Nuklearne groźby Putina

Bloger UPARTY zamieścił komentarz na temat mojej poprzedniej notki {TUTAJ(link is external)}, w którym napisał:

“Bodajże przed 5 laty przeczytałem enuncjacje wywiadu niemieckiego, że atomowa broń Rosji to problem bardziej ekologiczny niż militarny. Policzyli oni bowiem, że rosyjskie głowice atomowe mają już tyle lat, że na skutek naturalnego rozpadu materiałów promieniotwórczych mają one zbyt mały udział pierwiastków radioaktywnych, by mogły wybuchnąć. Po prostu nie mają już masy krytycznej. Spowodowane było to tym, że oczyszczając uran Rosjanie zatrzymywali proces jak tylko osiągnęli odpowiednie stężenie materiałów radioaktywnych. Po kilkudziesięciu latach na skutek rozpadu to stężenie spadło poniżej wymaganego minimum i raczej te bomby już nie wybuchną.”.

To mogło być prawdą kilkanaście lat temu. W roku 2006 w portalu Onet.pl ukazał się artykuł “Radioaktywne imperium” {TUTAJ(link is external)}. Czytamy w nim:

“Władimir Putin niemal przy każdej okazji zaznacza, że jego broń taktyczna wciąż jest drugim co do wielkości arsenałem świata. Od czasu do czasu włodarz Kremla “przypomina” też, że rosyjskie silosy nadal przechowują międzykontynentalne pociski balistyczne UR100N UTTH. Wypowiedzi te należy jednak postrzegać bardziej jako działanie propagandowe niż realną groźbę. Odwoływanie się do dawnej świetności obliczone jest na wytworzenie pozorów potęgi, co w zderzeniu z rzeczywistością całkowicie mija się z prawdą. Większość elementów arsenału została wyprodukowana w latach 80., a termin ich przydatności technicznej upływa za parę lat. Podstawę rozwoju rosyjskich sił jądrowych może stanowić jedynie system SS-27, który ma zaledwie 24 pociski. Związek Radziecki pozostawił Rosji gigantyczne arsenały broni atomowej. Z każdym rokiem jednak ich poziom gotowości bojowej staje się słabszy. Efektem tego procesu jest coraz bardziej realne zagrożenie związane ze starzejącym się sprzętem. Obecnie na terytorium Rosji składowanych jest kilkadziesiąt tysięcy sztuk ładunków jądrowych. Dodać do tego należy ponad 200 łodzi podwodnych z napędem atomowym, rdzewiejących u nadbrzeży w oczekiwaniu na utylizację.”.

Teraz jednak sytuacja może być już inna. W roku 2018 Rafał Kopeć opublikował obszerne studium “W KIERUNKU NUKLEARNEJ HEGEMONII. NOWY WYŚCIG ZBROJEŃ W ŚWIETLE NUCLEAR POSTURE REVIEW” {TUTAJ(link is external)}. Opisał w nim ówczesny stan wyścigu zbrojeń atomowych między Rosją a USA. Stwierdza on m.in:

“W efekcie obustronnych redukcji Rosja posiada nieco więcej głowic na nośnikach: 1561 w 2017 roku (w 2018 roku liczba ta spadnie do traktatowych 1550), podczas gdy Amerykanie posiadają 1393 głowice o analogicznym statusie. Stany Zjednoczone jednak cieszą się wyraźną przewagą w aktywnych nośnikach – 660 do 551. To świadczy o wyższej gotowości i generalnie większym potencjale arsenału amerykańskiego. Liczba głowic jest bowiem przewagą tylko „na papierze”, gdyż obie strony mają znacznie więcej głowic w rezerwie i można je szybko przywrócić do służby, ale opóźnienia w zakresie pozostających w służbie nośników nie można nadrobić niewielkim wysiłkiem i w krótkim czasie. Amerykanom przy tym łatwiej utrzymać swój strategiczny potencjał nuklearny, gdyż jest on dalece zunifikowany i praktycznie ograniczony do dwóch typów rakiet (Trident i Minuteman) i jednego typu okrętu podwodnego (Ohio).”.

Putin coraz częściej posuwa się do szantażu nuklearnego. Pisze o tym Kazimierz Wóycicki w tekście “PUTIN, BOMBA ATOMOWA, SAMOBÓJCZY PILOT. CZY PUTIN CHCE UNICESTWIĆ ROSJĘ?” {TUTAJ(link is external)}. Według niego:

“Ustępowanie wcale więc nie zapewnia Europie bezpieczeństwa. Może ona popaść w niewolę nie unikając przy tym groźby wojny. Zimna wojna nie zakończyła się wojną nuklearną z uwagi na wzajemne odstraszanie. Gdyby dzisiaj wybuchła między Rosją a Zachodem, byłaby to katastrofa. Trzeba jednak stwierdzić, że nawet jeśli kilka wielkich amerykańskich miast zostałoby zniszczonych, Stany Zjednoczone przetrwałyby. Zniszczenie dwóch największych miast rosyjskich oznaczałoby, że Rosja jako organizm polityczny i państwowy przestałaby istnieć. Najprawdopodobniej jej ogromne terytorium stałoby się terenem ekspansji Chin i islamu. To właśnie stojące z boku Chiny i radykalny islam mogłyby być głównymi zwycięzcami takiej wojny (kto bowiem mógłby powstrzymać ekspansję ISIS?). Rosja nie unicestwiłaby swojego największego wroga, a unicestwiłaby się sama.”.

Putin o tym wie, a jeśli by zapomniał – to przypomną mu jego wojskowi. Wójcicki kończy następująco:

“Namysł nad skutkami wojny nuklearnej jest dziś niezbędnie potrzebny. Sam lęk wywołany apokaliptyczną wizją nie może być dobrym doradcą. Ciągłe cofanie się zwiększa tylko prawdopodobieństwo totalnej katastrofy. Im wcześniej dojdzie do „przesilenia”, tym większe szanse, że uratuje się świat i światowy pokój. Gdyby prezydent Kennedy nie zdecydował na kryzys kubański, być może zimna wojna zakończyłaby się wojną nuklearną. Niewykluczone też, że Kreml w ramach wojny psychologicznej chce wykorzystać nasze lęki, pozbawiając nas zdolności racjonalnego i chłodnego myślenia. Nie tylko nie ulegając szantażowi, ale i nie ulegając własnym lękom, dajemy największe szanse uratowania światowego pokoju i międzynarodowego porządku. Nawet jeśli Putin przypomina samobójczego pilota pasażerskiego samolotu, sprawą należy zająć się już teraz, nie czekając aż zamknie się sam w kabinie, jak uczynił to samobójczy pilot.”.

O autorze: elig