Donald Trump – nasza miłość i nadzieja!

31 grudnia roku ubiegłego, życzyłem Pani Panterze „pięknego Sylwestra i do zobaczenia w Nowym Roku, który oby nie był jednak początkiem ciekawych czasów”.

Życzenia najwyraźniej się nie spełniły, bo za sprawą, przy której prowokacja Władymira Putina i nawet wielodniowe zniknięcie męża pani Kornhauser (dalej MPK), to naprawdę małe piwo (a raczej mała wódka) mamy czasy ciekawe i to z tendencją wzrostową.

Najpierw najbardziej klasyczna egzekucja w Rooseveltowskim stylu:
„ten sukinsyn to nie jest nasz sukinsyn”,
w wyniku której świat dostał jeśli nie gwarancję, to obietnicę przynajmniej kilkumiesięcznej rozrywki w stylu „krwawa jatka całą dobę” .

Ktoś pomyśli, że nie nasza to sprawa.

No nasza, niestety:
wystarczy, że jeśli wszyscy opozycyjni kandydaci na prezydenta „kraju nad Wisłą” zadeklarują w maju, że nie naszą sprawą, to jest jest wysyłanie żołnierzy (tropem armii Andersa i towarzyszącej jej armii uchodźców z sowieckiego piekła) do gościnnego Iranu, to MPK nie pozostanie nic innego, jak rzucić się Majdanem (bramkarz taki był, co się ładnie rzucał) i krzyknąć:

dla Ojczyzny ratowania wyślę, bo muszę!
i... zostanie z tym wysłaniem tak, jak Himilsbach nie chciał zostać z angielskim

***

Ale to takie tam lokalne nasze, za przeproszeniem, duperele, bo wracając na właściwy teatr wydarzeń nie sposób przeoczyć sekwencji takich (użyjmy konwencji drobiarskiej) jaj, jakich dawno polityka światowa nie widziała;

Wyzwoleni od tyrana Husejna iraccy niewdzięcznicy podziękowali swym wyzwolicielom i nauczycielom przedmiotu pt demokracja zachodnia i społeczeństwo obywatelskie, i zażyczyli sobie wyjazdu amerykańskich edukatorów w trybie nagłym.

Tak się zastanawiam, patrząc, jak fikcyjna struktura pt iracki parlament każe się wynosić amerykańskim żołnierzom: co teraz będzie?!

Marines wyjdą „po angielsku” czy wręcz przeciwnie,  zostaną „po amerykańsku” (czyli z trupem obecnego i żywym nowym premierem)?

Na szczęście Donald Trump szybko wyjaśnił Irakijczykom ich prawdziwe, a nie wyimaginowane położenie, i oznajmił, że owszem , jego chłopcy wyjadą, ale po tym, jak im Irak zapłaci miliardami zielonych za wybudowaną bazę, a jak dalej ci pustynni podskakiewicze spróbują podskakiwać, to im tak dop…, że obietnica złożona przezeń wcześniej Iranowi o zrównaniu z ziemią ich najcenniejszych dóbr kultury, to mała szisza (bo tam ponoć alkoholu nie lzja).

Przytomnie zareagowali polscy dowcipnisie, którzy zauważyli, że ponieważ w kraju nad Wisłą amerykańskie bazy fundują polscy podatnicy, nam taka propozycja nie grozi,

Taka nie, ale nie wykluczam, że w analogicznej sytuacji,  polscy podatnicy musieliby zwrócić jankesom koszty zużytego sprzętu, paliwa, amunicji, coca coli i gumy do żucia, co by jeszcze drożej wyszło.

I na  co jest precedens, że tylko przypomnę , jak nasi angielscy alianci orżnęli rząd emigracyjny w Londynie, każąc sobie po wygranej wojnie (i sprzedaniu Polaków Stalinowi) zapłacić złotem nawet za guziki do mundurów.

Inwestycji w postaci przelanej krwi (i sprzedania nas w sowiecką niewolę) nie wzięli do rachunku, bo krew polska czy murzyńska, to dla Anglosasów wartości nie ma i w związku z tym nie przechodzi do żadna rubryka.

Dziś z kolei mamy cyrk/kabaret/jaja z oficjalnym/nieoficjalnym listem/szkicem, dowódcy amerykańskich sił w Iraku najoczywiściej, choć przez pomyłkę wysłanym (wszystkie warianty prawdziwe, a co!), w którym zapewnia irackich podopiecznych o spełnieniu ich uprzejmej prośby, który to list/nie list spowodował

nieprofesjonalne komentarze amerykańskich mediów o – proszę wybaczyć właściwą mi precyzję – bajzlu panującym już nawet w ich armii.

Kiedy słyszę na raz armia i bajzel, to zaraz przypominają mi się powojenne opowieści o zabawach chłopaków, którzy znaleźli w lesie niewypał i kombinują, czy rozbroić go przy pomocy kamienia czy też jednak potrzebny będzie młotek.

Na początku kadencji napisałem tekst Czy Trump posadzi Clinton – czy Układ skasuje Trumpa i tak sobie myślę, że wszystko w dzisiejszych czasach jest możliwe: nawet przegrane w wyborach (specyficznie) urzędujących prezydentów USA, że o impiczmencie nie wspomnę.

***

A póki co, w PRL-bis sondaże najwyraźniej dołują – więc MPK postanowił zagrać „kartom antysemickom” (to po żoliborsku) i na organizowany przez człowieka honoru i druga Władymira Putina nazwiskiem Kantor, sabat antypolskich czarownic do Yad Vashem w Jerozolimie nie pojedzie, bo służyłby tam tylko za wieszak:

do wieszania psów.

Jeśli dołożyć do tego niebywały zupełnie fakt, jakim jest porzucenie kultywowanej przez Lecha Kaczyńskiego (i siebie) tradycji zapalania w Pałacu Prezydenckim chanukowych świec (nasi współgospodarze musieli obejść się listem!) , nie mogę się oprzeć zacytowaniu Wieszcza:

słuszną linię ma nasza władza!

A ponieważ jestem asertywny, dodam od siebie „wreszcie” i „chwilowo” (bo ja niestety także jestem realistą).

https://www.prezydent.pl/archiwum-lecha-kaczynskiego/aktualnosci/rok-2007/art,149,845,ceremonia-zapalenia-swieczek-chanukowych-w-palacu-prezydenckim.html

 

O autorze: Ewaryst Fedorowicz