Pełnienie woli Bożej jest źródłem radości-Wtorek, 02 lutego 2016r. Ofiarowanie Pańskie, święto

Myśl dnia

Ja Bogu ofiarowywałam jedynie miłość, więc i On obdarza mnie samą miłością.

św. Teresa od Dzieciątka Jezus

13

Panie, który jesteś światłością każdego człowieka, wpatruję się w Ciebie, aby nauczyć się, jak wypełniać wolę Ojca. Niech Duch Święty kieruje moimi krokami, abym doszedł do radości.

_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

OFIAROWANIE PAŃSKIE – ŚWIĘTO

Dzień Życia Konsekrowanego


PIERWSZE CZYTANIE (Ml 3,1-4)

Przybędzie do swojej świątyni Pan, którego oczekujecie

Czytanie z Księgi proroka Malachiasza.

To mówi Pan Bóg:
„Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie.
Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego nadejścia i kto się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać Panu ofiary sprawiedliwe. Wtedy będzie miła Panu ofiara Judy i Jeruzalem, jak za dawnych dni i lat starożytnych”.
Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY (Ps 24,7-8.9-10)

Refren:Pan Bóg Zastępów, On jest Królem chwały.

Bramy, podnieście swe szczyty, +
unieście się odwieczne podwoje, *
aby mógł wkroczyć Król chwały.
Kto jest tym Królem chwały? +
Pan dzielny i potężny, *
Pan potężny w boju.

Bramy, podnieście swe szczyty, +
unieście się odwieczne podwoje, *
aby mógł wkroczyć Król chwały.
Kto jest tym Królem chwały? *
Pan Zastępów: On jest Królem chwały.

Gdy święto to wypada w niedzielę lub obchodzone jest jako uroczystość odczytuje się także drugie czytanie z Listu do Hebrajczyków.

DRUGIE CZYTANIE (Hbr 2,14-18)

Chrystus upodobnił się do braci
Czytanie z Listu do Hebrajczyków.
Ponieważ zaś dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. Zaiste bowiem nie aniołów przygarnia, ale przygarnia potomstwo Abrahamowe.

Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludu. W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.

Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 2,32)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Światło na oświecenie pogan
i chwała ludu Twego, Izraela.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.


EWANGELIA DŁUŻSZA (Łk 2,22-40)

Ofiarowanie Jezusa w świątyni

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego.
A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego.
Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił:
„Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu
w pokoju, według Twojego słowa.
Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś przygotował wobec wszystkich narodów:
światło na oświecenie pogan
i chwałę ludu Twego, Izraela”.
A Jego ojciec i matka dziwili się temu, co o Nim mówiono.
Symeon zaś błogosławił ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.
Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy.
A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta Nazaret.
Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.
Oto słowo Pańskie.

EWANGELIA KRÓTSZA (Łk 2,22-32)

Ofiarowanie Jezusa w świątyni

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.

Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego.
A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego.
Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił:
„Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu
w pokoju, według Twojego słowa.
Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś przygotował wobec wszystkich narodów:
światło na oświecenie pogan
i chwałę ludu Twego, Izraela”.

 

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Pełnienie woli Bożej jest źródłem radości

Tylko całkowite posłuszeństwo wobec Bożej woli daje prawdziwą radość i pozwala doczekać się spełnienia nadziei. Maryja i Józef wypełniają nakaz Prawa, idąc razem do świątyni. Tam dowiadują się, że przyniesione przez nich Dziecię jest zbawieniem i światłem przygotowanym dla wszystkich narodów. W domu Bożym usłyszeli razem tę radosną wieść, którą wcześniej anioł objawił im osobno w domowym zaciszu. Symeon, mędrzec prowadzony Duchem Świętym, doznaje już tu, na ziemi, radości przebywania z Bogiem, którego dostrzega w Dziecięciu. Anna ogłasza, jak niegdyś prorokinie Izraela, zwycięstwo i wyzwolenie ludu wybranego. Tej pełnej radości doświadczają w świątyni, do której człowiek przychodzi, by wypełnić wolę Bożą.

Panie, który jesteś światłością każdego człowieka, wpatruję się w Ciebie, aby nauczyć się, jak wypełniać wolę Ojca. Niech Duch Święty kieruje moimi krokami, abym doszedł do radości.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

_____________________________

 

 

____________________________

#Ewangelia:Chrześcijanie ofiarują się inaczej

Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu.

 

Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: “Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego.
A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni.

A gdy rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił:
“Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju,według Twojego słowa.Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś przygotował wobec wszystkich narodów:światło na oświecenie pogani chwałę ludu Twego, Izraela”.

 

A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: “Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.

 

Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą.

 

Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.

 

Przeczytaj komentarz.

 

Ofiarowanie małego Jezusa w świątyni mówi jasno: On się narodził, aby ofiarować się na krzyżu za nasze grzechy. Tym swoim ofiarowaniem objawia nam, najmocniej jak się tylko da, Miłość Boga. Dlatego też jest nazywany “światłem”. To oznacza z kolei, że my nie musimy ofiarowywać się Bogu. W każdym razie nie w takim sensie, w jakim On ofiarowuje się za nas.

 

My powinniśmy “ofiarować się” Bożej Miłości, to znaczy zdać się na Nią i zaufać Jej, jeśli chcemy być zbawieni, czyli szczęśliwi. Nasze ofiarowanie nie ma oznaczać żadnej straty, chyba że za stratę uznamy rezygnację z marnego oparcia, jakie może nam dać ten świat, czy nawet drugi człowiek.

 

Nasze ofiarowanie oznacza nową, niesamowicie bogatą sytuację egzystencjalną, jaką jest znalezienie się w Bożych “objęciach”. Chrześcijanie ofiarują się Bogu inaczej, niż wyznawcy innych religii.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2751,ewangeliachrzescijanie-ofiaruja-sie-inaczej.html

_________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

ŚWIĘTO OFIAROWANIA PAŃSKIEGO

0202-ofiarowanie

Garść informacji:

Święto spotkania Chrystusa ze swoim ludem było obchodzone w Jerozolimie już w V wieku, a w VII wieku zostało przyjęte na Zachodzie. Święto to zamyka cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego.

Zgodnie z tradycją w dniu dzisiejszym przed Mszą ma miejsce obrzęd błogosławienia świec i procesja ze świecami. Obrzęd błogosławieństwa, dokonujący się przed Mszą św., procesja ze świecami i sama Msza św. stanowią jedną czynność liturgiczną. Msza powinna być więc sprawowana przez tego samego kapłana, który dokonał poprzedzających ją obrzędów i według przepisanego na dziś formularza, chyba że Mszy przewodniczy biskup. Nie błogosławi się świec po Mszy św.
W dniu dzisiejszym wolno wrócić do śpiewu kolęd podczas liturgii.

http://www.brewiarz.pl/ii_16/0202/index.php3

___________________

Dziś XX Dzień Życia Konsekrowanego
i zakończenie Roku Życia Konsekrowanego.

Dzień Życia Konsekrowanego

 

Ostatnia aktualizacja: 23.01.2016

 

 

2 lutego Kościół obchodzi święto Ofiarowania Pańskiego. W ten sposób cały lud Boży przeżywa na nowo to, co wydarzyło się w świątyni Jerozolimskiej – Maryja wraz z Józefem ofiarowała Dzieciątko Jezus Bogu Ojcu, a Symeon ogłosił, że nowo narodzony Syn Boży jest Światłem świata i Zbawieniem narodów.
W 1997 r. Jan Paweł II właśnie w to święto ustanowił Światowy Dzień Życia Konsekrowanego, stwarzając okazję do głębszej refleksji całego Kościoła nad darem życia poświęconego Bogu. Matka Najświętsza ofiaruje Panu Bogu największy Dar, jaki otrzymała – Syna, Jezusa Chrystusa, a tym samym składa w ofierze siebie. Podobną ofiarę, z siebie samych w miłości do Chrystusa, składają osoby konsekrowane. Podkreślił to Jan Paweł II, mówiąc: “Ofiarowanie Jezusa staje się wymowną ikoną całkowitego oddania własnego życia dla tych, którzy powołani są, aby odtworzyć w Kościele i w świecie, poprzez rady ewangeliczne «charakterystyczne przymioty Jezusa, dziewictwo, ubóstwo i posłuszeństwo»” (Vita consecrata, nr 1).W orędziu na I Dzień Życia Konsekrowanego Ojciec Święty określa jego potrójny cel.
Odpowiada on po pierwsze, osobistej potrzebie uroczystego uwielbienia Pana i dziękczynienia za wielki dar życia konsekrowanego, życia które ubogaca i raduje Wspólnotę chrześcijańską poprzez swoje wielorakie charyzmaty oraz poprzez budujące owoce tak wielu istnień, całkowicie oddanych dla sprawy Królestwa.
Dzień Życia Konsekrowanego ma – po drugie – za zadanie przyczynić się do poznania i do szacunku dla życia konsekrowanego ze strony ludu Bożego.
Trzeci powód odnosi się bezpośrednio do osób konsekrowanych, zaproszonych do wspólnych i uroczystych obchodów niezwykłych dzieł, których Pan w nich dokonał, aby odkryć jeszcze bardziej w świetle wiary blaski tego Bożego piękna, które przez Ducha promieniują w ich sposobie życia, oraz aby jeszcze żywiej uświadomić sobie ich niezastąpioną misję w Kościele i w świecie.Zakonnica klauzurowa “Życie konsekrowane znajduje się w samym sercu Kościoła jako element o decydującym znaczeniu dla jego misji, ponieważ wyraża najgłębszą istotę powołania chrześcijańskiego oraz dążenie całego Kościoła-Oblubienicy do zjednoczenia z jedynym Oblubieńcem” – podkreśla Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Vita consecrata. “Życie konsekrowane nie tylko w przeszłości było pomocą i oparciem dla Kościoła, ale stanowi cenny i nieodzowny dar także dla teraźniejszości i przyszłości ludu Bożego, ponieważ jest głęboko zespolone z jego życiem, jego świętością i misją”.Historia Kościoła pokazuje, że w każdym czasie są ludzie, którzy na wzór ewangelicznej Marii pragną “obrać lepszą cząstkę” – podejmują życie w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie, by sercem czystym i niepodzielnym służyć Chrystusowi Panu i bliźnim. Historia ukazuje, że życie w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie pozwala na osiągnięcie miłości doskonałej.

Praktykowanie rad ewangelicznych stanowi oś życia zakonnego. Składane śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa dotykają trzech podstawowych dziedzin życia.
Pierwszy – ślub czystości – jest wyborem Chrystusa jako jedynej miłości i dlatego wiąże się z dobrowolną rezygnacją z życia małżeńskiego. Ta miłość oblubienicy do Oblubieńca znajduje swoje przedłużenie w miłości do tych, których wszyscy opuścili.

Ślub ubóstwa jest odpowiedzią życia konsekrowanego na powszechnie obecną dzisiaj “materialistyczną żądzę posiadania, lekceważącą potrzeby i cierpienia słabszych i wyzutą z wszelkiej troski o zachowanie równowagi zasobów naturalnych” (Vita consecrata, nr 89).

Ślub posłuszeństwa związany jest natomiast z kulturą wolności, ściśle związaną z szacunkiem dla osoby ludzkiej, z pomniejszaniem obszarów niesprawiedliwości i przemocy. “Posłuszeństwo właściwe dla życia konsekrowanego ukazuje w sposób szczególnie wyrazisty posłuszeństwo Chrystusa wobec Ojca i opierając się na tej właśnie tajemnicy, poświadcza, że nie ma sprzeczności między posłuszeństwem a wolnością” (Vita consecrata, nr 91).

Powołanie do życia zakonnego jest radą, do której wzywa nas Jezus Chrystus. Rady ewangeliczne, w ich wielości, są proponowane wszystkim uczniom Chrystusa. Doskonałość miłości, do której są powołani wszyscy wierni, nakłada na tych, którzy w sposób wolny przyjmują wezwanie do życia konsekrowanego, obowiązek praktykowania ubóstwa i posłuszeństwa oraz czystości w bezżenności dla Królestwa.
Zakony wyrastały w historii Kościoła, powstawały w nim i jemu służyły. Chrześcijanie pragnący żyć w całkowitej zgodzie z ideałami swojej religii, zasilali źródło Kościoła zagrożonego stale przez oschłość i zepsucie. Zakony są ważną cząstką Kościoła. Zapotrzebowanie na ich działalność nie maleje, lecz wręcz przeciwnie – rośnie. Jan Paweł II w czasie spotkania z zakonami na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 r. stwierdził, że bez zgromadzeń zakonnych, bez życia poświęconego Bogu poprzez śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa Kościół nie byłby w pełni samym sobą. “Wasze domy – mówił Ojciec Święty – powinny być przede wszystkim ośrodkami modlitwy, skupienia i dialogu, osobistego i wspólnotowego z tym, który jest i ma pozostać pierwszym i naczelnym rozmówcą w każdym waszym pracowitym dniu”.

W 2001 r. obchody Dnia Życia Konsekrowanego skupiały się wokół zakonów kontemplacyjnych; w 2002 r. – wokół instytutów świeckich; w 2003 r. Kościół zachęcał do przyjrzenia się powołaniu kobiet konsekrowanych. W roku 2004 r. podjęta została refleksja wokół ślubu czystości. IX Dzień Życia Konsekrowanego w 2005 r. dotykał drugiego ze ślubów – ślubu ubóstwa, a w roku 2006 Dzień ten skupiał się na radzie i ślubie ewangelicznego posłuszeństwa. W 2007 r. tytuł listu Episkopatu Polski z okazji Dnia Życia Konsekrowanego brzmiał: “Przypatrzmy się powołaniu naszemu”. W 2008 r. polscy biskupi skierowali do wiernych list zatytułowany “Osoby konsekrowane w służbie człowiekowi w potrzebie”. W 2009 r. Dzień Życia Konsekrowanego obchodzony był pod hasłem “Otoczmy troską życie”. W roku 2010 r. wskazywano na osoby konsekrowane jako świadków miłości, a rok później wskazywano na pragnienie doskonałości, które ożywia wszystkie osoby konsekrowane. W 2012 r. hasłem XVI Dnia Życia Konsekrowanego były słowa: “Życie konsekrowane w Kościele, naszym domu”. Nawiązywało ono do hasła przeżywanego wówczas roku duszpasterskiego “Kościół naszym domem”. W 2013 r. hasłem XVII Dnia Życia Konsekrowanego były słowa: “Ku pełni życia w Chrystusie”, a rok później – “Światło życia konsekrowanego”.

W 2016 r. obchodzimy XX Dzień Życia Konsekrowanego. Ponadto od 28 listopada 2014 r. do 2 lutego 2016 r. trwa ogłoszony przez papieża Franciszka Rok Życia Konsekrowanego.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/dzk.php3

_________________________

2 lutego
Ofiarowanie Pańskie

 

Fra Angelico: Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu.
Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo – przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim.
Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: “Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela” (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej – poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet.
W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka – po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym – matka przychodziła “do wywodu” i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i – tak jak wówczas także chrzest – poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w “Chłopach”.
W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę “Oczyszczenia Maryi Panny” – “In purificatione Beatae Mariae Virginis”). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów.
Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek – kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny – ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię.Ofiarowanie Chrystusa w świątyniOd 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii.

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-02.php3

Ofiarowanie Pańskie

dodane 07.08.2006 16:20

Chrystus przez swoje „wejście w świat” spotyka się ze wszystkimi ludźmi. Przez pośrednictwo Jezusa, Maryi i św. Józefa – w spotkaniu w świątyni jerozolimskiej – „dokonało się” już w zarodku „wszechspotkanie Boga z ludźmi i ludzi pomiędzy sobą”.

Świeć, Jezu, świeć

Jest znakiem, który ukazuje „coś” z tajemnicy Boga. Jakby „odbiciem Jego chwały” i „szatą”, w którą się Bóg przyodziewa
(Ps 104,2), aby powiedzieć człowiekowi o Jego miłości i obecności.

Światło jest Tobą…

Ks. Wacław Depo

Temat światłości zajmuje jedno z centralnych miejsc wśród symbolów religijnych, którymi posługuje się Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Oddzielenie światła od ciemności było pierwszym aktem Boga Stworzyciela (Rdz 1,3). Bóg stowrzył wszystko, co istnieje i do Niego należy też cała inicjatywa naszego zbawienia. Dlatego podstawową odpowiedzią człowieka jest: otworzyć się na dar Boży, na każde dobro, jakie otrzymujemy od Boga, Ojca światłości (por. Jk 1,17). Nowy Testament w osobie Syna, Boga-Człowieka potwierdza tę miłość i troskę Boga, ukazując, jak wszystkie obietnice Starego Przymierza stały się rzeczywistoścą. Już w czasach Jego dziecięctwa – kantyki św. Łukasza witają w Jezusie Chrystusie: „Wschodzące Słońce, które ma oświecić tych, co pozostają w mroku i cieniu śmierci” (1,78-79) oraz „światłość, która ma oświecić zarówno naród Izraela, jak i wszystkie narody ziemi” (por. 2,32; por. Iz 2,2-5).

Nowość i Tradycja

Według Prawa Mojżeszowego kobieta po urodzeniu dziecka musiała się poddać obrzędowemu „oczyszczeniu”. Z obrzędem tym związane było ofiarowanie dziecka Bogu na znak więzi z Przymierzem i złożenie ofiary materialnej. Maryja i Józef spełnili wszystko, co było wymaganiem Prawa, a wchodząc do świątyni jerozolimskiej jako ludzie biedni, złożyli „w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie” (Łk 2,24). Wszystkie spotkania w świątyni od początku koncentrowały się wokół tajemnicy Dzieciątka Jezus. W Nim Bóg wypowiedział swoje ostateczne słowo. I to właśnie „widzą” oczy starca Symeona, że Bóg w swoim Synu, którego „namaścił i posłał na świat” chce zawrzeć Nowe Przymierze. Jednorodzony Syn Boży, zrodzony w ludzkim ciele z Maryi Dziewicy, stanie się „wiernym i miłosiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludzi” (Hbr 2,17). Chyba nikt z obecnych wówczas w świątyni jerozolimskiej nie potrafił nawet wyobrazić sobie, że w tym momencie skończył się „czas znaku świątyni żydowskiej”, a funkcję tę zaczął spełniać znak, którym jest Ciało Jezusa Chrystusa. Oto „nowa i prawdziwa świątynia”, nie uczyniona ręką ludzką, w której Słowo Boże wybrało sobie zamieszkanie wśród ludzi (por. J 1,14). Ofiarowanie Chrystusa rozpoczynało historię odkupienia jako dzieje Krzyża – „znaku sprzeciwu” (Łk 2,34), a dla Maryi „miecz boleści” (Łk 2,35) i całkowitego zawierzenia Bogu.

Święto spotkania

Od IV wieku w Jerozolimie święto to przeżywano jako „Spotkanie Pańskie”, co w języku greckim brzmi: Hypapante czy też Hypanathesis tou Kyriou. Oznacza to, że Chrystus przez swoje „wejście w świat” spotyka się ze wszystkimi ludźmi. Przez pośrednictwo Jezusa, Maryi i św. Józefa – w tym spotkaniu w świątyni jerozolimskiej – „dokonało się” już w zarodku „wszechspotkanie Boga z ludźmi i ludzi pomiędzy sobą”. W tych słowach możemy tylko „dotknąć” tajemnicy przyszłego, eschatologicznego spotkania w Nowym Jeruzalem (por. Ap 21,1-4). Na Zachodzie chrześcijańskim, zgodnie z mentalnością bardziej prawniczo-społeczną, było to święto przeżywane jako „Oczyszczenie Maryi”. Podkreślano wolę wyzwolenia się kobiety z dziedzictwa grzechu Ewy i zwrócenia się ku Światłu Łaski Bożej. Toteż i Najświętsza Maryja Dziewica poddała się oczyszczeniu zgodnie z nakazem Prawa, żeby okazać swoją wolę oddalenia się od tego, co tylko materialne, a w pełni zwrócić się ku tajemnicom obietnic Bożych. Obietnice te – które poprzez wiarę – spełniły się również w Niej, miały zawsze na celu wskazanie i podprowadzenie do jeszcze większej tajemnicy, jaką jest Jej Syn, Jezus Chrystus, Zbawiciel.

Światło wiary

Światło prawdy i łaski przyniesione przez Chrystusa weszło w polskie tradycje. Światło gromnic – świec sporządzonych z białego lub żółtego wosku pszczelego ma bronić od gromów fizycznych i duchowych. Broni od tragedii w domu, od pożarów i nagłych nieszczęść. Konkretnym świadectwem wiary w połączniu z modlitwą jest gromnica zapalona przy łóżku ciężko chorego i namaszczanego olejem świętym człowieka. W ręku umierającego wskazuje na światło życia wiecznego, do którego wprowadza nas Chrystus. Gromnica jest wówczas symbolem czuwania i „dobrych czynów”, które przedstawi Chrystusowi Maryja, Matka Miłosierdzia. W kalendarzu święto to przypada na początek lutego, gdzie zwykle jest okres srogiej zimy, dlatego powstało wiele obrazów i legend wiążących Matkę Bożą z naszym życiem codziennym. Widzimy Ją – jak przez łaskę i z woli Syna – świeci zabłąkanym w drodze, odpędza od domów zgłodniałe wilki, daje ducha nadziei ubogim, sierotom i opuszczonym, ogarnia wszystko płaszczem swej opieki. To Ona pomaga nam uświadomić sobie prawdę, że całe nasze życie toczy się w obecności Bożej i świetle Jego łaski.

http://liturgia.wiara.pl/doc/418966.Ofiarowanie-Panskie/10

_________________________

Święto Ofiarowania Pańskiego

Wprowadzenie do nieszporów

Liturgia 2 lutego jest jedną z najpiękniejszych i najgłębszych uroczystości liturgicznych w roku kościelnym. Niestety ta liturgia dotychczas była bardzo mało znana w swojej istotnej treści, bardzo mały wpływ wywierała na kształtowanie postaw i na kształtowanie wiary ludu chrześcijańskiego.

Treść liturgiczną tego święta właściwie całkowicie przysłonił element folklorystyczny, element pobożności ludowej: świeca, która chroni człowieka od nieszczęścia, gromnica, która broni od gromu czy odpędza złe wilki. Tego typu ludowe wierzenia związały się z tym świętem, które nawet otrzymało nazwę święto Matki Bożej Gromnicznej. Oczywiście, te ludowe aspekty można związać z liturgią tego dnia, ale one na pewno są wtórne, dodatkowe, nieistotne. Głębia treści liturgicznej tego święta pozostaje nieobjęta tymi ludowymi zwyczajami i wierzeniami.

Odnowa liturgii Soboru Watykańskiego II przywraca temu świętu właściwe znaczenie. Zasadnicza zmiana to ta, że dzień 2 lutego nie jest świętem maryjnym, ale świętem Pańskim, i tak ono figuruje w kalendarzu liturgicznym. Dlatego też, jeżeli 2 lutego przypada w niedzielę (tak jak w tym roku), to liturgia niedzieli ustępuje liturgii tego święta Pańskiego. To jest zresztą ogólna zasada, że święta Pańskie przypadające w niedzielę zastępują liturgię danej niedzieli.

Właściwa nazwa tego święta, to święto Ofiarowania Pańskiego. Ale jest jeszcze inna, starożytna nazwa, sięgająca pierwszych wieków chrześcijaństwa. Zachowała się ona w liturgii Kościoła Wschodniego – to hypapante, tzn. spotkanie[1]. Chodzi o spotkanie, które ma miejsce w świątyni, spotkanie z Chrystusem Zbawicielem, Arcykapłanem, Pośrednikiem. W gruncie rzeczy można powiedzieć, że istotną treścią tego święta jest to, co tworzy istotę liturgii Kościoła, liturgii chrześcijańskiej, jest to święto – można by powiedzieć – liturgii jako takiej.

Chcielibyśmy podjąć wysiłek odnowy liturgii tego święta. Chcemy to zapomniane w swej istotnej treści święto odnowić, tym bardziej, że nasz Ruch Żywego Kościoła, ruch oazowy jest bardzo głęboko związany z teologiczną wymową tego święta. Sama idea światła, która w naszym Ruchu odgrywa istotną rolę, w tym święcie znajduje szczególny wyraz. Dlatego w małej wspólnocie chcemy w pełni przeżyć liturgię tego święta po to, aby to nasze przeżycie mogło być przekazane innym. Wystarczy ta nasza mała wspólnota liturgiczna, żeby przeżyć w pełni wszystkie elementy liturgii tego dnia, i by jego głęboką treść przekazać naszym wspólnotom lokalnym.

Istota chrześcijańskiego kultu – homilia

Liturgia dzisiejszego święta przeniknięta jest tym jednym faktem: wypełnieniem proroctwa Malachiasza o tym, że do świątyni jerozolimskiej przyjdzie w pewnym momencie oczekiwany Pan i Władca (zob. Ml 3,1). To właśnie proroctwo wypełniło się wtedy, kiedy Maryja i Józef przynieśli do świątyni jerozolimskiej Dziecię w 40. dniu po narodzeniu.

Co się właściwie stało w tym momencie, kiedy do świątyni, do tego miejsca, gdzie od wieków sprawowany był kult Boży, wszedł sam Bóg w ludzkiej postaci? Liturgia wnika w istotę tego wydarzenia.

W świątyni jerozolimskiej był pokaźnie rozbudowany zewnętrzny kult Boży. Świątynia jerozolimska była jednym z cudów starożytnego świata ze względu na swą wspaniałą architekturę, monumentalność, piękno, ale także ze względu na wspaniałość służby Bożej, która tam była zorganizowana i bezustannie sprawowana. Ale to wszystko, co działo się w tej świątyni, chociaż było pewnym szczytem kultu wśród religii świata, chociaż może ten kult był najczystszy ze wszystkich kultów sprawowanych w świątyniach na całym ówczesnym świecie, to i tak był on tylko symbolem, znakiem. Pozbawiony był wewnętrznych treści, pozbawiony był tego, co jedynie, co naprawdę mogło podobać się Bogu i oddać Mu chwałę.

Bóg wielokrotnie przez proroków wyrażał swoją dezaprobatę dla tego czysto zewnętrznego kultu. W usłyszanym fragmencie Listu do Hebrajczyków (zob. 10,5-7), który zresztą jest cytatem ze Starego Testamentu (zob. Ps 40,7-9), spotykamy się z taką reakcją Boga: „Ofiary ani daru nie chciałeś … całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie”.Boga nie mogły przebłagać zewnętrzne ofiary: zabijane zwierzęta, przelewana krew zwierząt. To były tylko symbole, znaki wyrażające jakąś bezsilną tęsknotę człowieka za pojednaniem z Bogiem, za prawdziwym zjednoczeniem z Bogiem. Ludzie wyczuwali, że składaniu ofiary Bogu musi towarzyszyć postawa czysta, wolna od grzechu, od winy, a człowiek nie spełniał tych warunków, nie był więc godny, by uczcić Boga. I właśnie nadeszła oczekiwana przez wieki chwila, w której wypełnił się sens wszelkich ofiar składanych w świątyni jerozolimskiej i gdziekolwiek na świecie.

Oto pośrodku świątyni stanął człowiek, który równocześnie był Bogiem. Słowa, które autor natchniony włożył w usta oczekiwanego Mesjasza wyrażają program jego życia: „Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś mi utworzył ciało. Całopalenia i ofiary nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę – w zwoju księgi napisano o mnie – abym pełnił wolę Twoją Boże”. Te słowa wiernie oddają postawę wewnętrzną Boga-Człowieka. Chrystus całą swoją istotą jest nastawiony na to, żeby pełnić wolę Ojca, żeby samego siebie wydać w ofierze jako wyraz miłości wobec Ojca – to właśnie jest Jego program. Jest to zarazem odtąd jedyna ofiara, która ma sens, ma znaczenie, która wypełnia sens wszystkich ofiar, i która jedynie może podobać się Bogu. Odtąd tylko ta ofiara może być sprawowana jako kult ludu Bożego Nowego Przymierza.

Wiemy, że świątynia jerozolimska wkrótce po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Chrystusa została zniszczona. Była to nie tylko kara za zatwardziałość Żydów, którzy nie przyjęli Mesjasza. Ta świątynia w gruncie rzeczy stała się niepotrzebna, ponieważ odtąd świątynią jest człowieczeństwo Chrystusa, w której to świątyni jest składana Bogu nieustannie ofiara miłości. Osoba Boga w ludzkiej naturze oddaje się Ojcu – i to jest sens wszelkiej ofiary. Wszystko inne jest tylko symbolem, który na to wskazuje.

Właśnie tu znajduje się najgłębszy sens liturgii Nowego Przymierza, która odtąd do końca świata będzie sprawowana w świątyniach ludu Bożego Nowego Przymierza. Świątynie, kościoły nadal są potrzebne, nadal musi być oddawany kult Ojcu, ale właśnie ten jedyny, który dokonał się w człowieczeństwie Chrystusa osobowo zjednoczonym z Bóstwem. W naszych kościołach nieustannie tylko uobecnia się, aktualizuje się to, co właśnie wtedy się zaczęło, na co wskazuje to wydarzenie, które jest przedmiotem liturgii dzisiejszego święta. Wszedł do świątyni Ten, który wypełnił sens wszelkiego kultu, który jedynie mógł oddać Ojcu należną chwałę, a kościoły odtąd są napełniane Jego obecnością, Jego ofiarą. Ta ofiara uobecnia się wśród nas w znakach liturgicznych, w sakramentach. Tylko ta ofiara, ofiara Chrystusa przynosi Bogu chwałę, a my możemy jedynie zgromadzić się wokół tej ofiary i z nią się zjednoczyć, i przez nią oddać chwałę Ojcu.

To jest druga myśl dzisiejszego święta, która jeszcze bardziej zostanie rozwinięta w tekstach liturgii mszy świętej, z którą łączy się ceremonia święcenia świec. Tam właśnie pojawi się myśl o naszym spotkaniu z Chrystusem w świątyni. Tam będzie ukazana ta tajemnica, w jaki sposób my – na podobieństwo Symeona – spotykamy w świątyni Chrystusa i łączymy się z Nim, wchodząc w Jego ofiarę i w ten sposób oddając należną cześć Bogu Ojcu. Oto istotna treść liturgii dzisiejszego święta.

Widzimy teraz, że to, co składa się na istotę liturgii jest jak gdyby myślą przewodnią tego święta. Jeżeli wnikniemy we wszystkie teksty liturgiczne i znaki, obrzędy tej liturgii, zrozumiemy głęboki sens naszej chrześcijańskiej liturgii i sens naszego kapłaństwa, naszego zjednoczenia z Chrystusem-kapłanem; zrozumiemy, w jaki sposób my w spotkaniu z Chrystusem możemy oddawać Ojcu chwałę w Duchu i prawdzie, taką chwałę, która Ojcu jest przyjemna, a która nam przyniesie zbawienie.

z I nieszporów Ofiarowania Pańskiego, 1 lutego 1975 r.


[1] Greckie określenie hypapante, tzn. święto spotkania, i heorte ton kataroion – święto oczyszczenia pojawiły się w V wieku. Te dwa określenia rozpowszechniły się w Kościele zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. W liturgii bizantyjskiej do dziś nosi ono nazwę hypapante. Nazwę tę spotykamy także w Sakramentarzu gregoriańskim w tradycji rzymskiej. [przyp. Redakcji]

ks. Franciszek Blachnicki
http://blachnicki.oaza.pl/2009/06/04/swieto-ofiarowania-panskiego/
__________________
Ponadto dziś także w Martyrologium:

W Canterbury, w Anglii – św. Wawrzyńca, biskupa, który był następcą św. Augustyna. Beda, który go wychwala w swej Historii kościelnej narodu angielskiego, zaznacza także, że ochrzcił króla Edbalda.

oraz:

bł. Andrzeja Karola Ferrari, biskupa (+ 1921); św. Aproniana, męczennika (+ IV w.); św. Floskula z Orleanu, biskupa (+ ok. 450); św. Jana Teofana Venarda, prezbitera i męczennika (+ 1861); św. Joanny de Lestonnac (+ 1640); św. Korneliusza, setnika (+ I w.); św. Mikołaja Saggio z Longobardii (+ 1709); świętych męczenników: Piotra Baptysty, Marcina, Franciszka, prezbitera, oraz Filipa, Gundisalwusa i Franciszka, braci zakonników (+ 1597); bł. Stefana Belessini, prezbitera (+ 1840)

____________________________________________________________________________________________

Dlaczego świętujemy Matki Bożej Gromnicznej?

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2298,dlaczego-swietujemy-matki-bozej-gromnicznej.html
___________________________

Czym zajmują się zakonnicy

W dniu 2 lutego w sposób szczególny myśli nasze kierujemy w stronę osób konsekrowanych – przyjaciół, znajomych, a może niekiedy znanych nam tylko z widzenia – uśmiechniętych zakonników. Dzisiejszy dzień to też możliwość wejścia jakby za klauzurę – aby poznać życie tych, którzy oddali je Chrystusowi.

 

 

W całym domu jest milczenie… ale dopiero od 20.00

Dzięki życzliwości br. Jakuba z Zakonu Benedyktynów z Biskupowa, koło Nysy – mamy możliwość nie tylko poznać historię wspólnoty, która istnieje od 1987 roku, ale dowiedzieć się również jak wygląda formacja.

 

br Jakub: Zazwyczaj okres postulatu trwa pół roku, po czym rozpoczyna się nowicjat trwający 1,5 roku. Po tej próbie nowicjusz może składać pierwsze śluby. U nas składa się je na rok i odnawia przez trzy lata. W tym czasie zazwyczaj taki brat podejmuje studia lub jakąś szkołę. Następnie można już składać śluby wieczyste. Święcenia kapłańskie nie należą do istoty naszego powołania, dlatego nie istnieje u nas coś takiego jak specjalna droga formacyjna dla przyszłych kapłanów; zazwyczaj wszyscy kończą studia teologiczne, ale niekoniecznie przyjmują święcenia.  We wspólnocie jest jedenastu braci.
Ktoś pomyśli – w zakonie przecież trzeba wcześnie wstawać. Bracie, macie pobudkę o 4.00?
– Wstajemy na 6.00 na Godzinę Czytań i Jutrznię. Następnie każdy z nas przez pół godziny podejmuje lectio divina. O 7.30 jest śniadanie, po którym spotykamy się na czytaniu fragmentu Reguły św. Benedykta, a później rozchodzimy się do naszych codziennych prac.
Jakie zadania czekają na braci z Biskupowa?
– Zajmujemy się gospodarstwem – mamy pszczoły, owce, kury, gołębie, sad, ogród warzywny, las… Przyjmujemy gości, mamy małe wydawnictwo, a także każdy z nas przez tydzień jest w kuchni. Praca ręczna trwa do godz. 12.45, kiedy zbieramy się w kaplicy na modlitwę południową, a później jemy obiad, podczas którego jeden z nas czyta nam jakąś lekturę. Po obiedzie i chwili odpoczynku zaczyna się praca intelektualna, czytanie lektury, spotkania z gośćmi, spowiedzi i inne. O 17.30 mamy adorację, o 18.00 Eucharystię połączoną z Nieszporami, a po niej kolację. Następnie znów jest chwila odpoczynku, podczas którego zazwyczaj idziemy na krótki spacer. Dzień kończy się ostatnią modlitwą dnia o 20.00, po której już jest w całym domu milczenie aż do spotkania z Regułą dnia następnego.
Nie jest źle. Pobudka o 6.00, ostatnia wspólna modlitwa o 20.00. Dzień wypełniony obowiązkami, czyli czasu na nudę raczej nie ma. Jaka forma ewangelizacji jest najbliższa braciom?
– Najważniejsza forma naszej ewangelizacji to gościnność. Ci, którzy do nas przyjeżdżają, włączają się w nasz rytm dnia, czasem także w naszą pracę; zazwyczaj jeden z braci ma spotkania z przebywającą u nas grupą, jest także możliwość rozmowy lub spowiedzi u któregokolwiek z nas. Nie prowadzimy parafii, ale mamy wiele dobrych kontaktów z mieszkańcami wsi Biskupów; czasem także gdzieś wyjeżdżamy, aby poprowadzić rekolekcje parafialne lub zakonne.

 

 

Dzielimy zwyczajność z innymi

Z Nysy przenosimy się do Warszawy, a dokładnie do Zgromadzenia Misjonarzy Klaretynów, o których opowiada nam O. Robert – duszpasterz młodzieżowo – powołaniowy.
o. Robert: Jesteśmy Misjonarzami. Właściwie nie ma takiego sposobu ewangelizacji, który by nie był możliwy w naszym Zgromadzeniu. Ojciec Klaret – nasz zalozyciel, całe swoje życie był w drodze, dlatego też widział potrzebę docierania do człowieka na różne sposoby. To tak naprawdę rzeczywistość bardzo dynamiczna. Jeśli żyjesz pośród innych i jesteś z nimi w drodze, widzisz też jak bardzo potrzebujesz różnych form docierania do człowieka. Głosimy Słowo Boże, które musimy sami przeżyć, aby później zaproponować je różnym ludziom. Stąd też nasze życie to nieustanne poszukiwanie nowych sposobów ewangelizacji.
Żyć we wspólnocie z sąsiadami…
– Nasze klasztory to najczęściej zwyczajne domy, które są położone obok naszych sąsiadów. Można śmiało powiedzieć, że dzielimy, czy lepiej – staramy się dzielić tę zwyczajność z innymi. Jesteśmy zakonnikami, którzy żyją we wspólnocie, więc ten właśnie element porządkuje nasze życie codzienne. Mając różne formy apostolatu żyjemy razem i spotykamy się w ciągu dnia kilka razy na modlitwie, czy posiłkach.
Jak ojcowie spędzają czas wolny? Czy w ogóle mają czas wolny?
– Na wspólnym życiu, rozmowach, modlitwach, projektach apostolskich, radościach i troskach, zwycięstwach i porażkach. Dla naszej misji życie wspólne jest bardzo ważne. Jesteśmy chrześcijanami i zakonnikami razem z innymi. Jesteśmy Klaretynami zebranymi nie tylko dla dobrej atmosfery, ale najpierw dla Boga, który nas zebrał w jakimś konkretnym celu.
Formacja – proces, który trwa…
– Nasza formacja to tak naprawdę proces, który trwa całe życie, jednak możemy wyodrębnić trzy etapy formacji początkowej: postulat, nowicjat, Klerykant – czas studiów filozoficzno – teologicznych, które trwają sześć lat – do święceń. Obecnie w Polsce mamy czterech postulantów, trzech nowicjuszy i sześciu kleryków. Do naszej Prowincji należą także inne kraje, z których pochodzą bracia na etapie formacji początkowej. Mamy kleryków, nowicjuszy i postulantów na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Kamerunie.

 

 

Wśród bezdomnych, ubogich i niepełnosprawnych…

Z Warszawy ruszamy do Krakowa, gdzie br Franciszek – albertyn, opowie o swoim zgromadzeniu i codziennym życiu…
br Franciszek: Zwykły dzień albertyna to pięć godzin modlitwy – wspólnotowej i indywidualnej, osiem godzin pracy – posługa wśród bezdomnych, niepełnosprawnych, dwie  godziny odpoczynku – posiłki, czas wspólnej rekreacji. Od 21.00 zaczyna się milczenie, czas na odpoczynek, modlitwę… Bracia pracują na trzy zmiany. Ci, którzy mają drugą i trzecią zmianę mają bardziej zindywidualizowany program.
Jest czas na piłkę nożną!
– Najczęstsze formy wspólnotowej rekreacji w dni powszednie to: gry planszowe, karty, TV. Są też formy aktywne: spacer, biegi, piłka nożna. W dni świąteczne natomiast organizujemy wycieczki turystyczne.

 

Albertyńskie apostolstwo…

 

– Praca z ubogimi i bezdomnymi: prowadzenie Kuchni dla Ubogich, Przytulisk dla Bezdomnych, Mieszkań Chronionych, Domy pracy z Bezdomnymi – gospodarstwo rolne; praca z niepełnosprawnymi: Domy Pomocy Społecznej dla Niepełnosprawnych Intelektualnie. Bracia w tych placówkach pełnią różne posługi: prowadzący Dom, pielęgniarz, pracownik socjalny, opiekun. Jeden dom albertynów pełni rolę Pustelni – każdy z braci spędza w Pustelni co najmniej 8 dni w roku na co składa się pięć dni – wspólne rekolekcje i trzy dni – indywidualna modlitwa.

 

 

W gotowości do pracy polonijnej…

Z Krakowa wybieramy się do Poznania. A wszystko po to, aby spotkać się z Ks. Marcinem, który opowie nam o Towarzystwie Chrystusowym dla Polonii Zagranicznej. Oddaję głos mojemu Rozmówcy:
ks. Marcin: Kim są chrystusowcy? Coś może na kształt jezuitów? Bardzo podobne nazwy, ale zupełnie inny charyzmat i misja. Naszemu założycielowi od samego początku przyświecała myśl, by nowe zgromadzenie zakonne oddać pod wodzę Chrystusa Króla. Nasz hymn chociażby rozpoczyna się słowami: My Chryste, hufiec Twój, my Twa przyboczna straż o bratnie dusze idziem w bój… Choć nie służymy w wojsku (śmiech), jesteśmy Bożymi żołnierzami, warunki emigracyjne nie rozpieszczają, czego wielu emigrantów ma świadomość. Naszym celem jest własne uświęcenie w intencji tych bratnich dusz, polskich dusz, o których mówił nasz Założyciel – kard. Hlond, że “giną na wychodźstwie”. Czyli, jak wskazuje nasza nazwa, mamy służyć Polakom i polonii, tym, którzy wyjechali z powodów politycznych, gospodarczych, społecznych, ale też tych, którzy znaleźli się poza Polską w wyniku zmiany granic. Stąd większość z nas pracuje za granicą, na wszystkich kontynentach, niosąc Chrystusa i Polskę.
Ewangelizacja medialna…
– Wynika z naszej pobożności. Jak mówią Ustawy, czyli taka swoista zakonna konstytucja, mamy się cechować umiłowaniem i “szerzeniem znajomości Mszy Świętej”, szczególnym kultem Bożego Serca, Niepokalanej Maryi i św. Józefa. Na tej kanwie wyrosła potrzeba, by zaangażować się w działalność wydawniczą. Zaczęto wydawać miesięcznik “Msza Święta”, “Głos Seminarium Zagranicznego”, poświęcony zagadnieniom emigracyjnym, czy “Cześć Świętych Polskich”. Drukiem ukazało się wiele pozycji, które traktowały o polskiej emigracji. Dziś ta działalność jest kontynuowana przez wydawnictwo Hlondianum. Ewangelizacji za pomocą książki i prasy podjęło się również założone w 2001 roku Wydawnictwo Agape. Redaguje najbardziej znany w Polsce i na świecie dwumiesięcznik “Miłujcie się”. Obecnie jest on wydawany w 18 językach, wysyłany do ok. 100 krajów i osiąga nakład 1,5 miliona egzemplarzy.
Czym, poza pracą medialną zajmują się jeszcze Chrystusowcy?
– Poza wykorzystaniem nowoczesnych technik, obecności na portalach społecznościowych, księża oraz klerycy udzielają się także duszpastersko w lokalnym Kościele – włączają się również w działalność charytatywną w ciągu roku, ale też w duszpastersko intensywnym czasie Adwentu oraz Wielkiego Postu, prowadząc m.in. spotkania dla dzieci i młodzieży w ramach rekolekcji. W ciągu roku odbywają praktyki na Pomorzu Zachodnim (gdzie jest najwięcej naszych placówek) oraz zagranicą. Kilku kapłanów sprawuje posługę kapelanów w żeńskich klasztorach Poznania i okolic. W Warszawie prowadzone jest także przez ks. Leszka Kryżę duszpasterstwo osób polskiego pochodzenia, które urodziły się i wychowały za wschodnią granicą, ale podjęły obecnie naukę bądź pracę w Polsce.
Konkretna pomoc
– Duszpasterstwo to nie tylko “serwis religijny”. Wielu naszych rodaków znajdując się w rozmaitych kłopotach szuka pomocy nie tylko w placówkach dyplomatycznych, ale często zwraca się o nią do osoby, którą traktuje z pełnym zaufaniem, jakim jest polski ksiądz. Na ile to jest możliwe, jest to pomoc znalezienia konsulatu, pracy, mieszkania, pośredniczenia w tłumaczeniu, np. w szpitalach, urzędach. Chrystusowcy często wspierają  lub sami są inicjatorami wielu spotkań o charakterze kulturalno-patriotycznym. Działalność zgromadzenia realizowana jest także dzięki Instytutowi Duszpasterstwa Emigracyjnego. Jest to swoistego rodzaju centrum informacji nt. polonijnego duszpasterstwa sprawowanego na całym świecie – nie tylko przez chrystusowców.
Temat Polonii mimo wielkich fal wyjazdów, jakie miały miejsce przed laty, jest bardzo aktualny…
– Już parokrotnie wydawało się, że misja chrystusowców zaniknie. Kilkanaście lat temu rozważano chociażby zamknięcie wielu ośrodków na Wyspach Brytyjskich. Jednak otwarcie granic i stworzenie możliwości pracy w wielu krajach, w tym Wielkiej Brytanii, Irlandii i Niemczech nasiliło ruch emigracyjny. To pokazuje, że misja naszej wspólnoty zakonnej jest wciąż żywa i jak najbardziej aktualna. Posługa w innych krajach z kolei, ze względu na swoiste zjawiska socjologiczne, wymaga od nas ciągłego przemieszczania się wraz ze zmianą zamieszkania naszych rodaków. Potrzeby, jak widać wielkie. Ciągle napływają do naszego Przełożonego Generalnego prośby o księdza, który posługiwałby Polakom za granicą. Niestety nie jesteśmy w stanie personalnie sprostać wszystkim takim apelom. Stąd gorąco modlimy się o powołania do naszej wspólnoty zakonnej. W tym roku czynimy to przez wstawiennictwo świętych patronów Polski. I do tego zachęcamy na wszystkich naszych placówkach i tam, gdzie uda nam się dotrzeć, by nie zabrakło tych, którzy pójdą wszędzie tam, “gdzie biją polskie serca”.

http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1172,czym-zajmuja-sie-zakonnicy.html

_______________________________

Papież o zakonach: nie trzeba przyjmować każdego

Papież Franciszek wyznał w poniedziałek zakonnicom i zakonnikom, że czasem nachodzi go pokusa, by stracić nadzieję wobec kryzysu powołań.

 

Przestrzegał jednak przed przyjmowaniem do zakonów wszystkich chętnych i wprowadzaniem zasad “wojskowego posłuszeństwa”.

 

Podczas zorganizowanego z okazji Roku Miłosierdzia spotkania z 5 tys. przedstawicieli zakonów i zgromadzeń w przeddzień ich święta, czyli uroczystości Ofiarowania Pańskiego, Franciszek z niepokojem mówił o pustoszejących klasztorach prowadzonych niekiedy przez kilka “zakonnic staruszek”.

 

“Muszę wam wyznać, że wiele mnie kosztuje to, gdy widzę spadek powołań i kiedy pytam biskupów, ilu mają seminarzystów, a ci odpowiadają: czterech, pięciu” – powiedział papież podczas audiencji w watykańskiej Auli Pawła VI.

 

Odłożył przygotowane przemówienie, jakie miał wygłosić mówiąc, że jest “trochę nudne” i improwizował.

 

Następnie zażartował, że w związku z kryzysem powołań “niektóre zgromadzenia robią eksperymenty ze sztucznym zapłodnieniem”. Po tych słowach, które wywołały śmiech słuchaczy, papież wyjaśnił, że ma na myśli sytuacje, gdy przyjmuje się wszystkich. “A potem są problemy, należy przyjmować do zakonów z powagą i rozpoznać tych z prawdziwym powołaniem” – podkreślił.

 

Papież dodał, że zakony nie mogą być miejscem “wojskowego posłuszeństwa” i “dyscypliny”. Posłuszeństwo jako “ofiarowanie serca” jest potrzebne, bo “anarchia jest córką diabła” – powiedział.

 

Franciszek zauważył następnie, że kiedy zgromadzenia zakonne kurczą się, to niekiedy “przywiązują się do pieniędzy”. Zakonnicy “myślą, że pieniądze uratują im życie, myślą o starości, o tym, by nie brakowało im tego czy tamtego” – powiedział papież, który przypomniał następnie, że pieniądze nie dają nadziei.

 

“Przeciwnie, doprowadzą do upadku” – ostrzegł.

 

Papież wskazał, że wybór życia konsekrowanego nie może oznaczać oddalenia się od ludzi i “wszystkich wygód” z tym związanych. Chodzi o to, by być blisko ludzi, rozumieć życie chrześcijan i niechrześcijan, ich cierpienia i problemy – wyjaśnił. Wybór życia konsekrowanego “nie oznacza wspięcia się jeden, dwa, trzy schodki wyżej w społeczeństwie” – podkreślił.

 

Franciszek przestrzegł również, co czynił już wcześniej wielokrotnie, przed “terroryzmem plotek”. “Ten, kto plotkuje jest terrorystą w swojej wspólnocie, bo rzuca jak bombę słowo przeciwko innemu, a potem odchodzi spokojnie” – oświadczył. Jeśli komuś przychodzi ochota, by “rzucić bombę plotki, niech mocno ugryzie się w język” – poradził papież.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3891,papiez-o-zakonach-nie-trzeba-przyjmowac-kazdego.html
____________________________

Dlaczego się uzależniamy?

“Fast food”, “fast sex”, “fast car” wyznaczają nam często drogę “na skróty”, pokazując, że czekanie na spełnienie pragnień jest stratą czasu. Trzeba być ciągle w ruchu, żeby “coś się działo”. A gdy tak nie jest, rozwiązaniem jest tabletka o piorunującym działaniu lub inny środek przywracający nam stan bycia na haju.

 

Historia naszej cywilizacji to nieustanna walka między znaczeniem wartości duchowych i cielesnych w życiu człowieka. Bywały okresy lub też teorie, które wskazywały na prymat jednej z nich (Platon: dusza jest “istotą” człowieka versus kult ciała w kulturze zachodniej).

 

We współczesnej psychologii zamiast pojęcia “dusza” używa się sformułowania “psychika” i mówi się o tym, aby te dwa komponenty: psychiczny i fizyczny wzajemnie się uzupełniały. Pomimo posiadanej wiedzy, nie zawsze udaje nam się żyć zgodnie z tym przesłaniem. Wpływ na to mają oprócz wychowania również czynniki społeczno-kulturowe, a więc czasy w których żyjemy.

 

Jak pisze S. Hall “w przeszłości życie człowieka wyznaczone było przez kategorię ból/przyjemność – najpierw ciężka praca, a potem przyjemność (etyka protestancka). Współcześnie mamy do czynienia z niekończącą się przyjemnością. Przyjemność na początku, w środku, na końcu. Nic innego tylko przyjemność” (S. Hall, 1991, s.31, za Melosik). Ten przymus przyjemności niejednokrotnie utrudnia nam rozpoznanie naszych własnych indywidualnych potrzeb, ponieważ ze wszystkich stron jesteśmy bombardowani przedmiotami i produktami, bez których podobno nie możemy się obyć i tej przyjemności osiągnąć.

 

Pęd do posiadania

 

Inni wiedzą od nas lepiej, co jest dla nas dobre, czego potrzebujemy, co pozwoli nam poczuć się wyjątkowym i co da nam szczęście. Mając tak proste przepisy na życie, nie musimy już sami myśleć i zastanawiać się; wystarczy tylko kupić te przedmioty. Zbieramy, gromadzimy, poszukujemy produktów, dzięki którym, zgodnie z obietnicą, spełnimy nasze pragnienia. Nawet jeśli wcześniej ich nie potrzebowaliśmy, to tylko dlatego, że nie byliśmy świadomi, że są nam tak niezbędne. Nie musimy już uczyć się naszych potrzeb – inni robią to za nas. Natomiast, aby być szczęśliwymi, musimy posiadać określone przedmioty codziennego użytku, ubrania, samochody, musimy kupować. Najlepiej szybko i coś nowego, bo w kulturze konsumpcji trudno dorównać kroku rynkowym trendom (nowe modele stają się za kilka dni starymi, nowości, za którymi gonimy, szybko odchodzą do lamusa).

 

“Schizofreniczność kultury konsumpcji polega przy tym na zwiększaniu szybkości całego cyklu ‘nowość – przestarzałość’. Człowiek wchodzi w spiralę, z której nie ma wyjścia. Poszukuje ciągle nowych – związanych z konsumpcją – wrażeń – które pozwalają mu wierzyć, że jest “na czasie”, że on sam nie jest przestarzały i zużyty… Człowiek żyje w ciągłym konsumpcyjnym niepokoju…” (Melosik, 2001, s.14).

 

Te mechanizmy mogą nas niestety popychać w kierunku nadużywania tych produktów i aktywności, dzięki którym możemy na chwilę poczuć się wyjątkowo. Po osiągnięciu krótkotrwałego stanu euforii, następuje spadek zadowolenia, który w myśl presji przyjemności, powinien być natychmiast zastąpiony kolejnym uczuciem satysfakcji. Stąd już prosta droga do ucieczki w różnorodne aktywności i reakcje, które mogą prowadzić do mechanizmu uzależnienia. “Czasami odnosi się wrażenie, że w XXI wiek ludzkość wkracza z ogromnym “bagażem uzależnień”, które najpierw pozwalają jej znosić trud istnienia, a potem stają się źródłem nowego cierpienia.

 

Trud i cierpienie wynikające z konieczności osiągania tych wszystkich wygórowanych i narcystycznych standardów i oczekiwań społecznych, które stanowią o możliwości doświadczania przez osobę poczucia godności i szacunku dla samego siebie i wobec innych ludzi (Cierpiałkowska, 2006, s. 21).

 

Życie pod presją

 

W kulturę konsumpcji wpisany jest kult sukcesu: władzy, pieniędzy (posiadania), sławy. Wartość osoby mierzona jest liczbą zer na koncie, ilością posiadanych samochodów (najlepszych marek) i/lub rozpoznawalnością w mediach (bycie gwiazdą) lub przynajmniej popularnością na portalach społecznościowych (przymus bycia na facebooku. “Nie ma Cię na facebooku? – nie istniejesz”). “Sukces musi być zatwierdzony przez rozgłos. Ludzie pragną być nie tyle szanowani, co podziwiani. Tęsknią za “świetnością, ekscytacją i sławą” (Lasch, za Melosik, 2001).

 

W ten sukces wpisuje się również kult ciała i młodości. Aby być sławnym, trzeba przynajmniej wyglądać młodo i pięknie (szczupło). Bordo pisze, że “ludzie z anoreksją nie tyle źle postrzegają swoje ciało, co zbyt dobrze uczą się dominujących standardów kulturowych odnośnie tego, jak je postrzegać (Bordo, 1993).

 

Jedzenie jest jednym z wielu obszarów w społeczeństwie konsumpcji, co do którego istnieją sprzeczne przekazy. Z jednej strony mamy kult wiotkiej sylwetki, a więc “nie jedz”, a z drugiej przekaz “pozwól sobie na przyjemność – jedz i rozkoszuj się”. Czekolada, lody, batoniki, napoje wysokokaloryczne przedstawiane są jako atrybuty osoby niezależnej, pełnej wiary w siebie, czerpiącej z życia to, co najlepsze. Jak zatem z tego wybrnąć?

 

Jak jeść i nie tyć? Z pomocą idą nam środki przeczyszczające, odchudzające, które znowu szybko i łatwo pozwolą osiągnąć wymarzoną figurę. Jeśli to nie pomoże, spełnieniem potrzeb może być usługa chirurgiczna, dzięki której, jak w sklepie, można sobie wymienić części ciała na mniejsze, większe, ładniejsze.

 

Sukces mierzony jest również atrakcyjnością życia, ekstremalnością przeżyć, maksymalizacją wrażeń. “Kto nie ryzykuje, ten nie żyje” – tak brzmi jedno z haseł powtarzanych przez młodzież. Viagra, Red Bull, ekstaza w tabletce, wszystko to poszerzy Twoje doznania, “doda Ci skrzydeł”.

 

Ta natychmiastowość przejawia się w całym naszym życiu. “Fast food”, “fast sex”, “fast car” wyznaczają nam często drogę “na skróty”, pokazując, że czekanie na spełnienie pragnień jest stratą czasu. Trzeba być ciągle w ruchu, żeby “coś się działo”, bo jeśli “ktoś nie biegnie do przodu, to się cofa”. Dlatego też część ludzi boi się weekendów, wolnych dni, momentów, kiedy może ich dopaść smutek lub strach. Wtedy rozwiązaniem jest niezwłoczne sięgnięcie po tabletkę o piorunującym działaniu lub inny środek przywracający nam stan bycia na haju.

 

Na chwilę zapomnieć

 

Współcześnie, w literaturze z zakresu patologii społecznej wyróżnia się dwie grupy zaburzeń, odnoszące się do zjawiska uzależnień: substancjalne – czyli od środków psychoaktywnych (pobudzających, nasennych, euforyzujących i halucynogennych) i niesubstancjalne (np.: od jedzenia, pracy, gier hazardowych, internetu, ćwiczeń fizycznych, seksu).
Dzięki substancjom uzależniającym, możemy poczuć się na krótko szczęśliwymi, uciec od problemów, pozornie zaspokoić w szybkim tempie głód miłości, uwagi i szybciej poprawić sobie nastrój. Im bardziej w codziennym życiu czujemy się nieszczęśliwi i nie możemy sprostać społecznym wymaganiom, tym bardziej poszukujemy pocieszenia za pomocą chemicznych stymulatorów.

 

Ucieczki można szukać również w pracy, seksie, hazardzie, podnoszącej adrenalinę aktywności, a także przy komputerze. Carnes (2001,s.40) pisze: “wiemy dziś, że obsesja może pojawiać się wszędzie, gdzie wywołuje odczuwalną zmianę nastroju, czy będzie to dogadzanie sobie jedzeniem, czy emocje hazardu, czy też kompulsywne zakupy, uwodzenie, zauroczenie i fantazje”. Po pewnym czasie człowiek nie umie żyć już bez dawek adrenaliny, podniesionego poziomu fenyloetyloaminy (PEA – peptyd, podobny w swej budowie do amfetamin) ponieważ mózg przyzwyczaja się do nowego stanu “chemicznej nierównowagi”.

 

Koniec XX i początek XXI wieku możemy nazwać również “czasem paradoksów”. Z jednej strony mamy do czynienia z różnorodnymi możliwościami technicznymi, ułatwiającymi ludziom kontaktowanie się ze sobą w każdej chwili i w prawie każdym miejscu na ziemi, a z drugiej zaobserwować możemy coraz większe trudności w porozumiewaniu się, otwartości na innych, utrzymaniu związków. Coraz szybsze środki transportu (samoloty, samochody…) umożliwiają pokonywanie wielu tysięcy kilometrów w krótkim czasie, (co byłoby spełnieniem marzeń dla wielu zakochanych par żyjących około 100 lat temu z dala od siebie), różnorodne komunikatory pozwalają przesłać informacje do odbiorcy w parę sekund; dzięki telefonii cyfrowej możemy zadzwonić o każdej porze dnia i nocy do bliskiej nam osoby, a jednak ludzie czują się często samotni i zagubieni.

 

Rozwój, technologia, cywilizacja oferują nam możliwości, o których naszym przodkom się nie śniło, ale niestety wcale nie przekłada się to automatycznie na zwiększenie poziomu szczęścia wśród, można nawet zaryzykować hipotezę, że w pewnym sensie je utrudnia. Czyżby człowiek w pogoni za szybszym i łatwiejszym życiem zagubił samego siebie? Tempo życia powoduje, że przeskakujemy nad kolejnymi dniami, bez zastanowienia, w biegu mijamy innych i to, co za oknem. Nasze kontakty z ludźmi stają się powierzchowne. Mamy złudzenie uczestniczenia w życiu innych poprzez uczestnictwo w portalach społecznościowych, lecz po jakimś czasie okazuje się, że jest to jedyna forma kontaktów (przestajemy się spotykać, bo przecież widzimy, co się u nich dzieje). Pomimo setek znajomych, nadal możemy być samotni (w tłumie). Potęguje to tym bardziej chęć ucieczki do świata pozbawionego bólu, smutku, w którym jest głównie zabawa i przyjemność (uczucie, że się żyje).

 

To niebezpieczeństwo zauważył już Andrzej Bobkowski, który w swoich “Szkicach piórkiem” (8 sierpnia 1943) pisał: “Dostrzegam najwyraźniej paradoks naszych czasów; czym bardziej technika ułatwia ludziom kontakty, zbliża kontynenty, zbliża człowieka do człowieka, dając mu coraz to lepsze środki porozumiewania się na odległość, tym to porozumienie słabnie, tym bardziej ludzie stają się sobie obcy. Znika z życia kontakt osobisty – jedyny, wzbogacający i zapładniający. Dziś na każdym kroku między człowiekiem a człowiekiem wciska się Rzecz, przedmiot”.

 

W pogoni za posiadaniem, sukcesem, przyjemnością zapominamy o tym, co jest ważne, co pomaga nam sobie radzić i przetrwać kryzysy w relacji z drugim człowiekiem. W związku z tym, iż budowanie bliskości jest długotrwałym i czasochłonnym, jak również wymagającym wiele wysiłku, procesem, wolimy zadowolić się szybszymi i mniej pochłaniającymi czynnościami, by uporać się z niechcianymi emocjami, problemami za pomocą różnych “poprawiaczy nastroju”.

 

Lekarstwo

 

Gdzie zatem leży rozwiązanie problemu? Jak żyć w świecie, w którym panują takie zasady? Jedną z możliwości jest świadome kształtowanie swojego rozwoju: zarówno psychicznego jak i fizycznego. Bez tzw “bycia w kontakcie z samym sobą” (rozpoznawania swoich potrzeb, emocji, zastanawiania się nad swoimi motywami, zatrzymania w biegu), nie będziemy w stanie dokonywać odpowiedzialnych wyborów, mądrze kierować swoim życiem. Nie chodzi o to, by unikać życia i rezygnować z różnych aktywności (wpisać alkohol, seks, zakupy na tzw. czarną listę), lecz korzystać z nich z umiarem, ze świadomością i odpowiedzialnością.

 

Dlatego warto co jakiś czas po prostu zatrzymać się, zobaczyć, czy to, co robimy, daje nam rzeczywiście szczęście i zadowolenie, czy mamy czas na to, co jest dla nas ważne i wartościowe. Bo gdy idziemy wolniej, widzimy więcej, bardziej czujemy i mamy szansę odkrywania rzeczy, których w pogoni za sukcesem moglibyśmy nie zauważyć.
Pamiętajmy również, że droga, na której jesteśmy, może być łatwiejsza do pokonania, gdy nie jesteśmy na niej sami, gdy mamy kogoś, kto w trudnej dla nas chwili poda nam rękę.

 

 

Katarzyna Waszyńska – psycholog, seksuolog kliniczny, adiunkt w Zakładzie Promocji Zdrowia i Psychoterapii WSE UAM. Prowadzi działalność kliniczną terapeutyczną w Poznaniu od 1996

 

Literatura:

 

Carnes, P. (2001). Od nałogu do miłości. Jak wyzwolić się z uzależnienia od seksu i odnaleźć prawdziwe uczucie. Media Rodzina. Poznań
Cierpiałkowska, L. (2006). Oblicza współczesnych uzależnień. UAM. Poznań
Melosik, Z. (2001). Młodzież. Styl życia i zdrowie. Konteksty i kontrowersje. AM. Poznań

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradniauzaleznienia/art,1,dlaczego-sie-uzalezniamy.html

__________________________

Seniorzy też mają swoje nałogi

Bo jest smaczny, przyjemnie rozluźnia, dodaje animuszu, łagodzi kompleksy, “leczy” nieśmiałość, podkręca życie towarzyskie. I co to w ogóle za pytanie? Cóż, czasem odpowiedzi na banalne pytania mogą nas bardzo zaskoczyć… A może warto zastanowić się nie “dlaczego”, ale “po co” pijemy?

Tomek, 32 lata: Piję dla rauszu, bo jest przyjemny. To jest prawdziwa zabawa – totalne rozluźnienie, śmiech z trzewi. Dla mnie alkohol to rozrywka. Nie lubię tylko przesadzać. Rausz wystarczy.

 

Krzysztof, 45 lat: Piję whisky, ostatnio burbon. Dlaczego? Bo mi smakuje, bo jest wyrazista, lekko słodka, właściwie każda ma inny smak. Żeby się nim delektować wystarczy odrobina w szklaneczce, i tyle teraz pijam. Czasem piwo, ostatnio pszeniczne, ale też tylko dla smaku, bo większe ilości są za ciężkie na żołądek. Kiedyś pijałem po butelce bardzo dobrego piwa po pracy, na rozluźnienie, ale gdzieś tak po dwóch tygodniach przestało mi smakować i sobie dałem spokój. Jak byłem bardzo młody to zależało mi, żeby poszaleć, popisać się. Teraz już nie lubię się upijać. Choć z fajnym towarzystwem, gdy jest zabawa to nawet bym mógł.

 

Piotr, 38 lat: Pijemy z żoną wino do obiadu czy kolacji. Bo jest smaczne, bo to taki nasz rytuał. Czasem umawiam się z kolegami na picie. Wtedy piwo plus wódka. I jest to naprawdę spotkanie na picie, reszta – oglądanie meczu, jakieś gry, nawet gadanie – to tylko dodatek. Wtedy idziemy na całość. Mam też na swoim koncie, choć to dość odległe czasy, “tripy” z cyklu: sześciopak, Internet i ja. Picie, słuchanie muzyki, totalne wyłączenie, poza czasem, ludźmi, sprawami, problemami.

 

To typowe odpowiedzi i ta przyjemna, bezpieczna strona używania alkoholu. Dla większości ludzi spotkanie z trunkiem właśnie tak wygląda. Nawet pewne fizyczne dolegliwości, odczuwane następnego dnia, jeśli ciut przeholowaliśmy z ilością alkoholu, są ceną do przyjęcia za fantastyczne chwile spędzone w przyjaznym gronie, trochę podkręcone i podkoloryzowane procentami. “Alkohol jest dla ludzi!”, “Trzeba pić z głową!”, “Trzeba znać umiar!” to hasła, które dla większości z nas są oczywistością. Nie trzeba się zastanawiać, bo picie alkoholu nie łączy się z żadnymi – no, może poza wspomnianym już lekkim bólem głowy – konsekwencjami.

 

Wojtek, 27 lat (znak szczególny – spora blizna na przedramieniu, po uderzeniu szklanką piwa): Bo lubię! Jak powiedział Himilsbach, picie wódki wprowadza do szarej rzeczywistości element baśniowy.

 

Asia, 30 lat: Teraz właściwie piję rzadko, czerwone wino albo jakiś drink dla relaksu i nastroju, z mężem, ze trzy razy do roku na spotkaniu z koleżankami lub w gościach. Właściwie tak… bez powodu, coś trzeba pić. Piję towarzysko, bo inni piją. Gdy byłam nastolatką miałam taki okres, że piłam bardzo dużo i to raczej nie było normalne. Chciałam być wyjątkowa w grupie. Na osiedlu były dziewczynki z bardzo dobrych domów albo takie “puszczalskie”. Nie należałam ani do jednych, ani do drugich. Musiałam znaleźć dla siebie niszę. Więc wymyśliłam, że będę piła lepiej – czyli więcej – niż chłopaki. Chyba nic to w moim życiu nie zmieniło, ta wymarzona pozycja w grupie nie została zdobyta. W którymś momencie przestałam. Chyba tylko dlatego, że znalazłam innych znajomych, zmieniłam środowisko. Później, w wieku dwudziestu kilku lat, miałam jeszcze taki okres, że sączyłam wieczorami wino. A czasem zaczynałam dużo wcześniej niż wieczorem. Brałam wtedy antydepresanty. Efekt był taki, że byłam jak za szybą, nic nie czułam, byłam odcięta. Nawet mi się to podobało. Dość szybko się jednak zorientowałam, o co chodzi i trochę przestraszyłam. Wtedy przestałam.

 

Iza, 25 lat: Bardzo lubię smak słodkich alkoholi, to trochę jak słodycze, jeszcze lepsze nawet, bo z dodatkowym efektem. Kiedy odkryłam irish coffee, piłam ją stale. Właściwie już do pierwszej porannej kawy dolewałam adwokata czy inny słodki likier. Potrafiłam w ciągu dnia wypić kilka takich. I prawdę mówiąc byłam na lekkim rauszu cały dzień. Kiedyś siostra mi na to zwróciła uwagę. Pomyślałam, że to jednak dziwne i nie chcę tak. Przypomniała mi się moja ciotka, która zawsze była lekko wcięta. Dzieciaki ją lubiły, bo pozwalała na bardzo dużo i rozmawiała z nami jak z dorosłymi. Ale w rodzinie była “kimś gorszym”, dziwadłem, wszyscy się z niej podśmiewali, lekceważyli ją. Skończyłam z codziennymi dolewkami alkoholu do kawy, ale czasem sobie pozwalam na taki “deser”.

 

Wiola, 34 lata: Kiedyś naprawdę lubiłam pić. Chyba nawet nie smak był najważniejszy, ale efekt. Ten fajny szumek w głowie, odwaga, fantazja. Było wesoło, przyjemnie, miło. Ludzie stawali się bardziej otwarci i interesujący. Zdarzały mi się niesamowite przygody. Tak poznałam mojego męża. Przez kilka lat byliśmy jak para z filmu. Piliśmy razem, podróżowaliśmy, mieszkaliśmy w drogich hotelach, kupowaliśmy piękne rzeczy. A potem nagle się zorientowałam, że on pije za dużo, więcej niż bym sobie życzyła, że staje się nieprzyjemny. Picie łączyło się coraz częściej z kłótniami i łzami. Sama piłam, żeby się odciąć albo popłakać. Z mężem nie chciałam – nie chciałam, żeby on pił. Ale alkohol i tak lądował na stole. Więc piłam, żeby… dla niego zostało mniej do wypicia.

 

Michał, 26 lat: Nie piję prawie wcale, bo za każdym razem tak ciężko chorowałem, że to było bez sensu. Nie ciągnie mnie wcale, bo bardzo dobrze pamiętam, ile mnie to kosztuje i jak potem cierpię.

 

Krzysztof: Nie wierzę w to, że nie można sobie powiedzieć dość. Wiem, ile mogę wypić i gdy robi się słabo, sennie, to kończę, idę na spacer albo spać i koniec. Ci, którzy nie wyhamowują, według mnie tak naprawdę nie chcą.

 

Dostarczanie do organizmu chemicznej substancji psychoaktywnej, którą jest alkohol, działającej na układ nerwowy, ma niemal natychmiastowe skutki, przyjemne i ujemne – w zależności od ilości tej substancji (czyli stężenia alkoholu we krwi). Rausz, wesołość, rozluźnienie, większa otwartość, łatwość nawiązywania znajomości należą do najczęściej wymienianych zalet picia alkoholu. Bywa, że nasilenie fizycznych dolegliwości, będących reakcją organizmu na zatrucie substancją chemiczną spowoduje duże ograniczenie picia – po prostu nie zażywamy czegoś, co nam ewidentnie szkodzi. Innym kosztem picia mogą być nieakceptowane zachowania społecznie. Jeśli usłyszymy następnego dnia: “Trochę przesadziłeś z tymi śpiewami”, czy: “Twój taniec na stole był dobry, cały lokal już cię zna”, albo: “No, nieźle wyglądałeś z twarzą w sałatce”, może nam się odechcieć picia na dłuższy czas. W każdym razie przystopujemy. Podobną decyzję wywoła niepokój o zdrowie, o to, że dalsze picie może grozić uzależnieniem, niechęć do ucieczki od rzeczywistości (skojarzenia z kimś, kto jest chory na alkoholizm). Tak zareagować i podjąć odpowiednie działania może ktoś, kto ma jeszcze możliwość normalnego łączenia faktów. Dla tych, którzy przekroczą pewną granicę – wolnego wyboru – słowo “umiarkowanie” nie ma już jednak racji bytu.

 

Mariusz, 37 lat: Jako dziecko byłem strasznie zalękniony i zawsze gdzieś z boku. Bałem się odezwać, zwrócić na siebie uwagę. Potwornie się wstydziłem. I marzyłem, żeby być normalny, czyli nie bać się ani wstydzić. Kiedy miałem ze 13 lat, na koloniach zobaczyłem, jak chłopaki świetnie sobie radzą, bawią się na dyskotece, są śmiali, bez problemu podchodzą do dziewczyn. Ja bym się w życiu nie odważył! Wcześniej wypili trochę wina. Przeskoczyła mi w głowie jakaś zapadka i już wiedziałem,  co trzeba zrobić. Po tych wakacjach całkowicie zmieniłem znajomych i zacząłem leczyć swój chorobliwy wstyd piwem albo tanim winem. Eksperymentowałem. Jakie ilości przyniosą jaki efekt. Czy więcej alkoholu to więcej luzu i mniej lęku? Wagary, picie od rana, potem wyjazd do internatu i całkowita wolność od jakiejkolwiek kontroli. W którymś momencie brak lęków – po alkoholu – równał się agresja i doły psychiczne, ale bez alkoholu lęki były nie do zniesienia, nieporównywalne do tych z dzieciństwa, które chciałem kiedyś wymazać i zacząłem to robić piwem.

 

Katarzyna, 41 lat: Już nie piję, od paru lat. Za bardzo mi szkodziło. Ale lubiłam! Smak, i to, co robił mi w głowie. Zmieniałam się w kogoś fajniejszego niż byłam naprawdę. Tak mi się wydawało. Po paru drinkach byłam mądrzejsza, bystrzejsza, bardziej błyskotliwa. Ładniejsza, seksowniejsza. No, i odważniejsza. To niestety miało uboczne skutki – pakowałam się w niebezpieczne historie, traciłam kontrolę nad zdarzeniami i sobą.

 

Jeśli alkohol zaczyna załatwiać coś innego niż miłą atmosferę podczas towarzyskich spotkań, jeśli staje się lekarstwem albo elementem niezbędnym, jeśli wprawia w stan, w jaki nic innego nie wprawia, w stan, o jakim marzymy, którego pożądamy – powinno zapalić się w głowie alarmujące czerwone światło! Bo gdy jakiś środek z zewnątrz zaczyna załatwiać za nas rzeczy, które powinniśmy wypracować sami, może to oznaczać, że jesteśmy na progu korytarza, który niebezpiecznie i nieuchronnie prowadzi stromo w dół. Niestety ci, których najbardziej to dotyczy nie chcą się przyglądać, zastanawiać, ani tym bardziej wycofywać. Bo nie chcą rezygnować z tego cudownego środka, który obiecuje, że wreszcie będą mogli normalnie – albo tak, jakby chcieli – funkcjonować. Być może sprawdzili już inne metody, może nawet nie próbowali ich szukać. Gdy już zapadka zapadła – trudno przestać. Przez pewien czas “lekarstwo” będzie działało.

 

Przestaje stopniowo, niepostrzeżenie. Reakcja – trzeba przyjmować większe dawki, żeby osiągnąć ten sam poziom “odlotu”. Czasem tego pierwszego, powalającego i oszałamiającego efektu nigdy już nie da się powtórzyć, ale podatny na uzależnienie umysł nie jest w stanie tego “złapać”. Próbuje dalej. Żeby się zatrzymać musi się zdarzyć tragedia (choć nawet to nie zawsze działa), pijąca osoba musi osiągnąć swoje dno, czyli taki punkt, w którym konsekwencje zdecydowanie przewyższą – w jego czy jej własnych oczach – korzyści z picia. Jeśli doszło do uzależnienia jedyną jak dotychczas skuteczną metodą okazuje się całkowita abstynencja. Człowiek uzależniony, chory na chorobę alkoholową, nie jest bowiem w stanie kontrolować ilości wypijanego alkoholu. Pije do oporu, bez względu na wszystko. Nawet jeśli jednego dnia uda mu się – cudem, przypadkiem lub jakimś nadludzkim wysiłkiem – skończyć przed całkowitym upojeniem, zwykle wykorzysta to na korzyść choroby, czyli de facto na własną zgubę: “Jeśli potrafię nad tym zapanować, to o co chodzi? Mogę przestać kiedy zechcę. A teraz właśnie nie chcę!”.

 

Pomocne może okazać się pytanie: “Po co piję?” “Po co sięgam po alkohol?”. Jeśli odpowiedź przypomina odpowiedzi Tomka, Krzysztofa i Piotra, wszystko jest w porządku. Gdy bliższe są odpowiedziom Asi, Izy i Wioli – warto się zatrzymać i zastanowić, co dalej. Zbieżności z opowieściami Mariusza i Katarzyny wymagałyby poważniejszych kroków. Po pomoc można zwrócić się między innymi do Anonimowych Alkoholików (www.aa.org.pl) albo do ośrodków leczenia uzależnień.

 

Katarzyna: Czy gdybym wiedziała, co będzie dalej, jakie poniosę konsekwencję, to bym nie piła albo jakoś picie ograniczyła? Nie sądzę. Obawiam się, że wtedy zrobiłabym wszystko, żeby udawać, że to mnie nie dotyczy. Alkohol był zbyt ważny, zbyt dużo mi załatwiał, mogłam na niego sporo zrzucić. Zrzucić przed samą sobą – choć się nie przyznawałam. Łatwiej było powiedzieć: Nigdy w życiu bym się nie zadawała z tymi ludźmi na trzeźwo, niż przyznać, że towarzystwo, do którego aspirowałam przerażało mnie, albo zwyczajnie nie chciało mi się wysilić, żeby tam w naturalny, normalny sposób wejść. Łatwiej było “po pijaku” zadawać się z byle kim, niż na trzeźwo zapracować na wartościowe przyjaźnie. Łatwiej było znaleźć wytłumaczenie, że nie ma dla mnie pracy, bo nie mam znajomości ani nie kradnę, niż pójść na wymagające, trudne studia, poświęcić pięć lat życia na ciężką pracę, naukę, włożyć wysiłek w zdobycie czegoś i zasłużenie na taką pracę… A ograniczenie, umiar? To było nie do pomyślenia! Bo ja lubiłam – wolałam myśleć, że lubię, a nie że muszę – wypić do dna, do oporu. Śmieszyło mnie picie jednego kieliszka przez całą imprezę. To było zupełnie bez sensu…

 

 

Autorka prowadzi blog o uzależnieniach: mikadunin.blogspot.com

 

 

Mika Dunin w “Antyporadniku” jest przewrotna aż do bólu. Bo niektóre jej obserwacje i uwagi autentycznie bolą. Albo irytują. I prowokują. Nie chodzi tu jednak o pustą prowokację. Bo ten dowcipnie i z przekorą napisany “poradnik” prowadzi wprost ku refleksji nad życiem, relacjami i wartościami. Refleksji bardzo budującej.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradniauzaleznienia/art,16,dlaczego-pijemy-alkohol.html

_________________________

Czy masz dar bycia singlem?

Czy dostałeś od Boga powołanie i zdolność, aby być singlem, aby lepiej służyć Bogu? Koniecznie musicie brać pod uwagę tę drugą część pytania.

 

Dla uczniów Jezusa sensem bycia singlem nie jest wolność od odpowiedzialności. To wolność ku większej odpowiedzialności.

 

Święty Paweł uważa, że życie w stanie wolnym jest wspaniałe. Pod koniec rozdziału mówi nawet, że jest ono lepsze od małżeństwa. Ale nie mówi, że powinieneś się zrzec odpowiedzialności, pracować na pół etatu, pływać codziennie na windsurfingu, podróżować, grać w zespole, który nigdy nie wyjeżdża na koncerty.

 

Nie możesz przez dziesięć kolejnych lat swojego życia zabiegać tylko o to, aby się wyluzować.

 

Czy w waszych uszach brzmi to jak Ewangelia? Dla św. Pawła sens bycia singlem tkwi w tym, aby służyć Bogu w sposób, w jaki nie możesz tego robić w małżeństwie.
Mój kolega zrezygnował z chodzenia ze wspaniałą dziewczyną, ponieważ chciał na kilka lat wyjechać do krajów rozwijających się. Jest inżynierem i znalazł pracę w organizacji non-profit, która budowała studnie w Mozambiku.

 

Przez trzy lata właściwie nie schodził z motocykla, gdyż jeździł od wioski do wioski. W nocy rozbijał obóz w buszu, a w dzień uczył ludzi, jak pozyskiwać czystą wodę.

 

To było dla niego wspaniałe doświadczenie. Byłoby mu je bardzo trudno zrealizować, gdyby miał żonę i rodzinę.

 

Postanowił, że aby pójść za Bożym wezwaniem, będzie żył w stanie wolnym.
Jeśli otrzymałeś ten dar nawet tylko na chwilę, nie marnuj czasu i nie zabiegaj o romans. Rób to, co Bóg włożył w twoje serce.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1713,czy-masz-dar-bycia-singlem.html

__________________________

Lecznicza moc kolorów

Udowodniono, że kolory, którymi się otaczamy, mają wpływ na to, jak się czujemy. Warto wykorzystywać wiedzę o barwach, po to, by czuć się lepiej.

 

Fakt, że kolory są związane z całą gamą emocji i uczuć, można zauważyć już przy porannym wyborze stroju. W dużej mierze to nasz nastrój podpowiada nam, co dziś założymy. W smutku najczęściej wybieramy barwy maskujące: czernie, szarości i brązy. Gdy czujemy się szczęśliwi, sięgamy po kolory bardziej intensywne: czerwień, róż, biel, błękit. To podstawowe rozróżnienie na barwy “radosne” i “smutne” jest tylko preludium do wiedzy o oddziaływaniu barw. Kolory mają w sobie większą i bardziej “wyspecjalizowaną” siłę. Mogą dodawać odwagi, uspokajać, czy nawet… wywoływać depresję.

 

Bez efektów ubocznych

 

Chromoterapię – bo tak jest nazywane leczenie mocą kolorów – znano już w średniowieczu. W XI wieku arabski lekarz i filozof Avicenna uznał kolory za pierwsze i podstawowe lekarstwo, które powinno być stosowane u chorych. Z tego też powodu jest nazywany “ojcem chromoterapii”.
Jednak, już starożytni myśliciele dostrzegli leczniczą moc kolorów. Korzystali z niej między innymi Pitagoras i Hipokrates. Dziś tę metodę stosuje się najczęściej jako wspomagającą proces leczenia tradycyjnymi środkami, a także zapobiegawczo. Mówi Aleksandra Wojaszek, autorka bloga wiecejnizzdrowie.pl: – Chromoterapia nie jest uznawana przez medycynę za metodę leczenia. Terapia kolorami wykorzystywana jest jednak uzupełniająco w procesach leczenia, szczególnie osób z zaburzeniami psychicznymi. Kolory mają wpływ na nasze samopoczucie i w zależności od pożądanego efektu można się nimi wspomagać.
Jedno jest pewne: korzystanie z wiedzy o uzdrawiającej mocy kolorów na pewno nie zaszkodzi, a może bardzo pomóc w sposób przyjemny i bez żadnych efektów ubocznych. Na czym więc polega lecznicza moc kolorów?

 

Na żółto i na niebiesko

 

Według kryteriów fizycznych każdy kolor jest pewną długością fali świetlej wyłapywaną przez ludzkie oko i komórki ciała. Nasze receptory przekazują energię tych fal do mózgu, który rejestrując je wysyła z kolei neurotransmitery do narządów wewnętrznych. Tak więc to, na jakie kolory patrzymy wpływa w pewnym stopniu na pracę naszego organizmu. Badacze właściwości poszczególnych kolorów przypisali im konkretne działanie lecznicze. Jak wyjaśnia Aleksandra Wojaszek, kolory ciepłe wyzwalają stany większego pobudzenia, a zatem przyspieszają tętno i dodają energii, z kolei kolory zimne – uspokajają, koją, wyciszają, wpływają pozytywnie na koncentrację, łagodzą napięcia emocjonalne. Jednak takie rozróżnienie to dopiero preludium do całej mocy oddziaływania poszczególnych barw.

 

Oto krótka lista podstawowych barw i ich wpływu na organizm ludzki:

  • biały – jest swoistą syntezą wszystkich kolorów, przede wszystkim wzmacnia układ odpornościowy, podnosi nastrój, wskazany w depresji. Największym źródłem bieli jest słońce.
  • czerwony – pobudza krążenie, wzmaga powstawanie czerwonych krwinek, działa też wzmacniająco na nerki. Aktywizuje psychikę, zwłaszcza do intensywnych, krótkoterminowych zadań. Pomaga na uczucia zniechęcenia, bezradności, wycofania.
  • niebieski – pomocny w gorączce i łagodzeniu bólu. Dobry dla wysokociśnieniowców, ponieważ obniża ciśnienie krwi. Działa uspokajająco i regenerująco na system nerwowy.
  • żółty – wspomaga leczenie anemii i choroby układu trawiennego. Otwiera pory skóry, ułatwiając jej oddychanie. Poprawia pamięć i logiczne myślenie. Na system nerwowy działa stymulująco, więc raczej nie jest wskazany po wyczerpującym dniu.
  • zielony – wycisza i odpręża. Wyrównuje ciśnienie krwi. Może pomóc przy bólach głowy i wszelkiego rodzaju napięciach. Wykazano, że wzrok najlepiej odpoczywa patrząc właśnie na zieleń. Pomaga też w chronicznym zmęczeniu i stanach wyczerpania.
  • brązowy – rzadko stosowany w koloroterapii, ma głównie działanie demobilizujące i ochronne. Na umysł działa lekko przygnębiająco, ale daje też poczucie bezpieczeństwa, stąd najczęściej osoby mające problemy na tym gruncie, często używają brązów. Reguluje pracę narządów hormonalnych.
  • czarny – podobnie jak brązowy działa ochronnie i depresyjnie, pomocny w nadpobudliwości i stanach agresji. Sprzyja alienacji, wywołuje poczucie chłodu i dystansu.

 

Jak wykorzystamy tę wiedzę o właściwościach kolorów, zależy już tylko od naszej kreatywności. Chcesz, żeby twój dom był bardziej przytulny i sprawiał wrażenie bezpiecznej przystani? Wprowadź więcej naturalnego drewna (wykorzystując “ochronne” właściwości brązu) i relaksującej zieleni. W pracy brakuje ci energii? Zamiast pić kolejną kawę, postaw na biurku czerwoną rzeźbę albo korzystaj z czerwonego kubka i wsyp sobie do czerwonej miseczki dodatkowo wzmacniające bakalie. A jeśli zbyt często ostatnio jest ci smutno, ubieraj się częściej w białe bluzy czy swetry. Na tę ostatnią dolegliwość koloroterapia ma jeszcze oddzielne lekarstwo.

 

Młodsza siostra koloroterapii

 

Jedną z najbardziej rozpowszechnionych form leczenia kolorem jest światłoterapia. To nowoczesna gałąź medycyny, w której wykorzystywane są specjalne urządzenia emitujące fale promieni.
Dla dobrego samopoczucia człowiek potrzebuje energii w postaci tzw. promieniowania widzialnego fal długich. W pochmurne dni docierają do nas tylko fale najkrótsze. Stąd w okresie jesienno-zimowym pojawiają się wszelkiego rodzaju dolegliwości spowodowane brakiem odpowiedniego światła, z których najczęstszym jest obniżony nastrój. Naświetlanie nowoczesnymi lampami pomaga nam w szare, zimowe dni stać się bardziej radosnymi, optymistyczni, chętnymi do pracy.
Sama kuracja polega na codziennym naświetlaniu, najlepiej oczu, jasnym, sztucznym światłem. Najlepsze efekty przynoszą dwa seanse dziennie – w godzinach do- oraz popołudniowych, po ok. 40 minut. Efekty pojawiają się bardzo szybko – nawet po kilku dniach: poprawia się nastrój, zmniejsza się senność oraz apetyt.
W światłoterapii używane są też lampy emitujące kolorowe promieniowanie. Właściwości kolorów są wtedy wykorzystywane w sposób najbardziej intensywny. Przykładowo, naświetlanie kolorem niebieskim przyniesie zdecydowanie bardziej spektakularne rezultaty niż chodzenie w niebieskich bluzkach czy spanie w niebieskiej pościeli. Warto jednak wykorzystywać wszystkie, także te mniej intensywne rodzaje oddziaływania, zgodnie z zasadą, że “kropla drąży skałę”. Wiesz już więc, co sobie jutro ubierzesz?

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,732,lecznicza-moc-kolorow.html

_______________________

 

Relacje z innymi są jednym z najważniejszych elementów naszego życia. Otaczają nas zewsząd. Myślimy o nich, rozmawiamy o nich i doświadczamy ich. Zostaliśmy stworzeni do życia z ludźmi i większość naszego życia spędzamy w różnorodnych związkach z innymi. Jeśliby nas tego pozbawić, nasza egzystencja stałaby się jałowa. Relacje niosą w sobie potencjał szczęścia i spełnienia, ale również, niestety, potencjał zniechęcenia i depresji.

 

Rzućmy okiem na kilka różnych postaci niezdrowych relacji międzyludzkich. Czy któraś z nich wydaje ci się bliska i podsyca twoje depresyjne zmiany nastroju?

 

Związek niezrównoważony

 

Czy doświadczyłeś niezrównoważonych relacji z innymi? Jest tak wtedy, gdy ty troszczysz się o drugą osobę bardziej niż ona o ciebie. Albo vice versa. W obu wypadkach brak wdanym związku równowagi. Chwieje się on. Jedna strona do czegoś dąży, a druga chce się wycofać. Ciągłe przebywanie w takiej atmosferze jest niezdrowe. Czasem osoba, która nie jest zbyt zaangażowana w związek, świadomie stara się zmienić i interesować się drugą stroną, wierząc, że zażyłość i miłość będą się z biegiem czasu rozwijać. Kiedy jednak miłość i zażyłość nijak się nie rozwijają, zniechęcenie lub chandra mogą się w takim związku osiedlić. Może myślisz, że kontrast między waszymi wzajemnymi reakcjami oznacza tylko różnicę waszych osobowości. Możliwe, lecz może to także być brak zainteresowania i troski. Trudno jest orzec, że ty troszczysz się o drugiego bardziej niż drugi o ciebie. Kiedy o tym myślisz tępe uczucie daje o sobie znać w twym żołądku. Wtedy możesz zacząć tłumaczyć się i racjonalizować, bez zaakceptowania jednak tego faktu. Możesz też zamknąć się w stanie zaprzeczania.

Ile razy terapeuci widzieli wstrząs na twarzy współmałżonka (męża albo żony), gdy podczas sesji terapeutycznej dla małżeństw dowiedział się, że poziom zaangażowania w związek jest u drugiego (żony albo męża) zupełnie odmienny od tego, co domniemywał. To bardzo smutne, że niektóre z tych małżeństw przetrwały (nie ma innego słowa, aby to określić – po prostu przetrwały!) z tak nieporównywalnym zaangażowaniem obu stron przez dziesiątki lat.

 

Jakie są wskaźniki, aby określić, że związek został źle dobrany – że w większym stopniu angażujesz się w związek niż druga osoba, na której ci zależy?

  • Inicjujesz większość kontaktów między wami.
  • Jeśli jest to związek miłosny, inicjujesz większość czułych zbliżeń, takich jak: trzymanie się za ręce, objęcia, pocałunki.
  • To ty czynisz plany; druga strona wydaje się na wszystko zgadzać.
  • Poświęcasz się, robiąc dla drugiego pewne rzeczy lub starasz się uprzyjemnić życie, lecz nie widzisz, aby partner czynił podobnie dla ciebie.
  • Jesteś tym związkiem podekscytowany, podczas gdy druga osoba zdaje się być z tobą tylko chwilowo.
  • Mówisz o waszym związku i o planach na przyszłość, lecz uderza to jedynie w nieczułe i milczące struny partnera.

Jeśli taki jest wzorzec, pozytywna postawa inicjatora będzie z czasem ulegać osłabieniu, a brak reakcji drugiego będzie odczytane jako forma odrzucenia. Czy mogą to być jedynie różnice osobowości? Niewykluczone. Lecz gdy tak jest, możesz spodziewać się, że druga osoba będzie tak się zachowywać raczej długo. Czy takiego rozdźwięku rzeczywiście chcesz? Czy to będzie różnica osobowości, czy też druga osoba rzeczywiście nie troszczy się o ciebie tak bardzo jak ty o nią, obojętnie, zmęczy cię w końcu bycie ciągle inicjatorem.

 

Związek “gatunkowy”

 

W zdrowym związku, ty chcesz być dla drugiego, a drugi chce być dla ciebie. Związek nie jest jednak zdrowy, jeśli to ty jesteś stroną, która zawsze jest dla partnera, a gdy ty jesteś w potrzebie, on zamienia się w ducha i znika. Czasem możesz być inicjatorem i wyratować drugiego. Partner może nalegać, aby drugi go ratował, rozwiązując jego problem albo chroniąc go przed konsekwencjami jego zachowania. Kiedy jednak ratujesz drugiego systematycznie, uczysz go, że nie ma potrzeby, aby się zmieniał, ponieważ ty zawsze spłacisz jego długi. Nie będzie także się uczył na swych błędach.

Jeśli ratujesz innych, czego od nich oczekujesz? Podziękowań, docenienia, może też wzajemności. W bliskim związku, tego typu odpowiedź często będzie nieobecna – zwłaszcza, jeśli twój partner jest biorcą. Dlaczego? Gdy ratujesz innych, wykazujesz pewien rodzaj kontroli nad nimi. Z czasem mogą oni z tego powodu przejawiać względem ciebie uczucia resentymentu. Bowiem niewypowiedziana, cicha informacja, jaką im przekazujesz brzmi: “Jestem lepszy od ciebie, a ty nie jesteś w stanie radzić sobie sam”. Więc mogą stać się zniechęceni, a ty wraz z nimi. Widziałem też, że ratownicy powtarzają ten wzorzec z różnymi partnerami. Wydają się być przyciągani przez ludzi, którzy ich potrzebują.

 

Związek “poprawczy”

 

Innym rodzajem związku, który jest formą związku depresyjnego, jest taki, w którym druga osoba różni się od tego, jakie nadzieje i oczekiwania z nią wiązałeś. Łapiesz się jednak na stwierdzeniu: Ale on posiada taki ogromny potencjał w sobie! Otwierasz w ten sposób drogę zniechęceniu. Trwasz w posiadaniu fałszywej nadziei na zmianę. Zapamiętaj, nie możesz ukształtować ani zrekonstruować drugiego aż tak bardzo. Widziałem ludzi tego typu, żyjących w małżeństwie. Doprowadzają się w końcu do stanu frustracji, krytycyzmu, czują się zdradzeni i złapani w pułapkę. Przechodzą do błagania współmałżonka, ustawicznego proszenia, krzyku i gróźb pod jego adresem, lecz z małą skutecznością. Zniechęcenie? Jest ono ich nieodłącznym towarzyszem.

Dlaczego ludzie trwają w tego typu związkach? Niektórzy czują się wezwani, by być reformatorem. Lubią zmieniać innych albo przynajmniej próbują. Robiąc to, uśmierzają ból związany z ich własnymi problemami. Widziałem w tej roli zarówno mężczyzn, jak i kobiety starające się omijać w ten sposób swe własne problemy.

 

Związek kontrolujący

 

Ludzie o tendencjach do kontroli i perfekcjonizmu zawsze starają się “pomóc innym rozwinąć ich potencjał”. Prowadzi ich to do życia w związku o nikłych możliwościach, w którym jedna z osób, zdążając do perfekcjonizmu, jest zawsze pełna gniewu i chęci kontroli nad drugim. W takim małżeństwie stopień niezadowolenia jest raczej wysoki.

Może osoba, z którą jesteś, nie jest perfekcjonistą, ale tylko “kontrolerem”. Czuć jednak będziesz chyba ten sam nacisk, jaki czułbyś  z perfekcjonistą. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety używają kontroli, aby bronić się przed niepokojem. Użycie kontroli jest częścią ich mechanizmów przeżycia. Wierzą, że “najlepszą obroną jest atak” – ofensywna strategia utrzymania kontroli. Żyją w ciągłym strachu przed sytuacją i konsekwencjami nie utrzymania kontroli. Lękają się odrzucenia, porzucenia, urazu, rozczarowania i samej utraty kontroli. Mogą też być uzależnieni od respektu, władzy lub emocjonalnego nieporządku, który zapewnia im kontrola nad innymi. Ich tendencje do kontrolowania innych są integralną częścią ich osobowości. Niektórzy nawet mówią: “Wiem, że kontroluję. Ale dlaczego nie? Mam wiele do dania innym i wiem, co mówię. Dlaczego tracić czas? Chcę, żeby wszystko działo się szybko i sprawnie. A właśnie ja to mogę uzyskać!”. Bardzo to smutne. Może to zniszczyć nie tylko człowieka, ale i relacje z innymi.

Pomyślisz może: Znam niejeden związek i małżeństwo, gdzie jedno z nich jest perfekcjonistą lub kontrolerem. Są jednak wciąż razem. Widocznie to im nie przeszkadzał Czyżby? “Być wciąż razem” nie oznacza tego samego, co życie w związku, w którym oboje są wolni do stawania się sobą oraz gdzie oboje są ze sobą usatysfakcjonowani. Gdy perfekcjoniści lub kontrolerzy porzucą swe fałszywe podstawy bezpieczeństwa, może wtedy nastąpić w ich związku postęp. Widziałem, że to się zdarza. Praca ta jednak powinna rozpocząć się przed zawarciem małżeństwa.

 

Związek tryumfalny

 

Ustawienie kogoś na piedestale i traktowanie go jako “cenną zdobycz” pomniejsza również możliwości danego związku. Jeśli osoba, którą jesteś tak zainteresowany, straci swą pracę, sławę lub piękno albo inną chełpliwą cechę, będziesz nią dalej zainteresowany? Albo jeśli ty utracisz te atrybuty, byłby twój partner lub przyjaciel nadal tobą zainteresowany? Niestety niektórzy ludzie wykorzystują związki, a nawet małżeństwo, aby zmienić swą pozycję w świecie. Jeśli twój związek odpowiada temu opisowi, pamiętaj o kilku kwestiach. Może jesteś w sytuacji, w której dajesz drugiemu więcej okazji do wpływania na ciebie, więcej władzy lub kontroli nad sobą niż powinieneś. Czy przechwalasz się tą osobą przed innymi, aby ich zachwycić i podnieść swój status w ich oczach? Czy nie wynosisz tej osoby za wysoko, ponieważ uważasz samego siebie za mniej cennego, mniej wartego lub mniej ważnego niż ona? Jeśli tak, to potrzeba, abyś zauważył swą wartość i zalety. Związek tworzą dwie osoby i każdy wnosi do niego niepowtarzalne dary i przymioty. Każde z was obdarza czymś drugiego; jeśli to staje się tylko jednostronne, nie będzie funkcjonować.

 

Związek rozdrażniony

 

Inny potencjalny problem w stosunkach międzyludzkich występuje wtedy, gdy jedna lub obie strony są ustawicznie zagniewane. Nie chodzi o incydentalne, zwykłe kłótnie, których wszyscy doświadczamy. Chodzi o sytuację, kiedy ktoś przejawia nieustanny wzorzec irytacji, który, nawiasem mówiąc, jest gniewem. Związek między ludźmi stwarza okoliczności, gdzie taka tendencja się przejawia. Może nawet być wytwórnią gniewu. Gdy gniew przekracza granice dopuszczalności i odpowiednie formy wyrazu, a staje się przemocą, to także jest uchybieniem o długotrwałych skutkach, które mogą być gorsze od zniechęcenia lub depresji. Wielu ludzi żyjących w rozdrażnionych związkach nie pozwala sobie na zastanowienie nad swą sytuacją. Jeśli o czymś myślą, to raczej o tym, że to się zdarza innym, a nigdy im.

Przemocą jest takie zachowanie, którego celem jest kontrola lub podporządkowanie drugiego poprzez zastraszanie, poniżanie, słowne lub fizyczne napaści. “Fizyczne” odnoszą się do brutalnych kontaktów, które nie są przypadkowe. Mieści się tu popychanie, silne chwytanie za ramiona, odtrącanie, uderzanie, kopanie, duszenie, bicie pięściami, rzucanie przedmiotami, napaści seksualne, ataki z nożem lub pistoletem.

Jest jednak także przemoc emocjonalna. W tej kategorii zawiera się straszenie, przeklinanie, krzyczenie (wrzaski), nagłe napady złości, obraźliwe zwracanie się do siebie, ciągła krytyka oraz pozbawianie względów, uczuć i ciągłe oskarżanie. Jesteś zdziwiony? Niektórzy sądzą, że to normalny sposób, w jaki ludzie żyją. Taki styl życia jednak, chociaż powszechny, nie jest ani odpowiedni, ani zdrowy. Gdy czytasz te określenia, możesz odkryć, że wzrastałeś w domu, który był pełen przemocy. Możesz też stwierdzić, że teraz żyjesz w rozdrażnionym związku. Czy w twym życiu lub życiu osoby, z którą jesteś, odnajdujesz jakieś znaki tego wzorca?

Niewykluczone, że znalazłeś tutaj coś na swój temat. Jeśli tak, czy twe stosunki z innymi przyczyniają się do twych zmian nastroju? Co możesz zrobić, aby twój związek był zdrowy i aby porzucić niezdrowe relacje miłosne?

Aby związek, w którym żyjesz, minimalizował możliwość zniechęcenia i chandry, szukasz i pragniesz następujących rzeczy:

  • Chcesz czuć się w nim bezpiecznie i swojsko. Chciałbyśmieć możliwość odetchnąć i poczuć ulgę, mówiąc: “Miło mi z kimś odpocząć, odrzucić zbroję zabezpieczeń i być sobą”.
  • Chciałbyś czuć wsparcie i to wsparcie dawać.
  • Chciałbyś wiedzieć, że nie mierzysz się z tym światem w pojedynkę. Chcesz od kogoś zależeć, kto stanie przy tobie w trudnych chwilach, nawet jeśli ten ktoś niekoniecznie zgadza się z twym zdaniem.
  • Chciałbyś być z kimś, kto cię wesprze nie tylko w trudnychvchwilach, ale będzie z tobą również w dobrym czasie. Gdy kogoś wspierasz, dodajesz mu ducha, pomagasz marzyć i wzrastać. Do tego stopnia możesz pomóc drugiemu, że przewyższy cię swą dojrzałością i umiejętnościami. Wykorzystujesz wtedy swe zalety, zdolności i dary, aby wynieść drugiego ponad siebie.
  • Wszyscy posiadamy wewnętrzną, przez Boga daną potrzebę przynależenia, która rodzi się z poczucia akceptacji. Łatwo jest zgadzać się z ludźmi, którzy cię akceptują, otwierają ci swe serca i umieszczają pośród siebie.
  • Potrzeba ci związku z kimś, kto się o ciebie troszczy – podobnie jak ty troszczysz się i dbasz o tę osobę. Gdy dbasz o czyjś rozwój, zapraszasz tę osobę do zajęcia specjalnego miejsca w twym sercu. Wyrażasz swą troskę przez swe słowa i czyny.

Takiego człowieka szukaj i takim bądź. To najlepsze antidotum i ochrona przed zniechęceniem i chandrą wywołaną przez niezdrowe  związki.

Więcej w książce: Jak przezwyciężyć zniechęcenie, odrzucenie i chandrę – H. Norman Wright

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,47,niebezpieczne-zwiazki,strona,3.html

________________________

Co zrobić, żeby marzenia się spełniały?

Sławomir Kuligowski stwierdził kiedyś: “Człowiek bez marzeń jest jak drzewo bez kory”. Jednak natura marzeń jest taka, że nie wystarczy sam fakt, że są – ważne, żeby się spełniały. A to już nie dzieje się ot tak.

 

Kiedyś zapytałam przyjaciół o ich marzenia. Kasia, mężatka i matka bliźniaków chciałaby samotnie wyjechać w egzotyczną podróż, na którą do tej pory zawsze brakowało jej i środków, i czasu, i odwagi. Arek od dawna marzy o odjazdowym motorze. A Wiola, która mimo wieku 30+ ciągle pracuje jako kelnerka, skwitowała krótko, że po prostu chciałaby “zmienić swoje życie”. Tymczasem, od mojego pytania upłynęło już sporo czasu, a okazuje się, że nikt nie podjął jeszcze w kierunku realizacji swoich pragnień żadnych kroków. Czy to muszą być już zawsze “pobożne życzenia”? Co zrobić, żeby z obłoków zejść na ziemię, czyli fantazje przełożyć na rzeczywistość?

 

Konkret i wybór

 

Okazuje się, że najmniejszą szansę na realizację swojego postanowienia ma Kasia. Jej stwierdzenie: “chcę zmienić swoje życie”, można zaliczyć już na wstępie do pobożnych życzeń w stylu: “chcę być szczęśliwa”, “wszystko sobie poukładam”, “będę naprawdę kochać”. Wszelkie uogólnienia są pierwszym wrogiem w realizowaniu marzeń. Ogół trzeba przełożyć na konkret: pracę sekretarki, kupienie samochodu czy chociażby założenie zespołu jazzowego. To pierwszy etap konkretyzowania. Bo może okazać się, że nawet jeśli zrealizujemy ten cel, wciąż nie będziemy usatysfakcjonowani. Czym innym jest bowiem praca sekretarki w przedsiębiorstwie przeróbki metali ciężkich, a czym innym w galerii sztuki współczesnej. Im bardziej uszczegółowimy nasze plany, tym większa szansa, że ich osiągnięcie naprawdę nas uszczęśliwi.
– Cele muszą być jasno dookreślone i dobrze przemyślane – potwierdza psychoterapeutka Ariadna Romejko-Borowiec. – Poza tym z pewnością na początek trzeba też dużo pozytywnego nastawienia. Aleksandra Mroczko, psycholog i coach podpowiada: – Warto, żeby nasz cel był sprytny, czyli SMART. Simple, Measurable, Achievable, Relevant, Timely, Defined: prosty, mierzalny, osiągalny, ważny, określony w czasie. Simple – sformułowany w sposób prosty, czyli dokładnie określony, na czym polega. Mierzalny, czyli wskazujący po czym będzie można rozpoznać, że został zrealizowany. Osiągalny – żeby wierzyć, że jest możliwy do zrealizowania i taki był faktycznie. Ważny –  żeby w połowie nie okazało się, że rezygnujemy, bo mamy ważniejsze sprawy do zrobienia. Określony w czasie – bo łatwiej obiecać sobie mobilizację na tydzień, miesiąc, rok, niż na bliżej nieokreśloną przyszłość.

 

Nie łap dziesięciu srok

 

Warto tutaj zwrócić uwagę na to, żeby z wszystkich naszych marzeń najpierw wybrać jedno, na którym najbardziej nam zależy. Jeśli jednocześnie będziemy się starać o pracę sekretarki, kupno samochodu i w międzyczasie jeszcze próbować wybrać się w podróż dookoła świata, polegniemy już na samym początku. Trzeba zmobilizować siły do realizacji jednego, największego marzenia i podporządkować mu pozostałe plany. Można na pierwszej stronie kalendarza napisać: “Kupuję samochód” albo “Jadę w podróż na Seszele”. Taka pieczątka na naszym postanowieniu będzie sprzyjała osiągnięciu sukcesu.
Jednak w praktyce często nie jest takie proste. Czasami trudno dobrze wybrać to, co w danym czasie najbardziej nas uszczęśliwi. – Aby zweryfikować ważność celu, warto przyjrzeć się wszystkim sferom życia. Określić, które ze sfer szczególnie wymagają naszej uwagi i zaangażowania. Sprawdzić, jak realizacja celu wpłynie na każdą ze sfer. To jest moment, w którym pojawiają się słowa: “Myślałam, że chcę szlifować mój angielski, ale teraz widzę, że przede wszystkim chcę częściej realizować marzenia podróżnicze”, “Chciałam poprawić relację z szefową, ale teraz widzę, że to nie pozwoli mi osiągnąć tego, co dla mnie jest ważne. Chcę realizować swoją misję we własnej firmie”. Wówczas klarują się nowe cele – wyjaśnia A. Mroczko.

 

Trzy, dwa, jeden – start.

 

Jak przełożyć nasze roczne motto na plan działania? – Często sprawdza się podzielenie realizacji marzenia na małe kroki  – radzi psycholog Mroczko. Gośka, która chce wyjechać w długą, egzotyczną podróż, może zacząć od przemyślenia sobie, jak zdobyć na nią środki. Może trzeba zacząć oszczędzać? Idąc tym tropem: gdzie szukać oszczędności? Czego mogłaby sobie odmówić? A może jakaś mała dodatkowa praca: korepetycje albo szycie zabawek? Kolejny temat: co z bliskimi, których “zostawi”? Czy będą trudności z zapewnieniem opieki dzieciom albo z gotowaniem obiadów? Jak sobie z nimi poradzić? Następnie: gdzie się wybrać? Z biurem podróży czy zupełnie na własną rękę? Jak widać, pytań jest dużo.
Żeby realizacja marzenia doszła do skutku, tak jak było zaplanowane –  jeszcze w tym roku – trzeba w każdym tygodniu “popychać ją do przodu”. Najlepiej przemyśleć całość działań niezbędnych do zrealizowania marzenia i rozpisać w kalendarzu poszczególne etapy realizacji. Potem przykładowo co dwa tygodnie sprawdzać samego siebie, jak udaje się nam wywiązywać z postanowień. Postępy, które będziemy obserwować, będą nas mobilizowały do dalszej pracy, jeśli będą pojawiały się trudności. Bo skoro zaszliśmy już tak daleko…

 

Dobiec do mety

 

A na trudności natrafimy na pewno. Musimy zdać sobie z tego sprawę już na samym początku. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo i przyjemnie. Wyjaśnia Ariadna Borowiec: – Trzeba mieć świadomość tego, że każda zmiana niesie ze sobą zarówno pozytywy – lepszy nastrój, większe poczucie własnej wartości, jak i negatywy – mniej wygody, więcej pracy. Ważna jest umiejętność ponoszenia koniecznych rezygnacji na rzecz osiągnięcia celu i odejście od myślenia życzeniowego, że może kiedyś, później przyjdzie samo i łatwo. Aleksandra Mroczko dopowiada, że przyczyną spadku motywacji jest często brak zauważalnych postępów lub utrata wiary w sukces, a w momentach zniechęcenia radzi wizualizować sobie stan spełnionego marzenia.
Trudniejszą, choć dobrą metodą, zwłaszcza dla racjonalistów, może być też sparafrazowanie słynnej tezy Pascala w następujący sposób: możesz zyskać ogromne poczucie szczęścia, jeśli osiągniesz cel, ale jeśli ostatecznie nie uda się go zrealizować lub realizacja nie przyniesie spodziewanego poczucia spełnienia, nic de facto nie straciłeś. Zyskujesz za to coś innego: bezcenne doświadczenie zmagania się ze sobą i przeciwnościami, i lepsze poznanie siebie. A następnym razem będziesz już świetnie wiedział, jak przystąpić do realizacji nowego celu. Może to będzie strzał w dziesiątkę?

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/poradnia/art,325,co-zrobic-zeby-marzenia-sie-spelnialy.html

_____________________

Bajka o Amelce i jej marzeniach

Joanna Fiut /DEON.pl

Dawno dawno temu w niedużym, wiecznie skutym lodem miasteczku żyła sobie mała dziewczynka. Miała na imię Amelka i bardzo lubiła słuchać bajek.

 

Wieczorami, zanim położyła się spać zawsze przenosiła się w wyobraźni do wspaniałych miejsc. W jej marzeniach zawsze świeciło słońce. Tam, gdzie mieszkała – słońce nie wychodziło już od dawna. O ostatnim razie, gdy się pojawiło opowiadał jej dziadek. Dlatego właśnie uwielbiała siadać u niego na kolanach otulona kocykiem i przytulać się do długiej siwej brody. Zawsze, kiedy dziadek coś jej opowiadał wydawało jej się, że przenosi się w magiczne czasy. To on zaraził ją miłością do długich opowieści.

 

Pewnego razu Amelka zapytała dziadka, dlaczego właściwie ich miasteczko jest cały czas tak zaśnieżone, ciemne i zimne. Dziadek jednak niestety, zasmucony, odpowiedział, że tego nikt nie wie.

 

Amelka postanowiła nie odpuszczać i dowiedzieć się o co chodzi. Wybrała się na spacer do biblioteki, licząc że coś tam znajdzie. Gdy dotarła na miejsce okazało się, że jest zamknięta. Siadła więc na progu i zaczęła płakać. Nagle poczuła jak coś ciągnie ją za nogawkę spodni. Rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. Wtedy na jej kolano wdrapała się malutka istotka. Amelka patrzyła zadziwiona i własnym oczom nie wierzyła. Zobaczyła bowiem… krasnoludka!

 

Wybąkała cicho:

  • – eee Czy Ty jesteś krasnoludkiem?

Stworzonko uśmiechnęło się :

  • – Oj Amelko, nad czym się zastanawiasz. Przecież tyle razy widziałaś mnie już w swojej wyobraźni
  • – No tak, zawsze chciałam spotkać skrzata, ale wydawało mi się, że nie istniejecie.
  • – W gruncie rzeczy Malutka wierzyłaś, że jednak jesteśmy prawda?
  • – Racja, ale dorośli i inne dzieci przekonały mnie, że to niemożliwe.
  • – Eh… To takie smutne… Słuchaj. Wiem, że próbujesz dowiedzieć się dlaczego nie świeci u nas słońce. Na Radzie Zarządu Krasnali zdecydowaliśmy, że jesteś jedyną osobą

w całym miasteczku, która może coś z tym zrobić.

  • -Jak to możliwe? Przecież jestem tylko małą dziewczynką!
  • -Właśnie o to chodzi. Wiesz dlaczego panuje u nas wieczna zima? Bo wszyscy przestali marzyć! Nawet dzieci, które powinny to robić cały czas.
  • – Naprawdę? To bardzo smutne. Ale co ja właściwie miałabym z tym zrobić?
  • – Musisz przekonać dzieci, że warto marzyć i używać fantazji.

Nie zważając na zdziwienie Amelki krasnoludek kazał jej pójść za sobą. Dotarli razem do lasu. Tam, pod wielkim kasztanowcem czekał już śliczny kucyk. Krasnal powiedział, że ma na imię Gwiazdeczka i zabierze Amelkę w wyjątkowe miejsce, po czym zniknął. Dziewczynka wsiadła na konika i wtedy zauważyła, że ma on dwa wspaniałe skrzydła. Gwiazdeczka łagodnie wznosiła się. Lot był dla Amelki czymś niesamowitym i kiedy wylądowali, było jej przykro, że już się skończył. Wtedy zobaczyła przed sobą małą drewnianą chatkę. Postanowiła wejść do środka. Po otwarciu drzwi czekał na nią wyjątkowy widok. Zobaczyła kilka instrumentów, które – co najdziwniejsze zachowywały się jak ludzie, a nawet ze sobą rozmawiały. Jeden z nich, najgłośniejszy szybko podbiegł do Amelki i przedstawił się:

  • – Jestem Bębenek Florianek. Cieszymy się Amelko, że wreszcie do nas trafiłaś.
  • – Tyle razy o was czytałam i marzyłam, że was spotkam, ale nie sądziłam, że to będzie możliwe.
  • – No widzisz. Jak się w coś wierzy całym serduszkiem i robi wszystko, żeby to się stało to nie ma nic niemożliwego. Zwłaszcza dla dzieci, one potrafią to najpełniej. A teraz pomożemy Ci spełnić Twoje największe marzenie – napiszemy razem piosenkę. Co Ty na to?

Amelka zaniemówiła z zachwytu. Tworzyli, tworzyli, a kiedy dzieło zostało ukończone musieli się pożegnać i dziewczynka znowu na Gwiazdeczce wróciła do domu.
Wspominając magiczną wyprawę Amelka doszła do wniosku, że to, że jej marzenie się spełniło może pomóc innym dzieciom nauczyć się używać fantazji. Wpadła na pomysł, by napisać opowieść o tym co jej się przytrafiło, a kiedy pójdzie do szkoły zaśpiewać wszystkim dzieciom piosenkę, którą stworzyła wraz z Floriankiem i całą radosną zgrają.
I tym sposobem w miasteczku znowu zaświeciło słońce. A wszystkie dzieci, nawet kiedy były już dorosłe pamiętały żeby nigdy nie przestawać marzyć i przekazywały to komu tylko mogły. Dzięki temu teraz cały świat jest rozpromieniony i uśmiechnięty.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,404,bajka-o-amelce-i-jej-marzeniach.html

_______________________

Czego rodzice mogą nauczyć się od Jezusa

Gdy czytamy o tym jak Jezus został przyjęty przez mieszkańców swojego miasta, okazuje się, że ulubionym pokarmem współczesnego człowieka jest – dokładnie jak mieszkańców Nazaretu – iluzja, złudzenie, fantasmagorie i chimery na trzy tematy: Boga, siebie samego i drugiego człowieka.

 

Dzisiejsza Ewangelia – Łk 4 21-30

 

Wszystko było w porządku, dopóki Jezus nie zarzucił mieszkańcom Nazaretu braku wiary. A przecież wystarczyłoby, żeby troszeczkę stonował tę wypowiedź, naprawdę mógł sobie “owinąć wokół palca” mieszkańców Nazaretu. Każdy średnio uzdolniony szalbierz potrafi, żonglując słowami, podejść w ten sposób do publiczności. Tymczasem Jezus nie, On serwuje gorzką prawdę, serwuje tę prawdę z miłością. Gdy mówił o tym, przełknęli nawet to, że uważa się za Mesjasza, ale w momencie kiedy zaatakował ich wiarę, dając za przykład wdowę z Sarepty Sydońskiej i Syryjczyka Naamana – ponieważ i Elizeusz i Eliasz nie mogli zrobić cudu w swoim własnym kraju – to wtedy zawrzał w nich gniew.

 

Egzegeci mówią, że Jezus trzy razy odwiedził swoje rodzinne miasto. Po raz pierwszy ze względną przychylnością został przyjęty. Po raz drugi wzbudził oburzenie, a po raz trzeci chcieli Go wyrzucić. Ewangelia świętego Marka notuje taki epizod, kiedy to bliscy Jezusa wybrali się do Niego, żeby Go powstrzymać, bo mówili, że odszedł od zmysłów. Bardzo mocne słowa! Dla swoich wrogów zasłużył na krzyż, a dla swoich bliskich na kaftan bezpieczeństwa. Dlaczego? Dlatego, że mówił prawdę.

 

Myślę, że Pan Bóg jest trochę podobny do chirurga. Są takie momenty, kiedy poddajemy się operacji i chirurg musi rozciąć powierzchnię naszego ciała, żeby dostać się do wewnątrz. Mimo, że skóra wygląda całkiem zdrowo, możemy się nawet czasem nieźle czuć, ale okazuje się na przykład, że jakiś rak zżera nas od wewnątrz. Musi być naruszona naskórkowość, żeby sięgnąć do wnętrza i wyciąć to schorzenie. I tak samo jest w relacji naszej z Panem Bogiem, relacji naszej z samym sobą i relacji naszej z drugim człowiekiem. Nie wystarczy tylko ślizganie się po powierzchni – a my to lubimy, cenimy, dlatego że się po prostu boimy. Boimy się, że Pan Bóg zacznie czegoś od nas wymagać, boimy się, że nasze wnętrze okaże się nie takie wspaniałe, jak sobie wyobrażamy i boimy się, że ten drugi człowiek, jeżeli go zbyt blisko dopuścimy, to obnaży wszystkie nasze złudzenia, wszystkie nasze miraże, wszystkie nasze chimery. I myślę, że pomimo wszystko warto się zdobyć na odwagę. Pomimo wszystko to, co zrobił Jezus w Nazarecie i to, co czasem robi w naszym życiu, kiedy łudzimy się na temat naszej wiary, naszych względnie dobrych relacji z drugim człowiekiem. I Pan Bóg zsyła na nas takie naprawdę trudne zaproszenie do wiary, rozcina naszą naskórkowość i chce pokazać nam nasze schorzenie, żebyśmy się zdobyli na odwagę przyjęcia tego.

 

W Hymnie o miłości jest powiedziane, że miłość współweseli się z prawdą. Prawda o nas samych jest podstawą. Jeżeli nie znamy prawdy o nas i o naszych bliźnich – chociażby ona była rzeczywiście załamująca – to nici z miłości. To będzie tylko jakieś udawanie. Fundamentem miłości jest prawda o nas samych; musimy to przyjąć. Jeżeli nie, będziemy żyli złudzeniami, a my się boimy. I ważne jest to połączenie, że miłość współweseli się z prawdą. Kiedyś wspominałem, że można by to ująć w ten sposób: prawda bez miłości to jest sadyzm i okrucieństwo, natomiast miłość bez prawdy to jest ułuda i głupota. Widzimy to w naszym życiu. Może dlatego jest ono czasem takie powierzchowne, że boimy się tej chirurgicznej operacji Pana Boga, który naprawdę chce nas rzucić na głębię. A my wolimy się ślizgać po powierzchni, serwować sobie komunały. Boimy się Boga, siebie samego i drugiego człowieka.

 

Tekst pochodzi ze strony poświęconej pamięci Andrzeja Hołowatego OP

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2749,dlaczego-jezus-nie-owija-w-bawelne.html

_________________________

Jak będzie wyglądać koniec świata?

Dwa z dzisiejszych czytań mówią o końcu świata. Można by powiedzieć, że niektóre opisy końca świata, które przed chwilą usłyszeliśmy, mogłyby wyjść spod pióra jakiegoś astrofizyka, który obserwuje przez teleskop wybuch supernowej albo zagładę galaktyki.

 

Warto poczynić pewne rozróżnienie, mianowicie koniec świata w wydaniu chrześcijańskim – w tym, co mówi Pan Jezus – absolutnie nie jest katastrofizmem, bo bardzo często katastrofizm powołuje się na teksty Ewangelii. Tutaj nie chodzi o zagładę, tu nie chodzi o zniszczenie, tu nie chodzi o dzień gniewu. Katastrofiści różnych wieków bardzo często patrząc na współczesny im świat, dostrzegając zło oraz zniszczenie i powołując się na Nowy Testament mówili, że wreszcie musi przyjść ten dzień gniewu, kiedy wszystko zostanie wyrównane, kiedy wreszcie nieprawość zostanie odpłacona. Ale to nie jest wizja chrześcijańska.

 

Ewangelia na dziś: Mk 13,24-32

 

Techniczne określenie końca świata, które jest w Ewangelii świętego Mateusza użyte i które tak tłumaczymy jako koniec świata, mówi o wypełnieniu, o dojrzewaniu. Zwróćmy uwagę, że wszystko wokół nas dojrzewa i w końcu przynosi owoce – tak przynajmniej powinno być. Jeżeli piszę książkę czy pracę, ona w końcu dojrzeje i zaowocuje, zamknę pewien rozdział. Moje życie tak samo, chociaż nie wszystkich życie w ten sposób przebiega, niektórzy wiecznie są małymi chłopcami, a niektóre niewiasty wiecznie małymi dziewczynkami – nie chcą dojrzewać.

 

To, co mówi Jezus o końcu świata, to nie jest reportaż. Nie wiadomo jak to będzie, wiadomo tylko, że będzie pewnego rodzaju zamknięcie, że wszystko to kiedyś się skończy. Mało tego, Jezus mówi, że zwycięstwo dobra nad złem już się dokonało – ono miało miejsce dwa tysiące lat temu. Czyli losy świata są według Ewangelii przesądzone – rozwiązane pozytywnie, wszystko wraca do Pana Boga. Z tym, że los każdego z nas leży także w naszych rękach i to od nas zależy, czy wpiszemy się w tą Bożą perspektywę, czy też ją zignorujemy.
Jest kilka takich terminów, którymi Nowy Testament określa koniec świata:

 


Paruzja – Grecy, gdy wymawiali słowo “paruzja” mieli na myśli triumfalne wejście wodza po odniesionym zwycięstwie. I w takiej perspektywie należałoby patrzeć na koniec świata. Jezus już zwyciężył zło na Kalwarii, ale Jego triumfalne wejście dopiero nastąpi. My żyjemy w tej przestrzeni czasu, żyjemy w czasach ostatecznych, można by powiedzieć.
Epifania – drugi termin, to Objawienie, Bóg objawi swoją autentyczną wielkość, teraz jest dla nas Bogiem zakrytym, Bogiem, którego możemy co prawda spożywać, możemy wchłaniać w siebie Jego naukę i Jego Ciało, ale niewątpliwie jest On Bogiem ukrytym. W czasach ostatecznych okaże się nam naprawdę, a my oczami ciała będziemy widzieli kim On jest.
Apokalipsa – trzeci termin. Apokalipsa po grecku oznacza odsłonięcie – odsłonięcie wszystkiego, co dotychczas było zakryte, a więc niestety także naszych grzechów, ale również tego dobra, które uczyniliśmy. Ktoś może powiedzieć: – To straszne! Ale zwróćmy uwagę, że my takie apokalipsy przeżywamy praktycznie na co dzień. Jeżeli ktoś latami buduje gmach kłamstwa i nagle on się rozsypuje, bo wszystko wychodzi na jaw, to przyszła na niego taka mała życiowa apokalipsa. Objawiło się tak naprawdę, co w tym człowieku drzemało. Albo jeżeli wychodzi jakieś olbrzymie dobro, które gdzieś tam skrycie człowiek czynił i nagle okazało się, że to on jest autorem tego dobra, to także następuje pewnego rodzaju odsłonięcie. A więc nie ma nic nienormalnego w tym zwinięciu księgi świata, to jest wręcz odczucie każdego z nas, że wszystko domaga się finału – również ten świat. I ta perspektywa, że ja idę do Pana Boga i wszystko zostanie ujawnione, odwraca pewne perspektywy w naszym życiu. Otóż okazuje się, że wielkie rzeczy – w moim mniemaniu – którym oddawałem się przez całe życie, mogą mieć wagę piórka i nic nie znaczyć. A małe ukryte sprawy, jakieś ukryte dobro, które świadczyłem drugiemu człowiekowi, może tak naprawdę decydować o moim zbawieniu. Co więcej, jeżeli ja wiem, że losy świata kiedyś zostaną zwinięte i będę przedstawiony Panu Bogu, to śmiało mogę być tutaj, na ziemi, orędownikiem spraw przegranych. Nie będę niewolnikiem statystyk, nie będę przeżywał tego, że w badaniach OBOP-u jestem w mniejszości, bo to nie ma najmniejszego znaczenia. Kiedyś cynicznie prezes telewizji powiedział do swojego interlokutora: “No, pan ma rację, ale ja mam większość!”. Właśnie, po jakiej stronie ja się sytuuję? Po stronie ludzi, którzy mają prawdę, którzy dążą do prawdy – prawdy swojego życia i ujawniania prawdy w świecie – czy też po stronie tych, którzy mają większość? Znakomite, choć cyniczne powiedzenie i myślę, że ono zostanie wyświetlone w czasach ostatecznych. Na czym mi tak naprawdę zależało? Oczywiście można by powiedzieć, że każdy ma swój własny prywatny koniec świata: będzie nim nasza śmierć. To jest też śmierć świata związanego z nami, a dla innych śmierć drugiego człowieka też jest śmiercią fragmentu ich życia.

 

Warto do tych tekstów podchodzić nie z punktu widzenia katastrofy, ale z punktu widzenia dojrzewania, wypełnienia, że wszystko w tym świecie dąży ku wypełnieniu. I jednocześnie jeżeli ja mam tę perspektywę, jeżeli tak naprawdę wiem, że jestem w ręku Boga, to będę śmiało – pomimo tego, że może to być mało popularne – optował za prawdą i wybierał rzeczy, które mogą być z góry skazane na przegraną z punktu widzenia tego świata. Ale jak mówi Pismo Święte: “przemija postać tego świata”.

 

 

Tekst pochodzi ze strony poświęconej pamięci Andrzeja Hołowatego OP

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2645,jak-bedzie-wygladac-koniec-swiata.html

_____________________

Co zrobić, aby zobaczyć cud?

Fascynuje mnie w tej Ewangelii sama sytuacja, że oto Bóg – Logos, Słowo poprzez które wszystko się stało – przyjmuje zaproszenie na wesele do jakiejś tam Kany Galilejskiej, siedem kilometrów od Nazaretu, że Pan Bóg chce się fatygować!

 

Czyż nie ma innych wielkich spraw – gigantycznych, megaświatowych czy poza światowych do zrobienia, tylko spędza czas na weselu ludzi, u zwykłych prostych ludzi. To jest fascynujące i tutaj pierwszy wniosek się nasuwa, że Pan Bóg tak samo chce się troszczyć o nas wszystkich tutaj zgromadzonych. Nieważne, jak błahe wydają nam się sprawy, które mu przedstawiamy.

 

Dzisiejsza Ewangelia – J 2, 1-12.

 

Następna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę – ten cud Jezusa zamiany wody w wino zauważyli tylko nieliczni ludzie. Przyjrzyjmy się tym ludziom, którzy ów cud Jezusa zauważyli. Pierwszym człowiekiem, który był inspiratorem, który wpłynął na Chrystusa, żeby ten cud uczynił, była Maryja.

 

Jest taki przedziwny dialog, który ze strony Jezusa przynajmniej delikatnie trąci taką oschłością, mianowicie Matka Boża widząc sytuację, widząc bliską kompromitację tych ludzi, którzy wyprawiali wesele, mówi, że wina nie mają, a Jezus pozornie szorstko odpowiada: – Czy to moja lub twoja sprawa, niewiasto? I wtedy następują jedne z najcudowniejszych słów zaufania: – Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Czyli Matka Boża otwiera się na ten cud poprzez swoje zaufanie zupełne – niezależne od tego jak postąpi Chrystus, ja Mu ufam!

 

Następnie słudzy, ci którzy trudzili się w napełnianiu sześciu stągwi wodą, a nie była to mała ilość – to było kilkaset litrów wody. I jak Ewangelista skrupulatnie notuje: napełnili je aż po brzegi. Przepraszam za kolokwializm: oni nie “odwalili roboty” tylko rzeczywiście dokładnie wypełnili stągwie wodą. Kilkaset litrów w sytuacji kraju pustynnego, gdzie wodę trzeba czerpać ze studni, to naprawdę jest olbrzymia praca, a przecież ci ludzie przyszli na wesele.

 

Zwróćmy uwagę, że oni nie pytali: – “Po co? Jaki jest sens, wytłumacz nam! O co ci chodzi?” Tylko ponieważ Chrystus to powiedział, to oni to zrobili. I znowu tu jest dla nas wskazówka. My bardzo często przyłączymy się do jakiegoś dzieła, ale ten, który nas zachęca, musi nam dokładnie wytłumaczyć o co chodzi i to my musimy ocenić, czy ta sprawa “ma ręce i nogi”.

 

I niestety tak samo postępujemy z Panem Bogiem, jak przychodzą na nas terminy, które niestety nie mieszczą się w naszych planach, to usiłujemy zadawać Panu Bogu pytania, żeby nam wytłumaczył, dlaczego tak jest. A Chrystus mówi: “Nie, zrób najpierw to, co do ciebie należy i to w ramach przykazań, a później zobaczysz…” A my chcemy najpierw zobaczyć, a później ewentualnie po głębszym zastanowieniu dopiero się do tego dzieła przyłączymy.

 

I wreszcie Apostołowie, bo byli z Jezusem również Apostołowie, oni też dostrzegli ten cud. Ewangelista na końcu notuje, że uwierzyli w Jezusa, zobaczywszy co się stało. A dlaczego zobaczyli? Dlatego, że byli Jego przyjaciółmi, byli blisko Niego, że Mu towarzyszyli.

 

Czyli mamy trzy rzeczy: zaufanie Matki Bożej, wykonywanie pewnych rzeczy, które do mnie należą bez szemrania i wreszcie bliskość. I jeżeli te trzy rzeczy będą obecne w naszym życiu, to naprawdę wierzcie mi, że będziemy cuda Boga widzieli na każdym kroku.

 

My często postępujemy w ten sposób: zaplanujemy sobie coś dokładnie i nie daj Boże, żeby coś zgrzytnęło w tym planie, bo wtedy zaczyna się łatanie dziur. I najczęściej w tym momencie popełniamy największe błędy w naszym życiu, bo ażeby załatać coś, co nam się sypnęło, uciekamy się do rzeczy nieprawych, złych, żeby tylko wszystko wyglądało na to, że moja realizacja, moje plany nie wzięły w łeb.

 

I tutaj ja sytuuję się w miejscu Pana Boga. Coś sobie zaplanowałem i jota w jotę to musi być wykonane, a jeżeli coś zgrzyta, to będę naciągał rzeczywistość – niszczę siebie, innych ludzi ale to nieważne, ważne żeby mi tylko wyszło.

 

Natomiast dzisiejsza Ewangelia, paradoksalnie mówi tak, że Pan Bóg pojawia się w naszym życiu w tym, co jest przez nas nieprzewidziane, zaskakujące, co wygląda na niedociągnięcie, może to czego żeśmy zaniedbali. A w nas nie ma miejsca na Jego cud, ponieważ głowę mamy wypełnioną swoimi planami i wyobrażeniami, jak te plany powinny się ziścić. A więc jeszcze jedną rzeczą, którą powinienem zrobić, to zrobić w sobie miejsce, żeby nie trzymać się kurczowo tego, co sobie zaplanowałem – nie rozrywać szat z tego powodu, że zabrakło nagle wina, tylko naprawdę zaufać, wykonać to, co Pan Bóg mi każe wykonać – i to dokładnie, napełnić aż po brzegi! – i wreszcie być blisko Niego.

 

I wtedy naprawdę, wierzcie mi, że wokół się będą działy cuda. Natomiast jeżeli sami chcemy kreować naszą rzeczywistość, sami chcemy być bogami dla siebie i dla innych, to niestety wszystko będzie się nam sypało z rąk. Każda taka zaskakująca sytuacja spowoduje spięcie, pretensje do samego siebie, do innych ludzi, obwinianie całego świata i tak dalej. Przecież znamy tego typu mechanizmy z naszego zachowania.

 

Fenomenalna moim zdaniem Ewangelia, która pokazuje nam: otwórz się, człowieku, zrób miejsce na Pana Boga właśnie w tym momencie, kiedy wszystko bierze w łeb, kiedy twoje plany się sypnęły. Poczekaj chwileczkę, zaufaj, nie usiłuj łatać na siłę. Zaufaj Panu Bogu, postępuj w ramach Jego przykazań, nawet jeżeli wydaje ci się to nieracjonalne i już w wyobraźni widzisz, że trzymanie się przykazań Pana Boga doprowadzi cię do totalnego fiaska. Tak jak owi słudzy; oni nie pytali: “A po co? Dlaczego mam napełniać, dlaczego w trakcie wesela mamy się pocić, wydobywać wodę ze studni i napełniać te kilkaset litrów pojemności?” Oni to zrobili i wtedy zobaczyli…

 

Jest to ważna Ewangelia, zresztą jak każda, mówiąca o naszym konkretnym życiu. Nie jest to tylko jakaś opowieść sprzed dwóch tysięcy lat, tylko ona się dzieje tu i teraz – o tyle, o ile robię miejsce na to, co zaskakujące. I co się okazuje? Okazuję się, że właśnie to wino , które Pan Bóg dał, którym dopełnił braki planów ludzkich, było najsmaczniejsze! Czyli można wyciągnąć następujący wniosek, że tam, gdzie nie dostaje mojej wyobraźni, a jednocześnie otworzę się na Pana Boga – to jest prawdziwy smak mojego życia.

 

 

Tekst pochodzi ze strony poświęconej pamięci Andrzeja Hołowatego OP

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2730,co-zrobic-aby-zobaczyc-cud.html

______________________

Obrazy do czytania

O autorze: Słowo Boże na dziś