Eszelony Ireny Lasoty

Screenshot/ YouTube

Pewien mój znajomy rezygnując z działania w KIK-u czyli w Klubie  Inteligencji Katolickiej powiedział: „ani to inteligencja, ani katolicka”. KIK odgrywał podobną rolę jak kiedyś PAX czy „księża patrioci”.  Miał zagospodarować pewna grupę społeczną związaną z katolicyzmem i przekonać ja do jednej z hipostaz ustroju socjalistycznego, na przykład do socjalizmu z ludzką twarzą. Zarówno w KIK-u jak i w Klubie  Krzywego Koła  ton nadawali zniechęceni do systemu przedstawiciele komunistycznych elit, którzy  z powodzeniem udawali jego przeciwników. Ten fenomen tłumaczy  koncepcja kolejnych eszelonów sformułowana kiedyś przez Irenę Lasotę.  Zgodnie z tą teorią rozsądna władza czyli sprawna grupa interesu wyłania własną opozycję, najlepiej zbuntowaną przeciwko pokoleniu rodziców młodzież („szlacheckich rewolucjonistów”) oraz własną prawicę, lewicę i centrum (pełne spectrum polityczne) i w razie kryzysu wysyła do walki kolejne „ eszelony” których bronią jest instrumentalnie traktowana prawda. Stracony czyli skompromitowany eszelon natychmiast zastępuje się następnym i tak ad infinitum. Teoria Lasoty, kobiety nie tylko światowej ale obracającej się od samego początku w kręgach tak zwanej „kontraktowej opozycji”, intelektualistki, której trudno zarzucić brak poinformowania, czy uprawianie „ spiskowej teorii społeczeństwa” doskonale wyjaśnia trudny inaczej do zrozumienia mechanizm  powtarzających się jak w psychozie maniakalno- depresyjnej wzlotów i upadków nastroju społecznego w Polsce. Te kolejne kryzysy to październik 56, grudzień 70, czerwiec 76, marzec 68, sierpień 80 oraz szczytowe osiągniecie tej strategii- nasza „aksamitna rewolucja”. Ciekawe czy środowiska nie wywodzące się rodzinnie z kręgów stalinowskiego establishmentu takie jak kuźnia liberałów czyli gdański „Świetlik” były organizowane od podstaw przez agentów wpływu czy wystarczyła zwykła infiltracja tych środowisk i zręczne pociąganie odpowiednich nici. Jeszcze ważniejsza byłaby odpowiedź na pytanie czy posunięcia kolejnych obdarzonych przez społeczeństwo zaufaniem rządów i osób, odbierane przez to społeczeństwo jako zdrada, są zwykłym wynikającym ze zmiany punktu siedzenia a zatem i punktu widzenia sprzeniewierzeniem się obietnicom wyborczym czy też mają swoje korzenie w głębokim PRL-u i są częścią strategii przetrwania grupy interesu , która okazała się wystarczająco sprytna i zorganizowana aby oddając władzę naprawdę jej nie stracić, zmieniając ustrój zyskać na tym ekonomicznie oraz trwale przejąć sztandary permanentnego polskiego przewrotu.

Wiele formułowanych ad hoc teorii i hipotez, które miały otumanić społeczeństwo w celu gładkiego przeprowadzenia tak zwanej „transformacji ustrojowej” obdzierającej to społeczeństwo do gołej skóry upadło i nikt już ich nawet nie pamięta. To nie prawda na przykład, że uwłaszczony komunista przestaje być szkodnikiem i pasożytem, a obdarzony profesurą i stanowiskiem rektora automatycznie staje się intelektualistą. Uwłaszczony czy nobilitowany akademickim tytułem komunista pozostaje tym kim był to znaczy prymitywnym spryciarzem i oportunistą. Opowiastki o zaczadzeniu intelektualistów utopią społecznej sprawiedliwości też należy włożyć między bajki. Ludzie tworzą struktury, a struktury kształtują ludzi. To procesy sprzężone, interakcja. Błędem domorosłych teoretyków okresu transformacji ustrojowej było dostrzeganie tylko jednego zwrotu tej interakcji, od struktury do  ludzi. Twierdzili, ze wystarczy zmienić strukturę a ludzie się do niej dostosują. To tak jakby twierdzić, że wilk wpuszczony do stada owiec staje się automatycznie roślinożerny.
Pamiętam zapaleńców utrzymujących, że własność sama w sobie jest panaceum na wszelkie problemy, które przyniósł ze sobą realny socjalizm, a zupełnie obojętne jest kto będzie właścicielem. Równie dobrze jak prawowity właściciel może nim być uwłaszczony na cudzym majątku komunista. Zarząd właścicielski jest formą przynoszącą wszystkim zyski. Lokatorzy kamienic zrabowanych przez rozpanoszonych złodziei przekonali się jakie korzyści przyniosło im zarządzanie przez oszustów. W bandycki sposób byli wyrzucani na ulicę, prześladowani i straszeni.
Takie teorie były oczywiście korzystne dla otumaniania i bezkarnego obrabowywania społeczeństwa. Równie korzystne jak postulat  sprywatyzowania oświaty i służby zdrowia.  Szpitale mieli przejąć prywatni właściciele, najlepiej ordynatorzy tych placówek, którzy i tak od lat traktowali je jako prywatny folwark umieszczając w szpitalach bez kolejki prywatnych pacjentów. Niewidzialna ręka rynku miała z korzyścią dla pacjentów wyeliminować złe szpitale i nieuczciwych lekarzy . Zapomniano tylko o tym, że ogromny majątek szpitali powstawał z przymusowych składek płaconych przez lata przez wszystkich obywateli i niewłaściwe byłoby żądać aby na stare lata płacili oni za leczenie. Oczywiście można by wprowadzić system konkurujących ze sobą ubezpieczycieli, którzy zwracaliby poniesione na leczenie sumy, ale jak działają sztucznie przeniesione z innych krajów struktury organizacyjne mieliśmy się okazję przekonać przy implantowaniu w Polsce II-ego oraz III- ego filara ubezpieczeń. Firmy zarządzające funduszami obłowiły się i wyemigrowały, a zgromadzone środki zostały ostatecznie obywatelom ukradzione.
Prywatna oświata w Polsce to przysłowiowe szkoły tańca i różańca, które za pieniądze ofiarowują o wiele gorszy poziom niż szkoły publiczne. Kolejnym paradoksem jest, że z oferty oświaty prywatnej korzystają na ogół ludzie niezamożni z mniejszych ośrodków którym różne prowincjonalne akademie dają jedyną szansę zdobycia upragnionego papierka czyli dyplomu jakiejkolwiek uczelni, a których nie stać na studiowanie w dużym mieście, a przede wszystkim na kosztowne kursy przygotowawcze i korepetycje. Ludzie zamożni, z większych ośrodków korzystają na ogół- w przeciwieństwie do krajów zachodnich-  z lepszej oświaty publicznej.
Dowodzi to tylko, że społeczeństwo nie powinno pozwolić się otumaniać kolejnym (szlachetnym lub nie) utopiom.

Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie

O autorze: izabela brodacka falzmann