Szkoły tańca i różańca

 

Ideolodzy wolnego rynku uważają, że jest to optymalny regulator stosunków społecznych. Twierdzą, że tylko urynkowienie służby zdrowia i oświaty jest w stanie wydźwignąć te istotne dziedziny życia społecznego z zapaści w której się znalazły po kilkudziesięciu latach tak zwanego realnego socjalizmu i blisko trzydziestu latach tak zwanej niepodległości. Ten mit jak zwykle upada w konfrontacji z rzeczywistością. Wprawdzie niektóre szpitale i przychodnie poprawiły swój zewnętrzny wygląd ale nigdy chyba sytuacja pacjentów nie była tak tragiczna jak teraz. Wciśnięcie się do szpitala graniczy z cudem. Ciężko chore osoby spędzają po kilkanaście godzin w izbach przyjęć szpitali, doświadczają lekceważenia  i obojętności ze strony służby zdrowia dbającej tylko o zachowanie procedur, bardzo często po takim wielogodzinnym oczekiwaniu wracają do domu z niczym. Na planowe operacje czeka się po kilka lat, na wizytę u specjalisty od kilku do kilkunastu miesięcy.  Prywatne szpitale bezceremonialnie odmawiają wykonania zabiegów nawet tych ratujących życie i nawet za wielkie pieniądze.

Podobna sytuacja jest w oświacie. Poziom uczniów jest obecnie o wiele gorszy niż za czasów znienawidzonej komuny pomimo, że powstało bardzo wiele prywatnych szkół i uczelni. Paradoksem jest, że wbrew powszechnym oczekiwaniom i ideologii wolnego rynku poziom szkolnictw publicznego jest o wiele wyższy niż poziom szkolnictwa prywatnego, a w szkołach i uczelniach prywatnych uczą się i studiują na ogół osoby niezamożne natomiast szkoły publiczne szczególnie w wielkich miastach okupują osoby zamożne, które stać na korepetycje i kursy przygotowawcze a także na wynajem mieszkania i utrzymanie w mieście. Szkoły prywatne stały się chcąc nie chcąc szkołami specjalnymi. Dzieci które nie radzą sobie w szkole publicznej, dzieci chorowite albo z problemami emocjonalnymi, czy kłopotami adaptacyjnymi trafiają do szkoły prywatnej w nadziei, że łatwiej dostaną promocję i za swoje a raczej rodziców dobre pieniądze spotkają się z większym zrozumieniem niż w szkole publicznej. Można powiedzieć, że rynek odpowiada na takie potrzeby i jedynym skutkiem rozbudowania oświaty prywatnej jest duża liczba osób z wykształceniem średnim, za którym nie stoi ani wiedza, ani dojrzałość społeczna ani przygotowanie do wyższych studiów.

Trochę poważniejszy jest problem wyższych uczelni prywatnych, tych przysłowiowych szkół tańca i różańca, w których za mniejszą czy większą sumę można kupić sobie dyplom wyższej uczelni. Szkoły te powstają jak grzyby po deszczu w różnych małych ośrodkach i są często jedyną możliwością uzyskania dyplomu dla okolicznej młodzieży. Najczęściej mają kłopoty ze spełnieniem wszystkich formalnych wymogów wyższej uczelni, kłopoty ze skompletowaniem kadry z wystarczającym cenzusem naukowym, kłopoty z wyegzekwowaniem właściwego poziomu nauczania.
Jedną z takich szkół wyższych jest Nadbużańska Szkoła Wyższa imienia Marka J. Karpia w Siemiatyczach. W szkole tej niedawno była przeprowadzona kontrola przez Biuro Kontroli I Audytu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Kontrola jak to zwykle bywa skupiła się na sprawach formalnych. Sprawdzano czy pracownicy przeszli szkolenie BHP i czy wydawane dyplomy mają odpowiedni znak graficzny. Zastrzeżenia budził brak tak zwanego minimum kadrowego, czyli problem formalny, który przekładać się może na poziom nauczania, a więc sprawy merytoryczne. W żaden sposób kontrola nie ujęła najistotniejszego moim zdaniem problemu tak zwanych martwych dusz na uczelni i to martwych dusz z obcego kraju. Otóż na listach studenckich umieszczono około dwudziestu studentów z pobliskiej Ukrainy. To bardzo miło i szlachetnie, że chcemy nieść kaganek oświaty do tego umęczonego wojnami kraju. Problem jest w tym, że tych studentów jak mi zgłaszali ich potencjalni koledzy nikt nigdy nie widział na zajęciach. Pokazują się czasem żeby przepisać oceny, które otrzymali na uczelniach ukraińskich, a wykładowcy chętnie im te oceny przepisują. Po trzech latach takiej partyzantki otrzymają zapewne upragniony dyplom polskiej uczelni. Nasuwa się w tej sprawie sporo pytań. Dlaczego ukraińscy studenci nie usiłują ukończyć rozpoczętych na Ukrainie studiów? Dlaczego chcą płacić za studia w polskiej prywatnej uczelni? Opłata za studia w Nadbużańskiej Szkole nie jest wprawdzie wygórowana, ale jak wiadomo zarobki na Ukrainie są relatywnie bardzo niskie. Jeżeli studenci ukraińscy zdecydowali się studiować w Polsce to dlaczego nie przyjeżdżają na zajęcia? Czy oznacza to, że nie jest im potrzebna fachowa wiedza lecz tylko dyplom polskiej uczelni? Dlaczego wreszcie władze uczelni godzą się na podobną fikcję?

Wydawanie fikcyjnych dyplomów nie jest zjawiskiem nowym ani wyłącznie polskim. Starsi ludzie pamiętają niesławną szkołę nauk społecznych przy KC. Niejeden profesor wyższej uczelni czy naczelny redaktor legitymował się dyplomem tej szkoły. Nikt nie żałował przecież zakompleksionemu partyjniakowi papierka bez wartości, który mógł sobie powiesić co najwyżej w łazience. Bez tego papierka byliby jednak zapewne mniej szkodliwi.
Publiczną tajemnicą jest, że niektórzy znani politycy na tej samej zasadzie kupowali sobie niedawno dyplomy w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Naiwni zdumiewali się jak ekonomista z certyfikatem wydrukowanym na czerpanym papierze w Anglii może być aż tak głupi. Dyplom, który w Anglii traktowany jest jako dowcip umożliwił niejednemu zajmowanie poważnych stanowisk w Polsce. Na pewno nie w Anglii gdyż Anglicy doskonale znają listę rankingową swoich szkół i taki dowcip tam nie przejdzie.
Polacy nie znają rankingu polskich prywatnych szkół, jest ich zbyt wiele i zbyt często zmieniają nazwy i zarząd. Oczywiście są wśród nich szkoły przyzwoite i nikt nie myśli wrzucać ich do jednego worka. Tym bardziej należy wyjaśnić tajemnicę cichociemnych ukraińskich studentów. Ministerstwo szkolnictwa wyższego wyraźnie nie ma ochoty tego zrobić. A tam gdzie są niewyjaśnione tajemnice pojawiają się zwykle teorie spiskowe.

Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie

O autorze: izabela brodacka falzmann