Z wiarą prośmy Boga i z nadzieją szukajmy u Niego ratunku. On da to, co dobre nam – swym dzieciom.Czwartek, 18 lutego 2016r.

Myśl dnia

Rozum bez wiary błądzi.

św. Ireneusz

______________________

 Zarobki i kapitał nie są dobrami stojącymi ponad człowiekiem, ale są na służbie dobra wspólnego.
Papież Franciszek
______________________
coraz_mniej_biedy_nowych_3582519
Jezu, dziękuję Ci, że umacniasz mą wiarę w to, że jestem wysłuchiwany przez Ojca.
Modlę się wytrwale i z ufnością, nie przestając prosić o dobro, a czas wysłuchania zostawiam Jego woli.
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

CZWARTEK I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU


PIERWSZE CZYTANIE  (Est (Wlg) 14,1.3-5.12-14)

Modlitwa Estery w niebezpieczeństwie

Czytanie z Księgi Estery.

Królowa Estera zwróciła się do Pana, przejęta niebezpieczeństwem śmierci.
I błagała Pana, Boga Izraela, i rzekła:
„Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela, bo niebezpieczeństwo jest niejako w ręce mojej. Ja słyszałam od młodości mojej w pokoleniu moim w ojczyźnie, że Ty, Panie, wybrałeś Izraela ze wszystkich narodów i ojców naszych ze wszystkich przodków ich na wieczystą posiadłość i uczyniłeś im tak wiele rzeczy według obietnicy.
Wspomnij, Panie, pokaż się w chwili udręczenia naszego i dodaj mi odwagi. Królu bogów i Władco nad wszystkimi władcami. Daj odpowiednią mowę w usta moje przed obliczem lwa i obróć serce jego ku nienawiści wroga naszego, aby zginął on sam i ci, którzy z nim jedno myślą.
Wybaw nas ręką Twoją i wspomóż mnie opuszczoną i nie mającą nikogo prócz Ciebie, Panie, który wiesz wszystko”.
Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 138,1-2a.2bc-3.7c-8)

Refren: Pan mnie wysłuchał, kiedy Go wzywałem.

Będę Cię sławił, Panie, z całego serca, *
bo usłyszałeś słowa ust moich.
Będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów, *
pokłon Ci oddam w Twoim świętym przybytku.

I będę sławił Twe imię *
za łaskę Twoją i wierność.
Wysłuchałeś mnie, kiedy Cię wzywałem, *
pomnożyłeś moc mojej duszy.

Wybawia mnie Twoja prawica. *
Pan za mnie wszystkiego dokona.
Panie, Twa łaska trwa na wieki, *
nie porzucaj dzieła rąk Twoich.


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 51,12a.14a)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste
i przywróć mi radość z Twojego zbawienia.

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.


EWANGELIA  (Mt 7,7-12)

Kto prosi, otrzymuje

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.
Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą.
Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy”.
Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ
On da to, co dobre

Dzisiejsza Ewangelia jest odpowiedzią dla tych wszystkich, którzy zaczęli wątpić z powodu milczenia Boga. Może ono wywołać rozpacz, bunt, a nawet niewiarę, zwłaszcza jeżeli to była modlitwa – żarliwa prośba – o życie swojego małego dziecka, uwolnienie od nałogu alkoholowego męża, wyleczenie z choroby swojej mamy. Z naszej strony jest na pewno wielką sztuką, aby uświadomić sobie, że te przestrzenie milczenia kształtują w nas wrażliwość nie tylko na łaskę Boga, ale przede wszystkim na Jego obecność, o której często zapominamy. A przecież Bóg, który jest Ojcem, jest zawsze z nami i okazuje nam miłosierdzie. Z wiarą prośmy Go i z nadzieją szukajmy u Niego ratunku. On da to, co dobre nam – swym dzieciom.

Jezu, dziękuję Ci, że umacniasz mą wiarę w to, że jestem wysłuchiwany przez Ojca. Modlę się wytrwale i z ufnością, nie przestając prosić o dobro, a czas wysłuchania zostawiam Jego woli.

 

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

______________________________

 

Dzień powszedni

0,16 / 11,04

Spróbuj przez chwilę w duchu przenieść się na górę i usiąść przy Jezusie, który naucza. Znajdź się w gronie Jego uczniów siedzących obok Niego. Wsłuchaj się w słowa, które dziś mówi do ciebie – jako do swego ucznia.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 7,7-12
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy».

Przypomnij sobie chwile, w których doświadczyłeś dobroci od ludzi, kiedy prosiłeś o coś kogoś z twoich bliskich i ku twojej radości otrzymałeś to. Pomyśl, że jeśli człowiek potrafi być tak dobry, to o ile bardziej Bóg, który – jak pisała święta Siostra Faustyna – jest „Miłością, Dobrocią i Miłosierdziem” (Dz 1148).

Jezus mówi dziś do swoich uczniów: „Proście, a będzie wam dane”. Choć zna serce i potrzeby każdego z nich, mówi do nich: „Proście!”. Jezus zna także twoje najskrytsze pragnienia i mówi dziś do ciebie: Proś! Proś Mnie o to, czego ci potrzeba, a otrzymasz. Co czujesz, gdy słyszysz to wezwanie? Opowiedz o tym Jezusowi.

Teraz wsłuchaj się w to, co Jezus chce powiedzieć do ciebie przez Siostrę Faustynę: „Łaski z mojego miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, a nim jest ufność. Im dusza więcej zaufa, tym więcej otrzyma. Wielką mi są pociechą dusze o bezgranicznej ufności, bo w takie dusze przelewam wszystkie skarby swych łask. Cieszę się, że żądają wiele, bo moim pragnieniem jest dawać wiele, i to bardzo wiele. (Dz 1578)

Czy ufasz Bogu? Czy wierzysz, że On chce dać ci wiele, o ile tylko z hojnością serca Go o to poprosisz? Wsłuchaj się raz jeszcze w Jego słowa.
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy».
O co chcesz prosić dobrego Boga? Wypowiedz Mu swoje prośby z ufnością.
Możesz na koniec pomodlić się krótką modlitwą: Jezu, ufam Tobie!
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak było na początku teraz i zawsze i na wieków, wieków Amen.
http://modlitwawdrodze.pl/home/
_______________________

#Ewangelia: Dlaczego Bóg nie spełnia wszystkich próśb?

(fot. shutterstock.com)

Bóg nigdy nie zsyła na człowieka żadnego zła (cierpienia). On bowiem czyni człowiekowi tylko to, co chciałby, aby ludzie Jemu czynili.

 

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy”. (Mt 7, 7-12)
Komentarz do Ewangelii 
Bóg nigdy nie zsyła na człowieka żadnego zła (cierpienia). On bowiem czyni człowiekowi tylko to, co chciałby, aby ludzie Jemu czynili. Gdyby Bóg zsyłał na człowieka cierpienie, to oznaczałoby, że chce, aby też człowiek zadawał cierpienie Jemu. Przecież Bóg nie jest masochistą! Nie zawsze Bóg może dać człowiekowi to, o co ten prosi, bo nie zawsze to, co nam wydaje się dobre, rzeczywiście takim jest. Bóg jednak chętnie słucha naszych próśb i spełnia je zawsze, gdy tylko może, czyli wtedy, gdy to jest dobre dla nas. Prosić Boga znaczy przyznawać się do Bożego dziecięctwa. Modlitwa prośby może być wyrazem wielkiej miłość do Boga, a przynajmniej zaufania do Niego.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2772,ewangelia-dlaczego-bog-nie-spelnia-wszystkich-prosb.html
_______________________________

Czwartek 1 tygodnia Wielkiego Postu

Podczas dzisiejszej Eucharystii słowo Boże zachęca nas, byśmy odważnie zwracali się z naszymi prośbami do Boga jako Jego umiłowane dzieci. Z Pisma Świętego płynie do nas orędzie, w którym otrzymujemy radosną wiadomość: Stwórca nas wysłuchuje, kiedy Go ufnie o coś błagamy. W tym wyjątkowym czasie Wielkiego Postu starajmy się na nowo odkrywać synowską relację z Ojcem Niebieskim. Oddajmy się Mu z dziecięcym zaufaniem i miłością. Prośmy Chrystusa, by dodawał nam odwagi i stałości w podążaniu za ewangelicznymi wskazaniami, które zaprowadzą nas do Królestwa Niebieskiego. Niech swoją mocą da nam nowe serce i nowego ducha, byśmy z prawdziwą radością mogli przeżywać zbliżające się Święta Paschalne.

Komentarz do I czytania (Est 4, 17k. l-m. r-u)

Wielu z nas boi się śmierci. Nie wiemy, jak to będzie wyglądać: czy będziemy przygotowani, czy będziemy cierpieć. Czy będziemy umierać w samotności, a może w otoczeniu rodziny, bliskich i przyjaciół. Królowa Estera z dzisiejszego czytania również bała się śmierci, dlatego ufnie zwróciła się do Boga. W chwilach, kiedy czujemy strach, nie bójmy się zwracać do Stwórcy tak jak ona – mówmy: „Ojcze, pomóż nam”. Kiedy nie wiemy co powiedzieć, jak obronić naszą wiarę, prośmy: ”Mów za mnie, mów przez moje usta”. Panie, który wiesz wszystko i wszystko możesz, bądź z nami w trudnym dla nas czasie i wspieraj nas, swoje ukochane dzieci.

Komentarz do Ewangelii (Mt 7, 7-12)

Każdego z nas na pewno poprosiło kiedyś dziecko, by mu coś kupić. Lizaka, zabawkę, a może jakąś wymarzoną koszulkę z bajkową postacią. Jak było trudno odmówić, kiedy patrzyło nam w oczy. W dzisiejszej Ewangelii Chrystus mówi nam wprost, że mamy prosić, a Bóg nam to da. Kiedy będziemy szukać, On sprawi, że znajdziemy. Ze słów ewangelisty Mateusza odczytujemy, że ziemski ojciec – nieważne, jaki jest – zawsze chce dobrze dla swojego syna, będzie dawał mu co najlepsze. To ileż więcej dobrego zrobi dla nas Bóg wobec swoich dzieci. Nie bójmy się Go prosić. Widzę swoje problemy i mam odwagę prosić o pomoc Tego, który udzieli mi jej z radością.

Pomyśl:

  • O co proszę Boga? Jaki wpływ na moją modlitwę ma świadomość tego, że jestem dzieckiem Boga?
  • Jak często zwracam się do Boga jako swojego Ojca?
  • W jaki sposób dziękuję Bogu za otrzymane od Niego łaski?

Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.

http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/530

___________________________

Modlić się jak Estera (18 lutego 2016)

modlic-sie-jak-estera-komentarz-liturgiczny

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą.

Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą.

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy» (Z rozdz. 7 Ewangelii wg św. Mateusza)

 

Wielki Post może nam pomóc odkryć na nowo moc modlitwy. Czytamy dzisiaj o królowej Esterze, która w niebezpieczeństwie śmierci szuka odwagi na modlitwie. Estera jest wobec Boga szczera, nazywa sprawy po imieniu, nie waha się wyznać swej słabości, ale też wiary w moc Boga… Ostatecznie to, co jest naszą słabością, jest też miejscem spotkania z Bogiem. To jakiś przedziwne prawidło naszej wiary, ale z Bogiem spotykamy się tam właśnie, gdzie jesteśmy najsłabsi…

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Est (Wlg) 14, 1. 3-5. 12-14; Mt 7, 7-12

Jezus w Ewangelii uzupełnia naukę płynącą z rozmyślania nad dzielną królową Esterą. Porównuje modlitwę do pukania do drzwi… A przecież kiedy ktoś puka, to nawet jeszcze nie rozpoczął wizyty, rozmowy, obiadu z przyjacielem do którego przyszedł. My także modląc się, tylko pukamy. Czekamy natomiast, aby Bóg otworzył nam drzwi i zaprosił nas do siebie. Wierzymy, że nasza głowa, jak głowa Jana Apostoła, spocznie wówczas na Sercu Jezusa.

Szymon Hiżycki OSB | Pomiędzy grzechem a myślą

 http://ps-po.pl/2016/02/17/modlic-sie-jak-estera-18-lutego-2016/
________________________________________________________________________________________________

Świętych Obcowanie

_________________________________________________________________________________________________

18 lutego
Fra Angelico: Noli me tangere Błogosławiony Jan z Fiesole (Fra Angelico), prezbiter
Święty Teotoniusz Święty Teotoniusz, zakonnik
Sarkofag św. Konstancji Święta Konstancja
Święty Flawian Święty Flawian, patriarcha
Ponadto dziś także w Martyrologium:

W Toledo – św. Heladiusza, który mądrze i roztropnie rządził tą starożytną stolicą. Jego pochwałę św. Ildefons zamieścił w swym dziełku De viris illustribus. Zmarł w roku 631.

W Kang-Czeu, w Chinach – św. Jana Piotra Noel, kapłana ze zgromadzenia Towarzystwa Misji Zagranicznych. Poniósł on śmierć męczeńską w roku 1862. Beatyfikował go razem z innymi Pius X (1909).

oraz:

św. Gertrudy Comensoli, zakonnicy (+ 1903); świętych męczenników Klaudiusza, jego żony Prepedigny, ich synów Aleksandra i Kucjasza, oraz Maksyma (+ pocz. IV w.); św. Symeona, biskupa i męczennika (+ ok. 107)

 http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-18.php3
_________________________________________________________________________________________________
_________________________________________________________________________________________________
ks. Jacek Poznański SJ

Najpierw mnie wysłuchaj

List

Młoda matka trójki dzieci pyta mnie: „Czy rzeczywiście dla Wszechmocnego Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, może być tak ważne, czy my stosujemy prezerwatywę, czy nie? Czy nie ma On ważniejszych spraw: bezprawie i gwałty wojenne, setki tysięcy tułających się głodnych i obdartych emigrantów?” Inna kobieta, którą kilka lat wcześniej opuścił mąż, zadaje mi pytanie: „Pragnę być z mężczyzną. To chyba normalne… Ten brak całkowicie mnie rozbija i niszczy moje relacje. Czy nikt w Kościele tego nie rozumie?”

Argumenty to nie wszystko

Kierownik duchowy i rekolekcjonista często dopuszczany jest do samego centrum moralnych rozterek ludzi, którzy do niego przychodzą. Osoby te, będące najczęściej katolikami, wierzą i pragną wierzyć, chcą prowadzić głębokie życie duchowe, ale ogromnie trudno jest im z pełnym przekonaniem zgodzić się na pewne chrześcijańskie wymagania. Wydają się im bowiem „nie z tego świata”. Utrudniają życie. Ludzie ci mają wrażenie, że do i tak skomplikowanych ludzkich sytuacji Kościół dodaje im zadania, na których realizację ich po prostu nie stać czasowo, finansowo, charakterologicznie. Odczuwają je jako sztuczne utrudnianie codziennych – i tak niełatwych -wyborów. Żyją jednak w dramatycznym napięciu, które mniej lub bardziej sobie uświadamiają. Jest gdzieś w nich rodzaj niepokoju. Przychodzą więc porozmawiać.

Próbując pomóc takim osobom, można czasami poczuć się bezradnym. Nie pomagają najlepsze argumenty. Choć może wywiązać się ciekawa dyskusja, to pozostaje poczucie, że słowa trafiają w próżnię, nie prowadzą do porozumienia. Argumenty, chociaż ważne, nie mogą być jednak jedynym wymiarem relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza tym, który ma trudności w przyjęciu moralnych norm. W głoszeniu nie chodzi przecież o samo głoszenie, ale także o stworzenie takich warunków, by to, co przekazywane, mogło zostać przyjęte.

Najpierw trzeba więc pracować nad wspólnym horyzontem, nad stworzeniem właściwej płaszczyzny zrozumienia i przyjęcia chrześcijańskich norm. Właściwej – to znaczy głęboko ludzkiej.

Jak bliżej określić ten horyzont? Myślę, że z jednej strony, trzeba zapytać o normy moralne głoszone przez Kościół i kontekst, z jakiego one wyrastają; z drugiej, o osoby, do których są one kierowane, i kontekst, w którym one żyją. Obie te rzeczywistości i oba te konteksty mogą być zarówno ludzkie, jak i nieludzkie.

To nie wzięło się znikąd

Warto pamiętać, że ideały, wyrażone w owych kontrowersyjnych normach moralnych, które Kościół przedstawia, nie są wzięte znikąd. Zawarte jest w nich dwutysiącletnie doświadczenie ludzi różnych języków, kultur, stanów, mentalności, którzy starali się z większym lub mniejszym sukcesem żyć Ewangelią i wiarą. Patrząc na owe normy z tej perspektywy, trzeba powiedzieć, że są one bardzo ludzkie. Wydaje się jednak, że doświadczenie to nieraz zastygło i już nie pulsuje życiem. Stało się zatem nieludzkie. Zadaniem chrześcijan wobec tej naszej Tradycji jest odkrywanie życia, które ona ochrania. Warto sobie także uświadomić, że chrześcijańskie ideały pełnię swej prawdy mogą okazać dopiero wtedy, gdy trafiają na nieczęsto spotykany – ale bardzo ludzki – klimat. Chodzi o przeżyte doświadczenie miłości, doświadczenie głębokiego sensu życia, poczucie czegoś świętego w człowieku, przekonanie o jego wartości i konieczności szacunku wobec niego. Są to w końcu ideały oparte na przekonaniu o wielkości człowieka, o tym, że ma on ogromną duchową siłę, dzięki której jest w stanie stawiać czoło nawet najtrudniejszym doświadczeniom. Kościół wierzy w to, że człowiek jest w stanie, jeśli nie realizować ideałów, to przynajmniej dążyć do nich. Kluczem do tego potencjału jest właśnie wiara.

Dlaczego Bóg milczy

Z drugiej strony jest kontekst konkretnych osób i ich życia. Bez jego uwzględnienia wskazania moralne mogą być odczuwane jako ogromnie trudne do przyjęcia. Czasami nieporozumienia polegają na tym, że na ambonie mówi się o prawdach moralnych w sposób ogólny, nieuwzględniający kontekstów – a więc nieludzki. Słuchacze tak właśnie je odbierają, jako coś nieludzkiego. Często ci, którzy głoszą, mają niewystarczające pojęcie o tym, jak bardzo – w skutek różnych czynników – słuchacz jest daleki od tego, co zakłada o nim Kościół.

Głosząc moralne normy, trzeba pomóc człowiekowi w ich przyjęciu, a to nie może się odbyć inaczej niż w osobistej, pokornej rozmowie. Jeśli domagamy się, by słuchano nauczania Kościoła, zacznijmy słuchać najpierw my. Czy Bóg nie dlatego milczy, że właśnie wsłuchuje się w głosy swoich dzieci? Myślę, że w doświadczeniu słuchania oba konteksty mogą się do siebie zbliżać. W jaki sposób?

Niewysłuchany człowiek nosi w sobie wiele agresji, która blokuje go przed przyjęciem tego, co jest mu przekazywane. Każdy by się zbuntował: „Jak możesz mi coś proponować, zmuszać mnie do czegoś, jeśli mnie wpierw nie wysłuchałeś, jeśli o mnie nic nie wiesz?!”. Rzeczywiście, jest w tym jakaś niesprawiedliwość. Ten, kto głosi Boże przykazania, musi najpierw zrobić sobie rachunek sumienia z tego, czy słucha, czy ci, którym przekazuje naukę, czują się przez niego wysłuchani. W tym dziele słuchania ogromną rolę odgrywa towarzyszenie duchowe. Samo wsłuchiwanie się w człowieka, poświęcanie mu czasu nie po to, by go pouczać, ale po to, by go słuchać, jest uzdrawiające. Uzdrawia, bo jest to prosta deklaracja i czyn miłości: „Jesteś ważny; to, co mówisz, twój ból i zmagania mają znaczenie; jest w tobie wartość, którą szanuję moim prostym byciem przy tobie”. Nieraz można zauważyć, że samo wysłuchanie sprawia, że coś się w ludziach zmienia. Odchodzi gdzieś zaciętość i znika zamknięcie. Co więcej, z czasem proponowane przez Kościół wartości stają się dla tych osób przystępniejsze, bardziej ludzkie. Kobieta zdradzona przez męża z czasem ze spokojem przyznaje, że chce przy nim jednak wytrwać, że jest w stanie mu przebaczyć. Nie buntuje się przeciwko nierozerwalności sakramentu małżeństwa, ale zaczyna widzieć jego wartość i to, jak wiele on ocala. Podobnie młody człowiek, który czuje, że rozumie się jego trudności w zachowaniu przedmałżeńskiej czystości, z czasem odkrywa, jak wiele radości może ona przynieść i sam zaczyna propagować ją wśród rówieśników.

Nieludzka historia życia

Jedna okoliczność jest tu niezwykle ważna – nieludzka historia życia. Pewna dorosła kobieta mówi o latach wykorzystywania przez ojca. Inna, która właśnie skończyła studia, opowiada o latach niezrozumiałej agresji i nienawiści ze strony matki. Młody mężczyzna nie radzi sobie, bo przez wiele lat ojciec wciąż go poniżał i wyśmiewał się z niego. Coraz częściej spotyka się osoby bardzo poranione, a zadane rany boleśnie je kształtują przez długie lata. Nie sąw stanie sobie z nimi poradzić, nawet uczestnicząc w różnych terapiach, kierownictwie duchowym i życiu sakramentalnym. W takim wewnętrznym stanie suchych i ex ca-thedra głoszonych norm ludzie nie są w stanie przyjąć, tzn. pojąć ich sercem, przylgnąć do nich z przekonaniem. Aby tak się mogło stać, trzeba bowiem przyzwolenia woli, jakiegoś wypływającego z człowieczej głębi przyciągania, które umożliwia szczere powiedzenie sobie, że to mnie przekonuje, że te argumenty są warte tego, by je przyjąć. Wola jednak działa na tle i z tła afektywnego, uczuciowego,  kształtowanego  przez doświadczenia życia. Jeśli były to złe, raniące  doświadczenia,  naznaczone brakiem miłości i dobroci, pojawiają się ogromne przeszkody. W takiej sytuacji argumentowanie za przyjęciem określonych wymagań niewiele daje. Trzeba raczej ludzi, którzy będą podchodzili do tych wewnętrznie pokiereszowanych osób z szacunkiem i miłością, ucząc je kochać najpierw siebie, a potem innych i Boga; ludzi, którzy będą uzdrawiali poranione człowieczeństwo i poczucie wartości.

Niezwykle ważne jest, byśmy uczyli się szacunku i akceptacji względem osoby (oczywiście nie dla złych moralnie przekonań, na pewnym etapie bezsensowne jest jednak zajmowanie się nimi). Bardzo wiele zależy od cierpliwego budowania, nieraz latami, afirmującej, ludzkiej relacji. To wymaga od osoby towarzyszącej autentyczności, dobroci, cierpliwości, ludzkiej miłości. W tym czasie trzeba często umieć właściwie przyjąć wiele moralnie niesłusznych wyborów tych osób (bez taniego moralizatorstwa) i mimo to utrzymywać relację, w której będzie możliwe przekazanie innym własnego doświadczenia miłości, akceptacji, pragnienia życia, nadziei. Chodzi o pokazanie, jak można żyć i jak można odnosić się do siebie i do konkretnego człowieka w promieniujący dobrocią sposób – i to nie tylko w kilku wypreparowanych sytuacjach, ale w codziennym życiu. Właśnie relacją trzeba przemieniać wnętrze człowieka. I cierpliwie czekać. Może to być bardzo uzdrawiające dla osoby towarzyszącej: może obudzić w niej współczucie dla ludzkiego cierpienia oraz miłosierdzie i szacunek dla tajemnicy człowieka oraz jego dróg. Pośpiech w moralnej formacji bardzo często szkodzi.

Strategie długoterminowe

Nic nie zastąpi relacji, prób budowania komunii ducha i w Duchu. To jest ostatecznie ten właściwy, wspólny horyzont konieczny w owocnym przekazywaniu norm moralnych. Wymaga to czasu, wzrastania w wierze, dostrzegania Boga, który już w tych zbuntowanych pracuje i który zaprasza do przyłączenia się do tego boskiego trudu przemieniającej miłości.

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że stworzenie pozytywnej, głębokiej relacji wymaga zbyt dużo czasu i zaangażowania, a my musimy już teraz podejmować decyzje, wyprowadzać ludzi z błędów, bronić skutecznie wartości. To prawda, ale problem w tym, że prawie zawsze angażujemy się wyłącznie w te sprawy. Sukces w ich osiągnięciu jest efektowny. Kwestią trudną do rozstrzygnięcia pozostaje to, czy takim jednostronnym podejściem czynimy więcej pożytku, czy szkody dla osób i wartości, których chcemy bronić. Chrześcijanie, aby rzeczywiście przekonać do wyznawanych przez siebie wartości (a nie tylko przeforsować pewne rozwiązania), muszą wybierać strategie długoterminowe.

o. Jacek Poznański

http://www.katolik.pl/najpierw-mnie-wysluchaj,22553,416,cz.html?s=2
________________________________
o. Salvador Ros OCD

Co to jest mistyka?

Zeszyty Karmelitańskie
Termin „mistyka” możemy odnosić do doświadczenia wewnetrznego, bezpośredniego, owocnego, które wydarza się na poziomie świadomości wyższym od tego, jaki kieruje zwykłym doświadczeniem; do „intymnej” komunii z Absolutem.
Samo słowo „mistyka” jest niezwykle złożone. Zaczniemy więc od dookreślenia tego pojemnego, czy wręcz wieloznacznego terminu. Czynią tak wszyscy podejmujący zagadnienie, do którego owo miano się odnosi. Wystarczy przytoczyć kilka świadectw. Na początku XX wieku jezuita Joseph de Guibert pisał: „jak wszystkie słowa, które cieszą się powodzeniem, słowo «mistyka» za swą ogromną popularność płaci nieprecyzyjnością; ona zaś zniechęca do korzystania zeń wszystkich, którzy przywiązują wagę do precyzyjnego wyrażania myśli”. A już w latach 60. minionego wieku Claude Tresmontant wnioskował: „«mistyka» jest jednym z najbardziej niejasnych słów współczesnego języka francuskiego”.
Całe zamieszanie stąd, że termin wykroczył poza sferę religijną, w łonie której powstał, aby stać się punktem odniesienia w strefach granicznych doświadczenia ludzkiego: „O tym, co mistyczne – mówił Wittgenstein – nie wypada mówić, trzeba zamilknąc”. Należy zauważyć, za Michelem de Certeau, iż potrzebujemy mówić przede wszystkim o prawdach, o których mówić nie możemy lub nie umiemy.
Dobrym przykładem pojemności semantycznej terminu „mistyka” jest niekończąca się seria faktów, na określenie których bywa on dziś stosowany: począwszy od ekstazy chrześcijańskiej, aż po cały ten mglisty wachlarz ezoteryki, tego, co tajemnicze, co cudowne, paranormalne lub parapsychiczne, a nawet poza fenomeny prawdopodobnie religijne. Termin „mistyka” zaczęto bowiem używać na zasadzie analogii funkcjonalnej, również jako etykiety, określając nim działania tego, co uznawane jest za absolut – i tak na przykład mówi się o „mistyce czynu”, „mistyce humanitaryzmu”, „mistyce komunizmu”, przygody, itd.
* * *
Wyjaśnijmy na początek, iż termin „mystika”, obecny w językach wywodzących się z łaciny, jest transkrypcją przedchrześcijańskiego greckiego „mystikos”, utworzonego od słowa „myô”, które oznacza czynność zamykania – przede wszystkim ust i oczu, jako że odnosi się do rzeczywistości tajemnych, skrytych, to znaczy: do celebracji misteryjnych („ta mystika”), kiedy to osoba wtajemniczana (mystes) otrzymywała naukę, której nie mogła przekazać nikomu.
W Biblii nie pojawia się ani przymiotnik „mistyczny”, ani rzeczownik „mistyka”. Znajdziemy tam natomiast, również w Starym Testamencie, słowo „mysterion/misterium” (z tego samego rdzenia, co „mystikos”), które początkowo określa tylko coś tajemnego, co nie może zostać wyjawione, niemniej jednak począwszy od literatury apokaliptycznej (po raz pierwszy w Księdze Daniela) ma już znaczenie zdecydowanie eschatologiczne, to znaczy – jest odnoszone do wydarzeń przyszłych, przygotowanych przez Boga, które pozostają ukryte i które mogą być objawione lub zinterpretowane jedynie przez Niego i tych, którym On udzieli takiego daru. W Nowym Testamencie św. Paweł używa terminu „mysterion” dla oznaczenia planu zbawienia pochodzącego od Boga Ojca, planu ukrytego od wieków, a zrealizowanego i objawionego w wydarzeniu Krzyża i Zmartwychwstania Chrystusa i przeżywanego siłą Ducha Świętego, który ożywia „misterium”, istotowo trynitarne i jednocześnie chrystocentryczne, apostoł przedstawia jako mądrość ukrytą w Bogu, przeciwstawioną mądrości greckiej i żydowskiej (por. 1 Kor 1,17n; 2,6-9; Kol 2,2-3; Ef 3,9.17-19).
Przymiotnik „mystikos/mistyczny” pojawia się, i to dość często, dopiero w okresie patrystycznym, począwszy od III wieku, a odnoszony jest zawsze do Pawłowego „mysterion”; posiada on trzy płaszczyzny znaczenia: biblijną, liturgiczną i duchową, które przetrwały aż do naszych czasów.
– Na płaszczyźnie biblijnej przymiotnik „mistyczny” odsyła do treści i sensu głebokiego całego Pisma świętego, czytanego z punktu widzenia centralnego wydarzenia Nowego Testamentu: boskości Chrystusa. Egzegeza aleksandryjska (przede wszystkim Orygenes) kładła nacisk szczególnie na to znaczenie Pisma świętego, zwane również duchowym lub pneumatycznym (pneumatico), a wykraczające poza sens literalny (historyczny) i psychiczny (moralny).
– Na płaszczyźnie liturgicznej „mistyczny” oznacza rzeczywistość sakramentalną, szczególnie Eucharystie, w jej najgłębszej istocie (samego Chrystusa), a wiec wykraczającą poza zasłonę sakramentu, który jednocześnie czyni Go obecnym i ukrytym.
– Na płaszczyznie duchowej przymiotnikiem „mistyczny” określa się doświadczalne poznanie rzeczywistości boskich, bezpośrednie, przez kontakt miłosny. Orygenes jako pierwszy nadaje takie znaczenie terminowi „mystika”, bardzo mocno wiążąc go z egzegezą lub medytacją Pisma świętego: nikt nie może zrozumieć Pisma, jeśli nie stanie się do głębi jednością z rzeczywistościami, o których ono mówi. Lecz dopiero pod koniec V w., u Pseudo-Dionizego, w jego niewielkim pismie zatytułowanym Teologia mistyczna, krótkim, lecz niezwykle znaczącym dla historii duchowości i teologii chrześcijańskiej, termin ów otrzymuje swoją właściwą tożsamość. To wtedy właśnie rodzi się wyrażenie „teologia mistyczna” i nie oznacza ono „teologicznego studium mistyki”, lecz przeżycie mistyczne jako takie, poznanie doświadczalne, którego zródłem jest zjednoczenie z Bogiem i Jego działanie w podmiocie – synonim ukrytej mądrości („mądrości doskonałych”, o której mówi św. Paweł w 1 Kor 2) – lub kontemplacja wlana; ta zaś zakłada jednocześnie „misterium” biblijno-liturgiczne i niewyrażalne doświadczenie jedności z Nim, idące daleko poza zwykłe poznanie dedukcyjne lub poznanie czysto racjonalne(*1).
Aż do pierwszej połowy XVII w. terminu „mystika” używano jedynie w postaci przymiotnika („mistyczny”), który określał dany rzeczownik; w tym zaś momencie w duchowości zachodniej pojawił się po raz pierwszy rzeczownik „mistyka”, odnoszony do szczególnego doświadczenia wewnętrznego, a służacy identyfikacji wyodrębnionych faktów społecznych („mistycy”) i nauki, która zajmuje się studiowaniem tychże faktów. Wprowadzenie do użytku formy rzeczownikowej jest znakiem tego, co Michel de Certeau nazywa „uformowaniem się określonego obszaru”, jako że odtąd termin „mistyka” ma już własną przestrzeń, rodzaj doświadczenia, który może określać, typ dyskursu, rodzaj poznania. Niemniej jednak nowość polega tutaj nie tyle na określeniu tożsamosci życia mistycznego, ile na jego wyodrebnieniu i obiektywizacji wobec tych, którzy owo życie zaczynają poznawać z zewnatrz.
* * *
Uwaga, jaką w ostatnich wiekach, szczególnie w wieku XX, poświęcono fenomenologii mistyki – jej wyjątkowej różnorodności form religijnych i pozareligijnych, chrześcijańskich i niechrześcijańskich – podobnie jak rosnącą wciąż rozmaitość perspektyw, z jakich się ją ujmuje, wyjaśniają semantyczną złożoność terminu, zauważalną tak w języku zwykłym, jak i w terminologii poszczególnych dziedzin nauki (religii, filozofii, psychologii, teologii).
Niektórzy badacze, przede wszystkim psycholodzy religii (William James, Henri Delacroix), usiłowali utożsamić istotę mistycyzmu z pewnego rodzaju „mistyką naturalną”, tzn. mistycyzmem, który najpierw jest wspólny wszystkim ludziom i który następnie uobecnia się w mistykach różnych religii; idea owa analogiczna jest do tej, jaką mieli niektórzy filozofowie oświecenia, przekonani, iż istnieje jedna religia naturalna, wspólna wszystkim, która realizuje się historycznie w różnych konkretyzacjach – w postaciach religii historycznych, literatury lub filozofii. Jednak dokładniejsze przyjrzenie się faktom w ich nadzwyczajnej różnorodności doprowadziło dziś do wniosku, niemal powszechnie akceptowanego, że istota mistycyzmu tak opisana nie istnieje nigdzie indziej, jak tylko w umyśle jego wynalazców.
To, co ukazuje nam historia, jest raczej zespołem zjawisk, które chociaż posiadają pewne cechy wspólne i pewne podobieństwo, zachowują bardzo ścisłą więź z innymi elementami systemów religijnych, w jakie sie wpisują, i mogą być właściwie pojmowane tylko wewnątrz właściwego systemu. Jak powiedział Gershom Scholem: „mistyki nie da się rozważać w oderwaniu od systemu, do którego przynależy. Mistyk, będący anarchistą względem własnej religii, jest bezpodstawnym urojeniem. Wielcy mistycy byli żarliwymi wyznawcami swej religii”.
Z tego faktu wnioskuje się, że fenomen mistyczny stanowi część fenomenu religijnego; tak, że choć nie przyjmuje jednakowej postaci we wszystkich religiach, trudno jest znaleźć jakąś religie, w której nie byłoby doświadczeń mistycznych, rozumianych w sensie najbardziej ścisłym, lub doświadczeń z nimi porównywalnych. I jeśli chrześcijanie zanegowali istnienie mistyki w religiach niechrześcijańskich (znane jest zdanie Anselma Stolza: „poza Kosciołem nie ma możliwosci mistyki”), to tylko na gruncie tworzonych a priori koncepcji mistyki, opartych niemal zawsze na uprzedzeniach teologicznych; skutkiem takich – apriorycznych – koncepcji jest również fakt, iż w niektórych teologiach chrześcijanskich przyjęło się myśleć o rozłamie między mistyką i chrześcijaństwem (Karl Barth). To, że wszystkie religie zawierają przejawy mistyczne, absolutnie nie oznacza, że religia wyczerpuje fenomeny mistyczne – znane są przypadki, przede wszystkim w czasach i sytuacjach kryzysów religijnych, kiedy to fenomen mistyczny przeniósł się do innych sfer ludzkiego doświadczenia.
Termin „mistyka” możemy więc – w sposób ogólny i nieprecyzyjny – odnosić do doświadczenia wewnętrznego, bezpośredniego, owocnego, które wydarza się na poziomie świadomości wyższym od tego, jaki kieruje zwykłym doświadczeniem; do „intymnej” komunii podmiotu ze wszystkim: kosmosem, absolutem, boskością, Bogiem lub Duchem – w każdej formie, jaką owo doświadczenie przyjmuje. Kontekst, w jakim to doświadczenie powstaje, kształt, jaki przyjmuje kres tej jedności, a także cały system, w którym zapisuje się to doświadczenie – będą określać różnorodne postaci mistyki, którym często tylko analogicznie można przypisać tę samą nazwę.
Niezwykle ważna i aktualna – wobec przedstawionej tu różnorodności zjawiska – wydaje się definicja Karla Rahnera (przede wszystkim ze wzgledu na jej uniwersalny charakter, pozwalający stosować ją do całej mistyki: czy to naturalnej, czy deistycznej, czy specyficznie chrześcijańskiej); doświadczenie mistyczne określa on jako „jednoczące spotkanie wewnętrzne człowieka z boską nieskończonością, która daje podstawę człowiekowi, jak i wszelkiemu innemu bytowi”.
o. Salvador Ros OCD
tłum. Antoni Rachmajda OCD
Przypisy:
1 – Należy zaznaczyć, że proponowane przez Pseudo-Dionizego rozumienie istoty mistyki jest całkowicie chrześcijańskie, a nie neoplatońskie, jak niekiedy sądzono. Pseudo-Dionizy nigdy nie mówi o doświadczeniu lub poznaniu mistycznym na marginesie Pisma Świętego i Liturgii, lecz zawsze wewnątrz nich; i tym bardziej nie buduje opozycji między obiektywną wiarą trynitarno-chrystocentryczną a subiektywnym doświadczeniem mistycznym, jak chcieliby dziś niektórzy, zainteresowani odizolowaniem mistyki chrześcijańskiej od wiary dogmatycznej (np. A. Huxley). Inną rzeczą jest natomiast to, że mistologia Dionizego, to znaczy jego refleksja nad mistyką, została dokonana w kategoriach wyraźnie neoplatonskich.
http://www.katolik.pl/co-to-jest-mistyka-,1524,416,cz.html?s=3
______________________________

Pomóc odnaleźć nadzieję

Słowa Jezusa nie mają nic z frazesów taniej pociechy. Mają stać się fundamentem nadziei pokonującej zwątpienie. To okazja by na nowo spojrzeć na życie.

“Kiedy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, wysłał do Niego swoich uczniów z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też mamy czekać na kogoś innego?». A Jezus im odpowiedział: «Idźcie i opowiedzcie Janowi o tym, co słyszycie i co widzicie. Niewidomi odzyskują wzrok, kulawi chodzą, trędowaci stają się czyści, głusi słyszą. Umarli zmartwychwstają, a ubogim jest głoszona dobra nowina. Szczęśliwy jest ten, kto we Mnie nie zwątpi»” (Mt 11,2-6).
Ewangeliczna scena inspiruje do refleksji nad Jezusowym stylem realizacji wezwania “wątpiącym dobrze radzić”. Pełen wątpliwości Jan wysyła uczniów do Jezusa. Ten sam Jan, który z prorocką pasją wzywał nad Jordanem do prostowania dróg dla Przychodzącego; Jan, który pełen Bożego Ducha bez wahania wskazał Jezusa jako Bożego Baranka usuwającego grzech świata. Teraz pogrążony jest w zwątpieniu. Bo zapowiadany Mesjasz okazał się różny od jego wyobrażeń… Zresztą z perspektywy czekającego na śmierć w Herodowym lochu skazańca nic już nie jest tak oczywiste.
Dobra rada wobec wątpiących kojarzy się często z pryncypialnym pouczeniem. Ktoś posiadający w zanadrzu cały arsenał cennych dla bliźnich wskazówek udziela z paternalistyczną wyższością dobrych rad wątpiącemu prostaczkowi… Powiedzmy szczerze: tak to nieraz wygląda w naszej codzienności. Jezus, poznając problem Jana, postępuje inaczej. Nie daje mu (choć przecież On jeden naprawdę mógłby) cennych rad wygłaszanych ex cathedra. Nie epatuje go swoją Boską mądrością. Nie krytykuje też jego wątpienia. Dobra rada Jezusa jest prostym ofiarowaniem Janowi narzędzia do obiektywnej oceny trwożącej go sytuacji. “Idźcie i opowiedzcie Janowi o tym, co słyszycie i widzicie”; pozwólcie mu, w kontekście wydarzeń, które mają miejsce, przeanalizować raz jeszcze trawiące go wątpliwości.
Słowa Jezusa nie mają nic z wypowiadanych często w takich sytuacjach frazesów taniej pociechy. Stwarzają natomiast okazję, by w świetle Słowa Bożego – Jezus przywołuje tu przecież spełniające się właśnie proroctwa Izajasza – spojrzeć w nowy sposób na swoje życie. Przyniesione przez uczniów-posłańców słowa mają stać się dla Jana fundamentem nowej nadziei pokonującej zwątpienie. Oto Bóg dokonuje, zgodnie z obietnicą, swego dzieła. Fakty potwierdzają wcześniejsze Janowe intuicje: Jezus z Nazaretu jest obiecanym Mesjaszem.
Życie Jana – nawet więzionego, w obliczu śmierci – jest ostatecznie w rękach Boga. To, co się dzieje, ma sens. To niezwykle ważne! Pojawiające się w naszym życiu zwątpienia rodzą się bowiem najczęściej z poczucia bezsensu otaczającej nas rzeczywistości. Najboleśniej przeżywamy te wydarzenia, wobec których mimo całej swej zaradności i wkładanego wysiłku jesteśmy bezradni. Kruchość naszej egzystencji jawi się jako synonim przegranej, życiowej porażki, sytuacji bez wyjścia. Nie myślę tu  o wątpliwościach – takie przecież również istnieją – pozytywnie inspirujących do twórczych poszukiwań, rodzących nowe inicjatywy. Myślę raczej o potęgowanej samotnością nawarstwiającej się frustracji prowadzącej do upadku nadziei.
“Szczęśliwy jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” – mówi Jezus Janowi. Ewangelia używa tu greckiego czasownika skandalidzo, oznaczającego wpadnięcie w pułapkę, upadek, gorszenie się z powodu czegoś, urazę czymś spowodowaną. Wątpliwości rodzą się często ze zgorszenia własnym życiem, z urazy spowodowanej niezrozumiałym dla nas działaniem Boga, z zawiedzionych nadziei, z pułapki, jaką jest zniewolenie własną koncepcją życia. Dobra rada będzie więc – oprócz pełnego empatii towarzyszenia – próbą zaproszenia do spojrzenia na wydarzenia życia z nowej perspektywy, spojrzenia z ufnością w – ostatecznie – zbawczy sens naszej osobistej historii.
Rozumiał to dobrze apostoł Paweł, gdy – nie unikając odniesień do swoich życiowych doświadczeń – pisał do trapionych wątpliwościami chrześcijan w Koryncie: “W różny sposób jesteśmy uciskani, ale nie poddajemy się zwątpieniu; jesteśmy bezradni, ale nie pogrążamy się w rozpaczy; prześladują nas, ale nie zostaliśmy opuszczeni; przewracają nas, ale nie giniemy. Nieustannie nosimy w ciele konanie Jezusa, aby także życie Jezusa ujawniło się w naszym ciele. (…) Dlatego nie zniechęcamy się i chociaż nasz człowiek zewnętrzny niszczeje, to nasz człowiek wewnętrzny odnawia się każdego dnia” (2 Kor 4,8-11.16).

Ks. Grzegorz Michalczyk – ur. w 1964 r. Był wikariuszem kilku parafii archidiecezji warszawskiej, wieloletnim (1998-2010) duszpasterzem akademickim w parafii św. Jakuba Apostoła na Ochocie. W latach 2010-2012 pełnił posługę proboszcza parafii w podwarszawskich Laskach. W czerwcu 2012 r. został przez Episkopat Polski mianowany krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i rektorem kościoła pw. św. Alberta i Andrzeja w Warszawie. Jest wiceprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, konsultantem i współautorem programów radiowych i telewizyjnych.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/krok-milosierdzia/art,13,pomoc-odnalezc-nadzieje.html

_________________________

W ten sposób nakładamy ciężary na plecy Jezusa

Zostałaś stworzona przez Boga jako “dająca życie”. Często mówi się, że twoim powołaniem jako kobiety jest macierzyństwo. Ale pamiętaj, że może się ono realizować na tysiące różnych sposobów.

 

Wskazówki od Maryi, Matki Jezusa:

 

1. Aby dawać, trzeba czerpać

 

Maryja była tą, która doskonale wiedziała, skąd czerpać życie. Gdyby tak nie było, nie otrzymałaby propozycji, aby stać się Matką Boga. Ona szukała swojej siły u Wszechmocnego i dlatego była otwarta na to, by On czynił dla Niej wielkie rzeczy.

 

Niewiele wiemy o duchowości Maryi, ale wiemy, że była ona na wskroś kontemplacyjna – Maryja przeżywała rzeczywistość taką, jaką była, “zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2, 19).

 

Tylko czerpanie u samego Boga sprawi, że będziemy mieć siłę, aby dawać życie. W naszym zabieganiu jest to bardzo trudne, ale tym bardziej zadbajmy o to, by zachowywać i rozważać sprawy w naszych sercach.

 

2. Każda kobieta ma być matką

 

Macierzyństwo to nie tylko ciąża i poród. Tak naprawdę dopiero później zaczyna się trud kształtowania człowieka, który ma nauczyć się funkcjonowania w świecie. Nasze macierzyństwo będzie tym lepsze im bardziej otworzymy nasze dzieci na miłość, piękno, radość i w konsekwencji na życie wieczne. Dlatego każda z nas bez wyjątku jest powołana do bycia matką – zarówno ta, która ma rodzinę, jak i ta samotna oraz zakonnica.

 

Mamy każdego napotkanego człowieka napełniać miłością, tak jak matka napełnia nią swoje dzieci. Niech każde spotkanie z nami będzie inspiracją i obudzeniem do nowego życia!

 

3. Życie rodzi się w bólu

 

“Nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (Łk 2, 6-7).

 

Dobrze wiemy, że od samego początku macierzyństwo Maryi napotykało mnóstwo przeciwności. Musiała Ona zmierzyć się z brakiem przyjęcia, ze zwykłym ludzkim ubóstwem i z wielką tajemnicą, której nie rozumiała.

 

Macierzyństwo niesie ze sobą konsekwencje bólu, zapomnienia o sobie i heroicznego poświęcenia. Słodki to jednak ból, bo rozpływa się w czystej miłości.

 

Spotkanie

 

Możesz przeczytać wiele mądrych słów, wysłuchać wielu przydatnych wskazówek, ale tylko prawdziwe spotkanie może przemienić twoje serce. Spotkaj się dzisiaj z Maryją. Zobacz Jej trud i zobacz Jej radość.

 

Spróbuj dostrzec, jak Jezus nabiera życia dzięki łagodnemu prowadzeniu przez Maryję – dzięki Jej cierpliwości, uśmiechowi i troskliwości. Ona, która żyje na co dzień blisko Boga, postrzega rzeczywistość przez pryzmat Jego kochającego spojrzenia.

 

W miejscach, gdzie panuje śmierć i smutek, Ona znajduje przestrzeń do tego, by zasiać tam ziarno nowego życia i je pielęgnować. Rozejrzyj się dziś wokół siebie. Daj komuś życie!

 

*  *  *

 

Jezus i Kobiety. 10 spotkań – to propozycja siostry Ewy Bartosiewicz RSCJ na Wielki Post. W każdy wtorek i czwartek. Tylko na DEON.pl.

 

S. Ewa Bartosiewicz – zakonnica ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur), prowadzi bloga Spojrzenie Serca – siostraewa.blog.deon.pl

http://www.deon.pl/religia/rekolekcje-wielkopostne/wielki-post-2016/jezus-i-kobiety-10-spotkan/art,1,co-to-znaczy-ze-masz-byc-matka.html?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul

____________________________

Mówi się, że kobieta jest “przy nadziei”, kiedy oczekuje na dziecko. Nadzieja powinna jednak towarzyszyć ci na co dzień. To ona powinna być motorem twojego działania, kiedy wszystko inne zawiedzie.

 

3 wskazówki kobiety cierpiącej na krwotok:

 

1. Nadzieja wbrew nadziei

 

“Pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej” (Mk 5, 25-26).

 

Musimy przyznać, że dwanaście lat to bardzo długi czas. Tyle trwała choroba kobiety i przez tyle lat uchodziło z niej życie. Widzimy jednak, że nie straciła nadziei, a wręcz przeciwnie – jej nadzieja była niesamowita! Mówiła sobie: “Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”, co było oznaką wiary godnej pochwalenia przez samego Jezusa.

 

Tymczasem my rzadko znajdujemy się w sytuacji aż tak beznadziejnej, a jednak brakuje tej właśnie nadziei, która przemienia rzeczywistość? Czy nie poddajemy się zbyt szybko?

 

2. Wskrzeszenie ze śmierci

 

Kobieta z krwotokiem nie cierpiała tylko z powodu choroby. Według prawa żydowskiego była ona rytualnie nieczysta, czyli praktycznie odrzucona przez społeczeństwo, przez całe dwanaście lat.

 

Jezus więc nie przywraca jest tylko zdrowia, ale także życie. Czyni z niej kobietę, która na nowo może być częścią pięknego świata i jego ozdobą – może żyć pełnią. Podejście do Jezusa nie było jednak sprawą łatwą, obawiała się reakcji ludzi i Jego samego. Podeszła od tyłu, po cichu, żeby nikt nie zauważył. Wiele lęków i wstydu nosi każda kobieta w swoim sercu. Często ciężko jest jej wyjść z tym do kogokolwiek.

 

Może dziś jest dogodny czas, by otworzyć się przed Jezusem. On nie chce nas oceniać i strofować. Chce tylko z miłością wysłuchać i przytulić.

 

3. Mówię ci, wstań!

 

Zaraz po uzdrowieniu kobiety z krwotokiem Jezus udaje się, by wskrzesić córkę Jaira. Te dwie historie są mocno ze sobą splecione. Dziewczynce też przywrócone zostaje życie. Jezus wypowiada do niej bardzo ważne słowa i dziś każda z nas powinna usłyszeć je na nowo: “Dziewczynko, mówię ci, wstań!”.

 

W każdej z nas głęboko tkwi mała dziewczynka. Ta radosna, przebojowa, która kocha tańczyć i robić piruety przed każdym, kogo spotka. Ta, której uroczy uśmiech powala na kolana i której najważniejszym zadaniem jest po prostu bycie księżniczką. Niestety codzienność często nas przytłacza i z radosnej księżniczki przemienia w zrzędliwą wiedźmę. Nie dajmy się temu! Jezus chce dziś w każdej z nas na nowo obudzić dziewczynkę.

 

Spotkanie

 

Porozmawiaj z kobietą, która nie straciła nadziei przez dwanaście lat. Powierz jej trudną sytuację, która może równie długo czeka na rozwiązanie. Pozwól, by jej nadzieja stała się twoim udziałem. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych – wystarczy, że naprawdę dotkniesz sercem Jego płaszcza.

*  *  *

 

Jezus i Kobiety. 10 spotkań – to propozycja siostry Ewy Bartosiewicz RSCJ na Wielki Post. W każdy wtorek i czwartek. Tylko na DEON.pl.

S. Ewa Bartosiewicz – zakonnica ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur), prowadzi bloga Spojrzenie Serca – siostraewa.blog.deon.pl

______________________________

Siostra Chmielewska: dlatego jest mało świętych kobiet

Mam wrażenie, że statystycznie większość kanonizowanych świętych to mężczyźni. Wniosek prosty, o gender zahaczający – pisze siostra Małgorzata Chmielewska.

 

Dzwonią i piszą ludzie. Spotkali człowieka bezdomnego i chcą pomóc. Często na nawiązanie relacji, przekonanie, że tak nie można, żyć pod płotem, poświęcili sporo czasu, energii i….pieniędzy. Nie zawsze się udaje, ale próbować trzeba. Krąg nieobojętnych jest szeroki.
Nasz wędrowiec, co go policja pięć razy przywoziła i cztery wybywał następnego dnia, jest i zaczyna mu być dobrze. A jak komuś dobrze, to nie zmienia na źle, chyba, że głuptas jest, a on nie jest.
10 prawie dni dwóch młodych bawiło jedną starą – Błażej Strzelczyk (Tygodnik Powszechny) i Piotr Żyłka (DEON.pl) w Nagorzycach, a bawili mnie.  Chłopaki mają mądre głowy i serio Pana Boga biorą. Nauczyli mnie robić selfie, stracili kilka książek, które mój synek potrafił znaleźć w najgłębszym schowku i zagarnąć. Życie z ubogim w realu. Worów z odzieżą ponosili sporo, gadali, słuchali i wyjechali.

 

Grupa facetów z Tarnobrzega skrzyknęła się i działa pod wodzą O.Wojciecha- Dominikanina. Na szczęście panowie ruszają się w Kościele, bo Kościół babski ułomny jest w połowie, jako, że Pan Bóg stworzył panią i pana, żeby jedna całość była. Jakoś się utarło, że modlitwa i dobre uczynki to kobieca sfera w życiu świeckich. Wystarczy popatrzeć na skład kół Caritas czy na mszę pójść do parafialnego kościoła. Większość to kobiety. Jest sporo już grup mężczyzn aktywnie poszukujących i działających w różnych miejscach. Przywieźli co uzbierali-żywność i odzież.
Mam wrażenie, że statystycznie większość kanonizowanych świętych to mężczyźni. Wniosek prosty, o gender zahaczający: jak kobieta jest dobra, to jest normalka i nikt jej z tego powodu na ołtarze nie wynosi. Dla mężczyzny to taki wysiłek, że aż mu honory trzeba oddać. Spokojnie, to moja prywatna i przewrotna interpretacja faktu, założywszy, że prawdziwe jest zdanie pierwsze.
Zmarły dwie nasze mieszkanki. Mamy kolejne plecy w Niebie.
Artur rozwinął się w nowym miejscu szeroko, bo zakamarków tu mnóstwo i pokoi też. Wszystko przeszukał i poznosił różności do swojego pokoju. Biegiem dopasowaliśmy klucze do pomieszczeń i z Marią, która z nami zamieszkała trenujemy sprawność: znajdź właściwy klucz i potem pamiętaj o schowaniu. No i gdzie chowasz. Wprawimy się. Imponuje mi spryt i wytrwałość synka w poszukiwaniu szczęścia. Starej płyty, gazety, książki czy jakiejś figurki. Jest lepszy niż św.Antoni w tym znajdowaniu. Może zostanie patronem poszukiwaczy radości z rzeczy małych?
Kot Garfield odważył się wyjść na dwór po raz pierwszy w nowym miejscu. Całą chyba noc przesiedział na drzewie, bo nie wziął pod uwagę, że niejaka Łapa puszczana jest na noc, a psina ta kociego rodu nie lubi. Starałam się to sierściuchowi wytłumaczyć zanim otworzyłam drzwi, pod którymi się darł ku wolności. Cóż, jak się nie słucha mądrzejszych, to się ląduje na lipie. Dziś już o wyjście nie prosi. Nie każda wolność jest wolnością prawdziwą.
I tylko za Zochcinem czasem z Arturem tęsknimy, ale nic nie jest dane na zawsze.
Na Potrzebnej bal był – zdomni z bezdomnymi, starzy z młodymi. A na Stawkach chór z Anina rozrywki dostarczał. I kto mi powie, że u nas nudno albo że na świecie nie ma fajnych, dobrych ludzi? I że trzeba mieć wiele, żeby dawać szczęście?

 

 

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu: siostramalgorzata.chlebzycia.org

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2301,siostra-chmielewska-dlatego-jest-malo-swietych-kobiet.html

_____________________________

5 porad papieża na Wielki Post

Zaplanowaliście coś specjalnego na Jubileusz Miłosierdzia? W ogóle to jak praktykować miłosierdzie w Wielkim Poście? Poznajcie 5 niezawodnych wskazówek Franciszka, które pomogą Wam lepiej przeżyć ten czas.

 

Papież Franciszek w swoim wielkopostnym orędziu napisał, że kluczem do tegorocznego Wielkiego Postu powinny być uczynki miłosierdzia. “Miłosierdzie Boże zmienia serce człowieka i pozwala mu doświadczyć wiernej miłości, sprawiając, że i on staje się zdolny do miłosierdzia” – napisał papież.

 

OK. Ale co to znaczy? Po lekturze orędzia mamy dla was 5 wskazówek Franciszka na post:

 

1. Odkryj Boże Miłosierdzie w Biblii

 

“…by wreszcie móc wyjść z wyobcowania poprzez słuchanie Słowa Bożego”

 

Twarz Jezusa pełna miłosierdzia ukazuje się, gdy czytamy Ewangelię. Lektura Pisma wcale nie jest trudna. Spróbuj codziennie poświęcić 10 minut na czytanie codziennej Ewangelii (jeśli nie wiesz, gdzie jej szukać, to kliknij tutaj). Jeśli możesz poświęcić więcej czasu – zrób to.

 

2. Przyjmij Boże Miłosierdzie w spowiedzi

 

“Nie zmarnujmy tego czasu Wielkiego Postu, który sprzyja nawróceniu!”

 

Papież bardzo często daje do zrozumienia, że spowiedź nie jest “salą tortur”, ale miejscem uzdrowienia, lekarstwem na nasze grzechy. Podczas tego Wielkiego Postu spróbuj przyłożyć się do tej spowiedzi, pamiętając o głębokim miłosierdziu Boga, o tym, że twoje grzechy już się nie liczą. To bardzo ważne!

 

3. Codziennie myśl o tym, co miłosiernego robiłeś

 

“Uczynków względem ciała i względem ducha nigdy nie należy od siebie oddzielać. Bowiem właśnie wtedy, gdy dotyka w ubogim człowieku ciała Chrystusa Ukrzyżowanego, grzesznik może otrzymać w darze uświadomienie sobie, że on sam jest biednym żebrakiem”.

 

Dlaczego nie przywiązujemy wagi do uczynków miłosierdzia? Czy umiesz powtórzyć je z pamięci? Czy jesteś w stanie przywołać działania, które zmierzały w tym kierunku?

 

Spróbuj zrobić codziennie jeden taki uczynek – względem ciała lub ducha (i tak nie trzeba ich od siebie oddzielać!). Ofiaruj jedzenie lub jakąś książkę napotkanemu bezdomnemu, zaangażuj się w wolontariat, porozmawiaj z kimś o Bogu… Jest wiele opcji, dobrze zacząć je praktykować w tym Wielkim Poście.

 

4. Odkryj ciszę na nowo

 

“Tylko ta miłość może zaspokoić pragnienie nieskończonego szczęścia i miłości, które człowiek usiłuje osiągnąć, łudząc się, że je znajdzie w kulcie wiedzy, bogactwa i władzy”.

 

Kiedy spróbujesz posłuchać Słowa Bożego, odkryjesz że bardzo ważnym elementem modlitwy jest cisza – brak muzyki czy rozpraszających dźwięków. Cisza, podobnie jak uczynki miłosierdzia, ma swój wymiar cielesny, jak i duchowy.

 

Spróbuj wyciszyć swoje pragnienia: dążenie do wiedzy, do pieniędzy czy – jak mówi Franciszek – do władzy. Nie myśl o pracy, ani o problemach materialnych, pozbądź się rozmaitych planów i pragnień, gdy siądziesz do modlitwy. Ofiaruj je wszystkie Bogu.

 

5. Wyjdź do ubogich i odrzuconych

 

“Najnędzniejszym ubogim jest ten, kto nie chce przyznać, że nim jest. Wydaje mu się, że jest bogaty, a w rzeczywistości jest najuboższy z ubogich. A to dlatego, że jest niewolnikiem grzechu, który każe mu używać swego bogactwa i władzy nie po to, by służyć Bogu i bliźnim, ale by zagłuszyć w sobie głęboką świadomość, że i on w rzeczywistości jest tylko ubogim żebrakiem”.

 

Aby otworzyć się na miłosierdzie, trzeba samemu go doświadczyć. To nie może być tylko teoria. Najprostszym i zarazem najtrudniejszym sposobem na doświadczenie go, jest… bycie miłosiernym. Spróbuj podczas tego Wielkiego Postu porozmawiać z kimś, kogo kiedyś negatywnie oceniłeś, skrytykowałeś. Spróbuj wyjść do osób, które zostały wykluczone – starszych, ubogich, niepełnosprawnych czy bezdomnych. Zobacz, jak obecność przy nich, takie proste bycie z drugim człowiekiem, rodzi miłosierdzie. To naprawdę działa.

 

*  *  *

 

Jeśli masz propozycję, jak w inny sposób praktykować miłosierdzie w Wielkim Poście – zapisz ją w komentarzu!

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2336,5-porad-papieza-na-wielki-post.html

SERCE WIELKIE I OTWARTE NA BOGA

SERCE WIELKIE I OTWARTE NA BOGA
Rozmowa z Papieżem Franciszkiem z objaśnieniami i komentarzami jezuitów
Antonio Spadaro SJ

Papież Franciszek już po kilku minutach piastowania swojego urzędu podbił serca milionów ludzi na całym świecie. Wielu dziwiło się, że jest taki otwarty, taki odważny i taki… bliski.
A jaki jest naprawdę?

Rozmowa, którą z Ojcem Świętym przeprowadził Antonio Spadaro SJ, redaktor naczelny Civiltà Cattolica, odsłania nie tylko poglądy Papieża, ale także wpływ, jaki na jego myślenie i postawy wywarła duchowość ignacjańska. Dzięki tej książce lepiej poznamy kryteria fundamentalnych i codziennych decyzji Franciszka, zrozumiemy jego hierarchię wartości i styl bycia.

Cennym uzupełnieniem są jezuickie komentarze oraz ilustracje. Nawiązują one do niektórych wypowiedzi Papieża Franciszka, by bardziej wyjaśnić te fragmenty wywiadu, które odnoszą się do zakonu jezuitów i duchowości św. Ignacego Loyoli.

_____________________________

Orędzie papieża Franciszka na Wielki Post

Do pełnienia uczynków miłosierdzia względem duszy i względem ciała wzywa Franciszek w swym orędziu na Wielki Post. Zapowiada także rozesłanie “Misjonarzy Miłosierdzia, aby byli dla wszystkich żywym znakiem Bożego przebaczenia i bliskości”. Orędzie nosi tytuł “Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary (Mt 9,13). Dzieła miłosierdzia na drodze jubileuszu”.

 

Tekst Orędzia:

Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary (Mt 9,13). Dzieła miłosierdzia na drodze jubileuszu.

1. Maryja, ikona Kościoła, który ewangelizuje, bo jest ewangelizowany

W bulli ogłaszającej Jubileusz napisałem: “Niech Wielki Post w Roku Jubileuszowym będzie przeżywany jeszcze bardziej intensywnie, jako ważny moment, by celebrować miłosierdzie Boga i go doświadczać” (“Misericordiae vultus”, 17). Przez wezwanie do słuchania Słowa Bożego oraz inicjatywę “24 godziny dla Pana” pragnąłem podkreślić prymat modlitewnego słuchania Słowa Bożego, zwłaszcza prorockiego. Miłosierdzie Boże jest bowiem przesłaniem skierowanym do świata, ale każdy chrześcijanin jest powołany do tego, by sam go doświadczył. Dlatego w czasie Wielkiego Postu roześlę Misjonarzy Miłosierdzia, aby byli dla wszystkich żywym znakiem Bożego przebaczenia i bliskości.

Po przyjęciu od archanioła Gabriela Dobrej Nowiny Maryja w Magnificat profetycznie sławi miłosierdzie, z którym Bóg Ją wybrał. Tym samym zaręczona z Józefem Dziewica z Nazaretu stała się doskonałą ikoną Kościoła, który ewangelizuje, bo sam był i jest nieustannie ewangelizowany za sprawą Ducha Świętego, który zapłodnił Jej dziewicze łono. W tradycji prorockiej miłosierdzie – jak wskazuje etymologia tego słowa – ma ścisły związek z matczynym łonem (rahamim) i z dobrocią wielkoduszną, wierną i współczującą (hesed), praktykowaną w związkach małżeńskich i w rodzinie.

2. Przymierze Boga z ludźmi: historia miłosierdzia

Tajemnica Bożego Miłosierdzia objawia się w dziejach przymierza między Bogiem i Izraelem. Bóg jest bowiem zawsze bogaty w miłosierdzie, w każdych okolicznościach gotowy otoczyć swój lud wielką czułością i współczuciem, zwłaszcza w najbardziej dramatycznych momentach, gdy niewierność zrywa przymierze i trzeba je na nowo ustanowić, w sposób bardziej stabilny, w sprawiedliwości i prawdzie. Jest to prawdziwy dramat miłości, w którym Bóg odgrywa rolę zdradzonego Ojca i męża, a Izrael – niewiernych syna/córki i małżonki. Właśnie obrazy z życia rodzinnego – jak w Księdze Ozeasza (por. Oz 1-2) – pokazują, jak bardzo Bóg pragnie związać się ze swoim ludem.

Ten dramat miłości osiągnął swój szczyt w Synu, który stał się człowiekiem. Jego Bóg napełnił swoim bezgranicznym miłosierdziem, czyniąc z Niego “wcielone Miłosierdzie” (por. “Misericordiae vultus”, 8). Jako człowiek, Jezus z Nazaretu jest w pełni synem Izraela. Uosabia owo doskonałe słuchanie Boga, które jest wymagane od każdego Żyda w Szema Jisrael, jeszcze dzisiaj stanowiące sedno przymierza Boga z Izraelem: “Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie. Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6, 4-5). Syn Boży jest Oblubieńcem czyniącym wszystko, by zdobyć miłość swojej Oblubienicy, z którą łączą Go więzy bezwarunkowej miłości, uwidoczniającej się w wiecznych zaślubinach z nią.

To jest pulsujące serce kerygmatu apostolskiego, w którym Boże miłosierdzie ma centralne i fundamentalne miejsce. On jest “pięknem zbawczej miłości Boga objawionej w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał” (por. “Evangelii gaudium”, 36), głównym orędziem, “do którego trzeba stale powracać i słuchać na różne sposoby i które trzeba stale głosić podczas katechezy” (tamże, 164). Miłosierdzie zatem “wyraża zachowanie Boga w stosunku do grzesznika, ofiarując mu jeszcze jedną możliwość skruchy, nawrócenia i wiary” (“Misericordiae vultus”, 21), a tym samym odbudowania relacji z Nim. W Jezusie ukrzyżowanym Bóg pragnie dotrzeć do grzesznika, który odszedł najdalej, tam właśnie, gdzie się zagubił i od Niego oddalił. Robi to z nadzieją, że zdoła poruszyć zatwardziałe serce swojej Oblubienicy.

3. Uczynki miłosierdzia

Miłosierdzie Boże zmienia serce człowieka i pozwala mu doświadczyć wiernej miłości, sprawiając, że i on staje się zdolny do miłosierdzia. Wciąż nowym się cudem jest, że miłosierdzie Boże może opromienić życie każdego z nas, pobudzając nas do miłości bliźniego i tego, co tradycja Kościoła nazywa uczynkami miłosierdzia względem ciała i duszy. Przypominają nam one o tym, że nasza wiara wyraża się w konkretnych, codziennych uczynkach, które mają pomagać naszemu bliźniemu w zaspokajaniu potrzeb jego ciała i duszy i na podstawie których będziemy sądzeni: karmienie, nawiedzanie, pocieszanie, pouczanie. Dlatego pragnąłem, “aby chrześcijanie zastanowili się podczas Jubileuszu nad uczynkami miłosierdzia względem ciała i względem duszy. Będzie to sposób na obudzenie naszego sumienia, często uśpionego w obliczu dramatu ubóstwa, a także na wchodzenie coraz głębiej w serce Ewangelii, gdzie ubodzy są uprzywilejowani przez Boże miłosierdzie” (“Misericordiae vultus”, 15). Bowiem to w człowieku ubogim ciało Chrystusa “staje się znów widoczne w umęczonych, poranionych, ubiczowanych, niedożywionych, uciekinierach…, abyśmy mogli Go rozpoznać, dotknąć i troskliwie Mu pomóc” (tamże). Jest niebywała i skandaliczna tajemnica przedłużającego się w dziejach cierpienia niewinnego Baranka, krzaku gorejącego bezinteresowną miłością, przed którym można tylko, jak Mojżesz, zdjąć z nóg sandały (por. Wj 3, 5); a tym bardziej, gdy ubogim jest brat lub siostra w Chrystusie, cierpiący z powodu swojej wiary.

W obliczu tej miłości potężnej jak śmierć (por. Pnp 8, 6) najnędzniejszym ubogim jest ten, kto nie chce przyznać, że nim jest. Wydaje mu się, że jest bogaty, a w rzeczywistości jest najuboższy z ubogich. A to dlatego, że jest niewolnikiem grzechu, który każe mu używać swego bogactwa i władzy nie po to, by służyć Bogu i bliźnim, ale by zagłuszyć w sobie głęboką świadomość, że i on w rzeczywistości jest tylko ubogim żebrakiem. Im większym bogactwem i władzą dysponuje, tym większe może się stać jego kłamliwe zaślepienie. Dochodzi do tego, że nie chce nawet widzieć ubogiego Łazarza, żebrzącego u drzwi jego domu (por. Łk 16, 20-21), który jest figurą Chrystusa żebrzącego w ubogich o nasze nawrócenie. Łazarz stanowi możliwość nawrócenia, którą Chrystus nam daje, a której być może nie widzimy. Temu zaślepieniu towarzyszy pełne pychy delirium wszechmocy, w którym rozlegają się złowieszczo szatańskie słowa: “będziecie jak Bóg” (Rdz 3, 5), będące źródłem każdego grzechu. To delirium może przyjąć formę społeczną i polityczną, jak pokazały systemy totalitarne XX w. i jak pokazują dzisiaj ideologie promujące jedyną słuszną myśl oraz techno-naukę, dążące do tego, by Bóg stał się nieistotny, a człowiek został sprowadzony do masy, którą można posługiwać się w sposób instrumentalny. Obecnie mogą to pokazywać także struktury grzechu związane z modelem fałszywego rozwoju, opartego na kulcie pieniądza, który zobojętnia na los ubogich bogatsze osoby i społeczeństwa, które zamykają przed nimi drzwi, odmawiając nawet ich zobaczenia.

Dla wszystkich zatem Wielki Post w tym Roku Jubileuszowym jest sprzyjającym czasem, by wreszcie móc wyjść z wyobcowania poprzez słuchanie Słowa Bożego oraz uczynki miłosierdzia. Poprzez uczynki względem ciała dotykamy ciała Chrystusa w braciach i siostrach, którzy potrzebują, by ich nakarmić, odziać, przyjąć do domu i nawiedzić, a poprzez uczynki duchowe – dawanie rad, pouczanie, darowanie uraz, upominanie i modlitwę, obcujemy bardziej bezpośrednio z naszą własną grzesznością. Z tego powodu uczynków względem ciała i względem ducha nigdy nie należy od siebie oddzielać. Bowiem właśnie wtedy, gdy dotyka w ubogim człowieku ciała Chrystusa Ukrzyżowanego, grzesznik może otrzymać w darze uświadomienie sobie, że on sam jest biednym żebrakiem. Na tej drodze także “pyszniący się”, “władcy”, “bogacze”, o których mówi Magnificat, mają możliwość spostrzeżenia, że są niezasłużenie miłowani przez Chrystusa ukrzyżowanego, który umarł i zmartwychwstał również dla nich. Tylko ta miłość może zaspokoić pragnienie nieskończonego szczęścia i miłości, które człowiek usiłuje osiągnąć, łudząc się, że je znajdzie w kulcie wiedzy, bogactwa i władzy. Jest jednak zawsze niebezpieczeństwo, że coraz szczelniej zamykając się na Chrystusa, który w ubogich i potrzebujących wciąż puka do drzwi ich serc, pyszni, możni i bogaci skażą sami siebie na tę wieczną otchłań samotności, którą jest piekło. Dlatego dla nich i dla nas wszystkich na nowo rozbrzmiewają pełne bólu słowa Abrahama: “Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!” (Łk 16, 29). Słuchanie Słowa i wprowadzanie go w życie przygotowuje nas w najlepszy sposób do świętowania ostatecznego zwycięstwa nad grzechem i nad śmiercią zmartwychwstałego Oblubieńca, Tego, który pragnie oczyścić swą Oblubienicę, która oczekuje na Jego przybycie.

Nie zmarnujmy tego czasu Wielkiego Postu, który sprzyja nawróceniu! Prośmy o to przez macierzyńskie wstawiennictwo Dziewicy Maryi, która jako pierwsza, w obliczu wielkiego Bożego miłosierdzia, jakim Bóg Ją darmo obdarował, uniżyła się (por. Łk 1, 48) mówiąc, że jest pokorną służebnicą Pańską (por. Łk 1, 38).

Watykan, 4 października 2015 r., w święto św. Franciszka z Asyżu

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/dokumenty/oredzia-papieskie/art,31,oredzie-papieza-franciszka-na-wielki-post.html?utm_source=deon&utm_medium=link_artykul

____________________________

 

Franciszek i słowa wzięte prosto z życia

Papież często odchodzi od napisanego tekstu i mówi tak od serca, spontanicznie. Trudno go wtedy nie słuchać. Przyciąga autentyzm. Nie teoretyzuje. Jego nauczyło życie. Nauczył go Bóg, bo nie uciekał od życia tych, do których został posłany – pisze Jacek Siepsiak SJ

Pewien argentyński jezuita Guillermo Ortiz, jako dziennikarz jeżdżący obecnie za papieżem po Meksyku, opowiada o swojej znajomości z Bergoglio. Już gdy chciał wstąpić do jezuitów, rozmawiał z nim, wtedy prowincjałem w Argentynie. Potem jako nowicjusz miał go za przełożonego i opiekuna duchowego. A następnie po latach mieszkali w jednej wspólnocie, na tym samym piętrze.
Guillermo twierdzi, że 80 procent z tego, co mówi Franciszek, to owoc jego osobistego doświadczenia. On po prostu to przeżył, on rzeczywiście jest bardzo maryjny, wrażliwy na wiarę prostego ludu, jak dał temu wyraz przed wizerunkiem Madonny z Guadalupe. Papież jest przekonany, że tradycja Kościoła opiera się też na słuchaniu wiary ludu, a tę wiarę wyraża Maryja i Jej przesłanie, takie jak w Guadalupe.
Pewnie dlatego wzywał wczoraj duchowieństwo do prostoty, do wsłuchiwania się, do nielekceważenia tego, co pokorne, jak zwykła modlitwa “Ojcze nasz”. Ale też do nieulegania rezygnacji, by stawanie wobec nędzy ludzkiej nie zniechęcało, lecz mobilizowało. Papież przywołał świadectwo “kogoś, kto bardzo ukochał to miejsce, kogoś, kto stał się synem tej ziemi. Kogoś, kto potrafił powiedzieć o samym sobie: «Oderwano mnie od nauczania i postawiono u steru kapłaństwa ze względu na moje grzechy. Mnie, bezużytecznego i całkowicie nieprzywykłego do sprawowania tak wielkiego zadania; mnie, który nie umiał kierować łodzią, mnie wybrano pierwszym biskupem Michoacán» (Vasco Vásquez de Quiroga, Carta pastoral, 1554).
– Wraz z wami chcę – kontynuował Franciszek – wspomnieć tego ewangelizatora, znanego także jako «Tato Vasco» – jako «Hiszpan, który stał się Indianinem»”. Rzeczywistość, w jakiej żyli Indianie P’urhépecha, opisani przezeń jako «sprzedani, nękani i włóczący się po rynkach, zbierający resztki wyrzucane na ziemię», zamiast skusić go do obojętności, poruszyła jego wiarą i jego życiem, poruszyła jego współczucie i pobudziła go do realizacji różnych propozycji, które były «oddechem» w obliczu tej rzeczywistości tak bardzo paraliżującej i niesprawiedliwej. Ból z powodu cierpienia jego braci stał się modlitwą, a modlitwa stałą się odpowiedzią. Zyskało mu to wśród Indian przydomek «Tato Vasco», co w języku purepechas oznacza: tato. Ojciec, tato, abba….
Ortiz wspomina, jak pewnego razu do ich domu oddalonego jakieś 60 km od Buenos Aires, w ubogiej miejscowości, przyszła kobieta i poprosiła o coś do okrycia się. Bergoglio tłumaczył jej, że nie mają już koców do rozdania. Wtedy ona powiedział: “To daj mi swój”. Wówczas on dał jej swój koc. A zadziwionym klerykom powiedział, że od niej nauczył się, iż nie tyle trzeba dzielić się tym, co nam zbywa, ale tym, co jest nasze.
Bywało u nich chłodno i głodno. Brakowało pieniędzy. Dlatego Bergoglio postanowił, że będą hodować zwierzęta. Sam też pomagał je czyścić i karmić. Mieli chlewik i oborę. Gdy przychodził czas na karmienie zwierząt, potrafił to robić nieraz bez przerywania rozmowy duchowej z adeptami życia zakonnego. Uczyli się prostego życia ludzi, którzy mieszkali wokół nich. Potem mięsa było tyle, że aż “im uszami wychodziło”. Lecz i byli “delikatniuścy”, którzy narzekali na tę pracę.
Guillermo kiedyś przypadkowo “nakrył” przyszłego papieża, jak na kolanach czyścił ich wspólną łazienkę. Nie zapomni tego, bo to było już, gdy Franciszek był starszy i uznany. Do tego robił to tak, by nikt nie widział.
Takie doświadczenia pozwalają później, jak np. wczoraj, mówić do młodzieży o prawdziwym bogactwie. Franciszek podkreślił, że młodych nie tyle nazywa nadzieją, co bogactwem. Dlaczego? Bo nie można żyć nadzieją, jeśli wcześniej nie zdołało się docenić samego siebie, jeśli człowiek nie “odczuwa”, że własne życie, ręce, własna historia mają wartość. Zagrożeniem jest tutaj poczucie zepchnięcia na margines, “bycia nikim”.
To docenienie siebie pozwala na pokorny styl życia. Taki, jakiego doświadczył Franciszek. Mam poczucie własnej wartości, więc nie uciekam w “budowanie” go na posiadaniu, np. wypasionej bryki. Powstaje ułuda szczęścia, “gdy młody człowiek przebiera się w najmodniejsze stroje, marki, gdy zyskuje prestiż i znaczenie dlatego, że ma pieniądze i musi je mieć, aby kupić wszystko, nawet miłość innych…”. To oczywiście jest pożywka dla wyzyskiwaczy, “kupujących” młodych ludzi do swych gangów.
Papież często odchodzi od napisanego tekstu i mówi tak od serca, spontanicznie. Trudno go wtedy nie słuchać. Przyciąga autentyzm. Nie teoretyzuje. Jego nauczyło życie. Nauczył go Bóg, bo nie uciekał od życia tych, do których został posłany.
A jak trzeba, to Franciszek i spontanicznie upomni. Wczoraj chciał się przywitać z młodym niepełnosprawnym człowiekiem, ale tłum mu w tym przeszkadzał, więc zawołał do powstrzymujących go: “No, ale nie bądźcie egoistami!”.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2326,franciszek-i-slowa-wziete-prosto-z-zycia.html
_______________________________

Papież w Ciudad Juárez: więzienie to obraz naszego społeczeństwa

Miłosierdzie Boże przypomina nam, że więzienia są oznaką tego, jacy jesteśmy jako społeczeństwo, są oznaką w wielu przypadkach przemilczeń i zaniedbań, które sprowokowały kulturę odrzucenia – powiedział Franciszek podczas dzisiejszej wizyty w więzieniu CeReSo n.3 w Ciudad Juárez w Meksyku.

 

– Poznaliście siłę bólu i grzechu, nie zapominajcie, że macie także do dyspozycji siłę zmartwychwstania, siłę miłosierdzia Bożego, które wszystko czyni nowym – zaznaczył papież.

 

Przeczytaj pełen tekst papieskiego przemówienia. 
Franciszek powiedział, że jego wizyta wpisuje się w obchody Jubileuszu Miłosierdzia i podkreślił, że nie ma miejsca, do którego miłosierdzie Boże nie może dotrzeć, nie ma takiej przestrzeni ani osoby, której nie może ono dotknąć.

 

Franciszek zwrócił uwagę na konieczność przerwania błędnego koła przemocy i przestępczości. W kontekście miłosierdzia przypomniał, że więzienia są oznaką tego, jacy jesteśmy jako społeczeństwo, są oznaką w wielu przypadkach przemilczeń i zaniedbań, które sprowokowały kulturę odrzucenia. – Są oznaką kultury, która przestała stawiać na życie; społeczeństwa, które porzuciło swe dzieci – zaznaczył Ojciec Święty.

 

Zwrócił uwagę, że reintegracja do społeczeństwa nie zaczyna się w więziennych murach, ale na ulicach miasta. – Reintegracja, czyli resocjalizacja zaczyna się od tworzenia systemu, który moglibyśmy nazwać systemem zdrowia społecznego, to znaczy społeczeństwem, które próbuje nie wywoływać choroby, dokonując skażenia relacji w dzielnicy, w szkołach, na placach, na ulicach, w domostwach, w całej przestrzeni społecznej – powiedział papież.

 

Franciszek zwrócił uwagę, że niekiedy ma się wrażenie, że więzienia stawiają sobie za cel bardziej postawienie ludzi w sytuacji dalszego popełniania przestępstw, aniżeli krzewienia procesów resocjalizacji, pozwalających wsłuchiwać się w problemy społeczne, psychologiczne i rodzinne, które doprowadziły daną osobę do określonej postawy. – Problemu bezpieczeństwa nie rozwiązuje się wyłącznie przez wtrącanie do więzień, ale jest on wołaniem o interwencję, aby stawić czoła podejmując przyczyny strukturalne i kulturowe braku bezpieczeństwa, które dotykają całej tkanki społecznej – powiedział papież.

 

Franciszek przypomniał, że miłosierdzie jest nakazem moralnym dla całego społeczeństwa. – W zdolności społeczeństwa, by włączyć swych ubogich, chorych lub więźniów tkwi możliwość, by mogli oni uzdrowić swe rany i budować dobre współżycie – zaznaczył papież i przypomniał, że ponowne włączenie społeczne zaczyna się od posłania wszystkich naszych dzieci do szkół oraz od godnej pracy dla ich rodzin, tworząc publiczne przestrzenie rozrywki i wypoczynku, umacniając instytucje udziału w życiu obywatelskim, opiekę zdrowotną, dostęp do podstawowych usług i tak dalej, by wymienić tylko niektóre środki.

 

Franciszek przestrzegł, aby nie pozostawać więźniami przeszłości i zachęcił więźniów aby uwierzyli w siłę miłosierdzia Bożego i walczyli o odwrócenie tych sytuacji, które rodzą dalsze wykluczenie. – Rozmawiajcie ze swoimi bliskimi, opowiadajcie im o swoich doświadczeniach, pomagajcie powstrzymać koło przemocy i wykluczenia. Ten, kto wycierpiał największy ból i o którym moglibyśmy powiedzieć, że “doświadczył piekła”, może stać się prorokiem w społeczeństwie. Pracujcie, aby to społeczeństwo, które wykorzystuje i odrzuca, zaprzestało zbierania swego żniwa – zachęcał Franciszek.

 

Papież podziękował wszystkim pracownikom więzienia, kapelanom, osobom konsekrowanym i świeckim, którzy “poświęcają się, aby podtrzymać w więzieniu żywą nadzieję Ewangelii Miłosierdzia”.

 

Na zakończenie papież wraz ze zgromadzonymi odmówili w ciszy modlitwę abyBóg pomógł wszystkim uwierzyć w Jego miłosierdzie“.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3976,papiez-w-ciudad-jurez-wiezienie-to-obraz-naszego-spoleczenstwa.html

___________________________

Papież: Bóg rozliczy ciemiężycieli naszych czasów

Podczas spotkania ze światem pracy w mieście Ciudad Juarez w Meksyku, przy granicy z USA, papież Franciszek powiedział w środę, że “Bóg rozliczy ciemiężycieli naszych czasów”. Apelował, by nie zostawiać Meksyku w szponach korupcji i przemocy.

 

Zwracając się do pracodawców i pracowników stanu Chihuahua Franciszek mówił: “Niestety czasy, w których żyjemy, narzuciły paradygmat użyteczności ekonomicznej jako zasadę relacji międzyludzkich”.

 

– Dominująca mentalność broni zasady największych zysków, za wszelką cenę i osiąganych natychmiast – dodał papież. To zaś jego zdaniem “prowadzi do utraty etycznego wymiaru firm, ale również do zapominania o tym, iż najlepsza inwestycja, jaką można zrobić, to ta w ludzi, w osoby, w ich rodziny, w tworzenie szans”.

 

Dominuje jednak – mówił papież – mentalność, zgodnie z którą “przepływ pracowników jest na służbie przepływu kapitału, co w wielu przypadkach prowadzi do ich wyzysku, jakby byli oni przedmiotami, które wyrzuca się po użyciu”.

 

Franciszek zachęcił do refleksji nad tym, co Meksyk chce zostawić następnym pokoleniom. Pytał: “Czy chce zostawić wspomnienie wyzysku, nieodpowiednich zarobków, molestowania w pracy? A może woli zostawić pamięć godnej pracy, przyzwoitego dachu nad głową i ziemi do uprawy?”.

 

– W jakiej kulturze chcemy, aby urodzili się ci, którzy przyjdą po nas? Jaką atmosferą będą oddychać? Powietrzem skażonym przez korupcję, przemoc, brak bezpieczeństwa i nieufność, czy przeciwnie – powietrzem zdolnym do tworzenia alternatyw, odnowy, zmian? – dopytywał Franciszek.

 

Wskazywał, że najgorsze, co można zrobić, to pozostawić kraj naznaczony przez “korupcję, brutalność, brak równości”. – Równie złe – dodał – jest pozwalanie na to, aby świat nacechowany rywalizacją decydował o losie ludzi.

 

Papież apelował o to, aby nie podporządkowywać dobra wspólnego zyskom i kapitałowi, gdyż to prowadzi do wykluczenia.

 

– Zarobki i kapitał nie są dobrami stojącymi ponad człowiekiem, ale są na służbie dobra wspólnego – wskazywał Franciszek.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3977,papiez-bog-rozliczy-ciemiezycieli-naszych-czasow.html

______________________________

“Budujcie Meksyk na miarę przyszłych pokoleń”

Do budowania Meksyku, na który zasługują przyszłe pokolenia, w którym nie ma osób pierwszej, drugiej czy czwartej kategorii, ale jest jeden Meksyk, który umie rozpoznać w innym godność dziecka Bożego – zachęcał Franciszek podczas spotkania 17 lutego ze światem pracy w kolegium Bachilleres stanu Chihuahua w Ciudad Juárez.

Przestrzegł przed pozostawianiem przyszłości kraju w rękach korupcji, brutalności, braku równości.
– Zysk i kapitał nie są dobrami stojącymi ponad człowiekiem, ale są w służbie dobra wspólnego. A gdy dobro wspólne ulega, służąc zyskowi i kapitałowi i możliwy jest jedynie zysk, to mamy do czynienia z wykluczeniem – zaznaczył Ojciec Święty.
Przybywającego do wielkiej auli papieża przyjęli entuzjastycznie liczni zgromadzeni tam przedstawiciele świata pracy: pracownicy i pracodawcy. W ich imieniu powitał go biskup pomocniczy Monterrey Jorge Alberto Cavazos Arizpe. – Ci, którzy tworzą świat pracy, dążąc do postępu, w obliczu kryzysu przeżywanego przez kraj, winni czuwać nad tym, aby skutecznie doprowadzić do gospodarki i pracy godnej, różnej i sprawiedliwie wynagradzanej – powiedział m.in. hierarcha, odpowiedzialny w episkopacie meksykańskim za duszpasterstwo pracownicze.
Ojca Świętego pozdrowili również małżonkowie Daisy Flores Gámez i Jesús Arturo Gurrola Varela z dwójką dzieci – w imieniu ludzi pracy Juan Pablo Castanón – ogólnokrajowy przewodniczący Rady Koordynacyjnej Przedsiębiorców. Papież otrzymał też kilka darów, m.in. od małżeństwa przedsiębiorców metalową rzeźbę z 5 różami, symbolizującymi 5 Eucharystii, jakie odprawił w Meksyku w czasie swej wizyty.
Następnie zabrał głos Franciszek, który – zwracając się do organizacji robotników oraz izb i stowarzyszeń przedsiębiorców – wskazał na ich wspólną odpowiedzialność za stworzenie szans na pracę godną i prawdziwie użyteczną dla społeczeństwa, szczególnie dla młodych ludzi. Przypomniał, że młodzież bez możliwości kształcenia i pracy umożliwiającej utrzymanie się popada w ubóstwo, ono zaś sprzyja tworzeniu się spirali handlu narkotykami i przemocy. – Jest to luksus, na który dziś nikt nie może sobie pozwolić; nie można jej pozostawić samej sobie ani też porzucić teraźniejszości i przyszłości Meksyku – przestrzegł papież.
Zwrócił uwagę, że obecnie stosunkami międzyludzkimi rządzi paradygmat użyteczności gospodarczej a panująca mentalność dąży do jak najwyższych zysków, za wszelką cenę i natychmiast. Powoduje to nie tylko utratę etycznego wymiaru przedsiębiorczości, ale zapomina się też, że najlepszą inwestycją, jakiej można dokonać, jest inwestowanie w ludzi i w ich rodziny. – Panująca mentalność wydaje przepływ osób na służbę przepływu kapitałów, wywołując w wielu przypadkach wykorzystywanie pracowników jako przedmiotów do użycia i wyrzucenia – powiedział Franciszek.
Potępił tych, którzy zniewalają ludzi w naszych czasach i wezwał do uczynienia wszystko, co w naszej mocy, aby takie sytuacje już się więcej nie powtórzyły. – Przepływ kapitału nie może określać przepływu i życia osób – zaznaczył papież.
Przypomniał, że społeczna nauka Kościoła wymaga zwracania uwagi na uczciwość osób i struktur społecznych. – Za każdym razem, gdy z różnych powodów jest ona zagrożona lub sprowadzona jedynie do dobra konsumpcyjnego, katolicka nauka społeczna będzie głosem proroczym, który pomoże wszystkim nie zagubić się w zwodniczym morzu ambicji – podkreślił Ojciec Święty. Wezwał do walki o to, aby praca była instytucją humanizacji i przyszłości. – Niech będzie przestrzenią budowania społeczeństwa i obywatelskości – życzył mówca.
– Co chce Meksyk zostawić swoim dzieciom? Czy chce zostawić pamięć wyzysku, niewystarczających zarobków, molestowania w pracy? W jakiej kulturze chcemy widzieć narodziny tych, którzy przyjdą po nas? Jakim powietrzem będą oddychać? Powietrzem zatrutym korupcją, przemocą, brakiem bezpieczeństwa i nieufności czy – przeciwnie – powietrzem zdolnym do zrodzenia alternatyw, odnowy i zmian? – pytał Franciszek.
Przestrzegł przed pozostawianiem przyszłości w rękach korupcji, brutalności, braku równości. Stwierdził, że rywalizujący świat nie może wyznaczać losu narodów. – Zysk i kapitał nie są dobrami stojącymi ponad człowiekiem, ale są w służbie dobra wspólnego. A gdy dobro wspólne ulega, służąc zyskowi i kapitałowi i możliwy jest jedynie zysk, to mamy do czynienia z wykluczeniem – oświadczył papież.
Na zakończenie papież zachęcił do “snucia marzeń i budowania Meksyku”, na który zasługują przyszłe pokolenia. – Meksyku, w którym nie ma osób pierwszej, drugiej czy czwartej kategorii, ale jest jeden Meksyk, który umie rozpoznać w innym godność dziecka Bożego – powiedział Franciszek i powierzył Meksykanów opiece Matki Bożej z Guadalupe.
Po przemówieniu Ojciec Święty odmówił krótką modlitwę do Maryi z Guadalupe i św. Józefa i udzielił wszystkim błogosławieństwa i żegnany gromkimi oklaskami i okrzykami radości opuścił aulę.
http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3978,budujcie-meksyk-na-miare-przyszlych-pokolen.html
___________________________

“Papież nie jest narzędziem polityki meksykańskiej”

Papież Franciszek nie jest narzędziem polityki Meksyku, a o plagach nękających ten kraj mówi jako duszpasterz. Zapewnił o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej ks. Federico Lombardi SI.

 

Wyjaśnił, że moralne i polityczne przesłania Franciszka są “bardzo mocne” i powinny przekładać się na konkrety bezpieczeństwa, sprawiedliwości i niewykluczania kogokolwiek ze społeczeństwa.
Rzecznik watykański wyraził zdziwienie niedawną wypowiedzią kandydata na prezydenta USA Donalda Trumpa, jakoby papież nie znał rzeczywistości amerykańskiej, zwłaszcza w sprawach migracji. Franciszek zawsze mówi o problemach migracji i o spoczywającym na nas obowiązku szukania rozwiązania ich – przypomniał włoski jezuita. Wyjaśnił, że chodzi o to, aby w sposób humanitarny przyjmować tych, którzy przybywają z innych krajów w poszukiwaniu lepszego życia, godności i pokoju.

 

– Problemy, o których wielokrotnie mówił Ojciec Święty, dotyczą migracji, przemytu narkotyków, przemocy, korupcji, marginalizacji ludności tubylczej, bezrobocia, zwłaszcza wśród młodzieży – tłumaczył dalej ks. Lombardi. Dodał, że papież podejmuje te plagi Meksyku jako duszpasterz z pozycji duchowych i religijnych, jednocześnie ze świadomością, że nie ma gotowych rozwiązań tych spraw.

 

Sądzę, że motto wybrane przez papieża dla jego podróży do Meksyku: “Misjonarze miłosierdzia i pokoju” łączy się doskonale z tym, co on robi, gdyż jest to naprawdę wielka posługa duchowa, duszpasterska i kapłańska – podkreślił dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,25077,papiez-nie-jest-narzedziem-polityki-meksykanskiej.html

___________________________

Film “Cierń Boga” wkrótce w kinach i kościołach

“To pierwszy film o Chrystusie widzianym oczami apostołów” – mówi o filmie “Cierń Boga” Michał Konrat, dystrybutor najnowszego obrazu o Jezusie z Nazaretu, którego polska premiera odbędzie się 19 lutego.

 

Wyjątkowo film będzie można obejrzeć nie tylko w kinach, ale i w parafiach, które uzyskają odpowiednią licencję. Patronem medialnym jest Katolicka Agencja Informacyjna.

 

– Film pokazywany był w Hiszpanii w ubiegłym roku, również w Wielkim Poście – wyjaśnia dystrybutor, wskazując, że hiszpańskie doświadczenia pozwalają twierdzić, że dobrze pomoże on wejść osobom wierzącym w atmosferę przedświątecznego wyciszenia i refleksji.

 

Michał Kondrat podkreśla, że choć sam temat jest widzom dobrze znany, to ciekawe i innowacyjne w tym obrazie jest spojrzenie na Jezusa Chrystusa oczami samych apostołów.

 

Akcja filmu zaczyna się trzy lata przed śmiercią Jezusa od powołania poszczególnych uczniów i prowadzi przez biblijną opowieść do spotkania Zmartwychwstałego z apostołami w wieczerniku. – To film, który ukazuje Chrystusa jako człowieka podobnego do innych ludzi. Ukazuje też słabości i ułomności uczniów, którzy w końcu dostrzegają w nim Mesjasza” – wyjaśnia dystrybutor.

 

Obraz hiszpańskiego reżysera i producenta filmów i programów telewizyjnych, Óscara Parra de Carrizosy jest też interesującą podróżą w przeszłość do Izraela z I w przed Chr. Dzięki współpracy z Hiszpańskim Instytutem Biblijnym, w oparciu o najnowsze badania archeologiczne na ekranie zobaczyć możemy zobaczyć nieznany dotąd Bliski Wschód z przełomu wieków.

 

Wszystkie zwyczaje, naczynia i pomieszczenia precyzyjnie odzwierciedlają te z czasów Chrystusa. Piękne sceny, kręcone nad Jeziorem Tyberiadzkim, w Jerozolimie czy w biblijnym Kafarnaum, towarzyszą głębokim dialogom wybranym z najlepszych tłumaczeń Ewangelii.

 

“Cierń Boga” to poruszająca opowieść, która przedstawia nowy punkt widzenia wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat. Moment ukrzyżowania sfilmowany jest w taki sposób, że odzwierciedla najnowsze odkrycia medycyny sądowej, dotyczące egzekucji dokonanej w tak bestialski sposób.

 

Film, który tematyką wpisuje się w przeżywaną w Kościele w wielkim poście tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa będzie można oglądać we wszystkich kinach studyjnych w Polsce. Specjalne pokazy dla grup zorganizowanych będzie też można zamawiać w multipleksach Cinema City, Multikino i Helios.

 

Polski dystrybutor zaproponował też innowacyjne rozwiązanie emisji filmu dla mieszkańców miejscowości, w których dostęp do kin jest utrudniony. – Już dwa tygodnie po premierze, po wcześniejszym wykupieniu licencji, pokazy specjalne będą mogły organizować również parafie – wyjaśnia Michał Kondrat z Kondrat Media.

 

Film “Cierń Boga” w reż. Óscara Parra de Carrizosy wejdzie do kin 16 lutego. 8 lutego w siedzibie Konferencji Episkopatu Polski odbędzie się spotkanie prasowe omawiające nową formułę dystrybucji filmu dla parafii oraz towarzyszące mu inicjatywy katechetyczne. Dystrybutorem filmu jest Kondrat Media, a patronem medialnym Katolicka Agencja Informacyjna.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24919,film-ciern-boga-wkrotce-w-kinach-i-kosciolach.html
Z komentarza pod tekstem:

pkosiaty 22:46:40 | 2016-02-17

Polecam seans 19.02.2016 r. – piątek o godz. 18.00 w kinie Bajka w Błoniu k/W-wy. Udało nam się zebrać grupę i mamy cenę 12 zł za bilet. Jeżeli chcesz do nas dołączyć, by kupić taniej – napisz pilnie na: pkosiaty@wp.pl Podam Ci nieodpłatnie hasło do tańszego zakupu. Nie mogłem go podać tutaj – bo muszę wiedzieć ile osób przyjdzie. Serdecznie zapraszam – NBPJCh! Piotr :-)

__________________________

CIERŃ BOGA – recenzja agencji ROME REPORTS z Watykanu

Agencja ROME REPORTS, której główną działalnością jest obsługa medialna papieża, jego pielgrzymek i współpraca z Watykanem.

________________________________

Michał Kondrat zaprasza na film “Pilecki”

_______________________________

Szatan zaczął machać ogonem

 

Wojciech Żmudziński SJ

Szatan zaczął machać ogonem lęku i niewiedzy, złości i agresji. I przykro to stwierdzić, ale nasza Ojczyzna daje się coraz bardziej wciągać w spiralę nienawiści.

 

“Niechęć wobec obcych jest nie do pogodzenia z miłością bliźniego” – przypomina kardynał Stanisław Dziwisz. Gdy brakuje nam życzliwości wobec osób uciekających przed pożogą wojny, to diabeł a nie Pan Bóg się cieszy. Tym bardziej, że jako Polacy mamy dług do spłacenia. Niejeden kraj otworzył przed nami granice, gdy szukaliśmy schronienia i godnego życia.

 

“Dlaczego tylko sami młodzi mężczyźni, jak widzę w mediach, uciekają do Europy? – pyta mnie jedna z uczestniczek spotkania biblijnego. “Czy nie powinni zostać i bronić ojczyzny?”

 

Problem w tym, że nie jest to takie proste. Nie tylko jednej stronie konfliktu wydaje się, że walczy dla dobra ojczyzny. A dlaczego silni, zdolni, znający języki młodzi mężczyźni wiodą prym w migracyjnym kryzysie? Otóż liczne rodziny zbierają pieniądze, by wysłać tego, który sobie poradzi ze znalezieniem pracy i jak najszybciej ściągnie pozostałych członków rodziny w bezpieczne miejsce.

 

To konkretna odpowiedź na podejrzliwość rozdmuchiwaną przez niektóre media. Niestety rzadko to wyjaśnienie przebija się przez ksenofobiczny lęk. Nie chcemy również dostrzec uciekających tysięcy kobiet i dzieci, których nie było gdzie zostawić. Zdesperowani, a tym samym nieufni, skażeni wojną, pukają do naszych drzwi.

 

Mój przyjaciel, jezuita pracujący w Syrii, mówił na spotkaniu w Białymstoku, że przekonał kuzyna, by nie wyjeżdżał do Europy. Na drugi dzień jego ukochany kuzyn został zastrzelony. To nie takie proste, gdy ktoś musi wybierać między śmiercią, a ucieczką. Ojciec Franz, przełożony jezuitów w Homs (Syria), zdecydował się pozostać z wiernymi.

 

Mija rok od jego śmierci. Ale nie tylko chrześcijanie giną. Także alawici, Kurdowie, muzułmanie. Tracą wszystko i są brutalnie mordowani. Cierpienie upokorzonego człowieka, bez względu na to, jaką religię wyznaje i do jakiej partii politycznej należy, czy grzeszy więcej czy mniej, woła do Boga nie mniej niż krew niewinnych.

 

Pilnie potrzebna jest edukacja społeczeństwa, które nic nie wie o kulturze migrantów przybywających do Europy. Gdy czegoś nie znamy, bardziej się boimy. Kościół powinien zmobilizować katolickich nauczycieli, a przede wszystkim katechetów, by dawali przykład ewangelicznej życzliwości wobec uchodźców, by zapraszali ich na lekcje religii, by mówili z troską o różnicach kulturowych. Co przeciętny Polak wie o chrześcijanach na Bliskim Wschodzie? Niewiele.

 

Mój syryjski współbrat był wielokrotnie pytany o to, czy ludzie nie boją się przychodzić na mszę. “A dlaczego maja się bać?” – odpowiada. “W Kościele znajdują schronienie i nadzieję”. A zapytany, jak wygląda msza w zburzonym mieście, odpowiada: “Bardzo podobnie jak u was, z tym, że u nas jest więcej ludzi w kościele i gdy spadają bomby, głośniej śpiewamy”. Zburzony kościół, który udało mu się z wiernymi odbudować, na drugi dzień po ukończeniu rekonstrukcji, znowu został trafiony bombą.

 

“Niech zostaną w Syrii!” – wołają polscy nacjonaliści, a rząd deklaruje wysłanie pieniędzy, by odbudowywali, to co już raz odbudowane znowu legło w gruzach. Na jak długo?

 

Szatan zaczął mieszać nam w głowach i podpowiadać katolicyzm bez Ewangelii. Kardynał Christoph Schönborn, w jednym z wywiadów, przypomina nam o Sądzie Ostatecznym, na którym Chrystus zapyta każdego z nas o przybyszów. Co wtedy odpowiemy? “Czyż jestem stróżem kogoś obcego? Przecież troszczyłem się o siebie, o swoją rodzinę i tradycję. Czyż to nie wystarczy?” Będzie nam bardzo wstyd, że nie rozpoznaliśmy Chrystusa.

 

Prorocze słowa, jakie wypowiedział austriacki kardynał pod adresem “zaślepionych haniebną propagandą”, pod naszym adresem, musimy wziąć sobie do serca i zrobić porządny rachunek sumienia: “To skandal – mówi kardynał – a odwoływanie się do chrześcijańskich wartości jest śmieszne. (…) Co się stało? Co się z wami stało?” Czytając to, niemal spaliłem się ze wstydu. Boże dopomóż nam w przemianie serc w Świętym Roku Miłosierdzia.

 

Wojciech Żmudziński SJ – dyrektor Centrum Kształcenia Liderów i Wychowawców im. Pedro Arrupe, redaktor naczelny kwartalnika o wychowaniu i przywództwie “Być dla innych”

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2323,szatan-zaczal-machac-ogonem.html

___________________________

Kuwejt: protest przeciw budowie kościołów

Duża grupa parlamentarzystów i prawników Kuwejtu gwałtownie sprzeciwiła się zapowiedzianej przez władze stolicy tego kraju zgodzie na budowę kościołów.

 

Muzułmański prawnik Ahmad al-Azemi zapowiedział zgłoszenie inicjatywy deputowanych, przeciwstawiającej się tym planom, które – jak zaznaczył – “jest sprzeczne z szariatem” [prawem muzułmańskim].

 

Przeciwnicy budowy nowych świątyń chrześcijańskich powołują się zresztą nie tylko na prawo koraniczne, ale także na konstytucję kraju, stanowiącą, iż w Kuwejcie islam jest religią oficjalną i źródłem ustawodawstwa.

 

W tej sytuacji wszyscy naukowcy i znawcy prawa islamskiego będą zgodni co do tego, że na Półwyspie Arabskim nie wolno wznosić żadnego niemuzułmańskiego obiektu kultowego – uważa al-Azemi i jego zwolennicy.

 

W ubiegłym tygodniu dyrektor generalny władz Miasta Kuwejtu Ahmad al-Manfuhi oświadczył na łamach miejscowych mediów, że wyrażono zgodę na budowę nowych kościołów. Tymczasem po wspomnianych protestach kierownik miejskiego wydziału technicznego Fahd al-Sane dał do zrozumienia, że dotychczas nie otrzymał żadnych informacji na temat przydzielenia działek pod budowę kościołów.

 

Sprawa budowy świątyń chrześcijańskich w Kuwejcie i w ogóle na całym Półwyspie Arabskim ciągnie się od wielu lat. Na przykład w latach 2012 i 2013 miejscowi parlamentarzyści sprzeciwili się kategorycznie wszelkim planom w tym zakresie, a wielki mufti Arabii Saudyjskiej wezwał nawet do zburzenia tych kościołów, które tam już istnieją.

 

Gdy w lutym 2013 władca Bahrajnu wydał zezwolenie na wzniesienie tam katedry katolickiej, wywołało to gwałtowne sprzeciwy miejscowych muzułmanów, a nawet doprowadziło do napięć w stosunkach tego kraju z niektórymi innymi państwami tego regionu, łącznie z Iranem.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,24844,kuwejt-protest-przeciw-budowie-kosciolow.html

__________________________________

Frustracja egzystencjalna, cierpienie i choroba

“Nie wszystko, co mieni się chorobą, jest rzeczywiście chorobą”, powiedział niedawno ktoś, kto ma bogate doświadczenie w dziedzinie zaburzeń psychicznych. Chciał przez to powiedzieć: Nie wszystkie formy wyrazu cierpienia czy przygnębienia są depresjami w sensie klinicznym.

 

Istnieją również formy przygnębienia i smutku, które trzeba nazwać “ludzkimi” – wtedy mianowicie, kiedy są one bezpośrednim, odczuwalnym wyrazem życiowej melancholii, kiedy zatem pojawiają się pytania o wartość, sens i oparcie, które należą do najważniejszych pytań w życiu.

 

Dlatego najwyższy czas postawić sobie pytanie, czy znaczną część coraz częściej występujących “depresji” należy istotnie kwalifikować jako chorobę, czy niejednemu cierpiącemu nie odbiera się tego, co najlepsze, uznając błędnie jego wewnętrzny mrok za objaw patologiczny. Oczywiście, granica między depresją o charakterze chorobowym a cierpieniem “ludzkim” jest bardzo wąska. Gdyby jednak na odmienne przyczyny i podłoże obu tych postaci cierpienia zwrócono większą niż dotychczas uwagę, poszukano by też odmiennych dróg rozwiązania.

 

W wielu przypadkach jednak “to, co mieni się chorobą, jest rzeczywiście chorobą”. Zastanowił mnie artykuł w “Die Zeit”10, w którym dziennikarz i lekarz Werner Bartens zwraca uwagę na dwa zjawiska:

 

  • Z jednej strony ludzie są coraz zdrowsi, tak że stan zdrowotny ludzkiej populacji jest bardziej zadowalający niż kiedykolwiek dotąd, a przeciętna długość życia nieustannie wzrasta.
  • Z drugiej strony co drugi pacjent cierpi na choroby, których nie można wytłumaczyć przyczyną organiczną ani infekcyjną, ani biochemiczną, jak na przykład alergie, syndromy wyczerpania, szumy uszne, zespół jelita drażliwego, bóle we wszystkich mięśniach i stawach, ból głowy, duszność, gwałtowne bicie serca, problemy z kręgosłupem itd.

Wniosek autora jest taki: “Wraz ze zmianą obrazów choroby wzrastają też oczekiwania pod adresem medycyny. Jednocześnie zmniejsza się gotowość do tego, by spostrzegać cierpienie i różne dolegliwości jako element egzystencji (podkreślenie autora). A przecież recepty na wszechstronną beztroskę nigdy nie uzyskamy. Nawet gdybyśmy pewnego dnia mieli całkowicie rozszyfrować genetyczne podstawy życia”.
Czy może być tak, że występowaniu znacznej części zaburzeń i chorób, których przyczyny nie daje się znaleźć, sprzyja frustracja egzystencjalna? Brak sensu dotyka wszak istoty człowieka, a tym samym jego całości. Przecież gdyby nawet pojawianie się owych zjawisk patologicznych nie miało nic wspólnego z frustracją egzystencjalną, to niewątpliwie człowiek mający poczucie sensu znacznie lepiej może sobie radzić z owymi dolegliwościami niż osoba sfrustrowana.

 

Więcej w książce: Co jest ważne. Wartości w twoim życiu – Uwe Böschemeyer

http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/depresja/art,107,frustracja-egzystencjalna-cierpienie-i-choroba.html

__________________________

Dlaczego ludzie nienawidzą siebie?

Człowieczeństwo w męce białego piekła
„Każde moje opowiadanie to policzek wymierzony stalinizmowi” (Warłam Szałamow).
Minęła setna rocznica urodzin rosyjskiego pisarza Warłama Szałamowa (1907-1982), klasyka literatury łagrowej. W Polsce nie zauważono tej rocznicy, a w księgarniach nie ma choćby jednej jego książki. Szałamow był synem popa. Jako student prawa utrzymywał kontakty z kręgami lewicowej opozycji. Dwukrotnie aresztowany (1929, 1937), trzykrotnie osądzany, spędził w więzieniach i obozach przymusowej pracy na Uralu i Kołymie ponad siedemnaście lat. Jego cierpienie nie skończyło się bynajmniej wraz z wyjściem na wolność. Po powrocie do Moskwy odeszła od niego żona, a córka wyparła się go. Kiedy jego pisarstwo zyskało sławę, był nękany przez służby bezpieczeństwa.
W Opowiadaniach kołymskich, na które składa się sto trzy opowiadania (opublikowane pierwszy raz w Anglii w 1978 roku), Szałamow odsłonił „wstrząsającą rzeczywistość stalinowskich obozów pracy.
Nie poprzestał jednak na samych tylko drastycznych faktach. Próbował dotrzeć do mechanizmów systemu organizacji życia łagrowego, obnażając jego dehumanizację stosunków międzyludzkich” (Bogusław Mucha). Szałamow mawiał: „To, co ja widziałem, tego człowiek nie powinien widzieć i nawet nie powinien wiedzieć”. Zdaniem Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który sam spędził rok w sowieckim łagrze, to Wielki Pisarz, który jako jeden z pierwszych pokazał światu stalinizm; był „największym eksploratorem, kartografem, kronikarzem nieznanego archipelagu, piekła zgotowanego ludziom przez ludzi”.
Szałamow, walcząc o swoje człowieczeństwo w łagrach, usiłował dostrzec je i obudzić także w katach. Kiedy jeden ze strażników bił go, przezywając faszystą i symulantem, ponieważ upadł przytłoczony ciężarem kloca, powiedział do prześladowcy: „To nie ja jestem faszystą. Jestem chory i głodny. To ty jesteś faszystą. Czytałeś w gazetach, jak faszyści mordują ludzi? Pomyśl o tym, jak będziesz opowiadał swojej narzeczonej, co sam robiłeś na Kołymie?”.
Herling-Grudziński, oceniając postawę duchową Szałamowa, pisze: „Jeżeli u progu śmierci wrócił do Boga, to nie na klęczkach, z błaganiem o łaskę ocalenia wiecznego, lecz z dumą świadomości, że potrafił w męce białego piekła sam ocalić własny ludzki skarb godności, niezależności i wewnętrznej wolności”.
Czyż jednak Bóg żąda od człowieka czegoś więcej niż ocalenia własnej godności, niezależności i wolności? Czyż nie dlatego Syn Boży stał się Człowiekiem, by ocalić dla człowieka jego własne człowieczeństwo? Czyż życie wieczne nie jest zachowaniem na wieki naszego człowieczeństwa?

Czekamy na film o sowieckich łagrach

Trwa realizacja filmu Wichry Kołymy. Będzie to opowieść o ludzkich losach w nieludzkich czasach stalinowskiego terroru. Scenariusz, opracowany przez Marleen Gorris i Nancy Larson, powstał w oparciu o biografię rosyjskiej dysydentki Eugenii Ginzburg (1904-1977). W 1937 roku ideowa komunistka, wykładowca literatury na uniwersytecie w Kazaniu, żona i matka dwójki synów, zostaje aresztowana na podstawie fałszywego oskarżenia. Po długim śledztwie skazano ją najpierw na dziesięć lat łagrów o zaostrzonym rygorze, a potem – zgodnie z przyjętym wówczas zwyczajem – dołożono jeszcze osiem lat. Nieludzkie warunki kołymskie nie załamały jej. Wręcz przeciwnie, zmobilizowały, by odnajdywać w sobie wewnętrzną siłę i odwagę do przetrwania.
Wspomnienia Eugenii Ginzburg są nie tylko oskarżeniem pod adresem Stalina i komunistycznego systemu, ale także portretowaniem spotkanych oprawców, którzy – wyzbywszy się człowieczeństwa – najpierw wcielali w praktykę paranoiczne idee stalinowskie, a następnie sami stawali się ich ofiarami. Szczerość relacji autorki czyni ze wspomnień Eugenii Ginzburg wiarygodne świadectwo tamtych okrutnych czasów.
„Moje dzieci! Sieroty bez ojca i matki – pisze, wspominając aresztowanie także jej męża. – Bezradne, małe, ufne, wychowane w przeświadczeniu”
0 ludzkiej dobroci. Pamiętam, jak kiedyś Waśka (4 lata) zapytał: Mamusiu, a jakie zwierzę jest najbardziej «drapne»? Byłam idiotką. Nie powiedziałam mu, że najbardziej «drapne» zwierzę to człowiek i jego przede wszystkim należy się wystrzegać. Już nie walczę z ogarniającą mnie rozpaczą. Jestem teraz jednym wielkim bólem. […] Ból, którego doświadczyłam tamtej nocy, był tak dojmujący, że przez wiele lat nie mogłam się od niego uwolnić. Czuję go i dziś, po prawie ćwierćwieczu. [.] Zło przez duże «Z», nieomal mistyczne w swej niezgłębionej istocie, ukazuje mi swoją wykrzywioną gębę”.
Eugenia, pisząc swoje wspomnienia w latach sześćdziesiątych, przeczuwała, że jej książka może być podstawą filmu. W Stromej ścianie, opowiadając o Wewersie, kapitanie NKWD, zaznacza: „W filmie należałoby pokazać te oczy w dużym zbliżeniu. Są nagie. Nie próbują niczego ukrywać: ani cynizmu, ani okrucieństwa, ani lubieżnego przedsmaku cierpienia, które za chwilę staną się udziałem ofiary. Przy takim spojrzeniu zbędne stają się wszelkie wyjaśnienia”. Film realizowany jest w koprodukcji niemiecko-polsko-francusko-belgijskiej. Udział Polaków w filmie jest znaczny. Na czterdzieści trzy dni zdjęciowe aż dwadzieścia dziewięć było realizowanych w Polsce. Pod koniec marca 2008 roku zakończono zdjęcia. Jak władze komunistyczne usiłowały kiedyś nie dopuścić do publikacji Archipelagu Gułag Sołżenicyna, tak dzisiaj postkomunistyczne władze chciały zablokować projekt filmu o łagrach przez wykupienie praw autorskich do wspomnień Eugenii Ginzburg. Na szczęście nie udało się. Film trafi do kin jesienią 2010 roku.
http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,374,aby-nas-bolalo-cierpienie-innych,strona,2.html
okladka
W pierwszy dzień wiosny zaczynam sześćdziesiątkę. Patrząc wstecz, narzuca mi się nieodparcie, że życie ludzkie mierzy się dwudziestkami. […] Przejście od drugiej do trzeciej dwudziestki bywa dla wielu z nas niełatwe. Czujemy się jeszcze młodzi, ale już nie te siły. O ile akceptujemy farbowanie siwych włosów u kobiet, u mężczyzn uważamy to za śmieszne “oszustwo”. Wielu z nas, między drugą a trzecią dwudziestką, łudzi się, że można by zacząć wszystko jeszcze raz, od nowa, choćby szukając nowej połówki. Błogosławieni, którzy nie dają się skusić złudzeniami “drugiej młodości” i wejdą spokojnie w trzecią dwudziestkę. Ta staje się wówczas czasem owocowania: zaczynamy powoli rozumieć życie, nabieramy dystansu do pracy, lubimy zacisze domowe, przyglądamy się dorastaniu pociech, uspokajamy się nieco, a wielu z nas Pana Boga traktuje trochę poważniej.
(fragment rozważań)
Spis treści

Wstęp ….. 5

 

Komunizm i jego konsekwencje ….. 9

Zbrodnicze żarciki Stalina ….. 11

Rocznica wielkiego głodu na Ukrainie ….. 14

Człowieczeństwo w męce białego piekła ….. 17

Czekamy na film o sowieckich łagrach ….. 20

Rosjanie zaczynają przyznawać się do sowieckich

zbrodni ….. 23

Archipelag Gułag Sołżenicyna w rosyjskiej szkole ….. 26

Piękna książka Grossmana o człowieczeństwie ….. 29

Eliminowanie niższych klas społecznych ….. 32

Gdyby tu była moja mama ….. 35

Wspomnienia syna polskich zesłańców na Syberię ….. 37

Młodzież europejska wczoraj i dzisiaj ….. 40

 

Nazizm i jego zbrodnie ….. 43

Krwawią rany zadane przez Hitlerjugend ….. 45

Wspomnienia z piekła Charlotte Delbo ….. 48

Wigilia w obozie koncentracyjnym w Dachau ….. 51

Holokaust ołpińskich Żydów ….. 54

Żyją obok masowych grobów żydowskich ….. 57

Fascynacja trupimi czaszkami ….. 60

Wizyta w Auschwitz po trzydziestu latach ….. 63

Marylko, gdybyśmy byli w posiadaniu cyjanku… ….. 66

Piekło Powstania Warszawskiego ….. 69

Dwa niemieckie sumienia w Powstaniu

Warszawskim ….. 72

Szukanie odpowiedzialnych za Holokaust ….. 75

Humor i żarty w koszmarnych czasach ….. 77

 

Cywilizacja i jej kultura ….. 81

Pycha i arogancja największych bogaczy ….. 83

Zbrodnie i pochówek mordowanych ….. 86

Szczyt chciwości Hollywood ….. 89

Codziennie umiera z głodu 25 tysięcy osób ….. 92

Dzieci – żołnierze na wojnie ….. 95

Demon ludobójstwa krąży nad ludzkością ….. 98

Historia antysemityzmu Léona Poliakova ….. 101

Bp Williamson na temat Holokaustu ….. 104

Oddzielić politykę od religii ….. 107

Dialog międzyreligijny jest trudny ….. 110

Kolejna wojna w Strefie Gazy ….. 112

Uczniowska zbrodnia w szwedzkiej szkole ….. 115

Zamordował w szkole dziesięć osób ….. 118

O mrocznych ludzkich żądzach ….. 121

Strzeżcie waszych rodzin przed pornografią ….. 124

Seks, władza i pieniądze ….. 127

Niemoralne przywileje świata kultury i polityki ….. 130

Współczesna moda na ateizm ….. 133

Internetowy pseudonim nie może być kominiarką ….. 135

Homo homini frater ….. 138

Biesy Dostojewskiego na krakowskich scenach ….. 140

Esther Vilar: Starość jest piękna ….. 143

Abraham J. Heschel: Modlitwa królową przykazań ….. 146

Izaak Cylkow – hebrajski Jakub Wujek ….. 149

Konfrontacja ze śmiercią ….. 152

Domosławskiego Kapuściński non-fiction ….. 155

Pamięci Henryka Halkowskiego ….. 158

Najlepszy koncert rapera Pei ….. 161

 

Nasze polskie podwórko ….. 165

Jeden dzień miejskiego żebraka ….. 167

Potestas corrumpit – władza psuje ….. 170

Przełożony bogiem nie jest ….. 173

O Klechistanie i potrzebie milczenia ….. 176

Przekonań moralnych nie zostawia się w przedpokoju ….. 178

Kiedy Kościół przeżywa trudności… ….. 181

Tragedia pod Smoleńskiem ….. 184

Rób, co chcesz, ale pamiętaj o śmierci ….. 187

Śmierć orędowniczką zgody i pojednania ….. 190

Tej śmierci nie możemy zmarnować ….. 193

Szanujmy ludzi, póki jeszcze żyją ….. 196

Pojednanie polsko-rosyjskie ….. 199

Pochówek prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu ….. 201

Nie ma odpowiedzialności zbiorowej za zbrodnie ….. 204

Wakacyjna lektura ….. 207

 

Nasze rodziny ….. 209

Człowiek nie jest własnym stwórcą ….. 211

Goniłeś mnie, ojcze, w moich snach ….. 214

W głowach mają wykreowane obrazy rodziny ….. 217

Docenią przekazaną im wiarę w życiu dorosłym ….. 220

Czcij ojca i matkę swoją ….. 223

Nietoksyczni rodzice ….. 225

Nie jesteś moim bogiem i nie będziesz mnie krzywdził ….. 228

Wakacyjne przyjaźnie ….. 231

Pierwszy dzień wiosny ….. 234

Józef Augustyn SJ (ur. 1950), rekolekcjonista, kierownik duchowy, animator rekolekcji ignacjańskich, autor licznych publikacji z zakresu duchowości oraz pedagogiki chrześcijańskiej, redaktor naczelny kwartalnika “Życie Duchowe”.
http://e.wydawnictwowam.pl/tyt,58664,Aby-nas-bolalo-cierpienie-innych.htm
______________________________
ks. Marek Szymula

Duchowa dynamika przebaczenia

Zeszyty Formacji Duchowej

Przed kilku laty, animując spotkanie grupy młodzieży biorącej udział w modlitewnym czuwaniu wigilii uroczystości Zesłania Ducha Świętego, przeżyłem osobiste doświadczenie działania Ducha Bożego. Nasze spotkanie odbywało się w jednym z warszawskich kościołów. Jako odpowiedzialny za całość, umówiłem księdza – swego kolegę, by wygłosił słowo do zgromadzonej młodzieży. Zbliżał się czas katechezy. W tym momencie dociera do mnie informacja: Skradziono mi samochód, nie zdążę przyjechać. Był czas jedynie na krótki akt strzelisty i… wychodzę przed młodzież, sięgam po Słowo Boże i czytam opowieść o spotkaniu Jezusa z Samarytanką (J 4, 1-42).  Rozpocząłem rozważanie znanego mi fragmentu. Po zakończeniu postanowiłem zebrać myśli, które się rodziły o miłości przebaczającej, o odwadze rozmowy z Jezusem, o prawdzie grzechu, który naprawdę zna Jezus i przy Nim możemy o wszystkim mówić i wszystko wyznawać. Do dziś korzystam z tej katechezy na różnych spotkaniach, wykładach, konferencjach. Co Pan wzbudził, niech rozbrzmiewa na Jego chwałę.
Spotkanie Jezusa z Samarytanką to obraz wewnętrznej pielgrzymki, jaką przy boku Chrystusa przebywa biblijna kobieta. Pielgrzymki w odkrywaniu przebaczenia, które ją uzdrawia i rozwija. Pojednanie z sobą i Bogiem jest bowiem możliwe jedynie przy boku Chrystusa: to On jest prawdziwym autorem wewnętrznej zgody. Wolność ludzka bez daru Chrystusowej prawdy i miłości skazuje się na bezdroża zniewoleń. Tego właśnie w pełnym wymiarze swego grzechu doświadczyła kobieta idąca po wodę do samarytańskiej studni.
Co dokonało się pomiędzy Jezusem a Samarytanką? Próbujmy podążyć za dialogiem, który staje się wchodzeniem Jezusa w głąb duszy ludzkiej, a z drugiej strony jest dorastaniem człowieka w oczyszczającym spotkaniu z Bogiem. Prześledźmy uważnie proces duchowego przebaczenia ukazany w tej scenie biblijnej.
Rozbudzenie pragnienia
Pewnego dnia Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni, było to około godziny szóstej [czyli około południa]. Nadeszła [tam] kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody (J 4, 6-7).
Wędrówka kobiety w skwarze dnia, kiedy wszyscy się chronią przed słońcem w swoich domach może dziwić. O tej porze nie pracuje się ciężko, nie idzie się do studni po wodę, kiedy panuje skwar południa. Jednakże – jak dowiadujemy się z kontekstu – kobieta miała powód do unikania spotkań z ludźmi. Prawdopodobnie chciała uniknąć wysłuchiwania złośliwych komentarzy na swój temat. Miała już kilku mężów, a obecny mężczyzna, z którym się związała, nie był jej mężem. Ze starotestamentalnej księgi Tobiasza możemy się dowiedzieć o historii Sary, dręczonej przez złego ducha Asmodeusza, który zabijał jej kolejnych kandydatów na mężów (Tb 3, 7-15). Możemy więc wnioskować, że sytuacja w jakiej żyła owa Samarytanka, była odbierana w środowisku jako zły znak. Szła więc do studni w południe, czując się wówczas bezpiecznie. Nagle ujrzała mężczyznę siedzącego przy studni. Zauważyła, że to nie Samarytanin, więc nie może jej znać. Wiedziała też, że Żydzi nie utrzymują jakichkolwiek kontaktów z Samarytanami (J 4, 9b). Śmiało podeszła do owego mężczyzny, mając pewność, że nie zostanie zaczepiona. Tymczasem Nieznajomy odezwał się: Jezus rzekł do niej: „Daj Mi pić”. Na to rzekła do Niego Samarytanka: „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Jezus odpowiedział jej na to: „O, gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci mówi: ‘Daj Mi się napić’ – prosiłabyś Go wówczas, a dałbym ci wody żywej”. Powiedziała do Niego kobieta: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej?” (J 4, 7b-11).
Rozmowa ta toczy się jakby na dwóch płaszczyznach. Oto Jezus mówi do Samarytanki w wymiarze ducha, mówi do niej językiem mistycznym, językiem prawd wiary: O gdybyś znała dar Boży, to byś Mnie prosiła, a dałbym ci wody żywej, a ona pozostaje na płaszczyźnie zewnętrznej, zmysłowej: Panie nie masz czerpaka. Samarytanka rozumuje w sposób naturalny. Przecież bez czerpaka nie można nabrać wody służącej do podtrzymania życia. Gani Go za brak poczucia realizmu, chce sprowadzić Go na ziemię. Początkowo słowa Jezusa są dla niej całkowicie niezrozumiałe, ale powoli naprowadzają na myślenie religijne. Nadto, kobieta nie zniechęca się do słuchania, nie odchodzi od Jezusa. Jego słowa bowiem trafiają do ludzkiego serca, otwierają je na Jego obecność. A Jezus nie zniechęca się tym, że trudno jest człowiekowi od razu je zrozumieć. On przychodzi ze wszystkim co dla nas przygotował: Gdybyś znała dar Boży, to byś Mnie prosiła, a dałbym ci wody żywej. Patrząc z perspektywy całego nauczania Jezusa, możemy powiedzieć, że objawił tej kobiecie już to wszystko, do czego apostołowie będą jeszcze dorastali.
Jezus, aby pozyskać człowieka, który poniesie Jego Ewangelię, nie obawia się trudnych – powiedzielibyśmy: teologicznych – określeń. Nie boi się podejść do osoby, z którą – zgodnie z tradycją żydowską – nie powinien rozmawiać. Decyduje się przestawać z osobą żyjącą w jawnym, ciężkim grzechu. Co więcej, prosi ją o coś, czego od niej teraz nie otrzyma. To jest charakterystyczne działanie Jezusa. Można powiedzieć: On właśnie taki jest. Przychodzi wciąż do człowieka, czy jest on blisko, czy daleko. Nie stroni od naszej nędzy, od grzechu, od naszej oziębłości. Przychodzi i prosi: Daj mi pić! To doświadczenie wciąż nas zaskakuje. Boże, jak ja mam Tobie dać pić? Jak i czym mogę zaspokoić pragnienie Boga? Te pytania są zasadnicze i twórcze, bylebyśmy odpowiadając, nie pozostawali na płaszczyźnie daru zewnętrznego, lecz sięgali głębiej. Bóg bowiem przychodzi do nas zawsze i nie patrzy jacy jesteśmy.
Jezus chce, aby Samarytanka rozpoznała dar Boży, który jest w niej, a z którego ona nie zdaje sobie sprawy. Dar, który łączy z Bogiem i oświeca trudności na drodze wiary. Dar, który daje moc i radość bycia świadkiem Jezusa zmartwychwstałego. I dlatego prosi: „Daj Mi pić, chcę byś zaspokoiła moje pragnienie”. Z kontekstu ewangelicznego wynika, że chodzi tu o pragnienie, by każdy mógł poznać Jezusa Chrystusa, aby On był kochany i żeby Go naśladowano…
Już na chrzcie człowiek otrzymuje dar umożliwiający współpracę w budowaniu chrześcijańskiej wspólnoty. Dlatego Jezus i nas prosi: Daj Mi pić, chcę byś zaspokoił moje pragnienie obecności wśród tych, którzy Mnie znają i nie znają, tak aby stanowili jedno (por. J 17, 20-21). Oto otrzymaliśmy dar umożliwiający aktywne uczestnictwo w życiu Kościoła. Dlatego Jezus prosi: Daj Mi pić, chcę zaspokoić moje pragnienie zamieszkiwania w twoim czystym sercu; pragnę kroczyć z tobą drogami Królestwa Bożego w braterskiej wspólnocie, gdzie można odzyskać siły, dzielić radości i troski, jednoczyć się w wierze i modlitwie. Gdyby dar Boży był znany, Jezus dałby ci wody żywej. Właśnie tak. Dlatego, że dar ten dany jest nam w tej mierze, w jakiej pragniemy go otrzymać, i pozostaje w nas w tej mierze, w jakiej pragniemy na niego zasłużyć.
Jaka jest odpowiedź Samarytanki? Wydaje się, że nie odpowiada wprost na to pytanie, które Jezus jej zadaje: Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię? (J 4, 12).
Jej myślenie powoli przestawia się; otwiera się na prawdy Boże, które On objawia człowiekowi. Taka postawa to pierwszy krok do rozpoznania Boga w naszym życiu. Trzeba tak „przetrawić” słowo Boże, żeby w jego perspektywie postrzegać to, co się wokół nas dzieje, a spoglądając na otaczającą nas rzeczywistość, odnosić ją do wydarzeń biblijnych i odnajdywać w nich otuchę, światło potrzebne do dalszego życia.
Jezus Samarytance odpowiada w sposób teologiczny, mistyczny: Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki (J 4, 13b).
Jezus mówi o tym samym, o wodzie wytryskującej ku życiu wiecznemu, wprowadza Samarytankę w nadprzyrodzoność, zaszczepia w niej nowe Boże treści, które będzie objawiał w dalszym swoim nauczaniu, a przed nią już teraz je odsłania.
Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać” (J 4, 15).
Nagle odżyło w niej pragnienie tego, o czym mówił Jezus. „…Daj mi tej wody…” Ale akcent jest jeszcze położony na słowo „mi”. Bo przychodząc tu męczę się, a jak Ty mi dasz tej wody, to nie będę się więcej trudzić. Jednakże w tym jej egoistycznym nastawieniu Jezus dostrzega dokonujący się w niej przełom. To ona do Jezusa powiedziała: „Daj mi”. I chociaż dodała jeszcze słowa naznaczone ludzkim pragnieniem, to jednak już czegoś chce od Jezusa. Z ochotą przyjmie to, co On jej może dać. I to coś, co będzie dla niej ważne. Rozpoczyna się więc dogodny czas do podjęcia nowych działań, doprowadzających ją do Boga. Kobieta w czasie tego dialogu dojrzała, aby rozpocząć z Jezusem dalszą rozmowę. Zbawiciel dotknie tego, co jest w niej istotne, co jest we wnętrzu jej duszy, co stanowi przeszkodę w otwarciu swego serca na Boga.
Przyznanie się do grzechu
On jej odpowiedział: „Idź zawołaj swego męża i wróć tutaj” (J 4, 16).
Nagle Jezus przeszedł na inny poziom rozmowy. Już nie mówi o źródle wody żywej, o wieczności, o nadprzyrodzoności, ale przechodzi do konkretów życia. Jezus wskazuje na jej grzech, przyczynę jej niepokoju, jej przybycia w skwarze południa w obawie przed innymi do studni. – Idź po swojego męża i wróć tutaj! Przyjdź do Mnie! Wróć do tego, co się w twoim życiu dokonało i przyjdź z tym do Mnie…
A kobieta odrzekła Mu na to: „Nie mam męża” (J 4, 17).
Kobieta przyznaje się do swego grzesznego stanu. Czuje się bezpieczna przy Chrystusie. W atmosferze, którą Chrystus wytworzył, otwiera się całkowicie. Dotyka całej prawdy o sobie. Tak jest naprawdę, nie mam męża. Jej wypowiedź jest bardzo szczera. To wyznanie Samarytanki świadczy o tym, że stanęła przed Jezusem w prawdzie. Odkryła w sobie coś bardzo głębokiego.
Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą” (J 4, 17b-18).
Jezus uznaje prawdziwość tej wypowiedzi: „Jesteś w prawdzie: masz grzechy”. Do tego wyznania potrzeba było wielkiej pokory wobec Boga. Nie wobec sytuacji, w której się znalazła, ale w relacji do Pana Boga.
Rzekła do Niego kobieta: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga” (J 4, 19-20).
Kobieta przechodzi w rozmowie na inną płaszczyznę. Pyta o sprawy wiary. Wchodzi na płaszczyznę religijną, kiedy dotknęła prawdy swego życia, największego problemu jej wnętrza. Kiedy swój problem wypowiedziała przed Jezusem, kiedy On jej przytaknął: „To jest twój grzech, to jest twój problem, ale Ja chcę dalej z Tobą rozmawiać, Ja ciebie nie potępiam (jakby mówił: „Idź i nie grzesz więcej”)”. Kiedy poczuła się przy Nim bezpieczna, wtedy sama przeszła na płaszczyznę religijną. Zaczęła rozmawiać z Jezusem o sprawach Bożych. Nie mówi o tym, że Boga należy się bać, nie widzi w Nim sprawiedliwego sędziego, który karze za grzech. Pyta, gdzie należy czcić Boga, dokonało się bowiem jej wewnętrzne spotkanie z Jezusem. Chrystus nie wnika głębiej w jej grzech, w jej historię życia, nie przeprowadza analizy, ale podchwytuje to, co zaczyna się rozwijać – myślenie o Bogu, miłość do Niego. Chrystus wprowadza ją w tajemnice wiary.
Rozpoznanie Chrystusa i doświadczenie przebaczenia
Odpowiedział jej Jezus: „Nadchodzi (…) godzina, owszem już jest kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4, 23-24)
Jezus objawia kobiecie, człowiekowi zagubionemu, żyjącemu w grzechu, prawdy, które Apostołom będzie długo, cierpliwie tłumaczył. Dopiero po Zesłaniu Ducha Świętego będą je rozumieli; dojrzeją do zrozumienia istoty słów Jezusowych. Samarytanka dojrzewa szybko. To też jest znak wielkiego obdarowania niewiast, które sercem rozpoznają Miłość i potrafią na nią miłością odpowiedzieć.
Rzekła do Niego kobieta: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”. Powiedział do niej Jezus: „Jestem Nim Ja, który z tobą mówię” (J 4, 25-26).
Ona wiedziała o Chrystusie, ale dopiero w tej intymnej rozmowie Go poznała. Chrystus to potwierdza. Co wówczas się dokonało?
Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Wyszli z miasta i szli do Niego (J 4, 28-30).
Po spotkaniu z Jezusem, Samarytanka zostawia swój dzban, symbol zatroskania o doczesność, o tych, dla których poszła po wodę. Zostawia swój dzban, bo dla niej już najważniejszy jest Jezus; bo rozpoznała siebie jako oblubienicę, którą miłość Boża przygarnia do siebie. Idzie z misją ewangelizacyjną. Jakież zdziwienie musiało to budzić u ludzi. Mogli mówić: „My Cię też znamy, wiemy kim jesteś”. Czy Mesjasz nie mógł wybrać kogoś bardziej porządnego, by się objawić (por. pasterze z Betlejem). Ona głosząc w swoim mieście wieść o Mesjaszu, naraża się na drwiny: jakże to, rozmawiała z Żydem? Przy studni – w południe? Jest to z jej strony podjęte ryzyko oddania życia, jest to pójście na całość, nie ma tu miejsca na pozostawienie czegokolwiek dla siebie samej (por. reakcja Maryi po Zwiastowaniu – wędrówka do Ain Karin). Ale kobieta doświadczyła w sobie obecności Boga. Już nie ma alternatywy. Śmierć jest jedna. Obumarcie dla Boga – to jest jedna śmierć; druga śmierć nie może już zrobić krzywdy (por. Ap 2, 11b).
Tymczasem prosili Go uczniowie, mówiąc: „Rabbi, jedz!” On im rzekł: „Ja mam do jedzenia inny pokarm, o którym wy nie wiecie” (J 4, 31-32).
Jego uczniowie poszli, by szukać żywności. Gdy wrócą, będą pytali Jezusa o to, czy jest głodny. On odpowiada, że ma inny pokarm. Czym więc karmi się Jezus? Apostołowie potrzebują pokarmu doczesnego, natomiast Jezus w rozmowie z Samarytanką będzie pouczał nas o prawdziwym pokarmie. Apostołowie szukają żywności, a Samarytanka razem z Jezusem – w skwarze południa, w rozmowie – otrzymuje inny pokarm, co innego było ich pożywieniem. Spotkanie z Jezusem jest miejscem wewnętrznego nasycenia człowieka, w którym dokonuje się jego wewnętrzna przemiana. Otwieramy się nie na ten pokarm, który karmi ciało, ale otrzymujemy inny pokarm…
Nawrócenie
Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam” (J 4, 39).
Oto owoc jej ewangelizacyjnej działalności: zawiązuje się nowa wspólnota wierzących w Chrystusa.
Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4, 40-42).
Kobieta doprowadza ludzi do Chrystusa, ale sama pozostaje na boku, tzn. nie staje na drodze do Niego. Potrafi umiejętnie się wycofać, nie skupia uwagi na sobie. Jest jakby liderem w tej grupie, a jednak chce pozostać w cieniu. Pragnie, aby inni mogli Go osobiście odnaleźć i pozostać z Nim, nie ze względu na jej doświadczenie, ale na ich własne spotkanie z Bogiem.
Pojednanie Samarytanki „już” się wydarzyło, duchowy proces przebaczenia wydaje owoce nawrócenia osobistego i innych. Gdy więc teraz prosimy o przebaczenie, wiemy, że każda nasza prośba uzyska spełnienie przez proces przebaczenia dokonujący się przy Jezusie Chrystusie. Przebaczenia, które spełnia się za każdym razem, gdy grzesznik wyznaje winy i okazuje skruchę.
Aby pojednanie z Bogiem i sobą stało się rzeczywistością, koniecznie musi przejść przez kontemplację osoby Chrystusa. I tylko On może dać całą pewność, że uzyskamy pełne przebaczenie, nawet gdyby zerwaną więź, mogła tylko świętość Syna Bożego odbudować. Chrystusowy Krzyż jest miarą miłości Ojca, grzechu i przebaczenia. Pojednanie z Bogiem jest uzdrawiającym spotkaniem z tą Miłością i ze świadomością grzechu, ale nikt nie może uzyskać pojednania bez doświadczenia spotkania z Synem w mocy Ducha Świętego. Chrystus oczyszcza nasze wyobrażenie Boga, koryguje fałszywe przesłanki, nie pozwala usprawiedliwiać grzesznych postaw. Chrystus oczekuje zawsze z otwartymi ramionami tego, kto poznał swój grzech i uwierzył w jego Miłosierdzie. Jest Bogiem pojednania.
ks. Marek Szymula
Zeszyty Formacji duchowej nr 14 / 2000
fot. Keoni Cabral Dad’s Car 

Flickr (cc)

http://www.katolik.pl/duchowa-dynamika-przebaczenia,25472,416,cz.html?s=2
___________________________
Stanisław Biel SJ

Matka kochająca

Życie Duchowe

Życie pełne miłości i cierpienia

Życie Maryi było wypełnione miłością i ludzkim cierpieniem. Jednak, poza jedną wymówką w jerozolimskiej Świątyni, z Jej ust nie padły słowa skargi, żalów czy pretensji. Wszystkie trudne sprawy przechowywała w swoim sercu, rozważała i kontemplowała.

W Maghdouche w pobliżu biblijnego Sydonu znajduje się znane libańskie sanktuarium maryjne. Tradycja mówi, że gdy Jezus przybył w te okolice, wraz z innymi kobietami towarzyszyła Mu Maryja. Sydon był miastem kananejskim, pogańskim, zamkniętym dla kobiet Izraela. Maryja nie mogła więc iść dalej z Jezusem. Wobec tego na powrót Syna i Jego uczniów oczekiwała w grocie na modlitwie i medytacji. Grota ta stała się miejscem modlitwy pierwszych chrześcijan, a od czasów Konstantyna Wielkiego Sanktuarium Pani Czekającej. Przesłaniem sanktuarium jest hasło: „Nasza Pani czeka na nas”. Miejsce to oddaje istotę duchowego piękna Maryi. Jest Ona Matką Pięknej Miłości o wielkim sercu, oczekującą na każdego z tęsknotą i niecierpliwością u boku swego Syna, w domu Ojca.

Melania Calvat, świadek objawień Maryi w La Salette, próbuje naszkicować piękno duchowe i głębię miłości Maryi: „Najświętsza Dziewica była przepiękna i utkana z miłości; patrząc na Nią, marzyłam o tym, by stopić się z Nią w jedność. W jej stroju, tak jak i w Jej osobie wszystko tchnęło majestatem, wspaniałością, chwałą niezrównanej królowej. Wydawała się biała, niepokalana, krystaliczna, olśniewająca, niebiańska, świeża, nowa, tak jak Dziewica. Wydawało się, że słowo «miłość» wychodziło z Jej srebrnych i przeczystych warg” [1].

Relacja do Trójcy Świętej

Piękno miłości Maryi wynika z Jej relacji do Trójcy Świętej. Bóg Ojciec posłał anioła Gabriela i napełnił Maryję nadzwyczajną łaską, Duch Święty dokonał w Niej dziewiczego poczęcia, a Syn Boży zstąpił na ziemię, rodząc się z Dziewicy. Maryja została napełniona najwyższą „dawką” miłości, gdyż stykała się z nią na co dzień, co więcej – nosiła w sobie samą Miłość. Bóg wybrał Ją jako nieskalaną i czystą, zdolną odpowiedzieć na miłość do końca. W czasie Zwiastowania anioł pozdrowił Ją słowami: Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą (Łk 1, 28). Użyte tu greckie słowo chaire oznacza również: „raduj się, wesel się, bądź szczęśliwa”, natomiast kecharitomene wskazuje na zachwycające piękno dziewczyny. Pozdrowienie anioła można zatem przełożyć: „Raduj się Ty, która zostałaś uczyniona przepiękną, Ty, która jesteś uosobionym pięknem” [2]. Maryja od początku swej egzystencji jest piękna, wybrana jako pełna miłości i wdzięku w oczach Boga.

Stwórca w sposób najpełniejszy „skumulował” wszystkie boskie przymioty w Matce swego Syna. Maryja z kolei rozwijała je i żyła miłością od dziecka. Wszak była wychowana na najważniejszym przykazaniu: Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił (Pwt 6, 4-5). Jej miłość była wzorowana na miłości Bożej. Maryja była nierozdzielnie związana z Jezusem. Żyła dla Niego i w Jego cieniu. Jej powołanie, sens życia i misja wyrażały się w oddaniu Mu całej osobowości i przestrzeni życia. W Niej w sposób szczególny dopełniły się słowa św. Pawła: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20).

W sztuce eksponowane są szczególnie dwa aspekty duchowe Maryi wskazujące na radosne i bolesne tajemnice Jej życia. Z jednej strony przedstawia się Maryję jako Matkę o głębokim pokoju wewnętrznym, dającą swojemu Dziecku poczucie bezpieczeństwa, z drugiej – jako Matkę Boleściwą, która nie unika cierpienia, lecz je podejmuje, przeżywa i przemienia. Oba aspekty znajdują dopełnienie w tajemnicach chwalebnych. Piękno Maryi, które wyraża się w miłości, znaczyło całe Jej ziemskie życie, radości i smutki. W Nazarecie odpowiedziała Bogu całym sercem: Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1, 38). Ta hojna odpowiedź miłości będzie potwierdzana przez całe życie Maryi.

Relacja Maryi z Józefem

Pierwszym testem dla tej odpowiedzi była relacja Maryi z Józefem. On był Jej najbliższy. Kochała go miłością czystą, widziała ból, jakiego doświadczał, gdy odkrył, że jest brzemienna, i nie mogła mu pomóc. Nie czuła się zobowiązana do wyjawienia tajemnicy Boga i dlatego – podobnie jak Józef – cierpiała w milczeniu. Radością i zarazem cierpieniem było dla Maryi narodzenie Syna Bożego. Jezus przyszedł na świat w grocie dla bydła. Żadna matka nie życzyłaby sobie podobnego porodu. Maryja nie mogła zapewnić Jezusowi ani podstawowych warunków sanitarnych, ani poczucia bezpieczeństwa. W lęku o życie Jezusa musiała uciekać do Egiptu. Przeżywała trudy wędrówki i życia związanego z emigracją.
W kolejnych latach źródłem bólu Maryi było Jej niezrozumienie Syna i wynikające z niego nieporozumienia. Ludzkie myślenie Maryi nie zawsze nadążało za myślami Jezusa. Tak było w czasie pielgrzymki do Świątyni. Dwunastoletni Jezus nie wrócił z Rodzicami do Nazaretu, ale pozostał w domu Ojca. Maryja i Józef z bólem serca szukali Go przez trzy dni (Łk 2, 48). Maryja cierpiała również po odejściu Jezusa. W wieku około trzydziestu lat Syn rozstał się z Nią i rozpoczął ewangelizację. Zapewne wtedy oczekiwała Jego pomocy. Po śmierci Józefa była przecież samotną, starzejącą się wdową. Jednak dla Jezusa najważniejszy był Ojciec i Jego misja. W czasie nielicznych późniejszych spotkań z Jezusem Jej miłość wystawiana była na próbę. W Kanie Galilejskiej ucieszona spotkaniem czuła się w pełni jako matka, która może prosić Syna. Tymczasem Jezus zachował pewien dystans. Nie chciał zapewne zerwać więzów miłości wynikających z macierzyństwa, które trwają również w wieku dojrzałym. Jednak wyraźnie podkreślił, że o Jego misji decyduje Ojciec Niebieski.

Egzamin z miłości
Największy ból i egzamin z miłości przeżyła Maryja na Drodze Krzyżowej i w czasie śmierci Jezusa. Nic wówczas nie mówiła. „Jedynie” kontemplowała i współprzeżywała z Synem Jego ból. Serca Matki i Syna były złączone miłością i cierpieniem. Pod krzyżem dojrzewała do ostatecznego „tak”. Jej ofiara została przyjęta.
Życie Maryi było wypełnione miłością i ludzkim cierpieniem. Jednak, poza jedną wymówką w jerozolimskiej Świątyni, z Jej ust nie padły słowa skargi, żalów czy pretensji. Wszystkie trudne sprawy przechowywała w swoim sercu, rozważała i kontemplowała. Brzmi to być może paradoksalnie, ale nie ma miłości bez cierpienia. Prawdziwa miłość jest przebijaniem swego serca i wydawaniem go dla innych. Jest więc bolesna i pozostawia ranę. Bez niej jednak nie ma miłości. Jest egoizm. Przebite Serce Jezusa na krzyżu i przebite serce Maryi na Golgocie odsłaniają głębię i piękno miłości do końca.
Dziś Maryja uwielbiona w niebie promieniuje pięknem, chwałą, miłością, gdyż trwa nieustannie w kontemplacji samego Boga. „Z jej duszy, przepełnionej obecnością Jej Syna, chwała promienieje na całe Jej ciało i przemienia je” [3]. Każdy, kto kontempluje Jej piękno i zwraca się do Niej w modlitwach, otrzymuje cząstkę z owej niezwykłej miłości, piękna i głębi ducha.
Stanisław Biel SJ
_______________________________
Przypisy:
[1] Cyt. za: A. Daniel, Moja pieśń do Maryi, Kraków 2011, s. 175-176.
[2] G. Innocenzo, Lectio divina do Ewangelii św. Łukasza (1), Kraków 2001, s. 54.
[3] A. Daniel, dz. cyt., s. 130.
http://www.katolik.pl/matka-kochajaca,23610,416,cz.html
______________________________
Marek Blaza SJ

Zmagania z tymi samymi grzechami

Życie Duchowe
Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same upadki moralne?
Pytanie to właściwie może pojawić się w życiu każdej osoby wierzącej, świadomej własnych słabości, zmagającej się nieustannie ze swoimi grzechami i przystępującej regularnie do sakramentu pojednania. Częstokroć wierni zadający sobie to pytanie zastanawiają się poważnie nad dalszą zasadnością przystępowania do sakramentu pokuty. Dlatego też niektórzy z nich ulegają zwątpieniu i zarzucają praktykę spowiedzi, inni natomiast nadal przystępują do spowiedzi, jednak bez wewnętrznego przekonania i nadziei na możliwość zmiany grzesznego postępowania. W przypadku tych ostatnich istnieje ponadto stosunkowo duże niebezpieczeństwo sprowadzenia sakramentu spowiedzi jedynie do wypowiadania przepisanych formułek i wykonywania odpowiednich gestów. Wówczas najbardziej na rutynę zdaje się narażona spowiedź przed stałym spowiednikiem. W takim bowiem wypadku penitent mógłby wręcz opisywać ojcu duchownemu stan swojego ducha lakonicznym stwierdzeniem: „To samo”, na które spowiednik mógłby odpowiadać: „Za pokutę odmów to, co zawsze”. A zatem już te skrajne, ale jednocześnie możliwe do zaistnienia przypadki pokazują zasadność pytania o sens spowiedzi przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów.
Żal za grzechy i postanowienie poprawy

Aby jednak odpowiedzieć na powyższe pytanie, najpierw warto zwrócić uwagę na przyczyny, które mogą wywołać wątpliwości dotyczące sensu przystępowania do sakramentu pojednania i spowiadania się z tych samych grzechów. Jednym z istotnych powodów zdaje się tu rozumienie i wypełnianie żalu za grzechy oraz związanego z nim postanowienia poprawy, czyli nieodzownych aktów penitenta, bez których właściwie autentyczna spowiedź jest wręcz niemożliwa. Przypomina o tym również Katechizm Kościoła Katolickiego: „Wśród aktów penitenta żal za grzechy zajmuje pierwsze miejsce. Jest to ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości” (KKK 1451). A zatem, w sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego przynajmniej niektórzy penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu odnosi się do rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć.

Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć?

Dlatego też postanowienie przy okazji każdej spowiedzi, że nie będzie się grzeszyć, może u niektórych penitentów wzbudzać pewne wątpliwości, zwłaszcza u tych, którzy wpadli w jakiś nałóg. Pytają oni: „Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć, skoro nie wiem, na ile starczy mi sił, aby tę obietnicę spełnić?”. Wątpliwość dotycząca sensu przystępowania do sakramentu pokuty przy jednoczesnym popełnianiu tych samych grzechów tym bardziej się potęguje, jeśli warunki dobrej spowiedzi zostaną porównane do tych, które należy spełniać przy wyborze powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy stanu zakonnego. Chodzi tu zwłaszcza o wewnętrzne przekonanie o słuszności podjętego wyboru. Jego potwierdzenie z jednej strony wyraża się w sposób zewnętrzny w momencie przyjmowania sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa albo składania ślubów zakonnych, z drugiej zaś – zawsze odnosi się do przyszłości, podobnie jak postanowienie poprawy w sakramencie pojednania. Stąd w tym momencie znów pojawia się pytanie, czy osoba decydująca się na życie w stanie małżeńskim, kapłańskim czy zakonnym może obiecać Bogu, że nigdy z raz obranej drogi życiowej nie zrezygnuje? Przecież znanych jest wiele przykładów niewierności danemu wcześniej słowu. Mimo to odpowiedź Kościoła na to pytanie jest jednoznaczna. Gdyby było inaczej, nikt nie mógłby zawrzeć sakramentu małżeństwa, przyjąć święceń kapłańskich, złożyć ślubów zakonnych i wreszcie przystępować do sakramentu pojednania. A zatem, sama obietnica złożona Bogu lub wobec Boga, w tym także postanowienie poprawy w przyszłości, odzwierciedla stan woli człowieka w momencie jej składania. Z drugiej strony, w samej obietnicy zawarta jest także intencja jej dotrzymania w przyszłości. Jeśli te dwa warunki przy składaniu obietnicy są spełnione, wówczas nie ma powodu do podważania autentyczności postanowienia poprawy i sensowności samej spowiedzi.

Lęk przed spotkaniem się z kapłanem

Innym powodem, dla którego niektórzy penitenci zaczynają stronić od przystępowania do sakramentu pojednania przy skłonności do popełniania tych samych grzechów, jest lęk przed spotkaniem się z kapłanem, który już raz albo kilka razy usłyszał to samo wyznanie win. Lęk ten zdaje się dotyczyć nie tyle tych penitentów, którzy mają stałego spowiednika, ile raczej tych, którzy z powodu konieczności wyznania tych samych grzechów starają się tak dobierać spowiedników, aby ci ostatni nie zorientowali się, że penitent za każdym razem się powtarza. Takie zachowanie nie tylko związane jest z poczuciem wstydu, ale także z poważną obawą, że nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy spowiednik, słuchający przy każdorazowej spowiedzi tych samych grzechów, w końcu nie wytrzyma i stwierdzi brak szczerego postanowienia poprawy, a może też i żalu za grzechy, co oznaczałoby, iż taki penitent nie mógłby otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia. Czy jednak faktycznie tego rodzaju obawy ze strony osób spowiadających się zawsze z tych samych grzechów są uzasadnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zwrócić uwagę, iż w sakramencie pojednania spowiednik spełnia funkcję nie tylko sędziego i nauczyciela, ale także lekarza. Sam Chrystus nazywany jest przecież Lekarzem dusz i ciał. Dlatego też grzech wyznawany w sakramencie pokuty nie może być postrzegany jedynie w kategoriach prawnych, jako wykroczenie czy obraza Boga, ale winien być pojmowany także jako choroba duchowa. Wówczas grzechy często powtarzające się mogłyby odpowiadać chorobom przewlekłym, a do tzw. chorób nieuleczalnych należałoby zaliczyć zatwardziałość i dobrowolne trwanie w złu.

Grzech jako choroba duchowa

Odwołując się zatem do analogii zachodzącej między chorobą fizyczną a grzechem rozumianym jako choroba duchowa, należy zwrócić uwagę na kolejne podobieństwo tych dwóch rzeczywistości: tak jak każdy człowiek bardziej jest podatny na jeden rodzaj chorób, tak też w życiu duchowym bardziej jest on podatny na popełnianie tych, a nie innych grzechów. Przypomina o tym między innymi jedna z reguł zawartych w ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli, dotycząca rozeznawania duchów. św. Ignacy porównuje w niej diabła do dowódcy wojskowego, pragnącego zdobyć jakąś twierdzę warowną: „Dowódca wojskowy, rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki [obronne] jakiegoś zamku, atakuje od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty […], a w miejscu, gdzie znajdzie naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się zdobyć” (Ćd 327). Powyższa reguła może pomóc lepiej zrozumieć penitentowi spowiadającemu się wciąż z tych samych grzechów istotę działania złego ducha i jego sposób kuszenia. Szatan bowiem, choć nie ma bezpośredniego dostępu do duszy ludzkiej tak jak Bóg, to jednak bardzo dobrze zna słabości każdego człowieka.

Wracając do analogii zachodzącej między grzechem a chorobą, należy zauważyć, iż słabości nie dotyczą jedynie życia duchowego, ale także zdrowia fizycznego człowieka. Jeśli bowiem ktoś od urodzenia ma słabe serce, bardziej będzie podatny na choroby sercowe niż ludzie cieszący się zdrowym sercem. Z drugiej strony, człowiek zdający sobie sprawę z wątłej kondycji swego serca może podjąć odpowiednie kroki zapobiegawcze, dzięki którym zmniejszy prawdopodobieństwo zachorowania na poważną chorobę sercową. Tego rodzaju profilaktyka ma również zastosowanie w życiu duchowym, a zwłaszcza w sakramencie pojednania, kiedy przy pomocy Bożej łaski penitent może przed spowiednikiem nazwać swoje słabości po imieniu i nieustannie poszukiwać odpowiednich środków do zapanowania nad nimi, tak aby nie stawały się okazją do popełniania wciąż tych samych grzechów.

Działanie Bożej łaski

Spowiadanie się z tych samych grzechów podczas każdorazowego przystępowania do sakramentu pokuty jest zjawiskiem zwyczajnym i w żadnym razie nie oznacza, iż penitent nie żałuje za grzechy czy nie chce poprawy, koniecznej do otrzymania rozgrzeszenia. Właściwie trudniej jest sobie wyobrazić sytuację, w której penitent za każdym razem wyznaje zupełnie inne grzechy. W takim wypadku wręcz rodzi się pytanie, w jaki sposób leczyć osobę, która za każdym razem cierpi na inną chorobę? Czyż nie mamy wtedy do czynienia z symulantem albo ze skrupulantem?
Łudziłby się wielce ten penitent, który uwierzyłby, że nadejdzie w jego życiu dzień, kiedy nie będzie już musiał przystępować do spowiedzi z powodu osiągnięcia świętości już tu, na ziemi. Raczej winniśmy pamiętać, iż Chrystus w sakramencie pojednania nie wymaga od człowieka rzeczy niemożliwych, a jedynie szczerego oddania się Bogu i zdania się na działanie Jego łaski, z pomocą której będzie mógł podjąć skuteczną walkę ze swoimi grzechami.

Marek Blaza SJ

Życie Duchowe Wiosna 50/2007

fot. Efraimstochter, cobweb
Pixabay (cc)

http://www.katolik.pl/zmagania-z-tymi-samymi-grzechami,25074,416,cz.html
______________________________

O autorze: Słowo Boże na dziś