Jesteśmy tutaj na świecie tylko przechodniami. – Sobota, 28 listopada 2015r.

Myśl dnia

Żeby żyć zwyczajnie, trzeba mieć wiele odwagi.

Søren Kierkegaard

Cytat dnia

Wystarczy być czujnym, lekcje zawsze przychodzą, kiedy jesteśmy na nie gotowi,

i jeśli zwracasz uwagę na znaki, dowiesz się wszystkiego, co jest ci potrzebne,

aby postawić następny krok.

Paulo Coelho, Zahir

rego

Nie czekaj, aż staniesz przed Synem Człowieczym w dniu Pańskim.

On pragnie, byś stawał przed Nim każdego dnia. Stań i teraz z uwagą.

Usłysz, co chce ci powiedzieć zatroskany o ciebie pełen miłosierdzia.

********

Panie, modlę się o to, abym tutaj, na ziemi, był człowiekiem wolnym.

Oby sprawy materialne nie przyćmiły mojej duchowej wrażliwości i pragnienia nieba.

________________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

________________________________________________________________________________________________________

SOBOTA XXXIV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Dn 7,15-27)

Anioł wyjaśnia Danielowi wizję czterech królestw

Czytanie z Księgi proroka Daniela.

Ja, Daniel, popadłem z tego powodu w niepokój ducha, a widzenia mojej głowy przeraziły mnie. Zbliżyłem się do jednego ze stojących i poprosiłem o pewne wskazówki co do tego wszystkiego.
On zaś odpowiedział i wyjaśnił znaczenie rzeczy. „Te wielkie bestie w liczbie czterech to czterech królów, którzy powstaną z ziemi. Królestwo jednak otrzymają święci Najwyższego i posiądą królestwo na zawsze i na wieki wieków”.
Potem chciałem się upewnić co do czwartej bestii, odmiennej od pozostałych i nader strasznej, która miała zęby z żelaza i miedziane pazury, a pożerała, kruszyła i deptała nogami resztę; oraz co do dziesięciu rogów na jej głowie i co do innego, przed którym, gdy wyrósł, upadły trzy tamte. Róg ten miał oczy i usta, wypowiadające wielkie rzeczy, i wydawał się większy od swoich towarzyszy. Patrzyłem i róg ten rozpoczął wojnę ze świętymi, i zwyciężał ich, aż przybył Przedwieczny i sąd zasiadł, a władzę dano świętym Najwyższego, i aż nadszedł czas, by święci otrzymali królestwo.
Powiedział tak: „Czwarta bestia to czwarte królestwo, które będzie na ziemi, różne od wszystkich królestw; pochłonie ono całą ziemię, podepce ją i zetrze. Dziesięć zaś rogów: z tego królestwa powstanie dziesięciu królów, po nich zaś inny powstanie, odmienny od poprzednich, i obali trzech królów. Będzie wypowiadał słowa przeciw Najwyższemu i wytracał świętych Najwyższego, będzie zamierzał zmienić czasy i Prawo, a święci będą wydani w jego ręce aż do czasu, czasów i połowy czasu.
Wtedy odbędzie się sąd i odbiorą mu władzę, by go zniszczyć i zniweczyć doszczętnie. A panowanie i władzę, i wielkość królestw pod całym niebem otrzyma lud święty Najwyższego. Królestwo Jego będzie wiecznym królestwem; będą Mu służyły wszystkie moce i będą Mu uległe”.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Dn 3,83-84a.85a.86a.87a.56)

Refren: Chwalcie na wieki najwyższego Pana.

Niech lud Boży błogosławi Pana, *
niech Go chwali i wywyższa na wieki.
Błogosławcie Pana, kapłani Pańscy, *
błogosławcie Pana, słudzy Pańscy.

Błogosławcie Pana, duchy i dusze sprawiedliwych, *
błogosławcie Pana, święci i pokornego serca.
Błogosławiony jesteś, Panie, na sklepieniu nieba, *
chwalebny i wywyższony na wieki.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Łk 21,36)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie,
abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Łk 21,34-36)

Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma przyjść, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ
Oczekując przyjścia Pana

Otrzymaliśmy ziemię w posiadanie, abyśmy ją czynili sobie poddaną, uprawiając ją i w ten sposób zapewniając przetrwanie rodzajowi ludzkiemu. Jesteśmy jednak tutaj na świecie tylko przechodniami. Nadejdzie dzień, gdy będziemy musieli opuścić ziemię. Ta perspektywa powinna nam uświadomić, że świat materialny nie jest naszym ostatecznym celem. Jezus przestrzega nas, abyśmy nie byli ociężali z powodu trosk życia codziennego. Bo jeśli będziemy, to nie zauważymy nadejścia Pana. Zbyt mocne przywiązanie do spraw materialnych pozbawia człowieka wrażliwości na sprawy duchowe.
Panie, modlę się o to, abym tutaj, na ziemi, był człowiekiem wolnym. Oby sprawy materialne nie przyćmiły mojej duchowej wrażliwości i pragnienia nieba.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2015”
Autor: ks. Mariusz Krawiec SSP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
**************

#Ewangelia: Dobra i zła troska

Mieczysław Łusiak SJ

(fot. shutterstock.com)

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi.

Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma przyjść, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

 

Komentarz do Ewangelii

Pan Jezus stawia w jednym rzędzie obżarstwo, pijaństwo i troski doczesne. Na ogół obżarstwo i pijaństwo traktujemy jako coś złego, ale trosk doczesnych już nie. Wręcz panuje przekonanie, że być zatroskanym o sprawy doczesne to coś godnego pochwały. I pewnie taka troska będzie często przejawem służby i miłości. Należy jednak zrównać ją z pijaństwem i obżarstwem, gdy zaczyna powodować “ociężałość serca”. Troska płynąca z miłości tego nie powoduje, bo owa “ociężałość” to właśnie brak miłości.
Dlatego bądźmy czujni! Zwłaszcza gdy chodzi o przeżywanie troski. Można być źle, to znaczy egoistycznie zatroskanym. A to czyni nas niezdolnymi stanąć przed Synem Człowieczym.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2661,ewangelia-dobra-i-zla-troska.html
***********

Na dobranoc i dzień dobry – Łk 21, 34-36

Na dobranoc

Mariusz Han SJ

(fot. manoj damodaran / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)

Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie…

 

Potrzeba czujności
Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.

 

Opowiadanie pt. “O pustelniku u chłopie”
Pewien pustelnik tak już postąpił na drodze do doskonałości, iż zaczęło mu się wydawać, że nikt na świecie nie kocha tak Boga jak on. Bóg odczytał to w jego sercu i powiedział: – Idź na skraj wioski, tam znajdziesz mego wyznawcę, jego towarzystwo dobrze ci zrobi!

 

Pustelnik odnalazł bez trudu owego chłopa. Ten wstał skoro świt, przeżegnał się wymawiając imię Boże, wziął pług i poszedł na pole. Pracował cały dzień. Wieczorem – zmęczony okrutnie – przeżegnał się i poszedł spać. Pustelnik był zdumiony i nie bardzo wiedział, czego on – święty mąż miałby się uczyć od tego kmiecia, który tylko dwa razy na dzień myśli (i to króciutko) o Panu Bogu.

 

Pan Bóg nie bawił się jednak w teoretyczne wyjaśnienia, lecz udzielił ciężko myślącemu pustelnikowi lekcji poglądowej. Kazał mu nalać pełną miskę mleka i obejść z nią całe miasto, nie wylewając ani kropelki. Po wykonaniu zadania, Pan zapytał samotnika: – Jak często myślałeś o mnie, obchodząc miasto z miską pełną mleka?- Ani razu – odparł ze wstydem pustelnik – jak zresztą mogłem myśleć, skoro musiałem uważać na miskę z mlekiem?

Pan Bóg wówczas powiedział: – Widzisz, ta mała miseczka zajęła całą twoją uwagę, tak że o mnie zapomniałeś całkowicie; ten chłop natomiast musi się troszczyć o utrzymanie całej rodziny, pracuje ciężko cały dzień, a mimo to dwa razy na dzień myśli o mnie.

 

Refleksja
Życie każdego z nas jest opowieścią jedyną w swoim rodzaju. To opowieść o radościach i smutkach, o nadziejach i rozczarowaniach, o sukcesach i porażkach, o chwilach przyjemnych i miłych, ale też i pełnych bólu…

 

Chrystus mówi, że od naszego postępowania zależy jakość naszego życia. Mamy przy tym czuwać i modlić się w każdym czasie, bo nie wiemy, kiedy nastąpi koniec. Ta niewiadoma jest dobra, mimo, ze prowokuje do wciąż zadawania nowych pytań. Wiedząc kiedy nastąpi koniec świata, nie bylibyśmy szczęśliwi, ale wciąż myślelibyśmy co nastąpi i jak to będzie. Serce zamiast cieszyć się, popadłoby w rozpacz…

 

Módlmy się zatem i oczekujmy przyjścia Pana. Czekajmy na tą wielką tajemnicę i niespodziankę. Wszyscy lubimy otrzymywać niespodziewane i spontaniczne prezenty, niż te o których już dawno wiemy…

 

3 pytania na dobranoc i dzień dobry
1. Jakie jest Twoje życie dzisiaj?
2. Czy czuwasz i modlisz się każdego dnia?
3. Czy czekasz na przyjście Pana jak na “niespodziankę”, czy raczej lęku?

 

I tak na koniec…
“Wystarczy być czujnym, lekcje zawsze przychodzą, kiedy jesteśmy na nie gotowi, i jeśli zwracasz uwagę na znaki, dowiesz się wszystkiego, co jest ci potrzebne, aby postawić następny krok” (Paulo Coelho, Zahir)

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,92,na-dobranoc-i-dzien-dobry-lk-21-34-36.html

************

Dzień powszedni

0,11 / 9,51
Uważnie, z troską i czujnością pochyl się nad słowami Jezusa. Przyjmij je do serca, a stanie się ono lekkie. Twoje serce, tak jak twoja modlitwa, uniesie się w górę.Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Łukasza
Łk 21, 34-36
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym».Kiedy wyruszasz w drogę, twoi domownicy, najbliżsi mówią: Uważaj na siebie! Kiedy rozkojarzenie nie pozwala ci się skoncentrować na nauce czy pracy, słyszysz przestrogę: Uważaj! Jezus, twój najbliższy przyjaciel i Mistrz, dziś także z troską przywołuje twoją uwagę, by skupić ją na tym, co w twoim życiu najważniejsze. Nawet jeśli do tej pory twoje myśli błądziły daleko od Niego, to teraz jest czas, by skupić swoją uwagę na Jezusie.Oto On: towarzysz, nauczyciel, Syn Człowieczy i Syn Boży, a dziś także Sędzia. Jemu Ojciec poddał wszystko. Jego ustanowił bramą do Swego Królestwa. Twoje życie jest drogą, która zakończy się, gdy staniesz przed Synem Człowieczym. Zatem uważaj na siebie w drodze, aby spotkanie z Nim cię nie zaskoczyło.Często grzechy, słabości i troski doczesne przytępiają uwagę i usypiają czujność. Czy twoją również? Może powtarzasz sobie niekiedy, że masz jeszcze czas na nawrócenie, na świętość. Zaczniesz się modlić, gdy znajdziesz czas, gdy przestaniesz zajmować się nauką, karierą, rodziną.  Co powiesz Jezusowi, jeśli dziś przed Nim staniesz? Czy twoje serce ciągnie cię w dół, do ziemi, czy w górę, do nieba?

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym».
Nie czekaj, aż staniesz przed Synem Człowieczym w dniu Pańskim. On pragnie, byś stawał przed Nim każdego dnia. Stań i teraz z uwagą. Usłysz, co chce ci powiedzieć zatroskany o ciebie pełen miłosierdzia.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu jak było na początku teraz i zawsze i a wieki wieków Amen.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
*************

AKCENTY

by Grzegorz Kramer SJ

Jako człowiek mam tendencje do tego, żeby się zabezpieczyć, a więc stworzyć sobie takie warunki, które będą mi dawały poczucie świętego spokoju. I tak przekłada się to na moje codzienne życie. Szukać takich relacji, w których będę mógł być tym silniejszym, mądrzejszym, bardziej błyskotliwym. Podejmować takie prace, gdzie szybo przyjdzie zysk i poklask. Lubię mieć ciepły pokój, nie chorować, a do tego być w dobrym nastroju.

Dzisiejsza Ewangelia wyrywa mnie z tego naturalnego dążenia. Słowo ostrzega i mówi: „uważaj na siebie”. Uważaj, czyli włącz czujność, nie wywalaj (zmieniaj) wszystkiego, ale włącz uważność w tym wszystkim. Skrajności i bezmyślne odtwarzanie zawsze są złe, Słowo Boże uczy nas racjonalności w kochaniu. Mamy w sobie wkodowaną zdolność odnajdywania Boga we wszystkim, jednak by to robić, trzeba spełnić dwa warunki: być przebudzonym (czuwającym) i nie skupionym na dbaniu o swoje poczucie bezpieczeństwa. Warto te dwie cechy urealniać i uświadomić sobie, że nie chodzi o „posiadanie” ich raz na zawsze. Wręcz przeciwnie, trzeba je w sobie włączać w każdej chwili na nowo.

Narzekam, kiedy jest inaczej niż napisałem na początku, kiedy rozwala się moja idealna układanka tego, jak powinno wyglądać moje życie. Jednak powodem narzekania nie są jakieś wielkie problemy, które na mnie spadają, ale ból spowodowany tym, że muszą we mnie obumrzeć te wszystkie „dobre pragnienia”.

Co jest Dobrą Nowiną w tym tekście? Końcówka. Możliwość stanięcia przed Synem Człowieczym. Nie chodzi o to, że staną przed Nim tylko czyści, ale staną przed Nim nie obciążeni, a więc wolni.

http://kramer.blog.deon.pl/2015/11/28/akcenty/

************

Czuwajcie i bądźcie gotowi

27 listopada 2015, autor: Krzysztof Osuch SJ

Wszyscy jesteśmy – optymistycznie licząc – dopiero w połowie drogi, gdy chodzi o olśnienie pierwszym Przyjściem Syna Bożego. A co tu mówić o olśnieniu ważnością i wspaniałością tego, co sprawi powtórne Przyjście Pana? Chciałoby się powiedzieć, że takie są czasy, iż (być może wszyscy) jesteśmy dość dalecy od radosnej fascynacji drugim Przyjściem Pana Jezusa…

 „Jezus powiedział do swoich uczniów: „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.

Któż jest tym sługą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowił nad swoją służbą, żeby na czas rozdawał jej żywność? Szczęśliwy ów sługa, którego pan, gdy wróci, zastanie przy tej czynności. Zaprawdę powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem.

Lecz jeśli taki zły sługa powie sobie w duszy: «Mój pan się ociąga», i zacznie bić swoje współsługi, i będzie jadł i pił z pijakami, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna. Każe go ćwiartować i z obłudnikami wyznaczy mu miejsce. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 24, 42-51).

Słowo Boże – zawsze olśniewa i raduje

Zapewne wszyscy mamy takie pragnienie, aby za każdym razem móc w Słowie Bożym usłyszeć dobrą i radosną nowinę. Ale czy każde czytane Słowo Boże może być odebrane jako taka nowina: dobra i radosna? Myślę, że tak. Także wtedy, gdy to Słowo porusza tematy trudne, gdy napomina i przestrzega. Jednak na ogół trzeba się potrudzić, by w każdym Słowie Bożym odsłoniła się nam Jego ewangelijność. Z pomocą zawsze przychodzi Duch Święty. To powiedziawszy, szukajmy Dobrej Nowiny w dzisiejszej perykopie.

  • Najpierw weźmy do ręki klucz; jest nim, jak sądzę, treść wersetu przed Ewangelią: Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. W tym jednym złożonym zdaniu przypomniano nam kilka ważnych prawd. Wszystkie są ważne, a jedna z nich jest niebywale dobra i radosna.
  • Radosne i niebywale dobre jest to, że Jezus Chrystus, zwący się tu Synem Człowieczym, znów przyjdzie!
  • Jeśli w Starym Testamencie myśli i serca wierzących (przynajmniej „świętej Reszty”) krążyły wokół obietnicy przyjścia Mesjasza, to po Jego pierwszym przyjściu nasze serca winny krążyć wokół obietnicy powtórnego Przyjścia Chrystusa!

Wielkie i wspaniałe owoce pierwszego przyjścia Jezusa Chrystusa można by opisywać długo. W takim opisie trzeba by się odwołać do interdyscyplinarnego wysiłku wielu świadków i znawców chrześcijaństwa, by unaocznić Nowość i Piękno oraz bogactwo kultury przepojonej Duchem Jezusa…

  • Tymczasem wszyscy jesteśmy – optymistycznie licząc – dopiero w połowie drogi, gdy chodzi o olśnienie pierwszym Przyjściem Syna Bożego. A co tu mówić o olśnieniu ważnością i wspaniałością tego, co sprawi powtórne Przyjście Pana? Chciałoby się powiedzieć, że takie są czasy, iż (być może wszyscy) jesteśmy dość dalecy od radosnej fascynacji drugim Przyjściem Pana Jezusa.
  • Tymczasem dzisiejsze słowo Jezusa, a także szerszy kontekst dzisiejszej perykopy, mocno stawiają nam przed oczy właśnie drugie Przyjście Pana Jezusa. Jest tego ważny powód.

Te trzy: przeszłość i przyszłość oraz chwila obecna

  • Jezus najwyraźniej pragnie, byśmy intensywnie kierowali nasze myśli i serca ku Jego powtórnemu Przyjściu!
  • Czy jednak to czynimy? Czy nie bywamy więźniami doczesności i „chwili obecnej”, często pojmowanej bardzo „ciasno”, nierzadko hedonistycznie, bez usytuowania jej w rozległym horyzoncie Bożego Planu Zbawczego.

Niestety, o potrzebie intensywnego zanurzenia w tu i teraz i stylach przeżywania chwili obecnej mówi się rzeczy mądre i … mniej mądre. Swoje zapatrywania na sens chwili obecnej narzucają dziś często (poprzez potężne media) przewodnicy ślepi. Z wolnego wyboru lub z braku rozumu oświeconego Bożym Objawieniem (wiarą) wolą zapominać o tym, że tak cenną chwilę obecną można przeżywać autentycznie i mądrze jedynie wtedy, gdy ludzką wolność oświeca „blask prawdy”, bijący zarówno od tego, co było, jak i od tego, co będzie.

  • Inaczej mówiąc, jedynie żywa pamięć o już dokonanych „wielkich dziełach Boga”, jak i serdeczna pamięć o zawrotnych obietnicach danych przez Chrystusa stwarza grunt pod sensowne i właściwe zanurzenie się w tu i teraz.
  • Modlitewne rozpamiętywanie czynów Boga z przeszłości i z przyszłości pozwala uniknąć wielkich błędów w rozgrywaniu ludzkiej wolności.

Czy Pan jest blisko?

Wiele wskazuje na to, że nasze pokolenie otrzymuje wyjątkowo dużo proroczych zapowiedzi i znaków odnośnie bliskiego już Przyjścia Pana.

W „bezpieczny” sposób można by tu mówić za Dzienniczkiem św. Faustyny o iskrze, która wyjdzie z Polski i przygotuje świat na powtórne przyjścia Pana. Jan Paweł II tak mówił w Łagiewnikach w Krakowie 17 sierpnia 2002 r.:

Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść „iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście” (por. Dzienniczek, 1732).

Można by też, naśladując ostatnich Papieży, rozważać prorocze słowa Matki Bożej z Fatimy… To oczywiście cały wielki temat wezwań do nawrócenia, do czuwania, do pokuty; a także zapowiedzi rzeczy bolesnych – wojen, prześladowań, a w końcu triumf Niepokalanego Serca Maryi, triumf Bożej Miłości.

W sposób bardziej „ryzykowny” mógłbym odesłać do 10 tajemnic, danych przez Matkę Bożą w Medjugorje. Nie ma jeszcze ostatecznych kościelnych rozstrzygnięć, ale Pan Bóg nie czekając na „aprobatę” już potężnie działa…, zaś rzesze wiernych nawracają się, poszczą, modlą się, sięgają po Pismo Święte, współpracują z Bogiem w myśl zaleceń Matki Bożej.

(…)

  • W końcu pozostaje nam zapamiętać i wyciągać praktyczne wnioski z Jezusowej obietnicy i zachęty: Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
  • Uwewnętrznianie prawdy zawartej w tym jednym zdaniu uchroni nas przed duchowym lenistwem i oddaniem się jakiemuś marnemu kultowi, np. jedzenia czy picia.
  • Świadomość niewiadomej liczby dni danych nam jeszcze czy to przed własną śmiercią, czy przed powrotem Pana – motywuje nas do szczerej i gorącej prośby słowami Psalmu:

Naucz nas liczyć dni nasze, byśmy zdobyli mądrość serca. Powróć, o Panie, jak długo  będziesz zwlekał?  Bądź litościwy dla sług Twoich! (Ps 90).

http://osuch.sj.deon.pl/2015/11/27/k-osuch-sj-czuwajcie-i-badzcie-gotowi-rozwazanie-slowo-boze-duchowosc-religia-deon-pl/

*************

O sądzie i karze za grzechy

2 Wielki i uzdrawiający czyściec nosi w sobie człowiek cierpliwy, który doznając krzywdy, więcej ubolewa nad winą krzywdziciela niż nad własną krzywdą, który modli się gorąco za swoich prześladowców, z całego  serca wybacza winy i nie waha się prosić innych o przebaczenie, który raczej lituje się nad ludźmi, niż się na nich gniewa, który siebie samego ujarzmia i stara zawsze podporządkować ciało sprawom ducha. Lepiej jest teraz oczyścić się z grzechu i pozbyć się win, niż liczyć na przyszłe oczyszczenie. Naprawdę, sami się oszukujemy przez nasze niepowściągliwe przywiązanie do ciała.

3. Cóż innego trawić będzie ogień jak nie twoje grzechy? Im więcej tutaj sobie pozwalasz i idziesz za zachceniami ciała, tym srożej potem będziesz płacić i więcej przygotowujesz drew na upalenie. Przez co człowiek grzeszy, to samo będzie mu najsroższą karą.(…)

4. Każdy grzech będzie miał własną swoją udrękę. Pyszni doznawać będą największego poniżenia, a chciwcy pokosztują najsroższej nędzy. Tam jedna godzina kary cięższa będzie niż sto lat gorzkiej pokuty tutaj. (…) Drżyj więc i żałuj za swe winy, abyś w dzień Sądu znalazł się bezpiecznie wśród błogosławionych.

Wtedy bowiem sprawiedliwi staną z wielką odwagą naprzeciw tych, którzy ich uciskali i gnębili. Wtedy sędzią będzie ten, kto tutaj pokornie poddaje się osądom ludzi. Wtedy biedny i skromny stać będzie z wielką ufnością, a z wielkim lękiem pyszny.

Tomasz a Kempis

*************

Bł. John Henry Newman (1801-1890), kardynał, teolog, założyciel Oratorium w Anglii
Kazanie “Watching”, PPS, t. 4, nr 22

„Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie”
 

„Czuwajcie!” – mówi nam Jezus z naciskiem… Mamy nie tylko wierzyć, ale też czuwać; nie jedynie kochać, ale czuwać; nie tylko słuchać, ale czuwać. Ale w jakim celu? W oczekiwaniu na to ostateczne wydarzenie: przyjście Chrystusa… Zdaje się, że jest tutaj szczególne wezwanie, zadanie, które by nam nigdy nie przyszło na myśl.

Mamy pewne pojęcie o tym, co znaczy wierzyć, kochać i słuchać, ale co oznacza czuwać?… Jeden czuwa w oczekiwaniu na Chrystusa, zachowując wrażliwego ducha, otwarty, nasłuchujący, żwawy, czujny, pełen zapału, by Go szukać i uczcić. Pragnie znaleźć Chrystusa we wszystkim, co mu się przytrafia… A drugi czuwa z Chrystusem (Mt 26,38), spoglądając w przyszłość, patrzy też wstecz, kontemplując to, co jego Zbawiciel nabył dla niego, nie zapominając o tym, co Chrystus dla niego wycierpiał. Czuwa z Chrystusem, kto wspomina i odnawia w swojej osobie krzyż i agonię Chrystusa, kto ubiera radośnie tunikę, którą Chrystus nosił na sobie przed śmiercią i którą pozostawił po Wniebowstąpieniu.

Często, w pismach, natchnieni pisarze wyrażają swoje pragnienia drugiego przyjścia, ale nigdy nie zapominają o pierwszym: ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu… W ten sposób święty Paweł zaprasza Koryntian do oczekiwania na przyjście Pana Jezusa Chrystusa (1Kor 1,7-8) i mówi im, żeby „nosić nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4,10)… Myśl o tym, czym jest Chrystus dzisiaj nie powinna wymazać pamiątki tego, czym był dla nas… W Ten sposób, w świętej komunii, widzimy jednocześnie śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa – wspominamy śmierć i radujemy się ze zmartwychwstania. Ofiarujemy samych siebie i otrzymujemy błogosławieństwo.

Czuwać to znaczy żyć w oderwaniu od tego, co obecne, żyć w niewidzialnym, żyć w myśli o Chrystusie takim, jakim przybył za pierwszym razem i takim, jakim ma przybyć, pragnąć Jego drugiego przyjścia, czule i z wdzięcznością wspominając pierwsze.

*******************

https://youtu.be/nICi4YEEz3U
********************

Potrzeba nieustannej modlitwy (28 listopada 2015)

  • przez PSPO
  • 27 listopada 2015

modlitwa-nieustanna-komentarz-liturgiczny

Pan Jezus pozostawia nam wskazanie praktyczne:

 

Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych … Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie (Łk 21,34.36).

 

Oba te wezwania sprowadzają się właściwie do jednego: Czuwajcie! Jednocześnie Ewangelia dzisiejsza ukazuje dwa wymiary tego wezwania:

  1. niebezpieczeństwo ospałości serca,
  2. potrzeba nieustannej modlitwy,

 

Ad.1. Zgodnie określeniem Katechizmu:

 

Serce jest mieszkaniem, w którym jestem, gdzie przebywam (według wyrażenia semickiego lub biblijnego: gdzie „zstępuję”). Jest naszym ukrytym centrum, nie­uchwytnym dla naszego rozumu ani dla innych; jedynie Duch Boży może je zgłębić i poznać. Jest ono miejscem decyzji w głębi naszych wewnętrznych dążeń. Jest miejscem prawdy, w którym wybieramy życie lub śmierć. Jest miejscem spotkania, albowiem nasze życie, ukształtowane na obraz Boży, ma charakter relacyjny: serce jest miejscem przymierza (KKK 2563).

 

Czuwaj, abyś nie stracił siebie, daru życia, jaki otrzymałeś. Zgodnie z określeniem serca nasze życie ma charakter relacyjny. Żyję, jeśli spotykam się z Bogiem w sercu. Na Dalekim Wschodzie mówią o nas, ludziach Zachodu, że „żyjemy w głowie”, czyli w myślach. Jednocześnie wyraźnie jesteśmy emocjonalnie skoncentrowani na sobie, czyli odwróceni od spotkania. Ujawnia się to szczególnie mocno w postawie obronnej, jaką przyjmujemy w momencie, gdy ktoś nam coś zarzuci. Nakaz; „Czuwajcie!” w tym kontekście jest wezwaniem do powrotu do serca, do przytomności, do patrzenia przez pryzmat spotkania z Bogiem, aby nas nie przygniotły sprawy doczesne. Wezwanie to uwrażliwia nas na znaki rozpoznawcze prawdziwego stanu naszego serca: „Po owocach poznacie”. Jakie zatem są owoce naszego życia? Trzeba to nieustannie sprawdzać.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Dn 7, 15-27; Łk 21, 34-36

Ad. 2. Módlcie się w każdym czasie. Czuwanie przejawia się nieustanną modlitwą. Nie oznacza to jednak konieczności nieustannego odmawiania pacierzy. Niektórzy mnisi, zwani euchitami, usiłowali zrealizować dosłownie ten ideał modlitwy przez nieustanne odmawianie pacierzy. Niestety, jest to niemożliwe i nie prowadzi do autentycznego spotkania z Bogiem. Z czasem mnisi zrozumieli, że nieustanna modlitwa polega przede wszystkim na pragnieniu bliskości Boga. W tym celu praktykowano modlitwę serca, która buduje przestrzeń wewnętrzną dla tego pragnienia. Polegała ona zasadniczo na nieustannym odmawianiu jakiegoś wersetu z Pisma. Do najbardziej znanych modlitw serca należy „modlitwa Jezusowa”, czyli nieustanne wypowiadanie wersetu: „Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nad nami grzesznymi”.

Święty Paweł w Liście do Koryntian pisze: chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień (2 Kor 4,16). Czuwanie oznacza nieustanny wysiłek, aby nie dać się zdominować temu, co zewnętrzne i przemijające, i budowanie wewnętrznego człowieka w nas przez komunię z Chrystusem.

Włodzimierz Zatorski OSB | Jesteśmy ludźmi

http://ps-po.pl/2015/11/27/potrzeba-nieustannej-modlitwy-28-listopada-2015/

 

________________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

 

28 listopada

 

Święty Stefan Młodszy Święty Stefan Młodszy, męczennik
Święty Jakub z Marchii Święty Jakub z Marchii, prezbiter
Wszyscy Święci Błogosławiony Jacek Thomson, prezbiter i męczennik

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
świętych mnichów i męczenników Bazylego, Piotra i Andrzeja (+ 764); świętych biskupów i męczenników Papiniana, Mansweta, Waleriana, Urbana, Krescensa, Eustachego, Kreskoniusa, Krescencjana, Feliksa, Hortulana i Florencjana (+ V w.); św. Rufusa, męczennika (+ III/IV w.); św. Sostenesa (+ I w.) św. Irenarcha, męczennika; świętych Urbana, Krescensa, Habetdeusa, Eustracjusza, Kreskoniusza, Feliksa, Hortulana i Florencjana (+ V w.); św. Teodory, ksieni; św. Andrzeja Tran Van Trong, męczennika; błogosławionych męczenników Jana Jezusa (Marii) Adradas Gonzalo, prezbitera, i Towarzyszy (+1936); błogosławionego Alojzego Campos Gorriz, męczennika (+ 1936)
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-28.php3
________________________________________________________________________________________________________

To warto przeczytać

***************

O wolności wewnętrznej

Synu, dąż usilnie do tego, byś w każdym miejscu i w każdej sprawie czy działaniu pozostał wewnętrznie wolny, panuj nad sobą, niech wszystko będzie w twojej władzy, a nie ty pod władzą wszystkiego, bądź panem swoich czynów, władcą, nie zaś niewolnikiem ani poddanym siebie.

Jeżeli w każdej sytuacji potrafisz wyjść poza zewnętrzne pozory i przenikasz to, co widzisz i słyszysz, jakimś głębszym, niecielesnym zmysłem, i jak Mojżesz wchodzisz przy każdej okazji do świątyni i radzisz się Boga, usłyszysz na pewno Bożą odpowiedź i odejdziesz mądrzejszy, pouczony przez Boga o tym, co jest i co będzie.

Czytamy w Piśmie świętym, że Jozue i Izraelici zostali oszukani przez Gabaonitów (Joz 9, 14), bo nie poradzili się przed tym Pana, lecz zawierzyli ich gładkim słówkom i zwiodła ich fałszywa pobożność wroga.

Tomasz a Kempis

*****************

O mądrości działania

1 Nie trzeba wierzyć ślepo każdemu słowu ani wrażeniu, ale uważnie i długo rozważać każdą sprawę w odniesieniu do Boga. Ale, niestety, jesteśmy tak słabi, że często łatwiej nam myśleć i mówić o ludziach źle niż dobrze. Ludzie prawdziwie doskonali nie są łatwowierni wobec każdego, bo znają słabość ludzką skłonną do złego i omylną w mowie.

2. Wielka to mądrość nie śpieszyć się w działaniu i nie trzymać uparcie swoich uprzedzeń. Nie należy też wierzyć słowom każdego i biec zaraz, by innym powtórzyć plotkę lub nowinę. (…).

Tomasz a Kempis

*****************

O poufałości

1 Nie przed każdym otwieraj serce, jedynie mądremu i pobożnemu możesz się zwierzyć. Unikaj zbyt młodych i obcych. (..) Trzymaj się pokornych, prostych, pobożnych i życzliwych, a mów z nimi o rzeczach ważnych. Nie spoufalaj się z jedną kobietą, ale wszystkie dobre niewiasty polecaj Bogu. Pragnij być bliskim Bogu i Jego aniołom, a nie szukaj znajomości z ludźmi.

2. Trzeba mieć miłość ku wszystkim, ale poufałość wcale nie jest potrzebna. Zdarza się czasem, że o kimś nie znanym krąży najlepsza opinia, ale skoro się pojawi, sam jego widok odstręcza. Nieraz wydaje nam się, że staniemy się ludziom milsi w bliskiej zażyłości, a tymczasem jeszcze bardziej odwracają się od nas, gdy poznają z bliska nasze wady.

Tomasz a Kempis

*************

Siła Ewangelii może pokonać nienawiść i lęk

Brat Marek z Taizé / Piotr Żyłka

(fot. taize.fr)

Nam, w Taizé, trudne paryskie wydarzenia pomogli przeżyć młodzi muzułmanie, uchodźcy, których kilka dni wcześniej przyjęliśmy we wspólnocie – mówi brat Marek.

 

Wspólnota Taizé liczy ponad stu braci. Są wśród nich katolicy i ewangelicy różnych Kościołów. Bracia pochodzą z około 30 krajów. Samo istnienie wspólnoty jest już znakiem pojednania pomiędzy podzielonymi chrześcijanami i zwaśnionymi narodami.
Bracia żyją z własnej pracy. Nie przyjmują żadnych darowizn. Nawet ich rodzinne spadki wspólnota przeznacza na pomoc najbardziej potrzebującym.
Niektórzy bracia mieszkają w najbiedniejszych zakątkach świata, by być tam świadkami pokoju wśród ludzi, którzy cierpią. Dzisiaj takie małe wspólnoty braci, nazywane fraterniami, znajdują się w ubogich regionach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Bracia dzielą warunki życia z ludźmi, z którymi mieszkają na co dzień, i starają się dawać świadectwo miłości najbiedniejszym, dzieciom ulicy, więźniom, umierającym, ludziom doświadczającym tragedii osobistych, porzuconym.
Z roku na rok liczba odwiedzających Taizé zwiększa się. Przybywają ze wszystkich kontynentów, aby wziąć udział w tygodniowych spotkaniach. Siostry świętego Andrzeja (międzynarodowe katolickie zgromadzenie zakonne, założone ponad siedem wieków temu), polskie siostry urszulanki oraz siostry szarytki podejmują część zadań związanych z przyjmowaniem młodych ludzi.
Taizé odwiedzają również zwierzchnicy Kościołów. Wspólnota gościła Jana Pawła II, czterech kolejnych arcybiskupów z Canterbury, metropolitów prawosławnych, 14 biskupów luterańskich ze Szwecji i niezliczoną ilość pasterzy Kościołów z całego świata.

 

Brat Marek jest księdzem, pierwszym Polakiem, który wstąpił do wspólnoty z Taize.

 

Piotr Żyłka: Wasza wspólnota żyje na południu Francji. Na pewno wstrząsnęły Wami tragiczne wydarzenia w Paryżu.

 

Brat Marek: Takie wydarzenia poruszają nas do głębi. Wobec takiej tragedii człowiek nie bardzo wie, co powiedzieć, bo jesteśmy trochę bezradni. Ale nam, w Taizé, te trudne wydarzenia pomogli przeżyć młodzi muzułmanie, uchodźcy, których kilka dni wcześniej przyjęliśmy we wspólnocie.

 

Jak do tego doszło?

 

Władze państwowe próbują coś zrobić z wielkim obozowiskiem uchodźców w Pas-de-Calais na północy Francji. Zaproponowano rozmieszczenie osób tam przebywających w różnych miejscach. Pytano wspólnoty i stowarzyszenia w całym kraju o możliwość przysłania uchodźców. A my już dużo wcześniej zgłosiliśmy chęć przyjęcia jakiejś grupy. I w ramach tej próby sensownego rozlokowania uchodźców przyjechało do nas siedmiu młodych ludzi z Północnego Sudanu. Afrykańczycy.

 

Nie było żadnych komplikacji?

 

Sam przyjazd był niełatwy. Trzeba sobie wyobrazić sytuację tych ludzi. Zabierają ich autobusami, zawożą do wioski zabitej dechami. Przyjechali wieczorem. Ciemno. Mgła. Więc pierwsze chwile były trudne. Trudno im było nawet wysiąść z autokaru. No ale w takich sytuacjach pomagają zwykłe, ludzkie rzeczy. Jeden z uchodźców musiał wyjść do toalety. Za nim wyszli inni. Bracia skorzystali z okazji i zaprosili ich wszystkich na herbatę. I ta prosta herbata odprężyła wszystkich, trochę otworzyła. Także w końcu tych siedmiu młodych ludzi u nas zostało. Przyjęliśmy ich w jednym domu, który służy do podejmowania naszych gości. To dom w samym środku wioski, więc można powiedzieć, że są na oku wszystkich.

 

 

Co to za ludzie?

 

Okazało się, że są to młodzi chłopcy z różnych miejscowości, z różnych stron Sudanu. Między sobą się nie znali. Najmłodszy ma 18 lat, najstarszy 26. Młodzi muzułmanie, praktykujący. Modlą się więcej od nas. Pięć razy dziennie. Bracia ze wspólnoty tylko trzy razy (śmiech).

 

Bardzo szybko nawiązaliśmy przyjazny kontakt. Wyznaczeni bracia się nimi opiekują. Jedno małżeństwo z wioski również poświęca im czas. Nasza wioska jest przyzwyczajona do przyjmowania obcych. Także uchodźców. Brat Roger od początku istnienia wspólnoty przyjmował potrzebujących. Jeszcze w czasie wojny ukrywał Żydów. Po wojnie bracia opiekowali się niemieckimi jeńcami, przyjęli dwudziestkę chłopców osieroconych z różnych stron świata. W latach 70. przyjęliśmy rodziny z Indochin – matki z dziećmi. Jedna z nich miała dziesięcioro dzieci. W czasie wojny bałkańskiej przyjęliśmy rodziny z tamtych stron. Po ludobójstwie w Ruandzie rodzinę afrykańską – ojca z trójką dzieci. A teraz ostatnio dwie chrześcijańskie rodziny – z Iraku i z Syrii. Właściwie w naszej wiosce większość mieszkańców to są potomkowie uchodźców. Zawsze próbowaliśmy im pomóc tak, żeby się jak najszybciej usamodzielnili i zintegrowali z miejscową społecznością. Rdzenni mieszkańcy naszej wioski też byli zawsze proszeni o pomoc, powiadamiani, odwiedzani. Także ludzie u nas wiedzą, że przyjęcie uchodźcy to nie jest niebezpieczeństwo, to nie jest zagrożenie, tylko szansa na udzielenie pomocy komuś potrzebującemu.

 

Jak mieszkańcy wioski starają się pomagać nowym przybyszom?

 

Przy okazji przyjęcia siedmiu chłopaków z Sudanu był obecny nasz mer. Również przedstawiciele innych władz włączyli się w pomoc. No i mieszkańcy naszej wioski też robią, co mogą. Jeden z rdzennych mieszkańców Taizé, starszy Francuz, wyjeżdża z nimi na rowery. Na przejażdżce zobaczył, że jest im zimno, więc pojechał do pobliskiego Decathlonu i nakupił im czapek, rękawiczek i szalików (śmiech).

 

Oni jeszcze nie mają statutu azylanta, więc nie mogą być jeszcze zatrudniani, ale jakieś zajęcie trzeba im znaleźć. Uczą się francuskiego. Kiedy poprosiliśmy o pomoc, to zgłosiło się dwadzieścia osób, żeby uczyć tych siedmiu chłopców języka (śmiech). Oni też są bardzo pozytywnie nastawieni. Sami zaproponowali, że będą nas uczyć arabskiego. Pomagają też w różnych pracach. U nas we wspólnocie pracy nigdy nie brakuje. No i oczywiście się modlą.

 

 

Nie jest problemem fakt, że nie są chrześcijanami?

 

Mamy kontakt z naszą wspólnotą muzułmańską w Chalon. To jest 30 kilometrów od Taizé. Tutejszy imam jest bardzo otwartym człowiekiem. On też się nimi opiekuje, zaprasza na modlitwę. Bracia też byli ostatnio z nimi. Imam nas zaprosił, żebyśmy zostali na modlitwie i w jej trakcie wypowiedział bardzo ważne słowa. Powiedział, że dla niego i dla wielu muzułmanów to, co się stało w Paryżu, to nie jest prawdziwy islam. Był bardzo dosadny.

 

Sudańczycy nie mają problemów z odnalezieniem się w nowym miejscu?

 

Nasi chłopcy bardzo szybko poczuli, że są życzliwie przyjęci, dobrze traktowani. Jednego dnia zaprosiliśmy ich na obiad do wspólnoty. Taki mamy zwyczaj w Taizé, że na obiad w niedzielę zapraszamy przyjaciół, rodziny, gości. Pod koniec spotkania najmłodszy Sudańczyk – osiemnastolatek – poprosił o mikrofon i powiedział piękne słowa. Bardzo proste, ale poruszające. Powiedział: “We are touched to see your faces” (“Jesteśmy poruszeni, widząc wasze twarze”) i “We are lucky to be here” (“Mamy szczęście, że tu jesteśmy”).

 

Te słowa trzeba dobrze rozumieć, bo podobno w innych miejscach, gdzie są przyjmowani uchodźcy, po jakimś czasie uciekają, szukają innego miejsca. Więc nasza prefektura, a nawet ludzie z Paryża odpowiedzialni za uchodźców dopytują nas: “Co robicie, że od was nie uciekają?” (śmiech).

 

Nic nie robimy. Przyjmujemy ich po ludzku. Najzwyczajniej. Szanujemy ich potrzeby. Cieszymy się, że się modlą. Po prostu próbujemy im pomóc. Mają zupełną wolność. Poruszają się swobodnie. Zawierają znajomości z młodymi ludźmi, którzy są na miejscu. Na obiad do nich zawsze idzie jeden z braci albo ktoś z wolontariuszy. Oni również goszczą nas u siebie. Normalne, zwyczajne życie. Oni to doskonale rozumieją.

 

Była też taka poruszająca rozmowa, w trakcie której jeden z naszych przyjaciół z Sudanu zacytował długi fragment Koranu, w którym jest mowa o Miłosierdziu Bożym, o tym, że nie można robić krzywdy drugiemu człowiekowi, i skomentował to tak: “To tu, w Taizé, ci bracia chrześcijańscy, oni są prawdziwymi muzułmanami” (śmiech). To są takie sympatyczne sytuacje, które naprawdę bardzo pomogły nam przeżyć wydarzenia w Paryżu i widzieć je we właściwym świetle, we właściwych proporcjach.

 

 

Bo zamachy w Paryżu budzą strach. Jak sobie z nim radzić?

 

Widzimy, ile jest strachu, ile lęku, ile słów, które nie mają pokrycia w rzeczywistości i które w sumie, jeśli je odnieść do tej siódemki młodych ludzi, są dla nich niezwykle krzywdzące. To, co się mówi, czym się na co dzień ludzie karmią, to nie jest rzeczywistość, z którą my mamy do czynienia. Przez całe ostatnie wakacje rozmawialiśmy o uchodźcach z młodymi Polakami, którzy przyjeżdżali do Taizé. Zawsze na początku zadawałem pytanie, czy mieli jakiś kontakt osobisty z uchodźcami. I wtedy okazywało się, że nie. Wszystkie opinie były powtarzane po kimś.

 

Myślę, że Brat Roger nas nauczył zaufania do ludzi. Takiego ewangelicznego zaufania, że Ewangelia daje nam szansę na to, żeby pokonać lęki. To nie jest tak, że my nie mamy lęków, że się nie baliśmy. Kiedy zaoferowaliśmy miejsce dla uchodźców, to się zastanawialiśmy, kto do nas przyjedzie. Jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co się w Taizé dzieje, za młodych, którzy przyjeżdżają przez cały rok. Istnieje jakieś ryzyko, niepewność.

 

Ale Ewangelia wzywa nas do tego, żeby nie kierować się lękiem i nie budować murów, zabezpieczeń na wyrost. Ewangelia wzywa, żeby zaryzykować dobroć, życzliwość, zaryzykować wyjście do drugiego człowieka z otwartym sercem i miłością. Nie teoretyczną miłością, ale z gotowością udzielenia pomocy. Również do zrezygnowania z czegoś na rzecz kogoś, kto jest bardziej potrzebujący niż my. Trzeba to dostrzec, że my żyjemy w sytym społeczeństwie, dostatnim. Nie brakuje nam ciepłej wody, ubrań, jedzenia. Wszystko to mamy w takiej ilości, że można z czegoś zrezygnować i się podzielić.

 

Myślę, że jest to też odczytywanie Ewangelii w taki sposób, żeby być wiernym Chrystusowi, który nikogo nie odrzucał, nikogo nie osądzał, nie skazywał, nie spisywał na straty z góry. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Został zabity. Mamy tę świadomość, że to może nas kosztować. Zresztą mamy takie doświadczenie. To już nas kosztowało, bośmy stracili Brata Rogera w ten sposób (założyciel wspólnoty zginął 16 sierpnia 2005 z rąk kobiety, która zadała mu na początku wieczornego nabożeństwa kilka ciosów nożem w plecy i gardło – przyp. red.). Nie był otoczony murem ani ochroniarzami, był do dyspozycji każdego człowieka. Myślę, że nie kierujemy się jakąś naiwnością, ale po prostu Ewangelia nas do tego wzywa i chcemy być jej wierni.

 

Papież Franciszek spotkał się niedawno z niemiecką grupą, osobami ze stowarzyszenia związanego z teologiem Romano Guardinim i powiedział im bardzo znamienne słowa dotyczące dzisiejszej sytuacji. Powiedział, że Bóg bogatej Europie przysłał głodnego, żeby go nakarmić, przysłał spragnionego, żeby mu dać pić, przysłał obcego, żeby go przyjąć, i nagiego, żeby go przyodziać. I dalej powiedział, że jeżeli jesteśmy ludem, to przyjmiemy tych przychodzących, jak braci. A jeżeli jesteśmy grupą indywidualistów, to ulegniemy pokusie, żeby ratować swoją skórę. Ale w takim zachowaniu nie ma żadnej “kontynuacji”, to nie przyniesie nic dobrego.

 

 

To właśnie papież wezwał do przygotowania wszystkich parafii na przyjęcie uchodźców. Jego apel budzi u wielu ludzi opór. Lęk przed uchodźcami stał się jeszcze większy po wydarzeniach w Paryżu. Co powiedzieć ludziom, którzy się najzwyczajniej w świecie boją?

 

To są uzasadnione lęki. Wiadomo, że one się rodzą w człowieku i trzeba je próbować zrozumieć. Ale jeżeli będziemy się kierować lękami i wykorzystywać je do manipulacji ludźmi, to takie coś jest okropne.

 

Papież Franciszek powiedział coś bardzo prostego. Wiadomo, że bardzo trudno jest przyjąć we własnym domu kogoś obcego, kogoś z innej kultury, innej religii. To jest oczywiste. Są odważni ludzie, którzy się tego nie boją. Słyszeliśmy o Tomaszu Wielgoszu z Oleśnicy, który ze swoją żoną usłyszał w kościele słowa św. Jakuba, że wiara bez uczynków jest martwa, i w reakcji na to postanowili przyjąć pod swój dach uchodźców. Ale nie wszyscy tak potrafią. To jest zrozumiałe. Tu chodziłoby o to, żeby poczuć się jakąś społecznością, wspólnotą, po prostu Kościołem, który wychodzi naprzeciw potrzebującym braciom.

 

W każdej wiosce, miasteczku czy parafii na pewno znajdzie się jakiś prawnik, który może pomóc załatwić sprawy formalne związane z azylem, zawsze znajdzie się lekarz, który może pomóc w sprawach zdrowotnych, zawsze znajdzie się nauczyciel miejscowego języka.

 

Wielu ludzi jest naprawdę chętnych do pomocy. Jeżeli posiejemy strach, to oczywiście ludzie będą sparaliżowani tym strachem i nie będą pomagać. Ale jeśli pomożemy im odkryć szansę na to, że spotkanie z drugim człowiekiem, okazanie mu dobroci i życzliwości tworzy więzi, które pomogą, by nie dochodziło do konfliktów, wojen i przemocy, to zbudujemy coś, co jest trwałe, co jest przyszłością.

 

Jaka jest alternatywa? Jeżeli ulegniemy lękom, strachom, zamkniemy się, zbudujemy zasieki, postawimy mury, to co to zmieni? Na jakiś czas może coś to zmieni, ale w dłuższej perspektywie to nie jest żadne rozwiązanie. Natomiast jeśli stworzymy więzi przyjaźni, zrozumienia, dobroci, życzliwości, to naprawdę mamy szansę zbudować lepszą przyszłość. My, w Taizé, i ja osobiście w taką przyszłość wierzę. Ona jest możliwa. Siła Ewangelii jest tak wielka, że może pokonać nienawiść i lęk. Pan Jezus dobrze znał ludzkie lęki. Dlatego tyle razy powtarzał: “Nie bójcie się. Ja Jestem”.

 

 

Na zdjęciach – uchodźcy z Sudanu w Taizé. Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości wspólnoty.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1130,sila-ewangelii-moze-pokonac-nienawisc-i-lek.html

*****************

Jak się modlić, kiedy tracisz sens życia?

Marta Jacukiewicz, ks. dr Mariusz Krawiec

(fot. shutterstock.com)

Jeśli dwoje ludzi, którzy się kochają, pewnego dnia przestają rozmawiać ze sobą, ich miłość będzie stopniowo obumierać. Staną się dla siebie obcymi ludźmi. Podobnie jest w relacji do Boga.

 

Księże Mariuszu, modlitwa rodzi się z naszej relacji do Chrystusa?

 

Modlitwa jest formą dialogu. Aby mógł on zaistnieć, koniecznym jest wejście w relację osobową. Ja -człowiek, rozmawiam z Nim – Bogiem.  Oczywiście mówiąc o relacji, wcale nie zakładamy, że musi być zawsze radosna i pogodna. Ze strony człowieka może pojawić się bunt. Możemy modlić się, tocząc w sobie wewnętrzną walkę. Do modlitwy może doprowadzić nas postawa niezadowolenia z tego, co nas spotyka i z tego kim jesteśmy. Tym czego tak naprawdę potrzebujemy, aby modlitwa mogła zaistnieć, to wiara. Wierzymy w bóstwo Chrystusa, że jest on Synem Bożym. Przypomnijmy sobie modlitwę niewidomego żebraka, który u bram Jerycha wykrzyczał w kierunku przechodzącego Jezusa: “Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (por. Łk, 18,37) Krótkie wołanie, wręcz krzyk desperata, który nie miał już nic do stracenia, bo i tak ślepota zepchnęła na margines społeczeństwa. A jednocześnie wiara niewidomego, że Ten, do którego woła, jest Synem Bożym, który może wyrwać go z “piekła” choroby i odrzucenia.

 

Można się zmuszać do modlitwy?

 

Nie tylko można, ale i trzeba. Zwłaszcza, gdy jest nam trudno, gdy świat wali się pod nogami. W takim stanie modlitwa nie będzie czymś łatwym. Nie zapominajmy też o zgubnej roli Szatana, księcia ciemności. To on będzie w nas zasiewać niepokój, będzie odwodził nas od modlitwy, zwłaszcza wówczas, gdy ogarniają nas mroki i najbardziej jej potrzebujemy.

 

A co robić, gdy nie dostrzegamy już sensu modlitwy?

 

Modlitwa wychodzi ponad nasz ludzki racjonalizm. Pytanie o sens rodzi się w naszym umyśle, który jest zawodny i bywa, że wprowadza nas w ślepy zaułek. Modlitwa płynie z serca, także tego serca, które krwawi i pełne jest niegojących się ran. Być może, że nie raz będziemy zmuszali się do modlitwy. Będziemy siadali sam na sam i wpatrywali się oczami pełnym łez w krucyfiks i krwawiący bok Chrystusa. Nie będzie nam łatwo. Na Kalwarii u stóp Krzyża, pozostała Matka Jezusa i umiłowany uczeń Jan. Maryja pod krzyżem to Mater Dolorosa, Matka Boleściwa. Jej trwanie u stóp krzyża, na którym konał jej Syn, było przede wszystkim modlitwą opartą na wierności. Możemy być pewni, że Maryja do samego końca pozostała wobec swojego Syna pełna wiernej miłości.

 

Jak modlić się w sytuacjach trudnych?

 

Modlić się tak, jak podpowiada nam czuwający nad nami Duch Święty. I mieć na uwadze słowa Jezusa, który uczy, aby nie być na modlitwie gadatliwi, tak jak poganie (por. Mt 6, 7). Mamy modlić się w sposób prosty. Najważniejsze, aby towarzyszyła nam wiara. Pamiętam, jak pewna osoba na Ukrainie opowiadała mi o swoim nawróceniu. Nie umiała się modlić słowami powszechnie znanych modlitw, bo ich nie znała, gdyż w domu nikt jej tych modlitw nie nauczył. Ale Duch Święty działał w sobie wiadomy sposób i doprowadził ją do spotkania z Chrystusem, przy użyciu takich słów, jaki znała najlepiej, czyli to co my określamy mianem modlitwy spontanicznej.

 

Chrystus mówi również o faryzeuszach, którzy “lubią pierwsze krzesla w synagogach” (Por. Mt 23, 6) … Czy to nie jest tak, że chcemy się trochę “pokazać” – mimo, że nie “czujemy” głębi modlitwy, nie ma jednak tej bliskości w relacji do Chrystusa?

 

Oddzieliłbym sytuacje, gdy nie “czujemy” głębi modlitwy, od modlitwy na pokaz. Ta druga to pewne skrzywienie, wykoślawienie istoty tego, co nazywamy spotkaniem. Gdy rozmawiamy z kimś na pokaz, to nie dojdzie nigdy do autentycznego dialogu pomiędzy rozmówcami i wymiany wartości duchowych. Będzie to jedynie pewna gra interesów. Spotykam się z kimś tylko dla korzyści. W relacji do Boga, taka próba modlitwy na pokaz nie odnosi żadnego duchowego skutku. Jest ona jedynie pewną grą wobec otoczenia, w którym się jest. Mnich, który będzie się modlił, aby przypodobać się przeorowi i zyskać uznanie współbraci, może co najwyżej popaść w samouwielbienie i pychę. Natomiast mnich, który w czasie tak zwanej “nocy ciemnej” o której pisał św. Jan od Krzyża, będzie modlił się wytrwale, nawet zaciskając z bólu zęby, wcześniej czy później będzie zbierał w swoim życiu duchowe owoce.

 

Niekiedy brak skupienia na modlitwie przeradza się wręcz w niechęć. Czym jest to spowodowane? Gdzie szukać jej źródeł? 

 

Nie stawiałbym akcentu na skupienie. Takie podejście może zwieść nas w kierunku nadmiernej troski o technikę modlitwy. Wtedy zamiast stawiać na intymną relację z Bogiem, w pierwszym rzędzie będziemy zastanawiali się na przykład nad tym, ile minut udał mi się zatrzymać w bezruchu, albo jak długo daliśmy radę nie myśleć o tak zwanych sprawach przyziemnych. Radziłbym bardziej wplatać w naszą modlitwę, to co nazywamy “brakiem skupienia”. Bo czym ono jest? Często nie możemy się skupić, bo myślimy o troskach, z którymi mierzymy się każdego dnia. Jeśli matka chorego dziecka zatrzymuje się na chwilę w kaplicy szpitalnej i zaczyna myśleć o swoim chorym dziecku, prosząc Boga o ratunek, to jest prawdziwa modlitwa. Nigdy nie radziłbym takiej osobie, odrywania się na modlitwie od tego co trapi jej serce, w poszukiwaniu czegoś abstrakcyjnego. Błogosławiony Jakub Alberione, założyciel paulistów, zgromadzenia do którego przynależę, radził, aby zakonnicy w trakcie swojej codziennej modlitwy, ogarniali nią te osoby i wydarzenia, które pojawiają się w ich myślach, gdy przychodzą przed Najświętszy Sakrament. Być może, że człowiek, którego dziś rano spotkałeś i który gdy wieczorem modli się na adoracji, wraca w myślach do ciebie, potrzebuje właśnie twojej modlitwy wstawienniczej. Nie wolno takich przypadków traktować jako rozproszenie.

 

Po co w ogóle się modlić? 

 

Modlimy się, aby wyjść z własnego egoizmu. Z tego co w nas przyziemne i grzeszne, idąc za głosem Psalmu 23, aby dać się poprowadzić nad wody, gdzie można odpocząć.  Modlimy się, aby zbliżyć się do Boga, aby wejść z nim w relację opartą na miłości. Jeśli dwoje ludzi, którzy się kochają, pewnego dnia przestają rozmawiać ze sobą, ich miłość będzie stopniowo obumierać. Staną się dla siebie obcymi ludźmi. Podobnie jest w relacji do Boga. Gdy nie będziemy go szukali na modlitwie, to Bóg choć pozostanie nam wierny i jego stosunek do nas się nie zmieni, to my sami zaczniemy się od Niego oddalać i stopniowo popadać w taką czy inną formę duchowej pustyni.

 

Ks. dr Mariusz Krawiec – przełożony paulistów na Ukrainie, wykładowca komunikacji społecznej we Lwowie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2143,jak-sie-modlic-kiedy-tracisz-sens-zycia.html

***************

Emocjonalne wykorzystywanie

Anselm Grün OSB, Ramona Robben / slo

Szantażysta doskonale wie, czego ofiara najbardziej się boi (fot. shutterstock.com)

Ofiara emocjonalnego wykorzystywania odczuwa lęk, męczy ją poczucie obowiązku i wyrzuty sumienia. Ofiara emocjonalnego wykorzystywania nie rozumie sytuacji, w jakiej się znajduje. Nie potrafi jasno myśleć i nie jest zdolna do podjęcia racjonalnych decyzji. Wykorzystywanie emocjonalne prawie zawsze kończy się rozpadem związku.

 

W rozmowach z mężczyznami i kobietami, których małżeństwa się rozpadły, słyszymy często o fenomenie emocjonalnego wykorzystywania. Wiele osób stwierdza, że były emocjonalnie wykorzystywane przez całe lata trwania związku. Mechanizmy wykorzystywania seksualnego i emocjonalnego są podobne. Sprowadzają się do wykorzystywania uczuć drugiej osoby, by sprawować nad nią władzę i otrzymać od niej coś, czego się potrzebuje. Druga osoba jest wykorzystywana do zaspokajania czyichś potrzeb. Następstwem emocjonalnego wykorzystywania jest uczuciowy zamęt u osoby wykorzystywanej. Nie potrafi ona jasno ocenić sytuacji. Jest rozdarta między lękiem lub wynikającym z powodów moralnych bądź religijnych poczuciem zobowiązania wobec drugiej osoby, a wyrzutami sumienia, gdy odmawia spełnienia jej życzeń. Emocjonalne wykorzystywanie prowadzi także do stopniowego oziębienia uczuciowego wobec partnera i prócz wyrzutów sumienia budzi także silną agresję, która może zamienić się w nienawiść i pogardę. Jeżeli ktoś nie potrafi się obronić przed emocjonalnym wykorzystywaniem, może ono tak bardzo obciążyć związek, że dalsze wspólne życie staje się niemożliwe.

Emocjonalne wykorzystywanie występuje jednak nie tylko w związkach między kobietami i mężczyznami, lecz często także w firmach, między szefem a pracownikami, między kierownikiem zespołu a jego członkami, oraz w rodzinie, między rodzicami a dziećmi. Wszędzie tam, gdzie wykorzystywanie emocjonalne nie jest uświadomione, zatruwa i niszczy ludzkie związki.

Amerykańska psycholog Susan Forward mówi o szantażu emocjonalnym. Określa tym pojęciem fenomen, który u nas z pewnością występuje równie często jak w USA, a któremu w niemieckiej literaturze poświęcamy za mało miejsca. Dlatego chcielibyśmy, przynajmniej w skrócie, opisać ten problem. Uważamy, że należy mówić raczej o wykorzystywaniu emocjonalnym, a nie o szantażu emocjonalnym. Emocjonalne wykorzystywanie lub szantaż polega na tym, że jedna osoba grozi drugiej karą, jeśli nie spełni ona jej żądania: “Jeśli nie będziesz się zachowywał tak, jak chcę, to będziesz cierpiał”.

Ofiara i szantażysta

Ofiara emocjonalnego wykorzystywania odczuwa lęk, męczy ją poczucie obowiązku i wyrzuty sumienia. Ofiara emocjonalnego wykorzystywania nie rozumie sytuacji, w jakiej się znajduje. Nie potrafi jasno myśleć i nie jest zdolna do podjęcia racjonalnych decyzji. Emocjonalny szantażysta również często jest owładnięty lękiem. Podporządkowuje sobie kogoś, by uciec od własnego lęku. Ofiary dają się często szantażować z powodu trudnych przeżyć i doświadczeń. Ponieważ nie pogodziły się ze swoją bolesną przeszłością, są z jakiegoś powodu szczególnie wrażliwe, a szantażysta potrafi to wykorzystywać. Niektórzy ludzie boją się, że zostaną sami, że wpadną w psychiczny dołek, że będą mieli depresję. Inni mają skłonność do wyrzutów sumienia, a szantażysta umie je w nich wzbudzać. Ofiara chce tego uniknąć. Nie chce się czuć winna. Podatnym na emocjonalne wykorzystywanie czynią człowieka najczęściej różne traumatyczne doświadczenia opuszczenia, braku akceptacji i zranienia. Nieszczęście polega na tym, że raz dopuszczone wykorzystanie osłabia w przyszłości możliwość obrony ofiary. Rozpoczyna się diabelski krąg emocjonalnego wykorzystywania, gniewu, lęku, wyrzutów sumienia, ulegania, oziębienia emocjonalnego. Emocjonalne wykorzystywanie w małżeństwie niszczy duszę partnera. I czasem jedynym sposobem wyzwolenia się od partnera i odzyskania godności w swoich oczach jest rozwód.

Susan Forward opisuje sześć śmiertelnych symptomów szantażu:

  • Szantażysta żąda czegoś od ofiary.
  • Ofiara stawia opór.
  • Szantażysta zwiększa presję.
  • Grozi ofierze, że musi się liczyć z konsekwencjami, gdy nie zrobi tego, co on chce.
  • Ofiara ulega, chociaż źle się z tym czuje.
  • Przy następnym konflikcie szantażysta powtórzy swoją strategię. Ofiara jest “osaczona”.

Forward rozróżnia cztery różne typy emocjonalnego wykorzystywania.

Prokurator

Pierwszym typem szantażysty jest typ “prokuratora”. Gdy żona wyjawi zamiar odwiedzenia przyjaciółki, mąż reaguje groźbą: “Jeżeli tam pójdziesz, nigdy nie pojadę z tobą na urlop”. Gdy mąż chce jechać na tydzień z przyjaciółmi na urlop, żona grozi samobójstwem. Grożąca kara nie ma żadnego związku z zachowaniem, któremu chce zapobiec szantażysta. Ofierze jest trudno znaleźć wyjście z tej kłopotliwej sytuacji. Może się przecież zdarzyć, że “prokurator” rzeczywiście spełni swoją groźbę. Gdy jednak ofiary ustąpią, ogarnia je złość: “(…) złość na szantażystę za stworzenie tak trudnej sytuacji i na samych siebie za to, że nie potrafią podjąć walki”.
Istnieje też pasywne karanie, gdy ktoś ucieka w milczenie i całymi dniami nie rozmawia ze współmałżonkiem. Dla ludzi, którzy mają silną potrzebę harmonii i bliskości, jest to nie do zniesienia.

Biczownik

“Biczownik” czyni ofiarę odpowiedzialną za swoje własne problemy: “Jeśli to zrobisz, zachoruję, będę się źle czul, nie będę mógł spać, dostanę ataku astmy. W atmosferze, którą stwarzasz, na pewno nie wyzdrowieję”. Najsilniej działającą groźbą “biczownika” jest naturalnie zapowiedź samobójstwa. Ponieważ ofiara nie może tak po prostu przejść do porządku dziennego nad podobnymi groźbami, ustępuje. Później jednak groźba ta przybiera postać stałego emocjonalnego wykorzystywania. Jeden człowiek bawi się lękiem drugiego; zniewala partnera i niszczy go psychicznie. “Biczownik” doskonale wie, jakie lęki i wyrzuty sumienia dręczą ofiarę. Świadomie je wykorzystuje, by przeforsować swoją wolę i zmusić ofiarę do uległości. Wie, że nikt nie potrafi żyć dłużej z silnym lękiem i wyrzutami sumienia.

Cierpiętnik

Trzeciego rodzaju emocjonalnego wykorzystywania dokonuje “cierpiętnik”. Ciągle czyni wyrzuty swojej małżonce. To ona jest winna temu, że czuje się taki samotny i ma depresję. Często tacy “cierpiętnicy” mają swe cierpienie wypisane na twarzy. Zarzucają partnerowi, że nie jest wrażliwy na ich sytuację i nie zauważa, jak źle się czują. “Załamani, milczący i często zalani łzami «cierpiętnicy» obrażają się bez podania powodu, gdy nie dostaną tego, co chcieli. Informują o swoich potrzebach dopiero po upływie odpowiedniego dla nich czasu, gdy ich ofiara godzinami, a nawet tygodniami odczuwała lęk i niepokój”. Wyraz cierpienia na ich twarzy jest ciągłym wyrzutem wobec innych: “Zobacz, co mi zrobiłeś”. Cierpiący budzi u swoich ofiar “instynkt zbawcy i opiekuna”. Przez to zmusza ofiarę, by stale się o niego troszczyła i odczytywała zmartwienia z jego twarzy.

Kusiciel

“Kusiciel” stosuje najsubtelniejsze wykorzystywanie emocjonalne. Obiecuje ofierze niestworzone rzeczy. Mami ją nagrodami, które ma dla niej. Nagrody związane są jednak z twardymi warunkami. “Wielu «kusicieli» frymarczy dobrami emocjonalnymi, roztaczając przed nami wizję życia pełnego miłości, rodzinnej bliskości i wyleczonych ran. Wstęp do takiego życia wymaga tylko jednego: poddania się temu, czego chce «kusiciel».
Wszystkie cztery typy emocjonalnych szantażystów wzbudzają w swoich ofiarach lęk i wyrzuty sumienia oraz apelują do poczucia obowiązku. Uczucia te wywołują zamieszanie w życiu ofiary. W pewien sposób traci ona orientację w tym, co jest słuszne, a co nie. Nie wie, czy szantażysta nie ma czasem racji. Może on chce dobrze? Nie chcę być egoistą. Nie chcę myśleć tylko o swoim szczęściu. Przecież związałem się z tą kobietą, przecież związałam się z tym mężczyzną. Im bliżej małżonkowie się poznali, tym lepiej znają swoje lęki. Szantażysta często zna bolesne przeżycia drugiej osoby z jej bardzo osobistych zwierzeń. Zna najgłębsze tęsknoty i potrzeby ofiary. Używa tej wiedzy jako środka przymusu, gdy chce otrzymać od ofiary to, na co ma właśnie ochotę. Ponieważ sam ma potrzeby, wie, jak wykorzystywać potrzeby innych.

Lęk ofiary bronią szantażysty

Pierwszą i najskuteczniejszą bronią emocjonalnego szantażysty jest lęk ofiary. Szantażysta doskonale wie, czego ofiara najbardziej się boi. Na skutek doświadczeń z okresu swojego dzieciństwa ofiara boi się, na przykład, opuszczenia lub też wpada w panikę, gdy ktoś robi jej awanturę. Przypomina jej to porywczego ojca, wobec którego była jako dziecko bezbronna.

Gdy szantażysta wykorzystuje lęk partnera, by wywrzeć na niego emocjonalny nacisk, posuwa się do szantażu emocjonalnego.

Emocjonalny szantażysta działa często nieświadomie. Sam jest pełen lęku i niepewności. Jednak zamiast uświadomić sobie te uczucia, nie przyznaje się do nich przed sobą i światem. Zniewala drugą osobę i wykorzystuje ją, by uciec od prawdy o sobie. Druga osoba staje się kozłem ofiarnym, który jest wszystkiemu winny. Szantażysta uzależnia w końcu swoją pomyślność od ofiary. Gdy ofiara nie zachowuje się tak, jak chce szantażysta, wszystko się dla niego załamuje. I tak powstaje wzajemne błędne koło niszczące obie strony. Ofiara jest w rękach szantażysty, a szantażysta w fatalny sposób wiąże się emocjonalnie z ofiarą. Ponieważ nie dostrzega własnych potrzeb, podświadomie wykorzystuje do ich zaspokojenia ofiarę. Ale w ten sposób albo wymaga od ofiary zbyt dużego poświęcenia, co powoduje u niej depresję i chorobę, albo osiąga dokładnie to, czego za wszelką cenę chciałby uniknąć: ofiara wyciąga wnioski z zaistniałej sytuacji i ucieka z tego chorego emocjonalnie związku.

Poczucie obowiązku

Inną bronią emocjonalnego szantażysty jest przypominanie o obowiązku. Ta broń jest szczególnie skuteczna u chrześcijan. Ten, kto chce uchodzić za dobrego chrześcijanina, nie może tak łatwo uciec od obowiązku. Lekarz romansujący z wieloma kobietami wmawia żonie, która chce się z nim rozwieść, że nie wolno jej tak łatwo pozbyć się swoich obowiązków żony i matki. Nie posiada się z oburzenia, że mogła w ogóle pomyśleć o czymś podobnym. Nie może przecież zostawić rodziny na pastwę losu. Nie może przecież zrobić tego dzieciom. Byłaby wyrodną matką! Takie apele do poczucia obowiązku wywierają wpływ na postępowanie kobiety. Nie występuje ona o rozwód. Mąż jednak nadal ją zdradza.

 

Przypominaniem o religijnych obowiązkach zmusza żonę do kontynuowania małżeństwa, chociaż ona czuje się stale upokarzana, a ich związek stal się jałowy. Kiedyś jednak zmuszona chorobą albo wyciągnie wnioski z sytuacji i przeprowadzi rozwód, albo wewnętrznie zdystansuje się od emocjonalnego wykorzystywania. Gdy się przed nim obroni, zmusi, być może, partnera, by zrezygnował ze starych sztuczek i nawiązał z nią kontakt w dojrzały sposób. Jednak zawsze “(…) kiedy nasze poczucie obowiązku jest silniejsze niż szacunek do samych siebie i troska o własne dobro, szantażyści szybko uczą się to wykorzystywać”.

Wyrzuty sumienia

Trzecią bronią emocjonalnego szantażysty są wyrzuty sumienia. Szantażysta stale wywołuje w ofierze wyrzuty sumienia. Ofiara jest winna, gdy szantażysta źle się czuje, gdy spotykają go niepowodzenia w pracy, gdy jest chory. Wyrzuty sumienia są niemiłe dla każdego człowieka i dlatego chciałby się od nich uwolnić. A jednym ze sposobów dokonania tego jest spełnienie żądań szantażysty. Ale to zwykle nie zadowala emocjonalnego szantażysty. Zauważa, że poprzez wzbudzanie w ofierze wyrzutów sumienia może całkowicie nad nią zapanować i ponawia stosowanie tego środka. Ofiara nie może odkupić winy, którą wmawia jej szantażysta. Nie jest łatwo obronić się przed wyrzutami sumienia, ponieważ nikt z nas nie czuje się bez winy. Gdy ktoś wmawia nam winę, dotyka naszej pięty achillesowej. Każdy z nas chciałby przecież być dobry dla drugiego człowieka. Szantażysta wykorzystuje tę tęsknotę. Obiecuje nam, że pozbędziemy się poczucia winy, gdy spełnimy jego wolę. Nie żąda przecież tak wiele.

Proces poddawania ofiary swojej woli

Forward za środek szantażu uważa przede wszystkim sztukę przekręcania faktów i nieumiejętność przeciwstawiania się temu przez ofiarę. Szantażysta przypisuje ofierze wszelkie możliwe negatywne postawy: jego zdaniem jest ona niedojrzała, egocentryczna, pruderyjna, staromodna i tak dalej. Pewna młoda kobieta opowiadała mi, że jej chłopak po grze w tenisa idzie razem z innymi kobietami do koedukacyjnej sauny. Gdy mu powiedziała, że jej to przeszkadza, usłyszała, że jest pruderyjna. To przecież nic takiego, wszyscy tak robią.

 

Takie zarzuty zaniepokoiły ją – może rzeczywiście ma zahamowania seksualne, może rzeczywiście ma kompleksy. Nie jest łatwo obronić się przed takimi zarzutami. Kto z nas jest całkiem normalny i zdrowy? Jak można się obronić przed zarzutem, że jest się niezdolnym do związku, że odczuwa się lęk przed seksualnością, że jest się oziębłym seksualnie? Gdy próbuje się to robić, można natychmiast usłyszeć, że ten, kto się usprawiedliwia, ma coś na sumieniu, uderz w stół, a nożyce się odezwą i tym podobne. Takie rozmowy zwiększają własną niepewność. Ofiara albo poddaje się wyobrażeniom i życzeniom partnera, albo wycofuje się ze związku i zostaje sama z zarzutami, że nie jest normalna. Wtedy potrzebuje przyjaciół, którzy potwierdzą, że jej uczucia i przeczucia są cenne i prawidłowe. Tylko tak może odzyskać poczucie własnej wartości.

Do środków, które stosuje emocjonalny szantażysta, należy także werbowanie sprzymierzeńców i porównywanie partnera z innymi. Czasem mężczyzna, który nic nie może zdziałać szantażem emocjonalnym u kobiety, idzie do jej pracodawcy i chce zepsuć jej dobrą opinię. Czasem rozmawia z jej rodzicami i próbuje ich do niej negatywnie nastawić lub porównuje ją z innymi kobietami, które rzekomo żyją tak, jak on uważa za słuszne: “«Dlaczego nie możesz być taka, jak…». Te sześć słów staje się emocjonalnym ciosem, który wzmacnia u ofiary niepewność i przekonanie o własnej bezużyteczności”.

Część osób, których małżeństwa się rozpadły, przez całe lata doświadczała emocjonalnego szantażu. Ponieważ kochały partnera i nie wyobrażały sobie życia bez niego, spełniały jego życzenia. Myślały, że gdy ustąpią, swoją miłością stopniowo zmienią go i pozyskają dla siebie. Działały w dobrej wierze, często usprawiedliwiając swoje zachowanie duchową motywacją: to jest krzyż, który muszę nieść. Nie wolno im myśleć tylko o sobie, gdyż jako chrześcijanie muszą się poświęcić dla innych. Dość długo nie docierało do nich, że żyją w atmosferze emocjonalnego szantażu, choć nie czuły się dobrze. Nadszedł jednak czas, że emocjonalne wykorzystywanie za bardzo je zgnębiło. Przestały rozumieć partnera, czują do niego nienawiść i pogardę. Nie poznają siebie. Nie wierzą własnym uczuciom. Są niespokojne i wytrącone z równowagi. Jedyną drogą wyjścia jest dla nich rozwód. Przez całe lata chciały utrzymać małżeństwo. W końcu dzieje się to, czego emocjonalny szantażysta obawiał się najbardziej: druga osoba chce się rozstać, iść własną drogą, kierować się własnymi uczuciami i nie pozwala już sobą zawładnąć.

Istnieją w takiej sytuacji tylko dwie drogi: albo ofiara położy kres emocjonalnemu wykorzystywaniu i przeprowadzi rozwód, albo będzie się bronić przed wykorzystywaniem i złamie je odpowiednią strategią. Gdy ofiara przestanie odgrywać swoją rolę, gdy nie da już szantażyście narzucać reguł gry, gdy sama przejmie inicjatywę, może się zdarzyć, że nada związkowi nową jakość. Dzieje się tak dlatego, że czasami szantażysta nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co przeżywa ofiara. Decydujące jest oczywiście, żeby ofiara nie odwróciła teraz stosunku sił i sama nie zaczęła manipulować szantażystą. Gdy ofiara odzyska poczucie własnej godności, musi umożliwić szantażyście znalezienie drogi odwrotu tak, by nie stracił on twarzy.

 

Susan Forward poleca tu różne strategie. Najważniejszą wydaje mi się próba pozyskania szantażysty jako sprzymierzeńca we wspólnym rozwiązywaniu problemów. Każda walka o władzę rodzi tylko zwycięzców i zwyciężonych. Dlatego ważne jest zrezygnowanie z podejmowania walki i wspólne szukanie rozwiązań, które uwzględniają potrzeby i lęki obojga partnerów. Tylko w takiej atmosferze szantażysta zdobędzie się na odwagę konfrontacji z własnymi potrzebami, słabościami i prawdą o sobie. Często musi się to odbyć przy profesjonalnej pomocy psychologa. Dla obojga, zarówno dla ofiary, jak i dla szantażysty, zrezygnowanie ze swoich starych ról i pojednanie się w całej pokorze z własnym człowieczeństwem i nędzą jest bolesnym procesem.

Wykorzystywanie emocjonalne prawie zawsze kończy się rozpadem związku. Gdy ofiara odzyska poczucie własnej godności i jest pewna swoich uczuć i pragnień, szantażysta albo szuka sobie innej ofiary, albo wstępuje na drogę pokory: poznaje swoje lęki, własną nędzę i zwątpienie. Wtedy również może zacząć leczyć swoje rany.

Więcej w książce: Porażka? Nowa szansa! – Anselm Grün OSB, Ramona Robben
http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,12,emocjonalne-wykorzystywanie.html

 

*****************

Uganda: Franciszek odwiedził sanktuarium męczenników

(fot. PAP/EPA/DANIEL DAL ZENNARO)

Pierwszym punktem czwartego dnia afrykańskiej pielgrzymki Ojca Świętego była wizyta w odległym ok. 32 kilometrów od Kampali sanktuarium anglikańskim Nakiyanja, a następnie katolickim w Namugongo męczenników ugandyjskich. 23 anglikanów i 22 katolików oddało życie za wiarę w latach 1884-1887. W Kościele katolickim ich wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 3 czerwca – rocznicę śmierci w Namugongo w roku 1886 na stosie Karola Lwangi. Zostali oni kanonizowani przez bł. Pawła VI 18 października 1964 roku.

O godz. 8.30 czasu miejscowego (6.30 w Polsce) Franciszek przybył do anglikańskiego sanktuarium w Nakiyanja. Stoi ono na miejscu śmierci zarówno katolików jak i anglikanów, których relikwie przechowywane są w kaplicy przylegającej do prezbiterium. Papież został powitany przez hierarchów anglikańskich -arcybiskupa Kościoła Ugandy, Stanleya Ntagali oraz lokalnego biskupa. Odsłonił tablicę pamiątkową w pobliżu nowo wyremontowanej kaplicy, po czym przeszedł na miejsce, w którym skazano, torturowano i zabito męczenników. W sanktuarium obecnych było około 40 biskupów anglikańskich. Po kilku chwilach cichej modlitwy, Ojciec Święty umieścił wpis w złotej księdze a zanim opuścił świątynię wraz z biskupami anglikańskimi odmówił modlitwę “Ojcze nasz” i wspólnie z nimi udzielił zgromadzonym błogosławieństwa, pożegnany przez arcybiskupa Ntagali. Następnie Franciszek dotarł otwartym samochodem do odległego o ponad 3 kilometry sanktuarium katolickiego w Namugongo wznoszącym się w wielkim parku naturalnym
Tam pozdrowił zgromadzonych wiernych, którzy przybyli na papieską Eucharystię. Przy wejściu do bazyliki, Ojciec Święty został powitany przez jej rektora, a następnie modlił się przed ołtarzem, w którym mieszczą się relikwie św. Karola Lwangi, który zginął śmiercią męczeńską w tym właśnie miejscu. Następnie Franciszek wsiadł ponownie do otwartego samochodu, aby pozdrowić wiernych
zgormadzonych w parku.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3659,uganda-franciszek-odwiedzil-sanktuarium-meczennikow.html
*************
oprac. Karol Wojteczek

Cechy szczególne: chrześcijanin

Któż jak Bóg

Jako symbol odkupienia ludzkości krzyż zajmuje pierwsze pośród ważności miejsce wśród katolickich sakramentaliów. Na nim zasadza się istota całego chrześcijaństwa – wiara w Syna Bożego, który zstąpił na Ziemię i oddał swe życie, by zbawić nas i zadośćuczynić za nasze grzechy.Przypominając o ofierze poniesionej za nasze złe uczynki krzyż jako „znak rozpoznawczy” chrześcijaństwa funkcjonuje od samych tego chrześcijaństwa początków i obecny jest w nim jako jego główny symbol aż po dzień dzisiejszy – w każdym kościele katolickim i każdym niemal innym obrządku korzeniami swymi sięgającym nauczania Chrystusowego.
O tym jak ważny jest to znak niech świadczy zresztą dowód przez zaprzeczenie – dla wyznających antytezę chrześcijaństwa okultystów i satanistów podstawowym symbolem, odrzucającym i wyszydzającym ofiarę Chrystusa, jest krzyż odwrócony, tzw. Krzyż Południa, o którym pisaliśmy zresztą w poprzednim numerze.
Na niebie i przed łaźnią
W pierwszych wiekach po Chrystusie znak krzyża wplatany był często dla niepoznaki w inne symbole – kotwice, monogramy – tak, aby uniemożliwić prześladowcom chrześcijan jego prostą identyfikację. Koniec prześladowań również związany ma być zresztą z tym właśnie symbolem, który na niebie ujrzeć miał w przededniu bitwy Konstantyn Wielki jako zwiastun swego zwycięzca. To właśnie ów władca rzymski wydał później edykt mediolański, który kończył erę prześladowań chrześcijan w Imperium, nadając im pełną swobodę wyznania.
Z biegiem czasu ów symbol odkupienia pojawiać się zaczął w przestrzeni publicznej w sposób coraz śmielszy – przyozdabiając szaty religijne, inne sakramentalia, grobowce, świątynie i ich elementy wnętrza, z ołtarzami na czele. Równolegle coraz większą cześć zdobywały relikwie domniemanego krzyża Chrystusowego jakie po świecie chrześcijańskim rozesłał w VII w. cesarz bizantyjski Herakliusz. Mniej więcej również od przełomu VI i VII w. krzyże, przedstawiane do tej pory jako proste skrzyżowanie dwóch belek, uzupełniać zaczęto postacią umęczonego Jezusa – stały się one krucyfiksami.
Niezależnie od rosnącego znaczenia krzyża w krystalizującym się chrześcijańskim obrządku, rozumianego jako znak materialny, już od pierwszych wieków chrześcijaństwa przyjętą przez jego wyznawców praktyką było czynienie znaku krzyża ręką, jako wyznania swojej wiary. Przy czym początkowo czyniono go jedynie na czole, przy użyciu trzech palców, co nawiązywać miało do Trzech Osób Boskich. Podobnie, dzisiejszy znak krzyża wykonywany przy użyciu pięciu palców, nawiązywać ma do pięciu Ran Chrystusowych.
Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Tertuliana, który o owym znaku krzyża pisał w sposób następujący: „We wszystkich naszych przedsięwzięciach – kiedy wchodzimy lub wychodzimy, zanim się ubierzemy, zanim pójdziemy do łaźni, kiedy spożywamy posiłki, kiedy zapalamy wieczorem lampy, kiedy udajemy się na spoczynek, kiedy zasiadamy do lektury, przed podjęciem każdego nowego zadania – wykonujemy na czole znak krzyża”.
 
Szlak wydeptany przez Maryję
Ze znakiem krzyża łączy się nierozdzielnie nabożeństwo Drogi Krzyżowej, w którym tak niedawno uczestniczyliśmy. Podobnie jak i większość elementów chrześcijańskiej tradycji, również i Droga Krzyżowa bierze swój początek z obszarów Ziemi Świętej i nabożeństw jakie organizowali tam od ok. V w. krzyżowcy oraz odwiedzający to miejsce pielgrzymi. Wedle objawień św. Brygidy, Droga… zapoczątkowana została przez Matkę Bożą, która codziennie przemierzać miała szlak Męki Pańskiej, modląc się w miejscach szczególnie uświęconych cierpieniem swojego syna. Istnieją przekazy głoszące, iż podobne zachowanie miało być również udziałem Apostołów.
Upowszechnienie nabożeństwa Drogi Krzyżowej w Europie przypada jednak dopiero na końcówkę średniowiecza i pozostaje zasługą zakonu franciszkańskiego. Od tego też okresu rozpoczęto w miastach i wioskach Starego Kontynentu budować jej stacje, których liczba, co ciekawe, początkowo nie wszędzie była jednakowa. Dużą pracę jeśli idzie o rozpropagowanie nabożeństwa Drogi Krzyżowej wykonał św. Leonard z Porto Maurizio. W tym też czasie (XVII w.) papież Innocenty XI udzielił wiernym uczestniczącym w Drogach… specjalnych odpustów.
Po dziś dzień funkcjonuje w Kościele Katolickim Franciszkański Apostolat Drogi Krzyżowej, zachęcający do codziennego jej nabożeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem jej kojącej roli w życiu osób starszych, chorych i osamotnionych. Apostolat kieruje się przy tym słowami samego Jezusa, który rzekł: „Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech mnie naśladuje”.
Żaden nie jest zbyt ciężki
„Wieczny Bóg w Swojej mądrości przewidział krzyż, który teraz wręcza Tobie jako dar pochodzący z głębin Jego Serca. Ten krzyż, który zsyła Tobie, został przez Niego oceniony wszystkowidzącymi oczami, pojęty przez Jego Boski umysł, sprawdzony przez Jego mądrą sprawiedliwość, ogrzany w Jego kochających ramionach, zważony na Jego własnych rękach, aby nie był ani centymetr za długi i ani gram zbyt ciężki dla Ciebie. Pobłogosławił go Swoim świętym Imieniem, namaścił Swoją łaską, napełnił zapachem swojego pocieszenia, ostatni raz spojrzał na Ciebie, ocenił Twoją odwagę i na koniec wysłał go z nieba specjalnie dla Ciebie, jako szczególne pozdrowienie od Boga dla Ciebie – celu zawsze miłosiernej Bożej miłości”.
Tak pisał św. Franciszek Salezy o krzyżu, który każdy z nas dostaje w swoim życiu do niesienia, wzorem krzyża Chrystusowego. Poza tym bowiem, że sam znak krzyża przypominać ma nam o męczeńskiej śmierci jaką dla naszego odkupienia poniósł Zbawiciel, jest on również swoistą metaforą bólu i cierpienia, jakie czasem Bóg na nas dopuszcza, abyśmy mogli się w tę ofiarę odkupienia na miarę naszych skromnych, ludzkich możliwości włączyć.
Pamiętajmy o tym, gdy dzisiaj ten znak, pod którym wciąż gromadzą i jednoczą się we wspólnocie miliony wiernych, bywa przyczyną drwin czy obiektem ordynarnych, pseudoartystycznych profanacji. Niech pozostanie to dla nas znak rozpoznawczy, identyfikujący nas jako wspólnotę tych, którzy zawierzyli Chrystusowi i, pełni wdzięczności za dokonaną przez niego Ofiarę, są gotowi w niej współuczestniczyć.
 
oprac. Karol Wojteczek
„Któż jak Bóg” 4-2014
na podstawie:
Ann Ball, Katolickie sakramentalia
Scott Hahn, Znaki życia
fot. Unsplash, Cross
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/cechy-szczegolne–chrzescijanin,25228,416,cz.html
*****************
Mieczysław Guzewicz

Jezus wzorem dla mężczyzny

Kwartalnik Homo Dei

Na podstawie mojego doświadczenia pracy z małżeństwami i rodzinami, posługiwania na ich rzecz oraz po wysłuchaniu bardzo wielu smutnych historii i przeczytaniu mnóstwa maili nie mam już dziś najmniejszej wątpliwości, że u podstaw problemów w małżeństwie, a co za tym idzie w rodzinie, stoi kryzys męskości. Wszelkie bowiem problemy w związkach małżeńskich wynikają z jednej strony ze słabnięcia więzi małżonków z Jezusem, z zaniedbywania sakramentalności małżeństwa, w tym głównie z lekceważenia wspólnej modlitwy i niepodejmowania działań na płaszczyźnie duchowego rozwoju związku, a z drugiej z ulegania atakom zewnętrznym. A to właśnie mężczyzna ma być tym, który będzie czuwał nad jakością relacji z Bogiem, zarówno w małżeństwie, jak i w rodzinie; to on ma pilnować praktyk religijnych, mobilizować żonę i dzieci do rozwoju duchowego i to on ma bronić najbliższych przed działaniami tych, którzy chcą im zaszkodzić. Kobieta ma wystarczająco dużo obowiązków w domu, wobec dzieci, żeby miała się jeszcze zajmować rozpoznawaniem zagrożeń i chronieniem przed nimi. Z natury są do tego predysponowani i powołani mężczyźni. W ostatnim okresie dziejów ludzkości nie wychodzi nam to najlepiej, panowie – przegrywamy.
Kogo adoruję
Kiedy jestem na adoracji Najświętszego Sakramentu i patrzę na białą Hostię, to co widzę, kogo widzę, z kim rozmawiam? Otóż od wielu lat w czasie adoracji widzę Jezusa Mężczyznę, rozmawiam z Nim jak mężczyzna z mężczyzną. Owszem, wiem, że jest to największa tajemnica naszej wiary, jest to Bóg w tak niezwykłej formie obecności, ale dla mnie jest to Bóg jako mężczyzna.
Często w nauczaniu dla mężczyzn możemy usłyszeć, że mężczyźni powinni się ze sobą spotykać i umacniać nawzajem swoją męską moc, ale jakoś rzadko (ja nie pamiętam, czy kiedykolwiek to słyszałem) mówi się nam, że najprawdziwszy, stuprocentowy, doskonały mężczyzna, pełny wzór męskości to właśnie Jezus z Nazaretu. To od Niego najpierw powinniśmy czerpać ową męskość i rozwijać ją w kontakcie z Nim.
W duchowości mówi się o odniesieniu do Jezusa, o potrzebie budowania z Nim relacji, oddaniu Mu swojego życia, zachęca się do wypowiadania słów: “Jezus jest Panem całego mojego życia”, ale raczej nie wskazuje się na osobę określoną płciowo. Wszyscy mamy tak robić, powierzać się Jezusowi, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, brakuje jednak ważnego dla mężczyzn doprecyzowania: że my mamy się Jezusowi podporządkować jako mężczyźnie, jako Panu i Władcy, Przywódcy, Mistrzowi, Naczelnemu Wodzowi. Dla nas brzmi to konkretnie i porywająco. Jak wy, kobiety, zareagowałybyście na wezwanie do powierzenia się mężczyźnie? Byłoby to dla was chyba dość trudne, więc może lepiej tego tak nie ujmować. Owszem, powierzyć się Jezusowi, oddać Mu swoje życie, służyć Mu, prosić Go, ale bez określania tożsamości płciowej. Tak jest prościej. Jest to jednak niebezpieczne dla mężczyzn. Św. Paweł w Liście do Efezjan pisze: Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim. Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (Ef 5,21-25). Określenie “Pan” odnosi się do Boga, ale kiedy mężczyźni słyszą, że mają miłować żony tak, jak Chrystus umiłował Kościół, wydając za niego siebie samego, to potrzebują wskazania, że tu się ujawnia perspektywa najważniejsza, porównanie kluczowe dla wszelkich relacji mężczyzny i kobiety w małżeństwie. Miłość męża do żony porównana jest tu z ofiarną miłością Chrystusa do Kościoła, potwierdzoną cierpieniem i śmiercią na krzyżu. Tej ofiary dokonał Bóg-Człowiek, Jezus mężczyzna. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić kobiety biczowanej, dźwigającej krzyż, umierającej w mękach, przybitej do drewnianych belek. Nie mogę i na szczęście nie muszę. Tak miało być także i dlatego, że ciało mężczyzny jest w naturalny sposób predysponowane do takiego wysiłku, do tego rodzaju walki, cierpienia, tortur. I właśnie to oddanie życia, takie oddanie życia mężczyzny silnego, odważnego, ofiarnego, nieugiętego ukazuje Apostoł jako wzór dla wszystkich mężczyzn, mężów. Ten poziom ofiary, poświęcenia, umierania był kulminacją całej drogi Jezusa mężczyzny, i ta droga ma być wzorem dla nas mężczyzn. Popatrzmy uważnie na ten wzór.
Obraz Jezusa w Ewangeliach
Z wnikliwej analizy czterech Ewangelii wyłania się bardzo wyraźny obraz Jezusa jako mężczyzny.
a) Jezus ciężko pracuje
Najpierw ważny szczegół. Otóż nie wolno zapominać, że do momentu przyjęcia chrztu z rąk Jana Chrzciciela Jezus przez około 20 lat bardzo ciężko fizycznie pracował. W ówczesnej żydowskiej kulturze dziecko w wieku od piątego do dziewiątego roku życia uczęszczało do szkoły przy synagodze [1], a potem chłopiec rozpoczynał naukę zawodu u boku swojego ojca. Nie mam wątpliwości, że kiedy Mistrz pojawił się na brzegu Jeziora Galilejskiego i powoływał rybaków na swoich pierwszych uczniów, ci widzieli wyraźnie, że Jego ręce pokryte są bliznami, bruzdami i odciskami od pracy cieśli. Bez wątpienia ten szczegół wzbudził w nich niemałe zaufanie.
Śledząc więc teksty natchnione, z których wyłania się obraz Jezusa bardzo ciężko pracującego podczas swej publicznej działalności, możemy być przekonani, że do dużego wysiłku fizycznego był on przyzwyczajony od wczesnego dzieciństwa. W opisach dostrzegamy bardzo wiele czasowników w rodzaju: przyszedł, odszedł (aby głosić naukę), oddalił się, wszedł, zszedł, wsiadł (do łodzi), odchodził, obchodził, dotarł, przechodził, przeprawił się, wyszedł, opuścił (okolicę), odpłynął, udał się, wyprowadził (uczniów), zdążał, wyruszył, wracał, wypędzał, rozrzucił (pieniądze), uzdrawiał, zgromadził, wędrował (po Galilei). Robiąc powierzchowne zestawienie samych tylko użytych czasowników, mamy w Ewangeliach około 120 miejsc ukazujących Jezusa wykonującego różne czynności. Nie biorę tu pod uwagę uzdrowień, nauczania, wypędzeń złych duchów czy toczenia sporów z przeciwnikami.
Nauczanie i uzdrawianie związane było z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Trzeba pamiętać, że poruszano się wówczas przede wszystkim pieszo. Kiedy więc czytamy, że Jezus udał się w to czy inne miejsce, to warto wiedzieć, jakie to były odległości: z Nazaretu do Jerozolimy 100 km (teren górzysty), do Kafarnaum 32 km (teren wyżynny), do Tyberiady 25 km, do Tyru 70 km, do Cezarei Filipowej 83 km, do Cezarei Nadmorskiej 45 km, na górę Tabor 20 km, z Kafarnaum do Cezarei Filipowej 55 km, z Jerozolimy do Jerycha 22 km. Jezioro Galilejskie miało ok. 10 km szerokości i 20 km długości. Pamiętajmy o tym, czytając, że Jezus i Apostołowie często przeprawiali się na jego drugą stronę.
Ukazuje się nam tu obraz osoby bardzo ciężko pracującej, niewiele odpoczywającej, nie dbającej o komfort i wygodę, nie przywiązującej szczególnej wagi do jedzenia. Można powiedzieć, że Jezus nie oszczędzał się, nie myślał o sobie, nie marnował czasu.
Mężczyzna musi pracować. Owszem, nakaz z ogrodu Eden: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną (Rdz 1,28), skierowany jest do obojga pierwszych rodziców, ale i tu można dostrzec wiele ważnych szczegółów podkreślających różnorodność płci, natur i zadań kobiety i mężczyzny. Płodność to zadanie postawione przed małżeństwem, będące też głównym warunkiem Bożego błogosławieństwa dla małżonków. Powinni oni być otwarci na potomstwo i we współpracy ze Stwórcą przyjmować każde kolejne dziecko, cieszyć się nim, wychowywać je. Ale w słowach “bądźcie płodni” zawiera się treść rozumiana przez wszystkich rodziców, że płodzić, czyli dawać nasienie, ma mężczyzna, a kobieta ma je przyjmować i rodzić. W ten sposób dokonuje się zaludnianie ziemi, współuczestnictwo małżonków w akcie stwórczym, ale także zapewnianie odpowiedniej liczby ludzi, dzięki którym zrealizuje się zadanie czynienia ziemi poddanej człowiekowi. To także dokonuje się na różne sposoby i z uwzględnieniem różnorodności płci. Jednak w znaczeniu pierwotnym, wyjściowym panowanie nad ziemią, karczowanie lasów i sianie roślin zapewniających ziarno i inne plony dokonywało się poprzez fizyczny wysiłek mężczyzn. Mężczyźni z natury, dzięki silniejszej budowie ciała i większej odporności na długotrwały wysiłek fizyczny, predysponowani są do pracy, szczególnie takiej, która wymaga większego obciążenia mięśni.

Od zarania dziejów rozumienie i realizacja tego zadania nie stanowiły dla płci brzydszej problemu. Nadal mamy to głęboko zakorzenione i zakodowane w genach, że jako mężczyźni mamy pracować, zapewniać rodzinie podstawy bytu materialnego.
Bóg lubi nasz naród. W Jego oczach – według mnie – jesteśmy szczególnie wyróżnieni, mimo ogromnej liczby wad, ponieważ potrafimy ciężko pracować. To nie są mity, że Polacy w środowiskach emigracyjnych pracują szczególnie wydajnie. Sam się wielokrotnie o tym przekonywałem. Ale i w Polsce można dostrzec, że lubimy pracować. Musi być oczywiście właściwa motywacja, nie zawsze tylko finansowa.
Mężczyzna powinien ciężko pracować także i dlatego, aby nie popaść w lenistwo, próżnowanie. To niebezpieczna postawa i spowodowała już upadek wielu z nas. Jakże czytelny i wymowny jest przykład króla Dawida: Na początku roku, gdy królowie zwykli wychodzić na wojnę, Dawid wyprawił Joaba i swoje sługi wraz z całym Izraelem [na Ammonitów]. […] Dawid natomiast pozostał w Jerozolimie. Pewnego wieczora Dawid, podniósłszy się z posłania i chodząc po tarasie swego królewskiego pałacu, zobaczył z tarasu kąpiącą się kobietę. Kobieta była bardzo piękna. Dawid zasięgnął wiadomości o tej kobiecie. Powiedziano mu: “To jest Batszeba, córka Eliama, żona Uriasza Chetyty”. Wysłał więc Dawid posłańców, by ją sprowadzili. A gdy przyszła do niego, spał z nią. A ona oczyściła się od swej nieczystości i wróciła do domu. Kobieta ta poczęła, posłała więc, by dać znać Dawidowi: “Jestem brzemienna” (2 Sm 11,1-5).
Pojawia się tu bardzo ważny szczegół: Dawid powinien w tym czasie być na wojnie, dowodzić wojskiem, porywać do walki, dawać przykład odwagi. Jednak pozostał w domu. Już to było zachowaniem negatywnym. Przebywanie na tarasie, wylegiwanie się na posłaniu, przechadzanie się potwierdzają stan nudy, leniuchowania. Miałby do tego prawo, gdyby wcześniej wypełnił konieczne obowiązki, natrudził się. Tym razem tak nie było. Nie był to zasłużony odpoczynek po ciężkiej pracy, tylko forma unikania uciążliwych zadań. Konsekwencje okazały się dramatyczne. Tak będzie zawsze w przypadku, kiedy mężczyzna będzie się uchylał od pracy, unikał jej, odwracał od swojego naturalnego, pierwotnego, podstawowego powołania i obowiązku.
b) Jezus się modli
Mamy tu do czynienia z sytuacją dość intrygującą. W porównaniu z dynamizmem pracy, nauczania, przemieszczania się, uzdrawiania, wypędzania złych duchów informacji o modlitwie Mistrza nie ma zbyt wielu. Można wysunąć wniosek, że było to tak oczywiste, iż ewangeliści nie uważali za konieczne o tym pisać, ale można także domniemywać, że tak właśnie wyglądały proporcje czasowe tych czynności. Najwięcej czasu Jezus przeznaczał na pracę, pokazując, że to w dobrym wykorzystaniu go jest najważniejsze, że można modlić się, także pracując, czy sumienne wykonywanie obowiązków traktować jak modlitwę. U wszystkich czterech ewangelistów znajdujemy 16 zapisów ukazujących Jezusa modlącego się. Wśród nich są takie bardzo wymowne: Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał (Mt 14,23); Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił (Mk 1,35); W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga (Łk 6,12); Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego… (Łk 11,1). Można łatwo dostrzec, że Jezus modlił się często kosztem odpoczynku, odmawiając sobie snu, modlił się w różnych momentach dnia, wykorzystując każdą chwilę.
Zaakcentowana proporcja nie jest czymś błahym. Mężczyzna ma przede wszystkim pracować, wykonywać swoje obowiązki stanu, zadania zawodowe. Te czynności mają mu zajmować największą część czasu. Ale mądrość i wielkość ucznia Jezusa wyrażają się i potwierdzają w tym, że najpierw pyta on Mistrza, co i jak ma robić. To nie musi zajmować wiele czasu. Chodzi o konsultacje, o bycie w kontakcie. Trzeba pamiętać, że Bóg ma zawsze wolną linię, Jego telefon, kiedy chcemy się z Nim skontaktować, nigdy nie jest zajęty. Nie wiem, jak On to robi; ma przecież około 3 miliardów podwładnych płci męskiej i dla każdego ma zawsze czas. Ale w końcu jest przecież Bogiem! Mężczyźni w kontaktach między sobą są konkretni i nie potrzebują używać wielu słów. Dlatego nasza modlitwa nie musi być przegadana. Najważniejsze jest, aby mieć poczucie bycia lojalnym, posłusznym, wiernym poddanym, wręcz sługą: “Mów, Panie, sługa Twój słucha”. Naturalna pokora, uznanie swej zależności, oddanie, posłuszeństwo w sercu i w umyśle i trochę czasu na rozmowę. Jednak musi to być regularne, w poczuciu dyscypliny i obowiązku. Kontakt z “Szefem” to coś najważniejszego, aby nie robić głupot, nie popełniać błędów.
Oczywiście w sytuacjach jakichś dramatów, kiedy coś niedobrego dzieje się w małżeństwie, w zachowaniach dzieci, kiedy trzeba podjąć ważną decyzję, modlitwa musi być intensywniejsza, nawet za cenę snu i odpoczynku, musi więcej kosztować.
c) Jezus wypędza złe duchy
Oprócz uzdrowień i innych cudów Jezus nie waha się demonstrować swojej Boskiej mocy w postaci panowania nad demonami. Ewangelie ukazują 15 takich przypadków, przykładowo: Wtedy przyprowadzono do Niego opętanego, który był niewidomy i niemy. A On go uzdrowił, tak że przemówił i zaczął mówić (Mt 12,22); I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając demony (Mk 1,39). Jezus ma nad nimi pełną władzę: wydaje polecenia, rozkazuje, a złe duchy zdają sobie sprawę z tego, jaką On ma moc i kim jest – i są posłuszne, choć nie bez walki.
Wypędzanie złych duchów, uwalnianie opętanych były to bowiem sytuacje podejmowania z nimi walki, prowadzenia wojny, nękania ich, “dręczenia” (Wiemy, kim jesteś; przyszedłeś nas dręczyć). I taka postawa jest istotna w zachowaniu każdego mężczyzny. Koniecznością dla niego staje się walka z szatanem. Jest on odwiecznym przeciwnikiem, a dziś szczególnie atakuje i niszczy małżeństwa i rodziny, które wszak dane są mężczyznom pod ochronę. Św. Piotr pisze: Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu! (1 P 5,8-9). Natura szatana jest ofensywna. On atakuje, szuka słabego punktu, chce co najmniej zaszkodzić, osłabić, a najlepiej całkiem zniszczyć, unicestwić. Jest ciągle obok swojej potencjalnej ofiary, a więc każdego z nas, krąży zawsze gotowy do zaatakowania. Trzeba nie lada czujności, ale i umiejętności, aby podjąć walkę i obronić się. Jak to robić? Dużo podpowiedzi znajdujemy u św. Pawła: Weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc [do walki], przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże – wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu! (Ef 6,13-18).
Apostoł używa tu bardzo sugestywnego obrazu żołnierza. Jest on dobrze wyekwipowany, ma zbroję, pancerz, odpowiednie buty, hełm, tarczę i miecz. I znowu powtórzę: jakoś nie mogę sobie wyobrazić tak ubranej kobiety, ale też nie muszę. To jest nasze zadanie, panowie, aby walczyć jak żołnierze z przeciwnikiem. Oczekiwania wobec nas, mężów i ojców, są właśnie takie, abyśmy zapewnili poczucie bezpieczeństwa naszym najbliższym. Oni mają prawo od nas tego oczekiwać, a my mamy obowiązek im to zapewnić!
Jest to wielkie pole do działania. Począwszy od zagrożeń, jakie spadają na nasze dzieci, poprzez ataki na małżeństwo, jego piękno i nierozerwalność, a skończywszy na atakach wymierzonych bezpośrednio w mężczyzn. Skoro jest to walka, to warto wymienić jej najistotniejsze płaszczyzny. Uznaję za takie pornografię, antykoncepcję, in vitro i aborcję. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby mężczyźni rozumieli istotę swego powołania oraz oczekiwania Boga wobec nich. Wspomnieć też trzeba o przeciwstawianiu się uderzeniom w tkankę duchową małżeństwa i rodziny. To mężczyźni mają czuwać nad regularnością praktyk religijnych, spowiedzi, modlitwą małżeńską, stanem ducha dzieci. Jest to wielka walka, wręcz wojna, która zakończy się dopiero w chwili śmierci.d) Odważne konfrontacje
Głoszona nauka, liczne cuda, rozkazywanie demonom i wiele bardzo niekonwencjonalnych zachowań ze strony Jezusa powodowały wzrost niezadowolenia żydowskich zwierzchników. Widzieli oni w Nim zagrożenie dla swojej pozycji, obawiali się osłabnięcia swego wpływu na lud. Błędnie przypuszczali, że pojawił się ktoś, komu zależy na władzy, popularności, na objęciu przywództwa.
Ewangelie w 47 miejscach ukazują sytuacje, w których dochodzi do konfrontacji, sporów, czasami do bardzo ostrej wymiany zdań z tymi ludźmi. Potyczek tych nigdy Jezus nie prowokował [2], może poza jednym przypadkiem: wypędzenia kupczących ze świątyni, ale nie była to prowokacja dyktowana chęcią wejścia w konflikt. To faryzeusze, uczeni w Piśmie i starszyzna Go prowokowali, często zadając podchwytliwe pytania, chcąc Jezusa skompromitować lub doprowadzić do ewidentnego złamania Prawa. Nigdy się im to nie udało. Ale Mistrz z Nazaretu nie wycofywał się, nie unikał ostrych dysput, nie przyjmował postawy fałszywej pokory, nie tchórzył. Zaskakiwał błyskotliwością, bystrością umysłu, niekonwencjonalnością, ale też wiedzą, głębokim zrozumieniem Pisma Świętego, znajomością istoty przepisów i przykazań. Wielokrotnie używał bardzo mocnych i dosadnych słów, nie obawiając się, że kogoś obrazi. Pokazywał, że prawdę czasami trzeba powiedzieć bardzo mocno, wręcz wykrzyczeć, szczególnie kiedy dotyka się zagadnień najistotniejszych. Jeżeli drażniło to przeciwników, to było to potwierdzeniem ich niedojrzałości, małości, zaślepienia.
Za szczególny trzeba tu uznać fragment z Ewangelii Mateuszowej, zapisany w rozdziale 23, zajmujący aż 23 wersety. Nagromadzonych jest tu bardzo dużo bardzo ostrych słów wypowiedzianych do elity żydowskiej: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! (Mt 23,23); …wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości (Mt 23,25); Faryzeuszu ślepy! (Mt 23,26); Podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości (Mt 23, 27-28); Węże, plemię żmijowe (Mt 23,33).
Podpowiedź płynąca dla nas z takiej postawy Jezusa jest bardzo konkretna i jasna. Mężczyzna nie może “chować głowy w piasek” w sytuacjach i okolicznościach, kiedy coś jest złe, nieuczciwe, obłudne, kiedy łamie się prawa Boskie i ludzkie. Wobec tego nie można milczeć, tu nie może być kompromisów. Często zarzucamy niesprawiedliwość politykom, decydentom, ale nie dostrzegamy, że sami się wikłamy w “układy”, “nabieramy wody w usta” w pracy, w towarzystwie, w rozmowach ze znajomymi. Bóg zaś oczekuje od nas tego, abyśmy odważnie demaskowali zło, przyjmowali postawę ewangelicznego radykalizmu nawet za cenę odrzucenia, poniżenia, wyśmiania, prześladowania. Oczekują od nas tego nasze żony i dzieci. Jest to wręcz jeden z najważniejszych elementów pierwiastka męskiego, niezbędnego w naszych rodzinach.
e) Jezus świadczy o prawdzie
Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu (J 18,37).
To jeden z najważniejszych fragmentów przy poszukiwaniu konkretnych wskazań dla mężczyzn płynących z postawy Jezusa. Mężczyzna musi być tym, który daje świadectwo prawdzie, nie żyje w kłamstwie, nie odwraca się od Boga. Może się to dokonywać na wiele sposobów. Papież Benedykt XVI pisał: Świat jest prawdziwy, na ile odzwierciedla Boga, stwórczy zamysł i Rozum odwieczny, swoje Źródło. I staje się tym bardziej prawdziwy, im bardziej się przybliża do Boga. Człowiek wtedy staje się prawdziwy, staje się sobą, gdy upodabnia się do Boga. Wtedy dochodzi do swej rzeczywistej istoty. Dawanie świadectwa prawdzie równa się przyczynianiu się do panowania Boga i Jego woli, na przekór interesom świata i jego władzom [3]. Dalej czytamy: Bez prawdy człowiek żyje jakby obok siebie i w ostatecznym rozrachunku pozostawia pole silniejszym [4].
Nasuwa się tu mnóstwo refleksji. Każdy wierzący, niezależnie od płci, zobowiązany jest do naśladowania Jezusa w kwestii trwania w prawdzie, świadczenia o niej, jednak zobowiązanie mężczyzn jest tu szczególne. Czytając ten tekst jako mężczyźni, powinniśmy odczuć zawstydzenie. Może to właśnie tu mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego tak intensywnie rozprzestrzenia się w dzisiejszym świecie kłamstwo i wszelkie zło, jakie ono powoduje: bo chyba odsunęliśmy się na bok, zwolniliśmy się z tego zadania. Bardzo mi imponuje postawa Mary Wagner z Kanady, 38-letniej obrończyni życia, która teraz odsiaduje wyrok w więzieniu w Ontario za czynny sprzeciw wobec aborcji. Kiedy się czyta słowa, które mówił do niej sędzia Clements [5] w czasie rozprawy, ogarnia przerażanie, jak można być tak zaślepionym kłamstwem. Ale nasuwa się pytanie: gdzie są uczniowie Jezusa, gdzie są naśladowcy św. Józefa w tamtym kraju? Kto ma najpierw i przede wszystkim bronić życia i prawdy? To jest jedno z najważniejszych zadań prawdziwego mężczyzny!
f) Jezusowa postawa służby
Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie za wielu (Mk 10,45).
Dochodzimy teraz do najważniejszego elementu postawy Jezusa, który powinien być dostrzeżony przez mężczyzn i konsekwentnie wprowadzany w życie. Nieco inaczej ujął go św. Paweł: Ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi (Flp 2,7).
Wielkość Jezusa wyraziła się głównie w Jego ogołoceniu i przyjęciu przez Niego postawy sługi. Symbolicznym sposobem realizacji tych słów było umycie nóg uczniom. Syn Boży wykonuje bardzo prostą, ale i trudną czynność. W jej naturalności odzwierciedla się wielkość Nauczyciela, który wyjaśnia, że robi to także po to, aby dać przykład realizacji najwznioślejszych ideałów ewangelicznych: Jeżeli Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem (J 13,14-15). Jednak największym stopniem ogołocenia i uniżenia była pokorna śmierć na krzyżu. Syn Boży jako niema owieczka godząca się na największe cierpienie, cierpliwie znosząca najstraszniejszy ból, baranek składany w ofierze za nasze grzechy.
Pełny ideał męskości musi się wyrażać właśnie w takiej postawie. Służenie w codzienności wobec ludzi, których Bóg stawia na mojej drodze, w wielu okolicznościach, służenie im niezależnie od stanu mojego życia. Taka postawa musi być wyraźnie widziana u wierzących mężów, ojców, kapłanów, polityków, przywódców, pracodawców, prezesów, wszelkiego rodzaju zwierzchników, ale i u każdego z nas. Jakże wiele możliwości służby daje życie małżeńskie i rodzicielskie! Postawę tę można inaczej opisać w następujący sposób: “Ja żyję dla was, moim największym pragnieniem jest czynienie dobra wobec was. Zawsze i we wszystkich okolicznościach możecie na mnie liczyć, jestem gotów zrezygnować z czegoś dla mnie ważnego i miłego, jeśli w danym momencie będziecie mnie potrzebowali”. Wszelkie napięcia wewnętrzne, odczucia sprzeciwu, buntu, wątpliwości, czy to aby tak właśnie ma wyglądać, czy naprawdę powinienem o sobie zapominać, musimy łagodzić, przypominając sobie, że Jezus przez swoją śmierć pokazał, iż pełna służba wobec innych może oznaczać nawet i to, że jej szczytem jest gotowość oddania życia, umierania z miłości do innych, dla nich, za nich.
I tu znowu ten wielki przywilej, że Jezus jest gotów nam pomagać, chce nam być pomocny właśnie szczególnie w realizacji tego największego ideału i poziomu miłości. To, co po ludzku trudne czy wręcz niemożliwe, z Nim staje się dostępne, leży w zasięgu możliwości.
g) Cechy Jezusa
Dla psychologów i innych osób zajmujących się badaniem osobowości Ewangelie stanowią niezgłębioną kopalnię wiedzy w odniesieniu do osoby Jezusa. Nawet bez większego przygotowania, śledząc przebieg zapisanych wydarzeń, uzyskujemy klarowny obraz osoby doskonałej. Cały czas musimy pamiętać, że zapisy te dotyczą Wszechmocnego Boga, ale i prawdziwego człowieka. Człowieczeństwo Jezusa fascynuje, zachwyca i intryguje. Cokolwiek by mówić, to jedno trzeba podkreślić z całą stanowczością: jest to osoba z krwi i kości. Nie ma w Nim nic pozornego (doketyzm [6]) ani niezrównoważonego (monofizytyzm [7]) czy połowicznego (nestorianizm [8]). Jest prawdziwym Bogiem, jedną osobą, ale o naturze ludzkiej i Boskiej. Może być więc w pełni wzorem idealnego człowieczeństwa, piękna ludzkiej postaci. Może i powinien być wzorem i przykładem, który trzeba analizować i naśladować.
Ewangelie ukazują nam wspaniałego mężczyznę, doskonałego pod każdym względem, integralnego i w pełni rozwiniętego. Wyrażenie “w pełni” rozumieć musimy jako całkowicie, bez najmniejszych ubytków, w stu procentach, tak jak nikomu z nas się nigdy nie uda, ale do czego każdy powinien dążyć.
Moja analiza będzie powierzchowna, pobieżna, bez angażowania warsztatu psychologicznego, jak odpowiedź na zadanie postawione przez polonistę proszącego o wskazanie cech charakteru bohatera tekstu. Dzięki jednak takiej prostej obserwacji można wyraźnie dostrzec to, co w osobie Jezusa wyłania się jako najistotniejsze.
Jest on wrażliwy, współczujący, czuły, delikatny, opiekuńczy, troskliwy, litościwy, pocieszający, skory do pomocy, służący, zatroskany o innych, przyjacielski, towarzyski. Posłuszny woli Ojca, pełen zaufania wobec Niego, wierny Prawu, gorliwy w pełnieniu swoich zadań, ascetyczny, radykalny, wierny, pracowity, elastyczny w działaniu, odpowiedzialny, prawdomówny, mądry, elokwentny, bardzo inteligentny, bystry, błyskotliwy, skromny, niekonwencjonalny, patriotyczny, ale nie szowinistyczny, obiektywny w ocenie, konsekwentny, niezależny, uczciwy, szczery. Jest męski, waleczny, surowy, gwałtowny, odważny, radykalny, bezkompromisowy, gotowy do podejmowania ryzyka, gotowy do przyjęcia cierpienia, wymagający, łamiący sztywne normy, przywódczy, silny. Jest doskonałym wychowawcą. Jezus jest lojalny, opanowany, trzeźwy w ocenie, wolny od jakiejkolwiek zachłanności, sprawiedliwy, nie boi się osądu innych, czysty w intencjach, dyplomatyczny, uczciwy w osądach, obiektywny, konkretny, pokorny.
Czytając Ewangelie z zamiarem jak najlepszego poznania osobowości Mistrza, Jego charakteru, stajemy przed problemem znalezienia odpowiednich przymiotników. Wynika to właśnie z tak bogatej osobowości, jaką prezentuje Jezus Chrystus.
Na głębszą uwagę zasługuje jeden krótki fragment Ewangelii Janowej. W rozdziale 11 mamy bardzo ciekawy układ przeplatających się postaw Jezusa, zmienności Jego stanu emocjonalnego. Najpierw czytamy: Gdy Jezus zobaczył, że ona płacze, a także płaczą Żydzi, którzy z nią idą, rozgniewał się i wzburzył (J 11,33), następnie: Jezus zapłakał (J 11,35), i znowu: Jezus ponownie, wzburzony, przyszedł do grobu (J 11,38) [9]. Można by zatem przypuszczać, że był emocjonalnie niezrównoważony, rozhuśtany, że nie panował nad swoimi reakcjami. Jednak Jezus był całkowicie dojrzały i zrównoważony, dlatego Jego reakcje były naturalne i usprawiedliwione. Nie hamował swoich odczuć, okazywał je we właściwy sposób w odpowiednim momencie. Potwierdza to bogactwo i wielkość Jego osobowości.
Obraz Jezusa jako człowieka nie wymaga obszernego komentowania, lecz naśladownictwa. Może najpierw powinniśmy pragnąć gorąco tego, aby stawać się jak nasz Mistrz. Nie będzie to jednak możliwe bez regularnego czytania słowa Bożego i bez modlitewnej współpracy z Jezusem. Czasami może wystarczy tylko szczerze powiedzieć: “Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według serca swego”.

Konkluzja 
W Jezusie mężczyźni mają wzór idealny, pełny, doskonały, ale to może ich – paradoksalnie – zniechęcać. Można bowiem mieć odczucie, iż jest to wzór tak idealny, że nieosiągalny, niedościgniony. Nie można jednak zapominać, że jest On jedną z Osób Boskich. Jest więc, jako Bóg, także źródłem siły, mocy, energii potrzebnej do rozwijania męskości. To wsparcie ze strony Jezusa działa tak, że wystarczy, iż zrobi się mały krok, wzbudzi mały wysiłek, a On sam znacznie go pomnoży. Każdy wielki święty może być dla nas wzorem i zapewne wielu z nas ma wśród nich swoich ulubionych, ale tylko Jezus jest Wzorem i Źródłem. U świętych zawsze zauważymy tę zależność, że wielkość ich dzieł warunkowana była intensywnością współpracy ze Zbawicielem.
Po co to naśladowanie Jezusa, szukanie w Nim wzoru, pragnienie upodabniania się do Niego, wpatrywanie się w wielkość dzieła, które stworzył? W jednym celu – aby świętość swojego małżeństwa, swojej żony, swoich dzieci uczynić największym dziełem własnego życia. Tak, to ma być pierwszym celem, jaki mamy sobie wyznaczyć i z największym dynamizmem realizować. Budować jedność w małżeństwie na wzór Trójcy Świętej, uświęcać się przez życie obowiązkami stanu, płodzić i uświęcać dzieci to nasze pierwsze i najważniejsze zadanie.
Mieczysław Guzewicz
Kwartalnik “Homo Dei” nr 2/2014fot. Unsplash, Man
Pixabay (cc)
____________________________
Przypisy:
[1] Por. X. Léon-Dufour, Słownik Nowego Testamentu, Poznań 1986, s. 82.
[2] Mocno kontrowersyjny pogląd – zob. np. Mt 21,33-46; 23,1-36; Łk 11,37-52; J 8,31-59. Trudno natomiast uznać za prowokację wypędzenie kupczących ze świątyni (przyp. red.).
[3] Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, cz. II, Kielce 2011, s. 207-208.
[4] Tamże, s. 209.
[5] Sędzia krzyczał: Nie masz prawa przysparzać kobietom chcącym poddać się aborcji dodatkowego bólu! Mylisz się i twój Bóg też się myli! Cyt. za: “Gość Niedzielny”, 1 września 2013, s. 55.
[6] Według doketyzmu Jezus Chrystus był tylko pozornie człowiekiem. Nie miał bowiem rzeczywistego, fizycznego ciała ludzkiego, ale jedynie eteryczne “ciało niebiańskie”. Tym samym pozorne były również Jego cierpienia i śmierć na krzyżu.
[7] Według monofizytów natura Boska Chrystusa wchłonęła Jego naturę ludzką.
[8] Wyznawcy tej doktryny twierdzili, że Jezus Chrystus był zwykłym człowiekiem, w którym zamieszkał Bóg-Logos.

[9] Cyt. z: Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy. Najnowszy przekład z języków oryginalnych i komentarze, Częstochowa 2005.

 http://www.katolik.pl/jezus-wzorem-dla-mezczyzny,25227,416,cz.html?s=4
******************
ks. Marek Szukalski

Marana tha

Wieczernik

Sens ziemskiego życia ChrystusaTo, co mogło wydawać się tragicznym końcem, w rzeczywistości jest radosnym początkiem nowego życia.
Kończy się rok liturgiczny, który kolejny raz przypomniał nam przebieg historii zbawienia świata. Mijające dni kierują nasze myśli ku sprawom ostatecznym człowieka. Wymienia je Mały Katechizm: są to 1) śmierć, 2) sąd, 3) niebo (lub piekło). Zamiast tradycyjnego: „rzeczy ostateczne”, lepsze wydaje się określenie: sprawy ostateczne. Śmierć, sąd, wieczne szczęście zbawionych, są przecież osobistym spotkaniem z kochającą Osobą – Chrystusem Zbawicielem. Żyjemy oczekiwaniem na to spotkanie. Każda przeżyta msza św. przypomina: „oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. Pan Jezus jest od początku Tym „Który przychodzi” (Ap 4,8). Przyszedł do nas na ziemię po raz pierwszy, gdy narodził się w Betlejem, by odkupić świat i wezwać do nawrócenia. Od tego czasu przychodzi nieustannie na ołtarz w każdej mszy św. Przychodzi też we wszystkich sakramentach św. by ponowić swoje zaproszenie do nawrócenia i umocnić łaską nasze siły. Ostatecznie powróci w Dniu Ostatnim, by „wszystko, co jest, sobie podporządkować” (Flp 3,21). Ten, który dla naszego zbawienia, pozwolił siebie niesprawiedliwie osądzić „pod Ponckim Piłatem” będzie „sądzić żywych i umarłych a Królestwu Jego nie będzie końca”. Nie powróci samotnie. Całym sensem ziemskiego życia Chrystusa było utworzenie sobie „Mistycznego Ciała” – Kościoła. Przyjdzie z tymi, którzy są Jego Ciałem – to „święci będą sędziami tego świata” (1 Kor 6,2). Do nich więc, a nie do zło czyniących należy ostateczny triumf, którego z nadzieją oczekujemy.
Ewangelie z niedzieli przed uroczystością Chrystusa Króla Wszechświata ukazują, że Jezus powróci po każdego z nas by zabrać go do siebie, choć nie pojmujemy wszystkich szczegółów tego wydarzenia opisanego jedynie w obrazach. Wojny, przewroty, silne trzęsienia ziemi, głód, zaraza, straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie, prześladowania (33 zwykła rok C; Łk 21,5-19) to nie tyle „kosmiczna katastrofa” co „wstrząśnięcie” (33 zwykła rok B; Mk 13,24-32) wszystkim, co dotychczas wydawało się człowiekowi jego trwałym oparciem. Już prorok Jeremiasz przestrzegał (Jr 7,1-15) „Nie polegajcie na słowach zwodniczych: «Świątynia Jahwe! Świątynia Jahwe!». Naiwna i złudna jest nadzieja pokładana nawet w największych świętościach, jeśli brak wierności samemu Bogu. „Z tego na co patrzycie nie pozostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” ostrzega Pan Jezus (Łk 21,6). Przerażająca groźba dotycząca świątyni spełniła się ok. 40 lat później, gdy w 70 r. wojska Tytusa zrównały Jerozolimę z ziemią. Świątynia, której wspaniałość budziła dumę i nadzieję Izraela, została doszczętnie zniszczona.Tragiczny koniec czy radosny początek?
Gdy wszystko, co dotychczas wydawało się stałe i pewne, ulega zachwianiu lub zniszczeniu, pozostaje jedynie sam Bóg. Tylko On trwa przy człowieku. Jest dla niego jedynym oparciem. Jedynie On może dać prawdziwe zbawienie. Człowiek uwolniony z doczesnych złudzeń ma teraz szansę, by świadomie i w sposób całkowicie wolny wybrać Boga lub Go odrzucić. Być może dotychczas nie umiał zrobić tego zdecydowanie. Teraz staje się to konieczne i możliwe. Może w sposób niezafałszowany i całkowicie wolny dokonać jasnego wyboru: za Bogiem lub przeciw Niemu. W ten sposób zjawiska, które jednych napełniają przerażeniem – „ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi” (Łk 21,25) – stają się dla drugich źródłem nadziei: „nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28). To, co mogło wydawać się tragicznym końcem, w rzeczywistości jest radosnym początkiem nowego życia. Tym bardziej, że w tych najtrudniejszych chwilach Bóg nie pozostawia ludzi ich własnemu losowi – „pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych” (Mk 13,27). Stąd wczesnochrześcijańskie wołanie „Maranatha” – Przyjdź, Panie Jezu (Ap 22,20) jest pełne radości, tęsknoty i nadziei na rychłe przyjście Chrystusa.
Nasz świat i nasze życie ciągle „dotyka” tych wydarzeń. Zapowiadane znaki, np. „prześladowania” (Mk 13,9) są do dnia dzisiejszego sposobem istnienia Kościoła, a nie tylko minionym czy przyszłym epizodem w jego historii. Trwają współcześnie w różnych częściach świata np. w Rwandzie, Burundi, Indonezji… Podobnie kataklizmy, katastrofy, wojny w różnych częściach świata. To skłania do nieustannej czujności. „Strzeżcie się, by was nie zwiedziono” (Mk 13,5), „miejcie się na baczności” (Mk 13,9), „szczęśliwi owi słudzy, których Pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie” (Łk 12,37).Ostateczna przemiana
Ostateczne dopełnienie historii świata nie dokona się przez ludzi, choć nie dokona się też bez człowieka. Ostateczna przemiana – „nowe niebo i nowa ziemia” (Ap 21,1) – nie jest wytworem ewolucji, ani tym bardziej rewolucji, lecz skutkiem wolnej decyzji samego Boga. To Jego bezpośrednia i suwerenna interwencja w świecie. Nie dziejowa dojrzałość, lecz wprost przeciwnie, niezdolność świata i ludzki opór przywołują Boże działanie. Wszelkie próby skierowania ludzi ku rzekomym rozwiązaniom problemów świata za cenę odstępstwa od prawdy o Bogu i Jego planie zbawienia świata, są więc zwykłym oszustwem działającego w historii Antychrysta (por. KRK 675). Złudne są także wszelkie kalkulacje dotyczące daty końca świata. Opierają się one na ludzkiej logice dziejów, pomijają zaś Tego, do którego należy ostateczne słowo w świecie. Jezus Chrystus, „prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek”, przychodzi nieustannie, by wyprowadzić z ukrycia Królestwo Boże. Bo teraźniejszość jest już ukrytą przyszłością. Przynosi łaskę ofiarowaną przez Boga, by wszystkich sprowadzić do domu Ojca. Tych, którzy na to pozwolą i od niego się nie odgradzają. „Dlatego, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, aby On was zastał bez plamy i skazy – w pokoju, a cierpliwość Pana naszego uważajcie za zbawienną” (2 P 3,14n).
ks. Marek Szukalski
Wieczernik nr 133, listopad-grudzień 2004
fot. Sabrap59 Lantern
Pixabay (cc)
http://www.katolik.pl/marana-tha,25225,416,cz.html
****************
https://youtu.be/OJoqjLpiGuo

________________________________________________________________________________________________________

Wiara to niezachwiana stałość duszy, której nie mogą naruszyć żadne przeciwności losu. (św. Jan Klimak)

________________________________________________________________________________________________________

O autorze: Słowo Boże na dziś