Nie skupiaj się na niepowodzeniach, zrób wszystko co można zrobić-Czwartek, 04 lutego 2016r. Tłusty czwartek

Myśl dnia

Humor jest najwspanialszą przyprawą w czasie uczty życia.

Lucy Maud Montgomery

_______________________

Nie ten jest mądry, kto wiele spraw umie, lecz kto złe od dobrego rozeznać rozumie.

Mikołaj Rey

 d471420660
 Jezu, Mistrzu apostołów, dziękuję Ci, że wciąż posyłasz robotników na swoje żniwo.
Prawda Ewangelii i zbawcza moc sakramentów pozwalają mi pokonać działanie duchów nieczystych.

___________________________________________

Słowo Boże

________________________________________________________________________________________________

CZWARTEK IV TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK III

PIERWSZE CZYTANIE (1 Krl 2,1-4.10-12)

Śmierć Dawida

Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej.

Kiedy zbliżył się czas śmierci Dawida, wtedy rozkazał swemu synowi, Salomonowi, mówiąc: „Ja wyruszam w drogę przeznaczoną ludziom na całej ziemi. Ty zaś bądź mocny i okaż się mężem. Będziesz strzegł zarządzeń twego Pana Boga, aby iść za Jego wskazaniami, przestrzegać Jego praw, poleceń i nakazów, jak napisano w Prawie Mojżesza, aby ci się powiodło wszystko, co zamierzysz, i wszystko, czym się zajmiesz, ażeby też Pan spełnił swą obietnicę, którą mi dał mówiąc: «Jeśli twoi synowie będą strzec swej drogi postępując wobec Mnie szczerze z całego serca i z całej duszy, to wtedy nie będzie ci odjęty potomek na tronie Izraela»”.
Potem Dawid spoczął ze swymi przodkami i został pochowany w Mieście Dawidowym. A czas panowania Dawida nad Izraelem wynosił czterdzieści lat. W Hebronie panował siedem lat, a w Jerozolimie panował trzydzieści trzy lata.
Zasiadł więc Salomon na tronie Dawida, swego ojca, a jego władza królewska została utwierdzona.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY (1 Krn 29,10-11ab.11cd-12)

Refren: Ty, Panie Boże, panujesz nad wszystkim.

Bądź błogosławiony, o Panie, Boże ojca naszego, Izraela, *
na wieki wieków.
Twoja jest, o Panie, wielkość, moc, sława, majestat i chwała, *
bo wszystko, co jest na niebie i na ziemi, jest Twoje.

Do Ciebie, Panie, należy królowanie +
i ten, co głowę wznosi ponad wszystkich. *
Bogactwo i chwała od Ciebie pochodzi.
Ty nad wszystkim panujesz, a w ręku Twoim moc i siła, *
i ręką Twoją wywyższasz i utwierdzasz wszystko.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Mk 1,15)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Bliskie jest królestwo Boże.
Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA (Mk 6,7-13)

Rozesłanie Apostołów

Słowa Ewangelii według świętego Marka.

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi.
I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. „Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”.
I mówił do nich: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”.
Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Wiarygodni świadkowie

Jakże inna sytuacja od wczorajszej Ewangelii. W swoim rodzinnym mieście Jezus nie mógł dokonać żadnego cudu z powodu braku wiary u Nazarejczyków. Dziś natomiast widzimy, że apostołowie wyrzucali wiele złych duchów oraz wielu chorych uzdrawiali. Zaczęli jednak od we-zwania do nawrócenia. Oni, posłani przez Jezusa w drogę, wskazywali błędną drogę tym, którym głosili Dobrą Nowinę. Odniesiony skutek został przypieczętowany uzdrowieniami. Jezus nie przestaje więc szukać ludzi, aby ich zbawić. Przekazuje swoim uczniom nie tylko mądrość słowa, lecz również moc, jaką otrzymał od Ojca. To ma im wystarczyć w głoszeniu Ewangelii. Dlatego idą w drogę jak ich Mistrz, to znaczy bez zbędnych obciążeń. Dzięki temu stają się wiarygodnymi świadkami.

Jezu, Mistrzu apostołów, dziękuję Ci, że wciąż posyłasz robotników na swoje żniwo. Prawda Ewangelii i zbawcza moc sakramentów pozwalają mi pokonać działanie duchów nieczystych.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

______________________________

Dzień powszedni

3,28 / 10,58

Bardzo często słyszy się w Kościele o Nowej Ewangelizacji, o „byciu posłanym” czy o „byciu dla innych”. To zaproszenie do współpracy z Jezusem w misji przepowiadania Jego królestwa. Cóż jednak robić, kiedy jest tyle dobrych chęci, a tak słabe efekty? Dzisiaj wszędzie mówi się o efektywnym działaniu, a tutaj takie słabe owoce. Co na ten temat ma do powiedzenia Jezus?

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Marka
Mk 6, 7-13
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien». I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich». Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

Jest wiele miejsc, ludzi i środowisk, gdzie Jezus naprawdę chcę przyjść, ale nie może. Dlaczego? Ludzie oczekują spektakularnych efektów. A tych nie ma. . Mówimy: „nie ma dość księży”. Księża odpowiadają: „tam nas nie chcą”. Co pozostaje? W takich chwilach pozostaje tylko świadectwo. Zastanów się, jakie jest twoje świadectwo? Co jest twoim zostawieniem laski, chleba czy sukni?

Jezus mówi, że najpiękniejszą formą świadectwa jest prostota życia. Nie można jej jednak osiągnąć bez zaufania. Wszystkie cuda, jakie dokonały się rękami uczniów, były możliwe dzięki mocy Jezusa, któremu zaufali. Czasami zapominamy, że my nie jesteśmy Jezusem. Stąd wiele rozczarowań i uraz, kiedy „nasze” głoszenie nie odnosi skutku.  Dodatkowo odrzucenie Jezusa utożsamiamy z własnym odrzuceniem.

Nie wiemy, czy Jezus wybrał najlepszych i najzdolniejszych do swojej misji. Z pewnością wybrał tych, którzy Mu ufali i nie byli skorzy do głoszenia własnej Dobrej Nowiny. Mimo tego nie wszyscy chcą przyjąć naukę Jezusa. Z tym trzeba się pogodzić. Nie wolno skupiać się na niepowodzeniach. Zrobiono przecież wszystko co można było zrobić.

Można powiedzieć, że szklanka jest do płowy pełna, albo do połowy pusta. Zawsze będzie istnieć w świecie zło i ignorancja wobec Boga. Czy to ma nas zniechęcać? Bynajmniej! Pamiętajmy, że po zakończonej misji uczniowie przychodzą cieszyć się tym, co udało im się zdziałać, a nie licytować doznanymi porażkami.

http://modlitwawdrodze.pl/home/

__________________________

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi. I przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. “Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien”.
I mówił do nich: “Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

 

Komentarz do Ewangelii

 

Na drogę należy brać tylko to, co jest naprawdę potrzebne – to, co pomaga iść, a nie przeszkadza. My niestety często skupiamy się na tym, co utrudnia drogę do Nieba, co nas obciąża, przygniatając wręcz do ziemi. Jesteśmy więc mało praktyczni. Dzieje się tak zapewne dlatego, że jesteśmy mało zainteresowani Niebem – skupiamy się na tym, co będzie jutro, ewentualnie pojutrze. Nie myślimy o wieczności.
Bądźmy więc praktyczni i pomyślmy o Niebie – o tym, co nas przysposabia do życia w nim. To, co na tym świecie nie uczy nas życia w Niebie jest właściwie zupełnie zbyteczne.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2753,ewangelia-to-nam-przeszkadza-w-drodze-do-nieba.html

_________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

4 lutego

 

Święta Joanna de Valois Święta Joanna de Valois
Święta Weronika Święta Weronika
Święta Katarzyna Ricci Święta Katarzyna Ricci, dziewica
Święty Jan de Brito Święty Jan de Brito, prezbiter i męczennik
Święty Gilbert z Sempringham Święty Gilbert z Sempringham, prezbiter
Święty Józef z Leonissy Święty Józef z Leonissy, prezbiter
Święta Maria de Mattias Święta Maria de Mattias, dziewica

 

 

Ponadto dziś także w Martyrologium:
św. Awentyna, prezbitera (+ ok. 537); św. Eustachego, męczennika (+ III w.); św. Fileasza, biskupa i męczennika (+ 306); św. Izydora, prezbitera (+ 449)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-04.php3

_________________________________________________________________________________________________

10 interesujących myśli Mikołaja Reja – dziś urodziny – 4 lutego 1505r.

Choć pewnie ostatnim razem słyszeliście o nim na lekcjach języka polskiego to warto sprawdzić kilka cytatów, których na pewno nie spotkaliście w szkole. Mikołaj Rej, dziś obchodzimy jego 511 urodziny.

 

1. A to miej na pilnej pieczy, abyś czytał, kiedy tylko możesz.

 

2. Bo nas sam Pan uczył temu: chcesz – li sam brać, daj drugiemu.

 

3. Dobra żona jest dar Boży. Ona szczęście domu mnoży.

4. Gniew zamyka w sobie wszystkie grzechy śmiertelne.
5. Że dobrym być potrzeba i któż tego nie wie? Lecz dobry owoc rośnie nie na każdym drzewie.
6. Nie ten jest mądry, kto wiele spraw umie, lecz kto złe od dobrego rozeznać rozumie.
7. Nie mów co chcesz, abyś nie usłyszał czego nie chcesz.
8. Młodość jak siano więdnie.
9. Jaka robota, taka zapłata.
10. Zła rada zawżdy temu bywa najszkodliwsza, kto ją wymyśla.
http://www.deon.pl/po-godzinach/ludzie-i-inspiracje/art,350,10-interesujacych-mysli-mikolaja-reja.html
___________________________

“Wiara jest naszym najcenniejszym dziedzictwem”

Najcenniejszym bogactwem, jakie możemy zostawić innym jest nasza wiara – powiedział Ojciec Święty podczas porannej Eucharystii w Domu Świętej Marty.

 

W swojej homilii papież odniósł się do pierwszego czytania dzisiejszej liturgii (1 Krl 2,1-4.10-12), mówiącego o śmierci króla Dawida i zachęcił obecnych, by nie obawiali się odejścia z tego świata, bo życie trwa nadal, także po śmierci.
Franciszek przypomniał, że każde ludzkie życie ma na ziemi swój kres, chociaż nie lubimy o nim myśleć. Jednak pamiętając o ostatnim kroku na ziemi zyskujemy światło oświecające życie, a zatem zawsze powinniśmy pamiętać o czekającej nas śmierci. Nawiązał do jednej ze środowych audiencji ogólnych, podczas której spotkał 83-letnią zakonnicę chorą na raka trzustki. Jej twarz miała w sobie wiele światła. Wyznała, że kończy swoją drogę w tym życiu, aby rozpocząć kolejny etap – z Bogiem. Nie bała się śmierci, wiedząc, że czeka ją przejście z jednego etapu w drugi.

 

Papież przypomniał, że Dawid panował nad Izraelem przez 40 lat, ale i ten czas minął. Przed śmiercią zachęcił swego syna Salomona, aby zachowywał przepisy Prawa Bożego. Dawida, który za życia wiele grzeszył, ale nauczył się prosić o przebaczenie Kościół nazywa świętym. – Odchodząc z tego świata przekazał synowi najpiękniejszą i największą spuściznę, jaką człowiek może zostawić swoim dzieciom: pozostawił wiarę – podkreślił Franciszek.

 

– Dawid przypomniał obietnice Boga, przypomniał swoją wiarę w te obietnice. Przekazał wiarę w spuściźnie. Podczas ceremonii chrztu przekazujemy rodzicom zapaloną świecę światło wiary, mówiąc: «Przyjmijcie światło Chrystusa». Następnie zachęcamy ich, aby podtrzymywali to światło, rozwijali w swoich dzieciach i przekazali w spuściźnie. Dawid uczy nas przekazywania wiary w spuściźnie i umiera zwyczajnie, jak każdy człowiek. Ale dobrze wie, co doradzić synowi i co jest najlepszą spuścizną: nie królestwo, lecz wiara – zaznaczył Ojciec Święty.

 

Papież zachęcił obecnych, by zadali sobie pytanie o spuściznę, jaką zostawiają swoim życiem, czy jest to spuścizna wiary.

 

– Prośmy Pana o dwie rzeczy: byśmy się nie bali tego ostatniego kroku, jak siostra podczas środowej audiencji, która wyznała, że kończy jeden etap, aby zacząć inny oraz abyśmy wszyscy mogli pozostawić poprzez nasze życie jako najlepsze dziedzictwo wiarę, wiarę w tego Boga wiernego, Boga, który jest zawsze obok nas, tego Boga, który jest Ojcem i nigdy nie zawodzi – zakończył swoją homilię Ojciec Święty.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3899,wiara-jest-naszym-najcenniejszym-dziedzictwem.html

____________________________

“Bądźcie konkretnym znakiem bliskości Boga”

Biada, gdyby w życiu duchowym doszło do przyzwyczajenia, biada, gdyby nasze charyzmaty skrystalizowały się w abstrakcyjnej doktrynie – wołał papież Franciszek podczas Mszy św. w bazylice św. Piotra, kończącej Rok Życia Konsekrowanego.

Dziś przed naszymi oczyma mamy fakt prosty, pokorny i wspaniały: Jezus jest przyniesiony przez Maryję i Józefa do świątyni jerozolimskiej. Jest dzieckiem, jak wiele innych, jak wszystkie, ale jest to dziecko wyjątkowe: jest Jednorodzonym, który przyszedł dla wszystkich. To Dzieciątko przyniosło nam miłosierdzie i czułą troskę Boga: Jezus jest obliczem Miłosierdzia Ojca. To ikona, jaką przedstawia nam Ewangelia pod koniec Roku Życia Konsekrowanego, roku przeżywanego z wielkim entuzjazmem. Teraz, jak rzeka wpływa on do morza miłosierdzia, w tej ogromnej tajemnicy miłości, jakiej doświadczamy wraz z jubileuszem nadzwyczajnym.

 

Dzisiejsze święto, zwłaszcza na Wschodzie, nazywane jest świętem spotkania. Istotnie, w odczytanej Ewangelii widzimy różne spotkania (por. Łk 2,22-40). W świątyni Jezus wychodzi nam na spotkanie, a my wychodzimy na spotkanie z Nim. Rozważamy spotkanie z starym Symeonem, który przedstawia wierne oczekiwanie Izraela i radość serca z powodu wypełnienia starodawnych obietnic. Podziwiamy również spotkanie ze starą prorokinią Anną, która widząc Dzieciątko cieszy się pełna radości i uwielbia Boga. Symeon i Anna są oczekiwaniem i proroctwem, Jezus jest nowością i wypełnieniem: ukazuje się nam jako nieustanne zadziwienie Boga; w tym Dzieciątku zrodzonym dla wszystkich spotykają się przeszłość, na którą składają się pamięć i obietnica oraz pełna nadziei przyszłość.

 

Możemy w tym widzieć początek życia konsekrowanego. Osoby konsekrowane są powołane przede wszystkim, by były mężczyznami i kobietami spotkania. Powołanie, w rzeczy samej nie opiera się na naszym planie wymyślonym “przy biurku”, ale na łasce Pana, która do nas dociera poprzez spotkanie zmieniające życie. Człowiek spotykający naprawdę Jezusa, nie może pozostać takim, jakim był wcześniej. On jest nowością, która wszystko czyni nowe. Osoba, która przeżywa to spotkanie staje się świadkiem i umożliwia spotkanie innym, stając się także promotorem kultury spotkania, unikając autoreferencyjności, sprawiającej, że pozostajemy zamknięci w sobie.

 

Usłyszany przez nas fragment z Listu do Hebrajczyków, przypomina nam, że sam Jezus, aby stać się dla nas spotkaniem, nie wahał się dzielić naszej ludzkiej kondycji: “Ponieważ dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem” (w. 14). Jezus nie zbawił nas “od zewnątrz”, nie pozostał z dala od naszego dramatu, ale zechciał dzielić nasze życie. Osoby konsekrowane są powołane, aby były proroczym i konkretnym znakiem tej bliskości Boga, tego dzielenia kondycji słabości, grzechu i ran człowieka naszych czasów. Wszystkie formy życia konsekrowanego, każda zgodnie z właściwymi jej cechami, są powołane, aby być w nieustannym stanie misji, dzieląc “radości i nadzieje, smutki i lęki ludzi w naszych czasach, szczególnie ubogich i wszelkich uciśnionych” (“Gaudium et spes”, 1).

 

Ewangelia mówi nam również, że “Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” (w. 33). Józef i Maryja zachowują zdziwienie z powodu tego spotkania, pełnego światła i nadziei dla wszystkich narodów. I także my, jako chrześcijanie i jako osoby konsekrowane, jesteśmy strażnikami zdziwienia. Zdziwienia, które wymaga, aby było stale odnawiane; biada, gdyby w życiu duchowym doszło do przyzwyczajenia, biada, gdyby nasze charyzmaty skrystalizowały się w abstrakcyjnej doktrynie: charyzmatów założycieli – jak powiedziałem przy innych okazjach – nie można zapieczętować w butelce, nie są muzealnymi eksponatami. Nasi założyciele byli poruszeni Duchem Świętym i nie bali się pobrudzić sobie rąk życiem powszednim, problemami ludzi, mężnie przemierzając obrzeża geograficzne i egzystencjalne. Nie zatrzymywali się przed przeszkodami i nieporozumieniami stawianymi przez innych, bo zachowywali w sercu zdumienie z powodu spotkania z Chrystusem. Nie oswoili łaski Ewangelii. Zawsze mieli w sercu zdrowy niepokój ze względu na Pana, trawiło ich pragnienie, by zanieść Go innym, tak jak to uczynili Maryja i Józef w świątyni. Także i my jesteśmy dziś powołani do podejmowania profetycznych i odważnych decyzji.

Wreszcie, nauczmy się z dzisiejszego święta żyć wdzięcznością za spotkanie z Jezusem i dar powołania do życia konsekrowanego. Dziękować, składać dzięki: Eucharystia. Jakże to piękne, kiedy spotykamy szczęśliwą twarz osób konsekrowanych, może już w podeszłym wieku, jak Symeon i Anna, zadowolonych i pełnych wdzięczności za swoje powołanie. Jest to słowo, które możne podsumować wszystko, co przeżyliśmy w tym Roku Życia Konsekrowanego: wdzięczność za dar Ducha Świętego, który zawsze ożywia Kościół przez różne charyzmaty.

 

Ewangelia kończy się następującym wyrażeniem: “Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (w. 40). Niech Pan Jezus, za macierzyńskim wstawiennictwem Maryi wrasta w nas i pomnaża w każdym z nas pragnienie spotkania, strzeżenie zdumienia i radość wdzięczności. Wówczas inni będą pociągani Jego światłem i będą mogli spotkać miłosierdzie Ojca.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/homilie-papiez-franciszek/art,90,badzcie-konkretnym-znakiem-bliskosci-boga.html?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul

__________________________

Rozwód i samotnie wychowujące matki

Samotnej matce wychowującej swoje dziecko nieustannie towarzyszy realny strach, że sama nie podoła temu zadaniu. Samotnej matce nie jest łatwo. Stoi przed nią zadanie, któremu podołać może jedynie dzielna, silna i wspaniałomyślna kobieta.

 

Ponieważ jesteśmy dość bogaci i dobrze zorganizowani pod względem socjalnym, w chwilach kryzysu nie musimy trzymać się razem. Tym sposobem jednak umyka nam szansa znalezienia przyjaciół w potrzebie. Nie musimy czuć się odpowiedzialni za innych, gdy zachowują się inaczej niż nakazywałyby nasze własne przekonania. Ani kościelne tabu, ani mieszczańskie uprzedzenia nie stoją na przeszkodzie, by sięgnąć po wolność i oddzielić się od ludzi, którzy nie odpowiadają naszym gustom.

Przeprowadzenie rozwodu nigdy nie było tak łatwe jak dzisiaj. Ta myśl odnosi się zresztą tylko do dorosłych. Dzieci zawsze płacą wielką cenę za łatwość, z jaką dorośli podejmują decyzje o rozwiązaniu małżeństwa. W sytuacji wielkiego konfliktu, kiedy to jeden z rozczarowanych małżonków wyrzuca drugiego, dziecku dzieje się wielka krzywda. Okazując lojalność jednemu z rodziców, czuje się zmuszone, by sprzymierzyć się z nim przeciwko drugiemu. Jednocześnie chciałoby pozostać wierne także temu drugiemu – i dlatego czuje się wewnętrznie rozdarte. Jednak podejmowane przez niego rozpaczliwe próby załagodzenia konfliktu pomiędzy matką i ojcem przynoszą żałosne skutki. Dziecko rozpaczliwie tęskni za jednością rodziców. Każdy podział rani jego serce jak nóż, brakuje mu wewnętrznej równowagi i nie może znaleźć spokoju.

Samotnej matce wychowującej swojego jedynaka nieustannie towarzyszy realny strach, że sama nie podoła temu zadaniu. Jak długo trwa napięcie w rodzinie, tak długo dziecko reaguje jak czuły sejsmograf. Małe dziecko lepiej wyczuwa prawdę swoim sercem niż doświadczony psychoterapeuta, ponieważ wciąż jest włączone w gęstą sieć oddziaływań. Daje ojcu miłość, której odmawia mu żona. Jednak wtedy przestaje być dzieckiem.
Skoro nikt inny nie przychodzi mu z pomocą, samo musi bronić się przed nieznośnym dla niego zaburzeniem równowagi. Strategie takiego działania mogą być rozmaite.

Dziecko dynamiczne, ekstrawertyczne rozpoczyna aktywną walkę. Jako wierny sprzymierzeniec atakowanego staje po jego stronie i wszystkimi dostępnymi metodami, włącznie z agresją, zwraca się przeciw atakującemu. Takie dzieci sygnalizują swoimi atakami terrorystycznymi, że mimo rozwodu pokój nie zapanował, a wojna trwa nadal

Również dziecko delikatne, nastawione introwertycznie, próbuje znanymi sobie środkami uniknąć rozdarcia. Nie wybiera jednak otwartej walki, lecz ucieczkę. Szuka pocieszenia w swoich fantazjach, a bezpieczeństwa nie zapewnia mu więź z człowiekiem, lecz z przedmiotami, które wydają się bardziej godne zaufania niż ludzie. Doskonale funkcjonujące urządzenia techniczne dzięki swojemu ograniczeniu dają mu przynajmniej taką pewność. W ten sposób wiele dzieci z rozbitych rodzin nadmiernie interesuje się gameboy’ami lub Internetem, co w skrajnych przypadkach grozi uzależnieniem. A wszystko dlatego, że wciąż niezaspokojona jest ta podstawowa potrzeba, jaką jest poczucie bezpieczeństwa. Tak czy inaczej, dziecko staje się dla matki swego rodzaju alibi. Gdyby nie to, mogłaby dojść do destrukcyjnych wniosków, że nie jest ani dobrą pracownicą banku, ani dobrą matką. “Właściwie jestem niczym”.

Samotnej matce nie jest łatwo. Stoi przed nią zadanie, któremu podołać może jedynie dzielna, silna i wspaniałomyślna kobieta. I tak dla przykładu musi kształtować w swoim synu sposoby radzenia sobie z agresją, chociaż o wiele lepiej nadaje się do tego ojciec. W ograniczonym zakresie może na własnym przykładzie pokazać, jak należy obchodzić się z innymi. Mimo rozczarowania partnerem musi uświadomić dziecku, że ma prawo kochać i szanować swojego ojca. Tylko kobieta o wielkim sercu może wypowiedzieć zdanie: “Powinieneś być taki jak twój tato”.

Jedynym rozwiązaniem zapewniającym dziecku prawo i możliwość pozostania dzieckiem, jest wzajemne poszanowanie rodziców, mimo rozwodu, oraz pozostawienie dziecku prawa do kochania i poważania zarówno matki, jak i ojca. Dziecko ma się dobrze, gdy matka mówi: “Cieszę się, że kochasz swojego ojca i chętnie go odwiedzasz. Chciałabym, abyś był taki jak on. Szanuję go w tobie…”. Zresztą podobne słowa dziecko chciałoby usłyszeć od ojca, gdy mówi o jego mamie. Dopiero wtedy może szanować oboje rodziców i pomimo ich rozwodu może czuć się szczęśliwe.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,38,rozwod-i-samotnie-wychowujace-matki.html

____________________________

Spotkanie, które nie rodzi wstydu

Przyodziać nagiego to nie tylko dać mu wierzchnie okrycie, które ochroni go przed brudem i chłodem. To również nawiązać relację, w której nie będzie się on wstydził.

“Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie” – powie Chrystus w dwudziestym piątym rozdziale Ewangelii Mateusza. My zaś mamy zwyczaj odnosić Jego słowa do siebie i do ludzi nam podobnych. Po tym, jak przeduchowiliśmy pojęcie ubóstwa, tak by odnosiło się również do nas – zapominając o tym, że w tradycji starotestamentowej ludźmi “ubogimi w duchu”, to znaczy całkowicie zdającymi się na wolę Boga, byli biedni i uciśnieni w sensie jak najdosłowniej materialnym – nic już nie stało na przeszkodzie temu, by przeduchowić również pojęcia głodu, pragnienia i nagości.
By wszystkie je, idąc tropem psychologizujących kazań duszpasterzy klasy średniej, sprowadzić do poziomu metafor naszego względnego dostatku: “głodni w duchu”, “spragnieni w duchu”, “nadzy w duchu”… W ten sposób niepostrzeżenie zatarliśmy granicę pomiędzy sobą – bywającymi co prawda w modnych knajpach i ubierającymi się w galeriach handlowych, lecz przecież cierpiącymi niedostatek pokarmu duchowego i duchowego odzienia – a ludźmi fizycznie wyniszczonymi przez głód i zimno. Metafora ścierpi wszystko.
Jeśli sięgniemy do tekstów biblijnych, to okaże się, że doświadczeniem najczęściej towarzyszącym sytuacji nagości jest poczucie wstydu. Wstyd zaś – jak pisze Emmanuel Mounier – jest “odczuwanym przez osobę przeświadczeniem, że nie wyczerpuje się w tym, co wyraża, i że grozi jej, że ktoś mógłby to, co ona wyraża, uznać za to, czym ona jest”. Zanim nasze myśli znowu powędrują ku nam samym i ku sytuacjom, w których odczuwaliśmy zażenowanie spowodowane jakimś nieprzemyślanym słowem lub spontanicznym odruchem, pomyślmy o tych, którzy muszą się wstydzić nieustannie. Których przykra dla otoczenia powierzchowność co i rusz ściąga na nich pogardliwe spojrzenia i złe słowa. Których widok kole w oczy, których zapach drażni nozdrza, których obecność w przestrzeni wspólnej jest niekończącym się aktem samooskarżenia.
Pomyślmy o ludziach najbardziej dotkniętych wieloletnią bezdomnością, którzy w przeświadczeniu innych – a bywa, że również w swoim własnym przeświadczeniu – wyczerpują się w swoich znaczonych chorobą i nałogiem twarzach, w swoich śmierdzących moczem i wymiocinami ubraniach, w swoim zrozumiałym już chyba tylko dla siebie samych bełkocie i w swoich prowokujących do linczu bluzgach.
Kiedy mówimy o chrześcijańskim obowiązku przyodziewania nagich, wyobrażamy sobie może żebraka rodem z przedstawień świętego Marcina z Tours. Rycerz nie zsiada nawet z konia i nie dotyka ubogiego. Nachyla się tylko w jego kierunku, ten zaś kieruje ku niemu swoje wdzięczne spojrzenie. Otrzymana połowa płaszcza ledwo zakrywa jego nagość. W zasadzie nie dochodzi tu do żadnego spotkania. Oto ikona miłosierdzia pomyślanego jako relacja skośna, w której role szlachetnego, zdjętego litością dobroczyńcy i pokornego, wdzięcznego za otrzymane łaski nędzarza są z góry rozdane.
Raz wyuczone, będą odgrywane również w innych scenografiach, aż do momentu, w którym nędzarz wyjdzie ze swojej roli: okaże niewdzięczność, zwymyśla swojego ofiarodawcę, sprzeda otrzymane od niego pół płaszcza, a pozyskane w ten sposób pieniądze przepije… Taki człowiek – powiedzą nadzy jedynie w duchu chrześcijanie – nie zasługuje na to, by zostać przyodzianym. Chętnie przywołaliby wtedy najpiękniejszą przypowieść Jezusa, tę o wędce i rybie, ale za nic w świecie nie mogą sobie przypomnieć, w której Ewangelii została zapisana.
Czytając esej Janusza Korczaka, zatytułowany “Prawo dziecka do szacunku”, natrafiłem ostatnio na taki fragment: “Dziecko nic nie ma własnego, musi zdać sprawę z każdego otrzymanego za darmo do użytku przedmiotu. Nie wolno podrzeć, złamać, zabrudzić, nie wolno podarować, nie wolno odrzucić niechętnie. Ma przyjąć i być zadowolone. […] Za świadczenia dziecko ma ulegać, zasłużyć dobrym sprawowaniem – niech wyprosi, wyłudzi, byle nie żądało. Nic mu się nie należy, z dobrej woli dajemy. […] Przez nędzę dziecka i łaskę materialnej zależności – znieprawiony jest stosunek dorosłych do dzieci”. Pozwólmy sobie, w ramach eksperymentu, na zastąpienie słowa “dziecko” słowem “ubogi”, a słowa “dorosły” – słowem “bogaty”.
Czy nie tego właśnie oczekujemy od nagich, których z trudem godzimy się przyodziać? Czy udzielona im pomoc nie staje się w naszych rękach narzędziem służącym do ich dyscyplinowania? Czy nie myślimy o niej jako o ponadobowiązkowym akcie dobrej woli, który powinien się spotkać z wdzięcznością, a jeśli się z nią nie spotyka, to tylko przez wzgląd na roszczeniowość obdarowanego, która zwalnia nas z moralnych obowiązków względem niego?
Przyodziać nagiego to nie tylko dać mu wierzchnie okrycie, które ochroni go przed brudem i chłodem. To również nawiązać relację, w której nie będzie się on wstydził, to znaczy wyczerpywał w swojej przykrej dla zmysłów powierzchowności. Tego jednak nie da się zrobić, jeśli nie będzie się tej powierzchowności fizycznie dotykać, dotykając tym samym – jak naucza dobry papież Franciszek – ciała samego Chrystusa.
*  *  *
Misza Tomaszewski – doktorant w Instytucie Filozofii UW i nauczyciel filozofii w Zespole Szkół Społecznych STO im. Pawła Jasienicy w Warszawie. Redaktor naczelny kwartalnika “Kontakt”. Członek zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/krok-milosierdzia/art,11,spotkanie-ktore-nie-rodzi-wstydu.html

____________________________

Jaki powinien być terapeuta?

W sytuacji, kiedy zachodzi potrzeba skorzystania z pomocy terapeutycznej, zarówno sam duszpasterz, jak i “penitent”, winni być świadomi, czym jest terapia i jakie są jej założenia.

 

Kryzys małżeństwa i rodziny z konieczności doprowadził także do kryzysu ojcostwa i macierzyństwa. “Figura ojca i samo ojcostwo (…) w ostatnich dziesiątkach lat obecnego wieku weszło w głęboki kryzys. To samo zresztą można by powiedzieć także o roli matki. Żyjemy w epoce bez ojca i bez matki, która przez wielu jest wychwalana jako «wyzwolenie». (…) Ale jak zawsze zdarza się w takich sytuacjach, nie pozostaje to bez konsekwencji. Człowiek nie znosi życia w pustej przestrzeni”.

 

Wobec niemożności otrzymania należytego wsparcia emocjonalnego i duchowego (szczególnie w sytuacjach kryzysowych) od osób najbliższych wielu szuka dziś pomocy poza swoim gniazdem rodzinnym. Pomoc ta przestaje być dzisiaj modą, a staje się dla wielu pilną potrzebą. Także w Polsce rośnie zapotrzebowanie na różne formy terapii i jest ona na ogół społecznie akceptowana. Mało osób stawia dziś pytanie, czy potrzebna jest pomoc psychologiczna. Pytają raczej, na czym winna ona polegać i kto może jej udzielić.

 

Metoda terapeutyczna

 

W sytuacji, kiedy zachodzi potrzeba skorzystania z pomocy terapeutycznej, zarówno sam duszpasterz, jak i “penitent”, winni być świadomi, czym jest terapia i jakie są jej założenia psychologiczne i antropologiczne. Człowiekowi, który ma korzystać z pomocy terapeuty, należy się jasna informacja, z jakich metod i technik będzie korzystał jego terapeuta i do jakiego celu będzie chciał go doprowadzić.

 

Psychoterapia dysponuje dziś wieloma technikami, których założenia i metody znacznie różnią się między sobą. Możemy mówić o szkole psychoanalitycznej, behawioralnej, humanistyczno-egzystencjalnej (gestalt), bioenergetycznej i innych. Nie miejsce tutaj na szerokie omawianie teoretycznych założeń poszczególnych technik psychoterapii. Z pewnością w każdej z nich można by znaleźć jakieś “mocne” i jednocześnie “słabe strony”.

 

Prawdziwi mistrzowie terapii na ogół nie ograniczają się do jednej, ale potrafią korzystać z wielu szkół i metod, dostosowując je do sytuacji pacjenta. Najlepszą metodą jest zawsze ta, która najbardziej pomaga pacjentowi. Roberto Assagioli, włoski psychiatra i psychoterapeuta, stworzył teorię “psychosyntezy”, w której – odwołując się do wielu szkół psychoterapeutycznych – usiłował zaprezentować model psychoterapii integralnej. Aktywny i twórczy psycholog i terapeuta będzie dążył do stworzenia swojej własnej “psychosyntezy”, w której połączy doświadczenia terapeutyczne wielu szkół z jego osobistymi doświadczeniami. Jeżeli nawet będzie korzystać z propozycji konkretnej szkoły, to zawsze modyfikując jej założenia i metody do swoich własnych potrzeb i możliwości.
Wyznawcy jednej szkoły i jednego mistrza (w połączeniu ze sztywnością w stosowaniu jego metod) mogą być niekiedy wręcz niebezpieczni, szczególnie wówczas gdy zabraknie im wrażliwości na człowieka i jego problemy. Posługując się “swoimi pacjentami”, mogą usiłować udowadniać słuszność stosowanych przez siebie teorii, zasad i metod. Nic bardziej groźnego dla pacjenta. Piękne świadectwo korzystania z metod i teorii daje wielki mistrz psychoterapii – Carl G. Jung.

 

Jego sposób korzystania z technik winien być ideałem każdego terapeuty. “Często pytają mnie o moją metodę psychoterapeutyczną czy analityczną. Nie mogę tu odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Terapia jest w każdym przypadku inna. Toteż gdy jakiś lekarz powiada mi, że ściśle «trzyma się» takiej czy innej «metody», wątpię w skuteczność terapii. (…) Każdego człowieka traktuję możliwie indywidualnie, ponieważ rozwiązanie problemu zawsze ma indywidualny charakter. (…) Oczywiście lekarz powinien znać te tak zwane «metody». Musi się jednak strzec, by nie obrać z góry ustalonej, utwierdzonej rutyną drogi”.

 

Osoba terapeuty

 

W psychoterapii własny punkt widzenia terapeuty oraz jego osobiste doświadczenia życiowe nakładają się na teoretyczne założenia przyjęte przez niego. Każdy uczeń ostatecznie interpretuje swojego mistrza “po swojemu” i “po swojemu” wciela jego zasady, metody i techniki. Kiedy terapeucie brakuje dystansu do siebie i swoich osobistych problemów, wówczas łatwo może ulegać tendencji do sztywnego, wręcz niewolniczego trzymania się założeń teoretycznych i metodycznych szkoły, którą wyznaje. “Założenia teoretyczne – stwierdza Jung – wolno stosować tylko z najwyższą rozwagą”.

 

Stąd też obok metody i techniki terapeucie konieczna jest głęboka świadomość siebie samego. Polega ona między innymi na zdolności uważnego śledzenia i kierowania emocjami, myślami i zachowaniami zewnętrznymi, które spontanicznie rodzą się w relacji do pacjenta.

 

“Psychoterapeuta musi rozumieć nie tylko pacjentów, równie ważne jest, aby rozumiał samego siebie. Dlatego conditio sine qua non jego wykształcenia jest przeprowadzenie analizy samego siebie. Terapia pacjenta zaczyna się, rzec by można, od lekarza; tylko wówczas, gdy lekarz umie poradzić sobie z sobą samym i z własnymi problemami, umie zrobić to też z samym pacjentem. Tylko wtedy”.

 

Nie wdając się w szczegóły, powiedzmy szczerze, iż słabością studiów przygotowujących ludzi do pracy terapeutycznej w Polsce jest brak systematycznej, przedłużonej analizy siebie pod okiem doświadczonego mistrza. Taka analiza (wielu studentom potrzebna byłaby psychoterapia z prawdziwego zdarzenia) podniosłaby znacznie koszt studiów, ale dałaby jednocześnie większe możliwości terapeutyczne przyszłym psychologom. Ponadto okres studiów dla większości ludzi młodych jest jeszcze czasem kształtowania się ich emocjonalności. Stąd też w tym okresie (jakby na przedłużeniu dojrzewania) o wiele łatwiej można przepracować podstawowe problemy wyniesione z domu rodzinnego niż w wieku dorosłym. Po ukończeniu studiów absolwent psychologii nastawiony jest bardziej na pracę z innymi niż z sobą samym.

 

Niezależnie od tego, z jakiej metody korzysta terapeuta, w jego kontakcie z pacjentem konieczna jest “ludzka postawa”: zrozumienie, szacunek, otwartość, szczerość, wrażliwość na cierpienie, dawanie poczucie bezpieczeństwa itd. Terapeuta winien w jakiś sposób spełniać rolę matki i ojca jednocześnie. Pomocy terapeutycznej najczęściej szukają osoby, które czują się głęboko zranione w relacji do swoich własnych rodziców. Im więcej rodzicielskiej postawy znajdzie pacjent w osobie terapeuty, tym owocniejsza może okazać się sama terapia. Terapeuta choćby w minimalnym stopniu winien łączyć ojcowskie poczucie bezpieczeństwa i trzeźwość życiową z macierzyńskim współczuciem i troską. Ojcostwo terapeuty nie może jednak przeradzać się w postawę paternalistycznej wyniosłości, a macierzyństwo w nadopiekuńczość i emocjonalne wiązanie pacjenta z sobą.

 

Miłość terapeuty winna być z jednej strony wrażliwa i współczująca, z drugiej zaś realistyczna i wolna. Miłość ta staje się zasadniczym źródłem skuteczności przyjętej przez terapeutę metody. Antoni Kępiński, jeden z najwybitniejszych polskich psychiatrów, twierdził, iż najlepszym lekarstwem dla chorego “jest sam lekarz i jego słowo”.

 

Terapeuta – o ile chce skutecznie pomagać – winien angażować w terapię siebie samego. Nie może chować się za przyjęte techniki i metody. Im mniejsze bywa zaangażowanie osobowe terapeuty, tym większe znaczenie posiadają stosowane przez niego techniki. Terapeuta, posługując się precyzyjną metodą, postawi zwykle słuszną diagnozę. Jednak sam sposób przekazania jej może okazać się wręcz destruktywny, jeżeli nie weźmie pod uwagę wrażliwości i granic odporności psychicznej pacjenta.

 

Terapeuci (nie tylko zresztą w Polsce) mają w tym względzie na ogół dość niepochlebną opinię. Zarzuca się im, że zbyt pochopnie i w sposób zbyt bezpośredni (wręcz “nieparlamentarny”) dzielą się ze swoimi pacjentami tym, co u nich dostrzegają. Wiele osób zagubionych i znerwicowanych przyjmuje takie diagnozy jak wyrok na siebie, który przekreśla je raz na zawsze. Terapeuta, który nie umie wyczuć, co może powiedzieć pacjentowi, aby go nie zranić, a co winien zatrzymać dla siebie, będzie popełniał w terapii “szkolne” błędy. Często jego opinie, choć “prawdziwe” z punktu widzenia “diagnozy technicznej”, będą jednocześnie całkowicie “fałszywe” z punktu widzenia “diagnozy ludzkiej”. Przekazywanymi informacjami, choćby były najprawdziwsze z punktu widzenia medycznego, nie można destabilizować pacjenta, powodując zaburzenia w jego obrazie siebie. Nie można też niszczyć jego mechanizmów obronnych, które – choć mają podłoże neurotyczne -pozwalają mu jednak w jakiejś formie radzić sobie z własnym życiem i funkcjonować w społeczeństwie.
Wielu pacjentów, przychodząc do terapeuty, nie oczekuje bynajmniej diagnozy i pomocy technicznej, ale raczej zrozumienia, współczucia, poczucia bezpieczeństwa, oparcia psychicznego. Jeden z rekolektantów powiedział mi kiedyś wprost, iż chodzi do psychologa tylko po to, aby się “po prostu wygadać”. Kiedy pacjenci otrzymają potrzebne im ludzkie wsparcie, nabierają większego zaufania do terapeuty i są bardziej otwarci na przyjęcie diagnozy.

 

Jest wiele przypadków – stwierdza Carl G. Jung – których nie sposób wyleczyć, jeśli lekarz sam się w nie nie zaangażuje. (…) Jest rzeczą decydującą, czy lekarz uznaje się za jedną z osób dramatu czy też odwrotnie, zasłania się własnym autorytetem. W sytuacjach wielkiego kryzysu życia duchowego, w momentach ekstremalnych, gdy chodzi o być albo nie być, nie pomogą małe, choć może sugestywne hokus pokus, albowiem sytuacje takie są wyzwaniem dla lekarza jako istoty ludzkiej.

 

“Technologiczne” i komercjalne podejście do psychoterapii sprawia, iż wielu terapeutów nie traktuje siebie jako osoby zaangażowane w dramat drugiego człowieka, ale jako specjalistów, którzy z zewnątrz “interweniują” w życie pacjenta na wzór lekarza chirurga. Pojęcie terapii u wielu terapeutów domaga się dziś znacznego poszerzenia o “ludzki wymiar”, w którym świat wartości odgrywałby zasadniczą rolę. Trudno sobie wyobrazić dobrego terapeutę bez spójnego systemu filozoficznego i całościowego spojrzenia na człowieka. Jego osobista hierarchia wartości posiada przecież istotne znaczenie w relacji z pacjentem. Wpływa także na zakładany przez niego cel terapii. Terapeuta winien odznaczać się nie tylko ojcostwem i macierzyństwem, ale także “postawą mistrza”, który uczy sztuki życia.

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,206,jaki-powinien-byc-terapeuta.html

____________________________

Ćwiczenia duchowne i psychoterapia

Życie Duchowe

O autorze: Słowo Boże na dziś