przedstawicielami rycerstwa, a później szlachty (o członkach rodów panujących nie wspominając), aniżeli mieszczaństwa czy tym bardziej chłopstwa. W systemie feudalnym znikoma też była szansa awansu, stąd aby „zaistnieć” na kartach historii, trzeba było nie tylko posiadać odpowiednie talenty i zdolności tudzież trafić na sprzyjające okoliczności dziejowe, ale też mieć szczęście urodzić się we „właściwym” środowisku, gwarantującym dogodny start do „kariery” życiowej. Święty Karol Boromeusz tego rodzaju szczęście miał i w każdej spośród jego biografii zwykło się podkreślać fakt bycia przezeń siostrzeńcem papieża. A zatem i w obecnym zarysie biograficznym tej jednej z najwybitniejszych postaci odnowy Kościoła katolickiego w dobie poreformacyjnej nie może zabraknąć choćby odrobiny dywagacji natury genealogicznej, które dla części czytelników okażą się być może mało interesujące, choć nie brakuje w nich i ciekawych wątków.

Zapewne frapująca wyda się niektórym już chociażby ta informacja, że właściwy ród Borromeo, czyli — w spolszczonym brzemieniu — Boromeuszy, wygasł jeszcze w pierwszej połowie XV w. Kim zatem byli przodkowie po mieczu przyszłego świętego? Nosili oni nazwisko Vitaliani i wywodzili się z Padwy, a więc z zupełnie innego regionu Italii (prowincja Wenecja Euganejska), przy czym w późniejszych czasach, w dobie świetności rodu, dorobiona została legenda, wedle której mieli oni pochodzić od żyjącego w dobie panowania cesarza Teodozjusza II († 450) niejakiego Ardaburiusza (Ardaburio), parającego się rzemiosłem wojennym. W rzeczywistości wywód genealogiczny Vitalianich rozpoczyna się — w świetle znanych źródeł — dopiero począwszy od drugiej połowy XIV stulecia. Wówczas to, w nieznanych nam bliżej okolicznościach, Jakub Vitaliani z Padwy poślubił Małgorzatę Borromeo z Mediolanu, z którego to związku przyszedł na świat syn, obdarzony rodowym imieniem Witaliana (Vitaliano). Wraz też z matką, zapewne już po śmierci ojca, rzeczony Witalian Vitaliani sprowadził się do stolicy Lombardii, której biskupem miał zostać w przyszłości św. Karol, i zamieszkał tu u swego wuja Jana Borromeo, zaliczającego się do najzamożniejszych pośród tamtejszych mieszczan. Również jednak i ten ostatni nie był mediolańczykiem z dziada pradziada, lecz wywodził się z toskańskiej rodziny bankierskiej z San Miniato, od pokoleń związanej z Florencją — stolicą Toskanii. Fakt ściągnięcia przezeń z Padwy do Mediolanu siostry oraz siostrzeńca nie stanowił kwestii przypadku, jako że ów ostatni spośród „właściwych” Boromeuszy nie doczekał się potomstwa (podobnie bez potomka zmarł jego brat o rodowym imieniu Borromeo), stąd też zdecydował się usynowić Witaliana Vitalianiego i jemu właśnie przekazać zgromadzoną fortunę.

Rzeczony akt adopcji nastąpił w r. 1396 i łączył się z zastrzeżeniem, że ów dziedzic Jana Borromeo miał odtąd przyjąć dla siebie i swoich potomków nazwisko wuja, zaprzestając posługiwania się własnym. Tak też w r. 1406, już po śmierci brata Małgorzaty Borromeo, jej syn otrzymał od władcy Mediolanu Filipa Marii Viscontiego, na mocy stosownego dyplomu książęcego z 10 X tr., obywatelstwo mediolańskie (cittadinanza) wraz z rodowym nazwiskiem matki. Witalian Borromeo, niegdyś Vitaliani, okazał się godnym spadkobiercą bogatego wuja, jako że w umiejętny sposób wydatnie pomnożył w kolejnych latach odziedziczony po nim majątek. Już zresztą w r. 1418 został książęcym skarbnikiem na dworze wspomnianego wyżej Filipa Marii Viscontiego, który to władca — przywilejem wystawionym w dniu 26 V 1445 r. — nadał mu godność hrabiego Arony, dziedziczoną odtąd przez kolejnych sukcesorów protoplasty „nowego” rodu Boromeuszy. Witalian Borromeo trudnił się bankierstwem — i to na skalę międzynarodową, prowadząc placówki m.in. w Londynie oraz Barcelonie, wszakże w aktywności przedstawicieli następnych pokoleń rodziny nastąpiło swoiste „przesunięcie akcentów”, związane z awansem do grona arystokracji. Wyrazem tego była także określona „polityka matrymonialna”, dzięki której Boromeusze skoligacili się m.in. z książęcymi rodami Viscontich, Sforzów, Farnese, a nawet z dynastią sabaudzką (Savoia), z której mieli wywodzić się późniejsi królowie zjednoczonych Włoch. Że zaś w realiach nie tylko nowożytnego Półwyspu Apenińskiego tak samo najwyższe godności kościelne piastowali przedstawiciele owych najpierwszych rodzin arystokratycznych, w ciągu kolejnych stuleci aż siedmiu Boromeuszy znalazło się w gronie Kolegium Kardynalskiego (w tej liczbie św. Karol), z których jak dotychczas ostatnim był zmarły w r. 1881 Edward Borromeo, prefekt Domu Papieskiego i archiprezbiter Bazyliki Watykańskiej. Nie sposób też nie dodać w owym kontekście, że dalecy potomkowie w linii męskiej rzeczonego Witaliana Vitalianiego, później Borromeo, żyją po dziś dzień, dziedzicząc nadal feudalne tytuły książąt (pierwotnie — od r. 1623 — margrabiów) Anghery i hrabiów Arony, przy czym aktualnie głową rodu jest urodzony w r. 1932 nie gdzie indziej, lecz w Mediolanie, Giberto Borromeo — zarazem grand pierwszej klasy Królestwa Hiszpanii (tę z kolei godność jako pierwszy w rodzie otrzymał w r. 1708 imiennik bohatera obecnej książki — Karol Borromeo, w dwa lata później — 15 X 1710 r. — ustanowiony także wicekrólem Neapolu).

opr. aw/aw

Copyright © by Wydawnictwo WAM

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/s_k_boromeusz_wam_01.html

*****************

Miłość w czasach zarazy – św. Karol Boromeusz

dodane 30.10.2009 14:02

ks. Tomasz Jaklewicz

Karol Boromeusz (1538–1584) zaczynał swoją drogę do świętości jako typowy przedstawiciel renesansowego duchowieństwa. Trudny start…

Szlachetnie urodzony, mając zaledwie 7 lat, został opatem w rodzinnej Aronie. Gdy skończył 21 – został kardynałem z nominacji papieża Piusa IV, którym był jego wujem. Młody hierarcha, wykształcony prawnik, stał się szybko sekretarzem stanu, prawą ręką papieża. Dziwne to były czasy. Drugi po papieżu człowiek w Kościele nie miał ani wykształcenia teologicznego, ani święceń kapłańskich. Karol okazał się jednak skutecznym dyplomatą i sprawnym organizatorem. Wspierał Piusa IV w dążeniach do szczęśliwego zakończenia Soboru Trydenckiego. Kościół bardzo potrzebował odnowy.

Boromeusz odczytuje sobór jako wezwanie do osobistego nawrócenia. Fascynuje go duchowość jezuitów oraz gorliwość jego przyjaciela św. Filipa Nereusza, szalonego duszpasterza Rzymu. Boromeusz był tytularnym biskupem Mediolanu, ale mieszkał od lat w Rzymie. Sobór nakazywał zerwanie z takimi chorymi praktykami. Boromeusz prosi więc papieża o święcenia, chce być biskupem nie na papierze, ale w rzeczywistości. Wyrusza do Mediolanu, w którym od lat nie widział swojego biskupa. Wygłasza programowe kazanie.
Podkreśla, że reformę zaczyna się od pasterzy. Zakłada pierwsze seminarium duchowne, przeprowadza kilkanaście synodów, osobiście wizytuje każdą z 800 parafii swojej rozległej diecezji.

Mobilizuje proboszczów, jest surowy dla gorszycieli. Napotyka często opór, zwłaszcza wśród zakonników i zakonnic. Dwa razy uchodzi z życiem z zamachów zorganizowanych przez zbuntowanych zakonników. Kiedy w Mediolanie wybucha zaraza, objawia się najpiękniejsze oblicze Boromeusza – pasterska miłość w czasach epidemii. Gdy wielu możnych ucieka z miasta, biskup organizuje żywność, pomoc medyczną, przytułki. Prowadzi pokutne procesje, idąc boso z krzyżem w rękach. Jego zdolności organizacyjne okazują się zbawienne w ogarniętym paniką mieście. Umiera wyczerpany nadludzką pracą w wieku 46 lat.

Największą zasługą Boromeusza jest to, że zaraz po zakończeniu soboru wprowadzał go konsekwentnie w życie. Jego postawa zachęciła innych. Jego życie jest jeszcze jednym dowodem na to, jak wiele w Kościele może zrobić jeden człowiek. Połączenie osobistego charyzmatu z urzędem kościelnym wydaje wielkie owoce.

Myśl: “najpierw należy wszystko mądrze przemyśleć, potem dołożyć wszelkich starań i nigdy nie opuszczać rąk” (Św. Karol).

http://kosciol.wiara.pl/doc/491113.Milosc-w-czasach-zarazy-sw-Karol-Boromeusz

************

 

______________________________________________________________________________________________________

TO WARTO PRZECZYTAĆ

**********

O CZUJNOŚCI I MODLITWIE [CZ.2]

przez admin w dziale Filokalia

Uwaga stanowi nieustanny spokój wewnętrzny, pozbawiony wszelkiej myśli. Dusza wciąż nieustannie i nieprzerwanie wdycha i wzywa Jezusa Chrystusa, Syna Bożego i Boga, i tylko Jego. Wraz z Nim odważnie staje przeciw wrogom. Jemu wyznaje grzechy, tylko On bowiem ma moc je odpuścić. Nieustannie obejmuje swym wezwaniem Chrystusa, gdyż wyłącznie On zna tajniki serca. Wszelkimi sposobami natomiast stara się ukryć przed ludźmi doświadczaną słodycz i swą wewnętrzną walkę, tak, by zły nie znalazł wejścia, przez które po kryjomu wprowadziłby złość, niszcząc tak piękne dzieło.

Czujność jest stałym skupieniem umysłu, stojącym u bra­my serca. Potajemnie bada nadchodzące myśli, słucha tego, co mówią i co czynią śmiertelni wrogowie. Dostrzega również, jaką postać wyrzeźbiły demony i wzniosły niby stele, usiłując omamić rozum wyobrażeniami. Gdy całkowicie oddajemy się tej czujności, daje to nam, jeżeli tylko tego chcemy, wielkie doświadczenie w walce duchowej.

Jakie są sposoby, aby dojść do czujności, zdolnej stopniowo oczyścić umysł od namiętnych myśli? Nie zawaham się wskazać ci je, używając niewyszukanego i nieupiększonego języka. Uznałem bowiem, że gdy nadchodzi czas walki, nie należy słowami zasłaniać pożytku, jakie niesie to pojęcie, szczególnie ludziom prostym. Lecz ty synu Tymoteuszu, jest powiedziane, uważaj na to, co czytasz (1 Tm 4,13).

Tak więc, pierwszy sposób czujności polega na ścisłym badaniu wyobrażeń i podszeptów zła, albowiem bez wyobrażeń szatan nie może wzbudzać myśli ani poddawać ich rozumowi i fałszywie go łudzić.


św. Hezychiusz z Synaju – fragment z książki „Filokalia. Teksty o modlitwie serca”

http://filokalia.pl/o-czujnosci-i-modlitwie-cz-2/

**********

Arseniusz albo świadomość celu

  • przez PSPO
  • 3 listopada 2015

arseniusz-swiadomosc-celu

Kiedy abba Arseniusz miał już umierać, jego uczniowie bardzo się martwili. A on im mówił: „Jeszcze nie czas; kiedy czas przyjdzie, to wam powiem. Ale pozwę was przed sąd Boga Straszliwego, jeżeli moje szczątki dacie komukolwiek”. Oni na to: „Cóż więc mamy zrobić? Pochować cię nie umiemy”. Odrzekł im starzec: „Nie umiecie nóg mi związać liną i zaciągnąć mnie w góry?” – Te zaś były ulubione powiedzenia starca: „Arseniuszu, po co tu przyszedłeś?” i „Często żałowałem mowy, ale nigdy milczenia”. A kiedy już umierał, zobaczyli uczniowie, że płacze. I zapytali: „To naprawdę i ty się boisz, ojcze?” On odrzekł: „Naprawdę, ten strach, który teraz czuję w tej godzinie, czułem odkąd zostałem mnichem”. I tak umarł.

 

Abba Arseniusz (zm. ok. 445 r.), zanim udał się na pustynię, był podobno wychowawcą synów cesarza Teodozjusza Wielkiego. Jego wychowankowie zostali potem imperatorami Wschodu (Arkadiusz) i Zachodu (Honoriusz). Kariera państwowa stała przed takim człowiekiem otworem. A jednak nasz bohater był bardziej posłuszny głosowi Boga. Czytamy:

 

Abba Arseniusz, kiedy żył jeszcze w pałacu cesarskim, modlił się do Boga: „Panie, zaprowadź mnie na drogę zbawienia”. I usłyszał głos mówiący: „Arseniuszu, uciekaj od ludzi, a będziesz zbawiony”.

 

Naprawdę zatem był pedagogiem – szczerym wobec samego siebie, szukającym prawdy i posłusznym głosowi sumienia. Arseniusz miał w sobie dużo odwagi, aby badać jego najbardziej ukryte sekrety:

 

Te zaś były ulubione powiedzenia starca: „Arseniuszu, po co tu przyszedłeś?” i „Często żałowałem mowy, ale nigdy milczenia”.

 

Te dwa powiedzenia odsłaniają mechanizmy tej odwagi. Chodzi o bezkompromisowe pytanie o przyczynę i cel działania: czemu odszedłem na pustynię i zrezygnowałem z możliwości, które miałem jako świecki człowiek? Czemu trwam dalej w mniszym stanie? Ze strachu, że nie ma po co wracać? Z miłości innych powodów? Nie znamy odpowiedzi, których nasz bohater sobie udzielał. Dowiadujemy się jednak czegoś o wiele bardziej istotnego: aby móc znaleźć odpowiedzi na tak trudne pytania, trzeba mieć czas na chwile samotności i zdystansowania się od świata. To ma na myśli nasz abba, kiedy wyznaje, że milczenia – dystansu – nie żałował nigdy, gdyż dało mu ono przestrzeń na refleksję nad własnym życiem i postępowaniem. Dziś gotowi byśmy na osądzenia takiej postawy jako egoistycznej. Czy jednak skarb samotności (także takiej od czasu do czasu) nie daje nam siły do tego, aby zobaczyć i wybrać to, co najważniejsze?

Szymon Hiżycki OSB | Modlitwa Jezusowa

http://ps-po.pl/2015/11/03/arseniusz-albo-swiadomosc-celu/

**********

Warszawski Wawel

dodane 02.11.2015 22:19

Tomasz Gołąb

zobacz galerię 

Spoczywają tu książęta mazowieccy z rodu Piastów, król Stanisław August Poniatowski, prezydenci Rzeczypospolitej Polskiej Gabriel Narutowicz i Ignacy Mościcki, Henryk Sienkiewicz czy Ignacy Jan Paderewski. Wkrótce otwarcie krypt archikatedry warszawskiej po remoncie.

Warszawski Wawel   Tomasz Gołąb /Foto Gość Krypty zostaną udostępnione do zwiedzania 18 listopada

Przez ponad dwa lata krypty nie były dostępne dla zwiedzających. Zostały odnowione w ramach unijnego projektu pod nazwą „Skarbiec dziedzictwa kultury – Bazylika Archikatedralna i Muzeum Archidiecezji Warszawskiej”.

Ten ogromny projekt obejmował renowację katedry, krypt oraz utworzenie w pobliżu katedry nowej siedziby dla Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.

Renowacja krypt rozpoczęła się pod koniec 2011 roku. W tym czasie przeprowadzono wiele prac, krypty zostały połączone, a ich część techniczną zaadaptowano na potrzeby edukacyjne. Osuszono zawilgotniałe mury, wymieniono instalacje, została odsłonięta cegła.

W czasie rewitalizacji robotnicy natrafili także na zabytkowe elementy, o których istnieniu dotąd nie wiedziano. Chodzi m.in. o kryptę ze sklepieniem łukowym, datowaną na XIX wiek oraz ławę z kamieni o średnicy od 0,5 m do 3 m – stanowiącą fundamenty dawnej wieży katedralnej.

Oficjalne otwarcie krypt zaplanowano na drugą połowę listopada, ale już w Dzień Zaduszny była okazja, by pomodlić się tam za zmarłych. Spoczywają w nich arcybiskupi warszawscy m.in. Prymas Polski kard. Józef Glemp (1929-2013) oraz arcybiskupi: Antoni Melchior Fijałkowski (1778-1861) i Wincenty Teofil Popiel (1825-1912).

W katedralnych kryptach są też nagrobki m.in. książąt mazowieckich z rodu Piastów, króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, prezydentów Rzeczypospolitej Polskiej Gabriela Narutowicza i Ignacego Mościckiego, generała Kazimierza Sosnkowskiego, Henryka Sienkiewicza oraz Ignacego Jana Paderewskiego.

W kryptach można obejrzeć poprzednią płytę nagrobną abp. Felińskiego, którą zachowano i wyeksponowano po renowacji. Obecnie na miejscu św. abp. Felińskiego pochowano kard. Józefa Glempa. Natomiast sarkofag z relikwiami św. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego (1822-1895) znajduje się obecnie w kaplicy Archikonfraterni Literackiej.

Remont krypt przeprowadzono wraz z remontem świątyni, która od 1980 roku znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO. Rozpoczął się on w 2011 roku i kosztował około 22 mln zł. Sfinansowano go z funduszy unijnych, dotacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz środków własnych parafii.

http://spotkania.wiara.pl/doc/2799068.Warszawski-Wawel

************

Krypty warszawskie

​Zakończył się dwuletni remont krypt archikatedry warszawskiej. Spoczywają tu m.in.: książęta mazowieccy z rodu Piastów, król Stanisław August Poniatowski, prezydenci Rzeczypospolitej Polskiej Gabriel Narutowicz i Ignacy Mościcki, generał Kazimierz Sosnkowski, wielki pisarz, laureat nagrody Nobla Henryk Sienkiewicz oraz muzyk i mąż stanu Ignacy Jan Paderewski.
Zdjęcia: Tomasz Gołąb /Foto Gość
http://spotkania.wiara.pl/gal/spis/2799109.Krypty-warszawskie
*************

Stanowisko Papieża w sprawie wycieków

PAP / kw

(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Jest reakcja Papieża na wyciek poufnych dokumentów dotyczących nieuporządkowanych finansów Watykanu. Abp Becciu opublikował wypowiedź Papieża.

 

Papież Franciszek jest zdeterminowany, by dalej działać ze spokojem – zapewnił, cytując jego słowa, zastępca watykańskiego sekretarza stanu, abp Angelo Becciu w kolejnym dniu dyskusji wokół wycieku tajnych dokumentów na temat watykańskich finansów.

 

“Widziałem się właśnie z papieżem. Jego dosłowna wypowiedź: idziemy naprzód ze spokojem i determinacją” – napisał we wtorek na Twitterze włoski hierarcha, jeden z bliższych współpracowników Franciszka.

 

Abp Becciu udzielił tym samym za pośrednictwem portalu społecznościowego odpowiedzi na zadawane często pytanie, jakie jest stanowisko papieża wokół sprawy wycieku dokumentów i ich treści.

 

Dotychczasowe prasowe publikacje wskazują, że Franciszek ma ogromne trudności z uzdrowieniem finansów za Spiżową Bramą i napotyka na opór ze strony hierarchii.

 

Ponadto, jak wynika z tych dokumentów, finanse te nie są uporządkowane i nadal nie ma nad nimi skutecznej kontroli. Okazuje się, że niektórzy dostojnicy szastają pieniędzmi, pochodzącymi na przykład z kasy fundacji watykańskiego szpitala.

 

Fundusze przeznaczone na działalność dobroczynną wydawane są na bieżące potrzeby instytucji Kurii Rzymskiej – podkreślono.

 

Na jaw wyszło, że nagrywano także wypowiedzi papieża podczas poufnych narad, w trakcie których mówił o potrzebie reformy polityki finansowej.

 

Na czwartek zapowiedziano publikację dwóch książek włoskich dziennikarzy, napisanych na podstawie poufnych dokumentów z Watykanu.

 

W sprawie ich wycieku za Spiżową Bramą trwa śledztwo, w wyniku którego zatrzymano hiszpańskiego księdza Lucio Angela Vallejo Baldę z Prefektury Spraw Ekonomicznych Stolicy Apostolskiej i młodą włoską ekonomistkę, specjalistę od PR Franceskę Chaouqui.

 

Oboje byli doradcami papieża w powołanej przez niego komisji, przygotowującej reformę watykańskich finansów.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3573,stanowisko-papieza-w-sprawie-wyciekow.html

************

Sekret skutecznej modlitwy

Szum z Nieba

Piotr Śliżewski

(fot. shutterstock.com)

Najgorszą rzeczą w duchowości jest odklepywanie modlitw, których się nie rozumie, a co gorsza – nie akceptuje. Zobacz, jak się modlić, aby tego uniknąć.

 

“Hit! Jezus zdradza sekret skutecznej modlitwy” – tak prawdopodobnie brzmiałby tytuł artykułu, w którym opisywano by relacje kogoś, kto miał prywatne objawienie. Niestety, gdyby czytelnicy dowiedzieli się, że nie chodzi tu o nic “nadnaturalnego”, tylko o rozważanie fragmentu Pisma świętego – od razu odłożyliby gazetę.

 

Dziwne? Powiedziałbym, że nawet bardzo. Dlaczego tylko niewielu chce sięgać do skarbca Biblii, w której Słowo Boże zawiera tyle “nowości”?

 

A warto tak na nie spojrzeć, ponieważ ta święta Księga zawiera odpowiedzi na niebanalne pytania: “Jak zabrać się za modlitwę? I co to w ogóle znaczy: modlić się?”. Pytania aktualne nawet dla tych, którzy codziennie klękają do pacierza. Chociaż znają najróżniejsze metody modlitwy i teksty rozważań – ciągle czegoś jeszcze im brakuje.
Św. Łukasz odnotowuje, że uczniowie Jezusa, chociaż mieli Boga na wyciągnięcie ręki, też to pytanie sobie zadawali. Jeden nie wytrzymał i zadał je bezpośrednio Jezusowi. Widząc, że Jezus ma dobry kontakt z Ojcem – chciał się dowiedzieć, jak dojść do takiej relacji. Na szczęście Chrystus nie potraktował sprawy “po macoszemu” i nie ograniczył się do wypowiedzenia kilku złotych myśli.

 

Pokazał, że modlitwa oprócz słów potrzebuje także specjalnego nastawienia. Podobnie jak samochód potrzebuje nie tylko prawa jazdy, ale także kierowcy, benzyny w baku i przeglądu technicznego. Jezus poprzez wypowiedziane słowa uświadomił uczniom, że modlitwa polega na patrzeniu na świat oczami Boga.

 

Chociaż brzmi to jak kolejna rada z poradnika “know-how”, zawiera naprawdę wielką głębię. Modlitwy nie można zamknąć w kilku minutach pośpiesznego przesuwania koralików czy w milcząco “przestanej” niedzielnej Mszy świętej. Modlitwa jest sposobem patrzenia na świat, w którym ostatnie słowo ma zawsze Bóg.

 

Aby dobrze odpowiedzieć na pytanie uczniów, Jezus podyktował “regułkę” Ojcze nasz. Trafił nią w sedno, ponieważ jej treść kapitalnie nastraja serce człowieka do miłości Boga. Dobrze, że Tradycja Kościoła wpisała ją zarówno w liturgię eucharystyczną, jak i w różaniec. Może być dzięki temu wiele razy powtarzana i przypominana.
Warto pochylić się nad tą modlitwą i zapytać siebie, w czym się z nią jeszcze nie zgadzam. Odradzam bezrefleksyjne kiwnięcie główką, że wszystko jest w porządku. Najgorszą rzeczą w duchowości jest odklepywanie modlitw, których się nie rozumie, a co gorsza – nie akceptuje. Ojcze nasz zawiera w sobie ogromny potencjał wiary oraz wiedzy, jak tę wiarę przeżywać. Spójrzmy na tę modlitwę w wersji św. Łukasza:

 

Ojcze… Dopiero pierwsze słowo, a już mówi tak wiele. Nie można przejść obojętnie, gdy ktoś zaleca nam nazywać Boga Ojcem. Może się zrodzić w nas bunt, że to słowo jest już zarezerwowane – po co kolejną osobę nazywać Ojcem? Ano po to, aby sobie uzmysłowić, że nie jesteśmy już duchowymi sierotami.

 

Ktoś nas przygarnął i chce nam przepisać niezwykle wartościowy spadek – życie wieczne. Polanie wodą podczas chrztu świętego można porównać z wizytą u notariusza. W jednej chwili zmieniamy swój status z szarego przechodnia – na “dobrze ustawione” dziecko Boże. Słowo “Ojciec” jest także dobrą wiadomością dla jedynaków. W końcu wszyscy, którzy poważnie traktują swoje dziecięctwo Boże, uważają ich za brata lub siostrę!

Święć się imię Twoje… To wezwanie mówi o pragnieniu dziecka, by jego Ojca szanowano. Osobiście nigdy nie spotkałem dziecka, które by chciało, żeby źle mówiono o jego rodzicach. Czasami w emocjach ktoś może tak pomyśleć, ale naprawdę tak nie uważa. Każdy chce, by jego rodzice mieli dobrą opinię.
Szacunek do rodzica, w tym wypadku do Boga, nie może ograniczyć się tylko do postanowienia, że Go lubię.

 

Prawdziwa miłość objawia się na zewnątrz. Tak jak narzeczeni ogłaszają swój ślub na wszelki możliwy sposób – podobnie każdy człowiek autentycznie kochający Boga rozpowiada naokoło o swojej miłości do Stwórcy. Tym sposobem “święci się imię Boga”. Gdyby tego zabrakło, wielu ludzi nie usłyszałoby o prawdziwym Chrystusie. Zostaliby na poziomie medialnej opinii o Bogu i Jego Kościele. Tak więc… do roboty!

 

Przyjdź królestwo Twoje… Te słowa uważane są za hasło dla ryzykantów. Większość mieszkańców naszego globu wprowadziłaby tu korektę, a przynajmniej dopisek drobnym druczkiem: “Gdy już nabawimy się w szarej rzeczywistości, dopiero wtedy zabierz nas do wieczności”. Kochamy Boga, ale dopiero tego w “dalekiej przyszłości”.

 

Chociaż wierzymy w życie pozagrobowe, nie za bardzo chcemy się z nim teraz wiązać. “Przyjdź królestwo Twoje” jest tego przeciwieństwem. Jezus, dyktując te słowa, chce, byśmy podczas każdej modlitwy zachęcali siebie do wieczności. Powinniśmy stopniowo, po jednym guziku dziennie “odpinać się” od ziemskiej rzeczywistości i doczesnego sposobu myślenia.

 

Jest to na pewno zdrowe, bo… szok termiczny może być bardzo bolesny. Od czego rozpocząć to odwiązywanie się od materii? Warto zacząć od zmiany obrazu Boga. Jeśli będziemy patrzeć na Trójcę Świętą jak na “idealne połączenie policjanta, znaku ograniczenia prędkości i radaru” – to na pewno nie pojawi się w nas pragnienie nieba. Trzeba zrozumieć, że Bóg chce dla nas dobra. Nie jest On surowym kontrolerem jakości. Czas na ziemi został nam dany m.in. po to, byśmy uwierzyli w Jego słowo.

 

Chleba powszedniego daj nam dzisiaj… Na pierwszy rzut oka brzmi to jak zamówienie w szkolnej stołówce. Nie można jednak mylić tego wezwania z rozkazem – nie mówimy tu przecież: “Panie, napełnij nam brzuchy”. Pobrzmiewa w tym raczej pokorna prośba, aby Bóg zatroszczył się o rzeczy nam najpotrzebniejsze.
Warto zatrzymać się przy słowie “powszedniego”. Powszedni jest chleb, który otrzymujemy rano. Gdy kładziemy się spać, nie wiemy, czy jutro będziemy mieli coś do jedzenia. Chleb powszedni uczy zaufania Bożej Opatrzności. Zawołanie o nim w modlitwie jest wyrazem tego, że nasze życie ma być ukierunkowane na sprawy Królestwa, a w “gratisie” otrzymamy rzeczy potrzebne do przeżycia.

 

Nie można oczywiście odczytywać tych słów w taki sposób, jak zrobiono by to w socjalizmie: “Obojętne, co będę robił, Bóg się o mnie zatroszczy” – żebyśmy się boleśnie nie zdziwili. Bóg w tym zwrocie nie zniechęca nas do pracy, lecz obiecuje, że osoby, które poświęcą swoje życie rozszerzania królestwa Bożego, nie zostaną na lodzie. Ci, co zaufają “na całego” – otrzymają ochronę premium, ponieważ Bóg o swoich nie zapomina.

 

Przebacz nam nasze grzechy… Te słowa przypominają, że modlitwa ma być ukazaniem prawdy o naszej kondycji. Jezus nie chce, byśmy okłamywali Boga, że jesteśmy ósmym cudem świata. Mamy przyznawać się do upadków, żałować i prosić, by On coś z tym zrobił. Świadomość naszej grzeszności skłania nas do szukania różnych sposobów “dobrego pokazania się” przed Bogiem.

 

Warto przyjść do Niego z przebaczeniem drugiemu człowiekowi, bo to, jak stwierdza Jezus, zdobywa serce Boga. Nie można jednak traktować naszych dobrych uczynków jak łapówki. Bóg nie jest mafiosem, którego można przekupić przebaczeniem bliźniemu. Nasze liche przebaczenia nijak się mają do Jego dzieła Odkupienia! Obojętnie jak gruba byłaby “koperta” naszych dobrych uczynków, to i tak wybaczenie będzie łaską.

 

Ale warto współpracować z Bogiem, byle nie podchodzić do tego korupcyjnie. Wspomniana “gruba koperta” jest na pewno cenna z racji naszego trudu, więc wzbudzi uśmiech Boga i docenienie wysiłku. Przebaczenie Boga jest Jego inicjatywą – jednak On czeka na naszą współpracę w dziele miłosierdzia.

 

Nie dopuść, byśmy ulegli pokusie… Prosta prośba o uzbrojenie. Prawdą jest, że w kontakcie ze złym – my sami mamy szanse podobne chłopcom biegnącym z kijami na czołgi. Nasze ludzkie starania kończą się fiaskiem, kiedy zapominamy oddać je Bogu.
Oczywiście należy pamiętać, że modlitwa Ojcze nasz nie rozpoczyna się, lecz kończy wspomnieniem o złym. Powinniśmy wyciągnąć z tego ważny wniosek. Najistotniejszym celem modlitwy nie jest walka ze złem, ale chwalenie Boga. Jeśli ujdzie to naszej uwadze, to możemy doprowadzić do samozagłady. Zamiast żyć na chwałę Bożą – będziemy obmyślać ciągle nowe taktyki walki z namiętnościami i pokusami. A przecież nasze istnienie ma inny cel! Cytując za św. Ignacym Loyolą: Ad majorem Dei gloriam – “Wszystko na większą chwałę Bożą”.

 

Podsumowując, modlitwa ma na celu wzbudzenie w nas przekonania, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jako że dzieci powinny chwalić rodziców – jesteśmy też zachęcani do chwalenia Boga. Ponadto dobra modlitwa prowadzi do odkrycia pragnienia, by przyszło królestwo Boże.
Gdy to wszystko już wiemy, warto zapytać samego siebie: “To dlaczego tak mało się modlę?”

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2077,sekret-skutecznej-modlitwy.html

***********

 

O autorze: Słowo Boże na dziś