Mdłości

Jean-Paul Sartre

 

W normalnym społeczeństwie „filozofujący” komuniści są aberracją. Sytuacja zmienia się, gdy dana zbiorowość zaczyna się degenerować, popadając w stan chaosu aksjonormatywnego utrudniającego rozróżnianie pomiędzy dobrem a złem, prawdą a kłamstwem, logicznym wywodem a bełkotem. W takim stanie rzeczy idolami ogłupionych mas stają się osobnicy odstający od normy. Jednym z nich był Jean-Paul Sartre.

(…) filozof egzystencjalista i pisarz. – Był to człowiek dobry, pełen prawdziwej życzliwości dla ludzi, ciekaw świata i ludzi – mówił o filozofie Jerzy Lisowski. – Jednocześnie niezwykle gwałtowny i wzgardliwy wobec tych, których nie lubił. Miał prawo do tej wzgardy i nienawiści, bo sam siebie nienawidził najbardziej. Nienawidził w sobie drobnomieszczanina. / polskieradio.pl/

Największe filozoficzne odkrycie Sartre’a

Przy każdym kontakcie z rzeczywistością mdłości, na które cierpiał, nasilały się. Pewnego razu, w przerwie pomiędzy jedną a drugą erupcją myśli doznał wizji podczas której udało mu się odwrócić od męczącej go codzienności i spojrzeć, jak mu się wydawało, w zupełnie inną stronę. Rozpoczął swoją podróż – podróż w  całkiem przeciwnym kierunku, w głąb samego siebie… W pierwszych momentach swojej wędrówki nie dostrzegł nic poza ciemnością. Po kilku godzinach samotnej introwersji ujrzał wreszcie coś, co przyprawiło go o żywsze bicie serca. To coś przezierało poprzez mrok i wabiło go do siebie, a właściwie wciąż w tym samym obranym kierunku, w głąb jego samego. Mam w sobie to coś – pomyślał pierwszy raz w życiu. Dotychczas był przekonany, że człowiek jest bytem pustym. Dopiero następnego dnia zobaczył to COŚ, jak wyłania się powoli z ciemności. Zbliża się. On też zbliżał się. Proces zbliżania był męczący i długotrwały. Wreszcie po tygodniu zbliżył się ostatecznie i zatrzymał, osiadając na mulistej powierzchni czegoś nieznanego – na samym dnie. Jakże duże było jego zdziwienie, gdy zorientował się, że jest to jego własne dno. W jeszcze większe zdumienie wprawił go fakt, że dno było w niektórych miejscach przezroczyste. Po drugiej stronie było jeszcze… coś. Sartre spojrzał uważnie i ujrzał rzecz przerażająco… realną. Była to rzeczywistość. Wtedy zrozumiał, że przejrzał samego siebie. Od tej pory wiedział już, że nie ma drogi ucieczki. Ani od siebie ani od rzeczywistości.

Lewicowy degenerat

Warto wiedzieć, że ów dobry człowiek, jak go w przypływie irracjonalnej łaskawości określił Jerzy Lisowski, przez wiele lat wspierał stalinizm wraz z jego metodami terroru, maoistowską rewolucję kulturalną i reżim Fidela Castro. Szczególnym uwielbieniem obdarzył komunistycznego zbrodniarza Ernesto Che Guevarę.

W 1974 roku wraz z innymi lewicowymi „intelektualistami” poparł petycję o legalizację pedofilii. 3 lata później razem ze swoją partnerką Simone de Beauvoir, autorką manifestu 343 dziwek wystąpił w obronie trzech pedofilów oczekujących na wyrok w procesie sądowym. „Wyzwolenie seksualne”, w tym seks z dziećmi, były uważane w kręgach francuskiej lewicy za misję społeczną.

Amfetamina, alkohol i mdłości

Sartre był dyletantem. Popierając komunizm nie znajdował uznania w samym jądrze ciemności – Max Horkheimer nazwał go „oszustem i gangsterem w świecie filozofów”, a Aleksander Fadiejew tak określił jemu podobnych: “Gdyby hieny umiały władać piórem, to, co by tworzyły, przypominałoby z pewnością książki Millerów, Eliotów, Malraux i innych Sartre’ów”. Paul Johnson w książce „Intelektualiści” wyraził się o nim w następujący sposób: Postępowanie Sartre’a przypomina jedną z niemiłych prawd zawartą w sentencji Kartezjusza: „Nie istnieje coś tak niedorzecznego lub nieprawdopodobnego, co nie zostałoby dowiedzione przez tego lub innego filozofa”.

Zażywając nałogowo amfetaminę i pijąc, łącząc ze sobą różne dopalacze, łącząc w pijanym widzie egzystencjalizm z komunizmem, Sartre coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Jego biografka, Annie Cohen-Solal, twierdzi, że Sartre często wypijał kwartę wina podczas dwugodzinnego dejeuner u Lippa, w Coupole, Balzar lub w innym ulubionym lokalu; ocenia, że jego dzienna dawka środków podniecających w tym czasie zawierała dwie paczki papierosów, kilka fajek nabijanych czarnym tytoniem, kwartę alkoholu (głównie wino, wódka, whisky i piwo), 200 miligramów amfetaminy, piętnaście gramów aspiryny, kilka gramów barbituranów oraz kawę i herbatę. /Paul Johnson, Jean Paul Sartre: Mała kula puchu i atramentu/.

Pod koniec życia Sartre określił się jako anarchista, co było zgodne z prawdą ze względu na jego praktyczny nihilizm negujący normalny system wartości. Po jego śmierci, w uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło 50 tys. ludzi zwiedzionych nie tyle jego bełkotem, co przede wszystkim panującą, wśród inteligentnych inaczej, modą.

Oparłem się pokusie  cytowania francuskiego „filozofa i pisarza” , bo cóż nam przyjdzie z takich lub podobnych mądrości: Terroryzm to straszna broń, ale uciskani nie mają innej. Nasz antybohater jest w historii Europy jednym z wielu kamieni milowych na drodze do samozagłady. Niestety, jego miejsce zajęli inni, którzy z ambon marksizmu antykulturowego – na uczelniach i w telewizyjnym studiu wygłaszają coraz to bardziej odrażające i haniebne brednie. Podsumowując: mdłości na które cierpiał Sartre, i które stały się tytułem jego powieści, bliźniaczo podobne stany umysłu i ducha, są tymi samymi którymi napędza się dzisiejszą rewolucję.

O autorze: CzarnaLimuzyna

Wpisy poważne i satyryczne