Twarz człowieka dobrego promieniuje wewnętrznym blaskiem-Czwartek, 28 stycznia 2016r.

Myśl dnia

Uśmiech rozprasza chmury nagromadzone w duszy.

św. Urszula Ledóchowska

______________

Kto zawsze podpiera się modlitwą, ten się nie potknie. A jeśli się potknie, to nie upadnie.

Modlitwa stanowi pełne szacunku „wymuszanie” pomocy na Bogu.

św. Jan Klimak

____________

Za­pytałam dziec­ko niosące świeczkę:
– Skąd pochodzi to światło?
Chłop­czyk na­tychmiast ją zdmuchnął.
– Po­wiedz mi, dokąd te­raz odeszło – od­parł. – Wte­dy ja po­wiem ci, skąd pochodzi.

Jonathan Carroll

____________

Poznanie prawdy wymaga otwartości.

Mieczysław Łusiak SJ

Chryste, Ty jesteś Światłem rozpraszającym moje ciemności.

Opromieniony Twoim blaskiem sam pragnę stawać się światłem dla innych,

aby wyraźnie wskazywać im drogę do Ciebie.

________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

________________________________________________________________________________________________

CZWARTEK III TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK III

Św. Tomasza z Akwinu

0,55 / 11,25

Dziś usłyszysz przypowieść o lampie. Jezus mówi obrazowo o tym, że nie ukryje się światła. Wsłuchaj się w słowa skierowane do ciebie.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 4, 21-25

Jezus mówił ludowi: «Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha». I mówił im: «Uważajcie na to, czego słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, pozbawią go i tego, co ma».Miłość osób zakochanych promieniuje na otoczenie, nie da się jej ukryć. Twarz człowieka dobrego promieniuje wewnętrznym blaskiem, duchowym pięknem, które przyciąga innych. Człowiek głęboko wierzący nie musi nic mówić, jego wiarę widać w sposobie życia. Zastanów się, czy twoi przyjaciele widzą w tobie prawdziwy odblask Bożego światła.

Zdarza się, że usiłujesz ukryć przed innymi rzeczy, których się wstydzisz. Mogą to być drobne błędy, ale też poważne grzechy. Zaczyna się zwykle od małych kłamstewek, a prowadzi do życia w fikcji. Jezus proponuje ci życie w prawdzie, bez lęku, że ktoś odkryje to, co starannie chowasz w zakamarkach duszy. Co oznacza dla ciebie życie w świetle?

Zostałeś hojnie obdarowany przez Boga. Co zrobisz z tymi darami, zależy wyłącznie od ciebie. Jeżeli podzielisz się z innymi, będziesz troszczył się o ich pomnożenie, one będą w tobie wzrastać. Jeżeli nie, stopniowo będą zanikać, a ich resztki bez trudu wydrze ci świat materialny.  Jak dzielisz się Bożymi darami z innymi?

Poproś Jezusa, aby twoje życie wiarą coraz mocniej promieniowało na otoczenie, aby oświetlało innym drogę do Boga. Pamiętaj również, że święci nie promieniowali własnym światłem, ale odbitym od źródła mądrości.

http://modlitwawdrodze.pl/home/
_________________________

WSPOMNIENIE ŚW. TOMASZA Z AKWINU, PREZBITERA I DOKTORA KOŚCIOŁA

CZWARTEK III TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE (2 Sm 7,18-19.24-29)

Dziękczynienie Dawida

Czytanie z Drugiej Księgi Samuela.

Poszedł więc król Dawid i usiadłszy przed Panem mówił: „Kimże ja jestem, Panie mój, Boże, i czym jest mój ród, że doprowadziłeś mię aż dotąd? Ale i to jeszcze wydało się Tobie za mało, Panie mój, Boże, lecz dałeś zapowiedź o domu sługi swego na daleką przyszłość. I to ma być prawo człowieka, Panie mój, Boże?
Ustaliłeś dla siebie swój lud izraelski, aby był dla Ciebie ludem na wieki, a Ty, o Panie, stałeś się dła niego Bogiem. Teraz więc, o Panie Boże, niech trwa na wieki słowo, któreś wyrzekł o słudze swoim i jego domu, i czyń, jak powiedziałeś, ażeby na wieki wielbione było imię Twe słowami: «Pan Zastępów jest Bogiem Izraela». A dom Twego sługi, Dawida, niech będzie trwały przed Tobą.
Tyś bowiem, o Panie Zastępów, Boże Izraela, objawił słudze swemu, mówiąc: «Zbuduję ci dom». Dlatego to sługa Twój ośmiela się zwrócić do Ciebie z tą modlitwą. Teraz, o Panie mój, Boże, Tyś Bogiem, Twoje słowa są prawdą. Ty przekazujesz wspaniałą obietnicę słudze swemu.
Bądź teraz łaskaw pobłogosławić dom sługi swego, aby na wieki trwał przed Tobą. Wszak to Ty jesteś, mój Panie Boże, który to powiedział, a dzięki Twemu błogosławieństwu dom sługi Twojego będzie błogosławiony na wieki».

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (Ps 132,1-2.3-5.11.12.13-14)

Refren: Pan Bóg da Jemu tron ojca Dawida.

Pamiętaj, Panie, Dawidowi *
wszystkie jego trudy.
Jak złożył Panu przysięgę, *
związał się ślubem przed Bogiem Jakuba:

„Nie wejdę do mieszkania w moim domu, +
nie wstąpię na posłanie mego łoża, *
nie użyczę snu moim oczom, powiekom moim spoczynku,
póki nie znajdę miejsca dla Pana, *
mieszkania dla Niego, dla Boga Jakuba”.

Pan złożył Dawidowi niezłomną obietnicę, *
od której nie odstąpi:
„Zrodzone z ciebie potomstwo *
posadzę na twoim tronie.

A jeśli twoi synowie zachowają moje przymierze *
i wskazania, których im udzielę,
także ich synowie *
zasiądą na tronie po wieczne czasy”.

Pan bowiem wybrał Syjon, *
tej siedziby zapragnął dla siebie.
„Oto miejsce mego odpoczynku na wieki, *
tu będę mieszkał, bo wybrałem go sobie”.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Ps 119,105)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Twoje słowo jest pochodnią dla stóp moich
i światłem na mojej ścieżce.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 4,21-25)

Przypowieść o świetle

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jezus mówił ludowi:
„Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”.
I mówił im: „Uważajcie na to, czego słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, pozbawią go i tego, co ma”.

Oto słowo Pańskie.


KOMENTARZ

Na świeczniku

Światło zapala się po to, aby oświetlało pomieszczenie. Dlatego musi być umieszczone na widocznym miejscu, najlepiej gdzieś wysoko. Postawienie zapalonej lampy pod łóżkiem, o czym mówi Jezus, nie tylko uniemożliwia dobre oświetlenie izby, ale grozi pożarem. Dlatego należy postawić ją na świeczniku. Pamiętajmy, że nie jest to jakiś instruktaż, lecz przypowieść. Nasuwa się tu podobieństwo do wczorajszej Ewangelii, w której była mowa o źle rzuconym ziarnie. Teraz Jezus mówi o ustawieniu światła w złym miejscu. Wówczas szybko ono zgaśnie z braku tlenu albo ogień spowoduje pożar. Słowa Bożego nie można ukrywać pod garncem. Ono musi być ujawnione. Uważajmy więc czego, a właściwie kogo słuchamy.

Chryste, Ty jesteś Światłem rozpraszającym moje ciemności. Opromieniony Twoim blaskiem sam pragnę stawać się światłem dla innych, aby wyraźnie wskazywać im drogę do Ciebie.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

__________________________________

CZWARTEK, 28 STYCZNIA 2016

wspomnienie
ŚW. TOMASZA Z AKWINU
prezbitera i doktora Kościoła

Tomasz urodził się około roku 1225 w Aquino. Oddany na wychowanie benedyktynom na Monte Cassino pobierał nauki w szkole klasztornej, a następnie studiował w Neapolu. Wstąpił do zakonu dominikanów i dalsze studia odbył w Paryżu i w Kolonii pod kierunkiem św. Alberta Wielkiego. Wykładał filozofię i teologię. Napisał znakomite dzieła z tego zakresu. Zmarł w opactwie cystersów Fossanova pod Terraciną dnia 7 marca 1274 roku. Dnia 28 stycznia 1369 roku przeniesiono jego ciało do Tuluzy.

Komentarz do I czytania (2 Sm 7, 18-19. 24-29)

Modlitwa Dawida wyraża dziękczynienie za dobra, jakie „sługa Pański” otrzymuje od Najwyższego. Jest pełna pokory, miłości i ufności w przyszłość. Człowiek, który docenia dobra, jakimi obdarza go Bóg, wyrażać to będzie na modlitwie. Ważne jest, abyśmy nie zapominali o dziękczynieniu. Jest ono równie ważne jak modlitwa błagalna. Bywa, że łatwiej przychodzi nam prosić Boga o coś, niż mu dziękować. Sukces, zwłaszcza jeśli trwa przez dłuższy czas, może sprawić, że człowiek stanie się próżny i pyszny. Zacznie przypisywać go swoim naturalnym predyspozycjom, albo „ciężkiej pracy”, zapominając o tym, że nawet jeśli mamy jakieś zdolności, to dawcą ich jest Bóg.

Komentarz do Ewangelii (Mk 4, 21-25)

Jezus przestrzega nas przed pokusą podwójnego życia. Człowiekowi, który wchodzi w dialog z grzechem, na początku wydaje się, że będzie sprytniejszy od ludzi i od Boga. Okazuje się jednak, że nie jest to możliwe, bo grzech niczym gangrena niszczy wnętrze człowieka i rozbija relacje międzyludzkie. W dzisiejszym pluralistycznym świecie łatwo jest zagubić się i posłuchać złych doradców. Uważajcie na to, czego słuchacie – brzmi aktualnie. W życiu potrzebujemy właściwie rozumianej duchowej ascezy. Czy nie jest to paradoksalne, że tak wielu ludzi potrafi z wielkim zaangażowaniem dbać o wygląd i stosować najbardziej wymagające diety, a zapomina o diecie duchowej?

Pomyśl:

  • W jaki sposób staram się pracować nad sobą?
  • Czy, odnosząc sukcesy, nie zapominam o dawcy wszelkiego dobra, jakim jest Bóg? Jak często dziękuję Mu za to, co mi się w życiu udaje?
  • Kiedy po raz ostatni rozmawiałem z drugim człowiekiem o sprawach wiary i religii?

Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.

http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/507

_________________________

Św. Ignacy Antiocheński (? – ok. 110), biskup i męczennik
List do Kościoła w Efezie, § 13-15

„Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw”
 

Dbajcie, żeby spotykać się częściej, aby ofiarować Bogu waszą eucharystię – wasze dziękczynienie – i wasze uwielbienie. Bo gromadząc się często, osłabiacie siły Szatana, a jego złowroga moc rozprasza się przed jednością waszej wiary. Cóż lepszego niż pokój, który rozbraja wszystkich waszch wrogów, duchowych i cielesnych.

Wiecie o tym dobrze, jeśli tylko wierzycie w Jezusa Chrystusa i kochacie Go miłością doskonałą. Te dwe cnoty są początkiem i końcem życia: wiara jest w życiu początkiem, a miłość kresem; zjednoczenie tych dwóch to Bóg sam, a wszystkie inne cnoty towarzyszą tym, aby doprowadzić człowieka do doskonałości. Wyznanie wiary jest nie do pogodzenia z grzechem, a miłość z nienawiścią. „Bo z owocu poznaje się drzewo” (Mt 12,33) i tak samo po dziełach rozpozna się tych, którzy wyznają przynależność do Chrystusa. Bo w tym momencie nie chodzi dla nas wyznać jedynie naszą wiarę, ale ją praktykować wytrwale, aż do końca.

Lepiej być chrześcijaninem nie rozpowiadając o tym, niż mówić, nie będąc nim. Dobrze jest nauczać, pod warunkiem, że się praktykuje to, co się naucza. Mamy tylko jednego Nauczyciela (Mt 23,8), który powiedział „On przemówił, a wszystko powstało” (Ps 33,9). Nawet dzieła, które dokonał w ciszy, są godne Ojca. Kto prawdziwie rozumie słowo Jezusa, ten może usłyszeć także Jego milczenie; wtedy będzie doskonały: będzie działał słowem i pokaże się w ciszy. Nic nie umyka Panu, nasze tajemnice są w Jego ręku. Czyńmy więc wszystko z myślą, że On mieszka w nas – wtedy będziemy Jego świątynią, a On Bogiem, który w nas przebywa.

_______________________________

____________________________________

Im więcej, tym lepiej

Są choroby, w których leczeniu wykorzystuje się światło – widzialne bądź niewidzialne. Fototerapię stosuje się chociażby przy niektórych chorobach skóry, sezonowych zaburzeniach nastroju, bólach stawów. Ale jest też światło, które leczy schorzenia duszy – jest to słowo Boże.

Liturgia – przede wszystkim Msza św., rekolekcje czy misje, katecheza to dobre okazje do słuchania i rozważania słowa Bożego. Oczywiście można też samemu sięgać po Biblię, czytać i modlić się nią. Człowiek, który na słowo Boże otwiera nie tylko uszy, lecz także serce coraz lepiej poznaje Boga. Co ważne: im więcej człowiek korzysta ze słowa Bożego, tym lepiej rozumie działanie Boga w swoim życiu. Kto wierzy Ewangelii, otrzymuje od Boga coraz więcej światła, prowadzącego do świętości. Kto zaś nie wierzy nauce Jezusa i jej nie pogłębia, ten szybko pogrąży się w ciemnościach grzechu.

Dzisiejszy patron, św. Tomasz z Akwinu (1225–1274), wielki dominikański filozof, teolog, kaznodzieja i poeta przez całe życie gorliwie poszukiwał prawdy. Zgodnie z duchowością swego zakonu starał się poznać prawdę, kontemplować ją i przekazywać innym. Przez lata studiowania i rozważania słowa Bożego zdobył ogromną wiedzę, którą połączył z wielką wiarą i świętością  Dla nas, współczesnych uczniów Jezusa ten średniowieczny święty może być ucieleśnieniem prostej zasady: im więcej będziesz korzystał ze światła słowa Bożego, tym lepiej zwalczysz wszelkie choroby duszy.

  1. Grzegorz Zembroń MS

http://centrum.saletyni.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=18&data=2016-01-28&f3a523ed18031b5bebb8e7aeec306b05=e7c0f037cbda30d6cf9194a01af09737

____________________

Nie chować serca (28 stycznia 2016)

nie-chowac-serca

Jezus mówił ludowi:

«Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha».

I mówił im: «Uważajcie na to, czego słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, pozbawią go i tego, co ma» (Z rozdz. 4 Ewangelii wg św. Marka)

 

Jezus mówi nam dzisiaj, że nie chowa się lampy oliwnej pod koszem, ale stawia wysoko, aby mogła oświecić dom. Długa modlitwa króla Dawida z pierwszego czytania pozwala zrozumieć, że naszemu Zbawicielowi chodzi o ludzkie serce. Nie chowaj zatem, mówi Jezus, swego serca przed Bogiem, ale pokaż Mu je i pozwól, aby On jest dojrzał i przemienił. Dawid powierzył Bogu swe pragnienie zbudowania świątyni dla Arki. Choć plan ten nie został przez Boga zaakceptowany, to jednak w tajemniczy sposób Stwórca Dawida wynagrodził zapowiadając mu wieczne trwanie jego domu i narodziny Mesjasza. I tak serce Dawida zabłysło miłością Boga. Ten blask do dzisiaj możemy podziwiać w psalmach i dziejach pobożnego króla opisanych w Starym Testamencie. Jednakże mamy tutaj zapowiedź Serca Jezusa, które zranione miłością do nas daje nam zbawienie i życie wieczne.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: 2 Sm 7, 18-19. 24-29; Mk 4, 21-25

Podejdźmy zatem do tronu Boga, dajmy Mu nasze życie, powierzmy Mu swoje pragnienia, nawet te, które wydają się nam absurdalne lub mało znaczące, aby serce w nas zapłonęło miłością do Niego i do drugiego człowieka.

Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą

http://ps-po.pl/2016/01/27/nie-chowac-serca-28-stycznia-2016/

___________________________

#Ewangelia: Bóg chce nam objawić wszystko

Bóg chce nam objawić wszystko, co tylko się da. Mówi nam o sobie i o nas. Pokazuje nam prawdę o sobie i o nas. Problem leży w tym, że nie jesteśmy zbytnio otwarci na tę prawdę.

 

Jezus mówił ludowi: “Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha”. I mówił im: “Uważajcie na to, czego słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, pozbawią go i tego, co ma”. (Mk 4, 21-25)
Komentarz do Ewangelii
Bóg chce nam objawić wszystko, co tylko się da. Mówi nam o sobie i o nas. Pokazuje nam prawdę o sobie i o nas. Problem leży w tym, że nie jesteśmy zbytnio otwarci na tę prawdę. Jesteśmy zajęci przede wszystkim sobą, czasem też Bogiem, ale bardzo rzadko prawdą o sobie i o Bogu. Poznanie prawdy wymaga otwartości. Kto jest otwarty na prawdę, ten wiele ma i będzie ciągle dalej obdarowywany. Kto jest na nią zamknięty, ten jest ubogi, a to co ma i tak na nic się nie przyda.

 

_________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

28 stycznia
Święty Tomasz z Akwinu,
prezbiter i doktor Kościoła

 

Święty Tomasz z Akwinu

Tomasz urodził się na zamku Roccasecca niedaleko Akwinu (Włochy) w 1225 r. Jego ojciec, rycerz Landulf, był z pochodzenia Lombardczykiem, matka zaś była Normandką. Kiedy chłopiec miał 5 lat, rodzice oddali go w charakterze oblata do opactwa na Monte Cassino. Jednak Opatrzność miała inne zamiary wobec młodzieńca. Z niewyjaśnionych przyczyn opuścił on klasztor i udał się do Neapolu, gdzie studiował na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznał się z niedawno założonym przez św. Dominika (+ 1221) Zakonem Kaznodziejskim. Rok wstąpienia do tego zakonu nie jest bliżej znany. Święty miał wtedy ok. 20 lat. Spotkało się to z dezaprobatą rodziny. Wszelkimi sposobami, włącznie z dwuletnim aresztem domowym, próbowano zmienić jego decyzję; bezskutecznie. Wysłano nawet jego własną siostrę, Marottę, by mu dominikanów “wybiła z głowy”. Tomasz jednak umiał tak do niej przemówić, że sama wstąpiła do benedyktynek.
Przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, a stamtąd około roku 1248 do Kolonii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie głośny uczony dominikański, św. Albert Wielki (+ 1260), który miał wypowiedzieć prorocze słowa o Tomaszu: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W Kolonii Tomasz przyjął święcenia kapłańskie. Po chlubnym ukończeniu studiów przełożeni wysłali go do Paryża, by na tamtejszej Sorbonie wykładał teologię. Był najpierw bakałarzem nauk biblijnych (1252-1253), z kolei wykładał Sentencje Piotra Lombarda (1253-1255). Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Stworzył własną metodę, w której najpierw wysuwał trudności i argumenty przeciw danej prawdzie, a potem je kolejno zbijał i dawał pełny wykład.
Na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją (1260). Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim Urbana IV (1261-1265). W latach 1265-1267 przebywał ponownie w domu generalnym Zakonu – w klasztorze św. Sabiny w Rzymie. W latach 1267-1268 przebywał w Viterbo jako kaznodzieja papieski.
Kiedy ucichła burza w Paryżu, przełożeni ponownie wysłali swojego czołowego teologa do Paryża (1269-1272). Po trzech latach wrócił do Włoch i wykładał na uniwersytecie w Neapolu (1272-1274). W tym samym czasie kapituła generalna zobowiązała go, aby zorganizował teologiczne studium generale dla Zakonu. Tomasz upatrzył sobie na miejsce tychże studiów Neapol.
W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny. Zaprosił także Tomasza z Akwinu. Tomasz jednak, mając 48 lat, po krótkiej chorobie zmarł w drodze na sobór w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Z tego właśnie powodu do roku 1969 doroczną pamiątkę św. Tomasza Kościół obchodził właśnie 7 marca, w dzień śmierci. Ten dzień przypada jednak prawie zawsze w Wielkim Poście. Dlatego reforma liturgiczna doroczne wspomnienie świętego przesunęła wyjątkowo na 28 stycznia – a więc na dzień przeniesienia jego relikwii do Tuluzy w 1369 r.Akwinata wsławił się szczególnie niewinnością życia oraz wiernością w zachowywaniu obserwancji zakonnych. Właściwe Zakonowi zadanie, jakim jest służba Słowu Bożemu w dobrowolnym ubóstwie, znalazło u niego wyraz w długoletniej pracy teologicznej: w gorliwym poszukiwaniu prawdy, którą należy nieustannie kontemplować i przekazywać innym. Dlatego wszystkie swoje zdolności oddał wyłącznie na służbę prawdy. Sam starał się ją posiąść, skądkolwiek by pochodziła, i ogromnie pragnął dzielić się nią z innymi. Odznaczał się pokorą oraz szlachetnym sposobem bycia.
Kaznodzieja, poeta, ale przede wszystkim wielki myśliciel, człowiek niezwykłej wiedzy, którą umiał połączyć z niemniej wielką świętością. Powiedziano o nim, że “między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. W swej skromności kilkakrotnie odmawiał propozycji zostania biskupem.Święty Tomasz z Akwinu Stworzył zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, zwany tomizmem. Wywarł głęboki wpływ na ukierunkowanie zachodniej myśli chrześcijańskiej. Spuścizna literacka św. Tomasza z Akwinu jest olbrzymia. Wprost wierzyć się nie chce, jak wśród tak wielu zajęć mógł napisać dziesiątki tomów. Wyróżniał się umysłem nie tylko analitycznym, ale także syntetycznym. On jedyny odważył się dać panoramę całej nauki filozofii i teologii katolickiej w systemie zdumiewająco zwartym. Do najważniejszych jego dzieł należą: Summa contra gentiles, czyli apologia wiary przeciwko poganom, Kwestie dysputowane, Komentarz do “Sentencji” Piotra Lombarda, Summa teologiczna i komentarze do niektórych ksiąg Pisma świętego. Szczególną czcią Tomasz otaczał Chrystusa Zbawiciela, zwłaszcza na krzyżu i w tajemnicy Eucharystii, co wyraził w tekstach liturgicznych do brewiarza i mszału na uroczystość Bożego Ciała, m.in. znany hymn Zbliżam się w pokorze. Płonął synowską miłością do Najświętszej Maryi Panny.
Jest patronem dominikanów, księgarni, studentów i teologów; opiekun podczas sztormów. Papież Jan XXII zaliczył go do grona świętych 18 lipca 1323 roku. Papież św. Pius V ogłosił go 11 kwietnia 1567 roku piątym doktorem Kościoła zachodniego. Papież Leon XIII ustanowił go 4 sierpnia 1880 roku patronem wszystkich uniwersytetów i szkół katolickich.W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w białym habicie dominikańskim, w czarnej kapie i białym szkaplerzu. Jego atrybutami są: anioł, gołąb; infuła u nóg, której nie przyjął; kielich, kielich z Hostią, księga, laska, model kościoła, monogram IHS, monstrancja, pióro pisarskie, różaniec, słońce na piersiach, które symbolizuje jego Boską inspirację. Jego znakiem jest także Chrystus w aureoli.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-28.php3

______________________

ARMARIUM. Dominikańska  biblioteka cyfrowa

http://bc.dominikanie.pl/dlibra/collectiondescription?dirids=37

Opis kolekcji: ŚW. TOMASZ Z AKWINU

W kolekcji tej znajdują się dzieła jednego z najważniejszych teologów Kościoła, komentarze do jego pism oraz teksty inspirowane jego myślą. Znaleźć tu można również opisy życia i ikonograficzne przedstawienia Akwinaty.

Liczba publikacji w kolekcji: 19

Lista publikacji

_____________________

Św. Tomasz z Akwinu OP

O środkach, wspierających człowieka
w zachowywaniu powściągliwości

thomasb.jpg (16084 bytes)

Z dziełka “O doskonałości życia duchowego”

Rozdział 10 (9)
De his quibus homo iuvatur ad continentiam servandam

Przypisy

Tomasz pisał rozprawę ‘O doskonałości życia duchowego’ jako odpowiedź na zarzuty wobec sposobu życia mniszego, podjętego przez franciszkanów i dominikanów w XIII w. Stąd powściągliwość jest tu rozumiana w odniesieniu do życia zakonnego, jako dobrowolna bezżenność dla Królestwa. Z całą pewnością wskazówki Tomasza mogą służyć pomocą także tym, którzy np. doświadczają nieporządku w sferze erotycznej, zmagają się z masturbacją – wszystkim, którzy chcą utrzymać swoje ciało w ‘sprawiedliwości i prawdziwej świętości’ (por. Ef 4,24).

* * *

Ponieważ kroczyć drogą powściągliwości jest tak trudno, że — jak powiada Pan — nie wszyscy to pojmują, lecz otrzymujemy to w darze od Boga, ci którzy pragną tą drogą kroczyć, winni tak postępować, żeby unikać wszystkiego, co mogłoby w tej drodze przeszkodzić. Jawi się nam trojaka przeszkoda dla powściągliwości: ze strony ciała, ze strony duszy oraz ze strony osób lub rzeczy zewnętrznych.

Ze strony własnego ciała, gdyż — jak powiada Apostoł — “ciało pożąda przeciwko duchowi” 68). Tegoż ciała uczynki wymienia następujące: “rozpusta, nieczystość, bezwstyd” itp. Owa zaś pożądliwość ciała jest prawem, o którym mówi List do Rzymian: “W członkach moich spostrzegam prawo inne, które sprzeciwia się prawu mojego umysłu” 69). Im bardziej zaś dogadza się ciału obfitością pokarmów i miękkością rozkoszy, tym więcej rośnie owa pożądliwość. Pisze o tym Hieronim: “Żołądek, w którym wino fermentuje, łatwo sprowadza pożądliwość” 70); podobnie Księga Przysłów: “Wino przyprawia o rozpustę”71). Księga Hioba mówi o Behemocie, który oznacza diabła: “Leży on w cieniu, ukryty w trzcinach na miejscach bagnistych” 72), co Grzegorz tak wyjaśnia w Moraliach: “Miejscami bagnistymi są czyny rozpustne. Noga, która na suchym gruncie stoi niewzruszona, ledwo może się utrzymać na trzęsawisku; ci spędzają swoją życiową pielgrzymkę w bagnach, którzy nie mogą wyprostować się do dzieł sprawiedliwości”73).

Trzeba więc, aby ci, którzy podjęli drogę sprawiedliwości, odsunąwszy rozkosze, ciało swoje karcili czuwaniami, postami i innymi podobnymi ćwiczeniami. Przykład takiej postawy ukazuje nam Apostoł: “Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia” 74); a wkrótce potem dodaje: “Poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został odrzucony”75). A tego, co spełnia czynem, uczy słowem, mówi bowiem w Liście do Rzymian, nakazując żyć “nie w rozpuście i wyuzdaniu. (…) Nie troszczcie się – powiada – o ciało, dogadzając pożądliwościom” 76). Słusznie zaś mówi ‘pożądliwościom’ – takim, które kierują się ku przyjemności zmysłowej (ad voluptatem), albowiem troska o ciało jest koniecznością natury i tenże Apostoł pisze do Efezjan: “Nikt nigdy nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy żywi je i pielęgnuje” 77).

Postanowienie powściągliwości może też natrafić na przeszkody ze strony duszy – kiedy ktoś zatrzymywany jest przez lubieżne myśli. Mówi o tym Pan przez proroka: “Usuńcie zło myśli waszych sprzed moich oczu”78). Albowiem złe myśli często prowadzą do złych czynów, jak mówi prorok Micheasz: “Biada wam, którzy myślicie pusto”, i zaraz dodaje: “i czynicie zło w swoich łożach”79).

Spośród różnych złych myśli, najbardziej do grzeszenia skłaniają myśli o rozkoszach cielesnych; czego dwojaki powód można wykazać, także na podstawie nauki filozofów.

Pierwszy powód, to fakt, że doświadczanie takiej rozkoszy jest częścią natury człowieka (connaturalis) – karmione od młodości, sprawia, że wola jest łatwiej pociągana ku rozkoszy, jeśli myśl ją podsunie. Toteż powiada Filozof w drugiej księdze Etyk, że nie jest łatwo rozeznać [wartość] przyjemności, żeby jej [zarazem] nie przyjąć 80).

Drugi powód, to fakt, że jak powiedziano w trzeciej księdze Etyk, rozkosz konkretnie doświadczanych przedmiotów bardziej pociąga wolę, niż tylko ogólne o nich pojęcie. 81).

Oczywiste zaś jest, że naszą uwagę sprowadzamy na konkretne przedmioty zatrzymani przez myśli, i właśnie dlatego żądza powstaje przede wszystkim z długiego przemyśliwania. To właśnie miał na myśli Apostoł, kiedy mówił: “Uciekajcie od rozpusty” 82); co glosa wyjaśnia: “Co do innych wad; można się spodziewać, że je zwalczycie, ale od tej uciekajcie, w ogóle się do niej nie przybliżając, bo nie da się jej inaczej zwalczyć“ 83).

Mamy różnorodne lekarstwa na usunięcie tych przeszkód powściągliwości.

Pierwszym i najważniejszym lekarstwem jest, by umysł został zajęty kontemplacją spraw Bożych i modlitwą. Mówi na ten temat Apostoł: “Nie upijajcie się winem, w czym jest rozpusta, ale napełniajcie się Duchem Świętym, przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach duchowych” — co zdaje się odnosić do kontemplacji; “śpiewając i wysławiając w waszych sercach Pana” 84) — co jak się zdaje, odnosi się do modlitwy. Mówi też o tym Pan przez proroka: “Powściągnę cię przez moją chwałę, ażebyś się nie zatracił. “ 85); chwała Boża jest bowiem jakby cuglami, powstrzymującymi duszę przed zatraceniem się w grzechu.

Lekarstwem drugim jest studium Pisma Świętego. Pisze o tym Hieronim do mnicha Rustyka: “Kochaj poznawanie Pisma, a nie będziesz kochał grzechów ciała” 86). Zaś Apostoł, pouczywszy Tymoteusza: “bądź wzorem dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze, w czystości”, zaraz dodaje: “Do czasu, aż przyjdę, przykładaj się do czytania” 87).

Lekarstwem trzecim jest zajęcie umysłu jakimikolwiek dobrymi myślami. Mówi Jan Chryzostom, w komentarzu do Ewangelii Mateusza, że “nawet odcięcie członków ciała tak nie uśmierzy pokus i nie uciszy ich, jak cugle dobrych myśli” 88). Pisze o tym Apostoł do Filipian: “W końcu, bracia, wszystko co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakaś cnota i czyn chwalebny — to miejcie na myśli” 89).

Czwarte lekarstwo, to unikać bezczynności i oddawać się pracom fizycznym. “Brak zajęcia i lenistwo nauczyło wiele złego” 90) — pisze Mądrość Syracha.

Szczególnie zaś podnieca bezczynność do grzechów cielesnych, jak to czytamy u Ezechiela: “Oto jaka była niegodziwość siostry twojej Sodomy: wyniosłość, sytość chleba, obfitość dóbr i jej bezczynność” 91). Dlatego pisze Hieronim do mnicha Rustyka: “Zajmij się jakąś pracą, aby cię diabeł zawsze zastawał zajętym” 92).

Piąte lekarstwo, jakie także stosuje się przeciwko pożądliwościom ciała, to pewne  trudności dla ducha. Opisuje Hieronim w tymże liście, że był w pewnym klasztorze młodzieniec, który “największą pracą nie mógł ugasić płomienia zmysłów. Z tego niebezpieczeństwa ocalił go opat klasztoru takim podstępem: rozkazał pewnemu poważnemu mężowi, aby prześladował młodzieńca zaczepkami i obelgami, a po wyrządzeniu krzywdy pierwszy przychodził na skargę. Wezwani świadkowie zeznawali na korzyść tego, który dopuścił się zniewagi. Jedynie opat klasztoru brał go w obronę, aby brat nie pogrążył się w smutku bez miary. Tak przeszedł rok, a po jego upływie młodzieniec zapytany o dawne myśli, odpowiedział: Ojcze! Nie mam jak żyć, a miałbym zajmować się nieczystością?” 93).

Zewnętrzną przeszkodą w postanowieniu powściągliwości jest spoglądanie na kobiety i częste rozmowy oraz przebywanie z nimi. Mówi Mądrość Syracha: “Przez piękność kobiety wielu poszło na zatracenie, przez nią bowiem pożądliwość rozpala się jak ogień” 94); i wkrótce potem: “Rozmowa z nią rozpala jak ogień” 95). Z tego względu należy zastosować następujące lekarstwo: “Nie przypatruj się kobiecie rozpustnej, abyś przypadkiem nie wpadł w jej sidła; nie przebywaj z tancerką ani jej nie słuchaj, abyś przypadkiem nie zginął na skutek jej podstępu” 96). Czytamy też: “…żadnemu człowiekowi nie pokazuj jej piękności ani nie przebywaj pośród kobiet; jak bowiem mól wychodzi z odzienia, tak z niewiasty niegodziwość mężczyzny” 97). Stąd Hieronim pisze przeciwko Wigilancjuszowi, że “mnich, znając swoją słabość oraz że kruche nosi naczynie, boi się je potrącić, żeby się nie zbiło albo żeby nie upadło i się nie stłukło. Dlatego unika patrzenia na kobiety, zwłaszcza na młode, żeby nie usidliło go spojrzenie rozpustnicy, a uroda żeby nie popchnęła go do niegodziwych uścisków”98).

Wynika stąd — o czym mówił abba Mojżesz w ‘Rozmowach ojców pustyni’ — że, aby zachować czystość serca, “należy szukać samotności i trzeba nam się nauczyć podejmować głód postów, czuwanie, utrudzenie ciała, nagość, czytanie Pisma (lectio) oraz inne sprawności. Abyśmy dzięki nim nasze serce mogli uczynić nietkniętym od wszelkich szkodliwych namiętności, mogli je zachować [czyste], i aby nas one doprowadziły stopniowo do doskonałej miłości” 99). Dlatego też w zakonach powyższe praktyki są ustanowione, nie żeby na nich istotnie polegała doskonałość, lecz że są one jakby narzędziami, dzięki którym dochodzi się do doskonałości. Dlatego jest napisane o tym nieco niżej: “Toteż posty, czuwania, medytacja Pisma św., nagość i wyzbycie się wszelkich dóbr nie są to doskonałości, ale narzędzia do doskonałości; nie one bowiem stanowią cel podejmowania wyrzeczeń i ascezy zakonnej (disciplinae finis), ale przez nie dążymy do celu” 100).

Jeśli ktoś sprzeciwia się temu mówiąc, że bez postu, czuwań i tym podobnych ćwiczeń może człowiek osiągnąć doskonałość, zwłaszcza że o Panu mówiono: “Przyszedł Syn Człowieczy jedząc i pijąc” 101), zaś jego uczniowie nie pościli, tak jak uczniowie Jana i faryzeusze. Odpowiada się na to w glosie: Jan nie pił wina ani sycery, albowiem potrzebuje abstynencji ten, komu z natury brak mocy. Jednakże Bóg, który może darować grzechy, dlaczegóż miałby unikać ucztujących grzeszników, skoro mógł ich uczynić mocniejszymi od poszczących?” 102). Uczniowie Chrystusa nie potrzebowali więc pościć, ponieważ obecność Oblubieńca dawała im więcej mocy, niż post uczniom Jana. Dlatego Pan powiada: “Przyjdą dni, kiedy zabiorą im Oblubieńca i wówczas będą pościć” 103). Jan Chryzostom wyjaśnia to następująco: “Post nie jest smutny z natury, lecz jest taki dla słabiej nastawionych. Dla tych bowiem, którzy pragną kontemplować mądrość, post jest rozkoszą. Ponieważ jednak uczniowie byli słabi, nie nadszedł jeszcze czas, aby wprowadzać smutek, dopóki nie zostaną umocnieni. Z czego widać, że ich postawa nie wynikała z łakomstwa, ale z Bożego pełnego łagodności przyzwolenia (dispensationis) “ 104).

Że zaś tego rodzaju ćwiczenia pomagają w unikaniu grzechów i w osiągnięciu doskonałości, wyraźnie stwierdza Apostoł: “Nie dając nikomu sposobności do zgorszenia, aby nie zganiono naszej posługi, okażmy się we wszystkim sługami Boga, w wielkiej cierpliwości, w utrapieniach, w potrzebach, w uciskach, w chłostach, w więzieniach, w rozruchach, w trudach, w czuwaniach, w postach, w czystości” 105).

 

Quia igitur per continentiae viam incedere tam arduum est, ut iuxta verbum domini, non omnes hoc capiant, sed dei dono habeatur: per hanc viam incedere volentibus sic agere oportet ut ea devitent quibus a prosecutione huius itineris impediri possent. Triplex autem esse impedimentum continentiae apparet. Primum quidem ex parte corporis; secundum ex parte animae; tertium ex parte exteriorum personarum vel rerum.

Ex parte quidem proprii corporis: quia, sicut apostolus dicit ad gal. V, 17, caro concupiscit adversus spiritum. Cuius carnis opera ibidem esse dicuntur fornicatio, immunditia, impudicitia et cetera huiusmodi. Haec autem concupiscentia carnis est lex de qua dicit rom. VII, 23: video aliam legem in membris meis repugnantem legi mentis meae. Quanto autem caro magis fovetur per ciborum affluentiam et deliciarum mollitiem, tanto huiusmodi concupiscentia magis crescit: unde Hieronymus dicit: venter mero aestuans cito despumat in libidinem: et Prov. XX 1: luxuriosa res est vinum; et iob XL, 16, dicitur de behemoth per quem diabolus significatur: sub umbra dormit in secreto calami in locis humentibus: quod exponens Gregorius 33 Moral. Dicit: loca humentia sunt opera voluptuosa. Pes quippe in arida terra non labitur, fixus vero in lubrica vix tenetur. In locis ergo humentibus iter vitae praesentis faciunt qui in hac ad iustitiam recti stare non possunt.

Oportet igitur continentiae viam assumentibus, carnem propriam, abstractis deliciis, vigiliis et ieiuniis et huiusmodi exercitiis castigare. Cuius rei exemplum apostolus nobis ostendit, I ad Cor. IX, 25, dicens: omnis qui in agone contendit, ab omnibus se abstinet: et post modica subdit: castigo corpus meum et in servitutem redigo, ne, forte cum aliis praedicaverim, ipse reprobus efficiar: et quod opere perfecit, verbo docuit: dicit enim ad Rom. XIII, 13, cum praemisisset: non in cubilibus et impudicitiis: et carnis, inquit, curam ne feceritis in desideriis. Recte autem dicit in desideriis, idest ad voluptatem: quia ad necessitatem naturae carni cura est impendenda: unde idem apostolus dicit ad Eph. V 29: nemo carnem suam unquam odio habuit, sed nutrit, et fovet eam.

Ex parte autem animae propositum continentiae impeditur, dum lascivis cogitationibus aliquis immoratur; unde dominus per prophetam dicit, Isai. I, 16: auferte malum cogitationum vestrarum ab oculis meis. Malae enim cogitationes plerumque ad male faciendum inducunt; unde dicitur Mich. II, 1: vae qui cogitatis inutile: et statim subditur: et operamini malum in cubilibus vestris.

Inter ceteras tamen cogitationes malas magis ad peccandum inclinant cogitationes de delectationibus carnis. Cuius ratio etiam secundum philosophorum doctrinam duplex assignari potest.

Una quidem quia, cum talis delectatio sit homini connaturalis, et a iuventute connutrita, facile in ipsam appetitus fertur, cum eam cogitatio proponit. Unde philosophus dicit 2 ethic. Quod delectationem diiudicare non possumus de facili quin accipiamus eam.

Secunda ratio est, quia, ut idem dicit in 3 ethic., delectabilia in particulari sunt magis voluntaria quam in universali.

Manifestum est autem quod per moram cogitationis ad particularia quaeque descendimus: unde per cogitationem diuturnam maxime libido provocatur: et propter hoc apostolus I ad Cor., VI, 18, dicit: fugite fornicationem: quia, ut Glossa ibidem dicit, cum aliis vitiis potest expectari conflictus; sed hanc fugite, ne approximetis, quia non aliter melius potest vinci.

Contra igitur huiusmodi continentiae impedimentum multiplex remedium invenitur.

Quorum primum et praecipuum est ut mens circa contemplationem divinorum et orationem occupetur; unde apostolus dicit ad Ephes. V, 18: nolite inebriari vino, in quo est luxuria; sed impleamini spiritu sancto, loquentes vobismet ipsis in Psalmis et hymnis et canticis spiritualibus: quod ad contemplationem pertinere videtur: cantantes et psallentes in cordibus vestris domino: quod ad orationem videtur pertinere. Hinc dominus per prophetam dicit, Isai. XLVIII, 9: laude mea infrenabo te, ne intereas. Est enim quoddam frenum animam ab interitu peccati retrahens laus divina.

Secundum remedium est studium Scripturarum, secundum illud Hieronymi ad rusticum monachum: ama Scripturarum studia, et carnis vitia non amabis. Unde apostolus cum dixisset timotheo, I Tim. IV 12: exemplum esto fidelium in verbo, in conversatione, in caritate, in fide, in castitate; statim subdit: dum venio, attende lectioni.

Tertium remedium est quibuscumque bonis cogitationibus animum occupare: unde chrysostomus dicit super matthaeum quod abscissio membri non ita comprimit tentationes et tranquillitatem facit, ut cogitationis frenum: unde apostolus ad philipp. IV, 8, dicit: de cetero, fratres, quaecumque sunt vera, quaecumque pudica, quaecumque iusta, quaecumque sancta, quaecumque amabilia, quaecumque bonae famae; si qua virtus, si qua laus disciplinae, haec cogitate.

Quartum remedium est ut homo ab otio desistens et in corporalibus laboribus se ipsum exerceat: dicitur enim eccli. XXXIII, 29: multam malitiam docuit otiositas.

Et specialiter otium est vitiorum carnalium incentivum: unde dicitur Ez. XVI, 49: haec fuit iniquitas sodomae sororis tuae, superbia, saturitas panis et abundantia et otium ipsius. Et ideo Hieronymus ad rusticum monachum scribens dicit: fac aliquid operis, ut semper te diabolus inveniat occupatum.

Quintum remedium adhibetur contra carnis concupiscentiam etiam per aliquas animi perturbationes: unde Hieronymus refert in eadem Epist., quod in quodam coenobio quidam adolescens nulla operis magnitudine flammam poterat carnis extinguere; eum periclitantem pater monasterii hac arte servavit. Imposito cuidam viro gravi ut iurgiis atque conviciis insectaretur hominem, et post irrogatam iniuriam primus veniret ad quaerimonias, vocati testes pro eo loquebantur qui contumeliam fecerat. Solus pater monasterii defensionem suam opponebat, ne abundanti tristitia frater absorberetur. Ita annus ductus est, quo expleto interrogatus adolescens super cogitationibus pristinis, respondit: Papae, vivere me non licet, et fornicari libet.

Ex parte autem exteriorum rerum propositum continentiae impeditur per aspectum et frequentia colloquia mulierum et earum consortia: unde dicitur Eccli. IX, 9: propter speciem mulieris multi perierunt: et ex hoc concupiscentia quasi ignis exardescit: et postea subditur: colloquium illius quasi ignis exardescit. Et ideo contra hoc est adhibendum remedium quod ibidem dicitur: ne respicias mulierem multivolam ne forte incidas in laqueos illius: cum saltatrice ne assiduus sis, nec audias illam, ne forte pereas in efficacia illius: et eccli. XLII, 12, dicitur: omni homini noli intendere in specie, et in medio mulierum noli commorari. De vestimentis enim procedit tinea, et a muliere iniquitas viri. Unde Hieronymus contra vigilantium scribens dicit, quod monachus sciens imbecillitatem suam, et vas fragile quod portat, timet offendere ne impingat et corruat, atque frangatur; unde et mulierum, et maxime adolescentularum, vitat aspectum, ne eum capiat oculus meretricis, ne forma pulcherrima ad illicitos ducat amplexus.

Ex quo patet quod, sicut abbas Moyses dicit in collationibus patrum, pro puritate cordis servanda, solitudo sectanda est, ac ieiuniorum inediam, vigilias, labores corporis, nuditatem, lectionem, ceterasque virtutes debere nos suscipere noverimus; ut scilicet per illas ab universis passionibus noxiis illaesum parare cor nostrum, et conservare possimus, et ad perfectionem caritatis istis gradibus innitendo conscendere. Ob hoc igitur in religionibus sunt huiusmodi opera instituta: non quia in ipsis principaliter consistat perfectio: sed quia his quasi quibusdam instrumentis ad perfectionem pervenitur. Unde post pauca ibidem subditur: igitur ieiunia, vigiliae, meditatio Scripturarum, nuditas ac privatio omnium facultatum, non perfectio, sed perfectionis instrumenta sunt; quia non in ipsis consistit disciplinae finis, sed per illa pervenitur ad finem.

Si quis autem obiiciat, quod absque ieiunio, vigiliis et huiusmodi exercitiis potest homo perfectionem acquirere, praesertim cum de domino dicatur Matth. XI, 19: venit filius hominis manducans et bibens, suique discipuli non ieiunarent, quemadmodum discipuli ioannis et Pharisaei; ad hoc respondetur in glosa quod ioannes vinum et siceram non bibit, quia abstinentia indiget cui nulla est potentia naturae. Deus autem, qui peccata potest condonare, cur a peccatoribus manducantibus declinaret, quos ieiunantibus poterat facere fortiores?p discipuli ergo christi non habebant opus ieiunio, quia praesentia sponsi illis fortitudinem dabat maiorem quam discipuli ioannis per ieiunium haberent: unde dominus ibidem dicit: venient dies quando auferetur ab eis sponsus, et tunc ieiunabunt: quod exponens chrysostomus dicit: ieiunium triste est non naturaliter, sed his qui sunt imbecillius dispositi; his enim qui sapientiam contemplari desiderant, delectabile est; quia ergo discipuli imbecilles erant, non erat tempus tristia introducendi quousque firmarentur: per quod monstratur quod non gulae erat quod fiebat, sed dispensationis cuiusdam.

Quod autem huiusmodi exercitia expediant ad vitanda peccata et perfectionem consequendam, apostolus expresse ostendit II ad Cor. VI, 3, dicens: nemini dantes ullam offensionem, ut non vituperetur ministerium nostrum; sed in omnibus exhibeamus nosmet ipsos in multa patientia, in necessitatibus, in angustiis, in plagis, in carceribus, in seditionibus, in laboribus, in vigiliis, in ieiuniis, in castitate.

Xcm.jpg (17572 bytes)

http://www.kbroszko.dominikanie.pl/tom_de_perfectione.htm

___________________________________________________________________________________________

Oto cała tajemnica szczęścia

Wielu z nas zna to uczucie: kiedy dni stają się krótsze i smutniejsze, za oknem szaro i ponuro. Mamy mniejszą ochotę, by coś robić, brak nam energii, stajemy się bardziej ospali, a życie traci barwę…

 

Ogólnie biorąc jest to stan normalny. Niektórych ludzi dotyka on jednak głębiej i u nich rozwija się tak zwana “depresja sezonowa”, którą w terminologii fachowej określa się jako “sezonowe zaburzenie nastroju (afektywne)”, w skrócie SAD (od angielskiego seasonal affective disorder).

 

Objawami depresji sezonowej są:

  •     osłabienie popędów i energii
  •     stany lękowe, najczęściej irracjonalne
  •     wycofywanie się z kontaktów z otoczeniem
  •     spadek libido (napięcia seksualnego)
  •     wzmożona potrzeba snu
  •     spożywanie większych ilości pokarmu i przybieranie na wadze
  •     wzmożony apetyt na słodycze i pożywienie zawierające węglowodany

 

Niełatwo zdiagnozować depresję sezonową. By orzec istnienie depresji sezonowej, musimy dostrzec istnienie pewnych prawidłowości. Nie są one łatwe do stwierdzenia ani dla tego, kto sam jest dotknięty schorzeniem, ani dla najbliższych, którzy chcieliby mu pomóc:

 

  • Pomiędzy okresem depresji a porą roku musi istnieć wyraźna zależność. Jeśli pod uwagę wchodzą inne jeszcze wydarzenia jako ewentualny powód depresji, jak zimowe bezrobocie (w niektórych zawodach), znaczy to, że zdecydowanie nie chodzi o przypadek depresji sezonowej.
  • Również potrzebna jest pewność, że przejście z fazy względnego zdrowia w fazę depresji wiąże się z konkretną porą roku.
  • W dłuższych przedziałach czasu, trwających więcej niż dwa lata, mają prawo pojawić się epizody depresyjne niezwiązane z porą roku. W ogólnym obrazie objawów powinny jednak dominować wyraźnie te pierwsze, od pory roku uzależnione.
  • Ważne także, by stwierdzić, że w okresie ostatnich dwóch lat występowały tylko epizody depresyjne związane z porą roku. Jeśli miały miejsce również inne, od niej niezależne, nie można postawić diagnozy – “depresja sezonowa”.

Co to oznacza w praktyce?
Jeśli ktoś od kilku już lat jest pod opieką lekarską z powodu zaburzeń afektywnych, może – jeśli ma takie podejrzenie, a jeszcze tego nie uczynił – podzielić się tym z lekarzem, że  – być może – chodzi o depresję sezonową. Ten, na podstawie zgłoszonych obserwacji i opisanych wyżej kryteriów, rozstrzygnie, czy chodzi istotnie o ten rodzaj depresji.
I rzeczywistość…
Co robić, kiedy obserwacja wskazuje, że osoba, która nigdy się nie leczyła, od lat cierpi jednak na ten właśnie rodzaj depresji i potrzebuje pomocy? Sprawa właściwie jest prosta: powinna ona opowiedzieć lekarzowi o swoich objawach i opisać dokładnie cały przebieg choroby. Tylko w ten sposób wstępna diagnoza lekarska może pójść w kierunku depresji albo zaburzeń afektywnych. Jeśli kryteria te zostaną spełnione, lekarz utwierdzi pacjenta w przekonaniu, iż istotnie, istnieje zależność objawów schorzenia od pory roku i podejmie odpowiednie leczenie. Jeśli natomiast kryteria takie nie zostaną spełnione, nie można też mówić o “prawdziwej” depresji w rodzaju dużej depresji (major depression) ani zaburzeniu dwubiegunowym. Wtedy nie można również postawić właściwej diagnozy. Dlatego postępowanie, jak opisane wyżej, jest o tyle istotne, że ma wpływ na sposób leczenia. SAD można bowiem – w odróżnieniu od “normalnej” depresji – skutecznie leczyć terapią świetlną.
Najlepszy środek na zimowe przygnębienie to codzienny, co najmniej półgodzinny spacer, nawet w pochmurne dni.

 

“W każdej zimie czuje się drżącą w niej wiosnę, a we mgle każdej nocy ukryty jest uśmiech poranka”.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/depresja/art,150,depresja-sezonowa.html

__________________

GDY ŻYCIE OGARNIA CIEMNOŚĆ

GDY ŻYCIE OGARNIA CIEMNOŚĆ
Odnaleźć nadzieję w czasie depresji
Richard Winter

By ciemność już nigdy nie powróciła

W depresji trudno pracować, budować relacje. Wzmacniają się symptomy chorobowe. Wzrasta ryzyko śmierci samobójczej. Depresja to przede wszystkim stan głęboko wyniszczający. Indywidualna tragedia i jeden z palących problemów współczesnego społeczeństwa.

Richard Winter, psychiatra z wieloletnią praktyką, opisuje depresje i analizuje jej przyczyny. W swojej książce bada źródła smutku, zniechęcenia i rozpaczy, wnika w istotę żałoby. Jednocześnie podsuwa sposoby, jak sam mówi, radzenia sobie “w mroku”. Przywołując historie z przypowieści biblijnych i odwołując się do literatury klasycznej, podpowiada, jak sobie radzić w chronicznym stanie depresji. Skłania do refleksji i zadaje istotne pytania.

______________________

2 najważniejsze pokarmy dla duszy

2ryby

Czemu tak wiele osób buntuje się przeciw kursom przedmałżeńskim? Dlaczego takie kursy traktuje się jak przepustkę do małżeństwa? I czego potrzebują młodzi przed ślubem?

Osiemdziesiąt procent par, które wzięły udział w niekościelnych warsztatach przedmałżeńskich organizowanych przez Fundację “Rozwód? Poczekaj!” zadeklarowało, że przygotowuje się do ślubu w Kościele. Spotkania prowadzone przez psychologów niezwiązanych z żadnym wyznaniem nie zwalniały ich z odbycia tradycyjnych nauk. Dlaczego zdecydowali się poświęcić dwa razy więcej czasu na przygotowania do ślubu, a z narzeczeńskiego budżetu wyjęli jeszcze dodatkowe 380 złotych?
Kursy organizowane przy kościołach w większości przypadków były dla nich rozczarowaniem. Zdanie tych zmotywowanych par potwierdzają opinie internautów oraz prasowe reportaże pod wymownymi tytułami: “Fikcje przedmałżeńskie” (“Tygodnik Powszechny”, 19.10.2014), “Nauka małżeństwa w weekend” (“Gazeta Wyborcza”, 14.07.2009). Pary zapamiętują z kościelnych nauk przede wszystkim własne zażenowanie wykładami o kobiecej fizjologii i objawach płodności oraz grafomańskie próby opisu małżeńskiej miłości (“ona jest elektrodą poruszającą jego serce”).
Nie chcemy publikować kolejnego reportażu o gafach katechetów – głupie, nie wiadomo czy śmieszne, złe przykłady już poznaliśmy. Kursy przedmałżeńskie są ważne i potrzebne. Decyzja o przysiędze ma olbrzymią wagę, wymaga zastanowienia. Wyraźnym dowodem są osoby, które nie decydują się na związek, po tym jak orientują się, że poglądy na rzeczy najważniejsze dzielą je, a nie łączą. Chcemy raczej zastanowić się, jaki powinien być program kursów, który odpowiadałby rzeczywistym potrzebom par w Polsce i łączył dwa najważniejsze tematy i nawet nie emocje, ale stany człowieka: stan (trwanie w) miłości i stan wiary? Co w obecnych kursach wymaga zmiany, a co warto utrzymać?
Widzimy takie potrzeby: warto odwrócić proporcje tematów, zminimalizować te związane z etyką seksualną, a więcej mówić o psychologii związku, uniwersalnej dynamice relacji dwojga ludzi – od strony zupełnie świeckiej. Skupić się także na duchowości, podpowiadać jak można budować ją we dwoje. Zaprosić małżeństwa do prowadzenia wszystkich spotkań. Księżom pozwolić mówić o kwestiach związanych z wiarą. Korzystać z ich doświadczenia słuchania spowiedzi małżonków, ale nie stawiać ich w sytuacji, w której muszą poprowadzić wykład z etyki seksualnej oraz radzić w sprawach rodzinnego budżetu. Konwencję wykładu najlepiej zamienić na rozmowy narzeczonych.
Kursy przeciw rozwodom
Rocznie w Kościele zawieranych jest ok. 134 tysięcy małżeństw (GUS). To duża grupa ludzi, którzy biorąc ślub, muszą się skonfrontować z własną wiarą i zdecydować czy potwierdzają swoją przynależność do Wspólnoty. Gdyby kursy przedmałżeńskie, te ostatnie obowiązkowe rekolekcje w życiu, rzeczywiście budowały i wzmacniały pary, Kościołowi przybywałoby świadomych wiernych i być może mniej mielibyśmy rozwodów.
W latach 1989-2010 potroiła się liczba unieważnionych małżeństw w Kościele (GUS). Wzrost tej liczby zależny jest nie tylko od słabnących związków, ale także od usprawnienia machiny administracyjnej Sądów Kościelnych i większej odwagi osób decydujących się na oficjalne uznanie węzła małżeńskiego za niebyły. Statystyk dotyczących zerwanych ślubów kościelnych, które nie kwalifikowały się do unieważnienia, nie ma. Z myślą o tych zagrożonych parach, ale także o tych, które będą trwały bez większych wstrząsów, warto dopracować metodę przygotowania do małżeństwa, jako profilaktykę konfliktów.
“Kursy” to jednak niefortunne sformułowanie. Nie da się wyłożyć małżeństwa na zajęciach kursowych. Teologię małżeństwa i przepisy z Kodeksu Prawa Kanonicznego – to owszem. Po co nam jednak teoria, jeśli nie idzie za nią praktyka? Doktrynalny wykład można w czasie kursu zignorować, zmilczeć. Nauki przedmałżeńskie zbyt często przypominają złą katechezę, rozumianą jako sytuację, w której grupa ludzi, potulnych trochę bardziej niż zwykle, wsłuchuje się (albo i nie) w wypowiedź katechety lub księdza. Nie wyraża swojego sprzeciwu albo niepokoju, bo te nie mieszczą się w konwencji lekcji religii. Panuje grzeczność i pozorna zgoda. W ten sposób narzeczeni odhaczają kursy zamiast w nich świadomie uczestniczyć. Tworzy się sytuacja szkolnego przymusu – słucham, bo muszę, a nie dlatego, że chcę. Lepiej użyć innych słów: spotkania, warsztaty, rekolekcje przedmałżeńskie, rozumiane jako czas dyskutowania o wspólnych wartościach i pracy nad duchowością.
Niepełne instrukcje
Skoro większość kursów jest dla ich uczestników rozczarowaniem, może program jest niewłaściwy? Obecnie zawartość merytoryczną polskich kursów reguluje ogólnopolska “Instrukcja o przygotowaniu do zawarcia małżeństwa w Kościele Katolickim” wydana przez Episkopat w 1986 roku. Jest ona odpowiedzią na ogólne zalecenia Jana Pawła II zawarte w adhortacji “Familiaris Consortio” (podsumowaniu trzech synodów biskupich na temat rodziny zainicjowanych przez Sobór Watykański II). Wytyczne episkopatu są bardzo pobieżne. Treść nauk zależy więc – na dobre i na złe – od inicjatywy prowadzących. Teoretycznie za uszczegółowienie programu odpowiada ordynariusz miejsca, zwykle biskup diecezjalny. W praktyce na stronach diecezji można znaleźć po prostu link do krajowej i ogólnej w swoich zaleceniach instrukcji.
Korzystając z obecnego dokumentu można by przygotować bardzo dobre spotkania (i tak się w niektórych przypadkach dzieje). Cele postawione przez Episkopat zobowiązują do: “przysposobienia do międzyosobowego życia w małżeństwie na równych prawach, do wspólnotowego życia w rodzinie, do odpowiedzialności i współpracy, do kształtowania moralnych i religijnospołecznych cnót (…), wprowadzenia w głębsze życie wspólnotowo-liturgiczne tj. we wspólną modlitwę (…), pogłębienia chrześcijańskiej nauki o małżeństwie” [kolejność autorów]. Brzmi przekonująco. Dokument z 1986 roku podkreśla znaczenie komunikacji interpersonalnej. Wyznacza cele, które wymagają także psychologicznego treningu. Wskazuje trzy elementy przedmałżeńskiej katechezy: “wspólnotowo-liturgiczny, konferencyjny oraz dialogowy”. Uznaje, że powinna przede wszystkim “formować”, a nie “przekazywać informacje”. Przyznanie pierwszeństwa rozmowie narzeczonych przed biernym wysłuchiwaniem doktrynalnych wykładów to absolutna konieczność. Teologii małżeństwa nie da się wcielić w życie po wysłuchaniu wykładu, ale jest to możliwe dzięki dialogowi, dobrej woli i miłości. Zwróćmy uwagę na równouprawnienie w związku, które postuluje instrukcja. Obecne kursy zbyt często reprodukują stereotypowy podział ról, przedstawiając go jako naturalny (a nie podlegający ustaleniom), bazują na utartych schematach widzenia płci kulturowej, co jest szczególnie rażące.
Język miłości małżeńskiej
Czemu wiele par uczestniczących w kursach buntuje się wewnętrznie przeciw sposobowi ich prowadzenia? Czemu udział przedstawiany jest jako cena, którą trzeba zapłacić za możliwość przystąpienia do sakramentu? Jedną z wielu przyczyn może być fakt, że sposób, w jaki dokumenty kościoła opisują miłość i małżeństwo, nie przystaje do rzeczywistego doświadczenia ludzi. Prawodawczy, normatywny styl języka jest przesycony teologiczną frazą, a wizja związku, która wyłania się z tekstów, jest co najmniej abstrakcyjna. Językiem tych tekstów kościelnych często przemawiają księża i katecheci w czasie spotkań przedmałżeńskich, a uczestnicy wcale nie czują, żeby mowa była o miłości, którą chcą budować. Jak sensownie przygotować do małżeństwa, które jest definiowane językiem, z którym większość narzeczonych nie może się utożsamić? Jak zwykle najbardziej wyraziste przykłady wiążą się ze sferą seksualności i kwestią planowania dzieci. Mowa jest między innymi o “ofiarnej płodności”. Z perspektywy teologicznej sformułowanie odwołuje się do pięknych wydarzeń jakimi są współżycie pary i późniejszy rozwój dziecka, które wymagają poświęceń – ofiary. Jednak w narracji, która współżycie i dzieci od samego początku ujmuje w kategoriach krzyża i trudnego obowiązku, pomija całą żywiołowość, dobrą wolę i miłość dwojga ludzi, którzy świadomi możliwych przeciwności przede wszystkim mają jednak nadzieję.
Zuzanna Radzik w książce “Kobiety kościoła” przywołuje wydarzenie z obrad Soboru Watykańskiego II, które wymownie pokazuje językowy problem opisu małżeństwa. Luz María Álvarez Icaza, żona zaproszonego na sobór teologa, wybuchła śmiechem podczas głośnego czytania opisu życia rodzinnego, który był częścią projektu Deklaracji o Kościele w Świecie Współczesnym. Wystąpiła przed gronem biskupów zapewniając ich, że kiedy współżyje z mężem dzieje się to w akcie miłości, a nie pożądliwości. Wielu biskupów podeszło do Luz Marii po zakończeniu obrad podziękować za tę uwagę, o której nigdy by nie pomyśleli. Od czasów soboru wiele się zmieniło w mówieniu o małżeńskiej intymności i o rodzinie. Wydaje się jednak, że stara narracja oparta na negatywnych kategoriach pożądania, grzechu, dominacji jest wciąż silniejsza.
Regulacja płodności
To właśnie części kursu związane z etyką seksualną i wizytami w poradniach życia rodzinnego budzą największe kontrowersje. Z tego powodu są też najlepiej zapamiętywane przez uczestników. Informacje o płodności, możliwościach planowania dzieci są ideologicznie nacechowane i przekazywane przez osoby, którym często brak kompetencji. To niewyczerpane źródło anegdot. I typowy temat zastępczy. Wymaganie od prowadzących profesjonalizmu i przekazywania wiedzy z zakresu biologii powinno być oczywiste. Prawdziwa kontrowersja wynika jednak z kościelnego zakazu regulacji poczęć opartej na innych metodach niż te fizjologiczne. Spotkania przedmałżeńskie nie powinny stać się miejscem publicznej debaty na ten temat. Ta debata powinna toczyć się w związku, w sumieniach małżonków. W naszym przekonaniu chodziłoby o stworzenie sytuacji, w której przyszli małżonkowie świadomi sprzeczności, jaka zachodzi (jeśli zachodzi) między ich doświadczeniem życia a Społeczną Nauką Kościoła, wzięli za tę sprzeczność odpowiedzialność we własnym sumieniu, a nie tylko uciekali przed batem kościelnych dyrektyw.
Obowiązująca encyklika Pawła VI “Humanae Vitae”, w której papież stanowczo utrzymuje zakaz stosowania antykoncepcji, powstała w opozycji do rekomendacji przygotowanej przez Papieską Komisję ds. Regulacji Poczęć powołaną do prac nad tym ważnym kościelnym dokumentem. Nie bez wewnętrznych kontrowersji Komisja złożona z księży, lekarzy, psychologów, ekspertów od zaludnienia (w tym kobiet), opowiedziała się za zniesieniem zakazu. Co najmniej od pięćdziesięciu lat ten temat dzieli Wspólnotę wiernych. W sytuacji tak głębokiej i historycznej kontrowersji nie wystarczy powtórne wyłożenie zakazu podczas kursu przedmałżeńskiego. Chociażby dlatego, że zakaz powoduje bunt lub lekceważenie, a nie przyjęcie zasady. Zachęcenie wiernych do praktyki naturalnych metod regulacji poczęć wymaga nie tyle przyspieszonego kursu biologii, co pogłębionego uzasadnienia tych metod w perspektywie wiary, osobistej relacji małżonków z Bogiem. Wtedy to już nie Kościół czegoś zakazuje, ale sami wierni świadomie wybierają swoje działanie. Potrzebowalibyśmy usłyszeć coś więcej niż tylko standardowe wytłumaczenie, że naturalne metody, poprzez swoją częściową nieprzewidywalność, otwierają nas na decyzje łaski Bożej w sprawie dzieci.
Psychologia związku
Przedmałżeńskim spotkaniom najbardziej brakuje podłoża psychologicznego. Tu Kościół mógłby bardzo skorzystać z wiedzy gromadzonej przez psychologów niekoniecznie związanych z wiarą. W jaki sposób nad trwałością związku pracuje się podczas niekościelnych kursów? Fundacja “Rozwód? Poczekaj” stawia sobie kilka celów: uwalnia pary od presji idealnego związku, wizji romantycznej miłości i dementuje utrwalone, nieprawdziwe mądrości na temat relacji. Miłość nie wszystko przetrzyma, miłość nie wszystkiemu uwierzy. Hymn o miłości z pierwszego Listu do Koryntian opisujący boską miłość, przyrównany do możliwości człowieka tworzy niedościgniony ideał. Relacja dwojga ludzi nie będzie działać sama z siebie. Wymaga wspólnej pracy i wzajemnej akceptacji. Zrzucenie całej odpowiedzialności za związek tylko na boską miłość jest zgubne. Małżonkowie muszą nauczyć się pracować nad swoją relacją. Podczas kursu prowadzonego przez małżeństwa psychologów pary dowiadują się o czekających je kryzysach. Są zachęcane do wspólnej rozmowy m.in. o wzorcach związków wyniesionych z domu, o duchowości lub wierze, i seksie.
Psycholodzy prowadzący fundację przedstawiają uczestnikom laickie uzasadnienie wartości trwałego związku. Człowiek jako istota społeczna po prostu potrzebuje długoterminowej więzi, która nadaje życiu stabilność. Tylko wspólne przejście kryzysów prowadzi do pozytywnej przemiany partnerów. Wzajemna akceptacja i umiejętność wyjścia poza własny egoizm (cnoty wspierane mocno w ramach katolickiej moralności) także przez świeckich psychologów widziane są jako niekwestionowana wartość, przyczynek do rozwoju. Nieprzejście kryzysu, zmiana partnera nie usuwają problemów, które tkwią osobach, a nie w relacji. Powtórny związek najprawdopodobniej będzie miał te same przeszkody. A nade wszystko, trwałości związku najbardziej potrzebują dzieci.
Zapożyczenie elementów warsztatu psychologicznego jest o tyle cenne, że pokazuje wielość możliwych sposobów radzenia sobie w związku. Kościelne kursy często budują wrażenie istnienia jakiegoś jednego, idealnego modelu katolickiego małżeństwa czy katolickiej rodziny, do którego należy dążyć.
Rozmowa narzeczonych
Wykorzystanie wiedzy psychologicznej podczas kościelnych spotkań przedmałżeńskich nie jest nowe, ale bardzo rzadkie. Pionierem tego typu podejścia jest w Polsce świecki Ruch Spotkań Małżeńskich. Za św. Tomaszem powtarzają “łaska buduje na naturze” i dlatego uznają, że po pierwsze niezbędne jest rozpoznanie potrzeb psychicznych i naturalnych cech osobowości partnera zgodnie z podstawami psychologii. Dopiero opanowanie umiejętności prowadzenia dialogu, wywiedzionego od podstaw komunikacji interpersonalnej (pierwszeństwo słuchania przed mówieniem, dzielenia się przed dyskutowaniem i rozumienia przed ocenianiem) daje przyszłym małżonkom narzędzia do wspólnego życia.
Od 1977 roku Ruch zajmuje się organizacją rekolekcji dla małżeństw oraz narzeczonych, które polegają na rozmowie pary. Narzeczeni lub małżonkowie dostają wydruki z różnymi pytaniami, na które odpowiadają samodzielnie, a potem spotykają się, żeby we dwoje porozmawiać o tym, co napisali. Samodzielny czas zastanowienia i wspólną rozmowę poprzedza wprowadzenie przygotowane przez świecką parę oraz komentarz księdza. Ten prosty mechanizm pomija doktrynalne wykłady oraz element wspólnej dyskusji. Tworzy sytuację, w której narzeczeni lub małżonkowie mogą szczerze porozmawiać. Tematy, które są zadane małżonkom, wymagają m.in. rozpoznania wspólnej hierarchii wartości, rozmowy o własnych planach zawodowych, wyobrażeniu życia rodzinnego po tym, jak urodzą się dzieci itp.
Dialogowa metoda ruchu Małżeńskich Dróg byłaby dobrą alternatywą dla tradycyjnych nauk. Jej wielką zaletą, ale także trudnością jest to, że tworzą ją świeccy. Wymaga rzeczywistego zaangażowania na rzecz Wspólnoty w postaci czasu i autentycznego otwarcia na rozmowę, odwagi opowiadania o własnym związku, konfrontacji z samym sobą i własną duchowością. Tu potrzeba żywej wiary. Nie ma chyba nic trudniejszego niż instytucjonalne uregulowanie takiego zapotrzebowania.
Świat cywilny
Model spotkań prowadzonych przez świeckich, tak samo jak tradycyjne nauki przedmałżeńskie, niesie ze sobą pewne zagrożenia. Jednym z nich jest ryzyko rzutowania subiektywnych opinii i uprzedzeń osób prowadzących kursy na tematy poruszane w czasie spotkań.
Podczas jednego z takich kursów prowadzący stwierdził na przykład, że małżeństwa cywilne nie mają pojęcia, czym jest prawdziwa więź. Innym razem narzeczeni mogli usłyszeć, że pary starające się o zapłodnienie metodą in vitro to ludzie zepsuci i leniwi, którzy wolą “zamówić” sobie dziecko z próbówki. Oba te przykłady w bardzo niefortunny sposób miały obrazować tematy ważne i aktualne dla Kościoła i zapewne dla samych słuchaczy – takie jak ich osobiste motywacje przy decyzji o wejściu w związek sakramentalny czy dylematy związane z zapłodnieniem pozaustrojowym.
Kurs oczywiście jest miejscem, gdzie w sposób jasny wyraża się stanowisko Kościoła. Nie powinien jednak dopuszczać do sytuacji, w których w sposób krzywdzący ocenia się osoby, żyjące poza systemem jego wartości. Chociażby z uwagi na pary jednostronnie wierzące, które uczestniczą w kursie, a także na elementarną wrażliwość na wybory drugiego człowieka. Jest różnica pomiędzy przedstawieniem racji Kościoła (właściwe zapłodnienie następuje w ciele kobiety w wyniku miłosnego współżycia małżonków), a nazywaniem tych, którzy decydują się na in vitro, zapatrzonymi we własną karierę japiszonami. Niestety zdarza się często, że na kursach powiela się krzywdzące opinie o osobach niewierzących lub tych, które pozostając blisko wiary, swoje miejsce w kościele znajdują w przedsionku.
Instrukcja Episkopatu zawiera zalecenie, by naukę o małżeństwie wprowadzać w kontekście “rozpowszechnionych dziś fałszywych teorii i poglądów”. To zalecenie-pułapka, w którą wpada wiele organizatorów kursów. Zamiast skupiać się na budowaniu pozytywnego wzorca małżeństwa, często pogrąża się w ocenianiu “teorii i poglądów”, a także postaw i konkretnych ludzi. To pogłębia rozdźwięk pomiędzy zinstytucjonalizowanym kościołem a resztą świata. Tymczasem niewierzący i wierzący żyją razem w tych samych rodzinach i widzą, że Kościół nie ma monopolu na dobre związki i wiele też mógłby się nauczyć od laickich instytucji, chociażby w kwestii psychologicznego treningu.
Dziękuję naszym rozmówcom: Zosi i Maciejowi Matejewskim, Rafałowi Milewskiemu, Dorocie Ziółkowskiej-Maciaszek, Pawłowi Maciaszkowi.
Współpraca: Dorota Borodaj i Tomek Kaczor
Tekst pochodzi z 29. numeru kwartalnika “Kontakt”.

 

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2245,luki-przedmalzenskie.html

____________________

Najmniej kontrolujący przewodnik

(fot. shutterstock.com / aj)

Blisko 30 lat spędzonych we wspólnocie z osobami z niepełnosprawnością intelektualną – z zespołem Downa, z porażeniem mózgowym i rozmaitymi dysfunkcjami – każe mi zapytać: kto właściwie jest nieumiejętny?

 

Niektórzy z moich przyjaciół nie potrafią sami się obsłużyć, większość nie potrafi napisać dłuższego tekstu, samodzielnie zrobić zakupów, rozwiązać prostego równania. Mój najbliższy przyjaciel Wisienka jest bardzo wygadany, ale wysyła mi smsy o treści: “bannanwiśniaprzyjaciprzyjaciwiśnibanan”.

 

Kiedy ktoś obserwuje nas z zewnątrz, zapewne mnie rozpoznaje jako tego, który “wie”, “jest mądry”, “jest normalny”. Czy to znaczy, że tak jest naprawdę? Czy to ja jestem tym, który “uczy”, czy raczej jestem uczniem?
Często wracam myślami do opowieści Henriego J. Nouwena zatytułowanej “Adam”. Nouwen, autor poczytnych książek i wykładowca prestiżowych uczelni, u szczytu akademickiej kariery jedzie do wspólnoty “Arki”, gdzie ma zająć się głęboko upośledzonym mężczyzną. Adam prawie się nie odzywa, trzeba mu pomagać we wszystkich życiowych czynnościach, na dodatek miewa ataki epilepsji.

 

Powoli między mężczyznami rodzi się przyjaźń. Przebywając z Adamem, Nouwen zaczyna na nowo rozmyślać o tym, czego nauczył się podczas wielu lat studiów. Stawia sobie pytania o to, co decyduje o naszym człowieczeństwie, kim jest Bóg, czy Bóg objawia się w kimś takim jak Adam. Nigdy nie zapomnę przejmującego wyznania, które zawarł w swojej opowieści: “Adam był najmniej kontrolującym przewodnikiem, jakiego spotkałem”.
Pokusa, by przyjmować wobec drugich postawę “nauczyciela”, jest bardzo silna. Z doświadczenia wiem, że łatwiej ulegają jej mężczyźni niż kobiety. Postawa “nauczyciela” jest niekiedy bardzo potrzebna: jeśli we wspólnocie nie ma kogoś, kto bierze na siebie odpowiedzialność i podejmuje decyzje, wszystko się rozłazi.

 

Kiedy między poszczególnymi członkami wspólnoty istnieje pewne napięcie, bardzo ważne jest, żeby umiejętnie poprowadzić rozmowę. Wypowiedziane w porę właściwe słowo może zmienić czyjeś życie. Bycie “nauczycielem” daje dużo satysfakcji.
Niestety, w życiu łatwo zamienić się w “nauczyciela”, który przestaje słuchać. “Nauczyciel”, który nie słucha, zaczyna popełniać błędy: tam, gdzie trzeba po prostu kogoś przytulić, wygłasza moralną naukę. Tam, gdzie trzeba komuś poświęcić pięć minut uwagi, spogląda zniecierpliwiony na zegarek. “Nauczycielowi” wydaje się, że kiedy nie mówi, nie przemawia, wtedy traci czas i trwoni talenty. Jest to wielkie nieporozumienie.
Czas moich przyjaciół z niepełnosprawnością intelektualną płynie inaczej niż nasz. Można powiedzieć nieco żartobliwie, że płynie on zgodnie z odkryciami dwudziestowiecznej fizyki, to znaczy – zależy od układu odniesienia. My natomiast żyjemy w świecie “starszym”, w którym odczuwamy dyktat czasu, tak jakby był on czymś absolutnym.

 

Żyjemy, jakbyśmy czuli na plecach jego oddech. Są to dwa diametralnie różne sposoby życia – a zwłaszcza dwa różne sposoby przeżywania relacji z innymi. Dla nas relacje są tylko jednym z elementów tego świata: jeśli wydaje się nam, że nas spowalniają, to je ograniczamy. Dla nich relacje są wszystkim.
Mój nieżyjący już przyjaciel Wojtek (z zespołem Downa) miał zwyczaj odwiedzać nas bez zapowiedzi o różnych porach. Dzieci były jeszcze małe, w domu panował chaos, a tu rozlegał się dźwięk domofonu i w słuchawce słychać było łagodne: “To ja”. Wraz z pojawieniem się Wojtka niepokój opadał. Mieszając łyżeczką herbatę, Wojtek pytał, co słychać.

 

Kiedy mówiłem o czymś wesołym, śmiał się. Kiedy opowiadałem o problemach, kiwał głową ze zrozumieniem i powtarzał: “No tak”, “Tak to jest”. Dzieci traktowały go trochę jak gościa z innego świata. Zachowały się zdjęcia, na których córka, może trzyletnia, siedzi mu na kolanach, a Wojtek z czułością ją obejmuje.
Wojtek niemal w każde popołudnie wypijał kilka takich herbat. Po warsztatach, póki nie zrobiło się ciemno, krążył i odwiedzał różnych znajomych. Bardzo często porównuję moich przyjaciół do kleju, który łączy to, co rozdarte, podzielone. Kiedy młodzi ludzie pytają mnie, co warto robić w życiu, odpowiadam: szukaj ubogiego przyjaciela.

 

Szukaj takiego, który będzie z tobą tylko po to, żeby z tobą być. Osoby z zespołem Downa są tu szczególnie uprzywilejowane: są empatyczne, mają w sobie dużo naturalnej czułości. Przebywanie z nimi uczy dystansu do tego, co pozornie ważne, i odsłania to, co ważne naprawdę.
Dzięki moim przyjaciołom przynajmniej od czasu do czasu przypominam sobie, jak bardzo jestem nieumiejętny i jak wiele jeszcze się muszę od nich nauczyć. To najmniej kontrolujący przewodnicy, jakich udało mi się w życiu spotkać.

 

*  *  *

 

Wojciech Bonowicz – poeta, pisarz, publicysta, felietonista “Tygodnika Powszechnego”, biograf ks. Józefa Tischnera, autor bajek. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike oraz wielu innych nagród literackich. Od 25 lat związany z krakowską wspólnotą “Wiara i Światło”. Mieszka w Krakowie.

 

PRZECZYTAJ TEŻ:

  • #4. Nieumiejętnych pouczać / Jak pouczać, aby wzmacniać (Monika Waluś)
  • #3. Spragnionych napoić / Kropla miłości (Paweł Kęska)
  • Siostra Chmielewska: Nie oceniajmy za szybko [WYWIAD]
  • #2. Grzesznych upominać / Jak napominać księży? (Paweł Kozacki OP)
  • #2. Grzesznych upominać / Łatwo powiedzieć (Dariusz Piórkowski SJ)
  • #1. Głodnych nakarmić / Daliście mi jeść? (ks. Andrzej Draguła)
  • #1. Głodnych nakarmić / Bankiet miłosierdzia (Ewa Kiedio)
  • Bp Ryś o upominaniu innych
  • Zróbmy (k)Rok Miłosierdzia (Zbigniew Nosowski, Piotr Żyłka)

 

*  *  *

 

(k)Rok Miłosierdzia to wspólny projekt redakcji DEON.pl i Laboratorium “Więzi”. Przez siedem miesięcy będziemy się starać pomóc naszym czytelnikom w zrozumieniu, o co chodzi z kolejnymi uczynkami miłosierdzia. Każdemu z nich poświęcimy dwa teksty – bardziej teoretyczny i bardziej praktyczny. Będziemy zachęcali wszystkich i do refleksji, i do ruszenia się sprzed monitorów, by przejść od teorii do jej realizacji. W tym celu pokażemy historie ludzi, dla których życie miłosierdziem jest codziennością. Mogą być oni dla nas zawstydzającymi i motywującymi przykładami. Teksty będą publikowane w każdą środę na stronach organizatorów: DEON.pl i laboratorium.wiez.pl.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/krok-milosierdzia/art,10,najmniej-kontrolujacy-przewodnik.html

_____________________

Eugeniusz Sakowicz

Religia wymaga od człowieka odpowiedzialności

Kwartalnik Homo Dei

Z ks. bpem Tadeuszem Pikusem rozmawia Eugeniusz Sakowicz
Opatrzność Boża pozwoliła poznać Księdzu Biskupowi i doświadczyć życia Kościoła w Hiszpanii i w Rosji. W 1999 r. podjął Ksiądz Biskup posługę apostolską w sercu naszej Ojczyzny, w Warszawie. Proszę o ukazanie obrazu Kościoła w tak różnych miejscach Europy. Będę wdzięczny również za kilka słów o specyfice Kościoła w Polsce na tle innych Kościołów. 
Domyślam się, że chodzi tutaj o Kościół katolicki. Użyte przez Pana sformułowanie z prośbą o ukazanie obrazu Kościoła uważam za właściwe, gdyż z praktycznego punktu widzenia trudno mówić o Kościele inaczej jak tylko w jego przejawach. W Hiszpanii znalazłem się w roku 1983. Byłem tam przez dwa lata. To, co mnie uderzyło najbardziej, to istnienie wielu świadectw historycznych wskazujących na dawną potęgę Kościoła: tradycja wielkich świętych, wspaniałe świątynie, klasztory, seminaria duchowne, kosztowne paramenty liturgiczne, stare księgi itp. Spotkałem dużo sióstr zakonnych i księży, którzy w większości byli już w podeszłym wieku. Miałem wrażenie, że to, co było dawniej, nie znajduje adekwatnej kontynuacji, że kończy się pewna długa epoka instytucji Kościoła, tak solidnie zakorzenionego w tym społeczeństwie. Oglądałem puste gmachy diecezjalnych seminariów duchownych. Niektóre z nich mogły pomieścić nawet ponad 1000 kleryków, gdy w tym czasie w diecezji było ich zaledwie kilkunastu. Jeden z młodych księży wspominał, że wraz z nim rozpoczęło naukę w niższym seminarium 100 chłopców, ale do kapłaństwa doszedł tylko on sam. Uczestniczyłem w rozmowach sióstr zakonnych, które decydowały się na sprzedaż klasztorów ze wspaniałymi bibliotekami, liczebność powołań bowiem tak zmalała, że w ogromnym klasztorze pozostawała niekiedy tylko jedna zakonnica.
Poza kryzysem powołaniowym można było dostrzec, że część społeczeństwa hiszpańskiego ma problemy z zaakceptowaniem Kościoła jako instytucji. Nastawienie opinii publicznej w stosunku do niego było nieprzychylne. Kościół stał się przedmiotem ataków ze strony środków społecznego przekazu, które wypaczały jego koncepcję, wyszydzały jego działalność, szukały w nim sensacji i słabych punktów. Traktowano Kościół jako organizację, która straciła sens swojego bytu i nie nadąża za postępem społecznym i cywilizacyjnym. Uważano, że problemy ludzkie, które były rozstrzygane dotychczas tylko przez Kościół, znajdują swe rozwiązanie w alternatywnych instytucjach świeckich. Również i w samym Kościele istniało napięcie, będące jeszcze pochodną gwałtownych reform posoborowych i następujących, po panowaniu generała Franco Bahamonde (zm. 1975 r.), przemian społeczno-politycznych. Wśród niektórych teologów i osób duchownych, będących często pod presją przemian ideologicznych w świecie, pojawiła się tendencja tworzenia Kościoła bez żadnych „obciążeń dziedzicznych” i bez dogmatów. Chrystus tak, Kościół nie! Wyczuwało się, że istnieje zainteresowanie marksizmem i teologią wyzwolenia. Stąd też nabierało znaczenia myślenie w duchu humanizmu immanentnego, tj. humanizmu ograniczonego wyłącznie do perspektywy doczesnej. Po zakończeniu dyktatury generała Franco, który wpisał się bardzo wyraźnie w tło Kościoła, nastąpił czas wolności zewnętrznej, jednak nie zawsze właściwie zagospodarowanej. Z tego powodu ucierpiała wartość wszelkich autorytetów i nastąpiła zmiana hierarchii dotychczas uznawanych wartości. Ideały religijne chwiały się pod naporem konsumizmu, który utrwalał swoją pozycję wraz ze wzrostem gospodarczym.
Poza wyliczonymi negatywnymi przejawami wizerunku Kościoła dostrzegałem też, że istnieje jeszcze jego siła duchowa i witalna. Obecna ona była w wielu tradycyjnych ośrodkach religijnych, takich jak: parafie, uniwersytety, zgromadzenia zakonne, sanktuaria, niektóre seminaria duchowne itp. Rozwijały się też nowe ruchy religijne, Prałatura Opus Dei, Droga Neokatechumenalna i inne. Dziś Kościół katolicki w Hiszpanii — według mego rozeznania — przezwyciężył kryzys minionych lat i na miarę sił realizuje swą misję.
Niewątpliwie Kościół katolicki w Rosji różni się od Kościoła w Hiszpanii choćby swoją genezą, historią i statusem. Zetknąłem się z nim po raz pierwszy, gdy jako ksiądz 9 kwietnia 1990 r. wyjechałem do Moskwy. Mój pobyt w Rosji przypadł na czas przełomu społeczno-politycznego w Związku Radzieckim. Był to zatem czas odradzenia się życia religijnego i Kościołów, w tym też katolickiego. Uczestniczyłem w tych przemianach w latach 1990–92 i 1995–96. Kościół katolicki nie miał wtedy żadnej struktury. Od granicy białoruskiej aż do Władywostoku pracowało oficjalnie zaledwie 4 księży katolickich. W dniu 13 kwietnia 1991 r. została ustanowiona struktura Kościoła katolickiego w Rosji Radzieckiej. Należy w tym miejscu wspomnieć, że do roku 1905 prawo państwowe zabraniało Rosjanom przyjmowania katolicyzmu. Wyznanie to obejmowało tylko diasporę cudzoziemców: Polaków, Niemców, Litwinów, Białorusinów, Ukraińców itd. Rosjanin musiał być prawosławny. Spotykałem się z takim stwierdzeniem, że Rosjanin rodzi się już człowiekiem prawosławnym. Taka sytuacja komplikowała przez wiele wieków życie Kościoła katolickiego, gdyż był on widziany przez Rosjan jako obcy i wrogi, choć w praktyce tolerowany. Dopiero dekret tolerancyjny wydany w 1905 r. otworzył drzwi Kościoła katolickiego na wszystkie nacje.
Wiek dwudziesty w Rosji był czasem rewolucji zmierzającej do ukształtowania społeczeństwa komunistycznego. Prawo państwowe Związku Radzieckiego przyznawało obywatelom wolność wyznania, lecz zabraniało prowadzenia jakiejkolwiek propagandy religijnej, czyli uzewnętrzniania swoich przekonań. Mówiąc krótko, religię uważano za zło, wyznawanie jej zaś za przestępstwo. Wroga postawa państwa bolszewickiego do jakiejkolwiek religii i do każdego Kościoła, począwszy od początku rewolucji październikowej, sprawiła, że przez 70 lat Rosję, kraj religijny od 1000 lat, zamieniono na pustynię duchową. Zniszczono świątynie i sprzęty kultu, księgi i wszelką literaturę religijną, wymordowano kapłanów i zlikwidowano życie zakonne, ośmieszono ideę Boga i skierowano uwagę człowieka na doczesność. Starano się usunąć wszelkie ślady religii z oblicza ziemi i ze świadomości człowieka. Należy stwierdzić, że od roku 1990 sytuacja Kościołów w Rosji zmienia się na lepsze. Służy temu wolność religijna i praca duszpasterska księży i świeckich. Powstają z ruin świątynie i ludzie słyszą Ewangelię. Konkretnym przejawem żywotności Kościoła było poświęcenie 12 grudnia 1999 r. katedry katolickiej w Moskwie.
I wreszcie ostatnia kwestia w Pana pytaniu, związana z Kościołem katolickim w Polsce i z moją pracą. 
 
8 maja 1999 r. przyjąłem święcenia biskupie i rozpocząłem służbę jako biskup pomocniczy w Archidiecezji Warszawskiej. Trzymając się zadanego tematu, mogę powiedzieć, że Kościół katolicki w Polsce nie przechodził w wieku XX, w porównaniu z w/w Kościołami, tak głębokiego kryzysu. Z punktu widzenia historycznego Kościół katolicki od zarania dziejów odgrywał pozytywną rolę w organizowaniu struktury państwowej, tworzeniu kultury narodowej i w walkach wyzwoleńczych narodu polskiego. Prowadząc pracę duszpasterską, bronił jednocześnie idei wolności narodu, wolności człowieka i jego godności. Odegrał znaczącą rolę jako instytucja kwestionująca komunistyczny system wartości w okresie budowy tego ustroju w Polsce. Gdy w roku 1989 nastała wolność i Kościół zaczął wymagać od swych wiernych życia odpowiedzialnego w ramach tej zdobytej wolności, stracił u niektórych na popularności. Być może, że i na tym tle w niektórych środowiskach zaczęły się pojawiać tendencje antyklerykalne.
Daje się też zauważyć, że na „wolnym rynku” idei pewne organizacje laickie próbują odebrać Kościołowi zasługi i monopol zbawiania. Odrzucają one wiarę w Boga osobowego, a nawet w Transcendencję, stwarzając wizję atrakcyjnej doczesności.W dniu dzisiejszym, po wygaśnięciu motywu walki z przeciwnikiem zewnętrznym, Kościół stracił część swoich sympatyków, którzy żyjąc w stanie wolności, stali się jego konkurentami, a nawet opozycjonistami. W obecnej sytuacji, wydaje mi się, Kościół, mimo różnego rodzaju zagrożeń, pozostając w pluralizmie form życia społecznego uwarunkowanego wolnością i demokracją, powinien jednoznacznie ukazywać i „udostępniać” człowiekowi Boga jako źródło życia i miłości. Wierzący, zarówno duchowni, jak i świeccy, powinni zrozumieć, że poprzez włączenie w Chrystusa w czasie chrztu świętego sami stanowią Kościół i są za niego odpowiedzialni.
Co stanowi więź jedności wymienionych, tak różnych Kościołów? 
Już z tej krótkiej charakterystyki widać, że mimo innych dziejów i problemów życia Kościoła katolickiego w różnych krajach u podstaw jest głęboka wiara duchowieństwa i wiernych w Boga Trójjedynego. Wszędzie istnieje niezłomna świadomość kontynuacji w Kościele misji zbawczej Jezusa Chrystusa. Niewątpliwym zewnętrznym znakiem i zwornikiem jedności Kościoła w powyższych krajach jest osoba papieża — zastępcy Chrystusa na ziemi.
Świadectwem pracy apostolskiej Księdza Biskupa w Rosji są liczne książki. W 1999 r. opublikował Ksiądz dzieło na temat teologii Aleksandra Mienia. Co ów prawosławny dysydent, męczennik komunistycznego terroru, chce powiedzieć naszym Kościołom, tym z Zachodu, z ”Centrum” i ze Wschodu? Czy jest w jego swoistej „teologii wyzwolenia” jakieś wiecznotrwałe przesłanie, które Kościoły mogłyby w duchu ekumenizmu podjąć i twórczo rozwinąć? 
Poruszone przez Pana kwestie wymagają dłuższego wykładu. Wyznam, że choć początkowo niechętnie jechałem do Rosji, to kilkuletni pobyt zmienił moje nastawienie. Przemiana ta spowodowała, że często i chętnie wracałem do tego kraju, który z czasem stał się przedmiotem moich studiów. W związku z tym napisałem kilka książek, w których opisałem propagandę ateistyczną w Związku Radzieckim, czas przełomu w latach 1990-92 oraz postać Aleksandra Mienia i jego twórczość. Jedną z książek stanowi rozprawa habilitacyjna pt. Aksjologiczny wymiar religii w twórczości Aleksandra Mienia. Studium analityczno-krytyczne. Ukazała się ona w roku 1998. W rozprawie tej dokonałem analizy aksjologicznego wymiaru religii w twórczości A. Mienia. Jej celem było stwierdzenie, czy religia, szczególnie chrześcijańska, odpowiada rzeczywistości zarówno przedmiotowej, jak i podmiotowej — religio credenda. Praca uwzględnia perspektywę kontekstu historyczno-teologicznego. Ów kontekst, tj. związek między aksjologicznym wymiarem religii w twórczości A. Mienia a czynnikami warunkującymi jej powstanie, rozumiany jest jako układ odniesienia do analizy źródeł. Tworzą go w zasadzie dwa elementy. Pierwszy z nich to ówczesna sytuacja społeczno-religijna związana z misją Kościoła prawosławnego. Jako ważne czynniki można wymienić: związek strukturalno-ideologiczny tegoż Kościoła z państwem, wizja posłuszeństwa zbliżona do pełnego niewolnictwa, minimalizowanie wartości tego świata i twórczości ludzkiej w historii zbawienia, lęk przed jakimikolwiek reformami naruszającymi zastany porządek społeczny. Drugi to myśl rewolucyjna, nasycona pragmatyzmem, przedstawiająca alternatywny do religijnego światopogląd i mająca pozytywny program naprawy świata. W jej świetle religia jest owocem, skutkiem niesprawiedliwości społecznej i bezsilności człowieka, a więc oceniana jest jako anty-wartość. Ta problematyka, śmiem twierdzić, jest obecna zarówno w świecie zachodnim, jak i w Europie środkowej oraz wschodniej.
Pojęcie „teologia wyzwolenia”, użyte przez Pana, nawet w cudzysłowie nie odpowiada twórczości A. Mienia, gdyż wnosi ono nieadekwatne konotacje. A. Mień konfrontuje postawę ateistyczną z postawą religijną w byłym Związku Radzieckim. Zajmuje się on stosunkiem ateizmu „naukowego” do religii. Ideologia komunistyczna, oparta na monizmie materialistycznym, nie dostrzega wymiaru transcendentnego w zjawisku religijnym, jego korzenie widzi w subiektywnym lub pozasubiektywnym porządku naturalnym. Zródła religii upatruje w sferze psychologicznej, gnozelogicznej, społecznej i historycznej, Jezus Chrystus zaś — według większości propagatorów ateizmu „naukowego” — jest postacią mityczną. Religia jako taka nie ma charakteru powszechnego, co oznacza, że jest ona wytworem aktywności ludzkiej, podobnie jak i inne wymiary świadomości społecznej: moralność, nauka czy estetyka. Spośród wymienionych zjawisk społecznych religia spełnia rolę negatywną, czegoś w rodzaju opium czy też — jak określił W. Lenin — gorzałki. Wobec tego typu propagandy ateistycznej i antyreligijnej A. Mień występuje jako apologeta chrześcijaństwa. Dostrzega on w życiu człowieka, oprócz wartości witalnych i kulturowych, również potrzebę wartości moralno-religijnych. Zwraca przy tym uwagę na ich źródło i układ hierarchiczny. Szczególny rodzaj stanowią wartości moralne, które określają sposób istnienia człowieka jako osoby, a więc podmiotu wchodzącego w kontakt nie tylko z kolektywem, lecz przede wszystkim z innymi osobami-podmiotami, wyznaczają stosunek osoby do osoby. Tym zaś, co stanowi o swoistości wartości religijnych, jest to, że łączą one osobę ludzką z rzeczywistością odrębną zarówno od całego świata rzeczy, jak i osób, a mianowicie z rzeczywistością transcendentną, i wskazują na wertykalny wymiar ludzkiego bytowania, z punktu widzenia którego inne wymiary nabierają nowego znaczenia, intensyfikują się i pogłębiają. Ponieważ życie religijne jest życiem w pełni ludzkim, czyli świadomym i dobrowolnym, domaga się ono od człowieka postawy krytycznej, możliwości i zdolności wyboru. Wierzący bowiem chciałby potwierdzić swoje przekonania z punktu widzenia ich prawdziwości, dobra, piękna i świętości, inaczej mówiąc, poznać ich wymiar aksjologiczny, czyli rzeczywistą ich wartość. A. Mień mówi o ateizmie tzw. naukowym jako o darze Boga, który pobudza Kościół do pracy i refleksji. Gorzej jest — stwierdza — gdy pojawia się ateizm o obliczu chrześcijańskim, coś w rodzaju pseudoreligijności, obłudy i magii. Prawdziwym zaś nieszczęściem dla ludzi są wszelkiego rodzaju totalitaryzmy, i te religijne, i pozareligijne.
Poza wspomnianymi kwestiami relacji Kościoła i państwa, idei antyreligijnej alternatywnej dla człowieka religijnego oraz genezy religii warto wskazać na temat wielości religii oraz istnienia zagrożeń ze strony magii i pseudoreligijności. Niewątpliwie cennym osiągnięciem A. Mienia jest opracowanie tematu roli i znaczenia religii w historii rozwoju ducha ludzkiego. Analiza doświadczenia historycznego — według niego — dostarcza kryteriów oceny danej religii. Świadectwo faktów, autorytetów naukowych i świętych może mieć znaczącą wymowę odnośnie do religii jako takiej. Pojawia się oczywiście powszechnie znany problem dotyczący religii prawdziwej, czyli zbawczej, religii, która nie jest już tylko poszukiwaniem Boga przez człowieka, lecz jest jego odpowiedzią Bogu objawiającemu się w swoim Synu Jezusie Chrystusie.
A. Mień znał dokumenty Soboru Watykańskiego II. W rozważaniach ekumenicznych trzymał się wypracowanych przez siebie podstawowych zasad: po pierwsze — twierdził — historyczne grzechy chrześcijaństwa Wschodu i Zachodu powinny stracić priorytet dla formowania stosunków w przyszłości — każda ze stron powinna się od nich uwolnić na drodze wzajemnego przebaczenia, po drugie chrześcijanie powinni otworzyć się na wszystkie problemy współczesnego świata i Kościoła i po trzecie ukształtować taką postawę, która połączy w życiu kościelnym jedność i różnorodność.
Rodzina moja w latach 40-tych doświadczyła tragedii utraty majątku na Wileńszczyźnie. Przez wiele lat cierpiała nędzę i głód w Krasnojarskim Kraju i w Kazachstanie. Na pewno nie raz w czasie swojej ewangelizacyjnej posługi na Wschodzie spotkał Ksiądz Biskup byłych Sybiraków, dawnych więźniów sowieckich łagrów. Co owi upodleni przez bezbożny komunizm ludzie mówią na temat życia religijno-moralnego w sytuacjach granicznych? 
Podczas pracy duszpasterskiej w Moskwie często wyjeżdżałem w głąb Związku Radzieckiego. Byłem też na Syberii i w Kazachstanie, które były głównymi miejscami zsyłek. Nie robiłem specjalnych badań w zakresie poznania życia religijno-moralnego w sytuacjach granicznych. Z rozmów, które prowadziłem, zrozumiałem, że wielu ludzi zachowało wiarę w Boga i nadzieję „wbrew nadziei”. Wierzyli w Boga, choć często całkowicie zwątpili w człowieka. Ogólnie można stwierdzić, słuchając zesłańców, że choć ateistyczny system totalitarny (słudzy tego systemu) pozbawił ich religii, wyśmiał Boga, zniszczył świątynie, wymordował kapłanów, odrzucił przykazania, to nie był w stanie zniszczyć w ich sercu tęsknoty za Bogiem.
Dlaczego systemy totalitarne boją się religii? 
Należałoby rozwinąć skrót myślowy tego pytania. Systemy totalitarne same z siebie nie mają praktycznego stosunku do religii, za to ich twórcy i zwolennicy mogą bać się ludzi religijnych. Człowiek, tworząc system totalitarny, na zasadzie manipulacji próbuje zawładnąć drugim człowiekiem i poddać go wszechstronnej kontroli w celu całkowitego zniewolenia. Religia, będąc relacją człowieka do Boga, niszczy system podporządkowania człowieka drugiemu człowiekowi. Autentyczna bowiem religijność nie tylko nie dopuszcza, by człowiek ulegał zniewoleniu, lecz wymaga od niego wolności; wolności wobec Boga i wobec drugiego człowieka. Religia wymaga od człowieka odpowiedzialności za siebie, za swoje sprawy nie tylko doczesne, ale i ostateczne. Wiara jest bowiem aktem osobowym i osobistym i dlatego, wymagając odpowiedzialności, często pod tym względem przerasta wygodne usposobienie człowieka.
W pracy naukowo-badawczej koncentruje się Ksiądz Biskup na zagadnieniach z zakresu teologii fundamentalnej, która podejmuje się uwiarygodnienia Objawienia Bożego i Kościoła jako instytucji Bosko-ludzkiej chcianej przez Boga i założonej przez Syna Bożego. Czy Kościół w Polsce Anno Domini 2001 jest wiarygodny? Proszę również o próbę oceny działalności Kościoła, głoszącego prawdę Bożego Objawienia na polskiej ziemi w tym szczególnym czasie, czasie przełomu II i III tysiąclecia. 
W pytaniu o wiarygodność Kościoła kryje się kwestia jego wierności Chrystusowi. Jedność Kościoła katolickiego w Polsce z Kościołem powszechnym jest wyrazem wierności swemu Założycielowi. Owa wierność stanowi podstawę wiarygodności. Moim zdaniem Kościół katolicki w Polsce Anno Domini 2001 jest wiarygodny. Inną kwestią jest sposób i skuteczność jego działania. Chodzi o to, by forma z jednej strony nie przesłaniała i nie zniekształcała Prawdy Objawionej, z drugiej by pociągała wiernych. Stąd rodzi się pytanie, na ile Kościół katolicki w Polsce, zachowując swoją tożsamość, jest dzisiaj atrakcyjny dla człowieka? Zamiast oceny działalności w Polsce Kościoła katolickiego, o którą Pan prosi, mogę stwierdzić, że w jego działalności jest świadectwo, proroctwo, służba kapłańska i wiele bezinteresownej miłości. Nie można jednak zapominać, mówiąc o Kościele katolickim w różnych krajach, że szatan nadal prowadzi swoje dzieło w świecie.
Pytanie o Kościół nie może być oderwane od pytania o społeczeństwo. Jaki jest stan faktyczny społeczeństwa polskiego? Czym społeczeństwo nasze żyje, za czym tęskni, czego się obawia? Co jest największym zagrożeniem, a co największą radością i nadzieją? 
Niewątpliwie poprzednie pytanie, o wiarygodność Kościoła, nie rozwiązuje do końca problemu realizacji jego celu, jakim jest uzyskanie wewnętrznej jedności człowieka z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego. Jest ona uzależniona od świadomości i woli człowieka; od niego wszak zależy spełnienie Ewangelii. Kościół, podobnie jak i Chrystus, zaprasza człowieka wolnego do wiary i nawrócenia. Ukazanie miłości Boga do człowieka i umiejętne zaproszenie skierowane do tegoż człowieka, by odpowiedział miłością, jest zasadniczą misją Kościoła. I czynnikiem istotnym jest kondycja człowieka, która uzdalnia go zarówno do pozytywnej, jak i negatywnej odpowiedzi. Dlatego jest potrzeba i sens poznawać człowieka i całe społeczeństwa jako adresatów Dobrej Nowiny.
Społeczeństwo polskie jest religijne, choć trochę zagubione, wpatrzone w świat i oczekujące od niego więcej, niż on może dać. Utrwala się mit, że za pieniądze można wszystko osiągnąć. Szybki rytm życia, wymagającego od człowieka inicjatywy, nie daje mu okazji do głębszej refleksji, wyciszenia i medytacji. Wielu ludzi starszych nie nadąża za przemianami w kraju. Wzrasta liczba osób osamotnionych. Dostrzega się coraz wyraźniej brak szacunku dla Dekalogu i dla wartości ludzkich takich jak odpowiedzialność, wierność małżeńska i szacunek dla życia rodzinnego. Występujący relatywizm odnośnie prawdy, dobra i świętości prowadzi do zaniku wrażliwości w ocenie świata, człowieka i jego czynów Stąd też propaguje się bezkarnie środki szkodzące człowiekowi, zaś wielu ludzi życie udane i mocne kojarzy z jakąś formą przestępstwa. Postawa reklamowo-filmowa, bazująca na utopijnej tęsknocie za trwałym szczęściem w doczesności, mimo rozczarowań znajduje powszechne uznanie.
Obok zjawisk negatywnych w polskim społeczeństwie dostrzegam w nim żywą wiarę w Chrystusa ukrzyżowanego, Tego, który prawdziwie zmartwychwstał. Dostrzegam też ofiarną i bezinteresowną miłość do Boga i do człowieka. Świadectwo ludzi tak wierzących jest prawdziwą radością i nadzieją.
Rozmawia Eugeniusz Sakowicz
Kwartalnik nr 4/2001
fot. Lee_seonghak Poppy
Pixabay (cc)
_____________________________
Przypisy:
[1] Ks. bp Tadeusz Pikus urodził się 1 września 1949 roku we wsi Zabiele. Święcenia kapłańskie przyjął w r. 1981. Studiował na ATK w Warszawie oraz na Uniwersytecie Nawarra w Pampelunie. Pracował w Sekretariacie Prymasa Polski oraz wykładał w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie (gdzie również piastował funkcję prefekta oraz wicerektora), na ATK oraz na kilku innych uczelniach kościelnych w Polsce, Grodnie, Wilnie i Moskwie. W roku 1990 skierowany został do pracy w Moskwie, gdzie zorganizował Kolegium Teologii Katolickiej. 1999 habilitacja z teologii fundamentalnej oraz mianowanie na biskupa pomocniczego Archidiecezji Warszawskiej. Członek wielu komisji i rad kościelnych.
http://www.katolik.pl/religia-wymaga-od-czlowieka-odpowiedzialnosci,25359,416,cz.html?s=3
________________
Roman Zając

Liczby Boga i liczba Bestii

Któż jak Bóg

Pan Józef z Bestwiny napisał do Redakcji „Któż jak Bóg” list, w którym poruszył zagadnienie liczby doskonałej przypisywanej Bogu, pytając, czy za taką liczbę należy uznać 777 czy raczej 888. W tym kontekście padło też pytanie o liczbę Bestii, jaką jest 666.

Informacje wstępne

Zanim ustosunkuję się do liczb 777 i 888, kilka informacji wstępnych. Cyfra siedem symbolizuje w Biblii doskonałość, pełnię. Pojawia się ona w Piśmie Świętym bardzo często (7 dni stwarzania świata; 7 pieczęci i 7 czasz boskiego gniewu w Apokalipsie; 7 Kościołów, do których adresował listy Jan, 7 niebios, 7 aniołów itp.). Jak wiadomo świętym dniem dla wyznawców judaizmu był szabat, czyli siódmy dzień, w którym Bóg „odpoczął”. Siódemka oznaczała dla Hebrajczyków jakiś pełny, doprowadzony do końca etap. Żydzi uważali każdy siódmy dzień tygodnia za poświęcony Bogu (a także każdy kolejny siódmy rok w żydowskim kalendarzu). Siódmym dniem tygodnia jest oczywiście nasza sobota. Dla chrześcijan święty stał się jednak przede wszystkim następny dzień po szabacie (po polsku – niedziela, a po rosyjsku woskresienije), a więc dzień Zmartwychwstania Chrystusa. Od początku chrześcijanie nazywali ten dzień Dniem Pańskim. Jest to pierwszy dzień nowego tygodnia, ale możemy także powiedzieć, że dzień ósmy. Dlatego ósemkę łączy się symbolicznie z Jezusem Chrystusem i przypisuje jej także symbol Nowego Stworzenia, nowego początku. Możemy powiedzieć, że 7 i 8 to w symbolice chrześcijańskiej cyfry szczególnie święte, pierwsza związana jest z Bogiem Ojcem, druga z Jezusem Chrystusem. Czasem, dla zintensyfikowania symbolicznej wymowy siódemki, stosowano jej wielokrotność „siedemdziesiąt” lub „siedemdziesiąt siedem” (Rdz 4, 24). W Biblii w celu szczególnego uwydatnienia występuje też trzykrotne powtórzenie, swoisty stopień najwyższy w hymnie serafów: Święty, Święty, Święty.

Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że liczby 777 i 888 nie pojawiają się wprost ani w Biblii, ani w tradycji judaistycznej. Dopiero w późniejszych pozabiblijnych pismach teologicznych znajdziemy pomysły, że na przykład 777 reprezentuje potrójną doskonałość Trójcy. Pasjonaci gematrycznej interpretacji Pisma Świętego (która przywiązuje wagę do wartości liczbowej wyrazów greckich lub hebrajskich), powstałej przez zsumowanie wartości liczbowej poszczególnych liter (ponieważ litery alfabetu były zarazem cyframi), zwrócili uwagę na fakt, że liczbowa wartość imienia Jezus w wersji greckiej to właśnie 888 (jota = 10; eta = 8; sigma = 200; omikron = 70; ypsilon, = 400, sigma = 200, czyli suma 10 + 8 + 200 + 70 + 400 + 200 = 888). Stąd już tylko krok do snucia dalszych hipotez. Powtórzę jednak raz jeszcze: potrójna siódemka i potrójna ósemka pojawiają się jako liczby Boga Ojca i Jezusa Chrystusa nie w Biblii, ale w późniejszych spekulacjach, niejako per analogiam do występującej w Biblii liczby Bestii, czyli potrójnej szóstki.

Liczba Bestii

Wielu ludziom spędzała sen z powiek zagadka, co Jan miał na myśli, pisząc: “Tu jest potrzebna mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: 666” (Ap 13,18). Czy liczba 666 zawiera zakodowaną informację o tożsamości Antychrysta, którą powinniśmy „odkodować”, aby wiedzieć skąd płynie zagrożenie? Na ten temat pisano i wysnuwano najbardziej fantastyczne teorie, których omówienie zajęłoby wiele stron. Gwoli przykładu i ilustracji podam jedynie kilka z nich:

Najstarsza interpretacja tego wersetu zakłada, że chodzi o Nerona, który jak wiadomo prześladował chrześcijan. Jeśli grecką formę imienia Neron (z końcowym “n”) i słowo “kesar” (cesarz) zapiszemy hebrajskimi spółgłoskami, po zsumowaniu liczb odpowiadających poszczególnym literom, otrzymamy 666. Natomiast przy użyciu formy Nero (bez końcowego “n”) otrzymamy liczbę 616, która także pasuje, jeśli przyjmiemy wariant z niektórych manuskryptów. Neron, którego popularny wizerunek szalonego zbrodniarza na tronie zakorzenił się w naszej świadomości m.in. dzięki “Quo vadis”, mógł niewątpliwie dla autora Apokalipsy stanowić symbol Antychrysta. Osobiście uważam jednak, że poszukiwanie rozwiązań gematrycznych w egzegezie, jest błądzeniem po manowcach. Gematria jest metodą typową raczej dla znacznie późniejszych kabalistycznych i ezoterycznych egzegez niektórych rabinów, a rzekoma popularność gematrii w czasach kształtowania się Nowego Testamentu budzi wątpliwości, jakkolwiek niektórzy (np. Ireneusz Kania czy prof. Andrzej Wierciński) promują ten pogląd.

Z kolei w pewnych radykalnych kręgach protestanckich, w których istnieje tradycja utożsamiania Antychrysta z papiestwem, szukano sposobu na powiązanie z liczbą 666 biskupa Rzymu. Można wręcz stwierdzić, że publicyści antykatoliccy wykazywali się wielką kreatywnością. W starożytnej grece słowo określające człowieka posługującego się łaciną brzmi: “lateinos”, co według greckich odpowiedników liczbowych daje nam 666 (l=30; a=1; t=300; e=5; i=10; n=50; o=70; s=200). Ta interpretacja była już znana Ireneuszowi z Lyonu, ale dla niego oznaczała oczywiście imperialny Rzym, a nie Watykan. Jeśli zaś posłużymy się alfabetem hebrajskim, można uzyskać wynik 666 przy wyrażeniach “królestwo rzymskie” i “Rzymianin”. Podkreślano również, że określenie “Vicarius Filii Dei” używane w stosunku do papieża, po podsumowaniu liczbami rzymskimi także daje 666.

Nie zabrakło prób przypisywania liczby Bestii prezydentom USA. Podobno we wczesnych latach sześćdziesiątych kilku pisarzy protestanckich twierdziło, że Antychrystem jest John F. Kennedy, który na Konwencie Demokratów uzyskał 666 głosów. Przekonanie to było tak silne, że w 1963 oczekiwano, że podniesie się on z trumny, spełniając apokaliptyczne proroctwo o śmiertelnie zranionej głowie, która została cudownie uzdrowiona. W latach osiemdziesiątych natomiast zauważono, że Ronald Wilson Reagan to trzy słowa po sześć liter. Dodatkowo mieszkał on przez jakiś czas w posiadłości pod numerem 666. Obecnie w różny sposób próbuje się wykazać, że autor Apokalipsy miał na myśli Baracka Obamę (jak widać nie ma znaczenia, czy prezydent jest republikaninem czy demokratą).

A może system bankowy?

Pojawiła się też hipoteza, że liczba 666 oznacza ogólnoświatowy system bankowy, ponieważ w 1 Krl 10,14 i 2 Krn 9, 13 jest mowa o rocznych dochodach Salomona wynoszących 666 talentów złota. Inna teoria zakłada, że liczba 666 symbolizuje jakąś formę obowiązkowego systemu identyfikacji tożsamości, na przykład kod paskowy, tatuaż albo wszczepiony miniaturowy układ elektroniczny.

Jak widać wyobraźnia ludzka nie zna granic, a jeśli się czegoś bardzo chce, zawsze można to “udowodnić”. Liczba 666 znalazła więc swoje miejsce także w kulturze popularnej. W filmie “Omen” Antychryst urodził się 6-ego czerwca 1966 roku. W filmie „Dzień sądu” ze Schwarzeneggerem, datą przyjścia Antychrysta jest rok 1999, bo jak się odwróci tę liczbę “do góry nogami”, otrzymamy 666.

Symbol ludzkości

Ja osobiście preferuję hipotezę, że liczba ta symbolizuje ducha Antychrysta (por. 1 J 4, 3), a więc coś, co Jan Paweł II nazywał cywilizacją śmierci. W Ap pojawia się stwierdzenie, że 666 jest „liczbą człowieka” (arithmos gar anthropou estin), nie musi to jednak oznaczać, że należy szukać Antychrysta jako konkretnego przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Niewykluczone, że greckie słowo „anthropos” ma w Ap 13, 18 charakter rodzajowy, a wówczas mogłoby być tłumaczone jako “ludzkość”. W takim sensie słowo “człowiek” pojawia się choćby w Ap 16,18, co wspiera argument, że liczba 666 symbolicznie odnosi się do ludzkości, a nie do jednostki. Warto tu zauważyć, że szósty dzień Stworzenia to dzień, gdy został powołany do istnienia człowiek. Tu mamy zwielokrotnienie szóstki, jakby człowiek wyniesiony został do rangi absolutnej. Pierwsza pokusa Węża skierowana do ludzi brzmiała: “Będziecie jak bogowie, decydujący o tym, co jest dobre a co złe” (słowo “jada” – poznać, można przetłumaczyć właśnie jako “decydować”). Od tego momentu ludzkość ciągle ulegała pokusie budowania cywilizacji bez Boga. Czy współczesna cywilizacja nie jest właśnie urzeczywistnianiem tego pierwotnego grzechu? A taki świat, w którym ludzie ośmielają się decydować, co jest dobrem, a co złem (głosząc np., że aborcja jest, w pewnych przypadkach, „dobrem”), może być nazwany cywilizacją Antychrysta. Liczba 666 byłaby więc symbolem ludzkości, która uległa zgubnej iluzji stawiania siebie w miejsce Boga. Ale to także oczywiście tylko hipoteza.

Roman Zając

http://www.katolik.pl/liczby-boga-i-liczba-bestii,23343,416,cz.html

_________________________________________________________________________________________________

 

O autorze: Słowo Boże na dziś