Miej wielką miłość do tych, którzy ci zadają cierpienie, czyń dobrze tym, którzy cię nienawidzą – Sobota, 20 lutego 2016 r.

Myśl dnia

Naucz twe serce zachowywać to, czego język twój uczy innych.

Abba Pojmen

_____________________
Przyjaźń z kobietą nie jest grzechem, jest przyjaźnią. Relacja miłosna z kobietą,
która nie jest twoją żoną, jest grzechem.
Papież Franciszek
_____________________
Bóg dał nam Maryję, byśmy idąc po śladach Jej pielgrzymki wiary dotarli do nieba.
Stanisław Biel SJ
_____________________
Zło można pokonać tylko siłą dobra, tak jak ogień gasi się wodą, a nie ogniem.
Mieczysław Łusiak SJ
_____________________
12718268_1721702304754611_591284961825349369_n
Chryste, Ty umiłowałeś nas do końca i zostawiłeś nam wzór miłości obejmującej wszystkich.
Dzięki Tobie wzrastamy w Bożej doskonałości. Niech Twoja miłość prowadzi mnie do Ojca.
_________________________________________________________________________________________________

Słowo Boże

_________________________________________________________________________________________________

SOBOTA I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU

https://youtu.be/zhK–LjD8i0

PIERWSZE CZYTANIE  (Pwt 26,16-19)

Świętość ludu Bożego

Czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa.

Mojżesz powiedział do ludu:
„Dziś twój Pan, Bóg, rozkazuje ci wykonać te prawa i nakazy. Strzeż ich, pełnij z całego swego serca i z całej duszy.
Dziś uzyskałeś to, że Pan ci rzekł, iż będzie dla ciebie Bogiem, o ile ty będziesz chodził Jego drogami, strzegł Jego nakazów, praw i rozporządzeń i słuchał Jego głosu.
A Pan uzyskał to, żeś ty dziś obiecał być dla Niego ludem wybranym, jak ci powiedział, jeśli zachowasz Jego przykazania. On cię wtedy wywyższy we czci, sławie i wspaniałości ponad wszystkie narody, które uczynił, jak sam po wiedział”.
Oto słowo Boże.


PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 119,1-2.4-5.7-8)

Refren: Błogosławieni słuchający Pana.

Błogosławieni, których droga nieskalana, *
którzy postępują zgodnie z prawem Pańskim.
Błogosławieni, którzy zachowują Jego upomnienia *
i szukają Go całym sercem.

Ty po to dałeś swoje przykazania, *
by przestrzegano ich pilnie.
Oby niezawodnie zmierzały me drogi *
ku przestrzeganiu Twych ustaw.

Będę Cię wysławiał prawym sercem *
gdy nauczę się Twych sprawiedliwych wyroków.
Przestrzegać będę Twoich ustaw, *
abyś mnie nigdy nie opuścił


ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (2 Kor 6,2b)

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.

Pan mówi: Nie chcę śmierci grzesznika,
lecz aby się nawrócił i miał życie.

Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.


EWANGELIA  (Mt 5,43-48)

Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Słyszeliście, że powiedziano: «Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził».
A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.
Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?
Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski”.
Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ
Miłość nieprzyjaciół

Dlaczego mamy miłować swoich nieprzyjaciół? Jest to wezwanie prowadzące nas na szczyty heroizmu chrześcijańskiego, ale czy potrzeba aż tak wysoko się wspinać? Odpowiedź jest oczywista – tak, ponieważ jest to najdoskonalszy sposób naśladowania Boga i kolejny krok na naszej wielkopostnej drodze do przemiany własnego serca, czyli nawrócenia. Wczoraj Jezus wzywał nas, abyśmy się uwolnili od gniewu, który jest formą zabójstwa. Dziś wskazuje nam postawę wymagającą od nas jeszcze więcej – miłość nieprzyjaciół. Taka miłość upodobnia do Boga, który umiłował nas bezgranicznie, gdy jeszcze poprzez grzech byliśmy Jego nieprzyjaciółmi. Skoro jesteśmy obdarowani taką miłością, to i my mamy miłować wszystkich, także nieprzyjaciół.

Chryste, Ty umiłowałeś nas do końca i zostawiłeś nam wzór miłości obejmującej wszystkich. Dzięki Tobie wzrastamy w Bożej doskonałości. Niech Twoja miłość prowadzi mnie do Ojca.

Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”

  1. Mariusz Szmajdziński
    Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

_______________________________

Dzień powszedni

0,14 / 10,29

Dziś Jezus pragnie ukazać ci, w czym przejawia się doskonałość Ojca niebieskiego. Będzie cię także zapraszał, byś był jak Ojciec. Wsłuchaj się więc uważnie w Jego słowa i  pomyśl, czego Jezus dziś od ciebie oczekuje.

Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Matusza
Mt 5, 43-48

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził”. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski».Jezus ukazuje ci dziś Ojca, który jest doskonały w miłowaniu. On nie robi wyjątków. Dla Niego każdy jest wyjątkowy. On kocha wszystkich: dobrych i złych, i wszystkim czyni dobrze. Pobądź chwilę z takim Ojcem, bez względu na to, czy czujesz się dziś sprawiedliwym, czy niesprawiedliwym. Jesteś Jego dzieckiem, jednym z tych, których On ukochał swoją miłosierną miłością.

Świadomość bycia kochanym rodzi pragnienie kochania bliźnich. Właśnie dlatego Jezus dziś mówi do ciebie: „Bądź doskonały, jak doskonały jest Ojciec twój niebieski”. Czyli: „Kochaj jak Ojciec, bądź miłosierny dla dobrych i złych. Miłuj swoich wrogów i módl się za tych, którzy cię krzywdzą”. Czy jesteś gotowy wybrać taką miłość?

Kiedy Jezus powiedział do świętej Faustyny: „Miej wielką miłość do tych, którzy ci zadają cierpienie, czyń dobrze tym, którzy cię nienawidzą”, ona martwiła się, że nie czuje do nich miłości. Może u ciebie jest podobnie? Może więc do ciebie Jezus chce dziś powiedzieć to, co powiedział Faustynie:  „Uczucie nie zawsze jest w twej mocy; poznasz po tym, czy masz miłość, jeżeli po doznanych przykrościach i przeciwnościach nie tracisz spokoju, ale modlisz się za tych, od których doznałaś cierpienia, i życzysz im dobrze”. Zachęcony tymi słowami spróbuj raz jeszcze wsłuchać się w to, czego Jezus od ciebie dziś oczekuje.

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził”. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski».

Na koniec poproś Jezusa, by nauczył cię kochać jak Ojciec. Pomyśl, za kogo chciałbyś się teraz pomodlić, może to będzie ktoś, kto zadał ci jakieś cierpienie.

Będziemy faktycznie córkami i synami Boga, jeśli będziemy do Niego podobni. Jedną z zasadniczych cech Boga jest miłość nieprzyjaciół, czyli po prostu miłość bezwarunkowa.

 

Jezus powiedział do swoich uczniów: “Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”.

 

Komentarz do Ewangelii 

 

Będziemy faktycznie córkami i synami Boga, jeśli będziemy do Niego podobni. Jedną z zasadniczych cech Boga jest miłość nieprzyjaciół, czyli po prostu miłość bezwarunkowa. Możemy się nie zgadzać z taką postawą, ale Bóg nigdy nie zrezygnuje z tej swojej cechy i jeśli chcemy być do Niego podobni, musimy też miłować nieprzyjaciół. Tym bardziej, że w tej postawie jest wielka mądrość. Zło bowiem można pokonać tylko siłą dobra, tak jak ogień gasi się wodą, a nie ogniem.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2774,ewangelia-jaka-jest-zasadnicza-cecha-boga.html

_______________________

 
_________________________

Sobota 1 tygodnia Wielkiego Postu

Kiedy się kocha, wszystko staje się łatwiejsze. I mimo że nie jest łatwo dokładnie sprecyzować, czym jest miłość, mimo że ciężko określić, co to znaczy kochać, to faktem jest to, co powiedział już św. Augustyn: „Kochaj i rób, co chcesz”. Gdy bowiem ktoś kocha, sam wie, co powinien zrobić, aby sprawić kochanej osobie przyjemność, a od czego się powstrzymać, bo to może sprawić ból. Dlatego właśnie Bóg podkreśla, jak ważne jest, by kochać zarówno Boga, jak i bliźniego. Bo gdy kocham, nie zastanawiam się, jak brzmiały poszczególne prawa – robię to, co dyktuje mi serce pełne pragnienia dobra dla Tego, kogo kocham.

 

Komentarz do I czytania (Pwt 26, 16-19)

Obietnica nagrody za przestrzeganie prawa tak naprawdę nie jest dodaniem niczego nowego. Bowiem owa nagroda jest naturalną konsekwencją czynów zgodnych z prawem. Ponieważ ten, kto słucha Boga, słucha Kogoś o wiele mądrzejszego, kto doskonale wie, czego człowiekowi potrzeba. Zdając się więc na Jego wolę, łatwo można doświadczyć, że nie są to prawa mające ograniczać czy ciemiężyć, lecz jest to recepta na bycie szczęśliwym i życie w pokoju. Boże prawo to nie zestaw ograniczających nas norm mających na celu utrudnić nam beztroskie życie. To słowo kochającego Ojca, czule, lecz stanowczo wskazującego ukochanym dzieciom bezpieczną i pewną drogę, drogę ku szczęśliwej wieczności w Jego domu.

Komentarz do Ewangelii (Mt 5, 43-48)

Miłość. To jedno słowo streszcza całe prawo. Streszcza to wszystko, czego Bóg oczekuje od człowieka. Człowiek został stworzony na podobieństwo Boże, a Bóg jest miłością. Właśnie dlatego człowiek potrafi kochać i pragnie miłości. Tego właśnie oczekuje od niego Bóg, aby spełniał to, co leży w jego istocie – aby miłował tak jak miłuje Bóg. To nie tylko wymóg ludzkiej natury, ale jedyna droga do spełnienia wszystkich pragnień, jakie nosimy w naszych sercach. Jedynie w przestrzeni wypełnionej przez szczerą, bezinteresowną miłość potrafimy odkrywać właściwe drogi, dokonywać wyborów zgodnych ze słowem Boga przesyconym pragnieniem dobra wobec nas. Pamiętajmy, że to właśnie jest sensem i przyczyną świata.

Pomyśl:

  • Jakie uczucia rodzą się w moim sercu, gdy słyszę, że Bóg mnie kocha?
  • W jakich sytuacjach szczególnie to dostrzegam?
  • Co to znaczy kochać jak Bóg?
  • Jak okazuję swoją miłość bliźnim?

 

Pełne teksty liturgiczne oraz komentarze znajdziesz w miesięczniku liturgicznym Od Słowa do Życia.

http://www.odslowadozycia.pl/pl/n/532

___________________________

Doskonali

Doskonali

Doskonałość według mnie to nieskazitelność w postępowaniu, piękno i zachowane proporcje. Doskonały człowiek jest zawsze poukładany, wiedzący co, kiedy i komu powiedzieć i jak się zachować. Doskonałość wiąże się też z dystansem wobec całego brudu tego świata.

A Jezus rysuje całkiem inny obraz doskonałości. Człowiek doskonały kocha swoich nieprzyjaciół, to znaczy życzy im dobra, dba o ich dobre imię. Człowiek doskonały według Jezusa modli się za swoich prześladowców. Postępuje wobec nich z wielką życzliwością i dobrocią.

Troszczy się o nich i pilnuje, by im się dobrze wiodło w życiu.

Jezus zna ludzkie serca i wie, że taka doskonałość nie będzie dla człowieka czymś pociągającym. Dlatego zachętą ma być nagroda.

Gdy będę kroczyła drogą Jezusowej doskonałości, w nagrodę będę dzieckiem miłosiernego Boga.

On mnie wywyższy we czci, sławie i wspaniałości ponad wszystkich ludzi. Ale przede wszystkim Bóg mnie nigdy nie opuści.

Czy taka nagroda mnie zachęca, bym była doskonała jak Ojciec?

Czytania mszalne rozważa Elżbieta Krzewińska

 

Post z papieżem Franciszkiem

“Każda osoba – naprawdę każda – jest ważna w oczach Boga” (19.11.2015r).

http://liturgia.wiara.pl/kalendarz/67b56.Refleksja-na-dzis/2016-02-20

____________________________

Miłość NIEPRZYJACIÓŁ

20 lutego 2016, autor: Krzysztof Osuch SJ

Słońce naszej miłości przyćmiewa się dość szybko w zderzeniu z czyimś atakiem na nas. Jezus przestrzega nas, byśmy nie szli bezmyślnie za pierwszym odruchem zranionego serca. Nalega, byśmy nie przyzwalali na niechęć wobec osoby krzywdziciela. W świat pierwszych emocji winien co prędzej wkroczyć nasz rozum i światło wiary. W przeciwnym razie niechęć będzie rosła i, po jakimś czasie, objawi się jako ślepa nienawiść, żądająca odwetu i zemsty.

– Gdyby pierwszy akt czyjejś złości przedstawić symbolicznie jako półokrąg, a naszą niechęć czy nienawiść jako drugi półokrąg, to ich połączenie okaże się dla nas zamkniętym kręgiem i więzieniem. Ten zamykający się krąg może zostać znów otwarty jedynie aktem miłości i przebaczenia względem osoby czyniącej zło. Jeśli tego aktu miłości i przebaczenia zabraknie, to trzeba się liczyć z nakręcającą się spiralą nienawiści i wyniszczających odwetów.

– Przykłady potwierdzające tę prawidłowość znajdziemy zarówno w małych jak i dużych ludzkich społecznościach.

Znalezione obrazy dla zapytania Miłość NIEPRZYJACIÓŁ facebook

Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,43-48).

Jezus powiedział do swoich uczniów: Powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Daj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie! Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to dla was wdzięczność? I grzesznicy grzesznikom pożyczają, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie (Łk 6,27-38).

1. Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują – takie jest wyraźne zalecenie Jezusa, tymczasem dobrze wiemy, że na okazaną nam wrogość reagujemy uczuciami dość dalekimi od miłości. Im bardziej ktoś nas dotknie i zrani, tym większą mamy chęć, by się zrewanżować. Odwet – w myśl zasady: ząb za ząb może się wydać sprawiedliwy. I dlatego bez większego namysłu odpłacamy „pięknym za nadobne”. Oddanie komuś z nawiązką sprawia nam pewną satysfakcję („ale mu dołożyłem”; „ale mu dołożył”). Formy oddawania dokonują się na poziomie emocji i słów. Są to niekończące się potyczki słowne, złośliwości, udowadnianie swej wyższości, surowe osądy itd. Jedno jest pewne, że te przemyślane czy spontaniczne formy reagowania na doznane zło nie mają nic wspólnego z Jezusowym zaleceniem, by nieprzyjaciół miłować (por. Mt 5, 43), by dobrze im czynić, błogosławić i modlić się za nich (por. Łk 6, 28).

  • Jezus stawia tamę naszemu niewłaściwemu reagowaniu na zło, stawiając nam przed oczy Dobroć Boga Ojca i zachęcając nas do stawania się doskonałymi jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski. Widomym znakiem nieograniczonej życzliwości Boga jest Słońce, które świeci wszystkim, i deszcz, który pada na wszystkich – bez różnicy.

Słońce naszej miłości przyćmiewa się dość szybko w zderzeniu z czyimś atakiem na nas. Jezus przestrzega nas, byśmy nie szli bezmyślnie za pierwszym odruchem zranionego serca. Nalega, byśmy nie przyzwalali na niechęć wobec osoby krzywdziciela. W świat pierwszych emocji winien co prędzej wkroczyć nasz rozum i światło wiary. W przeciwnym razie niechęć będzie rosła i, po jakimś czasie, objawi się jako ślepa nienawiść, żądająca odwetu i zemsty.

– Gdyby pierwszy akt czyjejś złości przedstawić symbolicznie jako półokrąg, a naszą niechęć czy nienawiść jako drugi półokrąg, to ich połączenie okaże się dla nas zamkniętym kręgiem i więzieniem. Ten zamykający się krąg może zostać znów otwarty jedynie aktem miłości i przebaczenia względem osoby czyniącej zło. Jeśli tego aktu miłości i przebaczenia zabraknie, to trzeba się liczyć z nakręcającą się spiralą nienawiści i wyniszczających odwetów. – Przykłady potwierdzające tę prawidłowość znajdziemy zarówno w małych jak i dużych ludzkich społecznościach.

 2. Jezus uświadamia nam, że nienawidzenie prześladowców i złoczyńców nie jest czymś, co musi nas determinować. Jesteśmy wezwani do wolności najwyższej klasy: zło możemy dobrem zwyciężać! Wybór należy do nas. Winniśmy wybrać – po namyśle – to, co nam się podoba i to, co jest prawdziwym dobrem. Taki wybór nie jest jednak czymś jednorazowym; raz wybrawszy, ciągle wybierać muszę powie Poeta. Nasuwa się pytanie, jak wzmacniać i podtrzymywać nasz wybór miłości jako stałej zasady życia.

  • Po pierwsze, trzeba nam gorąco prosić Boga, by On sam wlewał w nasze serca swoją Boską Miłość. Można powiedzieć, że wszystkie prośby z Ojcze nasz (z uwagą wypowiadane) otwierają nas na ład Boskiej Miłości…
  • Jeśli proszenie o Boską miłość uznać za coś pierwszego, to czymś najpierwszym jest regularne kontemplowanie wspaniałej miłości Boga Stwórcy i Boga Ojca. Szczególnym objawieniem Pięknej Boskiej Miłości jest Serce Jezusa Ukrzyżowanego. Częste przypatrywanie się Miłości Ojca i Syna, niewątpliwie, zmiękcza twarde ludzkie serce i otwiera je, także dla prześladowców.
  • Po trzecie: „Miłości trzeba się uczyć i jeszcze raz uczyć; ten proces nie ma końca! Nienawiść nie potrzebuje instrukcji; wystarczy ją tylko sprowokować” (Katharine Anne Porter). – Próbujmy sobie dopowiedzieć, co to właściwie znaczy: „Miłości trzeba się uczyć i jeszcze raz uczyć; ten proces nie ma końca!”

Czy mamy swoje sposoby wdrażania w konkretne sytuacje i relacje tej miłości, którą Duch Święty rozlewa w naszych sercach? Jaką pomoc w tym względzie stanowi codzienny pięciopunktowy rachunek sumienia? Czymś niezastąpionym w uczeniu się miłości jest naginanie prymitywnych odruchów starego człowieka w nas do Prawa Boskiej Miłości.

– Trzeba nam wciąż na nowo odwoływać się do wielu świateł rozumu i wiary, by „naturę poddać łasce” (H. de Lubac). By nie poddać się żywiołom skażonej natury.

Myślę, że dobrze jest brać sobie do serca choćby taką zachętę:

„Ciągle was pouczam, że ten zwycięża – choćby był powalony i zdeptany – kto miłuje, a nie ten, który w nienawiści depce. Ten ostatni przegrał! A zwyciężył już dziś – choćby leżał na ziemi podeptany – kto miłuje i przebacza, kto jak Chrystus oddaje serce swoje, a nawet życie za nieprzyjaciół swoich” (Ks. Prymas Stefan Wyszyński, rok 1966).

Do czynienia rzeczy trudnych potrzebujemy motywów. Przebaczanie i miłowanie nieprzyjaciół jest rzeczą trudną i nie dzieje się ot tak sobie. W różnych obszarach ludzkiej aktywności obowiązują różne procedury, zapewniające skuteczność.

– W pokonywaniu zła dobrem też obowiązują pewne procedury i toki myślenia.

  • Gdy mówię komuś: przebaczam ci, to chcę mu powiedzieć, że patrzę na niego nie poprzez doznane zło, lecz patrzę na niego z Chrystusem i Jego oczami. Uświadamiam sobie, że ten ktoś (krzywdziciel, wróg) jest w oczach Bożych kimś niezmiernie drogim, cennym i godnym szacunku. Każdy człowiek, będąc stworzonym na Boży obraz i podobieństwo, jest arcydziełem Boskiej Miłości i Mądrości i nigdy nie przestaje nim być w swej osobowej głębi!
  • To prawda, że czyjeś wrogie akty potrafią bardzo ciążyć, ale ich waga w porównaniu z „wagą” osobowej godności krzywdziciela – jest czymś nieskończenie mniej ważącym. Bardziej niż złość krzywdziciela waży nieskończona Miłość Boskich Osób, „zainwestowana” w każdą ludzką osobę, w tę konkretną osobę!
  • Czasem wystarczy pomyśleć, czy mnie nie trafiały się podobne naganne zachowania? – Może nie wszystkie, ale niektóre na pewno tak! …To dobrze, że umiem siebie zrozumieć i nadać mniejsze znaczenie swym raniącym słowom i gestom czy też upadkom. Pozostaje mi podobną taryfę, dla podobnych racji, zastosować do bliźniego, który zachował się nagannie!

Każdy człowiek jest wewnętrznie rozdarty. Choć każdy nosi w sobie wielkie pragnienia, które kierują ku zjednoczeniu z Bogiem i naśladowaniu Ojca w niebie, to przecież także każdy człowiek obciążony jest skażeniem pochodzącym z grzechu pierworodnego. Każdy bywa, nieraz bardzo, kuszony przez podstępnego i inteligentnego szatana. Na każdego oddziałuje tyle złych przykładów. Każdy spotyka się z tyloma prowokacjami – ku czynieniu zła itp. Czy zatem należy tak bardzo dziwić się temu, że ktoś okazał się zaborczym egoistą, że odniósł się do mnie nietaktownie? Że odegrał się na mnie za swoje niepowodzenia? Że zwraca moją uwagę na jego zagubienie i cierpienie?

Na koniec pełna treści myśl Jana Pawła:

„chrześcijańskie przebaczenie nie oznacza po prostu tolerancji, ale jest czymś więcej. Nie jest równoznaczne z zapomnieniem o złu ani też – co byłoby jeszcze gorsze – z zaprzeczeniem zła. Bóg nie przebacza zła, ale przebacza człowiekowi i uczy nas odróżniać sam zły czyn, który jako taki zasługuje na potępienie, od człowieka, który go popełnił, a któremu On daje możliwość przemiany. Podczas gdy człowiek skłonny jest utożsamiać grzesznika z grzechem, zamykając przed nim wszelką drogę wyjścia, Ojciec niebieski zesłał na świat swego Syna, aby otworzyć wszystkim drogę zbawienia. Tą drogą jest Chrystus: umierając na krzyżu odkupił nas z naszych grzechów. Ludziom wszystkich czasów Jezus powtarza: ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej (por. J 8, 11).” (…) Potrzebne jest dziś chrześcijańskie przebaczenie, które daje nadzieję i ufność, a zarazem nie osłabia walki ze złem. Trzeba udzielać i przyjmować przebaczenie. Człowiek jednak nie będzie zdolny przebaczyć, jeśli najpierw nie pozwoli, by Bóg mu przebaczył, i nie uzna, że potrzebuje Jego miłosierdzia. Będziemy gotowi odpuścić winy innym tylko wówczas, gdy uświadomimy sobie, jak wielka wina została odpuszczona nam samym” [1].

 


[1] Jan Paweł II, CHRZEŚCIJAŃSKIE PRZEBACZENIE, Anioł Pański. 29 marca 1998

http://osuch.sj.deon.pl/2016/02/20/k-osuch-sj-milosc-nieprzyjaciol-mt-543-48-sb-po-i-wp/
____________________________

W swojej homilii Ojciec Święty odniósł się do czytanego dziś fragmentu Ewangelii (Łk 6,27-38), w którym Pan Jezus wzywa do miłowania nieprzyjaciół, do modlitwy za tych, którzy nas źle traktują. Podkreślił czasowniki, jakich używa Jezus: miłujcie, czyńcie dobrze, błogosławcie, módlcie się i nie potępiajcie. Chodzi o dawanie siebie, dawanie serca tym właśnie, którzy czynią nam zło, naszym nieprzyjaciołom. To jest nowością Ewangelii.

Franciszek zauważył, iż Pan Jezus ukazuje, że nie jest naszą zasługą jeśli miłujemy tych, którzy nas miłują, bo to czynią także i grzesznicy. Natomiast chrześcijanie wezwani są do miłowania nieprzyjaciół. „Czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka”.

Papież zwrócił uwagę, że Ewangelia jest nowością, za którą niełatwo pójść, ale droga ta jest naśladowaniem Jezusa, jest drogą chrześcijanina, której naucza nas Pan. Dodał, że to wszystko, co radzi nam czynić Pan Jezus możemy czynić jedynie z sercem miłosiernym. Życie chrześcijańskie nie jest bowiem zamknięte w sobie, odwołujące się jedynie do samego siebie. Wychodzi ono, aby dać siebie innym.

Ojciec Święty podkreślił, że Pan Jezus chce od nas, byśmy byli miłosierni i nie sądzili, abyśmy sami nie byli sądzeni, czy też nie zostali potępieni, abyśmy przebaczali, aby zyskać przebaczenie. Franciszek przypomniał, że codziennie odmawiamy „Ojcze nasz” i prosimy: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”… „To jest życie chrześcijańskie” – stwierdził Franciszek.

Papież nawiązał do niedawno czytanego fragmentu z 1 Listu św. Pawła do Koryntian, w którym mowa, że nauka krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla dostępujących zbawienia. Podkreślił, że bycie chrześcijaninem oznacza odrzucenie owej przebiegłości świata, aby czynić to wszystko, co nam każe czynić Jezus, chociaż po ludzku wydaje się to dla nas niekorzystne. Jednak taka właśnie jest droga, wskazywana nam przez Jezusa: droga wielkoduszności, hojności, dawania siebie bez miary. Dlatego bowiem Jezus przyszedł na świat i tak czynił. On dał samego siebie, przebaczał, o nikim nie mówił źle, nie osądzał. Franciszek zaznaczył, że bycie chrześcijaninem nie jest łatwe, ale jest to możliwe nie dzięki naszym siłom, lecz dzięki Bożej łasce. Na zakończenie Ojciec Święty zachęcił, by się modlić.

„Panie, daj mi łaskę, bym stał się dobrym chrześcijaninem, dobrą chrześcijanką, bo nie daję rady. Na pierwszy rzut oka to przeraża, ale weźmy Ewangelię i przeczytajmy ponownie, po raz trzeci i czwarty VI rozdział Ewangelii św. Łukasza i poprośmy Pana o łaskę zrozumienia, co to znaczy być chrześcijaninem i o Jego łaskę, bo nie możemy tego uczynić o własnych siłach” – powiedział Franciszek.

 

Świętych Obcowanie

________________________________________________________________________________________________

 

20 lutego
Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik

 

Zenobiusz był lekarzem i kapłanem w Sydonie w Fenicji (dzisiejszy Liban). Historyk kościelny Euzebiusz z Cezarei (+ 340) zapisał: “W Antiochii chrześcijanie przez swą wytrwałość, posuniętą do śmierci, uwielbili Boże Słowo. […] Zenobiusz, najlepszy z lekarzy, śmierć poniósł wśród strasznych męczarni, zadawanych mu w boki”. Stało się to około 310 roku. Według tej relacji św. Zenobiusz miał ponieść śmierć męczeńską wraz ze swoim biskupem w Antiochii Syryjskiej, która była wówczas stolicą prowincji rzymskiej. Niestety, nie zachowała się data tego wydarzenia. Przypuszcza się, że było to ok. 310 r.
Razem z Zenobiuszem Słowo Boże uwielbili i zginęli jednocześnie: Tyranion (Tyranios), biskup Tyru, Sylwan, biskup z okolic Emesy, oraz dwaj biskupi egipscy: Peleusz i Nil.

___________________________

Święci męczennicy

dodane 17.09.2009 09:40

Anna Leksy

Dnia 20 lutego Kościół katolicki obchodzi wspomnienie dwóch męczenników – św. Zenobiusza i św. Eleuteriusza.

Welleschik; commons.wikimedia.org / CC-SA 3.0 Relikwiarz ze szczątkami św. Eleuteriusza w katedrze Notre Dame w Tournai (Belgia)

O pierwszym z nich wiemy, dzięki historykowi Euzebiuszowi z Cezarei. Pisał on o Zenobiuszu tak: „W Antiochii chrześcijanie przez swą wytrwałość, posuniętą do śmierci, uwielbili Boże Słowo. […] Zenobiusz, najlepszy z lekarzy, śmierć poniósł wśród strasznych męczarni, zadawanych mu w boki”.

Według tej relacji św. Zenobiusz miał ponieść śmierć męczeńską wraz ze swoim biskupem w Antiochii Syryjskiej, która była wówczas stolicą prowincji rzymskiej. Historycy podejrzewają, że wydarzenie to miało miejsce około 310 roku. Wschodnią częścią cesarstwa rządził wtedy nieprzychylnie nastawiony do chrześcijaństwa cesarz Galeriusz Maksymian. Dla jego panowania charakterystyczne były bezlitosne prześladowania, o których opowiada Euzebiusz.

Tego samego dnia wspomina się także św. Eleuteriusza, biskupa. W dzieciństwie był on towarzyszem zabaw św. Medarda, który przepowiedział mu jakoby, że w przyszłości zostanie biskupem. Rzecz sprawdziła się całkowicie. Po latach św. Eleuteriusz rzeczywiście otrzymał urząd biskupi w Tournai w Belgii. Zbiegiem okoliczności również św. Medard został biskupem w Noyon. Ten sam Medard po śmierci Eleuteriusza zastąpił go na stanowisku w Tournai. Nad grobem świętego Medarda w po latach wyrosło opactwo benedyktyńskie, dziś znane jako opactwo w Soisson.

Św. Eleuteriusz zakończył życie 20 lutego 532 roku. W latach wcześniejszych skutecznie unikał zamachów ze strony swych wrogów. Za którymś razem jednak zabójcom się powiodło. Jego ciało spoczywa w grobowcu katedry w Tournai. Św. Eleuteriusz jest czczony jako patron Flandrii.

http://kosciol.wiara.pl/doc/491037.Swieci-meczennicy

______________________________

Ponadto dziś także w Martyrologium:

W Orleanie, we Francji – św. Eucheriusza, biskupa. Młodość spędził w klasztorze w Jumieges. Powołany na stolicę biskupią w Orleanie, spokoju długo nie zażywał. Wygnany przez Karola Młota, przebywał w Kolonii. Ostatnie sześć lat życia spędził w Sarchinium (Saint-Trod) pod Leodium, gdzie mnichów budował swym ascetycznym wyrobieniem. Zmarł w roku 738.

W Katanii, na Sycylii – św. Leona, biskupa. Pochodził z Rawenny. Zasiadając na stolicy biskupiej, dokonał ponoć wielu cudów. Zmarł w roku 787.

oraz:

św. Eucheriusza z Orleanu, biskupa (+ 743); św. Sadota, męczennika (+ 342); świętych biskupów i męczenników: Tyrannia, Sylwana, Peleusa i Nilusa (+ pocz. IV w.)

http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-20.php3

________________________________________________________________________________________________

3 piosenki na Wielki Post [WIDEO]

Liz Vice – “Empty Me Out”:

Gdybyście mieli wątpliwości, co śpiewa Liz:

 

Empty me out / Fill me with You (Zabierz mi wszystko / Napełnij mnie Sobą)
Lord there is nothing / I can give to You (Panie, nie ma nic / Co mogłabym Ci dać)

I lay down my life / Here at Your feet (Składam me życie / Tu, u Twoich stóp)
You give me life / So completely (Dajesz mi życie / Tak absolutnie)

I died with You / Was buried with You (Umarłam z Tobą / Byłam pochowana wraz z Tobą)

The moment I believed (W momencie, gdy uwierzyłam)
I rose with You / Ascended with You (Powstałam z Tobą / Wzniosłam się wraz z Tobą)
Into the Heavenlies (Do Nieba)
Lord, it’s not me / It’s You inside of me (Panie to nie ja, ale Ty jesteś we mnie)
Jesus, You are all / These eyes can see (Jezu, jesteś wszystkim / co me oczy mogą zobaczyć)

 

Meredith Andrews – Impossible (Na żywo)

http://www.deon.pl/po-godzinach/rozrywka–relaks/muzyka/art,1038,3-piosenki-na-poczatek-wielkiego-postu-wideo.html
i nasze polskie piosenki:
Antonina Krzysztoń – W ogrodzie oliwnym

Tekst piosenki

Ogrodzie Oliwny, widok w tobie dziwny!
Widzę Pana mego, na twarz upadłego.
Tęskoność, smutek, strach Go ściska!
Krwawy pot z Niego wyciska.
Ach, Jezu mdlejący, prawieś konający!Kielich gorzkiej męki z Ojca Twego Ręki.
Ochotnie przyjmujesz, za nas ofiarujesz.
Anioł Ci się z nieba zjawia,
O męce z Tobą rozprawia,
Ach, Jezu strwożony, przed męką zmęczony!Uczniowie posnęli, Ciebie zapomnieli,
Judasz zbrojne roty stawia przede wroty.
I wnet do Ogrójca wpada
z wodzem swych zbirów gromada.
Ach, Jezu kochany, przez ucznia sprzedany!Chociaż ze swym ludem obalony cudem,
Judasz z ziemi wstaje: “Jezusa wydaję”.
Dopiero się nań rzucają,
Więzy, łańcuchy wkładają.
Ach, Jezu pojmany, za złoczyńcę miany!W domu Annaszowym, arcykapłanowym.
W twarz pięścią trącony, upada zemdlony!
Kajfasz Go w zdradzie pyta,
A za bluźniercę poczyta.
Ach, Jezu zelżony, od czci odsądzony!Wnet, jak niegodnego prawa ojczystego.
Wiodą Marii Syna przed sąd poganina.
Tam nań potwarze rzucają,
O stracenie nalegają.
Ach, Jezu zhańbiony, jak łotr obwiniony!

Piłat bojaźliwy i niesprawiedliwy.
Żydom ustępuje, Jezusa skazuje.
Najpierw na ubiczowanie,
Potem na ukrzyżowanie.
Ach, Jezu wzgardzony, na śmierć osądzony!

Nie wyrok Piłata skazał Zbawcę świata.
Na śmierć tak hańbiącą, upokarzającą.
Grzechy moje to sprawiły,
Że do krzyża Go przybiły.
Ach, Jezu, ma wina – męki Twej przyczyna!

tekst poezja-spiewana.pl

Antonina Krzysztoń – Krzyżu Święty
Pieśni postne Antonina Krzysztoń (CD) i Mocni mocą miłości - zestaw

Pieśni postne Antonina Krzysztoń (CD) i Mocni mocą miłości – zestaw

http://www.edycja.pl/produkty/ksiazki/modlitewniki-i-rozwazania/piesni-postne-antonina-krzyszton-cd-i-mocni-moca-milosci-zestaw?utm_source=google_shopping&utm_medium=cpc&utm_campaign=feed&gclid=CM-ZpcHnhcsCFeYK0wody8YNvA&gclsrc=aw.ds

_________________________________

Okładka

Reedycja szczególnej płyty w polskiej fonografii, która powstała z fascynacji Antoniny Krzysztoń tradycyjnymi polskimi pieśniami wielkopostnymi (m.in. Ogrodzie Oliwny, Krzyżu Święty, Gorzkie Żale przybywajcie). Materiał muzyczny jest bardzo ascetyczny w warstwie brzmieniowej, słyszymy tylko głos Antoniny oraz bębny w wykonaniu Jerzego Słomy Słomińskiego. Pieśni są jednak tak zaśpiewane, że nie tylko nie nużą, ale od pierwszych chwil wciągają słuchacza w głęboką zadumę nad dramatem Golgoty, uczą jego kontemplacji. Płyta dla spragnionych wyciszenia i medytacji, nie tylko w czasie Wielkiego Postu.

http://aros.pl/ksiazka/piesni-postne-cd?gclid=CPGS1-rnhcsCFRATGwodCY0Hug

__________________________________

 

__________________________________

O. Cantalamessa o konstytucji o liturgii

Lepsze uświadomienie sobie w Kościele znaczenia Trzeciej Osoby Boskiej było nieoczekiwanym owocem ostatniego Soboru – powiedział kaznodzieja papieski o. Raniero Cantalamessa OFM Cap w pierwszym tegorocznym kazaniu wielkopostnym, które wygłosił dziś dla papieża i jego współpracowników z Kurii Rzymskiej.

 

Poświęcił je refleksji nad pewnymi aspektami soborowej Konstytucji o liturgii “Sacrosanctum Concilium”.

 

Cykl tegorocznych rozważań wielkopostnych nosi tytuł: “Sobór Watykański II po pięćdziesięciu latach. Ponowna lektura z duchowego punktu widzenia”. Jest to kontynuacja kazań z ostatniego Adwentu, w których włoski kapucyn kurialny zajął się soborową Konstytucją dogmatyczną o Kościele “Lumen gentium”.

 

W kolejne piątki Wielkiego Postu nawiąże on do takich dokumentów Soboru, jak Dekret o ekumenizmie “Unitatis redintegratio” czy Konstytucja dogmatyczna o Kościele w świecie współczesnym “Gaudium et spes”.

 

O. Cantalamessa zauważył, że w Konstytucji o liturgii niewiele mówi się o znaczeniu Ducha Świętego, podkreślając jedynie więź między Chrystusem a Kościołem. Ten brak był zresztą znamienny dla teologii ostatnich wieków. Rolę Trzeciej Osoby Boskiej odkryto na nowo, sięgając do licznych odnośnych tekstów z Biblii i ojców Kościoła.

 

“Jeśli jest jakaś dziedzina, w której teologia i życie Kościoła katolickiego ubogaciły się w tych 50 posoborowych latach, to niewątpliwie dotyczy ona Ducha Świętego. Teologia ta rozwija się we wszystkich głównych wyznaniach chrześcijańskich. To przecież w świetle Ducha Świętego apostołowie odkryli prawdę o Jezusie i Jego objawieniu Ojca. Obecne Credo Kościoła jest doskonałe i nikt nie myśli go zmieniać, ale odbija ono wynik końcowy, ostatnie stadium osiągnięte przez wiarę, a nie drogę, którą się do niej doszło. Natomiast ze względu na nową ewangelizację żywotne jest dla nas poznać też drogę, którą dochodzi się do wiary, a nie tylko jej ostateczną kodyfikację, którą głosimy z pamięci w Credo” – zaznaczył mówca.

 

Wskazał, że to ponowne odkrycie roli Trzeciej Osoby Boskiej dowodzi niewątpliwie Jej obecności i skutecznego działania. Podkreślił też znaczenie wzbudzanej w nas przez Ducha Świętego modlitwy wstawienniczej, którą, wyzbywając się egoizmu, wznosimy za siebie nawzajem.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,25093,o-cantalamessa-o-konstytucji-o-liturgii.html

______________________________

 

Czego uczy nas Maryja na Drodze Krzyżowej

Najboleśniejsze wydarzenia przeżyła Maryja w czasie męki i śmierci Jezusa. Ewangelie i tradycja zaliczają do nich: pożegnanie Jezusa przed śmiercią, spotkanie na Drodze Krzyżowej, cierpienie pod krzyżem, opłakiwanie po śmierci i pogrzeb Jezusa, ból Wielkiej Soboty

 

Tradycja rozpoczyna cierpienia Maryi związane ze śmiercią Jej Syna od pożegnania. Wydaje się całkiem naturalne, że Jezus przed swoim odejściem do Ojca chciał po raz ostatni zobaczyć Matkę. Być może w ten sposób chciał Ją przygotować i umocnić na zbliżające się ciężkie godziny. Tradycja ikonograficzna ukazuje tę scenę z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Lorenzo Lotto na obrazie Pożegnanie Chrystusa z Matką (1521) przedstawia Maryję mdlejącą z boleści, podtrzymywaną przez Jana i Marię Magdalenę. Katarzyna Emmerich tak opisuje ostatnie pożegnanie: Dowiedziawszy się od Jezusa, co Go czeka w najbliższej przyszłości, prosiła Najświętsza Panna czule, by mogła umrzeć razem z Nim, Jezus jednak polecił Jej, by spokojniej znosiła swą boleść niż inne niewiasty, a zarazem oznajmił, że zmartwychwstanie po trzech dniach i gdzie się Jej pojawi. Teraz też uspokoiła się Najświętsza Panna; nie płakała już tak bardzo, ale z twarzy jej bił smutek bezmierny i boleść wstrząsająca do głębi. Jako dobry i wdzięczny Syn Jezus podziękował Jej za wszelką okazywaną Mu miłość, objął Ją na pożegnanie prawą ręką i czule przycisnął do serca. Pożegnanie przed śmiercią było apogeum pożegnań, których Maryja doświadczała wcześniej.

 

Ewangelista Jan ukazuje Maryję stojącą pod krzyżem. Nie ulega jednak wątpliwości, że brała udział we wszystkich momentach procesu i męki Jezusa, choć nie zawsze w sposób fizyczny. Tradycja z pietyzmem traktuje spotkanie z Synem na Via Doloro-sa. Obok trzeciej stacji Drogi Krzyżowej znajduje się dziś wejście na dziedziniec ormiański, na którym wznosi się kościół Najświętszej Marii Panny “Spas-mos”, upamiętniający spotkanie Maryi z Jezusem. Nazwa wywodzi się ze zniekształcenia greckiego słowa “aspasmos”, czyli “pozdrowienie, spotkanie”. Kościół wznosi się na ruinach wcześniejszych, z okresu bizantyjskiego i epoki krucjat. Jest to więc bardzo starożytna i wiarygodna tradycja.

 

Wizjonerka Katarzyna Emmerich w taki sposób opisuje spotkanie Maryi z Synem na Drodze Krzyżowej: Przechodząc, wzniósł Jezus nieco głowę poranioną strasznymi cierniami i spojrzał na Matkę swą boleściwą, wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Boleść niezmierna i miłość odezwały się na ten widok z podwójną siłą w sercu Najświętszej Panny. Zniknęli Jej z oczu kaci, zniknęli żołnierze widziała tylko swego ukochanego, wynędzniałego, skatowanego Syna; wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między siepaczy i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Usłyszałam dwa bolesne wykrzykniki, nie wiem, czy wypowiedziane słowy, czy pomyślane w duchu: “Mój Synu” – “Matko moja”.

 

Spotkanie Maryi z Synem było zapewne wypełnione dwoma uczuciami: bólem i miłością. Najtrafniej oddają je słowa Jeremiasza: Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza, którą doświadczył mnie Pan (Lm 1, 12). Serce Maryi było blisko serca Jezusa. Ale nigdy bardziej niż tu i pod krzyżem nie zostało przeszyte bólem.

 

Miłość i cierpienie są wzajemnie powiązane. Nie ma miłości bez cierpienia. Prawdziwa miłość jest przekraczaniem siebie, swego egoizmu, “ogołoceniem” i wydawaniem siebie dla innych. “Przekraczanie własnego ja” jest zawsze bolesne i pozostawia ranę. Ale bez niej nie ma miłości. Z drugiej strony świadomie przeżywane cierpienie jest szkołą miłości. Mistyczka Marta Robin notuje w swoim dzienniczku: Doświadczam, jak słodko jest kochać, nawet w cierpieniu. I powiedziałabym nawet, zwłaszcza w cierpieniu, ponieważ cierpienie jest największą szkołą prawdziwej miłości… Jest ono żywym językiem miłości i wielką nauczycielką rodzaju ludzkiego. Uczymy się kochać i kochamy prawdziwie jedynie w cierpieniu i poprzez cierpienie, ponieważ cierpienie buduje się nie w rozkoszach ludzkich obecnego życia, ale w ogołoceniu i zaparciu się samego siebie, i na Krzyżu (17 III 1927).

 

Największe cierpienie będzie udziałem Maryi pod krzyżem. Święty Bonawentura w taki sposób próbuje wczuć się w jej ból: zebrawszy odważnie wszystkie swe siły, stała przed Nim, Ukrzyżowanym. Ileż razy musiała szlochać, z jękiem opłakując swego syna i wołając: “Jezu, Synu mój, kto mi pozwoli umrzeć z Tobą i za Ciebie, Synu mój najsłodszy?”. Ileż razy musiała podnieść swe skromne oczy ku tym palącym ranom, czy w ogóle się w nie wpatrywać choćby przez chwilę, czy zdołała w ogóle widzieć je wyraźnie za zasłoną swoich łez. Któż wątpi, że mogła omdleć z powodu ogromnego bólu w swoim wnętrzu? Dziwię się wręcz, że nie umarła. Jest jakby umarła, choć żyje, ponieważ żyjąc, cierpi najokrutniejszy ból śmierci (Vita mistica).

 

Święty Jan, który był świadkiem śmierci Jezusa, nie opisuje cierpienia, dramatu Maryi. Nie mówi o próbach pocieszania Jezusa. Zauważa jedynie, że wraz z innymi niewiastami “stała” pod krzyżem. Greckie wyrażenie wskazuje na poczucie godności. Maryja stoi z godnością Matki Boga. Tę samą godność, którą widzieliśmy w Jezusie dźwigającym w drodze na Kalwarię po królewsku swój krzyż jakby był Jego berłem, spotykamy teraz w Matce Jezusa, Matce Pana, Matce Boga (I. Garga-no). Nie ma żadnego ruchu, działania. Tylko stanie, kontemplacja, trwanie z Jezusem, współcierpienie.

 

Nasze ludzkie życie zwykle związane jest z doświadczeniem aktywizmu, działania, ruchu, pośpiechu. Tymczasem wobec krzyża okazuje się, że to wszystko jest względne, drugorzędne. Najważniejsza jest umiejętność trwania z Jezusem i w Jezusie, czyli pozwolenie, by przenikał nas swoim Duchem i miłością. Maryja pod krzyżem chce powiedzieć: “Trwajcie z Jezusem i uczcie się od Niego miłości”.

 

Na Kalwarii Maryja doświadcza bolesnego “wywłaszczenia” ze swego umiłowanego Syna. “Musi” oddać Go Bogu do końca, na śmierć. Żąda się od Niej, by wbrew swemu naturalnemu uczuciu miłości matki, współdziałała w bolesnym planie Ojca. Pod krzyżem Maryja dojrzewa do ostatecznego “tak”. Jej ofiara zostaje przyjęta. Maryja oddaje Jezusa. Ale Jezus na krzyżu wskazuje Maryi dalszą drogę. Ma przekazać swoją miłość Jego uczniom; Jej miłości zostaje powierzony Kościół. Jezus w osobie Jana oddaje Maryi całą wspólnotę uczniów. Także nas. Maryja zostaje Matką Kościoła. Jako “Nowa Ewa”, Oblubienica Chrystusa, “Nowego Adama” daje początek nowej wspólnocie, nowej ludzkości.

 

Jan, umiłowany uczeń Jezusa, w imieniu “nowej generacji” ludzkości wziął Ją do siebie [eis ta idia] (J 19, 27). Termin “eis ta idia” oznacza przede wszystkim domową intymność, ciepło domu i rodziny, do której wraca żołnierz po wojennej wyprawie, kupiec po dalekomorskiej podróży lub syn po pracy albo po spotkaniu z przyjaciółmi. “Eis ta idia” oznacza więc nie tyle dom jako budynek, co raczej domową intymność, którą nazwalibyśmy domowym ogniskiem, a nawet jeszcze czymś więcej. “Ta idia” odnosi się także do intymności małżonków. Tak wiec mamy tutaj do czynienia z intymnością rodzinną (I. Gargano).

 

Stojąc z Maryją pod krzyżem Jezusa, odczujmy, że Jezus dał swoją Matkę również nam. Powierzenie nam Maryi jako Matki dotyka naszej najgłębszej potrzeby – miłości. Pierwszy i najgłębszy kontakt człowieka budowany jest zawsze z matką. Ojca odkrywa się dopiero na drugim etapie (J. Augustyn). Dzisiaj niemal modne staje się powracanie do przeszłości i odkrywanie zranień z dzieciństwa, szczególnie ojca i matki. Żale i pretensje bywają pogłębiane i nie pozwalają przebaczyć ani dostrzec poświęcenia i miłości rodziców. Są bardziej krzykliwe i pamiętliwe niż doświadczenia dobroci, poświęcenia i miłości (chociaż czasem słabej i kruchej). W doświadczeniu przebaczenia i pojednania z rodzicami może pomóc modlitwa i nabożeństwo do Matki Najświętszej. Miłość Maryi może nas wprowadzić w braterską i przyjacielską miłość Jej Syna oraz ojcowską miłość Boga Ojca. Dopiero doświadczając prawdziwej miłości Boga, możemy przebaczyć innym (również rodzicom) rany, jakie nam zadali i zrozumieć, że u ich źródła leży słabość, kruchość, niezdolność do kochania. Możemy również dostrzec dobro i miłość, które kryły się za nieudolnością ich wyrażania.

 

Stojąc pod krzyżem, Maryja patrzyła, jak żołnierze rozdzielali między siebie szaty Jezusa. O tunikę, która była tkana, rzucili losy. Żołnierze zdawali sobie sprawę z jej wartości, dlatego nie chcieli jej niszczyć. Ból Maryi był tym większy, że tunikę tę, jak podaje tradycja, tkała Ona sama: Tę właśnie tunikę niemającą ani jednego szwu uważa się za figurę Kościoła. […] Była to tunika kapłańska, taka sama jak ta, którą z różnych okazji zakładał arcykapłan. Można przypuszczać, że tę cenną tunikę Jezus przywdział po raz pierwszy w Wieczerniku, z okazji ustanowienia Eucharystii (B. Martelet).

 

Maryja słyszała wszystkie słowa wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu, była świadkiem Jego modlitwy, cierpienia i bolesnego konania. Ewangelie nie notują żadnych słów pocieszenia; ani Jezusa, ani kobiet i Jana obecnych pod krzyżem. Jezus nie powiedział żadnego słowa pocieszenia, nie prosił ani o pomoc, ani o współczucie. Nic nie mówił do Magdaleny, nie dał bliskim żadnej wskazówki. Uczynił znacznie więcej – dał światu swój testament (B. Martelet). Pod krzyżem Maryja uczestniczy w niemej bolesnej kontemplacji i uczy się od Syna przeżywania cierpienia i umierania.

MATKA BOGA

MATKA BOGA
Medytacje biblijne
Stanisław Biel SJ

Bóg dał nam Maryję, byśmy idąc po śladach Jej pielgrzymki wiary dotarli do nieba.

Matka Boga to zbiór tekstów, które w przystępny sposób ukazują życie kobiety wybranej przez Boga na Rodzicielkę Jego Syna. Dzięki nim przypatrujemy się biblijnym scenom, które odmalowują radości, troski, ból i ostateczną chwałę Dziewicy, by odnaleźć wzmocnienie i światło na naszej drodze wiary.

Ciekawostką jest, że medytacje poświęcone Matce Chrystusa poprzedzone są refleksjami nad sylwetkami pięciu kobiet z genealogii Jezusa, które uważa się za typy Maryi. Dodatkowo każda medytacja zawiera pytania pomocne w osobistej refleksji i modlitwie.

http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2344,czego-uczy-nas-maryja-na-drodze-krzyzowej.html
______________________________

Medytacje jerozolimskie

Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • WIOSNA 62/2010
Fot. Józef Augustyn SJ

We wnętrzu grobu Jezusa

Biegli obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę. […] Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył (J 20, 4-8).

Wchodząc do Bazyliki Grobu Pańskiego w Jerozolimie, dobrze jest zapomnieć, że została podzielona pomiędzy kilka wyznań chrześcijańskich: rzymskich katolików, greckich ortodoksów, Ormian, Koptów i Etiopczyków. Dobrze jest zapomnieć, że dochodzi między nimi do konfliktów i nieporozumień. Ludzka słabość ujawnia się wszędzie. Także w tym najświętszym dla chrześcijaństwa miejscu. Dobrze jest nie zwracać większej uwagi na panujący w Bazylice gwar, hałas i zamieszanie, typowe dla tak znanych miejsc. Wielu odwiedzających traktuje Bazylikę jako turystyczną atrakcję, a nie miejsce modlitwy i skupienia. (Najlepszym czasem na modlitwę na Golgocie i przy Grobie Pańskim są wczesne godziny poranne, tuż po otwarciu Bazyliki, albo godziny nocne).

Dobrze jest też nie zatrzymywać się zbytnio na wystroju artystycznym wnętrza Bazyliki, na pomieszaniu stylów estetycznych wywodzących się z różnych epok. Każde wyznanie ozdabia swoje święte miejsca według własnej tradycji artystycznej, co w sumie daje wrażenie przypadkowości, a nawet pewnego chaosu artystycznego. Jak wstawiać do Bazyliki Grobu Pańskiego, której mury pamiętają czasy krzyżowców, nowoczesne płaskorzeźby, jak czynią to katolicy? Zupełnie nie przystają one do tradycyjnego wystroju prawosławnych Greków, Koptów czy Ormian.

Dobrze jest też nie zwracać uwagi na walącą się rotundę zwaną Anastasis (gr. zmartwychwstanie), w środku której znajduje się serce Bazyliki – Kaplica Grobu Bożego. Przed ruiną chronią ją jedynie zewnętrzne ordynarne umocnienia z żelaznych szyn. Wierni traktują je jak wielki świecznik, umieszczając w nich płonące lampki i świece. Dobrze jest również nie wsłuchiwać się w kakofonię, jaką tworzą głośne modlitwy wszystkich wyznań, szczególnie zaś prawosławne dzwony i śpiewy oraz zagłuszające wszystko katolickie organy.

Usposobieni w ten sposób możemy dopiero wejść, schylając nisko nasze głowy z powodu niskiego i wąskiego przejścia, do ciasnego wnętrza Kaplicy Grobu. Będziemy wówczas zdolni skupić naszą uwagę na tym jedynym miejscu, w którym dokonała się największa tajemnica wiary: Zmartwychwstanie Jezusa.

Klęcząc i opierając głowę o grobową skałę, możemy w skupieniu i ciszy wyznać, że w tym miejscu Chrystus, Wcielony Syn Boży, ukrzyżowany pod Poncjuszem Piłatem, trzeciego dnia zmartwychwstał i zasiada po prawicy Ojca.

To jest najważniejszy cel i owoc pielgrzymowania do Ziemi  Świętej.

Uklęknąć przed skałą grobu i złożyć na niej pocałunek

Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20, 29).

Trudno oczami wyobraźni przedstawić sobie Jezusowe Zmartwychwstanie. Kolorowe kartki świąteczne ukazujące Zmartwychwstałego raczej nam w tym przeszkadzają, niż pomagają. O ile męka i śmierć Jezusa, z całą ich brutalnością, są proste dla naszej percepcji, ponieważ oddają świat, w jakim i my żyjemy na co dzień, o czym nieustannie informują nas media,
o tyle przedstawienie misterium Zmartwychwstania, którego poza Jezusem nikt nie doświadczył, przekracza całkowicie naszą wyobraźnię.

W Pasji Mela Gibsona, gdzie męka i śmierć Jezusa zostały przedstawione wyraźnie, sceny obrazujące Zmartwychwstanie wypadają blado i nieprzekonywająco. W filmie tym istnieje przepaść pomiędzy obrazami męki i śmierci a obrazami Zmartwychwstania. Podobną przepaść w wizualnym przedstawieniu męki i Zmartwychwstania Jezusa dostrzegamy
w Drodze Krzyżowej Jerzego Dudy-Gracza na Jasnej Górze. Obrazy Zmartwychwstałego robią wrażenie tanich wielkanocnych kartek świątecznych. Ale czyż może być inaczej? św. Paweł pisze: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9). Jeżeli nasze oczy, uszy, rozum i serce nie mogą sobie przedstawić miejsca, które przygotowuje nam Jezus, to jakże mogą wyobrazić sobie samego „Przygotowującego” – zmartwychwstałego Pana?

W kontemplacji Jezusa, który powstał z martwych, niewiele pomagają nam zmysły także i wtedy, gdy stajemy w „materialnym miejscu” Jego Zmartwychwstania – w rotundzie Anastasis okrywającej grób w Bazylice Grobu. Oko widzi jedynie ciasne kamienne pomieszczenie zakopcone wiecznie płonącymi świecami, stare ikony o przeciętnej wartości artystycznej, a przy tym zniszczone przez nieustanne dotykanie ich przez pielgrzymów, wypolerowany pocałunkami wiernych kamień grobowy, dziesiątki zakopconych lampek oliwnych, wazon z prostymi kwiatami. Ucho słyszy tu wieczny gwar turystów, pokrzykiwanie – niemalże niegrzeczne – greckiego mnicha pilnującego porządku. Człowiecze serce zaś, siedlisko doznań i emocji, doświadcza sprzecznych odczuć i wrażeń.

Ale wbrew tym wszystkim wrażeniom pełnym sprzeczności wyznajemy wiarę w Jezusa Zmartwychwstałego, ponieważ uwierzyliśmy tym, którzy jednak widzieli, jednak słyszeli, jednak dotykali Zmartwychwstałego Pana. Chrystus […] ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie. […] Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim Apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi (1 Kor 15, 3-8). To wiara w świadectwo Apostołów o Zmartwychwstałym, a nie nasze zmysły, każe nam uklęknąć z największą czcią przed skałą Grobu Pańskiego i złożyć na niej pocałunek miłości.

Strażniczka grobu swego Syna

Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk 2, 19).

W Bazylice Grobu Pańskiego, z tyłu rotundy Anastasis okrywającej miejsce Jezusowego Zmartwychwstania, nieco na uboczu, gdzie nie tłoczą się już pielgrzymi, znajduje się mały ołtarz poświęcony Matce Najświętszej. Na początku XII wieku był tu ołtarz parafialny Kościoła łacińskiego. W 1537 roku został on przekazany chrześcijanom obrządku koptyjskiego, by mogli przy nim celebrować swoją liturgię. Codziennie we wczesnych godzinach rannych, gdy na Kalwarii i w Grobie Pańskim katolicy odprawiają recytowane cicho Msze święte, mnisi koptyjscy odprawiają swoje poranne modły.

Chrześcijanie koptyjscy, wbrew Soborowi Chalcedońskiemu (451 rok), uznają w Jezusie tylko „jedną naturę” (physis). Ale jak wszyscy chrześcijanie, których duchowość zakorzeniona jest w pierwotnym Kościele, troskliwie pielęgnują kult Matki Jezusa. W ich skromnej, prowizorycznej kapliczce przylegającej do Grobu Jezusa, zrobionej z metalowych konstrukcji, plastiku i płótna, pośród ikon przedstawiających tajemnice życia Jezusa i Jego Matki, w centrum, znajduje się piękna ikona Madonny z Dzieciątkiem, którą adorują dwaj aniołowie. To klasyczna ikona Bogurodzicy, jakich wiele w Kościele wschodnim i zachodnim. Pod ołtarzem kamień do ucałowania, który przylega do muru rotundy Anastasis.

Skromna kaplica Koptów jest zawsze pełna świeżych kwiatów, palących się lampek oliwnych, świec zapalanych przez wiernych. Mnich koptyjski, o ciemnej spalonej słońcem cerze i surowym ascetycznym wyglądzie, niczym Ojciec pustyni z pierwszych wieków chrześcijaństwa czuwa przy ołtarzu, zapraszając pielgrzymów do oddania czci Matce Jezusa. I choć w Bazylice Grobu nie jest to jedyne miejsce poświęcone Matce Najświętszej (na Kalwarii jeden z dwu ołtarzy katolików poświęcony jest Matce Bolesnej), to jednak z tej prostej kaplicy koptyjskich chrześcijan emanuje ciepło, serdeczność i intymność, jakby w tej potężnej Bazylice z jej surowymi blokami kamiennymi z czasów krzyżowców, walącą się rotundą Grobu Pańskiego, bolesnymi konfliktami pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi oraz codziennym gwarem pielgrzymek i turystów sama Matka Jezusa chciała wprowadzić odrobinę rodzinnego ciepła betlejemskiej groty i nazaretańskiego domku.

Wielu pielgrzymów, pomodliwszy się na Kalwarii i przy Grobie Pańskim, zwiedziwszy wszystkie zakamarki tej potężnej Bazyliki: kaplicę Najświętszego Sakramentu, ołtarz Marii Magdaleny, kaplicę św. Heleny, kaplicę Adama, kaplicę znalezienia krzyża, przed opuszczeniem Bazyliki Grobu przychodzi przed obraz Koptyjskiej Pani, by się pożegnać z Matką Jezusa, czuwającą wraz z koptyjskimi mnichami przy Grobie swojego Syna.

Niepodzielny Chrystus

„O przedziwna potęgo krzyża” (św. Leon Wielki).

Ratuj nas, Panie, Boże nasz, zgromadź spośród narodów, abyśmy wielbili święte imię Twoje i dumni byli z Twej chwały. Błogosławiony Pan, Bóg Izraela, od wieków na wieki! A cały lud niech powie: Amen! Alleluja! (Ps 106, 47-48).

Kalwaria, miejsce ukrzyżowania Jezusa, oraz rotunda Anastasis w Bazylice Grobu Pańskiego należą do Greków prawosławnych. To greccy mnisi strzegą tych świętych miejsc, choć wszyscy pielgrzymi, niezależnie od wyznania i religii, mają bezpośredni dostęp do nich. Mogą wejść do kaplicy Grobu Jezusa, małego i ciasnego pomieszczenia stylizowanego na grobowiec; a na Kalwarii mogą uklęknąć przed ołtarzem, gdzie znajduje się skała, w której umieszczony był krzyż, chwilę pomodlić się, włożyć rękę we wgłębienie skalne i bezpośrednio dotknąć miejsca, gdzie – zgodnie z tradycją – była wbita pionowa belka krzyża. W chwilach nasilenia się pielgrzymkowego ruchu pielgrzymi ustawiają się w kolejce przed rotundą Anastasis oraz na Golgocie, by stanąć w tych dwu świętych miejscach, oddalonych od siebie zaledwie kilkadziesiąt metrów.

I choć obserwując religijne gesty pielgrzymów, można łatwo rozpoznać, do jakiego wyznania należą, w Bazylice nikt na to nie zwraca najmniejszej uwagi. I tak Kalwaria oraz Grób Jezusa, w niezamierzony przez człowieka sposób, ale przewidziany w planach Opatrzności, staje się miejscem wielkiej wspólnej modlitwy ekumenicznej. Tu, w Bazylice Grobu Pańskiego, spotykają się wyznawcy wszystkich Kościołów rozdzielonych od tysiącleci bądź stuleci. Wymieszani między sobą nie pytają, kto należy do jakiej wiary i jakiego Kościoła. Wszyscy oni kontemplują mękę, śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa; dziękują za Jego nieskończoną Miłość, jaka objawiła się w Ukrzyżowanym; oddają cześć Maryi Matce Jezusa i zawierzają się Jej pieczy; przepraszają za swoje grzechy; powierzają Panu swoich bliskich.

Gdyby owa kontemplacja Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana trwała nie tylko w czasie tych krótkich chwil pielgrzymowania, ale była stałą i wierną postawą wszystkich chrześcijan w tych wspólnotach, w których żyją na co dzień, jedność Kościoła szybko stałaby się oczywistością. Dziwilibyśmy się, że tak długo nie mogliśmy pokonać naszych wzajemnych niechęci, wrogości i urazów. Nie wypominalibyśmy już sobie, kto bardziej zawinił i kto kogo bardziej skrzywdził w ciągu dwudziestu wieków wspólnej historii.

Czyż Chrystus jest podzielony? (1 Kor 1, 13) – zdaje się pytać każdy kamień wszystkich sanktuariów Ziemi świętej: Bazyliki Grobu Pańskiego w Starej Jerozolimie, Bazyliki Narodzenia w Betlejem, Meczetu Wniebowstąpienia na Górze Oliwnej i wszystkich innych.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-7367.medytacje-jerozolimskie.htm

_______________________________

Matka kochająca

Stanisław Biel SJ
Życie Duchowe • LATO 75/2013
Fot. Józef Augustyn SJ

W Maghdouche w pobliżu biblijnego Sydonu znajduje się znane libańskie sanktuarium maryjne. Tradycja mówi, że gdy Jezus przybył w te okolice, wraz z innymi kobietami towarzyszyła Mu Maryja. Sydon był miastem kananejskim, pogańskim, zamkniętym dla kobiet Izraela. Maryja nie mogła więc iść dalej z Jezusem. Wobec tego na powrót Syna i Jego uczniów oczekiwała w grocie na modlitwie i medytacji. Grota ta stała się miejscem modlitwy pierwszych chrześcijan, a od czasów Konstantyna Wielkiego Sanktuarium Pani Czekającej. Przesłaniem sanktuarium jest hasło: “Nasza Pani czeka na nas”. Miejsce to oddaje istotę duchowego piękna Maryi. Jest Ona Matką Pięknej Miłości o wielkim sercu, oczekującą na każdego z tęsknotą i niecierpliwością u boku swego Syna, w domu Ojca.

Melania Calvat, świadek objawień Maryi w La Salette, próbuje naszkicować piękno duchowe i głębię miłości Maryi: “Najświętsza Dziewica była przepiękna i utkana z miłości; patrząc na Nią, marzyłam o tym, by stopić się z Nią w jedność. W jej stroju, tak jak i w Jej osobie wszystko tchnęło majestatem, wspaniałością, chwałą niezrównanej królowej. Wydawała się biała, niepokalana, krystaliczna, olśniewająca, niebiańska, świeża, nowa, tak jak Dziewica. Wydawało się, że słowo «miłość» wychodziło z Jej srebrnych i przeczystych warg”.

Piękno miłości Maryi wynika z Jej relacji do Trójcy Świętej. Bóg Ojciec posłał anioła Gabriela i napełnił Maryję nadzwyczajną łaską, Duch Święty dokonał w Niej dziewiczego poczęcia, a Syn Boży zstąpił na ziemię, rodząc się z Dziewicy. Maryja została napełniona najwyższą “dawką” miłości, gdyż stykała się z nią na co dzień, co więcej – nosiła w sobie samą Miłość. Bóg wybrał Ją jako nieskalaną i czystą, zdolną odpowiedzieć na miłość do końca. W czasie Zwiastowania anioł pozdrowił Ją słowami: Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą (Łk 1, 28). Użyte tu greckie słowo chaire oznacza również: “raduj się, wesel się, bądź szczęśliwa”, natomiast kecharitomene wskazuje na zachwycające piękno dziewczyny. Pozdrowienie anioła można zatem przełożyć: “Raduj się Ty, która zostałaś uczyniona przepiękną, Ty, która jesteś uosobionym pięknem”. Maryja od początku swej egzystencji jest piękna, wybrana jako pełna miłości i wdzięku w oczach Boga.

Stwórca w sposób najpełniejszy “skumulował” wszystkie boskie przymioty w Matce swego Syna. Maryja z kolei rozwijała je i żyła miłością od dziecka. Wszak była wychowana na najważniejszym przykazaniu: Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił (Pwt 6, 4-5). Jej miłość była wzorowana na miłości Bożej. Maryja była nierozdzielnie związana z Jezusem. Żyła dla Niego i w Jego cieniu. Jej powołanie, sens życia i misja wyrażały się w oddaniu Mu całej osobowości i przestrzeni życia. W Niej w sposób szczególny dopełniły się słowa św. Pawła: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20).

W sztuce eksponowane są szczególnie dwa aspekty duchowe Maryi wskazujące na radosne i bolesne tajemnice Jej życia. Z jednej strony przedstawia się Maryję jako Matkę o głębokim pokoju wewnętrznym, dającą swojemu Dziecku poczucie bezpieczeństwa, z drugiej – jako Matkę Boleściwą, która nie unika cierpienia, lecz je podejmuje, przeżywa i przemienia. Oba aspekty znajdują dopełnienie w tajemnicach chwalebnych. Piękno Maryi, które wyraża się w miłości, znaczyło całe Jej ziemskie życie, radości i smutki. W Nazarecie odpowiedziała Bogu całym sercem: Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1, 38). Ta hojna odpowiedź miłości będzie potwierdzana przez całe życie Maryi.

Pierwszym testem dla tej odpowiedzi była relacja Maryi z Józefem. On był Jej najbliższy. Kochała go miłością czystą, widziała ból, jakiego doświadczał, gdy odkrył, że jest brzemienna, i nie mogła mu pomóc. Nie czuła się zobowiązana do wyjawienia tajemnicy Boga i dlatego – podobnie jak Józef – cierpiała w milczeniu. Radością i zarazem cierpieniem było dla Maryi narodzenie Syna Bożego. Jezus przyszedł na świat w grocie dla bydła. Żadna matka nie życzyłaby sobie podobnego porodu. Maryja nie mogła zapewnić Jezusowi ani podstawowych warunków sanitarnych, ani poczucia bezpieczeństwa. W lęku o życie Jezusa musiała uciekać do Egiptu. Przeżywała trudy wędrówki i życia związanego z emigracją.

W kolejnych latach źródłem bólu Maryi było Jej niezrozumienie Syna i wynikające z niego nieporozumienia. Ludzkie myślenie Maryi nie zawsze nadążało za myślami Jezusa. Tak było w czasie pielgrzymki do Świątyni. Dwunastoletni Jezus nie wrócił z Rodzicami do Nazaretu, ale pozostał w domu Ojca. Maryja i Józef z bólem serca szukali Go przez trzy dni (Łk 2, 48). Maryja cierpiała również po odejściu Jezusa. W wieku około trzydziestu lat Syn rozstał się z Nią i rozpoczął ewangelizację. Zapewne wtedy oczekiwała Jego pomocy. Po śmierci Józefa była przecież samotną, starzejącą się wdową. Jednak dla Jezusa najważniejszy był Ojciec i Jego misja. W czasie nielicznych późniejszych spotkań z Jezusem Jej miłość wystawiana była na próbę. W Kanie Galilejskiej ucieszona spotkaniem czuła się w pełni jako matka, która może prosić Syna. Tymczasem Jezus zachował pewien dystans. Nie chciał zapewne zerwać więzów miłości wynikających z macierzyństwa, które trwają również w wieku dojrzałym. Jednak wyraźnie podkreślił, że o Jego misji decyduje Ojciec Niebieski.

Największy ból i egzamin z miłości przeżyła Maryja na Drodze Krzyżowej i w czasie śmierci Jezusa. Nic wówczas nie mówiła. “Jedynie” kontemplowała i współprzeżywała z Synem Jego ból. Serca Matki i Syna były złączone miłością i cierpieniem. Pod krzyżem dojrzewała do ostatecznego “tak”. Jej ofiara została przyjęta.

Życie Maryi było wypełnione miłością i ludzkim cierpieniem. Jednak, poza jedną wymówką w jerozolimskiej Świątyni, z Jej ust nie padły słowa skargi, żalów czy pretensji. Wszystkie trudne sprawy przechowywała w swoim sercu, rozważała i kontemplowała. Brzmi to być może paradoksalnie, ale nie ma miłości bez cierpienia. Prawdziwa miłość jest przebijaniem swego serca i wydawaniem go dla innych. Jest więc bolesna i pozostawia ranę. Bez niej jednak nie ma miłości. Jest egoizm. Przebite Serce Jezusa na krzyżu i przebite serce Maryi na Golgocie odsłaniają głębię i piękno miłości do końca.

Dziś Maryja uwielbiona w niebie promieniuje pięknem, chwałą, miłością, gdyż trwa nieustannie w kontemplacji samego Boga. “Z jej duszy, przepełnionej obecnością Jej Syna, chwała promienieje na całe Jej ciało i przemienia je”. Każdy, kto kontempluje Jej piękno i zwraca się do Niej w modlitwach, otrzymuje cząstkę z owej niezwykłej miłości, piękna i głębi ducha.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-258.matka-kochajaca.htm

________________________________

Trzydzieści dni przed Panem

Ks. Sebastian Wyrzykowski
Życie Duchowe • ZIMA 77/2014


Fot. Robert Więcek SJ

Doświadczenie trzydziestodniowych rekolekcji ignacjańskich było dla mnie wielką łaską. Pan Bóg działał w nich z jednej strony bardzo hojnie, z drugiej – zaskakująco. W jasny i mocno odczuwalny sposób doświadczyłem tego już w pierwszym tygodniu Ćwiczeń. Podczas jednej z rozmów z kierownikiem duchowym powiedziałem nawet, że gdybym miał wyjechać z rekolekcji po czterech dniach, byłbym już całkowicie usatysfakcjonowany. Pan Bóg na tym jednak nie poprzestał. Wciąż dawał więcej i więcej…

 

Poszerz przestrzeń swojego serca

Jednym z pierwszych owoców rekolekcji było odkrycie fragmentu Pisma Świętego, który stał się dla mnie światłem nie tylko na czas pobytu w domu rekolekcyjnym. Odkryłem w nim także przewodnie motto swojego kapłaństwa i w ogóle bycia chrześcijaninem. To zdanie z Księgi Proroka Izajasza: Poszerz przestrzeń twego namiotu (Iz 54, 2), które wybrzmiewa we mnie w trzech wymiarach. Po pierwsze, jako słowo-obietnica: Bóg zapewnia w niej kobietę niepłodną o zdjęciu z niej hańby przez danie jej potomstwa, dla którego ma zrobić miejsce w swym namiocie. Po drugie, jako słowo-zadanie wzywające do zaufania Panu Bogu: owszem, niewiasta otrzyma potomstwo, lecz jeszcze zanim to nastąpi, winna rozpocząć konkretne przygotowania do przyjęcia obiecanej łaski. Po trzecie, jako słowo-prośba, o czym za chwilę.

To Izajaszowe zdanie pozwoliło mi odkryć sensowność trudnych wydarzeń z historii mojego życia. Nie tylko ukazało mi głęboką troskę Pana Boga o mnie oraz fakt, że wszystko ma swój czas i sens, lecz także zapewniło o Bożej hojności względem mnie. Bóg pragnie obdarzać mnie nową łaską, ale nie może działać w ciasnym sercu. Stąd wezwanie do „poszerzania przestrzeni namiotu” – do coraz większego zaufania Mu, do przysposabiania serca na przyjęcie Bożej łaski. A jednocześnie – i tu wracam do trzeciego wymiaru słowa-prośby – zdaję sobie sprawę, że sam o własnych siłach nie jestem w stanie wykrzesać z siebie tej hojności i to rodzi we mnie prośbę: „Ty sam, Boże, «poszerz przestrzeń mojego namiotu»”.

Wspaniałym darem pierwszego etapu Ćwiczeń była dla mnie również spowiedź generalna. Tydzień, w którym św. Ignacy proponuje ją rekolektantom, odprawiałem już wcześniej dwukrotnie w czasie rekolekcji ośmiodniowych. Miałem więc za sobą to doświadczenie. Postanowiłem jednak odbyć kolejną nie według zasady „od ostatniej spowiedzi generalnej do dziś”, lecz jeszcze raz powierzając Panu Bogu całe swoje życie. Nie dlatego, bym nie dowierzał Bogu czy chciał robić jakieś „poprawki”, ale powierzając Mu to wydarzenie na zupełnie innym, głębszym poziomie. O ile pierwszą spowiedź generalną odbyłem bardziej na zasadzie „wypowiedzenia” grzechów, które mnie poraniły, o tyle ta podczas rekolekcji trzydziestodniowych stanowiła ufne zanurzenie całego mojego życia w Bożym miłosierdziu.

 

Czas pustyni

Od drugiego tygodnia rekolekcji rozpoczął się czas duchowej pustyni, który trwał również w trzecim i czwartym tygodniu, właściwie aż do ostatniego pełnego dnia rekolekcji, kiedy Bóg obdarzył mnie naprawdę wielkim prezentem. Dar ten – jako przejaw niezwykłej Bożej miłości i hojności – całkowicie mnie „rozbroił”.

Pisząc o duchowej pustyni, nie mam na myśli stanu, kiedy człowiek odnosi wrażenie nieobecności Boga i opuszczenia przez Niego. Świadomość Bożej obecności towarzyszyła mi nieustannie. Natomiast odprawiane medytacje postrzegałem jako całkowicie jałowe. Doświadczyłem wówczas zupełnej bezradności i niemożności kontemplacji. Po ludzku była to strata czasu. Przychodziłem na modlitwę po to, by przez godzinę zmagać się z narzucającymi się myślami i obrazami pochodzącymi z mojego życia. Liczne rozproszenia jedynie na moment udawało mi się przekraczać, by prosić Boga o przemianę, gdyż sam z siebie nie potrafiłem przy Nim trwać ani myślą, ani zmysłami, ani sercem…

Jednak także w tym trudnym czasie Pan Bóg mówił do mnie bardzo wyraźnie. Po pierwsze, właśnie poprzez wspomniane rozproszenia, które były dużo silniejsze niż biblijne obrazy, Bóg pokazał mi, jak jeszcze ograniczona pozostaje moja relacja z Nim. Jak wciąż idę przez życie i przeżywam swoją wiarę w sposób światowy, Jemu oddając tylko część swojego serca, nie angażując w spotkania z Nim pełni siebie wraz ze swoimi emocjami, wyobraźnią i zmysłami.

Odpowiedzią na pytanie, dlaczego tak się dzieje, było kolejne odkrycie tego „jałowego” czasu, a mianowicie zrozumienie ogromnej wartości, a nawet niezbędności w życiu duchowym szeroko pojętej ascezy – podejmowanych wyrzeczeń, trudów i postów, wstrzemięźliwości, ale i akceptacji odrzucenia, przyjęcia niesprawiedliwych oskarżeń – co do tej pory w niewielkim tylko stopniu obecne było w moim życiu. Dotąd ascezę traktowałem jako pobożne ćwiczenie duchowe mające przybliżyć mnie do Jezusa przez wyćwiczenie w sobie silnej woli, która pozwoli na bardziej radykalne opowiedzenie się za Nim.

I choć ten wymiar także jest istotny, moim odkryciem stało się zrozumienie, że asceza jest nieodzowna do poznania Jezusa na poziomie głębszym niż intelektualny. To właśnie przez współodczuwanie mam szansę bardziej Go zrozumieć, bardziej się z Nim zżyć, wejść w Jego życie. Jeżeli więc Jezus był głodny, pościł na pustyni, jeżeli ciężko pracował, był nieraz zmęczony, znieważony i odrzucony – to ja przez podobne doświadczenia mogę się z Nim zjednoczyć. I nie chodzi tylko o jakieś abstrakcyjne włączanie się ze swymi zmysłami w odległą historię biblijną, ale o coś więcej: o Jezusa żywego i obecnego we mnie, a także o Jezusa obecnego tu i teraz w głodujących, zmęczonych, odrzuconych braciach i siostrach.

To asceza, która uczy solidarności, która pomaga wyjść z układu „Pan Bóg i moja pobożność” na rzecz relacji „Pan Bóg i ja z moją pobożnością w odniesieniu do drugiego człowieka”. Do tej pory nie za bardzo umiałem zanurzyć się w Bogu na modlitwie, ponieważ niewiele było w moim życiu w ten sposób rozumianej ascezy.

 

Cierpliwość i hojność na modlitwie

Trzecim bardzo ważnym odkryciem czasu pustyni była wartość mojej hojności dla Boga i cierpliwości wobec oczekiwania na Jego działanie. Św. Ignacy zachęcał, by w przeżywanych trudnościach na modlitwie nie skracać spotkania z Bogiem, lecz wręcz przeciwnie: jeszcze je wydłużać. Największe Boże łaski są zostawione dla nas na koniec. Przekonałem się o tym, trzymając się mocno tej reguły. Choć medytacje, jak wspomniałem, były dla mnie po ludzku jałowe, trwałem na nich, walcząc przez ponad godzinę z rozproszeniami, zmęczeniem i bezmyślnością. Pan Bóg potwierdził sensowność tego działania: dla ostatniego rozważania i tego, co na nim przeżyłem, warto było podjąć cały trud.

Medytacja ta była oparta na spotkaniu Piotra z Jezusem Zmartwychwstałym nad Jeziorem Tyberiadzkim (por. J 21, 15-19). Rekolekcjonista we wprowadzeniu do medytacji wieczorem dnia poprzedniego podawał propozycje punktów, na których warto się skoncentrować. Zachęcał do zestawienia trzykrotnego pytania Jezusa o miłość z trzykrotnym zaparciem się Piotra. Zapisując wszystkie te punkty, nie czułem żadnych poruszeń, nie widziałem w nich tropu, za którym mógłbym pójść. Wszystko wydawało mi się odległe i oderwane od mojego życia, zwłaszcza że nigdy jakoś specjalnie nie utożsamiałem się z postacią
św. Piotra. Kolejny dzień zapowiadał się więc „bez rewelacji”.

Pan Jezus miał jednak swój czas i swoje miejsce, by dotrzeć do mojego serca w mocy Ducha Świętego. Gdy rozpocząłem medytację, od razu uderzyło mnie pierwsze odkrycie: przecież w moim życiu również miały miejsce trzy bardzo poważne zaparcia się Pana Jezusa. Dalsze rozmyślanie stało się lawiną kolejnych świateł. Przez trzykrotne pytanie Jezusa o miłość odkryłem niesamowitą hojność Boga, który nie tylko nie wypomina mi mojego grzechu (choć w delikatny sposób do niego nawiązuje po to jedynie, by jeszcze bardziej mnie zachwycić swoją miłością), lecz także pragnie niejako „wykorzystać” ten upadek do zaproszenia mnie do głębszej relacji ze sobą: Czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? (J 21, 15).

W ten sposób ostatecznie dokonała się akceptacja historii mojego życia. Bo choć wielokrotnie oddawałem Bogu moje zranienia z przeszłości, to jednak gdzieś w podświadomości rodziły się pretensje typu: Czy musiało do tego dojść? Dlaczego tego doświadczyłem? W tej medytacji odkryłem ogromną miłość i czułość Pana Boga obecnego także w trudnej historii mojego życia. Ujrzałem Boga, jak w swej Opatrzności i genialności wykorzystuje zło, którego notabene nie chce, jako środek prowadzący do większego przylgnięcia do Niego. Dopiero w tej ogromnej Bożej bezinteresowności zobaczyłem swoją małość i grzeszność. Doświadczenie tego kontrastu to kolejna Boża łaska, która poprowadziła mnie do rozmyślania nad wspaniałością Stwórcy.

 

Zaproszenie do Jezusowego radykalizmu

Na tym jednak medytacja się nie zakończyła. Dwa ostatnie wersety uzmysłowiły mi kolejną rzecz. Dotąd wydawało mi się, że pierwszym Jezusowym wezwaniem Pójdź za Mną (por. Mt 4, 19) w moim życiu była myśl o wstąpieniu do seminarium. Nad zrozumieniem, na czym naprawdę polega bycie uczniem Jezusa, dominował wówczas przede wszystkim zachwyt Osobą Jezusa oraz duma z wybrania mnie. Drugą, bardziej świadomą, odpowiedzią na wezwanie Jezusa stało się przyjęcie święceń po okresie seminaryjnej formacji, która nieco oczyściła moje patrzenie na samego siebie oraz wizję zaprowadzania królestwa Bożego na ziemi. Poniekąd rzeczywiście tak było, jednak medytacja Ewangelii o spotkaniu Jezusa z Piotrem pokazała mi, że moment moich święceń był jeszcze niewiele rozumiejącą odpowiedzią na Boże wezwanie.

Czas rekolekcji odczytałem jako kolejne Jezusowe zaproszenie do pójścia za Nim, lecz już na nowych zasadach. Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś (J 21, 18). Zrozumiałem, że moje dotychczasowe, siedmioletnie kapłaństwo, mimo starań bycia szczerym i gorliwym w służbie podświadomie wciąż przeżywałem „po mojemu”. To było bardzo subtelne realizowanie własnego „ja”: nie tyle chodziło tu o jakiś upór, ile raczej o swoistą ucieczkę przed tym, co naprawdę dla mnie trudne, o unikanie konfliktów, wyśmiania czy odrzucenia. A zatem – na ile się da – unikanie tego, co w chrześcijaństwie stanowi drogę do Zmartwychwstania: umierania dla siebie. Oczywiście, zarówno cierpienie, jak i pewne formy poświęcenia były obecne w moim życiu. W dużej mierze była to jednak ofiara, którą sam sobie wybierałem. Z ilu „frontów” uciekłem? Bóg jeden to wie! Teraz jednak widzę nowe zaproszenie do odważnego Bożego radykalizmu. To kolejny ogromny owoc rekolekcji.

Szczególnie cenna była dla mnie możliwość odprawienia ignacjańskich Ćwiczeń w „pełnowymiarowej”, trzydziestodniowej formie. Oczywiście rekolekcje ośmiodniowe, w których uczestniczyłem wcześniej, także wiele mi pomogły. Jednak to właśnie na miesięcznym skupieniu przemówił do mnie całościowo i dobitnie geniusz św. Ignacego, podającego konkretną metodę szukania Boga: tak bardzo uporządkowaną i logiczną, że aż zachwycającą.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-4888.trzydziesci-dni-przed-panem.htm

________________________

Maryja najlepszą Uczennicą swojego Syna

Homilia
Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • ZIMA 81/2015

Fot. Józef Augustyn SJ

Maryja Niepokalana, poczęta bez zmazy grzechu pierworodnego, to Kobieta waleczna. W Apokalipsie św. Jana widzimy, jak zmaga się i walczy o uratowanie Dziecka, które wydaje na świat. Wielki znak ukazał się na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. […] I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów – a na głowach jego siedem diademów […]. I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej Dziecię (Ap 12, 1. 3-4). Od samego początku zarówno Niewiasta, jak i Jej Syn są zagrożeni. Porodziła Syna – Mężczyznę, zaraz jednak zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga (Ap 12, 5-6). Tak w symbolicznym obrazie przedstawione są dzieje walki Niepokalanie Poczętej o uratowanie Syna.

Ewangelia św. Jana ukazuje nam walkę Maryi pod krzyżem swojego Syna. Przez całe życie wiernie Mu towarzyszyła. Czyniła to nie tylko jako Matka, lecz także jako Jego najlepsza Uczennica. To od Syna Maryja uczy się zmagania i walki duchowej.

Szkoła uległości i oddania

Syn został dany Maryi jako Jej Nauczyciel i Mistrz. Widzimy to dobrze na przykładzie opowiadania o zaginięciu Jezusa w świątyni (por. Łk 2, 41-50). Dwunastoletni Jezus „samowolnie” oddalił się od rodziców, a oni trzy dni Go szukali. W ciągu tych trzech długich dni Maryja była pełna niepokoju. To naturalne, że Matka – choć Niepokalanie Poczęta – drżała o swoje Dziecko. Powróciła trauma sprzed dwunastu lat, kiedy to rodząc Je, zobaczyła Smoka, który miał siedem głów i dziesięć rogów i który chciał pożreć Jej Syna. Po odnalezieniu Jezusa w świątyni swój niepokój wyraziła pytaniem: Synu, czemuś nam to uczynił? (Łk 2, 48).

Wtedy Jezus swojej najlepszej Uczennicy, bardziej niż swojej Matce, udzielił trudnej lekcji: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? (Łk 2, 49). Jakby chciał powiedzieć: „Czy zapomniałaś o moich początkach? Czy zapomniałaś, w jaki sposób zostałem poczęty w Twoim łonie? Czy zapomniałaś, w jaki cudowny sposób zostałem uratowany z rąk Heroda? Nade Mną czuwa mój Ojciec i powinienem być w tym, co należy do Niego”.

Historia relacji Maryi z Jezusem spisana na kartach Ewangelii to wielka szkoła uległości, pokory i bezgranicznego oddania. Tę niełatwą lekcję Maryja otrzymuje także w Kanie Galilejskiej (por. J 2, 1-11). W czasie odbywającego się tam wesela Matka zwróciła się do Syna: Nie mają wina (J 2, 3), a On odpowiedział Jej: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? [Czyż] jeszcze nie nadeszła godzina moja? (J 2, 4).

Przedziwne słowa, jedne z najtrudniejszych w Nowym Testamencie pod względem egzegetycznym. Ich tłumaczenie z oryginału (z języka grec­kiego) to pewna niezbyt jasno brzmiąca interpretacja. [Czyż] jeszcze nie nadeszła godzina moja? „Jeszcze nie” odnosi się do przyszłości, „nadeszła” wyraża przeszłość. Mamy tu zatem sprzeczność czasów, za pomocą której egzegeci bezradnie starają się przybliżyć nam słowa Jezusa.

Maryja jednak dobrze wiedziała, o czym mówił Jej Mistrz. Doznając bezradności podobnej do tej, jaką przeżyła wiele lat wcześniej w świątyni jerozolimskiej po odnalezieniu dwunastoletniego Jezusa, w Kanie Galilejskiej znajduje właściwe słowa: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2, 5). To słowo zaufania. Mistrz uczy swoją Uczennicę całkowitego zawierzenia.

Matka Boleściwa i Matka Pocieszenia

Niepokalanie Poczętą nie dotknął gorzki owoc grzechu Adama. Maryja to Matka Pięknej Miłości, bez pękniętego serca, bez grzechu gniewu i smutku, ale też Matka Boleściwa. Rana po grzechu pierwszych ludzi dotknęła bowiem również Jej serca. Jest jednak także Matką Pocieszenia. Tak naprawdę bowiem tylko Matka Boleściwa może być Matką Pocieszenia. Ktoś, kto sam nie doznał cierpienia, nie pocieszy cierpiącego. Wszystkie pocieszenia osób, które same nie przeżyły bólu, bywają banalne, przykre, czasami dla cierpiących wręcz upokarzające. Człowiekowi, który doznał ciężkiej krzywdy, doświadczył cierpienia czy kryzysu, po prostu nie chce się żyć i puste pocieszenie tego nie zmieni.

Przykładem tego może być trudne wspomnienie przywołane przez Jorge M. Bergoglia w książce Jezuita. Papież Franciszek. Kiedy Jorge M. Bergoglio miał dwadzieścia jeden lat, zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Konieczne było wycięcie jednego płuca. Jak opowiada przyszły Papież, odwiedzało go wtedy wielu przyjaciół i wszyscy pocieszali go słowami typu: „Nie przejmuj się. Szybko wrócisz do domu. Wszystko będzie dobrze”. Człowiek stoi wobec perspektywy śmierci, a odwiedzający mówią mu: „Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze”. Kłamią, bo przecież nie wiedzą, co się stanie.

Jorge M. Bergoglio przyznaje, że tylko jedna osoba go pocieszyła. Była to siostra zakonna, która powiedziała: „W ten sposób naśladujesz Jezusa”1. Ona mówiła prawdę, a jej słowa stały się prawdziwym pocieszeniem. Choroba w dwudziestym pierwszym roku życia dała początek powołaniu kapłańskiemu i zakonnemu Jorge M. Bergoglia. Podobnie jak lata przeżyte pod okupacją niemiecką i ciężka praca w kamieniołomach przez cztery młodzieńcze lata były początkiem powołania do kapłaństwa Karola Wojtyły.

Kobieta czystego serca i bezgranicznego zaufania

Maryja jest Kobietą czystego serca, Kobietą ubogą, która wszystkiego się wyrzekła. Jej Mistrz prowadzi Ją drogą absolutnego wyrzeczenia. Pod krzyżem wyrzeka się także swego Syna, ofiarując Go Ojcu niebieskiemu, tak jak Jezus ofiarował się swojemu Ojcu. Maryja jest pokorną służebnicą: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1, 38). Nie rządzi, nie króluje, ale w bezgranicznym zawierzeniu służy.

Poczęcie Słowa Wcielonego za sprawą Ducha Świętego jeszcze przed zamążpójściem stawiało Ją w bardzo trudnej sytuacji. Ona jednak wiedziała, że jest prowadzona przez Tego, który sam sprawił, że stała się Matką, i z ufnością pozwoliła się prowadzić. Wiedziała, że On wyjaśni niewyjaśnialne, wytłumaczy niewytłumaczalne, oświeci najciemniejsze. Wiele naszych ludzkich problemów szybko udałoby się nam rozwiązać, gdybyśmy jak Maryja pozwolili się prowadzić Bogu. My jednak nie słuchamy Stwórcy, tylko swojego niepokoju, obaw, smutku, zmysłowości, lenistwa, próżności, pychy. I zaczynamy swoje problemy rozwiązywać po swojemu, za pomocą przebiegłości, sprytu, a często także kłamstw.

Aleksander Sołżenicyn, skazany przez władze radzieckie na osiem lat łagrów, podkreślał, że przez obóz można było przejść, nie tracąc poczucia godności i szacunku do siebie – choć brzmi to absurdalnie – poddając się temu, co jest tu i teraz. Masz możliwość wybrania sobie lepszego zajęcia, miejsca zamieszkania, pracy. Skąd jednak wiesz, że to będzie dla ciebie lepsze? Może się okazać gorsze. Ileż razy daliśmy się nabrać naszemu sprytowi, lenistwu, „wężowej przebiegłości”, wybierając coś łatwiejszego, tańszego, przyjemniejszego? Ileż razy daliśmy się na to nabrać?

Tymczasem ludzka przebiegłość w swoich konsekwencjach bywa nieludzka. W niej bowiem mieszkają logismoi – Ewagriuszowskie „demony zła”2. Jeśli w naszym zamyśle jest obecny jakiś demon – gniewu, zazdrości, próżności czy pychy – to w konsekwencji zamysł ten przyniesie nam szkodę. Tylko zamysł oświecony Bożym słowem może dać dobre owoce.

Pozwolić prowadzić się Bożemu słowu

Owoce duchowych zmagań i walki Maryi były dobre, ponieważ Ona uważnie słuchała Bożego słowa i pozwalała się mu prowadzić. Z każdej najtrudniejszej sytuacji znajdowała wyjście. Gdy Smok zagrażał jej Dziecku, zbiegła na pustynię. Owo apokaliptyczne wyrażenie zbiegła na pustynię oddaje tę samą myśl co ewangeliczne słowa: rozważała, co by miało znaczyć to pozdrowienie (Łk 1, 29); zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk 2, 19); chowała wiernie wszystkie te sprawy w swym sercu (Łk 2, 51).

Mistrz prowadził swoją Uczennicę, karmiąc Ją swoim słowem. Oto Boskie słowo dla Niej: Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?; Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?; [Czyż] jeszcze nie nadeszła godzina moja? Maryja jest Kobietą twórczą, która znajduje rozwiązanie zgodne z wolą Ojca w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Jest Kobietą poszukującą, która pozwala się prowadzić.

W naszych ludzkich poszukiwaniach powinniśmy się zmagać ze wspomnianymi logismoi, złymi myślami i namiętnościami po to, by nasze serca – wzorem serca Maryi – były wrażliwe na miłość Boga, by umiały Mu zaufać, by potrafiły współczuć, by stały się pełne miłosierdzia i prostej ludzkiej życzliwości. Mamy się wyzwalać z demonów: łakomstwa, nieczystości, chciwości, gniewu, acedii i wyniosłości. One bowiem obciążają ludzkie serce i sprawiają, że łatwo obrasta pychą. Aleksander Sołżenicyn w swoim monumentalnym dziele Archipelag Gułag, opisując nieprawości milionów ludzi stojących na straży imperium zła i organizujących cały więzienny „archipelag”, mówi: „Serce obrasta pychą, jak świnia sadłem”3.

Trzeba nam czuwać, by nasze serca nie obrastały pychą. Trzeba nam uczyć się pokory w każdej sytuacji, zarówno wtedy, gdy we wszystko opływamy, jak i wtedy, gdy cierpimy brak. Autor biblijny świadom takiego niebezpieczeństwa modli się: Nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewierny, i nie rzekł: „A któż to jest Pan?” lub z biedy nie zaczął kraść i nie targnął się na imię mego Boga (Prz 30, 8-9). Święty Paweł zaś mówi: Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4, 10-13).

Antidotum na wszystkie demony naszego serca to pokora i uniżenie na wzór uniżenia i pokory Wcielonego Słowa. On uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 8). To rozwiązanie jest w zasięgu naszych serc, umysłów i rąk. Karen Horney, amerykańska psycholog, mówi, że zasadniczym źródłem neurotyczności człowieka współczesnego jest „pogoń za własną wielkością”. Tymczasem w Psalmie 131 czytamy: Panie, moje serce nie jest wyniosłe i oczy moje nie patrzą z góry. Nie gonię za tym, co wielkie albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: zaprowadziłem ład i spokój w mojej duszy (Ps 131, 1-2). Gdy człowiek goni za własną wielkością, wynosi się i pyszni, doświadcza uczuć niepokoju i lęku, które z czasem stają się nerwicowe i niszczące.

Maryja jest nam dana jako najwyższy wzór Kobiety czystej, pokornej i uniżonej. Oto ja służebnica Pańska – tylko tyle ma do powiedzenia, gdy Anioł Gabriel oznajmił Jej słowo Boga. Również obecność Maryi pod krzyżem jest znakiem pokory. Naśladując swojego Syna, uniża się aż do Jego śmierci – i to śmierci krzyżowej.

Pokój serca w Bogu i z Bogiem

Maryja może być wielkim wzorem dla kobiet, na przykład jeśli chodzi o wyrzekanie się chciwości na ludzkie uczucia i poczucie bezpieczeństwa. Uczucia przywiązania, emocjonalnego zachwytu czy fascynacji są piękne i ważne w ludzkim życiu, ale bywają one zmienne i nietrwałe. Nie można na nich budować przyszłości. Nietrwałe jest także nasze poczucie bezpieczeństwa. Życie na ziemi bywa wręcz niebezpieczne.

Mówi o tym sam Jezus. Kiedy usłyszał, że w świątyni jerozolimskiej Piłat rękami żołnierzy zamordował zbuntowanych Galilejczyków, a ich krew zmieszała się z krwią składanych na ołtarzu ofiar, Jezus nie potępia Piłata, ale mówi: Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie (Łk 13, 3). Okazją, by dać nam trudną lekcję nawrócenia, jest również śmierć kilkunastu robotników budujących wieżę obronną w Siloam. Także to wydarzenie nie zdziwiło ani szczególnie nie zainteresowało Jezusa. Powtarza tylko wcześniejsze swoje słowa: Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (Łk 13, 5).

Wydarzenia na Ukrainie uświadamiają nam, że i dziś – jak w przeszłości – łatwo wywołać wojnę. Dzieje świata to historia okrutnych zbrojnych konfliktów. To niezwykła łaska, że w Europie już siedemdziesiąt lat żyjemy bez wielkiej wojny. Powinniśmy często za to dziękować. Musimy jednak pamiętać także, że na świecie nie ma absolutnego bezpieczeństwa, również w czasie pokoju. Bywa, że planujemy sobie swoją spokojną przyszłość, tymczasem niespodziewanie tracimy pracę, dom, ulegamy wypadkowi, zaczynamy chorować, umiera nam ktoś najbliższy. Nagle wszystko wali się nam na głowę.

Nasze bezpieczeństwo jest w Bogu i z Bogiem. Pokój serca jest możliwy, ale w Bogu i z Bogiem. Jeśli bez Niego zagłębiamy się w naszą przyszłość i zastanawiamy się nad wszystkimi możliwymi zagrożeniami, łatwo doświadczymy swoistego rozedrgania. Trzeba nam więc pamiętać, że bezpieczeństwo jest możliwe, ale w Bogu i z Bogiem! Dusza moja odpoczywa tylko w Bogu (Ps 62, 2). Psalmy nieustannie powtarzają tę prawdę. W chwilach niepokoju powtarzajmy i my te słowa „do upadłego”. Psalmista mówi także: „Drżą ze strachu ci, którzy nie wzywają Pana” (por. Ps 14, 4). Mamy bowiem bardzo ograniczony wpływ na losy świata, kraju, swojej rodziny i na nasz własny.

A dla nas, mężczyzn, Maryja może być wielką Mistrzynią na przykład w opanowywaniu agresji przez szukanie postawy łagodności, miłosierdzia i zrozumienia. Tak łatwo wielu z nas ulega demonowi gniewu, przemocy, wyniosłości i pychy. Złamać, upokorzyć, zakrzyczeć, zgnieść, siłą wprowadzić swoje – oto męskie pokusy obecne już w życiu małego chłopca, nawet niemowlęcia. Święty Augustyn pisze w Wyznaniach: „Na własne oczy widziałem zazdrość małego dziecka: jeszcze nie umiało mówić, a pobladłe ze złości spoglądało wrogo na swego mlecznego brata”4. Można sobie wyobrazić, jak będzie reagowało to małe dziecko po piętnastu latach, jeżeli nie zostanie odpowiednio wychowane i samo nie będzie opanowywać swojego demona gniewu.

Maryja jako Uczennica Jezusa jest Mistrzynią łagodnego i pokornego serca. Prośmy o to, byśmy przyjęli Ją jako swoją Mistrzynię. Ona może być Mistrzynią, ponieważ była Uczennicą. Jeżeli ktoś jest złym uczniem, niech nie przyjmuje pozy mistrza. Tylko dobry uczeń może być dobrym mistrzem! Maryja może być naszą Mistrzynią, gdyż była doskonałą Uczennicą.

Za pontyfikatu Jana Pawła II w Ameryce Południowej były poważne problemy z niektórymi duchownymi angażującymi się w tak zwaną teologię wyzwolenia. Papież, który był człowiekiem dialogu, podejmując te sprawy, pytał zwykle o owych księży: kim są, czy się modlą, czy odprawiają Msze święte, a przede wszystkim – i to było najważniejsze pytanie – czy kochają Matkę Najświętszą. Jeżeli powiedziano mu, że ów ksiądz kocha Matkę Najświętszą, odpowiadał w stylu: Musimy to jakoś pokojowo załagodzić. Oczywiście, idee, które głosi, są nieprawomyślne, ale on kocha Matkę Najświętszą, czyli nie może być zbuntowany przeciw Bogu, przeciw Kościołowi, bo Matka Najświętsza jest Matką Boga i Matką Kościoła.

Prośmy, by Matka Najświętsza była naszą Mistrzynią, by uczyła nas, jak walczyć ze Smokiem, ale również jak walczyć z naszymi małymi „smokami”, złymi myślami, jak każdego dnia walczyć z wszystkimi naszymi demonami.

Przypisy
1. Por. F. Ambrogetti, S. Rubin, Jezuita. Papież Franciszek. Wywiad rzeka z Jorge Bergolio, Kraków 2013, s. 44.
2. Por. Ewagriusz z Pontu, O różnych rodzajach złych myśli. O ośmiu duchach zła, Kraków 2006.
3. A. Sołżenicyn, Archipelag Gułag, t. 1, Warszawa 1990, s. 156.
4. Św. Augustyn, Wyznania, Kraków 2000, I, 7.

http://www.zycie-duchowe.pl/art-11105.maryja-najlepsza-uczennica-swojego-syna.htm

___________________________

Modlitwa uświęcenia czasu

Leon S. Knabit OSB
Życie Duchowe • LATO 39/2004
(fot. Tom / Flickr.com / CC BY 2.0)

Uświęcenie czasu

W Starym Przymierzu Bóg Stwórca przypominał niejednokrotnie Izraelitom, że to On jest Panem wszystkich istnień i wszystko do Niego należy i od Niego zależy. Wyrazem tej zależności było składanie Bogu w ofierze części dóbr materialnych, których z łaski Boga człowiek używał. Dokonywało się to według dokładnie przepisanego rytuału. Wśród wielu składanych ofiar najważniejszymi były poranna i wieczorna. Towarzyszyły im modlitwy chwalebne, dziękczynne, błagalne i przebłagalne. Pobożni Izraelici, którzy w czasie składania ofiar nie mogli być w świątyni czy – później – w synagodze, uwielbiali wtedy Boga tam, gdzie przebywali, akcentując zwłaszcza modlitwę poranną i wieczorną. W ten sposób do ofiar ze zwierząt i płodów roli składano Bogu w ofierze także część czasu, który w całości i tak jest Jego własnością. Także Jezus, zawsze spełniający wolę Ojca, modlił się według świadectwa Ewangelistów szczególnie rano (por. Mk 1, 35), wieczorem (por. Mk 6, 46), a także w nocy (por. Łk 6, 12). Apostołowie ujęci Jego modlitwą, prosili Go: Panie, naucz nas modlić się… (Łk 11, 1). Nauczył więc ich i nas modlitwy Pańskiej i powiedział nadto, że zawsze powinniśmy się modlić (por. Łk 18, 1), czyli – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – trwać w duchu modlitwy. A o swojej postawie trzeba niejako „dawać znać” (i to często) Bogu i ludziom .

Po Wniebowstąpieniu i Zesłaniu Ducha Świętego Apostołowie z całym pierwotnym Kościołem uwielbiali Boga wspólnie wiele razy na dzień, trwając na modlitwach według zwyczaju ludu wybranego Starego Przymierza w świątyni i w synagogach, a potem i w domach prywatnych. Modlitewne czuwania miały też miejsce w nocy z soboty na niedzielę dla uczczenia Zmartwychwstania, a z biegiem czasu, gdy nasiliły się prześladowania za wiarę, przy grobach męczenników w rocznicę ich śmierci, czyli narodzin dla nieba. Od wieku IV, gdy Kościół mógł oddawać publiczną cześć Bogu, wierni gromadzili się wokół biskupa w katedrze, a z biegiem czasu i w innych świątyniach, z reguły głównie dwa razy dziennie oraz na wspomniane już nocne czuwania – Wigilie. Częściej gromadziły się na modlitwę wspólnoty ascetyczne męskie i żeńskie. W ich modlitwach uczestniczyli też nierzadko wierni świeccy.

Z czasem (między innymi na skutek utrzymania języka łacińskiego w oficjalnej modlitwie Kościoła, która się rozwijała i formalizowała), w modlitwie tej zanikł udział wiernych świeckich. Obowiązek i potrzebę wspólnotowego oddawania czci Bogu wypełniano przez udział w rozmaitych nabożeństwach. Nazywano je pobożnością ludową w odróżnieniu od oficjalnej, liturgicznej. Stara tradycja wspólnej modlitwy porannej i wieczornej przetrwała ostatecznie głównie w dni niedzielne i świąteczne. Ukształtowała się ona w ten sposób, że rano lub przed południem uroczyście uczestniczono we Mszy świętej, doskonałej zbawczej Ofierze, która zastąpiła ofiary starego porządku, po południu zaś w jedynej ocalałej dla ogółu wiernych modlitwie kanonicznej w języku ojczystym, w Nieszporach. Mszę odprawiano w języku łacińskim, a więc tylko specjalnie przygotowane grupy mogły w niej z pełnym zrozumieniem uczestniczyć. Ogół wiernych zwykle „nabożnie słuchał” według drugiego przykazania kościelnego, które brzmiało wówczas: „Mszy świętej w niedziele i święta nabożnie słuchać”. Często podczas Mszy świętej śpiewano pieśni, które nawiązywały do poszczególnych jej części, ale zdarzało się też, że śpiewano po prostu godzinki lub odmawiano różaniec, przerywając tylko na Podniesienie. Nieszpory natomiast, choć nie miały charakteru oficjalnego, wyrażały śpiewem psalmów i hymnów w języku ojczystym więź człowieka wierzącego z Bogiem, Stwórcą i Odkupicielem i przez długie wieki wierni gromadzili się na nich licznie.

Kościół odczuwał jednak anachronizm podziału służby Bożej na oficjalną liturgiczną i ludową, która zresztą coraz częściej przybierała formy paraliturgiczne. Rodziły się więc rozmaite inicjatywy oddolne i odgórne, zmierzające do tego, by przywrócić pierwotną modlitwę liturgiczną całego ludu Bożego. Sobór Watykański II w Konstytucji o liturgii podsumował istniejące tendencje i wytyczył kierunki reformy wspólnotowej modlitwy Kościoła. Wprowadzenie języka narodowego do całej liturgii zmieniło i pogłębiło udział wiernych we Mszy świętej, natomiast możność sprawowania Eucharystii o każdej porze zminimalizowała rangę Nieszporów jako modlitwy wieczornej Kościoła lokalnego.

Dziś powoli w wielu ruchach i wspólnotach odradza się wspólne odmawianie poszczególnych godzin modlitwy liturgicznej, ale daleko chyba do tego, by stało się to powszechną praktyką duszpasterską. Niektóre zgromadzenia zakonne próbują nieśmiało zachęcać świeckich do pełnego udziału w sprawowanej przez nie Liturgii Godzin. Natomiast zrozumienie sensu liturgicznego uświęcania czasu wyraża się między innymi i w tym, że coraz bardziej upowszechniają się tak zwane brewiarze dla świeckich, wykorzystywane także w modlitwie indywidualnej dla ściślejszej łączności z modlącym się Kościołem, który pragnie, by ten rodzaj modlitwy stał się modlitwą całego ludu Bożego.

Waga psalmów

Przed kilkudziesięciu laty jeden z propagatorów świeckiej piosenki religijnej, Aimé Duval SJ, słuchając, o czym śpiewają młodzi ludzie we Francji, zapragnął, by wśród opiewania piękna i dramatu ziemskiej miłości oraz rozważania jasnych i ciemnych stron doczesnego bytowania, zacząć śpiewać też i o Bogu. Hasło: „Bóg ma być obecny także w piosence śpiewanej poza świątynią” rozszerzyło się szybko w Kościele, a sam o. Duval znalazł rychło naśladowców, zwłaszcza wśród konsekrowanych mężczyzn i kobiet. Twórczość tego rodzaju, zresztą na ogół dość udaną, prezentował w swoim czasie w Polsce śpiewnik ks. Stanisława Sierli Śpiewajmy Panu. Piosenki przyjęły się szybko wśród młodzieży nie znającej już łaciny, a niezbyt przekonanej do często archaicznych w formie pieśni śpiewanych dotychczas w świątyniach. I stało się coś, co nie leżało zapewne w zamiarach o. Duvala i jemu podobnych. Nie tylko Bóg wszedł do piosenki, ale piosenka weszła też do świątyni. I gdyby była to jeszcze piosenka wartościowa! Namnożyło się jednak, jak grzybów po deszczu, twórców bardzo miernych tekstów i często niemal szlagierowych melodii, które stały się chlebem powszednim naszych nabożeństw, z Eucharystią włącznie. Przy nie zawsze wysokiej kulturze muzycznej duchownych nie słuchano zaniepokojonych głosów tych, którym na sercu leżała ranga sacrum w liturgii. Piosenki, które doskonale spełniają swą rolę na pielgrzymce, na katechizacji czy przy ognisku, najczęściej nie potrafiły wprowadzić pogłębienia zrozumienia sacrum w kulcie.

Nie można było jednak poprzestać tylko na krytyce. Należało stawiać kompozytorom i wykonawcom ambitniejsze zadania, a autorom tekstów zwrócić uwagę na konieczność sięgnięcia do źródeł naszej pobożności publicznej i prywatnej. Na ponowne odkrycie czekały psalmy. Mimo wszystkich reform przetrwały one spokojnie w odnowionej Liturgii Godzin, niezależnie, w jakim kierunku ona poszła. Nie można sobie wyobrazić godzin kanonicznych bez psalmów.

Skąd płynie tak wielka waga psalmów? Przede wszystkim są to teksty natchnione! W psalmach zawiera się cała historia miłości Boga do człowieka. Została ona objawiona w księgach Starego i Nowego Testamentu. To, co w Starym Testamencie jeszcze jest jakby nie do końca powiedziane, staje się jasne, gdy skonfrontuje się je z przesłaniem Nowego. W języku biblistów nazywa się to „latet – patet”, to znaczy: „ukryte” (w Starym) – „jawne” (w Nowym).

Izraelici, naród grający i śpiewający, widzieli, jak psalmy powiązane były z resztą Biblii. Odpowiadali nimi na czytanie Tory w synagogach. Wyśpiewywali w nich chwalebne i niechwalebne dzieje swego narodu oraz problemy konkretnego człowieka. Niektórzy z pewnością wczytywali się w treści prorocze (potwierdzone przez Jezusa słowami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach; Łk 24, 44), oczekując z tęsknotą przyjścia Mesjasza. Księga Psalmów nie była zresztą dla nich tylko podręcznikiem do modlitwy, ale także opisem i świadectwem modlitewnego doświadczenia przodków. Każdy psalm, jeśli nawet nie zwracał się wprost do Boga, o Nim mówił albo był wypowiadany wobec Niego czy wreszcie wobec ludzi, którzy potrzebowali Bożego pouczenia.

Psalmy w chrześcijaństwie

Wewnętrzna modlitwa Jezusa-Człowieka stanowi niezgłębioną tajemnicę. Rąbek tej tajemnicy uchylili Ewangeliści. Przekazali oni Kościołowi fragmenty modlitwy spontanicznej Jezusa, z niezrównaną modlitwą podczas Ostatniej Wieczerzy (por. J 13, 31; 17, 26) oraz modlitwę psalmami. Zbawiciel w czasie swego ziemskiego życia powoływał się na psalmy (por. Mt 21, 42; 22, 44; 23, 39; J 10, 34), a i w czasie Męki się nimi modlił (por. Mt 27, 43; Łk 22, 69; 23, 46; J 13, 18; 19, 28).

Wierni od zarania istnienia Kościoła intuicyjnie rozpoznawali swe głosy w głosie Chrystusa, a Jego głos w swoich głosach. W psalmach dopatrywano się coraz bardziej odniesień do Chrystusa Zbawcy. Stanowiły one wypróbowany sposób nawiązania kontaktu z osobowym Bogiem, wcielonym w Jezusie – oczekiwanym Mesjaszu. Nawet kiedy po ustaniu ofiar Starego Przymierza i zburzeniu świątyni pogłębiał się rozdział między Kościołem a Synagogą, dawne psalmy, hymny i pieśni pełne ducha (por. Kol 3, 16) pozostawały wciąż w użyciu. Spotykamy je w księgach Nowego Testamentu (por. Dz 1, 20; Rz 3, 10–18; 4, 7–8). Nie przeszkadzało to, że powstawały też nowe pieśni-hymny, których mamy wiele w Nowym Testamencie (por. Ef 1, 3–14; Flp 2, 6–11).

Młody Kościół, ogarniający coraz to nowe ludy i ziemie, kształtował wspólne śpiewanie lub odmawianie psalmów według potrzeb powstającej i rozwijającej się Liturgii Godzin.

Można przyjąć, że powszechna znajomość psalmów wśród wiernych utrzymała się dłużej na Wschodzie, gdzie język liturgiczny dłużej był językiem ogółu. Na Zachodzie w liturgii zatryumfowała łacina, a więc duch psalmów mógł wpływać na pobożność raczej tych, którzy mieli obowiązek modlitwy liturgicznej, czyli kapłanów i osób konsekrowanych. Ci zaś przekazywali duchowość psalmów przez kazania, a potem przez pierwsze tłumaczenia, dosłowne czy też parafrazy. W Polsce najbardziej chyba znanym psalmem jest pieśń Kto się w opiekę – parafraza Psalmu 91. W ten sposób wierni nie byli pozbawieni przeświadczenia o jedności obu Testamentów. Warstwy wykształcone, znające język łaciński, ceniły sobie psalmy w modlitwie indywidualnej i wspólnotowej, czego wyrazem są dawne wydania Psałterza do użytku osób świeckich.

Dzisiaj można powiedzieć o renesansie modlitwy psalmami. W liturgii i poza nią mamy wiele tłumaczeń i wiele pieśni parafrazujących psalmy. Śpiewanie ich staje się coraz bardziej popularne wśród dorosłych i młodzieży. Zaczyna się wracać do Nieszporów odprawianych w parafiach i we wspólnotach modlitewnych. Trzeba podkreślić tu rolę Jana Pawła II, który odmawiając indywidualnie Liturgię Godzin, nie waha się czynić tego wobec kamer telewizyjnych, niekiedy nawet odprawia podczas swych podróży apostolskich Nieszpory, jak choćby w Polsce na Górze św. Anny i w Tarnowie. On zdaje sobie sprawę z tego, że pogłębiona katecheza biblijna, oparta o psalmy Liturgii Godzin, daje lepsze poznanie Bożego planu zbawienia i pozwala spojrzeć na psalmy jako na wiarygodne źródło pobożności wspólnotowej i prywatnej.

Psalmy w modlitwie wspólnotowej

Dla wielu współczesnych, zwłaszcza ludzi młodych, pewną przeszkodą w modlitwie wspólnotowej jest wielka liczba tekstów, które składają się na Liturgię Godzin. Spotkania licznych grup formacyjnych opierają nieraz rozważania i konferencje całego dnia albo i dłuższego okresu o jeden tylko werset psalmu. Przy odmawianiu modlitwy liturgicznej, która jest oficjalną modlitwą całego Kościoła, uczestnicy zasypani są wprost dziesiątkami wersetów, z których każdy wart jest medytacji. Trzeba więc inaczej rozłożyć akcenty. Tak jak ofiara Mszy świętej zawiera w sobie w liturgicznym skrócie Jezusowe dzieło zbawienia, tak Psałterz stawia nas jako członków całego ludu Bożego Starego i Nowego Przymierza, wielbiącego Boga za całe Jego zbawcze dzieło i błagającego o kontynuację tego dzieła aż do końca czasów. Wspólna modlitwa liturgiczna, nie tracąc nigdy charakteru modlitwy osobistej, podporządkowuje potrzeby i nastroje indywidualnego człowieka temu, czym żyje w psalmach Kościół. Jeśli na przykład człowiekowi będącemu w stanie załamania wypadnie akurat odmawiać wspólnie psalm wielbiący Boga z radością, zdaje on sobie sprawę z tego, że w tej chwili gdzieś w Kościele trwa wielka radość spowodowana przyjęciem darów Bożej łaskawości. Jeśli zaś człowiek autentycznie rozradowany ma odmówić Psalm 22 Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?, wtedy tonuje niejako swoją radość, zdając sobie sprawę z tego, ilu członków Kościoła w tym momencie jest udręczonych. W ten sposób publiczna modlitwa Kościoła jest jakby częściowym zrzeczeniem się suwerenności dla pełniejszego solidaryzowania się ze wszystkimi aktualnymi potrzebami i stanami Kościoła. Można powiedzieć, że uczestniczący w niej są wtedy jak żołnierze na defiladzie, którzy niezależnie od indywidualnego nastroju równają krok do pozostałych i postępują według komend podawanych przez przełożonych dla całości.

Psalmy w modlitwie indywidualnej

Modlitwa osobista, stanowiąca potrzebę człowieka szukającego Boga, jest dla ludzi wierzących nieustającym wyzwaniem. Mało kto może powiedzieć, że już umie się modlić. Jednak Bóg w swej miłości wychodzi człowiekowi naprzeciw i gdy […] nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26). Ale są też i Boże błagania wyrażone słowami. To właśnie psalmy. Powstawały one przez długi okres pod natchnieniem Bożym, ale w środowisku człowieka, który wyrażał w nich swoje zawsze aktualne stany, pragnienia i tęsknoty.

Bóg niedostępny dla ludzkiego poznania staje się dzięki psalmom bliższy. Bez wątpienia jest On kimś całkowicie innym od człowieka. Tę inność wyrażają chociażby słowa: O Panie, nasz Boże, […] Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa (Ps 8, 2). Jest Stwórcą i Rządcą świata – Bo On przemówił, a wszystko powstało; On rozkazał, i zaczęło istnieć! (Ps 33, 9). Świat ujawnia Jego potęgę i wielkość: Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza (Ps 19, 2) i samym swym istnieniem mówi o Jego chwale – Rozgłaszajcie Jego chwałę wśród narodów, Jego cuda – pośród wszystkich ludów! (Ps 96, 3).

Człowiek ujęty postawą stworzenia nie chce zostać w tyle: Chwal, duszo moja, Pana, chcę chwalić Pana, jak długo żyć będę (Ps 146, 1–2) i pragnie przebywać w Jego bliskości: Mnie zaś dobrze jest być blisko Boga, w Panu wybrałem sobie schronienie (Ps 73, 28). Bóg też jest bliski człowiekowi: Panie, Ty jesteś dla mnie tarczą, Tyś chwałą moją i Ty mi głowę podnosisz (Ps 3, 4), jest blisko niego także w cierpieniu: Pan go pokrzepi na łożu boleści, podczas choroby poprawi całe jego posłanie (Ps 41, 4). Człowiek może zwracać się do Niego z całą ufnością nawet, kiedy karze i kiedy wydaje się nieobecny.

Autorzy psalmów doświadczają wszelkich stanów, które mają miejsce w życiu człowieka. Tęsknią za Bogiem: Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego (Ps 42, 3), zwłaszcza gdy są świadomi grzechu: Nie pozywaj przed sąd swojego sługi, bo nikt żyjący nie jest sprawiedliwy przed Tobą (Ps 143, 2). Wzywają Jego pomocy w prześladowaniach: Panie, Boże mój, do Ciebie się uciekam; wybaw mnie i uwolnij od wszystkich prześladowców (Ps 7, 2), żywiąc wielką ufność: Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie (Ps 27, 10).

W Psałterzu znalazły się nawet złorzeczenia (por. Ps 109), odpowiadające duchowi czasów biblijnych, ale nie umieszczono ich w Liturgii Godzin, bo choć i dzisiaj nie są rzadkie, nie odpowiadają jednak naszemu sposobowi wyrażania uczuć chrześcijańskich. Tak więc psalmy jawią się naprawdę jako modlitwa życia obejmująca wszystkie ludzkie sprawy i wyrażająca codzienne przeżycia człowieka, zarówno pozytywne, jak i negatywne.

Jeśli nie odmawia się Liturgii Godzin, dobrze jest w posiadanym egzemplarzu Psałterza opracować sobie jakby osobisty modlitewnik, zaznaczając odpowiednio psalmy, które mogą być pomocą w modlitwie w zależności od stanu ducha.

Treść modlitwy porannej można oprzeć na tekstach psalmów, na przykład: O Panie, słyszysz mój głos od rana, od rana przedstawiam Ci prośby i czekam (Ps 5, 4), Przychodzę o świcie i błagam […]. Moje oczy się budzą przed nocnymi strażami (Ps 119, 147–148).

U schyłku zaś dnia pomocą do wyrażenia swych uczuć mogą być słowa: Niech moja modlitwa będzie stale przed Tobą jak kadzidło; wzniesienie rąk moich – jak ofiara wieczorna! (Ps 141, 2) albo: Oto błogosławcie Pana, wszyscy słudzy Pańscy, którzy trwacie nocami w domu Pańskim (Ps 134, 1).

Modlitwa psalmami to obok innych elementów, jak rozmyślanie, duch ascezy i ofiary oraz dobre uczynki, najlepsze przygotowanie do Eucharystii i jej dopełnienie. Łącząc Ofiarę zbawczą Jezusa z ofiarą chwały składaną Bogu Jego słowami, chrześcijanin uczestniczy pełniej w kapłańskim urzędzie Jezusa i przyczynia się do tego, by wszelkie ciało wielbiło Jego święte Imię zawsze i na wieki (Ps 145, 21).

http://www.zycie-duchowe.pl/art-12894.modlitwa-uswiecenia-czasu.htm

________________________________

Rekolekcyjny dziennik duszy

Życie Duchowe
Fot. Archiwum Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego

W tym roku mija setna rocznica urodzin i sześćdziesiąta piąta rocznica śmierci Władysława Gurgacza SJ (1914-1949), uczestnika podziemia antykomunistycznego i kapelana Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej.

 

W 1948 został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa i po pokazowym procesie skazany na śmierć za rzekomy udział w antypaństwowej organizacji. Został rozstrzelany w krakowskim więzieniu przy ul. Montelupich 14 września 1949 roku. Poniżej zamieszczamy fragmenty zapisków rekolekcyjnych ojca Gurgacza.

Chyrów, 3 października 1939 roku

Jezu, dodaj sił, bym nie upadł pod brzemieniem krzyża. A raczej – nie, zuchwale proszę, dopomóż mi szybko powstać z upadku i za Twoim przykładem podążać na Golgotę. Czy daleko jeszcze kres udręczeń. Jezu najdroższy, cierpię bez wielkoduszności i to mnie boli. Ale jeśli chcesz, bym pił gorycz cierpienia bez domieszki Twej pociechy, zgadzam się z Twą Najświętszą wolą.
Matko ukochana, w tych ciężkich godzinach mego życia bądź mi Wspomożycielką. Już miesiąc cały jestem w najnieodpowiedniejszych warunkach dla duchownego postępu. Modlę się już nie sercem, ale wysiłkiem woli, przeważnie podczas podróży, zdążając tułaczym szlakiem ku nieznanemu celowi. Były chwile, że nie mogłem wytrzymać pod naporem ogromnego bólu. Szedłem wtenczas do Ciebie, do Syna po pociechę, ale tu mogłem oschle odmówić Zdrowaś Maryjo i ponowić akt swej ofiary.
Bolałem nad moimi wadami, nad ogromnym niewyrobieniem, które się na każdym kroku mojej tułaczki okazywało; bolałem nad losem nieszczęśliwej Ojczyzny. Odczuwałem cierpienia poszczególnych żołnierzy, ich rodzin, nędzę bezdomnych “bieżeńców”, odczułem i spustoszenie tylu miast i wiosek i każdą stratę, jaką poniosło Towarzystwo, w pierwszym zaś rzędzie nędzę współbraci błąkających się bez celu o tułaczym chlebie wśród różnorakich niebezpieczeństw.
Wiem, Panie, że kara Twa słusznie dotknęła Ojczyznę za nasze grzechy, i boleję bardzo, iż do ogólnego brzemienia narodu tyle własnych dorzuciłem występków, a mimo to jednak świętym życiem nie potrafię obecnie pokutować za wspólne i za swoje winy.

Częstochowa, 6 sierpnia 1942 roku

Cel człowieka. Panie Jezu, wyrwij mnie z obecnego stanu odrętwienia, zimnoty duchowej; rozpal mą duszę i rozszerz serce moje, gdyż niezadługo zamieszkasz w nim szczególnie i wyciśniesz na nim niezatarte znamię kapłaństwa. Daj mi ukochać i cierpieć za miliony moich braci. Nie dozwól, bym się zasklepił w samolubstwie i wygodzie życia.
Panie, jesteś tak już blisko, a w mej duszy panują jeszcze takie ciemności. Proszę Cię tylko o jeden promyk, bym poznał swe nowe zadanie kapłańskie i odpowiednio się doń przysposobił.
Matko, pod Twoją opieką zaczynam nową drogę życia, więc ufam, że mnie skutecznie wesprzesz i poprowadzisz do jedynego celu mego życia – do Boga.

 

8 sierpnia 1942 roku

O grzechach własnych. Tak nisko upadłeś! Pełen jesteś błędów wszelakich: obmowy, krytyki, niecierpliwości; nieostrożność w pokusach itd. Oprócz własnych i gwałtownych pokus, jakie przeszedłem w tym roku, zdaje mi się, że te same błędy trafiały się i dawniej, ale nie widziałem tak wyraźnie ich ohydy.
Jezu, poznałem boleśnie, co się dzieje z duszą, którą pozostawiasz w ciemnościach. Prawdziwie ogarnęły mnie nawałności i fale ich przeszły nade mną. Lecz nauczyłem się za to jednej cennej rzeczy:  wyrozumiałości dla drugich.
Panie Jezu, nie dozwól, by od mojego konfesjonału odchodził ktokolwiek niezrozumiany i przygnębiony.

24 sierpnia 1942 roku
Matko ukochana. Dziś u stóp Twoich zostałem kapłanem Chrystusowym. Usunęłaś na chwilę z mej duszy ciemności, dozwoliłaś mi pocieszyć się Twą obecnością. Znikły straszne niepokoje i wątpliwości, a miejsce ich zajęła radość i spokój tak dziwny, jakiego dotąd nie zaznałem. Coś się zmieniło w mej duszy. Jakaś gorsza połowa mego ja przepadła, znikła, a Duch Święty odnowił i przyozdobił swą ubożuchną świątynię.
Matuchno ukochana! W najważniejszym momencie dzisiejszej uroczystości nuciłem Ci sercem i usty radosne Maginificat. Jestem pewien, że skoro mnie wzięłaś łaskawie za rękę i wprowadziłaś na nową drogę obowiązku, nie opuścisz mnie i nadal, lecz na każdym kroku towarzyszyć mi będziesz i wspierać swą radą. Przyrzekam Ci o Matko, że zadaniem moim kapłańskim będzie prowadzić wszystkie dusze do Ciebie, abyś Ty sama raczyła je polecić Jezusowi.
Matko, zaklinam Cię na miłość Jezusa ku duszom nieśmiertelnym, nie dozwól mi sprzeniewierzyć się powziętym na siebie obowiązkom, zejść z drogi szczytnych ideałów o świętości kapłańskiej, na manowce błędu.

Gorlice, 16 grudnia 1945 roku

Śmierć. Ciągle jeszcze trwam w Ogrojcu. Czuję się tak osłabiony, że ledwo się trzymam na nogach.
Przejął mnie żal serdeczny na widok moich niedbalstw. Co to za strata marnować czas i łaski, spełniać niedbale swe powołanie. Co za strata, gdy się ma zwłaszcza niezadługo odejść… Może ten Ogrojec poprzedza moją Kalwarię?!
Jak z jednej strony całą siłą wyrywam się ku śmierci, tak znowu czasami czuję protest. Nie mogę całkiem umrzeć, odejść z tej ziemi i nie działać… Non omnis moriar [Nie wszystek umrę]!
Muszę ratować dusze nawet zza grobu.
W jaki sposób? Gromadząc zasługi, kochając bez miary. Muszę pociągnąć innych młodych przykładem, modlitwą, którzy by za mnie pracowali. Gdy ja odejdę, oni mają wziąć ten sam sztandar i iść po tej samej linii.
Maryjo, bądź Matką Łaskawą dla M, dla K, Z, W, B, J, R, J i innych. Nie tylko za nimi proszę: już nie za samą Ojczyznę się ofiaruję, ale za przeszło dwa miliardy dusz… Czy możesz być jeszcze obojętny na ich zbawienie. Czy nie przelałeś za nich krwi!…
Nie poczytaj mi tego za zuchwalstwo, iż sam będąc wielkim grzesznikiem, błagam Cię o to, o co nie ośmieliłby się prosić Cię żaden święty. Jezu, ofiaruję Ci przez ręce Maryi moje zasługi i moje cierpienia, byś je złączył ze swymi skarbami. W zamian daj mi dusze!
Nie proszę Cię o ziemskie szczęście, o słodycz modlitwy, o blask jutrzenki w moich ciemnościach, lecz błagam Cię, o co Ty sam modliłeś się do Ojca: “aby byli jedno z Tobą”. […]

 

18 grudnia 1945 roku

[…] Świat cały wygląda jak szkoła, z której na chwilę wydalił się nauczyciel. Robimy zgiełk nieopisany, wszczynamy bójki i trwonimy czas przeznaczony na odrobienie zadania. Opamiętujemy się na chwilę, gdy ktoś zakrzyknie: nauczyciel idzie! Jeśli alarm był fałszywy, wracamy znowu do swawoli.
Jaki stąd skutek? Przeszkadzamy nielicznym pracującym jednostkom, a sami odnosimy sińce; na końcu dostajemy naganę i złą notę.
Czy nie dzieciństwem są te wszystkie “ważne sprawy”, które nam tak zaprzątają umysł?
Na przykład polityka! Czy to nie zabawa dzieci na piasku, budujących karciane domki albo sypiących bałwany ze śniegu?
Zwykle sami politycy patrzą na koniec swych dzieł. To można powiedzieć o dyplomatach i politykach działających, a cóż dopiero sądzić o tych, co nie działają, lecz komentują tylko czyny innych?
To dzieci, które wszędzie noszą ze sobą pudełko z tekturowymi lub ołowianymi żołnierzami; chcą nimi bawić siebie i innych. Czy nie jest igrzyskiem dziecinnym bogactwo, sława, powodzenie?
Czym się różni uczeń zbierający znaczki pocztowe, guziki, pudełka, od ludzi dorosłych, którzy jeszcze gorliwiej poszukują zatłuszczonych banknotów, złota, orderów i dyplomów? […]

19 grudnia 1945 roku

O oziębłości. Szósty dzień cierpienia. Walczę ze sobą. Chcę się wydostać spod młyńskich kamieni owych dwóch uczuć. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Zdaje mi się, że te rekolekcje odprawiam z grobowca, z którego nie ma wyjścia. Czy uwolnię się od tych dwóch uczuć, gdy skończą się rekolekcje? Te cierpienia trwają już od wiosny i przeżywam je każdego dnia, lecz w niejednakowej mierze. Dotychczas po udręce przychodziła chwila ulgi. Teraz zaś nie mogę sobie wyobrazić możliwości jakiejś ulgi. Cierpienie przeniknęło każdy zakątek duszy i dało mi nowy punkt widzenia. Tak widzą rzeczy chyba tylko umierający. Myślę, że w godzinę śmierci nie inaczej będę patrzał na swoje życie i na wszystkie sprawy jak teraz. Życie w podobnym stanie duchowym jest gorsze od konania, bo umierający jest wyczerpany i niewiele reaguje na wszelkie bodźce, a moja wrażliwość jest silniejsza niż u najzdrowszych.
Dziś stanął przede mną bolesny obraz dotychczasowego oziębłego życia.
Ach Panie! Jak za późno Cię poznałem i ukochałem, jak wiele straciłem. Tyle szkód poniosły dusze…
Jestem kapłanem, ojcem dusz, a jakie uczucia może mieć ojciec marnotrawca, który wszystko przetrwonił. Co musi odczuwać na widok nędzy swych dzieci, gdy umierają z głodu i wyciągają ręce po ratunek.
Maryjo, ulituj się nade mną i nad duszami. Tyś Matką mojej rodziny. Ja zawiodłem, ale Ty nie możesz zawieść. Pokryj moją nędzę swymi zasługami. […]
Najpierw odczułem boleśnie rozłąkę z rodziną zakonną, z powodu wojny, a później choroby. Ta rana zasklepiła się nieco przez obcowanie z przyrodą. Trafiały się serca życzliwe wśród tych, nad którymi pracowałem. Dlatego musiałem zmieniać ciągle miejsce pobytu. Gdy już gdzieś poczułem się lepiej, gdy zaczęto okazywać mi wdzięczność, wnet konieczność zmuszała iść dalej, między obcych.
Miałem przyjaciół serdecznych, którzy mnie rozumieli, ale już ich straciłem. Rozdzielił nas grób, czas, odległość.
Jak chory fizycznie potrzebuje opieki troskliwej, podobnie i chory duchowo potrzebuje rozumnego kierownictwa spowiednika.
Od śmierci O. Wiącka nie mam takiego spowiednika, który by mnie rozumiał i wspomógł.
“Czemu, o Panie, odtrącasz duszę moją, ukrywasz przede mną oblicze?” (Ps 88, 15). […]

 

21 grudnia 1945 roku

Ostatni dzień cierpienia. Nie mogę sobie wyobrazić, by serce moje pałało jak u uczniów idących do Emaus, samą miłością i szczęściem?
Czy można kochać i nie cierpieć? Miłość jest płomieniem, a płomień musi coś palić…
Zacząłem tylko niedoskonale kochać, a już tyle udręki doznałem. Co będzie, gdy Jezus zapali serce żarem doskonałej miłości?
Ostatni tydzień Ćwiczeń Duchownych poświęcony rozważaniom chwalebnych tajemnic przetrwałem na Kalwarii lub przy pustym grobie Chrystusa.
Czy można się weselić, gdy tyle dusz ginie, nie zna, nie kocha?… Tyle dusz nie weźmie udziału w radości Zmartwychwstania!…
Wyprowadził mnie Jezus do Ogrojca i nie dozwolił wydalić się z niego choćby na chwilę.
Jezu! Kończy się czas Twego nawiedzenia – może ostatni… “i czemuś zapomniał o mnie!?… Czemu chodzę smutny! Ześlij światło Twoje i prawdę Twoją: niech mię prowadzą i zawiodą na świętą górę Twoją, do Twego namiotu… i przystąpię do ołtarza Twego – do Boga wesela i radości mojej” (Ps 43, 3).

 

Fragmenty rekolekcyjnych zapisów Władysława Gurgacza SJ pochodzą z książki: D. Golik, F. Musiał, Władysław Gurgacz. Jezuita wyklęty, Wydawnictwo WAM, Kraków 2014, s. 131-134, 138-139, 145-150.

http://www.deon.pl/233/art,13,rekolekcyjny-dziennik-duszy.html

_____________________________

Ojciec Gurgacz – kapelan żołnierzy wyklętych

Postać księdza Gurgacza, kapelana Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców, w ostatnich latach wychodzi z zapomnienia. Przez lata był zapomniany, ponieważ był niewygodny dla władzy komunistycznej, która skazała go na śmierć. W pewnym stopniu także dla zgromadzenia księży jezuitów, które w krytycznym momencie (w latach 1948-1949), lękając się represji wobec innych kapłanów, odcięło się od swego współbrata.
Ks. Władysław Gurgacz był kapłanem nietuzinkowym. Moralnym rygorystą, który wymaga od siebie maksimum tego, co mu nakazuje jego wiara. Ten wrażliwy i słabego zdrowia człowiek podjął decyzję aby pójść “do lasu”, towarzysząc żołnierzom antykomunistycznego podziemia. Podjął tę decyzję w momencie, gdy perspektywy wywalczenia niepodległości Polski były już znikome. Głównym motywem jego decyzji była troska o zbawienie wieczne młodych ludzi. Jezuita wiedział, że w warunkach partyzantki wystawieni byli na liczne pokusy i uważał, że mocą swojego duszpasterskiego autorytetu potrafi ich ochronić od niejednego moralnego błędu. Postanowił być z nimi aż do końca – i tak rzeczywiście się stało. Schwytany przez UB wraz z kolegami z oddziału, został osądzony w pokazowym procesie, skazany na śmierć i stracony.
Jaka była duchowość tego niezwykłego kapłana? Jaka była jego ewolucja? Jak postrzegał swoją misję polskiego księdza w czasach, gdy na Polsce zaciskała się obręcz totalitarnego zniewolenia?

Odsłonięcie pomnika ks W Gurgacza w Parku Jordana

Józef Wieczorek

Ks. Władysław Gurgacz – kapelan wyklęty

W czasie rozmowy z dziennikarzami na pokładzie samolotu dwukrotnie zapytano Franciszka o legalizację związków homoseksualnych i przyznania im prawa do adopcji.

 

Kontekstem była debata jaka odbyła się na ten temat we włoskim parlamencie.

 

Za pierwszym razem Franciszek uchylił się od odpowiedzi, podkreślając, że jako papież nie ma się mieszać do polityki włoskiej, bo leży to w gestii miejscowych biskupów. Zapewnił jedynie, że on myśli to, czego Kościół na ten temat zawsze nauczał. W drugim pytaniu włoska dziennikarka zapytała się zatem, czy nadal obowiązuje dokument Kongregacji Nauki Wiary z 2003 r., w którym jasno podano, jak katolicy, w tym parlamentarzyści, mają głosować w takich sprawach.

 

“Nie przypominam sobie dobrze tego dokumentu Kongregacji Nauki Wiary z 2003 r. Ale katolicki parlamentarzysta powinien głosować według swego dobrze uformowanego sumienia. Tylko tyle. Powiedziałby tylko tyle. Myślę, że to wystarczy, bo mówię «dobrze uformowanego sumienia», a sumienie to nie to, co mi się wydaje. Pamiętam, że kiedy było głosowanie w sprawie małżeństw jednopłciowych w Buenos Aires, była równowaga.

 

I na koniec jeden z polityków zapytał innego: «Czy dla ciebie wszystko jest jasne?» «Nie!». «Dla mnie też nie!» «To lepiej odejdźmy”. «Ale jeśli odejdziemy, nie będzie quorum». «Ale jeśli będzie quorum, to oddajemy głos na Kirchner». A inny na to: «Wolę oddać głos na Kirchner niż na Bergolio!». To nie jest dobrze uformowane sumienie. O osobach tej samej płci powtarzam to, co powiedziałem w podróży z Rio de Janeiro i to, co jest w Katechizmie Kościoła Katolickiego” – powiedział Ojciec Święty.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3990,franciszek-o-zwiazkach-partnerskich-osob-homoseksualnych.html

___________________________

Papież o Komunii św. dla osób w powtórnych związkach

Kwestię Komunii świętej dla osób żyjących w powtórnych związkach poruszył Franciszek w czasie rozmowy z dziennikarzami.

 

Zapytany, jak to możliwe że Kościół, który twierdzi, że jest miłosierny, łatwiej przebacza mordercy niż rozwodnikom w nowym związku, papież stwierdził, że podoba mu się to pytanie, bo jest prawdziwe i obrazowe.

 

Poinformował, że adhortacja posynodalna, która ukaże się być może jeszcze przed Wielkanocą, podejmuje to, co Synod w jednym z rozdziałów mówi o rodzinach zranionych. Wskazał, że jest to jedna z trosk Synodu.

 

Mówiąc o sprawie rozwodników Franciszek przypomniał świadectwo, które usłyszał na spotkaniu z rodzinami w Textuli. Dzieliła się nim para, która nie mogła zawrzeć sakramentu małżeństwa, lecz mimo to czuła się zintegrowana z życiem Kościoła.

 

Na pytanie, czy mogą oni przystępować do Komunii św., odpowiedział: “To jest koniec. Zintegrować się w Kościele nie oznacza przystępować do komunii. Bo znam takich katolików rozwiedzionych i żyjących w nowym związku, którzy chodzą do kościoła raz czy dwa razy w roku i mówią: «A ja bym chciał do komunii!», jakby komunia była jakimś odznaczeniem. Trud integracji! Wszystkie drzwi są otwarte. Ale nie można powiedzieć, że odtąd «mogą przystępować do komunii». Byłaby to rana dla tych małżeństw, par, bo nie wejdą na drogę integracji. Ale ci dwoje, którzy składali świadectwo, byli szczęśliwi! I wypowiedzieli bardzo piękne słowa: «My nie przystępujemy do komunii eucharystycznej, ale przystępujemy do komunii przez wizyty w szpitalu itp.» Ich integracja pozostała w tym punkcie. Jeśli jest coś jeszcze, Pan im to powie, ale jest to droga”.

 

Ojciec Święty nawiązał także do problemu zbyt szybkiego przygotowania do małżeństwa: “Proszę sobie wyobrazić, że aby zostać księdzem, trzeba przez osiem lat studiować, przygotowywać się. A potem, kiedy po jakimś czasie nie dajesz sobie rady, prosisz o dyspensę, odchodzisz i wszystko jest w porządku. Tymczasem dla sakramentu na całe życie, wystarczą trzy, cztery konferencje… Przygotowanie do małżeństwa jest bardzo ważne, bo – jak sądzę – w Kościele, w duszpasterstwie ogólnym, przynajmniej w moim kraju w Ameryce Południowej, nie przywiązywano do tego dużej wagi”.

 

Dodał także, że w Argentynie z której pochodzi, często dochodziło do przypadków w których małżeństwa były zawierane w trybie ekspresowym z powodu ciąży. Byleby ocalić honor rodziny.

 

– W takiej sytuacji nie było wolności i wielu przypadkach takie małżeństwa są nieważne. Ja jako biskup zakazałem tego księżom. Niech się urodzi dziecko, niech trwają w narzeczeństwie, a kiedy będą czuli, że są w stanie zawrzeć małżeństwo na całe życie, niech to zrobią – powiedział papież. 

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3989,papiez-o-komunii-sw-dla-osob-w-powtornych-zwiazkach.html

____________________________

Franciszek o relacji Jana Pawła II i Anny Tymienieckiej

W czasie powrotu z Meksyku dziennikarze pytali Franciszka m. in. o nagłośnioną ostatnio przez BBC kwestię relacji Jana Pawła II i Anny Tymienieckiej.

 

Brytyjska stacja sugerowała, że Tymieniecka była zakochana w Wojtyle, a jego listy do niej miały “rzucać zupełnie nowe światło na jego życie emocjonalne”.

 

Do rewelacji zachodniej stacji odniósł się papież Franciszek.

 

– Wiedziałem o tym, o tej przyjaźni między św. Janem Pawłem II a tą filozof, kiedy byłem w Buenos Aires. Jest to sprawa znana, również książki tej pani są znane, a Jan Paweł II był człowiekiem niespokojnym… Ponadto powiedziałby, że mężczyzna, który nie potrafi utrzymywać dobrych relacji przyjaźni z kobietą – nie mówię tu o mizoginii, bo to choroba – jest mężczyzną, któremu czegoś brakuje – zauważył.

 

Stwierdził także, że wie z własnego doświadczenia, jak bardzo często potrzebuje rady od kobiet, które na wiele spraw patrzą z zupełnie innej perspektywy niż mężczyźni. – Dają ci tyle bogactwa! Patrzą na rzeczy inaczej – podsumował.

 

Podkreślił, że zdrowa, święta przyjaźń między mężczyzną a kobietą nie jest niczym obcym także papieżowi. – Istnieją święci przyjaciele: Franciszek i Klara, Teresa i Jan od Krzyża. Nie bójcie się! Ale kobiety są jeszcze wciąż niedoceniane – powiedział Ojciec Święty. “Papież jest mężczyzną, papież potrzebuje też myśli kobiecej”.

 

– Przyjaźń z kobietą nie jest grzechem, jest przyjaźnią. Relacja miłosna z kobietą, która nie jest twoją żoną, jest grzechem – dodał na zakończenie.

http://www.deon.pl/religia/serwis-papieski/aktualnosci-papieskie/art,3988,franciszek-o-relacji-jana-pawla-ii-i-anny-tymienieckiej.html

________________________

 

Meksyk: Franciszek przypomniał o św. Janie Pawle II

Zakończona 17 lutego wizyta apostolska Franciszka w Meksyku przypomniała społeczeństwu i miejscowym mediom postać św. Jana Pawła II. Przyznają one, że choć argentyński papież przekonał do siebie tłumy, to pamięć o papieżu-Polaku jest wciąż żywa.

 

Zarówno największe dzienniki, jak i kanały telewizyjne wielokrotnie przypominały podczas transmisji z obecnej podróży o Karolu Wojtyle i jego wizytach w tym kraju.

 

W ulicznych sondach i wywiadach, przeprowadzanych na trasie przejazdu papieża z mieszkańcami Meksyku, rozmówcy często podkreślali silną więź z Janem Pawłem II. Przypominali, że aż pięciokrotnie odwiedził on ich kraj, zacieśniając więź z Meksykanami już podczas swojej pierwszej podróży apostolskiej w styczniu 1979 r.

 

W mediach nie brakowało tytułów, jakimi określano tam papieża-Polaka za życia: ” Papież-Meksykanin”, “Dobry Papież”, “Zawsze wierny”. Ludzie nierzadko twierdzili, że mimo dużej popularności Franciszka, to Jan Paweł II jest dla Meksykanów bardziej charyzmatyczną postacią. Powoływano się również na handlowców, twierdzących, że sprzedaż pamiątek papieskich była zdecydowanie wyższa podczas wizyt Polaka w ich kraju.

 

Meksykańskie środki przekazu zgodnie twierdzą też, że trwająca od 12 do 17 lutego pielgrzymka Franciszka okazała się sukcesem. Przypominają o dużym zainteresowaniu jego wizytą w mediach i na portalach społecznościowych. Odnotowują, że w środę 17 bm. dziewięć kont Ojca Świętego na Twitterze zanotowało rekordową liczbę 27 mln sympatyków, wśród których aż 11,1 mln stanowiły osoby hiszpańskojęzyczne.

 

Franciszek był trzecim papieżem, który odwiedził Meksyk. Pięciokrotnie przebywał tam Jan Paweł II: w latach 1979 (26-31 I), 1990 (6-13 V), 1993 (11-12 VIII), 1999 (22-26 I) i 2002 (30 VII-1 VIII), a w dniach 23-26 III 2012 wizytę w tym kraju złożył Benedykt XVI.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,25084,meksyk-franciszek-przypomnial-o-sw-janie-pawle-ii.html

____________________________

4 najważniejsze wydarzenia podczas podróży do Meksyku

Wczoraj zakończyła się podróż Franciszka do Meksyku. Jeśli nie śledziłeś tego, co działo się w czasie ostatniego tygodnia, to przygotowaliśmy dla Ciebie krótki spis najistotniejszych zdarzeń, które miały miejsce w Meksyku.

 

1. Spotkanie Franciszka i Cyryla

 

Choć faktycznie to spotkanie odbyło się w drodze do Meksyku, na lotnisku w Hawanie (Kuba), to pokazało, że ta pielgrzymka będzie miała przełomowy charakter.

Dwie rzeczy z tego spotkania warto zapamiętać: po pierwsze – powitanie, po drugie – podpisanie deklaracji.

 

Gdy Franciszek zobaczył Cyryla, uścisnął go i powiedział wyraźnie: “jesteśmy braćmi”. Choć wielu komentatorów wskazywało, że Papież dał się “ograć” Cyrylowi (powtarzając często opinię o całkowitej zależności patriarchy Moskwy od Władimira Putina), to jednak Franciszek zrobił coś dotąd niemożliwego. Było to pierwsze w historii spotkanie patriarchy Moskwy i biskupa Rzymu. Choć próbowali, to za pontyfikatu Benedykta XVI i Jana Pawła II nie doszło do takiego spotkania.

 

Po drugie – deklaracja. “Świadomi wielu przeszkód, które pozostają do przezwyciężenia, mamy nadzieję, że nasze spotkanie wniesie wkład do odnowy tej jedności, chcianej przez Boga, o którą modlił się Chrystus” – napisali we wspólnie podpisanym dokumencie Cyryl i Franciszek, nazywając jednocześnie to spotkanie “braterskim”. Choć wielu miało wątpliwości, co do brzmienia niektórych punktów (np. tych dotyczących Ukrainy), to nie trzeba zapominać, że ta deklaracja jest wynikiem 50-letnich zabiegów wielu kapłanów i dyplomatów.

 

Warto zapamiętać również tę niezwykłą spontaniczność Franciszka, która będzie mu towarzyszyć podczas całej podróży do Meksyku i która dobrze opisuje jego sposób działania w skostniałym świecie dyplomacji.
2. Spotkanie Franciszka i Matki Bożej z Guadalupe

 

Wśród entuzjazmu oraz festiwalu barw i dźwięków uderzyła cisza. Franciszek prosił o sam na sam z Madonną z Guadalupe. Chciał na Nią popatrzeć, ale chciał też, by Ona spojrzała na niego. I zostało mu to dane. Dostał ok. 20 min ciszy przed Jej wizerunkiem.

 

Obrazem “nienamalowanym ręką ludzką”. Podarowanym przez Madonnę ubogiemu Indianinowi. Badania naukowe wykazały, że w źrenicach owej Metyski zachowały się wizerunki osób, które pierwsze ujrzały Jej obraz: kobiety z dzieckiem, Indianina i biskupa.

 

Papież chyba ciągle o tym pamięta. Wzajemne spoglądanie, widzenie, dostrzeganie przeplatało się przez wszystkie spotkania. Franciszek zachęcał: “Patrzmy na Madonnę z wielkim spokojem, aby usłyszeć, jak Ona mówi do nas: «Co ci jest dziecko moje, najmniejsze? Co zasmuca twoje serce? Czy tutaj to nie jestem ja, ja która mam ten honor, by być twoją matką?»”.

 

Tak jak kiedyś do Elżbiety, tak i tutaj przybiegła do biednych Indian, by mówić w ich języku, do rodziców czy dziadków młodych ludzi zabranych im przez “handlarzy śmierci”. Papież smuci się tym, że tak dużo młodych ginie. Emigrują, są zabijani, wyzyskiwani aż do śmierci, często zbyt biedni, by móc się rozwinąć. Nadzieja (narodu) bywa niszczona. Sama dzietność nie wystarczy.

 

W Chiapas papież ogłosił instrukcję wprowadzającą rdzenne języki do liturgii. Madonna patrzy i mówi w języku swoich dzieci. Chce być matką, u której nie tyle załatwia się interesy, co po prostu czuje się jak w swojskim domu. Tak Ją widzi (i kontempluje) Franciszek.

 

3. Spotkanie Franciszka z księżmi

 

Wielu księży może być niezadowolonych z tego, że papież poleciał do Meksyku. A zwłaszcza ze spotkania, jakie miało miejsce w ubiegły wtorek w Morelia. Padły tam słowa, które dla wielu będą bardzo niewygodne i z którymi albo trzeba będzie się pogodzić, albo wymyślić kolejną mniej lub bardziej subtelną wymówkę. Co takiego powiedział papież?
“Jaką pokusę możemy mieć ciągle na nowo w obliczu tej rzeczywistości, która jak się zdaje stała się nienaruszalnym systemem? Sądzę, że moglibyśmy ją podsumować słowem: rezygnacja. W obliczu tej rzeczywistości może nas pokonać jedno z ulubionych oręży diabła – rezygnacja. Rezygnacja, która nas paraliżuje i nie pozwala nam nie tylko chodzić, ale także przemierzyć drogę; rezygnacja, która nie tylko nas przeraża, ale okopuje nas w naszych “zakrystiach” i pozornym bezpieczeństwie; rezygnacja, która uniemożliwia nam nie tylko przepowiadanie, ale wysławianie. Rezygnacja, która uniemożliwia nam nie tylko planowanie, ale również podjęcie ryzyka i przemianę rzeczywistości”.
To bardzo mocne słowa. Rezygnacja z przepowiadania i podjęcia ryzyka zmiany świata to ulubiona broń diabła. Ilu księży słysząc, że świat poza zakrystią to tylko liberalne i lewicowe, wrogie Kościołowi media, upadek zachodniej cywilizacji, islam, uchodźcy, masoni, po początkowym gniewie po latach zareagowało rezygnacją i zgorzknieniem?

 

Zamknięciem się w codziennych rytuałach i bezpiecznych obowiązkach, które nie wymagają działania poza uporządkowanym światem.
Do zmiany właśnie tego nawołuje Franciszek. Odważnego wyjścia w kierunku czekających na nas wyzwań i przezwyciężenia przyzwyczajeń które mamy. To nie jest zadanie tylko dla duchownych.

 

4. Spotkanie Franciszka z imigrantami
Ciudad Juárez w Chihuahua ze względu na stopień przestępczości nazwane zostało “miastem śmierci”. Wychodząc na te peryferie, Papież ukazuje nam, że słowa Ewangelii to nie pięknie brzmiąca teoria, ale konkretne zadanie. On naprawdę wychodzi w poszukiwaniu owiec, które poginęły, i szuka ich w miejscach, które nie cieszą się dobrą opinią.
Tutaj nie teoretyzuje się nad problemem związanym z migracją, tutaj problem ten jest rzeczywistością żywą. Nie są to liczby, lecz konkretne twarze Gwatemalczyków, Salwadorczyków, Honduran, Meksykan… którzy uciekając przed nędzą, brakiem szans na przyszłość dla swoich dzieci, przed wyzyskiem bogatych latyfundystów, przed zemstą handlarzy narkotykami. Decydują się wyruszyć w niebezpieczną podróż, śniąc o tym, do czego mieszkańcy Europy lub Stanów Zjednoczonych już się przyzwyczaili i nad czym nawet się nie zastanawiają: dom i obraz dzieci wychodzących do szkoły.
W Ciudad Juárez Papież mówił o problemie humanitarnym, jakim jest migracja w kontekście miłosierdzia Bożego. “Miłosierdzie zawsze przepędza nikczemność, traktując bardzo poważnie istotę ludzką. Odwołuje się zawsze do uśpionej i znieczulonej dobroci każdej osoby. Zamiast zniszczyć, jak często my usiłujemy lub chcemy działać, miłosierdzie zbliża się do każdej sytuacji”.
Biskup San Cristóbal de Las Casas w Chiapas, Felipe Arizmendi Esquivel zapowiedział, że jego diecezja wybuduje dwa ośrodki dla imigrantów. Ma to upamiętnić pobyt Franciszka w tym mieście. Decyzja o inwestycji służącej imigrantom wiąże się też z trwającym obecnie w Kościele Rokiem Miłosierdzia: “Nie możemy pozostawać obojętni na krzywdę dziejącą się naszym bliźnim” – powiedział biskup San Cristóbal de Las Casas. Na terenie tej diecezji działają już trzy domy dla migrantów z krajów Ameryki Łacińskiej, udających się do USA. Teraz powstaną kolejne dwa. W placówkach tych mogą otrzymać oni nocleg, posiłek, a niekiedy również wsparcie prawników.
W takich miejscach Ewangelia nie jest teorią, nie jest przedmiotem teoretycznych rozważań, nie jest tematem rekolekcyjnych ćwiczeń, ale jest konkretnym słowem.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2332,4-najwazniejsze-wydarzenia-podczas-podrozy-do-meksyku.html

__________________________

Najbardziej wzruszający moment z papieskiej pielgrzymki [WIDEO]

– Franciszek uczy nas, abyśmy odkrywali Jezusa żywego, a nie przedmiot teologicznej refleksji. Uczy nas, abyśmy odnaleźli Go w konkretnych sytuacjach, jak chodzi po palestyńskich ścieżkach, uzdrawia chorych, pociesza strapionych, przytula dzieci – pisze Kasper Kaproń OFM w tekście podsumowującym pielgrzymkę papieża do Meksyku.

 

W przepięknym przemówieniu Papieża skierowanym do biskupów zgromadzonych w katedrze Miasta Meksyk, zwraca uwagę ilość użytych słów, takich jak: “patrzeć”, “spojrzenie”, “twarz”. Czasownik “widzieć”, zarówno w formie czynnej, jak i biernej, jest kluczem do zrozumienia papieskiego przesłania. Słowo to zresztą bardzo często pojawia się w papieskich przemówieniach i homiliach.

 

W pierwszym publicznym wywiadzie, jakiego Franciszek udzielił o. Antonio Spadaro, Papież odniósł się do częstych wizyt w rzymskim kościele San Luigi dei Francesi i do znajdującego się tam obrazu Caravaggia “Powołanie św. Mateusza”: “Ten palec Jezusa… w kierunku Mateusza. Taki jestem ja. Tak się czuję. Jak Mateusz. (…) Ten gest Mateusza mnie uderza: apostoł zagarnia swoje pieniądze, jakby mówił: «Nie, nie mnie! Nie, te pieniądze są moje!» Oto właśnie jestem ja: «Grzesznik, na którego Pan skierował swój wzrok». Franciszek, mówiąc to, zwraca uwagę, że spojrzenie Jezusa łączy się ściśle ze świadomością grzechu: człowiek doświadcza miłosierdzia, czując na sobie wzrok tego, który spogląda z miłością. Franciszek odnosi się także do swego biskupiego motta zaczerpniętego z homilii św. Bedy Wielebnego “miserando atque eligendo“: “Łacińskie gerundium miserando wydaje mi się niemożliwe do przetłumaczenia na włoski czy hiszpański. Lubię tłumaczyć go z pomocą innego gerundium, które nie istnieje: misericordiando («miłosierdziując»)”. W książce “Miłosierdzie to imię Boga” dodaje: “Te dwa słowa «miłosierdziując» i «wybierając» występują, aby opisać spojrzenie Jezusa, który obdarza miłosierdziem i wybiera”.

 

Miłosierdzie jest więc nierozerwalnie związane ze spojrzeniem, z zatrzymaniem wzroku na drugim, rodzi się ono z wymiany spojrzeń. Jest to bliskość, dzięki której chrześcijaństwo przestaje być abstrakcją, a staje się wydarzeniem historycznym. W przemówieniu do zgromadzonych w katedrze we Florencji Franciszek mówił: “Twarz Jezusa to misericordiae vultus. Pozwólmy dotknąć się temu spojrzeniu”. I dodał: “Spójrzmy i my sami na twarz Jezusa i na Jego gesty. Patrzmy na Jezusa, jak je i pije z grzesznikami, kontemplujmy Go, jak rozmawia z Samarytanką, zakradnijmy się i z ukrycia patrzmy, jak rozmawia z Nikodemem, patrzmy ze wzruszeniem jak pozwala, aby prostytutka namaściła Mu stopy olejkiem”.

 

Franciszek uczy nas, abyśmy odkrywali Jezusa żywego, a nie przedmiot teologicznej refleksji. Uczy nas, abyśmy odnaleźli Go w konkretnych sytuacjach, jak chodzi po palestyńskich ścieżkach, uzdrawia chorych, pociesza strapionych, przytula dzieci. “Bóg wchodzi w nasze życie, pochyla się nad naszą słabością, zbliża się do naszych ran i leczy je. Tak działa Jezus: w bezpośrednim spotkaniu. Bóg nie zbawia nas na mocy dekretów i kanonów prawa. Zbawia nas swoją czułością, zbawia nas pełnym bliskości dotykiem, pieszczotą”.

 

Wskazanie na konieczność osobowego spotkania i pełnej czułości wymiany spojrzeń przybrało w papieskim przemówieniu wygłoszonym do biskupów Meksyku formę partykularną. W tym przypadku spojrzeniem, które wszystko inicjuje, jest spojrzenie Matki Bożej z Guadalupe: “Papież od dawna żywił pragnienie, by Ją ujrzeć – mówił. – Co więcej, ja sam chciałbym zostać objęty Jej macierzyńskim spojrzeniem. Rozmyślałem dużo o tajemnicy tego spojrzenia i proszę was, abyście przyjęli to, co wypływa w tej chwili z mego pasterskiego serca. Morenita uczy nas, że jedyną siłą zdolną do zdobycia serc ludzi jest czułość Boga. Tym, co zachwyca i przyciąga, tym, co podbija i zwycięża, tym, co otwiera i uwalnia z łańcuchów, nie jest siła posiadanych środków czy surowość prawa, lecz wszechmocna słabość miłości Bożej”.

 

Franciszek często powtarza, że “Kościół rozszerza się nie przez prozelityzm, ale «przez przyciąganie»”. W Evangelii gaudium przypomniał, że “chrześcijańskie przepowiadanie moralne nie jest stoicką etyką; jest czymś więcej niż jakąś ascezą, nie jest zwykłą filozofią praktyczną ani katalogiem grzechów i błędów. Ewangelia zaprasza przede wszystkim, byśmy odpowiedzieli Bogu, który nas kocha i nas zbawia” (EG 39). Nowe życie w Chrystusie nie jest bowiem konsekwencją przestrzegania norm zapisanych w prawie, lecz następstwem przyjęcia Łaski tego, który nas – jak mówi Papież – primerea, uprzedza.

 

“Oczywiście – przypomniał Papież biskupom – do tego wszystkiego konieczne jest spojrzenie, zdolne odzwierciedlić czułą troskę Boga. Bądźcie zatem biskupami mającymi czyste spojrzenie, przejrzystą duszę i jaśniejące oblicze. W tym świecie Bóg prosi was, abyście mieli spojrzenie zdolne do usłyszenia krzyku waszego ludu. Na ten krzyk trzeba koniecznie odpowiedzieć, że Bóg istnieje i jest blisko przez Jezusa. Że tylko Bóg jest rzeczywistością, na której można budować, gdyż Bóg nie jest Bogiem wymyślonym czy hipotetycznym, ale Bogiem o ludzkim obliczu. W waszych spojrzeniach naród meksykański ma prawo odnajdywać ślady tych, którzy «widzieli Pana» (por. J 20, 25), tych, którzy byli z Bogiem”.

 

Kwestią zasadniczą jest więc świadectwo tych, którzy “widzieli Pana”. Chrześcijaństwo nie rozpowszechnia się poprzez wysublimowane techniki czy siłą perswazji, lecz świadectwem ludzi, którzy własnymi rękami dotknęli znaków Bożej obecności w historii. “Jeśli nasze spojrzenie nie świadczy o tym, że widzieliśmy Jezusa, wówczas słowa, którymi wspominamy o Nim, są jedynie pustymi figurami retorycznymi. Być może wyrażają tęsknotę tych, którzy nie mogą zapomnieć o Panu, lecz mimo to są tylko mamrotaniem sierot nad grobem.”

 

Franciszek zwraca się do biskupów, ale słowa te kieruje do wszystkich duchownych i do wszystkich wiernych, aby byli blisko ludzi, blisko ludzi prostych, aby stali się bliskimi dla ludzi młodych: “Myślę o konieczności ofiarowania macierzyńskiego łona młodym – mówi. Niech wasze spojrzenia będą zdolne do spotkania się z ich spojrzeniami, do kochania ich i zdobywania tego, czego oni szukają z tą siłą własnej młodości… Niech wasze spojrzenia, spoczywające zawsze i wyłącznie w Chrystusie, będą zdolne, by przyczyniać się do jedności waszego ludu, sprzyjaniu pogodzenia istniejących w nim różnic oraz integracji jego różnorodności”.

 

Franciszek wielokrotnie przestrzega przed niebezpieczeństwem współczesnego gnostycyzmu, czyli próbami zredukowania chrześcijaństwa do czystej i abstrakcyjnej doktryny, całkowicie odrealniając ją od rzeczywistości wcielenia i rzeczywistości “ciała” Chrystusa. Wiara taka prowadzi do ideologii i do wszelkiego rodzaju fundamentalizmów, do purytanizmu elitarnych grup żyjących w oderwaniu od historii. Dlatego też przypomina biskupom: “Konieczne jest, aby pasterze pokonali pokusę dystansu i klerykalizmu, chłodu i obojętności, zachowania triumfalnego i autoreferencyjności.

 

Guadalupe uczy nas, że Bóg jest w swym obliczu bliski, że bliskość i uniżenie mogą uczynić więcej niż siła. Jak uczy piękna tradycja guadalupańska, «Morenita» strzeże spojrzeń tych, którzy Ją kontemplują, odzwierciedla twarze tych, którzy Ją spotykają. Trzeba się nauczyć, że jest coś niepowtarzalnego w każdej z tych osób, które na nas patrzą, szukając Boga. Musimy strzec w sobie każdego z nich, zachowując ich w sercu, broniąc ich. Tylko Kościół zdolny do ochrony oblicza ludzi, którzy będą pukali do jego drzwi, jest zdolny, by mówić im o Bogu. Jeśli nie rozpoznamy ich cierpień, jeśli nie uświadomimy sobie ich potrzeb, nie będziemy mogli nic im dać”.

 

W oczach Matki Bożej z Guadalupe obecni są, także w sposób fizyczny, ci, których Ona “widziała”, w chwili gdy poncho Juana Diego wypełnione kwiatami opadło, ukazując odciśnięty na nim wizerunek. Guadalupana jest kontemplowana przez wierny lud, ponieważ Ona jako pierwsza na ten lud spojrzała. Podobnie to nie na pasterzach ma spoczywać wzrok wiernych, wzrok pełen rewerencji i uniżenia, ale  to pasterze pierwsi winni kierować wzrok pełen miłości na swoich wiernych. Trzeba, by potrafili ich dostrzec. W wywiadzie udzielonym o. Spadaro Franciszek mówił: “Z trudnością przychodzi mi stawać i mówić do tłumów, wolę kontakt bezpośredni, spotkać się z pojedynczą osoba, wejść w kontakt osobowy z tym, kogo mam przed sobą”. Jest to coś, o czym często zapominamy. Chrześcijaństwo buduje się w oparciu o relację “ja-ty”. Można patrzeć na wielu, pod warunkiem że patrzy się i widzi każdą pojedynczą osobę. Chrześcijaństwo jest takie, ponieważ powołanie rodzi się z tego, że ktoś na nas spojrzał, a nie tylko nas widział”.

 

Nie są to jedynie pięknie brzmiące słowa. W czasie papieskich spotkań z wiernymi uderza zdolność, z jaką Franciszek potrafi wychwycić w wielomilionowym tłumie tę jedyną twarz i pochylić się na nią. W Meksyku było tak samo i można bez końca przywoływać przykłady: dwie dziewczynki z zespołem Downa, które Papież przywołał do siebie; chory chłopiec na wózku inwalidzkim, do którego podszedł Papież, aby go pobłogosławić, sprawiając przy tym pewne problemy swoim ochroniarzom; widoczne wzruszenie na twarzy, kiedy wsłuchiwał się w śpiew chorej na raka dziewczynki; nawet zdenerwowanie na tych, którzy przeszkadzali mu w spotkaniu z młodym niepełnosprawnym. To wszystko ukazuje, że dla Franciszka nie liczy się tłum, lecz liczy się pojedynczy człowiek i że najważniejsze jest spotkanie twarzą w twarz, przytulenie, wymiana spojrzeń.

 

Dobrze byłoby, abyśmy także my przejęli coś z tej ewangelicznej metodologii spotkań. Abyśmy potrafili przebić się poza statystyki i liczby. Abyśmy w sporach za lub przeciw przyjęciu przypisanych Polsce kwot uchodźców potrafili dostrzec pojedyncze osoby z całą ich historią życia, z ich cierpieniem, z ich strachem przed tym, co było, i lękiem o to, co będzie. Abyśmy w końcu przestali liczyć wiernych i rozpaczać z powodu zmniejszającej się liczby dominicantes, lecz spojrzeli w oczy tych, którzy przychodzą, uśmiechnęli się do nich, w razie potrzeby przytulili do serca. Papież uczył nas w Meksyku “uczucioterapii”, która jest często najskuteczniejszym lekarstwem, aby drugiemu człowiekowi pomóc. Terapia ta musi być dobierana i stosowana indywidualnie, gdyż każdy człowiek jest tym jedynym i ukochanym dzieckiem Boga.

http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,2334,podsumowujemy-pielgrzymke-franciszka-do-meksyku.html

_____________________________

Perła

perla

Filoteusz pisze w pierwszym rozdziale swego dzieła O czujności: „Kto stara się o świętość, ten w swym umyśle wytrwale winien dążyć do celu: dokładnie zachować w sercu pamięć o Bogu, niby perłę albo inny drogocenny kamień”.

Wprowadza on tu porównanie pamięci o Bogu do perły. Jest to z jednej strony zaskakujące i może nawet dziwne, ale mimo to ma w sobie ukrytą wymowę. Aby ją wydobyć należy spojrzeć na rozumienie perły w Biblii, albowiem to jest źródło dla inspiracji Filoteusza.

Perła, ceniona jako klejnot, stała się w starożytności symbolem piękna, wartości, i trwałości (mogą być nawet kilkusetletnie). Św. Paweł łączy ją ze złotem i kosztownym strojem: Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste, bez gniewu i sporu. Podobnie kobiety – w skromnie zdobnym odzieniu, niech się przyozdabiają ze wstydliwością i umiarem, nie przesadnie zaplatanymi włosami albo złotem czy perłami, albo kosztownym strojem, lecz przez dobre uczynki, co przystoi kobietom, które się przyznają do pobożności (1 Tm 2,9). Natomiast św. Jan wymienia ją razem ze złotem i kamieniami szlachetnymi: A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły, miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu (Ap 17,4); Biada, biada, wielka stolico, odziana w bisior, purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perłę (Ap 18,16) oraz z innymi drogimi wyrobami i przedmiotami (zob. Ap 18,2). Teksty te wskazują, że perły należały do wysoko cenionych przedmiotów w świecie hellenistycznym. Gdy św. Paweł mówił o zalecanej kobietom skromności, przeciwstawiał jej dbałość o piękno zewnętrzne: wyrafinowane splatanie włosów, złoto, perły i kosztowny strój. Podobną wymowę ma obraz nierządnicy Babilonu, „odzianej w purpurę i szkarłat, całej zdobnej w złoto, drogocenny kamień i perły” (Ap 17,4; 18,16). Jako symbol światowej potęgi w handlu, nierządnica Babilon została ukazana również, w postaci kupca handlującego perłami – A kupcy ziemi płaczą i żalą się nad nią, bo ich towaru nikt już nie kupuje:  towaru – złota i srebra, drogiego kamienia i pereł, bisioru i purpury, jedwabiu i szkarłatu (Ap 18,12).

Dla swego piękna i wielkiej wartości perły stały się dla autorów biblijnych miarą doskonałości, do której porównywano wszystko inne. „Perły przewyższa posiadanie mądrości” /Hi 28,18/. Ewangelia jest tak cenna, iż nie powinna być zwiastowana wrogo nastawionym ludziom: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały” (Mt 7,6). Świętości zatem nie należy narażać na zbezczeszczenie.

Kluczowym fragmentem jest jednak następujący tekst. „Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją” /Mt 13,25n/. Chrystus mówi tutaj, że wejście do Królestwa Bożego jest przyrównane do znalezienia perły drogocennej wartości, wartej wszystkiego, co się posiada.

Jaki cel ma ta przypowieść?

Zapewne słuchaczy zdziwiło dlaczego wobec oczekiwanego i zapowiedzianego Królestwa trzeba zdobyć się na taką decyzję? Oczekiwaliby oni raczej odpowiedzi, co kupiec zrobił z perłą. To jednak nie ma znaczenia, tutaj chodzi o jego wielkoduszną decyzję. Wyprzedawszy się do reszty ma ów kupiec dokładnie tyle, by kupić ową perłę. Wydaje się zatem, że chodzi tu o bezwzględną, najwyższą wartość Kró­lestwa Bożego, dla zdobycia którego trzeba wszystko poświęcić. Dobrym komentarzem są słowa św. Augustyna: „Mało miłuje Ciebie ten, który oprócz Ciebie jeszcze coś miłuje” oraz „Oddajmy sie­bie w całości, nie jako równowartość, ale po prostu dlatego, że nie mamy nic więcej”!

Być może właśnie dlatego tak cenna jest również modlitwa Jezusowa. Poza nią właściwie nic nie mamy. Nie jesteśmy w stanie sami zaspokoić wszystkich pragnień naszego serca, a zwłaszcza potrzeby życia w pokoju i wiecznej, trwałej, miłości. Jeśli Filoteusz pisze o pragnieniu świętości i wskazuje, jako lekarstwo pamięć o Bogu, którą określa jako perłę, to może właśnie modlitwa Jezusowa, która wyraża owa postawę pamięci o Stwórcy, będzie tą znalezioną przez nas perłą.

Zdumiewająca jest ostatnia perła w Biblii. Ona oszałamia swym wyglądem! Ponieważ perła łączy w sobie twardość z blaskiem światła, stała się jednym z podstawowych obrazów, którymi od niepamiętnych czasów opisywano niebo. On pojawia się w wizji Nowego Jeruzalem. Każda z 12 bram niebieskiego miasta została wykonana z pojedynczej perły, 12 bram to 12 pereł, zaś olśniewający efekt potęguje fakt, że ulice miasta wykonano z „czystego złota jak szkło przeźroczystego” (zob. Ap 21,21).

Patrząc na te przytoczone obrazy biblijne możemy powiedzieć, że w modlitwie Jezusowej możemy wypatrywać tej perły, jako drogocennego skarbu, który może nam przynieść niebywałe i nieoczekiwane szczęście. Co bowiem może nas zbliżyć do Stwórcy, jak nie ufne zwrócenie się do Niego w prostym, nieustannym wezwaniu? Jeśli zaś perła, jako jeden z wielu przedmiotów, może tak oszałamiać swym wyglądem, co dopiero modlitwa Jezusowa, jeżeli jest autentycznym spotkaniem z Tym, który stworzył tę perłę? Przytoczona przypowieść z Ewangelii według św. Mateusza dobrze pasuje do modlitwy Jezusowej. Jeżeli chcę starać się o świętość to oddam wszystko, aby to szczęście mieć. Oddaję siebie w całości, nic nie zachowuję dla siebie, bo tylko wtedy mogę osiągnąć pełnię szczęścia. Z drugiej strony oddaję siebie, bo nic więcej nie mam. Mam tylko nieustanne wezwanie – modlitwa Jezusową – moją perłę, którą znalazłem.

Brunon Koniecko OSB

http://ps-po.pl/2016/02/19/perla/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+benedyktyni%2FKnAO+%28PSPO+|+Centrum+Duchowo%C5%9Bci+Benedykty%C5%84skiej%29

________________________

Weź udział w rekolekcjach o modlitwie Jezusowej

Oddychać Imieniem – poznaj tradycję i praktykę modlitwy Jezusowej

oddychaj-imieniem-rekolekcje-modlitwa-jezusowa

Jako stałe zajęcie i rozważanie miej to wezwanie: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną!”. Niech umysł nigdy w tym nie ustaje! To uchroni go od trosk i rozproszeń, uczyni nieuchwytnym i niedostępnym dla podszeptów szatana, nadto każdego dnia będzie go wznosić ku miłości i pragnieniu Boga.

 

Bez wątpienia coraz więcej ludzi odpowiada na to zaproszenie Nicefora Pustelnika, XIII-wiecznego mnicha prawosławnego, skierowane do wszystkich chrześcijan; grono osób poszukujących Boga w modlitwie według tradycji hezychastycznej ciągle się poszerza; pada wiele pytań i poszukuje się odpowiedzi. Również i mnisi nie są tutaj ekspertami – mówimy bowiem o modlitwie, w której człowiek zdaje się przede wszystkim na Boga, uznając swoją bezradność i prosząc o miłosierdzie.

Dlatego też pragniemy wspólnie podążać drogą duchowej tradycji chrześcijańskiego Wschodu – Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC poszukuje wartościowych treści, by następnie je udostępnić szerokiej grupie czytelników – stąd nie brak w naszej ofercie licznych publikacji mówiących o modlitwie Jezusowej; tyniecki Dom Gości stoi otworem dla osób, które poszukują miejsca odosobnienia i osób, z którymi mogłyby wymienić się doświadczeniem modlitwy; portal PSPO, jak wiemy, wciąż wprowadza nas w nurt dzieł poświęconych modlitwie serca oraz w naukę Ojców Pustyni, których praktyki modlitewne leżą u początku modlitwy Jezusowej.

Krótko mówiąc, opactwo tynieckie stara się tworzyć dobre środowisko dla rozwoju tej tradycji w Polsce. Krokiem milowym na tej ścieżce będzie publikacja pierwszego pełnego polskiego przekładu Filokalii, czyli antologii tekstów o modlitwie serca. Nim jednak dojdzie do sfinalizowania prac redakcyjnych, chcemy zaprosić Czytelników portali PSPO do udziału w innym wydarzeniu.

O. opat w opisie swych rekolekcji podkreśla prostotę i głębię modlitwy Jezusowej, „które sprawiają, że nie ma miejsca, sytuacji, stanu, zawodu, który uniemożliwiałby otrzymanie daru modlitwy nieustannej. Drogą do niej jest wierne i wytrwałe przyzywanie Imienia Jezus. »Niech pamięć o Jezusie złączy się z twym oddechem, a wówczas poznasz pożytek wyciszenia« — powiada św. Jan Klimak. Do praktyki tej modlitwy chcemy zaprosić zarówno tych, którzy ją znają, jak i tych, którzy jej nie doświadczyli”.

Terminy rekolekcji:

  • 4–6.03.2016
  • 1–3.04.2016
  • 6–8.05.2016
  • 3–5.06.2016 

Rozpoczęcie: godz. 17.00  Zakończenie: godz. 14.00

Program rekolekcji „Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa”

Koszt udziału:

opłata za pobyt + dobrowolna ofiara za rekolekcje

Zapisz się:

tel. (12) 688 5 450, rezerwacje@jg.benedyktyni.com

Rezerwacji prosimy dokonywać od poniedziałku do piątku w godzinach: 9:00 – 17:00

http://ps-po.pl/2015/05/13/oddychac-imieniem-poznaj-tradycje-i-praktyke-modlitwy-jezusowej/

__________________________

O autorze: Słowo Boże na dziś