Polska dla Polaków, Ziemia dla ziemniaków

 

Na jednym z warszawskich murów odczytałam kiedyś hasło:  „Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków, a księża na księżyc”. Relata refero.  Przyznam, że ostatni passus tej  wypowiedzi nie budzi mojej szczególnej  sympatii, jednak przez rzetelność kronikarską cytuję ją w całości. Warto jednak zastanowić się nad Polską dla Polaków i ziemią dla ziemniaków. Jak wiemy przez całe wieki sposobem pozyskiwania lebensraum ( celowo używam tego skompromitowanego przez hitleryzm terminu) była konkwista. Podobnie zdobyli ziemię założyciele Stanów Zjednoczonych, Burowie w Afryce i biali obywatele Australii. Ci ostatni bardzo często byli to kryminaliści wydalani z rodzinnych krajów, albo skompromitowani członkowie wielkich rodów, albo wreszcie ludzie z różnych innych przyczyn wykorzenieni. W 1770 roku, gdy James Cook dotarł do Australii, istniało tam od ponad 500 plemion tubylczych, używających co najmniej 500 indywidualnych języków. Dopiero w latach sześćdziesiątych Aborygeni zostali wykreśleni z rejestru flory i fauny świata a w 2008 roku premier Australii przeprosił ich za prześladowania. Na porządku dziennym była przymusowa asymilacja Aborygenów przejawiająca się między innymi zabieraniem dzieci z aborygeńskich rodzin aby oddać je do adopcji lub umieścić w domu dziecka, gdzie zostaną przystosowane do życia we współczesnym, społeczeństwie. Warto zauważyć, że ludność tubylcza naszego  kraju traktowana jest przez zarządzające nami elity władzy podobnie jak kiedyś traktowani byli Aborygeni w Australii. Na porządku dziennym było do niedawna w Polsce odbieranie dzieci niezamożnym rodzinom przez rozpanoszone w swej omnipotencji sądy rzekomo dla własnego tych dzieci dobra, to znaczy w celu ich socjalizacji i przystosowania do życia. Temu samemu miała służyć instytucja asystenta rodziny.  Asystent rodziny to osoba opłacana przez ośrodek pomocy społecznej, której zadaniem jest pouczanie członków rodziny uważanej za dysfunkcyjną jak mają żyć. Oznacza to, że do biednej rodziny przychodzi wypindrzona paniusia i zmusza dzieci do wspólnego lepienia pierożków, albo rysowania laurek nie rozumiejąc, że ich problemem jest bieda, choroba, brak mieszkania czy pracy a nie nieumiejętność lepienia pierożków. Zakaz odbierania dzieci z powodu biedy( to jedno z najlepszych posunięć PiS) skutecznie przerwał to zaczarowane koło. Niezamożna rodzina nie musi mizdrzyć się do asystenta rodziny czy kuratora w obawie o utratę dzieci. Może ich wszystkich posłać tam gdzie ich miejsce to znaczy do diabła.

Trzeba mieć świadomość, że jesteśmy permanentnie przedmiotem konkwisty czyli podboju. Podbój współczesny odbywa się jednak na ogół trochę innymi metodami niż choćby trzy ćwierćwiecza temu. Współczesna konkwista może sprowadzać się do opanowania systemu bankowego i mediów innego kraju do tego stopnia, że kraj ten nie jest zdolny do autonomicznych decyzji, może zasadzać się na zdeprawowaniu i zwerbowania jego elit władzy czy też do zarządzania tym krajem poprzez międzynarodowe struktury teoretycznie służące jakiemuś abstrakcyjnemu celowi – zjednoczeniu Europy, pokojowi na świecie, prawom jednostki, czy równouprawnieniu mniejszości. Tomasz Urbaś w artykule pod znamiennym tytułem „Euro zamiast czołgów” w ostatnim  listopadowym numerze „Uważam Rze” pisze  : „Po co wysyłać czołgi, jeżeli to samo można osiągnąć polityką? Utrwalić biedę i zmusić ludność podbijanego kraju do wyjazdu na roboty przymusowe pod presją ekonomiczną. Zrujnować przedsiębiorców i za bezcen wykupić ich majątek. Uczynić zagraniczne rządy marionetkami. A to wszystko bez jednego wystrzału. Dzięki wunderwaffe, cudownej broni – euro.” Współczesna konkwista może polegać również na opanowaniu kluczowych przemysłów jakiegoś kraju, na zalaniu go swoimi produktami, na zmuszeniu jego obywateli do niewolniczej pracy na rzecz innych. Środkiem do celu może być system bankowy uzależniający obywateli pobitego kraju od  horrendalnych rat kredytów branych nie na konsumpcję czy wycieczki zagraniczne lecz dla zaspokojenia elementarnych potrzeb mieszkaniowych, czy na leczenie lub edukację.

Swego czasu roztkliwialiśmy się nad ciężkim losem pańszczyźnianego chłopa, który był glebae adscripti – przypisany do ziemi. Bez zgody pana nie mógł zmienić miejsca zamieszkania i bywał sprzedawany wraz z ziemią. W aktach sprzedaży z tamtych czasów figuruje często zdanie „ sprzedaję tyle i tyle hektarów ziemi i tyle i tyle dusz”. Nowy właściciel ziemi był jednak odpowiedzialny za   nabyte wraz z nieruchomością dusze i nie mógł wyrzucić ich na bruk jak czyściciele kamienic w  Warszawie czy Krakowie. Współcześnie większość z nas jest credito adscripti, a  kredytobiorcy są w o wiele gorszej sytuacji od pańszczyźnianego chłopa. Jeżeli nie sprostają ratom kredytów zostaną bezlitośnie wyrzuceni z zakupionego mieszkania na bruk, natomiast nikt i nic ich nie uwolni od spłacania do końca życia reszty kredytu i horrendalnych odsetek, przekraczających często wielokrotnie wartość tego utraconego mieszkania, tak że  nawet jego sprzedaż nie uczyniłaby ich wolnymi.  Nabywca nieruchomości czy oszust który odzyskał tę nieruchomość  w procederze fałszywej reprywatyzacji też jest władny wyrzucić na bruk zamieszkujące tę nieruchomość dusze, a nabywca zakładu pracy zlikwidować go albo zrestrukturyzować i wyrzucić na bruk pracowników.

Musimy o tym pamiętać, że konkwista jest nieodwracalna. Trudno sobie wyobrazić, że biali Amerykanie oddają swoje ziemie, mieszkania i fabryki potomkom prawowitych właścicieli czyli Indian. Pomimo, że zdarzało się Aborygenom wygrać sprawę sądową o odszkodowanie za odebranie ich rodzinie i przymusową reedukację w domu dziecka albo w rodzinie zastępczej też nie mają szans na odzyskanie zamieszkałych przez nich kiedyś terenów.

Oddaliśmy za paciorki nasze banki i fabryki, musimy pilnować żeby nie stracić naszego miejsca na ziemi. Szczególnie w sytuacji gdy Europa pada ofiarą wędrówki ludów, która jest rodzajem konkwisty à rebours. Oby to nie był nasz problem.

 

 

O autorze: izabela brodacka falzmann