Była sobie kamienica

Losy tej posesji są w ogóle tajemnicze. Za czasów gdy prezydentem miasta był Lech Kaczyński zaginęła księga wieczysta nieruchomości i została odtworzona z zupełnie innymi nazwiskami właścicieli. O fakcie zaginięcia księgi wieczystej i jej odtworzeniu powiedziała mi wówczas z ubolewaniem pani Mirosława Wnuk, dyrektor Biura Polityki Lokalowej. Księga wieczysta była tych rozmiarów, że nie dało się jej wynieść w teczce ani w damskiej torebce. W tej akcji konieczny był udział kogoś z Sądu Hipotecznego.

 

Przy ulicy Poznańskiej 21 w Warszawie była sobie kamienica. Najstarsza kamienica w Śródmieściu Warszawy, a być może w całej  Warszawie. To pierwszy murowany dom postawiony przy ulicy wówczas Wielkiej a obecnie Poznańskiej w 1879 roku. Piękny budynek z dachem jak łuska rybia. Taki dach można zobaczyć tylko w starych kamienicach w Paryżu. W czasie Powstania Warszawskiego w tej kamienicy stacjonował batalion oddział „Zaremba- Piorun” upamiętniony pomnikiem na pobliskim skwerku. Kamienica przetrwała okupację, przetrwała nawet (nie do końca) rządy  Gronkiewicz-Waltz. Zawaliła się w nocy z poniedziałku na wtorek 25 czerwca 2018 roku.

Kilkanaście lat przed tym zawaleniem wyprowadzono z kamienicy lokatorów. Budynek był nieogrzewany, zaczęły sypać się z niego cegły. Pojawiali się dzicy lokatorzy. Wreszcie drzwi wejściowe zostały zabite. Kamienica niszczała sobie spokojnie przez wiele lat.
14.03.1978 roku wniosek o wpisanie kamienicy do  rejestru zabytków złożył Zarząd Główny Towarzystwa Przyjaciół Warszawy. Ostatecznie została wpisana do rejestru zabytków w maju bieżącego roku. To przesądziło zapewne o jej losie. Nie jest to pierwszy przypadek gdy obiekt wpisany do rejestru zabytków niszczy pożar albo inne żywioły.
Około roku przed tym (całkowicie niespodziewanym przecież) zawaleniem się kamienica została odgrodzona od podwórka i zdjęto z dachu rynny. Odtąd woda swobodnie płynęła przez budynek nawilgacając drewniane stropy kamienicy.
Na kilka miesięcy przed tym (całkowicie niespodziewanym przecież) zawaleniem się w kamienicy działali jacyś robotnicy. Jedynym efektem było wybrzuszenie się ściany. Potem zamknięto na czas nieokreślony dopływ gazu do wszystkich budynków posesji o numerze 21, w tym  również do budynków oficyn. Zawór gazu miał się znajdować rzekomo pod sporną kamienicą i ponowne włączenie gazu uwarunkowane było- jak mówiono- jej zburzeniem. Troskliwa administracja proponowała lokatorom kuchenki w prezencie. Ktoś liczył na to, że zmęczeni gotowaniem na prowizorycznych kuchenkach elektrycznych lokatorzy, przerażeni związanymi z tym kosztami będą naciskać na władze miasta aby kamienicę rozebrały. Osobiście byłabym skłonna gotować na kuchence elektrycznej nawet przez 10 lat byle tylko uratować ten zabytek.
Na tydzień przed tym (całkowicie niespodziewanym przecież) zawaleniem się  to znaczy około 17 czerwca kamienica została starannie odgrodzona od ulicy barierami i taśmami  i na bramie posesji Poznańska 21 pojawił się zakaz wjazdu samochodów na podwórko oraz zakaz parkowania. Nie honorowany zresztą przez mieszkańców.

Losy tej posesji są w ogóle tajemnicze. Za czasów gdy prezydentem miasta był Lech Kaczyński zaginęła księga wieczysta nieruchomości i została odtworzona z zupełnie innymi nazwiskami właścicieli. O fakcie zaginięcia księgi wieczystej i jej odtworzeniu powiedziała mi wówczas z ubolewaniem pani Mirosława Wnuk, dyrektor Biura Polityki Lokalowej. Księga wieczysta była tych rozmiarów, że nie dało się jej wynieść w teczce ani w damskiej torebce. W tej akcji konieczny był udział kogoś z Sądu Hipotecznego. Ponieważ fałszownie ksiąg wieczystych jest jedną z metod złodziejstwa zwanego dla zmylenia tropów reprywatyzacją powiadomiłam o tym fakcie mailem komisję Patryka Jakiego. Nie doczekałam się jednak jakiejkolwiek odpowiedzi, widocznie komisja była zajęta ważniejszymi sprawami.

Czas na refleksje natury ogólnej. Wszystkie cywilizowane kraje bardzo dbają o swoje dziedzictwo kulturowe. Warszawa tak straszliwie zrujnowana przez niemieckiego okupanta powinna każdy swój zabytek traktować z najwyższym pietyzmem. Tak traktuje na przykład swoje zabytki miasto Dortmund zniszczone pod koniec wojny przez naloty dywanowe aliantów, w którym to mieście nie wolno rozebrać nawet starej stodoły na peryferiach.
Obawiam się i potwierdza to wielu badaczy, że czasy III Rzeczpospolitej okazały się dla zabytków warszawskich jeszcze gorsze w skutkach niż czasy tak zwanej władzy ludowej. Władza ludowa bezceremonialnie burzyła ocalałe po okupacji kamienice pod różne budowy socjalizmu. Na przykład pod budowę pałacu w stylu  „ruska Grecja” (jak to trafnie określił Kisiel). Władza ludowa odtworzyła jednak z pietyzmem warszawską starówkę i niektóre ocalałe kamienice remontowała, a nawet odbudowywała. Potem już było tylko gorzej Na rogu ulicy Jana Pawła i Alej Jerozolimskich zburzono na przykład zupełnie bez sensu piękną secesyjną kamienicę. Na jej miejscu możemy zobaczyć obecnie śmietniki zdobiące obskurne podwórko. Po 1989 roku rewitalizacja oznaczała na ogół zburzenie zabytku przy pozostawieniu pro forma kawałka starego muru. Tak rewitalizowano kamienicę naprzeciwko kościoła Zbawiciela. Byłam świadkiem jak spawacze cięli na złom przepiękne wewnętrzne metalowe secesyjne schody z roślinnym ornamentem. Nie rozumieli, że mogli je drogo sprzedać.
Warto odwołać się do wspaniałego przykładu jakim jest drewniany kościółek w Dębnie na Podhalu. Była to zawsze parafia biedna, kościół od 1630 roku do 1995 był filią parafii Maniowy i tym tłumaczy się graniczący z cudem fakt, że wystrój kościoła pozostał nie zmieniony od II połowy XV wieku. Polichromia kościoła powstała około 1500 roku jest najstarszą w Europie zachowaną w całości polichromią na drewnie. Tego typu zdobienie zachowało się jedynie w szczątkowej postaci w XI wiecznym pałacu Chiaramonte na Sycylii . Kościółek w Dębnie wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO. Jest bezcenny jak freski w grocie Lascaux, jak Mona Lisa, jak ołtarz Wita Stwosza. Bezcenny -to znaczy, że nie da się go wycenić. Amerykanie ofiarowywali kiedyś za kościółek 60 milionów dolarów. To dobry argument w dyskusji z prymitywami, którzy widzą w tym kościele tylko kupę spróchniałych desek i chętnie zbudowaliby na jego miejscu nowoczesną murowaną świątynię, najlepiej  w kształcie arki. Taką – jakich setki szpecą nasz krajobraz.
A w miejscu najstarszej kamienicy w Warszawie postawiliby wieżowiec o fallicznym kształcie, jakich dziesiątki szpecą już nasze miasto.

 

 

 

O autorze: izabela brodacka falzmann